Skocz do zawartości

[GRA] Zagadka [Harry Potter] [~Magus]


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Sytuacja nie wyglądała ciekawie. To było mało powiedziane sytuacja była naprawdę beznadziejna. Biedna Elisabeth nie powinna się znaleźć w tym powozie a teraz było już za późno i nic nie można było z tym zrobić. Miałem nadzieje, że ta podróż minie szybko i nic się nie stanie. Niestety szybko się przekonałem, że nic nie może pójść tak gładko jakbyśmy chcieli. Wszystko oczywiście zaczął ten przeklęty Lestrange. Cały czas wpatrywał się w Elisabeth by ją tylko sprowokować by ta w końcu się odezwała. No i niestety zagrała tak jak on chciał. Najgorsze jednak w tym wszystkim było, że nie byłem nawet w stanie stanąć w jej obronie, ponieważ jego obelga była wyjątkowo wysublimowana na tyle, że gdybym coś powiedział to by mnie odpowiednio skontrował i wyszedłbym na paranoika. Nawet obrona ze strony Toma nie przypadła mi specjalnie do gustu. Miałem wrażenie jakby i on chciał ją upokorzyć. Mimo wszystko mój wzrok w tej chwili skupił się na Lestrange cały czas trzymałem różdżkę w dłoni a palce drugiej dłoni lekko o nią pocierając niczym robiłbym to odruchowo.

 

Z tego transu zostałem również szybko sprowadzony na ziemie. A wszystko za sprawą nikogo innego jak, Malfoya który teraz zainteresował się mną. Nie miałem nic przeciwko temu. Mnie mogli tykać, ale Elisabeth niech zostawią w spokoju. Wszelkie obelgi mnie nie ruszały i spływały po mnie niczym woda. Nigdy mnie nie interesowało, co inni o mnie myślą.

 

- Powinieneś już wiedzieć, Abraxasie że ja mimo wszystko całkiem lubię ciszę - powiedziałem w jego kierunku patrząc mu prosto w oczy z krzywym uśmiechem. A mój palec nadal błądził po różdżce. - Jednak skoro już spytałeś nietaktem by było gdybym nic nie odpowiedział. Gdzie wtedy by były moje maniery? Sądzę jednak, że najlepiej będzie, jeśli przemilczę sprawę mych wakacji. Nie chce was tu zanudzać poza tym, jeśli zaśniecie przez moje opowieści wszyscy moglibyśmy się spóźnić na rozpoczęcie a to jednak byłoby niedopuszczalne jakby nie patrzeć. Proponuje, więc wziąć przykład z Toma i skupić się na obecnej podróży - odrzekłem, gdy na chwilę mój wzrok skierował się na Toma. Nie sądziłem by to podziałało, ale warto było spróbować. Nie miałem ochoty z nimi rozmawiać i nie chciałem też by atakowali Elisabeth.

 

Swoją drogą sam Tom mnie nieco zastanawiał. Nad czym był taki skupiony? Jednak pewna myśl w końcu zrodziła mi się w głowie. To, dlatego jest zapewne zawsze lepszy. Nim się zaczął początek naszych zajęć ten już pewnie nad nimi rozmyślał. Sam daje się ponieść emocją i głupio prowokować, gdy powinienem wziąć z niego przykład. Starałem się również nie zwracać uwagi na Elisabeth, ale było to celowe. Chciałem by zapomnieli o niej na czas podróży i skupili się na mnie by ta mogła dojechać już bez stresów. Wiedziałem, że zapewne domyśli się, że chce skupić no sobie ich uwagę aby odciągnąć ich od niej. Miałem nadzieje jednak, że mi w tym nie przeszkodzi i zrozumie, że tak będzie lepiej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zamyślenie Toma Riddle'a Lisę ciekawiło w równym stopniu jak Alana. W głowie dziewczyny nie pojawiła się jednak nawet przelotna myśl, że może to być spowodowane zajęciami. W towarzystwie tego chłopaka zawsze czuła się niepewnie i był on chyba jedyną osobą, której bała się spojrzeć w oczy. Sama nie wiedziała dlaczego, ale to jego dziwne skupienie wydawało jej się złowieszcze. Nie ważne jak bardzo absurdalne mogło to być. Teraz zza kotary swoich rudych włosów przypatrywała mu się niezwykle intensywnie i chyba musiał to wyczuć, bo odwrócił na chwilę wzrok od okna i rzucił jej takie spojrzenie, że natychmiast odwróciła speszona głowę. No naprawdę. Czuła się zła na samą siebie. Dlaczego ten chłopak wprawiał ją w taką niepewność? Musiała wyglądać jak płochliwa idiotka. Ogarnij się - syknęła do siebie w myślach i uniosła wysoko głowo, odsłaniając nareszcie twarz na której pozostawały jeszcze ślady wcześniejszego rumieńca, nie zamierzała się tym jednak przejmować. W tym momencie odezwał się Alan, w odpowiedzi na słowa Malfoya. Głupi padalec - pomyślała, patrząc na przylizane, jasne włosy Abraxasa. Specjalnie zadawał takie pytania.

 

Uśmiechnęła się lekko na słowa przyjaciela. I dobrze, kto niby miałby mu rozkazać opowiadać im o swoich wakacjach? Abraxas nie wyglądał jednak na wybitego z tropu, oparł się wygodniej o siedzenie i zaczął obracać własną różdżkę w palcach. Powóz lekko drgał pod wpływem jazdy po kamienistej drodze.

- Och, Alanie, nie wiń mnie. Nie chciałem po prostu, by podróż przebiegała w niezręcznej atmosferze - uśmiechnął się lekko, złośliwie, kładąc dłoń na swojej szacie, w okolicy serca. - Jeśli nie chcesz się z nami dzielić swoimi przeżyciami, oczywiście to uszanujemy - inni Ślizgoni przytaknęli, poza Riddle'em, który stracił zainteresowanie oknem i zmrużył ciemne oczy wpatrując się w Lisę, która czuła się z tego powodu coraz gorzej.


Czuła, jakby te oczy wwiercały jej się w duszę i... naprawdę, musiała przestać histeryzować. To tylko zwykły Ślizgoń. Elokwentny geniusz, ale nadal po prostu uczeń. Alan też był geniuszem, ale nigdy nie czuła się przy nim tak niesamowicie źle. Zbierając swoją godność, odgarnęła nerwowo włosy z czoła i spojrzała Riddle'owi prosto w oczy. Już kilka sekund później spłonęła znowu rumieńcem i odwróciła wzrok w stronę okna. Jego oczy były takie... trudno to było opisać, ale to było niemal tak, jakby ktoś używał na tobie legilimencji, kiedy masz wrażenie, że osoba przed tobą czyta z twojego umysłu jak z otwartej księgi. Ale Riddle nie umiał stosować legilimencji. Nie mógł. Nie mógł, prawda? Dlaczego jej normalna buta nagle tak bardzo podupadała? Gdyby to był ktokolwiek inny pewnie powiedziałaby coś w rodzaju "Odwal się" albo "Co, zawiesiłeś się? Znajdź sobie inny obiekt do podziwiania". Ale jakoś nie mogła tych słów teraz przepchnąć przez gardło. Merlinie, jak daleko było jeszcze do Hogwartu? Przecież ta podróż nie mogła trwać tak długo. Jakby nie dość było jej złego samopoczucia, usłyszała nagle jedwabisty głos:

- Elisabeth... Czy coś się stało? Wyglądasz na zdenerwowaną. - odczep się, odczep się, odczep się. Przepraszam, że na ciebie patrzyłam, po prostu wróć do swoich dziwnych przemyśleń. - Czyżbyś się bała... mnie? - urwał na zaledwie sekundę i zanim ktokolwiek inny zdołał się odezwać, kontynuował. - No, no... przecież nie masz powodu, moja droga. A może... to coś całkiem innego. Rumieńce, odwracanie wzroku... Rozumiesz chyba, że można to dwojako odebrać? - wszyscy się w nią teraz wpatrywali. Siedzącemu obok Alana Avery'emu nie udało się powstrzymać rozbawionego parsknięcia.

 

- Ja... to nie... - pięknie, nie była w stanie się nawet dobrze wysłowić. Co miała odpowiedzieć? Nie mogła, po prostu nie mogła się przyznać, że naprawdę boi się Riddle'a. Ale z drugiej strony, wtedy wszyscy by pomyśleli... . Czuła jak złośliwe spojrzenia Lestrange'a i Mulcibera niemal ją pożerają. Te kilka słów ją zmiażdżyło. Właśnie zaczynał się piąty rok jej nauki w Hogwarcie i wkrótce cała szkoła będzie przekonana o tym, że Lisa Sanders boi się Toma Riddle'a. Albo jest w nim zakochana... . Oczywiście, nigdy nie przejmowała się plotkami, ale to mogło pójść za daleko. Naprawdę powinna wtedy znaleźć inny powóz. Nawet grupa rozwrzeszczanych Gryfonów byłaby lepsza niż to.

 

- Och, Elisabeth, proszę, nie denerwuj się. Nie chciałbym, żebyś czuła się niepewnie w moim towarzystwie - nawet jeśli wcześniej w jego głosie można było wyczuć nutę złośliwości, teraz był to po prostu ton opiekuńczego kolegi, prefekta. Kątem oka złapała ledwie widoczny uśmieszek Malfoy'a. Nie odrywała wzroku od okna i zagryzła dolną wargę, żeby nikt nie zauważył, że drży. Tak, świetnie, niech się jeszcze rozpłacze. Jak wszystko mogło stać się w jednej chwili tak bardzo złe? Naprawdę byłaby gotowa wysiąść z powozu teraz, w tej chwili i przejść resztę drogi do Hogwartu pieszo, podczas ulewy. Wiedziała jednak, że to było niemożliwe, testrale nie miały w zwyczaju się zatrzymywać przed dotarciem do celu. 

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Starczy już! - powiedziałem twardo niemal krzycząc a mój głos rozniósł się po powozie. Nie mogłem dłużej tego wytrzymać. Mimo że miałem nie patrzeć na Elisabeth w czasie podróży by przestali zwracać na nią uwagę a skupili się na mnie nie byłem w stanie tego zrobić, gdy Tom zaczął się do niej zwracać takim tonem. Doprowadzał ją do wstydu. Po prostu dłużej nie mogłem tego wszystkiego znieść w jednej chwili przestałem zawracać uwagę na Abraxasa a moje oczy wędrowały to na Elisabeth to na Toma by w końcu spocząć na nim. Zacząłem spoglądać mu bezpośrednio w oczy swym zimnym spojrzeniem. Milczałem tak pewną chwilę jak bym próbował go złamać samym swym wzrokiem aż w końcu westchnąłem i opuściłem na chwilę wzrok na ziemie i ponownie go podniosłem by odezwać się jednak już spokojniej jakby poprzednie me emocje zanikły.

