Skocz do zawartości

Sun

Brony
  • Zawartość

    1542
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    38

Wszystko napisane przez Sun

  1. Ach, ale fajnego fika znalazłem. Z resztą, czego się dziwić, Psoras ma lekkie i przyjemnie pióro, które widzieliśmy chociażby w Equetripie. Tu mamy krótki, prosty fik o tym, jak to Diamond Tiara wyciąga ciężkie działa, by osiągnąć cel i jaki to ma wpływ na cały świat. Napięcie budowane jest dość powoli, poprzez oszczędne dawkowanie informacji o działaniach i następstwach tychże małej klaczki. Aż do wielkiego finału, kiedy zostaje ujawniony cel działań motywacja stojąca za tym misternym planem. Dosłownie mnie rozwaliło, gdy doczytałem, co ona chciała osiągnąć. Strona techniczna bardzo dobra, nie zauważyłem niczego do czego można się przyczepić. Co tu dużo mówić. Podobało mi się, polecam i chcę więcej, bo to naprawdę przyjemna i lekka komedia.
  2. Pora wrócić do Kresów, zaczynając od „Z najlepszymi życzeniami”. Wprawdzie po połowie lektury zauważyłem, że ten fik już czytałem przy okazji poprzedniej serii rozdziałów, ale i tak postanowiłam go dokończyć, zanim przejdę do kolejnych opowiadań z kresowych serii. Zwłaszcza, że czyta się przyjemnie i trafił mi się jeden z chyba trzech Kresowych fików okołoświątecznych, które wszystkie są przyjemne i sprawiają, że się ciepło robi na serduszku. Myślę, że gdybyś, Hoffman, przez te 11 lat istnienia fandomu, co roku wypuszczał fik świąteczny, nikt by nie marudził, że są nudne czy wtórne, bo to się naprawdę czyta z uśmiechem na ustach. Ale przejdźmy dalej. Do: Na skraju zaufania. Początek z koziorożcami jest niezwykle interesujący. Nie dość, że znów mówi co nieco o tej nowej nacji (którą zaczynam coraz bardziej lubić i uważam, że ma duży potencjał dla kogoś, kto chciałby napisać jakiś większy spinof do Kresów) Co ciekawe, scena na galeonie, wraz z końcówką poprzedniego fika wskazują na to, że te wszystkie wydarzenia to może być dopiero początek problemów Equestrii. I tu mam takie wrażenie, że niezależnie czy Hoffman skończyłby Kresy zamykając obecne wątki, czy pociągnął je dalej, dając nowe zagrożenie w dopiero co pogodzonym świecie, całość nie byłaby nudna. Dalej robi się ciekawiej, bo nie tylko mamy kilka fajnych teorii i pomysłów (w tym pomysł na dodanie „biologicznego” sterowania do golemów, które przypomina mi trochę klimaty młodzieżowej powieści Lewiatan), które następnie mamy okraszone fajnymi technikaliami, kiedy to Hermes uczy się o golemach. A pamiętajmy, że Hermes jest nietechniczny. Same rozkminy Hermesa, co takiego knuje Archibald i koziorożce też są interesujące. Aż się sam zacząłem zastanawiać, kto tu kogo ogrywa i po co? No i na koniec prastare ruiny zebr. Przyjemny fragmencik. Troszkę może mało napięcia i tajemnicy, ale nie jest źle. Swoją drogą, dorzucenie tego na tym etapie bardzo, ale to bardzo zaskakuje, a przy tym, nie ma się wrażenia, że ten wątek pojawia się na siłę, czy z zadka. On jest tu sensownie wpleciony i uargumentowany. Liczę, że może ciutek więcej się pojawi. Cień pojednania Nadchodzi zamykanie wątków, kończenie wojny i w ogóle. Zaczyna się od ostatniej szarży Hermesa by obalić swego ojca i przejąć władzę nad krajem. Proste, typowe i ma sens Mógłbym ponarzekać, że ten nowy golem jest taki wspaniały, tak łatwo wchodzi do miasta, jest tak niezniszczalny i bezawaryjny i jak gromi obrońców... Ale nie chcę. W Kresach mi to nie przeszkadza, że taki prototyp (bo to jednak jest prototyp, a prototypy często źle kończą) działa idealnie. Poza tym, to nie on sam wygrał wojnę i z uwagi na pewne szczegóły, sprawę musieli i tak zakończyć zwykli żołnierze. Skrótowy (lecz nie krótki) opis penetracji ruin i podziemi jest treściwy i choć odpowiada na wiele pytań, to też stawia kolejne. Chociażby kwestia łodzi podwodnej. Wymysł? A może przypadkowy traf, z którego wynika współpraca Kaprikorni przy tworzeniu hybryd. A może kuce morskie? Wątpię jednak byśmy się dowiedzieli. Dalej mamy rozmowę Archibalda z Hermesem i co ciekawe, mam wrażenie, że Archibald przewidywał, że Hermes go obali, wsadzi do paki i zajmie jego miejsce. Może nawet to zaplanował? W końcu, czy pogromca dyktatora i kuc, który zaprowadził pokój nie ma od razu dość wysokiej pozycji? Może nawet Fenrir, walczący wśród zebr i przy okazji ocieplający nazwisko Ashfall był częścią planu? Dobra, to na pewno nadinterpretacja. Choć czy aby na pewno? Jednak głównym elementem tej rozmowy jest rzucenie trochę światła na przeszłość Archibalda i jego przodków, oraz Iris. Przyznaję, jest trochę odpowiedzi i kilka dodatkowych pytań. Jak to, kim był ojciec Fenrira II. No chyba, że nie skojarzyłem czegoś. Jednak najbardziej zastanawiająca jest końcowa scena z Valerią. Co takiego ona z Archibaldem kombinują. Mam wrażenie, że chcą albo go uwolnić, albo jakoś zdalnie pociągać za sznurki. I tu muszę przyznać, że mam pewne obawy, ponieważ nie wiem czy chciałbym to oglądać. Znaczy, Hoffman przyjemnie pisze i z pewnością ten wątek byłby dobrze prowadzony i w ogóle. Ale z drugiej strony, obawiam się, że to mógłby być długi wątek, a już widziałem w Kresach dużo innych materiałów i tematów do podjęcia, które jawią się ciekawsze niż to. Kaprikornia, ruiny, Fenrir najemnik, łowcy… Poza tym, rozdział tradycyjnie dobrze i bezbłędnie napisany. Dzień ojca Koniec. Fenrir wraca do domu, niepokojąc się, czy ma do czego. Spotkanie z rodziną przebiega nad wyraz spokojnie, muszę przyznać. Spodziewałem się ciutek więcej emocji, ale i tak było spoko. Dyskusja z Albertem na plus. Dodaje nieco akcji spotkaniu. No i warto zauważyć, że choć Albert postanowił się zmienić, to nie zmienił się tak do końca. dalej jest niemiły, burkliwy i pewnie dalej nie chce o wielu rzeczach mówić. Ale to dobrze. Nie wydaje mi się, by na tym etapie on mógł się zmienić kompletnie i nie wiem w ogóle czy taka zmiana by do niego pasowała. Słowem, wypada dobrze tak jak jest. Podobało mi się też, że Hoffman nie oszczędza Fenrira nawet po wojnie i wstawił tą scenę z koszmarami. Logiczne i sensowne następstwo tego co przeżył. Dodaje realizmu. No i wraca też szkatuła. Przyznaję, szło o niej zapomnieć, ale wraca w pięknym stylu i co nieco nam pokazuje.Bardzo urocza scena z małym Fenrirkiem. Przyznam, że przez mgnienie miałem wrażenie, że wspomnienie może należeć do kruka, ale to by musiało oznaczać, że jest nim sama Iris, a to nie do końca pasowałoby mi do kresów. bo i dlaczego miałaby zostać zmieniona w kruka? jaką mocą?, nie było jakichkolwiek wzmianek w fiku o takich możliwościach czy obawach, więc czemu miałoby to być możliwe? Z resztą, nie wiem czy to by mi pasowało do kontekstu. Odrzucam więc tą możliwość, na chwilę obecną. Nawet mimo tego, że ten kruk nie pojawił się tam bez przyczyny, a jego dziwna ucieczka pozostawia wiele pytań. Ale kto wie, może kiedyś się dowiemy czym jest. No i na koniec wielkie spotkanie, na które czekaliśmy chyba od dłuższego czasu. Dwoje ukochanych spotyka się po długiej i niepewnej rozłące. Wspaniała, wzruszająca i napisana chyba podręcznikowo scena. Jest i niepewność, niepokój, początkowe nerwy i chęć wycofania się. Z czasem napięcie rośnie, aż widzowie mogą wreszcie zobaczyć moment gdy ukochani padają sobie w ramiona, przepraszają, wyznają miłość i rozmawiają. Iście szczęśliwe zakończenie i przepiękny koniec Kresów. A przynajmniej tej ich części. Jako, że to koniec pewnego etapu Kresów, pokuszę się o jeszcze jedno podsumowanie całości. To jest naprawdę bardzo dobry fanfik (jeden z najlepszych w polskim fandomie i jeden z najlepszych jakie czytałem). Ma wspaniale wykreowane uniwersum, dobrze napisanych bohaterów z odpowiednią głębią, ciekawie prowadzoną fabułę i bardzo dobrą, jeśli nie nienaganną stronę techniczną. Cieszę się, że w końcu go przeczytałem, choć długo odkładałem to na później. Mam nadzieję, że jeszcze uda się coś z Kresów zobaczyć. Osobiście najchętniej poczytałbym o: Przeszłości Alberta (co poradzić, lubię gościa) Kaprikorni (Państwo z podniebnymi galeonami, leżące obok państwa gdzie do pługa zaprzęga się zebrę, albo żonę z pewnością ma coś do opowiedzenia) Zebrzych ruinach i opuszczonych, podziemnych miastach. Fenrirze łowcy Może o przygotowaniach Weissa do rebelii. Myślę, że tu by był spory potencjał na pokazanie gierek politycznych i różnych machinacji. Cokolwiek, co zechce napisać autor. Na sam koniec jeszcze raz polecę wszystkim fik, bo warto. Naprawdę warto.
