Skocz do zawartości

[GRA] Zagadka [Harry Potter] [~Magus]


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Trwa rok 1942. To właśnie w tym roku po raz pierwszy otworzona została Komnata Tajemnic.

Kim jest Dziedzic Slytherina? Czy w Hogwarcie nadal jest bezpiecznie? Oto piąty rok nauki Toma Riddle'a z perspektywy dwóch innych Ślizgonów. 

 

~~~

 

Karta moja

Spoiler

 

Imię Nazwisko: Elisabeth "Lisa" Sanders

Status krwi: Półkrwi

Wiek: 15 lat

Dom: Slytherin

Wygląd: Lisa jest średniego wzrostu rudzielcem o falujących włosach do pasa. Ma błyszczące, zielone oczy i twarz obsypaną piegami. Karnację ma raczej bladą. Nie jest wychudzona, ale ma typowo sportową sylwetkę, co spowodowane jest jej regularną grą w Quidditcha w drużynie Slytherinu. Na zajęcia ubiera się elegancko i spina włosy, jednak na boisku jest całkowicie dzika i nie zwraca uwagi na swoją prezencję. Na szyi nosi srebrny medalik, który dostała kiedyś od mamy.

Historia: Matką Lisy jest Leanne Abbott, czarownica czystej krwi, pochodząca jednak z rodu, który nie był zbytnio znany z wielkiej nienawiści do mugoli, tak więc Leanne właśnie za takiego wyszła. Był to rudy pan Michael Sanders pracujący jako nauczyciel. Poza Lisą w rodzinie jest jeszcze jedno dziecko, jej mały braciszek, który ma zaledwie 4 lata. Dziewczyna do Slytherinu trafiła głównie z powodu swojej wielkiej ambicji, już od dziecka marzyła o zostaniu uzdrowicielem i badaczem zaklęć. Mimo mugolskiego ojca nie jest tam pogardzana, bowiem jej status krwi jest jeszcze znośny, aczkolwiek nigdy nie była i nie będzie w centrum zainteresowania. Uczy się bardzo dobrze i jedyne przedmioty jakie sprawiają jej trudności to Zielarstwo i Opieka nad Magicznymi Stworzeniami, zawsze wolała poznawać tajemnice czystej magii i eliksirów, więc tamte przedmioty po prostu ją nudzą. W szkole zaprzyjaźniła się z cichym Alanem Traversem, jednak mimo jego dość trudnego charakteru bardzo lubi spędzać z nim czas i nie jest w stanie wyobrazić sobie swoich lat w Hogwarcie bez niego. Jednak w przeciwieństwie do jej przyjaciela Tom Riddle zawsze budził w niej niepewność, z jakiegoś powodu coś jej w tym chłopaku nie pasowało i nigdy nie miała absolutnie żadnej ochoty na poznawanie go bliżej. W Hogwarcie gra w drużynie Ślizgonów na pozycji ścigającej.

Charakter: Na ogół pogodna, aczkolwiek siedzi w niej dość wymowna nieufność wobec osób, których jeszcze dobrze nie poznała. Będąc uczennicą Slytherinu trudno o to, by tak nie było. Jest dość śmiesznym przeciwieństwem swojego przyjaciela, ponieważ ma wiele koleżanek na swoim roku i jest wygadana. Mimo tych wszystkich różnic i tak woli spędzać czas w towarzystwie cichego Traversa. Jest lojalna, jednak tylko wobec tych, którzy naprawdę w jej mniemaniu na to zasłużyli. 

 

 

Karta Magusa

Spoiler

 

Imię Nazwisko: Alan Travers

Status Krwi: Czysta

Wiek: 15 lat

Dom: Slytherin

Wygląd: Alan jest wysokim lekko bladym chłopakiem o przeciętnej budowie ciała. Jego oczy są błękitne i czasem można odnieść wrażenie, że jego spojrzenie jest wręcz lodowate zwłaszcza, gdy spogląda na kogoś niezwykle poważnie. Jego rysy twarzy są dosyć delikatne. Kolor włosów to brunet na dodatek jego włosy są średniej długości przeważnie są lekko rozczochrane i sięgają jego barków.

Historia: Alan urodził się magiem czystej krwi w rodzie Travers jednak jego rodzina zawsze była zepchnięta na bok tego rodu i mało kto o niej słyszał. Jego rodzice nigdy nie odznaczyli się niczym nadzwyczajnym w samym rodzie i to było głównym powodem zepchnięcia. Jednak mieli pewne nadzieje, że ich potomek zdoła to zakończyć. Szybko odkryli, że ich syn w młodym wieku odznaczał się większymi możliwościami niż oni w jego wieku, dlatego też od najmłodszych lat uczono go dyscypliny i wpajano mu do głowy jak wiele od niego zależy. Przez to wszystko zaczął się strasznie izolować od innych rówieśników cały czas niemal studiując księgi czy ucząc się zaklęć. Jedynymi okazjami do jego zabaw były mecze quidditcha. Była to też jedyna jego okazja by pobyć trochę z rówieśnikami. W końcu, gdy dorósł został wysłany do Hogwartu został tam również wybrany do Slytherinu. Jednak piętno rodzinne odcisnęło się na nim również w samej szkole. Stał się swego rodzaju odludkiem mającym niewielką ilość przyjaciół. Mimo tej niewielkiej ilości przyjaciół bardzo polubił Elisabeth, z którą spędzał najwięcej czasu wśród wszystkich swych nielicznych znajomych. Miał do niej zawsze pełne zaufanie i pomimo że nie była czystej krwi nigdy mu to nie przeszkadzało. Mimo wszystko jego głównym celem pozostało zdobycie jak najlepszych osiągnięć tak by jego rodzina była z niego dumna. W samej szkole najbardziej zawsze lubił przedmioty w postaci obrony przed czarną magią czy lekcje eliksirów. Poza tymi przedmiotami grywa również nadal w quidditcha na pozycji obrońcy. Mimo wszystkich swoich starań nie mógł się jednak równać z talentem, jakim reprezentował sobą Tom Riddle zawsze miał wrażenie, że żyje w cieniu kogoś tak niezwykle utalentowanego. Sam Tom zawsze imponował mu swoimi zdolnościami jednak nigdy z nim raczej nie rozmawiał i starał się go raczej unikać będąc pochłoniętym własnym samodoskonaleniem. Jednak miał nadzieje, że pewnego dnia zdoła, choć trochę zbliżyć się do geniuszu jak reprezentował sobą Tom.

Charakter: Cichy, bardzo spokojny samotnik. Jego charakter pozostaje trudny dla wielu dlatego ma niewielu przyjaciół. Wykazuje też pewną perfekcyjność, co do wszystkiego, co robi. Stara się także przestrzegać wszelkich zasad panujących w Hogwarcie. Mimo wszystko jest również bardzo honorowy i potrafi być troskliwy dla swych przyjaciół lub innych bliskich mu osób.

 

 

~~~

 

Lisa frunęła, inaczej tego nie można nazwać. W tym roku w naprawdę rekordowym tempie pożegnała się z mamą na peronie i wbiegła pomiędzy uczniów i rodziców, mijając klatki z huczącymi sowami i kosze wydające dziwaczne prychnięcia. Po drodze minęła Ophelię Flint na którą tylko machnęła w powitaniu ręką, szukając wzrokiem swojego przyjaciela. Co z tego, że pisali ze sobą w wakacje? Listy to nie było to samo, co rozmowa i Lisie naprawdę brakowało już cichego, ale niesamowicie sympatycznego w jej mniemaniu Traversa. Kiedy nareszcie udało jej się go zauważyć w tym zadymionym od stojącej niedaleko lokomotywy tłumie przystanęła na parę sekund, puściła kufer i poprawiła odrobinę włosy i koszulę. Nie sądziła, by Alanowi bardzo przeszkadzała jej rozczochrana prezencja, ale obawiała się, że gdzieś niedaleko mogą być jego rodzice, a na nich wolała zrobić raczej dobre wrażenie. Czystokrwiści ludzie potrafili być dość sztywni.  

- Cześć, Alan - powiedziała, podchodząc do niego już o wiele spokojniej. - Jak ci minęły wakacje?
 

Edytowano przez Elizabeth Eden
Otagowanie.
  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolejny okres wakacji dobiegł końca. Jednak czy różnił się dla mnie czymś innym niż każdy rok szkolny w Hogwarcie? Nie bardzo. Całe moje wakacje były tylko kolejnymi godzinami nauki z niewielkimi przerwami. Wielokrotnie musiałem słuchać jak wiele w tej chwili ode mnie zależy. Jednak jak bardzo bym się nie starał wciąż nie potrafiłem zadowolić wciąż rosnących wymagań rodziny. Coraz częściej mnie zaczynało zastanawiać, jaki to wszystko ma sens? Jedynymi przyjemniejszymi chwilami w tym okresie była korespondencja z moją przyjaciółką. No właśnie o niej mogłem powiedzieć, że nią jest. Nigdy nie przeszkadzało mi, jakiej krwi była to nie miało znaczenia. Wszyscy byliśmy w końcu z tej samej gliny.

