Skocz do zawartości

[GRA] Długo i Zawsze Szczęśliwie (Akademia Dobra i Zła) (~Magus)


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Akademia Zła

Po tym jak Margo opowiedziała swoją historię, w pokoju numer 62 przez dłuższy czas panowała cisza, przerywana jedynie przez ciche skrobnięcia, wydawane prawdopodobnie przez czające się w różnych zakamarkach gryzonie. Judith wróciła na swoje miejsce, a Margo oparła łokcie na brudnym parapecie i wyglądała przez popękane okno na Zatokę Połowiczną. Adelia nie wiedziała, czy dziewczyna oczekiwała od niej jakiejś odpowiedzi. Jeśli tak było, to się zawiedzie, bowiem Adelia nie miała siły ani ochoty jej dawać. Miała wrażenie, jakby coś ciężkiego utknęło jej w gardle, ręce i nogi lekko drżały

Milczenie przerwała dopiero Judith, wydając z siebie chroboczące westchnięcie. Zaraz potem wstała i sięgnęła do swojego kufra.

- Któraś z was idzie zmyć z siebie ten szlam? 

Adelia przez chwilę się wahała. Z jednej strony nie chciała konfrontacji z innymi nigdziarzami, a z drugiej jeszcze nigdy w życiu nie była tak brudna, lepka i cuchnąca. Jej mamie na pewno by się to nie spodobało. Ostatecznie wstała w ciszy i skrzyżowała obronnie ręce, czekając aż Judith wyjdzie pierwsza. W przeciwieństwie do niej nic nie zabierała, bo niczego ze sobą nie miała, gdy trafiła do Akademii.

- Margo? - Adelia skrzywiła się lekko, słysząc jak głos Judith załamuje się w świszczący pisk. 

Druga ze współlokatorek również to zauważyła, odwracając się na sekundę od okna.

- Ja nie idę. Co jest z twoim głosem? - pytanie było szybkie, niespodziewane i bezceremonialne.

Judith zmarszczyła gęste brwi, jakby ją ono uraziło. W odpowiedzi Adelia przełknęła ślinę z zażenowania, chociaż przecież nie ona je zadała. Sama Margo natomiast wyglądała na niewzruszoną i czekała na wyjaśnienie.

- Oparzenie - odparła sucho Judith, szarpiąc za kołnierz swojego mundurka. 

Adelia otworzyła usta ze zdziwienia, dopiero teraz zauważając, że sporą część gardła i szyi dziewczyny pokrywały pomarszczone, chropowate odbarwienia. Margo zmrużyła oczy, żeby dopytywać dalej, ale Judith spojrzała na nią morderczo i poprawiła kołnierz, który ponownie zakrył nieprzyjemne blizny. Zaraz potem wyszła. 

Adelia jeszcze przez chwilę wpatrywała się w uchylone drzwi, dopóki nie usłyszała znaczącego chrząknięcia Margo. Dopiero wtedy przypomniała sobie co miała zrobić i nieco histerycznie wypadła na korytarz, chcąc dogonić jedną z nielicznych uczennic tej szkoły, których się aż tak bardzo nie bała.

 

Tymczasem w wieży Szkoda Navin siedział na swoim łóżku z podkurczonymi nogami i obserwował wchodzących do środka współlokatorów. Starał się wyłapać każdy szczegół w ich wyglądzie, czy sposobie poruszania się, mając nadzieję, że da mu to jakiś obraz tego, co robią z uczniami w Sali Udręki. Niestety, a może stety, poza tym, że Christian boleśnie trzymał się za plecy, nie zauważył nic specjalnego.

- Cześć - powiedział do nich, przebrany już w swoją piżamę, która była po prostu szarą, nieco na niego za dużą koszulką, oraz luźnymi spodniami sięgającymi do połowy łydek. - Jeśli chcecie iść wziąć prysznic, to powinniście się pospieszyć, ciepłej wody jest mało, tak przynajmniej powiedziały wilki - wzruszył ramionami. - Ja nie idę - przerwał na chwilę, a potem dał się ponieść ciekawości. - No i... jak wyglądała Sala Udręki? Naprawdę jest taka straszna jak mówili? - jego głos stał się nieco niepewny.

W końcu warto było wiedzieć takie rzeczy. Żeby się upewnić, że trzeba za wszelką cenę unikać zesłania do niej.

 

W tej samej wieży, ale trochę wyżej, Elvira stała z założonymi rękami w niewielkim, obskurnym pomieszczeniu, nazywanym przez wszystkich tutaj łazienką. Podłoga była wykonana z zimnych, popękanych kafelek, a ściany okazały się jedynie gołym kamieniem, w którym nikt nie zadał sobie trudu wydrążenia choćby jednego okna. Po jednej stronie łazienki znajdowały się podniszczone kabiny z toaletami. Po drugiej prysznice oddzielone ściankami, trzy, każdy aktualnie zajęty.
- Może po prostu zejdź na dół - Walburga wychyliła głowę zza poszarzałej zasłony. Na jej twarzy wyraźnie dało się zauważyć coś w rodzaju rzadkiej maseczki z krwi. - Tam mieszka tylko trójka chłopców, a wiesz jacy oni potrafią być niechlujni. Pewnie żaden nie pójdzie się umyć. A nawet jeśli, to warto chociaż zaryzykować i sprawdzić, bo wątpię, by tu starczyło dla ciebie ciepłej wody.
Elvira zacisnęła usta. Przez jej ramię przewieszony był puchaty ręcznik i długa, czarna koszula nocna, w dłoni ściskała fiolkę z mydłem, wszystko spakowane wcześniej w domu.
Walburga miała rację. Mogła albo stać tutaj jak kołek, ze świadomością, że będzie musiała ostatecznie wziąć zimny prysznic albo spróbować szczęścia piętro niżej. Nie zamierzała całkiem rezygnować z kąpieli. Wciąż czuła we włosach oślizgły szlam, a coś takiego było w jej mniemaniu nie tylko skrajnie obrzydliwie, ale też mogło ją rozpraszać na jutrzejszych lekcjach.
Westchnęła i wyszła na klatkę schodową, bezdźwięcznie kierując się na dół. Na szczęście na korytarzu nikogo nie było, tak samo jak w łazience, która wyglądała identycznie jak ta na górze. Przyjrzała się jednej z brudnych, przerdzewiałych kabin. Gołe kafelki, niewielki odpływ wody, gdzieniegdzie widać było nawet grzyb. Po raz kolejny uświadomiła sobie jak dobrą decyzją było spakowanie klapków pod prysznic.
- Obrzydlistwo - mruknęła pod nosem, a potem starannie zasunęła zasłonę. Jeśli nawet ktoś miałby tu przyjść, to przynajmniej jej od razu nie zobaczy i będzie miała szansę się ubrać. 
Prysznic w jej przypadku naprawdę nie trwał zbyt długo. Nie należała do tych dziewcząt, które poświęcały cenne kwadranse na rzecz tak trywialną jak kąpiel. Oczywiście, że nie, skoro w taki sposób zachowywały się głównie napuszone, zawszańskie księżniczki. Mimo, że pod natryskiem spędziła niewiele czasu, zdołała dokładnie wyczyścić włosy ze szlamu i pozbyć się tego smrodu ze swojej anemicznie bladej skóry. Kilka razy przesuwała palcami po siniakach na szczupłej szyi, które coraz wyraźniej dawały o sobie znać. Niestety, nie mogła się im nawet dobrze przyjrzeć, ponieważ w nigdziarskich łazienkach nie było ani jednego lustra. Westchnęła i wyłączyła wodę, wycierając się szybko ręcznikiem i narzucając na siebie koszulę. Przeczesywała właśnie palcami jasne, mokre włosy, kiedy usłyszała jak drzwi łazienki się otwierają.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas i Christian

Gdy tylko oboje weszli do pokoju można było zauważyć, że Thomas jest dziwnie zamyślony jakby był zupełnie nieobecny i nie słyszał Navina, a może nie chciał słyszeć? Usiadł na łóżku i podparł brodę na dłoniach, dalej milcząc. Wciąż w głowie chodziły mu słowa Bestii. Dawno nie myślał o rodzicach, a przynajmniej nie tak. Czy naprawdę stanie się taki jak ich kaci?
Christian natomiast szedł lekko zgarbiony do łóżka, nadal trzymając dłoń na plecach. Można było łatwo zauważyć po jego minie, że jest kompletnie wściekły. W końcu, gdy jednak dotarł do celu i usiadł wygodnie, spojrzał ponuro najpierw na Thomasa, a potem na drugiego współlokatora.

 

- Nie chcesz jej zobaczyć - warknął ponuro Christian, patrząc znów na Thomasa, który nie reagował. Nadal był wściekły, bo to było nie fair. Bestia go nawet niemal nie dotknął i teraz sobie tu siedzi spokojnie, a on to co? Plecy bolały go strasznie, pomimo że nie zasłużył na te karę ani trochę. Ponownie spojrzał na Navina, słysząc o prysznicu i lekko się skrzywił. - Ja też nie mam zamiaru tam iść. Prawdziwy nigdziarz nie potrzebuje tego typu rzeczy - Powoli położył się na boku i odwrócił do innych plecami. Thomas nadal nie reagował, nawet na słowa Christiana. Jednak, gdy usłyszał o prysznicu, mrugnął niczym wybudzony z transu. Mimo wszystko zawsze dbał o higienę osobistą. Nawet mieszkając samemu w tej ruinie, zawsze znalazł miejsce gdzie mógł o to zadbać. Teraz będąc nigdziarzem też nie miał zamiaru prezentować się jak ostatni obdartus. A skoro żadne z nich nie chciało skorzystać z ciepłej wody miał sobie odmówić takiego luksusu?

 

- Ja skorzystam - powiedział jakby bardziej do siebie i to były jego jedyne słowa jakie powiedział odkąd wrócił do komnaty. Zanim wyszedł, wyciągnął z kufra cienki ręcznik jak i jakieś szare mydło. Nie miał zbyt wiele ze sobą, ale kilka rzeczy zabrał. Christian nawet nie spojrzał w jego kierunku nadal leżąc obróconym do tyłu. W końcu Thomas się podniósł i bez słowa wyszedł na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Miał nadzieje, że ten prysznic mu pomoże znów normalnie myśleć. Nie chciał już więcej czuć, naprawdę pragnął pozbyć się tych dawnych bolesnych emocji. Zbliżał się coraz bardziej do łazienki, gdy jednak chwycił za klamkę, usłyszał, że ktoś tam jest. Zmarszczył wściekle brwi, ponownie przybierając dawny wyraz twarzy i ciężkim krokiem wszedł do łazienki, a potem stanął na jej środku. Nadal czuł jak gorąca para unosiła się wokół niego.

 

- Nie wiem kim jesteś, ale to był naprawdę zły pomysł - odparł starając się panować nad nerwami. - Mam dziś naprawdę zły dzień, więc mam nadzieje, że nie zużyłeś całej ciepłej wody, bo to może się dla ciebie skończyć naprawdę marnie. Teraz lepiej wyjdź i pokaż mi się, ale najpierw się ubierz z łaski swojej - Niewiele go obchodziło, kto był na tyle bezczelny by się tutaj tak wprosić i wykorzystać ciepłą wodę, która była dla niego, no i jego współlokatorów, ale ci nie chcieli skorzystać, więc woda była dla niego. Przynajmniej przestał myśleć o tym co go spotkało w sali udręki. Miał okazje się na kimś wyładować. Nawet nie szukał powodu do bójki, ale musiał uświadomić chociaż strasząc słownie tę osobę by na przyszłość nigdy więcej tego nie robiła.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra
Alan po raz kolejny tego dnia postawił się najbardziej popularnym książętom, co sprawiło, że w ich oczach nie był on już tak ważny i godny szacunku, jak powinien dziedzic Śnieżnych Wzgórz. Edward, który nie rzucił wcześniej żadnego złośliwego komentarza, patrzył teraz na niego ponuro, unosząc przy tym dumnie brodę, jak przystało na syna najsłynniejszej pary w Puszczy. Eryk uśmiechał się ironicznie, a Ambrosius i Abraxas wymienili krótkie, porozumiewawcze spojrzenia, spoglądając to na Alana, to na towarzyszącego mu Aidana. Wyglądało jednak na to, że nie dało się ich łatwo sprowokować do porzucenia swojego do przesady wyszukanego i eleganckiego sposobu bycia.
- Alanie, po co od razu uciekać się do obelg? - zapytał z wyższością Ambrosius i choć brzmiał spokojnie, na jego policzkach wykwitły rumieńce zniewagi. - Wyraziliśmy jedynie prawdę i nadzieję na to, że Czytelniczka dopasuje się do obowiązujących u nas zasad.
Kiedy tylko przerwał, Abraxas zgrabnie kontynuował.
- Czy gdyby fizyczne piękno nie było ważnym elementem bycia zawszańską księżniczką, to Akademia prowadziłaby takie zajęcia jak Pielęgnacja Urody, które do tego są oceniane i wliczają się do miejsca w rankingu? - jego głos był cichy, jedwabisty i nieznacznie drwiący. - Poza tym, jestem zaszczycony twoją troską, ale nie musisz mi współczuć. Swoją wybrankę odnalazłem już dawno temu - pochylił prześmiewczo głowę, a potem spojrzał na sekundę na Aidana.
Chłopak z Nottingham zaciskał zęby, wpatrując się w nich z pogardą, ale ich najwyraźniej jedynie to bawiło. Kiedy koło nich przechodzili, Aidan złapał Alana za rękaw mundurka, spowalniając ich, żeby móc szepnąć do niego coś, czego tamci nie usłyszą.
- Zgadzam się z tobą, Alan. Ja uważam, że wygląd nie jest najważniejszy w byciu zawszaninem, czy zawszanką, a oni zachowali się jak świnie. I chociaż chyba nie powinieneś tak na nich napadać, to wcale ci się nie dziwię. Też bym się nie mógł powstrzymać, gdyby ktoś mówił tak o Stephanie... - urwał i przygryzł wargę, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że nie tylko nieco się wydał ze swoją fascynacją, ale jeszcze zasugerował więcej niż powinien.

 

Dziewczęta słuchały odpowiedzi Sophie, wychylając się nieznacznie do przodu. Prawie każda z nich pochłaniała spojrzeniem najmniejsze nawet szczegóły jej wyglądu i postawy, jakby oceniały, jak wielkim zagrożeniem może się dla nich stać. Jedynymi księżniczkami, w których oczach nie dało się dojrzeć ostrożności, była Vivienne, najwyraźniej zbyt pewna swojej doskonałości, by się przejmować, oraz Nerysa, którą po prostu to nie interesowało i chciała się tylko zaprzyjaźnić.

- Rozumiem - po raz kolejny głos jako pierwsza zabrała dziewczyna z Dziewiczej Doliny. - Jest w tym sporo racji. Każda szanująca się księżniczka marzy o głównej roli w baśni, nawet jeśli nie wszystkim będzie ona pisana - uśmiechnęła się miło, co nieco zaprzeczało jej złowieszczemu oświadczeniu.

Zaraz po niej głos zabrała urocza Constantine, mocno wyróżniająca się w tłumie dziewcząt ze swoimi bujnymi, wiśniowymi lokami i oczami w kolorze ametystu. 

- Najważniejsze oczywiście to wspierać się nawzajem. Zawszanie są najsilniejsi, gdy są razem, w przeciwieństwie do nigdziarzy.

Brzmiała uroczyście i słodko, ale trudno było stwierdzić, jak bardzo wierzyła we własne słowa. Lucinda jeszcze bardziej wydęła usta w kształcie serca, a Emeralda wciąż nie odrywała wzroku od Sophie.

- Masz rację, Constantine - stwierdziła entuzjastycznie Nerysa, chwytając filigranową księżniczkę pod ramię i właśnie w tym momencie stołówkę opuściła grupa książąt.

 

Wszystkie jak na raz odwróciły się w ich stronę, sprawiając nagle jeszcze bardziej olśniewające wrażenie. Lucinda dyskretnie poprawiła włosy, starając się ukryć ekscytację, Emeralda uśmiechnęła się zalotnie, a Constantine pozwoliła, by kilka loczków opadło jej uroczo na czoło. Tylko Nerysa nie próbowała jeszcze bardziej uatrakcyjnić swojego wizerunku, tylko bez skrępowania pomachała Kato i Odionowi, którzy wychodzili jako pierwsi i szybko do nich dołączyła. Zaraz za nimi pojawiła się grupa niezwykle przystojnych i eleganckich książąt i to właśnie na nich reagowały dziewczęta. Vivienne elegancko odrzuciła do tyłu jasne włosy, a potem wyszła parę kroków do przodu, wyciągając jasną, szczupłą rękę w stronę Abraxasa. 

