Skocz do zawartości

"Alchimia Arma" - Skadun (Rethagos)


Vermik

Recommended Posts

Imię: Skadun. Po prostu Skadun. Mało kto używa względem niego jego imienia pobocznego – Mindblow.

Ksywa: Niektórzy z tych, których miał okazję spotkać w swoim życiu, nazywali go Skydawn. Ot, nieco przerobiona wersja jego własnego imienia. Nic specjalnego.

Rodzina: Mieszka na skraju Derbyshire razem z matką Glenhildą Springsprout i bratem Eldem Fangstalk. Znaczy się, mieszkał. Tydzień temu opuścił swoje domostwo i wyruszył w świat, gotowy stawić czoła wszystkim przeciwnościom, które los przygotował specjalnie dla niego.

Los jego ojca, Thrama Stouthead, dziadka, babci i dwóch pozostałych braci, których imion niestety nie zapamiętał, pozostał dla niego tajemnicą.

Nie widział ich od piętnastu lat, odkąd zdecydowali się oddać go do szkoły alchemików w Haflingen (którą, notabene, ledwo udało mu się skończyć), a gdy próbował się o to wypytać mamy, ta gwałtownie ucinała rozmowę. Tak samo zresztą robił Eld.

Gatunek: Ziemny kucyk

Wiek: 22 lata

Cutie Mark: Dymiąca kolba z półprzejrzystego, czarnego szkła, wypełniona tęczowym płynem.

Talent: Jak na zwyczajnego kucyka prezentuje ponadprzeciętną wiedzę botaniczną, jednak, zważając na jego zawód, to nie jest nic nadzwyczajnego, i pod tym względem niewiele odstaje od normy.

To, co go naprawdę odróżnia od innych, to talent do eksperymentowania, niczym nie dający się ograniczyć.

Skadun potrafi na wyczucie odmierzyć odpowiednie porcje każdego alchemicznego składnika i przyrządzić je nawet według własnego widzimisię, a i tak wyjdzie mu z tego coś, co w żadnym wypadku nie zaskutkuje zatruciem pokarmowym.

Chociaż i tak zdarzają mu się wpadki. Co drugi taki eksperyment kończy się albo gwałtowną eksplozją, albo taką nieprzyjemną dolegliwością, przy której zatrucie byłoby jedynie udogodnieniem.

Ostatnie jego „wpadki” obejmują eliksiry, które u niego wywołały kolejno: odrętwienie, halucynacje, bezsenność, impotencję, cuchnący oddech i bardzo paskudny i złośliwy przypadek kaca, nawet, o zgrozo, nie poprzedzony stanem upojenia alkoholowego.

Gdy ktoś zechce go o te akurat twory kiedykolwiek zapytać, to on zawsze odpowie, że wszystko przewidział. Nawet nie wiadomo, kiedy i czy on w ogóle mówi w tej kwestii prawdę.

Wygląd: Przydługi, postrzępiony ogon koloru zgniłej zieleni, i takaż sama grzywa, w cudaczny nieco sposób przecząca prawu grawitacji, jest jego znakiem rozpoznawczym. Bo tak poza tym, to on nie ma niczego w swoim wyglądzie, czym mógłby się pochwalić, chociaż z drugiej strony nie jest on też przeciwieństwem idealnego ogiera.

Ma ciemnobrązową maść, krótkie, szpiczaste uszy, jest lekko wysoki jak na kucyka, ale również jest on masywnie zbudowany, przez co jego proporcje ciała utrzymują się we względnej równowadze.

Zawsze towarzyszy mu swąd spalenizny i mieszaniny ziół, którymi może odstraszyć osoby o zbyt czułym powonieniu, oraz ten wyraz wiecznego skupienia i zadumy na twarzy.

Charakter: Jest bardzo zapominalski. Ciężko mu idzie zapamiętywanie imion, a co dopiero wyników jego własnych eksperymentów. Ale i tak nie skataloguje swoich odkryć w żadnej książce, nie spisze ani jednego przepisu.

