Skocz do zawartości

[Pojedynek] [C] Dankey Hooves vs Po prostu Tomek


Recommended Posts

Na  pierwszy rzut oka, arena wydaje się być gigantycznym koszykiem wiklinowym. Cóż, coś w tym jest – wiele wieków temu nieznana siła magiczna zmieniła znacznie strukturę tworzących niegdyś bujną knieję drzew. Mianowicie, stały się dłuższe, węższe, bardziej giętkie. Gałęzie poskręcały się ze sobą nawzajem oraz głównym pniakiem. Ba, zdaje się, że na chwilę zyskały sztuczną inteligencję… Chociaż nie. Wygląda to mi bardziej na czasowe obdarowanie drzew właściwościami niektórych gatunków Entów. Mianowicie, wykorzystały swe korzenie w charakterze kończyn, by zmienić swoje położenie. Powoli, ale precyzyjnie. Utworzyły ściśle określony układ, po czym splotły się ze sobą. Bardzo, bardzo mocno. Zerwały trawę i mech z podłoża, w jakiś niezrozumiały sposób „zmieliły” liście i utworzyły z tego wyściółkę dla areny.

 

A potem… Zastygły w tej pozycji. Stwardniały. No i cóż… Nie mamy już lasu, ale wiklinową michę na samym szczycie pogórza. Jak się okazało, jest to fantastyczna atrakcja turystyczna. Bezpieczna i niezwykle wyglądająca, zwłaszcza z daleka. A od jakiegoś czasu znakomicie służy na egzotyczną arenę do pojedynków. Nie jest to może szczyt w dziedzinie dekoracji i sztuki, ale z całą pewnością to niezapomniane wydarzenie. Czujecie ten chrzest pod stopami? Ten zapach lasu? Też macie wrażenie, że ta arena, choć zastygła, nadal… Żyje?

 

 

battle_of_canterlot_by_dutchgirl626-d6ln

 

 

Drodzy moi, z największą przyjemnością i satysfakcją pragnę Was powitać, tuż przed rozpoczęciem nowego magicznego pojedynku! Tym razem, pośród murów areny zmierzą się Dankey Hooves oraz Po prostu Tomek!

 

Zasady są uczestnikom doskonale znane, podobnie jak to, że to tylko i wyłącznie od nich zależy kiedy starcie się zakończy. Ogranicza ich tylko własna wyobraźnia! Żywię nadzieję, że kolejne wpisy będą pojawiać się jak najczęściej i dadzą nam naprawdę dobre widowisko!

 

Cóż, nie ma co przedłużać. jesteście gotowi? Zatem niech rozpocznie się pojedynek!

Edytowano przez Hoffman
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po przydługim oczekiwaniu wreszcie doczekałem się pojedynku, a nieznajomość przeciwnika tym bardziej powiększała moje zaintrygowanie owym wydarzeniem.

 

Gdy wreszcie dostałem się na arenę zauważyłem, że jeszcze nie ma mojego przeciwnika na nietypowej arenie, która wydała mi się na tyle solidna, że odczułem chęć przetestowania jej wytrzymałości... już mi przychodzi do głowy jeden sposób.

Zmieniłem swoją postać z człowieka na jednorożca. Będzie mi łatwiej chodzić po tych drzewach na czterech kopytach.

Nie mając czego więcej zrobić usiadłem w rogu sali bacznie oglądając wszelkie punkty taktyczne areny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie kryłem się jakoś z tym, że już dotarłem na arenę. Nie zamierzałem także udawać, iż nie byłem spóźniony. Po co jednak miałem się spieszyć, po co uderzać od razu, z punktu na czekającego na mnie już zapewne całkiem długo oponenta? Miałem czas. On też miał czas. Obszedłem sobie miejsce naszych zmagań dookoła, od zewnątrz, podziwiając co mogła uczynić natura z lekką pomocą. Nie miałem jeszcze okazji widzieć czegoś takiego i szczerze mówiąc nie byłem pewien, co sądzić o wpływaniu na naturalny bieg wydarzeń. Choć z drugiej strony sam wolałem, kiedy zima bywała nieco dłuższa, niż powinna. Wciągnąłem zapach lasu, inny niż ten, do którego przywykłem, i wszedłem do środka.

 

Uśmiechnąłem się lekko, słysząc chrzęszczenie ściółki, zamiast wyraźnego postukiwania oficerek. Nie chciało mi się teraz defilować, po prostu zająłem swoją pozycję naprzeciw Dankeya. Uniosłem niedbale dłoń do czapki. Znów odetchnąłem pełną piersią, choć przecież powietrze nie było mi tak znowu potrzebne.