  3. Widzę całą masę pozytywnych komentarzy i przez to mam jeszcze większy problem ze skomentowaniem tego dzieła. Bowiem jest to dobry fik, naprawdę dobrze napisany i przetłumaczony. Akcja prowadzona jest z perspektywy małego dziecka dziecka, które dowiaduje się, że mamusia jest chora i musi pójść do szpitala. Rainbow Dash zaczyna się opiekować tą małą i jej siostrą, i co jakiś czas odwiedzają mamę w szpitalu, a my obserwujemy wtedy jak postępuje choroba, oraz jak bardzo świat dziecka różni się od świata dorosłych. Widać to chociażby w kwestii amuletów z piór. Dla dzieci jest to coś fajnego, powód do radości i może dumy. Ale dorośli widzą to inaczej i doskonale wiedzą, co to oznacza. I tak jest z każdą kwestią aż do samego końca, kiedy... a nie będę spoilerował. Tak czy inaczej fabuła choć prosta, jest prowadzona dobrze. No może z jednym zastrzeżeniem, że rozgrywa się chyba za szybko. Z drugiej strony nie wiem czy dałoby się zbudować taki fanfik z bardziej realistyczną długością, rozbitą na miesiące, czy lata. A nawet jeśli, tu to mimo wszystko działa. Oczywiście z poprawnie i dobrze napisaną fabułą współgrają równie poprawne i dobre opisy. Naprawdę można wczuć się w perspektywę dziecka. Mamy i inne spojrzenie na pewne rzeczy i dziecięcy entuzjazm, i niezrozumienie perspektywy dorosłych, i oczywiście problemy z dłuższymi słowami. Jak chociażby telekineza czy uczulenie. Swoją drogą, sama nazwa uczulenie też naszemu dziecku nic nie mówi i to też buduje pewien klimat. Jak i to, że niektóre informacje są przed dziećmi zatajane. I na końcu jest fajnie pokazane, jak różni się starsze i młodsze dziecko. Taka jedna scena, jeden mały dodatek, a tyle wnosi do fika. I tu mam pewien problem, bo u mnie ten fik wzbudził niestety reakcję: OK, poprawny fik. I tyle. Nie wzbudził emocji jakie miał wzbudzić. Po prostu czytałem kolejne strony i w myślach odhaczałem kolejne punkty niezbędne do stworzenia fika w takim smutnym klimacie z perspektywy dziecka. Owszem, przy każdym tak odhaczonym punkcie byłem gotów dodać, że jest on zrealizowany naprawdę dobrze. Rzekłbym nawet, że modelowo i można je stawiać za wzór. Jestem w stanie zrozumieć też dlaczego tyle pozytywnych komentarzy jest powyżej. Ale po prostu ja tego nie czuję. Strona techniczna jak najbardziej poprawna. Tekst wygląda ładnie, schludnie i nie dostrzegłem w nim żadnych błędów. Co więcej, podczas lektury nie złapałem się na tym, że to tłumaczenie. Znaczy, nigdy podczas lektuyry nie przystanąłem na chwilę by zastanowić się, czy to tak powinno być, albo jak to było w oryginale. Słowem, uważam, że to tłumaczenie jest dobre, poprawne i w ogóle. Podsumowując, to jak najbardziej poprawnie napisany i w ogóle świetny fik i świetne, bezbłędne tłumaczenie. A przynajmniej ja nie zauważyłem. I choć mnie nie kupił, to gorąco polecam.
  4. Kiedy widzę tłumaczenie od aTOMa to wiem, że to będzie dobry, a może i nawet bardzo dobry fanfik. Dotychczas raz się rozczarowałem, ale to nie jest TEN raz. I uwaga na spoilery. Ten fanfik jest naprawdę dobrze napisany, sugestywny fanfik ze świetnymi opisami. Oczami wyobraźni widziałem brudną, potarganą Octavię próbującą przeżyć kolejny dzień w zniszczonym wojną mieście, ruiny, oraz te wszystkie kucyki, które próbują, albo i próbowały przeżyć kolejny dzień. Czuć też emocje i nastroje jakie panują w mieście ogarniętym wojną. Nie raz łapałem się na tym, że robiłem przerwę w czytaniu i myślałem o scenie, którą widzę. Naprawdę był klimat. Sama fabuła, cóż, jest prosta i krótka, ale tu wiele nie trzeba. To wszystko zwyczajnie gra. Od początku, aż po ostatni, potężny akord zakończenia. Na koniec jeszcze słowo o stronie technicznej. Ta oczywiście na wysokim poziomie. Nie trafiłem na nic co oderwałoby mnie od tego tekstu Podsumowując, gorąco polecam to krótkie, acz kipiące od treści dzieło. Zdecydowanie warto przeczytać, chociażby po to by przekonać się jak DOBRZe można sponyfikować takie ryzykowne tematy.
  5. Ech te fanfiki z fandomu łupanego. Mam wrażenie, że 90% z nich idzie rozpoznać nawet bez patrzenia na datę publikacji. Już od pierwszych stron wysyłają one taki swój specyficzny „odorek”, mówiący, że były pisane w zupełnie innych czasach. Czy to dobrze? Moim zdaniem to nie jest tak, że dobrze, albo że niedobrze. Gdybym miał powiedzieć co cenię w fikach z fandomu łupanego najbardziej, powiedziałbym, że inność. Inność, która odróżnia je od fików z okresu fandomu umierającego. I co ciekawe, to właśnie te „stare” fiki doskonale obrazują to, jaka przemiana nastąpiła w pisarskim fandomie. Chodzi o to, że kiedy czyta się takiego fika, nawet kompletnie sztampowego, to znajduje się zupełnie inną perspektywę i podejście, zarówno do prezentowania bohaterów, jak i prowadzenia fabuły. Dobra, dość skrybania, pora przejść do mięsa i narzekania. Dużo niestety będzie narzekania. Ach fabuła. Widać po niej, że to fik z początków fandomu. Czyli mówiąc wprost, szybkość akcji, braki logiki, dziury i entuzjazm pisarski. Zaczynamy od tego, że Twilight ma koszmar o czarnym jednorożcu, który chce jej zrobić ziazi. Oczywiście nie może machnąć na to kopytem, musi podnieść alarm, zawołać księżniczkę i wytoczyć działa. Bo przecież koszmary jej się nie śnią bez powodu. Ale dobrze, zrobiła to i dostała łatkę wariatki i reprymendę od Celestii. Tu bardzo dobrze, chwalę. Swoją drogą, czy nie powinna raczej mieć pretensji do Luny? To w końcu ona pilnuje snów. Cóż, Twilight nie daje za wygraną, sama chodzi nerwowa, warczy na przyjaciółki i w ogóle. A fabuła z mikroskopijną ilością opisów pędzi. Pojawia się jakiś gostek, ma przyjęcie u Pinkie, zaprzyjaźnia się z Twilight… jak na razie odhaczamy punkty. Nieco później nadchodzi czarny jednorożec (Tenebris), prawie przyprawiając Twilight o zawał. Oczywiście nie ma znaczka, zostaje oskarżony o wszelkie zło, brzydką pogodę i inflację, i wyśmiany, bo nie ma znaczka. Za to okazuje się być byłym pupilkiem mhocznego Darka i zamierza zdradzić jego sekrety. Jak dotąd zero zaskoczenia. Rzekłbym nawet, że lecą kolejne klisze. Samego Darka spotykamy chwilę później i dowiadujemy się, że nie tylko jest czarny, ale ma i całą armię czarnych kucyków, z pomocą których chce się zemścić, podbić Equestrię i w ogóle. Normalnie czarny jednorożec jako złol wywala kliszometr na czerwone pole. Ale cała armia? Alarmy wyją, wskazówka się przekręca naokoło i już jest w sumie dobrze. Tak, szanuję za to, bo to naprawdę jest jakieś. Coś w stylu: „Witamy w naszej armii zła, tu masz kartę członkowską, karnet na basen i wiadro czarnej farby.” Nie popieram, ale szanuję. Dark kombinuje pokonanie Twilight, pomaga mu w tym Trixie, która bez trudu pokonuje Twilight, ale zostaje przepędzona przez tego czarnego (Tenebrisa), który nie tylko przegania Trixie, ale też rozpoznaje jej zaklęcie, ratuje Twilight i w ogóle jest fajny i potężny. Mary Sue bardzo. Coś tam się dzieje, zło nadchodzi i pora szykować się do wielkiej bitwy i pokonania Darka. Ale nie Elementami, które mogą zawieść, a mocą 15 potężnych jednorożców, które przecież nie mogą przegrać. Elementy nawet nie są planem B.Logika bardzo. Swoją drogą, przyznam, że dobór ich był niezwykle zaskakujący. Zwłaszcza Blueblooda, rodziców Twilight i Chrysalis, którą oczywiście trzeba przekonać do współpracy. Przekonuje ją (a jakże) Tenebris, grożąc użyciem czaru reformacji. Tak, bo czarny szaszłyk da radę zreformować nim potężną królową podmieńców, która nawet nie podda w wątpliwość istnienia takiego czaru. Twilight za to nawet nie zasugeruje reformacji Darka tym zaklęciem. Bo i czemu? Dobra, dochodzi do epickiego i chaotycznego starcia, przed którym Dark porywa Twilight. Ale czary mary, deus ex machina airlines i lawendowa klacz wraca tuż przed samą bitwą (do końca miałem nadzieję, że to może jednak tylko podmieniec). Oczywiście dobro wygrywa, happy end, Tenebris ratuje sytuacje, Dark nie żyje, wszyscy szczęśliwi. Koniec. Podsumowując fabułę, za szybko, za mało opisów, strasznie proste relacje miedzy postaciami i zero, absolutnie zero zaskoczeń. W zasadzie, wygląda to jak niektóre animacje z lat 90-00. Jeśli chodzi o postacie, to tu jest różnie. Nie najgorzej wypadają te z tła i Mane six minus Twilight, jako postacie drugoplanowe w sumie. Są napisane całkiem dobrze, zgodnie z serialem. Jedynie co, to mam wrażenie, że za słabo reagują na fochy Twilight, ale to może moje odczucie. Spike jako asystent też ujdzie, choć jego rola jest znikoma. Tak czy inaczej, te postacie są OK. Nie wybitne, ale po prostu OK, dobrze napisane. Jestem gotów też dać duży plus za Celestię, która choć nie do końca kompetentna (chyba za często widziałem w fikach motyw, że olewa Twilight, która okazała się mieć rację), brzmi sensownie przez większość czasu antenowego. Bardzo logicznie stwierdza, że