Jest okropnie ciekawy świata. Wie bardzo dużo o roślinach i co nieco o alchemicznych składnikach pozyskiwanych ze zwierząt, jednak definitywnie jest przeciwnikiem przedmiotowego traktowania wszelkich istot. Twierdzi, że nie można zabijać ot tak, tylko dlatego, bo inaczej nie można tych biednych stworzeń wykorzystać.

Brzydzi się odbierania innym życia, jednak w obliczu niebezpieczeństwa jest zdumiewająco zdeterminowany bronić swojego życia za wszelką cenę. Chyba tylko wtedy również wie dokładnie, jaka tynktura najlepiej się spisze w obecnej sytuacji.

Poza tym, jest kompletnie poważny, bez krzty poczucia humoru, i odzywa się w sposób nieznośnie lakoniczny. To jest, względem osób, z którymi nie ma wspólnych tematów ani zainteresowań. Kucyki zainteresowane alchemią, botaniką, eksperymentami lub ochroną zwierząt dużo łatwiej znajdą z nim wspólny język. Nawet jeśli mówią limerykami.

Tak. On miał okazję poznać Zecorę. Chodzili do tej samej szkoły alchemicznej, jednak ona była dużo starsza.

Od czasu burzliwej młodości stara się również ograniczyć spożycie alkoholu do minimum. Pod tym względem jest niezwykle powściągliwy, jednak gdyby go tak przydybał, to koniec końców da się skusić. Wtedy to on po prostu inny kucyk jest.

Historia:

Urodzony w Marelinie, wychowywany wśród rodowitych wojowników, germanejczyków, szkolony od najmłodszych lat na wojownika. Jego ojciec słynął na polu bitwy, tak samo i jego dziad, i pradziad, i tak z dziada pradziada.

A on natomiast bał się walki, unikał jej jak ognia. Z takim nastawieniem to on mógłby co najwyżej toczyć walki z warzywami do obiadu.

Jednak jeszcze nie wszystko było stracone dla ambicji jego ojca: młodzieniec wprost lgnął do roślin, obserwował je, rysował ich podobizny w swoim malutkim zeszyciku. Nie walka, ale one go interesowały.

Można było spróbować połączyć te dwie rzeczy w jedno!

Posłał go zatem Thram w wieku lat siedmiu do Szkoły Alchemicznej im. Pierwszego Króla Sleipnira, gdzie mógł w sposób pośredni przygotowywać się do walk z dinozaurami i innym złem wszetecznym, którego w Księstwie Germanejskim było aż za dość.

I mądrze uczynił. Nie minął rok nauki, a młody Skadun wzbogacił arsenał wojowników o tajemniczą, wybuchową tynkturę, która, odpowiednio odmierzona, była w stanie rozsadzić niemal wszystko, nawet wybić kości ze stawów stegozaurusa.

Albo też obrócić niemały fragment szkolnych baraków w perzynę. Co też się stało. Wszystkiemu było winne niedopatrzenie młodego alchemika.

Na szczęście, nikt przy tym nie ucierpiał. I to uchroniło Skaduna przed wydaleniem ze szkoły.

Wtedy również dostał swój Cutie Mark, a wraz z nim – imię poboczne: Mindblow.

***

W ciągu czterech lat wszyscy już zapomnieli o wybuchowym incydencie, a Skadun wciąż poszerzał swoją wiedzę. Stał się pupilkiem nauczycieli, za co go rówieśnicy nienawidzili, i nie przepuszczali żadnej okazji, aby z niego szydzić i obgadywać go za plecami.

Sytuacja rychło dokonała obrotu o dokładne sto osiemdziesiąt stopni, gdyż młodzieńczy umysł złakniony był nowych doświadczeń.

Wtedy po raz pierwszy zakosztował alkoholu. Poczuł pierwsze uderzenie w tętnicach i pierwsze niemrawe otępienie, nierozerwalnie powiązane z wszelakimi napojami wyskokowymi. I spodobało mu się to.

Mówili, że alkohol to boski nektar młodości, napój mogący zdziałać istne cuda, ale naprawdę, widzieć Skaduna rozmownego, dowcipkującego i szarmanckiego względem klaczy! To był naprawdę cud, godny uwiecznienia w jakiejś księdze czy legendzie.

