Skocz do zawartości

[Pojedynek] [C] Art Von Tyraec vs Anastazja


Recommended Posts

Widok tonącego w gęstej mgle pustkowia bynajmniej nie napawał optymizmem. Nie chodziło tu o jakiekolwiek niepokojące znaki, złą aurę, czy też szczątki zwierząt, nierozważnych obieżyświatów, rozszarpanych przez dziką bestię, bynajmniej. Po prostu czuć było obecność czegoś złego. Powietrze było dosyć wilgotne, a mgła zniekształcała odgłosy, nie tylko mowę czy oddech, ale również kroki. Podłoże było skostniałe, spękane, gdzieniegdzie dało się dostrzec porzucone bransolety, amulety, czy też wyszczerbione ostrza. Bez wątpienia ktoś już wcześniej przemierzał te strony.

 

Interesujące. Każdy, kto miał jakąkolwiek styczność z magiczną energią powie, że w porzuconych przedmiotach było coś… Intrygującego. Być może były to uszkodzone, zniszczone artefakty, których w jakiś sposób wciąż trzymały się zaklęcia żywiołów. A może po prostu były przeklęte, tak jak to miejsce…

 

Uschnięte, czarne drzewa pochylały się nad wydeptaną ścieżką w groteskowy sposób. Krzywizna, skręcenie ich nagich gałęzi zostały ukształtowane przez sam wiatr, który dmąc z daleka wciąż wprawiał drzewa w delikatne drgania. Zupełnie, jakby wciąż chciał poprawiać ich pozycję. Jakby w jego mniemaniu były one jeszcze niewystarczająco posępne, upiorne. Gęstość mgły sprawiała, że co jakiś czas kolejne drzewa, czy skały po prostu wyłaniały się z szarości. Próżno było szukać punktów orientacyjnych, czy też charakterystycznych miejsc. Wszystko było takie samo: szaro-bure, monotonne, martwe. Martwe, tak jak czarnoksiężnicy, którzy wiele wieków temu nawiedzili te strony. Jeziora, rzeki, puszcze zmieniły się w mokradła, zanim zupełnie wyschły. Łąki, lasy oraz pola przerodziły się w pustkowia. Mówiło się, że wiecznotrwała mgła powstała w wyniku transmutacji pyłu i dymu, kiedy to nieumarli magowie użyli ognia do przepędzania mieszkańców z ich domów i wzniesienia swej nekropolii. Dziś jednak wiadomo, że była to swego rodzaju bariera, odgradzająca pustkowie od reszty świata, przestrzegająca nieświadomych szalejącej tu śmierci śmiałków. Był to również znak dla mitycznego Strażnika Ognia, aby ten, przywołany przez monarchinię, wiedział gdzie uderzyć.

 

Według legend Strażnik Ognia był sługą tego, kto w ciągu Roku Feniksa zdołał zjednoczyć Elementy Harmonii i zainicjować trudne zaklęcie, stawiające na szali możliwość spełnienia jednego życzenia oraz życie przywołującego. Szczęśliwie dla księżniczki, zaklęcie powiodło się, a Strażnik Ognia na kilka chwil opuścił Słońce, aby wysłuchać życzenia. Usłyszawszy, że daleko, daleko na wschodzie, w niegdyś spokojnym i wesołym miasteczku zagnieździli się nieumarli wyznawcy magii śmierci, bóstwo natychmiast wyruszyło tam, gdzie mgła nigdy nie przemijała. Jeden jego podmuch położył kres bluźnierstwu, jakiego dopuścili się łasi na „życie” wieczne czarnoksiężnicy. Wszechpotężny płomień strawił wszystko.

 

Dlaczego tu jesteście? Dlatego, że swego czasu usłyszeliście inną legendę. Naoczni świadkowie przywołania Strażnika Ognia twierdzą, że on tak naprawdę nigdy nie opuścił zgliszcz nekropolii i jakaś jego cząstka wciąż siedzi w podziemiach. Jakby zostawił on tam swe „oko”, które miało po wsze czasy obserwować, czekać na wybrańców. A przynajmniej, do momentu nadejścia kolejnego Roku Feniksa. Mówi się, że trudno mu panować nad własną mocą i chętnie przeznaczyłby jej więcej, na spełnianie życzeń, lecz jak rozróżnić któż był godzien? Mówi się też, że żyjący od zawsze, nieśmiertelny bóg czuje się znudzony, dlatego też ilekroć zstępuje na planetę, zostawia swoich „obserwatorów” i czeka na moment, w którym znajdzie potężnych, świadomych swej mocy, ale również odpowiedzialnych magów, zdolnych do wielkich czynów. To do nich będą należeć kolejne życzenia. O ile oczywiście się wykażą…

 

Docierając do podziemi, czujecie obecność wyższego bytu, lecz nie macie wrażenia, że jest ono Wami zainteresowane. Jeszcze nie. Pokonaliście wieczną mgłę, przezwyciężyliście strach, a także wrażenie, że coś w tych pustkowiach bardzo, ale to bardzo nienawidzi gości. Czy to duchy czarnoksiężników? A może swego rodzaju manifestacja emocji Strażnika? Jeśli tak, to dlaczego miał w sobie tyle zła?

 

Rozwiązanie zagadki wydaje się dosyć oczywiste. W tym symbolicznym miejscu, wyklętym przez historię, a zapomnianym przez czas, należy stoczyć magiczny pojedynek. Nie taki, na jaki porwali się poprzednicy, liczący na życzenia, o nie. Walczące strony muszą włożyć całe serce, całą dusze w każde zaklęcie. Mają być zdeterminowane i pewne tego, że chcą odnieść zwycięstwo. Bóstwa nie interesuje pokazówka. Je interesuje magia. Czy będzie potrafili mu ją pokazać? Powróćcie żywi, by opowiedzieć, co widzieliście.

 

 

battle_of_friendship_by_dennybutt-d9b8fy

 

 

Już za moment zmierzą się ze sobą Art Von Tyraec oraz Anastazja. Kimże są ci śmiałkowie, zapytacie? Art, jako przedstawiciel dumnej rasy krwiopijców, może się pochwalić nie tylko rodzinnymi tradycjami oraz budowanym od ponad stu lat doświadczeniem. Zna tajniki magii krwi oraz lodu, zmiana kształtu, podobnie jak podobnym mu istotom, nie sprawia żadnego problemu. Być może mieliście już okazję ujrzeć jego nietoperzą formę, choć nie mieliście świadomości, że to właśnie on. Niemniej, na chwilę obecną możemy podziwiać jego oryginalny wizerunek – jasnoskórego mężczyznę o ciemnych, kręconych włosach i charakterystycznym zaroście. Nie brakuje mu piegów na twarzy.

