Skocz do zawartości

Everyday a Little Death [Oneshot][Dark][Fantasy][Sad]


Cahan

Recommended Posts

Witam was ponownie!
 
Dziś przedstawiam wam fik pisany na konkurs literacki, a raczej jego edycję rozszerzoną. Oczywiście nie zajęłam nic, ale co tam :).
 
Opis: Jest to kolejne opowiadanie z serii o pogańskich kucach. To zostało poświęcone świętu Samhain. Trochę bełkotu filozoficznego i pseudogłębokie o śmierci rozważania.

https://docs.google.com/document/d/1QsZsMKUud9Pqt-YQ9XH5TtrwXIAHn-kUw47fko7v2oU/edit
 
Podaję również linki do reszty opowiadań z cyklu:

- Kwiat Paproci

- Kromlech

- Przekleństwo Lasair

Edytowano przez Cahan
  • +1 4
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pragnę podziękować za opinię :fluttershy4:. Cieszę się, że Ci się spodobało.

 

Cała seria o pogańskich kucach to właśnie fiki, które przede wszystkim miały oddać klimat poszczególnych świąt dawnowierców. Do tego dochodzą elementy filozofii, również właściwe dla tych religii.

 

I mały bonus, czyli mała informacja o fanfiku:

 

Wszystkie imiona w tej serii pochodzą ze staroirlandzkiego.

 

Isleen - wizja

Lasair - rudowłosa

Dallas - mądra

Benen - błogosławiony

 

A góra Blathen oznacza właściwie Kwiecistą górę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

A więc druga część z cyklu. Co my tu mamy?

 

Isleen dojrzała, sporo przeżyła, została okaleczona, znalazła sobie uczennicę, którą musi teraz prowadzić i nauczyć tego, co sama wie… I mamy las. I wędrówkę. I zjawy.

 

Krótko:

 

1. Klimat. Jest absolutnie fenomenalny, wyziera z każdego zdania. Każde drzewo, każdy krok bohaterek, każdy odgłos i szmer w tym tekście niosą ze sobą jakąś dawkę emocji. Opisy pozwalają wczuć się w atmosferę, która jest gęsta, ciężka, a jednocześnie czuć związek bohaterek z przyrodą… Dobrze operujesz środkami stylistycznymi i dzięki temu całość nabiera plastycznego charakteru, a w tekst można z łatwością wsiąknąć i niewiadomo kiedy tych kilka stron miga przed oczami.

 

2. Bohaterki. Mamy nową, młodziutką uczennicę, oraz Isleen, która dorosła i nabrała doświadczenia. Teraz to ona jest tą, która prowadzi i pokazuje. Cieszę się, że wprowadziłaś do opowieści postać Lasair – dzięki temu obie klacze zyskały na głębi, a takie zestawienie, głupiutkiej, nieco naiwnej, przekonanej o swojej wyjątkowości dziewczynki oraz ułożonej, mądrej, starej Isleen, daje bardzo piękny kontrast.

 

3. Fabuła. Nie powiem, że przytłaczająca, bo nie o to w tym wszystkim chodziło – raczej o pokazanie, że stare obrzędy kiedyś odejdą w zapomnienie i na ich miejsce powstanie nowy porządek, i nie można z tym nic zrobić, nawet jeśli bardzo się tego chce… Po prostu pewne rzeczy umierają i nie pomoże walka… a może jednak? Wszakże…

 

4. Zakończenie.

 

– Bo jeśli tego nie zrobimy, to zabijemy się sami. Każdego dnia będziemy umierać po trochu, aż nie zostanie z nas już nic.

 

Chyba o to właśnie chodzi, prawda? Żeby walczyć do końca? O ideały, o równowagę, o… poprzedni świat?

 

Bardzo dobry tekst, bardzo dobra seria z cudownym, niespotykanym zbyt często w fikach klimatem.

