Skocz do zawartości

Arena XIX - Camed vs Magnus [zakończony]


Recommended Posts

Zawodnicy wychodzili na arenę długim, ciemnym korytarzem. W oddali błyszczało wyjątkowo jasne światło, a okrzyki publiczności skandowały ich imiona. Wielkie, zamazane w mroku wrota wejściowe, prowadziło na miejsce pojedynku.

 

Arena była pokryta ogromnymi ścianami z przezroczystego kryształu, zawiniętymi w okrąg o promieniu dwustu metrów. Przezeń widać było tłumy widzów, przypatrujących się widowisku. Światło słoneczne wlewało się majestatycznie do środka przez kilkudziesięciu-metrowy otwór w stropie, delikatnie uformowany w koło. Wielkie, piętrzące się niczym góry, surowo ukształtowane, najeżone naturalnymi kolcami, kryształowe ściany sprawiały, że oponenci czuli się mali. Pomiędzy dwoma końcami areny wyrastały z ziemi potężne diamentowe bryły. Przeciwnicy widzieli się doskonale przez przezroczysty kamień, choć nie sposób było powiedzieć ile skał ich oddziela. Każdy kryształ poruszał się, raz stapiał, a raz przyrastał. W powietrzu krążyły miliardy cząsteczek tajemniczego związku, który spontanicznie wytrącał się i znów rozdzielał.

 

Pojedynkowicze zauważyli, że kopuła w miejscu, gdzie znajdował się otwór zaczęła się zamykać. Jej delikatne krawędzie poszarpały się i z wolna dążyły ku sobie. Słońce prześwitywało przez co raz mniejszą szparę. Światło stawało się uporczywe i ostre, a kryształowe ściany zwielokrotniały efekt. Gdy sklepienie stworzyło jednolitą całość, promienie słoneczne, uderzyły w kryształowy dach i rozszczepiły się. Początkowo od szczytu odeszło kilka ostrych wypustek, tworzących jakby olbrzymią gwiazdę. Później zaczęły się rozszerzać, aż nagle cała arena w chwile usłała się tęczą  rozszczepionych barw, które migotały wielokrotnie odbijane przez wystające z ziemi, przezroczyste, kolorowe skały. Przeciwnicy stracili się z oczu, a ich wzrokiem zawładnęła psychodeliczna symfonia barw, co chwila zmieniających układ i odcienie. Po chwili w kopule dało się słyszeć trzask, jakby tłuczonego ogromnego szkła. Oto wielkie fragmenty kryształowej podłogi zapadały się odkrywając następną połać do walki. Pod posadzką znajdował się, zanurzony w glebie, fragment kryształowej areny. Uzupełniał część nadziemną, tworząc z nią pełną kulę. Światło dostawało się tam tylko przez olbrzymie, powstałe w wyniku zawalenia dziury. Jednak większość powierzchni była zacieniona. Pod ziemią rosły kolce z tego samego, materiału, z jakiego zrobione były ściany. Wraz z podłogą wsiąkło wiele kryształowych kamieni i tak oto utworzyła się pusta przestrzeń, a przeciwnicy ponownie się ujrzeli.

 

Widzowie nie mieli problemu z obserwacją pojedynku, gdyż specjalny kamień, z którego wykonano arenę był zawsze przezroczysty od zewnątrz, choć również prześwitywały w nim wytłumione barwy, przez co eksplozja kolorów zrobiła piorunujące wrażenie na publice. Gdy pojedynek miał się rozpocząć, nagle znów w kopule powstałą dziura i wszystkie kolory wewnątrz ustąpiły zimnej przejrzystości kryształów. W takiej to zmieniającej się scenerii przyszło walczyć dzisiaj śmiałkom.

 

~ by Kapi

 

 

rain_of_thousand_flames_by_twilightsquar

 

 

Witamy na arenie! Dotarliście do rundy drugiej, lecz dalej przejść może tylko jeden z Was! Kto to będzie? Przekonajmy się!

