Skocz do zawartości

[Pojedynek] [C] Monika Lis vs Hania


Recommended Posts

Wysoko, ponad chmurami, na granicy nieba i kosmosu, na szczycie gargantuicznej góry o smoczych zarysach, znajduje się legendarne Koloseum noszące imię królewny Francesci. Nadzwyczajna więź pani alikorn z naturą niejednokrotnie była tematem klasycznych poematów, utworów scenicznych, baśni oraz pieśni, a jej zniewalające piękno do dziś inspiruje malarzy oraz kreatorów mody.

 

Mówi się, że to na jej szesnaste urodziny, w dniu, w którym objęła panowanie nad malowniczą prowincją Palesun, natura wykuła z największej góry na świecie posąg smoka – symbol anioła stróża królewny. W skierowanym ku przestrzeni astralnej pysku zostało umieszczone Koloseum, gdzie niegdyś odbywały się turnieje gwardzistów oraz najznakomistrze przedstawienia na część władczyń oraz bóstw.

 

Koloseum z zewnątrz przypomina kryształową kulę, zaciśniętą między smoczymi kłami. Wewnątrz jest to jednak wielopiętrowy obiekt z trybunami zdolnymi pomieścić kilkaset kucyków. Nie brakuje również miejsc dla gości specjalnych – księżniczek, ambasadorów, tudzież zasłużonych dowódców, którzy brawurowo miażdżyli wrogów tego kraju. Olbrzymia arena pełna jest pozostałości po minionych starciach – oręża, uzbrojenia, a nawet zwojów magicznych. Jak głosi legenda, każdy wojownik winien był zostawić tu coś od siebie, jeśli powierzchnia koloseum nie spłynęła jego krwią. Wierzono, że w ten sposób cząstka niezwykłej odwagi zostaje utrwalona pośród skał.

 

Dziś wierzy się, że zza otwartego, okrągłego dachu, poza światłem ciał niebieskich zagląda do środka również legendarna królewna Francesca. Zgodnie z jedną ze starszych pieśni, na zwycięzcę spływa aura dostatku, miłości i płodności. Na pokonanych zaś, aura nieustępliwości – błogosławieństwo, które daje pewność, że następne starcie będzie wygrane.

 

Przyszłe pokolenia jeszcze przez długi czas będą odwiedzać to Koloseum, szukając uznania królewny i błogosławieństw, jak również wrażeń, zaspokojenia ciekawości...

 

 

typical_rpg_fantasy_battle_by_foxinshado

 

 

Proszę o serdeczne i gromkie powitanie buntowniczki o blond włosach, niosącą w oczach błękitną zadziorność, zwyciężczynię II Turnieju Magicznych Pojedynków, jedynej w swoim rodzaju, potężnej Moniki Lis! Wzrok Was nie myli – to właśnie ona pokonała znanego z doświadczenia i potwornej mocy Zegarmistrza, stając się zdobywczynią Statuy Glorii! Po długiej przerwie Monika powraca, wraz ze swym niezwykłym Sercem Snów. Co się może stać kiedy sny wkroczą do świata realnego?

 

Przekonajmy się! Przeciwniczką Moniki na tej arenie będzie człowiek-dyplom, reagujący na krótkie i dźwięczne „Hania”! Spośród jej licznych atrybutów można wyróżnić kubek kawy, „Sztukę czasu” pod ręką, luźne spodnie, sweter oraz rozczochrane włosy. Przypomina każdego, kto w swym życiu miał sposobność do starcia z egzaminem dyplomowym, czyż nie?

 

Nie dajcie się zwieść pozorom! Dzikowzroka Hania dzięki mocy interpretacji potrafi ożywiać dzieła z historii sztuki, zarówno utrwalone na płótnie, jak i dzieła architektoniczne. Jej udręczony intensywną nauką umysł, drogą morderczego treningu przystosował się do godzenia ze sobą fascynacji i nienawiści, co może okazać się nie lada wyzwaniem dla Moniki Lis!

 

 

Zapowiada się porywający pojedynek pełen rzadkich zaklęć i ożywiania sztuki, co może, jak sądzę, okazać się czymś wykraczającym daleko poza wyobraźnię zwykłego śmiertelnika. Kto jednak okaże się silniejszy? Czyje zaklęcia przeważą? Czas na pojedynek!

Edytowano przez Hoffman
  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Wstęp;

Spoiler

Siedziała właśnie przy tych nudniejszych, szkolnych książkach, gdy zmaterializował się koło niej zwój w szmaragdowych płomieniach, spadając jej na głowę, a stamtąd już nie daleko było do jego otwarcia. List ją zaskoczył, znaczy się spodziewała się go... ale raczej rano niż późnym popołudniem i nie w tym miejscu. Prawie przez niego wylała swój ulubiony napitek ~ herbatę, ale złość nie znalazła u niej miejsca. Czekała na to stanowczo za długo, by nie móc go otworzyć natychmiast. Przejmować się czymkolwiek. Nawet szyderczym spojrzeniem jej najlepszego przyjaciela, który śmiał się z całej sytuacji... Srebrnego lisa, co wiecznie pałętał się po domu, zachowując się przy tym prawie jak kot... Nie lubiła, gdy świdrował ją swym cwanym spojrzeniem. Wtedy jednak znalazła się w swoim świecie, co ostatnimi czasami zdarzało się wyjątkowo rzadko, stanowczo za rzadko.
 
- Nareszcie... - pisnęła mimowolnie, czytając od razu zakończenie, pomijając wszystko powyżej. Nareszcie znalazł się ktoś kto miałby dla niej czas i prawdę mówiąc, tak się śpieszyła że przez to nawet nie wiedziała czego się spodziewać po przeciwniku. Nawet czy jest płci męskiej labo żeńskiej... Jednak w dalszym rozrachunku... Czy nie liczyła się zabawa? Na to naprawdę miała ochotę.
 
