Skocz do zawartości

Płonące Krainy [tymczasowo zawieszona z powodów prywatnych gracza]


kapi

Recommended Posts

Tygodnie zlewały się ze sobą. Dni wlokły się niemiłosiernie. Wszystko w niebywałej stagnacji. Gypsy Goo dalej przebywała ze swą bandą. Brak rodziców doskwierał jej, a młody wiek nie ułatwiał nauczenia się radzenia sobie. Od dłuższego czasu kozy wędrowały. Po pożarze, w którym zginęli rodzice Gypsy, opuściły stolicę, gdyż mieszkańcy oskarżyli ich o spowodowanie strat. Do tej pory odwiedzili Fillydelphię, lecz i z tam tond ich przegnano. Poruszali się na północ w stronę Kryształowych Gór i Kotliny Burz. Zbliżali się niebezpiecznie do końca Equestrii. Jednak nie zdawali sobie z tego do końca sprawy.

 

Grupie kończyła się żywność i byli zmuszeni już kilkakrotnie kraść ją z okolicznych pól. Słońce chyliło się ku zachodowi. Kompania postanowiła przystanąć i rozbić obóz. Rozpalono ogniska i postawiono namioty. Na niebie przesuwały się olbrzymie chmury, całe czerwone od słońca. Wyglądało, jakby całe niebo pokrył ogień. W swym życiu Gypsy nie widziała podobnej gry świateł. Ze wschodu ciągnął co raz potężniejszy mrok, zasnuwający krainę usianą żytem, polami, łąkami. W oddali błyszczały kolorowe szczyty Kryształowych Gór.

 

Gypsy nagle coś zmroziło, wiatr nocy zaczął dmuchać poruszając ogniskami. Zaczęło robić się zimno. Dreszcz przebiegł kozę, gdy spoglądała w górę. Zdawało jej się, że zobaczyła jakiś ruch, jednak chmury skrywały stworzenie. Pomyślała, że to pewnie tylko ptak. Gdzieś w oddali na jeden z pagórków wjechał jeździec. Pędził gdzieś na mantykorze, takiej jaką wykorzystują oddziały kawalerii. Fragmenty jego zbroi lśniły refleksami w ostatnich promieniach słońca. Gypsy zainteresowała się nim. Jechał w stronę jej osady, na dodatek nadzwyczaj szybko. Jego grzywa powiewała rozwiana na wietrze. Nagle do kozy dotarł jego głos, był rozkazujący, mężny, niezmordowany, niski i potężny:

- Uwaga! Kryć się!

Wtedy Gypsy usłyszała kolejny głos, bardziej gardłowy i potężny. Przypominał ryk oceanu w trakcie sztormu. Poczuła uderzenie wiatru, które zerwało namioty i zgasiło ogniska. Odwróciła wzrok do góry. Na jej grupę coś pikowało. Wielkie stworzenie jarzyło się czerwienią słońca. Z pyska dobywał się niszczący ogień, który kulami zaczął spadać na ziemię. Kozica rzuciła się do ucieczki. Tuż po tym stworzenie wylądowało. Wstrząs był tak silny, że Gypsy się przewróciła. Obróciła głowę. Jej obóz płonął. Część dała radę odskoczyć, jednak wśród szalejących płomieni dojrzała kilkoro biegających i wrzeszczących towarzyszy, którzy niby żywe pochodnie spalali się, po czym życie w nich zamierało. Pośród pożaru wyłoniła się czerwona, ołuskowana głowa. Jej oczy zakrywały potężne, zrogowaciałe łuki brwiowe, długi pysk krył w sobie kilka rzędów zębów, a na grzbiecie wyrastały ostre kolce. To był smok. Jeden z tych, o których opowiadano. Zwykle zamieszkiwały spustoszone przez siebie ziemie i wylatywały, gdy zebrały armię do podboju, złożoną ze zniewolonych podrzędnych istot. Ten jednak nie posiadał sojuszników w polu widzenia.  Bestia wykonała potężny zamach łapą i na swe długie na 2m szpony nadziała przywódcę kóz, który stanął aby walczyć z bestią. Wtedy Gypsy zauważyła, że ta łapa różni się od reszty smoka. Była czarna jak najgłębsza noc. Przypominała fakturą kryształ, a za ścianami grubego, przezroczystego pancerza zdawała się przelewać ciemność. Smok znów zionął ogniem, powoli przesuwając łeb w lewo. Strumień płomieni nieuchronnie zbliżał się do Gypsy. Ta już zamknęła oczy, aby nie widzieć tego strasznego momentu śmierci, gdy nagle coś ją uniosło do góry z olbrzymią prędkością. Otworzyła oczy. Zauważyła, że pęd ściągnął jej chustkę z głowy. Siedziała na mantykorze, trzymana przez silne kopyto jeźdźca, tego samego, który krzyczał ostrzegawczo. Na jego plecach zauważyła ostrze miecza dwuręcznego, prawie większego niż sam rycerz. Nie napatrzyła się jednak długo, gdyż zaraz kuc spowolnił lekko wierzchowca i położył kozę na ziemi, w bezpieczniejszym miejscu. Gypsy lekko się poturbowała, jej wzrok skierował się w stronę smoka, bowiem wojownik wjechał w płomienie, które rozchyliły się przed nim. Za zasłoną ognia coś nagle potężnie błysnęło, a nad polem walki rozszedł się potężny głos, wymawiający nieznane słowa. Smok nagle obrócił łeb, jakby przestraszony miotnął się w prawo, gdzie już pewniej stanął i zanurkował swą głową w dół. W okół poleciało więcej płomieni.