 

Jego przeciwnikiem w tym pojedynku będzie Anastazja, posiadająca wiele postaci, aczkolwiek najchętniej prezentuje się jako kotka Egipskiego Mau, lub też jego bardziej przypominająca człowieka odsłona. Anastazja włada magią wielu planów, począwszy od planów żywiołów, poprzez ich kombinacje, na wszelakich ich pochodnych kończąc. Umożliwia jej to również godne wypełnienie przeznaczenia klucznika, który przemierzając różne światy, szuka swego celu. Czyżby nadchodzący pojedynek miał zwieńczyć owe poszukiwania? A może rozpocznie nowy ich rozdział? Może chociaż głód wiedzy Anastazji zostanie zaspokojony? A może po prostu zauważy coś nowego, coś, z czego nie zdawaliśmy sobie sprawy? Na początek, jej jedynymi przewodnikami będą Splot Mystry, Półpian Luster, Plan Astralny oraz Plan Czasu…

 

Nie zarządzam limitów na ten pojedynek. Po prostu, niech trwa, niech czary wypełnią całą przestrzeń, niech uczestnicy przypomną nam o starych, dobrych czasach. Wszak bardzo długo nie mieliśmy okazji powitać pośród aren nowych śmiałków. Nie zawiedźcie nas!

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wstęp:

Niewielu pozwoliłoby sobie samemu od tak zabłądzić, by znaleźć wyjście z labiryntu jakim były nieskończone schody... Wejścia do tego planu, na którym się znajdowały, były szeroko znane. Znajdowały się one w różnych dziwnych miejscach. Czasami były to różnego rodzaju łuki w szczerym polu czy zamkach, gdzie wystarczyło przesunąć jeden odpowiedni kamień by uruchomić portal... Gdzie indziej wystarczało uchylić drzwi pod właściwym kątem i zastukać w nie 3 razy. Wyjście jednak gdzie indziej ~ to było właśnie marzenie wielu ~ odnaleźć je, przemierzając kolejne stopnie; marmurowe czy drewniane, części zniszczone i nieprawdopodobne, gdzie nawet grawitacja czy czas płatały dziwne figle, jakby nie były stałe albo ujednolicone dla kolejnych platform, których styl potrafił się diametralnie różnić.

 

Nikt nie znał ich konstruktora. Jedni mówili o kolejnym tworze Ao, inni że jest to żart czarodziei z zeszłego milenium dla głupców podążającymi za marzeniami z legend ~ bez żadnego sensu czy logiki ~ podstaw podążania nimi jako dobra nierzeczywiste. Nigdzie jednak prawda nie była zapisana. Istniały tylko domysły i fakt że istnieją, więc ktoś musiał je stworzyć, a także świadectwa że mają wyjcie, gdzie czeka nagroda dla cierpliwych... Nikt nie odkrył jednak ich końca, dlatego przywarła do nich nazwa ~ nieskończone.

 

Anastazja nie raz próbowała przemierzyć je, ale mimo że podążała czy w górę czy w dół zawsze znajdowała to samo wyjście którym weszła na tą lokację... Nie poznawała nic nowego ~ żadnej nowej drogi... a zawsze zaczynała w komnacie co wyglądała jakby się znajdowała na polanie w lesie, gdzie wokół centralnego pnia wyrastały schody na następny poziom, a wszystko wokół zdawał się porastać chciwy bluszcz. Często zastanawiała się jak to wszystko pozostaje zielone w półmroku ogników towarzyszącym jej przez całą drogę, gdzie tam słońce wcale nie dochodziło ~ nie było go tak jak okien... Odpowiedź brzmiała dość niedorzecznie, bo nie dawała prawdziwej odpowiedzi, a była wręcz dość lakoniczna; magia, która utrzymywała to miejsce w pewnej równowadze... Wszystko wracało na swoje miejsce, że nie dało się pozostawić po sobie śladu.

 

Sama kotka przed wejściem tam zostawiła swoje materialne ciało w lodowym sarkofagu w swej klitce na planie eterycznym. Oszczędzało jej to na ekwipunku czy trudach podróży. Urzeczywistnione ciała astralne nie czuły zmęczenia czy potrzeby snu, a energię do podtrzymania tego tworu zapewniał jej kamień przepełniony esencją księżycową. Znajdował się on na bransoletce zaciśniętej na lewym nadgarstku. Zawsze również mogła się obudzić jakby nigdy nic się nie wydarzyło jej samej. Wystarczyło tylko otworzyć oczy jednym zaklęciem by wrócić do siebie jak po nitce do kłębka.

 

W tamtej chwili leżała wyciągnięta na leżu z czarnego bluszczu, patrząc na sklepienie zbudowane z wyciosanego marmuru... Patrzyła na niego myśląc już chyba kolejną godzinę czego nie zrobiła by znaleźć to coś, aż poczuła że kawał czegoś zimnego uwiera ją tak po prostu w grzbiet. Nie zwróciła na to uwagi wcześniej uznając to za nieistotne aż zła na niewiadomo co, a zwłaszcza zniecierpliwiona na wszystko wokół, wstała obchodząc wszystko dookoła... Złapała kłęby roślinności odkrywając to co znajdowało się pod nią, a okazał się nim kolejny drewniany właz z żelaznymi okuciami... Podniosła go z łatwością, a na jej twarzy pojawił się uśmiech ale tylko na moment. Znalazła coś nowego.

 

Właściwy pojedynek:

Dęby Adamowe były roślinami bijącymi na głowę właściwościami magicznymi każdą inną. Łatwe do nasycenia, dobry i tani przewodnik magiczny, chętnie wykorzystywany do masowej produkcji dóbr magicznych... Ten jednak okaz został złamany w pół i spalony że pozostał po nim tylko martwy, bezużyteczny korzeń w szczerym wypalonym polu. Taki właśnie krajobraz napotkała kotka po wyjściu z portalu, w który władowała się tylko dlatego że wszystkie światła nagle zgasły. Potem pojawiły się tylko zmiany grawitacji i zjawiła się właśnie tam... lądując dość twardo na jałowej ziemi. Szybko się z niej jednak podniosła.

 

Dziwiła ją wszechobecna mgła i cisza ~ dawno nie czuła się właśnie tak ~ jej zmysły odbierały pustkę i to ją właśnie wprawiało w pewien niepokój... Ona sama przyglądała się temu  wszystkiego z ciekawością, poszukując wytłumaczenia aż jej srebrny zegarek zawieszony na szyi nie zaczął zwyczajnie świrować. Ciągnął ją w jakimś kierunku i wskazywał wyraźnie jakieś miejsce w poziomie. Czy to miało być wskazówka gdzie ma się udać ~ wizualizacja jej pragnienia?  Nie mogło się jej nic złego stać. Prawda?