 

Takie rozmyślania mi towarzyszyły, gdy wchodziłem powoli na peron ciągnąc za sobą swój kufer. Mijałem innych uczniów niczym ktoś, kto nie istnieje. Zawsze byłem dla większości z nich tylko powietrzem, ale czemu tu się dziwić? Poza tym, że nigdy nie byłem duszą towarzystwa to i tak teraz wszyscy niemal zwracali uwagę na tylko jedną osobę o niesamowity talencie magicznym. Sam zastanawiałem się skąd posiadał takie zdolność będąc czasem zazdrosnym. Gdybym posiadał taki talent być może w końcu zdołałbym zaimponować mojej rodzinie. Co się tyczy rodziny kolejny raz niestety nie mieli czasu mi towarzyszyć będąc zbyt zajętymi swoimi sprawami. Odprowadzili mnie do peronu jednak tam nasze drogi się rozeszły. Chyba już do tego przywykłem. Jak zwykle stałem samotnie z ponurą miną oczekując na wejście do pociągu. Tak przynajmniej było do czasu aż usłyszałem jakże znajomy i miły głos, przez co moja mimika twarzy się zmieniła na lekki uśmiech a me oczy zwróciły się ku Elisabeth.

 

- Witaj Elisabeth miło ponownie cię widzieć - powiedziałem spokojnie i z lekkim ukłonem. Wychowywano mnie wciąż wpajając zasady szlacheckie, więc nie było nic dziwnego w mym zachowaniu. - Wakacje? - powiedziałem szczerze zdziwiony, gdy nagle zmieniłem ton na bardziej żartobliwy próbując jakby żartować ze swej sytuacji, choć nie byłem pewny czy mi to wyszło. - Nie jestem do końca pewny, czym jest ten termin chyba muszę sprawdzić ponownie słownik - stwierdziłem z lekkim uśmiechem. - Mniejsza o mnie jestem pewny natomiast, że ty przeżyłaś wspaniałe wakacje, więc chętnie wysłucham jak tobie minęły - dodałem ponownie z uśmiechem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisie wakacje zawsze mijały przyjemnie. Choć znajdywała czas na naukę, to nikt nigdy jej do niczego nie zmuszał i tak naprawdę tylko od niej zależało, co będzie robić danego dnia. Tak więc robiła wszystko co lubiła - rano spała niesamowicie długo, potem szła polatać na dobrze zabezpieczonym przed wzrokiem mugoli polu, wieczorami albo czytała w łóżku tomy z zaklęciami albo chodziła do parku, czy lodziarni razem z mugolską kuzynką. Współczuła Alanowi tak surowego wychowania, ale jego własna potrzeba zaimponowania rodzicom sięgała chyba zbyt głęboko, by dało się ją w jakiś sposób naruszyć. Cieszyła się jednak z powodu tego, że będą się teraz codziennie widzieć, być może to w jakiś sposób pomoże mu odrobinę odpuścić swoje bardzo sztywne zasady. 

 

Cóż. Nie było chyba jednak na co liczyć. W tym roku mieli zdawać SUMy i nawet Lisa się stresowała, więc co dopiero Alan. Chociaż dla samej panny Sanders liczyło się tylko kilka przedmiotów potrzebnych jej do kontynuowania nauki potrzebnej jej do otrzymania w przyszłości wymarzonego zawodu, to podejrzewała, że Alan jak zwykle będzie niesamowicie się starał, by osiągnąć najwyższe noty z wszystkich przedmiotów na które chodzi. A to oznacza, że znowu będzie się zamęczał. Westchnęła mentalnie, a potem położyła mu rękę na ramieniu z lekkim uśmiechem.

- To nie było śmieszne - skwitowała prosto, ale bez żadnej zawiści. - Cóż, ja wakacje spędziłam dość dobrze. Często wychodziłam na różne wycieczki, czy spacery. Ale tak poza tym, to nie stało się nic specjalnego - zakończyła szybko. Jej przyjaciel chyba nie oczekiwał, że będzie się rozwodzić nad wspaniałością swoich wakacji, kiedy on musiał się podczas nich męczyć jak zwykle. - Pożegnałeś się już z rodzicami? - rozejrzała się przelotnie. - Jeśli tak, to lepiej chodźmy, zanim zajmą nam przedziały.

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Sądzę, że twoja wrodzona skromność Elisabeth ograniczyła ciekawsze opowieści z twych wakacji - stwierdziłem z delikatnym uśmiechem. Domyślałem się, dlaczego nie chciała mi powiedzieć, co dokładnie robiła w ich trakcie i nie mogłem jej winić. Pomimo że moje obowiązki nie każdemu mogły się podobać to wiedziałem, że moja rodzina wszystko to robi dla mojego dobra. W końcu chcielibym miał lepsze życie od nich. Chyba nie powinienem ich za to winić? Nagle w moim kierunku zaczęła lecieć niewielka sowa z gatunku włochatek. Powoli wyciągnąłem rękę a ta na niej usiadła.

 

- Tutaj jesteś Sokratesie - powiedziałem z delikatnym uśmiechem i lekko głaszcząc jej głowę palcem. - Mam nadzieje, że rozprostowałeś skrzydła w czasie podróży nie będzie ci to dane - stwierdziłem wkładając go spokojnie do klatki i znów skupiając swój wzrok na Elisabeth. Gdy ta wspomniała o mych rodzicach tylko na chwilę opuściłem oczy w zmartwieniu wbijając je w ziemię by zaraz powrócił mi typowy wzrok a na mojej twarzy znów zagościł delikatny uśmiech. Rzadko można było u mnie zobaczyć duży uśmiech, więc pewnie już przywykła, że niemal zawsze pojawiały się u mnie namiastki tylko te namiastki uśmiechu.

 

- Mówisz rozsądnie moja droga przyjaciółko zaczynam myśleć, że zamieniamy się powoli rolami i ty stajesz się tą bardziej rozsądną - powiedziałem żartobliwe. Być może tym razem żart mi się udał. Nagle jednak moja mina spoważniała. - Nie powinniśmy tracić jednak więcej czasu i tak jak powiedziałaś wcześniej musimy znaleźć swoje przedziały - odrzekłem spokojnie powoli ciągnąc swój kufer i chcąc pomóc przy okazji Elisabeth z jej kufrem. - No i całkiem ładna fryzura - odrzekłem spokojnie idąc z nią do lokomotywy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa również miała sowę, swoją małą płomykówkę Kirę, która jednak nie wybrała rozprostowania skrzydeł, tylko drzemała sobie w klatce na kufrze dziewczyny. 

- Oj tam, po prostu naprawdę nie mam nic ciekawego do opowiedzenia - odparła pogodnie Lisa, trącając lekko klatkę, żeby wybudzić swoje zwierzątko. - Poza tym mówiłam ci, nie musisz mówić do mnie tak oficjalnie, wystarczy Lisa, Alan - uśmiechnęła się szeroko pokazując prawie wszystkie białe zęby.

 

Po tych słowach złapała swój kufer i zaczęła ciągnąć go w stronę pociągu.

- A czy ja zawsze nie byłam tą rozsądniejszą? - stwierdziła pozornie obojętnie, ale tak naprawdę ze śmiechem w głosie. To mogło wydawać się niecodzienne, że Elisabeth miała w sobie tyle szczęścia, to jednak nie było nic dziwnego. Co roku była niesamowicie radosna pierwszego dnia szkoły i dla Alana nie było to już pewnie nic nadzwyczajnego. - Masz rację - dodała potem odnośnie znalezienia przedziału, ale kiedy byli już dość blisko wagonu załapała Alana za rękę, którą pomagał jej z kufrem - To bardzo miłe, ale sobie poradzę. Może to ja pomogę teraz tobie, co? Twój kufer wygląda na cięższy - i z figlarnym błyskiem w oku chwyciła bagaż przyjaciela - Skoro tych chcesz pomagać mi, to równie dobrze ja mogę tobie. I dziękuję, chociaż w sumie nie robiłam z włosami nic szczególnego - odgarnęła z czoła rudy kosmyk.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Elisabeth jak zwykle roztaczała wokół siebie pozytywną aurę, której mi zawsze, na co dzień brakowało. Może to był jeden z kolejnych powodów, dla których tak bardzo ceniłem sobie naszą przyjaźń. Mimo tych wszystkich różnic między nami tylko ona potrafiła sprawić by na mojej twarzy pojawił się uśmiech i tylko, gdy rozmawiałem z nią moje myśli nie zadręczały się tylko wynikami, jakie odniosę podczas kolejnego roku szkolnego.

 

- Mógłbym tak, co prawda zrobić - odpowiedziałem z lekkim zamyśleniem na słowa Elisabeth. - Jednak masz bardzo ładne imię, któremu uwłaczałoby zapewne gdybym zrezygnował z jego wypowiadania na głos dla prostej wygody - stwierdziłem z lekkim uśmiechem by zaraz ponownie się odezwać. - Najwyraźniej każde z nas inaczej interpretuje rozsądek - powiedziałem z lekkim grymasem, gdy nagle moje oczy zwróciły się na Elisabeth, gdy ta złapała mnie za rękę by zatrzymać mnie przed pomocą sobie przy wnoszeniu kufra.