 

Gypsy była lekko poturbowana, lecz wstała. Wiedziała, że w jednym wozie mieścił się zapas broni. Starała się go znaleźć. Jej towarzysze albo rozpierzchli się, albo leżeli na ziemi, albo zginęli. W koło nie było widać innego walczącego, poza rycerzem i smokiem. Koza zobaczyła na wpół zmiażdżony wóz pośród płomieni. Jednak droga do niego była czysta, a przynajmniej na razie. W blasku ognia iskrzyły się metalowe miecze, topory i żelazna kusza martwego przywódcy, która podobno mogła przebić pancerz płytowy z kilkuset metrów.    

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Palące się zgliszcza tego, co niegdyś nazywała "domem" sprawiły, że jej oczy zaczęły łzawić, i nie była to jedynie sprawka dymu. Głosy walczących niosły się nad równiną przyprawiając ją o dreszcze. Raz jeszcze spojrzała na nieznajomego wybawiciela. W jej głowie kłębiła się masa pytań, jednak zdawała sobie sprawę, że musi działać szybko, inaczej jej krótki żywot zakończy się bardzo tragicznie w przeciągu następnych 5 minut. Kusza przywódcy! Pomimo wyraźnego osłabienia spowodowanego ostatnimi wydarzeniami, mała koza postanowiła ruszyć cwałem w kierunku zniszczonego wozu by znaleźć coś, co pomoże jej przetrwać. Mieszanina błota i krwi przylepiła jej się do kopytek.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gypsy pędziła pomiędzy płomieniami lekko osmalając sobie sierść. Cały czas obok brzmił potężny głos nieznajomego i pojawiały się błyski. Smok ryczał także raz po raz i ział ogniem. Raz snop płomieni oddzielił kozę od wozu, jednak Gypsy szybko zmieniła kierunek i w końcu dopadła celu. Wtedy smok zaczął się szamotać i rąbnął swym wielkim ogonem tuż przy wozie. Resztki konstrukcji rozsypały się wyrzucając ładunek na ziemię. Koza znalazła tam kusze przywódcy, wiele toporów, mieczy tarcz, a nawet fragmenty zbroi skórzanych, jakie zakładali starsi wojownicy z jej bandy. Wtedy z ognia wyłonił się jej wybawiciej. Usta miał otwarte i wzdychał ciężko. W obu kopytach trzymał olbrzymi dwuręczny miecz wyższy niż on sam. Ostrze błyszczało w ogniu i pokryte było niezliczoną ilością mniejszych kolców układających się w idealną płaszczyznę do cięcia, a każdy z nich miał mniejsze na sobie. Broń mieniła się niesamowicie. Znów rozbrzmiał potężny głos ogiera, a cały miecz zaświecił się niby słońce, a jego klingę oplotły złote błyskawice. Potężny kuc rzucił się znów na smoka bez cienia strachu, ten cofnął się i został ugodzony w brzuch. Mimo iż Gypsy słyszała dużo o pancerzach smoków, których nie dało się przebić, ten ustąpił pod potężnym cięciem strasznej broni. Trysnęła krew, która natychmiast zczerniała i spłonęła w żarze. Koza zdała sobie sprawę, że walka na bliski dystans jest samobójstwem, bo nawet tutaj biło ciepło, które nie pozwalało zbliżyć się bardziej. Pozostawała więc kusza przywódcy. Obok na szczęście znalazły się bełty, które parzyły w kopyto, podobnie jak sama broń. Akurat pod kolejnym zamachem ogiera rozstąpiły się płomienie. Ten wykonywał swe cięcia niby tańcząc z olbrzymim dwuręcznym mieczem i unikając zabójczego dechu i pazurów smoka. Poprzez dziurę w płomieniach widać było zażartą walkę. Smok był pięknie odsłonięty i nie dawał się ranić ogierowi tak łatwo. Często atakował i wielu poległoby już w tej nierównej walce, ale kuc albo mocował się i zbijał ataki łap smoka, odpychając je jakby były zwykłymi ciosami miecza, a przy tym ranił boleśnie bestię. Gypsy zauważyła jednak, że jedną rękę smok ma zczerniałą niby z kryształu. Ta nie krwawiła jeszcze po żadnym ataku przeciwnika i zdawała się być nieugięta nawet pod ostrzem fechtmistrza. Nie było jednak czasu na przyglądanie się. Niebezpiecznie było stać tak blisko walki, zwłaszcza, że ogień przybierał na sile. Gypsy musiała albo szybko pomóc swemu wybawcy, albo uciekać, bo każda sekunda zastanawiania się zwiększała ryzyko niepotrzebnej śmierci.       