 

Tak sobie przynajmniej wmawiała, zostawiając pojedynczą runę z pełnym jej imieniem i końcem portalu z jego nazwą ~ "Ad'eta", by móc w razie czego wrócić w tamto miejsce jeszcze raz. Miała tylko nadzieję że nie jest to tylko kolejne piętro schodów, gdy zaczęła iść przed siebie nie widząc więcej wokół siebie żadnych stopni. To było naprawdę dla niej nierzeczywiste że wreszcie znalazła swój własny koniec. Tylko gdzie czekała nagroda za wszystkie trudy? Czy to nie był jeszcze koniec... To też krzyczało dość głośno w jej głowie, że nie mogła tego od tak pominąć.

 

Gdy przemierzała to miejsce, ciągnięta dosłownie przez swój własny los, zaczęła patrzeć na wszystko ze sporą rezerwą... Domyśliła się gdzie znalazła się i co czeka na nią, gdy już tam dojdzie. Czy ta historia była prawdziwa czy tylko powstała w celu ukrycia czegoś innego, by opisać w wygodniejszy sposób to co pozostało po tym. Nie wiedziała, gdzie miałaby szukać odpowiedzi na to ale według przesłanki; nagrodą było jedno życzenie. Czy naprawdę go potrzebowała? Czy naprawdę takie było jej marzenie... Popadła w wątpliwości zaciskając swe zęby, by nie mówić nic do siebie z dość głupiego przyzwyczajenia.

 

Dopiero po godzinie dotarła do samotnego głazu w pośrodku pustkowi. Wiedziała co ma się stać, według dość oczywistego dla niej rozwiązania. Zdążyła wszystko przeanalizować i musiał być ktoś więcej, jeśli miała zdobyć swoje marzenie... Czy ten ktoś na nią już czekał, czy miał dopiero nadejść? Zegarek przestał ją ciągnąc na co odetchnęła z ulgą wskakując na gładki głaz narzutowy jednym susem, po czym usiadła na nim, oglądając się dookoła... Tylko przez moment sprawdziła przez eter czy coś nie czai się w mgle, więc jej oczy zajarzyły się jadowitą zielenią.

 

Sama przybrała pozycję myśliciela i jakby skamieniała... Wyglądała jak zagubiona dusza ze starych bajek, która poszukiwała drogi do raju ale w życiu jej coś zabrakło... Nie wydawała się materialna ale taka była, a powodem wątpliwości było to że jej ciało zwyczajnie było odrobinę przezroczyste, a w piersi antropomorficznego kota unosiły się cztery pomniejsze sfery w czterech kolorach: śnieżnobiałym, srebrzystym, niebieskim i krwistym,...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stukający za oknem deszcz. Mieszkanie skąpane w półmroku i muzyka z gramofonu. Męski wokal śpiewający o życiu w drodze, w fotelu obok, mężczyzna, ubrany w ciemny garnitur. Wpatrywał się zamyślony w okno. Po chwili rozległ się dźwięk kukułki, takiej zegarowej. Wtedy mężczyzna spojrzał na zegar i powstał. Nadszedł czas.

 

Wstał ze swojego fotela i przeciągnął się. Poprawił garnitur, wyjrzał jeszcze przez okno po czym wziął swoją laskę z głową kruka. Założył cylinder i wyszedł ze swego mieszkania. Teraz dało się zobaczyć się frak, elegancki ale nieco wytarty, do tego czerwony krawat i biała koszula. W ciemności zabłysnął metal, naszyjnik z pentagramem. W świetle latarni naftowych i tak nie było zbyt wiele widać, ot istota w ciemnym stroju przemierzała ulice miasta.

Wreszcie wszedł do jakiegoś budynku, zszedł do piwnicy gdzie na krześle siedziała jakaś osoba, wskazała na błyszczący symbol na kamiennym podłożu. Mroczna istota stanęła po środku, po chwili w w chmarze dymu pomieszczenie całkowicie się zmieniło. A raczej upiorny jegomość się przeniósł. Był teraz na środku polany, odetchnął głęboko i rozejrzał się. Spojrzał na coś co przypominało busole, po chwili poszedł w kierunku wskazanym przez wskazówkę. 

 

Po dłuższej wędrówce, wreszcie klimat się zaczął zmieniać, trawa zmieniła się na suchą ziemię, w której to pod wpływem upiora, będącego Artem Von Tyraecem, pojawiały się ślady butów i dziury po lasce. Gęsta mgła i atmosfera bardzo podobała się krwiopijcy, wedle jego mniemania było tu bardzo klimatycznie. Powykręcane drzewa, niezbyt widoczne otoczenie i wszechobecny piach i pył. Do tego aura magiczna, zniszczonego wielką bitwą miejsca. Ależ dawno go w takim miejscu nie było. 

 

Jednak był dopiero na początkach pustkowia, z każdym kolejnym krokiem czuł jak martwe jest to miejsce coraz bardziej, tylko sucha ziemia. Żadnej krwi do wykorzystania. No poza jego własną, albo jego przeciwnika. Poprawił włosy dalej krocząc przed siebie nucąc jakiś utwór. Zupełnie inny niż ten którego wcześniej słuchał. Rozglądał się po okolicy, nie widział zbyt wiele, w końcu była mgła, wieczna mgła. Po chwili zaczął pogwizdywać. Wyczuł coś, ale dość daleko. Czyżby przeciwnik. 

 

Podszedł jeszcze bliżej, był jakieś czterdzieści metrów od wroga, podrzucił laskę i chwycił ją w połowie. Oczy zabłyszczały. Wreszcie stanął piętnaście metrów od przeciwniczki. Odchrząknął i skłonił się nisko, w prawej ręce trzymał cylinder który zdjął z głowy w czasie ukłonu. Stanął prosto opierając laskę o podłożę. 
- Witam panią. nazywam się Art Von Tyraec. Wnioskuję że będziemy teraz walczyć. Liczę więc na uczciwą walkę. Nie interesuje mnie życzenie, będące nagrodą za wygraną. Chce jedynie doskonalić swe umiejętności. - powiedział. Zupełnie niepotrzebnie chodziło tylko o grzeczność.  Nie wyrażał zupełnie żadnych emocji. Po prostu przyglądał się antropomorficznej kocicy. - Jeśli więc pani pozwoli to w zaatakuje. Nie ma sensu rozmawiać. Mam jednak nadzieje że po tym wszystkim spotkamy się już w mniej bojowej atmosferze i będziemy mogli po prostu porozmawiać. - Założył cylinder. - Mam też nadzieje że uczynimy z tego wspaniałe widowisko. - zakończył wypowiedź. Wywołał małą chmurę pyłu podrywając popiół do góry. Wtedy prawie natychmiast strzelił lodowym pociskiem w kierunku kocicy. Zaraz potem niedużą falą lodu sunącą po ziemi. Czekał na ripostę. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Według twojego życzenia... Jestem Anastazja... - zasyczał niewyraźnie wiatr nie ona, bo kocica nie poruszyła nawet ustami, gdy wybiła się, wykonując salto w tył, pozwalając rozbić się lodowemu pociskowi o kamień, na którym to wcześniej siedziała. Po tym z kocią gracją opadła na ziemie, by się w nią zapaść, gdy to grunt zaczął się zmieniać na wieleset metrów w koło najzwyczajniej w lustro. Fala srebra w mgnieniu oka zalała rzeczywistość. Nie w sensie że był pokrywany srebrnym nalotem. Nie... Świat stawał się jednym wielkim lustrem ~ Gabinetem Luster ~ jednym z ulubionych zaklęć samej kluczniczki. Zaklęcie stanowiło tylko pokaz, bo nie zmieniało wcale tak wiele. Nie ingerował w prawa magii... Poszerzał tylko perspektywy przemieszczania się w jego obrębie.