 

- Naprawdę Tom sądziłem, że jesteś ponad tak żałosne uwagi. Jesteś prefektem i powinieneś dawać nam przykład a nie zaczepiać jedną z nas. Czy tego chcecie czy nie wszyscy jesteśmy ze Slytherinu i nie powinniśmy szukać zaczepek wśród swoich. Więc proszę zakończmy te bezpodstawne zaczepki i dojedźmy spokojnie na miejsce - odrzekłam by wygodnie się oprzeć o swe miejsce. Znów zacząłem spoglądać na różdżkę jednak zmrużonym wzrokiem obserwowałem również Toma.

 

Elisabeth nie była w nim zakochana to wiedziałem. Jednak nigdy za nim nie przepadała. Kiedyś sądziłem, że to zazdrość. Jednak patrząc na to, co się działo przed chwilą. Czy ona wiedziała coś, czego inni nie widzieli? Może powinienem z nią o tym pomówić przy najbliższej okazji, gdy będziemy sami. Poza tym ktoś powinien jej wysłuchać a w tym jakby nie patrzeć jestem dobry. Wiele bym dał by wiedzieć, co się właśnie stało. Moje oczy powędrowały na Elisabeth widziałem to w niej wtedy prawdziwy strach i rozpacz. Co w jej przypadku było niezwykłą rzadkością. Co takiego tu zaszło, czego nie dostrzegłem?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa całkowicie znieruchomiała, kiedy usłyszała krzyk Alana. Z jednej strony to było niesamowicie miłe z jego strony i niemalże lekko się uśmiechnęła. Dzięki niemu przestali w końcu zwracać na nią swoją toksyczną uwagę. Ale to nie było nic dobrego, bo zwrócili ją na niego, a Lisa naprawdę by wolała, żeby poniżali ją, a nie jej przyjaciela. Wiedziała, że Alan myślał to samo o niej, ale to była w końcu przyjaźń. Przyjaźń, która sprawiła, że Elisabeth chwilę potem straciła na chwilę dech, kiedy zobaczyła, że wszyscy Ślizgoni w powozie zdawali się nagle trzymać różdżki w rękach. Oczywiście nie celowali nimi w nikogo, ale trzymali je przez cały czas przy sobie. Wszyscy oprócz Riddle'a, oczywiście. On nadal siedział rozluźniony i obojętnie patrzył na Alana. Jednak była w jego wzroku nuta czegoś, co sprawiło, że Lisa szarpnęła swojego przyjaciela lekko za ramię, chcąc mu przekazać wyraźne "daj spokój". Nie zareagował na to, jak mogła się domyślić.

 

- Żałosne uwagi? Zaczepki? - Riddle wyglądał na lekko rozbawionego, inni Ślizgoni spojrzeli na niego ostrożnie. - Chciałem po prostu uspokoić pannę Sanders. Moim obowiązkiem, jako prefekta, jest dbanie o innych uczniów. Jakże inaczej możemy rozwiewać wątpliwości i rozwiązywać problemy, jeśli nie rozmową? - lekkie uśmieszki znowu wracały na twarze Lestrange'a i Mulcibera. - Oczywiście - zaczął, obojętniejąc. - wydawało mi się, że dobry przyjaciel zazwyczaj zauważa, że jego przyjaciółka źle się czuje. W tym przypadku nie miałem innego wyjścia, niż wziąć sprawy w swoje ręce - teraz Lestrange zdecydowanie uśmiechał się ironicznie.

 

Lisa zacisnęła gniewnie zęby. Mogłaby znieść wszystko, ale nie uwagi odnośnie jej przyjaciela. Nie chciała się jednak odzywać. Wiedziała, że i tak z nimi nie wygrają, lepiej było to po prostu zakończyć. Nie mogła się jednak powstrzymać przed dyskretnym złapaniem swojego przyjaciela za rękę, którą chwilę potem uścisnęła przyjaźnie. Miejmy to wszystko gdzieś, nie zależy nam przecież na ich aprobacie.

 

Teraz Riddle całkiem już zobojętniał i znów spojrzał na zalewane deszczem okno. 

- Jeśli jednak taka jest wasza wola. Na przyszłość, Alanie, postaraj się bardziej dbać o swoją przyjaciółkę, inaczej będę miał obowiązek wziąć ją pod swoją opiekę - słowa wypowiedziane z taką troską, a jednak tak chłodne, tak... groźne.

 

Lisa nie zwróciła nawet uwagi na to jak bardzo seksistowskie to było, jakby kobieta z natury nie mogła zajmować się swoimi problemami sama. Bo to przecież wcale nie o to chodziło, prawda? Tym razem dziewczyna ścisnęła rękę przyjaciela w chwilowym drżeniu strachu. Teraz, kiedy w końcu w przedziale zapadła cisza, Ślizgoni nadal spoglądali na nich co jakiś czas ze złośliwymi uśmiechami. Riddle jednak wrócił do swojej wcześniejszej obojętności. Teraz jednak jego obecność sprawiała, że Lisa czuła się jakby temperatura w powozie spadła o kilka stopni. Co tu się przed chwilą stało?

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mogłem się domyślić jak to się skończy. Sam do tego doprowadziłem stojąc w obronie Elisabeth. Rozejrzałem się spokojnie po powozie widząc różdżki w rękach wszystkich wokół. Czy to tak się właśnie miało skończyć? Nie było szans bym mógł coś zrobić przeciw wszystkim wokół. Byłem na straconej pozycji. Różdżki jednak nie były wymierzone we mnie. Wahali się to pewne. Każdy dobrze wiedział jak to się mogło skończyć. Nie zaatakują nie tutaj zbyt wielu by to widziało. Być może wybiorą lepszy moment. Sytuacja jednak szybko się uspokoiła a zrobił to nie, kto inny jak ponownie Tom. Oczywiście wyszło na to, że to ja jestem ten zły, który niepotrzebnie się miesza. Na dodatek według jego słów byłem marnym przyjacielem. Efektem jego słów było, że zmarszczyłem brwi zaciskając pieść, w której trzymałem różdżkę.

 

Poczułem jednak dotyk Elisabeth na swej ręce, który zapewne miał mnie uspokoić. Niestety nie do końca to wyszło. Zwłaszcza po ostatnich słowach Toma. Miałem wręcz ochotę wstać i potraktować go odpowiednim zaklęciem moje brwi się zmarszczyły ze wściekłości. Jednak nie tylko spowodowane to było tą żałosną groźbą a jeszcze tym, że zachowywał się tak jakby Elisabeth tu nie było i nas nie słyszała. Miałem ochotę coś powiedzieć jednak nagle poczułem jak Elisabeth mocniej mnie ścisnęła. Wciąż nie do końca rozumiałem, co się z nią działo. Położyłem swoją dłoń na jej i się lekko do niej uśmiechnąłem chcąc jej w ten sposób pokazać by się nie martwiła i już się uspokoiła.

 

Wiedziałem, że to wszystko się źle skończy. Nie było sposobu by moja rodzina się nie dowiedziała o tym incydencie. Może dostanę wyjca? Wcale bym się nie zdziwił. W końcu, co ich będzie interesowało, że stanąłem w obronie przyjaciółki. Była w końcu gorszej klasy a ja broniąc jej się tylko upodliłem. Nie żałowałem jednak tego, co zrobiłem i gdyby było to konieczne powtórzyłbym to raz jeszcze. Na pewno się również postaram ze wszystkich sił by groźba Toma się nigdy nie sprawdziła. Nadal trzymałem swą dłoń na jej chcąc jej dodać otuchy do końca tej podróży. Na dzisiaj już mi chyba wystarczy niespodzianek.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa bardzo się cieszyła, że Alan trzyma ją za rękę, bo atmosfera w powozie do końca podróży była na tyle gęsta, że można by ją ciąć nożem. I chociaż nikt się więcej nie odezwał, a Riddle nawet już na nich nie spojrzał(i bardzo dobrze) to i tak Lisa czuła się dziwnie niepewnie. Rumieńce z twarzy nareszcie jej zeszły i zaczęła z powodzeniem ignorować wszystkie złośliwe spojrzenia, znów przybierając swoją zwykłą postawę z dumnie uniesioną głową. Ale to nie zmieniało faktu, że ciągle nie mogła się całkiem rozluźnić, jakby spodziewała się ataku. Co za absurd.

 

Kiedy powóz nareszcie się zatrzymał wydawało się, że Alan i Lisa wyjdą jako ostatni, bo siedzieli najdalej od wejścia. Kufry i sowy należało tu zostawić, skrzaty domowe się nimi zajmą, więc dziewczyna skupiła się głównie na tym, by poprawić płaszcz, tym razem nie zapominając o rzuceniu na ubrania Imperviusa. Ślizgoni nie wydawali się nawet pomyśleć o tym, by przepuścić Elisabeth pierwszą jako kobietę, najwyraźniej ich zdaniem nie zasługiwała na takie przywileje. Przez chwilę zacisnęła ze złością zęby. Gdyby to była Walburga Black, albo nawet i mała Druella Rosier to wyglądałoby to inaczej. Ale w sumie - pomyślała chwilę potem, znów się uśmiechając - nigdy jej nie zależało na tego typu rzeczach i wcale jej nie obchodziło, czy wyjdzie ostatnia. Zdenerwowała ją po prostu ta ostentacyjna arogancja. Nie było jednak sensu tego roztrząsać. 

 

Już kilka sekund później była pewna, że wolałaby wyjść jako ostatnia. Kiedy w powozie zostali tylko ona Alan i Riddle i wyglądało na to, że wszystko będzie już w porządku, Riddle zatrzymał się przed wyjściem i wskazał jej elegancko, aby wyszła pierwsza. Lisa skinęła tylko nieznacznie głową, mając nadzieję, że to po prostu potrzeba zachowania dobrej reputacji prefekta. Pierwsze ukłucie niepewności złapało ją jednak, kiedy okazało się, że to Riddle wyszedł za nią, nie przepuszczając Alana. Niby nie było w tym nic dziwnego, ale nie chciała być tak blisko tego dziwnego chłopaka i przyspieszyła na ostatnim schodku.

 

....

 

 

Ona się nie potknęła. Była absolutnie pewna, że nie. Po prostu poczuła dziwne i nagłe uczucia gorąca na plecach, a potem już leciała w dół z urwanym krzykiem zaskoczenia. To trwało zaledwie sekundę, zanim jednak zdążyła uderzyć o ziemię Riddle złapał ją za nadgarstek, jak zauważyła - tylko trzema palcami, jakby nie chciał dotykać jej bardziej. To jednak ją przyhamowało i pozwoliło na stanięcie z powrotem na dwóch nogach. Riddle szybko ją puścił, kiedy Lisa podniosła na niego wzrok, oddychając trochę szybciej. I znowu ten wzrok...

