Skocz do zawartości

Trudne Negocjacje


kapi

Recommended Posts

Saladin nie był w Canterlot od kilku lat. Tak sę złożyło, że ojciec posłał go na długą misję do Zebriki, gdzie uspokoił władców. Byli oni zdenerwowani atakami samozwańczej grupy fanatyków z Siodłowej Arabii. Wojna wisiała w powietrzu, jednak dzięki zręcznej dyplomacji Saladina nie wybuchła, a jego ojciec uporał się z samozwańcami. 

 

Teraz miał pojechać wreszcie do miejsca, gdzie lubił wracać, gdzie czekała jego dobra znajoma - Celestia. Negocjację miały dotyczyć pewnego punktu zapalnego pomiędzy Equestrią, a Siodłową Arabią, czyli Gór Południowych (jak nazywano je w Equestrii) lub Gór Księżyca (jak głosiło Arabskie nazewnictwo). Mieszkały tam pradawne ludy arabskich koni, które zajmowały się wydobyciem kryształów księżyca i tworzenia z nich przedmiotów użytkowych. Była to kultura ewidentnie związana z krajem Saladina. Jednak zgodnie z traktatami należała do Equestrii. Ta wizyta miała zakończyć się oddaniem Gór w ręce ojca Al-Krudiego. Byłby to wielki sukces młodego dyplomaty, okazja do spotkania z Celestią, jak i zapoznanie z pozostałymi władczyniami Equestrii.

 

Oto Saladin stał przed złotymi bramami stolicy. Była to wyjątkowo oficjalna wizyta, dlatego musiał wziąć orszak. Nie przepadał za tym.  Udało mu się zmniejszyć go do zaledwie 15 wojowników z Siodłowej Arabii. Na dodatek byli to jego dobrzy znajomi z innych wypraw, gdzie wielokrotnie zdarzyło im się wspólnie walczyć. Cała gromada weszła przez otwartą bramę do miasta. Witały ich fanfary i klacze sypiące czerwone kwiaty. Posuwali się głównym traktem dostając się do pięknej reprezentacyjnej dzielnicy, gdzie każdy budynek był zrobiony z marmuru złota i drogich kamieni, rzeźbienia zdobiły gmachy i wysokie wierze. Przeszli przez kolejny krąg murów opatrzonych strażą salutującą na cześć gości. Za murami mieściły się instytucje jak Uniwersytet Canterlocki, z jego słynnym wydziałem magii, Wielki Teatr i Opera, Królewskie ogrody, zakłady płatnerskie i doskonałe restauracje królewskie.

 

Gdy w końcu orszak przekroczył największe mury odgradzające Pałac i Archiwa od reszty miasta sama Księżniczka Celestia wyszła aby powitać gości. Po uroczystych procedurach, gdzie przeprosiła za brak obecności pozostałych dwóch monarchiń, które były w podróży i dopiero wracają, księżniczka odesłała obydwa orszaki do sali jadalnej i zajęła się rozmową z Saladinem. Pytała go o wieści i sama opowiadała trochę o sobie, choć nadzwyczaj mało. Wydawała się być dość zmęczona. Zaprosiła ambasadora do swej wierzy, gdzie zjedli prywatny smaczny posiłek złożony z rozmaitych, wymyślnych ciast. Następnie pożegnali się przed wieczorną ucztą, gdyż Saladin musiał się przebrać, umyć, a Celestia miała kilka ważnych spraw do załatwienia. Po jedzeniu miały nastąpić negocjacje, które były czystą formalnością, gdyż już ustalono szczegóły wcześniej. W zamian za Południowe Góry Equestria otrzymywała oddział 100 ogierów z Siodłowej Arabii do walki podjazdowej i patrolu granicy z Krajem Gryfów. Następnie plan przewidywał podpisanie traktatu i pobyt ambasadora tak długo, jak będzie chciał bądź mógł, co bardzo cieszyło Saladina.

 

W końcu o godzinie 20:00 zaproszono wszystkich na uroczystość do sali balowej. Stoły były zastawione wyśmienitym jedzeniem, którego zapach unosił się i nęcił. Gdy ogier wszedł do sali znajdowało się tam wiele szlachetnie urodzonych dam i mężów. Każdy kuc nosił wykwintne, bogato zdobione stroje, a na podwyższeniu grała orkiestra. Nad salą unosił się gwar rozmów. Po kilku chwilach ambasador dostrzegł gospodarzy. Na wielkim podeście siedziały trzy księżniczki. Na środku miejsce zajęła Celestia. Na głowie nosiła wielką złotą koronę, przyozdobioną rubinami i z tego kamienia zrobionym symbolem słońca. Suknię miała złoto-białą, bogato zdobioną i piękną z paroma pasami materiału z przodu, które pozostawiały puste miejsce na klatce piersiowej w kształcie wschodzącego słońca. Na twarzy władczyni jawił się szeroki uśmiech. Sama siedziała na złotym tronie, nad nią wisiał gobelin ze słońcem. Po prawej siedziała Księżniczka Luna w swym pełnym nocnym majestacie. Wyglądała tajemniczo, groźnie, ale zarazem ponętnie i cicho. Nosiła długą, piękną  czarną suknię ze srebrnymi i granatowymi zdobieniami. Na piersi widniał wielki półksiężyc, a na skroniach nosiła delikatny srebrny diadem z granatowymi topazami i wielkim diamentem na środku. Wyraz jej twarzy nie był ani przychylny ani zły, jej oczy uważnie badały przybysza. Ostatni tron po lewej zajmowała Twilight Sparkle. Jej fioletowo różowe włosy układały się w nietypową, wymyślną formę. Na łowie nosiła koronę. Jej suknia była prosta, błękitna ozdobiona srebrnymi gwiazdami i jedną różową na piersiach. Jej mądre spojrzenie również przyjaźnie zwracało się do Saladina. Nad księżniczką wisiał prosty, fioletowy gobelin z elementami harmonii.

 

Po oficjalnym przedstawieniu się grupa dyplomatów udała się do oddzielnego pokoju, gdzie leżał wielki zwój ze spisanym traktatem. Wszyscy przeczytali ów tekst i po kolei zaczęli się podpisywać. Zaczął Saladin, lecz gdy Celestia chwyciła pióro i nalała wosk na kartę ogier poczuł jakąś słabość. Zobaczył, że zaczyna się chwiać, podobnie jak władczynie. Kałamarz i pióro upadły rozlewając atrament po karcie. Wszyscy zaczęli upadać. Księżniczkom zabłysły rogi, jednak wtedy coś schwytało Saladina i powaliło na ziemię. Poczuł ból w głowie, a dalej nastała ciemność. 

 

Ambasador ocknął się w jakimś drewnianym pomieszczeniu. Nie miał przy sobie broni i leżał na podłodze przykuty łańcuchem do ściany. Zobaczył księżniczki wpatrzone w okno  kratami, za którym szalała burza. Pioruny rozdzierały nieboskłon robiąc olbrzymi hałas. Władczynie nie zorientowały się, że Saladin się obudził, ale na nodze każdej z nich znajdowała się potężna, ciasno zaciśnięta bronzoleta z jakimiś dziwnymi zielonymi, świecącymi znakami. Każda z nich była przykuta tak samo jak on. Za drzwiami słychać było miarowe kroki. O dziwo całym pokojem bujało i miotało to w jedną to w drugą stronę. Brak oświetlenia tym bardziej pogarszał nastrój, gdy deszcze przez nieoszklone okno wpadał ciężkimi kroplami do środka.         

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Canterlot... moje oczy zawsze radowały się na widok tego miasta i stolicy kucyków. Wiele lat nie odwiedzałem tego miejsca, przebywając w Zebrice  aby nie dopuścić do wybuchu wojny, którą spowodowałby grupa renegatów z naszego kraju.

Teraz kolejna sprawa była dużo bardziej prestiżowa - mieliśmy objąć w posiadanie Góry Księzyca, a tamtejsi mieszkańcy i ziemie należałby już na zawsze do Arabii Siodłowej. Ziemie jednak od dawna należały do Equestrii, a mój ojciec, choć mocno zaprzyjaźniony z Władczyniami tej krainy, wcale nie zamiarzał oddawać im choćby pędzi ziemi. Mój najstarszy brat, Buuri, któy był dowódcą armii, chciał zająć ziemie siłą. Ale na szczęście zdołałem mu ten pomysł wybić z głowy. Dawniej byliśmy wojowinczym narodem, a choć dysponowaliśmy dużą i silną armią, od bardzo dawna nie byliśmy na żadnej wojnie. I chciałbym, żeby tak pozostało. 

 

Na szczęście doszlismy do porozumienia. Przekazaliśmy armii Equestrii setkę Jeźdźców Zefira - elitarne oddziały naszej armii, które teraz miały być podległe Celestii i pomagać w obronie ich północnych granic. 

 

Jakże cieszyło się moje serce, gdy ujrzałem nie tylko miasto kucyków, ale również tą, która niemal była mi drugą matką i dobrą przyjaciółką. Mądra, łagodna, piękna i dostojna - oto była Celestia, Pani Słońca. Gdyby nie ona, pewnie wyrósłbym na rozkapryszonego, nadętego i lalusiowatego księcia, który całymi dniami doznaje próżności i nowych, zblazowanych rozrywek. Zawsze w duchu dziękowałem, że dała mi tą, jakże ważną motywację i uwagę abym zaczął nad sobą pracować.

Jednak teraz miałem poznać dwie inne władczynie - Księżniczkę Lunę, oraz Księżniczkę Twilight Sparkle. 

