Skocz do zawartości

Arena XXIX - Zegarmistrz vs Serox Vonxatian [zakończony]


Arena XXIX  

15 użytkowników zagłosowało

  1. 1. Kto okazał się potężniejszy? Czyja moc otworzyła drogę ku wielkiemu finałowi?

    • Zegarmistrza
      8
    • Seroxa Vonxatiana
      7


Recommended Posts

Coraz bliżej końca…

 

Nieuchronnie zbliżamy się do finałowej bitwy. Ale zanim to nastąpi, czeka nas przeprawa przez jeszcze dwie areny. Oto jedna z nich.

 

Pierwszą przeszkodą, z jaką musieli zmierzyć się magowie, była olbrzymich rozmiarów klatka schodowa. Ktokolwiek ją projektował, nie myślał chyba o istotach ludzkich, ani tym bardziej nieparzystokopytnych. To nie są zwyczajne schody, jakie można odnaleźć w pałacach najbardziej rozkapryszonych szlachciców. To schody stworzone z myślą o czymś… Wielkim. Pytanie – o czym konkretnie? Może dorosły Cerber? A może przerośnięty Minotaur? A może te ogromne stopnie miały zdzierżyć masę mitycznych tytanów, którzy, zgodnie z legendą, przemierzali drogę na szczy do każde sto lat, by stoczyć walkę i zwrócić na siebie uwagę bóstw?

 

Możliwe. Wspominając o bóstwach, istnieje pewna legenda, zgodnie z którą zwycięzca pojedynku tytanów zostawał nagrodzony audiencją boga, który to był jego stwórcą. Ów bóg miał zważyć zasługi swego dzieła i zadecydować, czy był już gotów znaleźć się po jego prawicy i czy mógłby zająć się tworzeniem własnych tytanów.

 

Dzisiaj, mówi się, że skamieniałe ciała tych tytanów, którzy zostali skazani na wieczny pobyt na ziemi, wciąż niestrudzenie podtrzymują sklepienie, które utrzymuje całą to zapomniane przez czas sanktuarium. W przeciwnym razie, całość zostałaby pochłonięta przez otchłań. A cóż to za otchłań? Cóż, to już jest inna legenda.

 

W każdym razie, te gigantyczne i zdające się ciągnąć w nieskończoność schody, nie powinny być przeszkodą dla magów Waszego kalibru. Ot, zaklęcie dodające skrzydeł, lewitacja, czy nawet przybranie eterycznej postaci i „popłynięcie” ku górze. Z czasem zauważycie, że kolejne piętra oddzielane są grubymi, kamiennymi płytami, zaś na ścianach pojawiają się lampiony. Na początku dosyć prymitywne, lecz potem o regularnej strukturze, oprawione, stosownie wykończone. W ogóle, od pewnego poziomu schody stają się jakby „solidniejsze”, dokładniejsze w swym wykonaniu, a nawet ozdobione rycinami, płaskorzeźbami. Może to symbol mozolnej wspinaczki ku niebiosom, świetności? Może, może…

 

Morze to jest głębokie i szerokie. Kiedy dotrzecie na szczyt sanktuarium sami zobaczycie co mam na myśli. Owa starożytna, budowla „wyrastała” spod tafli wody, przebijając chmury i pnąc się wysoko, wysoko, niemalże do granicy z kosmosem. Sporych rozmiarów okna, wypełnione cieszącymi oko witrażami, nieco zniekształcały obraz z zewnątrz, lecz w końcu pojawiły si również dużo mniejsze, służące nie za ozdobę tejże struktury, lecz… Jako zwyczajne okna. Możecie przez nie zobaczyć okalające sanktuarium morze. Podmuchy wiatru raz po raz targały rozciągającym się hen daleko błękitem, mieniącym się w blasku słońca.

 

Kiedy już nacieszycie oczy i nawdychacie się bryzy, zapraszam do dalszej wędrówki na górę. Z czasem, wszystko do „dolne”, czy też może „doczesne”, jak mawia legenda, zostanie przykryte przez grubą warstwę śnieżnobiałych obłoków. Stamtąd już prosta droga do areny, na której odbędzie się Wasz pojedynek.

 

To zaczyna robić się intrygująco. Pod względem fizycznym, arenę stanowiła gigantyczna, kolista płyta, usłana szlachetnymi kamieniami, runami, płaskorzeźbami. Pod względem magicznym zaś, z krawędzi płyty „wyrastała” magiczna energia. Liczne strumienie mocy pięły się ku górze, tworząc specjalną kopułę, w kształcie półkola. Łączyły się i przenikały wzajemnie, tworząc usłaną kosmicznymi minerałami i magicznymi iskrami siatkę, służącą za ściany, sufit oraz ozdobę – zupełnie, jakbyśmy w jednej chwili znaleźli się w samym rdzeniu jakiegoś magicznego artefaktu, źródła ogromnej mocy. Jakbyśmy byli jego częścią.

 

Nie potrafię określić jak wiele metrów, kilometrów znajdujemy się nad poziomem morza. Podobnie, nie potrafię przewidzieć wyniku tego starcia. Tutaj wszystko się może zdarzyć. Jedyne, co mogę mniej-więcej opisać to to, że na tejże arenie można by zmieścić wielką metropolię. Zatem, macie ogromne pole do popisu. I uwagę legendarnych bóstw.

 

 

twilight_to_battle_by_doublewbrothers-d6

 

 

Drodzy Państwo, oto znajdujemy się na dwudziestej dziewiątej już arenie! Już za moment zmierzą się na niej Zegarmistrz oraz Serox Vonxatian! Bitwa ta przyniesie nam jednego z finalistów, toteż walka ta ma szczególnie znaczenie! Arena całkiem spora, napełniona zarówno tajemnicą jak i zdrową dozą niepojętości! Jesteście gotowi?

 

Zatem, niech rozpocznie się pojedynek!

Edytowano przez Hoffman
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolejna arena, kolejna walka, kolejne wyzwanie.

Był głodny, żądny walki jak niczego innego.

Nie potrzebował pożywienia, nie potrzebował snu czy spoczynku. Miast tego chciał uświadczyć walki tak brutalnej, tak potężnej, by od samych jej wspomnień bladli bogowie.

I jego nowy przeciwnik mógł mu jej dostarczyć.

Cień, bo tak mawiali o nim w gospodzie, miał potencjał by wykazać się jak najbardziej potrzebnymi cechami.

Potęgą i pomysłowością.

Zegarmistrz liczył na to. Liczył, że akurat ten przeciwnik utuli go do snu. Zaspokoi jego głód, odwzajemni jego uczucia.

Bowiem tego szukał w turnieju.

Szczyt świata to samotne miejsce kiedy jest się tam samemu. Dotąd spotykał potężnych magów, którzy wykazali się niejedno kroć potęgą, zarówno na ciele jak i umyśle.

Lecz mimo tego tylko kilku zaspokoiło jego żądze. I tylko na jakiś Czas.

Teraz mogło być inaczej. Teraz mógł się najeść.

Na arenę przybył jak uprzednio, poprzez sieć portali które udostępniali właściciele przybytku.

A kiedy stanął na twardej nawierzchni jego oczom ukazał się przepych tego miejsca. Prawdziwie tytańska arena. Wielka i kipiąca dobrobytem. To tutaj miał spędzić najciekawsze chwile swego żywota. To tutaj miał pokazać jak wielkie pokłady mocy w nim drzemały. Dotąd tylko garstka magów wymusiła na nim sięgnięcie po głębsze zasoby energii magicznej.

A jego obecny oponent mógł sięgnąć nawet głębiej.

Rozglądał się przez chwilę, zastanawiając się czy aby jego przeciwnik już nie przybył, lecz nic na to nie wskazywało, zatem przygotował sobie kilka drobnych udogodnień, poprawiając tu i tam rzemienie trzymające magiczne buteleczki czy też upewniając się że kamienie tkwią tak jak powinny w protezach. Robił to poprzedniego dnia, robił i w szatni bezpośrednio przed walką, ale cichy głosik o imieniu Paranoja nigdy nie był zadowolony, więc szybko przebił się przez listę rzeczy do sprawdzenia. A kiedy wynik okazał się satysfakcjonujący, wyrył w powietrzu kilka znaków. Tak przygotowany oczekiwał aż jego partner się ujawni, bowiem w tym pojedynku do tanka trzeba było dwojga.

- Waszmość, jesteś tutaj?

Edytowano przez Zegarmistrz
Ortografia xD
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(O mój boże! Pierwszy raz widzę, by Zegar zrobił jakieś błędy ortograficzne w takim poście. Ale to pewnie przez telefon, bo raczej z niego piszesz, sądząc po tej dziewiątce w "głosik", który również jest przemieniony.)

 

Umysł Cienia płonął, choć czy właściwie można było stwierdzić, że takowy posiada? Czy te istoty pod swoją powłoką mają cokolwiek znane anatomom? Być może, ale to nie czas na rozmyślania nad tym z czego są stworzone i co mają w środku. Kluczowym faktem było to, iż on cierpiał. Ból go przeszywał, ale nie paraliżował, wręcz przeciwnie, to pchało go naprzód, w górę, do areny. Wydawał z siebie dźwięki, które odbijały się echem od ścian. Te dźwięki były połączeniem krzyków bólu, cierpienia, wrzasku przerażenia oraz gniewu. Te jęki przenikały się i łączyły w jeden finalny odgłos. To co działo się z jego ciałem, było efektem uwolnienia Cararefa Vonxatian, czyli w ich języku Cienistego Wojownika, choć bracia nazywają go "Szaleńcem" i ma to swoje solidne podstawy. Kiedyś potężny Licz, który przyswoił sobie czaszkę melfita Zimy i poznał wszelakie tajniki zaklęć z nią związanych, lecz teraz, po zdobyciu swojego pancerza, który pochłaniał cała magię i gromadził w sobie jak akumulator, po eonach męki związanej z odgłosami jej twórców oraz brakiem jakiejkolwiek magii, nie był już w stanie myśleć. Jednak jakimś cudem przed tym pojedynkiem Serox zdołał nad sobą zapanować i powrócić do swojej formy, nie wiedział jednak na jak długo. Wojownik był przebudzony i walczył, chciał walczyć, żądał walki i ją dostanie prędzej czy później.

