Skocz do zawartości

Recommended Posts

big_flaksmallrgbfull_by_sonicpegasus-d7o]

 

Słyszałem, że niektórzy czekają z niecierpliwością na "Kryształowe Oblężenie", które już dawno przekroczyło 1000, 1100 stron i wciąż rośnie. Niestety, musicie jeszcze trochę wytrzymać. Może nawet całkiem sporo czasu. jednak, aby temat nie umarł śmiercią naturalną, prezentuję jeden z rozdziałów. To trochę jak z "Żelaznym księżycem", czyli mamy jeden z wątków wyjęty z większej całości i przebudowany na samodzielne opowiadanie. Nie nazwałbym tego cyklem, gdyż to nie jest bezpośrednia kontynuacja "Księżyca".

 

 

No dobrze, ale co my tu mamy?

 

37 stron

5 ilustracji

I... działo kalibru 88 milimetrów!

 

Wojownicy. Silni, dzielni i dziarscy. Lubią pozować do zdjęć na tle zniszczonych przez siebie czołgów, czyli wielotonowych kolosów, które zostały powalone przez zwykłe kucyki.

Albo inna scena! Oszałamiająco piękna klacz za sterami nowoczesnego myśliwca, otoczona przez wianuszek adoratorów, którzy prześcigają się w prawieniu komplementów!

A to znacie? Siwobrody mędrzec w doskonale skrojonym mundurze, z rzędem orderów na piersi, który pochylony nad mapą ustala perfekcyjny plan kontrnatarcia.

 

Wspaniali, prawda? A co, jeśli ten wojownik jest milczącym, nieśmiałym i niekoniecznie wyjątkowo kumatym ogierem, cichym i zagubionym w przestrzeni? Może jego ramiona skrywają niespożyte siły, może jest życiowo doświadczony  ale zupełnie nie rozumie tej całej wojny i zagubił się w niej jak źrebak w ciemnym lesie.

Tak, taki jest właśnie Big Macintosh. Taki los go spotkał, kiedy nieskończenie wielka miłość do sióstr kazała mu złożyć przysięgę, przywdziać mundur i wyruszyć do Kryształowego Imperium, aby odnaleźć tam dwie małe klacze i je własną piersią osłonić przed śmiercią.

Ale jak to zrobić, kiedy jedynym przyjacielem jest schowana w plecaku lalka, a wszyscy dookoła nie mogą znieść małomówności ogiera?

 

I jeszcze działo... ono też wymaga uwagi, to przy nim służy farmer. Musi nauczyć się wielu nowych rzeczy, które mają niewiele spólnego z ciągnięciem pługa. Od tego, jak szybko załaduje łuskę, jak wytrwały okaże się na głód i chłód, a także, czy nie zlęknie się nawały artyleryjskiej, zależy, czy wrogie bombowce dolecą nad Kryształowe Miasto i obrócą je w perzynę.

A on jest tylko zwykłym chłopem...

 


 
 
 

 

 

 

TEKST: 

Ponieważ program do robienia XPSów stroi fochy i zjada linijki, to dziś tylko PDF.

 

https://drive.google.com/file/d/0Byh5JvDpwTWdOWxnTVJCSUx5bDA/edit?usp=sharing

 

Tekst zawiera brutalne sceny i wulgarny język, więc nie poleca się go osobom niepełnoletnim i wrażliwym.

 

Na końcu jest napisana przeze mnie piosenka, którą na serio da się śpiewać pod wskazaną melodię!

Edytowano przez Dolar84
  • +1 4
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No i się doczekaliśmy!

 

Mimo to, wciąż pamiętałem, o czym to jest, bo swego czasu dostałem kawałek tego tekstu :yay: Wystarczyło go sobie odświeżyć i doczytać "brakujące" fragmenty.

 

Pierwsze spostrzeżenie: zupełnie tak samo jak w "Żelaznym Księżycu" - znakomite przedstawienie bohatera z serialu i za to naprawdę duże brawa. Najbardziej podobały mi się (tu nie ma niespodzianki) sceny batalistyczne, czytało się jednym tchem. Wszelkie opisy uzbrojenia dodawały "smaczku", a szczególnie te dotyczące osiemdziesiątekósemek i ich działania :rd6: No i ten klimat!

Fabuła... Nie jestem fanem takiego przedstawienia wojska (wszak gusta bywają różne), ale akurat doskonale wiem skąd się wzięło (w końcu do zrozumienia tekstu trzeba też wiedzieć nieco o autorze :rdblink: ). Niby parę drobnych elementów nie przypadło mi do gustu, ale nie wpłynęły na ogólny odbiór. Generalnie tekst nie nudził i jest warty przeczytania. Dla fanów militariów to wręcz pozycja obowiązkowa.

 

Ocena ogólna:

Jak na mój gust nieco słabsze od "Żelaznego Księżyca" (bo z lepszym się jeszcze nie spotkałem :D), ale wciąż godne przeczytania i zaliczające się do tych "lepszych fanfików". Nie porwało mnie, ale spodobało się. Polecam! :lazyrainbow:

 

EDIT: W zasadzie to użyłem nieprecyzyjnego słowa. Zamiast "słabsze od Żelażnego Księżyca" powinno być "nie tak dobre jak...". Żeby kogoś nie zwiodło to jedno słówko o wydźwięku negatywnym :rd4:

Edytowano przez Foley
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeczytane.

 

Wrażenia są... różne. Zacznijmy do tych dobrych.

 

Opis zimowej walki baterii przeciwlotniczej i warunków tam panujących jest naprawdę dobry. Czytając czułem jakbym znowu miał przyjemność oglądać Stalingrad - wręcz czuło się bijące z tekstu zimno. Przyznaję, iż czytając obawiałam się, że dostanę do ręki podręcznik obsługi działa przeciwlotniczego z wyszczególnieniem wszystkich części, aż do najmniejszej śrubki - z przyjemnością moge powiedzieć, że te obawy zostały rozwiane. Opisy "jak to jest, że działo strzela" nie są przesadnie długie, a na dodatek utrzymane w takim tonie, że nie nużą czytelnika.

 

Idziemy dalej - bohaterowie. Zacznę od tych drugoplanowych (czytaj nie występujących w tytule) - wykreowani bardzo przyjemnie. Nie są to postacie płaskie, o których się zapomina dwa zdania po przeczytaniu. Chociaż muszę przyznać, że zostali stworzeni tak iż budzą naprawdę skrajne emocje (panu łoficerowi na przykład życzyłem kulku od poznania jego przezwiska). Banda zbirów nazywająca się obsługą oraz nieco tajemnicza klacz to bardzo mocne punkty tego opowiadania.