Najlepsze w tym jednak pozostawała jej mina. Po tym jak spojrzała na equestriański zegar, będący jednocześnie swego rodzaju kalendarzem zbudowanym na kole, gdzie przesuwały się cztery pierścienie względem siebie. Okazało się że list szedł do niej tydzień... Jak to zdarzało się w Polsce, w której to mieszkała od zawsze. Cały tydzień... a gniew który ją ogarnął rozniósł się echem po planie astralnym zatrzymując życie tegoż zegara, bo magia z niego uciekła. Musiała się opanować, bo swoimi emocjami mogła obrócić wiele rzeczy w zwyczajny pył. Nie zdążyła pomyśleć gdy pod nią otworzył się portal do Equestrii pochłaniając ją wraz z krzesłem... Zaraz po tym wskoczył tam lis, tuż przed tym jak się zamknął. On coś wiedział... Tylko co? W żadnym świecie nie istniały przypadki, to pozostawało niezmienną prawdą.


 Post:
 
Wkraczając na arenę, już czuła całą dostępną przestrzeń w swoich palcach... Każdy zaczepiony plan, odpowiadał jej prostym tikiem, a świat zakrzywiał się wokół jej dłoni w kolejnych coraz to ciemniejszych kolorach tęczy aż do kompletnej czerni, a wszystko zniknęło tak gwałtownie jak się pojawiło... Sprawdzała zasady rządzące tą przestrzenią. Parokrotnie już się przekonała że nie muszą być takie oczywiste. Tu jednak nie znalazła specjalnych niespodzianek. Przynajmniej takich które utrudniałby... Jej własny sposób walki. Tylko na co miała się zdecydować? Nie mogła przecież pokazać wszystkiego... Nie tak jak to zrobiła z Zegarmistrzem. Zaśmiała się cicho z powodu swojego myślenia. Jak miała być zwyczajnie słabsza? Musiała ograniczyć swoje możliwości. Najlepiej do potrzebnego minimum. Wtedy właśnie powstawały jej najpiękniejsze zaklęcia.
 
Kroczyła powoli ku centrum areny i nie wiedziała gdzie podział się jej wierny towarzysz... Nie widziała go od momentu jak wylądowała w Equestrii daleko od miejsca tej bitwy. Wiedziała że się nie zawiedzie. Architekt przeszedł sam siebie... Jak zawsze każda kolejna arena pozostawiała daleko w tyle poprzedniczkę. Może dlatego że minęło aż tyle czasu? Ta wydawała się nawet piękniejsza od turniejowej. Może dlatego że pozostawała prostsza? Jej oczy pochłaniały ją, nie zwracając początkowej uwagi na przeciwnika... Pozostawała zachwycona ogromem tego co ją otaczało, a złoty piasek który znalazł się w jej dłoni przesypywał się pomiędzy palcami sypiąc się powoli na arenę... Układał się w kolejne niewielkie kręgi niesiony niewidzialnym wiatrem według skomplikowanego wzoru wyrysowanego również na kole pokrywającym całą powierzchnie pola w swoistej mandali. To czary się właśnie zaczynały.
 
- Heja! Monika jestem - zawołała widząc postać z daleka, unosząc swą dłoń wysoko w swego rodzaju pozdrowieniu, gdzie zaciśnięta pięść pozostawała symbolem woli walki i podjęcia wyzwania. Wtedy dopiero zaczęła się zastanawiać co się może stać. Rozpięła swą białą bluzę i podciągnęła rękawy... Jej przedramiona pozostawały nietknięte mimo tego że poprzednim razem znajdowały się na nich rękawice stworzone na potrzeby ujarzmienia energii. Nie potrzebowała już ich. Jej blizny zniknęły, a ona zyskała pełnie władzy.
 
Im bliżej podchodziła, tym bardziej miała wrażenie że jej poprzednicy byli normalniejsi... A może dlatego że widziała ją pierwszy raz? Postanowiła jednak dać jej szansę. Nie można przecież oceniać książki po okładce. Ona też była dziwakiem dla kucyków. Dlaczego więc człowiek miał ją zdziwić? Przecież znała ich od zawsze. Jednak najbardziej była ciekawa magii. Ożywianie rzeczy martwych? Czy ona też tego nie robiła. W jej głowie pojawiła się iskra... ale zgasła równie szybko jak się pojawiła, gdy zatrzymała się parę metrów od centrum.
 
//Kocham emulatorowany dźwięk klawiatury w słuchawkach, ale tak czy siak zardzewiałem... Meh. Mam nadzieję że podołam.

Edytowano przez Hoffner
Graficznie się rozjechało, nie stosować kwadratowych nawiasów
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hania musiała się skoncentrować.

 

Zmierzając w stronę areny powtarzała sobie jak mantrę myśl o tym, żeby skupiać się na jednej rzeczy. Jedna myśl, jeden kierunek. Problem z personifikacjami był taki, że myślały schematycznie. Każda personifikacja miała swój własny schemat. Powstały z konkretnego motywu i tego motywu trzymały się, jakby od tego zależało ich życie. Poniekąd było to prawdą - może nie tyle życie, co sens istnienia. Gorzej, jeśli ktoś jest przeświadczony o tym, że sensu nie ma. I jest jednocześnie. Jeśli wie, że w życiu powinno kierować się sercem i rozumem, jeśli jest jednocześnie nowoczesny i przywiązany do tradycji. Człowiek-dyplom miała nieszczęście powstać pod znakiem sztuki, co w zasadzie oznaczało jeden wielki chaos. Kiedy myślała o jednej rzeczy, natychmiast przeskakiwała do następnej, a przy sprzyjających warunkach do wielu następnych rzeczy. Nie widziała na ten przykład mgły, tylko symbol świata metafizycznego. Nie widziała drzew, tylko całe mnóstwo osobnych wieczności, przyszłości, żyć. Trudno było to wszystko połączyć w logiczny przekaz, tym bardziej, że zaraz potem budziła się w niej cząstka, która krzyczała gdzieś w głębi bojowniczo "sztuka dla sztuki!" i kategorycznie zabraniała interpretować. Dlatego ciężko było istnieć jednocześnie w wymiarze sztuki i w świecie realnym. Bardzo łatwo było się zgubić, albo zapomnieć gdzie się jest i Hani zdarzało się to nagminnie.

