Skocz do zawartości

[GRA] Długo i Zawsze Szczęśliwie (Akademia Dobra i Zła) (~Magus)


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Napisano (edytowany)

Akademia Zła

Adelia wbiła spojrzenie w zakurzoną, drewnianą podłogę, chowając oczy za wciąż posklejanymi lokami, które powoli schły. Z chęcią by je umyła, gdyby nie to, że bała się wyjść na korytarz i pójść do łazienki. Wilk powiedział, że mają siedzieć w pokojach. Nie zamierzała się im przeciwstawiać, bo nie miała pojęcia, co mogliby jej wtedy zrobić. A jeśli próbowaliby ją zjeść, tak jak Czerwonego Kapturka? 

Margo i Judith wciąż jednak nie rezygnowały z prób włączenia jej do rozmowy, więc ostatecznie się poddała.

- Jestem Adelia, mieszkam w Gawaldonie i chcę wrócić do domu - powiedziała cieniutkim i cichym głosem dziewczynki, która zgubiła się sama w lesie.

Bardziej wyczuła niż zobaczyła, że wiedźmy zaczynają być podirytowane. Zaryzykowała krótkie spojrzenie w ich stronę i zauważyła ciemne oczy Judith, która wpatrywała się w nią z taką intensywnością, jakby chciała zajrzeć w jej duszę. Pod nosem wymamrotała coś o słabości, o tym jak powinno się z nią rozprawiać. Adelia słysząc to wcisnęła się jeszcze mocniej w ścianę.

- Nie wrócisz do domu - jako pierwsza odezwała się Margo. Miała twardy i surowy głos, podszyty nutą złośliwości i swego rodzaju goryczy. Za każdym razem, gdy coś mówiła, brzmiała tak jakby robiła komuś wyrzut. - Skoro zostałaś tu przydzielona, to już tu zostaniesz. Z Akademii nie da się uciec, tym bardziej, jeśli jesteś Czytelnikiem - zobaczyła wyraz twarzy Adelii i prychnęła. - Czytelnicy to ci z Lasu za Światem, którzy czytają baśnie, ale nie mieszkają w magicznym świecie - wyjaśniła.

Drobna dziewczyna poczuła, jakby do żołądka wpadła jej bryła lodu.

- Musi być jakiś sposób. Lisa na pewno coś wymyśli. Przyjdzie tu i mnie uratuje - mówiła szybko Adelia, czując, że w gardle coś ją ściska.

- Jasne - Judith z wieczną chrypką cicho się zaśmiała. - A kto to jest Lisa? Pewnie księżniczka, którą zrzucili w Akademii Dobra, co? 

Adelia pokręciła głową i schowała twarz w swoich kolanach. Nie może słuchać tych bzdur. Te dziewczyny nie miały o niczym pojęcia. Lisa nie była księżniczka, nigdy nie chciała być i nigdy nią nie zostanie. Nie pasowała do tej szkoły tak samo jak ona. 

- Zresztą wkrótce i tak się zobaczycie - dodała Judith drwiąco, a Adelia zamarła. - Na Ceremonii Powitalnej zawszanie spotkają się z nigdziarzami - ramiona dziewczynki zaczęły drżeć ze wzruszenia na samą myśl o tym, że wkrótce zobaczy swoją przyjaciółkę. Wtedy wszystko już będzie dobrze, jeśli będą razem na pewno jakoś to załatwią, Lisa ją obroni... 

- Ale zapamiętaj sobie moje słowa. Księżniczka nie może przyjaźnić się z wiedźmą i przekonasz się o tym szybciej, niż ci się wydaje - dodała Judith z powagą, która uczyniła jej głos jeszcze bardziej chrapliwym.

 

W Wieży Szkoda Navin przechylał z zaciekawieniem głowę na bok. A więc rodzice Thomasa nie byli nigdziarzami? Cóż, jego ojciec też nim nie był, ale mógł się poszczycić chociaż matką wiedźmą. W rodzinach nigdziarzy często się zdarzało, że dzieci miały jednego dobrego i jednego złego rodzica, a później oczywiście wychowywały się jedynie z matką lub jedynie z ojcem. Lub z nikim, jak on. Uroki i manipulacje były bardzo popularne wśród nigdziarzy, którzy chcieli mieć na własność jakiegoś niewinnego, pięknego zawszanina lub zawszankę, których mogli potem wykorzystywać na różne sposoby.

Ale żeby mieć obydwu rodziców oddanych drugiej stronie? To już była rzadkość, chociaż w ciągu zaledwie jednej godziny poznał dwójkę takich nastolatków.

- Tak - odpowiedział na pytanie Thomasa, zastanawiając się, jakie to ma w ogóle znaczenie. - Elvira z Nottingham. Mieszka piętro wyżej razem z tą Kim, która się cały czas dziwnie uśmiecha i pewnie z jeszcze jakąś wiedźmą, ale jej już nie znam - podrapał się lekko po ramieniu. - Jest trochę onieśmielająca, nie? Mnie w każdym razie nieco zatkało, jak powiedziała, że cała jej rodzina to zawszanie, że wszyscy żyją i że po prostu zdecydowała, że woli przejść na stronę zła i uciekła z domu, żeby pojawić się na przydziale. Musi naprawdę coś w sobie mieć, skoro Dyrektor i tak ją wybrał. Jestem ciekawy, co takiego pokaże na lekcjach.

Zamilkł i westchnął w duchu. Nie ważne jak bardzo starał się pozbyć własnej gadatliwości, którą, tego był pewny, odziedziczył po marnym ojcu, wciąż nie potrafił tego zrobić. Kiedy tylko zaczynał mówić, słowa płynęły już same wymykając mu się spod kontroli. Musiał zacząć walczyć ze sobą mocniej, jeśli naprawdę chciał przetrwać w tej Akademii.

 

Spoiler

59eba3aa5991d_AdeliaAsia2.jpg.270d07e6798c4ed7498475ab9c06d107.jpg

Adelia

Art autorstwa Irmy Black

 

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas, Christian

Chłopak nie wyglądał jakby jego mina jakoś szczególnie się zmieniła, kiedy słuchał opowieści Navina. W końcu, co ta dziewczyna go obchodziła? Co go miało obchodzić skąd ona niby pochodzi i dlaczego wybrała sobie taki los, a nie inny? Jak dla niego było to głupie wybrać życie w tej norze od spokojnego wygodnego życia. On wyboru od losu takiego nie dostał. Dlaczego więc nie potrafił myśleć o niej jak o kimś głupim? Już drugi raz słyszał jak Navin mówi, że jest ładna czy coś w tym guście, co nie było dobre u nigdziarzy. Musieli się w końcu opierać takim pokusom. Nie mogli się zakochać, a związki mogły powstawać tylko dla jakiegoś interesu. On nie uważał, że była ładna, prawda? W końcu dostrzegł ją tylko dlatego, bo ta już na samym początku tak go urządziła. Więc dlaczego wciąż o niej myślał? Musiał przestać to robić, bo to nie było dobre. Jego przemyślenia zakończył głos drugiego nigdziarza.

 

- Czy to nie ona cię podtopiła w fosie i powiedziała, że będziesz jej sługą, gdy skończy szkołę? - Nagle Thomas wbił wręcz morderczy wzrok w Christiana, zupełnie jakby chciał nim go zabić na miejscu. Chłopak widząc to ponownie niemal cały zbladł. Nie rozumiał tego, ale było coś takiego w Thomasie, że się go naprawdę bał, choć wciąż pragnął się na nim nadal odegrać.

- Zgadza się - odparł bardzo ponuro, nie kryjąc niechęci, kiedy to sobie przypomniał. - Uwierz mi Navinie, to prawdziwa czarownica, a wygląd bywa zwodniczy. Widziałem to w niej, jest prawdziwym czarnym charakterem. A po rodzinie nie ma co oceniać, bo równie dobrze byś mógł myśleć, że ja jestem grzecznym niewinnym chłopcem, a chyba tak nie sądzisz? - spytał ponuro. Zastanawiał go jednak fakt, że tajemnicza dziewczyna mieszkała tak blisko. Nawet był ciekawy, co w tej chwili robiła, ale nie rozumiał dlaczego... Co miało go to obchodzić? Skup się, powtarzał sobie w myśli.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Akademia Dobra, dziewczęta
Stephanie i Lisa marszczyły nos pod zapachem perfum Sophie, starając się odgonić go od siebie dłońmi. No naprawdę, jeśli to będzie wyglądać w ten sposób, to okno w komnacie będzie musiało pozostawać uchylone przez cały czas. Na szczęście Stephanie zajęła łóżko pod parapetem dla Elisabeth, więc zawsze będą mieć do niego dostęp.
Lisa nie wyglądała na bardzo zainteresowaną ani wiadomościami o Baśniarzu, ani tymi o starości Dyrektora.
- Może i jest stary, ale wciąż silny i szybki - powiedziała z niechęcią, opierając brodę na kolanach i nie odrywając wzroku od Akademii Zła. - Przynajmniej w postaci tego czarnego dymu, pod którą porywa dzieci z Gawaldonu - zmarszczyła brwi. - Zamierzam próbować dalej - dodała niejasno, nie chcąc zdradzać dziewczynom swojego planu. Słowa o bezkresności wydawały jej się głupie. Wszystko miało gdzieś swój koniec, poza tym jej miasteczko nie mogło leżeć aż tak daleko, bo ich lot nie trwał bardzo długo. Z drugiej strony, był to jednak lot i nie wiedziała jak to się przełoży na odległość, jaką będą musiały pokonać pieszo - Poza tym do tej wieży jakoś dostać się na pewno można. Nie ma rzeczy niemożliwych - skwitowała twardo, obserwując straże u jej podnóża. Potem nieco uniosła wzrok i wbiła spojrzenie w samotne okno, w którym chyba mignęła jej jakaś sylwetka, choć równie dobrze mógł to być cień wróżek. Jej dłonie najpierw zadrżały, a potem pojaśniały, kiedy z całej siły zacisnęła je na nogach, żeby się uspokoić.
 
Stephanie natomiast wciąż nie odrywała wzroku od pindrzącej się Sophie. Oparła własne ręce na biodrach i zmrużyła oczy. Bardzo nie spodobały jej się te słowa, bo chociaż Lisa pewnie nie zauważyła w nich nic złego, to dziewczyna, która wychowała się w Puszczy, była w stanie wyłapać te drobne przytyki. Tym razem już nie mogła powstrzymać się przed komentarzem.
- Żebyś tylko czasem nie przesadziła z pewnością siebie - powiedziała w miarę miłym głosem, chociaż wyraźnie drwiącym. - To jest Akademia Dobra, a nie Próżności. Pilnuj się, żebyś czasem nie została jej kwiatem - dodała z ironicznym uśmiechem, a potem odwróciła się w stronę Lisy, która patrzyła na nią z zainteresowaniem, nie do końca rozumiejąc o co właściwie chodzi.
Stephanie nie cierpiała takich dziewcząt jak Sophie, sztucznych i przesłodzonych, które tak naprawdę wbijały innym szpilki w serce. Teraz odwróciła się już do niej plecami, nie chcąc kontynuować tej rozmowy. Najlepiej byłoby dla nich wszystkich, gdyby po prostu udawały, że się nie widzą.
 

- O co chodzi? - zapytała Lisa zdezorientowana, ale Stephanie jedynie machnęła ręką.

- Nie ważne, wkrótce dowiesz się wszystkiego z lepszego źródła niż ja - wyciągnęła dłoń w jej stronę. - Ale teraz już chodźmy chociaż trochę się ogarnąć przed tym całym cyrkiem.

Ruda dziewczyna nie wyglądała, jakby zamierzała wykonać chociaż jeden ruch w stronę zejścia z parapetu. Po raz kolejny odwróciła głowę i zapatrzyła się na mroczny zamek.

- No daj spokój - dodała Stephanie, nieco już zdenerwowana. - Na Ceremonii na pewno zobaczysz się ze swoją... przyjaciółką - Lisa szybko ponownie na nią spojrzała, unosząc głowę i rozprostowując nogi. - Co, nie wiedziałaś o tym? Tam będą i nigdziarze i zawszanie.

- Dobra - powiedziała energicznie Lisa, zsuwając się z powrotem na ziemię. Zobaczy się z Adelią! Będzie mogła sprawdzić, czy wszystko w nią porządku, pocieszyć ją, wspólnie ułożą jakiś plan, na pewno sobie poradzą, jeśli tylko znowu będą razem...

- Tylko musimy najpierw ubrać... to - stwierdziła kwaśno Stephanie, sięgając do koszyków. Na jej ustach krążył już jednak mały uśmieszek, ponieważ Elisabeth odzyskiwała swoją charyzmę i, przede wszystkim, humor. Nie wydawała się nawet zdenerwowana wizją noszenia okropnej różowej sukienki, przynajmniej dopóki nie miała jej na sobie.

- Wyglądam żałośnie - stwierdziła, szarpiąc za jasne wstążeczki - Nie da się tego jakoś poprawić? Wyciąć tych wszystkich koronek i w ogóle... 

- Możemy spróbować jak wrócimy, teraz nie ma czasu - stwierdziła Stephanie, naciągając z cierpiętniczą miną białe rajstopy - A co do butów...

- Nawet mnie nie denerwuj.

Jeszcze przez dłuższą chwilę na zmianę wygłaszały takie zgodne uwagi, aż w końcu obie spoglądały na siebie z pewną sympatią i rozbawieniem. Żadna z nich nie zamierzała robić nic z fryzurą, ani bawić się w makijaż. Lisa jedynie przesunęła dłonią po swoich rudych włosach, jeszcze bardziej je wichrząc, a Stephanie raz za razem odrzucała je na jedną lub drugą stronę, w zależności od tego jak było jej akurat wygodnie.

 

Akademia Dobra, chłopcy

Książęta powoli zaczęli wracać do swoich zajęć, najwyraźniej uznając, że najlepszym wyjściem jest zrezygnowanie z dalszej dyskusji, która mogła doprowadzić do nieeleganckiej wymiany zdań. Abraxas pojedynkował się teraz z Ambrosiusem, a Eryk z Edwardem. Julian odszedł nieco od towarzystwa i odłożył swój miecz na jeden ze stojaków, zdając sobie sprawę, że wkrótce najpewniej rozpocznie się Ceremonia.

Aidan ucieszył się, że Alan nie jest na niego zły, ale nie zmieniało to tego, że wciąż czuł się nieco winny.

- Dziękuję, Alan - odpowiedział, kiwając głową. - Będę dużo ćwiczyć i kiedyś na pewno nauczę się dobrze walczyć - stwierdził jeszcze z determinacją.
Wtedy właśnie podszedł do nich Julian, ubrany już w swój mundurek, tak jak większość książąt. Stanął obok nich i westchnął, obserwując wciąż walczących zawszan.

- Tak naprawdę to się z wami zgadzam - powiedział cicho. - Powinniśmy byli zareagować. Ta dziewczyna była taka wystraszona... przypominała mi nieco Arię, moją przyjaciółkę - dodał, a w jego głos wkradła się czułość. - Pewnie również czuje się niepewnie. Chciałbym przy niej być i denerwuje mnie to całe czekanie do Ceremonii - spojrzał na Alana i wyciągnął w jego stronę opaloną dłoń. - Tak w ogóle to jestem Julian z Zasiedmiogórogrodu. O ile dobrze pamiętam, podróżowaliśmy wspólnie Kwietną Koleją - skinął również głową Aidanowi, chociaż zawahał się przez chwilę, zanim ostatecznie mu również podał rękę.

- Ja jestem Aidan z Nottingham - powiedział Aidan, wciąż nieco zawstydzony. Wydawało się jednak, na szczęście, że humor powoli mu wraca.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

Uśmiechnąłem się lekko, słysząc słowa Aidana. Sam nie wiedziałem czy uważałem go za przyjaciela. To nie tak, że uważałem go za gorszego od siebie, bo tak na pewno nie było. Ja po prostu nie potrafiłem od tak zaufać ludziom, których wcale nie znałem. W końcu minęło zaledwie kilkadziesiąt minut od czasu, gdy się poznaliśmy. Natomiast on był zbyt ufny i za szybko nazwał mnie przyjacielem niemal nic o mnie nie wiedząc. A jednak, jako jeden z niewielu zachował się jak należy. To nie jemu powinno być głupio, a tamtym za swoje zachowanie. Nagle jednak zauważyłem, że jeden z nich się do nas kieruje. Kojarzyłem go już trochę, ale nie byłem pewny czego chciał. Zamurowało mnie, gdy go usłyszałem. Chwilę spoglądałem na chłopaka, aż w końcu sam wyciągnąłem swą bladą dłoń ściskając jego.

 

- Jestem Alan ze Śnieżnych Wzgórz. Miło cię poznać, Julianie - Gdy ponownie wspomniał o tamtej dziewczynie, kiwnąłem lekko głową, ukazując swój niepokój i nadal przy tym patrząc kątem oka na miejsce gdzie zniknęła. - Twoja Aria musi być wspaniałą księżniczką i jestem pewny, że nawet jeśli się boi, to jest szczęśliwa, wiedząc, że jesteś tu z nią. Pokaż jej, że może na ciebie liczyć jak zawsze do tej pory, a wszystkie jej i zarówno twoje troski odejdą precz - Nie byłem jednak pewny, czy tamta tajemnicza dziewczyna też miała tu kogoś na kogo mogła liczyć. W duchu miałem nadzieje, że mimo wszystko był ktoś, kto ją wesprze i nic jej nie jest. Zbyt wiele troski zaczynałem chyba roztaczać wokół niej. Pokręciłem głową, rozumiejąc przy tym jak wiele czasu minęło.

 

- Mam nadzieje, że jeszcze dane nam będzie porozmawiać spokojnie. Teraz jednak teraz czas się przebrać - dodałem dość niechętnie, myśląc o tym kretyńskim stroju. - Ty zresztą też powinieneś to zrobić Aidanie. A teraz wybaczcie - Posłałem im słaby uśmiech powoli odchodząc by spokojnie się przebrać. Sięgnąłem po swój mundurek jeszcze chwilę się mu przyglądając dość niechętnie i ciężko westchnąłem. Być może jak go ubiorę, nie będzie tak tragicznie, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Niestety i ona szybko się rozwiała z chwilą, gdy ujrzałem swoje obicie. Naprawdę miałem ochotę walnąć księcia, którego widziałem w lustrze. Sięgnąłem dłonią po białą różę, w milczeniu chwilę na nią spoglądając. Naprawdę chciałem by ten nonsens się już skończył. Włożyłem znów swój miecz do pochwy i powoli ruszyłem do innych by być gotowym na rozpoczęcie. Jednak tak naprawdę chciałem by to dobiegło końca.

