Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Spoiler
    Dnia 23.04.2019 o 20:39, Grento YTP napisał:

    Wszystkim bym zsyłał dobre sny, aby to naprawiało im ich życia, a tym, których nie lubię, dawałbym same koszmary. :crazy:

     

    Co byś zrobił, zrobiła, gdybyś znalazł/a ukryty w Twoim domu portal do świata kucyków?

     

    To w końcu wszystkim czy tylko kumplom? :v

     

    Anyways. Zebrałbym się, skontaktował, dogadał i odwiedził tego domniemanego brata. Mam praktykę xD

  2. Całkowitym przypadkiem Irielowi, biednemu, zagubionemu niebianinowi, udało się odkryć bardzo ważną, a łatwo ignorowaną przez mieszkańców Ziemi prawdę. Całe istnienie tych ludzi, wszystkich razem i każdego z osobna, to rodzaj szaleństwa. A w tej konkretnej chwili, dla zesłańca z Wysoty, jest to swoisty koszmar. Chaos i obłęd, nierówna walka, opętanie przyjaznych dotąd zbójców widoczną wszędzie wokół anioła żądzą mordu na bliźnim, którego podobno mieli miłować. Oczy, błyszczące krwią lub chciwością, która wiedzie ich pokryty karmazynem oręż. Rozdzierające wrzaski rannych i dogorywających, głośnie jak gromy gniewu Pana wystrzały z tych mniej mieczowatych broni, metaliczne szczęki i grzechoty tego co ma ostrza. Gulgot ludzi, którym przebito brzuchy lub rozcięto gardła. Tępe i szkliste albo wręcz przeciwnie, bardzo zaskoczone spojrzenia tych, którzy dostali w głowy, by już nigdy nie wstać. Zapach juchy, szczyn, węgla i siarki tłamszący i zastępujący piękno nieskażonej natury. Pojedyncze ciało, patrzące smutnym wzrokiem z błota, jakby ostatnim gestem trzymające się za pętlę Zbawiciela, znikające głębiej i głębiej w mrocznym, tchnącym zgnilizną i wilgocią trzęsawisku.

    Te wszystkie rzeczy, rozliczne bodźce są tutaj dużo bardziej prominentne niż tam, na Górze. Albo może po prostu jaśniej objawiają się nieszczęsnemu skazańcowi, bowiem teraz może na owe szaleństwo istnienia patrzeć z innej perspektywy - istoty o fizycznym ciele, ze wszystkimi jego bodźcami. Już nie anioła, przekonanego o swej dumie i nieomylności w sprawach świata, który podobno tak znał. Kątem oka Iriel widzi przez chwilę tego paskudnego chłopaczka, który zdaje się... puszczać mu oko, zanim znika przesłonięty walczącymi figurami, tak szybkimi, że dla anioła będącymi ledwie cieniami widzianych przez niego wcześniej ludzi. A może tylko cień tak padł?

    I mimo tego wszystkiego, plan tak szalony, że dorównuje wszystkiemu co zagubiony mężczyzna widzi i słyszy wkoło, udaje się. Jakimś cudem, możnaby rzec. Potężny wojak w niebieskim jest zapewne niemniej zdziwiony, kiedy ciężki trzon paskudnego tasaka wali go z impetem w czoło, skutecznie acz nie śmiertelnie gasząc mu światło. Postawny muszkieter robi jeszcze kilka coraz mniejszych i coraz bardziej tanecznych kroków, samą siłą rozpędu, zanim pada na nie tak grząską glebę praktycznie tuż obok Iriela. Walka w tle trwa nadal. Widać ją, słychać i czuć.

  3. Cisza. Niegdyś, dawno temu, kiedy Hamzat był jeszcze małym dzieckiem, bał się ciszy. Ciszy i ciemności, ponieważ obie oznaczały napięcie, i coś co jest nieznane. Tajemnicze, a przez to potencjalnie groźne. Dlatego otaczał się dźwiękami dzwonków czy fletów, słuchał opowieści starszych, nucił pustynne piosenki ze swoją mamą. Trzymał też zapalone lampy, mimo że olej do nich nie był nigdy specjalnie tani. Jednak kiedy dorastał, odkrywał coraz więcej świata. Uczył się jak mówić, tańczyć, walczyć i bronić. Posiadł umiejętności sprawnej walki mieczem, przyrządzania bardzo prostych mikstur na dolegliwości swoje i innych, te które mógł uśmierzyć. Nauczył się też dźwigać tarczę, choć jednak zawsze wolał w razie czego bronić się swoim orężem niż nieporęczną, ciężką zasłoną. Z czasem przestał się bać i ciszy, i ciemności. Jedno i drugie bowiem oznacza nie tylko grozę nieznanego, ale też ukojenie. Ciemność z ciszą to składniki do spokojnego, odżywczego snu.