- Panno Sanders, uważaj. Mogłabyś zrobić sobie krzywdę. - posłał w jej stronę lekki, przyjacielski uśmiech. Uśmiech, który wytrącił ją z równowagi. Odwrócił się jeszcze, nieznacznie skinął głową Alanowi i szybko odszedł w stronę wejścia do zamku.

 

Lisa chwilę po tym nagłym potknięciu szybko zlustrowała Riddle'a wzrokiem, będąc pewną, że ma przy sobie różdżkę, którą wykorzystał do zepchnięcia jej. To musiała być magia, na pewno nie została popchnięta ręką, wyczułaby to. Ale... on nie miał różdżki. To było niemożliwe, żeby schował ją tak szybko, kiedy jedną ręką złapał jej nadgarstek, a drugą oparł na framudze drzwi od powozu. Ale to musiała być magia. Nie potknęła się. Nie potknęła się, prawda? Zacisnęła gniewnie zęby, ale równocześnie zaczęła lekko drżeć. Mogła to przynajmniej teraz zwalić na zimny, siekący deszcz, zaklęć ogrzewających w końcu nie rzuciła. Spojrzała z rozpaczą na przyjaciela, wokół nich narastał szum, gdy coraz więcej uczniów wyskakiwało z powozów i głośno rozmawiając kierowało się do zamku.

- Alan... ja chyba wariuję - powiedziała cicho. Jej dobry humor z pociągu wydawał się całkiem ulotnić.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Atmosfera, która nas otaczała nie należała do przyjemnych byłem, co do tego pewny. Wystarczyłaby ledwie iskra by doprowadzić to wszystko wybuchu. Jednak mimo to podróż przebiegała spokojnie. Przynajmniej tak mógłby pomyśleć ktoś, kto by tylko na chwilę na nas spojrzał i poszedł dalej. Mimo wszystko mnie to jakoś szczególnie nie przeszkadzało. Miałem twardy charakter i zdążyłem przywyknąć do tego typu sytuacji. Gorzej jednak było zapewne z Elisabeth. Od samego początku tutejsza atmosfera dawała jej się we znaki. Domyślałem się, że teraz wcale nie jest lepiej. Mimo że starałem się dodać jej otuchy domyślałem się, że to było za mało znacznie za mało by poczuła się, choć trochę lepiej.

 

Powóz nagle stanął. Najwyraźniej dotarliśmy na miejsce. Jednak to, co teraz zobaczyłem doprowadziło mnie do jeszcze większej wściekłości, którą ukazałem tylko bardziej marszcząc brwi, ale jednak nic nie mówiąc. I to oni reprezentowali rody szlacheckie? Nie potrafili nawet pokazać odrobiny dobrych manier. Zupełnie jakby Elisabeth wcale nie istniała. Jednak, choć jedna osoba się wyłamała a był to Tom Riddle, który puścił Elisabeth przodem. Puściłem jej rękę pozwalając jej wysiąść. Lecz wtedy stało się coś dziwnego. Elisabeth niemal legła na ziemi. Byłem za daleko by dokładnie zobaczyć, co zaszło. Niewiele myśląc sięgnąłem po różdżkę by zatrzymać ją przed upadkiem. Jednak nie zdążyłem nic zrobić. Tom mnie uprzedził. Czyżbym się jednak pomylił? Może mój wybuch w wozie naprawdę był wynikiem jakiejś mojej paranoi? Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Mimo wszystko zachował się przyzwoicie. Nie sądzę czy któryś z tamtych by tak zrobił na jego miejscu. Gdzie tam pozwoliliby jej wpaść w błoto i nabijaliby się z niej na pewno. Spojrzałem porozumiewawczo na Toma, gdy ten do mnie kiwnął i zaczął znikać z mego pola widzenia. Sam powoli wstałem i opuściłem powóz. Oczywiście też zanim to zrobiłem rzuciłem zaklęcie Impervius by ponownie nie przemoknąć. Będzie mi zapewne trochę brakować Sokratesa, ale co zrobić? Zasady są takie a nie inne później go zobaczę.

 

Rozejrzałem się po okolicy widząc jak inne powozy się zbliżają a uczniów zaczyna przebywać. Nic nie mówiąc stanąłem obok Elisabeth. Jednak nie byłem w stanie się uśmiechnąć do niej. Czułem się jakbym ją zawiódł. Była atakowana i została poniżona a ja niemal nic nie zrobiłem. Jednak cisza nie trwała długo, bo Elisabeth ją zaraz przerwała. Położyłem nagle dłonie na jej ramionach i spojrzałem prosto w oczy a ton mego głosu był niezwykle poważny.

 

- Cokolwiek by się stało nigdy tak nie myśl. Nie wiem, co czujesz, ale na pewno nigdy nie oszalejesz. Nigdy bym w coś takiego nie uwierzył - powiedziałem twardo i nagle ją puściłem. Teraz ton mojego głosu się zmienił na bardziej podłamany. - Przepraszam cię Elisabeth to wszystko moja wina. Nie zrobiłem niemal nic by stanąć w twej obronie. Gdybym zareagował wcześnie dałoby się tego wszystkiego uniknąć. Nie jestem godzien twej przyjaźni - powiedziałem wbijając wzrok w ziemie, lecz nagle go znów podniosłem. - Nie wiem, co tam zaszło w wozie w czasie naszej podróży, ale miałem wrażenie jakby... - nie potrafiłem tego określić. To słowo mi jakoś umykało. - Zresztą to nie jest ważne pewnie tylko mi się wydawało - powiedziałem lekko zamyślony wciąż obrazując sobie w głowie całe wydarzenie. - Chce byś tylko wiedziała, że nie ważne, co się dzieje możesz na mnie liczyć. Jeśli jest coś, co cię dręczy i chciałabyś zostać wysłuchana to możesz na mnie liczyć. Nie ważne, co by to było ja cię zawsze wysłucham - powiedziałem już jakby z większym spokojem starając się zapanować nad wszystkimi emocjami, które mnie teraz nachodziły.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa ciągle drżała, nie mogą się nadal do końca pozbierać. Wdech i wydech, ogarnij się. Została już teraz sama z Alanem, zewsząd otaczały ich jedyne pojedyncze grupki przechodzących uczniów. Wszystko było dobrze. Słowa Alana wydawały się w pewnym sensie ją uspokoić. Skrzyżowała zirytowana ramiona i rzuciła mu wymowne spojrzenie.

- Nigdy więcej tak nie mówi, rozumiesz? N...nawet się nie waż - nadal pozostawało w niej trochę roztrzęsienia. Zaczęła kierować się w stronę zamku, żeby schronić się przed deszczem, a Alan szedł obok niej. - Jesteś najlepszym przyjacielem. Mi byłoby ciężko się w ogóle odezwać w takim towarzystwie. I wiesz, cieszę się, że nic więcej nie zrobiłeś. Oni mogliby nas potem zgnębić. W tym roku piszemy SUMy, nie ma sensu przysparzać sobie wrogów. 

 

Przerwała na parę sekund. Po jej głowie nadal kotłowało się zdarzenie sprzed kilku chwil, to ewidentne uczucie zaklęcia pomiędzy łopatkami. Nadal nie wiedziała, czy było to możliwe. Przecież Riddle nie mógł niezauważenie rzucić na nią zaklęcia. Nie miał różdżki w ręku! Potem szybko spojrzała na Alana i zaczęła mówić, na początek normalnie, ale potem coraz bardziej ściszała głos.

- A więc ty też to czujesz, kiedy jesteś w jego towarzystwie? Tą taką niepewność i st... - urwała i odwróciła speszona głowę. Czy mogła powiedzieć przyjacielowi wszystko? Na pewno uzna ją za paranoiczkę. Ale może jednak warto spróbować, skoro nalegał. - Alan, ja się nie potknęłam na tych schodkach. Naprawdę - zatrzymała się obok głównego wejścia i skryła odrobinę pod zadaszeniem, nie wchodząc jednak do środka. Brzmiała naprawdę żałośnie i, znowu krzyżując ramiona, wbiła spojrzenie w ziemię. Jej brwi były mocno zmarszczone w zdenerwowaniu.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zmarszczyłem lekko brwi. Może miała po części racje, że nie powinniśmy robić sobie wrogów w końcu naprawdę wiele nas czekało w tym roku. Ale jednak nadal odczuwałem gniew całą tą sytuacją. Tym jak tam ją potraktowali. A ja niemal nic nie zrobiłem. Na dodatek była tak roztrzęsiona jakby to nie była zupełnie ona. Nigdy jej jeszcze nie widziałem w takim stanie. Cały czas za nią szedłem i słuchałem wszystkiego, co do mnie mówiła z uwagą starając się nie stracić ani jednego słowa. Jednak to, co zaczęła mówić było naprawdę dziwne. Ktoś postronny mógłby jej nie uwierzyć, ale ja zbyt długo ją znałem. Ona nigdy się tak nie zachowywała nigdy nie widziałem była takim strzępkiem nerwów. Gdy się zatrzymaliśmy zdecydowałem się zrobić coś, czego nie robiłem gdyż raczej unikałem bliższego kontaktu fizycznego. Jednak uznałem, że to może, choć trochę zdoła uspokoić Elisabeth. Lekko ją przytuliłem miałem jednak nadzieje, że nikt tego nie widział. Nie potrzeba tu żadnych plotek. Nie chciałem by miała jeszcze kolejne powody do zmartwień. Nagle się spokojnie odezwałem w jej kierunku.

 

- Uspokój się Elisabeth. Wdech i wydech. Skoncentruj się i spokojnie przemyśl każde słowo - powiedziałem spokojnie. - Nie jestem w stanie powiedzieć, co czułem jednak wtedy, gdy Tom się do ciebie zaczął się odzywać poczułem ogromną wściekłość miałem wręcz wrażenie, że on wręcz zaczyna tobą manipulować i w ten sposób się tobą bawił jakby cieszyły go wszystkie twoje reakcje. Naprawdę nie wiem, co tam zaszło może to ja dostałem paranoi tak wtedy wybuchając. Nie wiem naprawdę - stwierdziłem lekko kręcąc głową i nagle puściłem Elisabeth by znów spokojnie na nią spojrzeć. - Nie widziałem, co tam dokładnie zaszło. Byłem za daleko i wszystko stało się tak szybko. Chcesz powiedzieć, że Tom cię tam zepchnął? - spytałem patrząc jej w oczy. To było nieco dziwne. Po co więc jej wtedy pomagał? Nic z tego nie rozumiałem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie dostałeś paranoi, na pewno - powiedziała szybko, opierając się plecami o chłodne zamkowe mury.

