Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 01/30/21 w Posty

  1. Bardzo długo myślałem o tym opowiadaniu. Jednak brakło mi pomysłów jak to można rozwinąć. Fanfik opowiada o ogierze z amnezją budzącego się w szpitalu oraz o klaczy podającą się za jego żonę. Niby powstaje między nimi uczucie, jednak czy wciąż jest to sielanka? Elektronowe serce
    1 point
  2. (Obraz niezwiązany) Wena, choć na chwilę, powróciła. Zdecydowałem się popełnić takie coś. Jedna strona. Mrok [Oneshot] [Sad] [Flash Fic]
    1 point
  3. Witam! Pewnie się zastanawiacie... o co chodzi? Otóż już piszę o co chodzi z Kącikiem Lektorskim. Kącik Lektorski to miejsce, gdzie każdy może poczytać lub posłuchać innych. Działamy już od ponad 2 lat i w tym czasie nabyliśmy wiele wspaniałych głosów, a ty możesz się przyłączyć. Codziennie, oprócz piątków, o godzinie 20, zaczynamy audycję na naszym kanale głosowym. Czytanie trwa 2h z przerwami na omówienie. Jeżeli jesteś zainteresowany serdecznie Ciebie zapraszamy w nasze skromne, nieprofesjonalne, acz dobrze zorganizowane i miłe miejsce, gdzie możesz spędzić wolny czas. Razemj z innymi staramy się, aby wszystko było na czas i aby atmosfera była jak najmilsza. Poza tym, zachęcamy do udziału w życiu całego serwera Bronies Corner, gdzie na pewno znajdziesz coś dla siebie. Na co czekasz? Wbijaj aby się o tym przekonać! Harmonogram fików [13.11-19.11) W naszym programie znajduje się również niedzielne wolne czytanie, gdzie każdy może spróbować swoich sił w czytaniu, niekoniecznie fanfików. Kącik ma swoje zasady i należy je respektować. Nasze małe archiwum Oficjalnym organizatorem eventów czytelniczych są: @Grento YTP, @RedMadJak macie jakieś pomysły możecie śmiało do nas pisać. Zachęcamy do dawania propozycji! Można wpaść i posłuchać.Zapewniamy miłą atmosferę i dyskusje na różnorakie tematy! W tym poście będzie edytowana ramówka, oraz wrzucana zawsze do tego postu. Nasze "Głosy". Ciekawe osobistości, które od czasu do czasu czytają z nami oraz wykazują potencjał. Ty też możesz zostać jedną z tych osób. W regulaminie(v2) możesz dowiedzieć się więcej. (Wymieniane nickami na discordzie) Fabrykę głosów aktualnie stanowią: @RedMad, @Dex, KacperQ, @MrThunderPL Nasz Baner ( @Wilczkowa, @RedMad, KacperQ, @Karr_oth) Autor arta: @Kacpi
    1 point
  4. Kowal Shoesmith wiedzie normalne życie w Baltimare. Po ciężkim dniu jego rodzina kładzie się spać. Nikt nie wie co wydarzy się tej nocy. Fanfik inspirowany prawdziwymi wydarzeniami. I.F Baltimare
    1 point
  5. Maszynista pociągu MSR 207034 Rail Head jak co dzień zaczyna pracę. MSR 207034
    1 point
  6. Opowiadanie napisane pod wpływem rosyjskiej twórczości literackiej. Opowiada o nie stroniącym od alkoholu chemiku, ogierze, jednorożcu - Erlenmayerze Flasku, któremu nie powiodło się w życiu. Zbieg okoliczności sprawił, że postanawia wrócić pociągiem do swojego rodzinnego miasteczka Complain Stone, aby w cieple rodzinnego ogniska naprostować swoje życie, w międzyczasie wylewając zawartość swojego umysłu. Czy mu się to uda? WARNING W opowiadaniu pojawia się dość znaczna ilość alkoholu (do którego regularnego spożywania w większych ilościach jednak nie zachęcam - strasznie brzuch potem boli). Część z przemyśleń głównego bohatera może być kontrowersyjna i wywołać skrajne emocje. CZASAMI mogą paść pojedyncze niecenzuralne słowa. Autor nie raz musiał wczuć się w rolę pisanej przez siebie postaci, aby najlepiej oddać stan upojenia alkoholowego Życzę miłej lektury. Canterlot - Complain Stone
    1 point
  7. Fajnie się czyta tak zróżnicowane opinie. Daje to pole do dyskusji, a nie ma nic lepszego! Widzę, że postać głównego bohatera jest dosyć... kontrowersyjna. Nie jest to dla mnie wielkim zaskoczeniem, spodziewałem się dokładnie takich reakcji. Kwestia czy paladyn powinien się wtrącać w spór Rubina z Monetą, czy kontynuować swoją misję jest dla mnie dosyć prosta, co nie znaczy, że każdy musi moje zdanie podzielać. Dolar i Verlax uważają, że gdyby Valiant skupił się na swoim zadaniu, całej rzezi dałoby się uniknąć. Tylko... o jakim zadaniu mowa? O tym, o którym mówił sam paladyn, czy o tym, co mówiła CZARNOKSIĘŻNICA (Tak ta postać jest określana i kropka. Tupie nóżką!) ? Ogier wyjaśnił wszem i wobec, że jego paladyńskim zadaniem jest czynienie dobra. Klacz z drugiej strony twierdziła, że ściga ją. Z tekstu oczywiści wynika, że mają wspólną przeszłość, a sam paladyn jej nie zaprzeczył... Tylko czy to pozwala jednoznacznie stwierdzić, że Dark Faith jest jego głównym i nadrzędnym celem? Czy po prostu ona chciała zmanipulować przebywającymi w karczmie i zwrócić ich przeciw Valiantowi? Możliwe też, że faktycznie podąża za nią, ale z osobistych pobudek. Cahan stwierdziła, że misja paladyńska ma tu priorytet i osobiście się z nią zgadzam. Valiant żyje według zasad Clarum Caelum i gdyby pozostał obojętny na próbę morderstwa... nie byłby zbyt dobrym paladynem, czyż nie? Poza tym, dlaczego ktoś poza Rubinem miałby odczuwać wrogość do Valianta? Co do istot przebywających w karczmie i winy samej Dark Faith... Co by było gdyby nie ona na zawsze pozostanie już tajemnicą. Wykorzystała ich, winnych czy niewinnych. Doskonale zdawała sobie sprawę z panujących nastrojów (przecież wiedziała o nich dużo więcej niż powinna). Koniec końców jednak, większość z tych istot sama wybrała swój los. Wydaje mi się też, że gdyby Valiant się nie wtrącił, zrobiłaby to Dark Faith i tak samo próbowała zwrócić bywalców przeciwko niemu. Zależało jej dokładnie na tym, o czym pisał Dolar: żeby Valiant miał jak największe wyrzuty sumienia. Dlaczego? To już jest temat na inną opowieść. Odniosę się jeszcze do tego. Cóż... to karczma fantasy, miejsca było tam w sam raz xd Rubin do walki w ciasnych miejscach ma swoje szpony i dziób, więc akurat on był wyposażony na każdą okazję. A Valiant? Cóż, nosi jedynie swój miecz. Nie miał za bardzo czym innym walczyć. Nie miał żadnego wyboru w tej kwestii. Bardzo dziękuję za opinie @Cahan i @Dolar84! Ciesze się niezmiernie, że tekst Wam się podobał i że każde z was odbiera go inaczej. Pokazuje mi to, że udało mi się stworzyć coś na tyle płynnego i niejednoznacznego, że można się przy tym dobrze bawić i interpretować w różny sposób. Super, że postacie nie są Wam obojętne, bo dla nie ma nic gorszego niż napisać coś, co nie wywołuje w czytelniku żadnych emocji.
    1 point
  8. Bordowa pani [Oneshot] [Sad] [Alternate Universe] Źródło Pochmurny, listopadowy dzień. Pewien pan jednorożec czeka na przystanku na swój omnibus do domu. Akcja dzieje się w tym samym uniwersum co "Fizzle" oraz "Pamiętnik poplamiony whisky".