    Jedyne co zostało ze strachów w duszy Nadżibullaha, to strach każdego człowieka. Strach przed śmiercią. Przed bestiami, mogącymi skończyć jego życie ot tak, kłapnięciem szczęk, drapnięciem pazurów, czy jadowym zębem. Ten wibrujący strach powoli opada z niego, jak zasłona. Jak spadające ziarenka piasku, uderzające w ziemię z krystalicznym brzękiem, na podobieństwo tych małych dzwoneczków z dzieciństwa. Być może to głupie, ale może... może za tym płaszczem strachu, za okrywą porażającej zmysły abominacji z setek cierpiących dusz kryje się tylko zagubienie. Wszak kto szuka światła, jak nie błądzący? Nomada myśli. Został wybrany przez Boga, ale czy to jemu jest sądzić, kto przetrwa a kto przepadnie? Skoro mityczny potwór nie wie jak to robić, to jakże on, człowiek ledwie, ma dźwigać to brzemię? I czy także to stworzenie nie jest przypadkiem na bożej liście? Księżycowy ostrzegał przed demonami... Waga spoczywająca na ramionach wojownika zdaje się bardzo ciężka.
    - Nauka... - smagły brodacz mruczy sam do siebie, po czym patrzy stworowi prosto w oczy.
    - Nauka. Podążaj za mną w cieniu. Nie ukazuj się nikomu. Obserwuj, badaj, słuchaj, i bądź uważny. Ja będę obserwował, badał, i słuchał, uważnie. Sądził i przebaczał tym, którzy przebaczenie przyjmą. A ty zabierzesz tych, którzy je odtrącą. Niech Światło Pana strzeże nas od błędów.
    Mężczyzna odetchnął, zastanawiając się czy będzie to jego ostatni oddech.

  4. I tak oto świat wypuścił powietrze, a sytuacja zaczęła się rozkręcać, kiedy pomiędzy olchami i krzaczorami zamajaczyła majestatyczna figura ozdobnej karocy, zaprzężonej w aż cztery konie, różnej maści. Wehikuł ma ewidentnie lekki problem z manewrowaniem po czymś, co można określić jako skrzyżowanie brodu i prymitywnej, chłopskiej grobli. Tak jak mówił chłopaczek, oprócz karocy Iriel może także dostrzec migające sylwetki konnych muszkieterów w strojach nie pasujących mu do tej części świata. Skoro niebianin widzi to wszystko, to i zapewne zbójnicy nie mają większego problemu z ogarnięciem sytuacji, wszak są w te klocki znacznie od wygnańca z góry lepsi, jakkolwiek by to nie brzmiało.

    O odpowiednim czasie, kiedy karoca swoim ostrożnym tempem mijała ciemnozielone i skryte leśne poszycie, w którym kryła się banda Mieszka, rozległ się donośny gwizd. Woźnica pryknął na konie, zdziwiony i wyraźnie niedoświadczony. Ten błąd kosztuje go cenne sekundy - na ten sygnał nagle bardzo groźnie i poważnie wyglądający rozbójnicy, z rozmaitym orężem w ręku, zarośniętymi mniej lub bardziej mordami i chciwością w oczach wysypują się na drogę. Prawie błyskawicznie rozpętuje się pandemonium, bowiem konni muszkieterzy mają ruchy i mózgi sprawniejsze niż biedny woźnica. Nie chcą też żadnych negocjacji. Są trochę zbyt pewni siebie jak na ich domniemaną małą liczbę. Szczęk broni oraz rżenie wypełnia dotąd spokojną i senną gęstwinę. Ludzie przesuwają się jak mary między światłem i ciemnością, intensywne emocje wykrzywiają ich twarze. Na oczach Iriela najbliższy muszkieter rozłupuje jakiemuś zbójcy głowę ciężką, okutą kolbą swej broni. Poprawia raz i drugi, ciało bandyty z plaśnięciem nie tylko błota ląduje w trzęsawisku, a ogarnięty wojowniczością wysoki człowiek w ładnym błękitnym stroju zwraca się w stronię anioła, omiatając go wzrokiem. Cóż, ma broń, jest ze zbójnikami... muszkieter nie zastanawia się długo, zanim rozpędza się z zamiarem przekłucia tego chuderlaka bagnetem.

