Skocz do zawartości

Arena XXX - Spacetime Dancer vs Hoffner [zakończony]


Arena XXX  

7 użytkowników zagłosowało

  1. 1. Kto zwyciężył w tym pojedynku i kogo przyjdzie nam zobaczyć w wielkim finale?

    • Spacetime Dancera
      1
    • Hoffnera
      6


Recommended Posts

                Przyszedł czas na półfinał!

 

                 Przed wejściem na trybuny zaczął gromadzić się tłum widzów. Jednak było w nim coś dziwnego. Na miejscach w loży zasiadało wiele znamienitych osobistości, nie tylko magów, ale także i uczonych. Każdy z nich okazywał ochronie specjalne zaproszenie, które dostali od organizatorów turnieju. Kilka  dni temu wszyscy mówili o tajnych rozmowach kolegium uczonych wraz z przedstawicielami Turnieju Magicznych Pojedynków. Ciekawość podsycała nagła zmiana terminu i miejsca rozegrania magicznego pojedynku. Budowniczowie ponownie stanęli przed dużym wyzwaniem. Stara arena miała zostać przeniesiona w zaledwie jeden dzień na inne miejsce. Porzucono więc roboty wykończeniowe dla starego miejsca bitwy i z użyciem wszystkich sił zaczęto wznosić  wielkie trybuny, na nowym miejscu. Widzów poinformowano o przesunięciu bitwy i teraz wszyscy przybyli na nową arenę.

                Nad zwykłą, zieloną, Equestriańską równiną wznosiła się gigantyczna bryła surowych kamiennych trybun. Została wystylizowana na dość pierwotną, ale tak dobrze, że nikt nie dostrzegał niedoborów w czasie budowniczych. Po jej zewnętrznej stronie w niebo wystrzeliwały cztery kolumny, o nierównych kształtach. Na ich szczytach zamocowane były wielkie symbole: płomień, kropla wody, drzewo i cyklon. Wszystkie stworzone z magii, ruchome i kolorowe. Całość wyglądała jakby robotnicy podeszli do wielkiej góry, która tu niegdyś stała i wydobyli z niej arenę. Po wejściu na trybuny widzom ukazywał się przedziwny widok.

                Widownia ustawiona po okręgu górowała o jakieś pięć metrów nad płaszczyzną areny. Wtedy dopiero można było zdać sobie sprawę z ogromu samego pola bitwy. Miało ono około 10 hektarów, nie licząc trybun. Na obrzeżach areny dominowała popękana i skuta kilofami skała o nierównej fakturze, ale nie ona przykuwała uwagę.

Na arenie znajdowały się bowiem cztery wielkie istoty, w równych odstępach od siebie. Dzieliły koło na cztery części. Przypominały pradawne golemy czy kreatury stworzone z czterech żywiołów. Wszystkie były jakby skulone i przyległe do ziemi. Jednak mimo takiej pozycji przytłaczały swym ogromem. Każdy z nich na wpół skulony, na wpół leżący miał wysokość ok 15m.

Pierwszym na południowej stronie był ogień. Golem cały płonął jego ciało pokryte było czarnymi grudami, formującymi muskularny kształt. Z całego stworzenia buchały płomienie o różnych barwach. Przeważała czerwień, ale gdzieniegdzie odbijał się fiolet, zieleń czy granat. Twarz, przyległa do ziemi. Była spokojna. Zamknięte oczy sugerowały sen. Golem poruszał się lekko w górę i w dół, jakby oddychając. Wraz z wydechem płomienie na jego ciele przybierały na sile i rozlegał się odgłos pożaru. Bił od niego ogromny żar, który powodował, że cała ziemia na jego części areny płonęła, przypominając czerwone pole targane porywami wiatru. Za golemem wznosił się obelisk wysokości ok 10 m. Przypominał budową kolumny na zewnątrz areny, które ewidentnie były na nim wzorowane.  Czarna skała obelisku pokryta była czerwonymi żyłami lawy, z których spontanicznie wydobywały się ogniste pióropusze, układające się w symbol płomienia. Na samym szczycie jarzył się ten sam znak, tylko znacznie mocniej, wręcz oślepiając patrzącego.

Na zachodzie istota przypominała zbieraninę gęstych chmur. Cały czas zmieniała wygląd i konformację przestrzenną. Chmury czasami były ciemne i rozbłyskiwały piorunami, które wydawały głośne trzaski. W innych partiach golema znów pojawiały się jasne i pogodne obłoki. Twarz jednak niezmiennie była prawie czarna. Dwa spłaszczone pioruny kuliste przypominały zamknięte oczy, a zmieniający się układ błyskawic - usta. Wokół istoty wiał porywisty wiatr, który rwał skalne podłoże i miotał kamiennymi odłamkami na około golema. Za stworzeniem znajdował się podobny obelisk, tylko, że szary i obwiązany błyskawicami z symbolem potężnego cyklonu na szczycie. Na pograniczu strefy ognia i wiatru dwie fale huraganu i płomieni wzbijały się w powietrze na wysokość szczytu areny, napędzając się wzajemnie i tworząc mur gigantycznej temperatury i silnych uderzeń tajfunu, którego oczy nie mogły przeniknąć.

 Północny golem był zrobiony niby z góry lodowca. Wielkie płaty biało-niebieskiego lodu stanowiły jego ciało, najeżone soplami niczym smok kolcami. Wielka ociężała głowa, przypominała łeb tygrysa szablozębnego z lodowymi kłami. Po całym golemie spływała kaskadami, niczym z wodospadu woda, rozbijając się o skały podłoża. Drążyła je w głąb i powodowała zamarzanie, tak że cała północna połać areny była bardzo płytkim jeziorem o lodowym dnie i wystających z wody soplach.  W niektórych miejscach, gdzie strumienie z wodnej grzywy golema spadały na glebę, głębokość gwałtownie wzrastała. Na styku połaci wiatru i wody, w górę wznosiły się małe kropelki cieczy, rozszczepiając  światło i tworząc tęczę w lekkiej mgiełce. Dodatkowo wiatr podrywał drobne i większe kawałki lodu, nadając im olbrzymiej prędkości, przez co stawały się niebezpieczne. Za samym golemem wznosił się trzeci obelisk, przypominający lodową wieżę, z żyłami z niebieskiego lodu lodowcowego. Był krystalicznie przejrzysty, a na jego powierzchni skraplała się woda. Wielki symbol kropli unosił się na samym jego szczycie.

Na Wschodzie leżał ostatni golem. Ten wrósł w skały swymi potężnymi, brązowymi korzeniami, rozsadzając głazy. Przypominał gęsty las, jego grzbiet był pokryty zielonymi liśćmi. Potężne konary stanowiły ręce, ułożone pod jesiennie zabawioną głową. Co raz, na obszarze roślinnym areny, kamienie przebijał wielki korzeń. Wyrastały z niego różne gatunki drzew i kwiatów. Ta część areny rozkwitała życiem i pięknem. Niektóre korony kwiatów miały rozpiętość 10m. Za golemem wznosił się obelisk z białego marmuru, porośniętego pnączami i mchem, a na szczycie rosło małe, choć grube drzewo. Granica roślinnej połaci z wodą owocowała pojawieniem się gatunków jeziornych, a nawet morskich czy oceanicznych. Rozkwitały tam kolorowe rafy koralowe, pokryte ukwiałami, czy liliami wodnymi. Z kolei granica przyrody z ogniem wyjaławiała się. Rośliny stawały się czarne i uschnięte, a w ich wiązkach przewodzących płynęły płomienie. Wydawały czerwone kwiaty, a ich liście płonęły, choć się nie spalały.

Sam środek areny także był ciekawy. Wszystkie siły mieszały się w nim tworząc wielki wir czystej mocy magicznej, która jednak figlarnie zmieniała swój charakter. Raz buchały z niej płomienie i meteoryty, raz wylewała się woda, a cały wir zamarzał na chwilę, raz zielenił się, zakwitając kwiatami różnych barw, a raz przybierał na sile i rozszerzał swe niespokojne wiatry na całą arenę.

Z szeptów naukowców niektórzy widzowie zaczynali rozumieć co tu się dzieje. Otóż grupy badawcze odnalazły golemy ukryte w górze. Wielu magów próbowało je obudzić, czy zbadać, ale na próżno. Postanowiono więc sprawdzić, czy magiczny pojedynek nie wpłynie na sen golemów. Silne czary ochronne mają zapobiec wymknięciu się spraw spod kontroli.