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uciekać czy walczyć? Jeśli teraz nie zabiję smoka, on może wrócić, niszcząc przy tym więcej niż do tej pory. wzbierający gniew oraz nagły przypływ adrenaliny zdecydowały. Gypsy chwyciła prędko kuszę oraz bełty, starając się nie poparzyć sobie zbytnio kopytek. Podbiegła bliżej walczących, chociaż żar bijący od pobojowiska stawał się coraz mniej znośny. Potykając się wbiegła na wyżej wysunięty pagórek. Wymierzyła oko bestii. W ostatniej chwili strzała wymsknęła jej się i poleciała prosto w kierunku dziwnej łapy smoka.

Edytowano przez Yuna
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bełt świsnął w powietrzu, a ogień owinął się w okół niego, robiąc miejsce. Żelazo zmierzało nieubłaganie w czarną rękę smoka. Stalowa kusza rozpędziła go do olbrzymiej prędkości, jednak czarna jakby kryształowa ręka smoka obiła bełt jakby ktoś rzucił w niego kawałkiem trawy. Bestia nawet nie zwróciła uwagi na uderzenie i wyszczerzając kły runęła na rycerza. Ten okręcił się robiąc zwód i uderzył ze słonecznym blaskiem szczękę smoka, wbijając ją w ziemię. Do góry trysnęła struga ciemnej krwi, która spadając na ziemię zaczęła dymić. Wtem czarna łapa smoka z pazurami ostrymi jak brzytwa zadała straszliwy cios. Rycerz próbował odbić go swym mieczem, a z jego płuc zaczęły znów dobywać się słowa, jednak zbyt wolno. Potężne uderzenie przygwoździło go do ziemi krusząc zbroję. Coś trachnęło głucho. Gypsy usłyszała tylko słabnący głos ogiera.

 - Strzelaj w oko!

Smok podniósł wtedy ogiera nadzianego na ostry szpon łapy i rzucił go o płonącą ziemię, tak że tamten przeleciał kilka metrów i z głuchym jękiem uderzył o nią potężnie. 

Nie było czasu do stracenia, na kozie jednak zrobiło olbrzymie wrażenie, że ogier zaczął się podnosić mimo przebicia pazurem. Z jego ust obok krwi wydobywały się słowa, a cała jego postać zaczęła świecić lekkim żółtym blaskiem. Na twarzy malowała się zawziętość, a kopyta ponownie podźwignęły wielki miecz. Wzrok w któym malował się zimny spokój i wytrwałość obrócił się w stronę wroga.

 

Małe PS ode mnie. Stara j się nie decydować o powodzeniu akcji, czy nie, tak jak w tym przypadku napisałaś "i poleciała[strzała] w kierunku dziwnej łapy smoka" być może akurat chciałem, aby kusza pękła Ci w rękach i strzał zranił przy okazji ogiera (oczywiście jest to nieprawda) ale jeśli możesz to pisz bardziej w stylu " ręka Gypsy zatrzęsła się i była duża szansa, że zamiast w oko bełt poleci w dziwną łapę smoka" aby dać mi możliwość przekierowania jej lotu, lub powiedzenia, że stało się coś zupełnie innego np kusza się rozleciała.

 

Nic się oczywiście nie stało, ale zawsze jak widzę coś, co chciałbym aby gracz robił bądź wystrzegał się to mówię. Z góry dziękuję za starania dostosowania się do moich drobnych uwag :pinkie:  

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wtedy koza zdała sobie sprawę, że od kilku minut stoi ze szczęką rozwartą ze zdziwienia. Może nie była odpowiednio wykwalifikowana w zakresie medycyny, ale przecież żaden kucyk nie byłby zdolny przeżyć takiego ataku. Żaden zwykły kucyk. Poczuła coś w rodzaju podziwu do nieznajomego. Uznała, że może mu zaufać, dlatego dostosowała się do jego prośby i ostatnia strzała jaką zamierzała posłać została wymierzona w lewe oko stwora.