 

Pozdrawiam,

Madeleine

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

No dobra, ma być koment to jest - Na początku mocno myślałem o nawiązaniu do święta zmarłych w Meksyku. Natomiast w miarę rozwoju fabuły, trafiło mnie, że jest to jednak mocno związane ze starymi pogańskimi obrzędami. Religia w którą kiedyś każdy wierzył została brutalnie wytępiona przez oślepiony kościół. Czytało się fajnie, nie powiem, i podoba mi się spojrzenie na całą sytuację. 

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 9 months later...

Łatwo jest mi komentować Twoje fanfiki, bo piszesz o rzeczach, które działają na moją wyobraźnię. Pełne emocji, żywe postacie i odrobina rozważań na tematy egzystencjalne to jest coś, o czym lubię czytać. Oceniając EaLD nie należy skupiać się na takich elementach, jak kompozycji fabuły, czy budowa świata przedstawionego, bo nie one są w tym opowiadaniu najważniejsze. EaLD to opowieść o pewnej pogańskiej tradycji i o tym, jak jest ona przeżywana i odbierana przez tych, którzy jej hołdują. I cóż – da się odczuć, że pisałaś o czymś, co jest dla Ciebie ważne. Przemyślenia Isleen, w których zawarte są elementy neopogańskiego spojrzenia na śmierć, wątek podtrzymania ginących zwyczajów pomimo szykan ze strony dominującego kościoła, ale nawet sama nazwa święta – wszystko to wywołuje tęsknotę za czymś przedwiecznym i potężnym. Pogańskie wierzenia, tak jak je opisujesz (nie tylko w tym fanfiku, ale również w pozostałych z tego cyklu), jawią się jako coś bardzo autentycznego, bliskiego naturze i życiu i... bardzo sensownego – w przeciwieństwie do tego, co proponuje kościół Harmonii, który zamyka swoich wiernych w przytłaczających, kamiennych świątyniach i oczekuje poświęcenia życia doczesnego w zamian za niepewną obietnicę wiecznej szczęśliwości (Tutaj może już poszedłem za daleko z analizą, ale przecież to opowiadanie jest takie dobre również dlatego, że będąc opowiadaniem fantasy, odnosi się do świata realnego).

Końcówka opowiadania, zwłaszcza ostatnie zdanie, robi wrażenie. To zdanie można odnieść nie tylko do tradycji i wierzeń – no i okazuje się, że w kucykowych fanfikach można czasami przeczytać coś mądrego.

Jeśli chodzi o stronę techniczną, to wyszło to bardzo dobrze. Opisy bardzo klimatyczne, podtrzymują sentymentalny nastrój. Dialogi i przemyślenia głównej bohaterki również przyjemnie się czyta. Nic w tym opowiadaniu nie razi.

Krótko mówiąc – bardzo mi się podobało.

Edytowano przez falconek
  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Już jakiś czas temu (dłuższ czas, dodam) chciałem wrócić do świata pogańskich kucyków, a ponieważ "Everyday a Little Death" jest (chyba) drugim fikiem co do kolejności, pomyślałem, że pora przypomnieć sobie nieco tego co dawno, dawno temu zobaczyłem w "Kwiecie paproci".

 

Bohaterką tego opowiadania jest kapłanka, która zaliczyła swój debiut już w pierwszym opowiadaniu z serii o słowiańskich kucach, z tymże tutaj jest ona już dojrzałą, ciężko doświadczoną przez życie klaczą. Akcja z kolei ma miejsce podczas słowiańskiego święta zmarłych i ten klimat tutaj czuć – późna jesień, ciemny las, zjawy, et cetera, a do tego szczypta zwyczajów wzorowanych na tym jak to kiedyś na ziemiach polskich i nie tylko bywało. Ten ostatni aspekt mi się spodobał, chociaż wydaje mi się, że mogłoby być tego więcej, gdyż to co jest wydaje mi się trochę zbyt ogólnikowe. Dużo chętniej poczytałbym o jakichś szczegółach związanych z Samhain.