Wspomniany chłopak natychmiast do niej podszedł, ujął jej dłoń i ucałował ją, a potem splótł ich palce w uścisku. Wyglądali razem tak eterycznie, tak olśniewająco że niemal nie dało się od nich oderwać wzroku. Tak bardzo podobni, ale jednak różni. Obydwoje posiadali nieskazitelne cery, błękitne oczy i włosy jasne jak błysk słońca. Vivienne była od niego niższa w, wydawało się, idealnym stopniu. Podziwiali się nawzajem z takim uwielbieniem, jakby doskonale wiedzieli o tym, że zostali dla siebie stworzeni i że nic nie jest w stanie stanąć im na drodze do wielkości. W ich oczach trudno było jednak dostrzec coś więcej niż zachwyt, jaki Narcyz mógłby odczuć po spojrzeniu w lustro. Być może zdawali sobie z tego sprawę. Być może się tym nie przejmowali.

W tym czasie Ambrosius zbliżył się do Constantine, starając się przybrać jak najbardziej uwodzicielski wyraz twarzy. Na księżniczce nie zrobiło to jednak najmniejszego wrażenia. Z obojętnością pozwoliła mu się przed sobą ukłonić, a potem spojrzała w bok, zauważając, że praktycznie każdy z lepszych książąt został już zaczepiony przez którąś z dziewcząt. Ostatecznie uniosła fioletowe oczy na Ambrosiusa, wydymając nieco usta.

- Możesz odprowadzić mnie do pokoju - powiedziała, jakby robiła mu tym łaskę, a chłopak, choć wyraźnie spochmurniał, zgodził się na to, elegancko oferując jej ramię.

Eryk obserwował to wszystko, nieco rozbawiony, a dopiero potem zwrócił uwagę na stojącą obok niego Lucindę. Wydawał się zaskoczony, jakby nie zauważył, kiedy zawszanka do niego podeszła, ale najwidoczniej nie zamierzał oponować.

Emeralda dopadła do Edwarda jako pierwsza, praktycznie w tym samym momencie, w którym Vivienne podchodziła do Abraxasa, i teraz uśmiechała się do niego dumnie, mówiąc coś na tyle cicho, że nikt poza nimi nie był w stanie tego usłyszeć. Młody książę wyglądał na początku na nieco skrępowanego, ale ostatecznie zaśmiał się cicho i położył jej rękę na ramieniu, w geście wyraźnie przyjacielskim. Emeralda nie wyglądała na całkowicie z tego zadowoloną, ale nie zrezygnowała ze swojego nienagannego uśmiechu.

 

Z powodu tego, że przy stołówce zrobił się mały tłok, Damien i Hector, którzy wcześniej szli wyraźnie z tyłu, zbliżyli się do Alana i Aidana, tak, że mogli oni usłyszeć ich rozmowę.

- Muszę znaleźć moją siostrę... - książę ze Wzgórz Banialuki miał poważny, spokojny i nieco niepewny głos, przywodzący na myśl młodego mędrca, który dopiero zaczął odkrywać świat i jego tajemnice.

- Może jest tutaj? - drugi chłopiec brzmiał o wiele pogodniej, choć również krył w sobie jakąś nutę melancholii. Wskazywał właśnie na grupę rozmawiających i flirtujących ze sobą książąt i księżniczek.

- Och nie, uwierz mi, tutaj na pewno jej nie ma.

Wyminęli ich i ruszyli dalej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie
Zmrużyłem lekko oczy, słuchając ich słów. Zarzucono mi obelgi, podczas gdy oni robili to już dziś dwukrotnie. Najpierw w chwili, gdy Elisabeth wbiegła do zbrojowni nabijali się z niej, a teraz robili to ponownie. W moich oczach oni zachowali się znacznie gorzej niż ja. Faktycznie uciekanie się do obelg jest niegodne. Ja w przeciwieństwie do nich powiedziałem im w twarz co myślę o ich zachowaniu. Podczas gdy oni nabijali się z Elisabeth, gdy jej tu nie było. Żaden nic jej nie powiedział w twarz tylko śmieli się z niej za plecami. Nienawidziłem takiego zachowania najbardziej ze wszystkich. Mimo wszystko, co do jednego mieli racje, a przynajmniej Abraxas. Po co nam były lekcje, na których księżniczki musiały stawać się powierzchowne? To było aż za nadto żałosne. Miałem tylko nadzieje, że Sophie nie zainteresuje się żadnym z tych bufonów ani na odwrót. Powinna wiedzieć, że zasługuje na więcej. Ale jeszcze większą nadzieje miałem, że Elisabeth im nie ulegnie i nie stanie się cieniem samej siebie by tylko zmienili o niej zdanie. Każdy miał prawo do własnego wyboru. Wiedziałem, że tym błaznom nic się nie wyjaśni, więc już zamilkłem i nic nie dodałem. Poczułem niespodziewanie jak ktoś szarpie mnie za rękaw i spojrzałem na Aidana. Gdy dotarło do mnie, co powiedział, zwłaszcza porównując moją obronę Elisabeth do swego zainteresowana Stephanie, kilkukrotnie mrugnąłem zaskoczony, jakby to nie mogło do mnie dojść. W końcu jednak lekko się uśmiechnąłem.


- To miłe, co mówisz, Aidanie, ale ja nie przybyłem tu szukać miłości - Kontynuowałem nie zatrzymując się. Zapewne poczuł się zakłopotany, ale ciężko było nie zauważyć, że Stephanie mu się podoba. - Bardzo lubię Elisabeth, bo jako jedyna jak do tej pory patrzy na mnie inaczej, ale to tylko tyle. Nie znam jej niemal wcale. Stanąłem w jej obronie, bo tak powinien zachować się każdy niezależnie czy mówiono by o niej czy kimś innym - dodałem z uśmiechem, nie zatrzymując się, ale sam już tak naprawdę nie byłem pewny tych słów.


Sophie natychmiast dostrzegła, że inne księżniczki spoglądają na nią oceniając przy okazji. Nie przeszkadzało jej to, w końcu to było normalne. Nie podobała jej się tylko ta Vivienne, która była tak pewna siebie jakby już napisano o niej baśń. Słuchała spokojnie zarówno Vivienne jak i Constantine. Uśmiechała się do nich uroczo nic nie mówiąc tylko myśląc nad tym co usłyszała. Słowa Vivienne, chociaż brzmiały na słodkie, to Sophie szybko dostrzegła w nich intrygę, w końcu sama tak robiła wiele razy. Zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni, pomyślała z uśmiechem. Zaraz jednak spojrzała na Constantine. Czy ona naprawdę wierzyła w to, co mówiła? Oczywistym było, że to wszystko od samego początku była jedna wielka rywalizacja. Jednak o ile do tej pory wzrok innych księżniczek jej nie przeszkadzał, to jedna z nich zaczynała już trochę ją irytować, zwłaszcza kiedy cały czas tak na nią spoglądała. Czego próbowała się doszukać? Ukrytych blizn czy innych obrzydliwości? No to się zdziwi, jeśli ma nadzieje na coś takiego.


W tym momencie zobaczyła jak dochodzą tu teraz książęta. Musiała przyznać, że wielu z nich było niezwykle przystojnych. Na chwilę spojrzała na Vivienne ze swoim księciem i tylko się uśmiechnęła. Wyglądali razem pięknie, ale ten chłopak zdecydowanie nie był w jej typie. Spostrzegła nawet swojego kuzyna w towarzystwie tego chłopaka, z którym niedawno jedli. Nawet już nie pamiętała jego imienia. Nie podobało jej się, że Alan się ośmiesza kręcąc z kimś gorszym. Przynajmniej nie było przy nim rudej dzikuski. Widząc zachowanie księżniczek i książąt lekko się uśmiechnęła i wycofała bardziej do tyłu. Rozłożyła parasolkę tak by chroniła ją przed słońcem, co wyglądało całkiem uroczo i spoglądała na nich jakby była zbyt nieśmiała by się mieszać. 


Prawda była inna. Mama zawsze jej opowiadała jak poznali się z tatą. Mówiła, że siedziała tam sama, gdy ten będąc niezwykle przystojnym był właśnie otoczony przez piękne damy. Jednak zwrócił uwagę tylko na jej mamę. A czemu tak było? Jako jedyna się wtedy wyróżniała, bo nie pokazała, że jej zależy. Zawsze jej opowiadała te historie, gdy była mała. Bardzo pragnęła by jej historia potoczyła się podobnie. Wiedziała jednocześnie, że ryzykuje, ale być może ktoś zwróci na nią uwagę. Dlatego stanęła samotnie nie mieszając się w to wszystko. Tylko stała i ładnie wyglądała.

 

Idąc z innymi spostrzegłem Sophie, tym razem już do nas nie podeszła. Być może już przywykła do tego miejsca, a jej lęk minął. Jednak, gdy widziałem jak tam stoi sama jakby się wstydziła podejść, zastanawiałem się czy samemu tego nie zrobić i dać jej wsparcie. Zaraz jednak co innego zwróciło moją uwagę, a była to interesująca rozmowa mijającej nas dwójki książąt. Kolejna księżniczka, która była inna niż wszystkie? To był naprawdę interesujący rok. Jednak teraz bardziej zastanawiałem się gdzie Elisabeth, tylko dlaczego?

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Elvira drgnęła, słysząc, jak drzwi łazienki się otwierają. Nie bała się, oczywiście, że nie, po prostu miała nadzieję, że uda jej się wziąć szybki prysznic, a potem wrócić na górę bez konieczności dyskutowania, kłócenia się lub walczenia z którymś z nigdziarzy. Wieczorem naprawdę chciała już tylko spokoju. 

Eh.

Dopiero wtedy usłyszała rozdrażniony głos, którego nie mogła pomylić z żadnym innym. Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, a do głowy wpadła myśl, że może to niespodziewane spotkanie nie będzie aż tak złe. Mogła je w końcu wykorzystać na więcej niż jeden sposób. Przez chwilę jeszcze milczała, dla efektu, a potem chwyciła odłożony wcześniej na bok mundurek i przerzuciła go przez ramię, ręcznik i mydło natomiast po prostu wzięła w dłonie.

- Nie udawaj takiego złego - mruknęła obojętnie, wciąż nie odsuwając zasłony. Uśmiech na dobre rozgościł się na jej twarzy. - Na pewno nie zużyłam całej wody. Musiałam zejść tutaj, bo na górze wszystkie prysznice były zajęte - szarpnęła zasłoną i wyszła, tym samym mu się pokazując.

Niezwykle jasne włosy wciąż miała mokre, opadały na jej plecy malowniczo poskręcanymi strąkami. Blada skóra wydawała się lśnić w brudnym pomieszczeniu i mocno kontrastowała z czarną koszulą nocną, którą miała na sobie. Sięgała ona aż do kostek i kończyła się prostą koronką, rękawy były szerokie, zwiewne i niezbyt długie, może do łokcia. W tej chwili, świeżo po ciepłym prysznicu i bez zakrywającego szyję mundurka, najwyraźniej widać było sińce, które oplatały jej szyję jak jakiś mroczny naszyjnik. Sine, czerwonawe, przechodzące momentami w szarość czy żółć, wyraźnie pokazujące gdzie dokładnie jeszcze niecałą godzinę wcześniej na jej szyi zaciskały się brutalne palce. Być może, gdyby Elvira mogła je zobaczyć, zrozumiałaby, co miała na myśl Kim poprzez słowa "dzieło sztuki". Ale młoda nigdziarka z Nottingham nie mogła ich ujrzeć, czuła tylko, że utrudniają jej gwałtowniejsze ruchy głową, ale był to chwilowy ból warty tamtej i tej sytuacji.

Biorąc pod uwagę to wszystko nie była w stanie przewidzieć jak bardzo wyraźnie będzie widać te ślady na jej szyi, kiedy umyślnie odgarnęła włosy do tyłu, cały czas mając na ustach ten niewielki, chłodny uśmiech. 

- Mówisz, że masz zły dzień? Bardzo mi przykro - uniosła jedną dłoń do góry, drugą wciąż ściskając ręcznik i fiolkę z mydłem. - Możesz potem przekazać swojemu współlokatorowi, że trzeba więcej niż to... - przesunęła szczupłymi palcami po wielobarwnych śladach. - ...żeby mnie przestraszyć - zmrużyła niebieskie oczy, a potem podeszła do skalnej półki, składając na niej mydło i mundurek, tak naprawdę tylko po to, żeby lepiej złożyć ręcznik, który wcześniej złapała w pośpiechu.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas
Słysząc tylko milczenie na wszystko co do tej pory powiedział zmarszczył lekko brwi. Czy tajemniczy intruz sądził, że to groźby bez pokrycia? A może myślał, że będąc przytłoczony całą sytuacją, Thomas się wycofa, a on ucieknie jak nigdy nic? Jeśli tak sądził to był w ogromnym błędzie. Nie miał zamiaru się z pewnością wycofać. Mimo, że sama myśl wyrzucania nagiego nigdziarza z pod prysznica nie wyglądała zachęcająco, to musiał coś zrobić. Zrobił krok do przodu. Jednak nagle otworzył szeroko oczy na dźwięk znajomego głosu. Próbował sobie wmówić, że to nie mogła być ona, że się przesłyszał. A nawet, jeśli to była ona, czemu ciało odmawiało mu posłuszeństwa i stał jak wryty? W momencie dopiero, gdy zasłonka prysznica się odsłoniła, a z pod natrysku wyszła znajoma nigdziarka był kompletnie ogłupiały. 


Na twarzy był cały czerwony, możliwe, że było to spowodowane tym, że czuł się zawstydzony obecną sytuacją, ale czy na pewno? Nie mógł przestać spoglądać na nią w obecnej chwili. Choć krzyczał do siebie w głowie by się ruszył by coś zrobił, ciało nadal było odrętwiałe. Dlaczego tak się działo? Zadawał sobie pytanie, na które odpowiedzi nie było. Nigdy przecież nikt nie wywoływał u niego takiej reakcji jak ta dziewczyna. Może po prostu rzuciła jakiś urok jak myślał wcześniej. W końcu była wiedźmą i mogła to zrobić, prawda? 


Spoglądał na nią dalej zauważając nagle świeże sińce na jej szyi. Natychmiast potrafił rozpoznać niedawne ślady i domyślić się, czym były spowodowane. W końcu wiele w życiu widział podobnych ran. Ktoś ją dusił, był co do tego przekonany. Nagle przypomniał sobie to co stało się na rozpoczęciu. A potem przypomniał sobie powód kary Christiana. Teraz jeszcze jej słowa zdawały się wszystko potwierdzać. Nigdy nie poczuł tak potężnej furii jak w tej właśnie chwili, powoli do niej podszedł, a potem stanął tuż przednią, wbijając wzrok prosto w dziewczynę.


- Chcesz powiedzieć, że Christian ci to zrobił? - spytał niezwykle spokojnym głosem. A jednak można było wyczuć za nim coś nieprzyjemnego, jednocześnie na pewno nie było to skierowane do niej. Uniósł lekko dłoń jakby chciał dotknąć jej szyi, ale zatrzymał ją w połowie drogi, czując się zakłopotany opuścił lekko głowę. Teraz w jego głowie pojawiła się inna myśl. Jeśli potwierdzi to co chodziło mu teraz po głowie, to rozszarpie Christiana na strzępy. Nigdziarz jeszcze zatęskni za bestią z sali udręki.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Słysząc słowa Alana, Aidan zmarszczył lekko brwi, choć na jego ustach wciąż błąkał się uśmiech. Kiedy wychodzili ze stołówki wzruszył ramionami, a potem podrapał się po piegowatym nosie.

- Skoro tak mówisz - nie brzmiał jednak na przekonanego.

Na chwilę zatrzymali się przed drzwiami, żeby przyjrzeć się rozmawiającym ze sobą księżniczkom i książętom. 

- Wiesz, kiedy widzę takie rzeczy, to coraz bardziej wydaje mi się, że ten bilet z moim imieniem to musiała być jakaś pomyłka. Może chodziło o jakiegoś innego Aidana z Nottingham - mruknął Aidan, zanim pociągnął Alana dalej za Damienem i Hectorem. W pewnym momencie obydwaj wyprzedzający ich chłopcy zwolnili, oglądając się do tyłu, a zaraz potem zdecydowali się do nich dołączyć.