 

- Masz racje to byłoby sprawiedliwe - stwierdziłem jakby zastanawiając sie nad tym, co powiedziałaby zaraz ponownie się odezwać. - Jednak z nas obojga to ty jesteś damą i nie wypadłbym raczej najlepiej w jakichkolwiek oczach gdybym pozwolił ci dźwigać moje ciężkie klamoty a pomagając tobie robię jakby nie patrzeć swą powinność będąc mężczyzną - jednak mój głos nie był poważny widać było w nim nutkę żartu, którym starałem się rozluźnić atmosferę. - Ostatecznie jednak mogę się zgodzić, że oboje wspólnie wniesiemy nasze kufry, ale zachowamy to w sekrecie przed innymi a teraz lepiej je w końcu wnieśmy, bo czeka nas spacer do Hogwartu na piechotę - stwierdziłem ponownie z uśmiechem i lekko mrugnąłem w kierunku Elisabeth. Byłem pewny, co do tego, że wiedziała, że wcześniej nie mówiłem poważnie. W końcu bądź, co bądź trochę się już znaliśmy i wiedziałem, że nie lubiła, gdy się ją traktowało jak jakąś księżniczkę. Więc pomimo mojego sztywnego wychowania tylko przy niej nie musiałem wciąż pozostawać tak sztywny jak niemal, na co dzień w domu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa przewróciła oczami. Na dobrą sprawę nie przeszkadzało jej tak bardzo to, że Alan mówił do niej Elisabeth, chociaż mimo wszystko przywodziło jej to na myśl lekcje i nauczycieli w Hogwarcie, ewentualnie innych konserwatywnych czystokrwistych w Slytherinie. Nawet jej rodzice nie mówili do niej pełnym imieniem, ale jeśli jej przyjacielowi naprawdę się ono podobało, to mógł być wyjątkiem. Parsknęła lekkim śmiechem na wspomnienie o rozsądku.

- Najwyraźniej, panie Travers - rzuciła żartobliwie.

 

Potem uśmiechnęła się i złapała jedną ręka kufer Alana, kiedy on zrobił to samo z jej.

- Masz rację. Tak by było najrozsądniej. I doszliśmy do tego razem - powiedziała pogodnie, a potem wspólnie ruszyli w kierunku pociągu. 

Przed schodkami musieli przez chwilę poczekać w kolejce, bo najwyraźniej połowa uczniów będących na peronie również postanowiła przenieść wejście do środka na ostatni dzwonek. Wokoło panował ogólny hałas i harmider, a zaraz za nimi stało dwoje małych pierwszoroczniaków, których rodzice chcieli chyba upewnić się, że potrafią wsiąść do pociągu. Mimo małego zamieszania udało im się jednak dostać na wąski korytarz na którym wcale nie było ciszej - w końcu dopiero co minęły wakacje i wszyscy mieli sobie coś do opowiedzenia, do tego wśród całej tej kakofonii głosów przebijało się jeszcze podekscytowane brzęczenie jedenastolatków. 

 

Lisie jednak wcale to nie przeszkadzało, bo było jednym z nieodłącznych elementów podróży pociągiem i  wywoływało szczęśliwe wspomnienia. Kilka dziewczyn ze Slytherinu i Ravenclawu przywitało się z Lisą, kiedy ich mijała, ale dziewczyna nie miała na razie czasu by porozmawiać z nimi dłużej.

- Kurczę, czy nie ma tu już żadnego wolnego przedziału? - narzekała prując do przodu przed Alanem i co chwilę obijając się o innych uczniów.

 

Kiedy po raz kolejny na kogoś wpadła, ale tym razem ten ktoś nie odsunął jej się z drogi uniosła głowę i rzuciła, już dość rozdrażniona:

- Przepraszam. Możesz... - a potem zamilkła, bo tak się składa, że stała akurat przed Tomem Riddle'em.

Odsunęła się trochę w bok i nie odezwała się już słowem, jak zawsze w jego towarzystwie. Wyglądał tak samo jak zawsze, przystojnie, elegancko, wzorowo i Lisie tak samo jak zawsze się nie podobał. Naprawdę nie wiedziała, dlaczego Alan tak go podziwia.

 

- Witam, panno Sanders, panie Travers - skinął na nich obojętnie głową i poszedł dalej, najwyraźniej nie oczekując odpowiedzi. Kiedy Lisa i Alan szli korytarzem musieli się wręcz przepychać, ale obserwując Toma Riddle'a można było zauważyć, że wszyscy jakby schodzą mu z drogi do tego stopnia, że korytarz na kilka sekund opustoszał. Kiedy był już na tyle daleko, że nie mógł ich usłyszeć Lisa mruknęła sucho do Alana:

- Widziałeś? Ma plakietkę prefekta. Ty zasłużyłeś na nią o wiele bardziej - stwierdziła wręcz ze złością, a potem dodała - Chodźmy poszukać tego przedziału.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Początek podróży do Hogwartu nigdy nie należał do przyjemnych przynajmniej dla mnie. W milczeniu omijałem młodszych uczniów. Ciężko było mi zebrać jakiekolwiek myśli w tym całym chaosie, jaki panował wokół nas. Przez całą drogę, jaką towarzyszyłem Elisabeth mój uśmiech zanikł przez to wszystko a sam wyglądałem jakbym był nieobecny. Było w tym nieco prawdy starałem się jak najbardziej odsunąć myśli od obecnej sytuacji. Zauważyłem jednak jak kilka innych uczennic przywitało się z moją przyjaciółką. W moją stronę jak zwykle tylko od czasu do czasu zobaczyłem jakieś spojrzenie. Czy mogłem kogoś za to winić? Oczywiście, że nie sam do tego doprowadziłem odsuwając innych na bok. Zastanawiało mnie jednak czasem, dlaczego ktoś o tak pozytywnym nastawieniu, jakim okazywała sobą Elisabeth chce się przyjaźnić z kimś takim jak ja? Założę się, że wielu innych uczniów widzących nas razem uważało to za zupełnie nie logiczne. Martwiłem się czasem, że przez to ona może stać się odepchnięta przez innych a tego nie chciałem.

 

- Spokojnie jestem pewny, że jakiś w końcu znajdziemy... - powiedziałem spokojnie chcąc trochę uspokoić obecną sytuacje. Jednak nie zdążyłem dokończyć całego zdania, bo wpadliśmy na kogoś, kogo nie spodziewałem się jeszcze spotkać. Tom Riddle niemal wszyscy tutaj już go znali. Ktoś o nieprzeciętnym talencie. Nawet w moim domu jego nazwisko było już znane. Wielokrotnie słyszałem ile mógłbym się nauczyć od kogoś tak uzdolnionego jak on. Nic nie odpowiedziałem na jego słowa tylko lekko zmrużyłem oczy patrząc jak od nas odchodzi. Widziałem ile szacunku wywoływała u innych jego osoba. Czułem przez to wszystko pewną zazdrość. Nieważne jak bardzo się starałem nie byłem w stanie dorównać talentem komuś tak uzdolnionemu jak on. Nagle jednak wróciłem na ziemie, gdy Elisabeth ponownie się odezwała. Mój wzrok znów zrobił się ciepły, gdy na nią spojrzałem i lekko się w jej kierunku uśmiechnąłem.

 

- Bardzo mi schlebia, że tak sądzisz jednak nie posiadam takich talentów jak on i zawsze pozostanę daleko za nim. Nie bez powodu go wybrano na prefekta a my musimy to uszanować. Jestem pewny, że dokonali najlepszego możliwego wyboru. Jego nazwisko już jest bardzo znane jestem pewny, że są mu pisane wielkie rzeczy - stwierdziłem, gdy lekko zmarszczyłem brwi, gdy się tak o nim wypowiadałem. Nic nie byłem w stanie poradzić, że mimo wszystko czułem też pewną zazdrość, co do niego i tego, co sobą reprezentował. - Teraz jednak nie rozmyślajmy o tym i wracajmy szukać wolnego przedziału, bo skończymy na korytarzu przez całą podróż - powiedziałem by spokojnie się rozejrzeć. Moje oczy skierowały się na jeden z okolicznych przedziałów gdzie jak na razie jeszcze chyba nikt się nie zdążył skierować przynajmniej taką miałem nadzieje. - Może sprawdzimy ten, co ty na to? - spytałem pokazując palcem na upatrzony wcześniej przedział.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa mruknęła coś pod nosem, co chyba miało znaczyć "wielkie rzeczy, jasne", a potem rozpogodziła się niczym osoba po nagłym rzuceniu na nią zaklęcia rozweselającego. Podeszła do drzwi przedziału i zajrzała przez szybkę. I rzeczywiście, przedział był wolny, co chyba o tej godzinie, jakąś minutę przed odjazdem pociągu, stanowiło cud. Alan miał chyba jakiś dziwny instynkt.

- No wiesz ty co - powiedziała do niego żartobliwie - To ja tu gorączkowo szukam przedziału, a ty pokazałeś pierwszy lepszy i jest wolny. Chodźmy - pokręciła głową, otworzyła drzwi i rzuciła kufer na jedno z siedzeń. Nie zamierzała wpychać go na górną półkę, poza tym, dzięki będzie mogła w każdej chwili w nim pogrzebać.

 

Chwilę po tym jak dwójka przyjaciół znalazła się w przedziale pociąg zaczął ruszać, więc Lisa podeszła do okna, rozsunęła je i zaczęła machać do mamy, która wciąż stała na peronie, najwyraźniej mając zamiar odejść dopiero wtedy, gdy ostatni wagon zniknie już za zakrętem.

