Skocz do zawartości

Mrs.Octavia

Brony
  • Zawartość

    1558
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Mrs.Octavia

  1. Ale ja widze u siebie winę, nie mówię, że nie przecież. Mam wyrzuty sumienia, że tak robiłam, ale jednak te wstręt do jedzenia był większy. Tylko właśnie, ja mam te 15 lat, a ona 40. Dorastam, mogę być nie świadoma wielu rzeczy, gdyby ona mi nie wciskała jedzenia, ja bym nie wyrzucała. Ja mogę z nimi rozmawiać o błahym, czy ciekawych rzeczach, w weekend, nie po tych 7-8 godzinach w szkole + godzinie dodatkowych. Dodatkowo jest już koniec roku, najgorszy okres, gdzie już serio nic nikomu się nie chce.

    Cóż, jako tako wyjaśniłam z nimi to i owo, może pomoże, chociaż pewnie i tak prędzej, czy później to wróci. Dziękuje wszystkim za rady i cyber-kopy w pupe, that's lovely.

    Mogę się pochwalić, że zjadłam płatki fitness, o.

  2. A nie prawda, że bolą mnie kolana od nie jedzenia. Tak w styczniu też robiłam przysiady i jadłam normalnie, również mnie zaczęły boleć, tylko, że wtedy od razu odpuściłam, bo "ała", a teraz miałam gdzieś ból i dalej ćwiczyłam.  

    O! Właśnie przed chwilą ryczałam tak, że nie mogłam wstać i krzyczałam i te rzeczy, moja mama nadal nie widzi u siebie winy i zwala wszystko na mnie, ale na szczęście tata jakoś rozsądnie myśli. Jak już mówiłam, codziennie chodzę, dziś dobiłam do 7km, więc źle nie jest (350kcal się spaliło). 

    Tyak, raczej sądzą, że na chwilę mi odbiło i nic nie biorą na poważnie, a jak mówię, że chce być sama, to się obrażają :--( 

    Jak ja go nie rozumiem, najpierw nawet miło, potem miło, potem nie wiadomo czemu się obraża i wrzeszczy, że nie zadzwoni by zrobiła mi babcia gołąbki i, że "bede wpierdalać ziemniaki", a teraz znowu okej.

    Nadal nie mam gołąbków, chce gołąbki, one są smaczne i dietetyczne (chyba).

  3.  

    Jeżeli nie chcesz się z nikim dzielić swoimi problemami, to czemu tutaj to robisz? Tam będziesz mieć profesjonalistę który może Ci naprawdę pomóc, tutaj też masz dorosłych ludzi, więc na pewno nie chodzi o wiek.

     

    Bo tutaj ludzie piszą z dobrego serduszka, a jak się pójdzie do psychologa to musi coś powiedzieć, bo to jego praca :octcry:

    Wiem, czasem nad tym nie panuje, czasem nie widze nawet tego złego zachowania, ale chce żeby oni zrozumieli, że jestem zmęczona, że chce odpocząć i nie gadać z nimi o głupotach. Nie lubię gadać z nimi "poważnie", rzadko się zdarza, że BIORĄ to na poważnie, często się śmieją po prostu, a jak już wezmą, to jest kłótnia. Nie lubię z nimi rozmawiać.  

  4. Ja bym w sumie już mogła przestać jako tako, chciałabym dużo chodzić w wakacje, nawet po 10km dziennie. Aktualnie boję się jednego, boję się jak ognia, czy latających pająków ninja, efekt jojo. Nie chce przytyć, mogę zastopować z wagą i zostać przy tym 51kg, ale nie chce wrócić do początku. 