- Chyba nie mieliśmy jeszcze okazji się przedstawić. Jestem książę Damien ze Wzgórz Banialuki - przedstawił się jeden z nich.
Posiadał ciemnobrązowe włosy, które kryły w sobie pewną ciepłą, czekoladową poświatę, jego oczy natomiast miały przyjemną, orzechową barwę. Był dość blady, co ciekawie z tym wszystkim kontrastowało. Choć nie wyglądał na typowego, umięśnionego księcia, na pewno nie można było nazwać go cherlawym ani niskim. Był po prostu... zwyczajny. Błękitny mundurek zawszan wyraźnie do niego nie pasował. Jeśli Alan miał dobrą pamięć, mógł go również rozpoznać jako tego, który nie wziął ze sobą żadnej broni, a jedynie dodatkowy bagaż.

Drugi, którzy przedstawił się jako Hector z Nibylandii, miał nieco jaśniejsze włosy i szaro-błękitne tęczówki, ukryte za okrągłymi okularami. Wydawał się pogodny, lekki uśmiech nie schodził z jego twarzy, choć kąciki jego oczu opadały ku dołowi, nadając jego twarzy nieco smutnego wyrazu.

- Czy my czasem nie mamy wspólnego pokoju? - zapytał zaraz po przedstawieniu się. - Wieża Honor 73, prawda?
Wszyscy kierowali się w stronę holu, kiedy jednak do niego dotarli, Damien zauważył swoją siostrę, która wciąż przechadzała się, oglądając portrety.

 

Przerwała, kiedy ich zauważyła i z bardzo lekkim, prawie niewidocznym uśmiechem, zbliżyła się w ich stronę. Jakimś cudem była w stanie poruszać się nie stukając hałaśliwie obcasami, jak robiły to inne księżniczki. Wyglądała podobnie do Damiena. Starannie obcięte, brązowe włosy i bardzo duże, również ciemne oczy. Tak jak w przypadku brata, mundurek zawszanki do niej ewidentnie nie pasował, wyglądała jak lalka, którą właścicielka ubrała w nie tę sukienkę, co trzeba. Mimo tego wszystkiego, poruszała się z elegancją. Sposób w jaki dygnęła, kiedy stała już przy nich, był przepełniony gracją i mógł onieśmielać.

Nie sprawiała wrażenia typowej księżniczki. Gdyby nie młoda, świeża twarz i swobodny uśmiech można by ją było uznać za księżną lub starszą damę dworu.

- Pozwólcie, że wam przedstawię moją siostrę, księżniczkę Magdalene - powiedział Damien uroczystym tonem, który sprawił, że dziewczyna na parę sekund wbiła w niego spojrzenie.

- Ja jestem Aidan z Nottingham - powiedział Aidan pogodnie.

- A ja Hector z Nibylandii - dodał drugi chłopak.

Magda kiwała im głową, gdy się przedstawiali, a potem wszyscy ruszyli w stronę schodów. Wiadomym było, że będą musieli się zaraz rozdzielić, w końcu dziewczyny miały pokoje na innych wieżach, jednak Damien zdążył jeszcze zapytać swoją siostrę:

- Co robiłaś?

Spojrzała na niego, unosząc nieznacznie ciemne brwi. 

- Oglądałam portrety, bracie.

Słowa te były wypowiedziane tak spokojnie i powoli, że ewidentnie musiało kryć się za nimi coś więcej. Damien jednak chyba tego nie zrozumiał, w każdym razie nie zwrócił na nie uwagi, jakby był do czegoś takiego przyzwyczajony. Na ułamek sekundy Magda wydawała się posmutnieć, szybko jednak wróciła z powrotem do swojej spokojnej i nieco wycofanej postawy.

- Nie znalazłam żadnego z czasów dwóch dyrektorów - dodała, a Aidan i Hector spojrzeli na nią z ciekawością. - Profesor Dovey poinformowała mnie, że wszystkie, jakie są, znajdę w głównym holu. Więc albo nie były wtedy wykonywane... albo pozbyto się ich po Wielkiej Wojnie.

Damien odpowiedział niemal natychmiast.

- Interesujące, siostro. Zapytamy się o to profesora na Historii Bohaterstwa.

Zaraz po tych słowach Magda musiała ich opuścić, by udać się na swoją wieżę. Ona i jej brat tworzyli dziwne rodzeństwo. W pewnym stopniu wydawali się dopełniać, uzupełniać nawzajem i nie ulegało wątpliwości, że gdyby wdali się w dyskusję, byliby w stanie bez problemu odpierać lub wzbogacać swoje tezy, a także nadążać za szybkością myślenia tego drugiego, ale jednak... Można było odnieść wrażenie, że Magda stoi ponad swoim bratem i nie miało to żadnego związku z tą niewielką różnicą wieku. Chociaż niewątpliwie byli ze sobą związani tymi najmocniejszymi więzami krwi i charakterów, wciąż oddzielał ich niewidzialny mur, którego być może nigdy nie będą w stanie się pozbyć.

 

W tym czasie pod drzwiami stołówki zawszanie zwrócili uwagę na coraz bardziej oddalających się Ambrosiusa i Constantine. Abraxas również zaczął delikatnie prowadzić Vivienne w stronę holu, na co zareagowała także reszta książąt.

- Miłe panie, myślę, że powinniśmy wracać już do pokoi. Trzeba się przecież przygotować do jutrzejszych zajęć - powiedział uprzejmie Eryk, łagodnie sugerując im, aby ruszyły jako pierwsze.

Żaden książę nie zwrócił większej uwagi na Sophie, być może dlatego, że po prostu nie było na to czasu.

Z przodu szedł książę Abraxas z Vivienne, a zaraz za nimi Edward i Eryk eskortowali księżniczki do głównego holu. Emeralda i Lucinda szły w środku, syn Królewny Śnieżki zaprosił do nich również Sophie, a chłopcy ustawili się po każdej ze stron, jak gwardia ochronna.

Dziewczęta znów zaczęły rozmowę, w którą książęta woleli się nie wtrącać.

- Ja dostałam pokój z Vivienne i Constantine, a ty? - zapytała Lucinda Emeraldę, a ta, zanim odpowiedziała, poprawiła sobie jeszcze swoje piękne blond loki.

- Z Nerysą i... Monicą, chyba tak miała na imię. Dziewczyna z Kamelotu, potrafi się zachować, ale to ewidentnie jej pierwszy raz w tak wytwornym miejscu - przerwała na chwilę, żeby ostentacyjnie wbić spojrzenie w księżniczkę ze Śnieżnych Wzgórz. - A ty, Sophie? Z kim dostałaś pokój?

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Kątem oka spojrzałem na Aidana, słuchając jego słów. Miałem wrażenie, że nie do końca mi dowierzał. Dlaczego uważał, że czułem coś do Elisabeth? Dlatego, że złapała moją różę? To był tylko przypadek, gdyby to ode mnie zależało wcale bym nie brał udziału w tej idiotycznej tradycji. Czy też może to dlatego, że z nią rozmawiałem? Była po prostu miła i bardzo dobrze mi się z nią porozumiewało, to wszystko. A czemu stawałem w jej obronie? Na to pytanie odpowiedziałem mu wcześniej. Więc skąd u niego wątpliwości? Przecież nie czułem względem niej głębszych uczuć, skoro ledwo ją znałem to nie mogłem, prawda? Ponownie wyrwał mnie z mojego zamyślenia. Sam spojrzałem w kierunku książąt i księżniczek i lekko zmarszczyłem brwi.

 

- Sam myślę, że znalazłem się tu przez pomyłkę - westchnąłem ze słabym uśmiechem. Aidan chociaż miał wyjaśnienie nie rodząc się w rodzinie królewskiej, a ja? No właśnie... Byłem księciem innym niż wszyscy. Nie znosiłem tych prawdziwych książąt i chciałem pokazać, że mimo, że jestem dziedzicem tronu, to mogę także być inny niż tamci. Nie musiałem przypodobać się żadnej z księżniczek, nie było mi to potrzebne. Nagle jednak spostrzegłem, że zbliżają się do nas inni książęta. Jednak nie tacy typowi. To byli ci sami, którzy rozmawiali o szukaniu jakiejś księżniczki. Obaj wyglądali na całkiem miłych i tak samo się też zachowywali. Miałem co do nich dobre przeczucia. Nagle przypomniałem sobie, że jeden z nich rzucił różę Sophie w czasie rozpoczęcia, ale teraz nie wyglądał na specjalnie nią zainteresowanego.

 

- Miło was poznać, jestem Alan ze Śnieżnych Wzgórz - powiedziałem ze szczerym uśmiechem, patrząc na drugiego chłopaka. Ucieszyłem się słysząc, że dziele pokój z jednym z nich i Aidanem. Bałem się już, że będziemy musieli znosić jakiegoś typowego księcia. - Zgadza się i również cieszy mnie fakt, że tak się złożyło - mówiłem z niekrytą radością. Ruszyliśmy dalej wspólnie z nimi, aż nie zobaczyliśmy jakiejś księżniczki. Więc to musiała być siostra Damiena. Kolejna nietypowa księżniczka. Choć miała w sobie pewien urok, to jej twarz wskazywała, że musiała być niezwykle poważną damą.

 

- Alan ze Śnieżnych Wzgórz - Lekko się ukłoniłem przed księżniczką. Gdy nasze powitania dobiegły końca znów ruszyliśmy dalej. Pomimo że starałem się nigdy nikogo nie podsłuchiwać, to niestety tym razem nie byłem wstanie tego zrobić. Rozmowa, Damiena i Magdalene była tematem, którym i ja niezwykle interesowałem się od dawna. Spojrzałem kątem oka na portrety, to rzeczywiście było interesujące. Dlaczego żaden portret z tamtych czasów nie zdołał się zachować? Nie wierzyłem by zniszczył je ząb czasu, nie w takim miejscu. Czyżby dobry Dyrektor nie mógł na nie patrzeć, bo były to dla niego zbyt bolesne wspomnienia, czy może chciał coś ukryć przed wszystkimi? Niestety nim zdążyłem cokolwiek wtrącić lub o coś spytać księżniczka zaczęła odchodzić. Będę musiał przy jakiejś okazji porozmawiać z nią i Damienem o tym, może jak wymieniłbym z nimi swoje spostrzeżenia, które sam od dłuższego czasu badam udałoby się odkryć coś ciekawego.

 

Po raz pierwszy odkąd Sophie trafiła do Akademii poczuła się dziwnie będąc niezauważaną. W królestwie Śnieżnych Wzgórz zawsze była uważana jako najpiękniejsza na całym dworze. A teraz to zniknęło. Patrzyła na inne księżniczki i zdała sobie teraz sprawę, że jest jedną z wielu. Pierwszy raz w życiu poczuła, że zostanie tutaj niedostrzeżona przez nikogo. Mimo to nie chciała zmieniać swego wcześniejszego postanowienia. Nie będzie nachalna, ona chciała poznać taką samą miłość jak jej mama. Tę samą, dla której później ona o niej zapomniała. Uśmiechnęła się lekko, gdy jeden z przystojnych książąt zaprosił ją by poszła z nimi.

 

W czasie wspólnego spaceru z nim i innymi księżniczkami nadal nic nie mówiła, idąc niezwykle spokojnie. Po prostu nie miała co powiedzieć, a nie chciała się przekrzykiwać z innymi. Dopiero, gdy padło pytanie Emeraldy na jej twarzy pojawiło się zakłopotanie. Tego właśnie się bała, że przez swoje współlokatorki wszyscy będą patrzeć na nią jak na kogoś gorszego. Jednak musiała odpowiedzieć, innego wyjścia nie miała jeśli nie chciała stracić w oczach całej tej grupy. W końcu uśmiechnęła się delikatnie jakby zbierała w sobie odwagę.

 

- Szczerze mówiąc... To właśnie powrotu do komnaty obawiam się najbardziej - Lekko posmutniała, wbijając wzrok w ziemie. - Zupełnie tam nie pasuje, ja i moje współlokatorki jesteśmy jak ogień i woda. Wszystko w Akademii jest niesamowite, ale gdy przebywałam z nimi trochę czasu... Zrozumiałam, że nie będę tam pasować. Zapewne już wiecie, o kim mówię - dodała lekko wzdychając. - Nie wiem dlaczego chciano bym to ja z nimi zamieszkała, być może mają nadzieje, że zdołam im pomóc się dopasować do nas. Jednak nie wiem czy to zdanie mnie nie przerośnie. Wychowałam się na dworze i nie miałam okazji przebywać wśród podobnych ludzi - mówiła bardziej melancholijnie. Prawdą było, że bałaby się nawet próbować je zmienić, o ile to w ogóle było możliwe, a patrząc na nie raczej tak nie było. Jak tak nad tym teraz myślała, to naprawdę nie chciała tam wracać i zostać z tamtymi dwoma sam na sam.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Gdy Adelia wraz z Judith wróciły do pokoju, Margo wydawała się już spać. Wydawała się było na pewno dobrym słowem, ponieważ nie były w stanie tego stwierdzić, bo cała zakryła się postrzępionym kocem, tak, że wystawały z niego tylko zniszczone strąki jej rudych włosów. Roztrzęsiona dziewczyna stała przez chwilę w drzwiach, patrząc jak jej druga współlokatorka sama starannie układa się do snu. Nie rozmawiały wiele, ale w sumie czego innego mogła się spodziewać. Była nawet zadowolona z tego, że nigdziarka nie odzywa się często, ponieważ teraz, kiedy poznała przyczynę jej chrapliwego głosu, jego dźwięk sprawiał, że zaczynała czuć się nieswojo, a wręcz boleśnie. Do łóżka wsunęła się jako ostatnia, wciąż drżąc, teraz jeszcze bardziej niż wcześniej pragnąc wrócić do domu. Zaciskała konwulsyjnie pięści, błagając, żeby Lisie udało się tutaj dostać i ją zabrać.

A co się tak właściwie stało? W sumie można by powiedzieć, że nic. Lisa na pewno mogłaby sobie z tym poradzić. Ale ona nie była Lisą, nie była odważna, nie była charakterna, nie była zła... 
Prawie westchnęła, gdy zauważyła jak niewłaściwie zabrzmiały jej myśli. Ale przecież miała prawo być zdenerwowana.

 

Prysznice zawsze zajmowały jej sporo czasu. Jej mama była pedantyczna, tata również, tak więc i ona przyjęła rodzinną zasadę: wszystko powinno być czyste i zadbane, tak w domu jak i na ciele. Dokładnie suszyła włosy, długo szorowała gąbeczkami skórę, starannie przycinała paznokcie. Nie, nigdy nie zajmowała się specjalnie swoją urodą. Były momenty w których naprawdę chciała, ale równie ważną zasadą jak ta czystości, była w jej domu zasada skromności. Pachnąca mydłem i krochmalem Adelia, w eleganckich spódniczkach lub zamszowych spodniach, w koszulach lub swetrach oraz oczywiście zawsze, ale to zawsze w grubych, wełnianych rajtuzach, do kompletu z pantoflami. Siedząca z boku. Nieśmiała. Przewrażliwiona. Bojaźliwa.

Zdławiła szloch, przyciskając twarz do śmierdzącej poduszki. 

Niektóre rzeczy się nie zmieniały.

Wykąpanie się w brudnej, zagrzybionej łazience, z wykorzystaniem pożyczonego mydła i ręcznika, kosztowało ją naprawdę sporo. Nic dziwnego, że spędziła tam tak dużo czasu. Chociaż spłukiwała włosy kilka razy, wciąż miała wrażenie, że czuje w nich szlam, a żadne szorowanie nie dało rady przywrócić jej skórze normalnego, świeżego zapachu. Ale to jeszcze wcale nie było tą rzeczą, która tak mocno ją przeraziła.

 

Oczywiście, kiedy się kapała słyszała kilka razy trzaskanie drzwi, kiedy inni uczniowie wchodzili i wychodzili, ale była rzecz, której absolutnie się nie spodziewała.

Dopiero gdy przebrała się z powrotem w mundurek (w czym innym miała spać?) uświadomiła sobie, że po takim czasie prawdopodobnie czeka ją samotna przeprawa przez korytarz. Próbowała się jeszcze łudzić, że być może Judith wcale nie wróciła już do pokoju, choć sama niezbyt w to wierzyła. Delikatnie odchyliła zasłonę i rozejrzała się po chłodnej, nieprzyjemnej łazience.

- J...Judith?

Zero odpowiedzi. Spuściła z rezygnacją głowę i ruszyła do drzwi. Zanim jednak zdążyłaby do nich dotrzeć, druga zasłona prawie bezszelestnie się rozsunęła. Nie była w stanie się nawet obejrzeć, prawie od razu poczuła na ramieniu zimną rękę, zupełnie jakby osoba do której należała kąpała się w chłodnej wodzie. Była już w połowie obrotu, ale ten dotyk sprawił, że zamarła jak ofiara, która wpadła w sidła myśliwego. 

- Tak właśnie myślałem, że to ty zmarnowałaś całą ciepłą wodę.