A więc Alan tego nie czuł, nie zauważał. Czyżby naprawdę to z nią był jakiś problem? Czy z jakiegoś powodu jej mózg usilnie próbował jej wmówić, że ich nowy prefekt to tak naprawdę jakiś wielki manipulant. Pokręciła głową sama do siebie, próbując zebrać myśli. Potem podniosła głowę i uśmiechnęła się krzywo do przyjaciela.

- Na pewno mnie nie zepchnął siłą, ale... miałam wrażenie jakbym dostała zaklęciem. Ale przecież on nie miał różdżki w ręku - znów mocno pokręciła głową przykładając sobie dłoń do czoła. - Musiałam sobie coś ubzdurać - powiedziała bez pewności, a potem kiwnęła lekko głową w stronę wejścia. - Chodź, za chwilę zacznie się uczta powitalna.

 

Alan mógł tego nie zauważać, ale Lisa ciągle zastanawiała się nad tym, czy wszystko co wydarzyło się w powozie, oraz gdy z niego wychodziła, nie miało jednego celu - pokazanie jej jak bardzo słaba byłaby w konfrontacji z nimi. Z nim. Przecież tam nie wydarzyło się na dobrą sprawę absolutnie nic złego, a czuła się jakby ktoś przez dwadzieścia minut popychał ją na ziemię i z niej szydził. Chyba naprawdę zaczynała wariować. Musiała przestać o tym myśleć i skupić się na czymś przyjemniejszym. Na przykład właśnie na uczcie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli nie była to moja paranoja to, co innego? Nic z tego zaczynałem powoli nie rozumieć. Cała ta sytuacja, która nas tam spotkała wcale mi się nie podobała. Zaczynałem mieć wrażenie, że to jedno z najgorszych rozpoczęć roku w naszym życiu. Może już dalej będzie lepiej. Teraz wszyscy będziemy mieli sporo zajęć, więc jeśli dobrze pójdzie będziemy unikać zarówno Toma jak i reszty bufonów, która się wciąż za nim kręciła niczym jego cień. Jednak najbardziej zastanowił mnie fakt na kolejne słowa Elisabeth. Nie użył siły ani różdżki? Więc jak niby mógłby użyć magii? To nie było możliwe by mógłby jej użyć bez różdżki. Nie mogłem uwierzyć by był w stanie użyć magii bez niej. Jednak czy mogłem zwątpić w słowa Elisabeth? Te nerwy nie pojawiły się bez powodów a wiedziałem również ze nie jest żadną panikarą. Zacząłem w skupieniu nad tym wszystkim myśleć w milczeniu.

 

- Sądzę, że nie powinnaś nad tym rozmyślać. Nie wiem, co tam zaszło i nie uważam byś coś sobie ubzdurała. Zbyt dobrze i długo cię znam by cię o to posądzić. Jestem pewny, że wcześniej czy później dowiemy się, co tam zaszło - powiedziałem z delikatnym uśmiechem. - Teraz skupmy się na nadchodzącym roku, jeśli dobrze pójdzie to przez nawał zajęć będziemy unikać zarówno Toma jak i jego koleżków. Teraz chodźmy coś przekąsić tak jak wcześniej rzekłaś - stwierdziłem dalej z uśmiechem kładąc jej dłoń na ramieniu chcąc tak dodać jej otuchy i by przestała nad rozmyślać i przy okazji się tym zamartwiać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ta. Mam nadzieję - mruknęła Lisa, kiedy wchodzili do sali wejściowej. Stało w niej sporo uczniów, większość ociekała wodą, co sprawiało, że było tu dość ślisko. Razem z Alanem podeszła do drzwi Wielkiej Sali i jej zły nastrój, przynajmniej chwilowo, odszedł w niepamięć, gdy zobaczyła wspaniały wystrój i błyszczące, latające świece. Ależ tęskniła za tym miejscem. Uśmiechnęła się pogodnie patrząc na zachmurzone niebo u góry. Mimo iż widać było na nim szalejący deszcz, to tutaj było sucho i ciepło.

 

Podeszli do stołu Slytherinu i zajęli miejsce bardziej na rogu, nie przejmując się tym, by dołączać do jakiejkolwiek grupy. Wiedziała, że Alanowi to będzie odpowiadać bardziej, poza tym sama też wolała siedzieć na uboczu niż dołączać do innych Ślizgonów, którzy robili wszystko by znaleźć się jak najbliżej środka - gdzie swoje miejsce leniwie zajmował Tom Riddle, niczym jakaś parodia króla. Lisa zdecydowała się nawet nie patrzeć w tamtą stronę, nie chcąc sobie psuć humoru, który odzyskała po wejściu do zamku.

 

Nie mieli zbyt wiele czasu na rozmowę, gdyż chwilę potem jak zajęli miejsce, drzwi Wielkiej Sali otworzyły się szeroko i do środka wszedł profesor Dumbledore, nauczyciel transmutacji, prowadzący przemoczonych od stóp do głów pierwszaków. Biedni, musieli mieć ciężką przeprawę - mruknęła cicho Lisa do Alana. Pamiętała, że gdy to oni po raz pierwszy przybyli do Hogwartu na niebie nie było ani jednej chmurki i mogli podziwiać zamek na tle roziskrzonych gwiazd. Wkrótce po tym, jak Tiara odśpiewała swoją pieśń, rozpoczęła się Ceremonia Przydziału. 

- Adelright, Kathleen - powiedział profesor Dumbleodre swoim miłym głosem.

- Gryffindor!

 

Slytherin zasiliło w tym roku całkiem sporo nowych twarzy, ale Lisie i tak najbardziej w oczy rzuciła się dość gburowata dziewczyna, którą nazywano "Prince, Eileen". Pod koniec Ceremonii dziewczyna nie mogła zaprzeczyć, że była już dość głodna i ucieszyła się, gdy dyrektor Dippet zdecydował się nie rozgadywać niepotrzebnie, większą przemowę przygotowując najpewniej na koniec posiłku. Elisabeth zdążyła już nałożyć sobie trochę frytek, kiedy nagle usiadła obok niej Stephanie Warrington, jedna z jej najlepszych koleżanek, a znały się głównie z boiska Quidditcha, gdzie Stephanie również grała jako ścigająca. Były one jedynymi dziewczynami w drużynie, więc raczej trudno, by się nie polubiły.

- No cześć, jak tam minęły wakacje? - zapytała, wbijając w nią swoje niebieskie oczy. Kiedy Lisa miała już odpowiedzieć, nagle szybko kontynuowała - To prawda?
- Co? - zapytała Lisa, odkładając na chwilę widelec.

- ...Elena usłyszała od Willa, który usłyszał od Vivenne, która usłyszała od Polluxa...

- Co? - Lisa powtórzyła niepewnie, słysząc imię Mulcibera.

- No, że się podkochujesz w Tomie Riddle'u.

Elisabeth zacisnęła zdenerwowana usta, a potem pokręciła szybko głową.

- To nie jest prawda! Zresztą, czy plotki w Hogwarcie muszą roznosić się tak szybko? - odłożyła sztućce i skrzyżowała ramiona.

- Roznoszą się bardzo szybko, jeśli dowie się o nich Vivienne - po tych słowach Stephanie uśmiechnęła się porozumiewawczo i szturchnęła Lisę w ramię. - No daj spokój. "To nie jest prawda", co? Nie musiałaś tego przede mną ukrywać. No ale wiesz, będziesz miała sporą konkurencję, jeśli chodzi o niego. Poza tym, on jeszcze nigdy nie zainteresował się żadną dziewczyną, może będziesz pierwsza - zaśmiała się cicho.

- Stephanie! - warknęła Lisa, czując jak jej dobry humor znów gdzieś ulatuje. - Nie chcę, żeby Riddle się mną interesował - dodała z napięciem.

- Jasne, jasne. Ja cię rozumiem. Tom jest przystojny, inteligentny, a teraz jeszcze prefekt - znów się cicho zaśmiała. - Zobaczymy się w dormitorium - odfrunęła w stronę dziewcząt siedzących z braćmi Flint.

 

Pięknie. Lisa spuściła wzrok na swoje jedzenie, dziabiąc je gniewnie widelcem. Oczywiście. Vivienne Carrow to dziewczyna Mulcibera, wybrana mu chyba przez ich rodziców. Na pewno jej powiedział o zajściu w powozie. A Vivienne znana była nie tylko ze swej całkiem nie najgorszej urody, ale też z okropnego zamiłowania do szerzenia plotek. Tym razem Lisa dziabnęła frytkę na tyle mocno, że aż odskoczyła trochę do góry.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miałem nadzieje, że choć trochę sytuacja się uspokoi na rozpoczęciu. Mówiąc szczerze tego nam chyba było trzeba po tym wszystkim, co niedawno zaszło. Powoli weszliśmy wraz z Elisabeth na te świetnie przygotowaną salę, jak co roku wszystko było przygotowane perfekcyjnie. Nic nie mogło w tym wypadku wyglądać źle. Zdążyliśmy nawet przed ceremonią przydziału. Moje oczy na chwilę zaczęły spoczywać na jedzeniu i pięknie nim udekorowanych stołach. Tak tego nam było zdecydowanie trzeba by ochłonąć. Jak zwykle Elisabeth mimo wszystko pokazała jak świetnie mnie zna i wie gdzie i jak lubię siedzieć. Wybrała chyba najbardziej odpowiednie miejsce gdzie mogłem w spokoju się wszystkiemu przyglądać.

 

Nagle spostrzegłem jak do sali wszedł profesor Dumbeldore prowadząc przemoczonych pierwszaków. Domyślałem się, że byli tak przejęci tym wszystkim, że obecnie przemoczone ciuchy nie należały u nich do największych problemów. Sam profesor był również ciekawą postacią. Całkiem lubiłem jego zajęcia potrafił mnie jakoś zachęcić do nauki. W końcu również nadeszła ceremonia. Obserwowałem jak nowe twarze przybywają by zasilić nasze szeregi. Miałem nadzieje, że będą sobą reprezentowali lepszy poziom, niż co niektórzy uczniowie naszego domu, których nazwisk na głos nie musiałem wymawiać. Moje oczy na chwilę skierowały się na Toma był tu prawdziwą gwiazdą. Jednak Elisabeth coś się w nim nie podobało. Jako chyba jedna z niewielu nie odczuwała do niego pewnego szacunku. Do nie dawna nie byłem pewny, co było tego powodem. Tak przynajmniej było do czasu tej trefnej podróży powozem.