Księżniczka Twilight była osobą prostą, ale niezwykle przyjazną i kulturalną, a przede wszystkim bardzo oczytaną i zapoznaną z kulturą mojej krainy. Zadawała mnóstwo pytań na każdy temat, a ja z przyjemnością na nie odpowiadałem. 

 

Za to Księżniczka Luna... na wielkie pustynie, jakże mi smutno było, widzieć brak uśmiechu na tak pięknej twarzy. Córy naszej krainy słyną z wielkiej urody, ale doprawdy nawet one nie są w połowie tak piękne i majestatyczne jak Pani Nocy. Zauważyłem jednak, że bacznie mi się przygląda, bada mnie w końcu widziała mnie pierwszy raz. Och, wiele bym dał aby spokojnie porozmawiać z nią sam na sam. Wydawała się taka spokojna, wręcz oziębła, ale potrafiłem poznać kucyki na tyle, żeby domyśleć się, że pod chłodną powierzchnią, może się kryć piękne i dobre serce. 

 

Następne były negocjacje - właściwie czysta formalność. Gdyby się udało, zyskałbym nie tylko prestiż w oczach ojca i kraju, ale mógłbym też zostać dłużej w Equestrii. Ale najpierw sprawy państwowe. Gdy Celestia miała już podpisać, wtedy zaczęło dziać się coś dziwnego. Wszyscy zaczeli tracić przytomność, łącznie ze mną. 

Kiedy się ockanąłem, nie miałem na sobie swoich szat (chodzenie bez nich, uważamy za nieco pretensjonalne, wręcz niewłaściwe etycznie na terenie naszej krainy), a w dodatku byłem skuty łańcuchami! Ja, ambasador Arabii Siodłowej, królewski syn byłem skrępowany jak pospolity bandyta! Ale nie to było najgorsze. Wraz ze mną bły tutaj one... Księżniczki! Skute i pozbawone swoich królewskich regaliów, skrępowane dziwnymi łańcuchami. Poczułem, że pomieszczenie się kołysze, a to znaczy jedno - wiozą nas gdzieś, albo jesteśmy na statku! Porwano nas...

Nie wiedziałem co gorsze - porwanie, czy też przebywanie na golasa wśród trzech pięknych dam...

- Och... moja głowa... - ocknąłem się masując obolały czerep. Zaraz jednak momentalnie się ocknąłem w pełni, starając się opanować kręcenie w głowie. 

Edytowano przez Ares Prime
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Księżniczki odwróciły się na dźwięk jego słów. Pierwsza podeszła księżniczka Twilight i dość gorączkowo zaczęła go wypytywać:

- O ambasador... witam ponownie i przepraszam za te tragiczne okoliczności... mam nadzieję, że nic Panu nie jest... - już na pierwszy rzut oka widać było, że księżniczka jest trochę zdezorientowana i działa w pośpiechu i stresie, a na pewno, że nigdy wcześniej nie była w tej sytuacji. Co chwila odwracała wzrok w stronę Królewskich Sióstr, na przemian z lekko niezręcznym i wymuszonym uśmiechem, który jednak zawierał prawdziwe pragnienie ,aby wszystko było dobrze i aby Saladin nie poczuł się urażony czymkolwiek. Twilight jakby bardziej przejmowała się samym faktem niewygód ambasadora, niż swoją sytuacją i porwaniem.

 

Księżniczka Celestia w swym majestacie podeszła bliżej i położyła kopyto na ramieniu swej byłej uczennicy.

- Z pewnością nasz drogi gość przebaczy obecne niewygody nam, któreśmy ich nie spowodowały, a swój słuszny gniew obróci przeciw naszym oprawcom. Proszę jednak o wybaczenie. Nie wiemy jeszcze kto nas porwał, gdyż ocknęłyśmy się niewiele przed Tobą.

Księżniczka emanowała lekkim światłem, nawet mimo tych warunków, a jej spojrzenie dodawało otuchy. Na ustach widniał zatroskany, choć uspokajający uśmiech. Wtedy jednak ozwała się najbardziej tajemnicza ze wszystkich dam będących w pomieszczeniu z Saladinem - Księżniczka Luna. Jej głos brzmiał potężnie, choć w brzmieniu był spokojny. Początkowo nie obracała się do rozmówców patrząc w niebo zasnute chmurami.

- Ja również ze swej strony proszę o wybaczenie Ambasadorze, jednak uważam, że należy się skupić na tym jak się stąd wydostać, bowiem nasze porwanie naraża całą Equestrię na destabilizację. Z pozycji tych gwiazd, które udało mi się dostrzec można wnioskować, że podążamy na północ oddalając się od obu naszych ojczyzn. 

Gdy Luna skończyła mówić odwróciła się, a jej ciemne, głębokie, skrywające blask nocnych gwiazd  ozdobione szafirową tęczówką oczy zwróciły się na ambasadora. Saladin czuł, że księżniczka patrzy tylko na jego twarz, może domyślając się, że ogierowi z Arabii nie jest komfortowo bez ubrania. Chciała coś powiedzieć, lecz w tym momencie miarowe kroki ustały i zza drzwi dotarł do nich głos:

Ocknęli się?

- Nie sprawdzałem. Ile jeszcze zajmie podróż?

- Jeszcze około pięciu godzin, czyli o świcie powinniśmy dopłynąć.

- Wtedy otrzymamy zapłatę?

-Tak.

- Czy ktoś za nami wypłynął?

- Nie, a jeśli nawet tak, to nie wiedzą gdzie szukać, a teraz zamknij się, bo jeszcze się ocknęli i wszystko słyszą.

Stopniowo gdy rozmowa trwała jeden z rozmówców przybliżał się do wejścia, w końcu drewniane, okute żelazem drzwi otworzyły się. W progu stanął czerwony kuc ziemny w dość podeszłym wieku, choć kopyta dalej miał krzepkie. Jedno oko zasłonięte było chustą opadającą spod kapelusza. Drugie brązowe, bystro omiotło całą salę. Usta miał zasłonięte długą rudą, choć w połowie już zsiwiałą brodą. Ubrany był w luźne ubranie ze wzmocnionymi skórą fragmentami. Nosił gruby pas, a przy nim wisiała szabla i mała kusza pistoletowa. Widząc, że więźniowie się już obudzili zrobił rzecz dość dziwną, a mianowicie skłonił się nisko.

- Witam Wasze książęce moście. Przepraszam, że ta podróż musi się odbywać w takich warunkach, choć i tak zapewniam ,że dołożyłem wszelkich starań, abyście przebyli ją tak miło jak to możliwe. 

- Czy ty jesteś Young Cooper?

- O widzę, że mnie pamiętasz Pani. Tak to ja i to przez to co dla mnie uczyniłaś wtedy w Stalliongradzie będę Ci wdzięczny do końca mych dni. To właśnie tej przysłudze zawdzięczasz braku nieprzychylnych strażników w tej celi.

- Jak śmiesz nas więzić?! Skoro zawdzięczasz Celesti coś ważnego, to jak w ogóle mogłeś

- Ciebie Pani nie znam, ale widzę, że Ty również nie znasz realiów świata. Robię to, bo chcę jeszcze pożyć na tym świecie. Niemniej proszę oszczędźcie mi wyzywania mnie od szumowin, doskonalę wiem kim jestem i co robię. Niemniej jednak z wdzięczności za dawniej otrzymaną przysługę zapewniam wam dobre traktowanie, a teraz przyniosłem wam coś do zjedzenia. Rozumiem, że w takich warunkach szybko się głodnieje. 

To mówiąc wyszedł, zamykając drzwi i po chwili wrócił z wózkiem, na którym znajdowało się kilka zestawów jedzenia. Na każdym talerzu leżał ser, chleb, trochę masła i dużo sałaty oraz marchwi. Obok stały duże kufle wypełnione wodą, która lekko rozlewała się, przez bujania.

- Wiem ,że nie równa się to z wygodami królewskiego stołu, jednak lepiej to zjedźcie, bo gdy dopłyniemy możecie już nic nie dostać.

- Kto stoi za tym wszystkim, jeśli nie ty?

- Tego nie mogę powiedzieć, ale niedługo zobaczycie. Teraz niestety muszę już odejść, bo inaczej strażnicy zaczną coś podejrzewać.

Young Cooper opuścił pokój. Wszyscy usłyszeli dźwięk zamykania dużego zamka. Księżniczki podeszły i po sprawdzeniu czy jedzenie nadaje się do spożycia zaczęły jeść. Celestia całkiem łapczywie połykała kolejne kęsy. Twilight sama nie wiedziała jak się ma zachować, więc raz jadła, a zaraz potem przestawała nad czymś się zastanawiając. Tylko Luna spożywała w spokoju i majestacie, zgodnie z wymogami salonów. Księżniczka Nocy skończyła najprędzej, zostawiając ponad połowę jedzenia na talerzu. Rozpoczeła rozmowę mówiąc cichym szeptem zgranym z odgłosami wiatru za oknem, że tylko najbliźsi towarzysze mogli ją usłyszeć i zrozumieć.

- Ten kuc może być całkiem przydatny w naszej ucieczce. Siostro kim on jest?

- Nie znam go dobrze. Pochodzi z jakiejś rodziny rzemieślniczej. Kiedyś w Stalliongradzie dopuścili się jakiegoś przestępstwa i tamtejsze władze skazały go i jego krewnych na śmierć. Nie wiem za co konkretnie, nigdy nie chciał powiedzieć. Nie wiem nawet kto wtedy popełnił to przestępstwo, ale nie mogłam dopuścić, aby za czyny jednego odpokutowała tak mocno cała rodzina, a śledztwo nie przyniosłoby konkretnego winowajcy. Ponieważ wyjawił mi ,że czyn haniebny był spowodowany chęcią przeżycia i wyżywienia wszystkich, co było prawdą, patrząc po kompletnym braku majątku, wpłynęłam na władzę i zmieniłam wyrok na banicję z Equestrii. Nie wiem co się później z nim stało, ale nie mogłam pozwolić aby wszyscy zostali tak ukarani, a on miał bardzo szczerą i poczciwą twarz. Wiem, że na to teraz nie wygląda i ja rozpoznałam go z trudem i tylko po głosie. 

