Skocz do zawartości

Ohmowe Ciastko

Brony
  • Zawartość

    1079
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Ohmowe Ciastko

  1.  -Generale, jestem dumny że chcesz mi powierzyć te wszystkie pegazy – odpowiedział Thermal, starając się patrzeć tylko na Greena. Wolał nie spotkać wzroku rdzawego (?) kuca. Wiedział, że jego wejście mu się nie spodobało. – Z pewnością przydadzą mi się, w szczególności, jeżeli wraz z nimi dostanę choćby minimalną ilość oleju do lamp. Potrzebowałbym go w celu upewnienia się, że podołam temu zadaniu. Wystarczy nawet litr. – Tutaj zrobił krótką przerwę. Generał nie bez powodu dał mu pegazy – może ich obecnie nie potrzebował, może wolał mieć tą część tych sił w tamtym rejonie. Reszta jego sił z pewnością była zajęta działaniami w mieście. – Najlepsze efekty jednak przewiduję z utalentowanym magiem, zdolnym do wytworzenia iluzji torów. Po zdjęciu zdołam ukryć je przed wzrokiem, jednak wytworzenie jakiejkolwiek iluzji jest poza moimi możliwościami.

    Odpowiedział Generałowi trochę podekscytowanym tonem. Być zdolnym przeszkodzić tej szarańczy bez powodowania kolejnych zniszczeń... nie sądził, że może się przydać w jakiś inny sposób.

    Wiedział, że plany kochają się nie udawać. W głębi duszy liczył jednak na piękne wykolejenie się pociągu.

  2. Nieznajomy, ubrany z krótkie żółte spodenki z kwiatowym wzorem oraz białą podkoszulkę, z wielkim drewnianym krzyżykiem na sznureczku przewieszonym przez szyję, spojrzał się na niego niepewnie. Po chwili w jego oczach pojawił się błysk, który mógł znaczyć ujrzenie jakieś ukrytej, przedziwnej sprawy.

    -Nie wiem coście za jedni, ale lepiej idźcie w drugą stronę. Craneo nie interesują się turysta czy miejscowy, jeśli mają pociągnąć za spust to to zrobią, nie ważne czy będą ofiary cywilne.

  3. Na moment Thermal zapomniał o oddychaniu. A może atmosfera, jaką wywołał sobą generał Green była tak przytłaczająca? Jednorożec nie umiał tego stwierdzić. Wiedział jedynie, że choć dowódca nie był monstrualnie wielki, wydawał się większy od okolicznych budynków. A jego oblicze było... jak ciepły lód. Opanowane, niewzruszone, jednak nie groźne dla nich. Teraz był pewien, że właśnie takimi kucami byli dowódcy z większości baśni, jakie opowiadała mu matka do snu. Skarcił się za takie myśli. Wszystko, co było osiągnięte stało się tylko przez poświęcenie wszystkich kucy, wspieranych duchem Księżniczek. Ale patrząc się na tego kuca takie myśli same przychodziły i nic nie można było z tym zrobić.

    Gdy ten zaprosił Grima do budynku, razem z "sztabem", wszedł do środka. Lekko z tyłu, nie chcąc wzbudzać zainteresowania - bo dlaczego miał nie korzystać? Wiedział jak ważną rolę odegrał ten rdzawy ogier. Na pewno nie mieli zamiaru wymieniać plotek. Chciał skorzystać z szansy być przy czymś, co będzie mogło decydować o kształcie przyszłej Equestrii. Na ten moment zapomniał, że jeśli nie chce się być posądzonym o szpiegostwo lepiej nie być przy ważnych rozmowach - a nieporozumienia lubiły chodzić po kucach.

    Wszedł do pokoju i przystanął z tyłu, uważnie słuchając sprawozdania.
    Zbyt wiele nie zrobił. Przynajmniej w smoku. Albo po prostu Grim nie widział efektów jego działań. Ale gdy doszło do torów pewno wspomnienie powróciło jak żywe.

