Skocz do zawartości

Sun

Brony
  • Zawartość

    1542
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    38

Wszystko napisane przez Sun

  1. Ech, mam mieszane uczucia co do tego fika. Głównie do kwestii fabuły, od której zacznę. Fik zaczyna się powiedzmy OK. Główny bohater, dziennikarz znajduje zamarzającą Applejack i tulącą się do niej Apple Bloom. W przypływie altruizmu zabiera je do domu, gdzie je ogrzewa i karmi. Tam dowiadujemy się też ciekawych rzeczy. Coś zaatakowało farmę, Applejack i Apple Bloom uciekły do Filydelphii, gdzie znajduje pracę. Pewnie wszystko byłoby tam w porządku, ale oczywiście nowy szef Applejack musiał ja zaprosić do siebie, dać jej jakieś GHB i przywiązać do łóżka. Zdecydowanie to jest niezbędne by wymusić powrót Applejack do Ponyville.Bo przecież nie ma innego powodu jak chociażby chęć odnalezienia Big Maca. Tak, nie podoba mi się ten zabieg. Trochę brak mu logiki i nie stanowi wartości dodanej do fika. Można było tę kwestię rozwiązać na dziesiątki innych sposobów. No ale cóż, mamy co mamy. Nasz dziennikarz postanawia wziąć kolejny dzień wolny w pracy i zbadać farmę Applejack. Bo wcześniej nie zainteresował się widzianą z okna farmą, nie próbował rozwiązać problemu tego, że nie pamięta kilku miesięcy z okresu wiosna-lato (tego samego okresu, którego nie pamięta Applejack). A przecież to mógłby być dobry temat na artykuł. Tak samo jak ruiny biblioteki, do których jeszcze wrócę. Rozumiem chęć stworzenia tajemnicy wiszącej nad miasteczkiem. I muszę przyznać, że to w miarę wyszło, tak ogólnie. Po prostu uważam, że tą część dałoby się zrealizować lepiej i bardziej logicznie. Na przykład wspominając, że kiedyś kolega o tym pisał i w ogóle. Dobra, poszedł na farmę gdzie znalazł ruiny i zwłoki Big Maca. Nawet fajna scenka. Z odpowiednią nutką tajemnicy. Pochwalę pomysł, że martwym kucykom znika znaczek. Taki mały detal a fajnie buduje świat. W ogóle opisy były dobre. Ale pojawia się asasyn. I tu znów miałem wątpliwości. Z jednej strony znów dobry motyw, przy okazji mamy informację, że jest jakiś zły pan ciemności, mroku i dziury w kroku, który odpowiada za zniszczenia w Ponyville i ma swój masterplan. Sam asasyn jest jakimś ożywieńcem, bo nie krwawi, nie boi się śmierci a na końcu, po porażce robi efektowne kaboom. A jako, że ma takiego samego skopriona wymalowanego na ciele jak Big Mac, to może można się spodziewać, że i Big Mac powróci. To są dobre pomysły. Podobają mi się. Z drugiej strony, mam wrażenie, że bohater trochę zbyt dobrze sobie radzi jak na zwykłego dziennikarza. Poza tym, dostał nożem w zadek i to chyba aż po samą rękojeść (ponad znaczkiem, a podobno trafienie w znaczek byłoby paskudne). I z tak wbitym nożem poszedł przez las do miasta, gdzie dał w mordę strażnikowi, który się zainteresował. No to mi się już nie podoba. Łaziłby tak z nożem wbitym w ważny mięsień? Kolejną rzeczą, która mi się nie do końca podobała była scena w opuszczonej bibliotece, której raczej nikt nie splądrował, nikt nie powynosił książek na opał, a zadni squatersi nie zrobili tam meliny. Aczkolwiek rzeczy, które dowiadujemy się z dziennika Twilight są niezwykle interesujące. Az rodzi się pytanie: Skoro pojawiła się jakaś armia demonów, która pokonała Celestię i resztę, to czemu Equestria nie jest podbita? I z tym pytaniem fik nas pozostawia. Jeśli chodzi o część techniczną, to głównie rzucają się w oczy skopane wcięcia (robione spacją) oraz myślniki zamiast półpauz. Poza tym, raczej nic nie zwróciło specjalnie mojej uwagi. Więc raczej jest okej Podsumowując, ten fik ma momenty i pewnie mógłby mieć kilku fanów, ale ja nie jestem przekonany. Choć kto wie, może gdyby się rozwinął, to bym zmienił zdanie.
  2. Mmm… ale fajny fik. Napisany z pomysłem, schludnie i naprawdę ciekawie. Podoba mi się. Pierwsze co musze pochwalic to sam pomysł by fik był napisany jako kronika, poprzetykana wtrętami, wspomnieniami i uwagami kronikarza. Widzę tu sporo inspiracji. Zaś drugie co będę chwalił na dzień dobry to to, że już od pierwszych stron poznajemy wynik starcia, a cały fik to w zasadzie dochodzenie do tego momentu. Rzadko spotykane a do tego cieszy, bo jest zrobione dobrze. Ale sama forma przedstawienia historii to jedno, a historia i świat to drugie. A to też jest świetne. Zacznijmy od świata. Wybór klimatów starożytnej grecji jest naprawdę zaskakujący. Nie spodziewałbym się, że ktoś zrobi Kryształowe Królestwo jako starożytną grecję, podzieloną na polis i trapioną przez rebelię. Wyszło fajnie. A dzięki dobrze zrobionym opisom, wspomnianej narracji i zastosowaniu greckobrzmiących imion, nazw miast, oraz nazw wojskowych wszystko wypada naprawde klimatycznie. Wprawdzie trochę ciężko czytało mi się te nazwy, ale to pewnie brak przyzwyczajenia. Poza tym, to dalej fajny dodatek, który świetnie buduje klimat. No i nie trzeba znać dokładnie tych realiów by się dobrze bawić przy fiku. A przynajmniej ja się dobrze bawiłem, mając znikome pojęcie o czasach starożytnej grecji. W kwestii fabuły jest równie solidnie co w kwestii świata. Pozwolę to sobie podzielić na rozdziały. Rozdział 1 i prolog. Zaczyna się klasycznie, od pojawienia się zagrożenia w postaci rebeliantów. Przewodzi im Sombra (naturalny wybór) i najpierw likwiduje oddział najemników wysłanych na niego, a następnie przychodzi pod bramy i żąda poddania miasta. Za sobą ma chyba dwa tysiące kuców. Sporo. Można by się zastanowić jak udało mu się zebrać taką bandę bez informowania całego królestwa, ale moim zdaniem jest to wykonalne. Samo pochodzenie Sombry jest jak dla mnie dużo ciekawsze i z resztą pozostaje elementem dywagacji ze strony Xiphosa. Moim zdaniem dość logicznej na tym etapie fika. Samo oblężenie miasta też przebiega interesująco. Mimo, że zajmuje spory kawał fika to nie jest długie z punktu widzenia czasu w świecie, ale dość intensywne i pełne napięcia. Podobało mi się szczególnie użycie płonących dzbanów i prochu. Wprawdzie Dolar nie mógł znać Hoo'Fara, ale Sombra wydaje się na chwile obecną być podobny do niego i może pochodzić z tego samego regionu. Nie zdziwiłbym się gdyby pochodził z bliskiego wschodu. Plus też za to, że jego magia wydaje się być ograniczona. Gdyby Sombra miał moc by jednym zaklęciem przełamać mury, to byłby zbyt OP i psułby klimat. A tak, owszem, magia daje mu przewagę, jednak nie aż taką jak magia słowa, którym podburza tłumy. I to trochę tłumaczy liczebność armii, choć też świadczy, że raczej będzie miała słabe wyszkolenie. Ogólnie, rozdział bardzo fajny i zachęcający. Czytam dalej z przyjemnością. Rozdział 2. Uuu, jest coraz lepiej. Zaczynamy rozdział od smętnej ucieczki do innego miasta. Choć może nie tak smętnej, bo dwóch dowódców żartuje sobie i prowadzi bardzo ciekawą dyskusję na temat magii. Sporo rzeczy można się z niej dowiedzieć. Jak chociażby tego, że Sombra raczej nie używa magii umysłów (co moim zdaniem było oczywiste od początku, ale fajnie, że bohaterowie też to rozważają), albo skąd może pochodzić i w czyim interesie działać. Znalazło się też tam trochę miejsca na całkiem trafne i pasujące do sytuacji żarty. Fajny dodatek by rozładować napięcie porażki. Przede wszystkim podobały mi się jednak sceny „morskie”. Zwłaszcza ostatnia bitwa była wspaniale opisana. Nie sądziłem, że będę się kiedyś jarał bitwą morską, ale cóż, była naprawdę super. Dobrze oddawała różnice w wyszkoleniu obu stron, oraz wyposażeniu. Poza tym, tu nie ma czołgów, więc czymś się trzeba jarać Ogólnie, chyba najlepsza część całego fika. Scena desantu też była ok, choć nie aż tak epicka jak morskie starcie. Rozdział 3. Zacznę od tego, że jestem zaskoczony kim jest kronikarz. Spodziewałem się, że na zawsze pozostanie nieujawniony, jako jakiś były żołnierz, lub dowódca jakiegoś oddziału/grupy. A tu prosze, zaskoczenie, choć wcale nie niemiłe. Oczywiście jest też spory wywód o samym narratorze i jego motywacjach i poglądach. Coraz bardziej lubię tego gościa. Nawet mimo jego dygresji A może właśnie za nie… Poza tym mamy fragment o przygotowaniach do bitwy tak wielkiej, że położy kres wszystkim bitwom. No i gonienie łapowników. Kolejny, dobry dodatek, budujący klimat i rzeczywistość historii. Sama bitwa też jest i bardzo sprytnie opisana. Kilka natarć z początku, rzut oka na ogólny chaos, spojrzenie z punktu dowodzenia i… wspaniałe kilka słów od narratora, że nie ma sensu opisywać dziesiątki podobnych natarć, bo czytelnik się znudzi. Bardzo dobry pomysł. Zwłaszcza w przypadku gdy fik jest pisany w formie kroniki. Nie zabrakło miejsca oczywiście na najważniejsze starcie, kiedy to Sombra wychodzi do pierwszego szeregu by wspomóc morale przegrywającej armii i samemu coś pomóc, a naprzeciw niego staje Xiphos. Bardzo przyjemna scena. Znalazło się miejsce i na zmiatanie zwykłych żołnierzy i na zapowiedź starcia tytanów (do którego nie dochodzi, co też jest fajnym motywem), aczkolwiek tu zastanawiam się, czy nie mogłaby być dłuższa. Może nawet z jakimś starciem Sombry z Xiphosem? Choć to co jest i tak wyszło świetnie. Rozdział 4. No i prawie wszystkie podejrzenia co do przeszłości Sombry poszły się kochać. Ale to dobrze. historia Sombry jaką tu dostajemy jest logiczna, sensowna, ciekawa i podoba mi się. Jej prezentacja w postaci dodatku narratora również. Dostajemy też ładnie streszczony plan działań, który doprowadził do podboju krainy. Naprawdę fajny i realistyczny pomysł. W końcu: cytaty Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą koniec cytatów Więc nic dziwnego, że lata wmawiania biednym kucykom, że są okradane przez elitę pasącą się na ich krwawicy zadziałało. Zwłaszcza, że niewątpliwie elita coś niecoś kombinowała, a do tego nie wszystkie efekty wydawania publicznych pieniędzy widać od razu. Więc moim zdaniem, sposób przygotowania i przeprowadzenia rebelii jest jak najbardziej ok, sensowny i fajny. Podoba mi się i chwalę niezmiernie. Kolejny plus za samo starcie pod murami i działania Sombry. Przyznaję, sprytnie wybrnął z problemów z zaopatrzeniem. Niby niehumanitarnie i niekorzystnie długofalowo, ale skutecznie. Poza tym, pasuje do mentalności Sombry. Ogólnie, kolejny dobry rozdział, który nie tylko przybliża nas do smutnego końca imperium, ale też zdradza sporo ciekawych informacji zza kulis. Jedynie do jednej rzeczy w kwestii szturmu mam większe zastrzeżenia. Czy czasem straty nie powinny być większe? W końcu szturmuje jakiś odpowiednik BPP, który narzędziami górniczymi chce kruszyć mury, a na łeb im lecą strzały i kamienie. Mimo tarcz, pochylni i drabin, entuzjastyczni rebelianci powinni być chyba mocniej wybici. O ile w ogóle nie powinni byli zostać łatwo odparci. Byłby z tego ciekawy motyw, jak to wracają z podkulonym ogonem, bo przegrali i potrzebują pomocy. Rozdział 5. I koniec, upadek królestwa. Znów dobrze opisany i znów klimatyczny. Podobało mi się, że Sombra został ranny, oraz zawiązany na niego spisek. Bardzo klimatyczne i pasuje. Zwłaszcza, że nierzadko wielcy bohaterowie ginęli z rąk/kopyt zwykłych żołnierzy. W ogóle, całe to oblężenie było naprawdę dobrze i klimatycznie opisane, a tekst się dosłownie pochłaniało. Ale to też była jedyna scena, gdzie coś mi się nie podobało. Ale nie, że źle było napisane, czy niezgodne z konwencją, ale po prostu mi się nie podobało. Chodzi o źrebaki. Ale nie tyle o mord (pasuje do działań Sombry i do tego czego może chcieć gildia), co o samo ich przywiezienie. Moim zdaniem samo zaczajanie się na statki płynace z uchodźcami jest trochę naciągane i w zasadzie marnuje środki, które mogłyby się okazać decydujące. Wydaje mi się, że lepiej by było gdyby statki przypłynęły albo na tyle późno by zobaczyć jedynie dym unoszący się nad ruinami, albo gdyby statki przybyły z fałszywymi posiłkami, które zaatakują miasto od tyłu. Epilog. Przyznaję, jestem bardzo zaskoczony przebiegiem epilogu. Spodziewałem się tryumfalnego końca, ostatnich słów narratora, który żegna się z czytelnikami. A tu się okazuje… może nie będę mówił. Powiem tyle, że to bardzo dobry epilog. Świetnie zamykający całą historię i co nieco wiążący ją z serialem. Podobał mi się. Co do strony technicznej, to co tu dużo mówić, jest po prostu świetnie. Dolar i ekipa patrosząca odwalili kawał dobrej roboty by nic nie odrywało od tekstu. Podsumowując, gorąco polecam. To świetny pomysł, napisany wprost fenomenalnie, z dbałością o szczegóły i ze świetnie zbudowanym klimatem. Choć specyficzna konstrukcja utworu może nie każdemu przypaść do gustu. Jednak, moim zdaniem, ten fik zasługuje na głos na Epic.