- Musimy się zastanowić jak się stąd wydostać. 

- Wydaję mi się, że on tu pewnie wróci, aby zabrać talerze, poza tym może będzie sprawdzać czy czegoś nie potrzebujemy... może uda nam się go przekonać do pomocy, albo jakoś to wykorzystamy. 

 

Ambasadorze, ja nigdy nie byłam porwana, a tym bardziej pozbawiona swej magii przez obręcz na kopycie. Może ty masz większe doświadczenie, lub pomysły co począć? Swoją drogą to zaklęcie antymagiczne bardzo mnie intryguje. Musiał je rzucić potężny czarnoksiężnik, gdyż powstrzymać zwykłą magię to jedno, ale zablokować magię Alikornów?! W żadnej mojej książce nigdy nie spotkałam się z takimi artefaktami czy czarami. Jeśli naszym nieprzyjacielem jest ktoś tak potężny tym bardziej powinniśmy jak najszybciej wrócić do Equestrii.

 

Gdy Twilight dalej opowiadała o tym jak niesamowite jest zaklęcie Luna i Celestia myślały bardzo intensywnie. Po kilkunastu sekundach dawna uczennica zorientowała się w swym dziwnym zachowaniu i lekko zmieszana zamilkła. Odwracała głowę raz na swą mentorkę, raz na jej siostrę, a raz na Saladina, jakby od każdego wyczekując odpowiedzi co zrobić. 

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ależ drogie panie... - pomimo dość krępujących braków ubrań, przemówiłem spokojnie i z godnością w głosie. - Ostatnie, o co powinnyście się martwić to komfort mojej skromnej osoby. Tarapaty w jakich się znaleźliśmy, są dużo poważniejsze niż ten... chwilowy brak wygód. Dlatego też, proszę was o nie zwracanie się do mnie per "ambasadorze", to dla mnie... krępujące, jako że nasza sytuacja wykracza poza zachowanie przystępne dworowi. Proszę, nie mówcie mi ambasadorze, ani nawet "książę", tylko poprostu Saladinie. Dla mnie teraz ważniejsze jest zapewnienie bezpieczeństwa waszej szlachetnej trójce, niż zaprzątanie sobie głowy tytułami szlacheckimi i grzecznością. Nie musicie za nic przepraszać, gdyż nie czuję się urażony. Nikt nie mógł przewidzieć takiego...

 

Wtedy do środka wszedł ten ogier, który przyniósł nam jedzenie. Wielce mnie korciło aby wygarnąć mu w pysk i natychmiast rządać oswobodzenia Księżczniczek, oraz mnie. 

Jednak kiedy usłyszałem jego historię, zacząłem się zastanawiać. Porwał nas, acz zawdzięcza coś Celestii. Znaczy, że nie on stoi bezpośrednio za porwaniem, ale jest narzędziem w czyiś rękach. Mimo wszystko traktują nas tutaj dobrze, jednak nie ufam mu całkowicie. Dlatego też nic nie jadłem, ani nie wypiłem ze swojej porcji. Nawet jeżeli nie jest zatrute, może zawierać inne... specyfiki. Życie w podróżach nauczyło mnie być ostrożnym. Siedziałem i myślałem, starając się opracować jakiś plan ucieczki. Wypowiedź Księżniczki Sparkle, utwierdziła mnie w przekonaniu iż jest wyjądkowo mądrą klaczą.

 

- Słowa panny Sparkle, są bystre i słuszne. Przede wszystkim musimy dowiedzieć się więcej o naszych porywaczach, ale uważałbym z tym... Young Cooperem. Może wydaje się nam przyjazny, ale wyraźnie lęka się tego, który za tym wszystkim stoi. Dochodzi do tego również kwestia naszych kajdan. Czysty metal, zero zamków, żadnych dziurek na klucz. Widziałem takie w krainie na Zachodzie, za moim kraiem, w Imperium Ibexu. Takie kajdany można otworzyć jedynie magią tego, który je stworzył, a same czerpią siłę z więźnia który je nosi. A gdy więzień próbował buntu... kończyło się to bardzo boleśnie. Te są bardzo podobne, ale czy działają tak samo? Nie mam dokładnej pewności. 

Płyniemy zatem na północ - możliwe, że do Krainy Gryfów, lub jeszcze dalej - na Mroźną Północ. Z tej celi niewiele zdziałamy, musimy dowiedzieć się więcej od Young Coopera. Póki co, on jest na razie jedyną drogą do zdobycia konkretnych informacji o naszej pozycji. Ale wiedzcie, drogie Córy Equestrii, że cokolwiek się będzie dziać, zawsze stanę w waszej obornie, niczym uniżony sługa - przyłożyłem kopyto do serca, na znak uroczystej przysięgi. 

 

Pozostawało czekać. Zachowywałem spokój, chociaż obecność tak drogich i ważnych dam w sytuacji, gdzie nawet nie miałem swojego pasa... była mało komfortowa. 

Ukradkiem spoglądałem na Księżniczkę Lunę, zwłaszcza na jej piękną twarz i oczy. Posługiwała się Głosem Canterlotu, co jednak niezbyt pasowało do jej osoby, zwłaszcza, że jej naturalny głos brzmiał godnie i melodyjnie, nie trzeba było go tak głośno używać... ups, chyba za bardzo się na nią patrzę. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwsza odezwała się księżniczka Twilight.

- Dziękuję Saladinie za wybaczenie, rozsądek oraz pochwały. Wydaję mi się, że te kajdany czymkolwiek by nie były nie zadają bólu przy próbie zdjęcia, gdyż już próbowałyśmy to uczynić.

Zapadła chwila ciszy podczas gdy księżniczki spożywały w oczekiwaniu na powrót Younga. Chwile dłużyły się arabowi niemiłosiernie, jednak znalazł sobie zajęcie, które ukoiło jego duszę. ​Saladin  przyglądał się Lunie. Ta też spojrzała mu w oczy. Saladin początkowo chciał obrócić wzrok lekko zmieszany, jednak nie mógł. Całkowicie pochłonęła go ich głębia i piękno. Czuł, że księżniczka również zagląda o wiele głębiej niż w same źrenicę, jakby badała, patrzyła w głąb duszy. W końcu  odwróciła wzrok, by skierować go ku gwiazdom. Wtedy odezwała się, teraz już mniej oficjalnie. Jej głos był spokojny niczym morskie fale o zachodzie słońca, kojące, choć potężne.

- Zgodnie z tym co powiedział nasz porywacz zostało nam zaledwie kilka godzin nocnych. Obawiam się, że jego wizyta, aby wziąć od nas talerze może okazać się ostatnią, dlatego musimy dobrze ją wykorzystać. W dodatku wydaję mi się, że gdy dopłyniemy, sądząc po jego słowach będzie się nam znacznie trudniej uwolnić niż teraz.

Znowu nastała cisza, gdy znów usłyszeli kroki. Do pomieszczenia wszedł Young.

- Witam ponownie szlachetne damy i możnego pana. Mam nadzieję, że posiłek smakował.

W tym momencie spostrzegł, że Saladin nie tknął swego posiłku.

- Nie martw się panie nie jest zatrute. Ponieważ może to być ostatnie co zjesz w swoim życiu dobrego radzę skosztować, choć nie nalegam. 

Saladin zauważył, że ogier zaczął zbierać talerze, lecz jednak jego zostawił przed nim.

- Zatem twoi zleceniodawcy chcą naszej śmierci.

- Nie jestem pewien ale chyba wszystko co o niej mówią jest prawdą, zatem na waszym miejscu nie spodziewałbym się miłego potraktowania. 

Young odwrócił głowę w kierunku Celesti, co wykorzystała Luna i przesunęła się nieznacznie w kierunku drzwi za plecami ogiera, co zauważył Saladin. Łańcuch dalej przytwierdzał ją do ściany, jednak był dość długi aby umożliwić swobodne poruszanie się po pokoju.   

  

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie mieliśmy czasu do stracenia. Jeżeli teraz nie uciekniemy, nie będziemy mieli ku temu okazji. Trzeba zacząć działać i zwiewać... i chyba mam już pomysł jak to zrobić.

Cooper może nie jest bezpośrednio powiązany z naszym porwaniem, jest narzędziem. Ale osobiście złych zamiarów nie ma, poręczyła za niego Celestia. Dlatego będzie żyć. 

Wiedziałem, że jeśli nie będę działał wystarczająco szybko i zdecydowanie, będzie to dla nas koniec. 

 

Korzystając z tego, że Cooper był zwrócony do Celestii a na ztałem za nim, zadziałałem. Poderwałem się i starałem się chwycić go w mocny uścisk, blokując mu kopytem usta, aby nie krzyknął, zaś drugą przednią nogą wykręcam mu prawą przednią nogę, zauważając iż jest prawonożny. Kiedyś trenowałem zapasy z janczarami, osobistą gwardią mojego ojca i nauczyłem się kilku sztuczek. Jeśli ten manerw się powiedzie, Cooper nie zdaży krzyknąć ani chwycić za broń.