W końcu na szczycie skalnej półki, górującej nad areną, pojawiły się dwa rosłe ogiery. Przyłożyły usta do olbrzymich stalowych rogów i basowym, potężnym, donośnym głosem wezwały magów na arenę. Każdy z nich wyszedł po przeciwnej stronie niższych skalnych półek. Na obrzeże areny, niezajęte przez żadnego golema, prowadziły schody, zabezpieczone zaklęciem ochronnym. Trąby raz jeszcze dały sygnał do rozpoczęcia walki. Głosy na trybunach umilkły i zostały zastąpione przez maksymalne skupienie. 

 

img-1266325-6-104935%20-%20artist%20lawe

 

Pora rozpocząć półfinał. Zmierzą się w nim Spacetime Dancer i Hoffner. Udowodnili już swój kunszt docierając tak wysoko, ale który z nich zwycięży na arenie czterech golemów, który zostanie poparty przez publikę, a który pogrąży się w odmętach zła i zapomnienia, lub pójdzie po prostu na sponsorowane babeczki za udział w turnieju. 

 

Niech Wasze czary będą dziś najlepsze, forma niech Wam dopisze, piękne kolory niech was nie opuszczą, a widowiskowość będzie rozbrzmiewała głosem tysięcznego chóru rycerstwa. Powodzenia.

 

Trąby zagrały po raz trzeci, a ich dźwięk skruszył niektóre skały na arenie.

Edytowano przez Hoffman
  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wstęp:

[Czyta kto chce... To jest mniej ważne i nie dotyczy bezpośrednio tego co dziać się będzie na arenie. To moja fabuła wpleciona w całe te pojedynki. Skąd wzięła się Monika i jej moc... itp. Nie chce was zanudzać nie potrzebną ścianą tekstu, a na wszystkie pełne odpowiedzi jeszcze przyjdzie czas w zależności jaki wynik będzie głosowania w starciu. Lubię pisać takie rzeczy.]

 

Z kolejnego tak dziwnego i niebezpiecznie realnego snu, wybudziła ją ciężka, spracowana dłoń kierowcy, zaciskana na ramieniu i stanowcze słowa, że to koniec podróży, niestety dopiero na pętli autobusowej 2 miejscowości dalej, dość daleko od upragnionego przez nią, ciepłego domu. Spojrzała na niego nerwowo, nie będąc wstanie z siebie ani słowa wydusić. Dochodziła "pijana" do zmysłów wciągu paru następnych chwil. Mrugnęła parokrotnie oczami w próbach przywrócenia sobie normalnego widzenia, gdyż kolory wydawały jej się dziwnie wyblakłe, tak odległe od niej samej.

 

Wstała i chwiejnie wyszła z autobusu. Nic nikomu nie mówiąc, kłócąc, przepraszając, czy po prostu myśląc. Najzwyczajniej w świecie starała się stamtąd wydostać, jak najszybciej, potykając się ledwo przytomna na schodach tegoż jamnika. Chciała się oddalić z tamtego miejsca, nie chcąc by znowu ją pochłonęło to coś. Jej postępowanie można było przyrównać do zachowania się rannego i wystraszonego zwierzęcia, otumanionego lekami mającymi pomóc. Dobry człowiek chciał zwrócić jej uwagę, wsadzić ją w pojazd jadący w przeciwnym kierunku, ale tylko machną ręką widząc to co robiła. Nie wiadomo co sobie o niej pomyślał, ale na pewno nie jak o normalnej osobie...

 

Zimne powietrze, niesione silnym wiatrem z pól, uderzyło w nią, zmuszając do zapięcia szczelnie swej białej bluzy. Obrazy z starcia zaczęły wracać do niej z wielką siłą powodując tępy ból głowy, który próbowała złagodzić przykładając sobie wychłodzoną dłoń do czoła. Wtedy zorientowała się jak bardzo drętwa i zimna jest, a mięśnie zastane. Wyciągnęła telefon, odblokowała go na wyczucie i już chciała dzwonić, gdy zorientowała się że nie chce się włączyć. Nie reaguje. Próbowała parokrotnie aż zrezygnowana i wrzuciła go do kieszeni, nie umiejąc wytłumaczyć sobie tego stanu. Poprawiła sobie plecak i ruszyła dalej... Byle przed siebie i dalej od tego wszystkiego. Po prostu uciekając.

 

***

 

Przemierzała polne drogi. Mgła podnosiła się od strony wodociągów. Jej krok był zdecydowany, ale oczy mówiły zupełnie coś innego. Był w nich niepojęty strach... Mogłaby przysiąść że czuje czyjąś obecność za sobą. Miała wrażenie że lodowaty oddech owiewa jej mokre ciało przez całe ubranie potęgując wszystkie odczucia. Parokrotnie odwracała się za siebie nerwowa patrząc, czy tam nikogo niema... Tak bardzo bała się o własne bezpieczeństwo. Jej zmysły jednak wiecznie ją zwodziły potęgując wielokrotnie to co miała już zgromadzone w sobie.

 

Coś błysło jej na czerwono przed oczami, a świat zszarzał wokół niej momentalnie jeszcze bardziej. Zatrzymała się gwałtownie, rozglądając się na boki, po czym ruszyła biegiem ile sił, nie zwracając uwagi na swoje własne ciało. Że boli ją w piersi z tych wszystkich nerwów, iż organizm ma dość. Słyszała swoje kroki, piasek pod butami i świst powietrza wokół siebie, poruszanie się traw na wietrze, a także jak coś przedziera się przez zielone, wysokie zarośla. Jeden rzut oka, by określić sytuacje. W ostatnim momencie zasłoniła się ręką przed wyskakującym zwierzęciem.

 

Przewróciła się, a w oddali widziała tylko biały tyłek sarny zmykającej w zaroślach. Leżała chwile ciężko dysząc i nie podnosząc się do pełnego pionu. Miała dość. Chciała by wszystko się wreszcie skończyło i z takim postanowieniem postanowiła się dźwignąć pewna swego. Nie na długo...

 

Mgła, która ją otoczyła była w dwóch odcieniach. Jedna miała kolor jadowitej zieleni i mieniła się miejscami całą tęczą innych kolorów, a druga stała się nienaturalnie szara, pochłaniająca światło, którego i tak nie było o tej porze wiele. Obie zagrodziły jej skutecznie drogę szerokim kręgiem mieszając się, z którego nie było już wyjścia... To nie było naturalne. Szukała wszędzie ratunku, aż jej rozszalały wzrok spoczął na rurociągu ciepłowniczym i jego podporach. Plecak padł ciężko na ziemie. Nie miała czasu do stracenia.

 

Wspięła się na platformę, gdzie znajdowała się jedna z licznych skrzynek niewiadomego przeznaczenia... W ostatniej chwili się jej to udało zrobić, gdy mgła już zdążyła pokryć całość betonowych fundamentów tejże wieży pochłaniając je z sykiem, jakby trawiąc... Podłoże się rozmywało zasysane, a z ruchów tego morza mogła wyraźnie stwierdzić że coś krąży wokół niej bezgłośnie, jak drapieżnik czekając na nią. Nie mogła się jednak tak poddać. Zacisnęła zęby. Nie zamierzała dać za wygraną od tak.

 

Zaczęła wchodzić na rurociąg, by z jego pomocą ruszyć dalej. Udało jej się po nim przejść może ze sto metrów, gdy usłyszała kroki za sobą. Nie odwróciła się, patrząc uparcie sobie pod nogi, na metal, z którego było to wszytko zbudowane. Krok za krokiem przemieszczała się, uważając by nie spaść. To coś za nią ruszyło. Powoli, leniwie słychać było dźwięki obijania się pazurów o powierzchnie. Wzdrygnęła się na samą myśl, starając się przemóc by się nie odwrócić.

 

Kroki za nią przyśpieszyły i Monika postąpiła tak samo... Próbowała lecieć przed siebie. Niestety za wolno. Dźwięk za nią był znajdował się za blisko i miała wrażenie że tylko chwila dzieli ją od złapania... Jeden sus. Zatrzymała się gwałtownie chcąc podciąć przeciwnika i zrzucić na ziemie. Z 5 metrów miał naprawdę okazje zrobić sobie krzywdę taką, co skutecznie uniemożliwiłaby mu dalszą pogoń. Jednak nic tam nie było.

 

Poczuła zimny oddech mrożący jej policzek zza pleców. Oczy gwałtownie się powiększyły, a ciało zostało poddane samoistnemu paraliżowi. Nie miała jak się ruszyć. Coś odebrało jej taką możliwość.