- Witajcie, i przepraszam za zwłokę. Wiecie, miejsce mi się podoba, choć brakuje tutaj szadzi.

 

To był dobry moment, by się trochę... rozgrzać. Unkh, ale to słowo skrzypiało mi w głowie. Nieprzyjemne wspomnienia ostatniego pojedynku pojawiły się i zniknęły. Nabrałem powietrza i zacząłem je powoli wypuszczać ustami, mniej więcej w stronę przeciwnika. Dookoła mnie zrobiło się przyjemniej, a w jego stronę powoli rozpędzała się chmura zmrożonych kropel. Dzięki, wilgoci z powietrza.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

   Wstałem, gdy zauważyłem przybycie mojego przeciwnika. Nie śpieszył się z ciosem, lecz prędzej nazwałbym to niespiesznością taktyczną niźli ociąganiem się czy brakiem chęci.

 - Siemka, glhf - powiedziałem

Przypuszczam, że zaczynamy.

 

Zorientowałem się, że po stronie Tomka uformowała się chmura mrozu, która parła prosto na mnie. Akurat to, czego nie lubię. Koleś ma haxy. 

Po lekkim namyśle skoczyłem na pochyłą ścianę areny pomagając sobie lekkim zaklęciem wiatru, uchylając się od chmury. Fizyka jest prostsza od magii.

Pozostając na ścianie spróbowałem ożywić arenę. Zajęło to długą i wyczerpującą chwilę, lecz udało się. Flora areny była pod moją kontrolą, jednak nie cała. Zauważyłem jak część zamrożona przez chmurę pozostaje martwa. Korzystając z tego, co mam zacząłem wprowadzać korzenie centrum areny w odczuwalne drgania, z późniejszym zamiarem wytworzenia trzęsienia... drewna?

 

Trochę szkoda mi było tak zacnej areny, lecz na wszystko przychodzi koniec; może dzisiaj przyszedł właśnie na tą arenę?

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż, miło było widzieć, że przeciwnik wykombinował sobie unik bez korzystania z pewnych mało przyjemnych rzeczy, zamiast tego zwyczajnie odskakując. Moja eskadra bojowa "zmrożony deszcz" zastukotała o drzewa, nie czyniąc mu krzywdy. Drzewom chyba też nie, ale z tej odległości nie mogłem być pewien, niestety magia jaką się posługiwałem akurat na wzrok nie pomagała. Nieważne zresztą, teraz priorytetem było znalezienie możliwie najmniej chybotliwego miejsca areny, która chyba nie będzie się po naszej potyczce do niczego nadawała. Po kilku[nastu] krokach, zdecydowanie szybszych niż wcześniejsze, stanąłem w miejscu drgającym najmniej. Musiałem chwilę pomyśleć, co się dzieje, z czego korzysta mój przeciwnik.

 

Och. No tak, Tomaszu, czasem jesteś po prostu zbyt rozkojarzony. Żadne niepokojące rzeczy nie działy się przy uszkodzonych drzewach, przy których właśnie stałem, więc Dankey zapewne korzystał z korzeni do wywoływania drgań, albo chciał bym tak myślał. Sprytne. Dla pewności zamroziłem rośliny jeszcze trochę, by było trudniej użyć ich do złapania mnie.

 

Mój kontratak był niezwykle mało widowiskowy. Przymknąłem oczy i skupiłem się, marszcząc brwi, układając w myślach co chciałem zrobić. Czułem, jak soki płynące wewnątrz ściany, na której siedział oponent zwalniają, tężeją, by po chwili wystrzelić w postaci kilku kolców. Nie dało się więcej, ani zbyt długich, ale te powinny wystarczyć, by go trochę pokaleczyć, o ile nie ma dobrego refleksu. Pozostałą część energii jakiej chciałem użyć zaprzągłem do powolnego schładzania terenu. Na bardziej interesujące rzeczy przyjdzie czas później.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

   Patrząc, jak coraz więcej korzeni ucieka spod mojej kontroli, tężejąc w środku defensywnie zabezpieczyłem przed zamarzaniem pozostałą mi połowę areny rozpuszczając w sokach drzew sól. 

Chyba nadszedł koniec tej areny.

 

Przypatrzyłem się strefie areny kontrolowanej przez moje "żywe" drzewa. Całkiem duży obszar. Kontrolowanie połowy miejsca starcia trochę mnie uspokoiło, zawsze lubię mieć drugą deskę ratunku.

Poczułem drgania ściany, na której wisiałem i trochę się zmartwiłem, że sól nie działa tak szybko jakbym chciał. Odchyliłem się, jak sądziłem, na minimum bezpiecznej odległości, nie chcąc tracić ani centymetra kontroli nad swoją połową, jednak moja pazerność mnie zgubiła i mój zad został przyozdobiony małym, lecz denerwującym szpikulcem. 