Twilight nie powinna była jej budzić w nocy tylko dlatego, że miała koszmar (swoją drogą powinna wkroczyć na scenę w papilotach, nocnej koszuli i ogólnie z wyglądem zaspanej Haliny. To by było coś), oraz jest zła, że Twilight innym razem przerwała jej audiencję sprawą błahą. Jednocześnie, zamiast strzelać porządnego focha i nazywać studentkę w sposób obraźliwy, zauważa, że może wina leży po jej stronie, bo narzuciła na Twilight za dużo zadań domowych. Do tego, gdy chodzi o sprawę Tenebrisa, przytomnie przypomina Twilight, że nie należy oceniać książek po okładce (nawiązując do lekcji z odcinka z Zecorą) i sugeruje jej by dała mu drugą szansę i spróbowała się z nim zaprzyjaźnić. Tak, Ceśkę da się lubić. Gorzej jest niestety z głównymi bohaterami fika, zaczynając od Twilight. Ta często zachowuje się nielogicznie, jest zbyt nerwowa, bywa wredna. Zaskoczyło mnie, jak kazała odejść przyjaciółkom, które wyraziły obawy względem Ignisa. Jej pasywna postawa podczas spotkania z Trixie może i by miała sens, ale fakt, że nie była w stanie się obronić już tak słabo. Powiem więcej, przez cały fik miałem cichą, nieuzasadnioną nadzieję, że może stanie się jej jakaś trwała krzywda. Nie podobał mi się też Tenebris. Był zbyt OP i zbyt Mary Sue (czy raczej Garry Stu). Od razu się można domyślić, że był pupilkiem głównego złego i to on go nauczył magii, oraz tego, że się nie zgadzał z nim i uciekł, by ratować klacz, o której nic nie wiedział. Co więcej, ratuje ją kilka razy, gdy inni się tylko gapią, bez trudu przekonuje Chrysalis do współpracy i neutralizuje czar Darka w kluczowym momencie. Aż dziwne, że sam tej wojny nie wygrał. O Ignisie powiem tyle, że był dla mnie meh. Ani ziębił, ani grzał. Do tego jego zdrada jakoś mnie nie zaskoczyła. Nawrócenie też nie. Po prostu odegrał swoją rolę tak jak trzeba i zniknął. Główny zły (Dark) buzi z kolei moje mieszane uczucia. Jest strasznie sztampowy. Czarny (a jakże) jednorożec o czerwonych (a jakże) oczach i mocy większej (a jakże) od księżniczek, a na imię mu (a jakże) Dark. Jest zły, niedobry i chce przejąć władzę w Equestrii i zemścić się… na wszystkich, którzy dokuczali mu w szkole. Gdy to przeczytałem, to mało nie spadłem ze śmiechu z krzesła. ALE szybko dotarło do mnie, że to nie jest tak całkiem bez sensu. Nie tylko dlatego, że wyśmiewanie w szkole faktycznie może straumatyzować, ale też dlatego, że ten motyw się pojawia w animacjach (między innymi Megamocny, jeśli dobrze pamiętam) i miał sens. W tym fiku też jako tako pasuje. Razem z niestety mikrymi opisami i dość wartką akcją tworzy właśnie klimat tych animacji z dawnych lat. I na koniec kilka słów o stronie technicznej. Źle nie jest, ale dobrze też nie. Główne problemy to brak wcięć, kiepska budowa wielu zdań i okazjonalne kfiatki w stylu: na prawdę. Oj, przydałaby się tu sroga korekta. Z drugiej jednak strony, nie zauważyłem zbyt wielu literówek, a i mimo miejscami koślawego tekstu, interpunkcja wygląda dobrze. Przynajmniej dla mnie. No i plus jestem gotów dać za to niezwykle kreatywne unikanie powtórzeń. Owszem, strasznie się nie mogłem przyzwyczaić do konstruktów typu: siostra Shining Armora, bratowa Cadance, wnuczka Babci Smith i innych, ale z drugiej strony, nie ma co drugi akapit lawendowego jednorożca (na 178 stron dokumentu, lawenda pojawia się jedynie 11 razy), czy pomarańczowej klaczy. I już samo to jest jakieś. Podsumowując, o dziwo, mimo całego mojego narzekania i krytykowania, bawiłem się przy tym fiku zaskakująco dobrze. Nawet przy jego licznych wadach. Być może to była przyjemnosć porównywalna do oglądania czegoś z kina klasy B, ale dalejnie było to przeżycie traumatyczne. To była nawet fajna podróż w krainę nostalgii, do czasów kiedy kucyki były bardziej 2D, broniacze bardziej entuzjastyczni i a fandom jeszcze nie umierał aż tak mocno. Ponadto muszę też stwierdzić, że, jak na debiut, wypada on mimo wszystko OK. Widywałem dużo gorsze. Może gdyby autorka dostała odpowiedni feedback odpowiednio wcześnie, to dziś byłaby tu z nami jako całkiem dobry pisarz. Ale czy polecam? Obecnie chyba tylko jako odniesienie by zobaczyć jak bardzo fanfiki ewoluowały od początków fandomu, bo tak do poczytania to raczej nie.
  6. To było dziwne. Domyślam się, że ta scena nie powstała bez powodu i ma jakiś kontekst w fandomie, ale ja tego kontekstu nie znam i z tego powodu był to dla mnie w sumie fik o niczym. Owszem, kojarzę pi razy drzwi postać Mordecza, ale tego drugiego nie, nie wiem jak bardzo się różną od tych kreacji, czy w radiu (nie pamiętam już którym, tyle ich było) zachowywali się jakoś specyficznie... Ja tu widzę scenę broniacza wracającego do swojego małego mieszkanka, komentującego (całkiem przyjemnie warto dodać) dom, rodzinę, pracę i kolegę, który wpada w odwiedziny. Słowem, dla mnie była to po prostu scenka, którą mogę skwitować: aha, ok. Wydaje mi się, że Mordecz ma dobre pióro, które może się sprawdzić w złośliwych komediach, więc pewnie ejszcze będę zerkał w jakieś jego teksty. O ile jeszcze tego nie robiłem Strona techniczna wygląda za to bardzo dobrze. Tekst wydaje mi się schludnie napisany i bez błędów.
  7. Lubię fanfikowe wykopki. Można podczas nich znaleźć najróżniejsze fanfiki. Fajne, niefajne, smutne, wesołe, nieśmieszne komedie, albo wesołe akcyjniaki... Mam jednak takie dziwne wrażenie, że jest pośród nich bardzo, bardzo dużo fików, które cierpią na zmarnowany potencjał. Tak jak ten. Pomysł na crosover z terminatorem (a przynajmniej wygląda to na crosover z terminatorem) jest naprawdę dobry. Ma spory potencjał, zarówno do tworzenia żartów opartych na niedopasowaniu w czasie, jak i opisywania architektury i jej zmian, czy tworzenia wartkiej akcji i napięcia zwiazanego z problemami w realizacji planu. Ale niestety akcja tego fika dzieje się za szybko. Na kilkunastu stronach znalazła się treść godna kilku, może kilkunastu rozdziałów, absolutny brak opisów, przemyśleń bohatera i emocji, brak relacji z innymi i ogólnie zbyt szybką akcję. Weźmy naszego OP bohatera. Nawet nie będę sie za bardzo czepiał jego OP, bo jednak ma technologie przyszłości i dużo większą wiedzę niż ktokolwiek w Equestrii. Ale cofa się o setki, jeśli nie tysiące lat w czasie. Do zupełnie innej rzeczywistości i nie poświęca nawet sekundy by popatrzeć jak wygląda dworzec, albo pomarudzić, że musi jechać stalową puszką o napędzie parowym i zastanawiać się, czemu te prymitywy nie ywmyśliły jeszcze poduszki magnetycznej. Tak samo nie zauważa, ze hotel jest drewniany i to bardzo łatwyopalny materiał, który wymaga istnienia grupy kuców odpowiedzialnych za gaszenie podpalonych budynków. Tu naprawdę było co wyciągnąć z samego faktu, ze cofnął się w czasie. Poza tym, on nie jest zbyt inteligentny. Owszem, wpadł w połowie fika, że mechaniczne skrzydła wzbudziłyby zainteresowanie, ale nie wpadł, że dziwna metalowa zbroja też. Nie wpadł też na to by przed pierwszą próbą zmiany przyszłości zrobić rozeznanie. A skoro już o zmianie przyszłości, to przy scenie w szpitalu aż by się prosiło o to, by komputer mu powiedział, kogo przypadkiem załatwił i jak to wpłynęło na przyszłość. Nawet pomińmy drobny fakt, że mógłby od razu zniknąć, bo zabił tam prababcię, ukochanej swego prapradziadka, ale móglby chociażby jęknąć, że właśnie zabił twórcę ulubionych ciastek. Dalej, mane six i księżniczki. W jednej chwili go zaatakowały, a w drugiej, no spoko, elo można pogadać. I od razu mu uwierzyły, że jest z przyszłości. Bez gadania w stylu: a może to podmieniec, który coś kombinuje? Nie było też konsekwencji za akcję w szpitalu. Mimo wszystko coś z tego powinno wyniknąć. Nawet jakaś początkowa niechęć, którą musiałby przezwyciężyć. Jakieś wątpliwości. Dalej, Twilight oddaje mu notatnik tak od razu, bez gadania i próby ukrycia go, albo zażądania wyjaśnień. To nie w jej stylu. Powinna była podjąć dyskusję o podróżach w czasie, skoro sama próbowała. A gdy był z Applejack na rodeo, mógłby opisać co za cyrk ogląda i jakoś go skomentować. Plus w tym, wszystkim można za to dać, że na kisscamie nie cmoknął Applejack. To by było w tym fiku kompletnie bez sensu. Zakończenie też mogłoby być lepsze. Przecież Apple Bloom mogłaby zupełnie inaczej wykorzystać wiedzę, którą jej dal i uodpornić się na jego działanie, oraz na przykład podjąć próby przeniesienia umysłu do ciała maszyny, by w przyszłości uniknąć wielu problemów. Albo po prostu mogłaby stwierdzić, że to okazja by lepiej zadbać o dobrobyt rodziny i swoich potomków, odpowiednio modyfikując maszyny. I na koniec sprawy techniczne. Korekta niby była, ale jeszcze trochę by się mogło przydać. A wiec, podsumowując, czy polecam? Niezbyt. To cała masa zmarnowanych potencjałów. Ale nie odradzam. To może być dla kogoś ciekawa inspiracja do napisania własnego fika.