Oddech uwiązł jej w gardle, kiedy w końcu zebrała się w sobie i powoli obejrzała do tyłu.

Chłopiec! Chłopiec w ich łazience! On ma na sobie tylko spodnie!
Szybko odwróciła głowę i spróbowała uwolnić się z uścisku jego zimnych palców. Widziała go już wcześniej na korytarzu. To był ten okropny nigdziarz z zapadniętymi policzkami, ciemnymi oczami i niepokojącym uśmiechem. Przez ramię miał przewieszony swój mundurek i dopiero teraz widziała jak przeraźliwie szczupły i blady był. Nie była to typowa bladość, jaką widziała już u kilku innych nigdziarzy. Nie, on był siny, a w kilku miejscach wystawały mu kości. Nawet nie zauważyła, kiedy znów się odezwał.

- Myślę, że ci to wybaczę. Strach w twoich oczach jest piękny, chciałbym widzieć go częściej - jego głos był równie zimny jak jego skóra, pełny jadowitej uciechy i po prostu niebezpieczny.

Zbliżył się do niej jeszcze bardziej i chyba właśnie to było impulsem, który sprawił, że w końcu mu się wyrwała i niemal histerycznie wybiegła na korytarz. Potknęła się przy tym o próg i nawet na zewnątrz była w stanie usłyszeć jego straszny śmiech. 

Prawdopodobnie biegłaby aż do momentu wskoczenia pod koc, gdyby nie to, że na korytarzu spotkała opierającą się o ścianę Judith. Stała z założonymi rękami i wyraźnie niezadowoloną miną, a kiedy ją zobaczyła bez słowa ruszyła w stronę ich pokoju. Nie miała pojęcia dlaczego druga nigdziarka na nią czekała, ale i tak zrobiło jej się miło.

Przed drzwiami zdążyła jeszcze zapytać ją o to, dlaczego w ich łazience był chłopak.

- W naszej łazience? - skrzeknęła wtedy. - To po prostu łazienka tego piętra. Każdy, kto ma tu pokój, może z niej korzystać.

 

Leżąc już pod kocem Adelia zacisnęła usta, czując jak na jej policzki wstępuje rumieniec. Co za wstyd. Brała prysznic, a zaraz za cienką ścianką jakiś chłopiec robił to samo. Co by na to powiedziała jej mama?
A co by powiedziała na to, że jesteś wiedźmą? - warknął w jej głowie głos podejrzanie przypominający Margo.

Nie jesteś wiedźmą - a to był zdecydowanie głos Lisy.

Dyrektor nigdy się nie myli - znów Margo.

Dyrektor może się wypchać - Lisa.

Pociągnęła cicho nosem, wbijając spojrzenie w całkiem już granatowe niebo za oknem.

 

W tym czasie w wieży Szkoda Elvira uśmiechnęła się jeszcze szerzej do Thomasa. Nie wyglądała na szczególnie zmartwioną swoim stanem ani też na zdenerwowaną z powodu jego śmiałych ruchów.

- Jeśli chcesz, to możesz przyjrzeć się z bliska. Podejrzewam, że wyglądają interesująco - powiedziała, przechylając głowę na jedną stronę. - Co do pytania... Christian wyraził niezadowolenie z moich przewidywań. Poinformowałam go, że z chęcią widziałabym go w roli swojego psa. Ale sądząc po jego zachowaniu bardziej nadaje się na trolla. Nie potrzebuję trolla, więc nasze drogi po Akademii prawdopodobnie się rozejdą. - jej głos nagle zrobił się ostrzejszy, kiedy chwyciła swoje starannie już poukładane rzeczy. - Nie boję się go i nie będę się bać. Nie boję się też ciebie. Christian zachował się jak idiota. Nie przejmę się, jeśli go za to ukarzesz - w pewnym momencie nachyliła się w jego stronę. Była nieznacznie niższa, ale i tak mogła bez problemu spojrzeć mu wyzywająco w oczy. - Ale dlaczego miałbyś to zrobić i ryzykować ponowne trafienie do Sali Udręki? I dlaczego mnie broniłeś? Czy czasem nie nazbyt szybko przyjąłeś rolę wiernego sługi? - zagryzła wargę, naprawdę ciekawa jego odpowiedzi.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas

Widząc jej uśmiech chłopak był niemal pewny, że ta czuła jakąś satysfakcję z tego wszystkiego. Naprawdę pragnął jej coś powiedzieć, zrobić coś by utrzeć jej nosa, ale z jakiegoś powodu nie mógł. Naprawdę nie potrafił nic jej zrobić, nawet powiedzieć czegoś wrednego, chociaż wiele takich słów chciało z niego ujść, to wszystkie stanęły mu w gardle. Słysząc jej kolejne słowa uniósł lekko wzrok by przyjrzeć się śladom na jej szyi. Teraz był w pełni przekonany, że wcześniej była duszona. Nie miał wątpliwości, widząc te ślady. Same siniaki układały się w dość charakterystyczny wzór. Przerwał jednak dalsze obserwacje, słysząc jej relacje na temat Christiana.

 

Zacisnął dłoń w pieść do tego stopnia, że jego paznokcie lekko ją zraniły, przez co zaczęła z niej lekko wypływać krew. Nawet nie zwrócił na to uwagi, czując coraz większy gniew, który ogarniał jego ciało niczym płomień. Nawet nie rozumiał dlaczego tak było, ale na te chwilę naprawdę pragnął dostać Christiana w swoje ręce. Miał ochotę go rozszarpać na miejscu. Ponownie podniósł wzrok na nią, dalej jej przy tym słuchając. Urodziła się w zawszańskiej rodzinie i nie bała się gościa, który niemal ją zabił? Jak to było możliwe? Nie sądził by była głupia i stąd ten brak strachu, nie to nie było to. Tacy ludzie jak ona skrywali za brakiem strachu coś innego, był tego pewny.

 

Gdy wspomniała, że nie boi się i jego, mrugnął kilkukrotnie. Czyli jednak to był urok i wiedziała, że nic nie może jej zrobić? Na dodatek sama zaproponowała by go ukarał. Teraz miał dylemat, jeśli to zrobi i go ukarze tak jak pragnął tego odkąd się dowiedział co jej zrobił, będzie już zapewne pewna, że jest pod jej kontrolą. Jeśli nic nie zrobi pokona być może te klątwę, ale złamie własne zasady. Otworzył szeroko oczy, słysząc jej pytanie. Więc to wszystko nie była jej sprawka? W takim razie, co takiego się z nim działo? Dlaczego nie był w stanie nic zrobić? Wpatrywał się w jej oczy dobrą chwilę, jakby szukając odpowiedzi, której oczekiwała, aż w końcu otworzył usta. Słowa, które z nich wypłynęły raczej nie mogły jej dać satysfakcji.

 

- Myślę, że wiele dziś przeszłaś, to był długi dzień i chyba powinnaś już iść spać - powiedział bez emocji lekko mrużąc przy tym oczy. Nie wiedział co innego mógł jej w tej chwili odpowiedzieć, zwłaszcza gdy jego myśli były w strzępkach. Może jeśli spokojnie weźmie prysznic, który go odpręży i uwolni się od niej, znów zacznie myśleć normalnie i wtedy dokładnie przemyśli co powinien z tym wszystkim zrobić.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Jeśli Sophie spodziewała się, że dziewczyny odwrócą się od niej z powodu jej współlokatorek, to na pewno popełniła błąd. Zawszanki miały to do siebie, że choć w przypadku chłopców czy miejsca w rankingu potrafiły ze sobą twardo rywalizować, w każdym innym wolały trzymać się razem, jak przystało na baśniowe księżniczki. Teraz, kiedy Sophie odpowiedziała na zadane pytanie, nawet Emeralda i książęta wyglądali jakby było im jej trochę szkoda.

- Nie przejmuj się - powiedziała Lucinda. - Nie musisz spędzać z nimi czasu. Pomiędzy wieżą Czystość, a wieżą Dobroć jest szklany most. Przychodź do nas. Będziemy mogły razem odrabiać lekcje, stroić się i organizować sobie damskie wieczorki - jej głos był z natury pretensjonalny, ale w tym momencie brzmiała naprawdę miło. - Wtedy będziesz bezpieczniejsza. Nigdy nie wiadomo, co mogą wymyślić takie... dzikuski - zniżyła głos, jakby ze wstydu. - Poza tym uważam, że powinnaś porozmawiać o tym z profesor Dovey. Być może to jakaś pomyłka. W naszej wieży są same prawdziwe księżniczki.

- Poza Monicą - mruknęła Emeralda. Teoretycznie potwierdziła tezę Lucindy, ale po jej głosie dało się wyraźnie poznać, że wcale by jej nie przeszkadzało, gdyby Sophie musiała ostatecznie zostać z Lisą i Stephanie.

- No właśnie - podchwyciła szybko Lucinda. - To logiczne, że powinni cię z nią zamienić.

Doszli do głównego holu, gdzie Ambrosius skłonił się przed Constantine, a Abraxas pożegnał się z Vivienne subtelnym pocałunkiem w policzek. Dziewczęta wpatrywały się w tę scenę z tęsknotą, ale nie dlatego, że pragnęły księcia z Kyrgios, ale dlatego, że chciałaby mieć już chłopca, który traktowałby je w tak opiekuńczy sposób.

- Miłe panie, tutaj musimy się rozstać - powiedział łagodnie Edward i razem z Erykiem ukłonili się im, tak jak Ambrosius Constantine. - Życzymy wam przyjemnego wieczoru.

Każda uśmiechnęła się uroczo, zanim skierowała się w stronę różowych schodów. Sophie była jedyną, która musiała wybrać te prowadzące na wieżę Czystość.

 

W tym czasie Hector, Aidan i Alan wspinali się już po schodach do swoich pokoi. Jakiś czas temu musieli rozstać się z Damienem, który mieszkał w innej wieży, a teraz panowała pomiędzy nimi cisza, ponieważ każdy najwyraźniej się zamyślił. Aidan zastanawiał się jak pójdzie mu na jutrzejszych zajęciach, przy okazji próbując od czasu do czasu pozbyć się cały czas powracającego obrazu Stephanie, który chyba nie zamierzał szybko opuścić jego głowy. Hector natomiast rozmyślał o Damienie, z którym zdążył się zakolegować, a także o jego siostrze Magdzie, którą uznał za niezwykle intrygującą.

Korytarze męskich wież były równie pięknie i bogato zdobione jak damskie, ale wzory nie były tak delikatne i subtelne. Dominowały proste motywy roślinne, ale również sceny bitewne, oraz wspaniałe płaskorzeźby czterech żywiołów: płomienie, spienione morskie fale, czy bryzy, na które wystarczyło tylko spojrzeć, by prawie poczuć na skórze orzeźwiający powiew.

Prawdziwy szok mogli odczuć jednak dopiero, gdy znaleźli się w swoim pokoju. Tylko Hector, który wcześniej już tu przecież był, od razu podszedł do jednego z szerokich łóżek i usiadł na nim, obserwując z przyjemnością ich reakcję.

Malowidła na ścianach ewidentnie miały stworzyć wrażenie przebywania we wspaniałym lesie, pełnym świetlików, tajemniczych roślin i promieni słońca, przebijających się przez gęste korony drzew. W prześwitach można było zauważyć wyraźne wizerunki mężczyzn ćwiczących szermierkę, bądź dumnie siedzących na koniach i obserwujących okolicę. Podłoga wykonana była z ciemnego, polerowanego drewna i leżało na niej pełno puchatych dywanów, które wyglądały na zwierzęce skóry. Dzieła dopełniał wspaniały żyrandol, który zdawał się być opleciony cienkimi gałązkami. Poza tym na jednej ze ścian znajdowały się kolejne, również zdobione drzwi, prowadzące ewidentnie do łazienki.

- Pięknie, prawda? - powiedział Hector.

 

Bagaże Aidana i Alana wciąż leżały nietknięte na jednym z dywanów, dwa łóżka czekały na swoich lokatorów. One również zdawały się być wykonane z najwyższej jakości drewna, a ich baldachimy także zostały przyozdobione liśćmi i paprociami. 

- Jeśli chcesz, możesz wziąć to przy oknie - zaproponował Aidan, gdy w końcu otrząsnął się ze zdziwienia. Teraz na jego piegowatej twarzy malowało się prawdziwe szczęście, jakby nie mógł sobie wymarzyć lepszego pokoju.

Rzeczywiście, jedno z łóżek stało w pobliżu ogromnego okna, za którym wyraźnie widać było Zatokę Połowiczną i górującą nad nią wieżę Dyrektora Akademii. 

Chociaż pokój stylizowany był na las, jakimś cudem nie tworzył mrocznego wrażenia. Liczne prześwity i jasne wzory na ścianach sprawiały, że wszystko i tak było świetliste i przestrzenne.

Jeśli chciałoby się go opisać jednym słowem, to odpowiednim byłoby chyba po prostu... przytulny.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

W końcu od czasu gdy Sophie poznała swoje współlokatorki dopiero teraz poczuła się jakby była we właściwym miejscu stworzonym właśnie dla niej. Nie miało teraz znaczenia, że cały dzień musiała znosić współlokatorki, które najwyraźniej były wrednym żartem Dyrektora. Taka była prawda, bo zdecydowanie żadna z nich nie pasowała do Akademii. Oczywiście nie licząc, Nerysy, z którą dobrze jej się rozmawiało. Słysząc o tym, co mogłaby robić z tymi nowo poznanymi księżniczkami poczuła wręcz wzruszenie. Nawet nie zwróciła uwagi na ton ze strony Emeraldy. Jednak taka była prawda i powinna jeszcze jutro porozmawiać o tym z dziekan Dovey. W końcu ona była niczym delikatny piękny kwiat, a tamte z pewnością nie można powiedzieć by były choć trochę delikatne. Sama jej skóra była niczym jedwab, w którym zresztą również zwykle spała. Nawet wśród najpiękniejszych dwórek swojego rodzinnego królestwa się wyróżniała. A teraz przydzielono ją do dwóch dzikusek, niebezpiecznych dla wszystkich wokół. Lucinda miała racje, nigdy nie wiadomo co takim mogło strzelić do głowy.

 

- Dziękuje - powiedziała naprawdę szczerym oraz wzruszonym tonem, który teraz na pewno nie był udawany. - To naprawdę wiele dla mnie znaczy, jesteście po prostu niesamowite - mówiła nadal będąc wzruszoną. Miała co prawda nadzieje, że tamte szybko nie zdadzą, bo wtedy będzie miała własną komnatę dla siebie. Jednak w ciągu tych kilku spędzonych chwil z nimi nie była pewna czy zdoła wytrzymać choć jedną noc wspólnie z tymi dwoma, a co dopiero czekać, aż nie zdadzą. Obecne tu księżniczki miały racje, musiała to jak najszybciej wyjaśnić. Jednak zanim to zrobi musi dać do zrozumienia tej rudej dziewczynie by zostawiła jej kuzyna w spokoju i przestała się mieszać.

 

Niedługo później doszła już z nimi do głównego holu, coraz bardziej obawiając się powrotu do komnaty. Spoglądała na pocałunek księcia Abraxasa i damy jego serca czują pewne wzruszenie tym. Mimo całego swojego charakteru, miłość i na nią działała poruszająco. Ponownie wróciła na ziemię, słysząc pożegnania książąt z nimi. Naprawdę chciała by któryś z nich z nią poszedł, by stanął w jej obronie przed tymi niebezpiecznymi dziewczynami, jeśli zaszłaby taka konieczność. Jednakże zaraz wszyscy zniknęli z jej oczu, idąc w swoje strony i zostawiając ją samą. Stała chwilkę w samotności, jakby nadal się obawiając wrócić i wtedy właśnie spojrzała na swoją parasolkę i lekko uśmiechnęła się w jej kierunku, aż w końcu westchnęła i ruszyła do swojej komnaty, starając się odgonić złe myśli.

 

Szkoda mi było, że Damien nie mieszkał z nami. Wydawał się interesować ciekawymi tematami, o których mogliśmy sporo pomówić. Niestety w komnacie mogło nas być tylko trzech. Jednakże Aidana już całkiem polubiłem. Nigdy nie obchodziło mnie czyjeś pochodzenie, poza tym miał coś czego większość bufonów tu nie miała, a było to dobre serce. Natomiast Hectora znałem bardzo krótko, ale przez ten niewielki okres czasu wydał się bardzo sympatyczny, więc cieszył mnie fakt, że mogłem dzielić komnatę z kimś takim. Niestety w drodze do pokoju nie było możliwości się lepiej poznać, bo wszyscy najwyraźniej zagłębili się w świecie własnych myśli. Nie chciałem im przeszkadzać, więc zrobiłem tak samo. Głównie planowałem jak wydostać się na swój wieczorny trening. Współlokatorzy to jedno, ale wyminięcie wróżek może być problemem. W pewnym momencie przeszła mnie myśl czy z Elisabeth wszystko w porządku. Pokręciłem lekko głową odganiając tę myśl. To oczywiste, przecież co niby miałoby się jej stać? Tak właśnie mijała mi droga, aż nie dotarliśmy na miejsce.