    1 point
  9. Wpadłem do niniejszego wątku po lekturze „Bordowej Pani”, czyli nie pokolei. Nie pytajcie dlaczego, tak wyszło A po co? Oczywiście, by zapoznać się z „Fizzle”, które okazuje się być autorską interpretacją postaci Tempest Shadow, o której... nie wiem zupełnie nic, bo kinówki do tej pory nie obejrzałem, ale zdążyłem zorientować się, że chyba stała się kultowa. I chętnie podejmowana, także w ramach prac graficznych. A to chyba dobrze, w końcu skoro wprowadzać nowe postacie, to kogoś, kogo idzie zapamiętać i do kogo chce się powracać, w ramach fanowskiej twórczości właśnie Muszę przyznać, że po zakończeniu czytania mam mieszane wrażenia, lecz nie w tym sensie, co przy „Bordowej pani”, do której oczywiście również się odniosę, w odpowiednim wątku. Przyznam szczerze, że ta niedługa historia wciągnęła mnie, zwróciła uwagę na poważny problem oraz przypomniała o paru znajomych oraz kilku niezręcznych/ dziwnych sytuacjach, do których powracam myślami, ilekroć podejmowana jest ta tematyka. W tym sensie, chyba można uznać, że opowiadanie wywołało emocje, skłoniło do myślenia. Z drugiej strony, kuje w oczy kilka rzeczy wrzuconych troszkę na doczepkę, zrealizowanych bardzo pobieżnie i przez to psujących ogólne wrażenie, nie wspominając już o tym, że dla poszczególnych osób może się to wydać obraźliwe. Oprócz tego, sporo wpadek w materii formy. Przede wszystkim, „zresztą” piszemy razem, nie oddzielnie. Przecinek przed „oraz” nie jest potrzebny. W ogóle, kompozycja mocno szwankuje – bardzo dużo krótkich, prostych zdań, co gdzieniegdzie powoduje wrażenie, jakby nie był to fanfik, ale sucha relacja: brakuje dodatkowych określeń, brakuje opisów, brakuje lepszego podkreślenia ciężkiej, dołującej atmosfery. Za winowajcę uznałbym brak większego doświadczenia w pisaniu, gdyby nie to, że jest to kolejne, któreś z kolei opowiadanie autora, zatem... to dziwne, że poszczególne błędy jakoś się przedostały do gotowego fanfika. Jest prawie poprawnie technicznie, mocno przeciętnie pod kątem kompozycji. Jest nad czym popracować. Może autor zdążył troszkę "zardzewieć"? Natomiast, co do treści, moje wrażenia nie są jednoznaczne i w sumie jestem zdziwiony, jak wiele różnych wątków zdecydowałem się rozpatrzyć oddzielnie, zważywszy na gabaryty opowiadania. Myślę, że jednocześnie warto odnieść się do moich przedmówców, gdyż za ich sprawą przewinęło się kilka celnych uwag, których aż szkoda pozostawić bez komentarza. Na początek chciałbym wypowiedzieć się odnośnie wątku alkoholizmu tytułowej bohaterki, jako że wydaje się on „matką” różnych pomniejszych motywów, które autor zawarł w swoim fanfiku. Być może kąsa mnie nieznajomość filmu kinowego, ale jakoś nie wiem, dlaczego w tejże roli obsadzać właśnie tę postać. Może to zabrzmi absurdalnie, ale złamany róg to, na mój rozum, jeszcze trochę za mało, bym mógł od tak kupić ten motyw, ale z drugiej strony, postać oryginalna, ktoś zupełnie nam nieznany, mógłby zbić jakikolwiek ładunek emocjonalny, który mogłoby mieć opowiadanie. W końcu łatwiej jest współczuć komuś, kogo kojarzymy z ekranu, co nie? Z trzeciej strony, kandydatek kanonicznych jest sporo, stąd, mimo wszystko, dziwię się, dlaczego akurat Tempest. Niemniej, domyślam się, że utrata rogu może być dla jednorożca tragedia, ale nie potrafię pozbyć się wrażenia, że w życiu protagonistki musiało się wydarzyć coś więcej, że ten nieszczęsny róg to tylko wierzchołek góry lodowej. Może zabrakło mi stosownych odniesień, a może... Tekst sugeruje mi coś innego. Akurat ten rozdział swojego życia chyba Tempest zostawiła za sobą. @Triste Cordis zwrócił uwagę na szereg rzeczy, między innymi, jakoby motywy patologiczne nie zostały dobrze wkomponowane w opowiadanie, jednakże w tym wypadku „patologia” to dosyć szerokie pojęcie i nie zgodzę się, że w całej swojej rozciągłości autor poniósł porażkę. Jeśli chodzi o alkoholizm, uważam, że rzecz została przedstawiona wiarygodnie – mam na myśli opis poranka głównej bohaterki, czynności „maskujące” oraz drobne wzmianki o „schodzących” promilach w trakcie pracy, na wieczornej wizycie po to, co zawsze kończąc. Końcowe sceny upijania się na smutno przy piosence także oceniam jako solidnie zrealizowane i napisane w sposób wiarygodny. Nie to, bym miał podobne doświadczenia z pierwszej ręki tudzież autopsji, jednakże ilekroć sobie przypomnę przełom lat 90 i 2000 oraz różne dziwne sytuacje w sąsiedztwie, których nie rozumiałem, a także problemy, o których słyszałem od nowopoznanych znajomych, już na studiach, od razu przypominam sobie bałagan, gniew, rozpacz, wyrzuty oraz inne emocje i w tej materii autor zdecydowanie nie oszczędza Fizzle. Jeśli chodzi o zakończenie, nie byłem świadkiem czegoś podobnego, ale wspomniani znajomi, ci, dla których studia były jedyną szansą by jakoś się wybić i nie musieć wracać do domu, w którym nie czeka ich nic dobrego, opowiadali o krewnych, którzy owszem, upijali się przy głośnikach i ryczeli jak bobry. Z tą różnicą jednak, że pili wódkę. Moim zdaniem zachowanie protagonistki, opis jej poranka, a także wieczora, towarzysząca temu atmosfera, najpierw duszna i gorzka, później... naprawdę rozpaczliwa, a także jej przemyślenia, wszystko to pasuje do osoby wywodzącej się z trudnego środowiska oraz cierpiącej na alkoholizm. Patologie lubią się reprodukować i jak ja to obserwuję, przeważnie albo się z tego wychodzi, a potem pomaga się bliskim podjąć leczenie, wspólnie stanąć na nogi, albo powiela się wszystkie błędy popełnione przez rodzicieli, czyli po prostu w tym środowisku się zostaje. Przeważnie, nie jest to reguła. No i niestety Tempest najwyraźniej zalicza się do tego drugiego grona, co oczywiście jest jej osobistą tragedią. A skoro tak, ma mnóstwo pretensji, nosi w sobie mnóstwo nienawiści, momentami miałem wrażenie, jakby naprawdę nie chciała żyć, ale potrafiła czynić sobie krzywdę „jedynie” w taki sposób, że coraz bardziej i bardziej zatraca się w nałogu. Być może wygląda to tak, jakbym zagadnienie spłycał, jednak zapewniam, że w żadnym wypadku nie jest to moją intencją i mam świadomość tego, że każdy przypadek jest inny i nigdy niczego nie można generalizować. Po prostu chciałbym skomentować postać Tempest oraz to, jak widzę jej kreację. A dlaczego o tym wspominam? Ano dlatego, że autor zdecydował się nam ujawnić kilka szczegółów z przeszłości Tempest, które ukształtowały ją taką, jaką ją widzimy w opowiadaniu. Zahaczając o indywidualność każdego przypadku oraz odnosząc się dalej do wypowiedzi Triste – faktycznie, zgodzę się z tym, że autor dodał do treści za dużo... każdej niemalże rzeczy poświęcając zbyt mało. Stąd owszem, zatrzęsienie zła daje się czytelnikowi ze znaki, w takiej formie wydaje się być wyrwane z kontekstu i mimo, że w rodzinach patologicznych bardzo często tak to wygląda (o ile nie gorzej), fragmenty te występują w fanfiku zbyt często, przez co całość traci na powadze w tym sensie, że wydaje się to kiczowate, jak ujął to mój przedmówca. Wszystko naraz i niedostatecznie opisane. Na szczęście zakończenie troszeczkę za to nadrabia, przynajmniej jak dla mnie. Zauważyłem, że gdyby przeczytać początek jeszcze raz, równie dobrze mógłby to być ciąg dalszy historii. Jak pętla, zaciskająca się na szyi bohaterki. Stąd przesłanie jest dla mnie jasne i tak też zrozumiałem opowiadanie – alkohol niczego nie rozwiązuje, nawet jeśli chwilowo nie stwarza kolejnych kłopotów, zamyka swoją ofiarę w pętli, z której trudno się wydostać. Jednakże, ze wszystkich „wstawek”, na jakie porwał się autor, swoje zadanie najlepiej spełnia wzmianka o tym, jak najmłodsi reagują na wzrost Tempest. To wypadło realnie, mogę sobie wyobrazić takie teksty pod jej adresem. To ok. W sumie, napomknięcia o akcji z Niedźwiedzicą również w sposób dodatni ubarwiają tekst, nadając kontekst, tło. To też ok. Natomiast, w pełni zgadzam się z Triste Cordisem odnośnie fragmentu w fabryce lodów. Aczkolwiek, trudno mi to nazwać przesadą, gdyż de facto nietakt tych scen wynika moim zdaniem z czegoś innego i żeby było ciekawiej, przeciwnego. To właśnie pobieżność opisów, przedstawienie sytuacji zero-jedynkowo, ale w sposób tak uproszczony, by nie powiedzieć prostacki, powoduje, że z tekstu bije coś, co wskazuje na stygmatyzację osób niepełnosprawnych, poprzez ignorancję autora oraz brak wiedzy o tym, jak te osoby funkcjonują w miejscu pracy. Już abstrahując od tego, że to również jest bardzo szerokie zagadnienie i są różne stopnie i rodzaje niepełnosprawności, mogę powiedzieć, z pełną odpowiedzialnością, że jeżeli zostaną one odpowiednio wdrożone, to różnicy w performance w stosunku do osób pełnosprawnych praktycznie nie ma. Zresztą, sam problem w miejscu pracy przedstawiony został tak, że gdyby nie wskazanie na to, kto tam pracuje, to nawet bym o tym nie pomyślał, bo mogło się to przytrafić równie dobrze osobie w pełni zdrowiej. Tempest bynajmniej nie sprawia wrażenia kogoś, kto wdraża pracowników do pracy w sposób właściwy, bardziej tylko podnosi im poziom stresu, wywiera presję. Gwarantuję, że z kimś takim nad sobą, każdy pracowałby źle i popełniał błędy. Każdy. Jednocześnie, fragment ten był trochę na siłę, na doczepkę, nie sądzę, aby wniósł do głównego wątku cokolwiek więcej. Ja nie jestem osobą niepełnosprawną, ale również czuję niesmak i wyobrażam sobie, że potraktowanie tego motywu tak po macoszemu, tak czarno-biało, może wydać się krzywdzące jeszcze dla niejednego odbiorcy. A skoro zabrakło powagi, można było darować sobie ten motyw i np. przeznaczyć ten czas na inne rzeczy, aby ustrzec się od kiczowatości tego czy owego. Poza tym, rozumiem poniekąd tłumaczenie autora – o braku obiektywizmu narratora – ale nie