    Wiele rzeczy zapomniał. Jeśli jednak pamiętał choć strzęp wspomnienia, to po śmierci ojca był zdolny odtworzyć całe - jeśli tylko on w nim był. Tak samo było teraz - gdy był źrebięciem ojciec skorzystał z okazji, by pokazać mu drugą stronę medalu, jakim była obróbka metalu. Z skali mikro na skalę makro. A dokładnie na zakładanie torów. Praca, którą na jednym torze wykonywało kilka kuców ziemnych, przestawiając ciągle rusztowania, grupie jednorożców zajmowała chwile - prawda, każdy potrzebował potem kilkunastu minut na odetchnięcie.

    Skrzywił się na przejaw... nietolerancji trzeciej części społeczeństwa przez Grima, ale takich rzeczy nie zmieniały słowa, a czyny - a przynajmniej takie miał doświadczenia.

    -A może zdjąć kilka szyn? W najlepszym przypadku pociąg się wykolei, a w najgorszym opóźni to ten tchórzowski atak zza pleców. Kilka jednorożców powinno temu podołać. Sam mogę się do tego zgłosić - odezwał się, lekko podchodząc do stołu, przy którym stała dwójka kucy.

  4. Mira poczuła, jak siła, tak dobrze jej znana, powraca do jej ciała. W tym samym czasie piosenkarka na scenie zaczęła się śmiać.

    Machnęła ręką. Springtrap poczuł się zbity z tropu. Poczuł lekki wietrzyk, który uderzył go w bok, jednak jego siła zdołała wyrwać mu z dłoni taser.

    -Odporność na magię A? Czy już A+? Które z państwa jest jego Mistrzem? Młoda panna z kilkoma telefonami? Chciałbym chwilowy sojusz zawiązać.

    Z okna na trzecim piętrze w pobliskim budynku wystrzeliły pociski. Kilka uderzyło w ziemię tuż obok nóg Miry. Nieznajomy stojący na ziemi szybko jednak czymś rzucił, tworząc pomiędzy całą czwórką a strzelcem błękitną tarczę. - To jak?

    -Archer, spokój! Jeśli przyniesiecie mi jego głowę pozwolę wam przeżyć tę wojnę! - krzyknęła dziewczyna z sceny.

  5. Edward prawie wbiegł na dach. Choć nie był on wysoki, byli na delikatnym wzniesieniu - dzięki temu widział cała panoramę miasta. Większość jego powierzchni pokrywały budynki takie, jak ten na którym stał. Nie pierwszej młodości, jednak porządnie zbudowane, kolorowe i zielone. W pewnym punkcie zbierało się kilka wyższych budynków, całych betonowych. Gdzie indziej widział kilka dachów, które zajmowało znaczny obszar. I to właśnie stamtąd wylatywał dym, rozwiewający się na wietrze. Edward rzucił się do przodu, zaczynając swój bieg po dachach. Kilka razy połamał dachówki, jednak nic się nie działo.

     

    Mężczyzna wywołał niemałe poruszenie na chodniku. Wszyscy zwrócili na niego uwagę. Co nie którzy, po kilku chwilach, zaczęli posyłać niepewne spojrzenia na pozostałą trójkę. Simon, drugi Edward oraz John wyróżniali się z tłumu - delikatnie inny odcień skóry oraz ubiór, znacznie grubszy niż ludności miejscowej.

    -Wy go znacie? - zapytał się wysoki i równie szeroki co Edward chłopak.

  6. Jakby Edward przewidział, zaraz kłopoty znalazły się same. Po ulicy, obok której stali przejechał konwój samochodów. Każdy był mocno opancerzony, każdy miał koła wielkie jak beczki. Na dachu pierwszego świeciły się lampy i grała syrena. Część z nich wyglądała jak ciężarówki, jednak większość była przystosowana do przewozu ludzi, może cięższego wyposażenia osobistego.

