Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Rozbójnicy także pogrążeni są w swoich myślach, jednak w przeciwieństwie do Iriela, ich marsowym minom i powarkiwaniom towarzyszą jakieś niewielkie efekty. Mieszek, przywiązany po lewej, nie robi nic. Jest zbyt poraniony i nie wiadomo, czy w ogóle wyżyje, jednak pozostali testują wytrzymałość sznurów, ciasnotę węzłów, ktoś po prawej od anioła nawet stara się sięgnąć nogą po siekierę czy sierp. Widać, że doświadczeni bandziorzy nie chcą biernie poddać się losowi i czekać na długie więzienie lub egzekucję. Ich własne, osobiste wizje palenia ciał i kopania dzieci obracają się w faktyczne czyny. Po pewnej chwili ten prostujący nogę faktycznie osiąga cel, zahacza rozklekotanym buciorem o siekierę... tylko po to by ta spadła z cichym brzękiem na gnijącą słomę.
    - Do chuja świeczki, co za... - harczy z wysiłkiem zbójnik, jego gimnastyka daje mu tyle, że teraz liny wokół niego są zaciśnięte tam, gdzie nie powinny.

    Mieszek odwraca głowę i łypie okiem w stronę, z której dochodzą go dźwięki. Jeśli niebiański wygnaniec powędruje za jego spojrzeniem, dowie się, że w sumie ta siekiera wcale nie wylądowała tak daleko od niego, choć jak na złość inni zbójcy nie mają do niej dostępu. Z karczmy dobiegają radosne śmiechy i... czyżby kobiecy pisk?

  2. Nadżibullah łypnął na boginię tam z tyłu. Wciąż nie był pewien co może o niej sądzić, Księżycowy Bóg nakazał mu niszczyć demony i stare bożki. Jednak... w sumie do tej pory bardziej im wszystkim pomagała niż przeszkadzała, dzięki niej nomada znalazł drogę do obozu, nawet jeśli jemu konkretnie sępy nie kojarzą się z niczym dobrym. Jego spojrzenie wróciło do półprzejrzystej kobiety, towarzyszącego jej mężczyzny, i padło na szereg dusz stojących przed nim. Brodacz kiwnął w namyśle głową, chrząkając lekko. Noce na pustyni są zimne, i teraz ten chłód dociera do zaspanego wojownika, wraz z wagą decyzji. Osądza bogów, ale co z wiernymi?
    - Wiedza i rada to już spora pomoc - mężczyna rzekł kobiecej duszy, bacząc, by nie obudzić Haruseptha, Sigrid i wielbłąda. Nie ze strachu, a z uprzejmości, bo jak śpią, to niech śpią. - Są ludzie, którym w życiu poskąpiono nawet tych dóbr, więc szczerze dziękuję wam obojgu za waszą propozycję, którą przyjmuję. Jeśli mogę, chcę wiedzieć kto może mi towarzyszyć do Edfu, o ile znacie takie miejsce, a kto już nie. Zgłaszajcie się bez strachu, bym mógł was odprawić. W Edfu zrobimy następny taki przystanek, i wtedy określą się następne dusze.

    Po swoich słowach brodaty Hamzat ponownie na krótką chwilę skierował spojrzenie nieco dalej, na boginię. Czy ją też można odprawić zamiast zabijać? Hmmm.

  3. I cyk dwa miesiące łagru. Znajomi czy nie, oszustwo trzeba karać.

    Spoiler

    I lepiej dwa miechy niż pięć lat, jak w Związku Radzieckim :^)


    Co byś zrobił, gdyby dość niespodziewanie okazało się, że jesteś pierwszy w linii sukcesji do tronu jakiegoś dalekiego kraju, nie wiem, Norwegii dajmy na to, i jutro koronacja?
     