- Przeżyjesz dlatego, że Celestia się za tobą wstawiła - szepnąłem mu do ucha. - Nie utrudniaj. Obudzisz się za kilka godzin, z lekkim bólem głowy. Dobranoc - po czym ścisnałem mu nos i usta tak, że odciąłem mu dopływ powietrza. Ten trik sprawi, że straci przytomność nie robiąc hałasu. Jeżeli się uda, będzie można go przeszukać, gdyż wielce prawdopodobne jest to, że może mieć klucze do kajdan. A jeśli wyswobodzimy, ucieczka będzie w zasięgu kopyta.  

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Saladin rzucił się na Coopera. Jego chwyty kompletnie zaskoczyły wroga, bowiem wszystko poszło zgodnie z planem ambasadora. Jednak, gdy ogier szeptał porywaczowi do ucha swe słowa, ten niespodziewanie zamachnął się swą głową, a później z pomocą lewego kopyta wyzwolił się z duszących objęć. Saladin nie przypuszczał, że będzie miał do czynienia z tak silnym przeciwnikiem. Ich oprawca już sięgał do rękojeści swej szabli, zanim jednak to uczynił Celestia i Twilight rzuciły się na niego, przygniatając go do ziemi. Niestety upadek Coopera spowodował niechciany hałas i miarowe kroki na korytarzu ustały. Dało się słyszeć groźne słowa w obcym języku po czym szybszy step w stronę wejścia do celi. Cooper szamotał się z księżniczkami, jednak nie dawał sobie rady, a jego głos grzęzł przytłoczony ciężarem. Wzrok ambasadora skierował się ku drzwiom. Pojawił się w nich dość potężnie zbudowany ogier. Miał na sobie kolczugę, a nogi osłonięte zostały zbroją skórzaną. W kopycie trzymał miecz, który złowrogo lśnił w blasku pochodni, zaś do drugiej nogi przymocowana była tarcza, bez herbu. Twarz miał nieokrzesaną i wrogą, choć przez chwilę zadziwioną cała sytuacją. Na szczęście strażnik nie zaczął wzywać pomocy tylko pewny ruszył, aby pomóc swym ostrzem Cooperowi. Napastnik patrzył pustymi, ciemnymi oczyma na Saladina, zdając sobie sprawę, że stojący przeciwnik może mu bardziej zaszkodzić niż leżące księżniczki. Nie zauważył więc Luny, która stała tuż przy drzwiach. Gdy tylko kuc wtargnął do pomieszczenia księżniczka nocy bez lęku przed ostrzem skoczyła na niego z boku, wykonując przy tym potężne uderzenie kopytem w głowę ogiera. Natarcie zwaliło strażnika z kopyt, a Luna przykryła go na ziemi swym ciałem. Jej wzrok był zawzięty i pozbawiony lęku. Nale z jej piersi dobyło się głuche stęknięcie, a oczy przymrużyły się lekko. Ogier zrzucił ja z siebie i sam natarł. Saladin szybko obserwował sytuację i już podejmował decyzję co robić. Ujrzał, że księżniczka nigdzie nie ma na sobie krwi, zatem cios nie został zadany mieczem, jednak teraz ta groźna broń widniała w zamachującym się właśnie kopycie, zmierzającym ku szyi Luny. Oczy strażnika błyszczały okrutnie w przekonaniu, że klacz odpokutuje ciężko za zuchwałe uderzenie go, a na twarzy widniał szaleńczy uśmiech.     

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szlag! Jak mogłem postąpić tak głupio i gadać do przeciwnika! Jak amator...

NIE! 

Nie dam się zbyć, a tym bardziej pozwolić, aby klacze ucierpiały przez moją tak żenującą lekko myślność. A widok wyciagniętej broni skierowanej ku klaczy, jest widokiem, który wprawia mnie w istną furię. Dlatego też natychmiast skoczyłem ku strażnikowi, nie bacząc na swoje bezpieczeństwo, byłem gotów osłonić Lunę własnym ciałem. Wróg jest opancerzony, ale jego głowy nie chroni hełm. To może być moja jedyna szansa.

Najpierw więc starałem się go wybić z rytmmu, poprzez szybkie uderzenie w kończynę trzymajacą broń. Następnie -  konieczność uderzenia go w boki głowy, tak aby zadzwoniło mu w uszach i ogłuszyło. Ma zbroję, więc jak upadnie to narobi hałasu, koniecznie jest zatem powalenie go w miarę po cichu. Jeśli uda mi się go ogłuszyć, wtedy uderzam go z całych sił prostym prawym ciosem prosto w gardło, aby zmiażdżyć mu tchawicę. Zacznie się dusić, wtedy ja będę musiał spowolnić jego upadek tak, aby nie narobił hałasu. To wielce ryzykowne, ale prędzej sam dam sobie odrąbać nogę, niż pozwolić na zranienie tak pięknej istoty jak Księżniczka Nocy. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Saladin niewiele myśląc rzucił się na nowo przybyłego kuca. W jego oczach widniała broń napastnika i to na niej głównie skupił swą uwagę. Ta mknęła szybko ku celowi. Księżniczka Luna otworzyła oczy, jej źrenice skupiły się na broni i widać w nich było pogodzenie z tym co musi nastąpić. Wtedy Arab doskoczył i silnym ciosem odrzucił kopyto strażnika. Drugą wykonał szybki cios w głowę. Gdy jednak chciał powtórzyć uderzenie zatrzymało je lewe kopyto wroga, który teraz natarł nim i sam dosięgnął twarzy ambasadora. Saladin opadł do tyłu pod dość mocnym ciosem i zwolnił rękę z mieczem. Jednak zamiast kolejnego ciosu poczuł drgania ciała strażnika. Spojrzał i zobaczył Księżniczkę, która szybko wstała i teraz przygniótłszy broń tylnym kopytem przednimi okładała bezlitośnie twarz leżącemu ogierowi. Została jednak uderzona lewym sierpowym w klatkę piersiową, tak że postąpiła kilka kroków w tył. Saladin wykorzystał złą pozycję wroga. Zaczął potężnym ciosem w skroń, a później prawym kopytem dosięgnął szyi. Z ust wroga wypłynął bezładny dźwięk, a w powietrzu zadrżał plusk rozrywanych naczyń. Oczy napastnika pokryły się łzami, a miedzy zębami pojawiła się krew. Ogier zaczął się dusić i ogarnęła go szamotanina. Próbował machać swym mieczem, lecz bezskutecznie. W końcu wyprężył się i opadł. Po chwili zaczął się przemieniać i jego normalna sierść stawała się czarna, gdzieniegdzie pojawiły się dziury, grzywa stała się podobna do glonów. Saladin ujrzał ,że był to dość potężnie zbudowany changeling.  

 

Ambasador najpierw spojrzał na Lunę, a upewniwszy się, że nic jej nie jest skierował się w stronę Coopra. Ten był już skutecznie unieruchomiony przez Twilight i Celestię.

- Co z nim robimy?

- Teraz mamy szansę go wypytać o wszystko i radzę Ci Young odpowiadaj. To powiedziawszy oczy księżniczki spoczęły na mieczu leżącym obok trupa. Natomiast uwięziony ogier pokiwał głową na znak zgody. Księżniczka Luna spuściła jednak oczy i powiedziała:

- Lepiej nie ryzykować, ktoś mógł usłyszeć tą szarpaninę, musimy się stąd jak najszybciej wydostać. Przeszukałyście go już?

- Jeszcze nie.

Luna nie traciła czasu i zabrała się do sprawdzania poległego już changelinga, co jednak mogło zająć chwilę. Twilight też zaczęła czynić to samo z Youngiem.

 

 

  

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podmieniec...  przeklęty Podmieniec. I wszystko stało się jasne. Ona - czyli z całą pewnością Królowa Chrysalis zleciła nasze porwanie i śmierć. 

Przeklęta rasa, która próbowała zniszczyć naszych sąsiadów, próbowała potem znaleźć schronienie na naszych ziemiach. Ale mój ojciec im go nie udzielił, gdyż wiedział, że byli to wrogowie i nie miał zamiaru tolerować ich obecności w królestwie. Rozpoczęło się polowanie na te stwory, ścigaliśmy je bezlitości i przeganialiśmy ich z naszej krainy. Mieli więc motywy i to jak cholera.

 

Wróg był pokonany, a przynajmniej ten strażnik. 

Ocaliłem Lunę... a ona mnie. Taka piękna i odważna zarazem... niesamowita osoba. Szkoda, że  nie poznałem jej w spokojniejszych czasach. Bolały mnie trochę uderzone miejsa, ale nie raz obrywałem w twarz. I na treningach, i w podróży. Nic mi nie bedzie, ani Księżniczkom na razie. 

- Dziękuję, waleczna Pani Księżyca - podziękowałem Lunie, po czym zwróciłem się do Coopera. Chwyciłem miecz który opuścił Cooper. Strasznie był ciężki, prawie jak szpadel. Nie do zwinnej szermierki, równie dobrze mogłby bić się szpadlem. Przyłożyłem ostrze do gardła Coopera, aby do nastraszyć, ale nie zabić. 

- Spytam krótko, panie Cooper. Gdzie płyniemy i ilu was jest na tym statku. Masz 5 sekund. - potem wymownie przesunąłem kopytem po swojej szyi. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Luna kontynuowała przeszukiwanie, gdy usłyszała słowa Saladina. Początkowo spojrzała na niego swymi głębokimi, pełnymi, niebieskimi oczami, a na policzkach pojawił się lekki rumieniec. Odparła jednak dość spokojnie, a nawet nieśmiało, co było kontrastujące z obecną sytuacją.

- To ja Tobie dziękuję szlachetny Saladinie.

Po chwili nagle uśmiech pojawił jej się na twarzy. W kopytach trzymała właśnie wyjęty z kieszeni changelinga klucz. Włożyła go w swe kajdany i rozległ się tak miły dla ucha dźwięk roztwierania zamku.