Wspinała się na szczyt góry, gapiąc się w jeden tylko punkt przed sobą i odganiając myśli o jakiejkolwiek próbie rozpoznawania znaków. To tylko ścieżka. Ścieżka, nie żadne tam przeznaczenie. Spokojnie, po prostu patrz na niebo, albo na ścieżkę. Ale ach, te żywe barwy! Co za okolica, co za przestrzeń! Stop, stop! Nie myśl o Friedrichu... Nadejdzie czas na takie myśli, ale jeszcze nie teraz.

 

Wkroczyła na arenę i odetchnęła z ulgą. Jeszcze chwila i będzie mogła się zwolnić z okowów nadmiernej ilości rzeczywistości. Jeszcze chwila i wzburzone emocje będą mogły wziąć górę. Jeszcze tylko chwila...

Hania poprawiła biały kołnierzyk. Ubrała się stosownie, choć niekoniecznie praktycznie. Na białą koszulę ubrała czarny sweter, który przy odrobinie dobrej woli mógł zostać uznany za elegancki. Do tego czarne rajstopy, czarna spódnica i buty na niewysokim obcasie. Wsadziła książkę pod pachę ręki, w której trzymała kubek. Wolną dłonią poprawiła okulary i nerwowo wsadziła niesforny kosmyk włosów za ucho. Odchrząknęła. O, w oddali stoi już osoba, z którą ma dyskutować... Dyskutować? Walczyć? Właściwie, co za różnica...

 

O, osoba przed nią pomachała. To miło z jej strony. Hania podeszła bliżej i bliżej, a im dystans między nią a przeciwniczką się zmniejszał, tym mniej pewnie się czuła. Hania była z wyglądu nijaka, a kobieta stojąca przed nią prezentowała się z grubsza inaczej. Blond włosy, niebieskie oczy... Robiła wrażenie, nie ma co. Cokolwiek szykuje, Hania miała nadzieję, że nie wypadnie przy niej blado. Tylko to miała do zaoferowania, prawda? Tylko wiedzę.

 

Gdy już znalazła się tuż przed oponentką, podała jej rękę i potrząsnęła. Nie do końca rozumiała dlaczego ta przedtem groziła jej pięścią, ale postanowiła mimo wszystko pokazać dobrą wolę. Obie były tu dla nauki i dla zdobywania doświadczenia. Chyba dla doświadczenia... A może chodziło o coś więcej? Może ten pojedynek był równie nieważny, co życie tak nieistotnych drobinek, tak nieważnych cząsteczek wszechświa...STOP!

 

- Miło mi, nazywam się Hania. Mam nadzieję, że będziemy się wspaniale bawić. Życzę powodzenia i weny, czego tylko zapragniesz - uśmiechnęła się szczerze, wyglądając w tym momencie jak przestraszony gryzoń próbujący myśleć pozytywnie. Odeszła, aby zająć miejsce pod przeciwległym końcem areny i czekała na ruch przeciwniczki. Podejrzewała, że tak należy zrobić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwszy raz ktoś podał jej rękę przed pojedynkiem i do tego zachowywał się tak beztrosko. Poczuła się... Miło? Tak to musiało być właśnie to uczucie, ale czy mogło to wpłynąć na jej decyzje? Uśmiechnęła się tylko na początku dość uprzejmie, bo nawet kiwnęła głową na oznakę szacunku... Że cieszy się z tego spotkania. Niestety... Jej mimika mimowolnie przybrała cwańszy wyraz. Zupełnie przeciwny do tego wcześniejszego ~ zupełnie szczerego, bo jej zamiary nie należały do tych przyjemnych. To właśnie pojedynek się oficjalnie zaczął i po raz kolejny musiała posiąść otoczenie we władanie. Tylko od czego miała właściwie zacząć? Gwiazdy jej podpowiedziały migotaniem przez kryształowy klosz... To wszystko zapoczątkowało.

 

Skoro Hania ożywiała sztukę, cokolwiek by to nie znaczyło... musiał być to piękny pokaz dla oka... A każde muzeum, czy galeria sztuki miały w tym wszystkim jedną cechę wspólną, tak jak większość światów materialnych. Posiadały oświetlenie gwiazdy czy innego zamiennika... Czy jednak to nie pozostawało... Proste? Nie zastanawiała się gdy linie na jej mandali się zmieniły na niezwykle agresywne, wypalając pieczęć w planie pośrednim, a cały świat poszarzał błyskawicznie, jak gdyby światło nie miało racji bytu. W istocie tak się stało... Ta rzeczywistość nie znała pojęcia oświetlenia, a zwykły wzrok musiał ulec przed prawdziwym widzeniem, bo właśnie tak postrzegała świat Monika. Z pomocą kolejnych nakładających się na siebie planów. Odkrywając przy tym prawdziwą naturę rzeczy.

 

- Pokaże ci mój świat... - zawołała radośnie, a z wnętrza kręgu ~ dziury w przestrzeni ~ wydostał się czarny dym pokrywający płachtą całą rzeczywistość swego rodzaju nalotem, jak gdyby nic już nie pozostawało stałe i na swoim miejscu. To zasady świata właśnie zmieniały się według jej myśli ~ zasad z księgi... Na razie naprawdę delikatnie, a w jej oku można było dostrzec swego rodzaju przebłyski pamięci, gdy źrenice zmętniały nie mogąc wrócić jednego zakazanego wspomnienia. Nie pamiętała dlaczego, ale kochała ciemność. Czuła się w niej niezwykle swobodnie i paradoksalnie mówiąc... Właśnie ten plan po walce z Zegarmistrzem stał się jej ulubionym, a nie pozytywna energia jak wcześniej. Przebywanie w nim jednak wymagało wyrzeczenie się typowego strachu, którym to przestrzeń karmiła się i potrafiła takiego delikwenta zapędzić w kozi róg, jego własnymi myślami zmieniając otoczenie, które od tej pory miało własny rozum.