  4. Brodaty mężczyzna w całkowitej szczerości ze sobą, swoim bogiem oraz kompanami podróży niestety nie może powiedzieć, by droga dzisiejszego dnia jakoś zapadła mu w pamięć. Cały dzień aż do późnej nocy, gdzie już siłą rzeczy założenie obozu to w tym pustynnym, wychłostanym wichrami świecie jest często sprawą życia i śmierci, walczył z pustynią. Wyrywał tej srogiej pani krok za krokiem, kilometr za kilometrem, powoli acz nieustannie coraz bliżej Edfu i Morza. Dzisiejsza wędrówka była dla niego później bardzo męcząca i Hamzat zastanawiał się, czy przez nieuwagę lub zbyt duże zaufanie siłom nadprzyrodzonym nie nadwerężył trochę swojego organizmu.

    Samo rozstawienie 'namiotu' czyli jednej z derek na kilku ciernistych badylach, zajęło dość sporo czasu, kiedy nomada nieco niezgrabnie przebierał rękami próbując zaprząc skupienie do swoich latami wyuczonych umiejętności, świadom, że zbyt duża powtarzalność zabija. Gdy w końcu złożył ciemną głowę na swojej sakwie, miał nadzieję na spokojny i krzepiący, nawet jeśli niespecjalnie długi sen w towarzystwie swoich, lub pół-swoich.

    ...
    Za pierwszym razem kiedy dotarły do niego głosy, Hamzat po prostu przewrócił się na drugi bok, pewien, że się przesłyszał.
    ...
    Za drugim, mężczyzna zdecydował się nie poruszyć nawet o centymetr, dochodząc do wniosku że niestety, jednak się nie przesłyszał i ktoś ewidentnie praktykuje nieumiarkowane gadulstwo. Nad jego własną głową, do jasnej cholery. Gdy Nadżibullah bardzo chce spać. Za trzecim razem mężczyzna wyprostował się płynnym ruchem na swoim improwizowanym posłaniu, oddychając ciężko, kładąc dłoń na rękojeści broni tak na wszelki wypadek, i cedząc pojedyncze oraz pełne zawodu:
    - Noż kurwa!

    Po tych słowach pustynny barbarzyńca przetarł oczy i rozejrzał się szybko, dość mocno poirytowany faktem, że ktoś w środku cholernej nocy ma na tyle jaj, żeby budzić go po tak ciężkim dniu. Rzucił spojrzenie na pająka, który niewzruszenie... no coś robił, bo chyba nie spał. Czy pająki śpią? A jeśli tak, to czy śnią? Jak nie zapomni, to zapyta o to Aslana... rano. I dopiero wtedy do mężczyzny w całości dotarło, iż bez specjalnego przygotowania w postaci transu czy coś, wszędzie widzi duchy. Lekko świecące, niby to błękitne ale jednak prawie przejrzyste postaci mężczyzn i kobiet, w nieznanch mu ubiorach i obcych fryzurach. Zarówno kobiety jak i mężczyźni których dostrzegał niedaleko, byli bardzo poodsłaniani, co jest nie tylko niegodne w oczach bożych, bo słudzy Pana nie powinni chwalić się swymi ciałami, ale też bardzo niezdrowe w gorących i wielokrotnie odbitych od piachu palących płomieniach słońca. Nikt rozsądny mieszkający na pustyni nie ściąga długich, trzymających warstwy chłodzącego powietrza ubrań w dzień.
    - No, już nie śpię. Głównie dzięki wam - nomada włożył spory wysiłek w nie plucie jadem. W tej konkretnej chwili dostrzegł też spojrzenie Pani Bhati. No cóż, stara bogini widzi, że ten mniej łysy i bardziej śniady z ludzi dookoła rozmawia z duchami. Gorzej chyba nie będzie. - Stało się coś ważnego? Znudziło wam się bycie w jednej kulce, czy co? Słucham cię, o duszo.

    Ciężko mówić z kapłańską pompą w środku nocy, wyrwany z objęć drugiej najlepszej po jedzeniu rzeczy - snu. Dlatego brodaty Hamzat nawet nie próbował, dochodząc do wniosku, że równie dobrze może nauczyć duchy szczerości.