  5. Doświadczony nomada czuje, że cały ten czas stąpa po ruchomych piaskach. Na chwilę obecną bardziej metaforycznie niż dosłownie, jednak mężczyzna ma na tyle rozumu w głowie, by starać się podtrzymać duchową konwersację na właściwym torze. Właściwy tor oznacza, że wątpliwości trzeba raczej wyjaśniać, a nie ignorować. Wyjaśnienia pozwalają unikać błędów, w takim zakresie w jakim tylko to jest możliwe. Tym bardziej, że Hamzat w pełni zdaje sobie sprawę, że nie jest wszechmocnym. Nie jest Księżycowym Bogiem, nieważne co mówi ten potwór. On po prostu przemawia w jego imieniu, jak prorok, i jak sługa. Nie spieszy mu się do sprowadzania wojny bogów na kraj, w którym wszak mieszka i jego lud. Dlatego sformułowanie odpowiedzi zajęło mu dobrą chwilę namysłu. Zjednoczyć w pokoju. To bardzo proste.
    - Zjednoczyć w pokoju oznacza przebaczać. Każdy ma szansę zmienić się na lepsze i wrócić do światła. Przebaczenie dane innym, kiedy jest zasadne. Przebaczenie dane z góry przez Pana. I przebaczenie, które daje się samemu sobie. Bo tylko w zgodzie jest pełna jedność. Dotyczy to mnie. Ciebie. Bogini, o której mówiłem. Jeśli do sądu nad starym światem i tym co po nim zostało podejdzie się z czystym, jasnym sercem i sprawiedliwym umysłem, to spośród tak naprawdę zawsze i wszędzie brzmiących głosów świadków, obrońców i oskarżycieli będzie można wydobyć jedną szczerą prawdę, i jeden werdykt. Niechże więc kieruje nami zasłużone przebaczenie, a światło Księżyca ochroni nas przed ułudą i przewrotnością, które nasze przebaczenie będą chciały wykorzystać.

    Nadżibullah w sumie nie ma pojęcia czy odniesie jakiś większy efekt mówiąc o przebaczeniu i tak dalej do splątanej abominacji stworzonej ze starych, wijących się w cierpieniu ciał. Być może odniesie to jakiś skutek. Tym bardziej, że mężczyzna chyba wie, co może reprezentować głos trupa zza lewej łapy makabrycznej bestii. Chyba tylko mgła i pewność siebie sprawiają, że jeszcze nie postradał zmysłów ze strachu.
     

  6. Tym razem brodaty pustynny podróżnik nie tylko zaniemówił, ale powziął solenne i twarde postanowienie by na chwilę nie odzywać się nawet w myślach. Czuje po prostu, że cisną mu się do głowy słowa niegodne wysłannika Księżycowego. Poza tym, naznaczenie jakiejś opinii o tym, co przed nim stało, mogło sprawić, że to coś się wkurwi. Hamzat wie, czuje jakoś tak w sobie, że chyba nie tak powinien wyglądać sługa jego Boga. To potwór naznaczony cierpieniem, i wypełniony jakby setkami ciał. Mężczyźnie wydawało się, że słyszał kiedyś opowieści o czymś takim. Dawne wiary kisiły trupy i suszyły je, bo ciała wędrowały z nimi do życia wiecznego. Na podobnych zasadach plemiona pustyni z jakich wywodzi się Nadżibullah chowają ciała w skale, by mogli pogadać z Jedynym Bogiem. A to coś...
     