  3. Komentarz do fika: Atomówka Całkiem zabawny ficzek z serii o szalonych naukowcach (których znamy z Equetripa, albo właśnie z Mojej Małej Dashie, Psorasa). Tym razem Szalony Naukowiec Zeon, wracając z zakupów, spotyka przypadkiem tajnego agenta. Tajnego agenta, który szuka bomby atomowej, która ma wywołać 3 wojnę. Coś trochę jak w Sumie Wszystkich Strachów, Clancy’ego, ale bez nieszczęśliwego „zakończenia”. Ogólnie, fajny początek. Pasuje szaleństwem do szalonych naukowców. Oczywiście Naukowcy z całego świata łączą siły by zapobiec zamachowi.Robią to oczywiście tak, by jak najmniej ludzi się dowiedziało, że istnieje taka grupa. Zaś sam Zenon wysyła agenta do innego świata, by ten… w sumie chyba po to żeby nie przeszkadzał i nie dowiedział się za dużo. I ta część jest naprawde spoko. Czuć klimaty z poprzednich fików, jest konstrukcja portalu oparta na częściach pociągów i tramwajów, jest kanciapa na dworcu i technologiczne zabawki. Maszyna z dworcowym „wyświetlaczem” mnie rozbawiła. Tak samo jak tekst płynący z rakiety uderzającej w księżyc. Naprawde dobre, humorystyczne wstawki. Nieco mniej mi się podobała część z człowiekiem w Equestrii. Wyglądała jak stare, sztampowe fiki, gdzie koleś zaraz dostaje imprezę, nocuje u jednej z mane6, szybko uczy się magii i na końcu tam zostaje. Znając Psorasa to miał pewnie być żart z tego konceptu kojarzonego ze starymi fikami HiE, ale moim zdaniem kompletnie nie wyszedł. Raczej wyszedł jako powielenie tego konceptu. Niby całkiem poprawnie wykonane, ale dalej… meh. Rozumiem, że ta część była potrzebna do fika. Bo jak inaczej zakończyć to chęcią Twilight by zacząć się zajmować sajensami i chęcią agenta by zostać w Equestrii. Ale po prostu mi nie leży. I na koniec jeszcze kwestia uzbrojenia jakim dysponuje nasz agent. O ile pistolet szanuję i popieram, bo to dobry wybór (w tej kwestii jest kilka dobrych wyborów tak w ogóle), o tyle miałem pewne wątpliwości względem Famasa w plecaku. Domyślam się, że to był wybór na zasadzie: chcę coś ciekawego i egzotycznego, ale nie P90 (swoją drogą, bardzo dobra broń, na bardzo ciekawą amunicję). Aczkolwiek mam wątpliwości, czy zwykły Famas nie jest za długi (757mm) jak na broń do plecaka. No chyba, że to wersja Commando. Ogólnie jednak wybór ciekawy. Technicznie mogę ponarzekać na dwie rzeczy, ale to są drobnostki. Po pierwsze, brak *** oddzielających sceny. To mała rzecz, a by nie zaszkodziła. Po drugie, znalazłem kilka błędów. Aczkolwiek niewiele, więc, jak mówiłem, to tylko drobiazgi. Podsumowując to dobry fik Psorasa i dobry fik o szalonych inżynierach. Nie najlepszy, ale po prostu fajny. Jak ktoś lubi jego dzieła z tymi bohaterami, to polecam.
  4. Przeczytałem i… ech, w sumie mam problem by to skomentować. To było po prostu dziwne. Dziwniejsze i niestety słabsze niż przemysł farmaceutyczny. Główny bohater jest dobrym chirurgiem i wykładowcą. Ogólnie jest spoko, ale zaczynają go nawiedzać koszmary o dokonywaniu morderstwa. Przez nie gorzej sypia, zaczyna pić i ma problemy w pracach, więc zostaje zawieszony. I tu już mam pierwszy problem. Bo rozumiem, że mógł nie chcieć samemu isc do psychologa, bo się wstydzi czy coś. Ale dlaczego żaden z jego kolegów mu tego nie zasugerował. W końcu byli lekarzami, to chyba powinni być na tyle ogarnięci by doradzić wizytę u specjalisty, rozmowę z kadrowym, czy cokolwiek. No nie doradzili, olali go, a on podczas alkoholowego ciągu zabił bogu ducha winną klacz kawałkiem szkła. Dobra, niech będzie, zabił i zwiał, bo służby są beznadziejne i nie potrafią znaleźć mebli w ikei. Ale potem odwiedza go kolega, który przeczytał o mordzie w gazecie i od razu sobie skojarzył z przyjacielem. Bo pamiętał, że tamten w dzieciństwie zabił gościa, który wlazł do ich szkoły i zabił matematyczkę. W Equestrii, która nie zna morderstw. I chyba nie wpadła na to by posłać dzieciaki do psychologa, bo mogą mieć traumę po tym jak jakiś świr wlazł do szkoły. Już nie mówiąc o tym, że uwierzyli w tłumaczenie o jego śmierci. No ale co robi nasz kolega głównego bohatera, zamiast posłać go do psychologa, pomóc mu, czy go wkopać? Namawia go do dokonywania kolejnych mordów w celu pozyskania narządów od kucy, które nie zasługują na życie, bo marnują zdrowie. Nie no, zabawa w boga pełna gębą. Może żeby nasz chirurg jeszcze był inteligentny, to by to dłużej pociągnął. Ale niestety nie jest i choć wpadł na to by udawać mordy rytualne przez jakiegoś szaleńca, to nie wpadł na to, że precyzyjnie wycięte serce i byle jak wycięte kilka innych rzeczy, albo precyzyjnie wycięte płuca i byle jak spreparowana reszta każą szukać lekarza, zapewne chirurga i każą szukać operacji. No brawo. W szpitalu też nikt się raczej nie domyślił, skąd witalne organy, skoro nikt ostatnio nie kojfnął. Ale dobra, Luna go złapała i wsadziła do paki. Ale takiej zwykłej, bo przecież szaleńców nie trzyma się na księżycu. Prawda. Oczywiscie musi uciec i musi dokonać zemsty na Lunie, zabijając Celestię. Bo przecież wejść pod łóżko księżniczki każdy debil potrafi (do łóżka jak się potem okazuje też nie trudno). Za to po morderstwie wraca do domu i marudzi, że mu żarcie spleśniało. Bo nie oddali tego domu nikomu innemu, skoro dostał dożywocie. Aczkolwiek w tej części podobała mi się wzmianka o pluszowej Lunie. Fajny, uroczy dodatek. Ale żeby tego było mało, gdy zostaje namierzony, ucieka i rozwala kilku gwardzistów. Bo zwykły chirurg bez przeszkolenia jest lepszy niż wojsko. Wojsko, które się boi szaleńca, zamiast mu z magii przywalić. Sama Luna za to stoi i czeka aż ją zajdzie od tyłu i zostanie zabity przez najlepszego kumpla. Którego potem Luna wynagradza wspólna kolacją. Szczerze, to się dla mnie nie klei. Tu jest tyle dziur i nielogiczności w działaniach kucy, że aż nie wiem. Aczkolwiek, mogę pochwalić za same mordy. Te są nie najgorzej opisane. dostatecznie medycznie i ciekawie zarazem. Rozbawił mnie też ten przypadek, gdy grubas, który cudem przeżył morderstwo zszedł na zawał. Nie jest to może humor roku, ale jako zabawny przerywnik wyszło fajnie. Podsumowując, sam koncept tego fika nie był taki zły. Z tego się dało coś wyrzeźbić. Niestety wykonanie jest nieco dziurawe, a do tego im dalej w fik tym bardziej się wszystko robi się mniej logiczne. Szkoda. Raczej nie polecam.
  5. Przeczytałem i muszę powiedzieć, że to bardzo fajny kawałek tekstu. Jego głównym atutem jest jak dla mnie główny bohater, jego rasizm i relacje z kucami. Wspaniale mi się czytało opisy jego spojrzenia na equestrię, kapiąca z jego dzioba pogardę i te wszystkie określenia na kuce. Tam nie ma zwykłych sianojadów, są chwastojady, pinezki (na jednorożce) i kilka innych, kreatywnych określeń. Do tego to właśnie on jest narratorem, więc equestria opisana jest z jego perspektywy, jako obrzydliwie przesłodzona, irytująca i głupia. Podoba mi się to. Świetnie buduje postać kogoś, kto spogląda z zewnątrz. Podstawienie mu za przewodniczkę bardzo jowialnej i ekstraweertycznej klaczy prowadzi do jego naprawdę pięknego i zabawnego gniewu. Naprawdę się śmiałem, widząc jego irytację. Z drugiej strony bez jego niechęci podsycanej przez przewodniczkę nie byłoby takiego interesującego i zmieniającego perspektywę zakończenia. Aczkolwiek rozumiem jego gniew. Podobała mi się też scena z Rainbow i Spitfire. Fajnie napisana i klimatyczna. Do tego całkiem niezłe opisy powietrznej gonitwy. I plus za to, że gryf potrafił docenić umiejętności Rainbow Dash mimo swej nienawiści do kuców. Zastanawia mnie za to jedna z pierwszych scen kiedy gryf widzi magię. Zupełnie jakby nawet o niej nie słyszał, albo był zbyt mało inteligentny by ogarnąć, że ta telekineza i świetlisty glut to właśnie magia, o której zapewne słyszał. Moim zdaniem, powinien jednak takie coś ogarnąć. Owszem, może być nieufny i obrzydzony, ale jak najbardziej powinien takie coś ogarnąć. No chyba, że opisy tego zjawiska nie występują w kulturze gryfów i dlatego większość gryfów go nie kojarzy. Fabularnie jest ok. W sam raz do tematu i postaci, pozwalając im się rozwijać. Podoba mi się pomysł, że gryfy wytwarzają tak dobre protezy skrzydeł, a kuce nie (w zasadzie nie ma mowy o jakichkolwiek protezach u kuców, albo ja nie zauważyłem w fiku). Od razu wydaje mi się, że gryfy są bardziej zaawansowane i stawiają na szybszy i intensywniejszy rozwój technologii, który pewnie ma zrównoważyć niedobory magii. Cały ten koncept można fajnie rozwinąć, na przykład pokazując przyszłość, gdzie gryfy mają cuda techniki jak maglev i budynki sięgające nieba, a kuce dopiero dotarły do etapu spalinowozów, albo kolei elektrycznej, ale za to ogarniają magią przeszczepy narządów, precyzyjną terapię raka, albo hodowlę kwadratowych jabłkopomarańczy, które się łatwo wysyła. Czytałbym. Technicznie wygląda OK. Nie zauważyłem chyba żadnych błędów, a jeżeli były, to przyjemna lektura je zamaskowała. Podsumowując, polecam, bo to naprawdę fajny tekst.