  8. Era fandomu łupanego, wielkie zachwycenie się kucykami. Jak grzyby po deszczu pojawiały się animacje, arty, fanfiki i w ogóle (nie to co dzisiaj). I oczywiście wśród tego sporo fanfików o ludziach trafiajacych do lasu Everfree, czy od razu do Ponyville i będących wybrańcami, którzy pokonają wielkie zło, lub też wybrańcami serca ukochanej postaci z serialu. Podobno było tego dużo. Podobno jakościowo większosć była maksymalnie średnia. Podobno, bo większosć mnie chyba ominęła. Tak czy inaczej coś musiało być na rzeczy, bo powstała ta parodia zbierająca najbardziej oczywiste i powszechne kwestie. I robi to całkiem zabawny i przyjemny sposób. Jest superpotężny pan ciemnosci, mroku i dziury w kroku. Jest przypadkowy broniacz piwniczniak, którego nikt nie lubi, nikt nie rozumie i w ogóle mieszka w beznadziejnym miejscu, jak łódź bałuty, albo sosnowiec. Jest też las Everfree, pełen roślin i zwierząt. Ale jest też troche celnych obserwacji, jak chociażby wszystkie wady złotych zbroi, czy fakt, że roślinki lubią sie zaplątać w epickodługiej grzywie. Podoba mi się też bardzo kreatywne i zabawne zakończenie, stawiajace wielką i cieżką kropkę nad i. Plus jestem gotów dać za to wspaniałe i nieoczywiste nawiązanie do Szwejka. Jak ktoś go nie wyłapie, to będzie się śmiał, a jak ktoś wyłapie, to będzie się śmiał podwójnie. Strona techniczna oczywiście na wysokim poziomie, nie ma się do czego przyczepić. Z resztą, sądząc po wieku fanfika, to jeśli coś było, to pewnie już czytelnicy zdążyli wytknąć. Polecam serdecznie, nie tylko fandomowym wyjadaczom, bo to kawałek fajnej komedii i temat dość już zapomniany. Bo kiedy ostatnio pojawił się fik o człowieku przybywającym do Equestrii i hajtającym się z Twalotem? No chyba, że mnie coś ominęło. I widzę, ze ten fik ma już 4 głosy na Epic. To i ja dorzucę swój, bo ten krótki tekst na to zasługuje. Za wspaniałą parodię oklepanych motywów i bardzo przyjemne, lekkie i celne pióro autora. No i za to, co wspomniałem wcześniej.
  9. Zacznę od tego, że muszę się zgodzić z poprzednikami, że ten fik zasługuje na tag Epic. To naprawdę dobre uzupełnienie KO, a zarazem świetna, klimatyczna historia. A w zasadzie dwie historie ujęte w jeden fanfik o bitwach morskich w czasie wojny Equestrii z Sombrą. Zacznijmy od opowieści o Rarity na okręcie podwodnym. Już na samym początku, czuć klimat, a w myślach zaczyna brzmieć muzyka z Das Boota. Jedynie do narracji trzeba się było przyzwyczaić, bo jest ona pierwszoosobowa, prowadzona z perspektywy Rarity i jest… powiedzmy, specyficzna. Skupia się na detalach, ma bardzo bogaty język i często ucieka myślami gdzie indziej. To się może nie każdemu spodobać, ale uważam, że doskonale pasuje do postaci. Zwłaszcza w kontekście dalszej fabuły Ta część powieści napisana jest bardzo ciekawie i ze szczególnym uwzględnieniem pewnego faktu, który łatwo przeoczyć. Otóż, walka na okrętach podwodnych to w znacznej większości płynięcie do celu i tylko bardzo krótki etap walki. Tu nie jest inaczej i większość tego fragmentu to sceny rodzajowe z życia załogi, ubarwione kwiecistymi opisami Rarity i poprzeplatane jej przeżyciami wewnętrznymi. Ale, co ciekawe, to nie jest nudne. To się nawet czytało z przyjemnością. Wydaje mi się, że był dobry balans pomiędzy fragmentami spokojnymi, a okazjonalnymi, ciekawymi wydarzeniami. Druga część to potężna bitwa morska z udziałem lotnictwa. W stylu Midway. Choć raczej tego nowego. Najpierw mamy spokojny w miarę rejs, przygotowania, wypadek samolotu… Swoją drogą, dobrze, że ten wypadek się pojawił, bo to tylko dodaje realizmu. Zarówno z powodu tego, że był wynikiem zakładu, jak i w ogóle. Bo tak się składa, że sporo maszyn było traconych właśnie w wyniku wypadków, awarii, czy zwykłego zakopania się w błocie (czołgi, czy transportery). Znalazło się też miejsce dla nawiedzonej szamanki od całej masy kultów i religii. Dziwna postać, ale nie wydaje się być nie na miejscu. Nawet da się ją lubić. Dalej mamy oczywiście początek bitwy, plany, przygotowania i oczywiście niespodziewane zwroty akcji. Oczywiście wszystko okraszone odpowiednio epickimi opisami i z wykonane z dbałością o detale. Całość czyta się naprawdę przyjemnie. Choć najbardziej podobały mi się fragmenty z Fancy Pantsem i Fleur. To są właściwe kucyki na właściwych miejscach, kompetentne, spokojne i w ogóle. Świetnie wykreowane postacie, jak dla mnie. Chyba najfajniejsze w tej części fika. Oczywiście mamy sporo przeskoków pomiędzy różnymi perspektywami, różnych bohaterów, ale wychodzi to całkiem naturalnie i stanowi fajny dodatek do ogromu bitwy. W końcu co innego wie dowódca na okręcie, a co innego pilot samolotu. No a czytelnik ma z tego lepszy ogląd całej bitwy. Wprawdzie, może przydałoby się więcej perspektywy czerwonych, ale i tak ten burdel śledzi się bardzo przyjemnie i z zapartym tchem. I na koniec szarża Rarity, zatopienie lotniskowca i szcześliwy finał. Nasi górą. No a biedna, trzęsaca się Rarity wraca do portu i potem wreszcie zejdzie z okrętu. Fajnie, że dostała swój fragment, bo jak wiemy z KO, przez chyba pół fika była nieobecna. Co do strony technicznej, to cóż mogę rzec, coś tam próbowałem zrobić i chyba nie wygląda to źle. Ale, będąc szczerym, aż tak dużo pracy nie miałem. Choć parę kwiatków się trafiło, ale ich nie zapisałem. Na sam koniec jedna, drobna rzecz, która mi się w tym fiku bardzo nie podobała. Chodzi mi konkretnie o scenę po rozbiciu samolotu przez Derpy. Wiem do czego nawiązuje i właśnie dlatego uważam, że jest to marnowanie potencjału sceny by zrobić z niej przeróbkę jakiegoś filmiku z YT. Uważam, że tu było miejsce na to by pokazać gniew dowódcy, odciąganie go od samosądu oraz późniejsze jego uwzięcie się na Derpy i tego drugiego. Nawet nie trzeba by było zmieniać fabuły czy coś. Wystarczyłoby, żeby po rozbiciu samolotu zagroził im, że on im jeszcze da popalić i w ogóle, potem, przy scenie z podwieszona, tonowa bombą, dać akapit przemyślenia, że tak stary chce się zemścić i w ogóle, a na końcu, gdzieś w tle wstawić scenkę, w której ten dowódca wyrzuca sobie, że posłał ich na pewną śmierć w zemście za rozbity samolot. Ogólnie, ta scena mi się bardzo w tym fiku nie podobała, ale to drobiazg przy ogólnej fajności tego dzieła. Raz jeszcze polecam, bo to świetny dodatek do KO i świetna historia naszej ukochanej krawcowej wsadzonej do stalowego cygara, oraz wielkiej bitwy morskiej. I tak, jak najbardziej można ten fik czytać bez znajomości KO.
  10. Cieszę się, że też tak myślisz. Wydało mi się to logiczne. No i skojarzyło mi się z filmem The Hurtlocker (polecam) Poza tym, Fenrir nie wytrzymałby w normalnej, bezpiecznej pracy. Już nie po wojnie, w której tak czynny udział. A niekoniecznie, moim zdaniem. Znaczy, niekoniecznie będą tak uwiązani z powodu służby Celestii. Wydaje mi się, że księżniczka mogłaby oczekiwać efektów i ewentualnie informacji o pokonywanych stworach. Jednak Łowcy dalej zdobywaliby wiedzę po swojemu, wykorzystywali własne metody i zdobywali własne zasoby. W sumie, to mając lepsze finansowanie mogliby też troszeczkę naciągnąć koronę na srebrne miecze, czy diamentowe pląby w zębach. Tu jest duże pole do manewru i duże pole do wykombinowania czegoś ciekawego. Myślę nawet, że większe niż jakby mieli działać sami. Poza tym, kolejna okazja by porównać z dawnymi czasami i powiedzieć, że kiedyś to było... Nie będę nic narzucał, co to to nie. Po prostu mam wrażenie, że ta opcja jest bardzo dobrym wyjściem i oni mogą na to pójść. Nawet mogą mieć bazę, w której starzy wiedźmini będą trenować nowy narybek. Z drugiej strony, nie mówię, że wersja z czasami przed Fenrirem jest zła. Tam też drzemie potencjał. Na przykład na różne relacje ze strażą i wojskiem. Jedni mogą szanować łowców, inni obchodzić czerokim łukiem jak oparszywiałych, a jeszcze inni chcieć zamknąć w celach za kłusownictwo. Poza tym, łowcy poza prawem mogą coś nawywijać tu i tam. Cóż, zobaczymy. Swoją drogą, planujesz to jako spinoff, który będzie można czytać bez znajomości Kresów, czy raczej bardziej integralna część historii?