 

Rozumiem jednak, że temat święta jest jedynie pretekstem do ukazania związanych z tym problemów natury filozoficznej, które to wpleciono tutaj całkiem zgrabnie. Nie mogę powiedzieć, że jestem miłośnikiem opowiadań skupiających się na ciągłym rozmyślaniu i prawdę powiedziawszy również tutaj osobiście brakowało mi "czegoś co by się działo". Powtarzam jednak, rozumiem założenie i rozumiem że w tym opowiadaniu chodziło o klimat, a skoro tak to nie ma sensu abym narzekał. Założenie zostało w pełni spełnione.

 

Wspomniany przeze mnie brak "czegoś co się dzieje" nie pozwala mi jednak nazwać tego opowiadania w moim odczuciu idealnym. Skoro jednak całe wymyślone przez autorkę uniwersum składa się na wiele opowiadań, wytłumaczę sobie wszystko, że po prostu EaLD to fik typowo "klimatyczno-myśleniowy", który zamiast "pokazywać wydarzenia" chowa je gdzieś we mgłach wspomnień bohaterki a to jedynie potęguje klimat. I za to właśnie należy się pochwała i polecenie dla wszystkich którzy lubią fiki klimatyczne.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 year later...

Krótko, bo moja opinia pokrywa się z przedmówcami. Kolejny fanfik z mini-serii, kolejny dobry, klimatyczny, ale i przesycony smutkiem tekst. Jednym zgrzytem (nie licząc paru przykrótkich zdań, które delikatnie wybijały mnie z rytmu czytania... chociaż to pewnie moje pisarskie zboczenie i skłonność do pisania najeżonych epitetami tasiemców) był moment, w którym Isleen opowiada Lasair o wydarzeniach z jej przeszłości - zabrakło mi tu czegoś, nie wiem, dłuższego opisu reakcji źrebięcia, może kilku słów między uczennicą i mentorką... Dość ważna, bądź co bądź, dla starej kapłanki tragedia zostaje potraktowana odrobinę po macoszemu.

 

Zastanawia mnie znaczenie samego końca fika, zamykającej go wypowiedzi Isleen:

Cytuj

Bo jeśli tego nie zrobimy, to zabijemy się sami. Każdego dnia będziemy umierać po trochu, aż nie zostanie z nas już nic.

W mojej interpretacji stara klacz mówi o pamięci -  o Bogach, o rytuale, ale również o przeszłości czy tych, którzy odeszli. Pamięć o minionym stanowi w końcu dużą część naszej tożsamości... choć może się mylę, może zamysł autorski był zupełnie inny.

 

Kolejny fik, który szczerze polecam.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No dobrze, przy tym tekście wrzucę już nieco własnej, pokręconej interpretacji wydarzeń.

Po pierwsze, podobnie jak w opowiadaniu "Kwiat Paproci" mamy tutaj bardzo ciekawy i fajny opis święta, opartego (a może w całości zaadaptowanego?) na dawnych wierzeniach naszych przodków. Chociaż może bardziej pasowałoby stwierdzić, że jest to opis tego, co pozostało z owego święta. Żeby się nie powtarzać, to to, co napisałem w komentarzu do pierwszego opowiadania, podtrzymuję na potrzeby tego. Klimat i ciekawie przedstawiony świat są największym plusem tego opowiadania. Zwłaszcza, że czuć tutaj również melancholijny nastrój kapłanki, wiedzącej, że wyznawana przez nią religia, a wraz z nią jej świat, przemija.

O co mi chodzi natomiast w tej interpretacji?



Otóż w momencie, w którym przemówiła do bohaterki zjawa, przyszła mi taka myśl. Młoda akolitka zjaw nie dostrzegała, a i stara kapłanka zaczęła je dostrzegać dopiero wiele lat po pogromie. Znaczy się, że możliwym jest, że zjaw wcale nie było. Starsza kapłanka dostrzegała "duchy" umarłych kucyków, które były jej własnymi wspomnieniami, wyrzutami sumienia, żalem, może nawet obłędem, z którymi przez te wszystkie lata musiała się zmagać. Potwierdza to oskarżenie rzucone przez zjawę i przysięga złożona samej sobie. Może zwyczajnie wędrowała po pogrążonym w nocy lesie, a jej własne zmysły i wspomnienia podsuwały jej obrazy dawno umarłych?