 

Świat podzielił się na dwoje ~ dwa wymiary tej samej rzeczywistości, oddzielonej symetrią podłoża. Wampiry jednak nie posiadały odbicia, więc nie mogły do woli zamieniać się ze swym szklanym odbiciami, które było niewrażliwe ~ przecież stanowiły tylko iluzję świata zamienionego miejscami. Zdziwiła się sama podróżniczka że ominie ją zabawa w kotka i myszkę, po jej świecie o zmienionych zasadach postrzegania rzeczywistości.

 

Stojąc po drugiej stronie tafli, nie widziała swojego przeciwnika, który przecież pozostał w świecie rzeczywistym. Nawet nie widziała jego lustrzaka, jak więc miała zrobić to co lubiła? Sięgnęła więc swoimi palcami po Splot Mystry, który u niej objawił się wstęgami zielono-srebrnej energii, kształtującej się w kolejne kręgi magiczne na jej przedramionach. Wiedziała że czas na pokaz, a ona nie miała kompletnie nic do stracenia, oprócz tego że mogła okazać się niegodna wymarzonej nagrody.

 

Przebiegła parędziesiąt metrów, zanim znów powróciła na plan materialny, pojawiając się tuż koło przeciwnika. Odruchowo uwolniła zmagazynowaną magię załamując przestrzeń astralną wokół siebie... Powstała pojedyncza wyrwa w rzeczywistości napuszczając w świat fizyczny rozgrzaną elektroplazmę. Gorące opary otoczyły ją bez żadnej szkody. Przecież jej ciało zostało zbudowane z tej samej materii tylko uporządkowanej inną siłą...

 

Jeśli obecna mgła mogła przerażać żywe istoty, to burze mentalne w postaci nawałnic elektroplazmy na planie rzeczywistym należały do widoków pięknych, ale niesamowicie niebezpiecznych dla istot nie pochodzących chociaż po części z rodzimej sfery tego zjawiska. Zwykłe przedmioty z materii planu materialnego w parometrowym obszarze, były przyciągane i spalane na czynniki eteryczne w kotłującej się dziko mgle koloru uspokajającego błękitu. Anastazja miała tylko nadzieję że jej przeciwnikowi nie przyjdzie do głowy wskakiwać w nieznaną moc... Nie miała ochoty na przerywanie zaklęcia, tylko dlatego żeby nie zabić swojego przeciwnika, istniały jednak zasady pojedynkowania się, a ona nie zamierzała ich łamać przez jakiegoś idiotę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Twarz wampira wykrzywiła się w grymasie ukazującym wielką niechęć. Otoczenie w jego mniemaniu zaczęło śmierdzieć. Lustra miały w sobie nieco srebra, które co prawa nie mogło go zabić, ale wywoływało nieprzyjemne uczucie, do tego zapach tegoż pierwiastka był w jego mniemaniu paskudny. Temu też prawie natychmiast chciał się od niego oddalić, niestety cała okolica stała się lustrem, co prawda z powodu wszechobecnej mgły stawało się morkę i mniej było w nim widać ale wciąż śmierdziało. 

Podskoczył, w powietrzu rozsypał się jako chmara nietoperzy i wzniósł wyżej. Jakieś dziesięć metrów nad ziemią, no może nieco więcej, powrócił do swojej ludzkiej postaci i zawisnął w powietrzu. 

 

Nie bardzo wiedział po co tworzyć lustrzane podłoże, powątpiewał że ,,Anastazja'' jak to się przedstawiła, zrobiła to tylko z chęci wywołania u wampira wstrętu. Zaklęcie na takim poziomie dla czegoś tak błahego. Dało mu to jednak do myślenia. Jego oponentka była na wysokim poziomie. Zmiana całego podłoża w lustro, nawet jeśli zupełnie niepotrzebne, było magią na wysokim poziomie, a to oznaczało problemy. Zwłaszcza  że on sam raczej na takim poziomie nie był. Był bardzo silny, to fakt, ale czy umiejętność zmiany całego pola bitwy w jednej umiejętności mogła równać się z jego magią? 

 

Nie pora na myślenie o takich rzeczach gdy jest się atakowanym. Gdy oponentka pojawiła się obok, Art instynktownie odskoczył, a raczej odleciał kilka metrów dalej, wrząca elektroplazma w tym mokrym otoczeniu była irytująca nie tylko z powodu swojego gorąca, ale też z powodu że zaczęło robić się duszno. Woda parowała, temu więc trzeba było wychłodzić atmosferę.

 

Cały ubiór i włosy Tyraeca kierowały się w stronę plazmy jakby chciały się do niej dostać, jednak sam wampir nie ruszał się. Za to tkał swe czary. Kilka gestów sprawiło że wokół jego ramion pojawiły się mgiełki które był wręcz niesamowicie zimne, jednak nie przeszkadzały samemu rzucającemu. Jeszcze jeden gest a potem gwałtowne rozłożenie rąk i burza zaczęła mieć przeciwnika. Zamieć. Do tego zamieć tak silną i tak rozległą że spokojnie obejmowała wiele metrów. Do tego zrobiło się zimno, nie było tak daleko do granicy zera absolutnego. Co za tym idzie, wrząca plazma zaczęła się schładzać, zaklęcie podtrzymywane przez maga, który najwidoczniej niewiele robił sobie z faktu że wywołuje taką anomalie pogodową, zaczęło walczyć z inną anomalią, tym razem wampirzą. 

 

Zaklęcie kotki musiało się nieco osłabić, w końcu zimno spowalniało reakcje cząsteczek. Więc teraz pora na kontratak. Teleportował się nad nią, jakieś dwadzieścia metrów. Skupił magię w dłoniach a następnie zaczął ciskać w nią z góry soplami, na koniec wykonał bardziej skomplikowany gest po czym wokół oponentki pojawił się lodowy sarkofag który zaczął schładzać ciało kotki. Trudno ocenić co było zimniejsze, atmosfera na zewnątrz, czy w sarkofagu?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Anastazja od samego początku wiedziała że tak dokładnie będzie... Los sprowadził przed nią kolejnego jegomościa, który coś chciał od życia, a ona postąpiła tylko tak jak chciał, odczytując ze zjawisk czysto astralnych jego intencje. Spełniła wysnutą wizję rzeczywistości, specjalnie cofając się do tyłu przed jego mocą, której nawet nie poczuła. On chciał walczyć z czymś czego wydawało jej się że nie rozumie... Plazma ~ stan skupienia materii pomiędzy gazem a ciałem stałym, pomylona z energią myśli ~ elektroplazmą, którą wypełniony był plan astralny...