 

Jednak teraz nie chciałem o tym myśleć na to przyjdzie jeszcze czas. Zacząłem sobie właśnie nakładać tłuczone ziemniaki na talerz. Następnie chciałem sięgnąć po jedno z udek kurczaka jednak nim to zrobiłem usłyszałem jak do Elisabeth odezwała się jej przyjaciółka. Niejaka Stephanie znałem ją z drużyny Quidditcha w końcu sam w niego grałem. Jednak nie podniosłem oczu z talerza nie wtrącając się do rozmowy. Wszystko jednak dokładnie słyszałem. Przeklęte plotki to z tego powodu chciałem by Elisabeth mnie unikała. Nie sądziłem jednak, że uderzą z tej strony. Widziałem złość w Elisabeth, gdy ta atakowała frytki. Nagle ją złapałem delikatnie za dłoń.

 

- Frytki nie są niczemu winne lepiej zachowaj tą złość na mecze Quidditcha przyda nam się to - powiedziałem z uśmiechem i puściłem jej dłoń. - Pamiętasz, o czym mówiliśmy w pociągu? Pozwól, że ci przypomnę. Ostrzegałem cię przed plotkami przy przyjaźni ze mną. Ty jednak nadal chciałaś się przyjaźnić pomimo tego zagrożenia. Więc teraz zrób tak samo. Zignoruj te plotki najważniejsze, że ty znasz prawdę i to się liczy z czasem plotki ucichną, bo wszyscy zajmą się innym tematem - odrzekłem spokojnie wkładając trochę ziemniaków do ust by spokojnie je przełknąć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Elisabeth spojrzała z oburzeniem na Alana, a potem zmarszczyła brwi wpatrując się w jego twarz.

- Wiesz co, nie mogę cię zrozumieć. Możesz mi wytłumaczyć co mają plotki o tym, że podobno podkochuję się w Riddle'u, do ciebie? Nawet gdybym cię nie poznała i tak wsiadłabym do pierwszego powozu z brzegu i ta sytuacja wyglądałaby tak samo, albo jeszcze gorzej - powiedziała całkiem szczerze, wymachując widelcem. - Powiedziałam ci, że nie interesują mnie plotki, ale wtedy chodziło o ciebie, o naszą przyjaźń. - powiedziała, wracając do jedzenia i nalewając sobie szklankę dyniowego soku z dzbanka. - Naszej przyjaźni nie zniszczy żadna głupia plotka, ale Riddle - ściszyła głos, rzucając szybkie spojrzenie na środek stołu. - To coś innego. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego, nawet w teorii - posmutniała na chwilę, a jej ręka zadrgała, ale potem znów uśmiechnęła się lekko.

 

Kiedy skończyli posiłek na stołach pojawiły się desery. Lisa od razu sięgnęła po swoje ukochane tiramisu, nie zwracając uwagi praktycznie na nic więcej, od czasu do czasu sięgając tylko ręką do miski z truflami.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Źle mnie zrozumiałaś Elisabeth - odrzekłem jak zwykle z pełnym spokojem w głosie jednak lekko marszcząc brwi. - Jednak niema sensu się nad tym roztrząsać i tak już zbyt wiele się dzisiaj stało. A jeśli chodzi o samego Toma to spróbuj nie okazywać temu wszystkiemu żadnych emocji. Im bardziej będziesz nerwowa tym bardziej plotki będą narastały a gdy będziesz je ignorować w końcu miną. Przekonałem się o tym wielokrotnie. Spróbuj już o tym nie myśleć - dodałem z uśmiechem.

 

Nagle spostrzegłem jak zbliżają się do nas desery i wtedy też ujrzałem jej uśmiech na twarzy. Miałem nadzieje, że jednak to, co jej powiedziałem trochę do niej dotrze i zdoła, choć częściowo ignorować te głupie plotki, które nie mają najmniejszego sensu. Zresztą sam zawsze byłem zdania, że ten, kto plotkuje ma za mało zajęć i robi to tylko, dlatego że ma zbyt wiele tego wolnego czasu. Sam w między czasie sięgnąłem po kawałek jabłecznika.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Łatwo powiedzieć, spróbuj nie być nerwowa - burknęła, a potem uśmiechnęła się lekko do Alana. - Ale dzięki za wsparcie.

Potem wróciła do jedzenia. Kiedy wszyscy skończyli już desery dyrektor powstał, aby przemówić. Przy stołach Slytherinu i Ravenclawu natychmiast zapadła godna cisza, jednak w Hufflepuffie nadal dało się słyszeć ciche rozmowy, a u Gryfonów panował nieokiełznany szum. Na szczęście po około dziesięciu sekundach, kiedy dyrektor stał i czekał na ciszę, ta rzeczywiście zawitała do Wielkiej Sali.

 

- Chciałbym was powitać na początku kolejnego roku nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. To wielka radość móc znów ujrzeć tak wiele młodych i chętnych do pracy uczniów - na chwilę urwał, a potem kontynuował. - W tym roku przyszło nam powitać nowego członka rady pedagogicznej, profesora Williama Carrowa, który obejmie stanowisko nauczyciela zaklęć i uroków - Lisa zauważyła jak entuzjastycznie klaskała Vivienne, ta jędza o długich, jasnych włosach. Czyżby to był jej ojciec? Starszy mężczyzna o brązowych, przetykanych siwizną włosami, wstał i uprzejmie ukłonił się w stronę klaszczących uczniów. - Oprócz tego pragnę oczywiście wspomnieć o podstawowych zasadach. Wstęp do Zakazanego Lasu jest bezwzględnie zabroniony, tak samo jak używanie magii na szkolnych korytarzach. Przypominam też o istnieniu listy zakazanych przedmiotów, która jest do wglądu na drzwiach gabinetu pana Hawka. - Gwidon Hawk, nieprzyjemnie wyglądający woźny, skinął tylko głową. - A teraz, zapraszam do dormitorium, zbierzcie siły przed pierwszym dniem nauki. Pierwszoroczni zostaną odprowadzeni przez prefektów domów. Życzę wszystkim miłego wieczoru - profesor Dippet usiadł, a w Wielkiej Sali podniósł się szum, kiedy wszyscy wstawali. 

 

Lisa nie chciała patrzeć w stronę Riddle'a i Judith Parkinson, gromadzących wokół siebie podekscytowanych pierwszaków. Poczekała chwilę, aż Alan się zbierze, a potem ruszyła razem z nim w stronę kolejki, która zrobiła się przy wyjściu do Sali Wejściowej.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uśmiechnąłem się już nic nie mówiąc na ostatnie słowa Elisabeth. Niestety nie mogłem zrobić nic innego niż jej wspierać. Mogłem zawsze jednak pokazać, że mimo wszystko we mnie ma zawsze sprzymierzeńca i to też starałem się robić. Nagle gwar, który nas otaczał zaczynał cichnąć coraz bardziej. Wiedziałem, czym to jest spowodowane. Jedynie, Gryfoni i Huffelpuff jeszcze nie zdołali zamilknąć całkiem typowe dla nich jednak nie trwało to długo. Ostatecznie każdy musiał w ciszy wysłuchać obwieszczeń dyrektora. Sam skierowałem spokojnie wzrok w jego kierunku i zacząłem słuchać wszystkiego z uwagą.

 

A więc pojawiła się pewna nowa sprawa, na którą należało z pewnością zwrócić uwagę a mianowicie nowy nauczyciel zaklęć i uroków. Ciężko mi było kogoś ocenić po samym wyglądzie w praktyce okaże się, jaki jest. Miałem jednak nadzieje na dobre zajęcia i że zdoła nas zachęcić do nauki. Rzuciło mi się również w oczy, że Vivienne bardzo entuzjastycznie witała nowego profesora. Czyżby już się znali? Sam nie wiedziałem, co o tym myśleć. Potem oczywiście doszła sprawa o panujących zasadach, jakich nie wolno nam było łamać. W sumie nic nowego, co roku było pod tym względem podobnie. Jednak ja sam nie miałem nigdy problemów z szanowaniem panujących zasad w Hogwarcie. Zawsze robiłem wszystko by ich mimo wszystko przestrzegać. Więc czym był ten mój wybuch w powozie? Nie pamiętam by kiedykolwiek zebrała się we mnie taka wściekłość. Mimowolnie zacisnąłem pięść wracając do tamtego wydarzenia wspomnieniami. Powoli mowa dobiegała końca i nadchodził czas na nas. Musieliśmy udać się do swoich dormitoriów a to oznaczało, że ja i Elisabeth na jakiś czas musimy się rozdzielić. Cóż wiele razy nas to będzie czekać w tym roku niema się na to wpływu. W duchu jednak miałem nadzieje, że będzie miała spokojny wieczór i nikt nie będzie jej nękać tymi niedorzecznymi plotkami.

 

Mój wzrok skierował się na Toma, wokół którego już zbierały się pierwszaki. Najwyraźniej Elisabeth się nie śpieszyło, bo wciąż czekała na mnie. Powoli się podniosłem i znów uśmiechnąłem w jej kierunku. Powoli idąc koło niej. Mimo wszystko jakoś specjalnie mi się nie spieszyło. W milczeniu obserwowałem coraz więcej zbierających się uczniów. W końcu postanowiłem zakończyć te ciszę by ponownie się odezwać do swej towarzyszki.

 

- Jakby nie patrzeć był to naprawdę długi dzień - odrzekłem z uśmiechem. - Jestem pewny, że jesteś naprawdę już zmęczona i wcale się temu nie dziwie - stwierdziłem dalej idąc z nią nie zwracając uwagi na mijanych uczniów. - Miejmy nadzieje jednak, że kolejne dni będą spokojniejsze byśmy mogli skupić się na roku szkolnym - celowo nie chciałem wracać do tego, co było w powozie czy tych plotek o Elisabeth. Chciałem by o tym zapomniała i zaczęła myśleć, o czym innym. - Co myślisz w każdym razie o naszym nowym profesorze? Spodziewasz się ciekawych zajęć spod jego ręki?- spytałem nie zatrzymując się.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Czy ja wiem... - powiedziała Lisa, oglądając się przez ramię, kiedy kolejka przerzedziła się na tyle, że mogli przejść do Sali Wejściowej. - To chyba ojciec Vivienne albo jakiś jej wujek - podzieliła się z Alanem swoimi przemyśleniami. - Ale zobaczymy, mam nadzieję, że nie będzie nikogo faworyzował. Chyba dopiero po pierwszej lekcji będę mogła sobie wyrobić jakąś opinię - skierowali się po schodach do lochów.

 

Wkrótce Lisa i Alan szli już w małej grupce milczących Ślizgonów. Tylko młodsi, z drugich i trzecich klas rozmawiali ze sobą półgłosem. Wśród nich Lisa zauważyła młodego Oriona Blacka, którego intensywnie czarne włosy bardzo rzucały się w oczy. Akurat jego Lisa nawet dość lubiła, bo jako, że miał dopiero dwanaście lat, nie okazywał jej nigdy jakiejś większej pogardy.