przekonuje mnie to, toteż także zgadzam się z Triste, że „ziomalskość” w formie, o ile to nie komedia, częściej przeszkadza, psuje klimat i w tym przypadku tak właśnie było. Godnym odnotowania jest, że nie była to rzecz, która doszczętnie zniszczyła wszelkie wrażenie, no i same określenia, o ile mogą brzmieć obraźliwie, nie są jeszcze najgorszymi, na jakie mógł się porwać autor. Mimo to, niesmak jest i pozostaje bardzo długo i gdyby nie przygnębiające, mocne zakończenie, możliwe, że fanfik byłoby uratować dużo trudniej. Autor podjął w fanfiku szereg bardzo poważnych tematów, z których alkoholizm to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Znajdziemy tutaj motywy takie jak dyskryminacja, bieda, brak akceptacji samego siebie, atmosfera jest mocno przytłaczająca, acz momentami ma się wrażenie, że autor wrzuca zbyt szybko zbyt wiele rzeczy i nad żadną z nich nie pochyla się należycie długo. Powoduje to pogorszenie ostatecznych wrażeń, miejscami pewien niesmak, ale także lekki niedosyt. Co się natomiast udało znakomicie, według mnie, to zakończenie. Oczywiście nie mogę sobie odmówić i nie odnieść się do kwestii tego, co pasuje do Equestrii, a co nie, a kwestię tę podjął kolega @Lyokoheros. Wprawdzie minęło sporo czasu od tamtych postów, ale jakoś nie wydaje mi się, aby zbyt wiele się zmieniło w materii postrzegania przez szanownego kolegę kucykowego uniwersum, natomiast, przypominam sobie „Krwawy Diament”, który bardzo niedawno temu miałem okazję czytać i komentować, a który również funkcjonuje jako alternatywne uniwersum, czyli Wampirza Equestria. I teraz zachodzę w głowę, jak to, według Ciebie, jest, że w ramach alternatywnego uniwersum nie może być wulgaryzmów, alkoholu, patologii, bo nie pasują do Equestrii i istnienie tych elementów w tym świecie jest absurdalne, ale jednocześnie w ramach alternatywnego uniwersum... Pomyślałem, że zawrę resztę fragmentu w spoilerze, co by nie zdradzać szczegółów fabuły "Krwawego Diamentu". Po prostu jestem ciekaw, jak się zapatrujesz na tę kwestię i co Twoim zdaniem jest dopuszczalne w ramach alternatywnych uniwersów i na jakiej zasadzie elementy te mogą/ powinny nawiązywać do kanonu, tudzież bazować na nim i rozwijać go w sposób naturalny, zgodny z tym, co znajduje się w serialu. Chciałbym wiedzieć. Na moje oko, Zena92 to właśnie zrobił – dokonał kilku prostych zmian, by móc napisać swoją historię Tempest, którą eksplorujemy w ramach gotowego fanfika. Jakich dokonał zmian? Ano założył, zapewne na bazie dosyć solidnych fundamentów, że w Equestrii są napoje mocno wyskokowe i że w związku z tym kucyki mogą chorować na alkoholizm. Założył też, że z takim oto nałogiem boryka się Tempest. I na tej podstawie eksploruje jej historię, zmienioną, opartą o założenia, które przytoczyłem. Jak mogło potoczyć się jej życie, jak mogłoby wyglądać na etapie, w którym znajduje się bohaterka w fanfiku i jakie może to mieć skutki. Nie da się ukryć, że sporo zaczerpnął ze świata realnego, co jest moim zdaniem dopuszczalne i z czym oczywiście nie mam najmniejszego problemu. W końcu na tym polega twórczość fanowska, zresztą, pojęcie alternatywnego uniwersum jest bardzo szerokie i można zarówno dokonać kilku drobnych zmian, a może napisać od zera całe uniwersum, włącznie z jego kosmologią oraz rządzącymi nim prawami, jak uczynił to np. Verlax. Natomiast, czy zarekomendowałbym „Fizzle”? Sam nie wiem. Opowiadaniu udało się przedstawić kilka rzeczy, ale też kilka wątków się nie udało albo udało z nie do końca wymiernym efektem. Paru rzeczy brakuje, ale zakończenie daje radę i jest całkiem przejmujące. Forma mogłaby być lepsza, ale jest poprawna, a opowiadanie czyta się dobrze, chociaż nie jest to łatwa tematyka. Był potencjał, wizja chyba też, ale wykonanie okazało się... umiarkowanie średnie/ tylko niezłe. Myślę, że warto rzucić okiem. Fanfik mnie wciągnął, no i uraczył bardzo dobrym, przytłaczającym, ale na swój sposób prawdziwym zakończeniem, no i jakby nie patrzeć, przypomina nam o ważnym problemie społecznym. Żyjemy obok tych osób, przechadzamy się w ich pobliżu i chyba nawet wiemy, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami. One potrzebują pomocy. O ile chcą sobie pomóc. PS: Czy tylko mnie zapodany obrazek wydaje mi się mega przygnębiający? To znaczy, kontrast, który reprezentuje. Jest pięć postaci Tempest. Dwie pierwsze to czysta dziecięca beztroska, dumny bieg przed siebie, ciekawskie oczy rozglądają się we wszystkie strony, chcą odkrywać. Pogodna i radosna. Potem jest ta środkowa – wydarzenie, które zmieniło wszystko. A potem Tempest po wypadku i to są łzy, smutek, wstyd, stłamszenie. Bo wie, że już tego nie cofnie, że bezpowrotnie coś straciła. Całość zrealizowana w perfekcyjnie prostej formie. Smutna historia Tempest w pigułce. Tak to odbieram. Nie powinno jej to spotkać, tak to czuję. Przyznam, że po samej okładce owszem, spodziewałem się po fanfiku czegoś innego, zrealizowanego może troszkę jak w fanfikach Madeleine. Ale nie, to jednak było coś zupełnie innego. Ciekawe, ciekawe...
    1 point
  10. Dopiero teraz zobaczyłem twój post Ja niestety, albo stety muszę przejść na oryginał, bo kanał na którym oglądałem po polsku zablokował mi dostęp znowu i teraz nie mogę oglądać, jak tylko będę mieć czas, to nadrobię serial.
    1 point
  11. Nareszcie udało mi się nadrobić pierwszy sequel do „Owsa na tysiąc sposobów”, który to, choć pamięć o paru szczegółach okazała się dość krótka, nadal wspominam dobrze, nie tylko ze względu na pomysł, ale także wykonanie. „Owies...” okazał się fanfikiem ciekawym i wciągającym, nie dla każdego, z uwagi na tematykę, ale w takim czy innym razie wybijającego się surowością, bezwzględnością, cięższym klimatem, przejmującymi motywami oraz scenami, a także nietypowymi kreacjami postaci. O, właśnie – miks postaci kanonicznych z oryginalnymi, przy czym te pierwsze w nieco innych rolach i relacjach między sobą... znakomity pomysł, solidnie wykonany, myślę, że był to jeden z powodów, dla których tekst tak mnie wciągnął. Te „inne” postacie, w ogóle, inny świat, niedopowiedzenia, pytania bez odpowiedzi, domysły, po prostu masa rzeczy, dzięki którym fanfik okazał się urozmaicony, napisany z pomysłem Postanowiłem przytoczyć swoje poprzednie wrażenia w pigułce, coby mieć nieco szerszy kontekst w ocenie tego, jak radzi sobie „Żółte oblicze strachu” jako kontynuacja, czym nawiązuje do poprzednika, co rozwija, no i co wnosi do alternatywnego uniwersum Darkblodpony'ego. Z niekrytą satysfakcją mogę powiedzieć, że fanfik ten również okazał się wciągający, bardzo sprawnie zrealizował kilka wątków naraz, widzianych oczami określonych postaci, które to wątki, im bliżej końca, zaczęły się splatać, zaś akcja nabierała tempa i trudno było odgadnąć precyzyjnie jak się to skończy. Jak widać, dość podobnie, co ostatnim razem. Zatem gratuluję autorowi konsekwencji, rzeczywiście, „Żółte oblicze strachu” czyta się bardzo podobnie, co „Owies na tysiąc sposobów”, toteż czytelnika przez cały czas ima się wrażenie, że czyta ciąg dalszy znajomej historii, chociaż nie ma tu rewolucyjnych zmian, jako odbiorca nie czułem się wyobcowany, wrzucony w wir nowych wydarzeń, którym brakuje kontekstu, oba teksty są ze sobą mocno powiązane, a fabuła okazuje się spójna w tym sensie, że oba fanfiki przenikają się, uzupełniają i rzeczywiście w ten sposób stanowią jedną, dłuższą historię. Konsekwencja objawia się również poprzez obsadę, acz nie zabraknie paru nowych twarzy. Zajrzymy do obozu niedługo po stłumionej rewolcie, a także prześledzimy losy uciekinierek, z podziałem na Cande, która niemalże na samym początku wpada w sidła Ruchu Oporu (co zresztą wychodzi jej na dobre), na który złożyła się Znaczkowa Liga, pracująca nad zastraszoną do granic możliwości Rainbow Dash, a także zespół Trixie, Yell oraz Pinkie Pie, znanych z poprzedniego opowiadania, na drodze których, oprócz środowiska, staną personalne różnice między nimi. Tropem zbiegłych kucyków podąża Sent – pasiasty tropiciel i opiekun psiarni, który, choć niemy, jest przerażająco precyzyjny i skuteczny w swych działaniach. W międzyczasie, Whine Star wydaje się snuć własne plany, zaś poszlak odnośnie jego intencji nie uzyskamy aż do samego końca, w którym to wystąpi jeszcze jeden znajomy pyszczek. Przyznam, że treść okazała się całkiem bogata i choć brakuje mi obszerniejszych, ładniejszych opisów, czy to otoczenia, czy emocji, to jednak nie odczuwałem niedosytu, zaś tempo akcji nie pozwalało się nudzić, gdyż autor bardzo sprawnie przeskakuje między wątkami i postaciami, prowadząc nas do zakończenia, w miarę jak rośnie napięcie. Generalnie, Darkbloodpony realizował dość proste rzeczy – ot, losy uciekinierów oraz tropiciela, który otrzymał zadanie schwytania ich i zgładzenia każdego, kto stanie mu na drodze, w międzyczasie wybrane postacie nabywają doświadczenie, rozbudowują relacje między sobą, w mniejszym lub większym stopniu zmieniają się. To jednak bardzo powierzchowne podejście do fanfika. Chyba nikogo nie zaskoczę, gdy powiem, że najchętniej śledziłem losy Trixie i jej ekipy, tym bardziej, że Pinkie Pie nadal trapią nabyte w poprzedniej części obrażenia, stąd potrzebuje na wszelkie sposoby swój ból uśmierzyć, czy też fakt, iż Yell najwyraźniej zataiła przed Trixie parę szczegółów odnośnie swojego wieku, czy przeszłości, z czego lazurowa czarodziejka bynajmniej nie jest pocieszona. Przez moment grupie grozi rozłam, do którego na szczęście nie dochodzi, a postacie uczą się jak, zaakceptować występujące między nimi różnice, a także popełnione przez siebie błędy. W mojej opinii potencjał nie został tutaj w pełni wykorzystany. Niby to, co już jest, wystarczy nam, czytelnikom, by nabrać pojęcia o tym, co się dzieje, acz między wierszami te relacje aż się proszą o dokładniejsze opisanie, brakuje bardziej emocjonalnego momentu, czy sceny, która w bardziej bezpośredni sposób dałaby nam znać, że w bohaterkach dokonuje się przemiana. Przy Trixie i jej ekipie jest dobrze, bo szczegółów znajduje się tam satysfakcjonująca ilość, ale mogło być ich jeszcze więcej, dzięki czemu ich losy wypadłyby bardziej przejmująco. Autor nie wykorzystał pełnego potencjału tych postaci i przepuścił kilka okazji na emocjonalne, wzmacniające nastrój wstawki. Ale zaraz, to nie jedyne postacie, które biorą udział w fabule, więc może należy poszukiwać takich motywów u innych kucyków? Wydaje mi się, że autor więcej pracy włożył w losy ruchu oporu, a także w przemianę, jaka dokonuje się chociażby przy okazji Scootaloo, a zwłaszcza Rainbow Dash, w sumie, nawet Cande pod koniec wydaje się być podbudowana przeżytymi rzeczami, a już na pewno na nowo zdeterminowana, natomiast relacje między nimi zacieśniają się, nie tylko przez wspólnego wroga, który zasadza się na ich życia. Jest jeszcze jedna, istotna rzecz, ale nie wspomnę o niej z uwagi na to, że byłby to spoiler, a nie chciałbym psuć możliwego efektu... chociaż scenka ta również mogłaby wyjść bardziej przejmująco. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Jeżeli przeczytacie, pewnie zgadniecie, co mam na myśli Po namyśle sądzę, że to właśnie tutaj jest ten obszar, gdzie autor starał się zawszeć coś mocniejszego, w jakimś sensie chwytającego za serce, czy też coś, przez co czytelnik chętniej zacznie protagonistkom współczuć, czy też kibicować. Co ciekawe, niekoniecznie poprzez opisy, ale przez ukazanie nam rzeczy na surowo, takimi, jakie są naprawdę, bez bawienia się w opasłe metafory, porównania, czy analogie. Brak jakichkolwiek figur retorycznych czy kwiecistości języka odpowiada ogólnemu stylowi, nadaje prostoty i nie przedłuża fanfika w sposób sztuczny. To się udało. Po drugie, rzeczywiście pod koniec, gdy doszło do konfrontacji z Sentem, obawiałem się o życie bohaterek i w tym sensie było dużo napięcia, zaś same pojedynki opisane zostały dobrze, bez dłużyzn, bez uciekania się drogą na skróty, manewry opisano dostatecznie obszernie, by móc sobie je wyobrazić (no, może minus te rzuty kamieniem, jakoś trudno mi sobie to zwizualizować, kiedy one tego kamulca podnoszą, wymierzają i rzucają, po jakiej trajektorii on leci, by uderzyć przeciwnika tam, gdzie sugeruje to opis i z takimi skutkami ), a jednocześnie nie w taki sposób, by wywrócić oczami czy parsknąć z niedowierzaniem. Na uwagę zasługuje także kreacja Rainbow Dash. Bardzo długo nie byłem przekonany do jej postaci, lecz po przypomnieniu sobie retrospekcji sprzed... siedmiu (?) tygodni, o ile dobrze pamiętam, zacząłem się zastanawiać, jakie okropności musieli jej wyrządzić, że klacz zachowuje się tak, jak się zachowuje, no i jak reaguje na samą myśl o opuszczeniu klatki. To było dziwne, niekomfortowe, trudno się to czytało. Ale raz po raz zahaczało to o pewną groteskę, za sprawą tzw. wątku fekalnego, którego ani trochę sobie nie przypominam z poprzedniego fanfika. Zastanawia tak duży nacisk położony na regularne wzmianki o oddawaniu moczu, nie tylko przy okazji postaci Rainbow Dash, co w jej przypadku jest spowodowane zadanym wcześniej terrorem, ale ogólnie. Występuje to tak często i gęsto, raz czy dwa razy zostało nawet ubrane w jakieś dziwne, lekko poetyckie szaty, co wzbudza politowanie i psuje nieco klimat. Za którymś razem potrafi lekko zażenować, potem wydaje się zwyczajnie niepotrzebne. Domyślam się intencji, lecz wykonanie okazało się takie, że motyw bardzo szybko traci „świeżość” i przeszkadza, tak odrobinkę. W każdym razie, cieszyły, choć na gorzko, fragmenty, w których Scootaloo stara się obudzić w Rainbow odwagę, namówić ją, przyzwyczaić do myśli o tym, że można egzystować poza klatką i żyć na wolności. Podobnie było z naradami Znaczkowej Ligi, czy też wprowadzeniem Cande w szeregi ruchu oporu. Czytało się to dobrze i tam właśnie znalazły się relacje oraz przemiany, które miałem nadzieję obserwować także przy okazji Trixie, Pinkie oraz Yell. Oczywiście nie jest to opisane w najbardziej wyczerpujący, czy kreatywny sposób w historii, ale urozmaica tekst w sposób w pełni wystarczający, rozbudowując przy tym znajome postacie, nie zapominając o oryginalnych charakterach, co w prostym rozrachunku po prostu sprzedaje nam ich relacje, robi z nimi cokolwiek, co popycha ich losy i historię do przodu, realizuje bądź co bądź śmiałe koncepcje, toteż nie można odmówić autorowi pomysłu. Za to dość mało kreatywne wydaje mi się wytłumaczenie, jak to się stało, iż ta kucykowa rzeczywistość w fanfiku stała się tak surowa, obozowa. To znaczy, zdaję sobie sprawę, że autor na razie rzucił nam tylko luźny trop, skróconą wersję wydarzeń i na pewno nie mamy pojęcia o wszystkim, aczkolwiek koncepcyjnie... nie ma zbytnio nad czym się zachwycać. Nie chcę spoilerować, ale ogółem chodzi mi o to, że pewna znana postać nieco spontanicznie (tak to odebrałem) postanowiła przejść na złą stronę, a że miała w zanadrzu potężnego sojusznika, wiele rzeczy potoczyło się sprawniej, niż w przypadku tradycyjnego puczu, aczkolwiek mamy podstawy, by mieć wątpliwości, czy aby na pewno działała w pełni świadomie. Niby ok, pomysł da się zrealizować interesująco, lecz tutaj odbyło się to bez polotu. Nie żeby była to poważna usterka, domyślam się, że miała to być tylko zajawka i być może kolejne wskazówki otrzymamy w następnym opowiadaniu, ale nie potrafię pozbyć się wrażenia, że wątek został wrzucony bez głębszej refleksji. Czyżby za szybko? Możliwe. Ale jestem gotów zmienić zdanie, jeżeli kolejne odsłony cyklu ujawnią prawdę Ale, ale! Niezależnie od tego, co się okaże, jest w tym pewien plus. O ile koncepcyjnie nie wzbudziło to u mnie większego entuzjazmu, a i wykonanie motywu pozostawiło wiele do życzenia, o tyle była to okazja, by uraczyć nas małym character developmentem Pinkie Pie, na co – całe szczęście – autor był łaskaw się zdecydować i co moim zdaniem wyszło całkiem całkiem. Zwłaszcza ten monolog Pinkie oraz wspomnienie, gdy zaczęła wymieniać po kolei wszystkie swoje najbliższe przyjaciółki, aż dotarła do Fluttershy. Naprawdę, całkiem ładnie napisany fragment, niezbyt długi, ale satysfakcjonujący, ukazujący nam imprezowiczkę z jeszcze innej strony. Wcześniej wszystko krążyło wokół owsa – potrafiła być w jakimś sensie sobą, potrafiła być poważna, a teraz otrzymaliśmy dowód na to, że ma świadomość powagi oraz tragizmu zastanej sytuacji, przy czym jej uczucia wobec przyjaciółek wcale się nie zmieniły. Może za głęboko w to wchodzę, może wręcz mijam się z wizją autora, popełniając tę interpretację, ale rzeczywiście – coraz trudniej wyrugować z głowy myśl, że Pinkie Pie jest na najlepszej drodze, by okazać się najbardziej złożoną postacią ze wszystkich. A przynajmniej taką, w której drzemie najwyższy potencjał interpretacyjny i którą można postrzegać na różne sposoby, w zależności od tego, które elementy charakteru się rozpatruje, mając na uwadze to, co wydarzyło się w fanfikach. Mimo wszystko, wciąż wydaje mi się, że koncepcja na spontaniczną zmianę zdania, obojętnie, czy motywowaną jakimiś wewnętrznymi demonami, których dana postać wcześniej nie zdradzała, czy też zgubnym wpływem fałszywego przyjaciela, średnio mi się to widzi i chyba chętniej poczytałbym o początkach tego złowieszczego Devil Marksa, który rozpoczął krwawą rewolucję i najwyraźniej dobrze mu szło, skoro bohaterki miały takie kłopoty z jego pokonaniem Tym razem z fanfika wyziewa przygodowy klimat, który zdecydowanie dominuje nad wszelkimi innymi elementami i który nawet mi się spodobał Czy to poczynania ruchu oporu, czy też podążający za zbiegami Sent, czy też Pinkie poszukująca zioła, które uśmierzy ból jej złamanej szczęki, tudzież baczne wypatrywanie zagrożeń i pułapek, opowiadanie nie marnuje żadnej z okazji na to, by popchnąć akcję dalej, cały czas prowadzi nas do przodu bez przestojów i dłużyzn, ukazuje coś nowego, czy też zarzuca czymś, co być może znajdzie konkluzję w następnym tekście. Przez to wszystko człowiek kończy czytanie usatysfakcjonowany i zaciekawiony, co takiego może wydarzyć się dalej i czy protagonistki, mówiąc kolokwialnie, wyjdą z tego. Podobnie jak przy poprzednim fanfiku. I bardzo dobrze. Coby nie mówić, o ile była w tym znajoma surowość, o tyle nie czułem tak silnego poczucia zagrożenia, czy też zniewolenia, co poprzednim razem. Co chyba ma sens – w końcu przez większość akcji bohaterki spędzają czas na wolności, wymykają się Whine Starowi, walczą o przetrwanie. Zagrożenie udzieliło mi się jedynie wtedy, gdy Sent odnalazł kryjówkę Znaczkowej Ligii i to bez wątpienia się udało. Nie było idealnie, ale w miarę solidnie, wartko, dobrze mi się to czytało. Była pewna nuta napięcia, gdy okazało się, że Trixie i Yell gdzieś wcięło, ale ostatecznie wyszedł z tego urwany wątek, którego kontynuacji spodziewam się w kolejnym fanfiku z tej serii. Za to sama końcówka wydała mi się zaskakująca, troszkę jakby wyjęta z kapelusza, ale wykonana tak, by wzbudzić wrażenie, że autor dokładnie tak to sobie zaplanował i dokładnie tak miało być. Brawo! Wprawdzie zdarzyło mi się wskazać paluchem to, czy tamto, ale generalnie, opowiadanie wspominam jak najbardziej pozytywnie. Czas minął mi przy nim dość szybko, a treść wciągnęła i w miarę pokonywania kolejnych akapitów, nabierałem uznania dla tego, jak sprawnie autor przeplata te wątki, ile się tam dzieje i ile jeszcze może się wydarzyć. Może „Żółte oblicze strachu” nie utrzymało swego rodzaju uroku