 

Na ich tle Big Macintosh wypada... dziwinie. Przyznaję, iż przeskoki od kreowania go na głębokiego mysliciela, do robienia z niego tępego farmera są nieco... męczące. Wyglądało to tak, jakbyś nie mógł się zdecydować jak dokładnie ma wyglądać kreacja tej postaci. No chyba że zrobiłeś to celowo, żeby nieco zdezorientować czytelników i pozwolić im dokładniej go poznać dopiero w Kryształowym Oblężeniu.

 

Teraz pora na moment, który jako jedyny w opowiadaniu nazwałbym słabym - bójka w ziemiance i jej reperkusje. Ja rozumiem, że Big Mac to chodząca potęga i żywy czołg. No i ma siłę dzięsięciu kuca, bo w sercu jest rojalista. Mimo wszystko - nie przesadzajmy. To że przebił czyimś łbem sufit jeszcze da się zrozumieć - może nie odznaczał się solidnym wykonaniem, ale wbicie dwóch innych przeciwników w ziemię wyglądało po prostu śmiesznie i to w bardzo negatywnym znaczeniu tego określenia. Wbić kogoś w twardą zimową, ziemię? Serio? Nie dosyć, że to przeżyli, to jeszcze nagle pojawiła sie pani medyk i trzy sekundy uleczyła wszystkich czarami, ot tak. To zabolało. Mocno. Rozumiem, że magia to potęga, ale natychmiastowe wyleczenie, było nie było, ciężko poranionych w bójce żołnierzy wygląda na wyjątkowo nierealistyczną przesadę - żeby choć jednego czy dwóch do lazaretu odwieźli - od razu wyglądało by to inaczej. A tu nie - szast-prast i pełna gotowość bojowa. Zdecydowany minus.

 

Jeszcze jedna sprawa - o ile przenoszenie nazw czołgów, czy innego wojennego złomu do teg uniwersum nie razi tak mocno jak się obawiałem (kwestia gustu tu wchodzi), to jednak do wprowadzania NKWD mam pewne zastrzeżenia. No chyba, że wymyślisz odpowiednie kucykowe rozszerzenie tej nazwy - wtedy wszelkie zastrzeżenia zostaną wycofane.

 

Podsumowując, "Big Flak" jest opowiadaniem dobrym, ale do poziomu "Żelaznego Księżyca" dużo mu brakuje. Polecam jego lekturę każdemu, ale nie zdecyduję się przyznać mu głosu na [Epic]. Niestety nie zasłużył.

 

PS: Teraz pozostaje mi tylko ponownie uzbroić się w cierpliwość i czekać na kolejne teksty z tego uniwersum.

PPS: Strona techniczna ogólnie prezentuje się dobrze, choć wyłapałem kilka błędów, takich jak literówki czy zachwiany szyk zdania. Niestety forma opublikowania opowiadania uniemożliwiła mi zostawienie komentarzy.

PPPS: CANTERLOT (To tak tylko gwoli tradycji :D)

Edytowano przez Dolar84
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Brak możliwości komentowania W TEKŚCIE jest w pełni świadomie ustalony :D Jak czytasz książkę z biblioteki to też nie robisz notatek na marginesie, które rozpraszają, a piszesz recenzję na osobnej platformie :) Piszę tak, jakbym pisał książkę, a nie internetowe opowiadanko, gdzie ktoś sobie wstawi "looooox2<3" przy opisie śmierci głównego bohatera, przez co klimat szlag trafi.

 

NKWD: spodziewaj się tego samego zabiegu co "Maremacht", "Luftmare", "Maremarine".

 

Bójka: generalnie chodziło o zrobienie scenki nieco komiksowej, wszak bazujemy na kreskówce, gdzie takie rzeczy są na porządku dziennym. Rozumiem jednak, że to się nie spodobało.

 

Szybkie uzdrowienie: dar uzdrawiania to bardzo rzadki talent. 99% sanitariuszy robi to konwencjonalnie, czyli bandaże i lekarstwa. Mało która jednostka ma szczęście posiadać w zespole jednorożca, który umie łączyć porozrywane tkanki. Dlatego:

 

Rarity w pewnej chwili nieco poszerzy swoje kompetencje. Skoro potrafi ze szmatki zrobić sukienkę za pomocą jednego zaklęcia, to zabliźnienie rany też jest w zasięgu

 

Jedynie nie rozumiem uwagi dot. przemyśleń Big Maca. Moim zdaniem one są proste: nie ma w niej filozofii, a jedynie operowanie pewnymi wspomnieniami i wrażeniami, zwykły, ludzki smutek i miłość do rodziny. Brak zrozumienia sytuacji. A przemyślenia typu "po co ta wojna i cierpienie", to każdy, nawet najprostszy żołnierz ma. Uważam, że jakby to miała być Rarity, to do niej absolutnie by nie pasowały te opisy, są o wiele za ubogie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Brak możliwości komentowania W TEKŚCIE jest w pełni świadomie ustalony

 

Nie zmienia to faktu, że niemożność zaznaczenia zauważonej literówki nieco drażni :D

 

 

 

 

NKWD: spodziewaj się tego samego zabiegu co "Maremacht", "Luftmare", "Maremarine".

 

Chwała!

 

 

 

 

Szybkie uzdrowienie: dar uzdrawiania to bardzo rzadki talent. 99% sanitariuszy robi to konwencjonalnie, czyli bandaże i lekarstwa. Mało która jednostka ma szczęście posiadać w zespole jednorożca, który umie łączyć porozrywane tkanki.

 

A no i teraz to brzmi o wiele lepiej, rozsądniej i sensowniej :D

 

 

 

 

Jedynie nie rozumiem uwagi dot. przemyśleń Big Maca. Moim zdaniem one są proste: nie ma w niej filozofii, a jedynie operowanie pewnymi wspomnieniami i wrażeniami, zwykły, ludzki smutek i miłość do rodziny. Brak zrozumienia sytuacji. A przemyślenia typu "po co ta wojna i cierpienie", to każdy, nawet najprostszy żołnierz ma. Uważam, że jakby to miała być Rarity, to do niej absolutnie by nie pasowały te opisy, są o wiele za ubogie.

 

Tutaj chodzi po prostu o wrażenie jakie te opisy wywarły. Całkiem możliwe, iż to jedynie moje odczucia, a inny czytelnik pojmie całą rzecz inaczej - tego nie przewalczysz. Zgadzam się też z ostatnim zdaniem - do Rarci by nie pasowały.... No gdzie ten U-boot? Odpowiedni soundtrack mam już przygotowany do czytania tego akurat opowiadania (Z pewnością się domyślasz, jaki utwór mam na myśli :D). 