 

Sophie

Dziewczyna uśmiechała się pod nosem, słuchając tych nonsensów ze strony tej odpychającej rudej dziewczyny. Nie zaprzestawała jednak swoich przygotowań, powoli przy tym przebierając się w szkolny strój. Był naprawdę śliczny, a przynajmniej jej zdaniem i była pewna, że będzie w nim wyglądała olśniewająco. Musiała zrobić wszystko by zostać zauważoną. Ciężko jej było sobie wyobrazić tego starego Dyrektora, jako tak szybkiego i silnego. Zapewne dziewczyna podkoloryzowała historie by nie wypaść bardziej żałośnie. Nieznacznie się skrzywiła, gdy usłyszała te drugą. Jakim prawem się tak mądrzyła? Tylko, dlatego że jej mama dostała baśń? No to niespodzianka, bo to nie znaczyło, że i ona ją dostanie. A patrząc na nią szansa, że dostanie, choć jedną stronę w baśni była niemal zerowa. Poza tym nawet gdyby stała się kwiatem, to jakże uroczym.

 

Gdy tylko tamte zaczęły się przebierać, Sophie była już w swoim szkolnym stroju, uśmiechała się do lustra i smarując teraz swoje usta błyszczykiem. Nawet nie obracała się w ich kierunku, ale nadal wszystko widziała. Po prostu obserwowała ich odbicia w lustrze, gdy się kręciły w kółko. Wiedziała, że te stroje do nich zupełnie nie pasują i wyglądu im nie poprawiają. Z drugiej strony cieszył już ją fakt, że ta ruda przestała biegać mając na sobie tylko te brzydką koszulę nocną. Sama Sophie powoli wstała, w pełni przygotowana trzymała znów parasolkę w dłoni, nie zaprzestając przy tym uśmiechu.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła
Przez resztę czasu, jaki mieli spędzić w pokojach, Adelia leżała na boku twarzą do zimnej ściany i z zamkniętymi oczami starała się uspokajać samą siebie. Kompletnie odcięła się od rzeczywistości i nie słyszała już rozmowy Judith i Margo ani nie czuła smrodu stęchlizny. W jej głowie pojawiały się coraz to piękniejsze obrazy. Razem z Lisą wymykają się z Ceremonii Powitalnej i wracają do domu. Albo nie, bezpieczniej byłoby w nocy. Lisa przychodzi tutaj i zabiera ją ze sobą, cały czas trzyma ją za rękę, żeby się nie bała. Przechodzą przez las i wychodzą na boisku za szkołą w Gawaldonie. Ze łzami w oczach biegną w stronę miasteczka, a potem na rynku żegnają się ze sobą w blasku wschodzącego słońca. Lisa wraca do swojego domu, tak jak Adelia. Mama i tata witają ją uściskami i płaczą ze szczęścia, bo odzyskali swoją jedyną córkę. Bierze gorącą kąpiel, wrzuca okropną, czarną tunikę do kominka, a potem idzie do szkoły. Siada z kanapką na ławce, słońce świeci na jej zakryte nogi, a Lisa chwilę później dosiada się do niej, cała zgrzana po meczu. 
Skuliła się bardziej pod wyświechtanym kocem.
Albo może będzie jeszcze inaczej. Może kiedy nauczyciele spojrzą na nią podczas Ceremonii dojdą do wniosku, że musiała zajść pomyłka, że Adelia nie powinna się nigdy znaleźć w tej Akademii i po prostu odeślą ją do domu. Samą... albo z Lisą. Zadrżała, czując nagłe mdłości z powodu własnych myśli.

 

Została wyrwana ze świata marzeń, kiedy drzwi otworzył się z trzaskiem i do jej uszu dotarło gniewne warknięcie.

- Ruchy! Ceremonia Powitalna wkrótce się zaczyna!

Margo i Judith szybko zeskoczyły z łóżek i ruszyły na korytarz, popychane przez jednego z wilków. Adelia jednak ciągle siedziała na łóżku, pod kocem, podpierając się rękami na cienkim materacu. Jej usta były lekko rozchylone, a oczy lśniły ze strachu i szoku na to gwałtowne przerwanie spokoju. Pisnęła, kiedy wielki, śmierdzący potwór ruszył w jej stronę, najwyraźniej zniecierpliwiony.

- Proszę... zostaw mnie - zakwiliła, ale on jedynie złapał ją za tunikę i wyciągnął spod okrycia, żeby zaraz potem wyrzucić na korytarz. Siła z jaką zostało to zrobione sprawiła, że zderzyła się z jakimś olbrzymim, łysym chłopcem, wyższym od niej przynajmniej o dwie głowy. Odsunęła się od niego jak najszybciej i chwilę później została pogoniona w stronę klatki schodowej. Co chwilę potykała się i uderzała ciałem o ścianę, a kiedy w końcu wyszli do holu wciągnięto ją w tłum ubranych na czarno nastolatków, którzy popychali ją i uderzali łokciami w plecy. W ten właśnie sposób wyruszyła do Akademii Dobra na Ceremonię Powitalną. Mimo całego strachu i dyskomfortu jej serce zaczynało powoli rozpalać się nadzieją na zobaczenie przyjaciółki.

 

Podobnie wyglądało to w każdym pokoju uczniów Akademii Zła.

Navin spoglądał raz na Christiana, raz na Thomasa, usilnie starając się powstrzymać choćby i najmniejszy uśmieszek na myśl o Elvirze podtapiającej i nazywającej swoim sługą stojącego przed nim chłopaka. 

- Nie, nie myślę - powiedział spokojnie - I zgadzam się co do tego, że wygląd bywa zwodniczy - dodał, spuszczając głowę i zasłaniając oczy włosami, dzięki czemu żaden z nich nie mógł zauważyć ich gniewnego wyrazu. Mówiąc te słowa nie miał przecież na myśli blondynki, tylko siebie samego. 

Wkrótce na korytarzach wieży Szkoda zaczęły pojawiać się wilki, wyciągając uczniów na Ceremonię Powitalną. Nie było to nic przyjemnego, ponieważ co chwilę byli przez nich popychani i poganiani, ale w końcu nie była to szkoła dla słabeuszy i musieli do tego przywyknąć. Na klatce schodowej Navin wskazał im ponurą dziewczynę z blizną w kąciku ust, nazywając ją "Prismą", ale chwilę później uwaga wszystkich została rozproszona, gdy zaraz za nimi na schodach pojawiły się trzy wiedźmy z pokoju 66.

- Jak oni mają czelność mnie tak traktować. Chyba nie wiedzą, kim jestem - mruczała morderczo jedna z nich, blada i o czerwonych oczach. 

- Jesteś teraz uczennicą w szkole, w której nauczysz się być twardym czarnym charakterem - odpowiedziała melodyjnie i beztrosko dziewczyna o wyłupiastych oczach.

- Witaj, sługo. Dobrze by było wiedzieć, jak masz na imię. - obydwie przerwały i popatrzyły na idącą przed nimi Elvirę, która uśmiechała się właśnie lekko w stronę Thomasa, chociaż jej oczy pozostawały chłodne i analityczne - Moje pewnie już znasz - obdarzyła Navina krótkim spojrzeniem, ale chłopak natychmiast uciekł wzrokiem.

Wychodzili właśnie do holu, mieszając się z tłumem uczniów. Chociaż wszyscy gnieździli się przy sobie i przepychali, a Kim i Walburga zostały nieco z tyłu, ponieważ podeszły do nich jakieś dwie dziewczyny, z których jedna miała długie włosy, przypominające lejącą się smołę, Elvira jakoś była w stanie bez problemu trzymać się blisko swojego upatrzonego wcześniej nigdziarza.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas, Christian

Słysząc odpowiedź Navina, Thomas ponownie się położył, podnosząc przy okazji kapelusz z ziemi, by znów położyć go sobie na twarzy. Nie miał zamiaru zasnąć, tylko chwilę w ciszy pomyśleć nad wszystkim, co tu zaszło. Christian natomiast znów go obserwował myśląc czy to nie idealny moment by się na nim zemścić. Jednak nadal się wahał, nie będąc pewnym czy nie obserwuje go którymś okiem. Nim jednak zdołał przekształcić myśl w czyn pojawił się nagle jeden z wilków. Christian nie chcąc kłopotów spokojnie wyszedł na korytarz. Thomas natomiast słysząc otwarcie drzwi, ponownie zrzucił kapelusz z twarzy i spojrzał ponuro na niechcianego gościa. Nadal pamiętał jak jeden z tych burków uderzył go batem. Ostatecznie jednak wstał i też ruszył na korytarz, na razie nie chcąc kłopotów.

 

Na samym korytarzu, Thomas stanął między Navinem i Christianem, opierając się o ścianę i zakładając ręce jedną na drugą. Nic nie mówił tylko obserwował wszystkich ponuro. Zareagował dopiero, gdy jego współlokator zaczął im pokazywać kolejną nigdziarkę, zresztą nie tylko on, bo zareagował też Christian, który lekko się uśmiechnął. Trzeba było przyznać, że Navin znał tu sporo osób. W każdym razie dziewczyna nie wyglądała jakoś szczególnie groźnie, ale jak Thomas zaznaczył wcześniej, nie ocenia się nikogo po pozorach.

 

Zaraz jednak uwaga Thomasa skupiła się na czymś innym, a mianowicie na wejściu trzech wiedźm. A konkretnie na jednej z nich. Wpatrywał się w nią dobrą chwilę, aż ostatecznie nie odwrócił wzroku, mówiąc sobie w głowie: skup się. Nie jesteś jej sługom i ona cię nie interesuje, powtarzał sobie niczym mantrę. Skup się na ukończeniu tego bagna i zapomnij o niej. Jednak nie było to możliwe, bo nagle dotarł do niego głos osoby, której starał się tak starannie unikać. Szlag, czy ona już wszystko wiedziała? Pomyślał chłopak zbity z tropu. Skąd wiedziała, że Navin o niej im mówił? Christian za to uśmiechnął się chytrze. Nie mógł się po prostu doczekać, aż te dziewczynę sparaliżuje strach jak zobaczy z jakim nigdziarzem zadziera. Czekał tylko by zobaczyć Thomasa w akcji, ale tym razem w końcu nieatakującego jego, a kogoś zupełnie innego. Zdębiał, gdy zamiast tego zobaczył, że Thomas nie miał na twarzy ani odrobiny gniewu, a raczej coś na kształt nietypowego u nigdziarza zakłopotania. Co z nim było? Myślał wściekle.

 

- Thomas z Lodowych Pól - powiedział w końcu ponuro, opuszczając wzrok, zupełnie jakby starał się unikać jej spojrzenia. Choć naprawdę chciał powiedzieć coś ponurego zagrozić konsekwencjami za nazywanie go sługą, z niezrozumiałego mu powodu, nie był w stanie tego zrobić. Wiele słów jadu czy gniewu, które cisnęły mu się na język utknęły w gardle, a nawet jego przerażający wzrok, którym potrafił niejednego zmrozić niewytłumaczalnie zniknęły. Jakby nie potrafił ich już włączyć. Nie był w stanie zrozumieć dlaczego tak było. Po prostu nic nie mógł jej zrobić. Czy ona rzuciła na niego jakiś urok? Sam nie był już pewny.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Akademia Dobra, dziewczęta
Wszystkie były już prawie gotowe. Lisa ostatecznie zgodziła się na włożenie okropnych butów, chociaż chwiała się na nich jak gałąź szarpana wiatrem. Stephanie też miała problemy, ale większość swojej uwagi poświęcała teraz Sophie, obserwując ze rozbawieniem jej parasolkę. No naprawdę? Ale mimo wszystko nie odzywała się, bo przecież sama sobie mówiła, że tak będzie najlepiej.
- Dasz sobie jakoś radę? - zapytała Lisę, która pokiwała głową i westchnęła.
- Nigdy nie miałam jeszcze na sobie butów na obcasie. Na boisku najlepsze są korki albo tenisówki.
Stephanie uśmiechnęła się, słysząc to i powiedziała coś jeszcze o grze w piłkę, ale Lisa już tego nie słuchała. Wbijała spojrzenie w mroczny zamek po drugiej stronie zatoki i zastanawiała się jak radzi sobie Adelia. Jak wiele łez już wylała? Czy nikt jej nie skrzywdził? Jak będzie wyglądać, kiedy za chwilę się spotkają? Zacisnęła niespokojnie zęby. I przede wszystkim - co zrobią? Będą musiały umówić się na noc, wymykanie się w dzień, a już tym bardziej podczas Ceremonii, było zbyt niebezpieczne. Mogły też zapytać się nauczycieli o możliwość wizyty u Dyrektora i próbę przemówienia mu jakoś do rozsądku, ale im dłużej wpatrywała się w chronioną, cienką wieżę, tym bardziej sama zaczynała wątpić w ten plan. Jej rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych cicho drzwi i widok wysokiej nimfy, która musiała się nieco pochylić, aby wejść do środka.
- Zapraszam księżniczki na Ceremonię Powitalną - powiedziała uprzejmie i delikatnie wskazała im ręką, aby wyszły na korytarz. Nie wyglądała na ani trochę zdziwioną tym, że Sophie trafiła do jednego pokoju z Lisą i Stephanie, zupełnie jakby tak właśnie miało być i jakby od dawna o tym wiedziała.
Lisa poczuła, że robi jej się gorąco, serce znowu rozpala determinacją.
Za chwilę zobaczę Adelię. Za chwilę. Za moment. Nie będę z tym wszystkim sama. Ona nie będzie z tym wszystkim sama. Mamy siebie nawzajem i damy sobie radę.

Ruszyły na klatkę schodową. Stephanie stawiała ostrożne, małe kroki, a Lisa gnała szybko przed siebie, chociaż obcas cały czas schodził jej na bok i wykręcał nogę. Nimfa obserwowała to z niezadowoleniem i ostatecznie położyła jej rękę na ramieniu, próbując pokazać jak powinna chodzić, ale Lisa całkiem to zignorowała. Nie miała czasu na takie bzdury, równie dobrze mogła zdjąć te pantofle i znowu iść boso. Kiedy w końcu się od niej uwolniła, na schodach dołączyły do nich Magdalene, drobna dziewczyna o nieco smutnym wyrazie twarzy, oraz ta ze złotą szminką na ustach. One wyglądały jeszcze w miarę normalnie, ale kiedy wszystkie trafiły już do holu Lisa aż przystanęła, żeby przyjrzeć się w szoku tej całej bandzie księżniczek, z których jedna była piękniejsza od drugiej. Chcąc uniknąć konfrontacji z nimi, obie, razem ze Stephanie, zostały nieco z tyłu, kiedy nimfy prowadziły ich do miejsca nazywanego przez nie Teatrem Baśni. 

 

Gdy stały już przed ogromnymi, podwójnymi drzwiami oddech Lisy był mocno przyspieszony, a jej dłonie nieco spocone. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła po wejściu do środka było rozejrzenie się za Adelią, ale okazało się, że poza nimi i nauczycielami nie było tutaj jeszcze nikogo. Syknęła przez zaciśnięte zęby, a potem zaczęła upominać sama siebie o cierpliwości, której przecież nigdy wiele nie miała. Odetchnęła parę razy i pozwoliła sobie na przyjrzenie się temu pomieszczeniu. Było one podzielone na dwie części, na szczęście niczym nie odgrodzone. Jedna, ta w której się znajdowały, była piękna i jasna, wykończona złotymi zdobieniami, na ścianach i ławkach widniały wspaniałe płaskorzeźby przedstawiające utopijne(baśniowe, jakby to powiedziało dziecko z Gawaldonu) sceny, a w kryształowych kandelabrach tkwiły białe jak śnieg świece. Druga była o wiele mroczniejsza, ciemniejsza i bardziej zaniedbana. Ławki były ledwo ociosane i brudne, ściany pokruszone i poczerniałe, widniały na nich okropne i przerażające sceny mordów i rozbojów, na ziemi walały się okruchy skał, a metalowe kandelabry były przerdzewiałe. Lisa przełknęła ślinę. Nie chciała sobie nawet wyobrażać jak czuła się Adelia w takich warunkach. Chciała, żeby dziewczyna pojawiła się tu jak najszybciej, żeby mogła ją przytulić i zapewnić, że wszystko będzie w porządku. Ostatni raz uniosła spojrzenie do góry, wpatrując się w żyrandole, kryształowy po ich stronie, czarny po tamtej, a potem spojrzała na scenę i nauczycieli, którzy przyglądali się zajmującym miejsca zawszankom. Część z nich obserwowała je z uśmiechem, a część z obojętnością. Bardzo szybko wyłowiła wzrokiem tych po mrocznej stronie, którzy mieli na piersiach czarne łabędzie. Skoro oni już tu byli, to uczniowie z tamtej szkoły też pewnie wkrótce się pojawią.

Usiadła jak najbliżej granicy, żeby w razie czego szybko dostać się do Adelii, a Stephanie solidarnie poszła razem z nią. Większość księżniczek oddała się już nic nieznaczącym pogadankom, ale Lisa była cicha i skupiona, a jej współlokatorka uszanowała to, nie niszcząc tego milczenia. Przesunęła wzrokiem od profesor Dovey, poprzez dwugłowego psa(czemu jej to już nawet nie dziwiło?), aż do tego dziwnego złego nauczyciela, który obserwował młode zawszanki z nieco niepokojącym uśmiechem.

Prawie podskoczyła, kiedy dotarło do niej skrzypienie otwieranych drzwi.

 

Akademia Dobra, chłopcy

Po słowach Alana Julian wyglądał na nieco spłoszonego. Aria była jedynie jego przyjaciółką. Oczywiście, miał zamiar rzucić różę właśnie jej, bo zasługiwała na nią bardziej niż ktokolwiek i zamierzał też ją chronić i zaprosić na bal, żeby nie groziło jej niezdanie, ale... . Oparł się o ścianę. Mogło stać się też tak, że pojawi się książę, który wyrazi chęć uczynienia jej swoją księżniczką, wtedy nie będzie musiał się nią już dłużej opiekować. Ale wciąż... . Zacisnął bezwiednie zęby. Nie. Nie pozwoli na to, żeby ktokolwiek...

Westchnął i pokręcił głową. Sam jeszcze do końca nie rozumiał własnych uczuć. I tak najważniejsze było dla niego to, co myślała ona. Zrobiłby wszystko, żeby uczynić ją szczęśliwą.

 

Widząc, że Julian przechodzi najwyraźniej jakieś wewnętrzne rozdarcie, Aidan wycofał się powoli i chowając za jednym ze stojaków również przebrał we własny mundurek. Czasowo zrobił to idealnie, ponieważ właśnie wtedy drzwi do zbrojowni otworzyły się i do środka wkroczyła wysoka nimfa wodna. Obrzuciła ich krótkim spojrzeniem i uprzejmym tonem powiedziała:

- Ceremonia Powitalna wkrótce się rozpocznie. Proszę was, abyście przygotowali swoje róże, miecze, oraz podjęli decyzję o tym, co zamierzacie przedstawić księżniczkom przy wejściu. Pojawicie się na niej oczywiście jako ostatni.