Jak miała pokazać cokolwiek, jeśli w takim wypadku jego magia będzie się zwyczajnie mijać z jej, by trafiać boleśnie. Jak on chciał walczyć z jej światem, bo ona właśnie tak się pojedynkowała; doprowadzała do sytuacji że przeciwnik poddawał się przed potęgą otoczenia, nie jej, bo sama nie lubiła walczyć bezpośrednio. Wydawało jej się to nudne, wolała patrzeć jak inni się szamoczą w jej sieciach i problemach z przeżyciem. Tu jednak, co miała zrobić jak on chciał się zwyczajnie o nią zabić, jak nie zaczęła jeszcze nawet czarować tak na poważnie? Napuściła tylko innej materii, a przez niego musiała zamknąć wyrwę dźwięcznym pstryknięciem swych palców.

 

Próbował ją samą zamrozić po zamknięciu w sarkofagu, ale jak chciał to zrobić, jeśli w tym ciele nie było czego? Nie było mięśni, krwi czy kości... A ciało astralne nie zmieniało swych właściwości w kontakcie z innymi temperaturami nie licząc odczuwania ich w ograniczonym stopniu informacją typu ~ jest zimno czy gorąco.

 

Jej palce dotknęły ściany sarkofagu, badając jego chropowatą powierzchnie. Gdyby zabrała ze sobą inną cząstkę mocy, opuszczenie go byłoby o wiele prostsze, gdy nie chciała się po prostu z niego ulotnić... Ale musiała się ograniczyć jeśli tamten miał nie uciec ze strachu z myślą; jak ma pokonać coś czego nie mógł nawet dobrze złapać...

 

Końcówka jej palca rozgrzała się, gdy zaczęła wydrapywać w powierzchni znak będący jednym, długim pociągnięciem składającym się na symbol feniksa, w którego to środek walnęła pięścią dostarczając mu należytej energii magicznej, zasilającą runę... W tym czasie na zewnątrz sarkofagu pojawił się ten sam znak, gdy ogniste skrzydła objęły go szczelnie, tnąc wzdłuż linii rysunku, tak że jego kawałki zaczęły spadać na ziemie, gdy magia podtrzymująca sarkofag była rozpraszana energią księżycową z bransoletki na nadgarstku Anastazji.

 

Sarkofag zniknął w pulsie energetycznym, tak że jego odłamki poleciały w każdym możliwym kierunku, a kotka wyskoczyła z niego w kierunku wampira zbierając rozproszoną już moc w ostrze długiego miecza o srebrzysto-księżycowej klindze, która ukształtowała się bezpośrednio w jej dłoni... Przyłożenie jej w newralgiczny punkt anatomiczny oznaczałoby że wygrała ten pojedynek... bo tamten nie zdołał się osłonić przed jej siłą... Leciała na niego bez wyrazu, prawie na oślep...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Wampir, dla własnego bezpieczeństwa, oddalił się gdy widział co dzieje się z sarkofagiem. Temu też gdy jego zaklęcie zostało przełamane dystans pomiędzy nim a wrogiem dawał mu kilka dodatkowych chwil na reakcje. Nie wiedział jak szybko będzie poruszać się przeciwnik lub jego czar ale dystans zawsze może się przydać. 

 

Jak się okazało, odsunięcie się było dobrą decyzją bo kotka utworzyła coś w rodzaju lancy, chociaż może bardziej miecza. W zasadzie z jego perspektywy obie możliwości były prawdopodobne bo z tego co wywnioskował ruchem jaki chciała wykonać było pchnięcie. Chociaż mógł się mylić, w końcu jeszcze nie uderzyła. Gdy była już na tyle blisko że mogła uderzyć nietoperze rozleciały się w różne strony, było ich trzydzieści siedem, była w tym swego rodzaju taktyka bo w pewnym momencie zamieniły się w krew która utworzyła ciało wampira. Z tym że z drugiej strony, to dało mu chwilę czasu na wyjęcie noża o krzywym ostrzu, w pewnym sensie wężowym. Wbił nóż w swój brzuch po czym wyjął go, krew skapywała na ziemie, a dokładniej na lustro i rozlewała się tworząc krąg. W pewnym momencie krople się zatrzymały a czerwona plama na ubiorze wampira przestała rosnąć. 

 

Wampir zdjął rękawiczkę z lewej ręki, pokazując symbol na dłoni, koło opisane na trójkącie w środku którego wpisane było drugie koło z symbolem, runą o wężowych kształtach. Chwycił w tę dłoń swoją laskę, mniej więcej w połowie. Jego lewe oko zrobiło się żółte a źrenica zaczęła przypominać taką należącą do jaszczura. Twarz wampira zrobiła się biała, nie był po prostu blady, był biały, wszystkie żyły na jego twarzy były widoczne, do tego pod oczami pojawiły się cienie. Pewnie na ciele też to tak wyglądało.

 

Sam krąg na ziemi utworzył runę, dużą, o średnicy około trzech metrów. W okręgu było oko, delikatnie przymknięte z wąską źrenicą i kilkoma kreskami odchodzącymi od niego. W pewnym momencie ziemia na której był krąg magiczny pękła, tworząc dużą bliznę na runie sprawiając że ta była nieco przekrzywiona. Chociaż kto wie czy ma to jakiś wpływ. Raczej nie...

 

Wbrew pozorom cała sytuacja nie trwała długo, nie więcej niż pół minuty. 
- Atakowanie mieczem przeciwnika który może się teleportować, bez uprzedniego uniemożliwienia mu ruchu, jest często niezbyt dobrą taktyką. - stwierdził spokojnie. Wyszczerzył się pokazując zęby które teraz zdawały się być nieco ostrzejsze. Po chwili przed Tyraecem pojawił się krąg magiczny w kolorze intensywnej zieleni. Po chwili z kręgu wydobyły się płomienie w czymś co przypominało smocze zionięcie. Sam wampir podtrzymywał czar trzymając przed kręgiem prawą dłoń, krąg jak się okazało zasilał się krwią która wylatywała z ręki maga.
 

Ogień co ciekawe temperatury nie miał, nie dało się wyczuć czy jest ciepły, czy jest zimny, po prostu był, nie palił, nie chłodził. Zamiast niszczyć ciało trawił magię, podtrzymywany był jednak życiem samego rzucającego więc gdy otoczenie wokół kotki było już pełne płomieni wampir przerwał zaklęcie. 