 

- Po co uciekasz? - spytał się figlarnie, szepcząc wyraźnie żeński głos z dość wyczuwalnym zachwytem, a całość przesycona została niemieckim akcentem. - Chcesz przecież tego... - nęcił ją przedłużając zakończenie zdania - magii. - Zabrzmiało jej to dziwnie przyjemnie w głowie. Dźwięcznie odbijając się w nieskończoność. Chwilowe rozmyślania zostały jednak przerwane, gdy poczuła lodowaty i jednocześnie suchy język na swym policzku, co pokrył się cały momentalnie boleśnie szronem. Zacisnęła lewą pięść, chcą uderzyć to coś. Jej ręka przeleciała przez powietrze nie napotykając na opór z tyłu. Widziała tylko fragmenty rozwianego szarego dymu i czerwone roześmiane ślepia. Zaczęła się zsuwać się po gładkiej powierzchni. To zamach wyprowadził ją z równowagi, a jej strach tylko to przypieczętował.

 

Mokre ręce kleiły się do metalu wydłużając tą nieuniknioną chwilę... Jej wola walki gasła powoli w kolejnych próbach dostania się na bezpieczny szczyt rury. Bez rezultatów. Jedna próba. Porażka... Następna z podobnym efektem, tylko znalazła się jeszcze niżej niż poprzednio. Bliżej upadku. Sił jej brakowało. Adrenalina pobudzająca resztę ciała zanikała coraz szybciej...

 

Znów usłyszała dźwięk uderzania pazurów o powierzchnie. To coś usiadło sobie na szczycie tuż przed nią. Czuła na dłoniach cały chłód emanujący od tamtej postaci, rozchodzący się błyskawicznie po metalu, raniąc ręce przymarzające do rury, gdy je odrywała... Zaciskała zęby przebijając sobie wargę, a jej podbródek mimowolnie podniósł się do góry, by zobaczyć co to. Nie miała już nic do stracenia. Przegrała.

 

Po raz kolejny zobaczyła tylko chmurę leniwie rozwiewającego się dymu i zamykające się czerwone ślepia z pewnym błyskiem triumfu. Poddała się zamykając swoje i przyjmując swój los. Nie mogła walczyć z czymś czego nie rozumiała... Co wiecznie stało przed i za nią dosłownie jednocześnie... Ześlizgnęła się, a morze mgły ją pochłonęło. Nie poczuła spodziewanej, twardej ziemi i zgonu... Otuliły ją miękkie, ale zimne chmury wyłączające kolejne zmysły, gdy zagłębiała się w tą czeluść i nie widziała już niczego... Nawet czerwone ślepia zniknęły, które wciąż przemykały się przebłyskami pod powiekami, jakby ciągle ją obserwowały i wszystkie dźwięki łącznie z uderzeniami jej rozkołatanego serca. Wszystko stanęło...

 

***

 

Zmysły wróciły do niej bardziej wyczulone niż wcześniej, ale dziwnie leniwe. Niczego nie rejestrowały. Otaczała ją ciemność widziana przez zamknięte oczy i nienaturalna cisza... Czuła ciepło i moc wydobywając się bezpośrednio z niej. Z jej serca, które wpompowywało dziwną energię do każdej komórki jej ciała pobudzając je... Było to uspakajające, wracało jej pewność siebie i dawało dziwne uczucie spełnienia, w którym chciałaby się pławić do końca swojego życia...

 

Gdy otwarła oczęta dostrzegła że dociska kurczowo kolana do piersi w pozycji embrionalnej i unosi się w przestrzeni między dwoma ogromnymi chmurami dwóch rzeczywistości... Wyprostowała się i zaczęła patrzeć na to wszystko. U stóp miała arenę wykonaną z ciemnych chmur i cieni... Sam jej ogrom był przytłaczający. Nie mogła opisać jej słowami. Obezwładniający, monumentalny kłąb dymu nasuwał jej się tylko na myśl... Spoglądając w górę widziała to samo w lustrzanym odbiciu z tą różnicą że wszystko miało dziwny zielony kolor, a miejscami znajdowały się większe skupiska innych kolorów, ale jakby odrobinę przygaszone całą dominacją tego pierwszego.

 

- Eter i cień... Baw się dobrze używając ich... - rzekł ten sam głos, co słyszała na rurociągu ale jego wydźwięk był przyjemny, a nie przerażający... Sama obecność tego czegoś nie robiła na niej najmniejszego wrażenia. To coś w tym czasie gwałtownie pchnęło ją rzucając bezceremonialnie w czerń. Nawet nie zdążyła się obejrzeć, gdy wpadła w te wszystkie cienie gdzie jej istota rozpłynęła się w tym wszystkim zyskując nad nimi kontrolę. Czuła je doskonale, tak jak ich potrzeby. Odblokowała kolejne pokłady mocy zyskując kontrolę nad kolejnym planem istnienia… A może ktoś jej w tym pomógł? Na przykład ta „nieznajoma” nie mająca w tym żadnego widocznego interesu…

 

Zaczynamy post właściwy:

Na arenie pomiędzy lodowym, a powietrznym tytanem żywiołu, pojawił się niewielki, czarny pulsujący punkt. Zakrzywiał on wokół siebie całe światło, powodując jego zmętnienie daleko od jego położenia. Pokazując że coś się dzieję... Nagle poszerzył się rozrywając nieregularnie plan materialny, a z wyrwy ~ stanowiącej portal ~ wylała się szara mgła pochłaniająca kolory wszystkiego tego co było wokół, parędziesiąt metrów od tego, co zostało nią pokryte. Wysysając je i nie nasycając się nimi. Po prostu znikały, jakby stawały się zbędne w spotkaniu z tą rzeczywistością… Tym planem. Otoczenie szarzało momentalnie…

 

Z tego właśnie przejścia wyszła Monika, odziana w mgliste czarne szaty, które zniknęły przy pierwszym kontakcie z powietrzem, rozpuszczone w nim. W jej oczach nie można było już znaleźć tego fioletowego błysku szczęścia, zwiastującego mistyczną potęgę entych sfer. Zamiast niego szkliła się tam chciwa czerwień, pochłaniająca jej niebieskie tęczówki, coraz szybciej… Na jej twarzy ciężko można by szukać, czegoś co by wskazywało na ślad strachu spowodowanego spotkaniem dziwnej cienistej istoty. Żadnych wątpliwości, słabości, czy rozterek na temat tego co się właściwie wydarzyło. Wszystko odeszło w zapomnienie, a jedyne ślady tego zdarzenia znajdowały się na jej ubraniu. Zielone pozostałości trawy na kolanie dżinsów i szare od kurzu rękawy białej bluzy, które natychmiast podwinęła, by jej nie przeszkadzała i nie zwracały niepotrzebnej uwagi.

 

Jej oczy z wyższością i potępieniem spojrzały na kuce siedzące na widowni, na to wszystko co ją otaczało... Czuła do nich dziwną nieodpartą nienawiść, wychodzącą samą z siebie. Zacisnęła zęby i pięści w zduszonym wyrazie zniesmaczenia samym ich wyglądem. Tego do czego doszły… Chciałaby zmazać im te uśmiechy z pysków jednym ruchem dłoni, zmieniając w proch… Pozbawić marzeń… Przyszłości, lat. Wszystkiego tego co stało im się tak drogie. Jedno po drugim… Po kawałku z zachwytem, smakując każdy kęs.

 

Te wszystkie myśli same wchodziły jej do podświadomości i były przez nią akceptowane jak własne, niemal natychmiast. Zrobiła parę kroków, a przejście za nią zamknęło się, zabierając wszystko to co wylało się prze nie, łącznie z rabowanymi kolorami… Otaczała ją szarość, sprawiająca wrażenie niezapełnionej, jałowej pustki w tamtym trójkącie, co zostanie taka aż harmonia nie powróci w tamto miejsce. Zaczęła rozglądać się za przeciwnikiem, chcąc go zniszczyć, a przedtem poniżyć ile się da, ku własnej nienasyconej uciesze. Niestety nie był to dżentelmen i kazał jej na siebie czekać, o ile był to on, a nie ona...

 

W jej rękach zbierały się piaski czasu w wielkiej ilości, naruszając tym równowagę temporalną* wokoło w postaci iluzji przeszłości. Tego co działo się na arenie zanim przybyła ona. Krzątające się kuce, przygotowujące to co będzie miało zostać zniszczone przez nią w parę chwil. Przechodziła prosto przez te słyszalne duchy, pokazując kto jest prawdziwy z tego całego harmideru, który powstał na całej arenie za sprawą ich obecności. Słuchała ich uważnie...

 

*czasową.