    W oddali coś wybuchło. W górę zaczął unosić się słup czarnego dymu. Nie mogło być to daleko – najwyżej dwa kilometry. A przynajmniej tak ocenialiście

  7. Śmierć patrzyła się prosto w Azira, jednak nie usłyszała jego słów. Nie słyszała też dziwnego śpiewu, co podziałało może nie jak kubeł zimnej wody, ale słaba, mdła kawa – bez wyrazu i smaku, ale powieki przestały stawać się coraz cięższe. Z całej piątki najgorzej śpiew potraktował Mirę – jednak na szczęście dziewczyny stanęła ona w miejscu, gdzie ścisk był największy. Dlatego nawet jeśli nie zostałaby uśpiona, to na pewno powieki ciążyłyby jej jak ołowiane ciężarki – a tak niewygoda nie pozwalała pomyśleć o śnie. Jednak dla jej sąsiadów to już nie stanowiło przeszkody – tak samo jak dla reszty ludzi w okolicy. Choć minęło dopiero kilka chwil, jedynie ścisk tłumu podtrzymywał większość z nich – choć powoli padali, ciągle skierowani na zewnątrz tłumu.

    -Hahahahaha – zaśmiała się dziewczyna. Podniosła ręce i jakby otrząsnęła się. Jej strój wywinął się na zewnątrz sam z siebie, ukazując prostą, czarną sukienkę z koronkami na ramionach. Było widać jak całe jej ciało naznaczają linie. Każda najmniejsza kreska wam widoczna świeciła się. Jej ciało było nimi gęsto pokryte, przez co początkowo ciężko było wam się na nią patrzeć bez zmrużenia oczu – choć na scenie przez błyskotki na sukience oraz oświetlenie skrzyła jak w słoneczny, letni dzień.

    -Aftur ao ogilda! – powiedziała w języku, którego nie zrozumieliście.

    Pustka. Ponownie byliście w pustce. Tak jak na początku, otaczała was masa ludzi. Teraz jednak ich sposób ubioru oraz ogólny wygląd był podobny i nawet nie próbowali ze sobą rozmawiać. Po prostu spali. Ta pustka była także ciemna. Nie jak noc – na nocnym niebie były miriady gwiazd. Otaczała was najczystsza ciemność.

    I dźwięk odkurzacza? Znikąd dobiegł was odgłos zasysanego powietrza. Pojawiliście się z powrotem przed sceną.

    -...tą jedyną! Myślałem, że w końcu znalazłem Gralla muzyki popularnej! – krzyczał jakiś mężczyzna, stojący za wami. Szybki ruch głową i ujrzeliście młodego mężczyznę w czarnym płaszczu. Obok niego stał drugi, w średnim wieku i mundurze. Przez ramię miał przewieszony łuk oraz dudy, przy pasie była pochwa z pałaszem.  – A teraz muszę cię zabić.

    -Taki pewny siebie... a wy kto? – zaczęła, jednak w połowie wypowiedzi zauważyła was. Spojrzała się na Lloyda, z zieloną maską na twarzy. Wyraz zdziwienia wyrysował się na jej twarzy, jednak szybko znikł. – Nieważne, Archer, zastrzel ich.

    Rozległ się głuchy odgłos wystrzału, jednak nikt nie upadł – kula zatrzymała się przed sercem nieznanego mężczyzny w płaszczu i upadła z brzdękiem. Po tej samej drodze wystrzelił promień światła. W jednym z budynków miał miejsce mały wybuch.

    -Simo, twoja Kosa chyba się połamała!

    Moc w oddali rosła coraz bardziej.

    [Wybaczcie, drobny edit w trzecim akapicie od końca]

  8. Tłum popychał was wciąż do przodu. Każdy dookoła was próbował dostać się bliżej sceny, na której śpiewała ich idolka. Ku waszej minimalnej uciesze tłum nie parł do oporu, nie ściskając ludzi w groźny sposób. Wasze strefy osobiste zostały jednak dotkliwie naruszone.

    Mogliście dzięki temu przyjrzeć się scenie i piosenkarce. Na dużej estradzie, oświetlonej światłem jaśniejszym od słonecznego,  lampami we wszystkich barwach tęczy, tańczyła i śpiewała blond dziewczyna w młodym wieku, spełniająca wszystkie wymagania, by powiedzieć o niej ładna. Idealne proporcje, głos w którym co słabszy mężczyzna mógł utonąć, jak to wielu dookoła was czyniło. Była tak idealna, że aż nierealna.