 

Przez całą drogę oraz przez natłok swych myśli nie bardzo przyglądałem się korytarzowi, ale dochodząc do komnaty nie było możliwości by nie zauważyć jak ona wygląda. Malowidła, które jako pierwsze uderzyły w moje oczy wprawiły mnie w zachwyt tak wielki, że zaniemówiłem, stojąc i patrząc na nie z szeroko otwartymi oczami. Naprawdę uwielbiałem takie malowidła łona natury, a na pewno bardziej niż proste ściany. Dodatkowy wizerunek szermierzy też wyjątkowo uprzyjemniał wnętrze komnaty. Podłoga prezentowała się równie dobrze, chociaż dywany to jak dla mnie była już lekka przesada. Żyrandol natomiast dodawał tu kolejnego uroku. Moje oczy w końcu skierowały się na łóżka, które czekały najwyraźniej na nas. Hector zdążył już swoje wybrać, wszystko wskazywało, że już wcześniej tu był. Choć nic nie mówiłem zależało mi by spać przy oknie. Głównym powodem było to, że zawsze lubiłem podziwiać nawet w domu naturę choćby z okna wieczorami. Więc gdy tylko usłyszałem Aidana skierowałem zaraz wzrok na niego.

 

- Dziękuje, nawet nie wiesz jak się cieszę - powiedziałem, zbliżając się do łóżka i oceniając jego miękkość, aż nie odwróciłem się do swych współlokatorów. - Jeśli chcecie możecie skorzystać przede mną z łazienki. mogę iść ostatni - dodałem z uśmiechem. Poza tym, że naprawdę jakoś specjalnie nie zależało mi na kolejności, to tak będzie mi po prostu łatwiej się wymknąć, gdy ci najpewniej już zasną, gdy ja w tym czasie będę się mył. Wtedy będzie mi po prostu łatwiej się stąd urwać.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Jeśli Thomas myślał, że Elvira tak po prostu zaakceptuje jego wymówkę, to znaczyło, że wciąż nie poznał jej nieustępliwej natury badacza. Co prawda odstąpiła krok do tyłu, zupełnie jakby miała za chwilę odwrócić się i odejść, ale wciąż wbijała w niego spojrzenie. Jej niebieskie oczy lśniły chytrze i chyba tylko po nich dało się zauważyć tę nigdziarską naturę, która sprawiła, że Dyrektor wybrał ją mimo delikatnej, typowo zawszańskiej urody.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytania - powiedziała sztucznie urażonym tonem, ale wciąż się uśmiechała. Ciężko było stwierdzić o czym myśli, co czuje i po co jej tak właściwie te informacje.

A ona się po prostu bawiła. 
Wiedziała, że jeśli dziś nie wyciągnie od niego odpowiedzi, to i tak zrobi to wkrótce. Wciąż jednak badała jego reakcje, analizowała słowa i zachowanie, które z każdą chwilą coraz bardziej ją intrygowały. Chłopak ewidentnie był przy niej zawstydzony i zestresowany, co kłóciło się z jego obronną i agresywną postawą wobec wszystkich innych. 

Ludzie reagowali na nią różnie. Widziała dzieci w szkole, które bały się jej do tego stopnia, że wystarczyło, że na nie spojrzała, a one już umykały jak przed wilkiem. Widziała dorosłych, których intrygowała jej dociekliwość, a także takich, którzy zbywali ją machnięciem ręki. Widziała ludzi, którzy próbowali się z nią zaprzyjaźnić, podejmując te kilka daremnych prób. Widziała też wielu zakochanych w niej chłopców, a pierwszym z nich był Aidan, na którego wspomnienie miała ochotę przewrócić oczami z irytacją. Zapamiętała bardzo dobrze moment, w którym podarował jej różę, ponieważ to stało się przecież właśnie wtedy. Gdy patrzyła na piękny kwiat w swoich dłoniach i ze zdziwieniem zrozumiała, że nie czuje w związku z nim absolutnie nic. Gdy uniosła wzrok na piegowatego chłopca i doszła do wniosku, że nadzieja w jego oczach tylko ją drażni. Gdy upuściła różę na ziemię i podeptała ją, tak naprawdę tylko po to, żeby coś zbadać. Wtedy, gdy patrzyła na łzy zbierające się pod jego powiekami, na dzieci, które cicho się z niego naśmiewały, na to jak szybko od niej ucieka, po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że być może powinna rozważyć zmianę stron. Wiedziała, że jako zawszanka powinna zmusić się do współczucia. Wiedziała, że jako zawszanka powinna zmusić się do przeproszenia go. I zdecydowanie powinna stłamsić tę pogardę, jaka właśnie wykrzywiała jej usta. Ale ona nie zamierzała do niczego się zmuszać ani niczego tłamsić. Cała ta scena na rynku była niepotrzebna i patetyczna, Aidan zapraszając ją na spacer tylko odebrał jej kilka minut z życia. To było logiczne.

Przestała wspominać przeszłość i ponownie skupiła się na Thomasie, posyłając mu jeszcze jeden ostry uśmiech.

- Prędzej, czy później i tak się tego dowiem. A teraz... miłego wieczoru. Dla własnego dobra lepiej znajdź sobie lepszy pretekst do pobicia Christiana niż zemsta za dziewczynę. Nie jesteś rycerzem, a ja nie jestem twoją damą serca - szarpnęła za klamkę i wyszła.

Kiedy wracała po schodach na górę miała dziwne wrażenie, że jej kroki są jakoś bardziej lekkie i sprężyste, choć sama nie wiedziała dokładnie dlaczego.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas

Widząc jak nieco się cofnęła, Thomas odetchnął w myśli. Naprawdę nie chciał o tym rozmawiać, bo nawet on sam tego do końca nie rozumiał. Ulga szybko minęła wraz z chwilą, gdy zobaczył jej wzrok. Tak wzrok, który mówił więcej niż jakiekolwiek słowa. Miał nadzieje, że nie będzie tego dalej kontynuować, gdy usłyszał od niej, że miga się od odpowiedzi na jej pytanie zdał sobie sprawę, że ta tak łatwo sobie nie pójdzie. Znacznie później albo i wcale dodał sobie w myśli na jej kolejne słowa, widząc jak w końcu odchodzi. Jak mogła odkryć coś czego i on do końca nie rozumiał? Nie mogła tego zrobić. Miała mimo to racje co do jednego, nie był rycerzem. Co prawda słyszał w baśniach o czarnych upadłych rycerzach, ale i do takich się nie zaliczał, taka była prawda. Natomiast Elvira nie była damą jego serca i nigdy nie będzie, bo nigdziarze nie kochają. Dlaczego więc nie chciał do końca przyjąć tego do siebie?

 

Powoli ruszył pod prysznic. Zdjął z siebie spodnie, buty jak i tunikę nigdziarską, a następnie stanął pod prysznicem wpatrując się w sufit, gdy czuł jak woda spływa po jego ciele. Nie powinien nic robić, to nie była jego sprawa. Nigdy dla nikogo nic nie robił, bo nigdy nikogo nie obchodził odkąd wszystko stracił. Jednak wciąż przed jego oczy powracał niczym fatum obraz siniaków na szyi Elviry i widok twarzy Christiana, który cieszył się jej bólem. Gdy za każdym razem próbował odegnać ten obraz on wciąż powracał, sprawiając, że wściekał się coraz bardziej. W pewnym momencie zacisnął dłoń w pięść i uderzył nią w ścianę, marszcząc przy tym wściekle brwi. W końcu sięgnął po swoje mydło i zaczął dokładnie myć całe ciało. Zmył przy okazji z siebie krew, która wylała się z rozdrapanej blizny przez bestie. W końcu, gdy skończył prysznic, powoli wyszedł i zaczął się dokładnie wycierać. Wiedział już, co należy teraz zrobić.

 

Gdy skończył to wszystko, ruszył w stronę komnaty. Na jego twarzy nie sposób było zobaczyć emocji. W końcu, gdy dotarł na miejsce szarpnął drzwi komnaty i wszedł ciężkim krokiem. Zamknął za sobą drzwi, po czym spojrzał najpierw na Navina, a potem na odwróconego do niego plecami Christiana, który już leżał w łóżku. Nagle Thomas rzucił niedbale na ziemię swoje rzeczy i ruszył ku niemu, a gdy tylko się zbliżył chwycił Christiana za kark tak mocno, że go zrzucił z łóżka na ziemię. Christian był skołowany tym, co się stało. Najpierw spojrzał na Navina, a potem dopiero na Thomasa. Widząc wyraz jego twarzy wiedział, że nie ma co nawet rozmawiać. Podniósł się w jednej chwili w czym Thomas mu nawet nie przeszkadzał. Nie miał zamiaru dać się znów ośmieszyć przez tego niby nigdziarza. Zamachnął się ręką w stronę Thomasa by uderzyć go z całej siły pięścią, było to jednak na nic. Mimo, że Thomas był całkiem wysoki i dobrze zbudowany okazał się również niezwykle zwinny. To mu wystarczyło by zrobić zręczny unik i uderzyć Christiana pięścią w brzuch. Chłopak nabity na rękę przeciwnika nie był nawet w stanie utrzymać śliny w ustach, która wypłynęła na rękę kata, a potem padł na ziemi próbując się podnieść. Tym razem Thomas nie czekał i kopnął go w żebro, na tyle mocno, że Christian potoczył się w stronę swoich rzeczy. Thomas patrzył na niego zimnym wzrokiem.

 

- Prosiłem o coś, a ty nawet nie umiałeś tego zrobić - powiedział ponuro Thomas w kierunku chłopaka. Christian nic nie mówił nadal leżąc wśród swoich rzeczy, więc Thomas znów ruszył w jego kierunku. Gdy tylko się zbliżył do niego, Christian w jednej chwili się podniósł uzbrojony w nóż. Najwyraźniej miał go ze sobą w kufrze. Zamachnął się bronią, ale Thomas w ostatniej chwili zrobił unik przez co atak tylko naciął mu lekko rękaw. Christian nadal stał z nożem, patrząc na Thomasa, który teraz przyjął pozycje defensywną. Christian, więc przeszedł do ofensywy i nie dbając o nic zamachnął się nożem celując w serce Thomasa. Gdy miał zadać śmiertelny cios, Thomas chwycił jego rękę i ją wykręcił z taką siłą, że Christian puścił nóż i wrzasnął z bólu, wtedy też dostał potężny cios pięścią w twarz i legł na ziemi. Gdy próbował się pozbierać Thomas znów do niego podszedł i szarpnął go za jego ciuchy podnosząc w powietrze. Christian patrzył w stronę Navina, mając nadzieje, że ten coś zrobi. Chociaż chwyci jego nóż i spróbuje dźgnąć Thomasa. Sam Thomas ignorował drugiego współlokatora, co nie znaczyło, że nie był gotowy na taki nagły atak.

 

W jednej chwili po całym pokoju rozniosły się żałosne jęki Christiana, gdy Thomas uderzył go kilka razy pięściami po twarzy jak i reszcie ciała, aż w końcu go puścił. Wpatrywał się w niego dobrą chwilę, aż w końcu jak nigdy nic odszedł w stronę swojego łóżka. Nic nawet nie powiedział do Navina tylko się położył wcześniej zbierając swoje rzeczy z podłogi. Natomiast Christian leżał jeszcze dobrą chwilę na ziemi. Nienawidził bólu, co zresztą pokazał już w sali udręki, a obecny był dla niego znacznie mniej przyjemny. Dobre kilka minut zbierał się z podłogi, starając się dojść do siebie, ostatecznie zaczął się czołgać, aż doczołgał się do łóżka, na którym się położył. Wiedział dobrze za co Thomas go tak pobił, ale nie odważył się otworzyć ust, zresztą nie miał ochoty teraz nic mówić będąc nie tylko obolałym, ale i mając jeszcze bardziej zranioną dumę. Wiedział na pewno jedno, Thomas nie był nigdziarzem ani zawszaninem, był tego pewny. On był potworem, który nie powinien był trafić do akademii. Ktoś taki powinien skończyć, jako karma dla wilków.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Kiedy Sophie weszła do pokoju na wieży Czystość, Elisabeth właśnie wychodziła z łazienki. Jej długie, rude włosy opadały teraz mokrymi strąkami na plecy, ale nie wydawała się tym jakoś specjalnie przejmować. Na sobie miała piżamę Stephanie, która leżała na niej zadziwiająco dobrze. Obydwie dziewczyny miały podobny wzrost i budowę, więc z pożyczaniem ubrań nie mogło być u nich żadnych problemów. Ciemnobrązowe, luźne spodnie i beżowa koszulka z rękawami do łokci będzie na pewno wygodniejszym strojem do ucieczki niż długa koszula nocna, którą pewnie i tak zostawi tutaj, żeby nie przywodziła jej w domu złych wspomnień. W rękach trzymała niedbale złożony mundurek zawszanki i kryształowe pantofelki, które od razu gdy tylko mogła zamieniła na puchowe kapcie.

Co prawda zauważyła przybycie Sophie, ale zdobyła się tylko na rzucenie jej krótkiego, niezbyt przyjemnego spojrzenia. Nie było sensu wszczynać kłótni, jutro i tak jej tu już nie będzie.

Stephanie najwidoczniej też zdecydowała się na ignorowanie drugiej współlokatorki, choć zapewne z zupełnie innych powodów. Siedziała boso na łóżku z własną piżamą na kolanach i kiedy tylko Lisa wyszła z łazienki, wstała, wciskając na stopy przywiezione z Lisiego Gaju płaskie pantofle.

- Szybko się uwinęłaś. Mnie też nie powinno to zająć dużo czasu - rzuciła niedbale w przestrzeń, a Lisa założyła mokry kosmyk za ucho i wzruszyła ramionami.

Wieczorna kąpiel była dla niej wystarczającym "zabiegiem pielęgnacyjnym" i zamierzała od razu wsunąć się do swojego łóżka i udawać sen do czasu, gdy pojawi się możliwość ucieczki.

 

Tymczasem w wieży Honor chłopcy również przygotowywali się do snu. Aidan zdecydował się przyjąć propozycję Alana i jako pierwszy poszedł do łazienki. Zaraz potem mogli usłyszeć cichy dźwięk lecącej wody, dziwnie wytłumiony, zupełnie jakby łazienka posiadała specjalnie zaczarowane ściany. Hector przez jakiś czas gmerał w swoim kufrze. Zabrał ze sobą tylko jeden, za to bardzo ładny, wyraźnie zdobiony ręcznie. Można było na nim znaleźć przyczepione muszle oraz coś co wyglądało na ususzone wodorosty. Z malutkich, kolorowych kamyków ułożony został napis "Hector z Nibylandii".
- Kiedy dzieci w Nibylandii dowiedziały się, że dostałem bilet, bardzo chciały upiększyć mój kufer. Wygląda trochę śmiesznie, ale jak mógłbym im odmówić - powiedział niezręcznie chłopiec, jakby spodziewał się, że Alana zastanawia ta sprawa. 
W końcu udało mu się znaleźć piżamę. Kiedy się wyprostował trzymał w ręku również małą, drewnianą szkatułkę. Zanim ją otworzył, wstał z łóżka i zbliżył się nieco do Alana. Okazało się, że w środku znajdują się trzy piękne, duże muszle, które miały nie tylko niecodzienne kształty, ale również wydawały się mienić kolorami.
- Proszę, weź sobie jedną na szczęście. Syreny zebrały je na dnie laguny i powiedziały, że jedna jest dla mnie, a pozostałe dwie dla moich przyszłych współlokatorów. Nerysa też takie dostała - uśmiechnął się uprzejmie, choć wciąż wyglądał nieco smutno. Był też trochę nerwowy, jakby nie był pewien, czy Alanowi spodoba się taki dar i czy w ogóle go przyjmie.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Uśmiechnąłem się delikatnie, widząc, że nikt nie ma przeciwwskazań by poszli pierwsi skorzystać z łazienki. Nie bardzo chciałem im mówić co planuje i to nie dlatego, że im nie ufałem, bo tak z pewnością nie było. Zarówno Hector jak i Aidan wydawali się być naprawdę mili. Zwłaszcza, że Aidana już nieco poznałem, więc mogłem być co do niego pewny. Jednak nie byłem pewny czy któryś z nich nie chciałby zaraz iść ze mną. Zwłaszcza Aidan mógłby być chętny, ale ja nie chciałem nikogo narażać na kłopoty własnymi pomysłami. Poza tym musiałem chwilę pobyć samotnie i zebrać spokojnie myśli. W chwili, gdy Aidan zaczął odchodzić, ja usiadłem w oknie, co jakiś czas patrząc na Hectrora to na krajobraz za oknem jak i samotną wieże Dyrektora Akademii. Sam Hector miał bardzo ciekawy kufer, nim zdążyłem o cokolwiek zapytać ten jakby czytał mi w myślach i wszystko wyjaśnił. W odpowiedzi lekko się uśmiechnąłem znów zwracając się do okna, przynajmniej do czasu, aż Hector ponownie się odezwał i podszedł w moim kierunku. W osłupieniu słuchałem go, patrząc to na muszle to na niego. Nigdy nie dostałem jeszcze tego rodzaju podarunku, aż nie wiedziałem, co powiedzieć.