 

Myśli były impulsami, dyktowanymi przez instynkt i chęć rzezi, brzmiały ciągle nadając ciągłe rozkazy:

Iść, wspinać się, dążyć, tropić, polować, ścigać, biec, skakać, chwytać, rozrywać, zabijać, mordować. MWHAHAHAA! W górę, wyżej, najwyżej, docieraj, nacieraj, ZWYCIĘŻAJ! Walcz! Dalej, więcej, nie przestawaj!

Powoli zaczynał rozumieć szał jego brata. Szedł w górę i wspinał się po tych stopniach, a za sobą pozostawiał szlak ciemnopurpurowej mazi, która bulgotała lekko. I faktycznie teraz szedł, a nie lewitował jak wcześniej, choć to bardziej przypominało włóczenie nogami niż normalny sposób poruszania się. Dlatego też przyszedł drugi na arenę, choć jego wejście było bardziej efektowne niż oponenta.

 

Drzwi z korytarza nagle drgnęły. Krótki wstrząs. Po chwili następny i jeszcze kolejne. W pewnym momencie wrota wibrowały i skakały szybko pod wpływem jakiś impulsów za nimi, by po chwili zamrzeć w bezruchu na moment i zostać wyważone. Skrzydła odleciały na kilka metrów i opadły na podłoże, wydając dość głośny dźwięk. Były też pokryte tą dziwną, smolistą substancją, wydzielaną w tym momencie przez... To co właśnie stało w drzwiach. Na skraju ciemności korytarza, cieknąc, dysząc i wydając z siebie dzikie dźwięki.

 

Wyglądało mniej więcej jak Serox, lecz z pewnymi różnicami. Miało na sobie te same szaty z kapturem co zawsze, w kolorze typowej dla niego czerni. Jednak różnica polegała na tym, że większa część maski, a mianowicie cała prawa połowa oraz szczęka była pokryta tą smołą, na czole dalej widniał tajemniczy klejnot. Również sam materiał stroju w niektórych miejscach zmieniał się w tę ciecz, by odpaść na ziemię, nie pozostawiając żadnej dziury. Ręce Cienia były przykute metalowymi prętami do jego torsu i bardzo skrępowane. Te pręty jak i kawałek widocznej maski jarzyły się pulsującym, złotym blaskiem. Z pleców wyrastała mu druga para rąk. O wiele większych, masywniejszych, zakończonych szponami i pozostawiających fioletową smugę. Stał przez chwilę, rozglądając się po arenie i wykonując przy tym szybkie spazmatyczne ruchy. Wreszcie, gdy dostrzegł swojego przeciwnika na drugim końcu areny ryknął wściekle, a dźwięk niczym fala po wybuchu przeszła przez powietrze.

 

Ruszył od razu na Zegarmistrza, szarżując i odpychając się tymi większymi łapami od ziemi, jak goryl i chlapał przy każdym zetknięciu ziemią. Poruszał się mimo wszystko niezwykle szybko. W pewnym momencie chwycił tymi ramionami ziemię przed sobą i pociągnął wyrywając sporej wielkości głaz. Kamień na masce i jedno ostałe oko rozbłysły i na powierzchni pojawiła się runa. Cisnął skałą w swój cel. Glif miał sprawić, że przy zetknięciu się kamienia z czymkolwiek nastąpi eksplozja mrocznej magii. Po rzucie Cień kontynuował nacieranie na wroga.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(Zasadniczo, to przez godzinę pojawienia się posta, byłem po pracy, nocka w kinie i wróciłem o 10 do domu xD)

Już w chwili, kiedy te potężne drzwi wyleciały z zawiasów, wiedział że to będzie potężna walka.

Spodziewał się silnego ataku. Ale nie spodziewał się że na arenę wpadnie bestia zaślepiona szałem. Błogosławieni przezorni, albowiem oni są przygotowani.

Kamień rozpłaszczył się na niewidzialnej ścianie, zaś magiczny wybuch jaki temu towarzyszył rozerwał kolejne zaklęcie obronne.

Ale problemem nie był kamień, tylko to co za nim podążało. I trzeba było coś z tym zrobić. Jego przeciwnik zdawał się używać zaklęć instynktownie, co jeszcze bardziej pogarszało sprawę. Nawet gdyby jakoś go unieruchomić, to i tak mógł spodziewać się solidnego łomotu. Trzeba było działać szybko.

Kiedy tylko jego przeciwnik wystrzelił z chmury kurzu, był gotowy go odeprzeć.

- Pax Negiv!

Rozpłynął się w powietrzu dosłownie w chwili, kiedy bestia uderzyła w niego, rozrywając jednym uderzeniem jego mechaniczne ramię. Ale tylko tyle, bo zaklęcie zdążyło bezpiecznie przenieść go w Pomiędzy. To jakby kieszonkowa przestrzeń, która wyglądała identycznie jak ta normalna, z tym wyjątkiem, że siedząc tutaj, nie mogła mu się stać krzywda. Płyn hydrauliczny wyciekał obficie z pogniecionych resztek ramienia, przez co musiał szybko zmienić strategię. kilka szybkich znaków i wyciek został zatamowany. Kilka kolejnych i resztki kończyny były odłączone, zaś on dokręcał kolejną, przygotowaną w zapasie właśnie na takie okazję. Ale bezdyskusyjne było, że siła tego potwora była bezdyskusyjna. Urwał kończynę która przetrwała niejeden wybuch, pożar, ataki kwasem i nawet pozwoliła mu zatrzymać dinozauropodobnego stwora bez większego wysiłku.

A on wykręcił ją jakby była ze słomy. To zapowiadało ciężką walkę, w której trzeba będzie dokładnie uważać nie tylko na siebie ale i na przeciwnika.

- Dobrzy, trzeba sprawdzić co jeszcze potrafi ten koleżka.

Wyskoczył z przestrzeni na drugim końcu areny, tak, by jego przeciwnik był obrócony do niego plecami i wyciągnął spod płaszcza dwa rewolwery.

- O duszo z Metalu, Czcigodna Niewiasto, użycz mi Swego dzieła, O pociągu Istnienia, Duszo Zraniona, wysłuchaj wołania!

Lufy obu pistoletów rozświetlił blask, kiedy przed Zegarmistrzem, w powietrzu, zalśniły dwa alchemiczne kręgi.

- Gniewie Ognia, Ifrycie poskromiony!

Pierwszy strzał spowodował pojawienie się wielkiego języka ognia, którzy wystrzelił w jego przeciwnika, pokrywając cała okolice pożogą. Musiał sprawdzić jak bardzo jego oponent jest wytrzymały i na ile będzie mógł sobie pozwolić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szarża Bestii była dość skuteczna o dziwo. Jednak mimo wszystko przeciwnik zdążył zbiec w podobny zresztą sposób, co on kiedyś. Ale To było niemal bezmyślne. Wpadł w szał. Zaczął wymachiwać tymi łapami na boki, jakby chciał walczyć z czymś czego nie ma. Uderzał w powietrze i w ziemię, powodując pęknięcia na niej. Wreszcie w swej furii zawył niezwykle głośno, unosząc ręce ku górze, by uderzyć nimi o podłoże. Trochę w nim magii było, ale ona w większej części stała się chaotyczna i nieprzewidywalna jak w tym momencie. Ta magia przy uderzeniu wytworzyła kilka kręgów kamiennych kolców wokół maga. Całość przypominała kamienny kwiat o bardzo licznych, sporych i ostrych płatkach.

 

Kolejne wycie i potężny cios posłał połowę tego kwiatu w powietrze. Skalne bryły odbiły się od areny i potoczyły nieco dalej. Monstrum wyskoczyło z tego półkola i zaczęło się rozglądać po arenie, choć to dziwne dla istot zrobionych z cienia, gdyż one nie mają normalnych oczu. Używają ich to widzenia aury magicznej istot, przedmiotów lub terenu. Te istoty widzą przy użyciu pewnego rodzaju sondowania otoczenia przy pomocy ich trzech składni: Mroku, Światła i Cienia. Przez co mają wizję całkowicie naokoło siebie i w dodatku nie musi to być obiekt w pełni widoczny, czy odsłonięty. Dobrze przystosowane i doświadczone jednostki są w stanie te wizje rozdzielać i widzieć tylko w wybranym aspekcie oraz przełączać je wedle woli jak kamerki z noktowizorem i podczerwienią. Także nic nie dostrzegł. Zaczął się miotać i wydzierać, chwytał się za głowę, aż wreszcie Zegar powrócił do walki.

 

Gdy tylko aura przeciwnika ponownie pojawiła się na arenie Bestia zamarła w bezruchu, ale tylko na moment, na tę chwilę też przestał wydawać odgłosy. Zdjęła łapy ze swojej twarzy i spojrzała ponuro w jego stronę, by wydrzeć się jeszcze głośniej niż poprzednio i rozkładając ramiona w bojowej postawie. Już miał zacząć kroczyć we jego kierunku, lecz dostrzegł błysk swoich kochanych zaklęć, znaków i ta część właśnie znająca się na nich powiedziała mu, że szykuje się płonący cios. Odruchowo sięgnął swoimi łapami, które rozciągnęły się jak z gumy i chwycił dwa większe kolce, które nie rozkruszyły się całkowicie i przyciągnął do siebie, robiąc z nich osłonę. Ogień był gorący i szybki przez co ledwo zdążył. Skała odgrodziła go od płomieni i zapewniła bezpieczeństwo. Choć powoli temperatura topiła skały, to tylko do pewnego momentu, bo glut działał jako skuteczny przewodnik ciepła i absorbował. Wreszcie strzał się skończył. Odrzucił swoją zasłonę na boki i stał otoczony przypalonym i podtopionym podłożem cały. Gdzieniegdzie jeszcze  się coś paliło, ale się tym nie przejmował. Substancja na masce w miejscu ust trochę bulgotała, ale nic poza tym.