na tym samym poziomie, co „Owies na tysiąc sposobów”, niemniej okazało się godną kontynuacją, którą najpewniej dobrze zapamiętam Problemy moje z treścią i realizacją co niektórych motywów to jednak wcale nie jest najpoważniejszy problem opowiadania, są to rzeczy czysto subiektywne. Prawdziwym, obiektywnym problemem, jest dość niedopracowana forma tekstu i stosunkowo duże nagromadzenie błędów, czego chyba nie zapamiętałem po „Owsie na tysiąc sposobów”. A przynajmniej nie wydaje mi się, by natężenie problemu było wówczas tak duże. Przytoczę trochę przykładów tego, jak to wygląda, pominąwszy jednak pauzy zamiast półpauz. Przydałby się przecinek po „otoczoną”, poza tym, szwankuje tu styl, zdanie brzmi nie za dobrze, przez te „prostokątne otwory”. Domyślam się, że klacz znalazła się w sieci, zawieszona nad ziemią, jednakże te otwory to – zwłaszcza dla gościa po inżynierii – potworek, który psuje brzmienie zdania, wprowadza zamęt i po prostu źle wygląda, źle się czyta. Albo brakuje przecinka, albo w zdaniu znajdują się jedne, zbędne „trupy”. Tutaj zbyt kwiecista, zbyt poetycka realizacja „wątku fekalnego”, o czym wspominałem przedtem. Niby nic, ze zdaniem nie ma poważniejszych usterek, ale wciąż, nie brzmi ono zbyt dobrze, psuje klimat, czyniąc go bardziej groteskowym, quasi-toaletowo-komediowym. Zwłaszcza, że w tytule oblicze strachu nosi żółtą barwę. Co jak co, ale, po doświadczeniu z „Owsem na tysiąc sposobów”, utożsamiam barwę tę z... I generalnie, wole taką opcję, niż... alternatywę Dotknęła. Brakujące przecinki, no i „wtedy” piszemy łącznie. Drobne rzeczy, acz zwracające na siebie uwagę po dłuższym czasie. Tego typu usterki trapią tekst przez większość lektury, co przekłada się na wrażenie, iż przed publikacją, tekst nie został należycie dopieszczony, a że są to proste rzeczy, dla doświadczonego twórcy nie powinny stanowić kłopotu Wtem. Generalnie, jeżeli podmiot liryczny zwraca się do grupy postaci żeńskich, powinien także użyć rodzaju żeńskiego – „urządziłyście”. Znów – domyślam się, co autor miał na myśli, ale to zdanie po prostu mi się nie podoba. Pomysł był dobry, tylko napisałbym go inaczej. Może coś w stylu: „Yell chłonęła nowe zapachy z pasją godną (...)”. Brakujące przecinki, literówki, brzydko skonstruowane zdanie. Dzik drgnął stojącego po prawej stronie jednorożca czy Cande? Kto zamachnął ogonem, Cande czy kto inny? Przepisałbym to zdanie, nie ma jednak czego się obawiać, gdyż nie chodzi o nic wielkiego, wystarczy je podzielić na dwa odcinki, albo dołożyć parę słów, coby nie trzeba było się głowić nad tym kto od kogo obrywa Niekonsekwencja w rodzaju – najprawdopodobniej zjedzona literka. Przecinki. Literówka. Jest to kolejny raz, gdy proste błędy odwracają uwagę od treści i przeszkadzają w płynnym podążaniu za tempem akcji. Czy ty... Cieszysz się? Cieszysz się? Zsikasz się? Zsikasz się? Przepraszam, musiałem Interpunkcja, czyli kolejny przykład tego, jak błędy mogą spowodować, że czytelnik, zamiast skupiać się na fabule, zaczyna zastanawiać się, co przeszkodziło autorowi w dopracowaniu formy, przejrzeniu napisanej przez siebie treści jeszcze raz, w poszukiwaniu błędów, niedoróbek, uchybień. Wiecie jak to jest, diabeł tkwi w szczegółach A to da się cofnąć do przodu? Po raz kolejny obserwujemy niekonsekwencje w stosowanym rodzaju. Męski miksuje się z żeńskim, raz zebra „nie dał się”, a za chwilę „odskoczyła”, sugerowałbym to usystematyzować. Powiedzenie, że jest to wierzchołek góry lodowej byłoby przesadą – błędów wprawdzie jest sporo, ale nie czynią tekstu aczytalnym, ani nie wzbudzają zażenowania, a po prostu odwracają uwagę od fabuły, postaci, wątków. Z reguły wszystkie są podobnej natury, bo po prostu brakujące przecinki, literówki, niedopatrzenia, zagadkowe spadki w jakości, objawiające się gorzej brzmiącymi fragmentami, bądź zdaniami, nad którymi należy przez moment się pogłowić, takie proste rzeczy, które idzie poprawić szybko, bez konieczności radykalnej przebudowy poszczególnych fragmentów. No, ale tak czy owak, fanfik ma potencjał, przede wszystkim, sprawdził się jako kontynuacja „Owsa na tysiąc sposobów”, który okazał się, na swój sposób, opowiadaniem charakterystycznym, oferującym szerokie możliwości pisania sequeli, prequeli, interqueli, aczkolwiek wymagającym, coby zachować spójność klimatu, realiów, czy też kreacji postaci. Zatem zadanie było niby proste, a jednak nie do końca. Ale autor sprostał, w paru miejscach co prawda nie wykorzystał pełnego potencjału swoich pomysłów, szkoda, że forma jest niedopracowana, ale suma summarum, udało mu się poprowadzić historię dalej w interesujący sposób, stworzył fanfik o wartkiej akcji, sprawnej realizacji kilku wątków o wspólnym mianowniku, między wierszami rozbudowując wybrane charaktery, no i dając intrygującą końcówkę, która nakręca apetyt na ciąg dalszy, za który oczywiście zabrałem się z przyjemnością, niemalże od razu Jednakże o ile opowiadanie radzi sobie jako sequel, o tyle jako samodzielne opowiadanie już niezbyt, toteż rekomenduję uprzednio zapoznać się z „Owsem na tysiąc sposobów” i jeżeli klimat oraz realia świata przedstawionego nie okażą się przeszkodą, zabrać się za lekturę „Żółtego oblicza strachu”. Po namyśle, to może być przedsmak czegoś większego, niekoniecznie finału serii, ale po prostu dalszych losów postaci, nie tylko już znanych, ale nowych, świeżo wprowadzonych, tudzież po prostu nieskrępowanego rozwijania alternatywnego uniwersum. Póki co, wygląda to całkiem nieźle, dość solidnie pod kątem fabularnym, średniawo pod względem formy, ale potencjał nadal jest i zdecydowanie chciałbym przeczytać więcej. Myślę, że warto dać temu cyklowi szansę. Nie jest to łatwa lektura, pewnie co wrażliwsi będą mieli kłopot z przełknięciem tychże jakże surowych, nieprzyjaznych realiów, z kolei wyczuleni na błędy różnej maści zapewne bardziej skupią się na formie, niźli na fabule, ale warto spróbować i wejść jakoś w ten inny świat, spróbować się odnaleźć, prześledzić losy bohaterek Pozdrawiam!
    1 point
  12. Na początek, takie małe spostrzeżenie z mojej strony – postacie, o ile są należycie opisane, tj. kto ma róg, kto ma skrzydła, a kto tylko własne kopyta, poznajemy ich kolory, imiona, wszystko to jest na swoim miejscu, jednakże miałem wrażenie, jakby fanfik próbował się sprzedać nam nie jako samodzielne dzieło, ale jako któreś z kolei, jako kolejna odsłona czegoś, toteż podchodził do obsady tak, jakby to nie był ich pierwszy występ, ale kolejny, więc zakłada, że czytelnik tak z grubsza je zna. Jeżeli szwankuje mi pamięć, to proszę o sprostowanie, ale nie przypominam sobie tych charakterów z pozostałych dzieł autora. Chodzi mi o to, że przewija się od razu cała grupa. Początkowo akcja rozwijała się dosyć topornie, a interakcje między poszczególnymi uczniami i uczennicami nie pochłaniały mnie, z racji tego, iż poszczególne kreacje nie wzbudzały jakichś szczególnych wrażeń, po prostu były. I tyle. W tym zgodzę się z moim przedmówcą, że nie są to kreacje wybitne, ale na szczęście im akcja brnie dalej, tym dają się lepiej poznać i rzeczywiście, ostatecznie, żadna z nich nie spada poniżej poziomu dobrej, solidnej. Także się zgodzę, że najlepiej pod tym względem wypada główny bohater – również poprzez jedną ze scen, z której odczytujemy jego – bądź co bądź – mroczne myśli, lecz za chwilę widzimy go w akcji i nie mamy już złudzeń, że chociaż żywi urazę, to jednak ma dobre serce. To jak najbardziej się udało. Imię jego – Talk „TT” Talon. Oprócz niego, w fanfiku wystąpią Big „Bigi” Blow (Blowe?), Good Rege, Demise Star, Jewel Snow, a także postacie wspierające, Honey Bee i Liki Look. Klasowa paczka, która wybiera się na wycieczkę, oczywiście pod nie aż tak czujnym okiem dwóch nauczycielek – matematyki i biologii. Jak to zwykle ma miejsce na wycieczkach szkolnych, młodym przydarzają się różne perypetie, jednakże jeden z nich – główny protagonista i zarazem wybitny uczeń z zakresu biologii – ten, który cichcem podkochuje się w jednej z uczennic, nie bawi się zbyt dobrze, gdyż koledzy nie przestają płatać mu przykrych figli, jednakże pozornie niewinna zabawa zmienia się w wiszącą w powietrzu tragedię, gdy jeden z niepokornych uczniów ma wypadek i potrzebna jest mu pomoc. Czy w obliczu możliwej śmierci klasowego kolegi, Talk Talon odłoży na bok urazę i rzuci się na ratunek poszkodowanemu? Czy reszta ekipy będzie w stanie przyznać się do nieodpowiedzialnego zachowania, czy też spróbuje zwalić winę na kozła ofiarnego? Jak się to skończy dla potrzebującego kucyka i co postanowi Talk Talon, gdy już będzie po wszystkim? Przede wszystkim, był to naprawdę ciekawy pomysł na zwykłe opowiadanie typu [Slice of Life]. Ot, mamy szkolną wycieczkę i grupę uczniów, mamy niewinne dokazywanie sobie nawzajem, przy czym jeden z bohaterów odbiera to nieco inaczej, czuje się z tym źle, co jest całkiem życiowe i realne. Podobnie jak motyw szczenięcej miłości, który przewija się między wierszami. Protagonista wypada realistycznie, gdyż pod wpływem nieustających docinek, przykrych żartów oraz poczucia bycia prześladowanym,w jego głowie zaczynają się gromadzić czarne myśli, kiedy to... Niemniej, taka postawa, tzn. złowrogie myśli, są czymś powszechnym wśród słabszych, mniej popularnych uczniów, którzy bywają częstymi obiektami drwin oraz zaczepek. Mało kto się do tego przyznaje, ale to takie szczenięce power fantasy, przy czym nasz TT naprawdę posiada pewną wiedzę oraz możliwości popełnienia... czegoś złego. Fakt, iż dzieciaki w fanfiku uczą się biologii, zaczynają się też interesować płcią przeciwną, daje domysły, w której klasie mogą znajdować się postacie i ile mieć lat, jednakże zdziwiło