  11. Tak, to miał być Albert. Choć przeszłość Archibalda też byłaby kusząca. I dzięki za tak rozbudowaną odpowiedź. Odpowiada ona na kilka moich wątpliwości i daje kilka informacji, które zmieniają ogląd na świat. W zasadzie, wrócę do kwestii ilosci Fenrira najemnika i Fenrira łowcy. Owszem, łowcy też mogłoby być więcej, ale należy pamiętać, że to w sumie najemnicy nauczyli go łamać prawo (bo raczej nie zrobił tego jego ojciec, chyba, że źle pamiętam), to najemnicy nauczyli go walczyć, to najemnicy nauczyli go myśleć w pewien określony sposób i pewnie zrobili dla niego coś jeszcze. Z drugiej strony, fakt, łowców było mało, ale łowców można łatwiej nadrobić, moim zdaniem. Jak skończę Diunę, to spróbuję znaleźć czas by we własnym zakresie poczytać kolejne fiki i obdarzyć je komentarzem na forum
  12. Pora to zakończyć. Zatem ostatni rozdział bonusowy i noc poślubna królewskiej pary. Rozdział XLS:·: : Idol Zachęcam do czytania i zapowiadam, że to nie koniec mojej przygody z tłumaczeniem tego uniwersum.
  13. Już jakiś czas temu doczytałem opublikowaną część Kresów, więc pora się wreszcie zmobilizować i zostawić ostatni na chwilę obecną komentarz. Aczkolwiek pewnie krótszy niż ostatnio i nieco inny. Ogólnie, całość mi się tradycyjnie podobała. To dalej bardzo przyjemny fik, który pochłania się z przyjemnością. Kolejne rozdziały co najmniej trzymają poziom poprzednich. Jeśli chodzi o wątek Fenrira, to klasycznie jest dobry klimacik. Nasz pegaz walczy dalej i dalej tęskni za ukochaną. Podobały mi się sceny walki z tym potworem co wyszedł z wody, rozmowa Fenrira o swej przyszłości jak już wojna się skończy, oraz jego budowanie relacji z zebrami. Wydaje mi się, że robił to nie tylko po to by ocieplić swoje nazwisko i swój wizerunek w ich oczach, ale też naprawdę zainteresował się ich kulturą i tak dalej. Szkoda tylko, ze po podbiciu jednego z miast zachował się tak paskudnie (i na pokaz) wobec mieszkańców. Rozumiem (częściowo) co chciał osiągnąć, ale wybrał kretyński sposób, który zadziałał odwrotnie. I troszkę szkoda, że to nie wróciło w jakiejś rozmowie. Druga rzecz, co do której mam wątpliwości, to tak szybki powrót Fenrira i Quoiry po walce z tym potworem i natychmiastowe wejście do kolejnej bitwy. Wiem, że to dało efekt epickosci i skróciło nieco wątek, ale uważam, że raz, byli trochę zbyt obici by tak od razu wkroczyć do bitwy i dwa, szkoda tu trochę takiej okazji, gdzie można by zbudować kawał świata, wymienić opowieści między Quoirą a Fenrirem i w ogóle. Zdaję sobie sprawę, że tam dałoby radę upchać tak z pół rozdziału, ale dalej, chyba wolałbym to widzieć inaczej niż tu wyszło. Walki są opisane całkiem klimatycznie i z pomysłem. Każda ze stron ma jakieś swoje pomysły i wybiegi, które urozmaicają sytuację. Jak chociażby atak pociągiem, czy sprytna obrona przed machinami kroczącymi w Zebryce. Wydaje mi się, że czuć odpowiedni rozmach i ciężar tych walk. Zastanawia mnie tylko trochę, jakim cudem bandyci nie rozpadli się przy takim stosunku Spicy i innych dowódców do siebie. Bo ta atmosfera dogryzania i docinania zdaje się być trochę przesadzona. Z drugiej strony, zestawiając to z poprzednim pojawieniem się Spicy (z czasów nauczania Fenrira), dochodzę do wniosku, że ona dałaby radę zrobić jakąś armię w tej atmosferze. Ale, jak słusznie, moim zdaniem, autor napisał, była to armia o niskiej wartości bojowej. Skoro już przy walkach jesteśmy, to podobało mi się to, jak Glejpnir szukał odpowiedzi na swoje rozterki. Cudownie się czytało jak trafił na Bottomless Poucha. Ja wiem, że to ogier jednego tematu, jednego żartu i to niewysokich lotów, ale dalej było to zabawne. Przynajmniej dla mnie. Poza tym, Glejpnir swoją pierwszą bitwę przeżył bardzo dobrze i miał swój szczęśliwy moment kiedy przybyła Wise. A i ponowne spotkanie z rodziną było bardzo przyjemnie i klimatycznie napisane. Te SoLowe, rodzinne momenty to chyba najmocniejszy element Kresów. I jeszcze kwestia zebr. A w zasadzie jednej zebry, do której chciałbym się odnieść. Tytan (uciekło mi jego imię). Początkowo jest on przedstawiany jako ktoś, kto otrzymał łaskę od przodków i w godzinie próby dokona wielkich rzeczy. Taki trochę wybraniec. Tylko doświadczony życiem i kompetentny. Fajny koncept. Okazało się jednak, że to nie wybraniec (jeśli dobrze zrozumialem), tylko… właśnie, co? To rodzi pytania. Bardzo interesujące pytania i interesujące rozważania. Zebry podające wojownikom eliksiry, tworząc mutantów (Zebminów) Mam nadzieję, że ten wątek jeszcze powróci. No i na koniec Hermes i koziorożce. Czułem trochę, że to się rozwinie i mam. Wprawdzie nie wiadomo czy z hermesa zostanie trzecia (a może i czwarta) strona konfliktu, ale jest ku temu nadzieja. No i całkiem fajnie, że dostał kobitę. Może będzie na niego wpływać podczas negocjacji i robić mu za głos rozsądku. Oczywiście było tam wiele ciekawych rzeczy, ale nie będę się o wszystkim rozpisywać by nie spoilerować. Powiem tylko tyle, że dalej polecam kresy i dalej planuję to czytać (i dalej chciałbym więcej przeszłosci Archibalda ). A no i plus za podziemny system tuneli. Podoba mi się i też fajnie pasuje.
  14. Dziękuję za tak rozległy komentarz. Cieszę się, że fik się podobał. I dziękuję za wszelkie poprawki. Ten tekst zapewne ich potrzebował. Nie ma i nie będzie więcej rozdziałów. Raz, że nie mam pomysłów, a dwa, że nie mam niestety chęci na pisanie TCB. W sumie, to sam jestem pod wrażeniem, że aż tyle tego cuda spłodziłem. Jak już mówiłem, nie jestem miłośnikiem, ani fanem TCB, choć dało mi ono okazję pożartować trochę z bieżącej polityki. Swoją drogą, zastanawiam się jak bardzo tak kwestia się zestarzała.
  15. Przypomniałem sobie o temacie, to pora i na aktualizację (choć robiłem upgrade rok temu). Wymieniłem grafikę (bo stara była w serwisie gwarancyjnym), zasilacz i dołożyłem ramu. Teraz wygląda to tak: Płyta główna - MSI B450 Pro A CPU - AMD Ryzen 5 2600 Cooler CPU - BeQuiet Pure Rock (z outletu) Karta graficzna - XFX Radeon RX6600xt Swift 210 8gb Pamięć RAM - Pamięć G.Skill Aegis, DDR4, 32 GB,3000MHz, CL16 Dysk SSD - Goodram Iridium Pro 240 GB | Drugi dysk SSD - PNY 1TB M.2 PCIe NVMe XLR8 Zasilacz - SilentiumPC Supremo FM2 550w Obudowa - handmade Co ciekawe, ten zasilacz w zupełności starcza do tego sprzętu, choć według kilku sklepów jest stanowczo za słaby.
  16. Bardzo ci @Grento YTPdziękuję za ten komentarz. Jest w nim wiele prawdy, której chyba nie chcialem zauważyć. Pisząc Appleloosę (w 2 wersjach, z czego jedna poszła do archiwum), oraz pisząc nieopublikowany jeszcze fik o Twilight w szkole miałem przez cały czas takie dziwne poczucie, że to się nie do końca klei. Że gdzieś to wszystko nie ma sensu, ciągłości i w ogóle. Owszem, plany niby były, ogólne koncepty też, ale na każdym kroku realizacji miałem wątpliwości. Między innymi dlatego pierwsza wersja poszła w odstawkę. Ponieważ motywacja bohaterów negatywnych była zwyczajnie naciągana. Prawda jest jednak taka, że chyba nie mam pomysłu na przeszłość mane 6. Może najwyżej luźne koncepcje, ale nie potrafię z nich wyklarować czegoś spójnego i logicznego, jak widać. Przyznam, że czułem to podczas pisania, ale zrzucałem to na brak wiary w siebie. Tak wiec dziękuję za ten komentarz, bo upewnił mnie on, ze chyba pora zrobić sobie chwilę przerwy od szóstki i może zmienić nieco sposób pisania. Pozostało jeszcze wyjaśnić kilka kwestii, które potrzebują obrony. - Akurat pożar był wypadkiem (swoją drogą, to pozostałość z poprzedniego konceptu). Owszem, spowodowanym przez żołnierza, ale w zasadzie wypadkiem. Nitrocykl miał się rozbić o drzewo, zapalić się, a jego kierowca miał zwiać, ze go tu niby nigdy nie było. - AJ nie szła go od razu pobić. Miała zamiar zwyczajnie zrobić awanturę. A, że konflikt eskalował, to już gorzej. No i owszem jest niezbyt inteligentna, ale uznałem, ze nie może być geniuszem zbrodni, planującym kilkanaście ruchów naprzód. Jest raczej prostą właścicielką plantacji, która jak nie umie rozwiązać problemu słowem, to nierzadko używa pięści. - Zakończenie może trochę zbyt przesadzone, ale AJ musiała przeżyć i musiała się nabawić dużych kłopotów, by zostać na ścieżce bezprawia. Mogłem olać łowcę nagród w sumie. Tak czy inaczej, dzięki. Naprawdę takiego komentarza w tej chwili potrzebowałem I na koniec, czy będzie remaster któregoś z wymienionych przez ciebie fików? Nie. Dotychczas raz tylko dłubnąłem przy fiku konkursowym (po konkursie) i były to jedynie niewielkie, nic niewnoszące w sumie poprawki. Poza tym, nie mam nawet pomysłu co z tym zrobić.