 

Znów ruszył na przeciwnika, lecz tym razem szpony miał za sobą. Miał zamiar pod koniec biegu machnąć nimi w górę, od dołu i wystrzelić przeciwnika w powietrze słupem skał, jednak jeszcze długa droga do oponenta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To z pewnością nie będzie łatwa walka. Już pierwsze zaklęcia wykazały że bestia która przeciw niemu stanęła nie będzie bezmyślnie przyjmować ciosów.

Doskonale zastosowana osłona i szybka diagnoza, słowem, jego przeciwnik szalał, ale nie był głupi. Rozmyślał, jak bestia zamknięta w klatce, czekająca aż ktoś nieostrożny za blisko podejdzie do prętów.

A Zegarmistrz planował podchodzić, owszem, inaczej to by nie miało większego sensu.

Kiedy Cień rozpędził się w jego stronę, miał już gotowe kolejne zaklęcie, tym razem przygotowane trochę bardziej sumiennie.

- Skoczek.

Pod jego stopami powstał kwadrat ze światła, o wymiarach metr na metr. I kiedy w niego wpadł, w kilku innych miejscach areny pojawiły się podobne. Dzięki tej technice mógł szybko przeskakiwać pomiędzy kwadratami, przez co uniknął kolejnego ataku łap dosłownie o włos, choć ten zniszczył doszczętnie pierwszy z kwadratów. Ale to nic, jeszcze mu się odegra.

- Głosie Niebios, Grzmot Tytana!

Wystrzelona kula ponownie przeleciała przez alchemiczny krąg zawieszony w powietrzu, lecz tym razem znikła, by z przerażającą szybkością i siła uderzyć w cel. Bowiem zaklęcie to nadawało kuli właściwości błyskawic, które mogły pokonać odległość w ułamku chwili. Lecz nie zamierzał kończyć w ten sposób, bowiem nie czekając na reakcję wroga przeskoczył do kolejnego kwadratu i ponownie wycelował.

- Oddechu Pustki, Dziadek Mróz!

Tym razem krąg zabłysnął lodowatym wręcz błękitem, kiedy miast kuli wystrzelił mroźny kolec, zdolny zamrozić wszystko co trafi. Zegarmistrz zgadywał, że skoro ciało przeciwnika było częściowo płynne, taka mieszanka coś zdziała.

- Nebula Babilon!

Zaklęcie które przygotował jeszcze przed walką rozbłysło wokół niego. I choć wizualnie nic się nie zmieniło, to wprawiony wojownik mógłby wyczuć zmiany w układzie energii areny. To tak, jakby wyczuł bardziej niż zobaczył rysę na mieczu w chwili zwarcia ostrzy z kimś silnym.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bestia wściekle uderzyła o ziemię. Ofiara znów mu się wywinęła o włos, to wprawiało ją w jeszcze większa furię. Nie zdążyła się odwrócić, gdy coś trafiło go w rękę. Kula przeszła na wylot bez problemów, wywołując dziwne wygięcie się tej ręki, ale momentalnie powróciła do normalnego kształtu i "zagoiła" ranę. Jego przeciwnik cały czas starał się utrzymywać dystans i drażnić go na odległość pociskami, będzie musiał mu zniszczyć te zabawki, gdy tylko będzie okazja.

 

Metal i maska na ciele abominacji rozjarzyły się na brązowo. Istota  chwyciła za ziemię i uniosła ją jakby podnosiła kołdrę pośrodku. Następnie z powrotem docisnął ją do podłoża areny i z tego miejsca do najbliższego portalu ruszyło pęknięcie i tuż pod tym kwadratem ze szczeliny tak powstałej wystrzelił kamienny kolec, który zniszczył to usprawnienie. Już podnosił ziemię ponownie, gdy doleciał lodowy pocisk Zegara. Istota w mig zamarzła, stając się lodowym pomnikiem. Naglę ta "rzeźba" zaczęła pękać. Rysy przebiegały po jego ciele i rozprysł się jak uderzony młotem.

 

To jednak nie zabiło Cienia. Z gluta, który pozostał na drzwiach areny, gdy je wyważał, wystrzelił w górę, formując się w locie w swoją sylwetkę. Ręce dalej były przyczepione do skrzydeł wrót i lądując na ziemi, przerzucił je przez siebie i wyrzucił jak trebusz w stronę oponenta. Wciąż pokryte smolistą substancją mknęły dość szybko.

 

Ale to jeszcze nie koniec ataków. Monstrum, gdy tylko ustabilizowało formę, zaparło się i utworzyło po bokach małe otwory, przez które zasysało powietrze z dużą szybkością i powiększał się w ten sposób, przygotowując do tego co miało nadejść. To co robił w tej chwili aktywowało jego runy i zdobienia na maskę, zmieniając ich barwę na bladą, niebiesko-białą.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cząsteczkowa regeneracja. Bogowie, ileż to bydle miało energii?!

To co zobaczył, zwyczajnie go przeraziło. Energia potrzebna by w tak krótkim tempie przebudowywać swoją postać i odnawiać się z byle resztek ciała.

Nie, coś było nie tak, albo Zegar wcale nie znał się na trybikach.

Ilość energii jaką mogło wykorzystać dowolne stworzenie różniło się, owszem, wszak jedni mogli tego użyć więcej inni mniej. Ale też trzeba było patrzeć z zewnątrz.

A co jeśli jego przeciwnik wcale nie wykorzystywał dużych ilości energii? Co jeśli jego ciało, w jakiś pokrętny sposób, mogło maksymalizować efekty drobnych zaklęć?

Wtedy to Zegarmistrz był w tak głębokiej szafie, że lada moment ujrzy Narnię...

Trzeba było unikać, rozgryźć jak to cholerstwo działa i skutecznie, a ponad to widowiskowo, go zaatakować.

Dobry plan, gorzej z wykonaniem. Na jego szczęście przeciwnik postanowił się przyszykować, a to zawsze coś.

Najpierw padł plackiem. To, wbrew pozorom nieskomplikowane posunięcie, pozwoliło mu uniknąć drzwi, gigantycznych i solidnie okutych, które przeleciały nad jego osobą dosłownie o włos. Chwalmy refleks, albowiem to on pozwala nam zachować uzębienie. Gorzej było z oponentem, bo choć domyślał się co też ten śluz chce zrobić nijak nie przekładało się na wiedzę co tak naprawdę zrobi. To mogło być cokolwiek, od zwyczajnego rozrostu po kumulowanie tlenu lub zwyczajnie ciśnienia do kolejnego, potencjalnie zabójczego ciosu.

Dobrym pomysłem było by powtórne zamrożenie wroga, ale zaklęcia zimna nie były nigdy jego domeną, a kul zimna jak na złość miał tylko jedną, którą już zużył.

A im dłużej się głowił tym więcej energii to bydle zbierało. Nie, trzeba było działać z głową. Ryzykować, owszem, ale tęż nie dać sobą pomiatać.

- MAHAPADMA!

Arena stanęła w miejscu. Powietrze, widownia, jego przeciwnik - słowem, wszystko w promieniu 1 kilometra od Zegarmistrza zatrzymało się w czasie. Jego najpotężniejsze zaklęcie, które miał trzymać jako koło ratunkowe właśnie teraz miało pokazać swoją straszliwą moc.

Miał kilka minut żeby się zastanowić nad tym co wiedział i wywnioskować co robić dalej. Ponad to, miał kilka z tych bezcennych minut na opracowanie zaklęcia które miało by nie tylko go chronić, ale też przerwać jego przeciwnikowi. Wiedział jużże obrażenia fizyczne nie działały, elektryka była zawodna a lód choć skuteczny, to jednak trudny w operowaniu.

Ale miał jeszcze jedną ścieżkę którą warto było wykorzystać.

- Damo Kryształu, Esencjo Odwieczna, Atrenum sorte Defilus, Kartus nuteri Heo!

Ciało Zegarmistrza zaczęło pokrywać się kryształami kolorowymi niczym tęcza, mniejszymi i większymi, rodzaju wszelakiego. Ametysty, rubiny, diamenty, gdzieniegdzie blady kwarc czy wściekle zielony i niebieski szafir. Lecz to był tylko początek, bowiem zaklęcie z niego zaczęło rozrastać się po całej arenie, wyrywając z podłoża coraz to większe słupy z najtwardszych znanych i nie znanych ludzkości minerałów. Bakelit, Diament, Zeroniks, skrystalizowany Oparn czy Półpłynny a jednak stały Kobiel. Materiały zdolne wytrzymać nawet wybuch jądrowy. Istna twierdza, jarząca się niczym oczy smoka, miała nie tylko powstrzymać zaklęcie jego przeciwnika, ale też dać Zegarmistrzowi broń, broń która mogła zmienić los bitwy.

Bo kto nie lubi walczyć w grupie? Pierwsze, najbliżej stojące niego kryształy pękały, ukazująć kryształowe podobizny niego samego. Różnica polegała nie tylko na wyglądzie, wszak jego sobowtóry nie miały protez, ale też na fakcie iż były uzbrojone. We włócznie, miecze, topory, niektóre nosiły łuki a inne tarcze. Armia licząca około 20 osobników. Ledwo ostatni wyszedł ze swojego słupa, zaklęcie Czasu przestało działać, wznawiając upływ tegoż na arenie.

Dla wszystkich obserwujących nie minęła nawet sekunda, niektórzy przecierali oczy ze zdumienia, bowiem w trakcie mrugnięcia przed nimi pojawił się gigantyczny kryształowy las z armią Zegarmistrzów w swoim sercu.

- Wy na flanki, wy z tyłu, po jednym tarczowniku na łebka, rozejść się i harcować!

Zgodnie z poleceniem, inteligentne i świadome klony rozbiegły się, kryjąc swoje kryształowe ciała za słupami najbardziej im odpowiadającymi. Z tarczownikiem przed sobą mogły nie tylko wyczekiwać ataku, ale też skutecznie go odeprzeć.