Po tych słowach wskazała im, że najwyższa pora, aby się zbierali. Najwyraźniej nie uważała, aby wcześniejsza sytuacja z rudą dziewczyną była na tyle istotna, by trzeba ją było wyjaśniać. Książęta zaczęli kierować się do wyjścia, prawie każdy z nich miał na twarzy idealny, uwodzicielski uśmiech. 

Aidan został nieco z tyłu, żeby wyjść ze zbrojowni razem z Alanem.

- Denerwujesz się? - zapytał go szeptem, kiedy całą grupą przechodzili korytarzami Akademii Dobra.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

Zmrużyłem delikatnie oczy z chwilą, gdy przyszła tu nimfa i zaczęła swój wywód. Nic nie wspomniano o dziewczynie, która tu niedawno wpadła. Nadal byłem ciekawy czy miałem racje i uciekała z akademii, czy może stało się coś znacznie gorszego. Oby nic jej nie było. Zacząłem w końcu rozglądać się po innych książętach, a widząc ich miny zacisnąłem dłoń na swojej róży. Rozumiem... Gdyby ktoś jeszcze znał jakąś z tych księżniczek jak chociażby Julian... Jednak oni po prostu będą oceniali po wyglądzie, nic więcej. Cała ta uroczystość była jednym wielkim nieporozumieniem. Nie tak powinniśmy budować relacje. Ciekawy byłem również, którą różę dostanie Sophie. Ta uroczystość była bardziej czymś przyjemnym dla niej niż dla mnie. Ponownie wyszedłem z kłębowiska myśli, słysząc Aidana. Spojrzałem to na niego, to na różę.

 

- Tylko tym, że marnujemy tutaj czas zamiast zająć się czymś konstruktywnym - powiedziałem ponuro. Nie pierwszy raz w życiu miałem spotkać księżniczki, więc nie było to dla mnie nic niezwykłego. Miałem zamiar trzymać się wcześniej założonego planu. Róża nie zostanie rzucona do nikogo konkretnego. Niech los ją pokieruje i jeśli tak ma być to niech wyląduje niezauważona. Wiedziałem, że przyjście na bal samotnie równało się utracie połowy punktów, ale jakoś niewiele mnie to obchodziło, z drugiej strony nie chciałem skazać kogoś na niezdanie...

 

Sophie

Przyglądała się z rozbawieniem jak te dwie próbują się ubrać jak prawdziwe księżniczki. Jednak nie ukazywała śmiechu, a nadal patrzyła na nie z ciepło. Zastanawiała się, kto będzie w takiej desperacji by rzucić im różę. Szybko przestała o tym myśleć, nie to było teraz ważne, bo sama musiała sporo zrobić. Poza złapaniem róży dla siebie, musiała jeszcze zobaczyć gdzie poleci biała. Gust Alana nawet dla niej był zagadką, dlatego nie była w stanie się domyślić gdzie poleci kwiat. Wtedy też przyszła po nie nimfa z informacją, że już czas. Sophie miała nadzieje na jakąś reakcje widząc, że taka księżniczka jak ona ma się użerać z tymi dwoma. Niestety z jakiegoś powodu nic takiego nie miało miejsca.

 

Powoli opuściła komnatę za Lisą i Stephanie, niosąc za plecami rozłożoną parasolkę. Naprawdę musiała powstrzymywać się resztkami sił by nie wybuchnąć śmiechem na widok chodu rudej dziewczyny. Tak zdecydowanie, ona nadawała się tylko na boisko nigdzie więcej. Gdy tylko dotarły na miejsce, Sophie już dłużej nie trzymała się jej zdaniem tych gorszych księżniczek, a zamiast tego dołączyła do reszty lepszych spokojnie włączając się do ich rozmów. Chwilę później wraz z resztą z nich ruszyła do sali. Niewiele czasu poświęciła przyglądaniu się nauczycielom czy samemu miejscu, zamiast tego dalej rozmawiając z nimi. Musiała w końcu nacieszyć się towarzystwem księżniczek podobnych jej, a nie tych gorszych.

 

Crystal

Stała wśród grona innych nauczycieli ubrana w suknie w kolorze krwi. Jej długie blond włosy były jak zawsze rozpuszczone, spoglądała po kolei na każdą nową zawszankę swymi zielonymi oczami. Była niepozorna, bo nie wyglądała jak wcielenie zła, a zwykła lecz niezwykle piękna kobieta o dość bladej cerze i niepozornym ciele. No właśnie... Były to tylko pozory. Naprawdę gardziła zawszanami. Głównym powodem było to, że za każdym razem jej uczniowie po ukończeniu szkoły przegrywali z tymi żałosnymi zawszanami. Nad złem wisiała istna klątwa i nikt nie miał sposobu na przerwanie tego pasma porażek. Nienawidziła takiego życia i tego, że nic nie mogła z tym zrobić. Kiedyś widok nowych nigdziarzy dawał jej nadzieję, teraz już niemal całkiem ją straciła. Próbowano wszystkiego by ich zahartować, ale nic to nie dawało i za każdym razem zawsze kończyło się to tak samo. Gdyby wiedziała jak to będzie wyglądać, to pewnie nigdy by nie przyjęła funkcji dziekana, a zamiast tego dalej zajmowałaby się swoimi sprawami. No nic, pozostało zobaczyć jej nowych uczniów. Przestała zwracać dalszą uwagę na zawszanki, patrząc teraz na te złą część sali i czekając na swoich nowych podopiecznych. Musiała się im w końcu dokładnie przyjrzeć, nawet jeśli nie widziała już nadziei.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Ceremonia Powitalna

Uśmiech na cienkich ustach Elviry nieco się pogłębił. Przesunęła długim, chudym palcem po ramieniu Thomasa, a potem wyprzedziła ich, rzucając jeszcze przez ramię:

- Widzę, że stałeś się nieśmiały. Do tego kretyna wcześniej odzywałeś się inaczej - błysnęła chytrze białymi zębami. - Czyżbym cię onieśmielała?
Wkrótce Elvira zniknęła w tłumie ubranych na czarno uczniów, szybko dołączając do Walburgi i Kim. W końcu byli już prawie w miejscu, które wilki nazywały "Teatrem Baśni". Kiedy weszli do Akademii Dobra niemal wszyscy nigdziarze zaczęli syczeć na widok pięknych, bogatych zdobień i wszechobecnego porządku.

Elvira jedynie zaplotła ręce za plecami, nadal wyglądając na niezwykle spokojną. Przerost formy nad treścią - myślała pogardliwie, przyglądając się płaskorzeźbom przedstawiającym księżniczki.

 

W tym samym czasie Adelii udało się w końcu uwolnić od napierającego na nią tłumu i iść nieco bardziej z boku, na tyle, na ile pozwalały jej wilki. Bestie starannie kontrolowały kroki nigdziarzy, zabraniając im się zatrzymywać, zbyt długo przyglądać malowidłom albo odchodzić od grupy. To nie była ich Akademia, więc byli ściśle kontrolowani. Nad ich głowami zaczęły się również pojawiać wróżki, brzęcząc nerwowo. Jeden z chłopców, ten najwyższy i zwalisty, próbował nawet jedną złapać, ale dostał za to biczem po rękach. 

Buty Adelii stukały po marmurowych podłogach, kiedy z szeroko otwartymi oczami przyglądała się wszystkiemu naokoło. Tutaj było tak czysto, jasno i pięknie, że zaczęła drżeć od rozpierających ją emocji. Nawet pachniało wspaniale, na korytarzach roznosił się aromat kwiecistej łąki. Niektórzy uczniowie marszczyli z niezadowoleniem nos, ale ona czuła, jak rozpiera ją szczęście. Ten zamek był miejscem w którym człowiek po prostu nie mógł czuć się źle. Może oprócz Lisy - pomyślała, zagryzając wargę. - Lisa na pewno czuje się tutaj okropnie. A ja wkrótce się z nią zobaczę. Za moment. Zaczęła drżeć jeszcze mocniej, kiedy zbliżyli się do wielkich, dwuskrzydłowych drzwi.

 

Kiedy wilk szarpnął za klamkę i otworzył je dla nich, jej dłonie były tak spocone, że co chwilę wycierała je o czarną tunikę.

Kiedy uczniowie na przodzie zaczęli wchodzić do środka, krew dudniła jej w uszach.

A kiedy i ona przekroczyła próg i zobaczyła Lisę, siedzącą na białej ławce w otoczeniu pięknych dziewcząt poubieranych na różowo, pod powiekami po raz kolejny tego dnia poczuła gorące łzy. Tym razem nie były one jednak spowodowane strachem.

 

***

 

Lisa zaciskała dłonie na koronkach sukienki, przeczesując wzrokiem wchodzących do środka nigdziarzy. Prawie każdy wyglądał odpychająco i miał na twarzy morderczy albo złośliwy wyraz. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, jak ciężko musiało być Adelii w tamtej szkole. Widziała dziewczynę o czarnych, lejących się włosach i żółtych oczach, która spojrzała w stronę księżniczek jak jastrząb szykujący się do schwytania ofiary. Widziała wysokiego, szczupłego chłopca o zapadniętych policzkach, którego oczy były tak onieśmielające, że nawet ona nie mogła się w nie długo wpatrywać. Zobaczyła nigdziarza, którego skóra, oczy i włosy były całkiem fioletowe. Dziewczynę z okropnie głęboką blizną na twarzy. Blondynkę o chłodnej urodzie, która spokojnie rozglądała się po pomieszczeniu, analizując jego szczegóły. Aż w końcu do środka weszła ta jedna jedyna uczennica, na którą tak bardzo czekała.

- Adelia - sapnęła i już chciała wstać i rzucić się w jej stronę, ale Stephanie złapała ją mocno za ramię. 

- Jeśli teraz tam pobiegniesz, to was rozdzielą - wyjaśniła, widząc jej gniewne spojrzenie. 

No tak, wilki rzeczywiście nie wyglądały zachęcająco i Lisa cieszyła się, że praktycznie żaden z nich nie zwrócił uwagi na cicho przemykającą się między uczniami Adelię, która brnęła właśnie w stronę granicy, do niej. Miała łzy w oczach i ruda dziewczyna sama poczuła, że w gardle coś ją piecze.

W ten właśnie sposób wiedźma i księżniczka, jak nazywali je w szkołach, stanęły w miejscu, gdzie biały marmur spotykał się z ciemnym, brudnym kamieniem i padły sobie w ramiona, jakby nie widziały się przez całe lata. 

 

Lisa położyła dłoń na wilgotnych, klejących się lokach Adelii, chcąc siłą swojego uścisku pokazać jej, że z nią będzie zawsze bezpieczna. Adelia owinęła chude ręce wokół jej talii, tam gdzie znajdowała się idiotyczna wstążka, i znaczyła jej piegowatą szyję łzami. Nauczyciele i uczniowie obserwowali to z zaniepokojeniem, niektórzy nawet ze złością, ale dziewczęta nie zrobiły nic niezgodnego z zasadami, każda znajdowała się na swojej połowie sali.

- L... Lisa, pomóż mi - szeptała drżącym głosem Adelia. - Chcę wrócić do domu. Tam jest s...strasznie, nie każ mi tam wracać.

Brzmiała na tak zrozpaczoną, że nawet Stephanie poczuła wzruszenie i owinęła ramiona wokół swojego brzucha, obserwując je ze zmartwieniem.

- Ja też chcę wrócić do domu - odpowiadała gorączkowo Lisa, również szeptem. - Nie podoba mi się tu, ale w tamtej szkole na pewno jest o wiele gorzej. Och, Adelia, proszę nie martw się. Wszystko będzie dobrze, rozumiesz? Poradzimy sobie razem, nawet jeśli nas rozdzielili.

Dziewczyna w czarnej tunice pokiwała szybko głową, odsuwając się nieco, żeby spojrzeć przyjaciółce w twarz.

- P....proszę, powiedz mi, że na pewno się stąd wydostaniemy.

- Adelia... - Lisa mówiła z trudem przez zaciśnięte gardło.

Wtedy właśnie biały wilk stwierdził, że przyszła pora na zakończenie tej krępującej zawszan i nigdziarzy sytuacji i podszedł do nich, żeby zabrać Adelię z dala od granicy. Dziewczyna pisnęła i uczepiła się mocno sukienki Lisy. Ta, wystraszona, nachyliła się szybko do jej ucha, żeby szepnąć jej słowa, których nie mogła dosłyszeć nawet Stephanie.

- Przyjdę po ciebie w nocy. Znajdę jakiś sposób, żeby się tam dostać, słyszysz? Obiecuję. Jesteśmy przyjaciółkami, Adelia, musisz być silna... 

Potwór ostatecznie rozdzielił dziewczyny i odszedł posadzić Adelię obok Judith i Margo. Lisa chciała w pierwszej chwili pójść za nią, ale Stephanie znów złapała ją za rękę, powstrzymując zanim zdążyłby do nich dolecieć zdenerwowane wróżki.

Ruda dziewczyna powoli osunęła się na ławkę, cały czas nie przerywając kontaktu wzrokowego z Adelią. Widziała, że jedna z nigdziarek próbowała coś do niej powiedzieć, ale dziewczyna ją ignorowała. Elisabeth uniosła zaciśniętą pięść, żeby pokazać jej, że dadzą sobie radę, ale w tej właśnie chwili usłyszała przy uchu westchnięcie Stephanie, która w końcu oderwała wzrok od niej i spojrzała na złą stronę sali.

- Przecież to niemożliwe - szepnęła z mieszaniną smutku i złości, a Lisa na sekundę na nią spojrzała, widząc, że ta właśnie dziewczyna, która do tej pory nie wyglądała na zdziwioną niczym, co zobaczyła w Akademii, teraz w szoku wpatrywała się w rudowłosą nigdziarkę siedzącą zaraz obok Adelii. 

Na tym właśnie polegała różnica w rozumieniu prawdy, ponieważ kiedy Elisabeth i Adelia patrzyły na siebie z przeciwnych stron Teatru Baśni, mając oczy wypełnione nadzieją i sympatią, na twarzach Stephanie i Margo malowały się gniew, niechęć i żal. Kolejny krok na drodze relacji pomiędzy wiedźmą, a księżniczką, ten, który dziewczyny z Gawaldonu wciąż miały jeszcze przed sobą.

 

Na scenie, czego prawie nikt nie zauważył, do profesor Crystal zbliżyła się Klarysa Dovey. Ręce miała złożone przed sobą w okolicy talii i obserwowała z ciekawością i pewnym zmartwieniem, jak wilk rozdziela dwie uczennice, zawszankę i nigdziarkę.

- To interesujące, nieprawdaż? - zapytała uprzejmie. - Nieczęsto zdarza się, aby do Akademii trafili Czytelnicy, którzy się ze sobą przyjaźnią. 

Młoda nauczycielka Klątw i Pułapek, Lady Lesso, która stała zaraz obok, wyglądała jakby wahała się, czy powinna się odzywać. Ostatecznie wygrała w niej pewność siebie.

- Nie sądzę, aby było to źródłem problemów, Klaryso. W miarę upływu czasu zaczną się od siebie oddalać, to naturalna kolej rzeczy w przypadku takich relacji - powiedziała ponuro, wbijając spojrzenie w drobną postać Adelii.

 

W tym czasie do uszu uczniów dobiegło szczękanie mieczy i szybkie kroki na korytarzu. Stephanie otrząsnęła się, jakby właśnie obudziła się z transu i rzuciła Lisie szybkie spojrzenie.

- O kurde, zapomniałam ci powiedzieć.

- O czym? - zapytała ruda dziewczyna, mając wrażenie, że to co za chwilę usłyszy, bardzo jej się nie spodoba.

- Ostatni przychodzą książęta. Wcześniej nie mogłyśmy ich zobaczyć... 

- Ja widziałam - przerwała jej Lisa.

Cokolwiek chciała powiedzieć Stephanie, Elisabeth całkiem zbiła ją z tropu. Wyjąkała coś w stylu "Gdzie...ale...co?" i wtedy właśnie drzwi otworzyły się po raz kolejny.

 

***

 

Aidan westchnął. Nie zabrał ze sobą żadnej broni, wiedząc, że i tak nie byłby w stanie pokazać księżniczkom niczego ciekawego. W dłoni dzierżył jedynie ładną, herbacianą różę, obracając ją między palcami.

- W sumie to masz rację - odpowiedział, wzruszając ramionami.

Im bliżej Teatru Baśni byli, tym szybszym krokiem się poruszali. Książęta idący z przodu wichrzyli sobie palcami włosy i specjalnie szczękali mieczami, aby wywołać w dziewczynach ekscytację. Każdy miał już przy pasie lub w dłoni przygotowane róże, najczęściej w kolorze głębokiej czerwieni. Wróżki i nimfy zatrzymały się w pobliżu drzwi, z uśmiechem uchylając je, aby umożliwić im wejście.

Przyszła pora na przedstawienie.

Część książąt przybrała odpowiednie pozy, wbiegając do sali i w teatralny sposób przystępując do pokazu szermierki. Jedynie ci na końcu zdecydowali się na zrezygnowanie ze sztuczek, po prostu przywołując na twarze jak najprzyjemniejsze uśmiechy i pewnym krokiem wchodząc do środka.

Spoiler

AdeliaLisa.jpg.990afcda32781e5bb4eeea3a61db3271.jpgLisaAdelia.jpg.a3e53e763535ca820cd92e5bb632e9ee.jpg

Adelia i Lisa/Lisa i Adelia

Art autorstwa Irmy Black

 

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan, Sophie, Thomas, Christian i Crystal

Chłopak nadal starał się nie patrzeć na dziewczynę mając opuszczone oczy. Nie potrafił tego zrozumieć, ale był zupełnie jak sparaliżowany. Przecież nigdy tak do tej pory nie było. Czy on się jej bał? Nie to nie mogło być to. A jednak od chwili, gdy pierwszy raz jej wtedy zwrócił uwagę za każdym razem na nią wpadał i za każdym takim razem czuł się równie dziwnie. Chociaż starał się o niej nie myśleć, nie potrafił tego nie robić. Delikatnie zadrżał, czując jej palec na swoim ramieniu. Co się z nim działo? Dlaczego ciało odmawiało mu posłuszeństwa, to nie miało sensu. Nic nie odpowiedział, ale dobrze słyszał jej słowa. Nie potrafił po prostu, choć był wściekły, bo wiedział, że ta dziewczyna teraz będzie miała nad nim przewagę i na pewno spróbuje to wykorzystać. Gdy tylko odeszła Thomas zdołał znów podnieść głowę, a przynajmniej dopiero, gdy usłyszał Christiana.