Młoda akolitka natomiast nic nie wiedziała, ponieważ nie mogła widzieć. Nie posiadając przekonań i przeżyć starszej klaczy, widziała świat takim, jakim był naprawdę. Pogrążony w nocnej ciszy las.

Teraz czuję się jak polonista :D 

 

Polecam i pozdrawiam :giggle:

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 years later...

Czas na drugi fanfik z cyklu, który to kojarzę z XII Edycji Konkursu Literackiego, w którym, o ile mnie pamięć nie myli, znalazł się motyw przewodni – Nightmare Night. Warunki w sam raz na to, by podjąć celtycki odpowiednik Święta Zmarłych i pociągnąć historię Isleen dalej i przy okazji przedstawić nową postać. Szybkie zajrzenie do archiwów ujawniło, że opowiadanie konkursowe uzyskało ogólną ocenę 9/10, czyli było świetnie, prawie doskonale. A dlaczego prawie? Zwróciłem uwagę na interpunkcję oraz szyk, poza tym, klimat z jakichś powodów nie uzyskał ode mnie „dziesiątki”. Idealna okazja na powrót do tekstu – tym razem w wersji rozszerzonej – i zweryfikowanie zdania po latach.

 

Tym razem poza Isleen, dużo starszą i okaleczoną, ujrzymy młodziutką Lasair, która wydaje się nie do końca rozumieć co się wokół niej dzieje, acz nie wydaje się tym wystraszona, czy speszona, bardziej... zniecierpliwiona. Tak mi się wydaje. W każdym razie, opowiadanie przybliża z pozoru zwykłą wędrówkę bohaterek przez las oraz konfrontację Isleen z duszami zmarłych, niewidocznych dla wystarczająco zagubionej Lasair. Będzie to okazja do zmierzenia się z bolesnymi wspomnieniami oraz pokontemplowania nad naturą życia, śmierci, co to znaczy żyć, co to znaczy umrzeć (a raczej umierać), jak wyglądać może relacja między światem żywych i umarłych, a także jaka w tym rola bogów. Tekst bardzo często przybiera filozoficzne zabarwienie, mamy szczyptę grozy i zwątpienia, co składa się nie tylko na znajomy, mistyczny klimat, tym razem bardziej odczuwa się mrok, natomiast zakończenie wybrzmiało dla mnie nie tyle ponuro, co refleksyjnie, acz z pewną dozą smutku. Zapewne przez to, że wiem już jak potoczą się losy bohaterek i do czego to zmierza.

 

Zastanawiałem się, skąd brakujący punkt z klimat w recenzji opowiadania w wersji konkursowej, a także jak to się stało, że nie załapałem znaczenia tytułu, w odniesieniu do słów wypowiadanych przez Isleen. Podejrzewam, że po prostu po raz pierwszy udzieliło mi się moje tumaństwo, a może poprzednia wersja została inaczej napisana. Szybkie spoglądnięcie w przeszłość zdradziło, że owszem, konkursowa wersja była krótsza, natomiast fragment, o którym myślę, pozostał bez zmian. Zatem jestem tumanem co najmniej od 2014 roku :rainderp:

 