 

- Dziękuje, to naprawdę szlachetny gest - powiedziałem ze szczerym uśmiechem, sięgając po jedną z muszli. - Głupio mi Hectorze, gdyż ja nie sprowadziłem ze sobą żadnych podarków poza białą różą, którą już podarowałem w momencie rozpoczęcia - Taka była prawda. Poza śniegiem, który przypominał mi dom jak i różami, które tam rosły nie było nic, co by mogło mi go przypomnieć. - Na pewno tego nie zapomnę, możesz być pewny - dodałem uderzając lekko pięścią w pierś. - Mało podróżowałem poza granicę mego domu, ale czytałem wiele o twym. Nibylandia zawsze wydawała mi się jedną z tych najbardziej magicznych krain w Puszczy. Mam nadzieje, że będę mógł kiedyś ujrzeć jej piękno - Nadal nie byłem pewny co mnie czeka w przyszłości, zwłaszcza teraz. Gdy znów targnęło mną zwątpienie w siebie, ponownie przypomniały mi się słowa pocieszenia ze strony Elisabeth. Nie wiedziałem dlaczego, ale podziały na mnie niezwykle krzepiąco.

 

Gdy Sophie kierowała się do komnaty, coraz bardziej bała się tego co tam ujrzy zwłaszcza, gdy teraz była sama z tymi dwiema. Tak bardzo jej teraz brakowało towarzystwa innych prawdziwych księżniczek. Nie była pewna czy jej współlokatorki nawet nie podpaliły pod jej nieobecność komnaty, wcale by się nie zdziwiła gdyby tak było. W końcu powoli weszła do pokoju. Gdy ujrzała, że komnata jest taka jak dawniej, w duchu odetchnęła z ulgą. No tak, przynajmniej było tak, aż nie zobaczyła tej rudej dziewczyny, która właśnie wyszła z łazienki, na dodatek po jej włosach wiedziała, co robiła nie dawno. Poczuła, że robi jej się słabo na samą myśl i chyba zaraz zemdleje. W momencie, gdy usłyszała te drugą, to zrobiło jej się jeszcze bardziej niedobrze, miała wręcz wrażenie, że te ją ignorują. W końcu nie wytrzymała i otworzyła usta.

 

- Chwileczkę - powiedziała w kierunku Stephanie. - Najpierw ja pójdę, samo to, że ona się wykąpała pierwsza - dodała, patrząc na rudą dziewczynę i lekko się przy tym krzywiąc. - Mnie przeraża, ale jeszcze miałabym umyć się po was obu? - Ponownie spojrzała na Elisabeth. - Nie jestem nawet pewna czy nie zarażę się czymś po niej - Lekko zbladła na samą myśl. - Nawet nie wiadomo czy nie miałaś jakiś pluskw lub kleszczy po wyciecze do Puszczy. Pewnie nawet nie umyłaś po sobie dokładnie wanny. Na dodatek nie zdziwię się jeśli ten dramat na twojej głowie zatkał odpływ. Teraz mogę złapać trądzik, a może i trąd - Pobladła jeszcze bardziej. - Moja skóra jest delikatna niczym jedwab, nie mogę żyć w takich warunkach - Nagle znów spojrzała w kierunku Elisabeth. - Poza tym prosiłabym byś zostawiła mojego kuzyna w spokoju. Złapałaś jego różę, wspaniale, ale on nie jest tobą zainteresowany, zrobił to tylko dlatego, że zawsze współczuł czytelnikom, nic poza tym. On jest księciem i następcą tronu, więc powinien obracać się w odpowiednim towarzystwie

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Przez dłuższą chwilę w pokoju na wieży Czystość panowała cisza. Lisa i Stephanie obserwowały Sophie z dwóch różnych końców pokoju i ciężko było wyczytać cokolwiek z ich twarzy. W pewnym momencie dziewczyna z Lisiego Gaju zmarszczyła gniewnie brwi i ruszyła do przodu, zupełnie jakby miała zamiar zaatakować Sophie. Tak naprawdę jednak tylko ją wyminęła i stanęła bliżej Lisy, która wciąż tkwiła w jednym miejscu, trzymając w ramionach swoje rzeczy.

Teraz obydwie stały przed drzwiami do łazienki jak strażniczki. 

- Nie przejmuj się - ruda dziewczyna odezwała się jako pierwsza, zaciskając zęby i siląc się na spokój, choć tak naprawdę sama nie wiedziała dlaczego. Być może chodziło o to, że widziała tę dziewczynę po raz ostatni, a nie lubiła kończyć znajomości kłótniami? Cóż, w każdym razie na pewno nie będzie za nią tęsknić. - Profesor Dovey wyczyściła mnie wcześniej z gałązek i robali - przygryzła wargę tak mocno, że poczuła smak krwi. - Poza tym, gdybym to ja miała tak paskudny charakter to nie martwiłabym się o wygląd - no dobra, może jednak nie potrafiła się powstrzymać. - I nie mów za swojego kuzyna, jakbyś była jego posłańcem. Jeśli nie będzie chciał ze mną rozmawiać to sam mi o tym powie - skoro i tak jej tu jutro nie będzie, to powinna dla zwykłego spokoju się zgodzić na jej żądania, ale z jakiegoś nieokreślonego powodu to właśnie one zdenerwowały ją najbardziej.

Być może dodałaby coś jeszcze, gdyby nie to, że Stephanie szturchnęła ją łokciem w bok, zarzucając przy okazji piżamę na ramię. Obydwie były wyższe od Sophie, pewnie dlatego, że miały typowo atletyczne sylwetki. Spojrzała na nią ze zdziwieniem, bo spodziewała się, że dziewczyna również zdenerwuje się obelgami księżniczki, ale na twarzy Stephanie malował się tylko drobny uśmiech, który wydał jej się jakoś jeszcze bardziej złowieszczy

- Wybacz mi, wasza wysokość - powiedziała wyraźnie ironicznie, krzyżując ramiona. - Ale ja umyję się pierwsza. Nie goliłam pach od dwóch miesięcy. 

Lisa, której wystarczyło jedno spojrzenie na jej twarz, by zrozumieć, natychmiast to podchwyciła.

- Nóg pewnie też, co? - uniosła przy tym jedną dłoń do ust, żeby powstrzymać śmiech.

- A to nogi się w ogóle goli? Myślałam, że to dodatkowe ocieplenie na chłodne miesiące - Stephanie udała zaskoczenie, przyciskając dramatycznie rękę do serca.

Teraz Lisa nie mogła już powstrzymać otwartego śmiechu.

- Ale niech się wasza wysokość nie martwi. Skoro kąpiele błotne mają właściwości odżywcze, to kąpiel z moimi włosami też na pewno nie będzie taka zła - Stephanie wzruszyła ramionami.

Teraz śmiały się obydwie, a zaraz potem Lisa usiadła na swoim łóżku, opierając się o jedną z czterech kolumienek. W tym właśnie momencie drzwi do pokoju nieśmiało się otworzyły. Pojawiła się w nich drobna, cicha dziewczyna o ciepłych, brązowych oczach i długim, starannie zawiązanym warkoczu w pięknym kasztanowym odcieniu, wpadającym nieco w wiśnię i czerwień. Były one nieco wilgotne, co wskazywało na to, że już się umyła.

- Dobry wieczór. Jestem Aria - powiedziała cicho, kłaniając się lekko i przesuwając wzrokiem od stojącej zaraz obok niej Sophie do Stephanie i siedzącej na łóżku Lisy, wyraźnie nieco zaskoczona - Chciałam tylko zapytać... - zająknęła się. - ... czy któraś z was miałaby może pożyczyć masło kokosowe albo podobny krem? - przygryzła dolną wargę. - Wiem, że to niecodzienne pytanie, ale zwykłe mydło nie działa na dłoniach Dayli. Ona ma tam... takie wzory - jej głos nieco osłabł.

- Ja nie mam ze sobą nic z domu - odpowiedziała Lisa, unosząc ręce - Przykro mi.

- Na mnie nie patrz, nie pakowałam takich rzeczy - Stephanie do Arii odzywała się już znacznie uprzejmiej i cieplej.

 

W tym czasie w wieży Honor Hector wzruszył ramionami, uśmiechając się lekko do Alana.

- Nie przejmuj się. Podarunki dla współlokatorów w Akademii to taki typowo nibylandzki zwyczaj. Wątpię, by ktokolwiek inny to robił.

Podszedł z powrotem do swojego łóżka, kładąc na nim szkatułkę.

- W sumie to prawda, Nibylandia jest piękną krainą. Mówią też, że jedną z najszczęśliwszych w całej Puszczy. Ale ja za to nigdy nie widziałem śniegu na własne oczy, a bardzo bym chciał. Może kiedyś będę miał okazję - ściągnął okulary i złożył je na szafce obok łóżka, przygotowując swoją piżamę.

Chwilę później z łazienki wyszedł Aidan. Kropelki z mokrych włosów skapywały mu na piegowaty nos. Na sobie miał proste spodnie oraz koszulkę z długim rękawem i kilkoma sznureczkami, które wiązały się ze sobą na piersi. Jeśli dodać do tego, że był w tej chwili boso, wyglądał jak typowy przedstawiciel rolniczego plebsu. Ewidentnie się tym jednak nie przejmował, a miękkie dywany i tak sprawiały, że noszenie kapci nie było konieczne. Gdy tylko Hector go zobaczył, to wstał i jemu również zaproponował pamiątkę. Chłopak z Nottingham był tak samo speszony jak Alan i tłumaczył się w podobny sposób, ale Hector po raz kolejny machnął na to ręką i wkrótce sam zniknął w łazience.

Teraz Aidan leżał na swoim łóżku i przyglądał się trzymanej w ręku muszli, obracając ją tak, by w różny sposób odbijała światło padające z żyrandola.

- Wydaje się całkiem fajny, nie? Ten Hector. Dobrze, że trafił nam się on, a nie jeden z tych napuszonych książąt. Już i tak wystarczy, że będziemy musieli ich znosić na lekcjach i korytarzach - odwrócił się na brzuch i westchnął. - Jak ci się podoba ta Akademia? Jak dla mnie... no wiesz... z jednej strony jest fajnie. Ładnie, można się wiele nauczyć i jedzenie dają pyszne. Do tego cały ten prestiż i tytuł księcia - wnioskując po tonie jego głosu, Aidan wcale nie był do końca zadowolony z tego ostatniego. Zaraz jednak przeszedł do przyjemniejszej rzeczy. - No ale może dzięki temu będę miał naprawdę okazję stać się towarzyszem Robin Hooda. Skoro on jest postacią baśniową i ja teraz też będę - uśmiechnął się lekko i podniósł, odkładając muszlę na szafkę. - W sumie to najważniejsze, żeby sobie poradzić w szkole, nie? Potem nie ma co się przejmować, dobro i tak zawsze wygrywa - podciągnął kolana pod brodę. - Więc nawet nie musimy się specjalnie starać, nawet jeśli to trochę dziwne. No ale nie ma co narzekać, tylko się cieszyć, że mamy takiego Dyrektora - pokręcił głową. - Jestem tylko ciekawy co będzie, jak on umrze i zastąpią go kimś nowym. Twoja kuzynka dziś o tym mówiła - zmarszczył brwi, jakby coś go zastanawiało. - A w ogóle wiadomo ile ten Dyrektor ma lat?

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Uśmiechnąłem się, słysząc o Nibylandzkim zwyczaju, który moim zdaniem wydawał się naprawdę piękny. Można było tak nawiązać z kimś bliską relacje. Oczywiście wiedziałem, że nie każdy w Akademii przyjąłby taki gest. Wiele książąt oczekiwałoby raczej czegoś innego niż muszli jako podarunku. Najpewniej by uznali, że coś takiego może dać tylko księżniczka. Oczywiście ja się z tym zgadzać nie musiałem i nie chciałem. Słuchając dalej chłopaka zrozumiałem jak Puszcza jest zróżnicowana. Nie sądziłem nigdy, że dla kogoś śnieg może być obcy, podczas gdy dla mnie był codziennością. Tak samo jak i dla mnie Nibylandia była obcym miejscem.

 

- Więc gdy tylko zakończymy Akademię czuj się zaproszony do królestwa Śnieżnych Wzgórz - powiedziałem ze szczerym uśmiechem, na chwilę zapominając o tym, że Akademia może skończyć się dla nas zupełnie inaczej i wtedy żadne z nas nie zobaczy już swojego domu, przynajmniej nie tak jak byśmy chcieli. Pozostała nam nadzieja, a ona zawsze umiera ostatnia. Nagle spostrzegłem jak Aidan zakończył swoją kąpiel. Nie spodziewałem się by siedział tam godzinami, żaden z nas zapewne taki nie był. Nie zwróciłem uwagi na jego ubiór, choć był dla mnie nietypowy. Jednak czy powinno się oceniać kogoś po wyglądzie czy ubiorze? Oczywiście, że nie. Niedługo później Hector poszedł do łazienki. Zauważyłem jak wcześniej dał oczywiście prezent również Aidanowi. Widząc to wszystko lekko się uśmiechnąłem. Oczywiście spokój nie trwał długo, bo Aidan szybko zaczął rozmowę ze mną. Tak zdecydowanie, on był pełen energii. Słuchałem z uwagą jego słów, co chwilę też na nie odpowiadając.

 

- Zgadzam się w zupełności, Aidanie - Cieszył mnie fakt, że mimo, że byłem następcą tronu nie mierzono mnie tą samą miarą. - Nigdy nie chciałem tu trafić - Nagle zrobiłem się bardziej ponury. - Wiem, że to największe wyróżnienie w naszym świecie tu trafić, ale praktyki Akademii nie podobają mi się i nigdy zapewne to się w moich oczach nie zmieni. Nieważne jak bardzo by próbowali odwrócić problem miłym traktowaniem. Gdyby pozwolono mi wrócić do domu nie zawahałbym się nawet chwili by stąd odejść - Taka była prawda, choć polubiłem niektórych tu ludzi, to nie było miejsce dla mnie. - Jednak masz racje, kto wie czy nie spełnisz tu swego marzenia - dodałem z uśmiechem. - Nie możemy spoczywać na laurach, przyjacielu. Fakt wygrywaliśmy do tej pory, ale z każdym naszym zwycięstwem zło pragnie jeszcze bardzie również wygrać. A co do Dyrektora... To ja nadal nie jestem, co do niego przekonany. Zwłaszcza patrząc na kary, jakie daje się tu uczniom, czy ta cała tajemnica z tym co się z nami dzieje gdy nie zdamy. Na dodatek to porywanie Czytelników to barbarzyński zwyczaj - Lekko zmarszczyłem brwi nad tym myśląc. - Tak w sumie to nikt do końca tego nie wie, próbowałem się o nim czegoś dowiedzieć i wiem tylko tyle, że jest tu odkąd tylko była Akademia, oczywiście najpierw było ich dwóch, a teraz wciąż jest tylko ten jeden. Mimo wszystko nie sądzę by można mu było ufać i mówić o szczęściu

 

Sophie spoglądała to na rudą dziewczynę, to na te drugą. Naprawdę się bała, że zaraz coś jej zrobią. Jednak musiała to powiedzieć, bo po prostu nie wytrzymała na widok tego co tu zastała. A jeszcze na dodatek sama myśl o tym, że ta ruda ją cały dzień tylko denerwowała. Nie było więc niczym dziwnym, że gdy Stephanie się podniosła, Sophie lekko się cofnęła, starając się być gotową na atak, który nie nadszedł. Skierowała zaraz swój wzrok na rudą dziewczynę, gdy ta zaczęła do niej mówić. Spoglądała badając ją wzrokiem. Nie była i tak do końca przekonana czy faktycznie profesor Dovey mogła swoją magią coś tu zdziałać. To mogło przekraczać nawet jej zdolności. Otworzyła szeroko oczy dopiero gdy ta zarzuciła jej paskudny charakter. Jak ona mogła? Przecież była niczym kryształ i zachowywała się jak prawdziwa księżniczka. Zresztą miała się przejmować opinią byle Czytelniczki? Gdy ta zaczęła mówić o jej kuzynie dopiero się zdenerwowała. Ktoś taki jak ona powinien znać swoje miejsce, a nie interesować się członkami rodziny królewskiej. Skoro tak, to porozmawia z Alanem i jak zawsze ustawi mu odpowiedni pogląd na wszystko. Jeśli takie miała życzenie, to sam jej powie by dała mu spokój. Ona chciała jej tego oszczędzić, ale skoro to odrzuca, to jej wybór.