Edytowano przez Dolar84
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

TYPOWY BEŁKOT O SPOILERACH, CZYTAJĄC TEN KOMENTARZ WYRAŻASZ NA TO ZGODĘ, CZUJ SIĘ OSTRZEŻONY, PORZUĆCIE WSZELKĄ NADZIEJĘ CI, KTÓRZY TO CZYTACIE, BLA-BLA-BLA.
 

Brak możliwości komentowania W TEKŚCIE jest w pełni świadomie ustalony Jak czytasz książkę z biblioteki to też nie robisz notatek na marginesie

 
To jest powód, dla którego umieszczasz opowiadania w pdfie? A ja głupia myślałam, że nie chcesz, by ci się formatowanie rozjeżdżało…
 
Być może to, co napiszę, zostanie potraktowane jako offtop (bij, zabij, Dolar!), ale muszę, no muszę po prostu: według mnie porównywanie papierowej książki do opublikowanego w internetach na forum fanfika jest nieporozumieniem. I nie mówię tu bynajmniej o tym, że publikacje na forum odstają jakościowo od tych papierowych, bo chociaż często tak jest, to równie często nie. Nie mówię o tym, że fanfiki zazwyczaj piszą totalni amatorzy, a wśród powieści papierowych można z łatwością znaleźć osoby, które z tego żyją. Mówię tu o rzeczy bardzo prozaicznej – zanim książka zostanie wydana, najpierw trafia do wydawnictwa, gdzie jest wielokrotnie czytana, poprawiana, przeredagowywana itd., itd., a każdą z tych czynności wykonuje profesjonalnie zajmująca się tym osoba. Proces ten może potrwać i angażuje wiele ludzi. Ten, kto publikuje w Internecie, może w najlepszym wypadku liczyć na pre-reading i korektę kilku usłużnych forumowiczów, o ile znajdzie chętnych i na tyle dobrych, że faktycznie oczyszczą tekst z błędów. Opcja komentowania jest właśnie po to, żeby zwiększyć prawdopodobieństwo, iż ktoś z zewnątrz zauważy to, czego nie zauważył autor podekscytowany wizją spływających na niego pozytywnych komentarzy, pre-reader tak pochłonięty wciągającą fabułą, że nie dostrzegł „kupy” napisanej przez „ó” czy wreszcie korektor, bo akurat się schlał (na przykład).
 
Internety mają jeszcze jedną zasadniczą zaletę – natychmiastowy feedback. Książki czasem doczekują się siódmego albo dziesiątego wydania, zanim zostanie wyłapana literówka w osiemnastym wierszu na stronie tysiąc sto piątej ;). A czasem ona wcale nie zostanie wyłapana, bo kto normalny będzie pisał do wydawnictwa z prośbą o usunięcie literówki w wydaniu siódmym w osiemnastym wierszu na tysiąc sto piątej stronie? A w Internetach to żaden problem zaznaczyć podczas czytania i kilkadziesiąt czytelników później masz szansę otrzymać tekst wygładzony tak, jakby przez miesiąc pracowało nad nim kilku korektorów z wydawnictwa.
 
(Wkurza mnie też, że nie można jednym ruchem przekopiować tekstu do Worda i ustawić sobie ulubionej czcionki. Kurde, po to czytam fiki, żeby mi durny wydawca nie narzucał debilnej interlinii albo kulfonów rozmiar 14.)
 

Piszę tak, jakbym pisał książkę, a nie internetowe opowiadanko, gdzie ktoś sobie wstawi "looooox2<3" przy opisie śmierci głównego bohatera, przez co klimat szlag trafi.

 

Komentarze mają to do siebie, że można je chować ;). Nie diabolizuj ich aż tak.

 
A tak przy okazji, skoro już mówimy o książkach: ponieważ jako jeden z nielicznych podchodzisz po pisania w sposób tak profesjonalny, a każde opowiadanie poprzedzasz solidnym researchem, czyli innymi słowy odznaczasz się niebywałym szacunkiem dla czytelnika, zastanawiam się, czy nie powinieneś rzucić w diabły fandomu(ów) i zająć się pisaniem powieści batalistyczno-wojennych, które mógłbyś realnie wydać i zarobić na tym pieniądze. Jak to by mało prawdopodobnie nie brzmiało, w twoim przypadku naprawdę mogłoby się udać.
 
Dobra, dobra, koniec pierniczenia. Co to ja miałam… jakiś komentarz zostawić, tak?
 
Powiem tak: bardzo nie chcę porównywać tego tekstu do „Żelaznego Księżyca”, ale ponieważ oba fragmenty pochodzą de facto z jednej powieści…
Nie no, nie bądźmy surowi. Nigdy nie ma tak, że książka jest równa w każdym momencie, że trzyma poziom Mount Everest przez 600 stron. To fizycznie niemożliwe.
 
Nie mam zamiaru powiedzieć, że „Żelazny Księżyc” jest super, a „Big Flak” do bani, bo wcale tak nie jest. Nie zaprzeczę jednak, że tamto opowiadanie czytało mi się lepiej, bardziej przypadły mi do gustu postaci (chociaż to też nie do końca, ale to już temat na inną recenzję, której się doczekasz, obiecuję, przysięgam, doczekasz się), jakoś się z nimi emocjonalnie zżyłam. Zdawało mi się też, że było więcej… akcji? No nie wiem. Chyba te samoloty dawały wrażenie, że ciągle coś się działo.
 
No i rzecz absolutnie, kategorycznie, niezaprzeczalnie najważniejsza.
Było więcej obrazków. MADZIA CHCE OBRAZKI!
(Dobra, dobra, już przestaję. Naprawdę. Jestem poważna. Co nie zmienia faktu, że uważam ilustracje z obu opowiadań za fenomenalne uzupełnienie tekstu. Gratuluję współpracownika.)
 
Co mi się podobało obłędnie: fabuła. To jest po prostu ciekawe i mówi to osoba, która nie cierpi klimatów okołowojennych, a gdy w szkole omawiali II wojnę, uciekała z koleżanką na lody (haniebne, wiem). Świetnie budujesz klimat, wymyślasz interesujące zdarzenia, akcja jest dynamiczna i się nie dłuży – a przy okazji można się czegoś dowiedzieć. Czy są jakieś błędy logiczne, nie mam pojęcia – jak mówię, to nie moja bajka. Nie znam się ani na broniach, ani na czołgach, ani na umundurowaniu. Pewnie bym nie zauważyła, gdyby ktoś błędnie podał datę II wojny światowej… Ale nieważne. Najlepsze jest to, że wcale ta moja ignorancka postawa i totalna niewiedza nie przeszkadzała w odbiorze tekstu. Zdarzają się momenty bardziej, hm, „profesjonalne” – dokładne opisy broni na przykład – ale czytając wszystko rozumiałam i się nie znudziłam. Nie przesadziłeś z tym, co się chwali. W ogóle twoje opisy to mistrzostwo. I tutaj, i w „Żelaznym Księżycu”, i w „Goi, goi, Alicornie!” (tak zupełnie na marginesie: zgłupiałam na punkcie utworu Arkony, który był twoją inspiracją. Aż sobie przypomniałam o Żywiołaku i Eluveitie. Folk ma w sobie zieleń prastarych lasów, magię kwiatu paproci i energię bosych stóp tańczących wokół ogniska), i pewnie we wszystkich twoich tekstach, których nie czytałam – opisy są fantastyczne i świetnie budują klimat.
 