Pierwsze poleciały kryształowe strzały, które przy trafieniu w cel miały za zadanie skrystalizować, zarówno sam punkt uderzenia jak i jego najbliższą okolicę. kryształy były o wiele silniejsze niż lód, nie imały się temperatury a ich opływowy kształt mógł przeciwstawić się niejednej nawałnicy. Tak więc stanowiły realne zagrożenie, na które, jak liczył Zegarmistrz, jego przeciwnik nie był przygotowany.

Jak mawiał jego mentor - nie siłą, to sposobem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W trakcie zatrzymania czasu Bestia w tej formie nie mogła się ruszać, jednak była bezczasowa jako Cień, więc każdy Cień połączony jakoś z Seroxem widział co się działo. Czy to kelner w karczmie, czy to ostatni bastion umysłu w tym potopie mazi, wszyscy oni widzieli wszystko i wiedzieli co się działo. Nie zdziwili się więc, gdy ujrzeli nowych przeciwników. Można powiedzieć, że monstrum też nie było zaskoczone. Trochę było, ale raczej radowało się z kolejnych ciał do rozrywania i szarpania. Dzika radość biła z niego i mieszała się z magiczną aurą, tworząc widoczne smugi w powietrzu.

 

Kanaliki po bokach zamknęły się i Monstrum uwolniło to powietrze, by wyrzucić ze sporą prędkością wielki jak świnia kawał gluta, który pomknął na przeciwnika, tego jedynego. Sam pocisk miał jedynie oblepić cel i wszystko naokoło sobą. Gdyby miał więcej czasu na zebranie energii i materiału, to wysłałby strumień. Jednak czas nie był po jego stronie i tym razem miał znaczenie. W końcu walczy z Zegarmistrzem.

 

Wyprostował się, by lepiej przyjrzeć się przeciwnikom i zaatakować ich odpowiednio i w kolejności, gdy zaczęły do niego docierać strzały. Jedne ze świstem mijały go o włos, a inne wbijały się. Efekt tych uderzeń był zaskoczeniem. Bynajmniej nie dla niego. Groty zwyczajnie wbiły się w śluzowatą masę i nic się dalej nie stało. No może oprócz tego, że drzewce strzał odpadły od niego i wylądowały na ziemi. Końcówki były pokryte substancją i były o wiele krótsze niż poprzednio. Na ciele stwora nie można było dostrzec żadnych zmian.

 

Powoli zbliżali się do niego żołnierze-marionetki oponenta. Sporo ich było i mogli namieszać, choć to nie z nimi walczył. Choć bardzo mocno jego szalony umysł pragnął walki z jak największą liczbą wrogów i nie przeszkadzało mu to, że jeden prawdziwy może ich tworzyć w nieskończoność, to jednak ten oryginał mógł go najbardziej zranić. Nie mógł do tego dopuścić, on był tutaj największym wyzwaniem, a nie jakieś nędzne golemy. Ruszył na Zegarmistrza niczym fala, przeskakując nad wojownikami z przodu i znaki przybrały niepokojący kolor czerni. Gdy doszedł dość blisko cisnął kamieniem w kwadrat, by ten nie umknął tym sposobem i można powiedzieć otworzył gębę, by zionąć czarnym, pochłaniającym magię płomieniem. To specyficzny rodzaj płomienia, jak zielone języki są ogniem dusz, a fioletowy tajemnic, magii i mroku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Mam cię. EXUPERIO!

Jego przeciwnik wzbił się w powietrze, sprawnie przeskakując ponad jego armią i licznymi umocnieniami, o które rozbił się jego glutowaty pocisk. Fakt, wyżarł niczym kwas kilka z kolumn, ale też kilka innych nawet nie zadrapał, co pozwalało wnioskować iż te bardziej magiczne nie są dla niego wyzwaniem, a te niemagiczne, cóż, dość powiedzieć iż trzeba było tą wiedzę wykorzystać. A kiedy stwór wyskoczył w górę, owa szansa zaistniała prawie że natychmiastowo.

kiedy wypowiedział zaklęcie, niektóre z filarów wystrzeliły w górę. Jak można się było domyślić, te bardziej niemagiczne, którym wcześniej glut nie zrobił krzywdy. Ich celem był główny rdzeń bestii, maska, która gdzieniegdzie wylewała się z tego galaretowatego cielska. Zadanie było proste, unieruchomić bydlaka wszelkimi dostępnymi sposobami. A że przeciwnik też nie zadbał o pewne rzeczy, to też trzeba było wykorzystać.

Jak na razie liczył, że bestia ładnie i potulnie zderzy się z filarami. A żeby prawdopodobieństwo wzrosło, trzeba było je dopomóc.

- Exo!

Odłamki, groty strzał które bestia pochłonęła eksplodowały, zamieniając tkankę gluta w skrystalizowany Korotan, bardzo ciężki minerał pochodzący z Mgławicy Selesmina IV, odznaczający się nie tylko gigantyczną wagą, prawie 3 tony na metr kwadratowy, ale też sporą siłą pochłaniania i negowania energii magicznej. Jeśli to nie zaboli tego choleryka, to Zegarmistrz obawiał się iż nic tego nie dokona.

Sam oczywiście nie zamierzał stać pod upadającą atomówką, krater po tym stworze, jeśli wszystko zadziała zgodnie z planem(a w to szczerze wątpił, bowiem ostatnimi czasy nigdy nic nie szło zgodnie z planem) będzie co najmniej imponujący. Ale, trzeba było się przygotować na ewentualny atak, tak więc Zegarmistrz szybko wtopił się w jeden z kryształów nieopodal swojej osoby, by dzięki niemu przeteleportować się do jednego z bardziej odległych żołnierzy. Przydatna sztuczka, bowiem teleportacja była natychmiastowa, co pozwalało oszczędzić i czasu i energii.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zegarmistrz aktywował swoje groty, ale efekt był niespodziewany, właściwie to nawet taki nie był, bo efektu wcale nie było. Nic się nie stało, Monstrum nie runęło na ziemię, nie pokryło się niczym. Ta maź byłaby największym skarbem Schrodinger. Nikt nie wiedział co się stało z grotami, czy się rozpuściły, zniknęły, zostały pochłonięte, zablokowane magicznie przed wpływem właściciela, wysłane w inny wymiar, a może zwyczajnie zdezintegrowane. Zwyczajnie, póki ktoś ich nie wyciągnął, to nie było możliwości stwierdzenia ich losu. Ma to pewien związek z naturą tej substancji, ale o tym później.

 

Z gluta, który wcześniej został wystrzelony w stronę łuczników pełzły po ziemi macki. Gdy były dojść blisko, a oni zajęci prowadzeniem ostrzu i celowaniu w potwora, zaatakowały ich poprzez skok na nogi i momentalne oplątanie ich. Pnącza były gęste, lepkie, klejące, ale przede wszystkim bardzo silne. Wspinały się w górę, do łuku, rąk i głowy. Miały za zadanie zatrzymać ich ostrzał oraz w późniejszym czasie pochłonąć.

 

W powietrzu jednak kilka słupów go trafiło, zatopiły się w nim, choć jeden, czy dwa trafiły w jego klatkę i odbiły się, upadając ciężko na ziemię. Zionął potężnie, płomieniem zdolnym przetapiać najtrwalsze magiczne bariery i nie znalazł wroga. Bestia była rozwścieczona tym znikaniem jego ofiary. Po zionięciu nie zobaczył zwęglonych zwłok, więc zawył, chwycił jeden z kryształów i wyrywając go cisnął w któregoś z tarczowników. Po jego torsie zaczęły przebiegać wyładowania, a jęki zmieniły barwę na trochę trwożną. Stukał przez chwilę w pręty jakby starając się je naprawić, ale marny był tego efekt, nie był w stanie nic z tym zrobić.

 

W ręce potwora pojawiła się kolejna maziasta kula, lecz tym razem ze środka bił fioletowawy blask. Cisnął tym w skupisko golemów z samym Zegarem. Był instynktowną maszyną zagłady, której umysł opętał szał i ból, ale dalej potrafił używać niektórych swoich zaklęć. A to zaklęcie było takie same jak wykorzystane w poprzednim pojedynku na bryle lodu. To było magiczne więzienie, które przepuszczało magię tylko z zewnątrz, a ze środka całkowicie blokowało. Nie oznacza to, że osoba jest tam całkowicie uwięziona, można przeskakiwać wymiarami. Zwyczajnie nie da się jej przekroczyć, ani przenieść czegoś poza sferę. Z racji materiału ścian, tym razem to była Bańka, która więziła przeciwnika w swojej kosmicznej sferze.

Edytowano przez Serox Vonxatian
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przewidywalne, jak zwykle coś nie zadziałało. Ale nic, trzeba było walczyć dalej, choć powoli kończyły mu się te mało siłowe pomysły. Grunt, że pierwsze tryby ładnie wpasowały się w układankę, co przełożyło się na ogólne samopoczucie Zegara. Teraz musiał grać na czas, wykorzystując zebraną wcześniej wiedzę. A było tego trochę, bowiem jego poprzedni przeciwnicy ładnie powiększyli jego zasoby wiedzy.

Wiedział już, że to coś mogło atakować ze wszystkich stron, w większości używając zmienionych lub przemienionych fragmentów własnego ciała. Wiedział też, że jego własna magia mogła przeciwdziałać na jego ataki, choć nie zawsze w sposób który by go zadowalał. A finalnie, wiedział iż bestia z punktu czysto fizycznego była silniejsza i wytrzymalsza.

A mu, szczerze powiedziawszy, znudziło się uciekanie.

- Crystalise!

Przestrzeń wokół Zegarmistrza zamieniła się w stałą materię. Powietrze, ziemia, nawet zbliżająca się bańka więzienia.

- Niechaj Ametystowa trumna zamknie swe wieko.

Jak uprzednio przestrzeń wybuchła kryształem, tak teraz kryształ obrócił się w pył, niszcząc wszystko co w nim utknęło, naturalnie prócz Zegarmistrza. A to był tylko początek, bowiem planował uderzyć o wiele mocniej aniżeli uprzednio.