  5. Zaiste, ciekawe jak ten człowiek-głaz, to uosobienie nieujarzmionej natury, ten być może nadspodziewanie mądry szaleniec Bezdech poradzi sobie bez swoich. Sam w lesie, ze skrzynią kitajskich leków i drugą skrzynią przepisów i pustym obozowiskiem pod opieką. Któż to może wiedzieć. Tak czy inaczej, Iriel nie ma niestety wiele czasu na zastanawianie się nad drogami życia tego intrygującego indywiduum, jakim jest lub był permanentnie odurzony zielarz. Widząc, że anioł jakoś specjalnie nie zbiera się do ruchu, mimo wyraźnej uprzejmej prośby, żołdak o smutnych oczach kiwa na tego bez srogiej rany głowy. Ów mąż w niebieskim dość sprawnie organizuje trochę mocnej, konopnej liny, aby boleśnie ciasno związać cyrulikowi ręce, Sznur drapie i mocno pije, lecz pozytywną rzeczą jest to, że Iriel ma ręce przed sobą. Tak tak, żołnierze są albo w pośpiechu, albo pewni siebie, z taką lekkością traktują reguły bezpieczeństwa. Ranny, z którego zakutego, dymiącego uchodzącą wściekłością łba nie leci już krew, nie może się powstrzymać by nie zasadzić Irielowi solidnego kopa na rozpęd. Dwóch kopów, w obie nogi.

    Po jakimś czasie związany medyk zostaje doprowadzony do drogi, gdzie może szerzej ocenić skalę katastrofy, jaką okazał się być cały ten napad. Żołdacy w niebieskim stoją zebrani przy karecie, niektórzy z nich konno, większość pieszo. Jest ich... no na pewno więcej niż obiecanych czterech. Może z szesnastu, może trochę w tę lub we wte. Dostrzega też jeńców, związanych razem w jeden kilkuosobowy łańcuch, do którego zresztą zaraz Iriela przywiązują. Mieszek, jak się okazuje, też żyje. Dość krwawi i nie ma jednego oka, ale i tak puszcza drugie niegdysiejszemu aniołowi, w geście nieco komediowej rezygnacji. Poza szaroburymi zwłokami zbójników, zostawionych byle jak na ziemi, podle drogi leży pięć ułożonych jak do snu ciał w niebieskich strojach, z kapeluszami naciągniętymi na oczy. Na kapeluszach zostawione są kamienie z pojedynczą runą, która z jakiegoś powod wygląda cyrulikowi jak coś naprawdę paskudnego prawie wylewającego się z tych kamieni. Jest też drugi ranny żołnierz. I to właśnie ten jak dostrzega Iriela to robi się cały biały jak ściana. Brakuje mu tylko pary uciekającej z nosa i uszu do pełnego efektu, milczy jednak jak zaklęty, macając rapier miarowymi ruchami.
    - Macie szczęście, szubrawcy - niebieski z blizną zdaje się jako jedyny władać wielecką mową, nawet jeśli wciąż metaforycznie zapycha się cegłami. - Że nasz kraj to cywilizacyja, a nie jedna wielka śmierdząca puszcza, jak tutaj. Wasi szlachetkowie już by na was paliki ostrzyli, a tak zostaniecie uczciwie osądzeni w magisterium za wasze zbrodnie. Zaiste, wielkie szczęście. Świadkami jesteśmy my, oraz Jego Ekscelencja Poseł Witosław Gdzieniebyłło, którego mieliście odwagę napastować. Do najbliższej wsi jest jeszcze kawałek, do miasta nieco dalej. Za ucieczkę najpierw obetną wam stopy, potem łby.

    Wśród zbójników zapanowało pewne poruszenie. Oczywiście nikt nie mówi tego na głos, jednak niebianin może usłyszeć pewne wątpliwości. Po pierwsze, czemu mają sądzić ich obcy, a po drugie, jakim sposobem poseł jakiegoś obcego króla z dziwnym mianem nazywa się jak rodowity Wieleta? Po trzecie, nigdzie nie ma tego małego gnojka, który zarzekał się, że eskorta karocy to tylko cztery osoby... Sporo tematów do cichej dyskusji, które zdecydowanie można roztrząsać podczas bycia ciągnietym za jednym z konnych na zajebiście długim łańcuchu.