Kolejna rzecz, która mi się podobała: postaci drugoplanowe. Nie no, pojechałeś – w pozytywnym sensie. Zarówno wojownicza Cherry, jak i bezlitośni „koledzy” oraz oficer-homoseksualista – coś wspaniałego. Zwłaszcza ten ostatni mi przypadł do gustu. Fantastyczny. No i scena z pocałunkiem – szacunek jak stąd do Paryża.
 

Chociaż muszę przyznać, że zostali stworzeni tak iż budzą naprawdę skrajne emocje (panu łoficerowi na przykład życzyłem kulki od poznania jego przezwiska).

 

A ja się na ten przykład zastanawiam, jak on u diabła został oficerem z taką, hm… „otwartą” postawą.

 
A teraz przyszła pora na marudzenie.
 

Na ich tle Big Macintosh wypada... dziwnie.

 
To jest chyba najtrafniejsze określenie.
 

Przyznaję, iż przeskoki od kreowania go na głębokiego myśliciela, do robienia z niego tępego farmera są nieco... męczące. Wyglądało to tak, jakbyś nie mógł się zdecydować jak dokładnie ma wyglądać kreacja tej postaci.

 
Nie ujęłabym tego lepiej. Mam takie same odczucia. IDENTYCZNE.
Nie podoba mi się ta postać. Nie chcę takiego Big Macintosha. Nie rozumiem go. Nie znam go ani z serialu, ani z własnych wyobrażeń. Ten jest jakiś… nie umiem tego sprecyzować. Z jednej strony typ „Mam was gdzieś, dajcie mi w spokoju egzystować, nie potrzebuję was”, z drugiej: „Smutno mi, że nie mam tutaj przyjaciół”. Z jednej strony twardy i bezlitosny, z drugiej wrażliwy i nierozgarnięty Forrest Gump. Wolałabym, żebyś stworzył go jakimś od początku do końca. Zgadzam się z tym, że Big Mac mógł nie rozumieć wojny. Zgodziłabym się nawet, gdybyś uczynił z niego osobnika nie tylko prostolinijnego, lecz nawet lekko upośledzonego – ba! pierwsza biłabym ci brawo za odwagę. Teraz natomiast on jest nijaki. Dziwaczny. Niezrozumiały. I jeszcze ta Mądralka. Niby traktuje ją jak żywą istotę, jedyną przyjaciółkę (objaw typowy dla osób opóźnionych!), ale jednak tacha ją w bagażu. Wiadomo, co by się wówczas działo... ale koniec końców i tak się działo.
 
Może lepiej by było, gdyby lalka miała dla niego wartość wyłącznie sentymentalną… Cenna pamiątka… A może wcale nie byłoby lepiej. Nie wiem.
 

Teraz pora na moment, który jako jedyny w opowiadaniu nazwałbym słabym - bójka w ziemiance i jej reperkusje.

 
A mnie się właśnie ta scena podobała. Może nie była najlogiczniejsza, ale przynajmniej charakter Macintosha nieco się ustabilizował. Tutaj naprawdę był takim Gumpem: „Kto to zrobił?” „Ja” „Dlaczego?” „Bo to, co robili, było niewłaściwe”. Proste i pasujące do niego.
(Ale dziwne trochę, że ot tak przeszli z tym do porządku dziennego. Bądź co bądź prawie ich pozabijał.)
 

Strona techniczna ogólnie prezentuje się dobrze

 

Jak bym się z tym kłóciła ;). Zauważyłam tu więcej pierdółkowatych błędów niż w „Żelaznym Księżycu”, sporo literówek i chociaż nie można przyczepić się do morza ortografów albo pisania „po polskiemu” zamiast po polsku, to jednak tekst mruga smutno, prosząc o ostateczne wygładzenie. O, patrz, jaki jest podminowany. Płakać się chce, jak się na to biedactwo patrzy.

 

Niestety, ale księżniczką ciebie nie mianują, bo masz za dużo klamotów między zadnimi nogami.

 
 

Tylko ta klacz wciąż patrzyła wrogo. Może to wynikało z tej psychologicznej różnicy, o której mu kiedyś opowiadała Rarity. Mężczyźni lubią się bić i nawet jak przegrają, traktują to jako dobrą metodę oczyszczania stosunków. Ale kobiety wolą stosować jakieś takie psychologiczne podchody. Najwidoczniej konflikt na linii on-ona nadal nie został rozwiązany. A z nią przecież nie mógł się pobić!

 

Urocze :P. Faceci serio tak myślą?

 
– Z księżyca się urwałeś?
– Nie, jestem z Ponyville.
 
No i to jest nasz prostolinijny rolnik, którego wszyscy kochamy.
 
Podsumowując: bardzo dobre opowiadania i tak jak napisał Foley – dla fanów militariów wręcz lektura obowiązkowa. Godne polecenia, zwłaszcza że cechuje się dobrym stylem i świetną fabułą. Parę rzeczy nie zagrało, ale ogólny odbiór i tak jest pozytywny.
 
I też czekam na U-Booty ^^. Jeśli będzie coś lepszego niż „Żelazny Księżyc”, to właśnie to. No, czytaj, czytaj, dokształcaj się, a potem uracz nas czymś cudownym.
 