  17. Rozdział XLS⠂: Inamoracja I kolejny rozdział. Długo wyczekiwany ślub Królowej Blackburn i Lockwooda. Nie zabrakło na nim znanych i nieznanych gości, oraz interesujących rozmów, a także małej ,,tajemnicy".
  18. Powiedzmy, że na wysokości skrzydeł jest zakamuflowany zawias. Ciagniesz za ogon i otwiera się górna część tyłu kuca. I tyle. A w środku dziura. Pusto. Zwykły bagażnik. Coś jak schowek pod siedzeniem skutera. W głowie Luny chyba nic. A u Vinyl zmienia odgłos wydechu, jeśli dobrze pamiętam.
  19. Komentarzy do kresów ciąg dalszy. A w nim: Spełnianie życzeń Przyjemny, świąteczny wypełniacz, bez specjalnych rewelacji, czy zaskakujących zwrotów akcji (nawet spotkanie z rodziną Silkflake było jak najbardziej przewidywalne). Ale to nie jest niczym złym. Po prostu kolejne punkty zrealizowane (i to zrealizowane dobrze), tak by każdy z bohaterów miał odrobinę radości w święta, a czytelnik uroczy tekst, który siłą rzeczy i klimatu wywoła u niego uśmiech na twarzy, oraz da mu odrobinę odprężenia od intrygi. Fajny dodatek do Kresów, bardzo przyjemnie się czytało. Następny dzień po świętach Święta, święta i po świętach. Atmosfera mija i życie zaczyna powoli doganiać bohaterów. Choć może nie wszystkich, bo Gelgia może sobie pohasać w śniegu (co swoją drogą jest urocze i zabawne). Albert dalej coś ukrywa (naprawdę, coraz bardziej ciekawi mnie jego młodość i to, jak doszedł do tego, co stracił). I pojawia się Archibald, otwierając nowy wątek i nadając nowy kierunek akcji. Ale jakoś nie to mi zapadło najbardziej w pamięć, a scena w sypialni Silkflake i Fenrira. Pewnie nie powinienem, ale przez całą chichotałem, bo przed oczami stał mi obraz z pewnego polskiego serialu. Nie wiem czy to zamierzenie, czy też nie, ale tak podziałało. I ogólnie, kolejny przyjemny i odprężający fik. Wiosna Cevalonii Mam mieszane uczucia co do tego dzieła. Pierwsza część to jeden z niewielu przypadków dobrego fika, który mi się nie podobał. A Wszystko jest jak najbardziej logiczne. To, że Fenrir się obraził po tym co usłyszał, że wszystkich odtrąca, że obraża się i psuje Silkflake spotkanie z siostrami… a także to, że Albert (który oczywiście o wszystkim wiedział) dolewa oliwy do ognia. Mówiąc krótko, to dobrze zrealizowany fik, a bohaterowie działają zgodnie z charakterem i w ogóle. Dalej jednak nie podoba mi się zachowanie Fenrira i to jak wszystkich potraktował. Moim zdaniem, powinien za to dostać solidnego, fabularnego kopa w plota. Co go może w sumie czekać. Plus za to za Alberta, który znowu wszystko wie i specjalnie nic go nie dziwi. Naprawde lubię gościa. Druga część, czyli pierwsze kroki Fenrira w nowej Cevalonii były z kolei całkiem przyjemne. Fajne opisy miejsc, nieźle zbudowany klimacik niedużego, ale ambitnego miasteczka, oraz przyjemna, drobna dawka niepewności. Taka, że widzimy, że coś jest nie tak, ale bohater ma tylko takie przeczucie. Dobry wstęp do rozgrywek z Archibaldem i Equestrią, oraz poznawania swojej biologicznej rodziny. Jakbym miał więc oceniać ten rozdział, to musiałbym powiedzieć, że trzyma wysoki poziom Kresów i będzie stanowił przyjemność dla czytelnika, ale daleko mu do tego by został moim ulubionym. Za nieustającą walkę Długie, długie opowiadanie kresowe, dające sporo ciekawych informacji o świecie i nie tylko. Skupię się tu na dwóch rzeczach. Pierwszą będzie ukryte w Equestrii Hollow Shades. Trochę dziwne, że Ceśka niewiele o tym wie i w sumie jakoś tego nieusankcjonowała. Bo albo to kryjówka bandytów, która należałoby spacyfikować, a nie olewać, albo normalne miasteczko, z którego czerpałaby podatki. Zwłaszcza, że istnieje już pewnie kilkadziesiąt lat. Ile to kasy jej przeszło koło nosa, nie mówiąc o jakiejś wymianie zebrzych eliksirów na pieczone bataty, czy coś. Z drugiej jednak strony, taka enklawa ukryta pod nosem Celestii, że niby wiadomo, że jest, ale w sumie nie wiadomo co, też jest spoko pomysłem. poza tym, bardzo przyjemnie się czytało o podróży delegacji, spotkaniu tych dziwnych stworów i budowaniu relacji zebry z Equestriańczykiem. Niezły wątek, dający wytchnienie od tematu głównego i w odpowiednim momencie ten wątek się połączy z losami Fenrira. Jedynie mogłoby być więcej Weissa w samej wiosce. Tego jak poznaje kim są mieszkańcy, jak żyją, jakie mają poglądy, czemu tak żyją, czego chcą i tak dalej. To by mogło fajnie rozbudować jego postać i dać czytelnikowi jeszcze jeden pogląd na Cevalonię. Ważniejsza jednak jest część, w której Fenrir von Ashfall odkrywa swoją przeszłość i nawiązuje relacje z wujkiem oraz kuzynem. Ten drugi jest raczej cichym, niezbyt energicznym ogierem, który zdaje się chcieć tylko spokoju i szacunku Archibalda. Jednak po poznaniu planu Archibalda zacząłem odnosić wrażenie, że tak jak Fenrir, Hermes też może stanowić problem w tymże planie. Nie zdziwiłbym się, gdyby postanowił wypiąć się na jedną i drugą stronę i rządzić swoim skrawkiem ziemi, próbując być neutralny. Nawiazałby stosunki dyplomatyczne, rozwinął handel, przemysł i może poślubił jakąś damę z Equestrii. Sam Archibald jawi się jako burak i rozpustnik, który nie szanuje nikogo (nawet Hermesa) i chce być wielkim wodzem, który przyćmi jego przodków i tak dalej (i uczyni Cevalonię znów wielką). Przyznam, że gdyby nie ostatnia scena, w której rozmawia z jakąś kalczą, miałbym go za bufona, który rozpęta cyrk, który wymknie mu się spod kontroli. A tak, mam pewne wrażenie, że to tylko maska, pod którą kryje się wyrachowany i jednak pragmatyczny dyktator. Podoba mi się jak Fenrir manewruje między nim, kuzynem, dyplomatami z Equestrii i klaczami zachęcanymi przez Archibalda. Bardzo przyjemnie napisany fik. Chyba będzie jednym z moich ulubionych w kresach. Żegnajcie dawne dni Glejpnir jedzie do wojska. To w zasadzie główna część tego fika. I tradycyjnie jest bardzo dobrze napisana (z jednym wyjątkiem, o którym później). Zarówno to jak się upija, jak i jego rozmowa z Primrose. To było tak żywe, tak realistyczne. Świetne opisy i oddanie emocji. Choć mam jedną uwagę odnośnie samej sceny wyjazdu do woja. Tam na stacji powinni być oddelegowani gwardziści. Dowódcy tych nowych, kilku szeregowych i tak dalej. Ktoś powinien pilnować rekrutów by nie spanikowali, nie uciekali, nie palili kart, czy się nie pobili w czasie podróży. Mogliby im też im wyjaśnić to i owo po drodze. Powinny być nawet podstawione specjalne wagony tylko dla wojskowych (chyba, że cały pociąg był dla nich). Tak myślę. Scena rozmowy Silkflake z siostrami też była bardzo ciekawie napisana. Myślę, że Hoffman dobrze oddał zakochanie (a raczej miłość) Silkflake do Fenrira. Sensowne wydaje mi się też zachowanie sióstr. Te dwie, którym matka znalazła mężów są w opozycji i też uważają wybór najmłodszej za zły, a ta siostra, która była przeciw matce choć trochę popierała najmłodszą z sióstr (o ile ich nie pomyliłem). Swoją drogą, mam nadzieję, że jeszcze dojdzie do spotkania całej czwórki po czasie i być może niektóre zrewidują swoje poglądy. To była kolejna partia dobrych rozdziałów. To też chyba odpowiedni moment by oddać głos na Epic. To naprawdę dobrze i ciekawie napisany SoL, z wielowymiarowymi, żywymi bohaterami, dobrze opisanymi, żyjącymi miejscami i przyjemnym klimatem alternatywnej Equestrii, oraz wspaniale wykreowanym światem. Świetnie się bawię przy lekturze i polecam każdemu.