mnie troszkę to, że końcowa afera wydarzyła się dlatego, że zachciało im się halucynogennego zioła. Z drugiej strony, scenki sięgania po niego, próby jego zerwania, jakby realizowały w sposób kreskówkowy motyw zakazanego owocu, zaś konsekwencje, jakie po tym następują, nieźle symbolizują karę za złamanie zakazu. Ciekawe, jak ostatnimi czasy czytałem o postaciach pisanych niuansami, tak tutaj scenki wydają się być pisane w podobny sposób A może to tylko moja wyobraźnia. Generalnie, tempo akcji jest dobre, z początku czytanie idzie trochę mozolnie, ale potem całkiem ładnie się to rozwija, no i człowiek czyta z zaciekawieniem (szczególnie po tym, jak wreszcie zaczyna kojarzyć postacie po ich imionach) losy szkolnej paczki, a im bliżej końca, tym... no, może nie jest to nic wielkiego, ale da się odczuć pewne napięcie. Zwłaszcza, że wiemy, co Big Blow(e) opowiedział pozostałym uczniom po tym, jak już zaalarmował nauczycielki o zaistniałym wypadku. Znając jego słowa, a także myśli Talk Talona, możemy się spodziewać tego, że bohater pożałuje swojej decyzji, czyż nie? Tak oto docieramy do zakończenia, które – no, będę szczery – spadło troszkę jak grom z jasnego nieba, zaś jego forma (czyli zwykła scenka zamykana listem) nie była aż tak typowa, ale to, czego się dowiadujemy, nie tylko dobrze zamyka historyjkę, ale i działa na wyobraźnię. No bo wiemy, że... Zatem opowiadanie może nie zaczyna się z hukiem, może nie absorbuje czytelnika od razu, ba, nawet od razu nieszczególnie czuć jakikolwiek klimat, lecz im dalej, tym lepiej – mimo początkowego zmieszania, czytelnik wreszcie zaczyna intuicyjnie wyobrażać sobie postacie na podstawie przewijających się imion, widzi oczyma wyobraźni ich zachowanie, grymasy, gesty, treść zaczyna stawać się coraz barwniejsza, tekst zaczyna wciągać, jest pewien szkolny klimat, jest coś niespodziewanego, wypadek, wyścig z czasem, ciekawe zakończenie. Autor nieźle wybrnął z czegoś, co początkowo wypadało jak standardowy pomysł na standardową historię i stworzył coś życiowego, w jakimś sensie nostalgicznego (Z pewnym przesłaniem?), co przede wszystkim fajnie się czytało. Nie był to czas stracony. Niestety, forma tu i ówdzie kuleje, głównie to interpunkcja oraz literówki, ale od czasu do czasu zdarzają się cudaki stylistyczne, takie jak chociażby wymieniona przez mojego przedmówcę „jednorożczyni”. No, czegoś takiego jeszcze nie widziałem, jest to pewne novum, ale nie, nie jest poprawne i nie brzmi zbyt dobrze. Nie było w żadnym wypadku tragicznie, ale przydałyby się dodatkowe szlify. Jak np. tutaj: „Która skończył” potrafi odwrócić uwagę od treści i skołować odbiorcę, na coś podobnego powinno się być uczulonym, zwłaszcza na tym etapie twórczości Jak już popełniać błędy, to przy trudniejszych formach, podczas eksperymentów ze stylistyką, z formą, po prostu komuś z podobnym doświadczeniem, według mnie, już nie przystoi popełniać tak prostych literówek. To znaczy, od czasu do czasu owszem, ale tego typu błędów przewija się w opowiadaniu całkiem sporo, co zwróciło moją uwagę. W skrócie – forma jest ok, ale zawiera szereg niedoskonałości, błędów, które dobrze by było poprawić i nie popełniać ich w przyszłości Ogółem, nawet przyjemne, niedługie opowiadanie, rozpoczynające się dosyć standardowo, mozolnie, jednak z czasem nawet wciągające, ciekawe, z ładnym zakończeniem i skrytym przesłaniem między wierszami. Jest w tym pewna nuta realizmu, może też wzbudzić pewną nostalgię, za sprawą lekko szkolnego nastroju. Można zajrzeć, chociaż przestrzegam przed niedoskonałą formą – zapewne niejednemu dane błędy rzucą się w oczy. Proste, zwyczajne [Slice of Life], dla wielbicieli gatunku może być to ciekawy przerywnik, ale raczej nic więcej. Ale nie szkodzi. Cieszę się, że rzuciłem okiem
    1 point
  13. Koncepcyjnie, seria opowiadań opierających się na lokalnych bajkach, baśniach i mitach, przeplatana z wydarzeniami „w czasie rzeczywistym”, to dosyć duży potencjał, również na światotworzenie. Lokalny folklor, który tłumaczy co niektóre zwyczaje kucoperzy, ich przekonania, ale i uprzedzenia, nadając Hollow Shades niepowtarzalny klimat, czyniąc ze znanej z serialu lokacji miejsce z odrębną mitologią, do pewnego stopnia historią, z własnymi bohaterami, przesądami, duchami, obchodami... No, mogło być ciekawie. A tymczasem, okazało się, że wizja autora jest dużo prostsza i najwyraźniej nie interesuje go szersze rozbudowanie Hollow Shades wraz z jego społecznością, wzbogacenie tegoż miejsca o rzeczy, o których już wspominałem. Po prostu mamy do czynienia z lekką, niezobowiązującą i radosną twórczością, w której to trójka rodzeństwa, w postaci Rubby, Stealtha i Aster, w wyniku różnych okoliczności – czy to opowiadanka do poduszki, czy też gorączka – zapoznaje się z poszczególnymi bajkami, baśniami, czy legendami, które to rzucają nieco światła na to, co wydarzyło się w przeszłości, co być może ma jakieś przełożenie na to, jak wygląda świat obecnie. No, tutaj spoglądam bardziej w stronę „Addonisa i Zirany”, ale myślę, że mają już Państwo pojęcie, co tym razem zaserwował nam autor Cóż, o ile ta pierwsza koncepcja wydaje mi się bogatsza, a na pewno stwarzająca szersze pole do popisu oraz dająca nieco bardziej ambitne cele do zrealizowania, to jednak zwykła rozrywka to też fajna i potrzebna sprawa, a jeśli przy okazji autor stworzy odpowiedni nastrój, to chyba nie będzie na co narzekać, a jedynie przyklasnąć i oczekiwać na kolejne kawałki tekstu, prawda? Rzućmy zatem okiem, co fabularnie mają do zaoferowania dwa pierwsze kawałki, czyli „Srebrny dzbanek” oraz „Addonis i Zirana”. „Srebrny dzbanek” niespecjalnie bawi się w introdukcję, czytelnik z miejsca trafia do domostwa wspomnianego wyżej rodzeństwa, dosyć szybko orientuje się też, jak będą tytułowe baśnie i mity skonstruowane – akcję będziemy śledzić na dwóch płaszczyznach, czyli z losami Rubby, Stealtha oraz Aster (niekoniecznie występujących równocześnie) oraz ich rodzicieli przeplatać się będzie akcja danej bajki, czy baśni, w zależności od tego, co komu wpadnie w kopyta. Z jednej strony, jest to całkiem elastyczna struktura, która umożliwia prowadzenie dwóch wątków i żonglowanie nimi, toteż autor nie ryzykuje, że znudzi czytelnika, dodatkowo, zwięzła forma wydaje się stanowić dodatkowe zabezpieczenie, a my możemy spodziewać się wartkiej akcji oraz wrzucanych między wierszami komentarzy rodzeństwa, tudzież analogii pomiędzy wydarzeniami opisywanymi w danej opowiastce, a tymi, które przytrafiają się kucoperzom w świecie realnym. To znaczy, mogło tak być. W „Srebrnym dzbanku” niekoniecznie to jest na rzeczy, jako że bajka w zasadzie nie ma nic wspólnego z akcją w rzeczywistości i stanowi po prostu zwykłą opowiastkę na dobranoc. Szkoda, troszkę niewykorzystany potencjał, ale ok, to wszakże pierwsza część serii, podejrzewam, że Darkbloodbony potrzebuje czegoś na zajawienie klimatu, rozkręcać będzie się potem Wprowadzenie okazuje się całkiem sympatyczne i fajne jest to, że dzieciaki dokazują sobie nawzajem, są energiczne, najchętniej jeszcze by poharcowały, skoro dzień jeszcze młody, ale cóż, rodziciel nakazuje położyć się spać, no to trzeba. Miła sprawa, pasująca do klimatu serialu, no i ogólnie solidne wprowadzenie do pierwszej bajki, o tytułowym srebrnym dzbanku. W gruncie rzeczy, historyjka ta jest bardzo prosta i również jakoś-tam wpisuje się w serialowe realia. Oto poznajemy władcę pewnej krainy, rezydującego w zamku Mitblood króla Sallema II-go, który to król przez lata sprawowania urzędu zdążył zgromadzić niewyobrażalne bogactwa, w tym tytułowy srebrny dzbanek, który, jeśli napełnić go wodą dokładnie w porze pełni księżyca, pozwala właścicielowi zaczerpnąć ambrozji, dawnego napoju alikornów. Jaką owa ambrozja ma właściwość? Ano pozwalała królowi podejmować najkorzystniejsze decyzje, dzięki czemu konsekwentnie unikał wojen, kryzysów, prowadząc kraj ku dobrobytowi. Jednakże pewnego razu król postanawia w blasku pełni księżyca zaczerpnąć ze srebrnego dzbanka, by dowiedzieć się, co powinien uczynić, by jego jedyna córka – księżniczka Nasi, oczko w głowie tatusia – była po wsze czasy szczęśliwa. Jak to w bajkach bywa, okazuje się, że gwarancją szczęścia młodej Nasi jest poślubienie odpowiedniego ogiera, najodważniejszego w królestwie. Ale gdzie Sallem miałby szukać najlepszego kandydata? W tym celu, postanawia ogłosić fakt zamążpójścia Nasi, coby szlachetnie urodzeni kandydaci zaczęli spływać do zamku, by wziąć udział w trzech próbach – ognia, wody i cienia. Pomyślne ukończenie wszystkich prób winno wyłonić idealnego kandydata, który uczyni Nasi szczęśliwą, już na zawsze. Tak przedstawia się zarys fabularny, oczywiście przemilczałem kilka szczegółów, po to, by nie zdradzać Państwu od razu całej fabuły, jako że rozwiązanie zagadki... wydało mi się na swój sposób błyskotliwe i o ile nie był to zwrot akcji stulecia, o tyle zawiera się to w szeroko pojętej konwencji i zadziałało. Nawet doszukiwałbym się w tym wszystkim małego morału, czyli... Jasne, nic nowego ani przełomowego, w sumie, już to gdzieś słyszałem, chyba również widziałem, ale z tego, co pamiętam to również była bajka... Ogółem, czytało się to w porządku, był wyczuwalny pewien bajkowy, lekko serialowy klimacik, to jak najbardziej ok. Jednakże, bez rewelacji. Jasne, nie każde opowiadanie musi być przełomowe, czy wstrząsające, tekst może być przecież zupełnie zwyczajny i tym właśnie cieszyć oko czytelnika, jednakże w przypadku „Srebrnego dzbanka” miałem wrażenie czysto rzemieślniczej pracy, tu i ówdzie dostrzegam pewne przebłyski, które mogą świadczyć o tym, że autor naprawdę próbował, miał więcej pomysłów, ale oceniając całościowo, tekst kończy się bez szczególnych emocji. Jest w porządku, ale tylko w porządku. Trudno powiedzieć o nim coś więcej, poza tym, że forma wydaje się... tak jak cały tekst – w porządku, aczkolwiek przyuważyłem kilka dywiz w miejscach, gdzie powinny być półpauzy. Poza tym, zdarzają się powtórzenia, np.: Jednocześnie, widać pewne potknięcia w stylistyce, ale nie jest to nic, co z miejsca rozprasza, czy też powoduje szczególnie negatywne wrażenia. Tym bardziej, że to przecież krótki, niezobowiązujący tekst, jak resztą określił to sam autor – pisany na luźno. Można przymknąć oko... tym razem W ten sposób chciałbym przejść do „Addonisa i Zirany”, acz poczekać z omówieniem fabuły oraz samego fika, coby zostać jeszcze trochę przy formie. Ponieważ, w porównaniu do „Srebrnego dzbanka”, to niemalże jak niebo i ziemia. Niemalże. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale w drugim opowiadaniu znalazłem masę błędów i aż dziwi mnie to, że najwyraźniej umknęły one uwadze autora. Fakt, że opowiadanie jest całkiem krótkie, powoduje, że wyskakują one często i gęsto, no i tym razem owszem, rozpraszają uwagę czytelnika. Poniżej trochę przykładów. Jeden z pierwszych błędów ortograficznych, jakie ujrzymy rozpoczynając lekturę. Powinno być „bąblów”, jeżeli już, a najlepiej „bąbli”, odmieńmy to poprawnie. „Chorować”, przez „ch”. Po „leżący” sześcian, to jest on. Powtórzenie, pewnie pozostałość po wersji alpha/ beta opowiadania. Albo coś, co umknęło autorowi w pisarskim ferworze OK, tutaj autentycznie nie wiem, skąd się to wzięło, co się stało „Posągi”. Coś tu jest bardzo nie tak ze stylistyką. Po pierwsze, „Ziranę”, a po drugie, w pierwszym zdaniu z jakichś powodów mamy czas teraźniejszy, a w następnym przeszły (czyli tak, jak powinno być, oceniając po całokształcie fanfika), lecz formy zostały dobrane źle, przez co zdanie brzmi fatalnie. Może byłoby lepiej, gdyby znalazło się tam coś al'a: „Widok ten przerażał i jednocześnie pociągał Ziranę. Ciekawość Ishranki rosła z każdą mijającą sekundą.” Sugerowałbym autorowi powrócić do tekstu i wypatrzyć podobne fragmenty, a następnie lekko je przebudować. Powinno pomóc Poza stylistyką (konkretnie – dziwnym szykiem), wydaje mi się, że powinno się tam znaleźć „podeszwą”. Kolejne kiepsko brzmiące, dziwnie skonstruowane zdanie, którego drugiej szczęści nie za bardzo rozumiem Chłodny powiew kojarzył się jej z ojcem, czy z zapachem starego papieru? Czy z tym i tym? Coś tam jest nie tak. Po pierwsze, mam wątpliwości odnośnie używania formy „batpony”, myślę, że nasze, polskie „kucoperz”, „kucoperka” sprawdziłoby się lepiej. Niekonsekwencja w wykorzystywanym rodzaju – batpony najpierw „wybrała”, a w kolejnym zdaniu „sięgnął”, dobrze by było obrać jeden rodzaj i jego się trzymać, przynajmniej na rozpiętości całego akapitu. Pod koniec mamy kropkę zamiast przecinka. Plus, brakujące przecinki, tu i ówdzie. Tak jak powyżej, przez całe zdanie mamy rodzaj żeński, ale raz występuje męski - „schował”. Ale tym razem mogła to być zwykła literówka, zdarza się Brakujący przecinek, zjedzona literka. „Istotom” Tak to wygląda. Generalnie, forma jestbardzo niedopracowana, miejscami troszkę jakby opowiadanie było pisane zbyt szybko, tudzież na jeden raz, bez ponownego przeczytania i sprawdzenia przez autora. Na przyszłość, myślę, że jeżeli nie uda się samodzielnie wyłapać wszystkich potknięć, warto by było zapytać kogoś o pomoc, mały prereading tudzież korektę. Większość błędów jest dosyć banalna (tj. moim zdaniem) i myślę, że wystarczy ponowna lektura przed publikacją, żeby je wyłapać i poprawić, natomiast co do stylistyki, szyku, myślę, że tutaj mógłby pomóc ktoś z zewnątrz. To by było na tyle, jeśli chodzi o formę. A jak fabuła? Cóż, tym razem, sub-wątkiem jest gorączka Rubby, przez którą ta musi zostać w domu, jak się okazuje, zupełnie sama. Ponieważ nie do końca jej idzie z kostką rubika, postanawia poszukać czegoś do czytania, dla zabicia czasu. Padło właśnie na tytułowy mit, traktujący o dwóch, najwyraźniej przeciwstawnych do siebie krainach – Ishrandzie oraz Hontlandzie – z których wywodzą się w jakimś sensie przeciwstawne do siebie gatunki, czyli odpowiednio Solefaluny oraz Stallionowie (Acz tutaj zapytam – czemu nie jakaś bardziej oryginalna nazwa dla tych ostatnich?). Jak się niebawem dowiadujemy, granica między tymi krainami, pod groźbą wojny, jest nieprzekraczalna dla zamieszkujących je istot, za wyjątkiem jednego, specjalnego czasu, kiedy oba gatunki wspólnie biesiadują. Ale poza tym, przekroczenie granicy grozi śmiercią. Jak nietrudno się domyślić, tytułowi bohaterowie decydują się popełnić grzech ciekawości i przejść między światami. Jak próbowali się zakamuflować? Czy zostali wykryci? Jakie konsekwencje zrodził ich występek? Odpowiedzi na te pytania szukajcie w tekście Ogółem, początkowo miałem silne skojarzenia z mitologią grecką/ rzymską, ale sam nie wiem konkretnie dlaczego. W każdym razie, to wystarczyło, by zachęcić do dalszego czytania, chociaż bardzo mi przeszkadzały napotykane błędy. Koncepcyjnie, to nawet niezła historia, natomiast fakt, że Rubby otrzymała nieco więcej czasu antenowego i ma ona własny sub-wątek, przeplatany z historią zawartą w micie, urozmaica nieco ten niedługi kawałek tekstu i bardzo dobrze. Niemniej, mam bardzo podobne wrażenie, co przy okazji „Srebrnego dzbanka”, czyli trzymało się mnie wrażenie rzemieślniczej roboty, na pierwszy rzut oka nawet niezłej, ale tylko niezłej. Czy opowiadaniu towarzyszy jakiś rodzaj nastroju? Chyba tak, ale tym razem głównie przy okazji wstawek z Rubby. Taka delikatna, serialowa otoczka, niby nic szczególnie wyrazistego (No cóż, saga „Owsa na tysiąc sposobów” to to nie jest, ale może, gdyby seria poszła dalej...?), ale daje się poczuć i również wnosi swoje do całokształtu. To jednak zbyt mało, by odbiorca pozbył się wrażenia rzemieślniczej roboty. Na plusik mogę odznaczyć też to, że pod koniec mit nawiązuje do historii Equestrii oraz pochodzenia alikornów. Podobnie jak to, że finalnie okazuje się, że zbiór mitów został wypożyczony z biblioteki przez brata Rubby, Stealtha, celem napisania wypracowania, za które zresztą otrzymał całkiem dobrą ocenę. Drobne szczegóły, które na sam koniec ubarwiają fanfik, robią robotę, ale wielka szkoda, że tego typu smaczków nie znalazło się w treści więcej. Wówczas być może drugie opowiadanie z serii oceniłbym wyżej, niż poprzednie... Ale póki co, powiedziałbym, że są równe sobie, gdyby nie to, że „Addonis i Zirana” ma aż tyle widocznych błędów, ortograficznych, interpunkcyjnych, stylistycznych, you name it. Ogółem, czy seria ma przyszłość? Jak najbardziej. Wyobrażam sobie kolejne historie, nie tylko bajki czy mity, nawiązujące do znanych, zakorzenionych na dobre w kulturze dziełach i podaniach, ale również lokalne miejskie legendy, czy przesądy, przechodzące z pokolenia na pokolenie drogą przekazów ustnych, a to wszystko, np. w ramach biwaku, przerwy między lekcjami, tudzież innych codziennych aktywności, w których znajome rodzeństwo mogłoby brać udział. Może gdyby częściej nawiązywać do historii Equestrii, alikornów, magii, wspominać o legendarnych artefaktach, zapomnianych miejscach, zadziwiających istotach, a może i od czasu do czasu nawiązywać do czegoś niepokojącego... Zależy, mogą to być typowe opowiadania o charakterze bajki, baśni, mitu, przesądu, a może być coś a'la straszna historia, znana lokalnej społeczności, opowiadana niepokornej dzieciarni, by zachowywała się porządnie i grzecznie. Możliwości jest mnóstwo i wydaje się, że autor mógłby pisać i pisać, przedstawiając coraz to nowe opowieści, jedne niezwiązane ze sobą nawzajem czy z czymkolwiek, drugie nawiązujące do siebie, trzecie przybliżające dawne wierzenia o pochodzeniu alikornów, Equestrii, tudzież jej sąsiadów, a jeszcze inne poświęcone folklorowi Hollow Shades, takie stare opowieści, podejmujące różne sprawy związane z regionem, jej społecznością, itd. W sumie, raz po raz można rozszerzać obsadę bohaterów i tak do Rubby, Stealtha oraz Aster, mogliby z czasem dołączyć różni koledzy, koleżanki, kuzyni i inni. Zdecydowanie, jest niemałe pole do popisu. Co prawda nie można tego samego powiedzieć o możliwościach kreacji postaci, niemniej uważam, że pisząc je detalami, poprzez cechy charakterystyczne, specyficzne dla każdego z osobna maniery, czy nawyki, można wykreować odróżnialne od siebie charaktery. Na pewno warto spróbować, czemu nie? Ogółem, na razie bez rewelacji, jest nad czym pracować i co poprawiać, acz w tym wszystkim nie ma tragedii. Tylko mocno po rzemieślniczemu. Ale pomysł ma potencjał i pozwala realizować przeróżne rzeczy. O ile autor nie porzucił projektu, jestem ciekaw, co jeszcze mógłby nam zaprezentować w ramach kolejnych legend, czy mitów. No i czy w miarę upływu czasu będzie widoczny postęp, nie tylko w materii spraw technicznych, ale również realizacji swoich koncepcji, tudzież kreacji postaci, czy okazjonalnego światotworzenia. Jestem otwarty na kolejne kawałki tekstu, no i życzę powodzenia w ich pisaniu
    1 point