Tarczownicy zebrali się wokół niego, by chronić swego pana i posiłkować go dodatkową energią. A ta była potrzebna, wszak kolejne zaklęcie miało zrobić wrażenie na przeciwniku. Co prawda było, nazwijmy to, niestabilne, ale dlaczegóż go nie użyć?

Fragmencie Lorda Koszmarów.

Uwolnij się z gniewu Niebios.

Ostrzu z Zimna, Ciemności Pustki.

Stań się mą Mocą, stań się mym Ciałem.

I kroczmy razem Drogą Destrukcji

I miażdżmy nawet Dusze Bogów.

Lanca Ciemności!

Energia w jego dłoni zaiskrzyła, kiedy jeden z tarczowników zamienił się w klingę. Chwycił ją i przelał w jej ostrze cała energię którą zgromadził. Efektem czego ostrze przybrało mroczny wygląd, jakoby ktoś błyskawicę z czarnego światła przymocował do tsuby. W ten oto sposób powstała broń, która, jak zgadywał Zegarmistrz, mogła przeciwstawić się nawet dziwnemu cielsku bestii. O ile zaklęcie w działaniu było skomplikowane, o tyle w efekcie przecinało bezpowrotnie wszystko. Materię, wymiary, nawet sam Czas. A jedyną wadą zaklęcia była jego celność, bowiem ostrze miało te swoje 140 cm długości, ale jakoś nikt nie kwapił się o podejście z nim do potwora, który uprzednio urwał mu rękę. Na szczęście i na to był sposób, bowiem zaklęcie miało tylko zasilić inne, przygotowane wcześniej. Z całej siły wbił miecz w podłoże areny, pod którą jego kryształy od jakiegoś czasu drążyły. Jak mawiał ktoś kiedyś, patrz gdzie stoisz, bowiem dobre podłoże to połowa zwycięstwa.

Błyskawice rozerwały górną warstwę ziemi, ukazując liczne kręgi transmutacyjne rozrzucone po całej arenie. Teraz nasycone zaklęciem Lancy, gotowe by przynieść sporo "widowiskowości" w to jakże wspaniałe miejsce.

- To tylko dziesięć procent szczęścia, dwadzieścia procent umiejętności, piętnaście procent skoncentrowanej woli, pięć procent przyjemności, pięćdziesiąt procent bólu.

Mantra która ukierunkowała wolę Zegarmistrza na właściwy tor. Zaklęcie miało dwa stadia, dwa cele. Pierwszym, oczywistym, było wyrządzenie krzywdy temu cholernemu potworowi.

Drugim celem było wzmocnienie jego własnej magii o kilka ciekawych efektów. Ale cii, o tym potem.

- I sto procent by zapamiętać to Imię!

Kręgi wybuchły, powlekając arenę nieprzebytą ciemnością. Nie mrokiem czy cieniami, nie. Bardziej czystą ciemnością, taką w której nie rozchodzi się światło czy cienie. Ciemność która pochłaniała, pożerała. Zniszczyła resztki cielska, które spowijały łuczników, jak i te które mogły jeszcze gdzieś leżeć w zasięgu areny. A kiedy opadła, widowni ukazał się Zegarmistrz spowity w taką właśnie ciemność. W jednej ręce trzymał zawieszoną na łańcuchu latarnię, która teraz płonęła błękitnym blaskiem, w drugiej ostrze błyszczące pustką kosmosu. Jego postać, blada niczym marmurowy posąg, okryta była płaszczem jakby z dymu, choć i to nie było właściwe, bowiem jaki dym błyszczał nieprzeliczoną masą gwiazd. Dwa rogi wystające z jego głowy dopełniały efektu jaki osiągnął.

- Jazda.

Odepchnął się od podłoża, z prędkością pocisku. Czarna smuga, zabójcza i celna, bowiem ostrze które trzymał nie tylko było zabójcze, ale też wymazywało z Czasu wszystko czego dotknęło. A cel miał jeden, trafić swojego przeciwnika.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bestia nie miała zamiaru dać możliwość ukończenia zaklęcia przeciwnikowi, ruszyła skokami, lecz w pewnym momencie zatrzymała się i spojrzała na swoją klatkę, po której od czasu zetknięcia z kryształami przechodziły wyładowania. Malutka skaza, zadrapanie znajdowało się na jednym z run pilnujących Wojownika i to wystarczyło. Metal zaczął się giąć i w pewnym momencie pręty rozerwały się i uwolniła się jedna ręka z taką siłą, że stojącego nieopodal kryształowego wojaka cisnęła na koniec areny. Momentalnie chwyciła za inne sztaby, by uwolnić drugą rękę, lecz miała z tym problem, ponieważ smoliste ręce Monstrum przy akompaniamencie panicznych krzyków i dzikich jęków. Walczył sam ze sobą o to, by nie uwolnić Rycerza i było to wyrównane, ale wtedy kryształy wybuchły, urywając błotnisty twór. Oczywiście od razu zaczął się składać na nowo, lecz to wystarczyło. Szponiasta dłoń, która uprzednio należała do normalnego Seroxa, uszkodziła już metal.

I wtedy zapanowała ciemność, w której rozchodził się dźwięk rozrywanego metalu.

I wtedy ciemność została naruszona.

Jeśli ktokolwiek mógłby przejrzeć ten mrok dostrzegłby, że Wojownik zerwał szczątki maski, ukazując trupią czachę z błękitnymi ognikami w oczodołach. Wbił swoje szpony w klatkę piersiową i szarpnął na boki, otwierając portal, do czegoś co wyglądało jak poruszający się kosmos. Pędzące gwiazdy zmierzały w stronę otworu i znikały na krawędziach. I to był ten moment, gdy po raz drugi na tym turnieju drugi z braci przejął kontrolę i jego pierwszą czynnością było pozbycie się całej magii brata. Teraz można wytłumaczyć, że robił to od dłuższego czasu, albowiem ten śluz to nic innego jak skoncentrowana magia Złodzieja, to był jego cień, który był wypychany na zewnątrz, lecz dzięki ostatkom świadomości dawały kontrole i trzymał się ciała. Teraz nie było już tej świadomości. Lecz nie znaczy, że żadnej nie było. Wojownik nie jest całkiem bezmyślny, jest szalony to fakt, lecz jego myśli są bitwą. Wybitny strateg, taktyk i fechmistrz robił to co stwierdzał za odpowiednie, by zadać ciosy. I magia nie była mu do tego potrzebna.

 

Słup fioletowego światła wystrzelił w stronę nieba i tak jak poprzednio przypominał odwrócony wir, szeroki na dole i zwężający się wraz z wysokością. To był wir antymagiczny, ostateczne wypchnięcie magii, zaklęć i energii magicznej z tego terenu. Maź zaczęła się odrywać i była porywana przez podmuchy, odsłaniając trupa. Szkielet był humanoidalny, jednak nie  taki jak każdy by sądził. Kruchy, chudy, łatwy do zniszczenia, nie to nie był taki szkielet. Ten twór był pokryty kośćmi jak mięśniami, miał grube, twarde ręce i nogi. Jeden z żołnierzy oponenta stał w tym wirze i zwyczajnie, gdy magia go opuściła, to rozpadł się na te kryształy, a magiczne poleciały w górę, w nicość na końcu. Z tego portalu na piersi zaczęła wychodzić rękojeść. Ciemność, która była przywołana dzięki magii w pobliżu wiru też była zasysana i wydalana z tej areny.

 

Światło zarastało kości i tworzyła szkarłatny pancerz z dreaetański pancerz, stworzony przez demony Dreaet w wymiarze, gdzie nienawiść do magii, to życie. Całkowicie pochłaniał magię, która go dotknęła, lecz nie w siebie, lecz zmieniała ją w energie przechodzącą po płytach jak wyładowania i tę energię był w stanie zmienić ją w ten sam czar użyty już na nim kiedykolwiek, by zabijać magów ich własną bronią i wywołać falę euforii twórców, których głosy i maniakalne, demoniczne umysły zostały zaklęte w tej dzikiej stali. Gdy miecz, który jest zrobiony z tej samej stali, lecz i dusz potępionych bohaterów, dzięki którym za poświęcenie jednej takiej duszy miecz mógł zniszczyć kompletnie inny przedmiot, już w całości znajdował się w tym wymiarze, wir zniknął, gdyż nie było już żadnej magii w pobliżu do zniszczenia i ciemność znikła pod wpływem woli jego twórcy.

 

I tak stanęli naprzeciw siebie, z mieczami w dłoni i w swoich zbrojach, patrząc na siebie wzajemnie. Cararef Vonxatian, czyli Cienisty Wojownik ruszył naprzód i gdy stąpał po pozostałościach znaków, ściągał je z ziemi jakby chodził po świeżo malowanych pasach drogowym, rozgniótł też pod nogami maskę, którą wcześniej rzucił na ziemię. W pewnym czasie przystanął, uniósł nogę i uderzył w ziemie. Siła uderzenie również przebiegła po arenie i pokruszyła ją, a resztki poprzedniej warstwy podrzucił do góry, czyniąc z niej swoisty deszcz skał i kamieni. Szedł w stronę swojego wroga, z którym to teraz toczył dopiero pojedynek.

Edytowano przez Serox Vonxatian
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Potężne zaklęcie zatrzymało go w miejscu. Przyglądał się w milczeniu jak jego oponent się zmienia, transformuje, przeobraża. Z bezmyślnej bestii w coś, co wyglądało na wojownika w pełnej zbroi. Kiedy transformacja dobiegła końca, jego latarnia zawyła przeciągle. Co jak co, ale ten artefakt łaknął dusz, a teraz na arenę wkroczyło ich niezwykle wręcz wiele. Tak wiele paliwa...

Poczekał aż ten się przygotuje, bowiem teraz planował grać wyjątkowo nieczysto. A kiedy przeciwnik wystrzelił podłoże w górę, skupił swoją uwagę na ominięciu odłamków.

Lecz i to nie trwało długo, a kiedy już mógł atakować, postanowił atakować. Przeciął przestrzeń przed sobą, tworząc małą dziurę w Czasie i wetknął w nią czarne ostrze.