    -Moi drodzy – powiedziała do mikrofonu, łapiąc oddech po skończonym utworze. – Teraz zaśpiewam wam coś, co przygotowałam specjalnie na ten koncert. Coś naprawdę ode mnie dla was.

    W międzyczasie ktoś zza kulis przyniósł jej szklankę wody. Łapczywie ją wypiła. W międzyczasie słyszeliście, jak ludzie dookoła was przełykali ślinę, w skupieniu przygotowując telefony do nagrywania. Piosenkarka rzuciła szklankę za scenę i zaczęła śpiewać.

    Ten śpiew jednak nic wam nie przypominał. Ciężko nawet było wam stwierdzić czy aby na pewno to jest śpiew. Dopiero kilka chwil wytężonego słuchania pozwoliło wam znaleźć pewne schematy. Jednak skupienie na czymś innym, co pomagało z językiem autochtonów, w tym przypadku nie działało.

    Powieki zaczęły wam ciążyć. Jednak wasz stan był znacznie lepszy niż reszty ludzi dookoła was.

  9. Simon wyjął gazetę, w bardzo dobrym stanie jak na miejsce w którym była. Miał szczęście, że worek z środka był już związany, wypełniony. Tylko pojedyncze papierki leżały dookoła gazety.

    Zaczął przeglądać gazetę. Na pierwszej stronie miał jakąś notatkę od redakcji, na którą nawet nie zwrócił uwagi. Jednak od spisu treści zaczęły się interesujące wiadomości. Wszystko w gazecie dotyczyło tak zwanych Arm Slave. Kartkując przejrzał ją od początku. Kilka stron krótkich wiadomości, zwykle okraszonych zdjęciem, które w większości pokazywały jakąś prototypową jednostkę. Co do jednego te zdjęcia były rozmyte i równie dobrze mogły dotyczyć kogoś ćwiczącego na poligonie. Później były artykuły. Przeglądy rozmaitych karabinów dla AS’ów, informacje o walkach, w których uczestniczyły oraz jakiś artykuł opisujący zaginioną jednostkę Gernsback, z zdjęciem oraz przytoczoną recenzją.

    Te jednostki nie umywały się do Gunmenów swoimi osiągami. Simon od początku to wiedział. Jednak czytając przesłanki o Lambda Drive sądził, że niektórzy piloci mogliby dać mu uczciwą, choć jednostronną walkę

    [ Wolicie spokojną sesję czy walkę? ]

  10. Skierowaliście swe kroki ku źródłu dźwięku. Czym lepiej go słyszeliście, tym większy ścisk panował dookoła was. W pewnym momencie, wciąż idąc wzdłuż ulicy, przestaliście widzieć partery budynków dookoła – a szliście chodnikiem! Takie manewrowanie w ścisku było trudne i męczące – w szczególności dla Springtrapa, który nie mógł się tak szybko przyzwyczaić do odmienionych kończyn.

    Swój błąd zrozumieliście gdy już było dawno za późno. Znaleźliście w tłumie tak gęstym, że wylanie na niego wody nie zmoczyłoby płyt chodnika. Mogliście próbować się wycofać, jednak nie było to na wasze teraźniejsze siły.

    Coś w waszych umysłach mówiło jednak, byście zrezygnowali z przemian. Głos przypominał, że panika, jaka by powstała, przyczyniłaby się do zranienia wielu ludzi przez bezmyślny tłum.

    Moc wyczuwana w oddali była coraz potężniejsza

    [ Wolicie walkę, czy też na spokojniej? ]

  11. Klucz nie wykazał nawet odrobiny braku współpracy, przekręcany w zamku. Edward mógł stwierdzić, że zamek był poprawnie konserwowany. Było słychać masę elementów w jego środku, jednak żadnego zgrzytania i trzasków, tylko gładki ruch.

    Usłyszał jak bolec chowa się całkowicie w drzwiach. Klamka chodziła ciężko, ale płynnie. Tak samo jak drzwi.