Lekko sfrustrowany własną głupotą i zranionym tyłkiem, postanowiłem zagrać ostro.

Skoczyłem na granicę pomiędzy zamrożonymi a żywymi drzewami i zaklęciem zacząłem otaczać przeciwnika kręgiem iście ognistej pary z wody z zamarzniętych korzeni sam nie wiedząc czego oczekiwać... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Aż, cholera. Ze wszystkich potencjalnych wrogów to już drugi, który potrafił używać logiki. Na moje nieszczęście. Starałem się nie dać wiele po sobie poznać, choć z punktu poczułem się gorzej, kiedy temperatura skoczyła w górę. Moja twarz pozostawała nieruchoma, choć w środku zakląłem siarczyście, szybko myśląc nad wyjściem z tej sytuacji. Chciałem schłodzić nieco całą arenę, teraz pora zmienić plany. Skupiłem rozlazłą energię na prostym zadaniu wyziębienia pary tak, że aż resublimowała. Gdy niekształtne bryłki lodu cicho spadły na pokrytą ściółką ziemię ja kroczyłem już w stronę przeciwnika, w moich dłoniach pojawiła się straszliwa broń.

 

Długi szary szynel załopotał na wietrze, gdy, używając całej dostępnej siły rzuciłem w Dankeya dwoma... śnieżkami. Nieco niekształtnymi, nie chciało mi się ich zbytnio lepić. Później ponownie skoncentrowałem się na zaklęciu. Jeśli śnieżne pociski trafią w oponenta lub odpowiednio blisko niego, wybuchną, uwalniając elastyczne, może lekko ozdobione maleńkimi haczykami lodowe powrozy, które owiną się wokół ciała. O ile oczywiście wróg nie zmieni pozycji. Ja sam postanowiłem rozwiać się i zobaczyć jak mi pójdzie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

   Patrząc na mój kolejny nieudany atak odczułem atak zwątpienia w moje możliwości, jednak szybko go przepędziłem i bacznie obserwując przeciwnika zastanowiłem się nad moim kolejnym ruchem. Tomek ewidentnie musiał zużyć dużo energii, trzeba utrzymać momentum.

Profilaktycznie odskoczyłem od nadlatujących pocisków na dużą odległość, pamiętając incydent z szpikulcem. Natychmiastowo po repozycji wystrzeliłem dwie kule pary w stronę przeciwnika... A przynajmniej w jego ostatnią pozycję, bo teraz kompletnie zniknął mi z pola widzenia. Stawiając wszystko na jedną kartę kontynuowałem swój plan poprzez stopniowe podwyższanie temperatury w korzeniach areny. Jestem ciekawy co z tego wyjdzie...

Wybacz tą przerwę, komputer mi umarł a potem zaczęła się szkoła. :ajsleepy: 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

[Ta szybkość odpisów: miesiąc bez 9 dni, 15 dni, 13 dni. Za szkołę nie winię, sam mam pracę i bloki pisarskie.]

Moja teraźniejsza forma miała zasadniczą zaletę. Nic nie czułem w sensie fizycznym, bo cała materia mojego ciała stała się zimnym powietrzem i śnieżną kaszką. Dzięki temu mogłem poświęcić się uważnej obserwacji prawie ignorując otoczenie, poza niwelowaniem ciepła, by ten śnieg się nie rozpuścił. Nikt nie aktywował moich śnieżek z niespodzianką, więc po prostu rozpadły się nie czyniąc żadnej szkody. Na całe szczęście kule pary posłane przez przeciwnika też nie znalazły się zbyt blisko mnie, para zapewne była ciepła, a w mojej aktualnej formie jeszcze mniej niż zwykle cieszyłem się z wyższych temperatur, głównie dlatego, że śnieg łatwiej rozpuścić niż zamarznięte ciało.

Oponent wydawał się nie robić nic specjalnego, stał sobie w jednym miejscu, na pewno otoczony jakąś barierą, bo bez niej nie byłby taki nieruchomy. Wkrótce jednak przekonałem się, że nie lenił się. Skupiłem się, by odkryć, że temperatura soku w korzeniach, przez to też ziemi dookoła, stopniowo wzrastała. Jeśli temu nie zaradzę, to nie dość, że powietrze przy gruncie też zacznie się nagrzewać, to jeszcze sama ziemia będzie trochę za ciepła. Nie wiedziałem ile energii włożył w podgrzewanie, więc musiałem coś z tym zrobić jak najszybciej. Wróciłem do cielesnej formy, pojawiając się po przeciwnej stronie areny niż mój nieprzyjaciel. By go trochę zdekoncentrować naszykowałem nowe śnieżki, tym razem pełniące rolę zwykłych granatów odłamkowych, i cisnąłem w niego.