    To coś, zdał sobie smagłolicy syn Jazira, należy do tych opowieści. Do dawnej wiary. I trzyma w sobie potępione przez dawną wiarę dusze. Mężczyzna nie ma najlżejszego pojęcia, czy rozkaz, który jakoś tak za głosem serca chce wydać stojącej przed nim potwornej istocie zostanie wysłuchany, czy też on sam zostanie pożarty. Po chwili coś we wnętrzu mężczyzny klika. Jego misja to być prorokiem. Dobrym prorokiem, z zasadami.
    - To co stare, umarło i odeszło. Jednak aby nastąpiło odrodzenie, musi nastąpić pożegnanie i odejście. Nadszedł dzień sądu starej wiary. Dawno temu zaczął się na duszach, ale kończy się na bogach. W imię Jedynego Pana, Księżycowego Boga, światła w ciemności i uniwersalnego przewodnika, sądźcie swoje bóstwa. Oczyśćcie się i zjednoczcie w pokoju, by na zawsze opuścić ciemność i uzyskać zbawienie. Między nami kroczy bogini. Mój rozkaz to sprawiedliwy dla niej osąd, i adekwatny werdykt. By mogła albo wrócić do swego starego świata i żyć w szczęściu po wieki, albo szczeznąć gdyż świat ruszył do przodu i nie będzie jej tu dobrze. W nagrodę za pełną sprawiedliwość i wy spoczniecie w Świetle.

    Nomada westchnął, czując jak zmarszczki determinacji żłobią mu wychłostaną wichrami i piaskowym pyłem twarz. Teraz się dowiemy, co dalej i czy skończy się walką czy nie.

  7. Cała banda prędko zebrała się do kupy, gotowa do upolowania tego tajemniczego opierścienionego jegomościa, zapewne szlachcica lub zagranicznego dygnitarza. Zdecydowanie męska grupa, dowodzona przez wąsatego i szczęśliwego jak podczas popijawy poprzedniej nocy Mieszka a prowadzona przez tego podejrzanie łypiącego oczkami małego gnojka, ruszyła z obozowiska, które zdumiewająco szybko zamienia się w gęste krzaczory podszyte jeszcze bardziej złośliwym i czepiającym się butów i portek runem. Tutaj zbóje nawet bez walki dobrze pokazują, że są profesjonalistami, bowiem przekaradają się w ciszy i zasadniczo nawet większy szelest nie towarzyszy ich przemarszowi. Ot drące się w gęstej i nieujarzmionej puszczy, takiej jak Ojciec ją stworzył, ptaki przycichają na chwilę z respektem, kiedy mijają ich ludzie. Podobno te obdarzone rozumem cielesne istoty to panowie stworzenia. Czy Iriel mógłby tak nazwać tę bandę, z całą stanowczością? Były anioł zauważył, że między przekradającymi się przez las bandytami nie ma Bezdecha. Powietrze zrazu pachnie tylko świeżością, zielenią i zwierzyną, jednak po pewnym czasie dołącza do tego połączona jakby w jedno woń jednocześnie kwitnienia i rozkładu, wraz z wzrastającą wilgocią.

    Za to o mały włos a niebianin potknąłby się o paskudny, poskręcany ciemny korzeń jakiegoś martwego drzewa, kiedy nagle w gęswitnie rozległ się sykliwy i zduszony głos chłopaka. Ten to jest z nimi cały czas, i właśnie informuje o czymś herszta. Niestety Iriel nie słyszy o czym mogą rozmawiać, bo obciążony wieloma bodźcami cielesny umysł dopiero teraz daje mu znać, że grunt robi się luźny. Rozbójnicy nie zmieniają rytmu kroków, jednak Mieszek zbliża się nieco do "medyka".
    - Dochodzimy na Przechód. To podmokły teren, uważajcie, Mistrzu Irielu, by nie wpaść w trzęsawisko. Od tej pory stąpajcie z nami w szyku i pewnie chwyćcie broń.

    W oddali anioł może dosłyszeć tętent koni oraz przytłumiony turkot. Echo daleko nosi się lasem, ale wozu jeszcze nie widać. Pod koronami gęstych drzew panuje przyjemny lecz zdecydowanie ukrywający ciemnozielony półmrok. Wszyscy szykują się i ustawiają w pozycjach, Mieszek czasem zerka przez ramię czy jego nowe oczko w głowie się nie utopiło. Świat zamiera na wdechu...