  14. Nie będę owijać w bawełnę – miałem silne deja vu, aż zerknąłem sobie, co było pierwsze. Bo czytałem już całkiem podobne opowiadanie, autorstwa Suna, a tytuł jego brzmiał „Powrót do domu” bodajże, co oczywiście także wzbudziło wspomnienia, gdyż sam nazwałem tak własne opowiadanie konkursowe, z 2013 roku Tekst podejmuje wątek pokonanej przez Starlight i spółkę królowej Chrysalis, która, osamotniona, powraca do swoich niedawnych włości, ubolewając nad stratą lojalnego roju oraz snującą plany odwetu. Ci, którzy mieli okazję zapoznać się z przytoczonym nieco wcześniej dziełem Suna, od razu zauważą pewne podobieństwa, czyli znajomą tematykę oraz podobny schemat, w którym to pokonana królowa przemierza znajomą, niegdyś należąca do niej krainę (no, w zasadzie, to przechadza się po okolicy, ale wiecie, o co mi chodzi), początkowo odgrażając się kucykom, których wyższość musiała nie tak dawno temu uznać, później emocje biorą nad nią górę i Chrysalis zaczyna zdradzać smutek, żal spowodowany utratą swojego królestwa oraz roju. Jednakże nie jest to płacz upadłej władczyni, lecz – jak sugeruje tytuł – płacz matki, rozpaczającej nad utraconym potomstwem. Co prawda wiemy, że w tym przypadku bardziej pasuje określenie, że potomstwo to zostało odmienione, niemniej, z punktu widzenia protagonistki, jest to nieodwracalna strata. Do tej pory opowiadanie Darkbloodpony'ego jeszcze wydaje się podobne do fanfika Suna (zaznaczam jednak, że w żadnym momencie nie miałem wrażenia plagiatu – najwyraźniej panowie autorzy wpadli na podobne pomysły, które jednak zrealizowali po swojemu), lecz już w kolejnym fragmencie, z którego dowiadujemy się o upływie pięciu tygodni od ostatniej potyczki królowej, fabuła wykonuje zwrot i akcja obiera nieco inny kierunek, niż miało to miejsce w „Powrocie do domu”. Dowiadujemy się, że niebawem między Equestrią, a nowym państwem Podmieńców (teraz rządzonym przez Thoraxa), ma zostać zawiązany sojusz, a związku z czym, między innymi, ma zostać założona ambasada. Przyszły ambasador Equestrii dociera na miejsce, jednak nie natrafia na należyte powitanie, jak się tego spodziewał. Eksplorując tajemniczą budowlę, natrafia na... coś, po czym okazuje się, że zdeterminowana królowa już rozpoczęła odbudowę roju, na początek poprzez zniesienie () nowego pokolenia Podmieców, oczekujących na wyklucie. Jednocześnie, przestrzega potomstwo przed tym, co spotkało poprzedni rój. Zakończenie nie pozostawia złudzeń, że już niebawem Chrysalis wyruszy odbudować swoją potęgę, tym razem bogatsza o nowe doświadczenia. A przynajmniej tak to odebrałem. W sumie, opowiadanie nie wydaje się takie jednoznaczne. W końcu, skoro najpewniej niedoszły ambasador zniknął podczas eksploracji nieznanych jaskiń, ktoś powinien się tym zainteresować i odkryć, że następne pokolenie Podmieńców już gdzieś-tam sobie dorasta, w świeżo złożonych jajach, co oznacza, że Chrysalis już podjęła kroki ku temu, by odzyskać swoją władzę, czyli niebawem znów będzie groźna. Chociaż... z drugiej strony, skoro Equestria już miała nawiązać sojusz z nowym państwem, to znaczy, że owe państwo powinno istnieć... a tymczasem na miejscu ambasador odkrywa coś zupełnie innego. Co też takiego mogło się stać? Czyżby opowieść Chrysalis na końcu nie była zwykłą przestrogą, ale stanem faktycznym i te przemienione Podmieńce zginęły? Jak się tak człowiek wczytuje i teoretyzuje, z niedługiego tekstu wykluwa się znacznie mroczniejsza, tajemnicza historia, w której nie brakuje niedopowiedzeń, pytań bez odpowiedzi, w związku z czym czytelnik zostaje zdany na własną wyobraźnię. Ale po namyśle wydaje mi się, że chodzi o to, że Chrysalis, być może wykorzystując jakiś rodzaj magii, a może polegając na prawidłach rządzących Podmieńcami w bazowej/ przemienionej formie, doprowadziła do szybkiego (i raczej niespodziewanego) upadku roju Thoraxa, odzyskując kontrolę nad swoimi włościami. Należy dodać, że odbyło się to po cichu, bez zwracania niczyjej uwagi, stąd przybyły na miejsce ambasador niczego złego się nie spodziewa i dziwi się temu, co zastaje. Owszem, przepadam za koncepcją potężnej, wciąż groźnej królowej, z której przebiegłością i mocą cały czas trzeba się liczyć, stąd takie tłumaczenie mi pasuje Tak na marginesie, to w sumie niezły materiał na krótki spin-off, coś w klimatach survivala – opowiadanka o grupie kucy, prowadzących ekspedycję, która to grupa trafia do nieznanych tuneli i rozpoczyna eksplorację, po czym zostaje uwięziona wewnątrz i musi walczyć o przetrwanie w tym mrocznym, wciąż zmieniającym się miejscu Ale powracając do fabuły fanfika, Chrysalis nie traci czasu i pracuje nad powołaniem do życia nowego roju, z zupełnie niezłym rezultatem. Jeszcze zanim młode się wyklują, opowiada im o tym, co spotkało tych, którzy odważyli się pójść za Thoraxem i się przemienić, porzucając matkę. Plus, wyjaśnienie, dlaczego nigdy nie powinny porywać się na taką przemianę. Tak to widzę. I generalnie, taka wersja, w połączeniu z kreacją Chrysalis, jak najbardziej mi odpowiada. Czytało się ciekawie, był klimat, może nie za pierwszym razem, ale jak zacząłem się zastanawiać nad tym, co czytam, jak sobie do tekstu powróciłem, zauważyłem możliwe drugie dno, no i jak dzięki temu wytworzył się tajemniczy nastrój... Pewnie, ciekawe doświadczenie. Może odbieram to trochę na wyrost, ale przepadam za postacią Chrysalis, a tekst wydał mi się dostatecznie ciekawy, by troszkę sobie pospekulować Zwłaszcza, że forma ma się zdecydowanie lepiej, niż w przypadku innych fanfików autora, które nie tak dawno temu miałem okazję czytać, a do których już niebawem przejdę, a dlaczego niebawem, no cóż, kolejność jest u mnie pojęciem abstrakcyjnym W każdym razie, widać pracę korektorów oraz prereaderów, naprawdę. Doprowadzili tekst do całkiem zadowalającej, solidnej formy, nie wybitnej, ale stojącej na mocnych fundamentach. Drobne błędy zdarzają się sporadycznie, bardzo sporadycznie. Niepotrzebna spacja przed przecinkiem, podwójna spacja między „że”, a „one” (w tym jedna z nich to spacja twarda). Znów, podwójna spacja (twarda i zwykła) między „coś”, a „pięknego”, poza tym, zdanie to nie zostało zakończone kropką, brakuje jej. Chyba, że miał tam być przecinek, wówczas "Na" powinno być z małej. Ale poza tym, naprawdę solidna, dopracowana forma, zgrabnie zbudowane zdania oraz akapity, wszelkie opisy czytało mi się bardzo dobrze, praktycznie zero zgrzytów, zero słabszych momentów, nic, co odstawałoby od ogólnej jakości fanfika. A jak klimat? Cóż, może nie był zbyt smutny (na moje wyczucie), ale na pewno było w nim trochę tajemnicy, trochę mroku (taka szczypta, do smaku), z delikatną domieszką fantastyki (głównie pod koniec, gdy Chrysalis opowiada o magii Podmieńców), rzeczywiście, jest ciekawość, jest smak na ciąg dalszy, w sumie, fanfik brzmi trochę jak prolog do czegoś dłuższego, do opowiadania o wielkim powrocie królowej. Ale jako samodzielny [Oneshot] radzi sobie dobrze, nie powiem, że nie Ogółem, tekst można sobie przeczytać w wolnej chwili, dobrze sprawdza się jako przerywnik, wciąga, no i dla fanów królowej Chrysalis będzie jak znalazł... Chociaż nie jest to najkreatywniejsza, najbardziej zaskakująca kontynuacja jej losów w historii fanfikcji, wpisuje się w serialowe realia, jest klimatyczna, a jeżeli komuś jest mało, może dziełu Darkbloodpony'ego uda się zainspirować tego kogoś do stworzenia własnej kontynuacji. Kto wie? Nowych fanfików (oby jak najlepszych) nigdy za wiele Duże produkcje autora (do których za kilka fanfików z przyjemnością przejdę ) bez wątpienia są bardziej złożone, bardziej, nazwijmy to, spektakularne, ale taki krótki, niezobowiązujący jednostrzałowiec, również robi robotę i może się podobać. Cieszy mnie bardzo, że forma okazała się lepiej dopracowana i mam nadzieję, że w przyszłych, nowych dziełach autora będzie podobnie.
    1 point
  15. No to pierwszy sezon z głowy... Wrażenia? HOOOOLY SHIIIT! Finał TOH, to jeden z najlepszych finałów jakie widziałem w serialach. Serio... Emocje, emocje i jeszcze raz emocje (aż mi się w pewnym momencie łezka w oku zakręciła). Jedyną rzeczą, która mi się nie podobała to, to jak idealnie i bezbłędnie Luz dobierała kartki z glifami. Poza tym, ten odcinek to czyste złoto . Więcej szczegółów i odrobina screenów w spoilerze. Swoją drogą, rozwój postaci w tym serialu jest po prostu znakomity. Eda w pierwszym odcinku nienawidzi przytulania. W ostatnim sama to robi. Willow to na początku to taka cicha myszka, która lubi udawać, że nie istnieje, a pod koniec sezonu potrafiła walczyć. No i Amity. Przy drugim obejrzeniu zauważyłem, że zmiana podejścia do Luz nie jest aż tak gwałtowna. Jakiś czas temu odbyła się "konferencja" z udziałem producentki serialu. Oto potwierdzone informacje dotyczące drugiego sezonu: - Data premiery - nieznana. - Wątek Luz i Amity będzie rozwijany, ale serial nie zamieni się w romansidło. - Pojawią się "konflikty rodzicielskie". Jakie? Trudno powiedzieć. Obstawiam bunt Amity i jej toksycznych rodziców. - Zobaczymy więcej eksploracji wyspy. - Nie zabraknie emocji (wierzę na słowo ) Poza tym: - Rodzice zmusili Amity aby przefarbowała włosy (jako jedyna z trójki rodzeństwa nie ma "zielonych"). To tłumaczy odrosty. - Amity to lesbijka, zaś Luz jest bi. - Eda była w Las Vegas (to raczej żart) - Światy The Owl House oraz Gravity Falls nie są ze sobą połączone. Uff... Krótka animacja jako bonus
    1 point
  16. Jestem świeżo po obejrzeniu przedostatniego odcinka pierwszego sezonu i powiem tak: "CO TU SIĘ DO WUJA ODWALIŁO?" Co prawda tytuł odcinka (Agony of a Witch) oraz ostatnie słowa pewnej postaci z poprzedniego sugerowały to i owo, ale nie spodziewałem się aż takiej dawki emocji. Mamy tutaj bowiem powtórkę z Gravity Falls, w którym po kilkunastu luźnych odcinkach zaserwowano cholernie dobry zwrot akcji (na końcówkę sezonu... Ech ). Co więcej, po obejrzeniu tego epizodu jestem spokojny o jedno - wątek miłosny to tylko dodatek, taka wisienka na torcie. Innymi słowy, The Owl House to nadal serial przygodowy, a nie festiwal shippingu. Ech, to będzie długi tydzień... Scena, która wgniata w fotel i łamie serce (gigantyczny spoiler! Jakby co, ostrzegałem) Część 1 Część 2 Część 3 Część 4
    1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Utwórz nowe...