 

- Jak ona mnie nazwała? - warknął wściekle. - Chyba czas by dostała nauczkę. Skoro ty nie chcesz tego zrobić sam się tym zajmę i nigdy już siebie w lustrze nie pozna. Pokaże jej jaka jest różnica pomiędzy prawdziwym nigdziarzem, a żałosną podróbką - Powoli chciał już za nią ruszyć, gdy nagle jęknął z bólu. Spojrzał na ramię i szybko dostrzegł na nim silną dłoń Thomasa, który ściskał go teraz bardzo boleśnie, aż w końcu pociągnął go z powrotem do szeregu, uderzając przy okazji jego ciałem o ścianę. - Co ty wyprawiasz? Naprawdę chcesz być jej sługusem? - Thomas znów obdarzył go takim spojrzeniem, że ten szybko zaczął żałować tego pytania.

- To moja sprawa i sam się tym zajmę, rozumiesz? - Christian nie był, co do tego przekonany, ale pokiwał głową w akcie zgody. Prawdą było, że nadal wolał z nim nie igrać. Sam Thomas zmarszczył brwi, wchodząc teraz z resztą nigdziarzy. Następnym razem, gdy się spotkają to on będzie rozdawał karty, był tego pewny, nie miała nad nim żadnej władzy dodał sobie w głowie, spychając przy tym innych, którzy stali mu na drodze niczym taran. Zaraz potem znów usiadł po środku Christiana i Navina.

 

Zanim cokolwiek się zaczęło, oczy zarówno Thomasa, Christiana, Sophie jak i Crystal skupiły się na scenie, która miała miejsce w sali. Nigdziarka i księżniczka spowite niczym w przyjacielskim uścisku, co nie miało żadnego sensu. Thomas, widząc to, zaraz odwrócił wzrok, na chwilę znów spoglądając na Elvirę, ale równie szybko wbił oczy w ziemię. Ten widok wcale mu nie pomagał, a tylko pogarszał sprawę. Czy wszyscy nigdziarze tu mieli podobny problem, co on? Christian natomiast śmiał się lekko pod nosem, widząc to wszystko. Sophie była zażenowana tym widokiem. Teraz była już niemal przekonana, że Dyrektor sprowadził tu aż dwie wiedźmy, a jedną w ramach żartu przydzielił najwyraźniej do ich akademii. Dziekan Crystal spoglądała na to z zaciekawieniem. Chyba już wiedziała z kim może być problem w tym roku i komu trzeba będzie poświęcić sporo uwagi. Dopiero słowa Dziekan Dobra wyrwały ją z tych przemyśleń, ale równie szybko zmarszczyła lekko brwi słysząc drugi głos.

 

- To bardzo miłe, że dzielisz się z nami swoimi uwagami droga Lesso, ale wolałabym byś robiła to dopiero wtedy, gdy zostaniesz o to poproszona - Rzuciła ponure spojrzenie nauczycielce. Miała z nią wiele problemów, ale nie mogła jednocześnie zaprzeczyć, że była jedną z najlepszych. Mimo wszystko powinna wiedzieć gdzie jest jej miejsce. - Mimo to muszę zgodzić się z nauczycielką klątw i pułapek. Wcześniej czy później zrozumieją, że nie ma przyjaźni między dobrem i złem, a dla ich dobra lepiej by odkryły to jak najszybciej - dodała spoglądając ponuro na resztę nigdziarzy. Na chwilę zatrzymała swój wzrok na dość nietypowej blondynce z blizną na twarzy. Była tak niepozorna i jakby za ładna na nigdziarkę, ale takie właśnie niepozorne osoby lubiła. Kolejna dość nietypowa była dziewczyna w okularach, nie licząc tej przytulającej się wyglądała na naprawdę delikatną. Wielu wyglądało na niezwykle pewnych siebie, będzie ich trzeba tego pozbawić. Na chwilę spojrzała na chłopaka, który wbijał wzrok w ziemię. Czego on tak bardzo unikał? To ją zdecydowanie zaciekawiło, bo na tchórza nie wyglądał. Jej wzrok wędrował po kolejnych i uśmiechnęła się lekko, widząc teraz dziewczynę o ciekawych żółtych oczach. Było w niej coś interesującego, być może ten jej wzrok. No i jeszcze jeden chłopak był całkiem interesujący. Chudy o zapadniętych policzkach, a jednak miał w sobie pewien urok. Gdy go oglądała towarzyszył jej chytry uśmiech. Całkiem ciekawi kandydaci się w tym roku trafili, nie mogła zaprzeczyć, czy jednak w końcu, któryś z nich sprawi, że zło wygra? Oto było pytanie.

 

Kiwnąłem delikatnie głową Aidanowi lekko się przy tym uśmiechając w jego kierunku, zaraz jednak ten uśmiech znikł i zmienił się w coś ponurego. Naprawdę nie miałem ochoty tego robić. Gdy tylko drzwi stanęły otworem wkroczyłem za innymi do sali. Wchodziłem na szarym końcu z bardzo nikłym uśmiechem. Pomimo, że miałem miecz, nic z nim nie robiłem, gdyż nie miałem zamiaru skupiać na sobie w ten sposób niczyjej uwagi. Rozejrzałem się po miejscach gdzie siedziały zawszanki. Natychmiast spostrzegłem charakterystyczną parasolkę. Sophie już tu była i najwyraźniej dobrze się tu odnalazła. Tego się obawiałem, były tu same księżniczki, takie jakie sobie do tej pory wyobrażałem. Po prostu zbyt idealne i nie wiedziałem której rzucić różę. W końcu uniosłem dłoń i rzuciłem swoją wraz z innymi w powietrze. Spoglądałem jak przeznaczenie, o które prosiłem sprawia, że leci ona poza inne księżniczki. Tak jak myślałem, miała spaść niezauważona na ziemię, na co zresztą odetchnąłem z ulgą. Szybko jednak otworzyłem szeroko oczy, widząc jak jedna z róż w nią uderza i znów nakierowuje ją prosto na siedzące księżniczki. Przełknąłem lekko ślinę, widząc to. Bałem się tego kto ją może złapać.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Ceremonia Powitalna

Słysząc słowa Crystal, Lady Lesso skrzyżowała ramiona na piersiach i obojętnie spojrzała w drugą stronę, przyglądając się teraz uczniom Akademii Dobra. Profesor Dovey ukryła uśmiech i przechyliła się nieznacznie w stronę Dziekan Zła.

- Nie bądź dla niej tak surowa, Crystal - powiedziała miło. - Któregoś dnia pewnie zostanie twoją następczynią.

Jeśli nawet Lady Lesso to usłyszała, bowiem Klarysa nie dbała o to, żeby ściszyć głos, nie zareagowała w żaden sposób.

 

Drzwi otworzyły się i do środka wpadli książęta, malowniczo się ze sobą pojedynkując. Większość z nich była niesamowicie przystojna, mieli jedwabiste włosy, wspaniałe mięśnie, dumne postawy i uśmiechy, które mogłyby zmiękczyć nawet najbardziej chłodne damskie serca. Zaprezentowali księżniczkom doskonały pokaz szermierki, a na koniec zatknęli swoje miecze za pasy i wyciągnęli piękne róże, rozglądając się po dziewczętach i szukając tej jedynej. Większość dziewcząt uśmiechała się teraz uroczo, przykładając ręce do serc lub łagodnie wyciągając drobne dłonie w ich stronę, zachęcając do wręczenia im kwiatu.

 

- Co się dzieje? - zapytała Adelia, obserwując to wydarzenie szeroko otwartymi oczami. Musiała przyznać, że i jej mocniej zabiło serce na widok tylu przystojnych książąt, ale żaden z nich nawet nie patrzył w stronę nigdziarzy, czemu trudno było się dziwić. To nie ważne - mówiła sobie. - Jutro już nas tu nie będzie.

Margo, która siedziała obok niej, otwarcie prychnęła.

- Rzucanie róż, wybieranie damy serca i inne obrzydliwości zawszan. Tak naprawdę to nie ma żadnego celu, tylko robią z siebie kretynów - mruknęła nisko i zmrużyła oczy.

Spora część uczniów zła zaczęła otwarcie syczeć i buczeć, by w ten sposób okazać swoją pogardę, przynajmniej dopóki nie zostali uspokojeni przez wilki. Sava, siedząca obok Alisy, uśmiechnęła się do niej, prezentując ostre, jakby spiłowane zęby.

- Żałosne - powiedziała wystarczająco głośno, by usłyszała to cała sala, na co niektóre księżniczki rzuciły jej krótkie, obrażone spojrzenia.

Gilbert również cicho podśmiewał się z tradycji zawszan, dopóki siedzący obok niego Raver nie uciszył go jednym spojrzeniem. Chwilę później zaczął przyglądać się lecącym różom z nieznacznie uniesionymi kącikami ust.

Także Elvira, siedząca między Kim i Walburgą, cicho przedstawiła własną opinię, mówiąc to, co pomyślała już wcześniej.

- Przerost formy nad treścią - nie brzmiała na tak zdenerwowaną jak większość nigdziarzy, raczej na lekko rozbawioną.

- Ciekawe, czy te róże mają kolce - powiedziała Kim z zaciekawieniem, unosząc się lekko. - Czy jest szansa na to, że którejś księżniczce wbiją się one w dłoń i jej dziewicza krew splami biały marmur.

Elvira powoli odwróciła głowę i spojrzała na nią ostrożnie.

 

Najwięcej jednak działo się po stronie Dobra. 

Tak naprawdę tylko część książąt zdecydowała się na rzucenie róży do konkretnej księżniczki. Niektórzy, tak jak Alan, pozwolili, aby pokierował nią los, bądź zdesperowane do złapania którejś z nich dziewczęta. Abraxas od razu łagodnie skierował swoją w stronę Vivienne, która wstała, by z gracją ją złapać i równie elegancko powąchać, przy okazji rzucając mu pełne czułości spojrzenie. Ciężko było stwierdzić, czy ich miłość była prawdziwa, czy po prostu pławili się we wzajemnej doskonałości, w każdym razie ciężko było zaprzeczyć, że do siebie pasowali. Ambrosius zastanawiał się, kto najbardziej zasługuje na jego kwiat, aż ostatecznie jego wzrok przykuła drobna księżniczka, opalona, z burzą pięknych, wiśniowych loków i niezwykłymi fioletowymi oczami. Julian nie musiał się zastanawiać. Kiedy tylko wypatrzył Arię, uśmiechnął się do niej, ona odpowiedziała mu tym samym i wkrótce dzierżyła w dłoni różę, tą, na której zależało jej najbardziej. Wyboru dokonali także Leon o niezwykle młodzieńczym wyglądzie, wybierając Daylę o delikatnej urodzie, oraz książę Edward, który zdecydował się po prostu na podarowanie róży najbliższej pięknej księżniczce, jaka wpadnie mu w oko. Będzie miał jeszcze czas na wybranie swojej prawdziwej damy serca, chciał przecież najpierw lepiej je poznać. Jego róża poleciała do Lucindy, która była tym wniebowzięta i zalotnie poprawiła swoje jasne włosy.

 

Reszta róż została rzucona trafem losu, choć książęta starali się kontynuować mówienie formułki "O pani!", aby dziewczyna, która ją złapie, mogła poczuć się wyjątkowa. Hector umyślnie rzucił własną pomiędzy rudowłosą Monicę i ciemnowłosą Magdę, czekając na wynik i wyglądał na zadowolonego, kiedy poważna księżniczka złapała ją powoli w swoją bladą dłoń i spojrzała z zaciekawieniem w jego stronę. Monica wyrwała się w stronę najbliżej lecącej róży, która okazała się pochodzić od Odiona i wydawała się być szczęśliwa, że w ogóle jakąś ma. Emeralda umyślnie przesunęła się w taki sposób, aby w jej ręce wpadł kwiat księcia Eryka z Tęczowych Bryz i była dumna z siebie, że udało jej się ją złapać zanim mogłaby to zrobić Nerysa. Księżniczce z Nibylandii trafiła się róża Kato, na co ten uśmiechnął się do niej lekko, wzruszając ramionami. Śliczna zawszanka zamrugała powoli i spuściła wzrok, aczkolwiek patrzyła na roślinkę z zadowoleniem, jakby tak naprawdę nie było dla niej istotne, kto ją rzucił. Bezpośrednio do Sophie poleciał kwiat księcia Damiena, który patrzył dość obojętnie na jego lot. Kiedy księżniczka ze Śnieżnych Wzgórz go złapała, Magdalene odwróciła się do niej i spojrzała na nią z nieco zmarszczonymi brwiami. Ewidentnie nie do końca jej się to podobało.

 

Róże frunęły do uczennic i niektóre z nich musiały również pojawić się w zasięgu Stephanie i Lisy. Obydwie dziewczyny od początku obserwowały to przedstawienie na zmianę marszcząc brwi i powstrzymując chichot. Wzrok Elisabeth cały czas wędrował w stronę Adelii, przynajmniej dopóki nie zobaczyła jak Stephanie wyrywa się do przodu i łapie jeden z kwiatów, który właśnie miał upaść na ziemię. Miał on przyjemny, herbaciany odcień 

Lisa prawie otworzyła usta ze zdziwienia.

- Po co to zrobiłaś? - zapytała, a kąciki jej ust zadrżały.

- Bo lubię ten kolor - wzruszyła ramionami, siadając z powrotem i szarpiąc za płatki róży. Spojrzała na Lisę. - No co? Daj spokój, nawet nie wiem kto ją rzucił. Ale mam! - uniosła ją nieco do góry w przesadzonym geście zwycięstwa. - Może jednak nie jestem takim dziwakiem! 

Lisa tym razem nie mogła powstrzymać cichego śmiechu. Zamknęła oczy, kręcąc głową, ale sekundę później otworzyła je, wydając z siebie zdziwione westchnięcie.

- Ej! - podniosła dłonie do włosów i wyczuła w nich zaplątaną różę. Teraz przyszła kolej Stephanie na chichot.

Lisie udało się w końcu ją wyciągnąć i zauważyła, że miała ona charakterystyczny biały kolor.

- Ta księżniczka z naszego pokoju prosiła, żebym jej powiedziała, gdy taką zobaczę - powiedziała niejasno jej współlokatorka. - Ale wiesz co? Mam to gdzieś. Widziałaś, kto ją rzucił? - zanim zdążyła odpowiedzieć, Stephanie kontynuowała. - Bo ja tak. Od początku się wyróżniała, więc zauważyłam, kto ją trzymał. Tamten chłopak tam - wskazała jej głową na Alana. 

Lisa nie wiedziała za bardzo jak ma zareagować, więc po prostu uniosła opaloną rękę i lekko do niego pomachała. Zaraz potem odwróciła się i odszukała wzrokiem Adelię. Jej przyjaciółka wciąż miała lśniące od płaczu oczy, ale kąciki jej ust nieco się uniosły, kiedy Lisa pokazała jej różę i wzruszyła ramionami. 

 

Czego Lisa nie mogła wiedzieć to tego, że chociaż Adelia cieszyła się z jej uśmiechu i sama nieco zachichotała, gdy zobaczyła jak kwiat wpada jej we włosy, to tak naprawdę czuła narastające mdłości. Nie miała pojęcia, czym były one spowodowane. Mogła to być zazdrość, ponieważ ona siedziała na brudnej ławce upchnięta między przyszłe wiedźmy z baśni, podczas, gdy jej ruda przyjaciółka uczestniczyła w dziwnej, ale wciąż raczej radosnej tradycji dobrych bohaterów. Być może chodziło również o zmartwienie, irracjonalne podejrzenie, że może Lisie jednak spodoba się bycie księżniczką i nie pomoże jej wrócić do domu.

Cokolwiek to jednak było, podpowiadało jej, że Elisabeth z Gawaldonu nie powinna uczestniczyć w czymś takim. Jeśli ona na to nie zasługiwała, to Lisa tym bardziej. Lisa powinna grać w piłkę, biegać z rozpuszczonymi włosami pomiędzy kamieniczkami miasteczka i chronić ją przed chuliganami. To Adelia była delikatna jak księżniczka, a ona twarda i odważna. Za grosz uroku i dziewczęcości.

Adelia westchnęła pod ciężarem swoich własnych myśli i spojrzała spanikowana w stronę Lisy, jakby spodziewała się, że ta wszystko słyszała. Ale nie, cały czas patrzyła na nią z uśmiechem, dopóki ta druga zawszanka czegoś do niej nie szepnęła.

 

Musiały jak najszybciej wrócić do domu.

 

Spoiler

59e9f7f5a4135_RaAlan.jpg.dcd28fd995e2067b6d7f0446f002e8c6.jpg

Róża Alana

Art autorstwa Irmy Black

59f9e5ddb3401_RaStephanie.jpg.3477f90bb0f248f4a1a6fa02d064b1f2.jpg

Róża Aidana

Art autorstwa Irmy Black

 

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan, Sophie, Thomas, Christian i Crystal

- To prawda, jest z pewnością bardzo dobrą nauczycielką - odparła Crystal, przyglądając się różom zawszan, które latały teraz po całym pomieszczeniu. Nigdy nie rozumiała tej durnej tradycji. Jakim cudem zło mogło przegrywać z kimś takim? - Jednak wielu pragnie tego stanowiska, a ja nie śpieszę się na emeryturę, a przynajmniej dopóki nie zobaczę choć raz baśni, w której zło ponownie wygra - dodała z krzywym uśmiechem, patrząc teraz kątem oka na wcześniej wspomnianą nauczycielkę.

 

Thomas spoglądał na ten cyrk niemal krzywiąc się na wszystkie strony. Miał wrażenie, że mu niedobrze, gdy widział wszystkie te róże latające wokół. Nie wyobrażał sobie jak chłopak może się tak poniżyć, ubrać w coś takiego jak ci żałośni książęta, a potem wpadać tu uśmiechając się jak kretyn i rzucać tymi durnymi kwiatami. Zawszanie mieli naprawdę dziwne metody ukazywania uczuć. Z drugiej strony co go to obchodziło. Dobrze, że on nie jest jak jeden z tych klaunów. Widząc to wszystko, był pewny, że on jest z pewnością nigdziarzem, a do tamtych by nie pasował. Tutaj przynajmniej nie musi się przed nikim poniżać. Christian widząc to wszystko pokazywał palcem tylko na zawszan i śmiał się z nich niemal przewracając się przy tym z krzesła, ale podobnie jak Thomas nie komentował tego na głos.