 

- Moją ulubioną przestrzeń - podkreśliła, zakładając ręce na piersi... Czekała na odpowiedź i reakcję. Zastanawiając się gdzie uciekł od niej Spaß... Czyżby? Nie to nie mogło być to. Zawsze przy niej był. Dlaczego więc zniknął? W jej wolnej ręce znowu zebrał się piasek, gdy po raz kolejny poruszyła czas ją otaczający. Wykradła jego esencję, a całość wylądowała w jej ręce w postaci dla niej mętnego szarego pyłu... Znała już swój kolejny krok. Czy Hania mogła się odnaleźć w świecie który właśnie stworzyła? Chodź prawdziwszym stwierdzeniem że połączyła dwa światy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Bardzo cieszy mnie, że chcesz się podzielić ze mną swoim światem - odpowiedziała jak najbardziej uprzejmie. - Dziękuję za tak duże zaufanie. Żeby odwdzięczyć się, ja także pokażę ci świat. Nie należy do mnie, ale postaram ci się go przybliżyć. Obie możemy się bardzo wiele nauczyć. - Po tej przemowie Człowiek-Dyplom spojrzała na zegarek kwarcowy na ręce. Światło zostało co prawda zniwelowane, i owszem, ale wciąż pozostawał jeszcze słuch.

 

Ów zegarek był zegarkiem, który zawsze stał w miejscu. Nie wskazywał godziny i zazwyczaj jego wskazówka ustawiona była na godzinę dziewiątą. Teraz jednak potrzebna była godzina druga. Cyknięcie... Kolejne... I jeszcze kilka cyknięć. Czułaby się znacznie pewniej mogąc widzieć, bo i wzrok był mimo wszystko zmysłem najbardziej dla niej użytecznym i miałaby pewność, że dobrze ustawiła urządzenie. Ale skoro otaczały ją nieprzeniknione ciemności, cóż, czas spróbować. Najwyżej pierwsza linia obrony zawiedzie.

 

- Ciemność jest... z pewnością użyteczna. Ale każdą można rozproszyć - odezwała się. Miała nadzieję, że przeciwniczka ją słyszy; z oczywistych względów nie mogła jej zobaczyć. - Ale to nie na wrażeniach wizualnych opiera się sztuka. Przynajmniej nie ta, którą za chwilę przedstawię... Mówiąc szczerze, rzadko kiedy chodzi jedynie o kwestię wyglądu. Właściwie nigdy - poinformowała.

Pora rozjaśnić trochę te ciemności. Ale nie chodziło bynajmniej o zwyczajne promieniowanie optyczne, co to to nie! Skoro Monika zagmatwała prawa fizyki, usunęła je, czy też zrobiła z nimi cokolwiek innego, podporządkowując je swojej woli, nie było sensu wytwarzać czegoś, co i tak zaraz zniknie. Zresztą Hania nie miała takich możliwości, bo i nigdy nie była biegła w naukach ścisłych. Nie to, żeby kiedykolwiek próbowała.

Z zegarka odszedł impuls, podobny miniaturowej fali uderzeniowej. Czas zwolnił, a gdy Człowiek-Dyplom uniosła ręce, w uniwersum wytworzonym przez Monikę zaczęły pojawiać się zwarcia. Zwarcia przez dłuższą chwilę nie miały wyglądu, próbując się przebić przez warstwę narzuconego świata. Jak pazury, próbujące przedrzeć się przez grubą tkaninę. W końcu jednak pojawiły się, powodując małe eksplozje w miejscach, w których się wykluły.

Miejsca. Wraz z każdą eksplozją powstawało dwuwymiarowe miejsce, a od niego odchodziła idealnie biała, prosta linia. Żadna z nich nie świeciła. Najpierw linie pionowe, powstałe na jednej płaszczyźnie i z wolna pnące się w górę. Znajdowały się w równych odstępach od siebie. Po chwili pionowe linie zatrzymały się, a pod stopami Hani pojawiły się poziome, zarysowujące plany prostokątów łączonych na pionowych liniach, aby zaraz później utworzyć ich przekątne. Rysy pięły się i splatały w regularny sposób, odtwarzając plan, który pochłonął całą pustą przestrzeń. Bryła tego co miało powstać wypełniła całe uniwersum, póki co istniejąc tylko jako plan. Ale już wkrótce miało się to zmienić.

 

Przesunęła drugą z wskazówek i plan zaczął się wypełniać. Trudno określić materiał, który zabudowywał rysunek w przestrzeni. Z płaszczyzny na której stała Hania zaczęły wyrastać elementy przypominające rośliny i kamień jednocześnie, ale z pewnością nie były fizyczne. Emanowały chłodem i światłem, dziwacznym światłem które przenikało przez gałki oczne i przechodziło dalej przez organizm, aż do serca. A w sercu pojawiał się ogień trawiący ducha.

 

- Kluczem są emocje, bo to wszystko jest metaforą. Flamboyant, gotyk płomienisty. Ogromne, lekkie budowle utkane z kamienia i światła. Wysokie, aby ludzie byli bliżej Boga, świetliste, aby rozjaśniać ciemne wieki i równie ciemne serca ludzi. Czy słyszysz chóry? Czy słyszysz śpiew dzwonów?