- Pomyślnego semestru, Lisa. I tobie też, Alan - powiedziała pani Sanders z uśmiechem oddalając się odrobinę od torów.

- Dzięki, mamo, na pewno taki będzie - odpowiedziała pogodnie Lisa.

W momencie w którym od wiatru rude włosy przysłoniły dziewczynie świat schowała się z powrotem do środka i zatrzasnęła okno. Pociąg rozpędzał się coraz mocniej, oddalając się od stacji King's Cross, a Elisabeth usiadła z powrotem na swoim miejscu wtykając palce między szprychy klatki, żeby pogłaskać Kirę.

- Ale cudownie, że wracamy do Hogwartu. Nie mogę się doczekać, chociaż z drugiej strony... w tym roku SUMy, nauczyciele nam pewnie nie popuszczą - zauważyła z westchnięciem.

 

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Delikatnie się uśmiechnąłem na stwierdzenie Elisabeth o mym szczęściu, co do znalezienia przedziału. Mimo wszystko bardzo się cieszyłem, że udało nam się go znaleźć mimo tych godzin szczytu w pociągu. Teraz powinna czekać nas przyjemna i spokojna podróż taką miałem przynajmniej nadzieje. Położyłem delikatnie kufer na ziemi też nie miałem go jak na razie zamiaru wkładać na górę. Moje oczy ponownie zwróciły się na przystanek a konkretnie na mamę Elisabeth. Więc tak wyglądała właśnie zwykła rodzina gdzie nie stawiało się przed kimś ogromnych wymagań czy presji? Też kiedyś bym chciał coś takiego poczuć. Uśmiechnąłem się delikatnie w stronę pani Leanne.

 

- Dziękuje pani - powiedziałem dość radośnie jak na siebie. Gdy nagle pociąg zaczął ruszać. Powoli otworzyłem swój kufer by do niego zajrzeć jednak wciąż obserwowałem wszystko wokół i miałem podzielną uwagę słuchając Elisabeth. Nagle wyjąłem coś z kufra a była to moja różdżka. Dwanaście cali wierzba z włóknem ze smoczego serca. Chciałem tylko sprawdzić czy jest z nią wszystko w porządku. Słyszałem również Sokratesa jak niespokojnie latał po klatce chcąc się z niej wydostać. Wiedziałem, że nie może się doczekać aż ją opuści musiał jednak być cierpliwy nie mógł tutaj teraz zacząć latać jak szalony. Nagle schowałem swą różdżkę do kufra by go zaraz zamknąć i znów spojrzeć na swoją przyjaciółkę.

 

- Masz racje miło będzie znowu wrócić do Hogwartu, lecz tak jak mówisz w tym roku czekają nas nowe wyzwania - powiedziałem z delikatnym uśmiechem. Tak SUMy z pewnością dodadzą presji i nawału dodatkowych zajęć a musiałem wypaść jak najlepiej by zadowolić mą rodzinę. Nagle lekko zmarszczyłem brwi a mój wzrok strasznie spoważniał. - Elisabeth bardzo sobie cenię naszą przyjaźń i sam nie wiem do tej pory jak to możliwe by ktoś tak ponury jak ja zdobył tak wspaniałą przyjaciółkę, jaką jesteś ty - powiedziałem jakby myśląc nad kolejnymi słowami. - Wiesz dobrze, jaką mam opinie w Hogwarcie i nie mogę nikogo za to winić jak się o mnie myśli sam do tego doprowadziłem. Zrozumiem, więc jeśli będziesz mnie wolała unikać w roku szkolnym by samą się nie stać tematem plotek przeze mnie. Gadanie za mymi plecami na mój temat mogę pojąć jednak nie zniosę, gdy będzie miało to również ciągnąć ciebie za sobą - odrzekłem spokojnie cały czas patrząc w jej stronę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa własną różdżkę również trzymała w kufrze, w specjalnej przegródce, która dawała pewność, że nic złego się z nią nie stanie. Teraz jednak wyjęła ją, tak jak Alan, chociaż już nie schowała. 12 i pół cala, sztywna, jabłoń, pióro feniksa. Wolała trzymać ją zawsze przy sobie, w kieszeni, czy nawet po prostu w ręce. Kto by jednak nie chciał przez cały czas czuć to wspaniałe uczucie mocy i przywiązania czarodzieja do jego różdżki. Była ona też w pewnym sensie gwarantem bezpieczeństwa i podnosiła pewność siebie dziewczyny. I teraz więc zdecydowała się cały czas obracać ją między palcami.

 

Widok za oknem powoli się zmieniał, kiedy opuszczali miasto, a na jego miejsce formował się krajobraz pięknych, zielonych pól. Elisabeth oparła się wygodnie o miękkie siedzenia, ale z każdym słowem Alana jej brwi marszczyły się coraz bardziej i coraz wyraźniej się prostowała. Przez chwilę panowała między nimi cisza przerywana tylko różnymi odgłosami z sąsiednich przedziałów. Potem Lisa machnęła nagle włosami i machinalnie przyłożyła przyjacielowi różdżkę do kolana, zostawiając na tkaninie jego spodni wypaloną dziurę.

- Jak śmiesz! Jak śmiesz sugerować, że mogę być tak płytka i zwracać uwagę na jakieś durne plotki. Alan, jak sam powiedziałeś - jesteśmy przyjaciółmi. I jeśli jeszcze raz zasugerujesz coś tak niedorzecznego przysięgam, że zafarbuję ci permanentnie włosy na różowo - pokręciła głową, próbując przyjąć srogą minę, ale po tym lekkim wybuchu ewidentnie nie była już tak zła i nie mogła powstrzymać drżącego uśmieszku. 

Wzięła swoją różdżkę z powrotem i spojrzała na ślad.

- Przepraszam - powiedziała z lekkim wstydem i mruknęła: Reparo, sprawiając, że dziura zasklepiła się.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oczekiwałem w milczeniu na reakcje Elisabeth. Miałem jednak nadzieje, że zaakceptuje to, co powiedziałem i zrozumie, dlaczego to zaproponowałem. Szybko jednak zrozumiałem w jak wielkim błędzie byłem widząc coraz bardziej zmieniającą się mimikę twarzy mojej przyjaciółki. Nawet nie zdążyłem zareagować a jej różdżka znalazła się przy mnie. Nigdy bym się nie spodziewał po niej takiego wybuchu emocji. Na chwilę poczułem pewien strach, który przez niewielką chwilę można było zobaczyć w mojej mimice twarzy zwłaszcza, gdy patrzyłem na jej różdżkę przy mej nodze. Jednak zaraz mój wzrok skupił się na Elisabeth po tym jak wręcz krzyknęła w moim kierunku. Tak się skupiłem na tym, że nawet nie zauważyłem jak wypaliła mi dziurę w stroju. Wszystko jednak zaraz wróciło do normy. Nagle spojrzałem na nią niezwykle poważnie tak jak bym chował do niej urazę za to, co przed chwilą zrobiła. Jednak moja mimika twarzy zaczęła się stopniowo zmieniać do tego stopnia, że zrobiłem coś, co było u mnie niespotykane. Mianowicie wybuchłem śmiechem, który momentalnie rozniósł się po całym naszym przedziale. Lekko przetarłem oko i nagle odezwałem się w jej kierunku nadal lekko chichocąc.

 

- No, więc panno Sanders słowo się rzekło - powiedziałem żartobliwie w jej kierunku celowo zwracając się do niej po nazwisku niczym jakiś profesor. - Wychodzi, więc na to, że jesteśmy na siebie ponownie skazani w tym roku. Nie mogę przecież zniszczyć tak wielkiej przyjaźni  zwłaszcza, jeśli miałbym skończyć z takim uczesaniem- dodałem z uśmiechem i przyjaźnie przymykając oczy. Gdy nagle mój głos znowu się zmienił na bardziej poważny. - Nie masz, za co przepraszać. To ja zachowałem się jak kretyn chcąc się wyrzec naszej przyjaźni ty za to zachowałaś się jak prawdziwa przyjaciółka, bo szybko sprowadziłaś mnie na ziemie. Nikomu tak nie ufam tak jak tobie. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy by w ogóle to zaproponować. Szczerze cię przepraszam Lisa - dodałem z uśmiechem celowo nie mówiąc do niej Elisabeth taka jak prosiła mnie na peronie. - Wiec, że zawsze możesz na mnie liczyć tak ja mogę na ciebie, co przed chwilą pokazałaś. No i jestem pod wrażeniem tego jak mnie zaskoczyłaś, chociaż nie poszłoby ci to tak łatwo gdybym sam miał przygotowaną swą różdżkę - dodałem z lekkim grymasem jednak nadal w bardziej żartobliwy sposób.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa, która spodziewała się, że Alan raczej zezłości się za jej mały wybuch, osłupiała, gdy usłyszała jego śmiech. To nawet nie chodziło o tą konkretną sytuację, jej przyjaciel nie śmiał się prawie nigdy, a jeśli już, to na pewno nie w taki sposób, głośny i szczery. Poczuła jak wraca jej dobry humor sprzed kilku minut, doprawiony nutą dumy i sama zaczęła się śmiać, opierając rudą głowę o oparcie siedzenia. Kiedy już się uspokoili i do przedziału powróciła cisza, a Alan znów się odezwał Lisa znów położyła rękę na klatce śpiącej teraz pod skrzydełkiem Kiry.