    Matka też nie jest bez winy. Wczoraj mi wepchnęła o 21 snikersa, potem siłą czekoladki, a wcześniej mnie zgoniła do kąta pokoju, gdzie przy tym się uderzyłam dość mocno tyłem głowy o kant pułki, wcisnęła mi tą czekoladę siłą do buzi. To nie jest dobre, to okropne. Ja rozumiem jakby mi wciskała owoce, warzywa, ale nie słodycze. Ja mogę jeść obiady (czyli albo kluski z sosem, albo pierś kurczaka na parze i ziemniaki) ale błagam, nie frytki. Nie chce ich jeść, a i tak każe mi brać co najmniej 2 paczki jak jesteśmy na zakupach. Od zawsze mi tak zmuszała, nawet nie próbowała wpajać mi zdrowego żywienia. Nadal jak idzie do sklepu, to pyta mnie czy nie kupić mi pączka, albo coś. Wcześniej nawet nie pytała, tylko po prostu kupowała i kładła przede mną. Nie pamiętam dokładnie zerówki i pierwszych klas, ale na 70% jestem pewna, że miałam wtedy nadwagę, może nie dużą, ale jednak. Próbowałam jeść warzywa na parze, to najgorsze co spotkało moje kubki smakowe, już dużo chętniej wypije siemię, niż to zjem. 

    Wcześniej jadłam chętnie owoce, teraz zaczynam mieć wyrzuty nawet po nich. Pije dużo zielonej herbaty, chociaż mi niezbyt smakuje. 

    Znowu zacznę robić przysiady, chociaż od miesiąca co najmniej mnie cholernie bolą kolana po tym. Mówiłam o tym rodzinie, ale nic z tym nie zrobią. 

    Co do czy to się podoba innym, czy nie, na razie mnie to nie interesuje. Nie chce nikogo, nie chce się podobać innym, chce się czuć dobrze i lekko. 

    Nie chce iść do pedagoga szkolnego, ona jest straszna, boję się jej cholernie i nic bym jej nie powiedziała. Nie chce przytłaczać jakiś mi nie znanych, dorosłych ludzi moim brakiem akceptacji do własnej osoby, większość i tak pewnie mówi byle mówić i robi to tylko dla pieniążków.

    Co do włosów, paznokci i skóry, nigdy nie narzekałam na włosy i paznokcie. Moje włosy są bardzo mocne i ładne, paznokcie mi się nie łamią. Problemy ze skórą raczej nie mają nic wspólnego z odżywianiem. Byłam i u dermatologa, i ginekologa (hormony sprawdzić), nic nie pomogli, maść jedynie mogą dać najwyżej. 

    Ah, i jeszcze jedno, ale to typowe bardzo i nie chodzi nic o odżywianie (no, może trochę).

    Rodzice prawie codziennie mówią jaka ja jestem okropna i nie miła. Nie rozumieją, że po prostu chce czasem pobyć sama i nie interesuje mnie to, że widzieli dziś babe z ohydnymi paznokciami, czy, że piesek koleżanki się zgubił na 5 minut. Jestem już zmęczona, teraz codziennie prawie mam kartkówki, czy sprawdziany, zaraz jak wróce do domu, to muszę iść na dodatkowe, zanim wrócę i się przebiorę, jest już 19. Mama najpierw wciska mi słodycze, a jak ja SAMA Z SIEBIE BO MIAŁAM TAKI KAPRYS o normalnej godzinie (15 może) chciałam wziąć małego snikersa - zaczęła się ze mnie śmiać. To mnie tak zraniło, jakby chciała powiedzieć "mało ci grubasie?".

    Wracając do ćwiczeń, dziennie robię co najmniej od 3 do 6km (jak mam szkołę), jak wyjdę z tatą na spacer to około 6km, a w sobotę przeszłam 11km.