Edytowano przez Hoffman
  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A więc pora na na następną batalię - westchnąłem wchodząc na arenę. Była ona o wiele większa, piękniejsza od poprzedniej. I, co ciekawe - tworzyła ciekawą, niezbadaną jeszcze przeze mnie magiczną florę. Ściany z kryształu rozszczepiały białe słoneczne światło na całe pasmo barw widzialnych - od ciemnej czerwieni po intensywny fiolet. Jednocześnie piękne jak i intrygujące.

 

Jestem na arenie. Przede mną w odległości około 150 metrów stoją jeszcze nieotwarte drzwi. Przeciwnika jeszcze nie było. Znów byłem na arenie wcześniej. Może powinienem się... spóźniać? - pomyślałem. Ale to, że jestem na arenie pierwszy, jak zawsze, ma swoje zalety. Mogłem przygotować się do walki. Sprawdziłem swoje wyposażenie: Ochraniacze - są! Szaty - są! Fiolki - są!   Włożyłem jeszcze rękę do kieszeni. To co powinno tam być znajdowało się tam. Jestem przygotowany. - mruknąłem sam do siebie zadowolony. Zacząłem robić coś, co mogło by mi pomóc. Kryształowe podłoże areny jednocześnie powiększało moje możliwości, jak i blokowało użycie kilku sztuczek, które chciałem wypróbować na moim nowym przeciwniku. No nic, trzeba działać! - pomyślałem. I jak pomyślałem tak zacząłem robić.

Wycelowałem ręką w podłoże. Szepnąłem jedno słowo - Incrementa - wielkie kolumny kryształów zaczęły wydobywać się na powierzchnię. Tworzą swego rodzaju mur. Kieruje rękę w inne miejsce. Znów wypowiadam to samo zaklęcie. Teraz i tam pojawiają się kryształowe słupy. I mam swego rodzaju fizyczną ochronę. - Spojrzałem z uśmiechem na moje dzieło. Użyłem jeszcze czaru przywoływania - i za murem pojawił się wygodny fotel. Czemu by to czekając na przeciwnika nie zaznać odrobiny przyjemności?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

   Magnus, zgodnie ze swoimi obawami, musiał po swoim poprzednim pojedynku złożyć wizytę w pobliskim szpitalu. Okazało się, że miał miedzy innymi dziewięć złamanych żeber, kilkanaście źle zrośniętych kości i mocno nadwyrężony kręgosłup. Dodatkowo, co dziwne, gdy zakończyło się działanie przeładowanego Płomiennego Serca młodzieniec był bardzo odwodniony, przez co przypominał trochę dzięki ciasno opinającej mięśnie, pomarszczonej skórze jakąś mumię i zaczął doświadczać paskudnych dreszczy, którym towarzyszył okropny ból głowy, spychający go na granice utraty przytomności, a mówienie, jak i w ogóle poruszanie się, przychodziło mu ze sporym trudem. Zdarzyło mu się to po raz pierwszy, toteż wiązał te rzeczy z eksperymentalnym użyciem swojej unikalnej zdolności.

   Lekarze jednak dobrze znali swój fach. Obrażenia i dziwaczne schorzenia o magicznych podłożach były w końcu dla nich chlebem powszednim, jako dla medyków operujących w rejonie, w którym odbywało się przecież wiele pojedynków czarodziejów. Na ich prośbę Magnus raz jeszcze użył swojej specjalnej umiejętności zapewniającej mu wielkie zdolności regeneracyjne. Gdy przebywał w takim stanie, zespół biegłych chirurgów przeprowadził na nim serię operacji, mających na celu umożliwienie prawidłowego pozrastania się uszkodzonych tkanek i kości. Wprowadzono też przy okazji do jego organizmu dostateczną ilość płynów, uzupełniając ich ubytki.