Pozdrawiam serdecznie,
Madeleine
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Łohohoho, jaka recenzja! Chyba 4 razy z rzędu zacząłem w trakcie jej czytanie gadać z monitorem, to znaczy, że była ciekawa :D

 

że nie chcesz, by ci się formatowanie rozjeżdżało…
To przede wszystkim, lecz mówiłęm juz o tym tyle razy na tym forum, że raz sobie darowałem. Co więcej, jestem aspołeczny internetowo i po prostu nie życzyłbym sobie jakiś uwag na marginesie od kogokolwiek w tekście. Od uwag jest komentarz-recenzja pod tekstem. Sorry, ale mam równie duże wymagani co do czytelnika jak Malvagio ^^

 


Być może to, co napiszę, zostanie potraktowane jako offtop (bij, zabij, Dolar!), ale muszę, no muszę po prostu: według mnie porównywanie papierowej książki do opublikowanego w internetach na forum fanfika jest nieporozumieniem. I nie mówię tu bynajmniej o tym, że publikacje na forum odstają jakościowo od tych papierowych, bo chociaż często tak jest, to równie często nie. Nie mówię o tym, że fanfiki zazwyczaj piszą totalni amatorzy, a wśród powieści papierowych można z łatwością znaleźć osoby, które z tego żyją. Mówię tu o rzeczy bardzo prozaicznej – zanim książka zostanie wydana, najpierw trafia do wydawnictwa, gdzie jest wielokrotnie czytana, poprawiana, przeredagowywana itd., itd., a każdą z tych czynności wykonuje profesjonalnie zajmująca się tym osoba. Proces ten może potrwać i angażuje wiele ludzi. Ten, kto publikuje w Internecie, może w najlepszym wypadku liczyć na pre-reading i korektę kilku usłużnych forumowiczów, o ile znajdzie chętnych i na tyle dobrych, że faktycznie oczyszczą tekst z błędów. Opcja komentowania jest właśnie po to, żeby zwiększyć prawdopodobieństwo, iż ktoś z zewnątrz zauważy to, czego nie zauważył autor podekscytowany wizją spływających na niego pozytywnych komentarzy, pre-reader tak pochłonięty wciągającą fabułą, że nie dostrzegł „kupy” napisanej przez „ó” czy wreszcie korektor, bo akurat się schlał (na przykład).

Czy tłem wiele książek, gdzie było idealnie odwrotnie, tzn. brak korekty itd. Dlatego dla mnie jedyna różnica między książką z biblioteki, a z internetu jest to, że jedna została wydana i zarabia na siebie pieniądze. Niekoniecznie jest nawet legalna! Kto pamięta aferę z "Tanią Grotter", ten wie. Jednak mogę się wytłumaczyć tak, że równam wzwyż. Może się mylę, ale internetem to dla mnie niż. Nie wiem, czy i jak wyłączać komentarze, nie jestem obyty w klimatach internetowych. Jestem jak Twilight, która przeczytałą w życiu milion książek, ma dużą wiedzę, ale nie ma pojęcia, jak skorzystać z komputera (

 

przykład świadomie przejaskrawiony).

 


współpracownika.)
Współpracowników. Ogólna ilość ilustracji do "Kryształowego Oblężenia" to na tę chwilę >100 rycin, a więc ilość autorów jest mnoga :)

 


jak on u diabła został oficerem z taką, hm… „otwartą” postawą.
Może pochodził z cukierkowatego Canterlotu, gdzie pod spódnicą Celestii wszystko jest miłe i bezkonfliktowe? ^^

Jak bym się z tym kłóciła . Zauważyłam tu więcej pierdółkowatych błędów niż w „Żelaznym Księżycu”, sporo literówek i chociaż nie można przyczepić się do morza ortografów albo pisania „po polskiemu” zamiast po polsku, to jednak tekst mruga smutno, prosząc o ostateczne wygładzenie. O, patrz, jaki jest podminowany. Płakać się chce, jak się na to biedactwo patrzy.

Jestem dyslektykiem i to zaawansowanym. Nie potrafię napisać na klawiaturze zdania bez 4-7 błędów, często w jednym słowie robię ich nawet po pięć. Każdy post, każe zdanie w książce jest przepuszczane przez WIELOKROTNĄ kontrolę moją i tak dalej, lecz i tak dużo przepuszczam. To nie próba usprawiedliwienia czegokolwiek, ale po prostu wyjaśnienie skąd problem. To, że umiem cokolwiek napisać, wynika z faktu, że mnóstwo piszę od gimnazjum.

 

Księżyc korektorował Gandzia, który jest fachowcem aż za dokładnym ;) Tutaj pomagał mi Geralt, który ma mniejsze doświadczenie i niestety... nie wszędzie dał z siebie 100%. Tuż przed publikacją znajdowałem błędy w pisowni imienia "Macintosh", które Word podkreślił na czerwono. To, że ja to zobaczyłem w ostatniej chwili, to źle. Ale Geralt powinien...

 

 

Co do Big Maca... już pisałem... że nie wiem, czemu macie takie odczucia :) Jak dla mnie to wszystko jest na swoim miejscu, serio! :D

 


„Smutno mi, że nie mam tutaj przyjaciół”
Z reguły po takiej myśli ganił sam siebie za podobną ckliwość. Co więcej, ten mętlik to był chaos, który szalał w jego sercu.

Bądź co bądź prawie ich pozabijał.)

 

 Faceci często tacy są. Jak miałem problemy w klasie z takim jednym, to jak mu raz dałem w mordę, to nastepnego dnia był taki przyjacielski...

 


Faceci serio tak myślą?
Serio, serio. Nie wszyscy, ale...
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Księżyc korektorował Gandzia, który jest fachowcem aż za dokładnym ;) Tutaj pomagał mi Geralt, który ma mniejsze doświadczenie i niestety... nie wszędzie dał z siebie 100%. Tuż przed publikacją znajdowałem błędy w pisowni imienia "Macintosh", które Word podkreślił na czerwono. To, że ja to zobaczyłem w ostatniej chwili, to źle. Ale Geralt powinien...

Przyznaję, Big Flaka robiłem trochę za bardzo na szybko i mógł mi ten ostateczny szlif nieco umknąć, a do tego szwankowało mi w programie podkreślanie błędów, więc rzeczywiście mogłem nie zauważyć mniej rzucających się w oczy literówek. Ale nie chcę się usprawiedliwiać brakiem doświadczenia i problemami technicznymi, bo faktycznie mogłem się bardziej przyłożyć do tej korekty.

Edytowano przez Geralt of Poland
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Ok, przeczytałem. Opowiadanie całkiem fajne, z drobnymi błędami. Podoba mi się, ale nie chciałbym akurat o tym gadać.

 

To, co mnie niedawno uderzyło, ma związek z samym uniwersum. Mam dwa pytania:

 

1. Jak to się stało, że kucyki z Equestrii zdołały się zmobilizować i przygotować armię w stylu niemieckim od razu po wybuchu wojny?

 

Ponieważ, z tego jak to zrozumiałem, Sombra wrócił do Equestrii z armią w stylu radzieckim, więc (z logicznego punktu widzenia) powinien był przejechać przez Kryształki i dojechać do Canterlot z dwoma-trzema postojami(hiperbolizuję). To, że Celestia znalazła czas na wymyślenie, przetestowanie i wyprodukowanie 1000 000 MP-40; a także zmobilizowanie, wyszkolenie i nadanie "ostróg" oficerom sugeruje, iż przed wydarzeniami działały dwa scenariusze:

a) Siostry zdawały sobie doskonałą sprawę z powrotu Sombry, tylko z jakiegoś powodu nie wykonywały żadnych działań do ostatniej chwili.

b) Sombra wrócił do Equestrii z ARMIĄ (Mam nadzieję, że dowiemy się skąd ją wziął) i jak ostatni (za przeproszeniem) ciul czekał, aż zmobilizują się wrogie wojska.