 

- Wychodź tchórzu! – Rozległ się jej surowy głos, mówiący doskonale o jej zniecierpliwieniu. Że chce to wszystko skończyć szybko i zająć się czymś zupełnie innym. Słowa te brzmiały zupełnie obco w jej ustach słyszane przez tych, którzy już ją spotkali na swojej drodze. Wcześniej nigdy czegoś podobnego nie powiedziała nikomu, a zwłaszcza komuś kogo w ogóle nie znała... Stała parędziesiąt metrów od wiru znajdującego się na samym środku areny.

 

Piasek z jej rąk, za sprawą paru szybkich ruchów, wystrzelił w postaci pojedynczej nici, kreśląc wieleset miniaturowych kręgów rozciągających i skracających pojęcie sekundy na całej arenie, a ich moc malała z kwadratem odległości. Były rozłożone zupełnym nieładzie, ale można było próbować szukać miejsca gdzie ich nie było, ale Monika zadbała o to żeby znajdowały się niemal wszędzie tam gdzie miała odbyć się starcie. Im bliżej centrum, tym znajdowało się ich więcej w zagęszczeniu na metr kwadratowy. To była podstawa jej taktyki ~ kontrola pola walki. To zapewniło jej drobną przewagę na każdym aspekcie, który miała w głowie, nie wiedząc na kogo trafi.

 

Kręgi zapadły się na równoległy plan czasu w krótkich błyskach po prostu znikając. Pozostawiły jednak swoją moc na planie rzeczywistym. Ich władza, wywodząca z jego wyższości nad nim, została aktywowana. Dźwięki i wszelkie ruch stały się z tym momentem chaotyczne i nieprzewidywalne. Tak jak wszystko co miało jakiekolwiek zależność od tego zjawiska. Plan zdawał się idealny dla sferycznych umiejętności Moniki.

Edytowano przez Hoffner
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

                     Spacetime szykował się właśnie do wyjścia na arenę gdy jego przeciwniczka w spektakularny sposób go uprzedziła. Przez kilka chwil oszołomiony przyglądał się imponującemu pokazowi czystej mocy. Jego uwagę w szczególności przykuł stworzony przez czarodziejkę portal- czyżby odnalazł się ktoś, kto tak jak on rozumiał niewiarygodny potencjał międzywymiarowych manipulacji?  Mimowolnie poczuł do niej sympatie, z uśmiechem obserwował wyglądającą najzupełniej zwyczajnie, zdawałoby się niepasującą do bitewnych pól i magicznych starć dziewczynę. Z podwiniętymi rękawami bluzy, i w poplamionych trawą dżinsach sprawiała wrażenie jakby pojedynek był dla niej tylko urozmaiceniem leniwego, majowego pikniku. Jednocześnie zdawał sobie sprawę iż skoro dotarła tak daleko musi ona dysponować niepospolitymi umiejętnościami, a nade wszystko niezłomną wolą zwycięstwa. Dobrego wrażenia nie zakłóciły nawet jej gniewny okrzyk- zarówno jego ton, jak i treść zdawały się do niej nie pasować. Przynajmniej do chwili gdy napotkał jej wzrok.

 

Szykując się do tego pojedynku Dancer przybrał postać względnie humanoidalną- nie uznał jednak za stosowne odtworzenie ludzkiego układu nerwowego. Mimo to, patrząc w oczy czarodziejki poczuł przerażenie wychodzące wprost z głębi jego jestestwa. Nie z powodu natężenia negatywnych emocji- w nieskończonej czasoprzestrzeni spotykał istoty utworzone wyłącznie z nich, i wymiary w których to one spajały ich mieszkańców- ale po prostu przez fakt u kogo je odnalazł. Nie obcował z rasą ludzi zbyt długo, ale jedna rzecz sprawiła że garnął się do ich towarzystwa- nie zostali oni stworzeni do wszechogarniającej nienawiści. A tylko tym mianem można było określić to co dostrzegł w oczach dziewczyny.

 

Szybko otrząsnął się z szoku, i skupił się na czarach swojej przeciwniczki. Podsumowując… Po arenie krążyły dziesiątki kucy, na oko iluzji, ale było w nich coś, co kazało mu się zastanowić. Uznał iż lepiej wykazać się nadmierną ostrożnością i narazić się na kolejne kpiny ze strony czarodziejki niż śmiało wejść prosto w przyszykowane przez nią pułapki. Wypuścił przed siebie kilkanaście „wymiarów markerowych”. Każdy z nich był wyjątkowo wrażliwy na konkretny rodzaj anomalii- eteryczne, przestrzenne itp.- reagując na kontakt z nimi gwałtownymi zmianami swojej struktury. Miał nadzieje iż dzięki temu choć wstępnie rozezna się w typie rzuconych przez przeciwniczkę czarów.

 

Zwiad przyniósł Spacetime’owi więcej pytań niż odpowiedzi. Iluzje były w jakiś sposób związane z czasem, założył więc że są to po prostu przywołany obraz przeszłości. Gorzej jednak, iż przeciwnik najwyraźniej w jakiś sposób wpłynął na całość areny. Metoda markerowa była jednak zbyt nieprecyzyjna by ustalić szczegóły, co jeszcze bardziej go niepokoiło. Dobrze… Po kolej. Najpierw to co widzę. W stronę iluzji poszybował wachlarz wymiarów odmiennych od naszego pod względem czasu. Ostrożnie przesunął wachlarzem po iluzji, przyspieszając gdy tylko zauważał tworzące się czasowe paradoksy. Po chwili odnalazł wymiar spójny z czasem iluzji, i jednym mentalnym szarpnięciem zwinął je do pojedynczego atomu.

 

Dancer uznał, iż przyszedł czas na jego ruch. Jego ciało zafalowało, a następnie wystrzelił z niego niewielki obiekt. Był to wymiar charakteryzujący się skrajnie odmienną budową od wymiaru areny. Jego obecność wywoływała silny dysonans. Efekt pogłębiały inne, otaczające go wymiary- nie posiadające materii, ale za to z silną granicą przejścia. Działały one jak pudła rezonansowe, odbijając w swoim wnętrzu fale dysonansu , wzmacniając je.

 

Fale rozeszły się po arenie zakłócając strukturę świata, co miało dla Spacetima podwójne znaczenie. Osłabiały i komplikowały one zaklęcia przeciwniczki, gdyż magia była przez nie rozpraszana i częściowo wchłaniana. Co więcej uderzając w czarodziejkę mogły zakłócić budowę jej materialnego ( i jednowymiarowego ciała. Acha, był jeszcze jeden aspekt- miał nadzieję iż pobudzą one choć w najmniejszym stopniu golemy, i ułatwią mu próby wyrwania ich z letargu. Dumnie wyprostowany, z unoszącą się nad głową kilkuwymiarową konstrukcją czekał na ruch przeciwniczki. 

Edytowano przez Cień
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obserwowała z kpiną, co on właśnie robił. Rozpraszał czasową iluzje, tylko na chwilę i tak co moment w rytm roznoszenia się jego fali, zamazując ją. Wracały, jako że jej źródła nadal trwały na swoim miejscu, niewzruszone niczym... Próbował zabierać i zagłuszać coś co było potrzebne wszystkim ~ czas tworząc kolejne, coraz większe dziury w nim. Pogarszając to co już zostało zrobione w jego stronę... Wizualnie arena się cofała do tyłu jeszcze bardziej z jego powodu... Nieumiejętnych manipulacji, gdy wszystko można było zostawić w spokoju. Golemy znikły... Całość starzała się w zawrotnym tempie na jej oczach na stan z przed renowacji.

 

Wiele rzeczy znikała... Miejsca na widowni stały się puste, mimo że widownia się na niej fizycznie znajdowała za magicznymi barierami pozwalającymi widzieć rzeczywistość, która była stała dla nich. Dla walczących magów podlegała zmianą ale tylko w postaci zaburzonych wizji w postaci szumów... Cała arena opustoszała i ucichła, zanim słychać było głośne pstryknięcie... Pewien element zamieszania zniknął niepotrzebny, gdy mieszał kto inny niż ona... Kobieta nigdy się nie przemęcza, gdy kto inny ją wyręcza równie dobrze w jej działaniu, może nawet lepiej. Nie musiała tego pilnować. Obserwowała tylko pęknięcia temporalne, przez które wysypywały się masy piasku zmierzając tym ku załamaniu się czasu na polu... Jego stanięciu, chyba że ktoś się opamięta z mąceniem ich wszystkich.