Hania stała w ogromnym portalu,który właśnie skończył rosnąć. Wszędzie wokół niej i Moniki stały kolumny, wzdłuż niekończących się naw świeciły fantazyjne witraże. Twarze wszystkich rzeźb zwróciły się ku Monice, pyski wszystkich licznych gargulców i rzygaczy. Ich oczy nie były martwe; stanowiły jeden wielki, żywy organizm, który badał oponentkę Hani i wpatrywał się wgłąb jej ducha, bądź esencji. Rzeczywiście, wkrótce zabrzmiały dzwony i niezliczone ludzkie głosy układające się w harmonijną całość. Im głośniejsze były, tym więcej pojawiało się świetlnych refleksów,  aż w końcu biel widniała już niemal wszędzie. Wydobywała się z każdej cząstki nieskończonej katedry. Świecił każdy filar, każdy łuk i każda część sklepienia.

Personifikacja nauki historii sztuki także się nieco zmieniła. Forma się zgadzała, ale na twarzy widniał szeroki uśmiech i pewność siebie. Nie był to w żadnym razie wyraz złośliwości, ale raczej radości. Może nawet dumy?

- Kościół który widzisz nie istnieje nigdzie w czasie ani w przestrzeni. Ja zaistniałam w nim, a ono we mnie. A ponieważ wpuściłaś mnie do swojego świata, udostępniając mi go jako arkusz, budując katedrę wplotłam ją także w ciebie. Uważaj, gdy będziesz próbowała je zniszczyć. Możesz zrobić krzywdę nam obu - ostrzegła.

 

 

Edytowano przez Arcybiskup z Canterbury
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Czy ona... Nawet nie mogło to przejść przez jej myśl, gdy jej przestrzeń została zreinterpretacja na swój własny, wyjątkowy wręcz sposób, przez niemal pominięcie wszystkich ich zasad. Dopiero wtedy przejrzała na oczy... Czy ona mogła być bardziej podobna do niej niż ktokolwiek inny wcześnie? Czy to mogło być chodź trochę możliwe... że nie była jedyna w swoim rodzaju? W swym sercu poczuła ogień, a jej wcześniejsze twory zaczęły się rozbijać, gdy traciła nad nimi kontrolę, tak jak nad swą mocą, gdy kuliła się na ziemi... Nie mogąc kompletnie nic. Tego było za wiele.

 

Najpierw strzeliła mandala, pękając na pół i sypiąc piasek w oczy wszystkim wokół. Czas zatrzymał się na krótki moment, by ruszyć z kopyta jeszcze szybciej, gdy piaski temporalne zaczęły go zakrzywiać w dziwny sposób, aż i one utraciły swą moc ~ zamilkły. Z piersi Moniki zaczęły wypadać kolejne klucze o fantastycznych kształtach, które ulatywały w powietrze, by rozdzielić się na podstawowe energie rządzące światem planowym i otulić ją w postaci biało czarnej sfery ~ mgły pożerającej się nawzajem... Oddzieliła ją ona od wszystkiego na zewnątrz osobnym światem, pozwalając wrócić do siebie, gdy ogień zatrzymywał się na barierze w postaci coraz większego pierścienia... Nic nie mogło się zmarnować.

 

Monika siedziała bez życia w środku i zastanawiała się to co zobaczyła przed oczami... Przeciwniczka łącząc się z nią. Przyjęła wszystko inne. Problemy... Uwolniła ją. Hania mogła zobaczyć przy każdym kolejnym mrugnięciu parę czerwonych ślepi. One czekały. Na co? One jedne wiedziały, ale wydawały się uradowane że to już jest bliższe niż wszystko inne. Nie inaczej było z Moniką, gdyby nie zostały one przegonione kocią łapą, której dawno nie widziała. Jak zwykle nie odezwała się ani słowem. Dziewczyna i kotka wymieniły tylko krótkie spojrzenie, gdy po Anastazji zostały tylko plamy atramentu na ziemi, a jej ciało zamieniło się w ciecz, co rozlała się po podłodze... Jedyna pozostałość po niej... Że zaistniała na ten krótki moment. Doszła do światła zamiast Spaẞ.

 

Dziewczyna przetarła oczy, a jej dłoń nie mogła wykrzesać żadnej planowej iskry. Nie czuła planów między palcami. Czyżby wszystko zostało pochłonięte przez przeciwniczkę? Cała księga... To wydawało się niemożliwe, ale na to wzruszyła ramionami, bo został jej jeszcze kufer. Cały kufer właśnie jej książek... Jej opowieści. Uniosła dłoń, a atrament z ziemi znalazł się na wyciągnięcie ręki, gdy tworzyła się coraz to większa jej kropla. Przyłożyła ją do sfery, a ta zanikła, by wniknąć w jej palce, by następnie stworzyć parę eleganckich rękawiczek z białej i czarnej skóry. Tych samych co podczas walki z Zegarmistrzem. Wkroczyła na zupełnie inny poziom.

 

Hania mogła poczuć że coś nie grało z nią. Nie była taka jak wcześniej? Jej dusza, którą obserwowała zmieniła się nie do poznania, tak jak jej wzrok. Był rozmarzony i krystaliczny jak jej duch wokół którego tańczyły płomienie? Tworząc jeszcze cudowniejszy kryształ do którego napływało coraz więcej białego światła. Wyciągnęła swą dłoń, a ogień w pierścieniu zmienił się w jeszcze większą dawkę atramentu, który trysną w oczy posągów... W jednym momencie uśmiechnęła się. Czy ona właśnie tak chciała się bawić? Piec w jej piersi zgasł...