- Najwyraźniej się rzekło - rzuciła z rozbawieniem, a potem spojrzała na niego, już poważniej. - Daj spokój, nie musisz mnie przepraszać. Dobrze wiem, że pomyślałeś o tym, bo chcesz dla mnie jak najlepiej - powiedziała z ciepłym uśmiechem, śmiejąc się przy okazji z jego uwagi o różdżce, a potem rzuciła żartobliwie. - Ale i tak, pomyśl czasem zanim coś powiesz, jesteś w tym przecież dobry. No chyba, że coś się zmieniło przez te wakacje? - zapytała ironicznie unosząc brwi z rozbawieniem.

 

W międzyczasie w przedziale przewinęło się parę osób, w tym kapitan drużyny Ślizgonów, Trevor Yaxley z siódmego roku, który uprzejmie się z nimi przywitał, oraz jedna z koleżanek Lisy, która chciała pokazać jej swojego nowego, małego puchacza. 

- Dostałam go za dobre oceny w zeszłym roku. Wcześniej musiałam korzystać ze szkolnych sów - dodała marszcząc brwi zanim wyszła.

 

Pociąg przesuwał się dalej na północ, a Lisa zaczęła przeglądać jeden z ich nowych podręczników do transmutacji, który miał "Doskonale przygotowywać do zaliczenia Standardowych Umiejętności Magicznych". Podróż przebiegała w miarę spokojnie i w pewnym momencie do drzwi ich przedziału zapukała pani z wózkiem, rozwożąca przekąski. 

- Och, świetnie - powiedziała Lisa wyciągając pieniądze. - Kupujesz coś, Alan?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uśmiechnąłem się delikatnie w kierunku Elisabeth po naszej małej wymianie zdań. Nie pamiętam, kiedy ostatnio właściwie doszło między nami do tak poważnej wymiany zdań. Może właściwie nigdy tak nie było? Choćby nie wiem, do czego doszło nie potrafiłem się nigdy gniewać na Elisabeth. Czasem miałem wrażenie, że nikt nie zna mnie tak dobrze jak ona. Nagle jednak lekko spochmurniałem, gdy ta wspomniała o jakiejś zmianie w wakacje. Tak była pewna zmiana, ale nie chciałem w to mieszać mojej przyjaciółki. Sam musiałem stawić się temu czoła a mianowicie był to pierwszy raz, gdy się postawiłem rodzicom a właściwie już drugi. Zaczęło się to od mojego wyboru kariery po ukończeniu nauki w Hogwarcie. Ojciec chciał bym zdobył dobrą pracę w ministerstwie magii, jako zwykły urzędnik i miał nadzieje, że taką drogę obiorę. Jednak to nie byłoby w moim stylu i zupełnie do mnie nie pasowało. Dawno już zdecydowałem, że chce być Aurorem to było coś w sam raz dla mnie. Właśnie od tej wymiany zdań doszło do kłótni z moją rodziną. Może to był powód, dla którego nie chcieli ze mną w tym roku czekać na pociąg do Hogwartu? Wiem, że zawsze chcieli dla mnie jak najlepiej, ale sam też muszę podejmować jakieś decyzje.

 

Wiem również, że nigdy za bardzo nie akceptowali mojej przyjaźni z Elisabeth, która w ich oczach mimo wszystko była półkrwi. Bali się, że trzymam się z nią zbyt, blisko co mogło źle wyglądać dla naszego rodu. Jednak ja na to nie zwracałem nigdy uwagi. Nieważne były dla mnie więzy krwi. Zawsze dla mnie liczyło się coś innego. Moje rozmyślania zostały ponownie przerwane, gdy drzwi do naszego przedziału stanęły otworem a w nich najpierw pojawił się dobrze mi znany Trevor. No tak Quidditch nie tylko SUMy nas czekają, ale i również treningi, na które musimy się odpowiednio przygotować, jeśli mamy wygrać. Zarówno dla mnie jak i Elisabeth będzie to ciężki rok.

 

Za kapitanem pojawiła się jedna z przyjaciółek Elisabeth. Ja niestety nie bardzo znałem jej przyjaciółki. Od czasu było jakieś przelotne cześć i tyle. Nigdy raczej się nie zbliżałem do jej znajomych. Starałem się, więc nie zwracać uwagi na ich rozmowę. To były ich prywatne sprawy. Jednak na koniec tego wszystkiego trafił do nas jeszcze wózek ze smakołykami. Na pytanie mojej przyjaciółki moje oczy na chwilę się na nią zwróciły. Po ostatniej przygodzie z fasolkami wszystkich smaków nigdy więcej tego nie spróbuje jeszcze we wspomnieniach chodzi mi niesmak, gdy natrafiłem na smak wątróbki a przecież były znacznie gorsze smaki.

 

- Tak chyba zdecyduje się na czekoladowe żaby - stwierdziłem z delikatnym uśmiechem wyciągając przy okazji mieszek, w którym trzymałem swoje monety i płacąc za smakołyk. Nagle ponownie zwróciłem swój wzrok na Elisabeth, gdy już zapłaciłem. Byłem ciekawy czy przez wakacje trenowała jakieś nowe zaklęcia. Ja sam ostatnio sporo przez wakacje czytałem o Dementorach. Chciałem opanować zaklęcie Patronusa. Niestety żadne z mych wspomnień najwyraźniej nie było dość ciepłe abym utworzył idealnego Patronusa. Miałem wrażenie, że wszystkie wspomnienia z domu wręcz mi to uniemożliwiały. Jedynie, gdy wracałem wspomnieniami do pobytu w Hogwarcie czy czasie spędzonym z nią byłem w stanie utworzyć jakby jego podstawy. Jednak nie bardzo chciałem o tym rozmawiać. Szybko, więc ponownie opuściłem oczy koncentrując się na czekoladowej żabie, która próbowała jak zawsze uciekać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa wyciągnęła własne pieniądze i wysypała na dłoń kilka srebrnych sykli. Co prawda pieniędzy nie miała nie wiadomo ile, bowiem jej rodzina nie była niesamowicie bogata, ale nie można też było nazwać ich biednymi. Zdecydowała się na zakup woreczka kociołkowych piegusków i jednej czekoladowej żaby. Ciastka położyła na siedzeniu z pogodnym "częstuj się", a sama zajęła się otwieraniem drugiego opakowania.

- Mirabella Plunkett - rzuciła z przekąsem. - Mam już taką jedną. Z tymi włosami wygląda całkiem podobnie do mnie. Chociaż ja bym się raczej nie zakochała w trytonie - dodała, odgarniając rude kosmyki i zabierając się do zajadania ciastkami.

 

Podróż mijała miło i spokojnie, Lisa wymieniała z Alanem różne małe uwagi i historie, a w miarę jak za oknem robiło się coraz ciemniej zapaliły się lampy w przedziałach i na korytarzu. W pewnym momencie dziewczyna sięgnęła ręką do swojego kufra i wyciągnęła z niego swoje uczniowskie szaty z wyraźnym godłem Slytherinu na piersi.

- Pora się już przebierać. Wyjdę do łazienki, w sumie i tak chciałam rozprostować nogi. Podróż do Hogwartu jest zawsze fajna na początku, ale potem się dłuży, co? - rzuciła podchodząc do okna i przyklejając policzek do szyby mając nadzieję zobaczyć, czy zbliżają się już do Hogsemade. Niestety, widać było słabo, bo najwidoczniej się rozpadało.

- No i pięknie, będę musiała ubrać też płaszcz. A w Londynie była taka ładna pogoda - zabrała swoje rzeczy i otworzyła drzwi przedziału.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spojrzałem dość niepewnie na smakołyk to na Elisabeth, która ponownie zaimponowała mi swym zachowaniem. Pomimo tak drobnego gestu ponownie pokazała mi jak bardzo się od siebie różnimy. Nie z pewnością to ja z nią przegrywałem pod każdym względem. Ona była lepszym człowiekiem o bardzo pogodnym charakterze nie myślała tylko o sobie a również o innych. Nie odrzuciła naszej przyjaźni, pomimo że wiedziała, jakie to może mieć konsekwencje dla niej. Spędzała ze mną wiele czasu pomimo różnic, jakie panowały między nami i nigdy ani przez chwilę te różnice jej nie przeszkadzały.

 

 

- Głupio się czuje, że ja nie pomyślałem by kupić coś, co moglibyśmy wspólnie zjeść - stwierdziłem z zażenowaniem spuszczając lekko wzrok. Byłem w lekkim zakłopotaniu. Przyjmując ofertę poczęstunku od niej czułbym się jeszcze bardziej zapewne winny, że nie pomyślałem o niej robiąc zakupy. Jednak nie przyjmując jej propozycji zachowałbym się również nie przyjemnie w stosunku do niej. Ostatecznie zdecydowałem się na poczucie winy i poczęstowałem się smakołykiem przy okazji znów słuchając Elisabeth by mój wzrok wylądował na karcie, o której mówiła.