 

Aby wejść do dormitorium Slytherinu trzeba było podejść do odpowiedniej ściany i wypowiedzieć hasło, które zmieniało się każdego dnia i było zawsze rano obwieszczane przez prefekta. Lisa widziała jak Gilbert Lestrange z arogancką miną podchodzi do muru i mówi: "Toujours Pur". Walburga Black bardzo się napuszyła i z lekkim uśmiechem przepchnęła się przez trzecioklasistów, wchodząc do środka.

- Co za faworyzowanie - mruknęła Lisa do Alana, chociaż wiedziała, że określenie 'zawsze czyści' równie dobrze mogłoby się odnosić do domu Slytherina ogółem.

 

W środku jak zwykle panował przyjemny, zielonkawy półmrok od jeziora, pod którym dormitoria się znajdywały. W kominku słabo tlił się ogień. 

- To co, do jutra - powiedziała pogodnie Elisabeth. - Idę chyba od razu spać, jestem rzeczywiście zmęczona - powiodła jeszcze tylko wzrokiem po dumnych siódmoklasistach, a potem uśmiechnęła się sennie do Alana.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Cóż miejmy nadzieje, że jednak będzie cenił sobie prawdziwe umiejętności i chęć do nauki niż pokrewieństwo - powiedziałem z delikatnym uśmiechem i zarazem spokojnie w stronę Elisabeth. Miałem przynajmniej taką nadzieje. Jeśli Elisabeth miała jednak racje może być problematyczne, jeśli będzie faworyzował Vivienne. To nie byłoby do końca sprawiedliwe. Jednak dyrektor by chyba nie pozwolił by ktoś tu był faworyzowany ze względu na pokrewieństwo. Szybko zaczęłyby przylatywać sowy do Hogwartu z niezadowoleniem rodziców.

 

 

Dalsza droga raczej trwała w milczeniu. Wszędzie otaczali nas inni uczniowie. Nic a nic nowego można już było do tego przywyknąć. Mimo wszystko mi całkiem odpowiadała to cisza. Nigdy nie lubiłem wszechobecnego gwaru. W końcu dotarliśmy w odpowiednie miejsce teraz wystarczyło podać hasło. Oczywiście nie mogło i teraz zabraknąć czegoś nieprzyjemnego. Zmrużyłem lekko oczy widząc zachowanie Walburgi Black. Zachowywała się jak swoista księżniczka uważająca się za lepszą od reszty. Gdy zawsze widziałem takie zachowanie innych szlachetnie urodzonych zastanawiało mnie czy ja na pewno urodziłem się w odpowiednim miejscu. Na uwagę Elisabeth tylko się krzywo uśmiechnąłem.

 

 

W końcu udało nam się jednak dotrzeć do środka a to oznaczało, że czas naszej wspólnej przygody na dziś dobiegał końca. Na słowa Elisabeth skierowałem swój wzrok na jej.

- Rozsądna decyzja moja droga - powiedziałem z uśmiechem, gdy nagle spoważniałem kładąc dłoń na ramieniu Elisabeth. - Cokolwiek by się nie działo spróbuj to zignorować. Musisz wypocząć i być gotowa na trudy dnia jutrzejszego. Niedługo ponownie się spotkamy. Kolorowych snów Elisabeth - powiedziałem z uśmiechem puszczając jej ramię. Chwilę czekałem aż Elisabeth odejdzie a gdy już zniknęła mi z oczu sam zacząłem odchodzić w milczeniu kierując się do swojego dormitorium. Sam musiałem również się wyspać by być gotowym na jutro.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

 

6 łóżek z kolumienkami i zielonymi zasłonami - dormitorium Ślizgonów z piątego roku wyglądało tak jak zawsze. W nogach każdego łóżka znajdowały się już kufry, oraz puste klatki. Sowy dawno odleciały do sowiarni, by również coś zjeść i odpocząć. Byli tu już wszyscy, oprócz Toma Riddle'a, którego łóżka stało najdalej od drzwi, w pewnej odległości od innych. Najprawdopodobniej był on nadal zajęty pierwszakami. Najbliżej drzwi, przy ścianie, było miejsce Hectora Moon'a, który w milczeniu wypakował pidżamę, a potem zasunął zasłonki wokół łóżka, żeby się przebrać. Wcześniej tylko lekko skinął głową Alanowi. Lestrange, Malfoy oraz Mulciber byli jednak ciągle w swoich normalnych ubraniach i cicho o czymś dyskutowali. Kiedy wszedł Alan, Gilbert Lestrange rzucił mu niezbyt przyjemne spojrzenie, a potem z uśmiechem szepnął coś do Mulcibera. Poza tym lekkim, niezrozumiałym szumem, jaki wytwarzała trójka chłopaków, w dormitorium było cicho i spokojnie. Jak zawsze.

 

Lisa

 

W przypadku Lisy było jednak całkowicie inaczej. Już od wejścia do dormitorium dziewcząt z piątego roku dało się słyszeć podekscytowane lub zirytowane głosy innych lokatorek. Elisabeth odgarnęła rude włosy i już od wejścia uśmiechnęła się do wszystkich, a najbardziej do Stephanie i Adelii, z którymi miała najcieplejsze relacje. W tym pokoju również znajdowało się sześć łóżek. Jedno z nich należało oczywiście do Lisy, natomiast następne kolejno do Stephanie Warrington, Adelii Multon, Vivienne Carrow, Margaret Selwyn, oraz, nadal pozostające puste - Judith Parkinson. Można delikatnie powiedzieć, że panował tu drobny chaos. Vivienne siedziała na swoim łóżku i obojętnie obserwowała inne dziewczyny, segregując swoje wstążki i specyfiki do włosów. Margaret siedziała obok niej co chwilę głośno komentując, co ma, a co ma zamiar sobie kupić. Stephanie leżała na brzuchu i rozkopywała swoje prześcieradło, przerzucając przy okazji swoje szaty, które walały się teraz wokół jej łóżka. Adelia chodziła wokół nich. Właśnie podniosła jedną z białych koszul, które nosi się pod szatą i powiedziała:
- Nie radziłabym ci tego nosić. Ma za duży dekolt, to nieskromne, wyrzucą cię z zajęć.
Stephanie jej jednak nie odpowiedziała, bo właśnie zauważyła Lisę i również się do niej uśmiechnęła.
- Hej, Lisa - Adelia uniosła głowę i powtórzyła to samo.
- Cześć, dziewczyny - odpowiedziała Elisabeth i podeszła do swojego łóżka, żeby wypakować koszulę nocną.

 

Zauważyła złośliwy wzrok Vivienne, który ciągnął się za nią od kiedy tylko weszła, ale postanowiła go zignorować, jak radził Alan.
- Nasza mała Lisa nareszcie się zakochała - mruknęła blondynka, wydymając zadziornie usta. Margaret zachichotała, natomiast Stephanie uśmiechnęła się porozumiewawczo do Elisabeth, najwyraźniej nie odbierając tego jako coś złego.
Zignoruj, zignoruj... A szlag by to.
- Masz rację, Vivienne. Tobie nie można się oprzeć - Teraz to Stephanie parsknęła śmiechem, a Adelia usiadła na jej łóżku obserwując Lisę z rozbawieniem.
Vivienne całkiem to zignorowała i uśmiechnęła się chłodno.
- To musi być ciężkie, jednostronna miłość która nie ma żadnych szans na powodzenie - rzuciła z nonszalancją.
Uśmiech Stephanie powoli zaczął znikać, a Adelia lekko się zgarbiła, wyczuwając kłótnię. Była najbardziej strachliwa z nich wszystkich.
Lisa zacisnęła zęby i odwróciła się w stronę swojego łóżka.
- Nie jest, bo ja wcale nie jestem w nikim zakochana - powiedziała z twardą pewnością, a w odpowiedzi usłyszała pogardliwy chichot Vivienne, który chyba stanie się jej nowym najbardziej znienawidzonym dźwiękiem. Oczami wyobraźni widziała jak odrzuca swoje jedwabiste włosy.
- No doprawdy kochanie, kogo chcesz oszukać. Pollux mi o wszystkim opowiedział - usłyszała w jej głosie przemądrzałą nutę.
- Dobra, chodźmy spać - rzuciła niepewnie Stephanie. - Jutro pierwszy dzień nauki, jak to powiedział dyrektor. - Lisa znów przypomniała sobie o słowach przyjaciela i zacisnęła zęby, usilnie próbując milczeć.
- Nie znam jednak szczegółów, więc może ty mi powiesz... jak bardzo zdegustowaną miał minę, kiedy się dowiedział?


Vivienne teraz wstała ze swojego łóżka i zaczęła do niej podchodzić, Lisa natomiast została na swoim miejscu, odwracając się i piorunując ją wzrokiem.
- Taką jaką ma Pollux, zawsze, gdy widzi ciebie - i tyle z milczenia.
- Vivienne skończ. Daj Lisie spokój, chodźmy spać - powtórzyła dobitniej Stephanie.
- Och, nie - odpowiedziała Vivienne, teraz już ewidentnie wkurzona. Nie wiadomo skąd w jej ręku pojawiła się różdżka, którą teraz ściskała, nie celując jednak w nikogo. A potem uśmiechnęła się z napięciem - A Travers? Był zazdrosny o swoją najdroższą przyjaciółeczkę? 
Lisa też złapała za swoją różdżkę i wpatrywała się z gniewem w Vivienne, która stała zaledwie kilka cali od niej, nachylając ku niej swoją bladą twarz. 
- Nie waż się... - zaczęła, ale Vivienne jej przerwała unosząc różdżkę i od niechcenia odgarniając nią rudy kosmyk Lisy.
- Oczywiście, że nie. Kto by był zazdrosny o taki rudy, piegowaty mop jak ty.
- Vivienne! - Stephanie wstała i zaczęła iść w ich stronę, ale zatrzymała się z zaskoczeniem widząc minę Lisy.
- Nie dotykaj mnie! - wysyczała Elisabeth i odgarnęła rękę drugiej Ślizgonki, jednak zrobiła to tą samą ręką, w której sama ściskała różdżkę. Poziom jej gniewu sprawił, że wystrzeliło z niej kilka iskier, które nadpaliły włosy Vivienne.
Blondynka odskoczyła z krzykiem, jakby ktoś właśnie oblał ją kwasem i z otwartymi ustami spojrzała na czarne, łamiące się w palcach włosy. 
- Merlinie, Vivienne, przepraszam - powiedziała natychmiast Lisa, odrzucając swoją różdżkę na łóżko.
- Spadaj, Sanders. Muszę biegnąć do Lucindy, żeby mi je naprawiła - powiedziała do Margaret płaczliwym i wysokim głosem, a ta natychmiast pokiwała głową. Jeśli był w Slytherinie ktoś, kto jeszcze bardziej pizdrzył się z włosami, to była to starsza o rok siostra Vivienne - Lucinda, ze swoimi jasnymi, gęstymi lokami. Musiała mieć ona w swoim kufrze pełno specyfików na takie wypadki.
- Przepraszam - powiedziała jeszcze raz Lisa, trochę marudnym tonem. No przecież nic jej się wielkiego nie stało!