 

Z energią temporalną ~ piaskami czasowymi trzeba było postępować bardzo ostrożnie. Zwłaszcza jak je się rozprasza nieodpowiednio... Gdzieś jest więcej, a gdzieś mniej. Równowaga musiała istnieć, a wzbudzania ich po przez wymuszanie ich ruchów, gdy chciały pozostać stałe nie należało do tych dobrych pomysłów. W tamtej chwili równowaga była zaburzana jeszcze bardziej niż poprzednio. Niż ona to zrobiła, ustawiając ich przepływ według własnej woli... Monika nic sobie z tego nie robiła. Odpowiadał jej ten stan rzeczy, że mogła zabrać co nieco z jednego miejsca... Chaos to było jej któreś imię nie pamiętała dokładnie które, a prawdziwe widzenie potrafiło pokazać jej porządek niedostrzegalny dla niezorientowanych w temacie. Przez to nie błądziła w tym swoim bałaganie.

 

Na jej twarzy przewinął się tylko chuligański wyraz, widząc to wszystko, zanim spojrzała na niego poważniej. Parę razy klasnęła, po czym zaczęła swą tyradę pełną jadu. Nie zachowywała się spięta... Przynajmniej na wierzchu. Ton miała lekki i beztroski, a prawie imitujący żartobliwie profesorski.

- Nie szukaj innych, moich wymiarów, gdzie ich nie ma... To nie jest moje królestwo, nad którym władze powierzono MI... Szukaj ślepcze nierozerwanej natury ~ planów, a nie kruchych sztuczności w tym wszystkim, które sam zresztą nieudolnie tworzysz zupełnie niepotrzebnie... Zakłócasz. Po co? - powiedziała, a jej dłoń zanurzyła się w przestrzeni, rozdzielając plan materialny płynnymi ruchami równie łatwo co wcześniej, rysując w nim parę pojedynczych, pochłaniających światło znaków ~ run, które następnie się rozpłynęły. Trzepnęła nogą w arenę i o dziwo nie przyniosło to żadnego widocznego efektu. Nie zrobiło to wrażenie na Monice, kontynuowała dalej swoją mowę.

 

- Plan... To kolejne królestwa zawieszone w innych planach przewodnich... Chcesz zerwać więzi między nimi i zniszczyć plan materialny, na którym to teraz stoimy pozostawiając dwa twórcze? Do tego chciał posunąć się jeden szaleniec. Przypłacił to życiem, a zwał się... Zresztą jego ciało rozkłada się w morzu robaków zwanym robaczyskiem... Mogę ci pokazać jak chcesz.... - Machnęła ręką, po czym zaczęła się zgrywać. - Ale po co ja się ciebie jeszcze pytam? Pewnie że nie możesz się doczekać... - Klasnęła wywołując potężną falę dźwiękowa rozrywając podłoże praktycznie do stup oponenta na widok tętniącego oceanu wszelakiego robactwa. Na arenie rozniósł się odgłos poruszania się tysięcy odnóży i chrzęst pancerzy chitynowych... Zapach zgnilizny...

 

- Magia? Nie ma tu nic na razie do rzeczy... Magia... się dopiero zacznie... Szaleństwo... - Wyprostowała przed siebie rękę skupiając się na moment. Jej dłoń pokrył ten sam cień co wcześniej z którego wyszła, lecz pulsował interferencyjnie z zaklęciem przeciwnika przez co nie przesadzały sobie nawzajem jako że w pewnej odległości się wygaszały. Zalał on robactwo odbierając mu kolory i nadając demonicznej, a także cienistej natury. Jeśli tamte szmer wydawał się dziwny to o tyle na ten dźwięk przechodziły dreszcze. Wieczna męka i niewyobrażalne cierpienie zrodzone z życia, wyśpiewywana przez owady nie mogące w spokoju skonać. Zamknęła dłoń, a ten plan przestał napływać do rzeczywistości.

 

Oczom wszystkich ukazały się rozpełzające się we wszystkich kierunkach owady. Jedne były niemal niezauważalne... Poruszające się falą demoniczne, iskrzące się czerwienią mrówki stanowiącą jedność w działaniu, spaczone czerwie wszelkiego rodzaju pożerające wszystko co znalazło się dookoła... Kamienie, pochłaniając kolejne żywe żywioły z areny. Znaleźć można również było wielometrowe ogromne wije... Taki właśnie osobnik upatrzył sobie Spacetime Dancera jako swój obiekt pożądania, w ramach obiadu. Szczelina się zamknęła odcinając kolejne napływy tych obrzydlistw... Było ich dość, by nasycić się tym co znalazło się na polu walki.

 

Skolopendra od zawsze znajdował się na szczycie piramidy pokarmowej w swoim środowisku, a potraktowany cieniem i demonicznym spaczeniem urosła tylko w siłę... Jej piętnastometrowe ciało pokrywały cienie sprawiając wrażenie niematerialnego tworu. Z otworu gębowego za gigantycznymi stalowymi żuwaczkami rozgrzanymi ogniami piekielnymi wydobywał się zapach siarki w roli broni oddechowej, która została wystrzelona w postaci żółtego stożka oparów, zanim rozpoczęła atak z flanki na oponenta, chcąc go przegryźć na pół, jak to miała w zwyczaju... Tak jak robił to zwykle bezwzględny drapieżnik w stosunku do ofiary. Nikt nim nie sterował oprócz instynktów...

 

Monika w tym czasie, lekko jak zwykle, poszybowała parę metrów do góry, by móc patrzeć z wysoka na niego zaspakajając swą pychę napawając się tym wszystkim co działo pod jej stopami... Ręce miała założone w klatkę, a mina była dość obrażona, choć oczy obserwowały dokładnie to co będzie chciał zrobić... Czekała na jego ruch. Morze robactwa roznosiło się powoli po całej arenie chcąc zając główne danie w postaci golemów stworzonych z kolejnych żywiołów... Nie obchodziło jej to że nie było tego widać dla wszystkich... Ona widziała wszystko w postaci kolejnych warstw nałożonych na siebie o coraz wyższej wyrazistości im bardziej było one prawdziwe.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widząc nadciągającą fale robali Spacetime cofnął się odruchowo, ale po chwili się opamiętał i na jego twarz powrócił szeroki uśmiech, będący tam od czasu, gdy wysłuchał słów swojej przeciwniczki. W pierwszej chwili zaniepokoił się efektem swych działań, lecz paradoksalnie, mowa czarodziejki która miała jeszcze ten niepokój powiększyć uspokoiła go, co więcej podsuneła mu pewien pomysł...

 

Najpierw należało jednak zatrzymać wroga. Mimo swojego przerażającego wyglądu owady wyglądały na czysto fizyczne zagrożenie, i co ważniejsze żywe organizmy. A skoro tak...

Jego ciałem wstrząsnął dreszcz, będący niechybną zapowiedzią przywołania kolejnego wymiaru. Tak też się stało. Nieduża sfera wystrzeliła z okolic grzbietu, i zawisła kilka metrów przed nim. Przy odrobinie skupienia zaczął ją rozszerzać, formując z niej ścianę o promienieniu kilkunastu metrów, i kilku metrach grubości. Nie była to zbyt wyrafinowana zapora- ot, wymiar wypełniony cyjanowodorem- jednak była wystarczająco skuteczna. Kilka pierwszych owadów które do niej dotarły zwaliły isę na ziemie martwe. Inne powoli zaczęły obchodzić ścianę, grożąc iż za chwile tak nędzna przeszkoda przestanie być dla nich problemem. To jednak nie miało teraz większego znaczenia- liczyło się to, iż dzięki temu Dancer zyskał kilka cennych chwil.

 

Nadszedł czas na na wielki finał. Rozciągnął uśmiech jeszcze bardziej zawierając w nim całe swoje samozadowolenie z wymyślonego ruchu i radość z kłopotów jakie zgotuje czarodziejce. Chyba że nadal jej nie doceniasz- zakołatało mu się gdzieś w głowie, ale zaraz stłumił tą myśl.

" Szaleniec mówisz? Ależ oczywiście, jakim szaleńcem trzeba być by zakłócać delikatną równowagę czasu ! Cóż za lekkomyślność i nieodpowiedzialność z mojej strony. No ale cóż, nie potrafię dorównać ci w twej spaniałej sztuce operowania naturą, czy jak to nazywasz- tu skrzywił się, używając obcego sobie terminu- planami. Zaprawdę, potrafisz ukształtować ten świat jednym gestem według swojej woli. Ale,ale- powiedz mi proszę, czy aby coś kształtować nie należy mieć tworzywa? Nie wydajesz się zmartwiona zakłóceniem równowagi- co jednak stanie się gdy równowaga rozpryśnie się w drobny mak?"