 

Nagle dostrzegła uśmiech Stephanie, który zaczął z jakiegoś powodu ją przerażać bardziej niż to jak wstała wcześniej z łóżka. Nie była pewna co planuje. Zwłaszcza, że obie dziewczyny były większe i zapewne silniejsze od niej. Nie spodobało jej się, gdy powiedziała do niej wasza wysokość, w tak drwiący sposób, miała złe przeczucia. Gdy powiedziała jej o braku depilacji okolicy pach od około dwóch miesięcy, Sophie otworzyła szeroko oczy, patrząc już tylko na Stephanie z obrzydzeniem niczym przenosiłaby nieuleczalną chorobę, którą zaraża samym dotykiem. Jednak, gdy do rozmowy włączyła się ta ruda, Sophie kierowała wzrok to z jednej na drugą. Słysząc o higienie Stephanie była niema już pewna, że jest nigdziarką i to w pełni zepsutą. Cała pobladła bardziej niż zwykle i czuła jak z żołądka przelewa jej się wszystko do gardła. Błagała w myśli by to był jakiś koszmarny sen. A jeszcze lepiej żeby jakiś książę na białym koniu przyjechał by ją uratować. Ktoś się pojawił, ale to nie był książę, a jedna z księżniczek, na jej widok Sophie od razu poczuła nadzieje, a gdy usłyszała jej prośbę szybko pobiegła do swoich kufrów.

 

- Oczywiście, daj mi chwilę - powiedziała Sophie z entuzjazmem grzebiąc w swoich rzeczach tak szybko, że nagle jeden z kufrów legł na ziemi. Dźwięk, który jednak wydał przy uderzeniu wskazywał, że jest tam coś niezwykle ciężkiego i nie mogły to być ubrania ani kosmetyki, a coś o czym najwyraźniej Sophie nie powiedziała Stephanie, gdy ta pierwszy raz pytała ją o zawartość kufrów. Sophie nie zwróciła na to uwagi grzebiąc w innym, w którym pełno było środków higienicznych. W końcu znalazła to czego szukała, a był to pojemniczek pełen masła kokosowego, o które prosiła Aria. Sophie się do niej ciepło uśmiechnęła i włożyła go w jej dłonie. - Gdybyście czegoś potrzebowały mówcie, chętnie pomogę - Byle tylko być daleko od tych dwóch owłosionych straszydeł, pomyślała i nagle znów spojrzała na Arie. - To dosyć nietypowa prośba i nie oczekuje oczywiście, że się zgodzisz, ale czy mogłabym prosić by wziąć kąpiel w waszej łazience? - spytała z nadzieją w oczach, lekko przy tym przekrzywiając głowę na bok.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Lisa przyłożyła dłonie do twarzy, żeby ukryć śmiech, gdy usłyszała prośbę Sophie. Stephanie wyglądała, jakby była w podobnym stanie i oparła czoło na framudze drzwi do łazienki. Aria natomiast objęła kruchymi dłońmi słoiczek masła kokosowego i wyjrzała ostrożnie przez ramię Sophie, wpatrując się w rozbawione dziewczyny.

- Dz...dziękuję - powiedziała ostrożnie, spoglądając na Sophie. Jej oczy były duże i jakby smutne, odbijało się w nich światło żyrandola. - Oczywiście. Jestem pewna, że Magda i Dayla się zgodzą, w końcu wszystkie się już wykąpałyśmy - zatrzepotała rzęsami. - Tylko będziesz musiała się troszkę pośpieszyć. Wkrótce cisza nocna i będziemy musiały być w swoich pokojach. To jeszcze raz... miłego wieczoru - dodała powoli, uśmiechając się nieśmiało w stronę Lisy i Stephanie, które odpowiedziały jej tym samym. Ruda dziewczyna pomachała nawet, jakby chciała dodać jej odwagi. 

Po tym jak Sophie i Aria wyszły, Stephanie spojrzała na Lisę. W jej rudawo-orzechowych oczach iskrzyły łzy rozbawienia.

- Widziałaś jej minę? Jeju, to było piękne.

- Cudownie ją załatwiłaś. I to bez żadnych obelg, brawo. Prawdziwa z ciebie zawszanka - powiedziała Lisa, szczerząc zęby.

- Prawda? - Stephanie odwróciła się, żeby wejść do łazienki, ale nagle zrezygnowała i obejrzała się przez ramię. - Ale ty wiesz, że ja tak naprawdę nie jestem yeti, nie?

Kolejny głośny śmiech był dla niej wystarczającą odpowiedzią.

 

Kiedy Stephanie poszła się wykąpać, pozostawiając po sobie ciszę, przerywaną tylko odległym szumieniem wody, rozbawienie rudej dziewczyny zaczęło znikać, zastępowane przez głuchy niepokój i smutek. Przez chwilę czuła się winna, jakby nie powinna się tutaj dobrze bawić i żartować ze współlokatorką, kiedy jej przyjaciółka, Adelia, prawdopodobnie przeżywa piekło w drugim zamku. Zagryzła wargę i po raz kolejny oparła łokcie na parapacie, żeby się mu przyjrzeć, ale niestety okazało się, że gęsta mgła nad Zatoką uniemożliwia jej teraz zobaczenie czegoś więcej niż kilku wystających z niej czarnych wieżyczek. Czy Adelia już się wykąpała? Czy już leży w łóżku, czekając na jej przybycie? Na pewno nie spała, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości.

No i najważniejsze pytania - czy uda jej się w ogóle do niej dotrzeć? Czy uciekną?

Nagle zdała sobie sprawę jak niewiele czasu zostało już do jej ucieczki. Stephanie za chwilę wyjdzie i położy się do łóżka, prawdopodobnie zasypiając dość szybko z uwagi na te wszystkie dzisiejsze wrażenia. Sophie pewnie też wkrótce wróci, a nawet jeśli nie, to nie zamierzała na nią czekać. Czarnowłosa księżniczka na pewno będzie zadowolona z jej nieobecności i nie będzie upraszać u profesorów, żeby sprowadzili ją z powrotem. Chociaż tyle dobrze.

Pomyślała o Stephanie i o tym jakim zaufaniem zaczęła ją darzyć praktycznie od samego początku.

Pomyślała o energicznym Kato, słodkiej Nerysie i zabawnym Aidanie.

Pomyślała o Alanie i o jego róży, którą przecież wciąż miała, włożyła ją do szuflady przy łóżku, kiedy wróciły do pokoju. 

Nagle zrobiło jej się jakoś tak smutno. Zaczęła szybko tłamsić to uczucie, przywołując w pamięci widok Adelii, która niezdarnie starała się odebrać jej piłkę na boisku, kilka razy się nawet przewracając. Nathana układającego zajączki na talerzu. Mamę przygotowującą śniadanie i tatę wychodzącego na patrol.

Wszystkie te wspomnienia sprawiały jednak tylko, że czuła się jeszcze gorzej. Przełknęła ślinę i po raz pierwszy od momentu porwania doszła do wniosku, że ma chęć sobie trochę popłakać. To jednak też szybko stłamsiła, biorąc głęboki oddech i mimowolnie prostując plecy.
Elisabeth z Gawaldonu nie płakała. Elisabeth z Gawaldonu działała.

Już wkrótce.

 

Aria wydawała się być nieszczególnie rozmowna. Gdy prowadziła Sophie schodami w dół, do kolejnego pięknego korytarza, gdzie mieścił się jej pokój, nie odezwała się praktycznie ani jednym słowem. Dopiero pod samymi drzwiami ciszę przerwały odgłosy spokojnej rozmowy. Aria otworzyła drzwi i gestem zaprosiła Sophie do środka. Pokój numer 49 nie różnił się zbyt wiele od pokoju numer 54. Jedyne, co dało się zauważyć to nieco inne malowidła na ścianach, choć wciąż w podobnej tematyce i bardziej miętowy odcień baldachimów, dywanów i pościeli. Na jednym z łóżek po turecku siedziała Magda, trzymając na kolanach jakąś książkę. Jej włosy były wciąż nieco wilgotne, a na sobie miała coś wyglądającego na delikatny szlafrok wykonany z drogiego materiału.

Nad jednym z ułożonych blisko siebie kufrów pochylała się druga dziewczyna, mniejsza i jakby młodsza, którą Sophie mogła zapamiętać jako tę ze złotą szminką na ustach. Teraz jej twarz była pozbawiona jakiegokolwiek makijażu, a długie, jasnobrązowe włosy, wcześniej wysoko upięte, związane zostały w długi, sięgający niemal do pasa warkocz.

- Udało ci się dos... oh - dziewczyna uniosła głowę i zauważyła Sophie. Nawet jej głos był cieńszy i jakby bardziej dziecinny. Na sobie miała długą koszulę nocną, wykonaną ze zwiewnego, ale o wiele bardziej powszechnego i taniego materiału. Uśmiechnęła się i lekko pochyliła głowę. - Cześć - kiedy złożyła dłonie przed sobą można było zauważyć na nich różne wymyślne wzory, wymalowane czymś ciemnym, prawdopodobnie jakimś rodzajem henny lub tuszu. - Rodzina nalegała, że powinnam wyglądać jak najlepiej podczas Ceremonii Powitalnej... - przekrzywiła głowę. - ...i jakoś reprezentować swoją krainę. Nie wiem po co, przecież trafił tu ze mną prawowity dziedzic tronu Piaszczystych Wydm i on na pewno zrobi to lepiej - zmrużyła lekko oczy. Miała bardzo długie i ładne rzęsy. - Niestety, nie pomyślałam o tym, by spakować jakiś tłusty krem do zmycia tego. Najlepsze jest masło kokosowe - spojrzała na Arię, która właśnie wyciągnęła w jej stronę słoik - Och, dziękuję - uśmiechnęła się w stronę Sophie.

Wtedy właśnie podeszła do nich Magda, która od samego początku uważnie przyglądała się ciemnowłosej dziewczynie i teraz najwyraźniej podjęła jakąś decyzję. Odłożyła książkę, wstała, wygładziła szlafrok i zbliżyła się do nich. Dygnęła przed Sophie uroczyście, wyciągając jedną nogę do przodu i dłońmi chwytając za boki swojego stroju jak prawdziwa dama.

- Księżniczka Magdalene ze Wzgórz Banialuki.

Kiedy Sophie jej odpowiedziała, Dayla nieco rozchyliła usta, najwyraźniej zdziwiona tą sceną.

- Z nami nie witałaś się w ten sposób.

Magda spojrzała na nie uspokajająco.

- Wiedziałam, że byście się spłoszyły - odczekała chwilę, a Aria i Dayla powoli się na siebie obejrzały, a potem skinęły głowami. - To książęcy sposób przedstawiania się. Sophie jest w tym roku jedyną członkinią rodu królewskiego poza mną i choć uważam, że takie przywitanie jest zbyt wyszukane i niepotrzebne w tak prostych sytuacjach, tego nakazują zasady, a ja nie zamierzam przynosić wstydu rodzinie - na jej ustach pojawił się bardzo niewielki uśmiech. - Przedstawiałam się tak dziś również niektórym księżniczkom tej Akademii, choć ich tytuły nie mają wciąż wagi oficjalnej. Robiłam to jednak dla ich własnej przyjemności i komfortu - tymi słowami zakończyła swój krótki monolog. Znów sprawiała nieco onieśmielające wrażenie, chociaż stała w szlafroku. Chwilę później wróciła do łóżka, aby usiąść na nim spokojnie i chwycić z powrotem za książkę - A jaki jest cel wizyty naszego gościa o tak niezwykłej godzinie? - zapytała Magda teraz już nie patrząc w ich stronę.

Dayla również spojrzała na nie z ciekawością, a Aria przełknęła ślinę i powiedziała.

- Sophie poprosiła, byśmy pozwoliły jej wziąć kąpiel w naszej łazience. Zgodziłam się.

Dayla wzruszyła ramionami z uśmiechem, ale Magda uniosła szybko wzrok znad swojej książki i znów przyjrzała się uważnie Sophie. Chwilę potem wróciła jednak do lektury, jakby zupełnie nic się nie stało.

- Cóż, w takim razie czuj się jak u siebie. Łazienka jest tam. Masz chyba jeszcze jakieś pół godziny do ciszy nocnej. Ale stąd nie jest daleko do waszego pokoju, więc jak się odrobinkę spóźnisz to na pewno nic się nie stanie - powiedziała Dayla, kiedy Aria odeszła w końcu od drzwi i zbliżyła się do kufrów.

 

Tymczasem w wieży Honor Aidan znów położył się na brzuchu, podpierając brodę na ramionach. Na jego czole utworzyła się podłużna zmarszczka, kiedy zastanawiał się nad słowami Alana. Znów sprawiał trochę niezręczne wrażenie, jakby nie lubił rozmawiać na taki temat, chociaż przecież sam go zaczął. Być może nie spodziewał się, że rozmowa obierze taki bieg.

- No wiesz, Alan... w sumie to się z tobą zgadzam. Mi też się wiele rzeczy tutaj nie podoba, sama myśl o tym, że mogę zostać rośliną albo zwierzęciem albo może mi się stać jakaś nieokreślona tragedia, jeśli nie zdam, jest przerażająca. Ale jednak... no i ci Czytelnicy... Ja naprawdę współczuję Lisie, musi bardzo tęsknić za domem, ale Dyrektor jest przecież dobry i na pewno ma jakiś powód, aby ich tu ściągać. Może to jest ważne dla Baśniarza, kto wie? W sumie mówiłeś wcześniej, że powinien go podać, ten powód, ale ludzie w Nottingham mówią, że Dyrektor w ogóle z nikim nie rozmawia i od czasu Wielkiej Wojny nikt go chyba na oczy nie widział. Na pewno nie chodzi o to, że jest zły i nie chce, żeby go rozpoznano, bo przecież jego brat wyglądał identycznie, nie? Wszyscy mówią, że to ze względu na Baśniarza, że jak ktoś zostaje jego Strażnikiem to musi się tak odciąć, dla dobra naszego świata... W sumie widziałeś chyba tych strażników wokół jego wieży, nie? Te wróżki i wilki. Ciężko ich dojrzeć, ale tam są, zobacz - wskazał brodą na okno, ale sam się nie ruszył.

Rzeczywiście, liczne straże broniły wieżę i na ziemi i w powietrzu, choć teraz, przez mgłę, jeszcze trudniej było ich dostrzec.

- To wszystko ochrona Baśniarza... i Dyrektora na pewno też. Ale chyba schodzę za bardzo z tematu, co?

Zanim Alan zdążyłby odpowiedzieć, drzwi do łazienki się otworzyły i wyszedł z niej Hector, ubrany w swoją niebiesko-żółtą piżamę.

- Możesz iść się umyć, Alan - powiedział pogodnie, a potem podszedł do swojego łóżka, żeby położyć na kufrze starannie złożony mundurek.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Słuchałem z uwagą słów Aidana. Oczywiście miał sporo racji, Baśniarz miał odzwierciedlać swojego strażnika i to był największy dowód ku temu by stwierdzić, że Dyrektor jest dobry. A jednak, pomimo, że nie miałem zamiaru się z nikim kłócić na temat, na którego dowodu nie miałem wciąż miałem pełno wątpliwości co do jego prawdziwej natury. Wcześniej już podałem powód swoich wątpliwości, ale kolejne wbrew pozorom podał mi Aidan. To prawda, Baśniarz potrzebował ochrony, w końcu od niego zależał cały baśniowy świat. Jednakże dlaczego Dyrektor tak się izolował? Dlaczego nie chce powiedzieć otwarcie, po której stronie jest? Pytania, pytania, a odpowiedzi brak. Można było łatwo się ich pozbyć gdyby Dyrektor choć raz się pokazał wszystkim. A mimo to tego nie robił, na dodatek wyglądało, że te podejrzenia całkiem mu odpowiadają albo nawet nie zwraca na nie uwagi skoro siedzi tam zamknięty.