  5. No dobra, chyba to napiszę.

    Cóż, już jest maj, zaraz wakacje. Jak każdy wie, chce się ładnie i dobrze wyglądać. Zaczęłam dbać o siebie i w połowie marca stwierdziłam, że schudnę. Mam 164cm wzrostu i wtedy ważyłam trochę ponad 54kg. Aktualna waga (czyli ważyłam się z kilka godzin temu) to 50,7kg. Nadal czuje się źle, nadal widzę tłuszcz i brzydkie ciało. Czasem nie jem całymi dniami, wyrzucałam jedzenie lub oddawałam. Dziś jako, że skończył się papier kuchenny, to gdzieś indziej musiałam schować jedzenie, więc wzięłam aluminium i schowała około 3/4 obiadu tam (bo 1/4 weszła jeszcze do końcówki papieru i udało mi się wywalić do kibla). Nie wiem jak, ale mama znalazła tą paczuszkę aluminiową i nawrzeszczała na mnie. Wiem, że nie powinnam, ale ja się źle czuje jak jem, ja już nie umiem po prostu. Powiedziała, że teraz będzie patrzeć jak jem obiady. Szkoda tylko (chociaż w sumie nie szkoda), że zauważyła to dość tak... późno. Takie coś trwa już z drugi miesiąc. Dodatkowo wpycha mi słodycze i inne tłuste rzeczy prawie, że na siłe, i to jeszcze o późnych godzinach (wczoraj np. po 21). Ona nie rozumie, że ja nie jestem głodna, ona wie lepiej o moim zapotrzebowaniu żywieniowym. Żeby nie było, ja ćwiczę. Chodzę tyle ile mogę, jak wracam sama (co dość rzadko się zdarza, niestety), to całą drogę ze szkoły na piechotę. Z tatą też chodzę jeśli tylko ma czas. Przez dwa miesiące robiłam przysiady i ścianki płaczu (łącznie dziennie przysiadów nawet 200 może). Ja się staram, staram ile mogę, ale nie udaje mi się schudnąć jedząc. Ja mam wyrzuty sumienia, jedzenie nie daje mi przyjemności, ja chce się dobrze czuć, a teraz nie mogę.

    Smutno mi, że ona niby myśli, że przed nią się nic nie ukryje, prawda jest taka, że nic o mnie nie wie, ale też nie chce jej mówić. 

    Nie wiem co robić, chce tylko czuć się dobrze w swoim ciele, czy to tak dużo?

    // Wiem, że to błahy temat w porównaniu do poprzednich i w końcu jakie problemy może mieć 15-latka, no ale.

  6. Hah, te czasy, kiedy przyjeżdżało się do babci, siadało przed telewizorem i oglądało, jak Ash sobie biega po Jotho, czy Kanto :x

    Animu nie oglądałam jakoś specjalnie, raczej jak leciało, to oglądałam, jak nie, to nie. Kiedy wyszedł sezon z Unovą, to próbowałam jako tako oglądać, ale nigdy nie mogłam trafić jak leciało na CN. Najwięcej chyba obejrzałam z Sinnoh, chociaż to jest chyba mój najmniej lubiany region. 

    Z gier to mam Black, Soul Silver, Platinum (wcześniej Diamond, chociaż Platinum też zaraz się popsuł) i Mystery dungeon explorers of darkness. Grałam w nie namiętnie, ale po tym jak po raz 3 stajesz się Mistrzem Regionu, to może się trochę znudzić, poza tym, DS mi już praktycznie umarł.

    Chętnie bym pograła w X&Y, ale nie mam 3DS, w sumie też chciałam kupić Black&White 2, no ale na tym moim to strach grać.

    Ulubione pokemony:

    -Mandibuzz <3 

    -Buneary (mam jej maskotkę:))) ) 

    -Mareep i jego wszystkie ewolucje 

    -Drilbur&Excadrill (bez niego Unova nie przeszła) 

    -Murkrow

    Znaczy kocham wszystkie pokemony, no i złapie je wszystkie kiedyś tak, c'nie. :rainderp:

  7. Po śmierci ani babci, ani dziadka, psa, czy moich ukochanych szczurów - nie ryczałam, szczerze mówiąc nawet jakoś smutno mi nie było. Gdy tata zjadł mi MOJĄ bułkę, po którą specjalnie poszłam, to się popłakałam jak małe dziecko, bardzo ze mną nie tak? :rainderp:

  8. N: Seluna, kojarzy mi się z hiszpańskim. Luna po hiszpańsku to księżyc, se...s..soy luna! Tak jest.
    A: Emo Rarity, taka sad but rad, że aż włosy wyprostowała, sprytnie Miss Rarity.
    S: To chyba jeden z nielicznych fanartów z Apple Bloom, które mi się podoba. Nice try.
    U: Nie znam, ale jak widzę to jest moderatorem działu i ma nagrody, oby tak dalej, i nawet aż tak straszna się nie wydaję, jest dobrze.