    Wieś... cóż, wieś to naprawdę duży komplement dla tej niewielkiej grupki niskich omszałych, krytych strzechą chat bez okien, krzywych płotów, ogrodów pyszniących się nie tak marnym kwieciem i w sumie zdrowo wyglądającymi warzywami. Oczywiście znalazło się i miejsce na karczmę, którą chyba prowadzi sołtys bo nigdzie nie widać chaty większej niż inne, oraz kościół z żelazną pętlą smutnie wiszącą w odrzwiach. Na wzgórzu majaczy młyn, osadę otaczają już złotawe pola oraz jedyny w swoim rodzaju zapach wilgoci, gówna, zaszczanej słomy, dymu, taniego piwa oraz dużej ilości na raz ludzi kompiących się tylko w lecie, bo rzeki ciepłe. Dość szybko Iriel i jego kompani lądują w podłej karczemnej przybudówce, przywiązani krótko do belki pośrodku, akurat blisko ozdobionych rdzewiejącym siekierami, łańcuchami oraz sierpami ścian, zostawieni samym sobie o głodzie i chłodzie, podczas gdy ich 'opiekunowie' ruszyli by po walce z bandytami mężnie rozprawić się z smakowicie pachącym jadłem oraz trunkami. Niewątpliwie zasłużyli. Generalnie mieszkańcy wydają się cokolwiek zaskoczeni obecnością koloru niebieskiego. Najbardziej udzielają się dzieci, przynajmniej te co są jeszcze za małe na pracę. Pukają w deski, zaglądają przez szczeliny, rzucają w schwytanych błotem i oby tylko błotem przez coś na kształt pojedynczej dziury mogącej teoretycznie być oknem. Czasem uciekają z piskiem i śmiechem jak któryś zbójnik warknie lub gdy z karczmy wytoczy się jakiś żołdak, sprawdzając czy nikt nie nawiał.

  6. Hamzat prawie dostał szczękościsku od sporej ilości świeżej, zimnej wody na raz. Dzięki Księżycowemu i wszystkim jego wyrokom, nie zaczęła go boleć głowa od przedobrzenia z zimnym na gorące, tym bardziej że po pierwszym ataku kolczastego szoku temperaturowego mężczyzna pił już trochę mniej łapczywie. Gdy skończył, westchnął pełen tego specyficznego zadowolenia, które może dać tylko szczęśliwy powrót z długiej drogi.

    Dzięki chłodowi oraz w sumie nieoszukanemu strachowi kiedy pomyślał o gnijącej, zębatej bestii, Nadżibullah mógł odpowiedzieć Pani Bhati najpierw niekłamanym dreszczem, a potem nieco niepewnym spojrzeniem na uwagę o możliwości bycia pożartym przez duchy. Nomada nie ma w sobie tyle siły i odwagi, by się zastanawiać nad tym, jak miałoby takie pożarcie przez niematerialne istoty wyglądać. Cholerny ciapek ze strumienia zdawał mu się jak najbardziej namacalny.
    - O - brodacz zrobił zdziwioną minę, obserwując poczynania Bhati. Także i tego uczucia nie musiał markować, bo w sumie to myślał, że w całym skomplikowanym procesie świetlik został się jeden. Życie nie jest jednak takie proste. - Hmm. Być może i gdzieś wpadłem. Nie pamiętam schodzenia pod ziemię, ale mgła była gęsta, dziwna, no i różne powierzchnie miałem pod stopami. Dziękuję komukolwiek powinienem za to, że duchy mnie nie zeżarły. I zapamiętam, Harusepthcie, choć na razie chyba jest dobrze. Bardzo pomocne światełko, przynajmniej póki nie muszę się ukrywać. Hmmm hmm hmm. Czy te duchy mówią coś konkretnego, czy nie są specjalnie rozmowne? Możemy chwilę poczekać, ale jak tylko będzie mniejsze słońce, powinniśmy ruszać.