 

   Drugiego dnia pobytu w szpitalu, w którym Magnus pozostawał dzięki szybkiej regeneracji w zasadzie już tylko na obserwację, doszła go wiadomość o wygranej w pojedynku z osobą znaną światu głównie pod mianem Komputera. Młodzieniec ucieszył się z tych wieści, ale jednocześnie ogarnęły go pewne obawy dotyczące następnego starcia. Miał bowiem zmierzyć się z Camedem, o którym również słyszał, jakoby był wprawionym i doświadczonym czarownikiem, a tymczasem zdecydowaną większość swojego najlepszego ekwipunku bojowego stracił przez nieroztropność okazaną w poprzednim boju. Wyglądało też na to, że przeładowanie Płomiennego Serca nie jest czynnością wystarczająco bezpieczną, by użyć jej w takiej samej postaci wobec nowego oponenta.

   Jednakże, gdy się tak zastanawiał nad tą ostatnią kwestią, nagle wpadł na intrygujący pomysł, który, gdyby został zrealizowany, otwierałby przed nim zupełnie nowe, różnorodne możliwości, udoskonalając tym samym znacznie jedną z dziedzin magii, którą Magnus się obecnie zajmował. Głowę młodzieńca ogarnęły zatem myśli związane z opracowywaniem strategii.

 

   Gdy wieczorem mężczyzna został wypisany, wrócił do swojego mieszkania nieopodal olbrzymiej kuźni przyzamkowej. Tam zabrał się za przeprowadzenie pewnego, kluczowego dla jego zamysłów eksperymentu, który, ku jego wielkiej radości, zakończył się powodzeniem. Przed spoczynkiem udał się jeszcze do kuźni, by skonstruować coś, co następnego dnia może odegrać w pojedynku niemałą rolę.

   Rankiem wstał dość wcześnie i zajął się jeszcze drobnymi modyfikacjami swojego zapasowego pancerza. Był on znacznie mniej wytrzymały od poprzedniego, ale był też o wiele lżejszy i zapewniał większą swobodę ruchu, więc do czasu naprawy tego pierwszego powinien jednak wystarczyć.

 

   Teraz natomiast kroczył Magnus mrocznym korytarzem, na którego końcu jaśniało światło wpadające przez bramę prowadzącą na arenę. Słyszał okrzyki tłumu, pobrzmiewające w długim tunelu niby odległe grzmoty. W końcu przekroczył wrota i niemal natychmiast został oszołomiony przez różnokolorowe promienie jasnego światła. Z początku osłonił ręką oczy, kiedy jednak przywykły do oślepiającego światła, otworzyły się szeroko, urzeczone pięknem barw, rozszczepianych, odbijanych i zmienianych przez kryształy, z których najwyraźniej została wzniesiona cała arena. Sama budowla też cechowała się wielce intrygującym wyglądem. Jej koliste wnętrze, przestronniejsze od największych katedr, jakie Magnusowi dane było dotąd oglądać, onieśmielić mogłoby chyba każdego.

    Po chwili młodzian otrząsnął się jednak z zachwytu, przypominając sobie, w jakim celu tu przybył. Zaczął więc wnet lustrować otoczenie pod kątem czysto taktycznym. Arena miała kształt olbrzymiej kuli, przedzielonej w połowie wysokości grubą podłogą. Ściany tej sfery były pokryte bardzo gęsto całkiem długimi, lecz wąskimi kolcami. Na samej podłodze wyrastało wiele potężnych kamiennych brył, były jednak tak przezroczyste, a zarazem odbijały tyle różnych barw, że nie sposób było oszacować za pomocą wzroku, ile ich jest konkretnie. Ponadto, wyglądało na to, że zmieniały one cały czas swoje kształty, być może na skutek tego dziwacznego związku, unoszącego się w powietrzu. To dodatkowo mogło utrudnić orientację w terenie. Po chwili jednak uwagę Magnusa przyciągnęły wielkie dziury, ziejące w niektórych miejscach w kryształowej posadzce. Mężczyzna podszedł szybko nad krawędź jednej z nich, po czym spojrzał w głąb. Jego oczom ukazały się kryształowe kolce, najwyraźniej rosnące również na ścianach pod powierzchnia areny, skąpane w świetle wpadającym z jaśniejącej górnej połowy pola walki. Część z nich została jednak przygnieciona przez spadające fragmenty podłogi. Reszta dolnej połowy areny tonęła natomiast w ciemnościach.