  20. Jakiś czas temu wpadł mi do głowy dziwny pomysł o tym, że kucyki służą do jeżdżenia. W związku z tym, ktoś musi je sprzedawać I tak oto powstał pomysł na Discorda handlującego używanymi klaczami jakby to były samochody. I tak się potoczyło, że w ramach odprężania się, napisałem ten niezbyt śmieszny, ale za to nieciekawy fik. Stajnia Discorda [Oneshot] [Random]
  21. Kolejny kawałek kresów za mną, to pora i na komentarz. Tym razem trochę inaczej, bo każdy z tych kilku fików doczeka się krótkiego komentarza. Piątek trzynastego Niewiele poprzednim razem wspomniałem o Fenrirze najemniku, bo pisząc poprzedni komentarz już czytałem to dzieło i postanowiłem się wstrzymać. Tak czy inaczej, w Equestrii Fenrir trafił szczęśliwie. Jako kuc bez szkoły, zawodu, rodziny czy kasy, mógł skończyć na kilka sposobów. Adept najemników to na pewno lepsza opcja niż trup czy ogier negocjowalnego afektu. Trochę jednak szkoda, że tych scen z życia najemnika tak relatywnie niewiele. Rozumiem, że ideą było raczej pokazanie, że Fenrir nie realizuje się jako najemnik, bo ma mało zleceń i słabe, oraz degradującego wpływu Spicy. Swoją drogą, to dobrze napisana postać, służąca do bawienia czytelnika i irytowania głównego bohatera, choć jej finałowa motywacja faktycznie jest nieco dziwna. Fenrir ma rację, że ona ma coś nie ten teges pod grzywą. Z drugiej strony, nie mogę powiedzieć by Spicy była źle napisana. Jest konsekwentna w swych poglądach, a jej motywacja nie kłóci się z zachowaniem. To faktycznie jest dobrą motywacją by zostawić najemników i szukać szczęścia gdzie indziej. Osobiście wolałbym jednak zobaczyć zdecydowanie więcej Fenrira jako najemnika. Jak zaczyna szkolenie, jak musi po raz pierwszy sprać dłużnika i jak się z tym czuje. Jak, dajmy na to, okrada gościa, którego wcześniej widział w rodzinnej sytuacji. Druga rzecz, co do której mam w tym fiku wątpliwości, to wielkie szczęście Fenrira. Pomijając już, że jako najemnik wychodzi cało z zasadzki (i chyba bez ran), to gdy tylko zaczyna myśleć o zmianie swojego zawodu, trafia się oddział łowców, a do tego w mieście pojawiają się pogromcy najemników, skłaniający go do podjęcia decyzji. Wprost idealna sytuacja dla pegaza. Z drugiej jednak strony, nie widzę powodu by nie dać mu trochę tego szczęścia. Wszak początek życia miał kiepski. To nie jest zły fik. Wprost przeciwnie, jest nawet dobry. Na solidnym, wysokim poziomie Kresów. Spodziewałem się jednak czegoś innego. Ale cóż, może jeszcze dostanę jakieś wspomnienia Fenrira z czasów jak był najemnikiem. Takiego Fenrira opowiadajacegosynkowi o swoim pierwszym dniu w pracy... To tylko sekret. Wreszcie Gelgia dostaje czas antenowy. Czekałem na to, bo od pierwszych rozdziałów zdawała się być klaczą inteligentną, która może co nieco zmienić, niekoniecznie będąc na pierwszej linii fabuły. I oczywiście nie zawiodła. Nie dość, że poznajemy ją bliżej i nieco więcej jej matkę, to jeszcze mamy w fajny sposób wprowadzone zebry i fragment ich kultury, oraz magii w postaci szkatuły. Fajny koncept i fajny artefakt. Nie szkoda mi jednak, że Gelgia nie potrafiła o niego zadbać. Bohaterowie nie zawsze muszą sobie dobrze radzić z tym, co rzuca im los. Zwłaszcza, że ta szkatułka dawała sporą władze temu, kto odpowiednio jej użyje, ale też wymagała pewnej odpowiedzialności. Ani na jedno, ani na drugie Gelgia zdaje się być nie gotowa. Same sekrety ze szkatułki były trochę niepokojące. Zwłaszcza ten drugi, bo pierwszy to świetna okazja by zademonstrować moc artefaktu i pokazać kawał świata zebr. Zastanawiam się też, gdzie się podziała szkatułka i co z tego wyniknie. I czy jeszcze się w ogóle pojawi. Sam fik mi się podobał i czytało mi się go rpzyjemnie. Tajemnica Białego Bazyliszka Przyznam, to był trochę dziwny fik. Nie zły, tylko po prostu trochę dziwny. A przynajmniej dziwna jest ta część, w której Fenrir musi się wydostać z jaskini. Wydaje mi się to kompletnie nie pasować ani do dotychczas czytanej fabuły, ani do świata. Zupełnie jakby to była część innego fika. Wędrówka po tej dziwnej jaskini (czy to fizyczna, czy duchowa) również jest jak dla mnie trochę zbyt chaotyczna i po prostu… no, nie czułem by była całością z resztą kresów. Scena końcowa, kiedy Fenrir przypadkiem spotyka kogoś, kto przeżył to samo też budzi moje wątpliwości. Głównie dlatego, że jest, moim zdaniem, za szybko. Gdyby była kilka rozdziałów później, przy okazji przypadkowej rozmowy i innego wątku a do tego gdyby ją kawałek pociągnąć, byłoby to lepiej. Za to fragmenty rozgrywające się poza jaskinią to świetne sceny z życia łowców. Rozmowy, dyskusje… i oczywiście wspaniałe przechwałki i docinki Bottomless Poucha. Muszę przyznać, że bawią mnie jego rozmowy z Fenrirem, co to on nie może i co to nie robił z klaczami. Pewnie część tego to nieprawda, ale co z tego. Wspaniały erotoman-gawędziarz. Trochę irytujący dla innych bohaterów, ale dobrze rozładowujący napięcie. W sumie nawet bym chciał żeby wrócił i podrażnił Fenrira, że se wreszcie kogoś znalazł, ale tylko jedną i skoczyłby w bok, albo namówił ją by zaprosiła koleżanki do domu… Walkę opisano całkiem spoko. Z odpowiednią dynamiką i wyważeniem. Tu też dobrze było widać pewne wady magii jednorożców, pod postacią konieczności przygotowania zaklęcia. To fajnie równoważy trzy rasy. Ogólnie, to dobre. Aczkolwiek, moim zdaniem jedno ze słabszych, spośród tych, które dotychczas przeczytałem (winię wysoki poziom kresów ). Wolałbym tu widzieć więcej tropienia, poszukiwania i może dyskusji o stworach (bo to co kupiec nazwał bodaj bazyliszkiem, wcale nie musiało nim być), a mniej tej jaskini. Ołowiany Gleipnir Klasyczna (tak myślę) fabuła rozgrywająca się w liceum. On ciamajda, nie najlepiej się uczy, jest pośmiewiskiem. Podkochuje się oczywiście w jakiejś klaczy (nie jest to jednak samica alfa, albo beta aspirująca do alfy, lecz szara myszka z dołu hierarchii szkolnej), ale nie bardzo wie jak zagadać, jednak w końcu daje radę. I zapewne gdyby nie ten wypadek na lekcji alchemii, to byłby to całkiem zwykły fik o relacji dwóch kucy w szkole. To, co wyróżnia ten fik spośród podobnych fabuł (poza tamtym wypadkiem), to ponadprzeciętna gamoniowatość Glejpnira. Momentami byłem nawet skłonny uznać ją za irytującą, ale z drugiej strony, nie jest ona pozbawiona sensu. W końcu to przybysz z obcego kraju który nie miał chyba żadnych znajomych i przyjaciół, żadnej miłostki, a jego edukacja też była raczej ograniczona. Zastanawiam się nawet, czy on się bawił z innymi dziećmi w Neighfordzie? Poza tym, ta gamoniowatość fajnie działa w jego rozmowach z bardziej ogarniętym kumplem i samą Wise Glance. Wyróżnia go też ten wypadek i jego efekty. Spodziewałem się, że Glejpnir nie będzie specjalnie chciał używać nowej zdolności, ale nie spodziewałem się, że tak zostanie do końca, ani, że ogier nie będzie nawet próbował powtórzyć wypadku, by mieć moc i móc ewentualnie w przyszłości bronić swojej ukochanej, czy jej zaimponować. Fajne rozwiązanie. Postać Wise Glance też bardzo spoko. Dobrze napisana i całkiem przyjemnie się obserwuje jej losy. Ogólnie, fik OK, trzyma poziom. Nikt nie jest doskonały Wreszcie jakieś spotkanie Fenrira z kimś z rodziny. W odpowiednim, zdaje mi się momencie. Widać jaka zmiana w nim zaszła i w sumie jaka zmiana zaszła w Glejpnirze. Zwłaszcza ten pierwszy wygląda jakby postarzał się dwa razy ponad wiek i niekoniecznie kroczy właściwą drogą. Przynajmniej według kuzyna. Ogólnie, co tu dużo mówić, fajny przerywnik, konfrontujący dwóch pozytywnych bohaterów i splatający dwie idące równolegle linie fabuły. Samotny pegaz na rozdrożu Z miejsca polubiłem w tym fiku Silkflake, za jej bezpośredniość, otwartość i kilka ciętych uwag. Dobrze dla Fenrira, że ona nie ma aparycji Doris z drugiej części Shreka. Z drugiej jednak strony, to co zrobiła było jednak bardzo nieodpowiedzialne. Zaprosiła obcego, śmierdzącego pegaza do własnego domu. Odnoszę wrażenie, że zrobiła to nie tylko dlatego, że jest altruistką, ale też dlatego, że zrobić na złość rodzicom (a w zasadzie samej matce). W końcu Fenrir jest przeciwieństwem tych wszystkich, których matka jej przysyłała. Ogólnie, ich relacje śledziło się całkiem przyjemnie. Chyba lepiej niż podchody Glejpnira do Wise Glance, choć tamta wersja pierwszego kontaktu wydaje mi się bardziej realistyczna. Tym niemniej, ta dwójka do siebie pasuje i tworzy okej relację. W każdym z tych opowiadań dostałem to, czym Kresy mnie tak ujęły i zachęciły do siebie. Mianowicie dobrze stworzony, żyjący świat, dobrze napisane, kilkuwarstwowe postacie i przyjemną, całkiem logiczną fabułę, a nawet trochę zabawnych sytuacji. Wciąż polecam i czytam dalej. A czy na coś czekam? Tak, na wspomnienia Fenrira najemnika, może coś z przeszłości Alberta i więcej tego samego. I może aktualizacja pliku z chronologią
  22. O matko, przegapiłem komentarz. I to jeszcze od Dolara. W zasadzie, korzystając z okazji chciałbym ci tu @Dolar84podziękować. Nie tylko za komentarz, ale też za to, że to dzięki tobie ten fik powstał. Nie pamiętam czy kiedykolwiek to mówiłem publicznie, ale inspiracją do wrednej Szóstki był fik, który zacząłem (i niestety nie skończyłem) pisać na jeden z konkursów. Konkretnie na edycję Punk (ten na 100k słów). Wprawdzie był on o czymś zupełnie innym i trochę bardziej w stylu Bardzo dzikiego zachodu, ale miał te trzy najważniejsze elementy (czyli anthro, steampunk i western). Gdzieś go nawet mam, więc może kiedyś się pojawi. Cieszę się również, że fik się spodobał. Mam też nadzieję, że reszta trzyma podobny poziom. Tak w zasadzie, to już ro zrobiłeś, bodajże przy okazji dwóch konkursów.