- Wreszcie czuje że żyję... - powiedział przy okazji wydając zadowolony pomruk. Płomienie powoli znikały... a sam wampir unosił się w powietrzu nad kręgiem z okiem. W lustrze, w miejscu gdzie była tęczówka oka, coś się poruszyło... Coś nieludzkiego... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wampir sam mówił; złap przeciwnika zanim zaatakujesz bezpośrednio, tak przynajmniej świadczyły słowa wypowiedziane przez niego, gdy kotkę objęły płomienie... Nie było już jej tam wprawdzie, tylko jej miejsce zajęło odbicie, gdy ona znajdowała się po drugiej stronie lustra... Zaklęty  miecz eksplodował morzem światła, zalewając przez krótki moment całe pole... Jeśli oczy przeciwnika miały chociaż trochę fizycznych właściwości powinny zostać oślepione na krótki moment, na to przynajmniej liczyła Anastazja, gdy ulotniła się w górę odbijając się od powietrza.

 

Marzyła by coś zobaczyć, od dawna, gdy tkwiła w ciemnościach, jednak mgła alchemiczna skutecznie jej to przysłaniała... Dawno nie czuła promieni słonecznych muskających jej zwyczajne ciało. Czy mogła spełnić swą zachciankę podczas pojedynku, gdy znalazła się w miejscu gdzie mgła znajdowała się wszędzie wokół niej, a krąg wampira był lewie dostrzegalnym błyskiem, tak jak promienie słoneczne, co chciały przebić się przez tą samą kurtynę...

 

Wokół Anastazji zaczął się unosić złoty pył... Zakrzywiał on rzeczywistość wokół niej, prostą kwestią przebiegu czasu. Potrzebowała piasku temporalnego, by zrobić to co chciała... Zaczęła tworzyć komin dla promieni gromadząc zebrany materiał w formie kuli. Czas dla tworzących tego walca został w czystej teorii zupełnie zatrzymany ~ Właśnie tam najmniejsza znana jednostka czasu płynęła jak zwykła sekunda, gdy gdzie wszędzie indziej biegł on bez żadnych zmian... Słup południowego słońca uderzył w arenę rozświetlając ją. Nierówna powierzchnia lustra rozświetliła okolicę licznymi refleksami, co wbijały się głęboko w mgłę niczym tęczowe sztylety...

 

Anastazja pochylała się nad kulą, a wokół niej unosił się jakby pierścień Saturna, na którym zaczęły pojawiać się kolejne znaki alchemiczne, tworząc skomplikowany przepis na twór... Z dłoni Anastazji wystrzeliła potrzebna energia inicjując reakcję, wtem ciało astralne zaczęło zanikać, a krąg alchemiczny został aktywowany jaśniejąc niczym tysiąc słońc...

 

Alchemia była nauką polegającą na równorzędnej wymianie ~ ile dało tyle samo można było otrzymać i ta zasada stanowiła nadrzędną cechę tej gałęzi  magii. Nie mogła ona jednak stworzyć części duchowej życia... Było to właśnie sprzeczne z nauką ~ część duchowa zwana duszą nie mogła zostać sfabrykowana, tak jak wspomnienia czy osobowość... Właśnie to zapewniło ciało astralne, które zostało pochłonięte przez kulę...

 

Kula mgły zmalała gwałtownie redukując się do fizycznej postaci Anastazji tworząc nową cielesną formę dla siebie i czaru który musiała zastosować na maga krwi. Ciało astralne miało za mało możliwości ingerencji na dłuższą metę, a ona nienawidziła tej dziedziny magii, którą posługiwał się przeciwnik... Gardziła czymś takim, ponieważ było o wiele więcej bezpiecznych źródeł mocy niż własne ciało. Dawała ona wprawdzie niesamowite efekty ale ktoś znający się na magii nie miał problemu z kontrowaniem właśnie jej źródła nie naruszając żadnych zasad pojedynku... Nie uderzała przecież tylko i wyłącznie w niego, a we wszystkich...

 

Gdy otworzyła swe agrestowe oczy przetoczył się  przez nie niejeden niewyjaśniony błysk... Stała ona tak w słupie światła który okalał jej ciało... Inaczej zapamiętała to uczucie ale to się nie liczyło... Wokół niej nadal unosił się temporalny pierścień ale opadł w moment gdy wypełnił swoje zadanie rozsypując się po całym polu bitwy, gdy kotka wyciągnęła rękę przed siebie szepcząc parę słów, kierując znowu dłoń ku słońcu, którego promienie zzieleniały... Wyglądało to jakby znaleźli się w zielonej deszczówce...

Na polu bitwy pojawiły się 3 węże wykonane ze światła, które pojawiły się tam za sprawą soczewki czasowej umieszczonej wysoko w atmosferze... Zaplotły się one w pewien skomplikowany wzór, po czym zastygły, a ich oczy zabłysły, gdy moc kręgu aktywowała się na wyznaczonym obszarze pokrywający tereny daleko poza gabinetem luster...

 

Teren został przeklęty... Każde istnienie straciło błogosławieństwo Prometeusza ~ rany nie mogły zostać uleczone... Nic nie mogło urosnąć, bo ten kawałek świata został skazany na zagładę przez ten właśnie znak, co kondensował przekleństwo bogów olimpijskich. To była właśnie broń Anastazji na jegomościa, co znajdował się niżej. Używał magii krwi, która wykańczała ciało, bo taka właśnie była cena, a przez nią jego organizm tak jak jej, nie mógł się regenerować wcale. Powinien słabnąć jeszcze bardziej gdyż moc nie mogła być regenerowana.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Gdy miecz wybuch wyzwalając światło Wampir zamknął tylko prawe oko. Lewe zdawało się mieć inne właściwości. Nie reagowało na światło ani na ciemność... czy on w ogóle przez nie widział? Trudno powiedzieć. Nadmiar krwi zaczął sunąć ku ranie z której to została pobrana, w czasie gdy przeciwniczka tkała jakieś zaklęcia. 

Wiele osób sądziło że słońce jest groźne dla wampirów. Mieli racje, ale tylko po części. Wampiry niższego sortu nie był w stanie wytrzymać ataków ognia, światła ani niczego co święte. Sprawa miała się zgoła inaczej u wampirów wyższego sortu. Wampiry wyższe nie tylko szczyciły się nieśmiertelnością (nawet jeśli zrobić z nich papkę udało by mu się zregenerować). Co prawda ich ciała wciąż były fizyczne i dało się uszkodzić.

 

Przełożył laskę do drugiej ręki i schował ją za plecami. Z zaciekawieniem wpatrywał się na kotkę gdy ta stała w słupie światła, oraz gdy stworzyła trzy węże. Dość szybko poczuł zmianę atmosfery. W końcu przeklęła cały obszar i pozbawiła wszystkich możliwości leczenia. Ciekawa technika. 