  9. W ogóle planując oprowadzanie Polaków po Islandii weź pod uwagę, że Islandia to bardzo droga wycieczka dla Polaków. 

    Może nie tyle co droga, ale mało interesująca. Co najmniej połowa pewnie by wolała pojechać do Chin (które, są chyba trochę droższe) i zobaczyć mur chiński, topiąc się przy 40 stopniach, niż latać w kurteczce przy wulkanach. Turyści lubią ciepło, lubią słońce, a na Islandii nie ma słońca, tam są chmury. Jak to tam mówią "Nie podoba Ci się pogoda? Poczekaj 5 minut, będzie jeszcze gorzej." Nie zaprzeczam, że wycieczka jest droga, cała Islandia jest droga. I właśnie dlatego jest z 5 wycieczek rocznie, i to w lato, nikt by w zimę nie przyjechał. Dlatego chyba będę musiała tam na ten czas jakąś robotę znaleźć, typu kasjerka, czy sprzątaczka w sklepie, na pewno coś by się znalazło. 

    Sama mam zamiar jechać na objazdówkę tam za jakieś 2 lata, wtedy wszystko już zobaczę co mnie (może) czeka, chociaż wątpię aby było ciężej niż w Danii, przecież tam nie ma gdzie chodzić.


  10. Biuro podróży załatwia ci lokum, ale to wtedy nazywa się nie tyle, co przewodnikiem, co bardziej rezydentem. Chociaż rezydent nie raz pełni też funkcję informacji turystycznej, czy przewodnika  
    Aż sprawdziłem, ale na UW faktycznie chyba nie ma jęz. islandzkiego, chociaż taki niderlandzki, a nawet suahili się znajdzie. 
    Dla marzeń musisz walczyć, więc staraj się walczyć ze swoją nieśmiałością i jąkaniem się. Są różne sposoby na samodzielne zwiększenie sobie pewności siebie  
    Przypomniało mi się, że gdzieś w północnej Norwegii w jęz. angielskim wykładają studia z bycia przewodnikiem po Arktyce. To akurat nie odnosi się chyba jakoś specjalnie do twoich planów, ale tak jakoś mi się nasunęło

    Nie. Rezydent jest, hmm, pomocnikiem turysty. Znajduje się tylko jak wyjeżdża się na "wypoczynek". Czyli widzisz go przy lotnisku, on Ci gada sprawy organizacyjne, troszeczkę o państwie, rozdaje jakieś ulotki i pomaga zameldować się w hotelu. Na tym "zebraniu" można kupić wycieczki i zapytać się o takie rzeczy jak "a którym autobusem dojechać do tego i tego?", "Ile kosztuje woda w markecie?" i takie tam. Oczywiście, taka osoba jest dla turysty 24/7h i musi pomóc się np. dogadać. Mi by nawet to bardziej pasowało, gdyby nie to, że "wypoczynek" jest w krajach ciepłych, typu Grecja, czy Egipt.

    Ja chce, nie, mogę być jedynie przewodnikiem na objazdówkach. Czyli praktycznie jest się Z turystami 24/7h (czy ile tam trwa ta objazdówka, nie ważne). Śpi się z nimi w tym samym hotelu, jest się wszędzie tam gdzie oni. Opowiada się i rozmawia z nimi prawię ciągle, pomijając, że ma się to wszystko napisane na kartce. :ming: 

    Cóż, z tego co wiem, to na Islandię jest średnio 5-6 wycieczek rocznie po jakieś 8 dni. I tak już wstaje codziennie prawie o 6 rano, więc za te kilka(naście) lat też bym wytrzymała.

    Co do języka, czytałam książkę, gdzie para (kochanków, bo uciekli z Cebulandii, bo się bali męża tej dziewczyny :ming: ) wyjechała na Islandię pracować w Mac'u (kiedy jeszcze był, bo już nie ma ), języka w ogóle nie znali, jedynie dość słabo angielski. Pisał tam, że są kursy dla obcokrajowców ich języka, tylko, że Polski jest na poziome "Kali jeść, Kali spać", czy coś w tym guście. Ta dziewczyna skończyła ze 2-3 kursy w języku angielskim i już spokojnie mogła pracować w przedszkolu. Jednak, chyba w moim przypadku bardziej mi będzie potrzebne nauka języka w Polsce, nah.

    Ja akurat byłam (prawie) jedynie w krajach południowych, a jak wiadomo, tam jest dużo ciemnoskórych i arabów, którzy są dość nachalni jak chcą coś sprzedać. Może przy "normalnych" ludziach jakoś będę się trzymać na nogach. :)

×
×
  • Utwórz nowe...