 

- Kim, lub czym jesteś? - zapytała bardzo prosto, gdy przepływ między nią został dosłownie przegryziony przez lisa... Hania mogła poczuć jego zęby na moście łączącym Hanie, a Monikę. Był wściekły. Czy mogła się dziwić, gdy podniosła rękę na jej panią? Jak to dzikie zwierze ~ nieufne nikomu nieznanemu, uciekło gdzieś w pamięć dziewczyny, pokazując tylko swą srebrną kitę. Przez co została z problemem sama. Białe ściany katedry poszarzały samoistnie. Monika jednak nie wiedziała dlaczego. Nie ona to zrobiła, bo nie mogła pamiętać niczego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

- Przedstawiłam się już - odparła Hania, nie do końca rozumiejąc o co takiego chodzi przeciwniczce. Z tropu zbiły ją także jej dziwne zmiany emocjonalne, a naprawdę zagubiona poczuła się, kiedy Monika skuliła się na ziemi. No... Nie była pewna, czy to co powstało wokół nich miało wywołać tak piorunujący efekt. Pewnie dlatego, że jedna i druga magia działały na nieco innych zasadach, stąd ta dziwaczna rozbieżność, ale.. Aż tak?

- Czy powiedziałam coś nie tak? - zapytała w końcu z bezgranicznie zdziwionym wyrazem twarzy.

 

Zęby srebrnego lisa... Dziwne, że nie dotknęły jej bezpośrednio, a mimo to poczuła ból. Nigdy wcześniej nic nie oddziaływało na nią w tej rzeczywistej dla niej sferze. W tej metafizycznej. I chociaż uczucie było niepokojące, otrzeźwiło Hanię po tych wszystkich procesach, które rozegrały się wokół w ciągu kilku chwil. Lis rozerwał łączący je most... Czyli katedra znów była tylko jej? Tak się wydawało.

 

Tylko dlaczego ściany zaczęły szarzeć? Atrament w oczach posągów nie był jak sądziła problemem, a jednak coś naruszyło strukturę jej wewnętrznego sanktuarium. Problem polegał na tym, że Flamboyant był efektowny, ale wielce skomplikowany. Wszystkie te ornamenty, witraże, tworzące jedną całość podzieloną na różne tkanki. Jeden ogromny, kamienny i żywy organizm zasilany przez to, czym była Hania. Każde sanktuarium musi mieć ducha. Inaczej stanie się tylko kamieniami ułożonymi w narzuconym przez kogoś porządku. A tych tkanek, tych szczegółów, było póki co zbyt wiele aby sprawdzić każdy z osobna i wykryć przyczynę nieprawidłowości. Gotyk płomienisty był dobry do przepływu energii, dobry do wzniesienia się aż pod niebo i dobry aby rozproszyć mrok w sercu. Ale był zbyt skomplikowany. Hania doszła do wniosku, że czas porzucić tę formę. Bo bywało, że nie chodziło o to jak sanktuarium wygląda...

 

...Ale chodziło o to, czym jest. To coś co zakłóciło strukturę katedry zakłóciło też strukturę Hani. Czuła gdzieś w głębi siebie drzazgę, coś istotnie przeszkadzało. Należało więc całą tę katedrę ponownie w siebie wchłonąć...

Hania twierdziła, że nie lubi znajdować się w centrum uwagi. Oczywiście nie było to prawdą, bo każdy lubi czasem skraść sceniczne pięć minut dla siebie. Nawet jeśli był tylko personifikacją. A może aż personifikacją?

 

Jej oczy rozbłysły białym światłem, a mury wokół, posągi, witraże i wszelkie inne elementy konstrukcyjne rozmyły się, tworząc barwne wstęgi wnikające w Hanię. Po niedługiej, acz elektryzującej chwili przy której zdawało się że nieistniejąca ziemia drży i wieje porywisty wiatr, pozostała ponownie tylko pustka. Ale zacznijmy od początku... Od prostych form, od esencji rzeczy. Od momentu, gdy nie miał wielkiego znaczenia kształt. Tak będzie łatwiej.

 

Postać Hani poddała się temu samemu zabiegowi co cała katedra - stała się rozmazana, ale wciąż promieniowała światłem, teraz pomarańczowoczerwonym. Zapadła pełna napięcia cisza... A po chwili wszystko eksplodowało. Wszędzie czerwienie, brązy i żółcie. Wszędzie czarne, faliste linie układające się w proste kształty. Bizony, konie, renifery, tygrysy. W rzeczywistości żadne z tych zwierząt tak nie wyglądało. Bo nie chodziło o to, jak wyglądały, ale o to, czym były.

 

Wokół Hani, będącej teraz tylko zbiorowiskiem świetlistych linii, nieukształtowaną postacią, powstał krąg z wielkich kamieni. I ponownie kamienie były linią ochrony, czymś za co świadomie się nie przechodzi i znów one były nią, a ona nimi. Oto było sedno sanktuarium, najprostsza jego postać i najtrwalsza. Była w trakcie szukania zadry... I znalazła ją.

Skupisko światła podeszło do jednego z kamieni i znalazło na nim prosty rysunek lisa. Ktoś kto rysował tego lisa wiedział, jak lis wygląda, wiedział jak się porusza i zdołał utrwalić ten ruch. Nie chodziło o szczegóły. Chodziło o esencję. Hania wzięła ów rysunek, zabrała z kamienia i wypuściła go w powietrze, materializując płaską formę w formę trójwymiarową, która leniwie dołączyła do reszty zwierząt, opuszczając samą Hanię. Gdzieś w oddali słychać było bębny.

 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

- Nie, nic mi się nie stało, ale nie o to zapytałam... - mówiąc to wykonała obronny gest ręką, a z jej ruchem i atrament ją otaczający wręcz zabuzował, czując każde jej uderzenie serca, z którym to się poruszał, jakby miał własną niezależna wolę wydawał się widzieć wszystko. Denerwowała się tą rozmową, bardziej niż to wydawało się być konieczne. Czyżby myślała że to za niestosowne. Klasyfikować kogoś? Coś podobnego wyczuwalne mogło być w jej głosie ~ niepewność ale i nienasycona ciekawość.

 

- Nie pytałam o imię... - wyraziła się dość lekko, pokazując wszystko wokół. Jakby to miało jakieś większe znaczenie. - Tylko nazwę... - Spojrzała na nią o wiele bardziej skrupulatnie. - Ja jestem człowiekiem ~ przynajmniej tak myślę... - Przymknęła oczy, kłaniając się jej dość przerysowanie i dwoma palcami dotknęła ziemi, by zacząć tworzyć wszystko na nowo, w zupełnie nowy, odmienny sposób. Dopasowując się do stylu przeciwniczki.