Kiedy Vivienne wyleciała z dormitorium, Stephanie skomentowała kwaśno:
- Merlinie, może niech leci od razu do pani Monty - mówiła, wspominając szkolną pielęgniarkę. 
- Albo do Ambrosiusa - dodała z nerwowym chichotem Adelia, mówiąc teraz o najstarszym z rodzeństwa Carrowów, uczniu siódmego roku. Margaret skrzyżowała z irytacją ramiona, ale Lisa nie usłyszała już jej odpowiedzi, bo, pod wpływem chwili, postanowiła polecieć za Vivienne. Bądź co bądź, nie powinna jej tego zrobić, choćby nie wiadomo jak na to zasługiwała. Miała trochę wyrzutów sumienia(Nawet jeśli histeria Vivienne ją trochę bawiła. Troszeczkę), więc chciała się upewnić, że wszystko będzie dobrze. Ale to było i tak jej wina. To ona zaczęła tę kłótnię. Akurat, kiedy wyszła na korytarz, Vivienne przemknęła koło niej jak wichura, śmiesznie trzymając dłonie pod czarnymi strąkami, jakby chciała je złapać, gdyby się rozpadły. Rzuciła Lisie jedno z najbardziej mściwych spojrzeń z jakimi się spotkała i ruszyła do Pokoju Wspólnego. Czyżby Lucindy nie było w dormitorium? Nie. Lisa widziała ją, jak stoi w drzwiach w jedwabnej koszuli nocnej i patrzy za swoją młodszą siostrą. Targana złymi przeczuciami Elisabeth i tak zdecydowała się za nią iść. 


Kiedy tylko stanęła przy balustradzie zobaczyła, że na dole w blasku gasnącego płomienia z kominka, stali tylko Tom Riddle i Judith Parkinson w towarzystwie Vivienne, która zapalczywie im coś tłumaczyła, a Lisa była niemalże pewna, że wie, co to było. Zaczęła się wycofywać, ale w tym momencie Vivienne się odwróciła i posłała jej bardzo nieprzyjemny uśmiech. Wtedy Riddle i Parkinson również na nią spojrzeli, Judith machnęła na nią ręką i Lisa już wiedziała, że dzisiejszy wieczór nie będzie spokojny. Przełknęła bezgłośnie ślinę i zeszła po schodach na dół. Nie miała odwagi spojrzeć na Riddle'a, więc utkwiła wzrok w Judith. Wcale nie była jakoś specjalnie ładna, jak Vivienne, czy Adelia. Miała za pełne usta, jej włosy byłby zbyt rzadkie i była doskonałym przykładem dziewczyny, której nie pasują piegi. Jej brązowe oczy obserwowały Lisę z wyższością. Jędza. Dostała odznakę prefekta i nagle jej się wydaje, że jest drugim dyrektorem. 


- Panno Sanders, czy to prawda, że zaatakowałaś swoją koleżankę z dormitorium? - rozległ się cichy głos Riddle'a i Lisa znów wbiła wzrok w podłogę.
- Nie. - odpowiedziała z napięciem.
- Och, naprawdę? Sama sobie spaliłam włosy, tak? - syknęła nienawistnie Vivienne, ale Judith położyła jej rękę na ramieniu i zamilkła.
- Sprowokowała mnie - warknęła Lisa przez zaciśnięte zęby.
- To były tylko dziewczęce przekomarzanki, a ty mnie zaatakowałaś! Psycholka! - rzuciła w odpowiedzi Vivienne.
- Panno Carrow, wróć do swojej siostry i zajmij się swoją prezencją - odparł spokojnie Riddle patrząc na jej czarne, kruszące się włosy. Vivienne ostatni raz spiorunowała Lisę wzrokiem i odeszła. Lisa niemalże zachłysnęła się powietrzem, kiedy zobaczyła, że Judith idzie za nią. 

 

Została w Pokoju Wspólnym sama z Riddle'em. Zapadła taka cisza, że mogła usłyszeć jego cichy oddech. Czy jej się wydawało, czy stał bliżej, niż na początku?

- Cóż, panno Sanders. Będę musiał zgłosić to profesorowi Slughornowi. Atak na koleżankę z użyciem różdżki zakończy się pewnie szlabanem - powiedział nonszalancko.

Lisa zacisnęła pięści. Bardzo lubiła profesora Slughorna i nie chciała go zawieść w taki sposób. Semestr się jeszcze przecież nawet dobrze nie zaczął! Przełknęła znowu ślinę.

- T..to nie był żaden atak. To był wypadek - wydukała uparcie wpatrując się we własne buty.

- Każda taka sytuacja jest wypadkiem, czyż nie? - Elisabeth odskoczyła do tyłu, kiedy usłyszała jego głos niemalże zaraz przy swoim uchu. Uderzyła plecami o filar, a potem wyprostowała się i drżącą ręką odgarnęła włosy z czoła, próbując odzyskać trochę godności. - Nie przekonasz mnie takim argumentem - dodał z cieniem rozbawienia w głosie. Znowu usłyszała, że podszedł bliżej.

- Nie m...możesz się odsunąć? - powiedziała, przeklinając drżenie swojego głosu.

- Nie - usłyszała szept, znów bardzo blisko swojego ucha. - Nie, jeśli chcę zyskać twoją uwagę. - Lisa straciła na chwilę dech, kiedy poczuła drewno różdżki pod swoją brodą - Dlaczego nie chcesz na mnie spojrzeć, panno Sanders? - pytanie z nutą rozdrażnienia i rozbawienia. Kiedy różdżka zmusiła ją do uniesienia głowy Lisa na przekór zacisnęła powieki, jej oddech przyspieszył. -  A więc tak. Nie pozostaje mi nic innego, jak przypomnieć pannie o panowaniu nad swoimi emocjami. Przecież dobrze wiesz, że zależy mi na twoim dobru.

 

Elisabeth zdołała jakimś cudem zebrać w końcu siłę w rękach i z całej siły jaką tylko miała, a regularne rzucanie kafla trochę jej tej siły dodało, odepchnęła od siebie Riddle'a i natychmiast odsunęła się od niego o jakieś trzy lub cztery duże kroki.

- Odpieprz się - rzuciła żałosnym tonem, zauważając przez sekundę irytację na jego twarzy, która jakimś magicznym sposobem zamieniła się w pełen politowania i nagany uśmiech. - Po prostu się odpieprz - dodała, jej głos się załamał i odleciała do tyłu w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego.

 

Kucnęła zaledwie dwa kroki od wejścia, opierając się plecami o chłodną ścianę lochów i położyła głowę na kolanach. Wszystkie te emocje z całego dnia w końcu znalazły w niej ujście, kiedy poczuła jak jej policzki robią się mokre od łez.

 

Alan

 

Do dormitorium chłopców wszedł nagle Tom Riddle z bardzo neutralną miną. Stanął w drzwiach i obdarował Alana obojętnym spojrzeniem.

- Myślę, że powinieneś udać się do swojej przyjaciółki. - urwał, a potem uniósł jedną brew i dodał. - Przed chwilą uciekła z Pokoju Wspólnego, będąc na skraju łez. Nie chciałbym by zasłużyła na drugi szlaban tego dnia, a wkrótce rozpocznie się cisza nocna.

- Na skraju łez? - zapytał Lestrange z małym uśmieszkiem. - Chyba też pójdę.

Riddle rzucił mu karcące spojrzenie, a potem skierował się w stronę swojego łóżka.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po niedługiej przeprawie zacząłem docierać do dormitorium. Mimo że podróż nie trwała długo a Elisabeth nie było ze mną zaledwie chwilę. Czułem się dziwnie było wokół mnie strasznie cicho. Nie było nawet Sokratesa, który mógłby mi dotrzymać towarzystwa. Powinienem się cieszyć, że nie otaczał mnie gwar a ja znowu mogłem oddać się przemyśleniom. A jednak czułem się dziwnie pusty jakby czegoś mi zabrakło. W końcu jednak zacząłem wchodzić do wnętrza swojego dormitorium. Jak się okazało byli już tu inni. Spodziewałem się tego mówią szczerze. Nie sądziłem bym mógł dotrzeć tu, jako pierwszy. Rozejrzałem się po całym pomieszczeniu, w którym w sumie nic się nie zmieniło było tak je zapamiętałem.

 

Kiwnąłem głową Hectorowi by się z nim przywitać tak jak on to nie dawno zrobił w moim kierunku. Poza nim była jeszcze oczywiście nasza wesoła gromadka z powozu. Zauważyłem jak Lestrange niezbyt się cieszy na mój widok. Zapewne wszystko przez całe wydarzenie, które miało miejsce niedawno. Jednak ja sam go zignorowałem kierując się w stronę swojego łóżka. Jak się okazało jednak nie byłem ostatnim brakowało tu Toma. Jednak czy można się dziwić? Oczywiście, że nie był prefektem miał teraz więcej obowiązków. Usiadłem na skraju łóżka patrząc na swój kufer. Nie było Sokratesa był już w sowiarni gdzie wypoczywał. Przynajmniej miał tam dobrą opiekę i nie musiałem się o niego martwić. Położyłem głowę na łóżku patrząc w niebo i machając różdżką przed swymi oczami. Nie to nie były zaklęcia. Był to zwykły odruch, gdy coraz bardziej zagłębiałem się w myślach. Rozmyślałem nad jutrzejszym dniem. Czekało mnie wiele pracy musiałem się wyspać by się odpowiednio przygotować. Ponownie wstałem by podejść do swojego kufra by wyjąć z niego białą piżamę. Musiałem się przebrać do snu. Zastanawiałem się również czy Elisabeth skorzystała z moich rad i poszła spokojnie spać.

 

Gdy właśnie chciałem się przebrać do dormitorium wpadł Tom Riddle. Najwyraźniej skończył już swoje zajęcia. Rzuciłem mu tylko krótkie spojrzenie, bo chciałem wrócić do przebrania się. Niestety nie było mi to dane, bo ten odezwał się w moim kierunku. Na jego słowa natychmiast przestałem zajmować się piżamą a me oczy szeroko się otworzyły. Elisabeth miała szlaban? Ale jak? Znałem ją wiedziałem, że nie zrobiłaby czegoś głupiego. Ale to nie to mnie zatkało. Elisabeth na skraju łez? To było niemożliwe nie ktoś taki jak ona. Czyżbym się pomylił? Czy ten dzień przyniósł jej więcej bólu i smutku niż myślałem? Nagle jednak oprzytomniałem a mój wzrok skierował się na Gilberta.