 

 

- Faktycznie widać między wami sporą dozę prawdopodobieństwa - stwierdziłem raczej bardziej żartując niż mówiąc poważnie, co było dokładnie słychać w mym głosie. - A poważnie uważam, że raczej ciężko byście wyglądały podobnie ty według mnie jednak wypadasz lepiej - stwierdziłem spokojnie. Nigdy nie byłem dobry w tego typu rozmowach to nigdy nie była moja specjalność. Miałem nadzieje, że mimo wszystko nie uraziłem jej w jakiś niedostrzegalny dla siebie sposób. Czas płynął dość spokojnie na takich właśnie rozmowach między nami czy osobistymi przemyśleniami i nim się spostrzegłem byliśmy coraz bliżej celu podróży ale jednak nie ja to pierwszy zauważyłem a Elisabeth.

 

 

- Niestety z czasem każda podróż staje się monotonna - stwierdziłem na jej kolejne uwagi spoglądając ponurym wzrokiem w szybę. Nigdy nie lubiłem deszczu wszystko wydawało się przez niego jakieś takie ponure a tak jak dobrze to zauważyła Elisabeth zbierało się na niego. Pogoda niestety zawsze potrafi płatać figle. Nim się jednak spostrzegłem sama Elisabeth była już gotowa do wyjścia by przebrać się do szkoły. Nim jednak wyszła odezwałem się jeszcze w jej kierunku.

 

 

- Elisabeth... - jednak już nie dokończyłem tylko nagle opuściłem wzrok jakbym zapomniał, co chciałem powiedzieć. Sięgnąłem dłonią po swój kufer by wyciągnąć z niego swoje szaty. Chwilę spoglądałem w milczeniu na swe szkolne szaty. Slytherin czy kiedykolwiek żałowałem, że tam należałem? Nie. Nigdy nie miałem powodu. Gdyby mnie tam nie było zapewne bym również nigdy nie spotkał tak dobrej przyjaciółki jak Elisabeth. Poza tym nie wyobrażam sobie kogoś takiego jak ja w innym domu. Tiara przydziału tak chciała i tak musiało zostać. Teraz jednak nie czas było o tym rozmyślać czas było się przebierać, bo jeszcze się spóźnię.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa słysząc swoje imię odwróciła się w drzwiach przedziału, ale Alan chwilę potem spuścił wzrok i ewidentnie nie zamierzał kontynuować. Uśmiechnęła się ciepło, mimo że nie mógł tego zobaczyć i wyszła na korytarz. Jej przyjaciel czasami miał takie momenty, że gdy chciał jej coś powiedzieć urywał nagle, jakby w ostatniej chwili stwierdził, że to co chce powiedzieć jest na przykład bez sensu. Lisa naprawdę wolałaby, gdyby tak się nie krępował, jak dla niej mógł i nawet gadać pierdoły, byli przyjaciółmi i dziewczyna zawsze by go wysłuchała. Ale Alan był jaki był i Lisa nie zamierzała próbować go zmieniać, bo to właśnie z tym cichym, trochę dziwnym chłopcem się zaprzyjaźniła i nie zamierzała go stracić.

 

Na korytarzu przewijało się kilka osób, głównie dziewczyny, które też szły się przebrać, chociaż znalazło się również kilku chłopców, przebranych już w Hogwarckie szaty i przemierzających szybko wagon. Lisa minęła grupkę rozgadanych drugoroczniaków z Hufflepuffu, musiała się wręcz przepchać, bo zajmowali prawie cały korytarz, a potem, kiedy zbliżyła się właśnie do drzwi od łazienki, otworzyły się one i ze środka wyszła o rok starsza Ślizgonka z długimi, czarnymi włosami. Była to Walburga Black w lśniących, zielono-czarnych szatach. Przystanęła na chwilę i obrzuciła Lisę pogardliwym spojrzeniem, ostentacyjnie wykrzywiając wargi. 

- Hańba - Lisa usłyszała jej mruknięcie, kiedy przechodziła obok, pilnując się, by czasem jej nie dotknąć.

 

Elisabeth powstrzymała chęć podstawienia jej nogi i odpowiedziała przesadnie miło:

- Ciebie też miło widzieć, Walburgo.

Ślizgonka zignorowała ją i poszła w stronę swojego przedziału. Lisa w tym czasie zamknęła się w łazience i zaczęła przebierać. Chociaż nie była w Slytherinie czarną owcą i zazwyczaj nie była obiektem kpin, było w tym Domu parę skrajnie snobistycznych osób, które uważały, że jej rozczochrane rude włosy, ojciec mugol i koleżanka mugolaczka z Ravenclawu sprawiają, że nie jest godna uczęszczać do "najszlachetniejszego Domu". Dziewczyna zwykle zbywała takie osoby(między innymi Blacków, czy Abraxasa Malfoy'a) obojętnym prychnięciem, ale nie mogła zaprzeczyć, że bywało to czasem irytujące.

- Hańba - mruczała do siebie ze złością, składając ubrania. - Hańbą to bym się okryła, jakbym nosiła takie imię. Rodzice muszą cię nienawidzić.

 

Kiedy była już gotowa, wyszła z łazienki, pod którą stały już dwie inne, czekające dziewczyny i ruszyła z powrotem w kierunku przedziału. Zanim jednak otworzyła drzwi stanęła z boku i grzecznie zapukała.

- Przebrałeś się już, prawda? - zawołała do Alana.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chwilę spoglądałem w milczeniu na swoje szaty. W przedziale było niezwykle cicho, gdy zostałem tu sam. Niemal tak samo jak podczas wakacji. Od kiedy pamiętam było tak cały czas cisza była ze mną. Niekończąca się cisza, która była jakby częścią mnie. Czy jednak tak było naprawdę? Przecież, gdy byliśmy tu razem potrafiliśmy rozmawiać i to nie była jednostronna rozmowa. Oboje potrafiliśmy wiele ze sobą rozmawiać pomimo tych wszystkich różnic. Wciąż nie potrafiłem tego zrozumieć a może nawet nie próbowałem? Sam już nie wiem. Wiedziałem jednak, że dziwnie się czułem nawet w tej chwilowej ciszy brakowało mi jej głosu tutaj. Jakby była mym głosem rozsądku.

 

Zastanawiałem się również, dlaczego nie potrafiłem czasem dokończyć swojej wypowiedzi względem niej tak jak to było przed chwilą. Zupełnie jakbym w pewnym momencie gubił te część siebie, która za to odpowiadała. Być może to, dlatego że to ją najbardziej jednak traktowałem jak przyjaciółkę. Jednak czas na takie rozmyślenia jeszcze przyjdzie, ale później. Teraz musiałem się odpowiednio przygotować. Zacząłem ściągać z siebie aktualne ubranie, które niewiele się różniło od codziennych ciuchów mugoli by przebrać się w swoje szaty Slytherinu. W sumie nigdy nie wiem, czemu, na co dzień chodziłem tak ubrany. To jak wyglądam nigdy mnie jakoś specjalnie nie interesowało. Właśnie kończyłem wkładać szatę, gdy nagle usłyszałem pukanie i znajomy głos, lecz zamiast odpowiedzieć na pytanie powoli podszedłem do drzwi i je otworzyłem. Stojąc przed Elisabeth ubrany w tradycyjny strój Slytherinu, który był oczywiście odpowiednio przygotowany na początek roku.

 

Sam nie wiem ile razy moja mama sprawdzała czy wszystko w nim jest jak należy. Było w końcu nie do pomyślenia bym przyszedł nieodpowiednio przygotowany. Jak bym wtedy reprezentował naszą rodzinę w Hogwarcie? Wszystko musiało być przygotowane idealnie. Moje oczy skupiły się na Elisabeth. Naprawdę dobrze wyglądała w szatach Slytherinu jednak coś było chyba nie tak przynajmniej takie miałem wrażenie. Nagle moje oczy lekko się zmrużyły. Nasza długa znajomość z Elisabeth pozwoliła mi ocenić, kiedy coś było nie tak. Potrafiłem zauważyć, gdy była czymś rozgniewana lub coś ją martwiło.

 

- Co się stało? - spytałem spokojnie, lecz dość stanowczo wciąż na nią patrząc. Zaraz jednak zszedłem jej z drogi pozwalając wejść do środka widać było jednak po mych oczach, że nadal oczekuje od niej odpowiedzi. Chciałem wiedzieć, co takiego się stało i miałem nadzieje, że ufa mi na tyle by mi się z tego zwierzyć. Chciałem jej jakoś pomóc, ale nie mogłem nic zrobić nie znając sytuacji, która zastała w tym krótkim czasie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa uśmiechnęła się lekko na słowa Alana. Ten to dopiero potrafił wyczuć jej humor, a przecież nie była nawet jakoś specjalnie zła. No ale, to była przyjaźń. Usiadła na siedzeniu obok swojego kufra i Kiry, która łypała na nich jednym, bursztynowym okiem. Dziewczyna wzruszyła obojętnie ramionami, odwracając głowę do swojej sowy. 

- Nic szczególnego się nie stało. Spotkałam na korytarzu Walburgę Black i jak zawsze usłyszałam od niej to standardowe "hańba". Dobrze wiesz, co o mnie myślą Blackowie czy Malfoy'owie. Nie interesuję się tym za bardzo, ale i tak to trochę irytuje - powiedziała już całkiem obojętnie, bo wcześniejsza złość jej przeszła.