Wnet jego rówieśnicy zobaczyli, że syn Thrama był osobą całkiem interesującą, świetnym kompanem do picia, a dorastające już klacze zaczęły się zastanawiać, czy jego pomysłowość, dotychczas prezentowana tylko poprzez tynktury i eliksiry, obejmuje również dysponowanie elementem anatomii nader dobrze przystosowanym do obejmowania.

Jednak jego dobra renoma wśród młodocianych była nierozerwalnie powiązana z alkoholem, a ten, jak wiadomo, nauce i przystosowaniu do odpowiedzialnego zawodu alchemika wcale nie służył.

W zasadzie, to przez niego był niemal oblał egzaminy końcowe i szereg testów, mających wykazać, czy on jest gotowy, czy też nie potrzebuje zostać w klasie na tych kilka dodatkowych lat. Wtedy to by dopiero przyniósł hańbę swojej rodzinie.

Towarzysz: Skadun wyruszył sam. Nawet nie zabrał ze sobą wozu z alchemicznymi reagentami – kluczowego wyposażenia cechowego.

Wystarcza mu to, co znajdzie po drodze, garnek, nożyk i krzesiwo. Z ostatnimi trzema elementami swojego wyposażenia nie rozstaje się nigdy.

Cel postaci: Skadun wiele słyszał o niemal mitycznej już roślinie leczniczej, noszącej dźwięczną nazwę cannabis. Według podań miała ona szereg pozytywnych działań, zaczynając na uspokajającym i rozweselającym, na przeciwbólowym kończąc, jednak nigdy nie miał on na tyle szczęścia, aby ową roślinę zobaczyć na własne oczy.

Nie miał najmniejszych wątpliwości, że owo zioło istnieje naprawdę. Dokładny jej opis stanowił dla niego wystarczający dowód: liście cannabis składają się z siedmiu dokładnie części, postrzępionych po bokach, podłużnych i smukłych jak lotki strzał.

Skadun za cel swojego życia postawił znalezienie tej właśnie rośliny i wkomponowanie jej w swoje eliksiry, ale najpierw, i przede wszystkim – zakosztowanie jej w stanie lotnym. Tak, jak przed nim czynili to starsi szamani, a przed nimi – mędrcy i bogowie.

Zgadzasz się na grimdark? Oczywiście. Eliksiry wzmacniające i mieszanki bojowe pójdą w ruch.

Ilekroć czytałem Twoją historię, nic do głowy mi nie przychodziło, toteż... Postanowiłem poeksperymentować i zrobić duo sesję! Ale nie taką zwyczajną duo sesję. Duo sesję... w dwóch tematach, po jednym na postać! Byłoby więc miło, gdybyś nie śledził przygód Aresa Prime'a, nie psuj sobie zabawy. :3

_________________________________________________________

Podróży już mijał pierwszy miesiąc. Choć zazwyczaj miałeś na głowie ciekawsze zajęcia na głowie, niźli leniuchowanie, czasami również do mijanych karczem zdarzało ci się zawitać. I to nie tylko w celu upicia się do utraty przytomności czy wynajęciu pokoju, w którym mógłbyś spędzić noc. Obserwowanie przybyszów, którzy nierzadko trafiali tutaj po lub podczas długiej podróży, jak i ty, zapewniało ci rozrywkę. Bywało, że pojawiali się jegomoście tacy dziwaczni, że sam ich widok niemal wywoływał głupawy uśmiech na twej twarzy. Ostatnio trafiła się grupka zdziwaczałych druidów z grzybami, pełniącymi rolę ich kapeluszy, teraz całkiem niedaleko ciebie siedział kuc o dość charakterystycznym wyglądzie, niski, ledwie sięgający twego podbródka, choć muskulatury mógłby mu pozazdrościć nie jeden kulturysta.

Twój kufel uniósł się, wlewając ci do gardła część swej zawartości.

Piłeś miód pitny, jeden z lepszych, jakie miałeś przyjemność skosztować. Jednocześnie bacznie obserwowałeś drzwi wejściowe, czekając na kolejną ciekawą osobowość, zdolną przyciągnąć twą uwagę. Ten pobyt w karczmie, choć obecnie wydawał się nie różnić od innych, miał przemodelować ścieżkę, jaką podążałeś przez życie.