  8. I ponownie nomada ma pewną zagwozdkę, jednak tę tym jednym razem postanowił zachować dla samego siebie. Poczuł, jak coś bardzo potężnego poruszyło się gdzieś tam, w dole. Mgła nie rzednie, ziarenka piasku wibrują mężczyźnie pod stopami. Pierwsze skojarzenie ze skorpionem sprawia, że Hamzat zaczął się bać. Pierwsze co robi przestraszony mężczyzna, to obudzenie się i chwytanie za oręż. Dopiero, kiedy wojownik przypomniał sobie, że u boku ciąży mu lekko zakręcona szabla, a gdzieś przy sobie ma jeszcze nóż, poczuł się nieco pewniej. Przecież światło, jeśli Księżycowy ześle mu promień dobrej woli, po prostu odbije się od jakiegoś ostrza, położonego na ziemi. Dlatego też hamując swoje przerażenie, lecz nie porzucając czujności, wyciąga ten swój ukryty nóż, zamiast miecza, i ostrożnym ale pewnym ruchem kładzie go na ziemi.
    - Tutaj - woła z siłą i mocą, z mocą i siłą. Zaraz po tych słowach odchodzi dziesięć kroków w swoją stronę, dla bezpieczeństwa, by zobaczyć co się stanie. Węże i skorpiony.

  9. Typ jest... po prostu nieokrzesany. Przygaszone oczy, jakby toporem robione mięśnie pod szczeciniastą skórą, duży nochal, prawie zwierzę nie człowiek. Jednak kiedy Iriel odbierał od niego ostrze, koleś nie drgnął nawet na centymetr, pewnie stojąc w tych swoich rozkłapcianych buciorach. Eks-anioł ma swój czas, by poczuć ciężar prostej ale zapewne zabójczo skutecznej, bandyckiej jednak mimo wszystko zadbanej broni. Mieszek spogląda na młodego cyrulika z przyjaznym błyskiem, podczas gdy dzieciuch spluwa i szepcze coś do siebie.
    - Hy, hy - odzywa się herszt, pokazując mimowolnie szczelinę między krzywymi zębami. - Nawet łapiesz o co chodzi, medykusie, tylko pomachać byś musiał. Ale będzie i okazja. To co, wszyscy gotowi?
    - Ho! - odkrzykuje banda dookoła, tak są pewni siebie. Na szczęście las głuszy dźwięki.

  10. Im dłużej brodaty pustynny wędrowiec przygląda się tym stopniowo materializującym się, cierpiącym i umęczonym kształtom, tym bardziej im współczuje. Stopniowo, z sekundy na sekundę, a może z minuty na minutę, Hamzat Nadżibullah rozumie to co widzi właśnie przed sobą. Umęczone dusze ludzi i stworzeń, zagubionych i umarłych. A on sam, rzeczony Hamzat, nomada i wojownik, jest Sługą Bożym. Księżycowy Pan rozmawiał z nim w jakimś określonym celu, dał mu określone zadanie. Zadanie zmiany, ku dobremu. Dlatego to tajemnicze stworzenie, jedność w wielu, wołało do niego z cienia. I dlatego od razu na początku mężczyzna podążył za głosem Pana, dlatego przyjął ludzi, których ten mu zesłał jako swą drużynę, i razem pokonali węża. On sam, Harusepth który jest przeszłością, i młoda odważna Sigrid, która jest przyszłością.

    Jednak zło nie śpi. Coś oplata tych nieszczęśników, te dziwne, wzbudzające przerażenie macki. Nieuporządkowane przywiązania. Księżycowy Bóg to światło w ciemności. Wskazuje drogę. Więc i Hamzat właśnie to powinien im dać. Nie rozkazy, ale drogę. Nie władać nimi, ale im z pokorą przewodzić. Prowadzić na ścieżce ku dobru.
    - Ja... - Hamzat uważnie zastanawia się co ma powiedzieć. Waży słowa, waży też myśli. Zejść na dół. Coś za coś. - Nie. Nie zejdę do was na dół. Ale z mocą światła Pana, wywiodę was z ciemnicy. Tylko i wy musicie postawić ten pierwszy krok. Poznajmy się, i razem ruszymy dalej. Macie całkowitą rację. Stary świat zginął, to prawda, lecz nadchodzi odrodzenie. Czy wyjdziecie do światła? Do mnie?