  6. Jak fajnie, kolejny ficzek z trzema studentami, znanymi z Osobliwości i Kamienia. Wprawdzie może niezbyt kanoniczny względem tamtych, ale dalej fajnie. Polubiłem tę bandę. Fabuła jest dość zaskakująca, a jednocześnie prosta i przyjemna. W zasadzie zaczyna się od studenckiego picia w akademiku. Oczywiście musi być studenckie picie. Po tymże piciu mają oczywiście kaca, którego gaszą tanim winem jabłkowym, które jest tak dobre, że aż postanawiają zobaczyć fabrykę. Tylko, że to podstęp złego doktora Abstynenta, który chce przejąć władzę nad światem. Srodze parsknąłem, widząc takie imię złoczyńcy. Zdecydowanie genialny żart. Doktor Abstynent, przejmujący władzę nad światem przy pomocy taniego wina. Oczywiście na drodze staje mu trzech studentów. No i księżniczki w sumie. Podoba mi się to. Oczywiście, doktor nie może poddać się bez walki i bez próby przejęcia umiejętności studentów. Trochę jak w filmach z lat 90tych. Ogólnie nie chcę tu za dużo mówić by nie psuć żartów, ale fabuła jest moim zdaniem lżejsza i bardziej żartobliwa niż to było w przypadku Osobliwości, ale jednocześnie dalej nieprzesadzona i po prostu dobra. A wszystko to jest podparte jednym z dwóch najsilniejszych elementów tego fika, czyli solidna porcja nauki, solidną wiedzą i logicznym podejściem. Kiedy trzeba wyleczyć kaca, to zamiast zaklęcia mamy magiczny rozkład etanolu w organizmie. Kiedy mamy nanoboty, to są względnie logicznie opisane, zwłaszcza ta część o zasilaniu. Tak samo obsługa czwartego wymiaru opisana z uwzględnieniem odpowiednich szczegółów matematycznych, jak wpływ odległości. Oczywiście nie brakuje też odrobiny magii, jak fuzja studentów w alikorna, ale nawet ona rządzi się jakimiś prawami nauki. I właśnie za to naukowe podejście kocham te fanfiki. Drugim dobrym elementem tego fika jest jego lekka i czasami żartobliwa forma. Bo mimo sporej dawki nauki, ciągle jest przyjemnie i nawet osoba bez zainteresowania w fizyce czy chemii będzie się tu dobrze bawić. Zaś humor w postaci złego naukowca, czy rozmów Plastic Bag z Entropym, który znalazł się w jej ciele powinny wywołać uśmiech. Przynajmniej u mnie wywołały. Technicznie też było ok. Niby trafiłem kilka literówek, ale czytało się przyjemnie i płynnie. Podsumowując, to całkiem przyjemny ficzek. Nie jakiś wybitny, czy ponadczasowy, ale po prostu ok. Śmiało można przeczytać. A na koniec ciekawostka. W fiku występuje motyw rozprowadzania kontrolujących umysł nanobotów w tanim winie. W zbiorze opowiadań: Witajcie w Rosji jest motyw rozprowadzania podobnych nanobotów w wódce. Tyle, że Zena92 był szybszy o prawie rok.
  7. I znów dobry fanfik, który jest porzucony. Szkoda. Wielka szkoda, bo właśnie zaczynało się robić bardzo ciekawie. Co więcej, dodatkowe gratulacje, ponieważ ten fanfik jest debiutem i jako debiut jest naprawdę, naprawdę dobry. Zacznę od pochwalenia strony technicznej, bo ta wygląda naprawdę dobrze. Interpunkcja chyba dobra, literówek nie dostrzegłem, zapis dialogowy ładny i schludny i w ogóle tekst jest estetyczny. Podoba mi się, że są dobrze (i poprawnie) zrobione odstępy, bo moim zdaniem to mocno ułatwia czytanie na ekranie. Fajnie też, że są 2 rodzaje plików, by uszczęśliwić też przeciwników odstępów. Tu jak dla mnie wielki plus i w ogóle. Ale przejdźmy do treści, która jest równie dobra, co forma jej prezentacji. Zaczyna się dość ciekawie, od krótkiego raportu? z eksperymentu psychologicznego. Nawet fajny pomysł. Później, przechodzimy do fabuły, która nie wydaje się być specjalnie związana z eksperymentem (ale to tylko pozory). Otóż, Twilight ma misję przyjaźni w podziemnym, górniczym miasteczku. Miasteczku, które jego gubernator postanawia sprzedać gryfom, bo Equestria w sumie i tak nie wykorzystuje złóż, tylko marnuje potencjał Fuzzy Caverns na atrakcję turystyczną. Tak szczerze, to tu rozumiem gościa. Rozumiem czemu drażni go brak rozwoju, olewanie ze strony stolicy i w ogóle. Zwłaszcza skoro są tam jeszcze bogate złoża, eksploatowane tylko w niewielkim stopniu. Przecież on mógłby tam być ważny, a nie żyć jak dziad w jakimś kurorcie. Nie rozumiem jednak, czemu tak źle traktował Twilight Sparkle na przyjęciu i czemu musiał wtedy poruszać temat oddania miasta. Przecież to z jego strony bez sensu. Czyżby duma? Nadmiar pewności siebie? Przecież to tylko proszenie się o kłopoty. Które oczywiście dostał, bo Twilight, jako księżniczka, nakazała mu ustąpić ze stanowiska. Do tego oznajmiła, że pokrzyżuje mi plany oddania miasteczka, które należy do Equestrii. Swoją drogą, może bardziej by mu się opłacało oddać miasto Kryształowemu Królestwu? Equestria pewnie przymknęłaby na to oko, a skoro Kryształowe i tak się tam zaopatruje, to może warto było uderzać do nich. Przy okazji, Twilight spotyka tam gryfa będącego kandydatem na prezydenta ichniego kraju, żywo zainteresowanego przyłączeniem górniczego miasteczka do Griffinstone. Bardzo fajna, świetnie napisana postać. Nie wiem czy nie najlepsza w fiku (Choć Twilight też jest tu dobrze napisana ze swoja paranoją). Kulturalny, szarmancki, inteligentny i dobrze wykształcony. Widać, że ma niejedną tajemnicę, oraz wielki plan, jak wygrać urząd. Podoba mi się też jego relacja z Rarity. Aż jestem ciekaw, czy to przyjaźń, romans, a może coś więcej z tego będzie. Rarity jako Pierwsza Dama gryfów nie brzmi aż tak źle. Ale to nie wszystko, bo w jaskiniach Twilight spotkała tajemniczego kucyka, który oznajmił jej, że Equestria jest w niebezpieczeństwie i zdarzają się wypadki. Oczywiście początkowo mu nie wierzy, ale z każdym kolejnym, przypadkowym lub nie, wypadkiem Twilight robi się bardziej przekonana. I tu znów będę chwalił, bo zarówno wypadki, jak i rozwijająca się paranoja Twilight są bardzo, bardzo dobrze opisane. Świetnie widać kolejne stadia, wyparcie, rozważania kto jest winien, aż do obwiniania wszystkich. A kiedy wysłała po zwolnionego gubernatora pluton egzekucyjny to aż padłem. To było naprawdę dobre. To był ten punkt, kiedy sytuacja zaczęła się robić naprawdę poważna. To i wysyłka oddziałów by powstrzymały gryfy przed transportem wykopanych materiałów. To już nie jest tylko paranoja, czy incydent na przyjęciu. To już jest poważny powód do wojny. Tej samej, której Twilight chce zapobiec. Aż jestem ciekaw czy by do tego doprowadziła, czy raczej zakończy się tylko incydentem. Niestety pewnie się nie dowiem. Kolejny plus za opis wypadków. Poza lokomotywą i sprzęgiem, gdzie pierwsze to ewidentny sabotaż, a drugie przypadek, to są tak opisane, że pozostawiają spore pole do interpretacji. Zwłaszcza dla Twilight, która popada w paranoję. Bo przecież kamień w paszteciku mógł być przypadkiem, złośliwym żartem Jestera (gubernatora), albo i prawdziwym zamachem na życie księżniczki. Takim, za który już można wysłać pluton egzekucyjny. Wypadek Starlight też wypadł świetnie. Wyglądał na tak przypadkowy jak to tylko możliwe. Nieuczciwy bukmacher i spadający regał. Przecież tego nie da się ustawić, prawda? Poza tym, wypadek stawia ją w zupełnie innym miejscu i pozwala zyskać nową perspektywę. Niewidoma i przykuta do łóżka może bazować tylko na tym co słyszy i ma dużo czasu na myślenie. Ponadto ona jedyna zdaje się wierzyć Twilight, że Equestrii coś grozi i początkowo ją popiera, ale pod sam koniec mamy podsłuchaną rozmowę, z której wynika, że niekoniecznie. I tu też po raz pierwszy będę miał większą uwagę do fika. Bo o ile dotychczas mogłem nie popierać konkretnych scen i działań bohaterów, ale mimo to uważać, że pasują (zachowanie Jestera wobec Twilight), o tyle tu mi zabrakło conajmniej jeszcze jednej, dłuższej sceny rozmowy między Twilight a Starlight. Takiej, podczas której Twilight opowiada Strlight o tym co się dzieje w miasteczku, co się zmieniło i może co planuje, a Starlight służy jej radą i opowiada jak to jest być niewidomą i jaką ma opiekę. To by był dobry moment może nieco podbudować paranoję i może trochę rozbudować świat i szkołę. Pewnie Starlight byłaby ciekawa jak idzie szkoła bez niej. Ogólnie, fabularnie jest naprawde dobrze i przyjemnie. Wszystko jest przemyślane i ciekawe, a do tego okraszone równie dobrymi opisami. Bez trudu można sobie wszystko wyobrazić i poczuć klimat kopalni rozświetlonych latarniami górników i refleksami światła na klejnotach, czy też kochane, wiejskie Ponyville, w którym ktoś postanowił postawić wieżowiec. Owszem, mogłoby być troszkę więcej kopalni, ale biorąc pod uwagę, że misja przyjaźni nie została rozwiązana, a fabuła się toczy to pewnie czekałby nas jeszcze powrót tam. Podsumowując, to naprawdę, naprawde dobry i przyjemny fik. Wielka szkoda, że urywa się tak wielkim cliffhangerem (i że w ogóle się urywa). Polecam bardzo gorąco.
  8. Łoł, to było naprawdę piękne. Historia może i jest prosta jak drut, ale napisana bardzo przyjemnie, poetycko i w ogóle. Ma w sobie jakąś głębię. Ma też jakąś alegorię i nawiązanie do sześciu postaci. Aczkolwiek tu się muszę przyznać, że nie jestem pewien czy ją zrozumiałem. Wydaje mi się, że wyłapałem Applejack, Twilight i Rainbow, więc domyślam się, że w tym wierszu może chodzić o całą mane 6. Jeśli się nie mylę, to jest to bardzo fajnie zrealizowane. A jeśli się mylę, to i tak powiem, że przeczytałem bardzo przyjemne dzieło. Technicznie ciężko mi tu coś powiedzieć, bo się nie znam na poezji. Rymowało się, wiec jest chyba dobrze. Podsumowując, zdecydowanie polecam. Tekst nie jest długi, a naprawde przyjemny.
  9. Dzięki za komentarz i sugestie. Szkoda, że się nie podobało, ale cóż, gusta...
  10. Hmm… to było ciekawe. Tak, to był ciekawy fik. Zaczyna się dość spokojnie, bym powiedział. Może nawet trochę przewidywalnie. Ot, główny bohater jest gdzieś zamknięty i ranny. A za chwilę ktoś mu dokwaterowywuje Twilight Sparkle z ułamanym rogiem. I tu przyznam, że zaczynają się zaskoczenia. Po pierwsze, bohater zamiast nawiązywać dłuższą relację z Twilight, zostaje wywleczony na arenę, gdzie ginie. A raczej nie ginie, bo zginąć nie może, tylko… no właśnie, co? Jego ciało zostaje zniszczone, a potem on się regeneruje? Na to przynajmniej wygląda. Muszę przyznać, że podoba mi się to. Zaskakuje i jest całkiem sensowne całkiem dobrze zrealizowane. Zwłaszcza, że dzięki narracji pierwszoosobowej i specyfice bohatera o walkach na arenie mamy niewiele informacji i unikamy albo powtarzalnych scen, które nic nie wnoszą, albo kombinowania jak koń pod górę. Dalej robi się jeszcze ciekawiej, bo okazuje się, że nasz bohater jest sztucznie stworzony przez Twilight, która jak się okazuje zaczyna być sadystką i rozbiera go na części. Ciekawy zwrot akcji, choć nie niespodziewany. Twilight często odwala. Podoba mi się też kwestia opisów. Są nie za bogate i nie zawierają zbyt wiele przemyśleń bohatera, ale świetnie pasują do kogoś, kto niewiele pamięta i w zasadzie zapomina po każdej „śmierci” tego co było wcześniej. Na tym etapie jestem niezmiernie zaciekawiony, co było wcześniej. Przed pierwszą sceną. Domyślam się, że fik będzie w tym kierunku zmierzał, ale raczej nie sądzę by dawał duże dawki wiedzy o tym. Choć mogę się mylić. I to jest dobre. To co mam, zachęca mnie do dalszego czytania. A jeśli chodzi o stronę techniczną, to wyglądała OK. Nie zauważyłem niczego, do czego mógłbym się przyczepić. Podsumowując, to jest ciekawe i całkiem nieźle napisane dzieło, które stopniowo nam dawkuje informacje i tworzy dobrą atmosferę tajemnicy. Postaram się to śledzić.