- Muszę przyznać że to dość ciekawy sposób radzenia sobie z magami krwi. - powiedział po czym pokiwał głową. Zdjął cylinder i ukłonił się. - Chylę czoła przed przebiegłością panienki. - oznajmił bardzo serdecznie. - Zapomina panienka jednak o fakcie że mam swoje własne znaki na tej ziemi. - tu wskazał na znajdujący się na ziemi krąg który zdążył już zmienić kolor na bordowy. - Mam bardzo dużo szczęścia że zrobiłem to nim panienka przeklęła to miejsce. Mimo wszystko, krąg jest pod jurysdykcją Boga Krwi, więc wciąż spełnia swój cel. Ostatni krzyk pozwalający powrócić mi do życia. Nic więcej. Przedłużenie mojego działania. - wyjaśnił. 

 

Podniósł lewą rękę i wycelował w przeciwniczkę, wiedział że musi ograniczyć ranienie samego siebie do niezbędnego minimum. Używając magi lodu płacić swoją siłą magiczną, nie życiem. Niestety miał mniej magicznych sił niż życia w sobie, temu też musiał naprawdę uważać jak zamierza rozdysponować swoją moc. Po chwili jednak nakręcił palcami w powietrzu runę która po chwili wybuchła wysyłając w kierunku kotki sople lodu. Zaraz potem wykonał kolejny krąg i wystrzelił salwę pocisków, tym razem jednak przy użyciu własnej krwi. Pociski te wyglądały jak czarne kryształy i leciały bardzo szybko, jednak nie był zbyt duże. Po chwili pstryknął i pod kotką pojawił się kolejny symbol, z niego wyleciały czarne ostrza. Zaraz potem po skosie, nad przeciwniczką z innego kręgu wystrzelił ciemny promień. Na sam koniec wampir machnął ręką a fala energii została posłana w stronę oponentki. 

 

Machnął ręką żeby strzepnąć z dłoni krew a potem podniósł ją przed siebie i zaczął czekać na odpowiedź. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[Anastazja]

Anastazja westchnęła tylko znudzona, zamieniając się ze swoim odbiciem po raz kolejny i patrząc jak kolejne fale ataków przechodzą przez jej ciało, nie robiąc jej krzywdy. Dopiero gdy nawałnica ustała, powróciła na plan materialny, stając przed wampirem z wątpliwym uśmiechem. Czuła wszystkie zapachy które je otaczały i dopiero wtedy dowiedziała się z kim ma dokładnie do czynienia. Ta woń aż za wiele mówiła o właścicielu.

 

- Ja nie zapominam... - próbowała się odgryźć posyłając mu pewnego rodzaju uśmiech. - Czekam na efekty by było ciekawiej. Podobno niegrzeczne jest niszczenie czegoś zanim nie zadziała. - Przekręciła pytająco głowę. - Nieprawdaż? - Wskazała dłonią świat. - Gdzie podziałyby się te wszystkie zwroty akcji. Nie byłoby ich i cała magia by prysła... - Faktycznie pstryknęła własnymi palcami akcentując wagę swojej wypowiedzi. - Tak jak teraz o to prosisz... Przepraszam...  Kusisz - ostatnie słowa wyszeptała. - A ja nie odmawiam.

 

- Panienką się nie przypomina... - zwróciła się żwawiej, a w tonie jej głosu było oskarżenie. - Bywają kapryśne niczym królowe świata... a taki dystyngowany dżentelmen powinien pamiętać o swoich radach. - Rozłożyła ręce odsłaniając się. - Czyż sam nie wspominałeś że ataki bezpośrednie nie mają sensu, gdy przeciwnik może się przemieścić? - Przyłożyła sobie kciuk do piersi na której pojawił się złoty krąg o wielu kanciastych literach... - Uproszczę ci to ale najpierw wypadałoby mi przedstawić swą profesje skoro twoją znam przed tym co zaraz zrobię, byś nie był zaskoczony... - Wyszczerzyła kły. - Jestem klucznikiem... i zamykam to co otwarte według własnego uznania...  i na odwrót... - Urwała na moment wyraźnie się czemuś przyglądając zanim znowu zaczęła mówić, a każde słowo było jak delikatny wiatr, jakby to nie do końca ona mówiła.

 

- Żałosne jest wyznawanie demona i nazywanie go bogiem, mimo że na to nie zasługuje wcale. Prymitywne to się wydaję. Tak jak dobór rasy i klasy... Wampir rzucający własnym jedzeniem? Tak to dla mnie wygląda i powiem szczerze że tak dziwnego maga jeszcze nie spotkałam ale do zabawy czas wrócić... Nie zaakceptuje innego mężczyzny w moim towarzystwie w tej chwili. Przykro mi... - Błysnęła jeszcze raz kłami, przymykając oczy zanim dało się zauważyć że jej ramiona zaczynają być oplatane przez fioletowe wstęgi... Wiedziała czego chciała, gdy wyszła od niej dookolna fala fioletowej magii zamykając siebie i jego w jednej kuli co prawie dotykała jego portalu z tym co siedziało wewnątrz niego... Miejsca szczególnie dużo nie było i oto właśnie jej chodziło.

 

Zaklęcie które rzuciła nazywane było przez wielu nienaruszalną sferą Otiluke'a... Odcięła się od tego co znajdowało się na zewnątrz i wpływu tego na świat wewnętrzny... Magia czy inne formy energii albo elementy fizyczne nie przechodziły przez tą opalizującą barierę tak bardzo podobną do turniejowej, która chroniła publiczność... Resztę zostawiła przeciwnikowi... Ona swoje zrobiła. Zamknęła ich na ringu gdzie czekała na to aż zatańczy z nią zanim się nim znudzi zupełnie.

 

- Nudzisz mnie... - wytknęła mu wskazując na niego swoim palcem... Wiedziała że to nieelegancki i o to właśnie jej chodziło.

Edytowano przez Hoffner
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Wampir w jednej chwili przybrał wyraz twarzy sugerujący zażenowanie. Pokręcił głową, ale stał w miejscu.

- Zapłaciłem nawigatorowi aby przybyć do tego świata. W zamian za to zaczęto obrażać religię mojego świata nazywając jednego z bogów demonem, zarzucono mi autokanibalizm twierdząc że rzucam własnym jedzeniem. - jego twarz zmieniła się, wcześniej wyglądał całkiem urodziwie, teraz jego oczy zdawały się być ostrzejsze, usta bledsze. Wyglądał jakby bardziej zwierzęco. - Nazywasz się klucznikiem a nawet nie wiesz nic o domu swojego przeciwnika. Tworzysz ringi sądząc że są nieprzebijane a nawet nie widziałaś nigdy kogoś używającego takiej magii jak ja? - Było to pytanie retoryczne. - A to podobno ja jestem tym złym. - westchnął. - Jeśli nie potrafisz mieć szacunku do swojego przeciwnika to lepiej zamilknij. - oznajmił zdejmując frak i podwijając rękawy, jak się okazało w połowie przedramion miał kręgi magiczne, na obu identyczne. 