Ale zanim przejdę do zakończenia, dociągnę wątek klimatu, gdyż najpewniej winowajcą za brakujący punkcik okazała się bardziej oszczędna w słowa forma, co wynikło z limitu przewidzianego w ramach zasad konkursu. Wersja rozszerzona okazuje się prawie 1,75 razy dłuższa od pierwowzoru (rozszerzenie z 1255 do 2189 słów) i zawiera dodatkowe opisy, które spowalniają nieco i tak spokojne tempo akcji, zdradzają więcej szczegółów, urozmaicając treść i pomagając czytelnikowi wtopić się w ten świat, chłonąć nastrój. Moim zdaniem, wersja rozszerzona zawiera dokładnie to, czego zabrakło wersji konkursowej do zdobycia „dziesiątki” z klimatu. Teraz niczego nie brakuje, toteż czytelnikowi towarzyszy znajome uczucie satysfakcji i zadowolenia z ukończonej lektury, spędzonego nad nią czasu. Niczego nie brakuje, niczego nie ma za dużo, w tym wydaniu opowiadanie po prostu jest bliższe poprzedniej części, dzięki czemu cykl zyskuje na spójności, na pewno w większym stopniu, niż gdyby drugą jego odsłoną miałaby być ciągle ta sama, konkursowa wersja.

 

Jak wspomniałem, w tekście odnajdziemy sporo elementów wywodzących się z ludowych wierzeń, całość została utrzymana w odpowiednio tajemniczej, mistycznej otoczce, tym razem z pewną domieszką grozy, zakończona została całkiem refleksyjnie, co tylko dopełniło efektu i nadało całości lepszego smaku. Refleksyjności towarzyszy smutek wynikający z tragizmu postaci, a także z tego, że czasy się zmieniają, co oznacza dla nich jeszcze większe cierpienie, samotność, zagrożenie, wszystko przez to, że pozostały wierne nie temu, co trzeba. Rany Isleen to jedno (Świetny, obok wspomince o opasce oraz wisiorku, symbol tego, co straciła oraz jasny sygnał zmiany czasów. To już nie jest rzeczywistość, w której kucyki mogą licznie i bez skrępowania obchodzić swoje święta.), ale przewijające się przez tekst wątpliwości, pytania o sens życia, a także o to, co jest po śmierci, nadają opowiadaniu głębi, no i znów, dodają „ludzkiego” pierwiastka, gdyż są to zagadnienia, które od setek lat interesują nie tylko myślicieli i filozofów, ale także zwyczajnych osobników.

 

Zakończenie – teraz, gdy nareszcie je rozumiem – nie mogło być lepsze. O ile wcześniej miałem przebłyski, w których martwiłem się o główne bohaterki, o tyle pod koniec robi się przykro z powodu ich losu. Rzeczywiście, mogą się ukrywać i w ten sposób żyć, by pewnego dnia umrzeć raz, w taki sposób, w jaki opisała to Isleen, mogą też porzucić swoją wiarę i tożsamość, by umierać każdego dnia po trochu, długo, w poczuciu wykorzenienia. To nie będzie życie, ale samobójstwo, potwornie rozłożone w czasie. To konflikt decyzji o życiu, okupionej ryzykiem zadania śmierci przez kogoś, z decyzją o porzuceniu życia i zadania śmierci samemu sobie, tylko z opóźnieniem. Tak to widzę. Co jeszcze? Wybierając życie, bohaterki dają sobie szansę na coś więcej, po śmierci. Natomiast zabijając się, skazują się na to, że nie zostanie po nich nic i tez na nic nie będą mogły liczyć po tym, gdy ich powolna agonia się zakończy. Jeden z wielu interesujących i inspirujących aspektów tej historii.

 

No dobrze, ale co z formą? Poprzednim razem stylistyka oraz interpunkcja poradziła sobie dobrze, solidnie, acz były momenty, w których mi zgrzytały, natomiast w wersji rozszerzonej... nie znajduję fragmentów, co do których miałbym zastrzeżenia. Co do interpunkcji, na przykład, znaki, które błędnie pojawiły się w zapisie dialogowym poprzednim razem, zniknęły, a nowe opisy są wolne od kłopotów z szykiem, wszystko brzmi świetnie, niczym w poprzednim fanfiku o pogańskich kucach. No, w jednym miejscu może użyłbym „znajdowała”, zamiast „znajdywała”, ale to uwaga wynikająca z mojej specyfiki, nie jest to błąd. Zatem kolejna poprawa, która podniosła i tak wysoką jakość tekstu.