- Działa, na szczęście ten strażnik miał go przy sobie- powiedziała rozradowana Luna, po czym zaczęła rozkuwać pozostałych, zaczynając od Saladina, czy to dlatego, że był najbliżej, czy może z innych powodów.

 

Tymczasem Young widocznie nie przeraził się ostrza, lecz oczy spuściły mu się na podłogę w oznace rezygnacji.

- I tak jestem już martwy. Zabiliście strażnika, nawet jeśli im się uda was znów uwięzić, to jestem martwy, a i o nagrodzie nie mam co marzyć. Możecie mnie zabić bo to dla mnie żadna różnica, ale jeśli się już stało to chociaż spróbuję wam pomóc. Wybacz Celestio, że tak Ci się odwdzięczam za Twą hojność... na prawdę mi przykro.

Saladin trochę mocniej przycisnął ostrze miecza, gdyż czułostki i żale swoją drogą, ale musieli działać szybko. Wtedy Cooper zamilkł, ponownie nie okazał choćby cienia strachu, a jedynie rezygnację, choć w jego oczach pojawiała się powoli determinacja.

- Płyniemy do Fogy Thorn, a ich na statku jest z jakieś trzy, cztery tuziny. Nie pokonacie wszystkich, zwłaszcza z tymi obręczami na kopytach. Jeśli chcecie ujść z życiem to musicie się wykraść szalupami i dopłynąć jak najszybciej do brzegu. Jesteśmy niedaleko od niego, gdyż płyniemy najszybszą możliwą drogą. Powinniście dać radę. Chyba, że macie lepszy pomysł.

Saladin przypomniał sobie z map, których trochę się uczył, że Fogy Thorn to najdalej na południe wysunięty port Changeli, jednak odgrodzony od Kryształowego Imperium długim pasem tajemniczych równin, zamieszkałych przez rozmaite stworzenia. Nie był to duży port, a straże nie stanowiły ogromnej siły, choć należało się spodziewać, ze na przybycie takich gości zostaną znacząco zwiększone. 

 

Celestia słuchała wypowiadanych zdań i kiwała lekko głową, a Twilight kończyła przeszukiwanie Younga, wyrzucając piąty sztylet schowany tym razem w jednym z butów. Obok leżała całkiem duża kupka innych broni, które ich "przyjaciel" nosił przy sobie. Wszystko było małe i zwinne, choć również zabójcze. Przeważały małe sztylety, lub ostrza, a także szpikulce podobne do gwoździ.

    

 

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zacząłem przebierać między ostrzami, dobierając dla siebie te, które były odpowiednie dla mojej budowy. Z ciała martwego strażnika zabrałem pas i pochwę na jego miecz, oraz płaszcz. Był nieco za mały, ale przynajmniej nie będę chodził goły. 

Czyli czeka nas mała, cicha akcja złodziejska, która umożliwi nam ucieczkę. Pieresze co, to musimy dostać się do brzegu. Księżniczki potrafią latać, ja cóż... nie. 

Kiedy dobrałem broń i płaszcz zwróciłem się do Coopera. 

- Dobra, panie Cooper. Chcesz jeszcze trochę pożyć na tym świecie? To możesz iść z nami. Nie wytrzeszczaj na mnie oczu, mówię poważnie. Jeśli uda nam się uciec, daję ci królewskie słowo, że nie wyciągnę żadnych konsekwencji twoich czynów, a dodatkowo będziesz mógł żyć dalej na terenie Arabii Siodłowej, jako wolny obywatel. Ty i twoja familia, jeśli jakąś posiadasz. Ale ostrzegam cię - jeden fałszywy ruch, jedna oznaka zdrady lub próby naprowadzenia na nas pościgu, a osobiście zakończę twoje życie. 

 

Czekam na jego odpowiedź. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zanim ogier odpowiedział Księżniczka Celestia rzekła:

- Równierz i z mojej strony nie grozi ci niebezpieczeństwo. Twe winy zostaną umorzone, jeśli tylko pomożesz nam uciec.

 

Cooper faktycznie najpierw nie zrozumiał i zrobił minę, jakby zdezorientowaną i zagubioną, po chwili jednak w okół coś mu błysnęło, a rysy pojaśniały mu i uspokoiły się.

- Stokrotne dzięki, o szlachetny i Tobie Pani Słońca. Jeśli mam do wyboru gnić torturowany w więzieniach tych pokracznych bestii, a iść z wami, to większą szansę na godną śmierć, a także na przeżycie mam u Waszego boku. Poza tym jestem to Ci winny Księżniczko, za tamtą udzieloną pomoc. Zgadzam się na to.

 

Ogier skończył mówić dość dobitnie, cały czas patrząc na Celestię. Saladin założył i wziął cały ekwipunek. Ostrza Younga były bardzo dobre, w prawdzie ich wyważenie pozostawiało wiele do życzenia, ale zawsze były lżejsze niż te miecze. Jedyny większy problem stanowiło to, że wyposażenie changelinga cuchnęło niemiłosiernie, a pas od jego miecza był mocno porozcinany na obrzeżach.

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trudno, cuchnęło czy nie, musi to wystarczyć. 

- Dobra Cooper. Znasz ten statek jak własną brodę, więc prowadź do szalup. Ale pamiętaj - obseruję cię - dodałem poważnym głosem. Nie ufałem mu do końca, ale na tyle żeby powierzyć mu zaprowadzenie nas do szalup. To, że dałem mu słowo, nie oznacza że powierzę mu swoje życie, a tym bardziej życie Księżniczek. 

Trzymałem jedno ostrze w pogotowiu, na wypadek gdybym musiał go użyć. Za Cooperem ruszyliśmy ku szalupom. 

- Cisza jest teraz naszym największy sprzymierzeńcem. - rzuciłem krótko do towarzyszek. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cooper tylko kiwną głową, już chciał wyjść z pomieszczenia, gdy nagle zatrzymał się i odwrócił mówiąc:

- Gdy wyjdziemy z tego korytarza czekać nas będzie pokój strażników. Jeden wszedł tutaj i już nie żyje. Gdy przechodziłem siedziało tam dwóch innych. Mogą zaalarmować wszystkich. Pan proponuję aby poszedł ze mną przodem. Mnie nie zatrzymają, a pana nie rozpoznają z początku w tym stroju. Zyskamy zaskoczenie i położymy obu szybkimi uderzeniami zanim wezwą pomoc. Do tego jednak prosiłbym o oddanie mi broni. Wiem jak to brzmi, ale ja nie mam innego pomysłu, chyba, że wasze wysokości mają.

- Nie wiem czy możemy Ci tak po prostu ufać po tym wszystkim.

- Ja już powiedziałem jak patrzę na sprawę, możecie wierzyć albo nie.

- Ja bym nie ryzykowała, jeśli damy mu broń mógłby nas zaatakować, nie mówiąc, że ten plan daje mu możliwość do zranienia Ciebie Saladinie i zyskani pomocy tamtych dwóch.

- Pytanie Twilight czy mamy inny pomysł, bo trudno mi znaleźć inne rozwiązanie.

- To prawda jeśli ruszymy wszystkie raczej nie zdążymy ich zabić zanim zaalarmują resztę, a nam zależy na ciszy.

- Gdyby nie te obręcze powstrzymujące magię wszystko byłoby prostsze.

- Niestety nasi wrogowie są przezorni. Tak czy siak trzeba podjąć decyzję szybko, gdyż tamta dwójka może zacząć się dziwić co ja tak długo tu robię.

- A nie spali, o tej godzinie to byłoby logiczne.

- No cóż jak ja przechodziłem wtedy to siedzieli i grali w karty z zawzięciem. Teraz mogą już robić wszystko inne.

- Nie mamy na razie jednak innego pomysłu jak zaufać Cooperowi. Nie wyrażę jednak zgody na to, bez Twej aprobaty Saladinie. To w końcu ty ryzykujesz wtedy najbardziej. 

- Właśnie ambasadorze być może Twój bystry umysł wpadł na rozwiązanie problemu, które przeoczyliśmy, lepiej nie narażać Cię na niepotrzebne ryzyko... Siostro może ja powinnam to zrobić i pójść z Youngiem aby nie narażać naszego gościa?

-Nie, na pewno żadna z was nie może tego zrobić. Changelingi potrafią zmieniać kształt i wygląd ale nie płeć. Jeśli zobaczą ambasadora mogą pomyśleć, że to ten trup zmienił się w niego dla zabawy, a jeśli zobaczą klacz no cóż... zbyt duże ryzyko, według mnie... Poza tym Wy jesteście bardziej znane. Każdy changeling rozpozna księżniczki Equestrii, a szanownego ambasadora nie koniecznie... więc nie radzę.

 

Cała rozmowa toczyła się szeptem i wyjątkowo szybko. Każde zdanie wypowiadano jakby strzelając słowami w powietrze. Gdy Luna mówiła wyrazy "naszego gościa" Saladin odczuł wrażenie, że jej głos lekko zadrżał i nabrał innej barwy, tak że całkowity spokój i racjonalny chłód jej słów został delikatnie zmącony.  

  

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Za wiele wymagasz Cooper... - odparłem bacznie przyglądając się ogierowi, jednak oddałem mu jeden, długi sztylet. - Dobra, niech ci będzie. Ale to całe żelazo jakie dostaniesz, i tak ryzykujemy akceptacją takiego planu. Idziesz jako pierwszy, ja za tobą. Jak tylko ich zdejmiemy po cichu, idziemy dalej. Ale pamiętaj co ci wcześniej powiedziałem. JEden fałszywy ruch, a skończysz z żelazem w gardle. 

Następnie zwróciłem się do towarzyszek. 