Jednocześnie z lewej strony przeciwnika takowych portali otworzyło się mnóstwo, z których wyleciały liczne ostrza. Każde zabójcze i niszczycielskie. Każde żądne energii którą mógł dostarczyć przeciwnik i jego broń.

Nie bez powodu Lanca Ciemności ma swoją nazwę, była artefaktem mało magicznym, o ile wcale, który tylko przyzywany, lub wypożyczany był do ręki maga dzięki zaklęciu. Zaś jego struktura, cała geneza powstała po to, by mógł zabić wszystko, nawet nieśmiertelnego lub niezniszczalnego. Wszak miał kruszyć Dusze Bogów, prawda?

A Zegarmistrz nie dawał odpocząć koledze, rozcinał przestrzeń raz za razem, uwalniając chmary portali, to z lewej, to z prawej, góry czy dołu.

Zasada była prosta, jeśli przeciwnik nie będzie miał czasu na atakowanie, to przejdzie do obrony. A samą obroną nie można wygrać.

W między czasie reszta Tarczowników ponownie otoczyła swego pana, żeby bronić go przed ewentualnymi niespodziankami. Lecz, jak już udowodnił jeden z nich, trzeba było ich przebudować.

- Animatis Veritus.

Tarczownicy rozświetlili się, zamieniając swój kryształowy blask na kompletnie wypaloną czerń. Teraz nie byli magiczni, teraz żyli. Ich energia życiowa rozbrzmiewała w ich kamiennych sercach, lecz wciąż byli bezwolni, bowiem Zegarmistrz nie chciał buntu na pokładzie.

Tak przygotowany mógł w pełni skupić się na przeciwniku, co spowodowało przyśpieszenie ruchów i prędkość ataku. Pierwotnie spokojne ruchy zamieniły się w szybkie i precyzyjne cięcia, za którymi widownia nie mogła nadążyć wzrokiem. A mimo to wciąż przyśpieszał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wojownik sądził, że będzie walczył z innym rycerzem, który tylko schował się w ciemności. A on był tylko nędznym, tchórzliwym i przeklętym magiem! Kimś kto nie ma jaj, by zmierzyć się na miecze. Jego nie zabije, nie. On będzie cierpieć za te oszustwo wobec niego i wszelkich zasad honorowej walki, gdy z nim skończy, śmierć będzie dla niego uwolnieniem. Przeklęty będzie ten, który przegra, a mimo wszystko wyjdzie z areny. Nienawiść i furia rosła w tej krótkiej chwili, gdy Zegar rozcinał powietrze.

Momentalnie, gdy tylko pierwszy z portali się otworzył, odskoczył w bok i przetoczył się przez ramię, zrobił to, jakby się spodziewał ataku z tej strony, lecz mimo to ostrza zarysowały jego nagolenniki, nie zniszczyły, nie rostopiły, lecz zwyczajnie zarysowały.

Czarę gniewu wypełniły kolejne falę wściekłości, gdy otworzyło się więcej portali. Od razu, gdy powietrze się rozeszło, wstręt do wszelkich magicznych sztuczek sprawił, że te otwory zostały odepchnięte. Jeśli tak chce się bawić to tą zabawą się udławi.

Wstał i wydał się siebie pomruk, głęboki, przeciągły i grobowy. Zaczął zasysać znienawidzoną materię. Istniejące przejścia znikały, a Nowe nie otwierały się wystarczająco szybko, by wysunąć ostrza. Zbroja zaczęła lśnić na mroczny purpurowy kolor. Trochę też dymiła, ponieważ zbroja ściągała magię, lecz nie na stałe, cały czas ją po trochu odrzucała.

Nie miał zamiaru stać w jednym miejscu. Ruszył biegiem, pozostawiając za sobą dymny szlak. W biegu zmienił swój miecz na wielki młot dwuręczny i przelał w niego całą tę moc. Obuch zabłysł i wtedy padł cios.

Uderzył w ziemię, już i tak mocno zniszczoną. Siła powinna się rozejść na wszystkie strony, lecz to było kierowane furią. Podłoże pod Zegarmistrzem stało się istnym wulkanem, który rozerwał swoją pokrywę i wylewał z siebie roztopiony kamień, rozgrzany tak przez wściekłość.

Nie zatrzymał się. Ta stalowa machina zagłady, symbol agresji wojennej, gnał przed siebie ku oponentom. Nadchodzi rzeź.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jego przeciwnik nie przewidział dwóch rzeczy.

Pierwszą była gruba płyta z Darelitu pod jego stopami. Metal ten, dzięki swym wspaniałym właściwościom, negował energie fizyczne, takie jak ciepło czy elektryczność. Więc wybuchający gejzer nie zrobił na Zegarze większego wrażenia.

Drugą był fakt, że dał się nie przemyślanie zaatakować. To, samo w sobie mogło nie być niczym szczególnym. Ale czy właśnie nie o to chodzi, by rzeczy nieszczególne zamieniać w te wspaniałe? Jego umiejętności może i zasysały magię, ale to tylko drobna przeszkoda, bo niektóre ataki, jak udowadniał sam Serox, nie musiały być magiczne.

- Soul Furnance!

Uzbrojenie przeciwnika wybuchło. Cząstka zaszczepiona w kontakcie z jego pancerzem była wystarczającym zakotwiczeniem dla niszczycielskiej energii jaką trzymał pod ręką Zegarmistrz. Istoty zaklęte w broni, czym by nie były, mogły mieć swoją wolę, ba, nawet marzenia czy pragnienia. Ale Lanca Ciemności powstała właśnie po to, żeby zniszczyć wszystko na swojej drodze. Czy to bóg, diabeł czy inny nieśmiertelny byt. A największym błędem przeciwnika było myślenie, że składała się ona z magii. Nic bardziej mylnego.

Lanca Ciemności była energią, owszem, lecz nie magiczną, a czysto negatywną. Każda istota która odczuwa złość, żal czy smutek była jej paliwem. W każdym wymiarze, w każdym świecie, bowiem Lanca była artefaktem umieszczonym wszędzie i nigdzie. A jej kopie, posiadające wciąż tą samą moc niezależnie od ich ilości, można było wezwać tylko zaklęciem, które wymagało poświęcenia własnego życia. Życia, które teraz powoli acz nieustannie wyciekało z Zegara. Ironiczne, nieprawdaż? Kończył mu się Czas.

Słowem, im bardziej rozwścieczał swojego przeciwnika, im bardziej się go obawiał, im bardziej ktokolwiek gdziekolwiek i kiedykolwiek odczuwał negatywne emocje, to napędzał niszczycielską siłę Lancy.

Jego przeciwnik był potężny, owszem, to musiał mu przyznać. Ale nawet on miał jakieś ograniczenia, więc jakże mógłby się mierzyć z nieskończonością?

kiedy dusze uwolnione z Seroxowego ostrza popłynęły do jego latarni, nastąpił proces spalenia. Przemiany i oczyszczenia energii istot zaklętych w ostrzu na energię podtrzymującą życie Zegara. A im więcej jej miał, tym mniej obawiał się szarży. Bo choć jego przeciwnik zdawał się mieć dar prekognicji, to on znał sposób na jego ominięcie.

Nie możesz uniknąć ataku którego nie ma. A co jeśli atak jest, tylko nie tak jak go widzimy lub pamiętamy?

- Time Flux!

Tym razem zaklęcie zadziało na niego. momentalnie rozbłysł czernią by zniknąć i pojawić się za przeciwnikiem, oddając cios ostrzem w jego plecy.

I tu zaczynała się zabawa, ilekroć przeciwnik wykonał unik lub kontratak, Zegar znikał, jakby go nigdy tam nie było i atakował z innego kierunku.

Za każdym razem, raz za razem. I jeszcze raz, i jeszcze raz. Mógł tak wiele razy.

Sztuczka była prosta choć precyzyjnie ustawiona. Zwyczajnie łącząc teleportację z cofaniem czasu, mógł dosłownie atakować z kilku, nawet kilkunastu pozycji na raz. Atakował, a kiedy przeciwnik odpowiadał, zatrzymywał, cofał i ponownie wznawiał czas, mając w pamięci każdą drobinkę informacji - na której nodze przeciwnik staje, które części ciała jak napina i w jakiej kolejności. Każdą istotę można było rozpracować, bowiem jeśli coś posiadało umysł, to posiadało i schematy. A każdy schemat można rozgryźć - cofa się przed atakiem? Zatem niech w miejscu gdzie postawi stopę już czeka ostrze, zanim jeszcze pomyśli o uniku. Atakuje, niech w miejscu gdzie powietrze przetnie jego ostrze już czeka moje, gotowe przeciąć ramiona kierujące atakiem. Zechce obrócić się w prawo, niech trafi wprost na spalający płomień latarni.

Słowem, teraz był niebezpieczny.

I był wszędzie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(Nie wszystkie dusze są w mieczu. W sumie są, ale nie tylko twoja Lanca jest wszędzie i nigdzie :crazy: )

 

Cios nie zadziałał, młot się rozprysł jakimś cudem i dusza, którą poświęcił do przyzwania i utrzymania broni w tym świecie ulotniła się i ruszyła do latarni, kanciarz skakał wokół niego jakby nie mógł się zdecydować gdzie być w danym momencie. To wszystko ładowało go nienawiścią, która była jego paliwem, miał gdzieś, że ostrze przeciwnika też od tego rośnie w siłę. Mogło i niszczyć światy, ale nie mogło zniszczyć czegoś czego nie było w całości w tym wymiarze. Im bardziej gniewny był Wojownik, tym większa jego część przechodziła do sfery tych demonów. Całość mocy tego pancerza w takich chwilach polegał na oszukaniu zasad wymiarów. Pancerz był widoczny i namacalny na tej arenie, ale w rzeczywistości nie dało się go zniszczyć do pewnej warstwy, ponieważ atakowano coś w rodzaju iluzji i by przebić tę wściekłe warstwy trzeba by atakować zbroję w tym oryginalnym świecie lub był inny sposób na pozbycie się jej. Jedno można zdradzić jej największa zaleta i właściwość jest jej piętą achillesową. Dlatego ataki Zegara ryły pancerz, lecz nie przechodziły przez niego, mimo to te szramy trochę utrudniały późniejszy transport energii, choć z takim czasem, to nie będzie z tego korzystał. Szkoda, że na żadnej z walk nie zagości trzeci z braci. Nie będzie miał czasu lub sytuacji do tego, ani teraz, ani w ewentualnym finale.