Kufel uniósł się ponownie.

Słyszałeś jednocześnie kilkunastu rozmów, dochodzących do twych uszu ze wszystkich stron. Nawet nie próbowałeś się wsłuchiwać, lecz kogóż by nie ciekawiła rozmowa dwóch dziwacznych staruszków, którzy chwilę temu pojawili się w pobliżu? Szczególnie, że ów niski jegomość, który jeszcze chwilę temu siedział obok ciebie, pojawił się w ich pobliżu w sekundę po tym, jak zniknął ci z oczu. Może teraz jednak wypadałoby nieco podsłuchać...?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powolutku opróżniałem zawartość kufla. Póki co, pierwszego, i, wnioskując z mojego tempa, nie zanosiło się wcale na to, że zamówię kolejny. Starałem się ograniczyć picie, ale czasem po prostu trzeba sobie urozmaicić tą odrobinę wolnego czasu. A miód był całkiem niezły. To się nie zdarza często.

Drzwi karczmy zachybotały niemrawo. Ku mojemu rozczarowaniu, jeszcze nikt się w nich nie zjawił.

Żadnego gościa, już od dobrych paru chwil? No, to trudno.

Rzuciłem okiem na obecnych klientów. Grupka staruszków od razu zwróciła moją uwagę tymi swoimi… bodajże… macrolepiotami procerami , które nosili na głowach niby kapelusze. Tylko skąd oni wzięli takie ogromne okazy?

Mniejsza z tym. Ważne, że oni ciągle ze sobą rozprawiali, a właśnie przed chwilą ktoś do nich dołączył. Widocznie tematem ich rozmów nie było takie byle co.

Może i ja skorzystam na tym, że się wsłucham w ich rozmowę? Kto wie, może poznam odpowiedzi na nurtujące ogół kucykowy od wieków pytania, albo też odkryję nowy sens życia?

Nic nie stracę, mogę tylko zyskać.

Zastrzygłem uszami, skupiłem się na ich rozmowie, ale nie odwracając głowy od stołu, i od mojego kufla. Dyskrecja przede wszystkim.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie mówiłem kompletnie nic o tym, że rozmawiają ze sobą akurat druidzi, ale cóż, my bad... Powiedzmy, że tego nie było. Za karę masz krótszy odpis, o!

______________________________________________________________________________________

Chociaż tłum skutecznie utrudniał Ci dokładne dosłyszenie wymiany zdań, udało Ci się wykorzystać moment, kiedy to przez kilka sekund w karczmie zapadła niemal całkowita cisza.