 

- Cóż, drogie panie... widać na chwilę musimy się rozstać - puściłem im oczko, dla rozluźnienia. - Proszę was, uważajcie na siebie, póki nie wrócimy. Już Myśl, że mogłaby wam stać się większa krzywda, sprawia mi wielką przykrość, piękne Córy Equestrii. Najwyżej zarobię kilka nowych blizn do kolekcji. Tylko... - zająknąłem się lekko, kiedy patrzyłem na Lunę. - Uważajcie na siebie, proszę. 

 

Byłem już gotów aby iść z Cooperem. Nie ufałem mu... ale musiałem, przynajmniej w pewnym stopniu. Obserwuję go bacznie, sprawdzam czy miecz dobrze wychodzi z pochwy. Musimy zrobić to szbko i gładko, możliwie jak najciszej. Oby tylko Księżniczkom nic się nie stało.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cooper uśmiechnął się lekko, gdy dostał noże.

- Dobra idziemy. 

Ruszył przodem, zostawiając Saladina lekko z tyłu. Nie obejrzał się za siebie ani razu, dopóki nie przeszli przez ciemny korytarz. Na szczęście podłoga nie skrzypiała tutaj. Do ich uszu dochodziły lekki szum fal i rozmowy strażników. Księżniczki natomiast zostały z tyłu.

- Emmmm... To co masz tam kolego?

- A pokera, a bo co? 

- Ta, już ci wierzę.

- Dobra mam trójkę.

- Ja fula, no cóż... o Cooper to Ty? - spytał strażnik widząc dwie postaci wychodzące z ciemności. Istotnie pierwszą z nich był Cooper, który starannie schował sztylety pod swym ubraniem. Tuż za nim w bezpiecznej odległości kroczył Saladin. Young podszedł do siedzącego dalej przy niewielkim stole z kartami ogiera. Strażnicy nie byli zbyt gorliwi. Ich ekwipunek bojowy leżał z boku i przewracał się po podłodze wraz z ruchem statku. Sami odziani tylko w skórzany pancerz siedzieli i gapili się teraz przyjaźnie na Coopera. Księżniczki były w korytarzu za nimi.

 

Saladin nie był taki głupi, aby atakować pierwszy, jeśli jego nowy sprzymierzeniec był zdrajcą, jego szanse wypadłyby wtedy słabo. Wiedział też, że sekundy mijają, a wątłe światło małej sztormowej latarni oświetla go na tyle, aby zauważyć jego wygląd. Sekundy mijały w co raz większym niepokoju. Czy ogier zdradził, czy zaraz wyda księżniczki i jego? Cooper podchodził co raz bliżej stołu tocząc niepozorną rozmowę o ciepłej nocy dzisiejszego dnia, gdy nagle jeden ze strażników zwrócił się do Saladina:

- Hej a ty nie powinieneś siedzieć przy celach, złoją tobie i nam skórę jeśli zaraz nie wrócisz na stano... -  Tu urwał, bowiem głos ugrzęznął mu w gardle podobnie jak dwa sztylety Coopera, które wbiły się głęboko. Drugi strażnik chciał się poderwać i już otworzył usta aby wszcząć alarm, gdy Saladin szybkim cięciem również podciął mu tętnicę szyjną. Dwa trupy zwaliły się z głuchym wypluwaniem chałstów krwi na ziemię. Cooper uśmiechnął się smutno.

- Dwuch z głowy, zostało jeszcze trochę, a świt co raz bliżej. Trzeba ruszać dalej... to wam się przyda, gdy uciekniecie - rzekł ogier, odcinając sakiewki umrzykom i rzucając je Saladinowi. Zza drzwi wyłoniły się księżniczki. Twilight aż zatrzęsła się na widok trupa, ale starsze alikorny zachowały spokój. Strażnicy mieli przy sobie tarczę, włócznię, buzdygan, krótki nóż bojowy i kuszę. Wszystko nadawało się do użytku, choć nie było w świetnym stanie. Celestia chwyciła włócznie, Twilight z wahaniem za skinieniem swej mentorki wzięła nóż, a Luna wybrała buzdygan. Lśnił jasnym metalem w pięknym świetle jej ciemnej, niebieskiej grzywy. 

 

Nagle z zewnątrz, gdy jeszcze księżniczki kończyły wybór broni odezwał się głos:

​- Hej chłopaki, zmiana warty, ile przegraliście w karty zapchleni rekruci? -  Głos wydawał się twardy i zdecydowany, a lekka chrypa dodawała mu powagi. Po schodach rozeszło się kilka brzęknięć stali, do wtóru równym krokom.

- Cholera to sir Violence Star, z nim nie pójdzie nam tak łatwo, a na dodatek zwykle chodzi z kumplami z oddziału. To weterani niedawnej wojny, jaką Changelia prowadziła z gryfami. - powiedział szeptem, zmieszanym z przestrachem Cooper.

 

Kroki zdawały się dalekie, ale przybliżały się z każdą chwilą...   

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poszło całkiem gładko, żaden nie pisnął, ani nie zorientował się o co biega. Byli już martwi. 

O dziwo, Cooper spisał się doskonale, ale żeby zasłużyć sobie na moje całkowite zaufanie, musimy całkowicie uciec z tego statku. Mamy już broń, to pierwszy krok ku wolności. 

- Dobra robota Cooper. - pochwaliłem go, ale słysząc że ktoś nadchodzi już zacząłem obmyślać plan. Nadchodzili nowi wrogowie, i sądząc po odgłosach są opancerzeni. Kiepsko. 

- Musimy ich wziąść z zaskoczenia, mamy tylko jedno podejście. Jeżeli zwiążą nas walką, możemy nie wyjść z tego cało. Mam pewien plan... - rzekłem do wszystkich i usadowiłem trupa strażnika tak, że siedział przy stole, zamknąłem mu oczy i ustawiłem że wyglądał na zalanego w trupa. To samo zrobiłem z jego towarzyszem. 

- Jeśli tutaj wejdą, pomyślą, że straże się upiły i to może uśpi ich czujność - wyjaśniłem mój plan. Potem podniosłem z podłogi kuszę i ściągnąłem swój płaszcz. Znów poczułem wielki dyskomfort będąc bez żadnego ubrania, ale trudno. Muszę schować dumę w kieszeń, teraz najważniejsza jest nasza ucieczka. Moim celem było ustrzelenie jednego ze strażników za pomocą kuszy, a płaszcza chciałem użyć jako zasłony aby rzućić jakiemuś wrogowi na głowę. Potem będę walczył swoim mieczem, w razie konieczności. 

- Atakujcie głowy i twarze - poleciłem kompanom, każąc ukryć się po kątach. - Musi nam się udać za pierwszym razem.

 

Następnie sam się ukryłem czekając na nadejście wroga. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Saladin wyprostował, a później tak ustawił zmarłych strażników, aby wyglądali jakby spali.  Księżniczki szybko skryły się za rogiem korytarza, w kątach i cieniu. Saladin po chwili uczynił to samo. Cooper szybko podszedł do niego i rzucił szeptem:

- Daj mi więcej ostrzy, które mi zabrałeś, umiem rzucać.

Ogier patrzył na ambasadora wyczekująco, kroki się zbliżały. Cooper natomiast ukrył się blisko Saladnia, aby móc dosięgnąć broni, jeśli zostanie mu oddana. Zapadła cisza. Z korytarza dochodził miarowy szczęk kolczug, w rytm chodu żołnierzy. 

 

W końcu drzwi się otworzyły. Stanął w nich potężnie zbudowany ogier. Ten nie krył się, ze jest changelingiem, podobnie jak jego towarzysze z tyłu. Było ich razem czterech. Na ich czarnych kolczugach, wtapiających się w mrok wisiały ciemnozielone tuniki z płonącym sercem, pokrytym dziurami. Violence Star miał długą szarą brodę i ucięty róg. Na plecach wisiała mu tarcza, a w kopycie trzymał potężny topór dwuręczny, którym podpierał się o podłogę. Broń wykonano z czarnego żelaza, nie miała zdobień, ale na pierwszy rzut oka wydawała się bardzo dobrze wykonana. Ostry koniec, którym można było przeciąć kuca na pół błyszczał się w lekkim świetle lampy. Ogier omiótł izbę swym zimnym spojrzeniem. Wzrok zatrzymał mu się na strażnikach. W oczach coś zabłysło. Zaczął się obracać do kompanów i wtedy Saladin wystrzelił. Bełt świsnął w powietrzu, a wraz z nim rozległ się lekki dźwięk cięciwy kuszy.

 

Statkiem szarpnęło, najwyraźniej wpadł na falę, a pocisk zamiast w głowę trafił w lewe ramię potężnego ogiera. Ten ryknął lekko i zasyczał. Podniósł swój topór, chcąc coś krzyknąć, ale wtedy Saladin rzucił swój płaszcz. Czarny całun okrył zaskoczonych strażników. Naraz wszystkie księżniczki rzuciły się do ataku. Miecze, włócznie i inne ostrza zagłębiły się w ciemność. Słychać było metaliczny dźwięk składania się kółek w kolczugach. Kilka krzyków rozniosło się w powietrzu. Nagle płaszcz zafalował w potężnym podmuchu. Wszyscy odskoczyli od żołnierzy. Po chwili ciemny materiał zwinął się na ostrzu dwuręcznego topora, którym wymachiwał sir Violence Star. Zaczęła się regularna walka. Changelingi natarły na księżniczki, które zaczęły się bronić. Jeden z nich padł zadźgany na początku walki, inny był ranny, a dowódca, wymachujący dwuręcznym toporem nie korzystał ze swego lewego, postrzelonego ramienia.

 

Jakbyś mógł w następnym poście napisać, czy dałeś Cooperowi te ostrza, bo jak sam się możesz domyślić będzie to miało wpływ na wydarzenia.    