 

Kreacje bohaterek bez zarzutu. Jest między nimi dynamika, relacja nauczycielka-uczennica (mentorka-następczyni?) została wykonana wiarygodnie, cieszą różnice w ich zachowaniu, silnie związane z wiekiem oraz doświadczeniem. Isleen jest wyraźnie starsza, jakby wyciszona, ale boleśnie doświadczona, twardo stąpająca po ziemi, świadoma przeznaczenia swojego oraz Lasair, która z kolei posiada więcej energii, mimo że również jest Wiedzącą, nie widzi zmarłych, nie rozumie też tak do końca dlaczego wraz z mentorką przechadza się lasem tą właśnie porą, ale jest ciekawa, chce poszukiwać odpowiedzi na trapiące ją pytania, no i także zdaje sobie sprawę ze swojego losu. Chociaż z obiektywnych powodów nie może/ nie powinna pamiętać starych czasów, gdy kucyki z całej okolicy obchodziły Samhain.

 

W sumie, teraz przypomniałem sobie o wzmiance, że kiedyś owszem, cała okolica obchodziła Samhain, jednakże wiara tych kucyków już wtedy miała dawno za sobą szczyt popularności (tak to nazwijmy), a kucyki i tak musiały się z tym kryć. Co dodaje do tragicznego aspektu kreacji tych postaci. Chociaż przy „Everyday a Little Death” brakuje mi obszarów, by rozpisać się odnośnie pomysłów na własne interpretacje charakterów, podtrzymuję, że opowiadanie nadal ma w sobie „ludzki” pierwiastek, natomiast wprowadzenie do historii Lasair, jej interakcje z Isleen, dobrze ukazują myśl, że każde kolejne pokolenie ma trudniej, gdyż agresja otoczenia, głównie w związku z rosnącymi wpływami Kościoła Harmonii, konsekwentnie zyskuje na natężeniu, kucyków nieprzychylnych jest coraz więcej, zaś wyznawców starej wiary coraz mniej. Kolejne pokolenia zmuszone są żyć w ukryciu, w świecie, który jest im coraz mniej przyjazny, który po prostu nie jest dla nich. Stąd kolejni następcy nie mogą mieć złudzeń – już na starcie są postaciami tragicznymi, dla których wybór życia wiąże się trudnościami, niewygodami, wykluczeniem, wyobcowaniem. I to za każdym razem w większym stopniu. Ilustracja postępującego tragizmu tych postaci.

 

Stąd, nasuwa się pytanie, skoro ostatecznie wydaje się, że pewnego dnia i tak nic nie zostanie po tych postaciach, ich wierze, kulturze, czy omówiony w zakończeniu fanfika wybór ma jakikolwiek sens?

 

Odpowiedzi należy szukać już w kolejnym opowiadaniu.

 

Kończąc, jak najbardziej polecam „Everyday a Little Death” – to bardzo dobre opowiadanie, ze znakomitym klimatem oraz postaciami, których losy chce się śledzić i których losy nie są czytelnikowi obojętne. Autorka po raz kolejny zaprezentowała dopracowaną formę, tekst czyta się świetnie, absorbuje on odbiorcę i potrafi zainspirować, co więcej, nie zestarzał się praktycznie w ogóle i nawet dzisiaj jest dla niego miejsce, podobnie jak dla całego cyklu. Warto przeczytać. W sumie, myślę, że tekst radzi sobie także jako samodzielne opowiadanie, acz rekomenduję zapoznanie się z „Kwiatem Paproci” przed podjęciem lektury „Everyday a Little Death” ;)

 

W sumie, to jedyne opowiadanie, które posiada angielski tytuł. Dlaczego? Domyślam się, że angielskie brzmienie zawiera w sobie więcej klimatu, jest też o wiele bardziej dźwięczne i brzmi jak instant classic, ale mimo wszystko trochę mnie to dziwi. Ale to tylko moja dociekliwość, tekst w żadnym wypadku na tym nie cierpi. Polecam w stu procentach :D

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 years later...