 

- Uważaj, bo zaraz tutaj uświadczymy widoku łez - powiedziałem ponuro w jego kierunku by wstać z łóżka. Gdy byłem już na nogach zacząłem iść w kierunku drzwi jednak nagle zatrzymałem się tuż obok Toma i odezwałem się tak by tylko on słyszał. - Jeśli dowiem się, że miałeś z tym coś wspólnego i takie sytuacje będą się powtarzać to daje ci słowo, że zaczaruje cię tak, że przez cały rok będziesz chodził tyłem i nie będziesz w stanie powiedzieć, kto cię tak urządził - powiedziałem jeszcze bardziej ponuro. Jednak już nie czekałem na jego odpowiedź. Elisabeth mnie potrzebowała ona była teraz najważniejsza. Zacząłem opuszczać nasze dormitorium by udać się do pokoju wspólnego. Wiedziałem, że mogę mieć problemy przez to, co powiedziałem przed wyjściem, ale nie obchodziło mnie to. Poruszałem się niemal biegnąc nie patrząc na nic wokół. Musiałem dotrzeć do Elisabeth jak najszybciej. Po niedługiej chwili udało mi się dotrzeć na miejsce i tam też zobaczyłem skuloną Elisabeth. Miałem w duchu nadzieje, że jednak kłamał, że był to tylko jakiś głupi żart z jego strony. Zacząłem iść powoli w jej kierunku a zbliżając się odzywałem się do niej.

 

- Smutek nie jest niczym niezwykłym droga Elisabeth i w każdym z nas musi kiedyś znaleźć ujście tak jak teraz zrobił to w tobie - powiedziałem powoli się jeszcze bardziej do niej zbliżając. - Byłem głupcem myśląc, że zdołasz pozostać głucha na wszelkie obelgi wszak nie jesteś mną. Nie każdy tak może a twój temperament ci na to nie pozwolił i musiałaś znaleźć ujście wszystkiego, co się dziś w tobie kotłowało - nagle zbliżyłem się do niej by ją przytulić brodę położyłem delikatnie na jej głowie. - Skłamałem Elisabeth ja również czuje, choć tego nie ukazuje. Jednak największego bólu nie sprawiają mi obelgi ukierunkowane we mnie o nie. Największy ból czuje widząc jak ty cierpisz wtedy ten ból idzie i do mnie uderzając mnie po stokroć taka jest najwyraźniej cena naszej przyjaźni. Pozwól, więc uwolnić się temu wszystkiemu abyśmy przestali to czuć lub wyżyj się na mnie, jeśli zdoła ci to pomóc. Pamiętaj we mnie zawsze będziesz miała oparcie niezależnie, co by się stało będę cię wspierał tak jak ty zawsze to robisz - powiedziałem by zamilknąć nagle i czekając na reakcje Elisabeth na wszystko, co powiedziałem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan mógł już nie zauważyć złośliwych, ale również okrutnych spojrzeń, jakie ciągnęły się za nim, gdy wychodził. Jedynie Hector, chcąc odciąć się od tego wszystkiego, po prostu zaciągnął zasłony wokół łóżka i próbował zasnąć. W ostatniej chwili, kiedy Alan mijał już próg dormitorium, Riddle odwrócił się, żeby na niego spojrzeć. Jego spojrzenie po raz pierwszy tego wieczoru było czysto okrutne, nie było w nim ani trochę maski prefekta, jaką przedstawiał światu przez cały dzień. Jego szept był już niedosłyszalny dla chłopaka, który opuścił pokój, ale dotarło do uszu Malfoy'a, Lestrange'a i Mulcibera, których uśmiechy lekko się zachwiały, kiedy spojrzeli na niego z niepokojem.

 

- Czekam, panie Travers.

 

***


Lisa znajdowała się już we własnym świecie smutku, kiedy usłyszała głos przyjaciela. Uśmiechnęła się lekko, drżąco przez łzy i pozwoliła się przytulić, przywierając do Alana i pozwalając sobie na pocieszenie. Wysłuchała go w ciszy, pociągając tylko od czasu do czasu nosem.

- Dziękuję. J...jesteś najle..epszym przyjacielem, jakiego sobie mogłam wymarzyć - powiedziała, odsuwając się trochę i wycierając ręką mokre policzki.

Potem na chwilę zamilkła, a następnie znów zrobiła żałosną minę.

- To nie chodzi o same obelgi - szepnęła boleściwie. - Pokłóciłam się okropnie z Vivienne, ale to ona zaczęła, wspomniała nawet o tobie i strasznie mnie zdenerwowała - Lisa urwała na parę sekund. - Ona do mnie podeszła z różdżką, ja swoją wzięłam tylko do obrony. Byłam tak zła, że wyleciało z niej kilka iskier, tak jak w pociągu z tobą i nadpaliło jej włosy. Ale... ale przecież nic się jej nie stało, a zrobiła z tego wielką aferę. Przeprosiłam ją - dodała ciszej, a potem schowała twarz w dłoniach. - Ale ona poszła naskarżyć Riddle'owi i Parkinson. I Riddle on... on - urwała żałośnie. Przecież na dobrą sprawę nic jej nie zrobił, co złego mogła mu zarzucić, poza tym, że podszedł do niej za blisko. Jak beznadziejnie brzmiał by taki zarzut? - Jest straszny. Boję się go. Powiedziałam mu, żeby spieprzał, zemści się za to - powiedziała, a jej umysł dopiero potem dogonił słowa i zrozumiał ich absurdalność. Pokręciła szybko głową i znów przytuliła się do Alana.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zmarszczyłem lekko brwi słysząc wszystko, co mówiła do mnie Elisabeth. Nigdy jeszcze nie widziałem jej w takim stanie. Słuchałem uważnie każdego jej słowa. Więc to Vivienne wszystko zaczęła? Mogłem się tego domyślić. Nigdy nie przepadała za Elisabeth zawsze starała się jej pokazać, że jest od niej lepsza. Poniżała ją nawet sam byłem czasem tego świadkiem. Tak zawsze było z innymi szlachetnie urodzonymi. Jednak najbardziej zdziwiły mnie ostatnie słowa Elisabeth. Więc to, dlatego tak ostatnio zareagowała w powozie? Ona się bała Toma? Ale dlaczego? Co takiego zrobił, że wzbudzał w niej taki lęk? Co takiego w nim było, że wzbudzał taki lęk w kimś takim jak Elisabeth? Znałem ją i wiedziałem, że nie należy do bojaźliwych wręcz przeciwnie była bardzo dzielna. Pogłaskałem delikatnie Elisabeth po jej włosach by zaraz się odezwać.

 

- Spokojnie Elisabeth niema sensu byś oddawała się nadal rozpaczy. To, co się stało było czasem przeszłym skup się na teraźniejszości - odrzekłem spokojnie. - Domyślam się, że Vivienne zalazła ci za skórę jednak pamiętaj by nie reagować tak wybuchowo nawet, jeśli atakuje w jakiś sposób mnie. Pamiętaj, że ja czuje smutek tylko wtedy, gdy ty jesteś smutna. Jeśli nie będziesz go ukazywać to i mnie on nie dosięgnie inne obelgi mnie nie ruszają. Nie wiem, czemu ją właściwie przeprosiłaś to było pewne, że nie przyjmie tych przeprosin. Jedyne, czego chciała to zagrać ci na nerwach. Jestem przekonany, że cała sprawa się jakoś rozejdzie i wszystko się wyjaśni. Byli jacyś świadkowie tego wszystkiego? - spytałem jednak nim zdążyła się odezwać ponownie się odezwałem. - A co do zemsty Toma nie martw się nie pozwolę by spotkała cię jakaś krzywda z jego czy innej strony możesz być tego pewna daje ci moje słowo poza tym z naszej dwójki to najpewniej na mnie będzie teraz szukał zemsty za to, co zrobiłem - powiedziałem z delikatnym uśmiechem. Nie bałem się go ani trochę i na pewno nie pozwolę by jeszcze kiedykolwiek zaszkodził Elisabeth.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Wiem, że nie powinnam - Lisa odsunęła się od Alana i przetarła oczy. Potem nareszcie wstała z zimnej podłogi, czując, że jej nogi już trochę zdrętwiały. - Tak były, ale... nawet jeśli powiedzą, że zostałam sprowokowana, to mi nie dawało prawa do "ataku na koleżankę z dormitorium" jak to ujął Riddle - odgarnęła ze zdenerwowaniem włosy, które przylepiły jej się do policzków, ale nagle urwała i znieruchomiała. - Wiesz - powiedziała cicho, z zamyśleniem, wpatrując się w Alana szeroko otwartymi oczami. - Nie jestem pewna, czy będziesz w stanie mnie obronić... - znów chwila milczenia i Lisa nagle wydawała się być bardzo poważna. - Co zrobiłeś, Alan? - zapytała z napięciem, w jej błyszczących od łez zielonych oczach odbijało się światło pochodni.

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Jestem pewny, że profesor, Slughorn zrozumie, że zostałaś sprowokowana i był to zwykły wybuch, na który nie miałaś wpływu. W końcu nie stało się nic poważnego - powiedziałem z uśmiechem powoli również się podnosząc na równe nogi tak jak zrobiła to wcześniej Elisabeth. Jednak zmarszczyłem lekko brwi. Rozumiem, że skądś rodził się w niej strach przed nim, ale, od kiedy Elisabeth we mnie wątpiła? Przecież wiedziała, że potrafię sobie radzić z silnymi zaklęcia. Może to nie ja zostałem prefektem jak Tom, ale to nie znaczyło, że byłem od niego gorszy.

 

 

- Prawdę - odrzekłem spokojnie na słowa Elisabeth. - Nie chce musieć już nigdy cię widzieć smutnej Elisabeth nie pozwolę by więcej ci to zrobił i mam nadzieje, że to, co powiedziałem do niego dotrze inaczej na słowach się nie skończy i naprawdę go potraktuje odpowiednim urokiem, którego długo nie zapomni. To mu właśnie powiedziałem - zmarszczyłem brwi ze zdenerwowania wracając wspomnieniami do tamtego wydarzenia. Nagle jednak ponownie się uśmiechnąłem do Elisabeth jakby zły humor mi zniknął jak za dotknięciem różdżki. - Nie musisz się o mnie martwić umiem sobie radzić. Teraz skupmy się na tobie. Powiedz mi, co jest takiego w Tomie, że cię to tak przeraża? Może zdołamy jakoś temu zaradzić, jeśli znajdziemy oczywiście źródło całego problemu - powiedziałem nadal się ciepło uśmiechając w jej kierunku.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...