- ... Mam fundusze, potrzebuję ludzi. - rzekł jeden ze staruszków. I więcej usłyszeć już nie musiałeś. Przygoda? Nie żebyś już jednej obecnie nie przeżywał, lecz czy prawdziwa przygoda nie okazałaby się ciekawsza od zwyczajnego podróżowania między miastami? Choć gardziłeś najemnictwem, jak i większość cywilizowanych kuców, to jednak perspektywa wzbogacenia się praktycznie za darmo wydawała się wyjątkowo kusząca.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wybacz, ale tak mi się skojarzyło. _________________________________________________ Świetnie. Po prostu świetnie. Staruszek organizuje ekspedycję, i szuka po karczmach wolontariuszy, którzy by mogli nadstawić karku za jego sprawę. Widocznie musi być świetnie przygotowany. Musi wiedzieć, gdzie jest cel jego wyprawy, i zdaje sobie sprawę ze wszelkich niebezpieczeństw, które może napotkać na swojej drodze. Zapowiada się nie najgorzej. Nawet mógłbym się skusić, mimo wszystko. Pieniądze nie rosną na drzewach, a żyć trzeba. Ale wiem za mało. Stanowczo za mało. Muszę wyciągnąć od niego więcej informacji. Dokończyłem swój miód, odszedłem od stołu. Zatrzymałem się przed jednym ze starców, zmierzyłem go wzrokiem, i dopiero po chwili podjąłem: - Mogliście o mnie nie słyszeć. Skadun jestem. Alchemik. Chcę wiedzieć więcej o tej waszej wyprawie. Zapowiada się całkiem… obiecująco.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Staruszek zatarł kopyta i spojrzał na ciebie, a na jego twarzy w kilka sekund wymalował się szeroki uśmiech. - Owszem, obiecująco. Uprzedzę pytania, które twój, z pewnością wypełniony po brzegi wiedzą, mózg. Kierujemy się na północ, w stronę Kryształowych Gór po niejaki beonar. Chyba nie muszę tobie tłumaczyć, cóż to takiego, prawda? Co do nagrody... Mała nie będzie. Więc? Co ty na to, hę? - spytał, stukając lekko kopytem w stolik.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Beonar... kto o nim nie słyszał... Aż mi się przypomniały studia. Wtedy bywałem przecież w karczmach częściej nawet niż w szkole, a tam zawsze musiało się znaleźć takich kilku, co gadali nieustannie różne niestworzone historie o tym bukłaku, z którego, niczym z jakiejś fontanny, mógł wypływać trunek, o jakim się tylko nie pomyślało. I to w nieograniczonych ilościach. Widocznie to wcale nie były bajki. Staruszek ma mapę, i wie, gdzie może ten Beonar znaleźć. Gdzieś tam w Kryształowych Górach. No, całkiem daleko. Ale co mi tam. I tak nie mam po co wałęsać się po całej Equestrii. - Dobra - odparłem ze zdecydowaniem. - Ale lepiej żebym się nie zawiódł.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Staruszek już ponownie otwierał jadaczkę, lecz tym razem przerwał mu niski, silnie umięśniony kucyk - ten sam, który jeszcze chwilę temu przyciągał twą uwagę swą dziwacznością. - Skoro część formalną momy za sobą, to powidzcie panie dziejaszku, jak się nazywacie, co? Bo imienia nie dosłyszałem. A przeproszom, gdzie moje maniery - ja jestem Olo ''Łamignat'' Boncrusher. Ja to jestem bardziej od walenio w mordę i pilnowania porządku, ale alchemik też się przydo. Powiedz no, a bimber umisz ty pędzić? - rzekł rubasznym tonem, szczerząc do ciebie zębiska.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ten od razu od rzeczy musi gadać… bo alchemicy kurde są od pędzenia bimbru. Jakby nie było innych ważniejszych spraw, chociaż w sumie… Coś było w tym pytaniu. Sztuka pędzenia bimbru nie jest zbyt powszechna. Wymaga nieco doświadczenia i niemało funduszy, aby móc sporządzić dobry bimber. Gdyby to było proste, Beonar prawdopodobnie nigdy by nie powstał. Ale każdy alchemik zna przepisy na chociaż kilkanaście eliksirów lub medykamentów, które się sporządza na bazie alkoholu właśnie. Ten zaś trzeba skądś mieć. Dlatego też… - A umiem pędzić – odpowiedziałem krępemu kucykowi. - Ale nie mam sprzętu. Trudno go zdobyć. Jest drogi w cholerę. Można ten sprzęt wykombinować samemu, ale łatwo się potem takim bimbrem otruć. Pamiętam, jak w całej szkole alchemicznej, do której chodziłem, było tam kilka destylatorów. Cztery czy pięć… na chyba sześciuset uczniów. I wszyscy obchodzili się z tą całą aparaturą jak z jajkiem. -Ano tak, imię – przypomniałem sobie o poprzednim pytaniu Łamignata. – Skadun. Po