    Świat za drzwiami był spowity w słońcu. Na wasze szczęście schody były zadaszone. Blask ciężko było wam nazwać nawet oślepiającym. Choć chwilę wam zajęło dojrzenie kształtów na zewnątrz.

    Pierwszym co ujrzał Edward Smith , co można było uznać za przewrotność losu, był policjant. Postawny mężczyzna powinien oddać honor swojemu imiennikowi – mundury tej dwójki nie różniły się aż tak znacząco.

    Policjant, który odwrócił głowę na dźwięk otwieranych drzwi, od razu wbił wzrok w ulicę i przyspieszył kroku. Widać było, jak kolejny przechodzień uderzył go swoim barkiem. Ten jednak udał, że nawet nie zwrócił na to uwagi.

    Wszyscy wyszliście na chodnik. Po ulicy jeździły samochody. Dla obu Edwardów i Johna wyglądały na stare. Simon nie kojarzył takich kształtów. Osie z rzadka przejeżdżające ciężarówek uginały się pod ciężarami ładunków . Simon skojarzył jednak coś innego, przypadkowo patrząc się na kosz. Z okładki wystającego magazynu spoglądał na niego Gunman.

  12. Odpłynął.

    A chwilę później wstał. Przestraszony, że zaraz zaśnie, podniósł głowę. Nie wiadomo, czy w czas, ponieważ trochę się przed nim zmieniło. Ale to nie był pewien wyznacznik snu - po placu ciągle krążyły kuce obciążone pakunkami, pojemnikami i innymi ciężarami. Mógł tak siedzieć chwilę, mógł godzinę.

    I nagle poczuł na sobie czyjś wzrok. Zauważył odwracany już wzrok jakiejś klaczy. Chwila minęła, niż zauważył ją wyraźnie. Krótka chwila minęła nim przypomniał sobie ją oraz jej towarzysza z niedawnego zebrania. Niedawnego, choć mogło się wydawać, że było ono tyle dni temu.

    Wstał na kopyta, nadal uginające się pod jego ciężarem, choć wyraźnie słabiej, i podszedł do nich. Wtedy też zauważył, że niewiele z tego zebrania pamięta. Imię rdzawego kuca jakoś sobie przypomniał. To, oraz fakt, że często zabierał głos. Od razy przypomniał sobie, że ta klacz była w jego pobliżu. Nie przypominał sobie jednak by coś mówiła.

    -Panie Grim, jak na froncie? - zapytał się, stojąc już od nich o wyciągnięcie kopyta. Przypomniał sobie, że raczej nie był zbyt aktywny na zebraniu. Należało się przedstawić. - Thermal Thrust, pomagałem mistrzowi Yellowowi w złotym smoku.

  13. Edward wyjął klucz. Był to gruby klucz. Tak duży, że nie spotkałoby się z zaskoczeniem stwierdzenie, że wykuty przez domorosłego kowala. 

    Kowal wyjrzał przez dziurkę, odpowiednio dużą do klucza. Początkowo oślepiła go jasność panująca na zewnątrz. Jednak szybko wzrok przyzwyczaił się do nowego warunku. A wtedy okazało się, że pomysł dobry w podstawie, spalił na panewce. Prosto przed zamkiem były jakieś ceglane schodki i nie ważne jak bardzo Edward się pochylił, wciąż widział tylko je.

  14. Ruszyliście na zachód. Jak pierwsza ulica była idealnie na linii wschód-zachód, tak dalej ta perfekcja ułożenia zniknęła. Jednak zawsze jedna z dróg była lepsza. Zwykle znacznie.

    W miarę z postępem drogi rosła ilość mijanych przechodniów. Niektórzy patrzyli się z zaskoczeniem na was, ubranych z lekka nieodpowiednio do panującej pogody –  powiewającego chłodnego wietrzyku, który jednak czasem zawiał mocniej. Wy jednak nie czuliście go. Nie, gdy tego nie chcieliście. Myśli o temperaturze sprawiały, że na krótko robiło się wam zimno. Chwila rozkojarzenia i to uczucie znikało.