  11. Aww… aerodynamiczna Rainbow jest urocza. Już na wstępie wita nas fajny obrazek. A dalej mamy ciekawy pomysł na fabułę. Uziemiona Rainbow przychodzi do Fluttershy w odwiedziny i w czasie rozmowy dostrzega, że w sumie jest niskorosła. Początkowo próbuje ten fakt negować i udowadniać, że świetnie sobie radzi i nie jest niska, a my możemy obserwować jej wyczyny i pękać ze śmiechu. Całość opisana jest naprawdę lekko i zabawnie, przez co można albo się śmiać, albo rozczulać nad uroczą Rainbow, która mierzy się z Fluttershy, a raczej nie może się nawet obejrzeć w odbiciu w szybie, bo jej kanapa zasłania. Postacie są świetnie oddane. Rainbow jest serialowo zadziorna i musi udowadniać, że jest lepsza, szybsza i w ogóle. A Fluttershy spokojna, nieco niepewna (obawia się reakcji Rainbow, przed powiedzeniem jej, że jest niska), a zarazem czuła. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to tu oczywiście mamy wysoki poziom. Nawet nie czułem, że mam do czynienia z tłumaczeniem. Podsumowując to przyjemny i zabawny ficzek. Zdecydowanie polecam.
  12. Ach czemuż to, czemuż ten fik musi być porzucony? Toż to kawałek naprawdę fajnego dzieła. Już na samym początku fik budzi moje zainteresowanie, bo w pierwszej scenie widzimy Beauberna. Dość nietypowy wybór na otwierającego, a więc zapewne jednego z ważnych bohaterów. A nawet jeśli nie, to i tak mamy tu bardzo interesujące otwarcie. Dalej jest kolejne zaskoczenie, bo na pierwszy plan wysuwa się Applejack, która próbuje rozwiązać dość ciekawy jak na nią problem. Mianowicie, jak wydłużyć życie Babuni Smith? A odpowiedzi szuka w książkach, w bibliotece Celestii. No tego to bym się po niej nie spodziewał. Przyznam, bardzo fajny koncept, zaskakujący a przy tym dobry. Bo z jednej strony, Applejack nie ma kompletnie pojęcia o magii i o tym jak działa, a z drugiej jest strasznie uparta i łatwo nie odpuści (co znamy z serialu). Z tej perspektywy rozumiem też pierwszą scenę, która miała robić za kontrast między życiem młodym, dopiero rozpoczętym, a już się kończącym i tak dalej. Bardzo fajny pomysł. Sama Applejack jest bardzo dobrze napisana. Widać jej więzy rodzinne, czuć przywiązanie i miłość do babuni. Podoba mi się też to, że AJ szuka wiedzy w baśniach i bajkach. Ma to sens, bo jak autor sam wspomniał, Nightmare Moon, Sombra, Discord i Kryształowe Królestwo do niedawna same były bajkami dla dzieci. Kolejny plus to opisy. Bardzo klimatyczne i dobrze zbudowane opisy. Widać w nich zarówno otoczenie jak i emocje towarzyszące Applejack podczas jej poszukiwań, czy też smutek towarzyszący świadomości odchodzącej babuni. Scena w bibliotece też świetnie opisana. Jako, że wcześniej była wspomniana Twilight szukająca informacji o zamku, to przyznam, że początkowo myślałem, że w tej scenie mamy właśnie Twilight. A tu miałem dobrą niespodziankę. Kolejny plus. Słowem, fabularnie zaczyna się naprawdę interesująco. Czuć to ziarenko tajemnicy zasiane w tekście. Może nadinterpretuję, ale spodziewałbym się, że AJ znajdzie sposób, ale niebezpieczny i albo wymagający trudno dostępnych materiałów, albo ewentualnie taki, który wywoła zagrożenie dla Equestrii. Od strony technicznej fik też wygląda dobrze. Owszem widziałem kilka literówek, ale przez tekst i tak się płynie. Doskonale czuć wszystko to, co autor chciał oddać. Podsumowując, wielka szkoda, że ten fik nie jest kontynuowany. Bo miał spory potencjał na bardzo przyjemne i ciekawe dzieło z nutką tajemnicy. A ja chętnie zobaczyłbym, co Applejack odwali w swych poszukiwaniach.
  13. Ech, od czego by tu zacząć? Może od pozytywów? Tak, zacznijmy od pozytywów. Zdecydowanie należy pochwalić pomysł przerabiania kucyków na pluszaki life size. No i oczywiście fakt, że robi to Fluttershy, po której by się człowiek tego nie spodziewał. No tu szczerze chwalę. I w sumie tu się plusy kończą. Bo niestety wykonanie jest słabe. Dziwnie duża czcionka, brak justowania, brak wcięć i błędy. Tekst należy przed publikacją przeczytać i sprawdzić. Logika też nie jest tu najmocniejsza. Po co Fluttershy miała by kasować twarz Pinkie? Przecież jej nie sprzeda. O co chodziło z tym wypełnianiem Rainbow, aż pękła i jakim cudem żyła, skoro miała rozwalone bebechy? Jak Fluttershy się nauczyła czarować uciętym rogiem Trixie? A to zapewne nie wszystko o co można pytać. Poza tym, opisy są niestety bardzo biedne, a akcja rozgrywa się za szybko, przez co nie czuć napięcia. Cupcakes ma w sumie jedną scenę, podczas której się rozgrywa i jest chyba dłuższe. Tu mamy w zasadzie 2,5 sceny (2 sceny, plus niepokojące zakończenie). Tu powinno być dużo więcej tekstu by móc zbudować atmosferę. Podsumowując, pomysł dobry, realizacja nie wyszła. Może następnym razem pójdzie ci lepiej.
  14. Czasami zdarza mi się napisać w komentarzu, że jakiś fik był dobry, ale mi się nie podobał. Zaś tu trafiłem na fanfik, który dobry nie jest (nie jest też zły) a jednak mi się podobał. I zaraz wyjaśnię dlaczego. Otwieram dokument (oznaczony jako całość) i pierwsze co widzę to obrazek i tytuł zapisany jakąś, egzotyczną czcionką. Bardzo fajny dodatek, podoba mi się. Bo jakby nie patrzeć, większość fików nie jest przyozdobiona. Dalej mamy kolejną grafikę, naprawdę ładnie zrobiony spis treści, od autorki i sam tekst, również posiadający ozdobne rozdzielacze fragmentów (nie wiem jak to coś się poprawnie nazywa ale najczęściej wygląda tak: ***), tytuł na każdej stronie, grafikę na dole… Po prosty wygląda to ładnie. Szybko jednak widzę, że tekst jest nie wyjustowany i nie ma wcięć. Brak też spacji po dywizach. I o ile mógłbym na to ostatnie przymknąć oko (mimo, że to są błędy), to zagłębiając się w tekst widzę, że to tylko część problemów. Mamy tu całą masę powtórzeń, miejscami zdania łączą się ze sobą jedynie na przysłowiową taśmę i niesatysfakcjonująca ilość opisów, oraz niezbyt emocjonujące dialogi. To wszystko sprawiało, że czytało się ciężko. Ale pod tą nierówną, miejscami chropowatą powłoką kryje się przecież jakaś fabuła i bohaterowie. I tu jest… moim zdaniem nawet dobrze. Owszem, bardzo mocno czuć tu klimaty starofandomowych fików, jak self insert czy masa alikornów, ale czuć też entuzjazm autorki i całość po prostu jakoś działa. Nie wiem jak, ale po prostu działa. Zaczynamy od tego, że Twilight stała się alikornem, dokończyła to zaklęcie Starswirla, a to bardzo niedobrze, bo w ten sposób uwolniła Solar Flare (kolejny dowód na wiek fika, bo kanoniczna jest obecnie Daybreaker). To zaś osłabiło księżniczkę Clariosis (księżniczka harmonii), która to pokonała kiedyś Solar i uwięziła ją.. Fajny koncept. Mam wrażenie, że całkiem odkrywczy, jak na stary fandom, a na pewno interesujący. Dalej oczywiście Solar zaczyna realizować swoją zemstę, przejmuje ciało Celestii, przywraca do życia Nightmare Moon i próbuje przejąć władzę nad światem. Pod tym względem powiedziałbym, że jest OK, nawet trochę ciekawie. Solar daje radę jako złoczyńca. Mogłaby mieć troszkę więcej czasu antenowego, ale jest OK. Czuć zagrożenie z jej strony. Ciekawiej mamy po stronie pozytywnych bohaterów. Na dzień dobry mamy Clariosis i Buble Sky’a, twórców elementów harmonii i dysharmonii. To są spoko postacie drugoplanowe, ale bez jakichś rewelacji. Po prostu OK napisane i pasują do całego fika. Aczkolwiek Bubble Sky, jako twórca elementów dysharmonii budzi sporo pytań. Głównie o elementy i Discorda, który nie dość, że się pojawia to sam jest duchem chaosu i dysharmonii. Ten wątek już sam pozwoliłby nieco rozbudować uniwersum i stanowiłby materiał na kolejny ficzek. Troszkę szkoda, że nie jest rozwijany. Dalej, mamy Breauburna, Spitfire i Soarina, wykonujących zadania dla Clariosis i kilku innych księżniczek z Sato. Tu przyznam, że zastanawia mnie, czy Sato jest innym wymiarem/płaszczyzną astralną, czy po prostu drugą półkulą/stroną dysku? Bo istnieje i ma wspólne słońce oraz księżyc z Equestrią, ale ilość informacji o Sato w ogólnej świadomości kucyków jest mizerna. A przynajmniej taki się wydaje. Nikt nie pyta, co to jest. Nikt się nie dziwi, za bardzo, że Breauburn pracuje dla Clariosis. Nikt się specjalnie nie dziwi, że Soarin jest synem księżniczki Reiko (jeśli nic nie pomyliłem). W sumie, odniosłem wrażenie, że mało kto się czemukolwiek dziwi. Ja wiem, że są sprawy ważniejsze, jak ratowanie świata, ale i tak mam wrażenie, że postacie przyjmują wszystko to z zaskakującym spokojem. Brak mi kwestionowania, drążenia i w ogóle. Moim zdaniem, to by bardzo rozwinęło ten fik. Swoją drogą, podoba mi się, że wykorzystano mniej popularnych bohaterów w nowych i nietypowych dla nich rolach. Tu zwłaszcza Breauburn się wyróżnia, bo zazwyczaj był przedstawiany jako maksymalnie plantator, a tu jest też pomocnikiem? księżniczek z Sato. Ma nawet całkiem sporą rolę do odegrania. Tak samo Soarin, który zamiast zwykłego Wonderbolta został przy okazji wojownikiem wiatru. Owszem, dalej jest zakochany w Rainbow, ale jakoś w tym fiku mi nie przeszkadza ani ten fakt, ani to, że ich relacja jest bardzo szybka i gwałtowna. Może to przez sposób pisania, ale dla mnie wypada to całkiem uroczo. Więc jak dla mnie, plus za to. Bo zwyczajnie pasuje do tego fika i sprawiło, że się uśmiechnąłem. Wracając do fabuły, mamy organizowanie się, treningi, odkrywanie swoich mocy, pokonywanie Solar, oraz jej sługusów i w ogóle wszystko to, czego można się spodziewać po fiku o pokonywaniu starożytnego zła. Powiedziałbym, że dzieje się wszystko zgodnie z listą. Niby z lekkim chaosem i nie w jakiś odkrywczy, czy przełomowy sposób, ale po prostu poprawnie. Muszę pochwalić to, że poza wspomnianymi już elementami harmonii i dysharmonii mamy też wiele innych mocy i magii. Każdy kuc ma dostęp do jednego aspektu magii. Poza tym istnieją elementarne kucyki, obdarzone życiem wiecznym oraz zdolnością używania wszystkich rodzajów magii. Podoba mi się ten pomysł. Jest zaskakująco rozbudowany. A przynajmniej zaskakująco, w porównaniu do tego, czego się spodziewałem. Mam wrażenie, że to jeden z najlepszych motywów w tym fiku. Podobał mi się również koncept, że o byciu kucykiem dnia, lub nocy decydowała data urodzenia. Na samym tym fakcie dałoby się zbudować ciekawy oneshot odnośnie na przykład badania tego, albo wykorzystania. Kolejny plus za to, że w tym fiku padają trupy. Nie za dużo, ale jednak są i pasują do momentów fabularnych. Nie zabrakło też na końcu wspominania ich na końcu. Podsumowując, jest tu trochę dobrych pomysłów i nawet niezłego wykonania, a to wszystko podparte entuzjazmem pisarskim, który kojarzy mi się mocno z początkami fandomu. Ja wiem, że to nie wygląda zachęcająco i owszem, wiele rzeczy można by zrobić lepiej, ale ten fik po prostu wywołał u mnie uśmiech i ciepło w serduszku. Tak po prostu. Tyle wystarczy bym mimo wielu wad mógł powiedzieć, że mi się podobała ta przygoda. Dziękuję. A czy polecam? W sumie to tak. Spośród różnych uroczych podróży w krainę nostalgii ta była przyjemna. Można się z tym fikiem śmiało wybrać do czasów kiedy pisało się inaczej.