 

   Teraz Magnus uznał, że wypadałoby wreszcie zorientować się, gdzie może być przeciwnik.

   - Ishsha, Shekh... - wyszeptał.

   Było to względnie proste zaklęcie rozpoznania, które przy okazji służyło do zapisywania w umyśle rzucającego całkiem szczegółowych informacji na temat ukształtowania pobliskiego terenu w danym momencie. Przy tak zmiennym środowisku, dawało ono, co prawda, tylko ogólne pojęcie na temat całej areny, ale pomagało oszacowywać, nawet na ślepo, odległości od obiektów nie ulegających zmianom, takich jak zasadniczo podłoga, ściany, pokrywające je kolce oraz... jakaś względnie regularna konstrukcja po lewej stronie Magnusa, której istnienia wcześniej nie zauważył.

 

   Młodzian szybko obrócił głowę w tamtą stronę. Jego oczom ukazała się wielka wyrwa w posadzce, dzięki której w zasadzie żadna z przezroczystych brył nie stała w przestrzeni pomiędzy nim, a właśnie zauważoną osobą siedzącą na wielkim fotelu, jakieś sto pięćdziesiąt metrów od Magnusa, na drugim końcu szczeliny. Dzielił ich natomiast całkiem wysoki mur z przezroczystych kryształów, utworzony wokół magnusowego oponenta, a najpewniej przez niego właśnie wyczarowany.

   Oczom Cameda ukazała się natomiast potężna sylwetka młodzieńca, noszącego na sobie skórzany ubiór, do którego poprzyszywano metalowe płytki. Dodatkowo, Magnus miał też na sobie hełm o kształcie identycznym z poprzednim, choć sądząc po kolorze niepokrytej barwnikiem blachy, wykonany był zapewne z innego materiału, a prócz tego jeszcze dwie szponiaste rękawice o dziwacznie wielkich karwaszach oraz element, który w klasyfikacji fragmentów pancerza zajmowałby pewnie miejsce gdzieś pomiędzy kirysem, a obojczykiem - osłaniał klatkę piersiową młodzieńca, jego barki i szyję, lecz nie jamę brzuszną. Miał też postać względnie prostych płyt, a w miejscu chroniącym mostek przynitowano doń blaszkę, w której wytrawiono uproszczony kształt, przedstawiający jakiegoś charakterystycznie wyglądającego owada, lecz z tej odległości większa ilość szczegółów nie była widoczna.

 

   Magnus, czując lekkie zmieszanie na myśl o swoim spóźnieniu, uznał, że wypadałoby się najpierw z Camedem przywitać. Ze względu na dzielący ich dystans, zmuszony był jednak użyć jakiegoś zaklęcia. Odchrząknął więc, po czym rzucił czar.

   - Sturge, Lokh... - Kiedy poczuł, że magia zaczęła działać, odezwał się do swojego adwersarza głosem czystym, uprzejmym, donośnym i słyszalnym na całej arenie, lecz, co ciekawe, właściwie niegłośnym - Witaj! Za me spóźnienie proszę o przebaczenie. Żywię jednakże nadzieję, iż pojedynek nasz dostarczy wielkich emocji, zarówno nam, jak i publiczności naszej. Chcę też życzyć Ci szczęścia!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ups! Chyba zaspałem - pomyślałem przeciągając się na fotelu, obudzony przez przeciwnika stojącego na drugim końcu areny. - Całkiem donośny głos! - krzyknąłem wesoło do przeciwnika, wciąż trochę ospały. No nic, trzeba się rozbudzić.

- Acceleratio! - krzyknąłem. Poczułem nagły przypływ energii, zacząłem biec. Biec dookoła areny, całkiem dużej, i to w bardzo szybkim tempie. W ciągu kilku sekund wykonałem pełne okrążenie. Byłem już gotów. Rozgrzany, rozbudzony, pełen energii. To było to. Spokojnie, donośnym głosem zwróciłem się do oponenta - Pozwolisz, iż zacznę pojedynek? W sumie dziwne, że w ogóle się o to pytam. -  Położyłem ręce na kryształowej ziemi. Skupienie. Wbijam wzrok w punkty pod moimi rękoma. Wypowiadam słowa - Excute lignum - z kryształu powstaje długi, lśniący kij. Więc wszystko znów się zaczyna.