 

Aby pokonać przeciwnika, którego nie ma nigdzie, trzeba zaatakować wszędzie. Przyłożył dłoń do piersi, nie zważając na trafienia, w tym momencie, to i tak on sam sobie zada poważniejsze obrażenia niż tylko paręset rys. Następnie użył kolejnej duszy potępionych, zamkniętych w krysztale, tym samym co na masce Seroxa, lecz teraz spoczywający w miejscu gdzie powinna być trzustka. Nikt nigdy nie atakuje trzustki, dlatego to dobra kryjówka. Dzięki rozszczepieniu tej duszy powstała energia, dzięki której mógł wydobyć z siebie jak z portalu kolejną kopię swojego ostrza. Coś jak ostrze wiecznego wojownika, lecz w tym nie było zaklętego smoka. Całą swoją uwagę skierował na podtrzymanie stałości broni, by nie stało się to samo co poprzednio i dzięki kolejnym rozszczepieniom i ofiarom nawet zniszczenie jej powodowało tylko i wyłącznie paradoks przestrzenny, którego efektem jest pozostawienie ostrza i anihilacja duszy z historii.

 

Wysunął ostrze do połowy i wepchnął je w siebie ponownie do rękojeści. On, podłoże, nawet bariera ochronna, to wszystko pokryło się ostrzami. Niezależnie od tego jak magiczne, czy nie było, bez portali i zaklęć. Zwyczajnie ostrza wyszły ze wszystkiego. Czas zranić wszystko co w powietrzu. Przekręcił rękojeść i ukląkł pod wpływem tego. Każde ostrze oderwało się i ruszyło przed siebie w swoich kierunkach, by następnie zderzyć się w jednym punkcie, stopić w coś przypominające rtęć w kolorze purpury i runąć na samego Cararefa. Otoczyło go to szczelnie i pozostawiło w formie takiego kokonu stali.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dosłownie przed chwilą na sali magicznych zmagań rozbrzmiał gong. Słyszeliście ten czysty, dostojny dźwięk?

 

Ekhm... Zaraz, czy aby na pewno jakikolwiek dźwięk można określić mianem "dostojnego"?

 

Być może jest to całkiem głęboka i bardzo filozoficzna w swej naturze zagwozdka, lecz póki co, mamy o wiele ważniejszą. Mianowicie, kogo ujrzymy w wielkim finale II Turnieju Magicznych Pojedynków? Czyja potęga przeważyła? Kto otrzyma szansę stoczenia bitwy o Statuę Glorii? Czy będzie to Zegarmistrz, czy Serox Vonxatian?

 

Wybór należy do Was. Wznoście kikuty w górę, komentujcie, głosujcie!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wspaniała walka! Dziękuję Serox, dawno się tak nie bawiłem, choć muszę przyznać, ubolewam iż nie dane mi było walczyć z twoim "głównym" ciałem.

I choć ten pojedynek bez wątpienia mogę zaliczyć do najlepszych jakie odbyłem w turnieju, to jednak winny ci jestem wyjaśnienia.

Moja Lanca Mroku to oryginalnie Ragna Blade - ostrze z uniwersum M&A Slayers - najsilniejsze co bohaterowie mają w arsenale i zarazem najgorsze - jak powiedziane było, wystarczy jeden błąd przy inkantacji i niszczysz cały świat. Ale w za mian za to masz ostrze, które może przeciąć dosłownie wszystko i wszędzie, nawet jeśli to co aktualnie tniesz jest w innym wymiarze. Stąd moje działania, bowiem tylko tym ostrzem mogłem, wedle mojego mniemania, obudzić a przynajmniej zmusić do działania oryginał lub może raczej "pierwotnego właściciela ciała z którym walczyłem" :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tobie też dziękuję, ponieważ nie rozczarowałem się na tej walce. Od początku celowałem na pojedynek z tobą i dla mnie to starcie jest ważniejsze i bardziej oczekiwane niż finał. Wedle tychże wyjaśnień, to gdybym nie był taką *turlu, turlu* leniwą bułą i bym spisał wreszcie choćby jedno z czterech moich OW, to by postacie były jaśniejsze. Na przykład to, że trzej bracia są trzema strażnikami-siłami głównego ciała i Cienisty Mag jest zwyczajnie ostatnim z jego obrońców, lecz pilnują go przed światem i bla, bla, bla. Najlepsze jest to, że tej formy używam tak rzadko, że muszę się przyznać nie pamiętam jak on miał tam na imię, bo jako jedyny ma imię. Jak ktoś tam by chciał, to jak po turnieju mogę opisać komuś aspekty braci, ich bronie i wady.

Wiedziałem, że skądś kojarzę to dziadostwo :v

To była wspaniała walka i oboje dysponując potęgą i niezwykła siłą prawie rozwaliliśmy arenę w drobny mak. Nasza walka jest na miarę walki, którą oczekiwałem po starciu Adviliona z Alberichem, jednak o zupełnie odwrotnej aurze emocjonalnej. Oni walczyli z podziwem i szacunkiem, nie niszcząc a blokując swoje zaklęcia, no a u nas to nawalanie się głowicami atomowymi po twarzach. Niezależnie od wyniku głosowania, dziękuję jeszcze raz za walkę, życzę powodzenia w następnych walkach i niech wygrany nie osiądzie na laurach i wygra ten turniej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich. Nie mogłem się powstrzymać i po prostu musiałem przeczytać ten pojedynek. Moje mniemanie jest podobne do Seroxa - czekałem na tę walkę bardziej niż na finał. Co jeszcze lepsze żaden z magów nie poddał się (jak to czasami miało miejsce) więc ocena zwycięzcy w pełni należy do publiki. Na początku chciałem dać słówko do Hoffmana: świetna arena, bardzo dobrze dopasowana do natury starcia, które się wywiązało :pinkie:, poza tym w mej wyobraźni ukształtowała taki piękny obraz, że od początku chciało się czytać ten pojedynek. Serox bardzo chętnie poznam szczegóły dotyczące braci. Jakbyś mógł mi na PW coś niecoś powiedzieć. Zanim zacznę opisywać moje skromne zdanie na temat pojedynku, chciałem Wam bardzo podziękować. Świetnie czytało się ten pojedynek. Wreszcie przyzwoita ilość postów, wreszcie jakoś starcie się rozwinęło no i posty długie, bez lania wody, piękne i pełne. Widowiskowe zaklęcia zapierały dech w piersiach i poczułem, że na prawdę czytam konfrontację dwóch tytanów słowa, jak lubię określać na forum ludzi piszących tak dobrze jak Wy. Dziękuję bardzo za świetne wrażenia :pinkie: Dobrze a teraz do rzeczy.

 

Pojedynek zaczął się bardzo ciekawie, jako że nie śledzę pozostałych starć od samego początku, zaskoczyły mnie wizerunki postaci. Zegarmistrza jako oprotezowanego strzelca rewolwerowego, który bardzo przypadł mi do gustu i Seroxa, jako wielką bestię. Pierwszy post jednak zdecydowanie lepiej wyszedł Seroxowi, znajdował się w nim pełen opis postaci, czego zabrakło mi trochę u Ciebie Zegarmistrzu. Fakt, że mój niedosyt wynika z tego, iż nie czytałem poprzednich pojedynków, gdzie wcześniej jak sądzę opisywałeś swego maga, jednak miło by się przeczytało o twej postaci coś i w tym poście. Serox zastosował dodatkowo bardzo filmowe wejście na arenę z trzęsącymi się drzwiami i ich wyważeniem.

 

Pojedynek się zaczął i tu uświadczyłem tego pozytywnego zdziwienia. Zegarmistrzu wręcz urzekłeś mnie swoimi pociskami rewolwerowymi. Bardzo fajny i niekonwencjonalny pomysł, który w mojej wyobraźni ukształtował się bardzo widowiskowo. Mogliśmy przeczytać o starciu potężnego wojownika i zdystansowanego, lecz zdecydowanego maga. Początkowo szliście bardzo równo, atak, obrona, Sreox borykał się z problemami wynikającymi z braku zasięgu, a Zegarmistrz z tym, żeby potwór do niego nie doszedł. Jednak po pewnym czasie czytelnik mógł odczuć lekką stagnację. Zegarmistrz non stop atakował jakimś nowym sposobem. Czy to zamrażającym pociskiem, czy błyskawicą, jego sposoby ucieczki także były ciekawe. Natomiast u Seroxa czynności zachowywały jednorodny charakter. Zawsze był to bieg, ryk, ewentualnie miotanie skałami czy czymś innym. To nie było do końca dobre. Wynikało częściowo z doboru postaci, ale niestety odcisnęło swoje piętno przez cały czas trwania pojedynku.

 

Już po pierwszych paru postach atmosfera się podgrzała. Kolejne ataki przyjęte przez Seroxa "na klatę" musiały spowodować silniejsze zastanowienie. Zegarmistrz próbował co raz wymyślniejszych metod walki. Każdy pomysł był na prawdę interesujący w swej istocie, co więcej miał sens. Bardzo ciekawe było zatrzymanie czasu i stworzenie kryształów. Dodatkowo strzały krystalizujące, czy wystrzelenie kolumn jako pocisków, wraz z odpowiednim opisem, na prawdę robiło wrażenie. Zegarmistrz zadeklarował to jako swoje potężne zaklęcie, które chował przez długi czas. Jednak co mnie zaskoczyło Serox nie zareagował na to. Niektóre kolumny trafiły, ale nic nie zrobiły, strzały zniknęły w innych wymiarach, tudzież w nieznanych okolicznościach. Tak oto coś, co przeciwnik deklarował jako potężne zaklęcie nie zrobiło prawie nic. To wzbudziło moją lekką konsternację i doszedłem do wniosku, że postaci Seroxa nic nie jest w stanie ruszyć.