  15. Ach te starofandomowe wyciskacze łez. Smutna, przesmucona i trochę przesłodzona historia, bazująca na różnych, znanych z serialu motywach, która w chwili użycia logiki zaczyna się sypać. Ale czy to źle? W zasadzie to nie. Ale po kolei. Fabuła opowiada o tym jak kolejne przyjaciółki Pinkie opuszczają Ponyville i jak to wpływa na stan różowej klaczy. Ewidentnie widać inspiracje odcinkiem, w którym Pinkie było smutno i miała imprezę z wiadrem rzepy i stosem kamieni (z resztą, ten motyw też mamy na końcu). I tu będę chwalił, bo to bardzo dobry i realistyczny pomysł. Sam fakt, że kolejne klacze też opuszczają Ponyville, bo znalazły pracę, albo coś ma sens. Podoba mi się. Doskonale rozumiem, co autor chciał przekazać. Powiedziałbym może nawet, że jest to całkiem dobrze zrealizowane. Widać kolejne etapy upadku Pinkie i oddalania się od niej przyjaciółek. Rzadsze pisanie listów, a potem ich brak. To jak zmienia się podejście Pinkie do obietnicy. Czy to jak reaguje na odejście kolejnych przyjaciółek. To wygląda dobrze, trzyma się kupy i w ogóle. Niestety gdy spojrzeć w fik głębiej, wychodzą wszystkie jego wady. Po pierwsze, dlaczego Pinkie sama nie spróbowała się skontaktować z przyjaciółkami? Przecież chyba umie pisać. Po drugie, dom i sad Applejack spłonęły od dwóch piorunów? No bez przesady. Nie mówiąc o tym, że przecież chyba jest ubezpieczenie (no chyba, że nie). Poza tym, mieszkańcy Ponyville chyba pomogą sąsiadce w potrzebie? Zwłaszcza, że regularnie od niej kupują i nie chciałyby tracić takiego dostawcy. Ogólnie, to odejście jest tak naciągane jak gacie na zadku Celestii. Poza tym, jak już Hoffman słusznie zauważył, antydepresanty przepisuje odpowiedni lekarz po wnikliwych badaniach i wywiadzie, a nie zwykła piguła, która wyciąga je z szafy w gabinecie. W ogóle, skąd ona je miała w takiej wiosce? Czyżby jednak ktoś miał depresję w najniebezpieczniejszym miasteczku w Equestrii? A, no i oczywiscie wszystko sie dzieje dość szybko. Odstępy między odejściami kolejnych przyjaciółek są za małe, przez co pogłębianie się problemu Pinkie jest zbyt szybkie. Poza tym, szkoda, że motyw antydepresantów nie został w pełni wykorzystany. Są w zasadzie użyte od razu po pojawieniu się. Aczkolwiek samo ich użycie było bardzo fajnie opisane. Podobało mi się. Po prostu można by je rozpisać na pół długości tego fika, pokazać jak działają na Pinkie, jaki Pinkie ma do nich stosunek i jak ten stosunek się zmienia z czasem. Muszę też ponarzekać na przewidywalność fika. Nawet gdyby pominąć obrazek tytułowy, to po kilku stronach wiadomo co się stanie. A dalej wszystko toczy się w zasadzie, odhaczając kolejne punkty. To nie jest złe samo w sobie. To po prostu tak tu jest. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to tragedii nie ma. Widać, miejscami, że to tłumaczenie, są dwie czcionki (bez powodu) i przewinęło się trochę błędów, ale nie jest źle. Podsumowując, ten fik się zestarzał. Ma wiele wad. Ale mimo to, nie jest zły. Jest raczej kolejnym, nawet ładnym symbolem początków fandomu. Nawet mogę go polecić.
  16. Przeczytałem i co tu dużo mówić, to przednia komedia. Przednia i w sumie ponadczasowa, biorąc pod uwagę, że stan polityki się wiele nie zmienił. No i to też fajny dodatek do Psorasowej MLD.
  17. Ech, moja mała dashie… rozumiem, że Psoras może mieć problem z tym fikiem, bo faktycznie nie jest on najlepszy, paskudnie się zestarzał i wszystkie wypunktowane przez Psorasa wady są sensowne. Jednak na początku fandomu to było coś fajnego, odkrywczego i z pewnością wzbudzającego ciepłe uczucia. W sumie, myślę, ze przy całej swojej naiwności i ze swoimi głupotkami, oryginalna moja mała dashie dalej jest urocza na swój sposób. Dobra, ale jak wygląda wersja Psorasowa? Długo się wahałem czy to przyznać, ale tak, wypada lepiej. Nie tylko inaczej, ale też lepiej. Ale od początku. Fik zaczyna się w laboratorium Zenona, znanym z Equetripa. Planuje on zbadać Ponaddźwiękowe Bum z wykorzystaniem portalu do Equestrii. Oczywiście eksperyment się nie udaje i Rainbow ląduje w Łodzi. Z amnezją i jako źrebak. Tam znajduje ją pracownik sortowni imieniem Paweł i bierze się za jej opiekę. I w zasadzie caly fik skupia się na budowaniu relacji między Pawłem a Rainbow i nauce klaczy jak żyć w Polsce. A całość okraszona dobrym humorem i miejscami dawką kolejarstwa. Z ciekawszych scen i motywów, to nie mogę nie wspomnieć o tej kwestii czasu. Bardzo fajnie rozwiązuje on kwestię długiego stażu znajomości, przy jednoczesnym, krótkim poszukiwaniu. Co więcej, dzięki temu zabiegowi nie można powiedzieć, że poszukiwania dało się w jakiś realny sposób przyspieszyć. Podobał mi się również przebieg prowadzonych nad Rainbow badań. To był przyjemny i realistyczny dodatek, a sam doktor? był bardzo sympatycznym i sensownie napisanym gościem, który miał też swoje dziwactwa, jak na naukowca przystało. Pizza ze schabowym i ziemniakami brzmi nawet dobrze. No i spotkanie z rodzinką, choć krótkie, było naprawde klimatyczne i urocze. A Rainbow przekonująca dwóch polaków by nie kłócili się o politykę wypadła wprost genialnie. Ogólnie, fabuła może nie jest odkrywcza (zwłaszcza, że idzie schematem mojej małej dashie), ale jest poprowadzona wręcz modelowo i świetnie ubarwiona humorem. Zaś zakończenie świetnie dopełnia całego fika. W ogóle, podoba mi się motyw z równoległym światem, gdzie w przeszłości wylądowała Rarity. Chętnie bym poczytał, jak się jej wiodło w Łodzi. Kolejnym dobrym elementem jest humor, połączony ze świetnymi pomysłami. Walka na kolby była wprost cudowna. W ogóle starcia dresów jak najbardziej na plus. Świetnie tworzą klimat stereotypowej łodzi i stereotypowego dresa, a przy tym bawi i popycha fabułę do przodu. Chrystianizacja Rainbow też była cudownym motywem, który mało mnie nie zwalił z krzesła. Zwłaszcza przy rozkminie o schizmie wywołanej dyskusją czy można ochrzcić gadającego pegaza. Aż się przypomina żart o chrzczeniu kota. Zderzenie z samolotem też mnie ubawiło, choć pewnie nie powinno. Ponadto, tu i ówdzie pojawiały się niezłe, celne i złośliwe komentarze do rzeczywistości i sporo lekkich, humorystycznych opisów. No i oczywiście plus za to, jak naturalnie i sensownie (mimo kilku zgrzytów) rozwija się relacja Pawła z Rainbow. Ogólnie dogadują się całkiem dobrze, bez tarć czy awantur, albo cichych dni (choć w tym mieszkaniu raczej ciężko o samotność). Wprawdzie czasami trochę to zaskakuje, zwłaszcza w momencie kiedy Rainbow odkrywa, że ma imię i wygląd serialowej postaci, ale mimo to nie wygląda sztucznie. Po prostu trafiły się charaktery, które się ze sobą dogadują. Samo przechodzenie do kolejnych etapów i rozwijanie się poprzez drugą istotę też wyszło super. Paweł zmienił pracę, poprawił swoje życie, zdrowie i otworzył się bardziej na ludzi. Rainbow nauczyła się polskiego, latać i też w sumie została „wychowana i ucywilizowana”, nie mówiąc o tym, ile osób uszczęśliwiła. Będzie jednak trochę czepiania. Dziwne trochę, że żaden sąsiad nie podkablował głównego bohatera do jakiegoś animal patrolu za farbowanie psa na niebiesko i inne bzdury. Sonic Rainboom nad Zgierzem? też jakoś zaskakująco umknęło mediom. A raczej coś tak niespotykanego powinno się odbić echem. I wiem, wszyscy ją lubili, ale na każdej dzielnicy znajdzie się człowiek, który uprzykrza innym życie dla przyjemności. Sam Paweł też jest zastanawiający, bo mimo spotkania inteligentnego, gadajacego konia z serialu animowanego, uważa ją za zwierzątko, które komuś uciekło, albo ktoś je porzucił, a nie jako przybysza z innego wymiaru czy innej planety. Moim zdaniem to kompletnie nielogiczne biorąc pod uwagę, jak trudno jest stworzyć jakąkolwiek trwałą formę życia, nie mówiąc już o krzyżówce konia z ptakiem, mającej wielkie oczy i znającej angielski. Czegoś takiego się nie wyrzuca i z pewnością robi się wszystko by nie uciekło żywe. Uważam też, że można było poświęcić nieco więcej czasu sprowadzonej tu Rainbow z tamtego innego świata. Chociażby jakąś rozmowę, czy coś. Nie podobało mi się również zamknięcie wątku dresów przez zagarnięcie ich w Grudziądzu. Moim zdaniem, lepiej było zostawić ten wątek na opuszczeniu Łodzi w towarzystwie kompanii honorowej, czy coś i tyle. Ponarzekam też na formę. Bo brak tu wcięć i odstępów między akapitami, przez co tekst wygląda jak jedna wielka ściana literek. I o ile na czytniku nie wyglądało to tragicznie, tak w dokumencie google jest po prostu słabe. Podsumowując, Moja mała Dashie Reloaded jest naprawdę spoko dziełem. Mam wrażenie, że nie zestarzał się aż tak bardzo. Czytało się przyjemnie, było sporo dobrego humoru i ciekawych pomysłów. Relacja Rainbow i Pawła wypadła bardzo spoko, Łódź też. A czy ten fik mógłby egzystować bez fika matki? Zdecydowanie. Zapewne nie mógłby bez niego powstać, ale egzystować może jak najbardziej. Moim zdaniem warto przeczytać. Widzę też, że fik ma dużo głosów na Epic. Sam się długo zastanawiałem czy dać. Bo z jednej strony to naprawdę przyjemne i zabawne dzieło, a z drugiej to jednak nowe opowiedzenie my little dashie (niepozbawione kilku wad). I doszedłem do wniosku, że mimo wszystko tak, dam ten głos. Ten fik we wprost epicki sposób wyciska ostatnie soki z mojej małej Dashie i robi z nich świetny koktajl.
  18. No, przyznaję, że jestem tym rozdziałem pozytywnie zaskoczony. Po pierwsze dlatego, że ten rozdział na dzień dobry wygląda lepiej niż poprzedni. Owszem, pojawiło się troszkę błędów, które dostrzegłem, ale dużo, dużo mniej. Poza tym, wreszcie mamy kuce i tu, znów, musze pochwalić, że sam punkt zero fabuły w Equestrii był dla mnie zaskakujący. Bo o ile chyba autor wspomniał, że zaczynamy przed powrotem Nightmare Moon, o tyle nie spodziewałem się, że będzie zamknięta w „kadzi” przypominajacej te wielkie maszyny, gdzie przetrzymuje się głównego złoczyńcę, pozbawionego ciała, czy klony, lub mutanty, dojrzewajace aż do momentu kiedy zostaną wypuszczone. To naprawdę buduje świetny klimat i rodzi pytania: jak to się tam znalazło, kto to wzniósł i czy jest coś jeszcze, o czym Celestia nie mówi mieszkańcom? Oczywiście z faktu, że główny bohater spotyka Lunę jako pierwszą może wynikać sporo nieporozumień i dość ciekawy koncept na dalszy przebieg fika. Osobiście obstawiam jedną z dwóch koncepcji Kolejne zaskoczenie czekało mnie gdy przenieśliśmy się do Equestrii. Mamy Sunset, prowadzącą narrację z pierwszej osoby. Ciekawy wybór narracji i pasuje do faktu, że wcześniej była narracja pierwszoosobowa z punktu widzenia Alberta. Dobrze też, że sceny są oznaczone odpowiednio, by od razu było wiadomo, kto mówi. Podoba mi się. Podoba mi się również zmieniona wersja Twilight, która nie ma przyjaciół i nie chce mieć. Pasuje to do niej. Zwłaszcza, że z powodu tego, ze Sunset nie uciekła, to księżniczka poświęca Twilight mniej czasu i to się kończy tak jak się kończy. Widzę też, ze pojawiają się trzej studenci z Osobliwości Zana92. Jestem tym zarówno mile zaskoczony (bo ich lubię), jak i w pewnym sensie zaniepokojony. Zaniepokojony dlatego, że, moim zdaniem, są nierozerwalnie połączeni z taką naprawdę solidną fizyką, chemią i matematyką. Wszystko co robią, robią zgodnie z nauką. Gdy na przykład zmagali się z pokonaniem prędkości światła, podeszli do tematu od innej strony, postanawiając „niszczyć” materię przed sobą i odbudowywać za sobą. W związku z tym, spodziewam się, że oni będą mieli i w tym fiku równie solidnie naukowe podejście. Na chwilę obecną to widać, ale zastanawiam się, czy uda się to utrzymać gdy przyleci bohater z Bobiversum i czy Bobiversum nie będzie na dalszym etapie powodować konfliktów. Cóż, zobaczymy, ale mimo obaw jestem dobrej myśli. Podsumowując, to krótki rozdział, ale bardzo obiecujący. Zdecydowanie trzeba będzie to śledzić.