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cholera... nigdy nie jest za łatwo. 

Jeden padł, zostało dwóch. Jednak tanio skóry nie sprzedadzą. 

Mnie zostaje dowódca - sir Violence Star. Cholera, wygląda na ciężkiego przeciwnika i na pewno takim jest. Gdyby nie udało się zranić go wcześniej, walka byłaby znacznie trudniejsza. Widziałem jak wywija tym toporzyskiem, musi posiadać dużą siłę. Jego atut - broń i zbroja. Mój atut - jego rana. 

Przez sekundę zawahałem się czy dać Cooperowi broń - jeśli mu dam noże, może mnie zaatakować. Co innego zabić byle żołnierza, a co innego zamachnąć się na dowódcę. Nie ufałem mu całkowicie. Ale sam nie pokonam takiego przeciwnika nie mając odpowiedniej broni. Ech... obym tego nie pożałował. Albo mój duch będzie straszył ich po nocach.

Dałem Cooperowi ostrza. Zaryzykowałem.

 

Potrm poszło szybko i nawiązała się walka. 

Miałem ten miecz zabrany strażnikowi, lecz topór Violence'a był bronią groźniejszą, ale wolną. Pamiętając lekcje szermierki udzielone przez kapitana królewskiej strażny zacząłem zacawać mu szybkie cięcia ostrzem, aby skupił swoją uwagę na mojej osobie, osłabił swoją koncentrację. Kiedy tylko będę miał ku temu okazję, spróbuję zadać pchnięcie w jego ranę na ramieniu. Dodatkowo ostrze topora było owinięte materiałem, ale nie znaczyło to że broń nie może teraz zranić nikogo. Staram sie go naprowadzić tak, aby Cooper miał dobre pole do rzutu w niego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszystko działo się bardzo szybko. Ranny szeregowy rzucił się na Celestię, ta zasłoniła się desperacko włócznią, która przetrwała cios. Jednak changeling nacierał dalej i zamiast odstąpić wykonał pchnięcie, które choć odsłoniło go znacznie, zraniło także władczynię słońca. Miecz zagłębił się w jej kopyto, które upuściło włócznie.  Cooper jednak szybko zamachnął się i rzucił trzema sztyletami w odsłonięty bok changelinga. Ten wyprężył się i upadł na ziemię, a czerwona ciecz wypływała mu z szyi, barku i korpusu. 

 

Tymczasem Violence walczył z Saladinem, który nękał go pchnięciami. Większość jednak odbijała zbroja, gdyż ogierowi trudno było wkładać dużo siły w szybkie ciosy. W pewnym momencie ambasador potknął się o przewrócone krzesełko. Wróg natychmiast przyłożył się do potężnego cięcia z góry, które przepołowiłoby Saladina, gdy nagle miecz uderzył w kopyto dzierżące potworną broń. Vielence wykrzywił swą twarz w wyrazie bólu i natychmiastowo odwrócił się bijąc z lewego sierpowego w twarz wybawczynię ogiera - Lunę. Księżniczka odepchnięta siłą ciosu padła na ziemię, w jej oczach błysnęło gdzieś w oddali przerażenie, gdy potężny changeling wyprowadzał kolejny szybki cios, prosto w jej pierś. Saladin nawet nie myślał, był już w biegu, wstał momentalnie, ale przez głowę w chwili strachu dotarło do niego, że nie zdąży. Mimo to zmusił wszystkie mięśnie do wysiłku, topór opadał ,gdy miecz ogiera był pół metra od celu. Nagle stał się rzecz niebywała. Cooper wskoczył zasłaniając blokiem złożonym z dwóch skrzyżowanych sztyletów i samym sobą ciało księżniczki. Potężny cios przebił się jednak przez metalową zasłonę i byłby niechybnie zabił czerwonego ogiera, gdyby nie ostrze Saladina, które z mistrzowską precyzją wbiło się w odsłonięty kark wroga, prawie pozbawiając go głowy. Krew siknęła na wszystkie strony, a mięśnie pozbawione siły przestały naciskać i topór nie wbił się tak głęboko. Mimo to Cooper nie powstrzymał jęku, gdy głownia zsuwając się po sztyletach, zanurzyła się w jego skrzyżowanych kopytach, zdzierając z nich skórę do kości. Ciało Violence'a osunęło się w bok, nie przygniatając Luny, ani prawie leżącego na niej Coopera, który próbował stłumić okrzyki bólu całą swoją świadomością. Saladin przez chwilę nic nie widział i nie był w stanie się poruszyć. Emocje śmierci, zagrożenia i to w tak krótkim czasie zajęły jego świadomość całkowicie, gdy tylko zagrożenie minęło. Po chwili jednak oprzytomniał i zobaczył cała sytuację. Tylko on i Twilight nie odnieśli żadnych obrażeń. Celestia została dźgnięta w kopyto, Cooper miał praktycznie ich połowę, a Luna została potężnie uderzona w twarz, tak że na jej granatowej, aksamitnej sierści pojawiła się stróżka krwi wypływającej z nosa. Wszyscy zdawali się być podobnie zdezorientowani od natłoku emocji i adrenaliny co Saladin, jedynie Cooper zachowywał się dość przytomnie, w czym pomagał mu nieustający ból.       

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na gorące piaski Wielkiej Pustyni... dawno nie byłem już światkiem takiej jatki. 

Przeciwnicy nieżlyli, ale my również nie wyszliśmy bez szwanku z tej potyczki. Czułem się źle, nie tylko z powodu podniesionych emocji, ale również z powodu, że pozwoliłam aby Celestii i Lunie stała się krzywda. Były ranne, krwawiły, poczułem wstyd, że dopuściłem do czegoś takiego. 

Jednak najbardziej żal było mi Coopera - widzą to, jak włąsnym ciałem próbował obronić Lunę, jak starał się i został ranny, wiedziałem już, że jego zamiary i intencja aby nam pomóc są jak najbardziej prawdziwe i szlachetne. A jego czerwona krew jednoznacznie to poświadczyła - Podmieńce bowiem jak wiedziałem, mają zieloną krew i żadna ich przemiana nie jest w stanie zmienić jej barwy.

Potrząsnąłem głową starając się otrząsnąć czym prędzej, potem zwróciłem się do Twilight. 

- Księżniczko, będę potrzebował twojej pomocy. Trzeba ich opatrze. Jeśli znasz jakieś czary medyczne, napewno się przydadzą. - powiedziałem spokojnie. Najpierw Cooper, on był w najgorszym stanie. Potem Luna i Celestia. Nożem uciąłem płaszcz Violence Stara i przerobiłęm go na bandaże. 

- Copper, ten czyn pokazał, że całkowicie zasłużyłeś na nasze zaufanie. - spojrzałem na jego rany. - Spróbuję cię teraz opatrzeć, ale ostrzebam będzie boleć. - zwinąłem jeden bandaż, tworząc knebel. - Weź to do ust. Stłumi krzyk, i nie odgryziesz sobie języka. 

 

Potem włożyłem mu knebel w usta i z pomocą Twilight, próbowałem obandażować mu nogi. To musi na razie wystarczyć. Kiedy kończę z Cooperem, podchodzę do Luny. 

Czułem wstyd, że dopuściłem do jej zranienia. 

- Pozwolisz się opatrzyć, pani? - spytałem, przyglądając się jej twarzy. Będzie miała duży siniec, ale nos chyba nie jest złamany.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Twilight patrzyła się bezradnie wykonując nieznaczne ruchy bez większego sensu. Usłyszawszy jednak prośbę Sladina bezradnie spojrzała na ciasno założoną, błyszczącą zielonymi kamieniami bransoletę na kopycie.

- Znam magię leczącą całkiem dobrze, ale niestety nic tu po niej. Nie mogę nic wskórać puki to coś znajduje się na moim kopycie. Na szczęście czytałam trochę o leczeniu w bibliotece, a poza tym widziałam jak moja przyjaciółka opatruje zwierzęta, och, jak to było, najpierw przemyć ranę... później założyć bandaże..., chyba jakoś tak.

Klacz dość niezdarnie i niepewnie, ale szczerze i z poświęceniem zajęła się ranną Celestią, która sama pomagała jej swą wiedzą. 

 

Saladin skupił się na Cooperze. Jego kopyta przedstawiały sobą makabryczny widok, choć sam ogier uśmiechnął się nieznacznie ze łzami bólu w oczach, gdy ambasador zapewniał go o zaufaniu, które zdobył. Young przez zaciśnięte zęby zdołał wypowiedzieć:

- No teraz będziemy mieli chwilę spokoju, warty się nie zmieniają, a nikt tu nie schodzi bez potrzeby. Gorzej jeśli nas usłyszeli, ale w takim wypadku nie miałoby znaczenia czy jesteśmy ranni czy nie. 