 

Za oknem deszcz rozpoczął się na dobre, krople spływały ciurkiem po szybie. W oddali migotały już światła, co oznaczało, że zbliżali się do Hogsmeade. Na korytarzu narastał szum, który oznaczał, że wszyscy przygotowywali się do wyjścia. 

- Chyba jednak trzeba będzie ubrać płaszcze - zauważyła Lisa i wyjęła z kufra beżową szatę, którą zaraz na siebie narzuciła. Potem sprawdziła dokładnie, czy wszystko jest na swoim miejscu i przygotowała się się do wyjścia z przedziału, czekając aż to samo zrobi Alan.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zmarszczyłem brwi słysząc to wszystko. Zachowanie Blacków czy Malfoy'ów pozostawiało wiele do życzenia. Jednak, gdy czepiali się Elisabeth zawsze miałem ochotę się z nimi rozmówić. Ta ich nadętość nawet mnie doprowadzała do szału. Zawsze uważali się za lepszych. Jednak wiara w to, że dzięki nazwisku jest się kimś wspaniałym była po prostu głupia. Tylko nasze czyny udowadniały, kto jest lepszy a kto gorszy. A według mnie Elisabeth biła ich na głowę we wszystkim i to tylko oni nas hańbili dając nam reputacje jakiś snobów. Nagle lekko się uśmiechnąłem do Elisabeth i położyłem jej dłoń na ramieniu.

- Cieszy mnie, że nie zwracasz uwagi na takie zaczepki. Ich zdanie nigdy nie miało większego znaczenia w ten sposób tylko udowadniają, kto tu jest hańbą - powiedziałem z uśmiechem mrugając w jej kierunku. Chociaż sam miałem ochotę zrobić coś więcej. Przydałoby się utrzeć im, choć trochę nosa. Jednak nie chciałem o tym mówić Elisabeth wiedziałem, że nie byłaby tym zachwycona.

 

Gdy tak rozmyślałem do mych uszu zaczął docierać dźwięk spadających kropli deszczu. Najwyraźniej pogoda nie miała ochoty nas rozpieszczać. Powoli zabrałem rękę z ramienia przyjaciółki. Zauważyłem przy okazji, że sama Elisabeth już zaczynała się przygotowywać do wyjścia wkładając na siebie beżową szatę. Musiałem zrobić to samo nie miałem ochoty przemoknąć. Powoli podszedłem do swego kufra by wyjąć czarną szatę i moją różdżkę. Na korytarzu również słyszałem narastający harmider. Najwyraźniej, więc nadszedł czas. Zarzuciłem na siebie szatę i ponownie się uśmiechnąłem w kierunku przyjaciółki oznajmiając jej, że jestem gotowy. Następnie podszedłem do drzwi przedziału i je otworzyłem oczywiście należycie najpierw czekałem aż wyjdzie Elisabeth by udać się tuż za nią.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa z lekkim uśmiechem złapała za swój kufer i klatkę z Kirą i przeszła obok Alana, który przepuścił ją w drzwiach przedziału. Pociąg zatrzymywał się właśnie i w wagonie robiło się coraz bardziej tłoczno, kiedy wszyscy przepychali się, żeby wyjść na zewnątrz. Lisa postanowiła stanąć w progu i poczekać, aż tłum odrobinę się przerzedzi. Potem razem ze swoim przyjacielem mogła już wyjść nie bojąc się, że zostanie zadeptana przez podekscytowanych uczniów. Na schodkach dziewczyna zarzuciła kaptur na rude włosy i stanęła na przemoczonym już peronie. 

- Pierwszoroczni! Tutaj! - rozległ się niski i gburowaty głos gajowego Ogga, a ci najmniejsi, nie mający jeszcze godła Domu na piersi, pobiegli za nim w stronę jeziora.

 

- Chodźmy szybko znaleźć jakiś powóz - powiedziała Lisa do Alana, chowając twarz przed deszczem, Kira w klatce nastroszyła mokre pióro, a Lisa rzuciła jej przepraszające spojrzenie. Zapomniała narzucić coś na klatkę. - Zaraz będę miała wodę nawet w butach.

Znajdowali się tak na dobrą sprawę na samym końcu tłumu uczniów. Przed chwilą przeszedł koło nich Hagrid, który, mimo iż był dopiero na trzecim roku, znacznie przewyższał ich wzrostem. Elisabeth uśmiechnęła się do niego lekko, ale ten tylko przez chwilę na nią patrzył i odszedł. Cóż. Gryfoni nie lubili Ślizgonów z natury, tak samo jak Ślizgoni Gryfonów i nawet na zwykłe "cześć" Lisy(która nie chciała się bawić w odgórną niechęć) uczniowie Gryffindoru odpowiadali zazwyczaj tylko podejrzliwym spojrzeniem, jakby ich podpuszczała. Pokręciła głową z westchnieniem i złapała Alana delikatnie za ramię, mając nadzieję jak najszybciej znaleźć się gdzieś, gdzie jest sucho.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszędzie tłumy, co było wręcz irytujące. Nigdy nie lubiłem być wśród takich tłumów ludzi. Nigdy nie mogłem zebrać myśli w takich miejscach. Ale czemu tu się dziwić? W końcu to rozpoczęcie roku w Hogwarcie tu zawsze musiano zadbać o to by odpowiednio hucznie przygotowano rozpoczynający się rok szkolny. Pomimo że to nie był mój pierwszy rok wciąż ciężko było mi się jednak przyzwyczaić. Na całe szczęście moja przyjaciółka zachowała jasność umysłu, dzięki czemu uniknęliśmy przebijania się przez tłumy ludzi i mogliśmy w niedługim czasie spokojnie opuścić pociąg.

 

Gdy tylko opuściliśmy pociąg w oczy rzuciło mi się wiele znajomych rzeczy jak choćby głos gajowego, który już zajmował się pierwszoroczny. Nic nadzwyczajnego tak się w końcu działo, co roku. Nie można było w końcu pozwolić by pierwszoroczniaki radzili sobie sami wybuchłby niekontrolowany chaos. Sam pamiętam jak to było podczas mojego pierwszego roku w Hogwarcie ah te wspomnienia. Zastanawiam się czasami gdzie się podział ten dawny ja. Moje rozmyślania jednak dobiegły końca, gdy krople deszczu coraz liczniej zaczęły uderzać w moją głowę. By bardziej już nie zmoknąć zakryłem głowę kapturem tak jak to zrobiła wcześniej Elisabeth. W przeciwieństwie do niej jednak nie miałem problemów z Sokratesem. Dzięki temu, że należał do gatunku małych sów bez problemu mogłem przenieść go pod szatą tak by nie zmoknął.

 

- Rozsądnie mówisz - odrzekłem spokojnie w jej kierunku, bo miała czystą racje. Jeśli nadal będziemy tu tak stali to z pewnością niedługo przemokniemy a może się nawet przeziębimy. Cały czas szedłem tuż obok Elisabeth ciągnąc za sobą swój kufer starając się przy okazji nie zwracać uwagi na pogodę tylko rozglądając się wokół. Zawsze jednak wolałem pozostawać czujny na różne niespodzianki. W tłumie dojrzałem Hagrida, którego nie sposób było nie dojrzeć. On to się naprawdę wyróżniał wśród całego tego tłumu. Jednak starałem się nie zwracać na niego uwagi. Jakby nie patrzeć nasze domy nigdy za sobą nie przepadały, więc lepiej ignorować po prostu gryfonów.

 

- Ciekawe czy dojdzie kiedyś do pokojowych stosunków między nami a gryfonami - stwierdziłem jakby bardziej do siebie niż do Elisabeth jakby będąc zamyślonym. Nagle poczułem jak zostałem złapany ponownie za ramię. Domyślałem się, że szukała powozu, którym dostaniemy się na miejsce. Sam również zacząłem rozglądać się za takowym. Również nie miałem ochoty nadal moknąć. Jednak przez te tłumy i padający deszcz nic nie byłem niestety w stanie dostrzec.

 

- Zauważyłaś już coś? - spytałem z zaciekawieniem. Miałem nadzieje jednak na odpowiedź twierdzącą z jej strony, bo stanie tutaj jakby nie patrzeć do przyjemnych nie należało nie przy takiej atmosferze wokół. Było zdecydowanie za głośno jak dla mnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Prawdopodobnie nigdy - odmruknęła do Alana Lisa tonem zarówno rozbawionym, jak i przygaszonym. Chwilę potem udało jej się nareszcie przepchnąć przez naprawdę wyjątkowo głośną grupkę rozgadanych Gryfonek, którym chyba w ogóle nie przeszkadzał siekący deszcz. - No nareszcie, powozy - odetchnęła, puszczając ramię przyjaciela. Właśnie dotarli do stojących w rządku powozów zaprzężonych w niewidzialne konie. Lisa dobrze wiedziała, że są to testrale, ale jako, że nigdy nie widziała niczyjej śmierci(i bardzo dobrze) nie mogła ich zobaczyć. Postawiła jedną nogę na schodkach pierwszej bryczki z brzegu, nie chcąc szukać dalej. Jedyne, czego chciała to w końcu znaleźć się pod jakimś dachem. 

 

Zanim jednak zdążyła podnieść swój kufer ktoś obok niej powstrzymał ją suchym komentarzem.