 

Dla dodania teatralności swoim działaniom ( i ze zwykłej próżności ) porozszerzał w swym ciele wymiary o mniej gęstej budowie materii, i w ten sposób uniósł się lekko nad ziemią, po czym przystąpił do ich właściwej części. Nie zamierzał naprawiać szkód wyrządzonych swoim niefortunnym czarem- zamierzał je wykorzystać do swoich celów. Przywołał wymiar starszy od naszego o eony, do tego stopnia, iż cała w materia w nim zdążyła  z powrotem zwinąć się do pojedynczego atomu sprzed wielkiego wybuchu. Jednocześnie przekształcił swoje ciało- okrył je wymiarem bliźniaczo czasowym, tak by móc obserwować teraźniejszość areny, a jednocześnie by temporalne zmiany nie mogły na niego wpłynąć. Zrobiwszy to triumfalnie wyciągnął przed siebie rękę z unoszącym się nad nim pierwszym wymiarem. Przetrwaj to- powiedział dramatycznym tonem, i zerwał strefę ochronną wymiaru.

 

Czas oszalał- gdyby przedtem powiedzieć że się cofał teraz gnał w przeszłość ogromnymi susami. Roje owadów skurczyły się, by po chwili zniknąć bez śladu Piasek areny formował się ponownie w skały, z których powstał. Wymarłe stworzenia formowały się z pyłu, by po chwili z powrotem się w niego obrócić. Spacetime obawiał się, że góra, w której wykuto arenę z powrotem się zamknie, ale najwyraźniej fluktuacje magiczne będące wynikiem pojedynku powstrzymały ją od tego. Zresztą po chwili biegnące w tył ruchy górotwórcze zaczęły się spłaszczać. Dancer w duchu zaklinał wszystkie siły wszechświata by magiczne bariery wokół areny okazały się dość potężne, i to ,co widzi okazało się swoistą burzą w szklance wody- ograniczoną rozmiarem pola walki. Teraz jednak najbardziej interesował go los przeciwniczki- niecierpliwie wpił wzrok w chaos starając się ją dojrzeć.

Edytowano przez Cień
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolejne fale zmian temporalnych uderzyły bezlitośnie w Monikę, a to że się zasłoniła rękami, w których skumulowała magię w postaci tarczy, by się nią osłonić, nic jej nie dało. Załamała się ku jej rozpaczy w krótkim błysku, roztrzaskana na liczne kawałki, by przepaść i przez to jej kończyny błyskawicznie zmieniły się w zwykły pył. Na szczęście nie poczuła bólu, który nawet nie zdążył dla niej nadejść, gdy po prostu się rozwiały kolejne części jej ciała po kolei, niesionego dalej wichrem gwałtownych zmian, w paru następnych falach - systematycznie znikając w tym wirze przeszłości. Nie mogła nic na to poradzić, tylko biernie się przyglądała z utrwalonym strachem i lękiem na twarzy, jak była unicestwiana...

 

Po niej zostały tylko niewzruszone krwiste ogniki z jej oczu, tlące się nieprzerwanie same z siebie... Nie działał na nie przepływ czasu i inne czynniki zewnętrzne fizyczne czy magiczne. Stały tam nienaruszone niczym, zanim uwolniła się mała próbka magii w postaci krótkiego, ledwo dostrzegalnego błysku, by przywołać nieśpiesznie zaczątki innego ciała. Całkiem odmiennego od tamtego cielesnego człowieka, co był tak naprawdę tylko medium ~ naczyniem dla kogoś zupełnie innego. Skumulował się mały cień na kształt siwego kłębu dymu, który niedługo po tym zmienił się w sporego, niecielesnego wilka. Te ogniki właśnie stanowiły jego oczy i źle mu z nich patrzyło. Większość stworzeń na sam widok jego postaci, napadał niewytłumaczalny lęk i niemoc poruszenia czymkolwiek. To była naturalna aura właśnie tej istoty, co żywiła się cierpieniem, agresją i nierealnymi marzeniami niszczącymi istoty inteligentne stopniowo i dla własnej zabawy, rosnąc w siłę. Ten osobnik dawno wyszedł poza ten schemat, na wyższy poziom.

 

- Gratuluje... Odkryłeś mnie, usuwając ją... Po prostu zabijając tutaj na pewien sposób, ale to tylko szczegół - syknęła telepatycznie do przeciwnika, jakby przez zęby zła Lüge że właśnie do tego doszło teraz, zupełnie niezgodnie z planem. Głos jej był twardy i pełen jadu, a sposób akcentowania wskazywał na kogoś władczego i nie przyjmującego porażki. - Nic się jednak nie stało i tak nie będzie dane jej tego pamiętać, jak się obudzi połamana - mruknęła do siebie, a ton się zmienił na spokój. - Tłumacząc ci zasady na jakich to działa, minęłyby wieki zanim pojąłbyś jak zbudowany jest świat według mnie i jak korzystać z jego dobrodziejstw na mój sposób, choć niewiele trzeba, by opanować tą sztuczkę, bo niczym więcej to nie było jak podstawą, to co ona robiła do tej pory. To była tylko nędzna zabawa nastolatki w łączenie tego i tamtego... Cała materia jest wokół nas. Trzeba ją tylko odpowiednio pociągnąć, a wszytko co potrzebne samo się znajdzie, będąc przywołane na rozkaz... - Ruszyła zaczynając zataczać krąg wokół Spacetime Dancera, osaczając go płynnym ruchem parę metrów od jego pozycji, sprawdzając reakcję.

 

- A tyś wpadłeś tam gdzie nie trzeba. - Pokręciła z dezaprobatą głową. - Czas mnie nie dotyka w żadnym aspekcie. Nie starzeje się. Jestem długowieczna i bezcielesna... A tyś go zburzył. Tylko po co? Ja nagięłam jego działanie powodując iluzje, oszukujące wyłącznie oczy, jak ona chciała zrobić... To było bezpieczne... Ty musisz się przed nim chronić za swego rodzaju barierą oddzielającą jedno od drugiego, którą można złamać. Kto jest tu szaleńcem jak nie ty, jak pchasz się na śmieć w piekło, które sam zresztą sprowadziłeś na siebie? Sprowadzasz burze, której się gdzieś tam lękasz. Czuje nadzieję na zwycięstwo w tobie, gdy tak osłaniasz się przed tym wszystkim... Czeka cię surowa kara za bezmyślność, że nie sprawdzasz z kim naprawdę walczysz i wierzysz tylko swojemu ograniczonemu wzrokowi... Będziesz jeszcze jęczeć, prosząc bym przestała... - Jej ślepia błysnęły przez moment delikatną czerwienią, uruchamiając ogromny krąg rozstawiony wcześniej pod areną jeszcze przez samą Monikę, podczas ich wcześniejszej rozmowy, gdy wyjaśniała czym są plany, lecz teraz jego moc sprowadzania została diametralnie zwiększona o kolejne zestawy run... - Dam ci to czego tak pragniesz, skoro już tu jestem... Zniszczenia. Już nie wiele trzeba, byś poznał prawdziwy wymiar tych słów... Gdy nic nie ma... Następuje unicestwienie i zostaje tylko jedno na danym polu, a będę to ja...

 

Gęste cienie jak smoła zaczęły wypływać z wielkiego czerwonego portalu bezpośrednio na arenę, pochłaniając wszystko, co się wydarzyło i na niej stanęło podczas podróży tym swoistym wehikułem czasu w przeszłość. Całość została zatrzymana. Otoczenie zostało pochłonięte w całości; grunt, atmosfera... Nie liczyła się dla nich przeszłość, przyszłość... Nic. Całość zmieniało się w plan pośredni umieszczony gdzieś pomiędzy planami cienia i negatywnej energii. Powstawał tak spowity ni to czernią czy bielą. Nie dało się na to patrzeć, bo nawet oczy głupiały próbując to zrozumieć i zwizualizować w mózgu. Czas zupełnie przestał tu istnieć... A przynajmniej w takim sensie jakim był znany na planie materialnym.

 

Wszytko zostało pochłonięte aż zostały tylko trzy rzeczy. Spacetime Dancer za swoją barierą stworzoną z bliźniaczego wymiaru czasowego... Cienisty wilk krążący wokół niego i przybierający coraz to większe rozmiary, pochłaniając to co zostało przemienione otoczenie i coś wokół nich odcinające nawet publiczności w postaci cieni to co działo się w środku ~ w tym akwarium, gdzie był tylko jeden drapieżnik ~ właśnie Lüge ~ demon zrodzony z najgorszego cienia i lęków jakieś nieszczęsnej cywilizacji tak dawno temu że nikt nie pamiętał już jej historii, może poza nią, ale i to nie było takie pewne.