  23. Nareszcie nadeszła pora, że zabrałem się za lekturę Kresów. Nie będę ukrywał, długo się przed tym wzbraniałem. Niesłusznie, jak widzę, bo Kresy to naprawdę dobry fik. Swój komentarz ograniczę do pierwszych czterech opowiadań, które dotychczas przeczytałem. Na pozostałe przyjdzie pora później. Pierwsze co mnie urzekło w tym fiku i urzeka dalej, to wspaniale wykreowany świat, który żyje i ma swoje własne problemy, a które oczywiście bezpośrednio lub pośrednio dotykają bohaterów. Weźmy chociażby biedę i niestabilność Neighfordu. Dlatego Albert musi trzymać wszystkich twardo, by mieszkańcy mogli powoli poprawiać swój byt i budować lepsze państwo. Wpływa to też na to, jak traktuje własną rodzinę i jak wiele od niej wymaga. Z tego samego powodu Equestria jawi się bohaterom jako wspaniała kraina mlekiem i miodem płynąca. Ale z biegiem czasu i wydarzeń nasi bohaterowie odkrywają jak złożony i nie aż tak spokojny jest to świat. Już na początku widać też, że kucyki mają uprzedzenia do innych ras, czy swoje własne poglądy na daną sytuację. Albert ma na przykład dość niskie mniemanie o pegazach (których tam nie ma zbyt wielu), podszyte może stereotypami, a może własnymi doświadczeniami. I to wpływa na to, jak traktuje Fenrira. Zaś w rozdziale poświęconym szkole Glejpnira czuć niechęć do niego, ze strony innych uczniów. To wszystko sprawia, że ten świat wydaje się być realistyczny i ma głębię, co tylko przydaje bohaterom. A skoro o bohaterach mowa, to w zasadzie pierwsze cztery rozdziały, to przedstawienie bohaterów, oraz ich umieszczenie na początku ich drogi. Pierwsze skrzypce gra tu raczej Fenrir. Na początku widzimy jak mu ciężko od samego początku, jak musi pracować od młodych lat i jak jego wujek go nie lubi. Nic dziwnego, że chłop zwiewa i postanawia szukać szczęścia w ,,mlekiem i miodem płynącej" Equestrii. I oczywiście trafia w tylko teoretycznie lepsze miejsce, czyli do najemników. Przyznaję, ma chłop kiepski start, ale to fajnie buduje tą postać, a poza tym, naprawdę wpływa na jeog decyzje i w sumie będzie się za nim ciągnąć. Jego kuzynostwo, czyli Gelgia i Gleipnir są w trochę lepszej sytuacji. Startują z wyższego miejsca i mają łatwiej. Choć też nie łatwo. Młody Glejpnir uzyskuje nawet szansę edukacji w dziedzinie magii, za granicą. Swoją drogą, całkiem fajny, klimatyczny rozdział o tym, jak ktoś z innego kraju może się czuć przyjeżdżając za granicę na studia. No i Silkflake. Początkowo zdaje się ona niezbyt pasować do historii o mieszkańcach Neighfordu, ale po jej relacjach z rodziną, marzeniach i zakończeniu jej historii można się domyślić jaka odegra rolę. Przyjemna postać marzycielki (zaradnej), którą od razu da się lubić. I jeszcze na koniec, poboczna postać, której też chcę poświecić kilka słów. Mianowicie Albert. To dobrze wykreowany wódz miejsca, którym przyszło mu zarządzać. Jest twardy i trochę despotyczny, ale jestem skłonny zrozumieć jego motywację, bazujacą na jego wiedzy i pragnieniach. Nawet jego stosunek do dzieci wynika z troski (źle wyrażonej) i własnej wiedzy o świecie. Można owszem się przyczepić, ze z pragmatycznego punktu widzenia źle rozegrał relacje z Fenrirem (niekoniecznie źle z własnym bratem), ale fakt, że uprzedzenia i poglądy Alberta biorą górę nad zimnymi kalkulacjami tym lepiej kształtują tą postać. Przyznam nawet, że ten despota ujął mnie na tyle, że chciałbym zobaczyć jego własny fik. Może taki, w którym widzimy jak zdobył władzę w Neighfordzie i jak założył rodzinę. Co do opisów, to są one moim zdaniem akuratne. Wystarczająco rozbudowane by zbudować klimat, oraz pozwolić by czytelnik sobie wyobraził co się dzieje wokół. Doskonale też współgrają z rytmem opowieści, zajmując jak dla mnie tyle miejsca ile powinny. Dało się poczuć zarówno klimat raczej surowego i niebogatego Neighfordu, jak i szkoły magii w Equestrii, czy rodzinnego domu Silkflake. Świetnie też oddawały emocje i atmosferę otoczenia. Podczas rozmowy Glejpnira z tym jego kolegą ze szkoły dało się wyczuć niechęć do przyjezdnego jednorożca, wynikającą z jego pochodzenia i rodziców. Kolejny plus jak dla mnie. I na koniec dwa słowa o formie, bo to też wypadałoby skomentować. Tu również jest bardzo dobrze. Tekst czyta się przyjemnie, bez żadnych zgrzytów, błędów, czy literówek. Powiedziałbym wręcz, że się przez niego płynie. Gorąco polecam i czytam dalej. Bo to naprawdę dobry fik, który ma to, co trzeba. Świetny świat, i wspaniałych bohaterów.
  24. Gdybym miał podsumować tego fika jednym zdaniem, powiedziałbym: za krótki. Stanowczo za krótki. Jest tu kilka ciekawych pomysłów i rozwiązań, ale niestety nie są one rozwijane. Są po prostu wrzucone, jakby w nadziei, że samo coś z nich wyjdzie. Weźmy chociażby ten gigantyczny statek. On sobie jest i tyle. Owszem, jego komputer gada, ale jakoś nikt nie pyta, jak to lata, nikt nie marudzi, że zasłania słońce, nikt nie panikuje jak takie wielkie coś zawiśnie nad miastem i żaden pegaz nie robi sobie z tego legowiska. Nie ma nawet przypadków, że komputer zidentyfikuje pegaza (albo smoka) jako zagrożenie i ostrzela. Przecież tu jest olbrzymi potencjał dla budowania statku, czy relacji. Kolejne zastrzeżenie mam do wszystkich problemów jakie napotyka główny bohater (poza głównym). Otóż rozwiązuje je w trymiga. Zostaje kucem i od razu zaczyna chodzić. Latać się uczy w trymiga (po znalezieniu nauczycielki) i nie popełnia potem problemów. Co więcej, ma kondycję by przelecieć spory kawał Equestrii kiedy mu się zachce. Kryształ też zdobywa dość łatwo. Relacje miedzy postaciami też niestety są bardzo spłycone. Sunset bardzo szybko ufa przybyszowi (jak z resztą wszyscy) i bardzo szybko się w nim zakochuje. A jeszcze szybciej mu wybacza, że ściągnął ją z innego świata i naraził na prawne nieprzyjemności. Celestia też za łatwo mu powierza los Sunset. Nie ma też nikogo, kto byłby źle nastawiony. Poza Celestią, która się wnerwia, gdy ta istota atakuje, bo twierdzi, że to ten człowiek ją sprowadził. Wracając jeszcze do Sunset, przez cały fik nie jest poruszana kwestia świata, z którego została sprowadzona. Przez cały fik bohater nawet nie myśli o tym, ze może łatwiej jemu przenieść się do jej świata, niż ściągnąć ją do siebie. W ogóle kwestia tego, że przybyła z jeszcze innego świata nie była poruszona. Żadnych pytań, co tam robiła, jak się tam znalazła, czy coś. Niepowalające są też opisy. Owszem, na początku sporo technikalii, ale potem robi się opisów coraz mniej i mniej. Zwłaszcza w miejscach gdzie jest czas i okazja by się rozwinąć w tej materii. Ale żeby nie było, że tylko narzekam, są fajne rzeczy. Sam koncept jest spoko (szkoda, że niewykorzystany). Początkowe opisy technologii nawet dają radę. No i jest jeszcze Norman (statek), którego nawet da się lubić . Wprawdzie jego zyskiwaniu świadomości też brakuje opisów i czasu antenowego, ale mimo to, jako komputer pokładowy jest spoko. Nie wiem nawet, czy nie jest najciekawszą postacią w fiku. I jeszcze zdanie o stronie technicznej. Źle nie jest, ale mogłoby być trochę lepiej. Są błędy i niekiedy słownictwo mogłoby być trochę bogatsze. Czy polecam? Jako źródło kilku ciekawych pomysłów na HiE, to może trochę, ale jako fanfik sam w sobie, to nieszczególnie. To, maksymalnie, średnie dzieło. Wprawdzie z potencjałem, ale zabitym przez wspomniane braki.
  25. Odkopuję po raz kolejny, bo też uważam, że warto. To prosta, krótka, randomowa komedia. Żarty nie są wysokich lotów, a do tego opisy istnieją najwyżej szczątkowe i tylko do tego by bawić. Ale przecież tego tu nie trzeba. Mamy trochę poryty, ale cudowny humor, żarty wynikają jeden z drugiego, a do tego, dzięki pędzącej akcji wszystko jest jeszcze bardziej szalone. Polecam, to naprawde modelowy kawał randomu i do tego świetny HiE
×
×
  • Utwórz nowe...