  19. Przeczytane, zatem pora na komentarz. Z podziałem na kolejne części Część pierwsza Chyba trafiłem na kolejny, rzadki przykład fika, który jest zły, ale mi się podoba. Zacznijmy od fabuły, która zaczyna się dość dobrze i dość ciekawie. Mamy trzech ludzi, którzy spotykają się w tajemnicy i ustalają plan przejęcia władzy nad światem w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat. A jeden z nich oznajmia, że zostanie nowym carem ZSRR. Odważnie, biorąc pod uwagę jak skończył poprzedni car w ZSRR. Później przenosimy się w przyszłość, gdzie wielka i potężna rosja bije amerykanów na bliskim wschodzie, a radzieccy sołdaci z głośnym uraa, zdobywają budynek, zaś ich dowódca ginie w chwale po zatknięciu czerwonego sztandaru. Jeszcze później zaś okazuje się, że pojawia się trzecia siła w postaci korporacji księżycowej z armią kobiet, a eksplozja atomowa na biegunie sprawia, że ziemia wypada z orbity i trzeba się ewakuować w kosmos. Najpierw na księżyc, a potem na marsa, gdzie czekają niezbyt przyjaźni kosmici. Zaś ludzie, którzy nie zmieścili się na statkach ewakuacyjnych próbują ratować się teleportem. Słowem, fabularnie jest tu niezły miszmasz, który przy okazji skutkuje tym, że w zasadzie z żadnym bohaterem nie zostajemy na dłużej niż jedna, albo dwie sceny. Poza tym, jest też sporo przeskoków w czasie i miejscu, przez co wątki wydają się być mało istotne dla całości. Jednak w tym całym chaosie i przeskokach między scenami jest jakiś urok i klimat. Może trochę naciągany i na siłę, ale jest. Nawet jestem ciekaw, co z tego wyniknie i w jaki sposób w tym wszystkim pojawią się kuce. Niestety ta znośna fabuła jest przedstawiona w bardzo słabej formie. Na dzień dobry mamy brak justowania i brak wcięć. A idąc dalej trafiamy na takie piękne kwiatki jak angielski zapis dialogów, a co gorsza na to, że kilka osób potrafi mówić w jednym akapicie, co wprowadza straszny chaos do tekstu. I tu muszę od razu zaznaczyć, że to nie wynika z niewiedzy autora. Otóż, jesli dobre zrozumiałem jest to zabieg stylistyczny, bo te ponad 200 stron takiego a nie innego zapisu, okazuje się opowieścią na dobranoc. Tak, chyba najgorszy element tego fika, na który strasznie narzekałem był celowy. Czy to coś zmienia? Mój stosunek do tego na pewno. Bo co innego nieudany zabieg artystyczny, użyty z dobrych pobudek, a co innego zwykła niewiedza i nieumiejętność myślenia. Ale cóż, ten zabieg niestety nie wyszedł. Do tego są też literówki, problemy z interpunkcją i trochę chaosu w opisach. A na dodatek mamy takie piękne kwiatki jak: Tak więc niestety forma podania fabuły jest zwyczajnie mało czytelna. A jeśli narzekam na to ja to już naprawde oznacza, że jest źle. Aczkolwiek, jeśli dobrze widzę, ten fik jest debiutem Świeżego Rekruta. I patrząc na niego z perspektywy tego faktu, oraz tego jak wyglądały późniejsze dzieła autora, to muszę przyznać, że to nie jest zły debiut. Widziałem naprawdę wiele gorszych. Co więcej, muszę przyznać, że od tego fika autor poczynił znaczące postępy. Podsumowując, ten fik się dość ciężko czyta. Ma sporo wad i niedociągnięć. Głównie w formie. Ale, ma też kilka ciekawych pomysłów, zapał i o dziwo sprawia mi przyjemność. Zdecydowanie zamierzam czytać dalej by zobaczyć, co jeszcze autor wymyślił. Część druga No i mamy wreszcie kuce. Jak się okazuje, kuce zostały sztucznie stworzone i umieszczone na specjalnie przygotowanej planecie, a naukowcy uważnie obserwują jak ich społeczeństwo się rozwija. Ciekawy pomysł, ma potencjał na rozwinięcie się w kilku kierunkach. Podoba mi się również fakt, że rok u kucy trwa inaczej niż rok ziemski (który chyba stał się rokiem kosmicznym, biorąc pod uwagę, że ziemia już nie istnieje). To ciekawe urozmaicenie. Ponadto, w tej części wreszcie widzimy do czego prowadził ten długi wstęp. I muszę przyznać, że nie spodziewałem się tu Kapitana Bomby. (pewnie mogłem przeczytać opis). I choć widziałem chyba tylko jeden czy dwa odcinki, to jak na razie, mam wrażenie, że jestem w stanie zrozumieć kim są pojawiające się postacie i jakie jest zagrożenie ze strony kosmitów. Swoją drogą, mam wrażenie, że crosover z Bombą to dobry pomysł, bo zarówno on, jak i niezbyt inteligentni, ale waleczni kosmici mogą sporo namieszać w spokojnym i pokojowym świecie pastelowych taboretów. Nawet, a zwłaszcza w światopoglądzie mieszkańców. Jednak, patrząc z tej perspektywy muszę stwierdzić, że pierwsza część jest w sumie zbyt długa. Jeżeli faktycznie fik ma być o Bombie w Equestrii, to nie potrzebujemy aż tak długiego początku. Wystarczyłoby kilka stron wstępu o powstaniu Equestrii i sytuacji politycznej. Co zaś się tyczy strony technicznej, to tu bez zaskoczenia. Poziom niestety jest taki sam jak w części pierwszej. I owszem, jest pewna samokrytyka autora w tej materii, ale nie zmienia to faktu, że tekst jest męczący. Podsumowując, naprawdę, szczerze jestem ciekaw co z tego wyniknie dalej. I gdyby nie naprawdę męcząca forma, już w tej chwili rozważyłbym polecanie tego innym. Część trzecia Technicznie jest tak samo jak w poprzednich częściach. Jeśli zaś chodzi o fabułę, to trochę mój entuzjazm oklapł. Tylko trochę. Zacznę od tego co mi się nie podobało. Po pierwsze, scena z uszkodzonym błotnikiem i chyba cała sekcja ze szkoleniem, która została napisana tylko po to by tą scenę upchać. Po prostu mnie nie bawił oryginalny filmik z YT, więc wpychane w fiki przeróbki nie bawią mnie tym bardziej. Poza tym, to nic nie wnosi do fabuły. Po drugie, humor. Ja wiem, że Żarty Bomby nie są jakieś wysokich lotów i spodziewałem się, że żarty raczej nie będa wysokich lotów, ale spodziewałem się, że będzie ich trochę więcej. A tu… cóż, nie widzę specjalnie prób wplatania jakichś żartów czy złośliwostek. Dobra, starczy narzekania na treść, pora omówić najważniejszą część, czyli spotkanie Bomby z kucykami i przygotowania do wojny. Ogólnie, jak na ten fik jest OK. Bomba to kozak z bajerancką technologią, kuce mu ufają od razu i w ogóle. A jak chcą go sprać, to lądują na ścianie i tyle w temacie. Plus za to, że była delegacja przyszłych najeźdźców i jak przebiegła. Pasuje mi to do tego co już widziałem. Wprawdzie ten wątek można było rozwinąć i zasiać pewne wątpliwości wśród kuców, co do Bomby (a później je wykorzystac do rozłamu wśród kuców), ale i tak jest to dobry dodatek. Poza tym, fabuła raczej trzyma poziom poprzednich części, ale jakoś się zwyczajnie nie wybija. Część czwarta Zaczynają się ostateczne przygotowania. Ludzie ściągają na planetę i zaczynają szkolić kuce. Oczywiście musi się okazać, że te są pacyfistami i nie umią walczyć, a ludzie mają superturbo sprzęt i są w ogóle najlepsi. A już zwłaszcza Polacy. I o ile normalnie bym na to pewnie narzekał, o tyle tu mi to nie przeszkadza. Po prostu pasuje mi to do całej konwencji tego szalonego fika. Podoba mi się. Podoba mi się też pomysł, że kosmici się dogadują z podmieńcami. Moim zdaniem to też pasuje. Tak samo jak geneza dziurawonogich i ich pewna troska o planetę. W końcu sami na niej żyją. Jestem ciekaw, co z tego wyniknie. Bo widzę w tym motywie potencjał. Zastanawia mnie z kolei pojawiający się na końcu wątek zmarłej żony dowódcy kosmitów. Niby jest poprowadzone dobrze (jak na ten fik) i powiedzmy, że nieco rozwija postać głównego dowódcy, ale z drugiej strony wydaje mi się być taki trochę na siłę, by w ostatnim rozdziale ten dowódca miał jakąś podstawę do wewnętrznej przemiany, odpuszczenia, czy coś. Może się mylę, ale po prostu mam wątpliwości. Technicznie jest to samo. Poziom stabilny. Część piąta i ostatnia No i mamy wojnę. Ostatnie przygotowania i wreszcie brutalny atak. Przyznam, że zanim odpaliłem rozdział, obawiałem się, że dostaniemy 35 stron i cała wojna będzie bardzo skrócona. Ale tu mi czytnik ebooków pokazał 116. Dużo. Tym niemniej, nadchodzi wojna. Armia ludzi się szykuje, kończy szkolenia i organizuje linie obrony z wykorzystaniem kuców. Tymczasem kosmici przyszykowali superdziało, które zabrało na planecie magię. Jednorożce nie czarują, a pegazy spadają z nieba jak gołębie obżarte sfermentowanymi wiśniami. Dobry zwrot akcji. Tak też spada Soarin ze Spitfire. Lądują na osobności i… i czytając tą pikantną scenę doszedłem do wniosku, że autor chyba próbował odpisać od autora Beliefa tak żeby facetka się nie poznała. Ewentualnie wprost przeciwnie, zrobił właśnie tak by facetka się poznała. Ale plus za to, że przynajmniej Rekrut oszczędził nam dalszego ciągu (końca swojej sceny też mógł oszczędzić), bo niestety zgadzam się z jego samokrytyką, że pewnie nie opisałby tej sceny dobrze (no chyba, że by pożyczył resztę Beliefa). Dalej, są walki bohaterskich żołnierzy i niemniej bohaterskich kuców ze złymi kosmitami i podmieńcami. Mam wrażenie, że w tych walkach dzieje się za dużo i za szybko. Owszem, chaos bitwy jest wskazany, ale tu niestety współpracuje ze znikomą ilością opisów i chaosem w dialogach. Poza tym, ogranicza się do krótkich scen, przez co napięcie rozwiewa się jak dym po zdmuchnięciu świecy. Mamy też Rainbow Factory. Oczywiście musi być Rainbow Factory. I początkowo miałem ochotę skrytykować ten wątek, ale po tym co było dalej, stwierdzam, że on nie jest zły. Pojawia się jednak trochę późno, a do tego dość szybko przemija. Ogólnie, wątki mane 6, to co mają za uszami i jak kończą, to dobry motyw, ale niestety niewykorzystany i pojawiający się w zasadzie znikąd i na końcu fika. Uważam, że dużo lepiej by wyszło, gdybyśmy mieli wolniejsze budowanie problemu, ale to by wymagało zupełnie innego podejścia. Takiego, które skupaiłby się raczej na samej wojnie, a nie na przygotowaniach i może na mniejszych starciach i kwestiach tyłowych. Plus za to, że powraca wątek tych, co próbowali zwiać z ziemi teleportem. Naprawdę pomysł dobry, sensowny, podoba mi się. Niestety znów, kończy się za szybko. A przecież to można było tak rozbudować, tak rozwinąć i jeszcze do tego wrócić. No cóż. Mamy też wielkie bitwy, gdzie kuce i ludzie giną na polu chwały, sytuacja jest napięta i niepewna i ma się rozstrzygnąć w wielkiej bitwie o Canterlot. Przy okazji warto zauważyć, że wojna spowodowała wybicie wszystkich podmieńców. Bo oczywiscie ich przywódca nie wpadł na to, że nie posyła się 100% poddanych na wojnę. Cóż, trudno w dzisiejszych czasach o kompetentnych władców roju. Oczywiście dochodzi do potężnej bitwy pod Canterlotem, ludzie cudem wygrywają w ostatniej chwili, a sama planeta robi restart. O ile bitwa trochę meh opisana, o tyle pomysł z restartem planety i zamianą ostatniej żywej klaczy w człowieka bardzo fajny. Chyba jeden z lepszych w tym fiku. poza tym, dobrze przy tym wykonany. Dalej jest zakończenie, domknięcie wątków i ostatnia scena z perspektywy kuca polaka, w której okazuje się, że… autor jednak wie co to półpauza, a to na co narzekam od początku, to celowy zabieg, bo przecież te 5 rozdziałów to bajka dla dzieci na dobranoc. O jeżu kolczasty i borze szumiący! Znaczy tak, lubię jak pojawiają się w tekście różne zabiegi stylistyczne, jak zmiana czcionki, czy układu tekstu, albo na przykład narracja zależna od tego jaka postać jest bohaterem sceny, ale takie rzeczy trzeba stosować z głową i tak, by mimo wszystko nie utrudniały czytania i nie skłaniały do pobicia autora klawiaturą. Podsumowując całość fika… forma jest słaba. Błędy, literówki, składnia, braki wyrazów… chyba wszystko co może się znaleźć. Do tego ten paskudnie irytujący zapis dialogów, który choć wynikał z dobrych zamierzeń, to się nie sprawdził. Opisy też nie powalają i często były za skąpe. Fabuła idzie za szybko, często przeskakując i kończąc wątki za szybko, oraz dając czas dla wątków, które zdają się być nieistotne i nieciekawe. ALE Ale widzę tu sporo fajnych pomysłów, widzę, że autor włożył w to trochę serca. I mimo wszystkich wad, czytanie tego fika sprawiło mi pewną przyjemność. Myślę też, że tekst powinien opowiedzieć jednak o czymś innym. Powinno być dużo mniej wprowadzenia przed powstaniem x-21 (może kilka-kilkanaście stron), kolejne kilkanaście albo kilkadziesiąt stron o rozwoju x-21 i może obserwacji tego przez ludzi i reszta o wojnie, ale ze skupieniem raczej na mniejszych akcjach, rozwoju mane 6, oraz Arka z Kamilem i Bomby, a także odkrywaniu brudów skrytych pod powierzchnią. Jak chociażby to, jak mane 6 doszło do swojego końca. A czy polecam? Nie. Nie odradzam, ale nie mogę polecić, właśnie zew względu na ten nieszczęsny zapis.