prostu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Twój rozmówca przysłuchiwał się ulatującym z twych ust słowom, wpatrując się w ciebie lekko tępawym wzrokiem. Już otwierał jadaczkę, chcąc kontynuować rozmowę, jednak staruszek nie miał w planach dalszego wysłuchiwania waszej rozmowy. - Miło, że już na samym początku między wami rodzi się przyjaźń. Na mnie niestety przyszła już pora, panowie! - rzekł wesoło, wodząc wzrokiem między wami dwoma - Jako, że wszyscy potrzebujemy nieco czasu na przygotowania, a i poszukiwania chętnych również może trochę czasu zająć. Nie macie nic przeciwko, jeśli zbiórka odbędzie się dokładnie za... Za tydzień o świcie, prawda? I to rzekłszy opuścił was, wraz ze swym towarzyszem u boku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odruchowo skinąłem głową, gapiąc się tępo na oddalającego się wciąż starca. Zbiórka będzie za tydzień? Cały tydzień? Co ja przez ten cały czas, na miłość Celestii, będę robił?! Ale dobra, niech mu będzie. Jak sam powiedział, przygotowania potrzebują czasu. Rozglądnąłem się niemrawo po oberży. Piana na moim kuflu zdążyła już wyschnąć. Nic wokół się nie działo. Było spokojnie. Zbyt spokojnie. Coś zaraz się zacznie. Zerknąłem na mojego kompana. Nie wyglądał mi na zbyt spokojnego. A i jego muskulatura nie mogła się wziąć znikąd. Coś się zaraz zacznie. - Nie radzę – bąknąłem do niego, niemal bezgłośnie. Szczerze wątpiłem, że moje słowa cokolwiek przyniosą...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Na nic się zdały twe słowa. Twój towarzysz obdarzył cię jedynie szybkim spojrzeniem, zanim ryknął na cały głos: - HEJ, WY, OBEZJAJCY!!! Ponoć ta speluna słynie z tego że urządzo się tu niezłe mordownie, a tu nic! Co, stroch wos obleciał? Boita się Ola Łamignata? No chodźta, tchórze, pokażcie, że mocie joja! - w tym momencie rzucił w kierunku zdecydowanie największego "zawodnika" na boisku pustym kuflem po trunku, po czym kontynuował gadaninę - Trzaskać po mordach, wybijać zęby, podbijać oczy, a czasem złamać nochal, tak, jak to potrafi Olo Bonesrucher! Po chwili odwrócił się w twoją strone, chąc dać ci, niewątpliwie mądrą, radę. - A ty lepij właź pod stół i ani woż się wychylić - mruknął przyjacielsko. Jedynie tyle zdążył uczynić, zanim przed jego nosem przeleciał pusty kufel, być może ten sam, którego chwilę temu sam użył. Ostatecznie minął jego twarz o milimetry i rozleciał się na kilka fragmentów po spotkaniu ze ścianą. Rzuciłeś szybkie spojrzenie w kierunku, z którego nadleciał pocisk i już wiedziałeś, któż był tego sprawcą. Wielki, barczysty kuc ziemny o brązowym, ten sam, z którego Olo śmiał tak nieznośnie zakpić. Wstał i powolnym krokiem ruszył w waszą stronę. Na twarzy malowało mu się jedno uczucie - złość. Cała sala umilkła, oczekując na rozwój wydarzeń. - Nie lubię, kiedy ktoś we mnie czymś miota. Zazwyczaj ten ktoś kończy wtedy w kilku kawałkach. - rzekł, a właściwie warknął groźnie w stronę twego towarzysza, gdy już znalazł się dostatecznie blisko.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No i się zaczęło. A ja głupi myślałem, że nic się nie będzie działo. Dobrze, że chociaż miałem ładny punkt widokowy, i jako taką pewność, że mi nic się nie stanie. Kufel dwa razy przewędrował przez karczmę, by ostatecznie dokonać kresu swojego istnienia poprzez kolizję ze ścianą. Dwaj miotacze – mój kompan, Olo zwan Bonecrusherem, i dużo mniej znany mi kuc, wielkością i gabarytami dorównujący mitycznym herosom – stali naprzeciw siebie, wymieniając groźne spojrzenia. Giganta wprost roznosił gniew. W złości ciosy są może i silniejsze, ale dużo bardziej przewidywalne. Olo miał z tego powodu znaczną przewagę, ale i tak - był zbyt pewny siebie. Miał przeciwko sobie zaprawionego w karczemnych bijatykach „weterana”, a jego sytuacja mogła się wciąż bardzo szybko zmienić. W razie czego, powinienem mu jakoś pomóc. Jakby go tak obskoczyło kilku naraz lub nie wiem… Ale póki co, to pomocy on niezbyt potrzebował. Zdawał się panować nad sytuacją. Zdecydowałem się zatem poczekać na rozwój wydarzeń. Być może martwiłem się na wyrost. A może i nie… Kurde, żałowałem, że nie wziąłem ze sobą choćby drobnego zapasu ziół.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...