- Ten powóz jest zajęty - to Eryk Avery, który podszedł do niej i Alana okryty całkowicie swoim eleganckim płaszczem.

Lisa prychnęła i nie zważając jego słowa, wciągnęła swoje rzeczy do środka.

- Przecież widzę, że jest tu jeszcze dużo miejsca. Chodź, Alan, nie mam zamiaru dłużej moknąć.

 

Po wejściu do środka Elisabeth na parę sekund zamarła widząc Ślizgonów siedzących na jednej z miękkich ławek. Abraxas Malfoy, Gilbert Lestrange, Pollux Mulciber. Świetnie. A zaraz przy oknie Tom Riddle, o dziwo, całkowicie suchy. Lisa siadając na wolnej ławce na przeciwko nich zastanawiała się jak to możliwe, dopóki nie włożyła machinalnie ręki do kieszeni i nie dotknęła swojej różdżki. Oh. Zaklęcie Impervius. Merlinie, jak mogła sama o tym nie pomyśleć, nagle poczuła się tak głupio. Nie mogła powstrzymać rumieńca i chociaż wpatrzyła się w okno mogła niemal wyczuć uśmieszek Lestrange'a. Ona i Alan byli jedynymi mokrymi osobami w tym powozie. Próbując zachować trochę godności wyciągnęła różdżkę i osuszyła swoje szaty, a kiedy Avery wszedł do powozu i usiadł obok Alana, powóz nareszcie ruszył i zapanowała w nim niezręczna cisza.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poruszałem się za Elisabeth w milczeniu robiąc dobrą minę do złej gry. Nie było, co ukrywać, że obecna sytuacja nie bardzo mi się podobała. Wszędzie wokół harmider i na dodatek ten niekończący się deszcz. Jakby wszystko się sprzysięgło by tylko wyprowadzić z równowagi. Jednak nic nie mówiłem. Wystarczyło mi, że ja mam popsuty humor tym wszystkim nie chciałem tym jeszcze zarazić mojej przyjaciółki. Nagle jednak chyba szczęście się do nas uśmiechnęło. Elisabeth zdołała znaleźć dla nas najwyraźniej powóz. Więc teraz wystarczyło już tylko dojechać na miejsce. Szedłem obok niej cały czas przy okazji obserwując powóz. Oczywiście nie wszystko mogłem zobaczyć. Testrale zawsze pozostawały dla mnie niewidoczne i wolałem, aby mimo wszystko tak pozostało. Nigdy nie było dobrze widzieć jak ktoś kona i nie miałem ochoty tego oglądać.

 

Chciałem wejść zaraz za Elisabeth do upatrzonego wcześniej powozu jednak coś nas nagle zatrzymało. Na dźwięk tego głosu zmarszczyłem lekko brwi. Avery jeszcze jego tu tylko brakowało. Zmierzyłem go wzrokiem jednak nic nie powiedziałem mając skamieniałą minę, po której ciężko było zauważyć jakiekolwiek emocje. Nie rozumiałem do końca, co miał na myśli mówiąc, że ten powóz jest zajęty. Poza tym, od kiedy pilnował czyichś powozów? Najpewniej to była zwykła zaczepka z jego strony. Na słowa Elisabeth zacząłem wchodzić za nią powoli do wnętrza powozu. Jednak zanim tam wszedłem zmierzyłem jeszcze Eryka wzrokiem.

 

Powoli wniosłem kufer do wnętrza i wtedy byłem w nie małym szoku. Elisabeth chyba gorzej w tym wypadku wybrać nie mogła. Zastanawiałem się czy nie powinienem wyjść z powozu i zaczekać na kolejny ciągnąc za sobą Elisabeth. Ostatecznie jednak postanowiłem zostać patrząc na to, że Elisabeth nie miała zamiaru wyjść nie mogłem jej tu zostawić samej i nie chciałem jej zmuszać by wysiadła. Powoli siadłem koło niej mierząc całe to zgromadzenie wzrokiem. Moja rodzina zawsze wolała bym trzymał się innych szlachetnie urodzony takich jak to właśnie zgromadzenie. Ostatecznie wybrałem jednak inną drogę trzymając się swojej samotności. Niewielu miałem przez to przyjaciół. Jednak nigdy mi to nie przeszkadzało. Po kolei chodziłem wzrokiem po każdym w powozie. Zaczynając od Malfoya a kończąc na wisience na torcie, którą był sam Tom Riddle. Miałem nadzieje, że nie spotkam go tak szybko. A najpierw to spotkanie w pociągu. A teraz jeszcze mamy jechać powozem z tym cały zgromadzeniem. Życie potrafi być złośliwe. Ciekawe, co jeszcze przyniesie ten dzień?

 

Ja i Elisabeth na dodatek kiepsko wyszliśmy patrząc na nich. W końcu oni pozostawali wciąż susi i dobrze ubrani, podczas gdy z nas kapał deszcz. Wyjąłem różdżkę by podobnie jak Elisabeth osuszyć nią ubrania jednak w przeciwieństwie do niej nie ukazałem zawstydzenia całą sytuacją a mimika twarzy mi się nie zmieniła, gdy się osuszałem. Nagle również do powozu wsiadł Avery, który usiadł koło mnie, że mnie to musiało spotkać. Musiałem zachować spokój. Nie byłem taki jak oni i nigdy nie będę. Moja rodzina może oczekiwać, czego innego ode mnie, ale to moje życie i ja sam decyduje o nim. Gdy skończyłem suszyć swe szaty wbiłem wzrok w ziemie nic nie mówiąc. Miałem nadzieje, że wszyscy wezmą ze mnie przykład i przejedziemy całą podróż w milczeniu. Dla mnie ta sytuacja była niekomfortowa a jak musiała czuć się teraz Elisabeth?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cisza w powozie przeciągała się, a Lisa czuła się coraz bardziej skrępowana. Chciałaby odezwać się do Alana, żeby mogli kontynuować swobodną rozmowę, tak jak w pociągu, ale z jakiegoś powodu nie mogła wykrzesać z siebie do tego entuzjazmu. Riddle'a trochę się bała, praktycznie od kiedy tylko pierwszy raz go zobaczyła, a reszta Ślizgonów, która tu siedziała, wydawała jej się w znacznym stopniu nieprzyjazna, a już szczególnie bawiący się machinalnie różdżką Malfoy i ciągle wpatrujący się w nią Lestrange. W końcu miała już dość tego denerwującego spojrzenia szarych oczu, przez które nawet odgarnięcie włosów z twarzy wydawało jej się krępujące. 

- Lestrange, coś się stało, że się tak we mnie wpatrujesz? - zapytała w końcu prosto z mostu niemal czując jak kierują się teraz na nią spojrzenia wszystkich w powozie. Oprócz Riddle'a. Ten dziwny chłopak nadal obojętnie wyglądał przez okno, ewidentnie pochłonięty własnymi myślami.

 

Lestrange uniósł jedną brew i uśmiechnął się ironicznie.

- Oh, panno Sanders, nic się nie stało. Podziwiam po prostu panny piękno - odpowiedział gładko, co sprawiło, że siedzący obok niego Mulciber rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie.

Lisa spłonęła rumieńcem, jednak było to spowodowane tylko i wyłącznie wstydem i zdenerwowaniem. Doskonale wiedziała, że była to zawoalowana obraza, ale przecież nie miała jak mu tego udowodnić, wyszłaby na histeryczkę, więc obróciła się po prostu w stronę okna, zasłaniając twarz włosami i wycedziła "To miłe". 

Bardziej wyczuła niż zobaczyła, że Riddle rzucił jej krótkie spojrzenie, a potem znów wrócił do swoich przemyśleń, rzucając tylko obojętne:

- Nie zawstydzaj koleżanki, Lestrange. Widzisz przecież, że się rumieni.

 

Oczywiście najdoskonalszy Riddle, perfekcyjny prefekt i ulubieniec nauczycieli, musiał zwrócić uwagę swojemu koledze, robiąc to jednak w taki sposób, że Lisa poczuła się tylko gorzej. I chociaż wiedziała, że to było absurdalne była niemalże pewna, że to było celowe. Na parę krótkich chwil w powozie znów zapanowała cisza, podczas której słuchać było tylko stukot kół, ale oczywiście nie mogła ona trwać długo. To Abraxas Malfoy, rozpostarty szelmowsko na swoim miejscy odezwał się do Alana:

- Cóż, czeka nas ewidentnie chwila wspólnej podróży. Dlaczego mielibyśmy spędzić ją w krępującej ciszy? Panie Travers, jak panu minęły wakacje? Mam nadzieję, że dobrze pan wypoczął, wszak czeka nas ciężki rok - dodał z tym swoim irytującym błyskiem w oku.

 

W rodach szlacheckich nic nikomu nie umyka, a plotki szerzą się jak zaraza, więc prawdopodobnie Malfoy doskonale wiedział o tym, jak wakacje Alana wyglądały naprawdę. Merlinie, trzeba było jednak zmoknąć trochę bardziej, ale przynajmniej znaleźć inny powóz - pomyślała Lisa. Avery, Mulciber i Lestrange również spojrzeli na jej przyjaciela, tylko Riddle nadal sprawiał wrażenie, jakby to co się działo obok niego nieszczególnie go interesowało. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...