 

 

2. Dlaczego Mane6 są mianowane oficerami/podoficerami? Przecież nie mają żadnego przeszkolenia, ani doświadczenia.

 

Mówiąc szczerze, to nie łapię tego w żadnym ff. Jakby nie spojrzeć, w serialu jedynym "wojskiem" jakie widzimy, jest gwardia. A oni są beznadziejni.

Jeżeli jednak odbiegłeś od kanonu, to mam ostatnie pytanie:

 

3. Czy technologia w Equestrii znajduje się na wyższym poziomie niż kanonicznie.

 

Jeżeli tak, to jestem w stanie zrozumieć (a właściwie przełknąć), że armia Sióstr miała jakiekolwiek szanse przeciwko nagłemu (bo nie znalazłem sugestii o innym) pojawieniu się Sombry.

Jeżeli nie, to przyznam, że podziwiam elastyczność myślową głównego sztabu, który zapewne od stuleci wykorzystywał (jak ja tego elementu nie lubię) broń białą i nieznaną nam jak na razie doktrynę wojenną, zapewne ograniczoną do szarży kopyto-w-kopyto, odwrotu i ponowienia ataku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skrivarr, na niemal wszystkie Twoje pytania da się odpowiedzieć tym samym: bo tak napisał autor tego fanfika. Generalnie właśnie na tym się one opierają - jest co innego niż w serialu. Oczywiście są wyjątki, ale to prędzej przy tagach [slice of Life] niż [Crossover] :rainderp:

 

Mógłbym na te pytania odpowiedzieć w o wiele, wiele bardziej rozwiniętym stylu, ale myślę, że to lepiej pozostawić Spidiemu :)

Edytowano przez Foley
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skrivarr, na niemal wszystkie Twoje pytania da się odpowiedzieć tym samym: bo tak napisał autor tego fanfika. Generalnie właśnie na tym się one opierają - jest co innego niż w serialu. Oczywiście są wyjątki, ale to prędzej przy tagach [slice of Life] niż [Crossover] :rainderp:

 

Mógłbym na te pytania odpowiedzieć w o wiele, wiele bardziej rozwiniętym stylu, ale myślę, że to lepiej pozostawić Spidiemu :)

 

Druga uniwersalna odpowiedź: "Bo Tak" :D

Jak ja tego nienawidzę :P

 

Szczerze mówiąc to mnie po prostu zainteresowała ta sprawa. Ja jestem takim typem, który za jedną z priorytetowych rzeczy uważa kreację świata. I przez to wielokrotnie potrafię się czepiać tego, czego jeszcze nam nie wyjaśniono, a także dziur(ek) fabularnych.

Nie jestem jednak przeciwny niedopowiedzeniom fabularnym, jednakże tutaj czepiam się po prostu kreacji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam i już spieszę z wyjaśnieniami. Najważniejsze słowo wyjaśnień jest zawarte we wstępie:
 


 „Big Flak” to pewna forma wprowadzenia do dużej, ponad 1000 stronicowej powieści, która dopiero powstaje. Jej tytuł to „Kryształowe Oblężenie”. Sombra wrócił do Equestrii z czołgami i bronią stylizowaną na II wojnę światową, więc Celestia z Luną musiały same skorzystać z tajemnic, które pogrzebały w dawnych czasach. Tak zaczął się wyścig zbrojeń, który kluczowym, zapalnym momencie postawił na polu walki naprzeciwko siebie Tygrysy i T-34.
„Big Flak” to już drugie opowiadanie z tego uniwersum. Pierwszym był „Żelazny Księżyc”, opowiadający o wątku Scootaloo i Rainbow Dash. Tym razem jednak zobaczymy Big Macintosha, który również ugrzązł w trybach Wielkiej Wojny Obronnej, której nawet nie rozumie.

Widzimy tutaj, że po pierwsze, "Big FlaK" to tylko wyciągnięty jeden wątek z całości. To jak Hobbit wobec Władcy Pierścieni i całego uniwersum Środziemia. W związku z tym, że mamy do czynienia z epizodem, część wątków zostaje nie do końca wyjaśniona, co ma zachęcić czytelnika do sięgnięcia po całość dzieła. Wynika to z objętości tekstu: w "Kryształowym Oblężęniu" odpowiedź na wszystkie wątpliwości zabierze mi 1200-2000 stron. A Big Flak ma ich jakieś 30.


Co więcej, wstęp wspomina o tajemnicach księżniczek i wyścigu zbrojeń, zatem na pewno księżniczki nie robiły niczego nagle ani nie siedziały bezczynnie przez długi czas.

 

Okej, ale ponieważ do premiery "Oblężenia" jeszcze z rok, to już teraz wyjaśnię to i owo:

 


To, że Sombra planuje wrócić z nowoczesną armią, księżniczki wiedziały wiele lat przed wybuchem samej wojny. Ten czas wykorzystały bardzo efektywnie. Opowiada o tym pierwszy tom książki, wojna będzie drugim, a trzecim postwojenne wydarzenia. Równocześnie teraz mi zwróciłeś uwagę, że chyba w Big Flaku nigdzie nie ma wspominki, ile lat po akcji serialu toczy się akcja "Big Flaka". To niby nie jest błąd, ale ta informacja dobrze, jakby się tam znalazła. Moja wina. Tak więc informuję, że to jest 8 lat po powrocie Nightmare Moon, a więc po pierwszym odcinku.

 

 

Skąd Sombra wziął armię? Zostanie wyjaśnione. Pamiętajmy, że po drugiej stronie Oceanu też coś musi być.

 

Jedyne wojsko to gwardia. Nie do końca prawda, mamy także Wonderboltsów. Co więcej, wg wszelkich standardów, gwardia to elitarna armia będą samodzielny tworem wobec armii lądowej. Skoro mamy gwardię, to musi być jeszcze jakieś GI. Wehrmacht - SS i tak dalej.

 

 

Mane 6 zostaną dobrze (choć szybko przeszkolone, a co więcej, Celestia jeszcze przed wybuchem wojny poczyni pewne kroki, aby one, szczególnie Twilight, były gotowe do służby.

Co do technologii, to nie zgodzę się, że w serialu mamy tylko broń białą. Mamy pełno broni palnej i materiałów wybuchowych, choć dosłownie karabinu maszynowego pokazanego na środku kadru brakuje. 

Wspominałem już o sekretach księżniczkę? Wspominałem :crazytwi:

Co więcej, uważam (i tak napisałem), że Equestria składa się z różnych krain, gdzie stosunek do wojska był różny. Co innego cukierkowy Canterlot i złote zbroje, a co innego Pferdenstadt słynące z drylu wojskowego.