Biegnę na przeciwnika. Skupiam się. Biegnę coraz prędzej. Widzę go stojącego około 100 metrów przede mną. Skręcam w lewo. Skupienie sięga zenitu. Trzymam mój kij.
 - Ianuae Magicae - Znikam. Pojawiam się za plecami przeciwnika. Unoszę kij celując w plecy, gotów uderzyć z jak największą siłą. Został tylko jeden ruch.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

   - Cóż, dziękuję - odparł Magnus, przyjmując komentarz odnośnie jego nietypowego, wzmocnionego głosu za komplement.

   Namyślał się przez moment, czy nie powiedzieć czegoś jeszcze, ale gdy zauważył, co robi jego przeciwnik, porzucił ten zamysł i, bacznie obserwując pędzącego wokół areny z niebywałą prędkością oponenta, zakończył działanie zaklęcia oddziaływującego na głos. Przemyślał swój plan jeszcze raz, a po chwili zaczął się zabierać za jego wykonanie.

   Wyciągnął zza karwasza niewielki, pomięty zwitek papieru. Był to magiczny zwój. Magnus niechętnie korzystał z takich przedmiotów, ale nie był zbyt dobry w tej dziedzinie czarów, z którą wiązało się zaklęcie zapisane na zwoju. Przebiegł szybko oczami po rzędach run umieszczonych na papierze, po czym wydał z siebie krótką serię bliżej nieokreślonych syków i charkotów.

   - Portus - wymruczał w końcu ostatni wyraz, uwalniający magię zgromadzoną w zapiskach.

   Na to słowo tuż obok niego na ziemi rozjaśniał jadowicie zielony krąg, wokół którego zaczęły się szybko zwijać kłęby ciemnego dymu. Wnet ze świecącego koła wyrósł wielki walec o metalicznej powierzchni, na dwa metry wysoki i na pół metra szeroki. Sam w sobie nie był w żaden sposób magiczny, ale ważył około pół tony, co znacznie utrudniało jego transport na arenę konwencjonalnymi środkami. Gdy tylko się pojawił, Magnus naparł nań z całą siłą i zepchnął go w przepaść. Gdy bryła przeleciała kilkanaście metrów, gruchnęła z wielkim hukiem o powierzchnię dolnej części areny, klinując się - zgodnie z przewidywaniami młodzieńca - między dwoma sporymi fragmentami strzaskanej podłogi.

 

   Gdy to się stało, Magnus jeszcze raz spojrzał na swego adwersarza. Ten zatrzymał się na chwilę w tym samym miejscu, w którym zaczął swój bieg. Wyglądał jak ktoś, kogo rozpiera energia. Wypowiedział do Magnusa kilka słów, po czym, zgodnie z ich treścią, zaczął czarować. Utworzył sobie z kryształu ciekawie wyglądający kij, po czym znów zaczął biec - choć już z względnie normalną prędkością - na opancerzonego mężczyznę, popisując się niemałą zwinnością przy wymijaniu mnogich, przezroczystych brył.

 

   Magnus w tym samym czasie znów szybko spojrzał w przepaść. Wycelował dłońmi po kolei w siedem z mnóstwa kolców na dnie, wybierając te, które znajdowały się na krawędzi kręgu światła wpuszczanego przez wyrwę w posadzce, a za każdym razem szepcząc jedną formułę - Xer' Soth.

Gdy to uczynił, szpikulce szybko zaczęły ciemnieć, a wnet obraz wokół nich zaczął ulegać mocnemu wypaczeniu i zwielokrotnieniu, gdy zasysały całe okoliczne światło, co mogło utrudnić potem nawet lokalizację źródła tej anomalii, przynajmniej za pomocą wzroku. Wkrótce dno pod szczeliną spowiły egipskie ciemności.