 

Cały atrament opadł gwałtownie na ziemie, zachlapując wszystko wokół. Zmieniając się w ułamku sekundy w wodę, która zatrzymała się dopiero przy stopach Hanii niczym biblijny potop przynosząc swego rodzaju oczyszczenie i nowy początek. Przemieniając cały dostępny obszar czy tego chciał czy nie w zieloną polanę, bo dziewczyna spełniała właśnie swoją książkową wizję jednego z rozdziałów. Jednak pozostałaby za skromna, gdyby skończyła tylko na tym. Podnosząc się do góry jej ręka poszybowała wysoko, a na obrzeżach wyrosło trzynaście drzew, które z niewiadomych przyczyn tłumiły wszystkie dźwięki zmieniając go w szum typowy dla lasu. Miły do ucha ale jednocześnie bez większego składu. Muzyka jej przeciwniczki nie pasowała do tego i nie zamierzała tego słuchać... Zresztą czy właściwie musiała? Nie...

 

- Dość tych ciągłych zmian. Pora się zatrzymać na moment... - stwierdziła, uśmiechając się dość niewinnie, a ze pstryknięciem jej palców z pod drzew zaczął wyrastać jej ulubiony bluszcz, co jak choroba zaczął pokrywać i unieruchamiać w stanie który zastał całe otocznie tylko tym że wypełniał wszelaką pustą przestrzeń aż do skutku. Zastygło wszystko jak przy temperaturze zera absolutnego... Nie liczył się stan, a myśl... Myśl mierzyła się z myślą... Tylko co się działo, gdy myśl została już wcześniej spisana i tym sposobem zyskała moc? Stała się dawno opowieścią, która właśnie się odgrywała na jeden z możliwych sposobów. Może nie do końca z tymi bohaterami, ale cała reszta w gruncie rzeczy właściwie się zgadzała i właśnie to widniało w głowie nastolatki.

 

- Bo nie samą dynamiką wszystko żyje... - Klasnęła w dłonie ale tym razem nic gwałtownie się nie stało... a może tylko tak miało to wyglądać? Gdy na z pod jej nóg zaczęła wydobywać się z wolna mgła pokrywając otoczenie białą kołderką tuż nad powierzchnią ziemi. Wszystko wydawało szykować się do snu, a Monika poczuła jeden ze swoich ulubionych zapachów... Zapach mokrego lasu o którym tak dawno marzyła, a nie miała okazji go znowu poczuć. Światła przedzierające się przez tą białą zasłonę wyglądały niezwykle pięknie... Jakby to wschód słońca przebijał się do polany... Na ten widok mogła patrzeć wręcz godzinami. Tylko jedno jej się nie zgadzało. Czemu nie były monochromatyczne?

 

***

 

Za co odpowiedzialne mogły być czerwone oczy? Za coś czego mogła zupełnie nie spodziewać się, ta która próbowała się ich pozbyć w tak banalny sposób, gdzie myśl miała na przeciwko myśl... Nie docenienie czegoś błahego jak spojrzenie... O nie... Na to już stała się o wiele za mądra, po tym jak dała się złapać w kaganiec Zegarmistrza. Grała o wiele bardziej ostrożnie, gdy już straciła wszystko, a furtka dla niej została uchylona tylko na moment. Niczym innym jak właśnie katedrą. Więcej nie potrzebowała otrzymać, czy powtarzać, gdy otrzymała pierwszą możliwą okazję. Zaatakowała celnie, nie stawiając oporu tylko korzystając ze starań swojego nosiciela, który wyruszył za nią w pogoń. Zupełnie niepotrzebnie. Jakby nie zareagowała ~ udusiłaby się. 

 

Z czego właściwie składało się w tamtej chwili jej ciało? Z wszelakich pragnień i personifikacją właśnie tego czym zawsze była czarna wilczyca ~ pani okłamywania siebie samego, a także dążenia do ściśle określonego celu ~ pożądania, którym się karmiła rosnąć w siłę ale tylko do pewnego momentu… To zawsze przestało jej wystarczać. A trafiła na istotę, której świat musiała sterroryzować... ale to później... o wiele później, gdy odzyska dawne kły i spojrzenie.

 

Właśnie to skradła z Hani i z tym właśnie została wyrzucona całkowicie syta, pozbawiając ją chęci zwycięstwa, czy nawet potrzeby uczestnictwa w tym wszystkim, bo uczepiła się jednej jej niesamowicie kluczowej myśli… Każdy przecież musi mieć swoje pięć minut… Ona nie była żadnym wyjątkiem, a słowa te dały jej niesamowitą wręcz energię. Wyrywając z nimi te wszystkie inne podobne myśli, gdy zebrała w sobie całą katedrę i podając jej to wszystko na tacy, którą przełamała swoimi niesamowicie białymi kłami… i właściwie tyle można było ją podziwiać...

 

Umknęła jej tylko tym że szukała lisa... pomyliła się jak to każda myśląca istota, a ona w tym czasie przez świat snów i marzeń uciekła gdzieś bardzo daleko, gdzie cień ścierał się z światłem nawzajem pożerając. Na tyle by umknąć wzrokowi tego co obserwował ich stale ale wydawało się nie opuszczać Moniki na krok... Nie mogła się zatrzymywać, bo właśnie tak wyglądała jej droga po kolejnych krainach astralnych, które można by określić mianem nigdzie w czasie ani przestrzeni. Jej głowa przepełniona była zwyczajną zemstą... Musiała za wszelką cenę powstrzymać Zegarmistrza znajdując lukę w tamtym właśnie zaklęciu, a potem zająć się całą resztą utraconej potęgi.