 

- Daruj sobie zabawy z podręcznikowym światłem w mgle... - rzuciła, szczerząc złowieszczo białe zębiska ukształtowane z niematerialnego tworzywa ~ zmienionych dusz na swoisty zniewolony materiał, którego to nawet bogowie się lękali, by nie zginąć po przez wchłonięcie ich ja... - Kiedyś pewnie by zadziałały, ale teraz? Przykro mi. Nie wyjdzie ci to wcale na dobre. Zresztą już twoja zabawa ci nie wyszła wzywając mnie... Niestety - stwierdzała ziewając demonstracyjnie. - Nie trzeba było szarżować, a teraz... Kończmy to szybko, bo się za bardzo rozgadałam... - rzekła, po czym zatrzymała się przed nim, a jej wielkość była tak przytłaczająca, że piłką był sam Dancer, a psem aportującym ją, stała się właśnie ta demoniczna wilczyca wypełniająca całą przestrzeń, ograniczoną tarczą magiczną areny i zostawiając minimalną ilość przestrzeni dla swojego celu.

 

Jej szczęki otwarły się pokazując nieprzeniknioną pustkę z mgły... Cokolwiek było wewnątrz, nie mogło się zaliczać do rzeczy dobrych, czy z takich, których idzie się wydostać, o ile istniał w ogóle jakikolwiek sposób, by tego dokonać bowiem cień ten pochłaniał wszystko. Magię, materię... Czary były rozbijane na pojedyncze, nic nieznaczące ładunki i tak też wykorzystywane, by się wzmocnić. Wszystkie sfery istnienia: plany, wymiary, a nawet sam czas były ujednolicane w jedno. W nią... Według jej woli, a ta była u niej potężna. Brała to co chciała... i to zawsze. Tylko raz się pomyliła i zapłaciła dość, by nie powtórzyć drugi raz tego samego błędu...

 

Imadło zaczęło się błyskawicznie zamykać, by pochłonąć wszystko jednym haustem, co było pomiędzy jego szczękami. Stale, póki co niezatrzymanie opadały. Lüge chciała pokazać mu swój szeroki warsztat tortur. Wszelakich lęków, bólu... Wyimaginowanych rzeczywistości i mieszanki wspomnień powtórzonych sto tysięcy razy, które mogły się wydarzyć, wydarzyły się i tym sposobem zacząć mieszać w umyśle doprowadzając do obłędu po przez niemoc odróżnienia prawdy od fałszu, bowiem granice między jednym, a drugim miała zostać zupełnie zatarta, przez samego demona kłamstwa i niespełnionych ambicji, gdyby jej się udało go pochwycić. To miałby być tylko w jej rozumowaniu dobry początek... Wrócenie do stanu wyjściowego i odnowa rozpoczęcie tego samego procesu, rozkoszując się tym wszystkim setki razy, a także obserwując reakcje na różne warianty...

Edytowano przez Hoffner
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spacetime w milczeniu obserwował rosnącego przeciwnika. Widok był naprawdę przerażający, ale mimo to czuł się dziwnie spokojny. Niepasujące elementy układanki grzecznie ułożyły się we właściwych miejscach, a wątpliwości rozpłynęły się. Potężny demon, mimo iż niezaprzeczalnie groźny był czymś zrozumiałym, czymś dla czego posługiwanie się taką mocą jest w pełni naturalne. W walce z nim czuł się dużo pewniej niż przeciw jego poprzedniczce, której niewyróżniające się ciało skrywało nieludzką świadomość. Tak więc Dancer stał i patrzył. A potem zaczął śpiewać.

 

Nie, nie oszalał. Teraz, gdy jego przeciwnik atakował go nienawiścią i nicością śpiew był czymś, co dodawało mu otuchy, przypominało iż poza nimi istnieje coś jeszcze, że demon nie zdołał zniszczyć wszystkiego. Przez chwile wspomniał swoją przedwieczną walkę, gdy przez chwile czuł przepełniającą go pełną moc istnienia, i z tą świadomością niewzruszenie stał naprzeciw pustce. Wtedy nie poznał jeszcze żadnego dźwięku, więc milczał- a szkoda. To zadziwiające jak prosta melodia pozwala oczyścić myśli, i oderwać się na chwile od strachu, który przeciwnik usiłował sączyć w jego umysł każdym słowem.

 

Paszcza wilka zbliżała się jednak nieubłaganie, i zorientował się, iż pozostało mu zaledwie kilka sekund. Nie było sensu stawiać barier, jakąkolwiek by wybrał stałaby się tylko pokarmem dla nienasyconej paszczy. Na krótką chwile całe jego ciało zadygotało, straciło swoją zwartą budowę, a gdy się uspokoiło pokrywała je gruba „ skóra”- jałowe wymiary wypełnione niemalże idealną nicością. Gdy upewnił się, że jest gotowy sięgnął po jeden ze swoich najwspanialszych znalezisk- wymiarowi kumulującemu, o takiej mocy, że musiał trzymać go w innym, niematerialnym wymiarze. Teraz pewnym myślowym rozkazem sięgnął po niego i wydobył go na powierzchnie. Po czym zniknął.

 

Tak przynajmniej musiało wydawać się obserwatorom z zewnątrz. W rzeczywistości wymiar błyskawicznie skupiał jego ciało, do pojedynczego atomu, neutronu, kwarka- a w końcu do tworów jeszcze mniejszych, niezmiennych, niepodzielnych. W tym momencie dosięgnął go napastnik. Został wchłonięty, ale nie rozbity- bo i na co. Unosząc się w pustce odliczał czas- czekał aż znajdzie się w samym sercu demona.

 

W końcu uznał, iż już wystarczy. Zwolnił wymiar kumulujący, i uwolnił zgromadzoną materie w potężnej eksplozji. Tak jak w czasie Wielkiego Wybuchu, który dał początek światu, w którym znajdowała się arena, tak i teraz uwolniła się przy tym niewyobrażalna energia. Fala uderzeniowa parła przez ciało wilka, rozdymając je coraz bardziej. Pustka usiłowała ją wchłonąć, ale utrudniały jej to jałowe wymiary, pędzące w awangardzie wybuchu. A wszak potrzebny był tylko ułamek sekundy.  „ A więc to ja popełniłem błąd? Na drugi raz bardziej uważałbym co jem. Tym razem wybrałeś bardzo niezdrową dietę” - pomyślał ze złośliwą satysfakcją.

Edytowano przez Cień
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wielu by chciało posiąść boską moc... Co według Lüge trzeba takiemu śmiałkowi, by przekroczyć granice własnego istnienia? Ostatecznej mocy tworzenia i niszczenia, a nie półśrodków bazujących tylko na tym, co zostało już dane wszystkim do kształtowania - pochodzących pośrednio od punktu wyjścia, do którego to zmierzała. Po co więc w tym wszystkim była Monika? Miała być tylko jej pośrednikiem w drodze do celu... Raz wilczyca została zepchnięta na skraj egzystencji przez własną chciwość, po przez próbę pożarcia czegoś, co było zupełne sprzeczne z jej cienistą naturą i planem negatywnej energii, będącym punktem wyjścia mocy zniszczenia, którego fragment wchłonęła wcześniej... Czy obawiała się więc czegoś nie wpływającego na cienie, z których to była zbudowana? Nie... Serce demona istniałoby gdyby miała ciało, co można by było zarysować zwykłym orężem po przez działanie praw fizyki... W ostateczności zabić... Nie mogła się to stać... Nie w ten sposób.
 
Entropia wzrosła w jej cielsku, a ona pozwoliła mu się najzwyczajniej rozwiać i złożyć jeszcze raz do kupy w większym koncentracie potrzebnej mocy... Nic nie ubyło z niej... Nie mogło jej to zaskoczyć z powodów, które wymieniła wcześniej, podczas swojego monologu. Wybuch rozświetlił tylko arenę, by następnie wygasnąć, jak to każda eksplozja miała w zwyczaju po odpowiednim czasie. Jej ciał zgęstniało przybierając rozmiar lwa... Nie potrzebny był już jej efekt wejścia i cały występ mający pokazać że jest większa niż w rzeczywistości. Nastraszyć i zmusić do uległości... Nie udało jej się to... Mówiło się trudno, a ona działała dalej.
- Pięknyś dał pokaz... Tylko której części zdania nie zrozumiałeś, że nie mam ciała? - rzuciła rozchichotana jak disneyowska hiena, gdyż dawno nikt tak na nią nie zadziałał. - Starania twoje są godne podziwu, ale skutki masz, wybacz, marne... Mocą wszechświata chciałeś mnie zniszczyć? Naiwnyś zaprawdę... Że nie wiem czy płakać, czy się śmiać... - Jej czerwone ślepia z ogników wyrażały pozorne emocje, wyuczone przez lata teatru, który prowadziła... Nie czuła nic. Dla niej liczyła się tylko wola istnienia i moc. Reszta przestała mieć znaczenie... Stała się tylko iluzją i drogą.
 