 

   Magnus jeszcze raz chciał uchwycić wzrokiem Cameda, lecz tym razem go nie dostrzegł. Wtem usłyszał za sobą ciche tąpnięcie i świst. Spróbował się szybko odwrócić.

 

   W ciągu następnych kilku chwil całkiem sporo się wydarzyło.

 

   Kryształowy kij rąbnął z impetem w karwasz na prawym przedramieniu na wpół obróconego mężczyzny. Magnus, pomimo mocniejszego w tym miejscu pancerza, odczuł boleśnie siłę uderzenia, choć poważniejszych obrażeń nie doznał. Wykorzystał jednak impet ciosu, obracając się błyskawicznie na pięcie w drugą stronę i zamachując się szeroko na przeciwnika lewą ręką. Potem od razu uniósł prawą dłoń, celując nią w twarz oponenta.

   - Soth! - Wykrzyknął. Spomiędzy jego palców błysnęło nagle oślepiające światło.

   Nie czekając na reakcję adwersarza, Magnus skoczył. Prosto w przepaść.

   W locie wykonał szybko kolejne zaklęcie.

   - Roth, Xer' Sturge! - Na te słowa wokół jego ciała momentalnie utworzyła się lekko pomarańczowa bariera. Zakończyła swoje istnienie, jak i zadanie, gdy Magnus uderzył o niemały fragment strzaskanej posadzki.

   Choć bowiem rzeczony fragment podłogi popękał z głośnym trzaskiem w wielu miejscach, młodzieniec był cały i, przede wszystkim, żywy, choć obolały. Stało się tak, ponieważ rzucony przezeń czar, mający pochłaniać całą energię uderzenia i oddawać ją w obiekt nie będący użytkownikiem zaklęcia, często nie działał ze stuprocentową dokładnością.

   Magnus nie miał już jednak zbyt wiele czasu na działanie, toteż gdy wymacał tuż obok siebie zrzucony wcześniej walec, położył na nim dłonie i znów użył magii, przy okazji aktywując Płomienne Serce.

   - Xer, Xer' Akh, Xeper!

 

   Gdy wypowiedział te słowa, zacisnął powieki. Wkrótce jego ciało przeszył niesamowity ból, jakby się rozpuszczało. Magnus się tego jednak spodziewał, toteż zacisnął zęby i wziął się w garść. Po chwili czuł się, jakby pod skórą na ramionach ktoś próbował mu przewlec zestaw tarek powiązanych papierem ściernym, a w przedramiona powbijać gwoździe. Miał wrażenie, że klatkę piersiową coś mu rozsadza od środka. Plecy, a zwłaszcza kręgosłup trawił rozdzierający ból. Najdziwniejsza i najbardziej chyba różnorodna gama odczuć dotyczyła jednak głowy. Skóra twarzy poczęła potwornie swędzieć, a wnet pojawiło się wrażenie kłucia w wielu miejscach. Wokół żuchwy z kolei coś jakby nabrzmiało, po czym rozdzieliło się na dwie ruchome części, rozciągając przy tym tkanki tworzące policzki.

 

   Wtem wszystko to się skończyło tak nagle, jak się zaczęło, a uczucie bólu zastąpiła jakaś dzika euforia, błyskawicznie ogarniająca skrytą w mroku, pokraczną teraz postać, która zwykła tytułować się Magnusem. Z jej ust dobiegł groteskowy, przypominający cichy śmiech, klekot.

   Walca o metalicznej powierzchni, na której jeszcze przed chwilą spoczywały ludzkie dłonie, już nie było.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Cóż... Zdaje się, że ten pojedynek zakończy się bez ankiety. A szkoda. Wystarczyłoby jeszcze po jednym poście...

 

Ponieważ ostatnie słowo należało do walczącego w imieniu Razorheada Magnusa, to właśnie on zwycięża w tym starciu i przechodzi do rundy trzeciej! Gratulujemy!

 

Oszczędzaj energię na przyszłe starcia. Ktokolwiek dotrze do kolejnego etapu, musi być... Wyjątkowy. Teraz może być tylko trudniej... A może jednak nie? Tylko czas to wie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...