    Ta ostatnia kwestia nie bez powodu jest ważna dla pustynnego wojownika. Hamzat wie, że prowadził rozmowę z tym dziwnym stworzeniem, wie co się stało. Kłopot w tym, że nie wie czy Bhati wie, a... rozmowę z nią wolałby odłożyć póki nie zobaczą Edfu. Wędrowiec jakoś tak czuje, że wpierw wolałby zobaczyć jak bogini zareaguje na cywilizację, zanim zdecyduje się co konkretnie z nią zrobić. Czy może bardziej, jak to zrobić, bo może teraz dzięki świetlikowi obejdzie się bez zabijania.

  7. Ogarnięty jakimś bojowym szałem wróg zdaje się w ogólnym ambarasie albo Iriela nie słyszeć, albo nie rozumieć, albo ma jego słowa kompletnie w odzianej w jasnobrązowe, dobrze skrojone skórzane portki dupie. Jeśli chodzi o zwinność i uniki, były anioł zdaje się mieć jak do tej pory niesamowite szczęście, kolejny raz zdecydowanie za bliskie spotkanie z nadmiarem stali w ciele nie dochodzi do skutku. Niebianinowi udaje się nie zakolegować bliżej ani ze szpikulcem, ani drewnem, ani żadnym innym fragmentem broni tego masywnego, już coniebądź zdziwionego brakiem plus jednego trupa mimo najlepszych starań durnia. Zanim jednak bladokrwisty wypindrzony wąsal zrobił lepszy użytek ze swojego wyszkolenia, ten drugi gość, do tej pory krzyczący coś niezrozumiale w tle, podbiega bliżej i zaczyna się ze swoim kompanem kłócić i szarpać.

    Niestety, nawet jeżeli Iriel chciałby spróbować puścić się na oślep przez las by zwiać, szanse są raczej marne. Na polanę wturlał się jeszcze jeden z tych niebieskich jegomości, jak dotąd najspokojniejszy. Ma bliznę na nosie i smutne oczy. Dość nienachalnie staje za szarpiącymi się błękitnymi strażnikami, po czym gwizda w ich stronę. Ten bardziej wściekły klnie coś w swoim języku, jednak oboje doprowadzają się w miarę sprawnie do porządku. Nowoprzybyły patrzy intensywnie na swego poranionego kolegę, po czym z westchnieniem wykonuje gest w stronę... czyżby Iriela? W sumie, i tak i nie. Mężczyzna, który wcześniej powstrzymywał szaleńca podchodzi do eks-anioła z ręką na rękojeści rapieru, ale miną w stylu 'spokojnie kolego, nie chcemy głupot'. Za to ten drugi mija niebianina tak blisko, że nawet jeśli Iriel nie oberwał z barku, to i tak odczuł pęd powietrza i ten wkurw. Poraniony błękitny dżentelmen z mściwą miną podchodzi do dopiero co zaszytego zbójcy i przebija go tym swoim szpikulcem.
    - Medyk? - o dziwo, słowa towarzyszące ostatniemu oddechowi zbójcy są zrozumiałe, choć wypowiadający je brzmi jakby żarł cegły. Gość z blizną kładzie dłonie na biodrach, kiedy mówi. Jego ton nie jest specjalnie gniewny, bardziej taki... zniechęcony. Widać, że daleko mu do domu. - Jakim cudem ta banda oberwańców, opojów i wszarzy wieleckich, dorobiła się medykusa? Zresztą... nieważne. Czy ty masz jakiekolwiek pojęcie komu, psie chwosty z pętelkami, wleźliście między piasty? Posłowi, kurwa, króla. I to nie tego waszego prosiaka z drewnianym berłem, tylko samego Wilfrieda Gustawa. Czeka cię za to sąd, i stryk! Zabieraj się, pojedziesz z nami do magisterium, tam się będą z tobą cackać. Ile można przeżyć napadów w tym zasranym kraju...

    Z takimi dość definitywnymi słowami ciężko dyskutować, jednak... cóż, jeszcze wygnańca nikt nie zabił. Sądu mu w środku lasu też nie zrobią, a i chyba Bóg Ojciec też nie pozwoli mu tak po prostu zdechnąć. Chyba.

×
×
  • Utwórz nowe...