Cóż mogę napisać o „Everyday a Litlle Death”? Że jest to bardzo, ale to bardzo fajny fanfik.

 

Fabularnie mamy tutaj znaczny przeskok czasowy w porównaniu z „Kwiatem paproci”. Nie ma już zorganizowanego kultu Starej Wiary. Został on wytępiony a miejsca święte zniszczone. I jedyne co po nim pozostało to duchy oraz przekonanie Wiedzącej, że to nie koniec. 

 

W utworze idealnie zbiegła się atmosfera, historia jak i psychologia postaci. Zwłaszcza to ostatnie, co pozostawiało tyle niedopowiedzeń jest tutaj idealnie przedstawione, jako wiara, że żyje się w jakimś celu, chociaż zarazem nigdy się tak naprawdę nie żyło w społeczeństwie a obok niego, mimo to będąc centralną postacią.

 

Opisy poprzez narrację wyszyły bardzo, ale to bardzo dobrze. Nie pamiętam kiedy po raz ostatni przeczytałem coś tak klimatycznego. No dobrze, opis wymarłego miasta alikornów z „Cienia Nocy” może go przewyższać. 

 

Cytat

– Czego szukam? Sama nie wiem – odpowiedziała szczerze. – Duchy przybyły do tego świata, by coś nam przekazać. Jesteś Wiedzącą, tak samo jak i ja. Zwyczajne kucyki starały się nakarmić zmarłych; chowały się w ciemnościach, bo światło ich przyciąga. Ze strachu przebierali się w łachmany, by ci nie zamieszkali w ich ciałach – zaśmiała się. – Ale my postępujemy inaczej. My wędrujemy wśród cieni, nie lękamy się ich, Bogowie nas chronią i chcą, byśmy kontynuowały naszą podróż. W ciemności kryją się odpowiedzi.

 

Detaliczne opisywanie zachowań kucyków budzi moje uznanie, gdyż idealnie wpasowuje się klimat... tak, wiem że nadużywam tego słowa. Może być atmosfera bo „Everyday a Litlle Death” w 200% składa się właśnie z niej. Natomiast pozostałe rzeczy, jak szczątkowa fabuła oraz same przemyślenia Wiedzącej idealnie ją budują. Wszelka niedookreśloność, braki w wyjaśnieniu pewnych spraw, które mi przeszkadzały w „Kwiecie paproci” tutaj pasują idealnie. Czysta wiara napędza naszą bohaterkę i tym razem nie wydaje się ona arogancka w swych sądach, ma podstawy by trwać w swych przekonaniach. Krytyczny rozum nie jest w stanie ani ich potwierdzić ani ich obalić. Pozostaje tylko wiara. I to jest piękne. Przywykłem już do tego, że wszelka wiara w kulturze masowej przedstawiana jest jako pozbawiony sensu, szkodliwy fanatyzm a wnioski z niej wyciągane są błędne bo zawsze jest jakieś racjonalne wyjaśnienie. Tutaj jest to nieuchwytne, tak samo jak wiara. Ale wiara połączona z przekonaniem we własną wyjątkowość tworzy tutaj niezwykle potężną motywację. Podoba mi się też kontrast pomiędzy starą Isleen a młodą Lasair, wyrażony w bardzo prosty a zarazem zrozumiały sposób. Przyszła wiedząca nie widzi duchów. Jej mentorka już tak. Bynajmniej, nie jest to ani trochę kiczowate. 

 

„Everyday a Litlle Death” to utwór nie tylko idealny na jesienne, deszczowe wieczory (jaki mam za oknem), ale też na każdą porę dnia i roku. Bo to utwór bardzo uniwersalny w swym przekazie. Bardzo piękny. 

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chcesz dodać odpowiedź ? Zaloguj się lub zarejestruj nowe konto.

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to bardzo łatwy proces!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
×
×
  • Utwórz nowe...