 

Obrzucił cię spojrzeniem które sugerowało że uprzejmość zniknęła bezpowrotnie. Po chwili na końcach jego palców pojawiła się magiczna aura. Strzelił palcami po czym w mgnieniu oka pojawił się za kotką. Po chwili poczuła w różnych miejscach na ciele ukłucia a tam pojawiły się kręgi magiczne, Po chwili wampir pstryknął i z kręgi zasyczały po czym twoja magia zaczęła przez nie wyciekać. Magia ta przepływała wprost do lewej dłoni Arta który to wpatrywał się w ciebie obojętnie. Westchnął z niesmakiem po czym zaczął tkać zebraną magię w dłoniach. 

- Wiesz, niezbyt podoba mi się to co zrobiłaś z areną. - oznajmił. Utkał z trzymanej magii niewielką sferę. - Zabawimy się teraz nieco inaczej. - oznajmił po czym aktywował przygotowywany czar. Fala magii wywołała w okolicy zakrzywienia światła, po chwili spora bariera która stworzyła jego przeciwniczka zaczęła się rozsypywać. 
Lustrzane podłoże zaczęło zanikać pokazując ponownie suchą ziemię. Nawet mgła stała się nieco rzadsza ale szybko zaczęła wracać do pierwotnej formy. Mogłaś też poczuć że twoje magiczne ciało jest znacznie słabsze, jakby traciło połączenie z prawdziwym. 

Sam wampir upadł po tym zaklęciu na ziemie, dało się dostrzec że z jego nosa i oczu leciała krew, podobnie jak z ran na dłoniach. Obecnie klęczał i kaszlał wypluwając krew. Po chwili wytarł krew na twarzy przy pomocy dłoni. Był blady, jego żyły były dobrze widoczne, oczy były czerwone. Wyglądał znacznie słabiej. Złapał się za brzuch wypluwając jeszcze trochę krwi. Po chwili jednak zaczął się śmiać, śmiech był przeplatany kaszlem. Po chwili mogłaś dostrzec że rany na jego rękach już nie krwawią, co więcej wyglądały na to że się goiły, znacznie szybciej niż u człowieka. Wampiry regenerowały swoje tkanki znacznie szybciej, ten jednak był osłabiony więc to wciąż zajmowało trochę czasu. 

Przetarł usta i wstał z trudem. Zachwiał się, odkaszlnął i spojrzał na ciebie rozkładając ręce. Zaśmiał się maniakalnie. Powoli stawało się dla ciebie jasne co zrobił. To był bardzo potężne zaklęcie rozwiewające magie. Dezaktywowało twoje klątwy, ale jak się okazało, tę należącą do wampira też, więc krąg który wcześniej był na ziemi, stał się teraz tylko plamą krwi. Stąd też twoje złe samopoczucie, oraz zły stan rzucającego. Jeśli używa własnego życia jako źródła magii, musiał użyć jej tak wiele że wiele istot najpewniej właśnie straciło by życie. Zachwiał się jeszcze ale najwidoczniej nie był w stanie rzucić kolejnego czaru. Musiał być wykończony po czymś takim. 

- Co ty na taką zabawę huh?! - zawołał po chwili i ponownie się zaśmiał. - Pozbyłem się twoich klątw. Dalej znudzona? - z rany na jego lewej ręce zaczęła wypływać krew. Po chwili wysłał pocisk zielonego ognia, tego samego który palił energie magiczną, w twoim kierunku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 months later...

//Wakacje się skończyły, a ja mam stabilną sytuacje finansową... Mam znowu wenę na to.

- Mówisz to tak jakbym mogła otworzyć wszystkie możliwe drzwi za tego jednego życia... - Wzruszyła ramionami, gdy czuła co się działo dookoła. Sierść na plecach jeżyła się z powodu gwałtownych zmian, których nie lubiła, ale musiała je zaakceptować. - Czasu w duszy mi nie starczy by tego dokonać. Może w następnej reinkarnacji... - Uśmiechnęła się lekko na samą myśl tego.

 

"Widocznie twoja rzeczywistość nie wpadła mi w oko. Wybredna jestem... na tyle by 2 razy nie chodzić tą samą drogą... " przeszło jej przez myśl, gdy skrzywiła się, widząc co działo się wokół niej ~ jak wszystko rozmyło się ~ to co stworzyła w większości zostało rozbite ale znowu nie wszystko... a szkoda, bo lubiła swoje lustra. Czuła się dzięki nim naprawdę bezpiecznie, tylko czy miała za czym płakać, jeśli wokół niej zaczęła się prawdziwa burza piaskowa złożona z pyłu czasowego rozrzuconego na arenie w wyniku wcześniejszych jej działań.

 

Wszytko działo się w rytm emocji, które w niej pulsowały przechodząc pomiędzy znudzeniem, a złudnym spokojem, gdzie materia wokół niej odgrywała swój spektakl zupełnie sama. Właśnie wtedy, gdy pocisk do niej doleciał uderzył w tą barierę ~ czas dla niego zaczął biec coraz prędzej, gdy przestrzeń się rozciągała a wszystko zaczęło się wokół niej rozpadać... Wszystko na tym planie podlegało jego upływowi. Wszystko zmieniało się i przekształcało się w co innego i nie inaczej było z magią której siła z czasem malała... a to zaklęcie uderzyło właśnie w taką ścianę.

 

- Znudzona, jeśli to chcesz wiedzieć, bo nie wyczyściłeś stołu do końca. Niedokładny jesteś jak każdy osobnik płci męskiej... - Ugryzła się  w język, bo za dużo chciała powiedzieć, a on nie mógł nawet tego usłyszeć. Nie miało to sensu ~ gadanie do ściany, którą sama przecież postawiła. Tymczasem przez krąg w górze przeszły pierwsze promienie słońca. Najpierw go zasilając w rozbłysku podobnym do włączenia na moment światła, gdy oko nie było nieprzygotowane na coś tak gwałtownego, by później na nowo zazielenić światło padające na arenie znowu tym przywracając zasady przez niego narzucane.

 

Wracając do burzy która otaczała anthro kotkę... Zaczęła się rozrastać, by gwałtownie opaść niczym pył wulkaniczny na starożytne Pompeje. Wyrysowując na ziemi ogromne wrota, łamiące granice pomiędzy dwoma planami tym kolejnym kręgiem utrwalonym w czasie, a zasilanym po przez splot go otaczający. W stawie tym znajdował się niezgłębiony ocean, który zaczął wybijać się na obecny plan materialny jak zapchany kibel wybijał swą zawartość na zewnątrz. Wokół uniósł się przyjemny zapach soli ~ bo właśnie była to woda oceaniczna z planu wody...

Edytowano przez Hoffner
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...