 

Nadal do końca nie byłem pewny czy ktoś złapał moją różę, aż nagle ją zobaczyłem. Była trzymana przez tę rudą dziewczynę, tę samą, której wtedy nie pomogliśmy. Wyglądała zupełnie inaczej niż wtedy, gdy wpadła do nas przerażona. Czy już się poddała i uległa zasadom akademii? Cieszyłem się, że nic jej nie było, ale byłem również zdziwiony, że to właśnie ona złapała moją różę. Nie przeszkadzało mi to, ale po prostu się tego nie spodziewałem. Czy to miało być to przeznaczenie, o które prosiłem? Nie byłem pewny czy tak jest. Gdy tak na nią tak patrzyłem miałem wrażenie jakby było w niej coś czego wcześniej u innych księżniczek nie widziałem. Zauważyłem jak zaczęła do mnie machać, więc sam lekko uniosłem dłoń by zrobić to samo, zaraz jednak odszedłem i zająłem miejsce przy innych.

 

Sophie nie była zdziwiona tym, że dostała różę. Powoli zwinęła parasolkę i uśmiechnęła się ciepło do księcia, który jej ją podarował. Zaraz potem zbliżyła ją do nosa by poczuć jej zapach. Zaczęła się również rozglądać w poszukiwaniu swojego celu. Nigdzie nie mogła zobaczyć róży, którą by miał rzucić Alan. Czy ona zaginęła gdzieś w tym tłumie? Gdy tak rozglądała się po księżniczkach, zauważyła, że jej dwie współlokatorki również je dostały. Uśmiechnęła się lekko pod nosem. Była ciekawa czy to jakiś książę był w aż takiej desperacji czy może zebrały je z ziemi. Stawiała raczej na to drugie. Nagle ją zatkało, gdy zobaczyła, jaką różę trzyma ta upiorna ruda dziewczyna. Na dodatek machała jej kuzynowi, a ten zrobił to samo. Czy mu całkiem już odbiło? Pomyślała i natychmiast wstała, kierując się prosto do rudej dziewczyny.

 

- Witaj, Lisa prawda? - Ton Sophie wydawał się znacznie cieplejszy niż do tej pory jak rozmawiały. Na jej twarzy widniał naprawdę ciepły uśmiech, który nie mógł wskazywać na nic złego. - Nie jestem pewna czy się przedstawiłam, a powinnam była to zrobić, więc wybacz moje maniery - mówiła dalej z niezwykle ciepłym uśmiechem. - Jestem Sophie ze Śnieżnych Wzgórz. Posłuchaj, czy pozwolisz mi uwolnić się od tej róży? Słyszałam jak mówiłaś w komnacie jak wiele straciłaś, gdy cię tu sprowadzono, a to nie było sprawiedliwe - Pokręciła lekko głową, a w jej oczach pojawiło się nagłe zmartwienie. - Straciłaś tak wiele, a nie chce byś miała jeszcze złamane serce - Jej głos z każdą chwilą coraz bardziej się łamał. - Widzisz znam księcia, który ją rzucił i niejednej księżniczce je złamał, więc czy pozwolisz mi? - spytała, wyciągając dłoń ku róży.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Ceremonia Powitalna

Kiedy tylko Alan usiadł na białej ławce, miejsce koło niego zostało zajęte przez Aidana. Był nieco zaczerwieniony i drżał z ekscytacji.

- Widziałeś, Alan? Widziałeś? - mówił szybko. - Moja róża poleciała na ziemię, ale któraś dziewczyna naprawdę chciała ją złapać! Nie jest tak ładna, jak wszystkie księżniczki, ale to nic złego, wydaje się naprawdę fajna! - zniżył lekko głos. - Myślisz, że powinienem z nią porozmawiać po Ceremonii? To znaczy... no wiesz... może jej się spodobałem albo coś... - uśmiechnął się nieśmiało.

Naokoło nich książęta pozwalali aby otoczyły je księżniczki, które chciały siedzieć jak najbliższej chłopców, którzy rzucili im róże. Aria siedziała pomiędzy Daylą, a Julianem. Rozmawiali ze sobą, mając na twarzach szczere uśmiechy, ich ręce delikatnie stykały się ze sobą. Vivienne otwarcie pozwalała adorować się Abraxasowi, patrząc przy tym z wyższością na inne zawszanki. Damien zamiast podejść do Sophie, usiadł obok swojej siostry, a Lucinda próbowała zainteresować sobą Edwarda, który, choć odpowiadał jej uprzejmie, nie wyglądał na do końca z tego powodu zadowolonego. Ambrosius oczarowywał Constantine, a Emeralda podeszła niemal władczo do Eryka i usiadła obok z lekkim uśmiechem na pełnych ustach. Rywalizacja już się rozpoczęła.

 

W tym właśnie czasie Elisabeth i Stephanie siedziały razem blisko granicy między dobrem a złem i rozmawiały o błahostkach, takich jak zachowanie którejś z zawszanek, czy wygląd płaskorzeźb po stronie nigdziarzy. Obydwie zamilkły raptownie, kiedy zbliżyła się do nich Sophie. Patrzyły na nią z jawną niechęcią, ale gdy Stephanie mogła mieć jakieś podstawy do tego, by nie pałać do niej sympatią, Lisa po prostu czuła, że nie jest to osoba z którą chciałby mieć do czynienia.

- Tak - odpowiedziała ostrożnie ruda dziewczyna, słysząc, że Sophie pyta ją o imię. Chwilę później zmrużyła oczy i poczuła rosnącą irytację - Nie potrzebuję twojego współczucia - powiedziała twardo, wiedząc, że pewnie i tak nie było ono szczere. Nie ufała takim dziewczynom jak ona. 

Zanim zdążyłaby dodać coś jeszcze, wtrąciła się Stephanie.

- A niby dlaczego Lisa miałaby oddawać ci tę różę? To teraz jej kwiat, wpadł jej przecież we włosy. Poza tym, od kiedy jesteś taka miła dla plebsu, co? - zapytała, marszcząc brwi. - Nie powinnaś teraz oczarowywać jakiegoś księcia? - dodała ironicznie.

Elisabeth słuchała jej uważnie, wbijając w nią spojrzenie swoich zielonych oczu. Potem ponad jej ramieniem zauważyła chłopca, do którego wcześniej machała. Wyglądał na spokojnego i miłego i chociaż Lisa zazwyczaj nie oceniała ludzi po pozorach, poczuła, jak wzbiera w niej sympatia. Za to Sophie brzmiała zupełnie jak te intrygantki w Gawaldonie, które zrobiłyby wszystko, by zdobyć jakiegoś chłopca. To było po prostu niesprawiedliwe i niewłaściwe, nawet jeśli Lisa w ogóle nie szukała miłości. 

- A co do mojego "złamanego serca" - zaczęła znowu, obracając się do Sophie. - To nie musisz się o to martwić, poradzę sobie. Skoro ten chłopak jest takim oszustem... - dodała, wstając. Sama nie miała pojęcia dlaczego to robi, znowu dała się ponosić emocjom. - ...to może powinnam osobiście się z nim rozmówić, co? Dziewczyny nie lubią, kiedy ktoś się nimi bawi - dodała, ale swój ognisty wzrok wbijała w Sophie, a nie w księcia. Czując rozpierającą ją energię odwróciła się w stronę ławki na której Alan siedział w towarzystwie Aidana.

Stephanie najpierw uniosła wysoko brwi, a potem uśmiechnęła się lekko i spojrzała na Sophie

- No widzisz, już nie musisz się tym przejmować, Lisa na pewno się z tym chłopakiem rozmówi - powiedziała zawadiacko, krzyżując ramiona. - I to wszystko dzięki tobie, być może uchroniłaś ją przed zranieniem. To był prawdziwie dobry uczynek - dodała z ironią.

 

W tym właśnie czasie, po stronie nigdziarzy, Adelia obserwowała całe to zajście z nieco zmartwioną miną. Nie słyszała dobrze słów, jakie padły, ponieważ wokół niej panował szum rozmów ubranych na czarno uczniów, ale widziała, że Lisa jest zdenerwowana. O co mogło chodzić? Miała nadzieję, że nie miało to związku z ich powrotem do domu, ponieważ miała ogromną nadzieję, że uda im się to już dzisiaj w nocy. 

- Jeśli masz z taką miną wpatrywać się w zawszan, to lepiej nie rób tego w ogóle - nad jej uchem rozległ się chrapliwy głos Judith. - Bo robisz wstyd nam wszystkim.

Odwróciła się wystraszona, ale Judith nie wyglądała na tak rozgniewaną jak zazwyczaj. W jej ciemnych oczach zobaczyła odbicie swojej własnej delikatnej twarzy i doszła do wniosku, że nigdziarka wyglądała niemal na... smutną. Ale to przecież nie było możliwe, ona była wiedźmą.

- Jak wrócimy do pokojów, to coś ci opowiem - dodała Margo, wychylając się do niej nieco. 

Adelia nie miała pojęcia co może odpowiedzieć, więc jedynie przełknęła ślinę i skinęła głową.

 

Na scenie nauczyciele powoli przygotowywali się do rozpoczęcia Ceremonii Powitalnej. Niektórzy profesorowie z Akademii Zła zaczynali się niecierpliwić, ale Klarysa Dovey nalegała, aby dać uczniom jeszcze trochę czasu.

- A co to ma być? Kawiarenka? Podyskutują sobie później - warknął Kastor, a dzielący z nim ciało Polluks spojrzał na niego z cieniem uśmiechu na ustach.

- Klaryso, myślę, że Kastor mimo wszystko ma trochę racji - powiedział, ale jego głos brzmiał o wiele przyjemniej, był spokojny i ciepły.

Dziekan Dobra nie miała innego wyjścia, skinęła głową i odwróciła się w stronę uczniów.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan, Sophie i Crystal

Siedziałem spokojnie, wpatrując się w nauczycieli i trzymając dłonie pod brodą. Starałem się ignorować przybyłe tu księżniczki, chcąc tylko skupić się na samym rozpoczęciu. Czy jednak naprawdę tak było? Bardzo starałem się tego unikać, ale ten obraz do mnie powracał. Tajemnicza księżniczka wpadająca do zbrojowni i ta sama łapiąca moją róże. Czy to wszystko mogło być tylko przypadkiem? Nie celowałem kwiatem w nikogo, bo to przeznaczenie miało go poprowadzić. Byłem pewny, że spadnie na ziemię i wtedy magicznie inna róża zmieniła jej trajektorię. Co ja jednak wiedziałem o tej księżniczce? Na pewno to, że nie przypominała żadnej innej. Było w niej coś dziwnego oraz niepojętego. Nad czym ja tak właściwie myślę? To był tylko zapewne przypadek, nic więcej. Skierowałem swe spojrzenie na Aidana.

 

- Dobrze, że nie oceniasz po tym jak wygląda - powiedziałem nadal myślami będąc gdzie indziej. - Nasze serca są ważniejsze niż to co widzimy - Na chwilę rzuciłem okiem w kierunku dziewczyny, o której mówił. Tam właśnie również siedziała tajemnicza ruda księżniczka. Otworzyłem szeroko oczy, widząc tam i Sophie. Byłem przekonany, że była już tutaj wśród innych księżniczek szukając swego księcia. Najwyraźniej o czymś rozmawiały. Czy one się znały? Myślałem raczej, że woli towarzystwo innych bardziej podobnych jej księżniczek. Człowiek jak widać całe życie się uczy. - Na ostatnie pytanie ci nie odpowiem. Wysłuchaj serca i sam zdecyduj, co zrobić - dodałem i zaraz skierowałem wzrok na nauczycieli.

 

Sophie była pewna, że zaraz ją coś trafi. Chociaż nadal się uśmiechała była strasznie wściekła. Przeklęta ruda zmora, nie chciała oddać róży. Odrzuciła nawet jej współczucie. Jednak ta druga obecnie bardziej ją zirytowała. Mówiła jej o róży w komnacie i była zgodna do współpracy. A teraz, gdy róża wypadła tak blisko robiła wszystko by tamta jej nie oddała. Miała nawet kilka razy ochotę coś powiedzieć, ale one nawet nie dawały jej dojść do słowa. Najgorsze zaszło dopiero potem, gdy ten rudzielec nagle wstał i zapowiedział, że porozmawia z jej kuzynem. Nie podobało jej się to ogniste spojrzenie, które wbiła w nią. Nie mogła na to pozwolić. Zbyt wiele dziwnych rzeczy się już stało. Najpierw ta róża, a potem jej pomachał. A co jeśli znajdą wspólny język? Kiedyś by Alana o to nie podejrzewała, ale teraz nie była taka pewna. Zignorowała ironiczne słowa Stephanie i sama ruszyła ku Alanowi. Musiała przerwać tę rozmowę.

 

Crystal zwróciła swe zmrużone oczy na Kastora, a potem następnie na uczniów. Nie mogła zaprzeczyć, że to się robiło nudne. Zawszanie zachowywali się jakby już mieli brać ślub, podczas gdy część z nich dopiero się poznała. Jej uczniowie też zapewne byli już znudzeni tymi widokami i ciężko im się dziwić. Sama również miała już ochotę wrócić do swoich zajęć i skończyć ten cyrk. Stanie w miejscu było niezwykle nudne, a miała już naprawdę ochotę poznać lepiej przyszłe czarne charaktery.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Ceremonia Powitalna

Elisabeth lawirowała zręcznie pomiędzy ławkami, dość szybko, żeby zdążyć zająć miejsce obok Alana zanim któryś z nauczycieli zacząłby mówić. Podeszła do białej ławki, mając na twarzy lekki uśmiech, wywołany głównie tym, że przed chwilą utarła nosa przemądrzałej księżniczce. Potem machnęła lekko ręką na Aidana, a ten odsunął się nieco, zaskoczony, ale również zainteresowany. Dzięki temu Lisa mogła wepchnąć się pomiędzy nich i wyciągnąć opaloną, piegowatą dłoń w stronę chłopca, który wcześniej rzucił jej różę. Prawdopodobnie przypadkiem, ale czy to było ważne? 

- Cześć - powiedziała w miarę cicho, ale bez żadnych widocznych śladów stresu.

Co jak co, ale problemów z zawieraniem znajomości nie miała nigdy. Nawet jeśli książę okaże się taki jak opisywała go Sophie, czyli skrzywi się, karząc jej sobie pójść, to i tak się tym nie przejmie. Nie zamierzała zabawić tu długo, a nawet gdyby miała, to nigdy się za bardzo nie przejmowała tym, co inni o niej myślą. Miała jednak wrażenie, być może naiwne, że on wcale taki nie jest.

- Jestem Elisabeth, ale możesz mówić Lisa. Z Lasu za Światem - powiedziała, unosząc lekko brwi i przechylając głowę. - Złapałam twoją różę. - dodała, podnosząc lekko do góry biały kwiat. - To znaczy, w sumie to nie miałam wyjścia, wpadła mi we włosy - kąciki jej ust lekko zadrżały. - Pewnie chciałeś ją rzucić do kogoś innego, co? - dodała bez śladu żalu w głosie. Wydawała się raczej rozbawiona i szturchnęła go lekko łokciem w bok. - Jeśli chcesz zmienić tę decyzję, to możesz, nie obrażę się - położyła kwiat na jego kolanach.

Co ja robię? - pomyślała Lisa z mieszaniną rozbawienia i zażenowania samą sobą.

Co ona robi? - pomyślał Aidan z niedowierzaniem.

Super - pomyślała Stephanie, obserwując Lisę z daleka i ledwo powstrzymując śmiech.

 

Mniej więcej w tym czasie profesor Dovey wystąpiła lekko do przodu i łagodnie zakomunikowała początek Ceremonii Powitalnej. Większość uczniów zamilkła, gdzieniegdzie tylko rozlegały się rozmowy, na tyle ciche, że nie budziły niczyjego zdenerwowania. Na pękniętej w połowie scenie, wykonanej ze srebrnego kamienia, nauczyciele zaczęli powoli gromadzić się bliżej jej środka. W większości uśmiechali się oni lekko do uczniów, jedynie niektórzy profesorowie Zła zachowywali surowe wyrazy twarzy. Wyróżniał się Gwidon Angle, który wciąż w niepokojący sposób przyglądał się zawszanom.

- Witamy w Akademii Dobra i Zła - powiedział miło przyjemniejszy z dwóch psów, a potem przesunął wzrokiem od jednej strony sali do drugiej. - Nazywam się Polluks i jestem mistrzem Ceremonii Powitalnej - w ławkach nigdziarzy jakiś chłopak szturchnął drugiego ze śmiechem, na co ten odpowiedział mu z całej siły kopiąc go w łydkę. Kastor obrzucił ich wściekłym spojrzeniem, a ci natychmiast się uspokoili.

- A JA JESTEM KASTOR, POMOCNIK MISTRZA CEREMONII POWITALNEJ I WYKONAWCA KAR DLA TYCH, KTÓRZY ŁAMIĄ REGULAMIN ALBO MNIE DENERWUJĄ - powiedział głośno i warkliwie ciemniejszy pies. Dwaj nigdziarze, którzy przed chwilą się wygłupiali, skulili się w sobie. Adelia zacisnęła dłonie na drżących kolanach i poszukała wzrokiem Lisy, ale jej nie znalazła. Zobaczyła za to tę księżniczkę, z którą wcześniej siedziała. Teraz zajmowała ławkę samotnie i patrzyła się na nią z troską, jakby w zastępstwie. Adelia uśmiechnęła się słabo w odpowiedzi, choć nie czuła się do końca pocieszona.

Spora część nigdziarzy wyglądała na wystraszonych, jednak Elvira do nich nie należała. Wciąż nie sprawiała wrażenia poruszonej i obojętnie obserwowała Kastora i Polluksa. Za to Alisa, siedząca w pierwszych ławkach, uśmiechała się tajemniczo, gdy żółtymi oczami śledziła ruchy nauczycieli na scenie. Czarne włosy opadały jej na ramiona i twarz jak woal. Wydawała się być z czegoś zadowolona.

- Kastorze... - powiedział łagodnie Polluks, a potem kontynuował swój wywód. - Chciałbym na początek przypomnieć wam wszystkim, dlaczego się tutaj znaleźliście. Jak wiecie, wszystkie dzieci rodzą się z jednoznacznie dobrą lub złą duszą. Zawszanin nie może stać się nagle nigdziarzem, a nigdziarz zawszaninem. Niektóre dusze są jednak wybitnie mocno oddane jednej ze stron, niektóre osoby niezwykle utalentowane. Właśnie tacy ludzie stają się w przyszłości bohaterami baśni i takich Dyrektor Akademii odnajduje, abyśmy mogli odpowiednio przygotować ich do spotkania z przeznaczeniem.

Stephanie wpatrywała się w scenę ze zmarszczonymi brwiami, chociaż większość pozostałych księżniczek była kompletnie niezainteresowana tymi słowami, jakby wiedziały o tym od dawna.

Poza jedną.