Następnie ochoczo przyjął knebel w usta. Gdy ogier zaczął obwiązywać ściśle pierwsze kopyto Coopera poczuł, że ktoś się do niego przysuwa. Odwrócił wzrok i ku swemu zdziwieniu ujrzał Lunę. Miała jeszcze lekko zamglone oczy, ale gdzieś w głębi błyszczały pełną świadomością. Księżniczka, mimo potężnego uderzenia zaczęła opatrywać drugie kopyto ich przyjaciela. Saladin już otwierał usta, żeby protestować, ale granatowa klacz wyprzedziła jego słowa:

- Nic mi nie jest, a opatrywania się nauczyłam, on bardziej potrzebuje pomocy niż którekolwiek z nas.

to mówiąc uśmiechnęła się delikatnie i przyjaźnie. Po krótkim czasie oba kopyta były dość dobrze jak na panujące w okół warunki zabandażowane. Luna spojrzała na swą siostrę, której opatrunek można było lekko poprawić. Podeszła do Twilight i razem dokończyły dzieła. Gdy Saladin spytał, czy może opatrzyć księżniczkę ta kiwnęła dość nieśmiało jak na władczynię głową i odpowiedziała:

- A Ty nie jesteś ranny?

chwilę później odezwał się Cooper, który już wyjął knebel z ust, choć jego głos syczał od bólu:

- Teraz mamy problem, mi ciężko będzie iść tak szybko jak wy. Będę was spowalniać, poza tym trzeba wymyślić co dalej, jeśli wydostaniemy się na pokład. Trzeba uciec ze statku zanim przybije do portu. Na pierwszą myśl przychodzi mi odpłynięcie szalupą. Jest to niebezpieczne na morzu, ale nie wiem czy wymyślę coś lepszego.

      

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Coś wymyślimy... dajcie mi chwilę. I nie... nie jestem ranny, Pani Nocy. - rzekłem pomagając opatrywać Coopera. Nasza sytuacja nie wyglądała za wesoło - Cooper był ranny, Twilight roztrzęsiona, Celestia też oberwała, na szczęście Luna okazała się dużo odporniejsza od nich zarówno fizycznie, jak i psychicznie. 

Udało nam się pokonać tych gości, ale do ucieczki było jeszcze bardzo daleko. 

 

- Spokojnie, Cooper. Jeśli będzie trzeba, to sam cię zaniosę do szalupy. Nie zostawimy cię tutaj - zapewniłem towarzysza. - Hm... zostało nam około czterech godzin jeśli dobrze liczę. Musimy dotrzeć do szalupy i jeśli dopisze nam szczęście, to postarajmy nie wpaść na kolejnych strażników, bo wtedy będzie z nami koniec, całego statku nie pokonamy. Nie w takim stanie. Na początek - spojrzałem na poległych przeciwników, i zabrałem się do ich przeszukiwania. Tacy ważni osobnicy zazwyczaj mają jakieś ważne, lub przydatne przedmioty przy sobie. Klucz, mapa, dokumenty, cokolwiek. Jego broń jest dla mnie za ciężka, takim toporem może walczyć mój brat, Buuri, albo kapitan mojej osobistej straży, Jatagan. Och, jego towarzystwo by nam się teraz cholernie przydało. Mam nadzieję, że będą mieli przy sobie lepszą jakościowo broń, niż ten złom którym wcześniej walczyliśmy. 

Podczas przeszukiwania ciał wrogów, rzekłem do reszty. 

- Nie możemy za długo odpoczywać. Trzeba się śpieszyć - Cooper, ty pójdziesz ze mną. Podtrzymam cię, spróbuj udawać że jesteś chory lub bardzo pijany, i musisz znaleść się przy burcie. Co do was, drogie panie... chyba znów będziemy musieli się przebrać - wskazałem na płaszcze. Kiedy kończę przeszukiwanie, sam się przebieram w płaszcz. 

Edytowano przez Ares Prime
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

Saladin po opatrzeniu wszystkich i chwili odpoczynku, przeznaczoną na intensywne myślenie zabrał się za przeszukiwanie zwłok. Tak ten sprzęt już na pierwszy rzut oka był znacznie lepszy. Pancerze zostały wykonane dokładniej i chroniły nie tylko same wystające miejsca, ale również i takie, w które wytrawny szermierz raczej by celował. Dodatkowo miecze noszone przez przybocznych Violence'a były dobrze zaostrzone, lekkie, wyważone i bez śladu rdzy. Ale nie broń stanowiła główną niespodziankę. Przy trupach ogier znalazł także kilka sakiewek z monetami. Nie było czasu na liczenie, ale wyglądało na sporą sumę, być może zaliczkę za wykonywane przez denatów zadanie. Po dalszym przeszukiwaniu kieszeni okazało się, że dowódca miał przy sobie wysadzany rubinami wisior z małym obrazkiem jakiejś klaczy. To cudeńko także wyglądało na dość kosztowne. Poza tym znalazła się jakaś kartka papieru, lecz tutaj było zdecydowanie za ciemno ,aby czytać. Na koniec jeszcze jakaś druga, bardziej wymięta, jakby starsza, ale z czyjąś pieczęcią. Twilight, która pomagała przy przeszukiwaniu kompanów, znalazła jeszcze dwie piersiówki wypełnione najprawdopodobniej winem. Po zebraniu wszystkiego klacze zaczęły zakładać powoli płaszcze. Wtedy odezwał się Cooper:

- No cóż Twój pomysł może się sprawdzić, mnie raczej kojarzą, a jak jest tak ciemno raczej si nie zorientują ,że to wy mnie odprowadzacie. Poza tym mało kto się w ogóle zainteresuje. Wchodzę w to.

 

  Cała kompania przysposobiła się do wyjścia. Księżniczki zrobiły się małomówne. Saladin stwierdził, że Celestia z powodu powagi sytuacji, Luna ponieważ była dość skupiona i jakby nad czymś głęboko myślała, a Twilight najwyraźniej nie chciała przeszkadzać i trochę się bała tej nowej sytuacji, choć zachowywała i tak dużo zimnej krwi jak na tak młodą i niedoświadczoną księżniczkę.

 

Saladin wraz z Cooperem ruszył pierwszy. Bujanie statku nie ułatwiało utrzymywania rannego wilka morskiego, choć Arab był zaskoczony ile jeszcze siły drzemie w poszkodowanym kompanie. Czerwony ogier prawie mógł chodzić o własnych siłach, a w dodatku dopasowywał się do kołysania łajby, aby nie utrudniać zadania Saladinowi. W końcu przeszli przez długi ciemny korytarz i dotarli do małych schodów, które prowadziły przez drewnianą klapę na górę. Ogier pchnął drzwiczki, spodziewał się uczuć wreszcie świeże powietrze, ale klapa nie chciała nawet drgnąć. Cooper również spróbował, ale bezskutecznie. NAgle z nad sufitu dobył się przytłumiony przez szum wody głos:

- Kto idzie?

Dreszcz przebiegł po plecach Saladina, ale zanim zdążył zareagować, Cooper odparł stanowczo:

- To ja! Idę się odlać wypuść mnie do jasnej cholery!

- Dobra nie gorączkuj się tak Cooper...

Klapa otworzyła się i za nią ukazała się głowa changelinga. Tutaj nagle czerwony ogier stanął sam na swych kopytach, a jego twarz nabrałą przez chwilę grymasu bólu.

- No i wyobraź sobie, że w tej karczmie siedziała cała zgraja kucy podobnych do nich. Przybłędy i pijaki, bez manier, po prostu idealne miejsce. Jak kiedyś będziesz szukać speluny na spotkanie do szmuglowania czegoś, to nie znajdziesz lepszych niż karczmy w Silent Water. Nikt tam na nic nie zwraca uwagi, straż się nie kręci, a jeśli nawet to marnie kończy...

Saladin na początku zdziwił się o czym Cooper zaczął mówić, ale szybko zorientował się, że chodzi o odwrócenie uwagi. Gdy oboje odeszli już od changelinga i przemieścili się bliżej burty statku, Cooper umilkł. Rozległ się wtedy dźwięk zamykanej klapy.

- Cholera, rzesz akurat tej nocy ten chłystek musiał nie zasnąć i pilnować tej klapy. My wyszliśmy, ale księżniczki zostały w środku. Trzeba będzie je jakoś wydostać, wcześniej nie dało rady. Wyobrażasz sobie jak by to dziwnie wyglądało, jakby na pokład wychodziło pięć kucy aby się odlać... W każdym razie masz jakiś pomysł?

Saladin zauważył, że teraz Cooper opadł na barierki dając odpocząć swym rannym kończynom. Ogier miał wreszcie szansę przyjrzeć się statkowi, którym płynęli. Była to mała i zwinna konstrukcja z dwoma masztami. Na tylnym znajdował się potężny żagiel ustawiony wzdłuż kadłuba, podobnie jak fok z przodu. Oprócz tego jeszcze tradycyjne żagle na rejach. Pokład był stosunkowo płaski. Tylko pokład rufowy ze sterem znajdował się na małym podniesieniu. Za nimi znajdowało się zejście pod pokład z którego sączyło się światło i dobiegały odgłosy rozmów. Po pokładzie prawie nikt nie chodził. Były z jakieś dwa changelingi, które uwijały się właśnie przy linach na rufie, trzeci stał przy sterze. Pokład nie był dobrze oświetlony, tylko kilka latarni na masztach, jedna na dziobie i jedna na rufie. Okręt nie posiadał ani bombard, ani starszych broni dalekosiężnych. Gdy Saladin przyjrzał się ciemnościom dostrzegł ląd, który odbijał się jako jeszcze czarniejsza plama pośród niespokojnych wód. Był dość daleko, ale na oko ekspedycja szalupą raczej dałaby radę tam dopłynąć. Właśnie szalupa! Ogier przebiegł wzrokiem po pokładzie. Znalazł dwie przy burtach mniej więcej w połowie długości kadłuba. Wisiały na wysokości około 2,5m w oddaleniu 1m od krawędzi pokładu. Zamontowany był do nich system lin i bloczków. Szalupy wydawały się porządne. Posiadały wiosła, a przynajmniej tak sądził Saladin widząc kilka wystających z nich drewnianych kikutów. Mogło jednak być problematyczne natychmiastowe spuszczenie ich na wodę. Saladina wyrwała z rozmyślań potężniejsza fala ,która uderzyła w burtę, bujając statkiem. Ogier zdał sobie sprawę ,że księżniczki zostały zamknięte bez nich tam na dole.         

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...