    Był jeszcze jeden powód, dla którego się wyróżnialiście – otaczali was ludzie niżsi, innej rasy. Śmierć o alabastrowej twarzy oraz śniady Azir wyróżniali się najbardziej. Jednak żadne z was nie mogłoby być pomylone z mieszkańcem tego miasta. Tylko raz zdarzyło wam się minąć z parą o podobnym typie urody co wy, którzy wyrastali z tłumu jeszcze bardziej.

    Chodniki stawały się coraz pełniejsze, a coraz większa część przechodniów szła w tym samym kierunku co wy. Była to głównie młodzież w wieku szkolnym, w pełnym jego przedziale. Mimochodem słuchaliście ich rozmów. Póki nie myśleliście nad danymi słowami, takimi jak „praca domowa”, „szkoła” rozumieliście wszystko. Jednak kiedy się wgłębialiście... nagle ich słowa stawały się chaotycznie wypowiadanymi głoskami, nieznanymi wam w ogóle.

    W miarę jak szliście przed siebie coraz głośniej słyszeliście jakiś jazgot z oddali. Aż w pewnym momencie zmienił się on w słowa, ułożone w jakąś piosenkę, o gumach i ciasteczkach. Stanęliście przed dużym budynkiem, nad wejście którego pisało „Urząd Miasta” . Na tablicy przy jednym z filarów, zaraz obok was były ogłoszenia o różnych wydarzeniach, w tym koncercie POP, który według waszego przeczucia, jednak tak obcego, miał się odbyć dzisiaj. Jedyne inne ogłoszenie dotyczyło nagrody za informację o zbroi skradzionej z muzeum.

    Najprostsza droga prowadząca do celu szła przez plac, na którym miał się odbyć koncert, już słyszany w oddali.

  15. -Chciałbym pozwolić wam porozmawiać dłużej, jednak z każdą chwilą Zło rośnie w siłę coraz bardziej. Mam nadzieję, że planując, podróżując i niestety niechybnie walcząc ramię w ramię poznacie się lepiej. Was poproszę o pomoc w New Toronto. Od dłuższego czasu wyczuwam tam potężne wahnięcia energetyczne. Tak potężne, że byłyby zdolne zniszczyć wszystkie twory ludzi tam żyjących. Jednak niestety nie wiem jak wpłynie na was przeniesienie tam. Reguły tego świata różnią się od tych, w których żyliście przedtem. Dlatego ważcie każdy ruch i nie ryzykujcie zbędnie. Dam wam siłę, która będzie zdolna naginać reguły tamtego świata - jednak jej zasięg nie będzie duży, a efekty mogą być słabsze od oczekiwanych.

     

    Pierwsze co poczuliście do zapach stęchlizny w nosach. Ciemność was otaczająca stała się jeszcze głębsza, jednak zaraz blask bijący z jednego punktu, tuż przy ziemi oświetlił pomieszczenie. Piwnica, w której się znajdowaliście była lekko podmokła, a ściany pokryte grzybem. Zza drzwi dobiegały ciche dźwięki samochodów i rozmów. Z zamka wystawał klucz.

    Przejście wpłynęło jedynie na Edwarda, który przestał być otaczany przez symbionta.

    [ Atlantis, jesteście dwiema różnymi grupami. Będziecie robić różne rzeczy w różnych światach. ]

  16. -Zatem już się zapoznaliście. Niestety, chciałbym dać wam więcej czasu na spokojną rozmowę, jednak z każdą chwilą Zło zdobywa coraz więcej i ma coraz większą władzę nad swoją domeną. Waszą grupę wyślę do miasta o nazwie Fuyuki, gdzie złe intencje zebrały potężną moc, zdolną nawet obrócić całą planetę w proch. Niestety, żadne was nie pochodzi z tego świata, a całkowite nagięcie reguł tam panujących jest poza moimi możliwościami. Wszyscy pojawicie się tam zapewne odmienieni, by wyglądać jak najbardziej ludzko – formę ten świat nada na podstawie swego własnego doświadczenia, patrząc wam prosto w dusze. Wasze moce będą wtedy znacznie osłabione, jednak wciąż będziecie silniejsi od zwykłych ludzi. Gdy przybierzecie swoją prawdziwą postać, będziecie mogli wszystko co teraz – jednak będzie pożerało to waszą Manę. Gdy wyczerpiecie ją do końca powrócicie do słabszej postaci, jednak będziecie równie silni, co zwykli ludzie. W miarę możliwości będę zapewniał wam Manę. Jednak może zdołacie wyjść bez walki? Ten artefakt jest pożądany przez wielu, jednak na przestrzeni lat często pojawiały się dobre osoby, które uczestniczyły w boju o niego.