Magdalene siedziała na ławce obok swojego brata i opuściła lekko głowę, tak, żeby część starannie ułożonych włosów opadła jej na twarz. Nikt nie musiał widzieć ponurego błysku w jej oczach. Przyniosłoby to więcej problemów niż korzyści.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan, Sophie, Thomas, Christian i Crystal

Aidan nic nie odpowiedział jak do tej pory. Nie byłem w sumie pewny, co powinien zrobić, bo sam nie byłem nigdy w tym najlepszy. Dlatego właśnie uznałem, że najlepiej mu będzie wysłuchać serca, jeśli chodzi o takie decyzje niż samemu miałbym mu rady w takiej sprawie udzielać. Skoro jednak zdecydował zamilknąć to i ja nic już nie mówiłem, czekając, aż się zacznie. Jednakże nim którykolwiek z nauczycieli zdążył przemówić ponownie usłyszałem głos, ale nie Aidana. Obróciłem swój wzrok by na jego miejscu zobaczyć tajemniczą rudowłosą dziewczynę, która niedawno złapała mają różę i przy tym tą samą co jeszcze wcześniej wpadła do zbrojowni uciekając przed wróżkami. Patrzyłem na nią z zaciekawieniem, słuchając wszystkiego, co mówi. Była inna niż wszystkie księżniczki, które do tej pory poznałem, zachowywała się zupełnie inaczej. Wszystko jednak się wyjaśniło, gdy zdradziła skąd pochodzi. Była więc Czytelniczką? Chwilę wpatrywałem się w jej dłoń w osłupieniu, aż w końcu delikatnie ją chwyciłem i zbliżyłem do twarzy lekko muskając jej dłoń ustami, a kiedy ją odsunąłem, spojrzałem na różę, która położyła na moich nogach.

 

- Rzuciłem ją z pewnym postanowieniem, ale na razie wolałbym zachować to dla siebie - powiedziałem spokojnie, cały czas spoglądając na kwiat, aż lekko go złapałem dwoma palcami wciąż na niego patrząc. - W miejscu, z którego pochodzę są bardzo powszechne i dlatego przypominają mi dom - Wtedy też spojrzałem na dziewczynę. - Nie rozumiem skąd ten brak wiary u ciebie, pozwolisz? - Nim zdarzyła odpowiedzieć zbliżyłem kwiat do jej włosów ponownie go lekko w nie wplątując, ale tak by teraz wyglądał należycie. - Ty go dostałaś i należy do ciebie, jeśli tylko tego chcesz - dodałem, delikatnie się do niej uśmiechając. - Jestem Alan ze Śnieżnych Wzgórz droga Elisabeth i z tego miejsca bardzo pragnę cię przeprosić, gdyż pewnie mnie nie pamiętasz, ale wpadłaś na mnie w zbrojowni - Wbiłem lekko paznokcie w spodnie, marszcząc przy tym brwi. - Przepraszam, że ci wtedy nie pomogłem, nie wiem dlaczego, ale po prostu nie potrafiłem. Nie potrafię tego wyjaśnić, tak samo jest mi przykro, bo wiem dobrze, co cię spotkało... - Nim dokończyłem nagle usłyszałem swoje imię.

 

Sophie przemieszczała się między ławkami, ale rude straszydło zdążyło ją zostawić trochę w tyle. Była niemal przekonana, że ta róża wylądowała we włosach tej Czytelniczki przez czysty przypadek. Wiele mogła powiedzieć o swoim kuzynie, ale nigdy by nie pomyślała, że cierpi na taki brak gustu. Nie było, więc na pewno powodu do zmartwień. Nagle spostrzegła jak tamta już dotarła na miejsce. Nie mogła niestety usłyszeć o czym mówią, ale zobaczyła jak ta kładzie różę na jego nogach. Czyli dała sobie spokój? Pomyślała ze szczerym uśmiechem, nagle jednak zdębiała widząc dalszą scenę. Jej kuzyn pocałował dłoń tej rudej czarownicy i wplątywał jej różę w jej włosy? Teraz musiała szybko zareagować. Powoli zbliżyła się by stanąć po drugiej stronie kuzyna.

 

- Alan! - krzyknęła radośnie siadając obok niego i racząc ciepłym uśmiechem. - Nawet nie wiesz jak mi ciebie brakowało. Nie mogę się tu zupełnie odnaleźć, pozwolisz, że się dołączę i posiedzę z wami? - Nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, ta położyła dłoń na jego ramieniu lekko dotykając placami jego mundurka. - Niesamowite są nieprawdaż? W końcu wyglądasz jak prawdziwy książę, a nie jak wtedy gdy biegałeś ubrany w tamte okropne ciuchy...

- Zawsze mieliśmy na to nieco inne spojrzenie - odrzekłem patrząc na nią i ponownie spojrzałem na tajemniczą rudą dziewczynę. - Sophie posłuchaj... - W tym jednak momencie zaczęli mówić nauczyciele i nie mogłem dokończyć. Ponownie spojrzałem na Elisabeth i lekko się do niej uśmiechnąłem.

 

Thomas zmarszczył lekko brwi patrząc jak dwa burki przemawiały w ich kierunku. Westchnął ciężko, widząc to wszystko. Najpierw wilki z batami, a teraz jeszcze psy robią za nauczycieli, czy ktoś ma tu jakąś słabość do czegoś czy jak?
Christian natomiast wyglądał już na niesamowicie znudzonego, zupełnie jakby miał zaraz zasnąć i spaść z krzesła. Nawet nie ukrywał jak bardzo go to nudzi. Sama Crystal natomiast nie przerywała Kastorowi i Polluksowi. W jej uznaniu im szybciej wszystko powiedzą tym szybciej zajmą się ciekawszymi sprawami niż siedzenie tutaj. Nadal jednak obserwowała badawczo nowych nigdziarzy.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Ceremonia Powitalna

Gdy Alan pocałował Lisę w rękę, ta szybko ją cofnęła i spojrzała na niego z niedowierzaniem. Chciała tylko zwykłego uścisku dłoni, ale mogła się spodziewać, że to nie byłoby dość książęce. Coś takiego powinno ją zdenerwować, w każdym innym przypadku na pewno tak by było, ale teraz nie czuła nic więcej ponad lekką irytację i rozbawienie. Być może to ta śmieszna sytuacja. Być może nadzieja, że wkrótce i tak jej tu nie będzie. W każdym razie nie miała ochoty wszczynać kłótni, nawet wtedy, kiedy chłopak wplątał jej różę we włosy. No i dobrze, niech tak będzie, chociaż pewnie wyglądała głupio. 

Słysząc jego następne słowa, te o zbrojowni i ucieczce, nie mogła ukryć tego, że nieznacznie posmutniała. Zmarszczyła brwi i wydęła usta, a potem uśmiechnęła się, już z trochę większym trudem.

- Nie przejmuj się. Czego byś nie zrobił, wróżki i tak by mnie dopadły. Powinnam być wtedy w pokoju - powiedziała nieco wymijająco, nie chcąc zdradzać swoich planów, a potem znowu lekko go szturchnęła, unosząc rękę do kwiatu, który miała na głowie. - Bardzo miłe z twojej strony, ale mogę ją za chwilę zdjąć, nie? To niewygodne.

Zanim zdążyliby powiedzieć coś jeszcze, przysiadła się do nich Sophie. Lisa wychyliła się lekko, żeby spojrzeć na nią z nieco zirytowanym wyrazem twarzy. No naprawdę, była aż tak zdesperowana? Chwilę później wszystko stało się jasne. Oni się znali i to najwyraźniej od dzieciństwa. Byli rodziną, czy po prostu pochodzili z tego samego miasta, a ciemnowłosa księżniczka była nim zauroczona? Raczej ciężko jest mi sobie wyobrazić, że ktoś wygaduje takie okropne rzeczy o swoim krewnym. Przypomniała jej się Nancy. No dobra, może nie aż tak ciężko. Z drugiej strony nigdy nie lubiła dziewcząt, które o względy swojego zauroczenia starały się podstępami i manipulacjami. Nie żeby ona miała jakiekolwiek doświadczenie. Dla Lisy zawsze były ważniejsze sprawy niż chłopcy, którzy i tak nie zwracali na nią uwagi. 

Właśnie wtedy nauczyciele zarządzili początek Ceremonii i do przodu wystąpił dwugłowy pies. Większość zawszan umilkła z szacunkiem, ale ona nie widziała problemu w szeptaniu, skoro i tak takie uroczystości zaczynały się zawsze od nudnych bzdur. Szczególnie w takiej szkole jak ta, tego była pewna.

- Dlaczego zrobiłaś się nagle taka miła, Sophie? - zapytała cicho, spoglądając to na nią, to na niego. - Przed chwilą nazywałaś Alana wielkim łamaczem serc i chciałaś, żebym oddała ci jego różę. Lekka hipokryzja - zmrużyła oczy, a potem uśmiechnęła się nieznacznie do chłopaka. - Nie wydajesz się być taki, jak cię opisywała. Może uda nam się kiedyś porozmawiać w trochę lepszych warunkach - wyplątała kwiat z włosów i oparła się wygodniej o ławkę, przy okazji jeszcze bardziej wciskając Aidana w jej oparcie. Wątpiła, by naprawdę miała jeszcze szansę na rozmowę z Alanem. Jutro będzie z powrotem w domu, prawda?

Przez cały ten czas chudy zawszanin obok nich wyglądał na zażenowanego, jakby nie wiedział, czy powinien wtrącać się w tę rozmowę, czy nie.

- Jestem Aidan - szepnął ostatecznie z nieśmiałym uśmiechem i z trudem wyciągając rękę do Lisy. Ruda dziewczyna uśmiechnęła się po raz kolejny i energicznie ją uścisnęła.

- Lisa - odpowiedziała, a potem zamilkła. Może usłyszy na tej Ceremonii coś przydatnego.

 

Stephanie strzelała wzrokiem od przygarbionej Adelii do Sophie, która wtrąciła się w rozmowę Lisy i tego księcia. Starała się równocześnie słuchać słów Polluksa i chyba właśnie ta mieszanka sprawiała, że rosła w niej irytacja. Jeszcze chwila i nie będzie już w stanie patrzeć na przyjaciółkę Lisy ze współczuciem, nie dlatego, że go nie czuła, ale dlatego, że nieszczególnie panowała nad swoją mimiką, kiedy była zdenerwowana. Zobaczyła, że drobna dziewczyna znowu zostaje zaczepiona przez dwie nigdziarki i być może nawet by się z tego powodu ucieszyła, w końcu rozproszy to jej uwagę i może nieco uspokoi, gdyby nie to, że jedną z nich była Margo. Wiedźma, która na pewno ją zmanipuluje. Zacisnęła pięści. Chyba będzie musiała ostrzec Elisabeth.

 

Na scenie Polluks kontynuował.

- Powtórzę to po raz kolejny, ponieważ jest to bardzo istotne - omiótł uczniów ponurym spojrzeniem - Osoba zła nie może stać się dobra, a osoba dobra nie może stać się zła - Elvira skrzyżowała ramiona i z ciekawością przekrzywiła głowę. - Jeżeli macie jeszcze jakieś wątpliwości, to nie przejmujcie się tym, ponieważ Akademia Dobra i Zła was ich pozbawi. Tutaj dbamy, aby zawszanie i nigdziarze stawali się jak najczystsi i jak najzdolniejsi w swoich dziedzinach. 

Urwał, żeby jego słowa dobrze wybrzmiały. Uczniowie obserwowali go z mieszanką zadowolenia i niepokoju. Oczywistość wypowiedziana z taką pewnością stawała się gryząca. Adelia wypuściła długo wstrzymywany oddech i szepnęła cicho, bardziej do siebie, niż do nigdziarzy naokoło.

- Nie jestem zła.

Margo nachyliła się do niej z nieco wredną miną.

- Najwyraźniej jesteś, skoro Dyrektor to w tobie zobaczył.

Adelia poczuła się jakby osaczona, próbowała to wszystko zrozumieć, ale nic nie miało sensu.

- Ale co on we mnie zobaczył? - wykrztusiła w końcu płaczliwym tonem.

- Tego musisz domyślić się sama.

Prawie podskoczyła, kiedy usłyszała przy uchu chrapliwy głos Judith. Spojrzała w jej poważne, błyszczące oczy, wielkie i ciemne. Przełknęła ślinę i wbiła wzrok we własne kolana. Nawet jeśli uda im się wrócić do domu, to pytanie będzie prześladować ją do końca życia. Powoli podniosła głowę i poczuła czyjeś spojrzenia, tym razem od strony sceny. Nauczyciele zła wpatrywali się w nią, na pewno z powodu wcześniejszego incydentu. Profesorowie dobra natomiast odszukiwali wzrokiem Lisę.

Nie mieli racji.
Żadne z nich nie miało racji.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan, Sophie, Thomas i Crystal

Bardzo chciałem zobaczyć ponownie Sophie, odkąd tylko przybyliśmy do akademii, a jednak moment, w którym się pojawiła nie mógł być gorszy. Naprawdę chciałem jeszcze pomówić z tajemniczą księżniczką lub Elisabeth jak już wcześniej się przedstawiła. Nie rozumiałem tego do końca, ale było w niej coś czego nie potrafiłem wyjaśnić, a bardzo chciałem dowiedzieć się, co to było. Przecież nie była pierwszą księżniczką, z którą rozmawiałem i nawet jej nie znałem, ale z jakiegoś powodu chciałem ją poznać lepiej. Jak do tej pory nie zostało powiedziane na apelu nic czego bym się nie spodziewał. Jednak otworzyłem szeroko oczy, gdy dotarły do mnie słowa Elisabeth. Sophie natomiast na niewielką chwilę rzuciła jej bardzo nieprzyjemne spojrzenie. Ja łamaczem serc? O czym ona mówiła?

 

- Sophie, o czym ona mówi? - spytałem patrząc teraz na nią, mówiłem szeptem, tak aby nie przeszkadzać na apelu.

- Alan trwa apel - odrzekła jakby nie chciała się w to zagłębiać i patrzyła dalej na nauczycieli.

- Sophie... - powiedziałem już bardziej twardo.

- Sam wiesz jak jest - mówiła dalej jakby nie chciała tego drążyć.

- Nie do końca. Może więc wyjaśnisz to jak idiocie i powiesz, dlaczego kazałaś oddać sobie jej róże - Patrzyłem teraz na nią bardziej ponuro niż kiedykolwiek. W końcu ciężko westchnęła, patrząc prosto na mnie.

- Przecież to nie pierwszy raz byłby gdybyś zbył jakąś księżniczkę. Wiele ich poznałeś, a wasze związki nie trwały dłużej niż parę godzin - Nie mogłem wprost uwierzyć w to co słyszę.

- Tak mnie postrzegasz, Sophie? - pytałem z niedowierzaniem, wciąż na nią patrząc. - Te związki nie miały przyszłości. Były aranżowane przez moich rodziców. Tak samo te księżniczki nie były mną zainteresowane. Chciały czegoś innego. Nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić - Sophie spojrzała na mnie lekko marszcząc brwi.

- Więc chcesz powiedzieć, że teraz byłoby inaczej? Sądzisz, że byłbyś w stanie stworzyć z nią jakiś związek? - Spojrzałem na chwilę na Elisabeth, a zaraz potem na Sophie.

- My się ledwo znamy jak mam ci niby odpowiedzieć na to pytanie? - Naprawdę nie wiedziałem, co miałem niby powiedzieć w tej sytuacji.

- To odpowiedz na inne, dlaczego rzuciłeś różę właśnie do niej? - Lekko się zamyśliłem, szukając dobrego słowa, aż w końcu znów się odezwałem.

- Róża poleciała tam gdzie miała, Sophie i proszę byś tego nie kwestionowała - Słysząc to widać było, że chciała coś jeszcze dodać, ale ostatecznie zamilkła. Wtedy znów spojrzałem na Elisabeth. - Jeśli pomimo ostrzeżeń mojej kuzynki nadal będziesz zainteresowana by porozmawiać z tym łamaczem serc, to będę zaszczycony mogąc jeszcze cię spotkać Elisabeth - Rzuciłem z delikatnym uśmiechem w jej kierunku.

 

Słuchając tego wszystkiego, Thomas przypomniał sobie dzień, gdy na jego oczach zabici zostali jego rodzice błagając swych oprawców o litość. To był ostatni raz, kiedy płakał. Nigdy więcej mu się to nie zdarzyło, bo wiedział, że w życiu trzeba być twardym i nie ukazywać uczuć, tylko tacy mogli przetrwać w tym świecie. Czy więc można go było nazwać złym? Nie to nie on był zły, a świat, który otaczał wszystkich, a on się po prostu dopasował. Nie powinien był trafić do tej durnej akademii, bo niby z jakiego powodu? Skoro tak jednak miało być to jakoś sobie poradzi. Zresztą nie miał wyboru.

W międzyczasie dziekan zła skupiła teraz swoje spojrzenie na przestraszonej Czytelniczce i pozwoliła sobie na delikatny uśmiech. To było dopiero wyzwanie, ale przynajmniej w tym roku nie będzie się nudzić. Zmienić kogoś takiego w okrutnego nigdziarza zawsze było ciekawym doświadczeniem. Być może ten rok nie będzie taki nudny. Kilkoro uczniów ją mimo wszystko zainteresowało. Miała przy tym nadzieje, że jej nie rozczarują i szybko nie odpadną, bo wtedy nie będzie zabawy.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Ceremonia Powitalna

Lisa patrzyła na scenę, chociaż tak naprawdę równocześnie podsłuchiwała cichą rozmowę Alana i Sophie. A więc byli kuzynami? To podobnie jak z nią i Nancy, ale mimo wszystkich różnic jakoś nie była sobie w stanie wyobrazić, jak jej piękna kuzynka obgaduje ją w tajemnicy, a potem przychodzi do niej z przyjaznym uśmiechem. Nancy nie potrafiła się tak zachowywać. Bywała wredna, to prawda, ale przychodziła wtedy do Lisy i jej szczerze wszystko wygarniała, zamiast bawić się w intrygi. Z każdą chwilą coraz mniej lubiła ciemnowłosą współlokatorkę. Co jak co, ale jej nie będzie mi brakować - pomyślała, a potem zagryzła wargę. Nikogo nie będzie mi brakować, prawda? Nie znam tych ludzi. Nie mogę się z nimi zadawać, bo wkrótce i tak stąd zniknę. Ale z drugiej strony. W sumie to chyba nie będzie nic złego, jeśli chcę spędzić te kilka godzin w przyjaznej atmosferze. Adelia na pewno też by chciała. 

Samo wspomnienie przyjaciółki wzmocniło jej postanowienie ucieczki.