 

Mam małe pytanie - czy mogę nawiązywać do tego co piszesz przedstawiając zdarzenia z perspektywy mojego bohatera, czy raczej kontynuować historię? 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Gypsy znów wymierzyła, tym razem bełt przeszył powietrze i mijając twarde, rogowate łuski smoka, trafił go prosto w źrenicę. Smok stanął na tylne łapy i wygiąwszy do góry szyję zaryczał potężnie, aż ziemia zaczęła drżeć. Jednak na to tylko czekał tajemniczy ogier. Miecz rozbłysnął mu światłem słonecznym, a potężne ramię poprowadziło go wprost ku bestii. Potężne kopyta wybiły kuca nad ziemię i tak wśród wielkich płomieni szybował ku szyi smoka. Po chwili zanurzył w niej głęboko swe ostrze. Z rany trysnęła krew i ogień, a tkanki rozerwały się w potężnej eksplozji. Ta nie dosięgła jednak ogiera, który kontynuował cięcie wzdłuż brzucha. Smok zaczął się miotać i wić, aż wreszcie wyprężył się i upadł wśród burzy ognia, która z niego wypływała. Kule płomieni pokryły całe pobojowisko. Gypsy musiała odbiec, aby uchronić się przed spaleniem. Kusza stała się tak gorąca, że koza upuściła ją na ziemię. Przez chwili jej oczy olśnione pożarem spoglądały na niego, jednak po chwili do głowy trafiła straszna myśl. Ten kuc dalej tam jest, pożar był tak duży, że chyba wyjście z niego byłoby niemożliwe. Z drugiej strony ogier przetrwał straszliwą ranę, więc mógł wyjść bez szwanku z takiego małego płomyczka. Tak buzowały myśli w głowie małej, gdy stała się rzecz dość niespodziewana. Oto w płomieniach wyłonił się cień. Był to on - jej wybawiciel, pogromca smoka, który jednak słaniał się na nogach, uciekając pędem z burzy. Jego grzywa była nadpalona, spod rozdartej zbroi lała się krew, a oczy zlepione były potem. Cały ogier był brudno czarny od posoki smoka, a jego miecz dyndał na kilku zwęglonych rzemykach i kawałkach skóry z jego dawnej pochwy. Ogier zauważył kozę, uśmiechnął się i upadł na ziemię, w bezpiecznej odległości od co raz mniejszych płomieni.

 

Wracając do Twojego pytania, chciałbym się bardziej konkretnie zorientować co byś chciała. Dlatego proponuję przejść na PW i tam to obgadać, sądzę, ze wszystko jest do ustalenia, tak żebyś się miło bawiła. Zatem napisz mi na PW co byś chciała, skonkretyzuj pytanie jeśli można :pinkie:    

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Więc zwycięstwo. Gypsy zostawiła broń i ostrożnie podbiegła do nieznajomego, starannie omijając płomienie oraz leżące tu i tam kawałki czegoś nadpalonego, co prawdopodobnie należało kiedyś do smoka. Ogier żył, lecz jego oddech był bardzo nierówny. Jedna czy dwie paskudne rany na lego ciele przyprawiły Gypsy o dreszcz. Nie za bardzo wiedziała jak należy się zachować w takich momentach. Życie nauczyło ją dbania o własny tyłek, jednak w tym momencie czuła, że za nic w świecie nie zostawiłaby go tutaj na pastę losu. "-Przepraszam." - rzekła, po czym chwyciła jego kopytko i spróbowała go podnieść.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy Gypsy podeszła ogier otworzył oczy. Na jego twarzy dalej widniał ciepły uśmiech. Gdy koza szepnęła  słowo przeprosin na twarzy wojownika pojawił się nalot zdziwienia. Gdy Gypsy chciała go podnieść powiedział głosem zmęczonym, choć nadal budzącym respekt swym potężnym tonem, który gdzieś w głębi wyrażał wdzięczność i przyjacielskość:

- Nie podnoś mnie, zwykle po trudach kuce siadają aby odpocząć, ja wybrałem położenie się. Zaraz wstanę, ale miło mi będzie trochę poleżeć. Moimi ranami się nie przejmuj to tylko draśnięcia, choć gdyby nie Ty to... Właśnie, nie masz za co przepraszać! Pomogłaś mi, przy okazji bardzo dobrze strzelasz dzieciaku. Jak się nazywasz i skąd pochodzisz? Co robisz tak daleko od miast i osad, tu prawie nie ma nic. Ścigałem tego smoka, licząc iż dopadnę go przed dojściem do miejsc osiedlenia kucy. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 year later...

UWAGA!!!

Sesja się zatrzymała z powodu długiego braku odpisów ze strony gracza. Aby nie zapychać sobie miejsca w zawartościach obserwowanych, przestaję śledzić ten temat. Gdyby gracz\e chciał\chcieli wznowić sesję, proszę o kontakt na PW

 

Wszystkiego dobrego, pozdrawiam :pinkie3:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...