  20. Crossover Ścieżek i Wiedźmy, to jest dobry pomysł. Te światy pasują do siebie i zawierają fajne, które z pewnością mogłyby się w ten czy inny sposób spotkać. nie dziwię się więc, że powstał. A jak wyszło w praktyce? Moim zdaniem bardzo dobrze. W tym fragmencie niedokończonego fika mamy syntezę tego, co było dobre zarówno we Wiedźmie, jak i w Ścieżkach. Z tej pierwszej mamy postać Chromii, czyli tytułowej wiedźmy. Twardej, silnej, nieco znudzonej już tym, że wszyscy chcą ją wykiwać, albo opowiadają pierdoły, a przy tym ciągle poszukującej pracy. Czytając jak rozmawia z karczmarzem i jakie wywołuje w nim emocje, czułem się dokładnie tak, jak czytając Wiedźmę. Tak wiem, że do wiedźmy miałem sporo zastrzeżeń, ale to był mimo wszystko dobry fik. Z kolei ze ścieżek mamy postać ciekawskiej i inteligentnej Inches, która nie dość, że podsłuchuje, to jeszcze próbuje się zaprzyjaźnić z Chromią. Domyślam się, że miało to być coś w rodzaju relacji Jaskra z Geraltem, tylko tutejszy „Geralt” pali fajkę i jest w paski, a „Jaskier” jest inteligentem i nie gania za kieckami (a może w tym wypadku spodniami). I muszę przyznać, że wydaje się to być naprawdę fajnym konceptem z potencjałem. Chętnie bym po śledził dalsze losy tej dwójki na wspólnym polowaniu i podczas wspólnej wędrówki. Ponadto, całość okraszona jest naprawde dobrymi, klimatycznymi opisami, dialogami i światotwórstwem znanym z obu poprzednich dzieł. Bez trudu można sobie wyobrazić niezbyt oświetlone wnętrze karczmy, pulchnego karczmarza i jego rozmowę z wiedźmą. Do tego są też dobre opisy jego przemyśleń i planów. Słowem, czuć sążnisty klimat. Humor też jest dobry. Utrzymany w klimatach wiedźmińskich i odpowiednio dawkowany by rozbawić, ale też nie odciągać od fabuły, czy klimatycznych opisów. Komentarz Inches do podpatrzone w głównej sali sytuacji był cudownie zabawny w swojej prostocie. Mogę się jednak zgodzić z Cahan, że prolog nie jest za bardzo zachęcający (aczkolwiek nie jest też zniechęcający). Bo choć dobrze napisany, to sam w sobie nie zaciekawia niczym. Jedna scenka, gdzie dwie postacie stoją przed smokiem i obwiniają się o to, czyja to wina, że za chwilę zginą. Meh, naprawde nic specjalnego. Na całe szczęście potem jest lepiej. Te dwa rozdziały wystarczają by nakreślić kierunek w którym pójdzie ta historia. A raczej poszłaby. Od strony technicznej tekst wygląda dobrze. Nie widze nic do czego możnaby się przyczepić. Podsumowując, czy polecam? I tak i nie. Z jednej strony, to kawałek historii w klimatach Ścieżek i Wiedźmy, a poza tym, zalążek całkiem ciekawego fika o przygodzie dwóch różniących się postaci, które zapewne nie będą się na początku dobrze dogadywać. Z drugiej, to jednak tylko zalążek, który urywa się jeszcze zanim coś się zacznie dziać. Co gorsza, zapowiadający całkiem dobrą lekturę. Szkoda, wielka szkoda, że został porzucony.
  21. Znalazłem to w czeluściach forum i jak zacząłem czytać, poczułem się, jakbym zobaczył coś, czego dawno nie widziałem. I w sumie tak jest, bo okazuje się, że 6 lat temu to czytałem. A raczej czytałem starą wersję, bo od tamtego czasu pojawiły się dwa rozdziały remastera. I to właśnie tego remastera będzie dotyczył komentarz. Lecz bez odniesień do starej wersji, bo jej zwyczajnie już aż tak nie pamiętam. Przejdźmy jednak do samego fika, a raczej dwóch fików, które zapewne miałyby się w przyszłości podłączyć. Ale zapewne się nie połączą. Dwóch dlatego, że każdy rozdział opisuje coś zupełnie innego w tym samym świecie i na obecnym etapie można by je traktować jako osobne dzieła. Wiem, że to jeden, ale po prostu tak to można określić, moim zdaniem. Pierwszy fik stanowi naprawdę wspaniały kawałek światotworzenia i opowiada o przedstawicielu ieleni (inteligentne jelenie i istoty trochę podobne w zachowaniu do driad z Wiedźmina), ich wierzeniach, stosunku do kucyków, kulturze, sztuce i w ogóle. Najpierw widzimy jego spotkanie z uciekinierami, którzy zabrnęli w lasy, które to ieleni uznają za swą ziemię. Jest to chyba rozpisane na dziesięć stron i każda aż kipi od informacji o tej rasie. Kipi też od napięcia, czy ieleni, celujący do bezbronnych kucyków je pozabija. Później mamy kolejną fajną scenę, kiedy ten sam bohater idzie handlować z kucykiem. I znów świetnie zbudowany klimat, przemyślenia odnośnie handlarza, czy też niechęć ieleni do tego konkretnego kuca. No i ta cudowna, nieco mroczna końcówka, kiedy jest zbrodnia i kara. Naprawdę czuć budowane napięcie i klimat. Chętnie poczytałbym więcej o tej dziwnej i ciekawej rasie. W drugim rozdziale/fiku przenosimy się w zupełnie inne miejsce. Do szykującego się do świętowania Canterlotu i młodej medyczki, która uwielbia pisać. Aż możnaby się zastanowić, czy czasem pierwszy rozdział, to nie napisana przez nią historia (osobiście wątpię by autor tak to rozwiązywał, bo zwyczajnie byłoby mi trochę szkoda takiego wątku). Tak czy inaczej, obserwujemy jak mija jej dzień, dostając przy tym sążnistą porcję świata kucyków, dobrze napisanych bohaterów, klimat i całkiem fajną historię. Szczególnie podobały mi się: początek, gdy widzimy nasza bohaterkę ślęczącą nad ksiażką do późna w nocy, rozmowa z Pansy (jaka ta postać jest fajna, wygląda na taką, co używa częściej mózgu niż mięśni i aż chciałbym zobaczyć jej więcej w przyszłości), no i zakończenie, które pozostawia wiele pola do domysłów, a zarazem zwiastuje, że coś się będzie działo. I to coś wielkiego. Co tu dużo mówić, by nie spoilerować. Po prostu oba rozdziały aż kipią od klimatycznych, bogatych (ale nie nudnych) opiśów, światotworzenia, oraz stanowią ciekawy zalążęk fabuły. Zdecydowanie kawał dobrej roboty. Kolejny, wielki plus (tak wielki jak za światotworzenie) jestem gotów dać za opisy. Z jednej strony obszerne i bogate, ale z drugiej… lekkie i płynne, dzięki czemu nie nudzą, przedstawiając nam ogrom informacji o bohaterach i świecie. Bez trudu można sobie wyobrazić całą scenę, na jakiej rozgrywa się akcja, poczuć napięcie, zrozumieć co myślą bohaterowie i w ogóle. Do tego, jak już mówiłem, świetnie budują klimat. Jestem nawet skłonny rzec, że stanowią dobry wzór, jak robić opisy w tego typu fikach. Brawo. Technicznie też wygląda to dobrze. Raz czy dwa wyłapałem zdanie, w którym, wydaje mi się, brakowało wyrazu, ale poza tym, maksymalnie jakieś drobiazgi. Nic co by poważnie odciągałoby człowieka od lektury. Podsumowując, polecam. Polecam i żałuję, że od dawna nie było aktualizacji, bo to fik z potencjałem. Potencjałem na długie i dobre dzieło.