 

***

 

W jednym z wielu światów snów unosiła się biała wieża bez fundamentów, przełamana najprawdopodobniej gdzieś w połowie, że ślad kamieni które odpadły za nią co jakiś czasu unosił się już poza zasięgiem wzroku wśród kolejnych fantazji... Kolorowych i tych które miały wprowadzić swego rodzaju napięcie i stanowiły składzik tych złych wspomnień... Ponad tym wszystkim właśnie unosiła się rzeczona budowla. Najbardziej chyba neutralna w tym wszystkim ~ nie niosąca ze sobą żadnych emocji... W jej środku właśnie rozgrywała się niemała awantura... Zwłaszcza pomiędzy kotem i srebrnym lisem...

 

- Jak mogłeś - warczała kotka, skacząc ku gardłu swojemu rozmówcy, który próbował się osłaniać zwyczajnie łapą. Raz za razem uskakując za kolejne stosy ksiąg ale na jego srebrnym futrze aż za dobrze odbijały się czarne ślady atramentu i pazurów. Co moment usłyszeć zdawało się huk spadających książek na podłogę, ale pozostała jedenastka zdawała się nie reagować tylko biernie przyglądać... Póki co nie mieli prawa głosu. - Nie upilnować...

 

Spaß jednak milczał, próbując dotrzeć do niej swym spojrzeniem ~ bez skutków, bo ona mówiła tylko dalej.

 

- Wiesz że ona będzie próbowała tu wrócić... by odebrać to co dała jej w zastaw - mówił kot, ale jej ruchy raz za razem stawały się wolniejsze tak jak głos, aż zatrzymała się na środku stołu próbując znaleźć uciekiniera... Wśród śladów atramentu które zostawiła dosłownie wszędzie ~ nawet po suficie. Bez skutku. Uciekł jak zawsze zostawiając ją z problemami samą. Nienawidziła jego nieodpowiedzialności... a po wieży rozniosło się tylko głośne przekleństwo wyklinające jego imię na zawsze... Że jak jeszcze raz go spotka to zamieni mu ogon z głową.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 months later...

- Ja chyba też jestem człowiekiem. No, po części. Nie urodziłam się w taki biologiczny, rozumiesz, sposób - odpowiedziała, drapiąc się z zakłopotaniem po karku i na chwilę wbijając wzrok w ziemię. - Powstałam jakby z czyjejś głowy, jak się zdaje. Jeśli dobrze pamiętam, miało to jakiś związek z książką i kawą - dodała i podniosła głowę, pozbywając się zakłopotania i prostując palce w dłoniach. 

 

Hania wobec tego wszystkiego co się działo najpierw poczuła się zagubiona. Bo co to się stało z tym wszystkim co z niej wypłynęło ledwie chwilę wcześniej? Skąd te drzewa i właściwie dlaczego? 

Nie to było ważne. Ważne, że skoro przed chwilą oczyściła się ze wszystkich niechcianych elementów, teraz mogła zacząć wszystko od nowa, a jak powszechnie wiadomo, każdy akt stworzenia zaczyna się od przypadku, wybuchu, albo filiżanki kawy. No może nie do końca każdy. 

 

Skoro przeciwniczka dążyła do stabilizacji i spokoju, warto było to wszystko wykorzystać. Hania przywołała więc z pamięci scenerię towarzyszącą jej powstaniu. Chłodny pokój, wspomniana wcześniej zimna kawa, opary absurdu i niewyspanie. Nie wolno zapomnieć  też o książce o dumnym tytule "Sztuka i czas". 

Zmaterializowała więc w dłoni księgę, usiadła na ziemi i zaczęła ją przeglądać. Co byłoby dobre na taką okazję? Lepiej nie serwować porządku wobec tak uporządkowanego świata, a więc odpadało średniowiecze. Hania zaczynała już odczuwać pewne skłonności ku kierunkowi, w jaki się uda, coś w rodzaju potrzeby serca. Na porządek trzeba będzie odpowiedzieć chaosem. Na statyczność dynamiką. Kontrast... O to wszystko się tak naprawdę opierało. 

 

Odrzuciła książkę. Twarz Hani zaczęła się rozpływać i zmieniać kolory, tak jak cała ona. Jej ciało rozmyło się w plamy, żeby zaraz potem zgeometryzować się i rozbłysnąć różnymi kolorami. 

Od stóp Hani odeszły różnobarwne refleksy świetlne, trwale zmieniając kolory otoczenia. Rozchodziły się niczym elementy fraktalu, roztaczając wokół dźwięki podobne do przesuwania mokrym palcem po krawędzi kieliszka. Pod warunkiem, że palec należałby do boga, a szkło byłoby czystym kryształem. 

Całe otoczenie stało się przezroczyste. Światło mieniło się w krzywiznach elementów, wybrzuszając je i nimi falując. Podłoże stało się gąbczaste i z przezroczystego zmieniło barwę na opalizujący brąz przechodzący miejscami w żółć. Podłoże zaczęło z wolna oblepiać Monikę, zachowując się niby falujące prześcieradło. Drzewa natomiast zostały zniekształcone jeszcze bardziej. Liście i drewno zlały się z początku w bezkształtne masy, by zaraz potem stać się żywymi istotami... Względnie żywymi. Miały zbyt długie nogi, choć coś w ich strukturze przypominało znane zwierzęta - żyrafy, słonie, lisy, wilki... Wszystkie one były karykaturalne, jak przepuszczone przez krzywe soczewki. 

Hania, czy też coś co było nią przed chwilą trzymała w dłoni zegarek kieszonkowy w stanie płynnym. Jak na ciecz przystało, spłynął na ziemię, zlewając się z otoczeniem. 

- Teraz spróbuj odnaleźć się w moim surrealizmie - powiedziała Hania. - Zaczęłam od nowa, od chaosu. Ale każdy chaos ma jakiś swój porządek. Co jest prawdziwe, Moniko? 

 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...