  11. Chłopaczek parska paskudnym śmiechem, takim jakie mogą wydać z siebie tylko okrutne dzieci pewne swoich wyimaginowanych przewag. Za to rechot jakim obdarza Iriela Mieszek jest choć rubaszny to jak najbardziej pozytywny i zachęcający. Przywódca zbójników zaraz też potwierdza to całkiem głośnymi oraz bijącymi szczerością słowami.
    - Ha, i to jest bojowy duch! - mężczyzna zbliża się by poklepać eks-anioła po plecach. Starszyzna kiwa głowami z uznaniem, lecz także i lekkim rozbawieniem. Nie wiadomo jak z Ojcem Niebieskim, ale u tych kolesi cyrulik zdecydowanie nabił sobie dodatnich punktów. - Żal, że odpowiedź brzmi nie, ale prawiście, Mistrzu Irielu. Zawsze musi być ten pierwszy raz. Odważniście. Czy macie jakieś specjalne preferencje czy proste ostrze wystarczy?

    Gdy herszt łupieżców kończy mówić, pstryka na kogoś w tłumie i zaraz jakiś zwalisty chłop w ciężkim czarnym owczym futrze wystawia pełnym, tępym wyrzutem ręki coś jakby naprawdę długi i bardziej wąski tasak. Pokazane narzędzie prawie przecina biednego niebianina na pół tak dosłownie mimochodem, zatrzymując się może pół centymetra od jego mostka. Po zachowaniu otaczających zbójów można wnosić, że to nie próba brutalnego morderstwa. To po prostu podanie broni. Tylko ten gość jest... nieokrzesany.

  12. Hamzat stara się jak może zachować czujność, pilnować się swojej grupy, wiedząc, że we mgle może się zgubić... ale przeszkadzają mu te cholerne głosy! Teraz nomada już wie, że są całkiem w jego głowie, bo nikt poza wielbłądem nie wydał się specjalnie zdziwiony tym, że mówi do nich jakiś Yusuf z Bagien. Wielbłąd ma nosa, nie ma co. Mężczyzna zauważa też pewien bardzo ciekawy fakt. Zwrot Księżycowy padający tak często nie może być przypadkiem. Do tego kapłan? Łysy? Co mógł chcieć od niego Bóg, jeśli ten głos należy do kogoś z Jego ekipy?
    - Słuchajcie, drużyno... - Nadżibullah odwrócił się i rozejrzał by stwierdzić, że no jasna cholera, jednak się zgubił. Wszędzie jest tylko mgła.

    O nie nie. Nie tylko mgła, pustynny wojownik poprawia się w myślach i właściwie natychmiast żałuje, że musiał się poprawiać. Serce skacze mu w piersi kiedy zdaje sobie sprawę, że w mlecznych oparach, na samej krawędzi wzroku majaczy coś, co przywodzi na myśl legendarne potężne lewiatany, podobno żyjące pod słonymi wodami wielkiego Morza. Edfu jest nad morzem. I do tego właściciel tych długich eterycznych kończyn z koszmarów chyba mówi do niego. Do Hamzata. Errrr... Boże? posyła w myślach pytanie do Pana, zanim przemawia.
    - Eeee... I tak, i nie - brodacz totalnie nie jest pewien co powiedzieć. - Chciałbym wiedzieć z kim mam przyjemność?

  13. Woda. Jest strumyk. W porządku, powiedział sam sobie Hamzat. No to dobrze, że chociaż ona jest prawdziwa. Będzie gdzie napełnić bukłaki. Dobrze, że do niej w ogóle doszli przy tych wszystkich pozniekształcanych dźwiękach. Cholerna pogoda. A więc może ta mgła to mimo wszystko po prostu...

     

    O chuj. Co to było? Nadżibullah byłby w stanie spokojnie spisać ruch dostrzeżony kątem oka na poczek refleksów zagubionych promieni słońca na tafli wody. Ostatecznie może na prąd strumyczka. Jednak co jak co, głosu czy też chórku głosów odzywających mu się w głowie przegapić i zbyć po prostu nie może. I czy aby na pewno tylko jemu w głowie? W tej konkretnej sprawie chyba najlepszym wyjściem byłoby poczekać na reakcję innych, w ogóle sprawdzić czy jakaś nastąpi. Pustynny wojownik decyduje się być na wszelki wypadek bardziej wojowniczy, to jest kładzie dłoń na rękojeści szabli. Nie tak bardzo widocznie, ot po prostu by być gotów.