Gdy on się nimi zajmował, ja wyszarpnąłem szaszkę z pochwy i kontynuując płynny ruch, wbiłem ją w ziemię tam, gdzie czułem przepływ ciepła. Z zaklętym metalem jako przewodnikiem, posłałem w przebity korzeń zaklęcie, poświęcając na nie dość dużo siły, tym razem zostawiając sobie trochę w rezerwie. Fala mrozu rozeszła się po arenie, obniżając temperaturę do poziomu zwykłego zimowego dnia, a dodatkowo wokół mnie wyrosły cienkie lodowe płaty, będące jednorazową tarczą.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Kolejny atak z mojej strony poszedł się czochrać przygnieciony kolejną dawką energii mrozu, a przeciwnik zmaterializował się w oddalonym punkcie areny. Zacząłem się zastanawiać ile energii jeszcze nam zostało na zwalczanie swych wzajemnych ataków. Ja powoli zaczynałem czuć zmęczenie; chyba pora na trochę agresywniejszą grę. Nie byłem pewny swoich decyzji, lecz czasami warto powziąć ryzyko. 

Zauważyłem kolejne śnieżki lecące w moją stronę, na co pół-ofensywnie pół-profilaktycznie przeskoczyłem parę metrów prosto w stronę wroga, wymijając pociski. Tomek spowił swe otoczenie zimnem a samego siebie lodowymi płatami. Posłałem falę ciepła w ochronną krę. Nie była ona specjalnie mocna czy szeroka, jedynie wystarczająca, aby stopić barierę adwersarza. Zaraz po niej poleciał impuls prądu wcelowany w podstawę jeszcze stałej bariery. Wciąż nie jestem pewien czy woda to mój przyjaciel czy wróg w tym pojedynku...

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cholera, facet nie da mi zachować dystansu. Moja energia potrafiła dokonać sporo widowiskowych rzeczy, lecz potrzebowałem do tego czasu oraz starań, a przeciwnik zdawał się wiedzieć, że nie może mi dać tego pierwszego. A bez czasu ciężko było mówić o staraniach. Moje nibytarcze zupełnie nie spełniły swojej roli ekranów energii, bo Dankey nie wykorzystał więcej siły, niż było potrzebne do tego, by się ich pozbyć. Ba, nawet nie całych, tylko tych kawałków, które mnie zasłaniały. Schowałem szaszkę, nie chcąc ryzykować swojego skarbu.

Nie wpadłem na to, by uskoczyć czy coś takiego, dlatego mogłem być świadkiem dalszej części popisów mojego partnera w tym pojedynku. Impuls elektryczny trafił w podstawę mojej nibytarczy, wciąż stałą. W lód, krótko mówiąc. Stanąłem w bezruchu z neutralną miną, popatrzyłem na Dankeya, na resztki tarczy, i znowu na niego.

- Ale wy wiecie, że lód nie przewodzi prądu, prawda? - powiedziawszy to, uśmiechnąłem się lekko, ale nie tak, by kpić. Sam dowiedziałem się o tym dopiero po zawarciu Umowy.

Nie dałem mu jednak wypocząć, postanowiłem zagrać ostrzej niż do tej pory. Chłopak chciał zagrać blisko, to dam mu taką możność. Nie nazbierałem wystarczająco dużo energii, aby zrobić coś naprawdę niesamowitego, jednak starczyło jej na wymrożenie sobie w  biegu całkiem niezłych rękawiczek. W okolicy było za mało wody na jakieś szpony czy inne pazury, starczyło jeno na trochę kolców. Wybiłem się do przodu, by dać mu mniej czasu na reakcję i uderzyć go moją tymczasową bronią, z prawej, potem z lewej. Ryzykowałem utratę równowagi, ale tam trudno.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

   Zderpiłem zarówno w moim ataku, jak i w w czasie reakcji, pomysły mi się kończyły, energia również; na wycofanie się i walkę okruchami nie miałem ochoty, a w dalszym ataku jeszcze więcej sił poszło by się rozpraszać. Najwyraźniej fizyka mnie nie lubi, a chemia mi dokucza. Nauki pls. 

 Na atak przeciwnika nie byłem przygotowany, lecz i bez tego zdążyłem odskoczyć w prawą stronę, zataczając lekki łuk i znalazłem się po lewej stronie Tomka, po czym wbiłem się mocniej w arenę i wysłałem falę drgań w oponenta. Fizyko pls zostańmy przyjaciółmi. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 months later...
×
×
  • Utwórz nowe...