     

    Noc. Dookoła ku niebu sięgały drapacze chmur, o ścianach z gładkiego szkła, stali i betonu. Staliście na ulicy, pod jedyną niedziałającą latarnią. Reklamy świetlne na okolicznych budynkach początkowo poraziły was w oczy swym światłem, jednak to szybko minęło. Teraz widzieliście napisy na nich. Choć żadne z was nie znało tego pisma, doskonale je rozumieliście. "Lunche". "Sklep spożywczy". "Antykwariat". Takie słowa one mówiły. Wszystkie budynki na poziomie gruntu miały metalowe żaluzje, kryjące duże okna lub drzwi.

    Wszyscy ulegliście przemianie, choć jej zakres był różny. Lloyd nie podlegał żadnej. Maskę miał jednak w kieszeni. Z Mirą było identycznie. Jedynej zmianie uległ jej ubiór. W niezmienionej formie, jednak teraz był z innego materiału. Śmierć straciła swój makijaż. Azir był ubrany w obszerne szaty o piaskowym odcieniu, z turbanem na głowie. Springtrap zmienił się prawie całkowicie – choć można powiedzieć, że zamienił się miejscami z zwłokami, które miał w środku. Te wróciły do swej pierwotnej postaci – mężczyzny w średnim wieku, z zakolami oraz siwiejącymi włosami, ubranego w strój stróża nocnego, z pełnym wyposażeniem – krótkofalówką, długą latarką oraz taserem w kaburze.  Jedyne co nie pasowało do widoku to duża, fioletowa mucha pod szyją.

    Wyczuliście moc zebraną w oddali, na zachód od was.

  17. Czwórka mężczyzn zawisła w pustce międzygwiezdnej. W oddali migotały gwiazdy, oddalone o lata świetlne. Niezliczonej ilości tłum, który jeszcze przed chwilą był w pobliżu, zniknął w ułamku sekundy.

    -Wierzę, że z powodu dobra w waszych sercach wspólny język znaleźlibyście, nawet gdybym rzucił przeciwko wam niezliczone szeregi Zła. Jednak nie chcę, byście byli tylko zbiorem osób z różnych światów. Chcę, byście utworzyli drużynę. A bez rozmowy nie można spróbować współpracować z nikim. Dlatego spędźcie chwilę na szczerej rozmowie. Nie obawiajcie się, że przez tą stratę czasu coś stanie się waszym domom. Wszystkimi swoimi siłami będę chronił miejsc, które kochacie.

  18. -Edwardzie, nic nie raduje mnie bardziej niż widok człowieka, który przechodzi przemianę i staje się dobry. A taką przemianę mogłem obejrzeć oczyma Spider-Mana. Żal mi twej białej formy, jednak teraz zło musi bać się ciebie nawet bardziej. Jestem pewien, że Peter podtrzyma przez jakiś czas twoją misję zniszczenia całego zła.

    -John, miło mi, że chcesz kontynuować swą zemstę także w innych światach. Liczę, że będziesz miał z tego równie wiele, co ja.

    -Edwardzie. Czemu to mnie nie zaskoczyło? Twoja chęć do pomocy kiedyś może przynieść na ciebie zgubę. Mam nadzieję, że to nie jest akurat ten czas.

    -Simon. Obawiałem się, że nie zechcesz mi pomóc w tej misji. Nie przez to, że twa dusza coś straciła. Z powodu zmęczenia walką i chęcią złapania oddechu. Jednak widok, że twa dusza nadal chce przeć do przodu dalej raduje mnie niezmiernie.

×
×
  • Utwórz nowe...