  22. Czytałem ten fanfik dawno temu (chyba w 2015) więc postanowiłem go sobie odświeżyć i zderzyć pozytywne, nostalgiczne wspomnienia z rzeczywistością. I muszę przyznać, że wypadło całkiem dobrze. Rozdziały 1-3 (i prolog) Fanfik zaczyna się dość niewinnie, od sceny matki z dzieckiem, czekających na powrót taty. Szybko jednak nabiera tempa, bo nagle trzeba uciekać, miasto obstawił kordon wojska, a tłum jest nerwowy. Co gorsza, sytuacja szybko się zaognia, a potem wszystko wybucha. Trochę to chaotyczne, ale i zachęcające. Po tym przenosimy się do właściwej fabuły, dużo później, gdzie na gruzach cywilizacji, niedobitki usiłują przeżyć i wznieść kolejną. A co się stało z poprzednią? Cóż, była zaraza, więc rząd postanowił zlikwidować wszystkich zarażonych. Magiczną atomówką. Informacje o tym mamy dawkowane dość skąpo i powoli, ale jak dla mnie wystarczająco. Mam nadzieję, że ten trend się utrzyma, bo to buduje bardzo fajny klimat niepewności i wątpliwości. Główny bohater przybywa do miasta, gdzie spotyka zleceniodawcę, który chce mu zapłacić za pomoc w zabiciu najwyższego kapłana. Razem ruszają w podróż obfitującą w przygody i przemyślenia. W zasadzie nawet nie zdążą wyruszyć, a już miasto atakują Anihilatorzy. Tajemnicze bestie, które chcą niszczyć. Może to nie brzmi jak super fabuła, ale naprawdę jest fajna, poprawna, a do tego bardzo klimatyczna, w połączeniu ze zniszczonym światem. Z tego początku chyba najbardziej podobała mi się scena gdy bohaterowie z wieży obserwowali atak Anihilatorów, a później fragment w mieście przy zaporze.Ta pierwsza rzecz mogłaby być ciut dłuższa, ale i tak była całkiem klimatyczna. Zaś miasto… świetny pomysł z całkiem dobrą realizacją. Nie dziwię się czemu mieszkańcy zadziałali tak jak zadziałali. Próbowali w końcu strzec swojej tajemnicy i swoich rodaków. I już tu (po tych kilku rozdziałach) muszę mocno pochwalić za światotworzenie. Na samej podstawie tego co mamy do trzeciego rozdziału można by zbudować już jakiś spinoff, albo snuć rozważania co do tego, kto jest odpowiedzialny za zagładę, czy jak przeżyć w tej nowej rzeczywistości? Z tego co pamiętam, to z czasem co nieco nam się wyjaśni, parę odpowiedzi będzie, ale raczej nie wszystko (i dobrze). Ale ogólnie, świat mi się podoba. Jest klimatyczny, żywy i pełen niepewności co przyniesie następny dzień. Opisy też są naprawdę dobre. Niby niezbyt bogate, ale potrafią zbudować klimat postapokalipsy i napięcie związane z atakiem Anihilatorów. Bójka w barze była też odpowiednio soczysta i krwawa by naszkicować nam postać głównego bohatera. Sami bohaterowie ównież są całkiem spoko. Dość tajemniczy i niezbyt chętni sobie. Muszę jednak przyznać, że ich stosunek do siebie jest nawet zabawny. W ich przekomarzaniu się jest metoda na demonstrowanie czytelnikowi ich charakterów i zdradzanie pewnych informacji o nich. Jestem niezmiernie ciekaw co kryje jeden z ostatnich pegazów i jeden z niewielu jednorożców, które potrafią używać magii. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to wygląda chyba OK. Było trochę literówek i mam wrażenie, że czasami konstrukcja zdań mogłaby być lepsza, ale tragedii nie ma. Przez tekst się płynie, tylko czasami trafiając na kamień, czy coś. Podsumowując, to bardzo przyjemny fik, a zderzenie z nostalgią jak na razie wygląda dobrze. Polecam i czytam dalej. Rozdziały 4-6 Zacznę od strony technicznej, bo tu jest najmniej. Mam wrażenie, że trzyma poziom. To dobrze. Ciekawiej za to robi się pod kątem fabuły. Nasi bohaterowie umknęli z utopijnej społeczności bez większego szwanku i ruszają w dalszą drogę. Nieświadomi tego, że ich tropem podążają bracia zakonni. Przyznaję, jestem trochę zaskoczony tym wątkiem i powodem tego. Zmienia to nieco spojrzenie na Chasera i jego motywację. Nie dziwię się też, czemu Vasc tak się wkurzył, gdy się dowiedział, że nie powiedziano mu całej prawdy a sytuacja jest zupełnie inna. Podoba mi się też to, że dostajemy kilka przerywników z perspektywy mistrza zakonu i zarazem naszego celu. To fajnie rozwija sam zakon i co nieco rysuje nam plan jaki mają. Aczkolwiek mam wrażenie, że jest tego za mało. Bo o ile jestem w stanie przeżyć, że bohaterowie jednak dość szybko się przemieszczają, to jednocześnie chciałbym trochę więcej budowania postaci przywódcy zakonu, właśnie poprzez sceny przygotowania do rytuału, albo sceny z życia codziennego. Ale to wymagałoby z kolei więcej scen podróży żeby zachować proporcje między pokazywaniem głównych bohaterów a głównego złego. Bo muszę przyznać, że tu balans jest jak najbardziej zachowany. Zło jest w cieniu i czyha. Mam też w sumie mieszane uczucia odnośnie fragmentu przemierzania porzuconego miasta. Widziałem, że autor coś tam kombinował z oddaniem klimatu porzuconych ruin i otaczającej samotności (i wyszło to nawet całkiem spoko), ale uważam, że tego było za mało. W ogóle, widząc gdzie oni są i ile zostało do końca, chciałoby się rzec, że tego jest za mało. Nie obraziłbym się na drugie tyle fika. Podsumowując, czuć już zbliżający się finał i choć nadchodzi on trochę za szybko, to dalej jest tu klimat, świetna narracja, fajny świat i w ogóle. Dalej polecam. 7-epilog No i mamy zakończenie historii. Bohaterowie przybywają do celu i szykują się do ostatecznej walki dobra ze złem. A pomóc ma im ruch oporu. Mamy tu fajnie, naprawde sensownie przygotowany plan i nieźle opisane przygotowania, oraz dywersja. A wszystko po to by grupa spiskowców (i nasi bohaterowie) mogli wbić na rytuał i załatwić kapłana zanim ten odprawi rytuał. I to chyba najlepsza część tego fika. Bo tempo akcji jest dobrze wyważone, opisy bardzo klimatyczne, walka dość chaotyczna, ale jednocześnie przyjemna i dobrze zbudowane napięcie. Znalazło się nawet miejsce na klasyczną propozycję największego złodupca. Najbardziej mi się podobały w sumie przygotowania. Niby można je rozbudować, ale i tak ich przebieg i opisy po prostu były super. Utrzymywały odrobinę napięcia (choć przez cały czas byłem pewien, że się wszystko uda) i przyjemnie robiły klimat przygotowań. Technicznie jak poprzednio. Podsumowując całość tego fika, polecam. Owszem, Bester napisał lepsze rzeczy, owszem, ten fik ma trochę wad (głównie zbyt szybko rozgrywającą się pierwszą połowę), ale to dalej przyjemny ficzek ze świetnie wykreowanym światem i całkiem sympatycznymi bohaterami.
  23. Rozdział pierwszy za mną, to pora na komentarz. Zanim jednak przejdę do fika, to kilka słów o tytule. Tak w prost. Nikogo nie interesuje gdzie i jak go wymyśliłeś. Zwłaszcza, że, nie ukrywajmy, jesteś raczej nieznanym pisarzem. Więc w twoim wypadku, taki dopisek, że tytuł wymyślony na kolanie może być raczej skłaniać do pytania, czy cała reszta też jest na kolanie zrealizowana. A czy tak jest? Przekonajmy się. Dalej strona techniczna. Zostawiłem kilka sugestii, ale to pewnie i tak będzie mało, bo sam nie jestem tu ekspertem. Aczkolwiek, jeśli ja dostrzegam takie rzeczy jak: brakujące przecinki, błędy ortograficzne i problemy z zapisem, to znaczy, że jest źle. Tu rzeczą, która fascynuje mnie najbardziej są tak głębokie wcięcia i wsunięcia akapitów. Nie mam zielonego pojęcia z czego wynikały. Aczkolwiek, muszę tu też przyznać, że widywałem dużo, dużo gorsze pod kątem formy fiki. No a po poprawkach wygląda to już dobrze. Dobra, przejdźmy do treści. Tu jest ciekawie. Na początek dostajemy zwięzłą pigułkę z informacjami o postaci, jej statku i odrobinę o świecie. Ok, ciekawy zabieg i rzadko spotykany. Na plus na pewno to, że jest dość krótki, czyli nie zasypuje czytelnika zbyt dużą dawką suchych faktów przed sama fabułą. Dalej mamy właściwą fabułę. A raczej jej zalążek, w którym główny bohater testuje nowy napęd i przygotowuje się do wylotu do Equestrii. Zatem czeka nas HiE, w którym ludzie pojawiają się dzięki technologii. Mam wrażenie,że to rzadszy motyw, ale też ciekawy i dający spore pole do popisów. Zobaczymy co z tego wyniknie, ale jestem dobrej myśli. Opisy dają radę. I w zasadzie tyle. Nie są bardzo rozbudowane, ale wystarczają by zbudować klimat. Są po prostu OK. Na koniec dodam, że nie znam Bobiversum. Jednak mimo tego, nie czułem żebym czegoś mocno nie wiedział. Owszem, sporo skrótów było nierozwiniętych, jak SZOP, ale powiedzmy, że można się było domyślić o co chodzi. Tym niemniej, warto by było prędzej lub później opisać co nieco z rzeczy z bobiversum, by czytelnik nie czuł się zagubiony. Myślę, że warto to zrobić po kontakcie z kucami. W końcu taki kuc mógłby być zainteresowany co to za cudo biega po statku i mógłby dostać odpowiedź. Podsumowując, po wprowadzeniu kilku poprawek, ten fik zapowiada się całkiem całkiem. Myślę, że warto mieć na niego oko.
  24. Miałem zamiar napisać tu zwykły komentarz. Ale z ciekawości zerknąłem sobie co o tym zabytku mówi Obsede i nie mogę się do tego nie odnieść. Ale to w dalszej części. Sam fanfik wzbudził u mnie mieszane uczucia. Bo z jednej strony mamy tu dobry pomysł. Otóż, Twilight umiera, co jest ciosem dla wszystkich jej przyjaciół. Ale to dopiero początek, bo okazuje się, że Twilight może się ze swojego nowego „domu” kontaktować. Wysyła listy, pojawia się w snach przyjaciółek… dobry koncept. Naprawde dobry koncept. Do tego, całkiem logicznie wyjaśniony tym, że była elementem magii. W końcu, jeśli dobrze pamiętam, nie było przed nią innego elementu magii, który by umarł. Może więc to miało jakiś wpływ. Podoba mi się również pomysł, że Twilight przechodzi tam jakąś, wewnętrzną zmianę, która sprawia, że zaczyna zachęcać przyjaciółki do przyjścia do niej. To też ma sens, taka wypaczona przyjaźń i lojalność. Całość jest opisana w sposób odpowiednio niepokojący i budujący nerwową atmosferę. Może nie zaskakującą, bo już po zabiciu Rainbow wiedziałem, że każda z mane6 zejdzie, ale i tak całkiem dobrze buduje klimat. Zasługa w tym zarówno autora jak i tłumacza. Bo jakby nie patrzeć, tłumaczenie stoi na wysokim poziomie. No ale jest też druga strona. Mianowicie fik rozgrywa się za szybko. Ten motyw możnaby rozwinąć do wielorozdziałowca, w którym stopniowo budujemy napięcie, obserwujemy jak księżniczki próbują przeciwdziałać Twilight, może się z nią skontaktować, obserwować reakcje mane6, może jeszcze jakieś sceny z tej wieczności… Można by nawet pokazać rozwijające się szaleństwo po obu stronach granicy śmierci. Tu jest naprawde gigantyczny potencjał, który mozna było wykorzystać by stworzyć naprawdę wielkie dzieło. A tak mamy tu jedynie całkiem dobry fanfik. Taki, który znalazł się na końcu forum nie dlatego, że jest zły, ale dlatego, że zwyczajnie powstało bardzo dużo fanfików, które stopniowo zepchnęły go dalej, aż przestał się rzucać w oczy. I tyle. A teraz wspomniana dyskusja z komentarzem Obsede. To mnie skłoniło właśnie do dyskusji. Zwłaszcza, że wczytałem się w komentarz dalej i widzę pewną sprzeczność. To w końcu jest to dzieło geniuszu, czy zmarnowany potencjał, który powinien być zakopany? Znaczy, domyślam się, że geniusz odnosi się do przewidywań tego fanfika, a zmarnowany potencjał do jego całokształtu, ale uważam, że to można było inaczej ująć, zamiast zestawiać te dwie skrajne opinie w jednym komentarzu. Druga sprawa, osobiście uważam, że przewidywania tego fika są przypadkiem. Liczba możliwości rozwiązań każdego wątku jest skończona. Co przy skończonej liczbie wątków daje skończoną ilość kombinacji. A przy serialu, który jest tak długi i nie zawsze konsekwentny sam ze sobą. Nie mówiąc o tym, że sporo pobocznych wątków zostało olanych, bo nie były potrzebne autorom. To był powszechny motyw i wtedy i teraz. Bo, jakby nie patrzeć, s siostrami, wiec ich relacja jest trochę inna niż przyjaciół. Poza tym, ilość możliwych relacji jest skończona. Siostry mogą być zdystansowane do siebie, mogą być często i mocno złośliwe, mogą być względem siebie troskliwe i pewnie jeszcze kilka opcji. Sympatyczne i nieco złośliwe względem siebie siostry to było najbardziej prawdopodobne rozwiązanie, również z marketingowego punktu widzenia. W końcu to nie tylko księżniczki, ale i siostry, a jako księżniczki były blisko poddanych, wiec to jak najbardziej naturalna opcja. Wiele fików przewidziało taką relację. Jak i Rarity z charakteru budowanego w serialu od początku i podobnie budowanego w fandomie. Zmiana charakteru postaci pod wpływem mocy? Może informacje uzyskane od Fluttershy? jak dla mnie jest sporo możliwości czemu tak, a nie inaczej. I owszem, to, jak cały fik, mogłoby być bardziej rozwinięte i rozbudowane, ale mamy co mamy. Ja bym nie nazywał tego geniuszem przewidywania przyszłości, tylko dobrym wykorzystaniem znanych autorowi informacji i odrobiną szczęścia, że wybrane elementy fika zgadzają się z wybranymi elementami serialu. Fakt, bo ,,zaświaty" nie są ogólnie znanym i powszechnym motywem. Poza tym, otchłań z serialu i zaświaty to, moim zdaniem nie jest to samo. Musiałbym odświeżyć odcinek przed dalszą dyskusją, ale mam wrażenie, że otchłań to raczej jakiś wymiar cienia, skąd pochodzą różne, dziwne i złe istoty. Brzytwa Ockhama. Dlatego Luna wysnuła takie podejrzenie. Na podstawie posiadanych przez nią informacji, ten związek wydaje się logiczny. Zwłaszcza, że wcześniej żaden element magii nie umarł. O ile zgadzam się, że fik jest za krótki, o tyle nie zgodzę się, że w tym fiku widać wszystkie problemy serialu. Moim zdaniem widać tylko jeden w postaci zbyt szybkiego końca. Fik sobie nie zaprzecza, nie wywala wątków, kiedy przestają mu być potrzebne i nie zmienia stworzonych na swoje potrzeby postaci. Moim zdaniem, tak niska ocena jest dla tego fika krzywdząca. Może to nie jest wybitne dzieło, ale z pewnością nie jest też tak złe by je głęboko zakopać. Są fiki dużo gorsze od tego. Takie, które straszą formą, głupotami i głupotkami, czy fabułą dziurawa jak sito, a nie TYLKO I WYŁĄCZNIE niewykorzystanym potencjałem.
  25. Nie sądziłem, że tu kiedyś napiszę, ale potrzebuję korektora do tłumaczenia. Chodzi o finałowe rozdziały Crisisa Equestria (tak, tego Crisisa), bo mimo moich starań z pewnością korekta będzie potrzebna. Może znajdzie się dobra dusza, która zechce wspomóc ukończenie tego wielkiego dzieła.
×
×
  • Utwórz nowe...