 

Jeśli chodzi o kreację świata, to mogę bez fałszywej skromności Ciebie zapewnić, że wszystko będzie przemyślane. też mam na tym punkcie hopla i nie toleruję, kiedy w mojej własnej twórczości nie jest powiedziane, czemu na U-Botach nie ma pegazów. Jednak na to trzeba poczekać do końca dzieła...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co więcej, wstęp wspomina o tajemnicach księżniczek i wyścigu zbrojeń, zatem na pewno księżniczki nie robiły niczego nagle ani nie siedziały bezczynnie przez długi czas.  

 

Musiałem przeoczyć. Aż mi głupio.  :flutterblush:

 

Tak więc informuję, że to jest 8 lat po powrocie Nightmare Moon, a więc po pierwszym odcinku.

  

To wiele wyjaśnia. 

 

Mamy pełno broni palnej i materiałów wybuchowych

Szczerze mówiąc nie zwróciłem uwagi na to, żeby to się pojawiło.

 

Co więcej, uważam (i tak napisałem), że Equestria składa się z różnych krain, gdzie stosunek do wojska był różny. Co innego cukierkowy Canterlot i złote zbroje, a co innego Pferdenstadt słynące z drylu wojskowego.

Ma to sens.

 

Jednak na to trzeba poczekać do końca dzieła...

Rok... Idę popłakać w kąciku, a potem cierpliwie poczekać.

 

zapewnić, że wszystko będzie przemyślane

Patrząc na dotychczasowe opowiadania mogę czuć się pod tym względem zadowolony już teraz  :x

 

 

Cóż, dziękuję za odpowiedzenie na nurtujące mnie pytania. (I przedłużenie mojego "Hype Train" ;))

Teraz zostało mi tylko czekać na wydanie "Kryształowego Oblężenia" i pozostałych planowanych opowiadań.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gwoli wyjaśnienia wątpliwości dot. istnienia broni palnej i materiałów wybuchowych w kucach, oto lista przykładów. Nie jest kompletna, bo od końca IV sezonu nie miałem czasu jej dokończyć:

 

-żółw o imieniu Tank;

-piosenka "Art of the Dress", gdzie Rarity śpiewa, aby Rainbow nie była jak czołg (tylko wersja angielska!);

-"czas wytoczyć cięższe działa!" - RD w "Last Roundup/Ostatnia Gonitwa";

-"skąd weźmiemy armatę?" - Scootaloo w "Kronikach Znaczkowej Ligi";

-działo na notatkach Pinkie Pie w "Castle-mane'a/Zamkomania";

-działo Pinkie Pie w rekonstrukcji historycznej w odcinku "Testing, Testing... 3...2...1...";

-party cannon Pinkie Pie;

-czołg Cheesy Sandwicha;

-bomba Donut Joe'a w wizji Pinkie Pie;

 

+coś, co wygląda jak ładownice na pasie ochroniarza ze szpitala ("Read and Weep/Czytaj i Płacz");

+lasery w wizji Pinkie Pie w pociągu.

 

 

Zapraszam do przeczytania i ocenienia "Żelaznego Księżyca"!, jeśli jesteś głodny drugowojennych wrażeń! Link w sygnaturze. Oprócz tego masz też temat "Equestria Walczy", o tutaj:

 

http://mlppolska.pl/watek/8646-equestria-walczy-powie%C5%9B%C4%87-z-waszymi-oc/

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Aż usłyszałem w głowie radiowy tekst: "autoreklama" jak przeczytałem ostatni akapit :P(To żart w razie czego)

 


-żółw o imieniu Tank;

-piosenka "Art of the Dress", gdzie Rarity śpiewa, aby Rainbow nie była jak czołg (tylko wersja angielska!);

-"czas wytoczyć cięższe działa!" - RD w "Last Roundup/Ostatnia Gonitwa";

-"skąd weźmiemy armatę?" - Scootaloo w "Kronikach Znaczkowej Ligi";

-działo na notatkach Pinkie Pie w "Castle-mane'a/Zamkomania";

-działo Pinkie Pie w rekonstrukcji historycznej w odcinku "Testing, Testing... 3...2...1...";

-party cannon Pinkie Pie;

-czołg Cheesy Sandwicha;

-bomba Donut Joe'a w wizji Pinkie Pie;

 

+coś, co wygląda jak ładownice na pasie ochroniarza ze szpitala ("Read and Weep/Czytaj i Płacz");

+lasery w wizji Pinkie Pie w pociągu.

 

Heh, chyba powinienem obejrzeć to znowu, bo wygląda na to, że jestem ślepy i głuchy :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zapraszam do przeczytania i ocenienia "Żelaznego Księżyca"!

Jeśli zachęta Spidiego jest niewystarczająca, to też się przyłączam. Dla mnie "Żelazny Księżyc" jest nawet lepszy od "Big Flaka"

 

 

 

Jeśli uznasz, że zasługuję.

To chyba jedyny zasługujący na legendary(nie mylić z epic) fanfic na tym forum (oczywiście z tych, które czytałem).

 

 

 

PS: Ha! Większość z tej listy przykładów udało mi się dostrzec. Czyli nie jestem jeszcze taki ślepy...

 

PS2:

 

Czytanie Big flak, słuchając Sabatonu

Do "Żelaznego Księżyca" polecam "Aces in Exile" :rdblink:

Edytowano przez Foley
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 months later...

Usłyszałem, przeczytałem, skomentowałem.

Big Flak jest to pierwsze opowiadanie autorstwa Spidiego, które przeczytałem. Najpierw zdziwiło mnie ostrzeżenie, gdyż w niewielu książkach i opowiadaniach można spotkać ostrzeżenie przed wulgaryzmami i brutalnością scen. Jednakże świadczy to o pozytywnie o autorze.

Pozytywnie zszokowało mnie przedstawienie w Big Flak'u wojny i wojska w tak realistyczny sposób, o którym już prawie nie można przeczytać, ani usłyszeć od kombatantów, którzy brali udział w drugiej wojnie światowej. Sceny batalistyczne są po prostu, pięknie ukazane, realizm aż bije od nich. Opis sprzętu występującego w opowiadaniu jest napisany łatwym i zrozumiałym językiem, nawet dla ludzi nie mających styczności z drugą wojną światową, a militarystów z pewnością on ucieszy. Obrazki stworzone przez polskich grafików, to jest Ruhisu i Sonicpegasusa oraz samego autora opowiadania z pewnością ucieszą nasze oczy. I pomogą wyobrazić sobie niektóre fragmenty opowiadania, co ułatwi nam wczucie się w klimat.