    - Skoro tu jesteśmy, to może nabierzemy zapasów wody - powiedział do towarzyszy, głównie by zobaczyć co odpowiedzą. - Na pewno nam się przydadzą, do miasta jest jeszcze kawałek.

  14. Iriel idąc może poczuć przyjemnie krążącą po całym ciele ciepłą krew. Jego fizyczne ciało aż samo rwie się do akcji skoro mózg już się obudził, ale może to też być po prostu uboczny skutek tej prymitywnej rzeczy jaką jest fizyczne istnienie. Jest... wyspany. Dobry, niezakłócony sen to zaiste wspaniałe doświadczenie. Głębiej w obozowisku jest jeszcze kilku chłopa, co mają ewidentny problem z pokonaniem zewu własnego barłogu, jednak towarzysze mniej czy bardziej żartobliwymi, ale dość mocnymi kopniakami doprowadzają ich do porządku. Zapewne coś takiego może czekać kiedyś i niebianina, jeśli nie wstanie na czas, kto wie.

    W każdym bądź razie, źródło ekscytacji to, jak się okazuje, jeden z młodych chłopaczków, otoczony niewielkim wianuszkiem starszyzny bandyckiej z hersztem na czele. Zdają się być pogrążeni w żwawej dyskusji, którą z tej odległości już znacznie lepiej słychać.
    - ... wypchana od środka atłasem. Sam widziałem! Siedzi w niej taki gruby facet, w żupanie i z wąsami podwiniętymi prawie na nos, na oksytańską modłę. A jakie pierścieeeenie na paluchach! - młody chłopak aż sobie popluł brodę, tak przejęty jest objaśnianiem czegoś.
    - I nic straży? - Mieszek zachowuje w głosie pewną rezerwę.
    - Czterech konnych, ale pizdusie tacy, w kamizeleczkach i z piórami w kapeluszach. Furda dla nas, zasadzimy się na Przechodzie i kufer, pierścienie, broń wszystko nasze! A ten to kto? - nagle chłopaczyna unosi wzrok, spoglądając na wygnańca z góry nieco podejrzliwie.
    - Aaa. Ten tu? Nasz cyrulik, z dalekich krajów, Iriel go wołają. Cyruliku, będzie sprawa. Kroi się robota. Musimy się zastanowić co z tobą zrobić. Bić się umiesz? Albo z daleka czymś walić?
     

  15. Zielarz powoli cofnął przybrudzone łapsko od przed chwilą dotkniętej twarzy anioła, wodząc za nim wzrokiem jakby nagle właśnie teraz skóra tej dłoni stała się zajebiście ważna. Wydaje się, że ta iskierka świadomości, którą przed chwilą wykazał mężczyzna ponownie wycofała się, skryła za woalem dymu i owłosieniem niczym zmarznięty... powiedzmy że pączek krokusa wiosną. Kiedy Bezdech skończył się przyglądać dłoni, którą dopiero co dotknął niebiańskiego wygnańca, sprawiał wrażenie jakby kompletnie wrócił do bycia swoim normalnym sobą. Nawet uśmiechał się ni to rozmarzenie, ni to głupkowato. Kiwnął głową, by zaznaczyć iż słowa Iriela do niego dotarły.
    - Na mnie zawsze można liczyć, aha? Dlatego mnie tu trzymają... - powiedział głosem mimo wszystko jednak bardziej poważnym, niż można by zakładać po jego gestach. - Ruszaj, gołąbku. Dzień jest długi, a skrzydła jeszcze słabe.

    I na tym konwersacja chyba dobiega końca. Zielarz zamiera w swojej druidowej pozycji, ponownie decydując że jednak całkiem fajnie jest być kamieniem lub drzewem. Chłód kompletnie mu nie przeszkadza, lecz by być szczerym, poranne zimno już ustępuje. Mgła znika, promienie słoneczka przeciskają się między liśćmi, jeno powietrze wciąż pozostaje ciężkie. Pojedyncze zaspane głosy wskazują, że zbójcy też powoli się budzą. Wśród tych głosów jest i ten należący do Mieszka - wąsatego herszta. Brzmi podekscytowaniem, choć jest na tyle przytłumiony, że więcej ponadto nie słychać.

×
×
  • Utwórz nowe...