Zaraz potem dotarły do niej kolejne słowa Sophie i oniemiała. Związek? O czym oni mówili? Przecież to była tylko głupia róża, to nic wielkiego nie znaczyło. Spojrzała kątem oka na Alana. Jego odpowiedź była bardzo dobra i podobna do tej, jaką dałaby ona. Niestety, on jeszcze nie wiedział, że nie będzie dane im się nigdy poznać lepiej. Kiedy jednak zwrócił się bezpośrednio do niej, uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową, a rude, niesforne kosmyki zleciały jej na czoło.

- Jasne. Byłoby super - odpowiedziała i nawet nie kłamała, bo sama myśl o lepszym poznaniu tego chłopaka nie była zła. Po prostu będzie to niemożliwe.

 

W tym czasie reszta uczniów z uwagą przysłuchiwała się słowom Polluksa i Kastora. Nawet szepty robiły się coraz rzadsze, aż w końcu całkiem zanikły, ponieważ wszyscy, nawet ci od początku zniechęceni, chcieli poznać zasady rządzące tą szkołą.

- Każde dziecko w Bezkresnej Puszczy marzy o tym, żeby otrzymać zaproszenie do tej Akademii... - Stephanie prychnęła. -  ...jednakże pamiętajcie, że to Dyrektor was wybiera, ponieważ jest w stanie zobaczyć waszą prawdziwą naturę. To wyjątkowa umiejętność i jego decyzji nie należy kwestionować - podkreślił stanowczo. - Strzeże on Baśniarza, jako osoba bezstronna...

Wśród nigdziarzy rozległo się kilka syków.

- To dlaczego zło zawsze przegrywa, co? - krzyknął ciemnoskóry chłopak, który pomógł wcześniej Adelii wydostać się z jeziora. 

Uczniowie po mrocznej stronie sali podnosili coraz gwałtowniejsze okrzyki, a zawszanie obserwowali ich z mieszaniną obrzydzenia i lęku.

- Dobro oszukuje!

- Dyrektor jest po ich stronie!

- Cisza! Właśnie przez to zło do niczego nie dochodzi. Cały czas słyszę tylko te same wymówki, rok w rok! Może gdybyście przestali się nad sobą użalać, mielibyście szansę na sukces! - przerwał im Polluks

Uczniowie zamilkli, patrząc na niego ponuro. Nawet Kastor, druga głowa na tym samym ciele, wyglądał na nieco niezadowolonego. Adelia kuliła się na ławce pomiędzy Judith i Margo, a Elvira uniosła nieznacznie jedną brew, najwidoczniej zaintrygowana.

Polluks odetchnął głęboko.

- Kontynuując, decyzje Dyrektora są niepodważalne - urwał na chwilę. - Jak wiecie, co roku do naszej Akademii trafia dwójka Czytelników z Lasu za Światem. - Lisa i Adelia drgnęły - Nasz świat znają jedynie z książek i obrazków, ale mają takie same cele i takie same szanse, aby zostać kiedyś sławnymi bohaterami baśni - mówił łagodnie.

- Nie powiedziałbym - prychnął Kastor, a Polluks spiorunował go wzrokiem.

Niektórzy uczniowie zaczęli szeptać gorączkowo, wpatrując się w dwie dziewczyny z Gawaldonu. Lisa zacisnęła zęby z irytacją, a Adelia próbowała ukryć twarz za włosami, ale wtedy Polluks odezwał się po raz kolejny.

- Są tacy sami jak wy i macie traktować ich sprawiedliwe. Wszyscy zostaliście wybrani, aby stać na straży równowagi między dobrem i złem, więc powinniście szanować się nawzajem, niezależnie od tego po której stronie jesteście ani skąd pochodzicie. Jeśli ta równowaga zostałaby zachwiana, nasz świat uległby zagładzie - zakończył ponuro.

Lisa skrzywiła się. Nie chciała uprzejmości aroganckich księżniczek i nadętych książąt, nie chciała stać na straży żadnej równowagi. Miała zamiar wrócić do domu i zrobi to.

 

Żeby pozbyć się napiętej atmosfery, Polluks uśmiechnął się i znowu przybrał jak najmilszy ton głosu.

- W tej Akademii każde z was ma szansę na zostanie kimś wielkim. Najlepsi w przyszłości staną się wspaniałymi księżniczkami i okrutnymi czarownikami, rycerzami i wiedźmami, ludźmi, którzy na zawsze zapiszą się na kartach historii...

- NATOMIAST NAJGORSI SKOŃCZĄ JAKO ŚWINIE I CHWASTY, TO CHYBA JASNE - wtrącił się bardzo głośno Kastor, a jego brat zamknął oczy jakby modlił się o cierpliwość.

Adelia zamrugała zdezorientowana i rozejrzała się po ubranych na czarno uczniach, żeby zobaczyć, czy oni również nie rozumieją tych słów. Dreszcz przeszedł jej po plecach, gdy zauważyła, że nikt nie wyglądał na zdziwionego.

Także Lisa zastanawiała się o co mogło chodzić Kastorowi, więc nachyliła się do Alana, żeby go o to zapytać.

- Świnie i chwasty? Ale w jakim sensie? - jej zielone oczy odbijały migoczące światło pochodni, a rude brwi były nieznacznie zmarszczone.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan, Sophie, Thomas, Christian i Crystal

Uśmiechnąłem się delikatnie, słysząc, że Elisabeth pomimo tego incydentu nie oceniła mnie jako jakiegoś potwora bawiącego się uczuciami innych. W końcu nigdy taki nie byłem i nie chciałem być. Nie kończyłem tamtych związków, dlatego, że bawiło mnie łamanie serc innych, to nigdy nie były łatwe decyzje, ale czasem były po prostu najlepsze. Poza tym nigdy nie zauważyłem by którakolwiek z tamtych księżniczek ukazała coś poza gniewem i to bardziej związanym ze stratą czasu niż związanym rozstaniem ze mną. Mimo to nie rozumiałem zachowania Sophie. Dlaczego powiedziała coś takiego tej dziewczynie? Naprawdę mnie tak widziała? Poza tym, dlaczego tak bardzo chciałem jeszcze spotkać tę Czytelniczkę? Ledwo ją znałem i nic niemal o niej nie wiedziałem, więc dlaczego cieszył mnie fakt, że była chętna by jeszcze mnie spotkać?

 

Wszyscy siedzieli w milczeniu słuchając przemówienia Kastora i Polluksa. Dopiero, gdy zaczęli mówić o bezstronności Dyrektora zaczęło robić się gorąco. Christian dołączył do okrzyków oburzenia z innymi nigdziarzami, przy okazji wysyłając obraźliwe okrzyki w kierunku zawszan. Thomas natomiast nawet się nie ruszył z miejsca, siedząc spokojnie jakby był znudzony, co nie było do końca prawdą. Słuchał uważnie przemówienia, a sam też czytał niejedną baśń. To była prawda, porażki zła były wręcz, aż za częste by nie pomyśleć, że ktoś w to nie ingeruje. Z drugiej strony, uważał też, że winne były tu również czarne charaktery, które dawały się głupio zabijać. Za każdym razem byli przechytrzeni przez dzieci czy durne kosmate zwierzątko i to w tak durny sposób, którego za cholerę nie pojmował. Zastanawiał się jak oni w ogóle byli w stanie ukończyć akademię robiąc tak durne błędy. Crystal natomiast zmrużyła oczy widząc zachowanie swych przyszłych uczniów. Czuła, że na początek będzie się musiała chyba wziąć za tresurę tych zwierzaków. Sama nie była zachwycona zwycięstwami dobra, ale nie była też pewna czy to wina Dyrektora. Sekret być może krył się gdzie indziej. Chociaż kto wie... być może to on jest winny? Nadal nie była w stanie rozwiązać tej zagadki. Nagle do Thomasa dotarł głos Christiana, gdy mówiono o tym jak mogą skończyć uczniowie.

 

- Mi pisana jest rola wielkiego czarnego charakteru, zobaczysz to sam, być może wtedy nie będziesz musiał służyć tej jędzy, bo będziesz mi asystował - mówił jakby już był pewny swojej przyszłości.

- Najpierw zrób coś na tyle imponującego by udowodnić, że jesteś tym wielkim czarnym charakterem, a nie tylko mocnym w gębie, bo papuga gadać też potrafi - odparł Thomas z chytrym uśmiechem. Natomiast Christian się strasznie nabuzował i odwrócił wzrok. Thomas na pewno nie miał zamiaru nikomu służyć, ale sam też nadal nie wiedział, co chce robić po akademii. Na pewno nie miał zamiaru skończyć jako warzywo czy inne badziewie.

 

Sam lekko zmarszczyłem brwi, słysząc słowa, które padły. Nie obchodziły mnie obelgi ze strony nigdziarzy, natomiast Sophie uśmiechała się do nich z wyższością, słysząc tylko ich oburzenie. Nadal nie byłem do końca przekonany czy powinienem tu być. Spoglądałem na książęta. Wszyscy niemal wyglądali jakby już byli bohaterami baśni, a ja nadal nie potrafiłem zachowywać się dokładnie jak oni. Bohater drugoplanowy w zupełności mi wystarczał, byle nie skończyć w znacznie gorszej roli. Nagle usłyszałem ponownie Elisabeth. Spojrzałem na nią teraz ponuro, zastanawiając się jak jej to powiedzieć. Nim jednak otworzyłem usta pierwsza zrobiła to Sophie.

 

- Zapewne niedługo się przekonasz, jako jedna z pierwszych - zaszczebiotała z niezwykle ciepłym uśmiechem, a ja spojrzałem na nią z takim oburzeniem, że lekko się cofnęła. Co się z nią działo? Czy to akademia tak na nią działała? Skierowałem spojrzenie na Elisabeth.

- Nigdy nie powinniśmy byli tu trafić - powiedziałem ponuro, ciężko na nią patrząc. - Wiem, że nie możesz wiedzieć, bo niby jak? Widzisz Elisabeth... W tym świecie nie wszystko jest takie łatwe, ale każdy kto trafi do akademii ma swoje miejsce w baśni. Najlepsi z nas dostaną własną baśń i będą znani w całej Puszczy - Sophie uśmiechnęła się do rudej dziewczyny jakby to była mowa o niej. - Ci gorsi staną się bohaterami drugoplanowymi, czyli będą zapewne odgrywali mniej ważną rolę w baśni tych pierwszych, ale ci najgorsi... - skrzywiłem się na samą myśl. - Zostaną mogryfami... Zmienią ich w rośliny lub zwierzęta, gdzie przeważnie kończą ścięci lub wyrwani przez kogoś lub w najgorszym wypadku skończą na czyimś stole - dodałem bardziej ponuro niż dotychczas.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Ceremonia Powitalna

Lisa słuchała Alana z nieco rozchylonymi ustami. Co z tego, że było to nieeleganckie? Czy człowiek powinien przejmować się elegancją, kiedy właśnie dowiadywał się, że istnieje szkoła, która za słabe wyniki zamienia w zwierzęta? Mrugała szybko oczami, próbując przyswoić tę ciężką prawdę.

- Czyli, że co... że... na przykład, nie wiem... Kot w butach... że on był uczniem? - wyjąkała, a potem jej wyraz twarzy stał się bardziej oburzony niż wystraszony. - Przecież to jest... to jest nienormalne. Zwierzęta i... rośliny?! Jak można zamienić człowieka w roślinę? I to jeszcze takiego młodego, z marzeniami, z rodziną, z planami na przyszłość? - aż ją zatkało. Odzyskała zdolność mówienia dopiero, kiedy spojrzała na Sophie. - A ty myślisz, że jesteś taka zabawna? Że to jest takie śmieszne, że niektórym z nas będą niszczyć życie? To ma być niby dobro? - zaczęła nieco podnosić głos, więc siedzący obok Aidan ostrożnie ją szturchnął. No tak, już widziała parę wróżek, które przyglądały im się uważnie.

Nagle jej oczy rozszerzyły się i wychyliła się nieco, żeby odnaleźć wzrokiem Adelię. Musiały się stąd wydostać jak najszybciej. A co jeśli nam się nie uda? - podpowiadała jej bardziej pesymistyczna część. - Co wtedy? Będziesz tulipanem, czy lisem? Lis, Lisa. Haha. Ciekawe kim zostanie Adelia.

Ostatnia myśl sprawiła, że zacisnęła ze złością pięści. Nie pozwoli na to, żeby jej przyjaciółce stało się coś złego. Spojrzała na Alana i drogą wyjaśnienia szepnęła:

- Moja przyjaciółka, w tamtej szkole. Martwię się o nią.

 

Lisa martwiła się bezpieczeństwem Adelii. Adelia w tym czasie słuchała krótkiego i bezlitosnego wyjaśnienia Judith, po którym przycisnęła obie dłonie do ust, żeby powstrzymać okrzyk przerażenia. Nie chcę zostać zwierzęciem. Nie chcę w ogóle zostać w tej Akademii. Błagała w myślach, aby Lisie udało się dostać do zamku zła i ją wydostać. Błagała, aby mogły bezpiecznie wrócić do domu. Sama myśl o tym, że im się nie uda, sprawiała, że jej żołądek skręcał się w ciasny supeł. Taka sytuacja oznaczałaby tylko jedno. Nie było przecież szansy, żeby poradziła sobie w tej szkole. Po przeczytaniu nazw przedmiotów i tytułów podręczników mogła być tego pewna. Odsunęła dłonie od twarzy i wzięła drżący oddech, mając nadzieję, że to pozwoli jej się uspokoić.

 

Ceremonia trwała nadal, a Polluks i Kastor przeszli do omawiania konkretów. Zaczął Kastor, swoim zwyczajowym nieprzyjemnym tonem.

- Na pierwszym roku będziecie uczęszczać na obowiązkowe zajęcia, które mają przygotować was do trzech ważnych sprawdzianów: Próby Baśni, Cyrku Talentów i Ośnieżonego Balu - "Że co", od strony ławki Stephanie - Potem zostaniecie podzieleni na trzy specjalizacje. Jedna dla głównych bohaterów, druga dla sługusów i towarzyszy, czyli postaci drugoplanowych, a trzecia dla mogryfów, tych, którzy przejdą transformację.

Kiedy tylko przerwał, Polluks zaczął wyjaśniać dalej.

- Przez następne dwa lata główni bohaterowie będą szkolić się do walki ze swoim nemezis, postacie drugoplanowe będą uczyć się jak wspierać i chronić swoich przyszłych przywódców, natomiast mogryfy zaczną adaptować się do nowych form i nauczą jak przetrwać w niebezpiecznym lesie. Wreszcie, po trzecim roku, wszyscy zostaniecie połączeni i przejdziecie do Bezkresnej Puszczy, gdzie rozpoczniecie podróż. Drogę do przeznaczenia... - uśmiechnął się. - ... i do waszych baśni.

- No chyba, że ktoś z was nie zda - wtrącił gniewnie Kastor, a Polluks spojrzał na niego z oburzeniem, jakby właśnie zepsuł jakąś ważną chwilę.

- Wierzę w to, że wśród tych uczniów nie znajdzie się taki, który nie dotrwa do końca edukacji - odparł sztywno, a potem znów zwrócił się do obserwujących go w napięciu nastolatków. - Na lekcjach nie będziecie otrzymywać stopni. Po każdym ćwiczeniu lub teście przyznawane wam będą miejsca od których zależeć będzie wasze miejsce w rankingu. Jeśli będziecie regularnie znajdować się w pierwszej ósemce zostaniecie głównymi bohaterami, jeśli wasze wyniki będą średnie: postaciami drugoplanowymi, najmniej uzdolnieni staną się mogryfami. Tutaj musimy przejść również do kwestii o której raczył wspomnieć Kastor - spojrzał na niego ze złością. - Jeśli któreś z was trzy razy pod rząd zajmie ostatnie miejsce w rankingu, oznacza to, że nie zdał. Wymaga to naprawdę ogromnej niekompetencji i braku zdolności, więc wątpię, abyście musieli się tym przejmować.

- Zawsze tak mówisz - prychnął Kastor, a potem zwrócił się do uczniów. - Tych, którzy nie zdali, spotyka okropny los. Nigdy więcej nie zobaczą swojego domu ani rodziny - zawarczał groźnie.

 

Zawszanie i nigdziarze nieco zadrżeli, ale szybko się pozbierali. Nikt przecież nie zamierzał tak łatwo sobie pozwolić na żałosne wyniki, każdy był przekonany o tym, że jeśli na kogoś wypadnie, to na pewno nie na niego.

No, może nie każdy.

Stephanie stukała zdenerwowana obcasami o podłogę, próbując sobie przypomnieć, co powiedziała jej mama, zanim wsadziła ją na Kwietną Kolej.

Nie jesteś taka, jak księżniczki, które wkrótce spotkasz, ale ja też taka nie byłam. I popatrz jak to się skończyło. Dostałam główną rolę w baśni, własne Długo i Szczęśliwie, wspaniałego męża i wyjątkową córkę. Musisz tylko w siebie uwierzyć, Stephanie. Ja w ciebie wierzę całym sercem.

Może nie będzie tak źle - pomyślała, próbując się uspokoić, ale wtedy jakaś część jej duszy odparowała, że Anne z Lisiego Gaju była przynajmniej piękna. Ona nie miała nawet tego.

Przełknęła nerwowo ślinę.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan, Sophie, Thomas i Christian

Lekko posmutniałem, widząc reakcje Elisabeth. Nie dziwiła mnie ona jednak, bo kto by inaczej zareagował na taką wiadomość? Nawet mi księciu, który urodził się w tej krainie ciężko było pogodzić się z takim losem. Niestety ona nie zdawała sobie jeszcze najwyraźniej sprawy, że przed przeznaczeniem nie można uciec, a nasz los jest teraz już tylko zależny od Baśniarza. Sophie natomiast nawet nie wyglądała na zdenerwowaną wybuchem dziewczyny. Nadal się uśmiechała i teraz patrzyła na nią z żalem.

 

- Czy trzeba ci to jeszcze namalować żebyś zrozumiała? - spytała przechylając lekko głowę i nadal nie zaprzestając uśmiechu. - Jak powiedział wcześniej mój kuzyn każde z nas ma jakieś miejsce w baśni niezależnie jaką rolę dostanie. Nie ma większego zaszczytu niż trafić do Akademii - westchnęła lekko, mówiąc dalej. - No tak, ale jak ma zrozumieć to Czytelniczka i na dodatek tak prosta? - Spojrzałem na Sophie z oburzeniem, ale ona nadal kontynuowała. - Nie ma baśni nie ma nas. Nasz świat istnieje tylko dzięki baśniom, jeśli zakończone zostaną praktyki akademii my i cały nasz świat zginie - odparła ponuro. Na co sam również spochmurniałem. Nie chciałem by musiała się tym wszystkim martwić. W końcu jednak spojrzałem na Elisabeth.