Główny bohater BIG Macintosh, jak zwykle za dużo nie powie, jednak nie przeszkadza to w czytaniu, gdyż autor skupił się na jego przemyśleniach i działaniach oraz otaczającej go wojnie. Stając się więc częścią obsługi działa nie dziw, że martwi się o relacje z resztą załogi, szczególnie, że nie są w niej mili, odziani w lśniące zbroje rycerze, a żołnierze, którzy mają prawdziwe, nie wyidealizowane charaktery. Bohater nie jest tu jakimś kolejnym Rambo, który bez zadrapania oraz zmiany magazynka rozwala 100 wrogów, 3 czołgi i bombowiec. Tu widać nawet niedostatek broni, a sam bohater jest częścią obsługi działa, a nie jedno osobową armią, co widać w wielu opowiadaniach i filmach. Big Macintosh jest przeciętnym obywatelem, który nie wie widzi sensu tej wojny i prowadzenia jej. Jest to typowe zachowanie kogoś, kto ma pierwszy raz styczność z realiami wojny. Jednak pomimo tego ten prosty rolnik wstępuje do armii, by wypełnić swoją misję, którą jest ochrona sióstr w szalejącym wojennym chaosie, a jego towarzyszką w tej niełatwej podróży jest jedynie, mała przyjaciółka, która patrzy na niego oczami zrobionymi z guzików.

Wracając jednak do realizmu. Opowiadanie to ukazuje prawdziwe powody przywiązania żołnierza do armii i ich zależności od siebie. Pokazuje też ja często wyglądało prawdziwe życie w niektórych jednostkach frontowych. Koledzy z oddziału nie muszą cię lubić, dowódca nie musi być dobrym ojczulkiem, który Ci pomoże i da radę co robić. Ty masz tylko wykonywać rozkazy, jednak mieć szacunek do innych jako do towarzyszy broni. W każdej chwili możesz zginąć, przez głupi błąd, więc musisz się szybko i dobrze zastanowić zanim coś zrobisz. Wspomniałem o szacunku nie bez powodu, mieć szacunek do kogoś, a lubić go to dwie różne rzeczy. Jedna ze scen skłoniła mnie do głębokich refleksji, gdy umiera twój dowódca lub towarzysz broni, to pomimo tego, iż go nie lubisz, z różnych powodów, a może nawet jesteście wrogami w życiu codziennym, to czy należy mu się szacunek i należy spełnić jego ostatnią prośbę, choćby była sprzeczna z naszymi przekonaniami? Na to pytanie każdy z nas musi odpowiedzieć sobie sam.

Jeśli opowiadanie to miało by pójść do druku, to muszę zwrócić uwagę na kilka literówek, których się dopatrzyłem. To z czym wielu pewnie się nie zgodzi to moja ocena, iż Big Flak jest lepszy od Żelaznej Księżyca.

Podsumowując:

+ Jest ostrzeżenie dla młodych i wrażliwych.

+ Obrazki wzbogacają opowiadanie.

+ Ukazanie realizmu wojny i wojska, poprawnie, a nawet bardzo dobre.

+ Dobre ukazanie bohatera, nie przeczące temu znanemu z serialu.

+ Poprawny i łatwy do zrozumienia opis sprzętu z drugiej wojny światowej.

+ Wciągająca fabuła, po której chce się przeczytać to opowiadanie jeszcze raz.

+ Dobrze ukazana psychologia kogoś, kto nagle trafia na front, lecz jest on opanowany, spokojny, łagodny podejście.

+ Sceny batalistyczne wciągają, jak dobry film czy gra.

- Błędy, głównie literówki.

Z wyżej wymienionych powodów głosuje za przyznaniem temu fanfikowi epic/legendary.

Edytowano przez Wlocz
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 year later...

Czytam czytam i nie wierzę w to co czytam. Czytałem żelazny księżyc, czytałem kryształowe oblężenie i jakoś nie mogę uwierzyć, ze to pisał Spidi. To wygląda bardziej, jakby ktoś się na nim wzorował.

Ale po kolei, bo jeszcze ktoś pomyśli, że fanfik jest zły czy coś:

 

Fabuła. Fabuła jak na wojnie. Tu p**** tam p**** i znowu jest spokojnie. A mówiąc po ludzku, mamy frontowe przygody Big Maca i jego próby odnalezienia się w brutalnej rzeczywistości wojny i zachować towarzyszy broni. Nic szczególnego, nic co by mnie jakoś przyciągnęło na dłużej, ot dobra, ale nie powalająca. Oczywiście wiem, ze jest to ledwie fragment pobocznej historii oblężenia, ale fabularnie mniej mi się podobał niż Żelazny księżyc. 

 

Język i opisy. Tu powinienem dać wielki plus, bo autor nie tylko świetnie sie posługuje fachowym słownictwem, ale też umie je wykorzystać by tchnąć życie w swój świat. Powinienem, bo miejscami zdarza mu się zwyczajnie zepsuć cały misternie budowany opis, jednym, bezsensownym słowem,

Spoiler

Wchodzi Spidi do sklepu metalowego

- Dzień dobry, czy dostanę blachę?

- Jaką grubą.

- A taką grubszą. 200 milimetrów.

 

200 milimetrów to nie blacha. To lita stal, a nie blacha

 

Postacie. Poza tym, że Big Mac za dużo myśli, to jest całkiem dobrze. Mamy bandę sk****synów, mamy jakiegoś pedałka i mamy resztę załóg, która nie jest wydumana, Ot przedstawiciele różnych ras, różnych klas, których wojna zmusiła do współpracy.

 

Podsumowanie. Tekst zdatny do czytania, ale zdecydowanie spodziewałem się czegoś innego. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cytuj

Jeden strzał na bliskim dystansie rozrywał dwudziestocentymetrową blachę litej stali!

Już pomijam, że to zdanie nie brzmi dla mnie zbyt dobrze. Osobiście dałbym albo dwadzieścia centymetrów litej stali, albo, dwudziestocentymetrową, stalową płytę. 

Blacha, to z reguły duży arkusz stali o grubości od kilu dziesiątych, do kilkunastu milimetrów. Oczywiście na płyty pancerne na upartego można mówić blachy, lecz nie brzmi to dobrze w większości kontekstów jakie mi w tej chwili przychodzą do głowy. (może poza wozami pancernymi, ale one raczej nie mają pancerza niczym VK4501 (P)). 

Dlatego, dla mnie to dość rażący błąd. Jeszcze dwudziestomilimetrową, stalową blachę bym wytrzymał, ale nie dwudziestocentymetrową. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chcesz dodać odpowiedź ? Zaloguj się lub zarejestruj nowe konto.

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to bardzo łatwy proces!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
×
×
  • Utwórz nowe...