 

Podsumować pierwszą część pojedynku można następująco: była to walka w której Zegarmistrz starał się znaleźć logiczne sposoby na zaszkodzenie przeciwnikowi. Niestety nie udało mu się to i to bynajmniej nie przez brak pomysłów. Serox wykreował się na tak potężnego, że zmusiło to do przejścia na inny pułap pojedynku. W moim skromnym mniemaniu trochę przechyla to szalę zwycięstwa na stronę Zegarmistrza, gdyż magiczne pojedynki są tak na prawdę bitwą pomysłów. Najlepsze czary to te, które zaskakują. Najlepiej poddawać się działaniom zaklęć przeciwnika i samemu wymyślać takie, które przeciwdziałają im, nie łamiąc reguł ustalonych przez oponenta. Im potężniejszy czar wroga tym trudniej znaleźć na niego odpowiedź, ale tym więcej straci przeciwnik, jeśli znajdziemy coś, co zachowując zasady jego czaru, jednocześnie go unieszkodliwi. Stwierdzanie zatem, że czar nic nie zrobił, tak po prostu jest podcinaniem sobie skrzydeł inwencji. Później zostało to wprawdzie wyjaśnione. Jak się okazało gluty, które tworzyły częściowo postać Seroxa były magią. Jednak trzeba przyznać, że bardzo dziwną. Ta energia była materialna, gdyż dusiła, uderzała, niszczyła, z drugiej strony lepiła wszystko inne. Zawierała nośnik świadomości, a nawet przewodziła ciepło. Zastanawia więc dlaczego nie podlegała krystalizacji ze strzał Zegarmistrzowych żołdaków, jeśli wcześniej uległa zamrożeniu. To pytanie nie daje mi spokoju i autentycznie się zdziwiłem, gdy okazało się, że bardzo dobry koncept salwy, nie wypalił prawie bez żadnego uzasadnienia.

 

Teraz przejdźmy do drugiego etapu pojedynku. Jak to pięknie określił Serox w ostatnim poście już po zakończeniu pojedynku, to było ciskanie się atomówkami. Z pewnością wszystkie czary były widowiskowe i potężne, prawie że niszczące świat. Zaczęły się magiczne klatki, sprowadzanie otoczenia do ciała stałego, a wreszcie przyzywania miecza zagłady oraz powstawanie trupiego rycerza. Serox ożywił się, a jego działania przestały być dla mnie tak monotonne. Przestał polegać tylko na magicznym śluzie, wprowadził historię, magiczne przedmioty, demoniczną zbroję i właśnie w końcu przeistoczył się w rycerza. Walka przybrała iście tytaniczny charakter, bowiem w odpowiedzi Zegarmistrz przyzwał Lancę Mroku. W normalnym pojedynku uznałbym ją za OP, zwłaszcza że informacja, iż ta broń wysysa życie z właściciela, pojawiła się pod sam koniec pojedynku. Jednak w sytuacji, gdzie Serox wykreował się na prawie nieśmiertelnego, niewzruszalnego wojownika, ten ruch jego oponenta był absolutnie uzasadniony. Niestety Serox ponownie z uwarunkowań postaci miał ograniczone pole manewru. Nie mógł używać czystej magii ani czarów, a zatem w jego wykonaniu pojedynek przeszedł do walki, którą jednak Zegarmistrz mądrze prowadził, nie podchodząc do przeciwnika. Wykorzystanie Lancy do przecięcia czasoprzestrzeni było genialnym pomysłem, które zostało mam wrażenie niedocenione przez Seroxa. Lanca miała przecinać wszystko, nawet czas. Nie była magiczna i istniała we wszystkich wymiarach. Jeśli była międzywymiarowa, to przecinała zbroję zarówno w tym jak i w każdym innym wymiarze. Uważam niestety, że wyjaśnienie, jakie podałeś Serox jest w tym przypadku niewystarczające, aby zanegować obrażenia od takiej broni. Nie był to jednak jedyny taki przypadek niedocenienia. Zegarmistrz zniszczył broń trupiemu rycerzowi ot tak, a wyglądała na potężną i magiczną. Co więcej tutaj Serox dostosował się do Zegarmistrza i faktycznie unicestwił swój miecz, czy tam młot (zmieniało się, więc nie pamiętam na czym finalnie stanęło). Końcowe pomysły z cofaniem czasu Zegarmistrza i masowym atakiem we wszystkie miejsca Seroxa są bardzo dobre. Cofanie czasu wymaga dużych pokładów energii, ale jak rozumiem  jest to specjalność Zegarmistrza :pinkie3:

 

Podsumowując w tym pojedynku, choć obaj uczestnicy przedstawiali na prawdę wysoki poziom. Czytanie całości sprawiło mi przemożną przyjemność, ale jednak to Zegarmistrz wykazał się większą pomysłowością, logiką, mniejszym OP (choć z tym to różnie pod koniec :crazy: ). Serox pisałeś świetnie, ale tak jak mówię troszeczkę monotonnie, a Twoje odpowiedzi na czary nie były tak celne jak Zegarmistrza. Język i jakoś postów obu magów, jak już wspomniałem stoją na bardzo wysokim poziomie. Widać w prawdzie czasami gdzieniegdzie powtórzenia, czy literówkę, ale to pojedynek, gdzie jest ograniczona ilość czasu, więc jest to wytłumaczalne. Poza tym akurat mi to personalnie nie przeszkadza :pinkie:. Po określeniu wszystkich za i przeciw dla mnie to jednak Zegarmistrz jest zwycięzcą tego pojedynku .

 

Dziękuję Wam bardzo za to, że mogłem przeczytać tak wspaniałe zmagania. Przepraszam jeśli kogoś uraziłem moją oceną, starałem się być obiektywny i na pewno nie chcę tu nikogo krytykować, a jedynie pokazać co wpłynęło na moją decyzję o zwycięzcy. Raz jeszcze dziękuję. Z chęcią przeczytam finał z udziałem jednego z Was, życzę powodzenia w następnych zmaganiach i mam nadzieję, że nie jeśli powiedziałem coś niemiłego to nie weźmiecie sobie tego do serca. Tym milej czytało mi się to zmaganie, że względnie znam Was obu i wiem do czego jesteście zdolni w magicznych pojedynkach, czego piękny dowód pokazaliście powyżej. 

 

PS

Serox jakbyś mi mógł opowiedzieć o tych braciach na PW byłbym wdzięczny :pinkie4:

Edytowano przez kapi
  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tutaj muszę przyznać, że zakładam przegraną, a to dlatego iż chciałem wrócić na chwilę do półpostaci Złodzieja i szybko przejść do wojownika, który po kilku ciosach przeszedłby na Maga, lecz jednak zastosowałem magiczną klatkę, której bestia nie mogła zerwać, ba nawet jej pilnowała, ale bardzo wrażliwą na ciosy fizyczne, których niestety na początku od Zegara nie doświadczyłem. Słabością bestii był brak zasięgu i podobne do fizycznych właściwości śluzu. Nie dawały zamienić się w kryształy, ponieważ źle zrozumiałem i chyba dalej nie do końca rozumiem działania tych strzał. Pocisk poprzedni zadziałał, ponieważ uznałem to nie za kulę naładowaną magią lodu, a po prostu pociskiem masakrycznie niskiej temperatury. Tak samo zadziałałby pocisk ognia, którego bym nie zablokował tymi skałami. Można stwierdzić, że zabił mnie mój własny podstęp i to że nie dałem sobie jakiejś awaryjnej furtki i trzymałem się oryginalnego schematu za długo.

Gdybym powrócił jako Złodziej, to mógłbym bawić się kontrolą areny i mobilnością łapać Zegara, Wojownik był w tym pojedynku za słaby, bo jest antymagiczny i przeznaczony na magów rzucających zaklęcia, a nie na tego typu ostrza, Mag byłby przeciwieństwem Wojownika i zwyczajnie zalewałby Zagarmistrza falą zaklęć i kombinacji magicznych, wieszczonych inkantacjami jak to zrobił mój oponent.

 

Dziękuję jednak za ocenę, bardzo się cieszę, że ktoś się tu wypowiedział, ponieważ w tym turnieju bardzo tego brakuje, komentatorów. A tych braci opiszę w najbliższym czasie jak zdam :crazy:

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z powodu przerwy w dostawie internetu czasowego zablokowania kanałów energetycznych i stłumienia mocy wywołanej przez nieznane źródło, nie byłem w stanie zakończyć starcia o tej porze, co zwykle. Problem został już zażegnany, toteż nie ma co zwlekać. Czas poznać zwycięzcę pojedynki i pierwszego finalistę II Turnieju Magicznych Pojedynków!

 

Sądząc po wiadomości Seroxa z 00:56, mogę przypuszczać, że przez pewien czas mieliśmy remis. Cóż, nie jestem w stanie tego zweryfikować, ani ocenić, czy opóźnienie przyczyniło się do wyjaśnienia tej kwestii. Niemniej, czas podliczyć głosy.

 

Zegarmistrz - 8

Serox Vonxatian - 7

 

Mili Państwo, przewagą jednego głosu, z tego starcia wychodzi zwycięsko Zegarmistrz i to właśnie jego zobaczymy w nadchodzącym, wielkim finale! Gratulujemy!

 

Wyrazy uznania należą się również jego oponentowi, Seroxowi. Udało mu się dotrzymać kroku przez całą walkę i postawić pod znakiem zapytania awans Zegarmistrza! Oczywiście, dało nam to wiele widowiskowych akcji i nietuzinkowych zaklęć, dzięki czemu ten pojedynek z całą pewnością przejdzie do historii, jako jeden z tych najbardziej ikonicznych. Doskonała robota!

 

 

Nie pozostaje nam już nic innego, jak poczekać na otwarcie tego największego, najważniejszego, finałowego pojedynku...

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...