- Obawiam się, że to prawda, bez baśni nie ma naszego świata - odrzekłem niechętnie na samą myśl o tym. - Poza tym domyślam się, że ty masz, do czego wracać jednak tacy jak my już nie. Nieważne ile mamy lat, gdybym nawet stąd teraz uciekł, moja rodzina nie byłaby szczęśliwa tym widokiem. Wszyscy wręcz byli szczęśliwi, że nasza dwójka została wybrana do akademii, tak to właśnie wygląda - kontynuowałem już znacznie bardziej ponuro. - A co do twoich pytań... To niestety na wszystkie muszę odpowiedzieć twierdząco, kot w butach i każda postać jaką poznałaś w baśni, kiedyś była tu uczniem, a potem zaczął się czas ich baśni - Gdy wspomniała o przyjaciółce w Akademii Zła byłem w niemałym szoku. Sophie natomiast spojrzała na mnie z lekkim oburzeniem.

- Widzisz? Z nią jest coś nie tak. Ona przyjaźni się z wiedźmą - mówiła cały czas patrząc na mnie, na co spiorunowałem ją wzrokiem i ponownie zamilkła.

- Domyślam się, że znałyście się w miejscu, w którym się wychowałyście. Obie jesteście Czytelniczkami - Lekko posmutniałem na samą myśli o tym i cały czas patrząc na Elisabeth. - Im dłużej będziecie w akademii wasza przyjaźń z czasem zacznie zanikać. Akademia zła zmienia ludzi. Nasz świat rządzi się prawem, że księżniczka i wiedźma nie mogą się przyjaźnić. Przykro mi - dodałem na koniec.

 

Thomas zmarszczył lekko brwi, nadal tego słuchając. Wiedział, że musiał się postarać żeby nie skończyć po pierwszym roku jako jakieś prosie. Nie miał zamiaru również nie zdać. Nikt nie wiedział co się z takimi działo, ale on na pewno nie miał zamiaru tego sprawdzać na własnej skórze. Niektórych rzeczy lepiej było nie wiedzieć. Pytanie jednak nadal brzmiało czy chciał być pierwszoplanowym złym charakterem czy zwykłym sługusem? Nie miał ochoty by zmienili go w jakiegoś trolla czy coś, a tak często kończyły sługusy.
Christian natomiast był niemal pewny, że mu się uda zdać wszystko tak jak chce. Wiedział, że ta zapłakana dziewczyna czy podróbki nigdziarzy, to najmniejszy problem. Oni nigdy nie będą prawdziwymi nigdziarzami. Nawet jeśli Thomas chciał robić za groźnego, to nadal jednak bał się jakiejś śmiesznej dziewczyny, co było żałosne. Gorzej będzie z całą resztą, to mogła być już konkurencja.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Ceremonia Powitalna

Lisa słuchała słów Alana i Sophie i szybko uznała, że nie powinna w ogóle tego tematu zaczynać. Zacisnęła zęby z bezsilnej złości, smutku, albo rezygnacji, którą starała się za wszelką cenę powstrzymać. Nie wierzyła im, to musiała być bzdura. Oni byli tacy sami jak ci ludzie w Gawaldonie, którzy dnia porwań krążyli po dziedzińcu jak sępy i mówili głośno, że to i tak nie ma żadnego sensu, bo Dyrektora nie da się powstrzymać, a dzieci i tak nigdy nie wrócą. Ona uważała, że nie istniały rzeczy niemożliwe, tylko takie, które jeszcze nikomu się nie udały. Spróbowała się uśmiechnąć, ale wyglądało to bardziej jak grymas.

- Adelia nie jest wiedźmą - powiedziała gniewnie na początek, żeby to było jasne. - A ja nie jestem księżniczką, więc nasza przyjaźń nie zacznie zanikać - potem spojrzała na ciemnowłosą dziewczynę i odwróciła na chwilę głowę, żeby zaczerpnąć oddechu i nieco się uspokoić. Zaczynała mieć wrażenie, że jeśli Sophie odezwie się jeszcze chociaż raz, to coś jej zrobi. Alan nie denerwował jej w takim stopniu, co więcej, Alan nie denerwował jej w ogóle, pewnie dlatego, że odniosła wyraźne wrażenie, że on również bardzo nie chce tutaj być. Zaczęła nawet odczuwać do niego pewną sympatię i współczucie, bo, tak jak powiedział, one przynajmniej miały do czego wracać. Po kilku sekundach znów na nich spojrzała, a w jej oczach malował się już tylko żal.

- Ten świat jest okropny. W Gawaldonie każdy może żyć jak chce, żadne bajki nie determinują o jego przeznaczeniu. Wolałabym pozostać przez całe życie prostą Czytelniczką, niż tutaj trafić - dodała, nawiązując do słów Sophie i nieco zaciskając pięści.

Mogła być z siebie dumna, bo wciąż nie dała im żadnej aluzji co do tego, że już tej nocy zamierza stąd uciec.

 

Kastor i Polluks przeszli właśnie do omawiania regulaminu.

- Punkt trzynasty. Uczniowie mają zakaz wchodzenia na dachy wież oraz na Most Połowiczny. Gargulce mają rozkaz zabijania intruzów, ale nie przyswoiły sobie jeszcze różnicy między uczniami, a intruzami - Polluks przez chwilę wyglądał na nieco zakłopotanego, ale zaraz się pozbierał.

Adelia była otępiała. Siedziała na ławce z nieco podkurczonymi nogami i nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w plecy wysokiego chłopca siedzącego przed nią. Trwała, czekała, aż to wszystko dobiegnie końca. Nie miała na myśli Ceremonii, oczywiście, że nie, Akademia Zła była o wiele gorsza. Oczekiwała nadejścia nocy i powrotu do domu. Judith i Margo co chwilę wymieniały nad jej głową ciche uwagi, ale ona ich nie słyszała. Nie widziała też ciągle wpatrujących się w nią nauczycieli, ani Lisy, która nieco zbladła na wieść o gargulcach mogących zabijać uczniów. Myślami była w swoim domu, w Gawaldonie. Ze smutkiem zastanawiała się, co teraz robią jej rodzice i jak bardzo tęsknią. Biedna mama na pewno zamknęła się na cały dzień w sypialni, a tata pewnie się obwiniał.

- Herb z łabędziem będzie przez cały czas widoczny na waszych sercach - kontynuował Polluks. - Każda próba zasłonięcia lub usunięcia go może się dla was skończyć kompromitacją lub nawet obrażeniami, więc najlepiej w ogóle nie próbujcie.

Niektórzy uczniowie byli zbyt ciekawscy, by go posłuchać. Stephanie próbowała zawinąć kawałek różowej tkaniny tak, aby go zasłaniał, ale herb i tak magicznie pojawił się na wstążce. Elvira nie próbowała się go pozbyć, jedynie przesuwała po nim dłonią, najwyraźniej zaintrygowana. I Margo uniosła dłoń do czarnego łabędzia, przez przypadek uderzającym przy tym Adelię w plecy. 

Dziewczyna siedziała tak niefortunnie, na samym skraju ławki, z nieco uniesionymi kolanami, że poleciała do przodu i złapała się ramienia jakiegoś nigdziarza, przy okazji nieźle go szarpiąc. Na szczęście incydent ten nie był głośny i nie przyciągnął większej uwagi, ale Adelia i tak natychmiast się skuliła i zaczęła szeptać z strachem:

- Przepraszam, przepraszam, przepraszam...

Chłopcem na którego wpadła okazał się Christian.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan, Sophie, Thomas i Christian

Słysząc gniew w głosie Elisabeth, ponownie na nią spojrzałem, ale nie było widać w mych oczach jakiejś obrazy czy innych podobnych temu uczuć, a raczej współczucie. Oczywiście na tyle ile byłem w stanie okazać je w swoich zimnych błękitnych oczach. Jak mogłem być na nią zły? Ona po prostu jeszcze tego nie rozumiała, nie pochodziła z naszego świata, dla niej do tej pory, to wszystko było tylko w baśniach, podczas gdy dla nas było normalnym życiem. Zawsze uważałem praktyki Dyrektora za obrzydliwe. Porywanie dzieci, które na zawsze rozstają się z rodziną i trafiają do obcego im świata, to było okrutne. Sophie natomiast spoglądała na Lise z rozbawieniem, słysząc wszystko co mówiła i to właśnie ona odezwała się pierwsza.

 

- Widzisz? - spytała kuzyna kontynuując. - Zostaw ją w spokoju, ona nawet nie chce ciebie słuchać, uważa pewnie, że jesteś gorszy od niej. Słyszałeś ją przecież, Alan? Nasz świat jest okropny natomiast jej wioska taka wspaniała. Zachowuje się jak prosta wieśniaczka, która nic nie rozumie, zresztą nawet podobnie wygląda. Zmieńmy lepiej miejsce i zostawmy ją z jej problemami samą - Spojrzałem na chwilę dość nieprzyjemnie na Sophie, przez co na ten widok się nadąsała. Zaraz potem spojrzałem łagodnie na Elisabeth.

- Nie dziwie ci się ani trochę, Elisabeth. Nigdy nie powinniście być w ten sposób zabierani do nas. Każdy powinien mieć wybór niż zostać porwanym i wrzuconym tutaj siłą. Naprawdę mi przykro, że tak to wygląda - Ponownie lekko posmutniałem patrząc na nią. - Widzisz zasada akademii jest taka. Nieważne kim się urodziłeś, rolnikiem, mieszczaninem czy szlachcicem każdy bez wyjątku kto trafi do Akademii Dobra natychmiast staje się księciem lub księżniczką, to samo tyczy się Akademii Zła. Jednak rozumiem, że nie chcesz tego zaakceptować. Domyślam się jak to wszystko niedorzecznie brzmi - mówiłem ponuro z niezwykle słabym uśmiechem. Sophie natomiast była strasznie skwaszona na twarzy, gdy słyszała Alana, jednak nie zdążył tego zobaczyć.

 

Christian miał wrażenie, że zaraz zaśnie słuchając tych bzdur. Naprawdę miał już dosyć i chciał wracać do akademii. Poza tym nadal czuł się wściekły. Thomas najpierw ośmieszył go już na samym początku, gdy wpadli do fosy, a potem z niego zakpił. Na dodatek tamta podróbka wiedźmy również uważała, że można z niego drwić. Nawet zaproponował Thomasowi współpracę, gdy zostanie czarnym charakterem, a on uznał, że będzie mogryfem. Miał już tego po prostu dosyć. Udowodni wszystkim, że jest prawdziwym nigdziarzem. Nagle poczuł jak ktoś go szarpnął dosyć mocno za ramię. Zaraz skierował swój wzrok no winną. Spojrzał na kulącą się dziewczynę, która go przepraszała, a sam w reakcji patrzył na nią z naprawdę nieprzyjemnym uśmiechem. Czuł, że to była jego szansa by pokazać jak jest okrutny.

 

- Ale jesteś żałosna - Zachichotał ponuro, lekko się do niej nachylając. - I ty niby masz być wiedźmą? Słaba przerażona, kto cię tu w ogóle wpuścił? Przynosisz nam wstyd - Splunął obok niej i znów lekko się uśmiechnął. - Wiem, co może ci pomóc. Masz zbyt ładną twarz, sądzę, że jedna lub dwie blizny pomogą ci się bardziej dopasować - Znów się wrednie zaśmiał. Thomas spojrzał kątem oka na scenę. Do tej pory Christian wydawał mu się zwykłym idiotą, ale teraz jak dla niego był żałosny. Zaatakował kogoś słabszego by samemu podbudować własne morale. Powoli wstał by chwycić go za ramię, na co Christian zbladł, zupełnie nie rozumiejąc o co chodzi współlokatorowi.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ceremonia Powitalna

Wdech i wydech, Lisa. Spokój. Wróżki cię zjedzą, jeśli teraz uderzysz drugą uczennicę. Teraz? Jeśli kiedykolwiek uderzysz drugą uczennicę. Poza tym, przecież taka nie jesteś, nie bijesz innych, nawet, jeśli sami się o to proszą.

Przez chwilę próbowała się uśmiechnąć, ale ostatecznie zrezygnowała i jedynie obrzuciła Sophie ponurym, nieco zirytowanym spojrzeniem. Może uda jej się jakoś odegrać wieczorem, zanim ucieknie? Chociaż, to byłoby niedojrzałe. Podniosła wzrok na Alana, jej zielone oczy złagodniały. On rozumiał, wydawało się, że naprawdę rozumiał. Być może nie wszyscy ludzie w tej szkole byli tacy źli. Nie żeby miała czas ich lepiej poznać.

- Mieszkańcy Gawaldonu co cztery lata zbroją się przeciwko Dyrektorowi tej Akademii - zaczęła poważnym, cichym tonem, teraz już w ogóle nie zwracając uwagi na Ceremonię. - Robią wszystko, żeby nie odebrał im dzieci. Organizują straże, matki siłą szpecą śliczne dziewczynki, a te gorsze dzieci zmuszane są do ubierania się w przepiękne ciuszki i rozdawania ciasteczek. Wierzą, że to jakoś oszuka Dyrektora. Moi rodzice wiedzą, że to bzdura, więc niczego ze mną nie zrobili. Nie mam ze sobą żadnego bagażu, ten cień po prostu wpadł do mojego domu w nocy i siłą wyrwał mnie z ramion mamy. Ja nie chciałam tu trafić, nikt z mojej rodziny nie chciał, żebym tu trafiła, do tego zostałam zabrana razem z przyjaciółką, która wiem, że na pewno nie jest zła. Nie czuję się uczennicą tej szkoły i zdecydowanie nie czuję się księżniczką, Alan - dokończyła. Nie pozwoliła swojemu głosowi się załamać, chociaż w gardle ją piekło. Aidan szturchnął ją w łokieć. Na jego twarzy malowało się współczucie, ale musiał chociaż spróbować pokazać jej, żeby skupiła się na Ceremonii. Oparła się wtedy o ławkę, mając najbardziej obojętną minę, na jaką mogła się zdobyć i skrzyżowała ramiona, co chwilę spoglądając na białego łabędzia na swojej sukience.

 

W czasie w którym Lisa rozmawiała z księciem po stronie zawszan, Adelia z na wpół otwartymi ze strachu ustami cofała się przed strasznym nigdziarzem, aż w końcu uderzyła kolanami w brudną ławkę. Do oczu napłynęły jej świeże łzy, próbowała coś powiedzieć, ale jej gardło było tak zaciśnięte, że wykrztusiła z siebie tylko niemrawy pisk. Nawet nie zauważyła, że jakiś inny chłopiec kładzie rękę na ramieniu Christiana, bo skuliła się i zakryła twarz dłońmi. Cały czas słyszała głos Polluksa, co znaczyło, że nikt nie zauważył, co się tutaj działo.

Bała się choćby patrzeć na tego nigdziarza, w duszy wzywała Lisę, mając nadzieję, że jej przyjaciółka coś wyczuje i przybędzie jej na ratunek, tak jak zawsze. Ale nie miała przecież jak tego zobaczyć.

Ona jest żałosna? - zachrypnięty, pełen gniewu głos sprowokował ją do otworzenia zapuchniętych oczu i spojrzenia przez palce na to, co się dzieje. Margo cały czas siedziała obok, z założonymi rękami obserwując Christiana, chociaż jej usta były nieprzyjemnie skrzywione. Ale Judith nie siedziała już na ławce. Wstała, pokazując tym samym, że była prawie takiego samego wzrostu, jak chłopak. Jej ciemne dłonie były zaciśnięte, popękane usta wykrzywione szyderczo. Ale najbardziej dziwny był wyraz jej oczu, ciemnych i błyszczących jak u jakiegoś owada i w tej właśnie chwili wypełnionych absolutną furią. - Myślisz, że jak zaatakujesz słabszego, to wzbudzisz respekt? Spójrz na nią - jej ochrypły głos załamywał się na końcach zdań, jakby od urodzenia męczył ją mocny kaszel. - Zrobiła to przypadkiem. A ty? Co chcesz niby udowodnić? Że jesteś zbyt wielkim tchórzem, żeby zacząć z kimś równym sobie? Brzydzę się takimi ludźmi jak ty - zanim zdążyłaby splunąć mu w twarz, pomiędzy ławki wepchnął się wilk i złapał ich oboje za szyje, sadzając z powrotem na miejscach twarzą do sceny.

 

Adelia westchnęła cicho i bardzo powoli odsunęła dłonie od twarzy, z niedowierzaniem obserwując swoje współlokatorki. Wiedźma jej pomogła? Ale przecież to nie miało żadnego sensu, było niezgodne ze wszystkim co wiedziała o czarnych charakterach.

Margo wychyliła się lekko do Judith i szepnęła, na tyle głośno, by chłopcy przed nimi mogli to usłyszeć:

- Prawdziwi nigdziarze nie mają litości.

Judith natychmiast jej odpowiedziała:

- Bezpodstawne okrucieństwo, Margo, to nie jest bycie nigdziarzem, tylko bycie kretynem.

Margo zmrużyła oczy w zastanowieniu, a potem obejrzała się przez ramię. Po stronie dobra Stephanie podpierała się łokciem na kolanie, trzymając brodę na zaciśniętej pięści i ze znudzeniem wpatrując się w scenę. Kiedy ruda nigdziarka znów się odwróciła, na jej twarzy malował się drobny, suchy uśmiech.

- A jak ma się podstawy?
Judith uniosła gęste brwi i wzruszyła ramieniem. Wilk stojący za nimi warknął groźnie, więc obie dziewczyny skupiły się na przemówieniu Polluksa. Adelia jednak przez cały czas wpatrywała się w pojedyncze krople łez na swoich bladych palcach i próbowała zrozumieć, dlaczego ktoś tak zły jak Judith miałby jej pomóc. Do głowy przychodziła jej tylko jedna myśl. 

Być może nie wszyscy uczniowie w tej szkole byli tacy źli, jak na początku myślała.

 

- Teatr Baśni znajduje się w tym roku w Akademii Dobra, więc nigdziarze będą tutaj eskortowani na wspólne szkolne apele - mówił Polluks z lekkim uśmiechem. - Poza tym zawszanie i nigdziarze będą się spotykać podczas obiadów na polanie i lekcji Przetrwania w Baśniach. Przez resztę czasu wszyscy macie obowiązek przebywać w swoich zamkach...

- TEATR BAŚNI TRAFIA DO TYCH, KTÓRZY WYGRAJĄ CYRK TALENTÓW - warknął Kastor na tyle głośno, że jego brat zadrżał, a potem spojrzał na niego ze złością. - Więc jego umiejscowienie się zapewne szybko nie zmieni - dodał ponuro, obrzucając nowych nigdziarzy gniewnym spojrzeniem.

- Totalny brak wiary w nas - mruknął ze złością Gilbert, a siedzący obok niego Raver uśmiechnął się chłodno.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...