- Przepadnij... - wyrzekła niezwykle poważnie i chłodno. Nastała w niej zmiana nastroju, a w słowie tym zamknięta została moc i przekaz ~ rozkaz... Jej oczy błysły intensywnie raz... Pojawił się na samym dnie areny ogromny, krwisty portal w kształcie samotnego kręgu bez run, prowadzący do źródła jej mocy... - Przepadnij... - powtórzyła jeszcze raz, tylko mocniej - gdziekolwiek jesteś. - Plan negatywnej energii zasysał wszystko co pozostało, do upadku. W wielu kulturach został określony jako piekło. Był ostatecznym wymiarem zniszczenia i zapomnienia. Nikt nie badał go. Nikt z niego nie wrócił z jego pobliża jako on ~ nieodmieniony. Obserwowano tylko skutki jego oddziaływań i próbowano czerpać z niego moc. Niewielu się udało. Znani byli tylko ci co pokazali go w użyciu. Ilu było ich naprawdę? Nikt nie wiedział... Lüge była jedną z tych postaci, której udało się uszczkną z jego doskonałości, a teraz nie wahała się z tego korzystać i chciała jeszcze więcej.
Edytowano przez Hoffner
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż... Nadszedł czas na zakończenie pojedynku! Mechanizm gongu trochę się zapowietrzył, toteż zostaliśmy zmuszeni do skorzystania z rozwiązania zastępczego...

 

*po sali rozchodzą się słabe dźwięki dzwoneczka*

 

Tak, zgadza się. Cały budżet wtłoczyliśmy na arenę dla Was, toteż zabrakło na większy instrument. Niemniej, z całą pewnością nie zabrakło energii, czarów oraz klimatu. Ale czyje poczynania przyjdzie nam śledzić w trakcie wielkiego finału? Czy o Statuę Glorii zmierzy się Spacetime Dancer, czy Hoffner?

 

Drodzy państwo, czekamy na Wasze głosy i komentarze. Kto zaskarbił sobie szacunek większości i czyje zaklęcia przechyliły szalę zwycięstwa? Przekonajmy się!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Taki tam easter egg by wyglądało ciekawiej xD

Wciąż nie mogłem uwierzyć, że odpadłem tak szybko z pojedynków magicznych. Cóż po prostu trafiłem na lepszego a właściwie na lepszą od siebie. Gdzie tkwił mój błąd? Być może zbyt bardzo skupiłem się na magii ognia, która jednocześnie stała się moją siłą jak i słabością. Teraz miałem sporo czasu by znaleźć czynnik odpowiedzialny za moją porażkę. Miałem jednak szczęście półfinałowy pojedynek odbywał się w krainie, z której pochodzę. Siedziałem na trybunach czekając aż się zacznie. Bardziej bym wolał abym to ja był jednym z uczestników tego pojedynku, ale cóż nie można mieć wszystkiego. Nagle na arenie pojawił się pierwszy uczestnik. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazała się nim Monika, która nie tak dawno temu mnie wyeliminowała. Zaszła naprawdę wysoko. Tego się po niej spodziewałem. Pokazała już mi swój wielki talent

 

Jednak było z nią coś nie tak. Wydawała się inna niż wtedy, gdy z nią walczyłem. Jakbym patrzył na zupełnie inną osobę. Jej słowa, gdy się pojawiła też wskazywały, że coś się w niej zmieniło. Tylko, co? To było dobre pytanie. Nagle pojawił się również jej przeciwnik. Nie znałem go, ale na pewno nie bez powodu zaszedł tak daleko. W końcu pojedynek się zaczął. Nagle moje oczy szeroko się otworzyły jak i pysk. Monika używała jakiś nieznanych mi zaklęć. Różniły się od tych, których używała w pojedynku ze mną. Były znacznie potężniejsze niż te, których wcześniej używała, gdy się z nią pierwszy raz spotkałem. Skąd czerpała tak dziwną i potężną moc? To mnie zastanawiało. Jej przeciwnik jednak nie chciał się poddać.

 

Nagle stało się coś przerażającego. Monika się rozpadła. Co to miało znaczyć? Pojedynki nie powinny kończyć się śmiercią. To była przesada. Jednak to nie był koniec. Moniki nie było, lecz pojawiło się coś nowego. Ta istota była mroczna i zła byłem tego pewny. Czy to było źródło mocy Moniki? Jaką cenę przyszło jej, więc zapłacić za to? To nie wyglądało dobrze. Pojedynek trwał a najlepsze, lecz nim się obejrzałem dobiegł końca. Czymkolwiek była ta istota z pewnością była czymś, czego trzeba się strzec. Jej magia była znacznie potężniejsza niż magia jej przeciwnika. Zresztą pierwszy raz czułem tak potężną magię. Teraz przyszły nowe pytania, na które w tej chwili nie było odpowiedzi. Być może kiedyś się znajdą. Prezent, który dałem Monice pochodzi z mej ojczystej krainy być może on pomoże jej zachować czyste serce i duszę nim będzie za późno. Wszystko jednak zależało od niej. Będę się chyba musiał zacząć bardziej przyglądać pojedynkom. Mam wrażenie, że turniej może doprowadzić do czegoś złego przynajmniej dla Moniki. Jeśli wystąpi w finale będę tam by ją na wszelki wypadek obserwować. Musiałem się dowiedzieć jak najwięcej o tym dziwny zjawisku jak i tej mrocznej istocie.

 

Więc patrząc na cały pojedynek. Według mnie lepiej wypadł tu, Hoffner który jak dla mnie wkładał więcej pracy w swoje posty. Opisy zaklęć wyglądały według mnie znacznie lepiej u niego tak samo jak opisywanie reakcji swojej postaci. Cień wypadł jak dla mnie w tym wypadku gorzej. Miałem wrażenie, że wkładał mniej pracy w swoje posty, przez co wyglądały gorzej niż te, które pisał Hoffner. Dlatego też głosuje na Hoffnera.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szanowny przeciwniku, co zwiesz się po prostu Cieniem... Wiem, co o mnie myślisz, a przynajmniej się domyślam, a ty doskonale wiesz co ja o tobie myślę. Jesteśmy kwita na tym polu, gdzie nawzajem się wyzywamy. Nie zamierzam przepraszać, gdyż moje działania były całkiem celowe i nie miały moralnych podstaw, które musiałbym naruszyć i przez to je naprawić dla własnego spokoju sumienia. Nie pragnę zmieniać swojego wizerunku w twoich oczach. To była tylko droga do celu... Mówię tylko to co myślę.

 

Pragnę Ci tylko podziękować za wszystko, co z tobą przeżyłem, czego się nauczyłem i do jakich wniosków doszedłem z twoją pomocą, mimo że się naczekałem na to swoje... Że się odrobinę pomyliłem, co pozwoliło wrócić mi na właściwe tory myślenia. Następnym razem, gdy walczysz na opisy, lepiej organizuj swój własny czas, by móc częściej odpisywać i nie czuć takiej presji czasu, gdy przeciwnik w pewnym momencie traci cierpliwość i staje nad tobą z batem, żeby nie strzelać takich samych historii, jak z tym drugim twoim postem że pisałeś w szkole... To traci cały sens. Nie chce się wtedy pisać, bo istnieje przymus.

 

Powodzenia w dalszym pisaniu, w szkole, zdaj ten rok, a także następny aż nie będzie Ci trza więcej wiedzy w spełnianiu marzeń. Bywaj. Tyle z mojej strony.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zdaje się, że znane są już Wam przerwy w dostawie internetu problemy z udrożnieniem kanałów energetycznych i bariera utrudniająca ziszczenie podstawowych inkantacji. Niemniej, wszelakie usterki zostały już zażegnane, toteż spieszę z werdyktem, coby nie opóźniać wielkiego finału jeszcze bardziej. Gotowi?

 

Spacetime Dancer - 1

Hoffner - 6

 

Drodzy Państwo, Hoffner zdobył w tym starciu znaczącą przewagę, tym samym torując sobie drogę ku wielkiemu finałowi! Serdeczne gratulacje należą się także jego przeciwnikowi, Spacetime Dancerowi, który w tym Turnieju dotarł bardzo daleko i walczył do samego końca!

 

 

Odliczanie do finału rozpoczęte...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...