 

Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć pojawił się Hector informujący, że już mogę iść. Uśmiechnąłem się lekko i wstałem biorąc w rękę mydło, szampon jak i swoją granatową piżamę. Wiedziałem, że nie będę w niej długo. W końcu nie miałem zamiaru biegać w piżamie po Akademii. Jednak każda chwila uwolnienia się od tego przygłupiego mundurku była najpiękniejszą. Powoli wszedłem do łazienki i zacząłem puszczać wodę. Gdy tylko pozbyłem się z siebie obecnej garderoby powoli zanurzyłem się w wodzie. Nie powinienem mieć problemu by zasnąć po Hectorze i Aidanie. W końcu przywykłem, że mało sypiałem, więc problemu być nie powinno. Zacząłem się dokładnie myć. Gdy tylko skończyłem wytarłem ciało i przebrałem się w piżamę cicho wychodząc z łazienki w podobnym czasie co moi współlokatorzy. Następnie położyłem się do łóżka i wziąłem jakąś książkę, chcąc w ten sposób pokazać, że już za późno na rozmowy. Czekałem teraz tylko aż Aidan i Hector zasną bym mógł zacząć.

 

Sophie nawet nie zwracała uwagi na śmiechy tych prostaczek. Jedyne, co ją teraz ucieszyło to zgoda tej księżniczki. Szczerze jej podziękowała i szybko poszła do swojego kufra biorąc podobnie żółtą jak jej sukienka jedwabną koszulę nocną, miękkie białe kapcie, dwa ręczniki, błękitny szlafrok, który widać, że był niezwykle drogi jak i kilka środków do pielęgnacji urody. Nic nie mówiąc do swoich współlokatorek, bo i po co? Wyszła za dziewczyną z komnaty ciesząc się, że uwolniła się z tego koszmaru. Aria wydawała jej się być miła, ale strasznie milcząca osobą, zupełnie jakby coś ją gryzło. Nie do końca rozumiała co to mogło być. Nie starała się zaczynać rozmowy, bo za bardzo nie wiedziała co może powiedzieć. Zawsze łatwiej jej było, gdy to ktoś zaczynał. Najważniejsze, że się zaraz spokojnie umyje. Jednak co potem? W końcu to była dopiero pierwsza noc z wielu. Musiała koniecznie ubłagać panią dziekan by ją zabrać z tej komnaty. W końcu dotarły na miejsce gdzie zobaczyła dwie kolejne księżniczki. Atmosfera w tej komnacie była o wiele bardziej przyjemna niż u niej z tamtą dwójką. Gdy nagle z księżniczek przywitała się zwykłym część Sophie lekko dygnęła.

 

- Miło cię ponownie widzieć - Jej słowa były nawiązaniem do spotkania księżniczek na ceremonii. Chociaż dziewczyna nie wyglądała bez makijażu nie wiadomo jak niesamowicie to z pewnością lepiej niż te dwa straszydła z jej komnaty. Sophie odwzajemniła oczywiście uśmiech dziewczyny. Nagle spostrzegła jak trzecia z nich, która coś czytała się do nich zbliżyła. Widząc jej powitanie była w niemałym szoku. Nie sądziła, że będzie znała zasady powitania, więc poszła w jej ślady. - Księżniczka Sophie ze Śnieżnych Wzgórz - odrzekła uroczyście. Kolejne słowa dziewczyny jeszcze bardziej ją zszokowały. Nie wiedziała jednak co bardziej. Nie pomyślałby na pewno nigdy, że ona może być z rodziny królewskiej, wyglądała na taką poważną, że ciężko było uwierzyć by do niej należała. Jeszcze bardziej ją zdziwił chyba fakt, że ta wiedziała kim jest, chociaż Sophie z nią jeszcze nie rozmawiała. Dopiero, gdy wrócono do spraw łazienki wyszła jakby z transu.

 

- Dziękuje, to bardzo miłe z waszej strony - znów lekko dygnęła i poszła do łazienki. Wiedziała, że nie ma wiele czasu. Zwykle spędzała w łazience co najmniej godzinę, ale w tym wypadku i pół powinno wystarczyć. Przynajmniej tutaj nie musiała się bać, że łazienka nie będzie nadawała się do użytku. Domyśliła się tego choćby po zadbaniu tutejszych księżniczek. Zdjęła z siebie sukienkę i szybko wskoczyła do wody zaczynając zabiegi pielęgnacyjne. Na ciało nakładała liczne kremy przy okazji myjąc się dokładnie. Jednak to z włosami miała największy problem. Nałożyła na nie odżywkę i szampon by jak zawsze były niezwykłe, silne i niemal lśniące. Co ciekawe środki, których używała były dosyć niespotykane poza rejonami Śnieżnych Wzgórz. Wiedziała, że pomimo sporych zapasów będzie musiała z czasem napisać list o więcej, ale to zmartwienia na później. Zaraz po wyjściu wytarła się jednym z ręczników, a potem ubrała w swoją koszulę nocną jak i szlafrok, a stopy wsunęła w ciepłe kapcie. Następnie zawinęła głowę drugim ręcznikiem. Jak wróci do komnaty będzie musiała ją wyszczotkować, wiedziała o tym. Nie chciała nadużywać gościnności tych księżniczek, więc zrobi to jak wróci. Powoli zaczęła zbierać swoje rzeczy, choć sama myśl spotkania jej upiornych współlokatorek ją przerażała, to wiedziała, że nie mogła tu zostać za długo.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Stephanie wróciła z łazienki dość szybko, bo, tak jak Lisa, nie należała do osób marnujących czas w wannie. Jej włosy wciąż były dość mokre i rozczochrane po tym jak dziewczyna niedbale wytarła je ręcznikiem. Elisabeth zdążyła już zakopać się w pościeli i położyć głowę na poduszce, udając, że powoli zasypia. Stephanie zauważyła to i starała się zachowywać jak najciszej, kiedy sama układała się do snu. Zamiast składać mundurek, po prostu rzuciła go na ramę wielkiego łóżka, a kiedy sama na nie właziła strąciła na ziemię kilka poduszek, tak, że musiała głową w dół zwiesić się z materaca, żeby je podnieść. Przypadkiem wepchnęła przy tym jednego pantofla pod łóżko i przez chwilę próbowała go wyjąć, by ostatecznie machnąć na to ręką i położyć się, zarzucając na siebie kilka warstw jedwabnych kołder.

- Dlaczego to jest takie śliskie? Kurde... - mruczała przy tym, a kiedy w końcu znalazła wygodną pozycję (na brzuchu, z rękami wepchniętymi pod największą poduszkę) wyszeptała jeszcze parę frazesów takich jak "Czemu to łóżko jest tak miękkie?" czy "Po co mi aż tyle poduszek?".

Lisa przez cały ten czas przygryzała wargę, żeby powstrzymać cichy śmiech. 

Kiedy w końcu dobiegło do niej ciche pochrapywanie, wskazujące na to, że Stephanie zasnęła, bardzo cicho i bardzo powoli podniosła się i oparła na łokciach. Przez chwilę przyglądała się pokojowi, dopóki świeczki w żyrandolu nie zgasły nagle same, sprawiając, że jej serce na parę sekund zabiło szybciej. Szybko doszła do siebie po tym małym szoku, odgadując, że oznacza to początek ciszy nocnej. Najwyraźniej tutaj również użyto magii. Gdy wysuwała się ostrożnie z łóżka i wciskała na nogi podarowane jej przez nimfę kapcie, zauważyła na szafkach pojedyncze świeczki, czekające na zapalenie przez tych, którzy spędzali noce na zakuwaniu. Albo pindrzeniu się, jeśli już mamy być realistyczni - pomyślała Lisa z przekąsem.

Przez chwilę zastanawiała się, czy nie wziąć od Stephanie pantofli. Ucieczka w kapciach była na pewno lepsza niż boso lub na tych okropnych kryształowych obcaskach, ale buty jej współlokatorki na pewno nadałyby się lepiej. Ostatecznie poczucie winy sprawiło, że się na to nie zdecydowała. Już i tak wystarczająco nadużyła jej serdeczności, zabierając jej piżamę do Gawaldonu.

- Zostawiam ci koszulę nocną, możesz ją sobie wziąć - szepnęła do śpiącej dziewczyny, zanim zbliżyła się do drzwi i ostrożnie je otworzyła. Zaletą tego zamku było to, że prawie nic tu nie skrzypiało. Na korytarzu było pusto, tutaj także pogasły żyrandole.

 

Bezgłośnie zaczęła zbliżać się do wyjścia na piękną klatkę schodową, automatycznie trzymając się bliżej ścian. Chociaż Zamek Dobra cały czas wydawał się spokojny, odżywczy, pełen harmonii, to teraz, w ciemności, którą rozgarniało tylko wpadające przez wielkie okna światło księżyca, cisza stała się jakby zbyt intensywna i natarczywa. Oblizała suche usta i powoli postawiła stopę na pierwszym stopniu. Właśnie wtedy usłyszała wyraźnie kroki piętro niżej, które, mogła być tego pewna, kierowały się tutaj. Nie zdążyła nawet pomyśleć, że to chyba Sophie, a już poleciała cicho na górę, ciesząc się z tłumiących właściwości miękkich kapci. Dopiero jak wpadła do Perłowej Czytelni, bezgłośnie zamykając za sobą drzwi, doszła do wniosku, że to na pewno musiała być jej nieprzyjemna współlokatorka.

Czy ty musisz dręczyć mnie do ostatniej chwili? - pomyślała Lisa z irytacją i rozejrzała się po ciemnym pomieszczeniu, które, choć nadal piękne, wydawało się teraz jakby bardziej tajemnicze i mroczne.

Musiała się skupić. Tym razem nie mogła dać się złapać, Adelia na nią liczyła i na pewno nie zmruży oka, dopóki się tam nie pojawi. Zbliżyła się do szklanego tunelu, którym wcześniej już przechodziła. Znów ogarnęły ją wątpliwości, ale doszła do wniosku, że skoro nikt nie zauważył jej w dzień, to nie powinna przejmować się tym nocą. Choć po raz kolejny starała się przebiec go jak najszybciej, nie mogła nie zauważyć jak wspaniale prezentował się biały zamek, gdy lśnił niebieskawo w świetle gwiazd, a tylko w nielicznych oknach paliły się jakieś światła.

Chwilę później była już w różowawej świetlicy wieży Dobroć, równie ciemnej jak ta, z której dopiero co uciekła. Szybko dopadła do przejścia na klatkę schodową i wtedy właśnie poczuła jakby coś ciężkiego utknęło jej w gardle. Miała małe, ale bardzo nieprzyjemne deja vu.

A jeśli to nie wyjdzie? Przecież obleciała wcześniej prawie cały parter i nie znalazła żadnego wyjścia na zewnątrz poza Leśnym Tunelem, który był teraz na pewno szczelnie zamknięty oraz głównymi wrotami, którymi wprowadzono nowe uczennice. Nawet jeśli jakimś cudem uda jej się dostać na zewnątrz, choćby i tarasem w stołówce, która chyba i tak była już zamknięta, to przecież nie przepłynie jeziora. Nie wiedziała też, czy z Polany będzie jakiekolwiek możliwe wejście do Zamku Zła. Najbezpieczniejszą opcją i najbardziej dla niej pewną był most, łączący obie szkoły, chociaż znajdował się on tak bardzo na widoku. Musiała jednak spróbować, ale żeby w ogóle to zrobić, potrzebowała najpierw dowiedzieć się jak w ogóle się na niego dostać, a przecież nie znalazła na parterze żadnej wskazówki. Przełknęła ślinę. Co innego jednak miała zrobić? Musiała próbować tak długo, aż coś się uda.
Noc jest jeszcze młoda, Lisa - dodała sobie otuchy. - Poradzisz sobie. Nie robisz tego tylko dla siebie.

Nie tylko dla siebie.

Westchnęła i powoli postawiła stopę w cichej klatce schodowej wieży Dobroć.

 

Kiedy Sophie wyszła z łazienki pokoju numer 49, Dayla i Aria już spały, owinięte szczelnie pościelą. Obydwie dziewczyny zasnęły mając splecione warkocze, aby ich długie włosy nie były rano skołtunione i poplątane. Tylko Magda, której włosy były przecież dość krótkie, proste i cienkie, tego nie potrzebowała. I tylko ona wciąż nie spała, zamiast tego czytając książkę pod jedną z kołder, opierając się przy okazji na miękkiej poduszce. Kilka sekund po tym, jak Sophie zamknęła drzwi do łazienki, wielki żyrandol zgasł samoistnie, sprawiając, że księżniczka ze Wzgórz Banialuki uniosła wzrok znad woluminu i sięgnęła po samotną świeczkę stojącą na jej szafce.

- Myślę, że powinnaś się pospieszyć. Gasnące światła oznaczają pewnie początek ciszy nocnej - powiedziała, ale w jej głosie nie było żadnego zmartwienia, czy zdenerwowania. Była po prostu spokojna i nieco wycofana, jak przez większość czasu.

Światła na korytarzach także pogasły, ale było wystarczająco jasno, by Sophie mogła spokojnie wrócić do pokoju.

 

Również w wieży Honor wszyscy szykowali się już do snu. Hector i Aidan jeszcze przez parę minut rozmawiali półgłosem o Akademii o tym, co może przynieść jutrzejszy dzień, starając się przy okazji nie przeszkadzać Alanowi w czytaniu. Jeszcze zanim pogasły żyrandole, chłopak z Nottingham, którego głos stawał się z każdą chwilą coraz bardziej senny i urywany, zaczął cicho pochrapywać, przerywając tym rozmowę, którą właśnie prowadził. Hector nie wyglądał na obrażonego. Przeciwnie, on sam też był już śpiący i gdy zobaczył jak ręka Aidana zsuwa się bezładnie z poduszki, by zawisnąć na krawędzi łóżka, tylko się uśmiechnął i odwrócił na drugi bok.

- Dobranoc, Alan - rozległ się cichy szept, a chwilę potem obydwaj chłopcy już spali. Prawie w tym samym momencie świeczki w żyrandolu zgasły, obwieszczając tym początek ciszy nocnej.

Teraz jedynym źródłem światła w pokoju, było to księżyca, które wpadało przez wielkie okno i tworzyło na jednym z dywanów okrągłą, chłodną plamę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Nie przeszkadzałem Aidanowi i Hectorowi w rozmowie. Wiedziałem, że i tak usnę ostatni skoro byłem już do tego przyzwyczajony. Nie sądziłem by z nimi było podobnie. Tak samo było z czytaniem, ich rozmowy ani trochę mnie nie rozpraszały, więc mogłem spokojnie czekać przerzucając kolejne strony książki. Oczywiście pozostawałem również czujny na wypadek gdyby czegoś ode mnie chcieli lub któryś z nich by zasnął. Nie minęło wiele czasu nim zauważyłem, że moje podejrzenia się sprawdzają. Byłem też lekko zaskoczony, bo mimo wszystko byłem pewny, że to Hector zaśnie pierwszy. Uśmiechnąłem się widząc, że pełen energii Aidan okazał się najbardziej wyczerpany dniem. To by w sumie wiele wyjaśniało. W końcu musiał zregenerować siły. Nagle zwróciłem lekko wzrok na Hectora.

 

- Dobranoc, Hectorze - powiedziałem z uśmiechem, obserwując przy okazji jak żyrandole gasną, co wiedziałem, że oznaczało nastanie ciszy nocnej, a tym samym czas na mój plan. Chwilę jeszcze czekałem, aż obaj moi współlokatorzy zapadną w głębszy sen, przeglądając przy okazji jeszcze kilka stron książki. Naprawdę cieszyłem się, że trafiłem na takich ludzi jak oni. Dzięki nim mimo wszystko nie było tutaj dla mnie tak źle. W końcu skończyłem rozmyślania powoli wstając. Wszystko robiłem bezszelestnie gdyż nauczyłem się tego dzięki doświadczeniu z domu. Zbliżyłem się do swojego kufra i zacząłem patrzeć do jego wnętrza. Miałem tam głównie trochę ubrań jak i lekką ciemną zbroję treningową, którą nosiłem przy ćwiczeniach z mieczem. Chociaż bardzo pragnąłem ją teraz ubrać, to wiedziałem, że byłaby zbyt głośna i mógłbym zostać złapany. Właśnie dlatego włożyłem na siebie prostą ciemną koszulę jak i granatowe spodnie, pierw ściągając piżamę. Na stopy włożyłem natomiast proste brązowe buty, w których mogłem swobodnie biegać. Ostatnią rzeczą, jaka została do zabrania był mój miecz, który nadal był w pochwie leżąc obok łóżka przy ścianie. Powoli go podniosłem i założyłem na plecy.

 

Gdy wszystko było gotowe ruszyłem bardzo cicho ku drzwiom, zamykając je za sobą równie cicho jak się poruszałem. Na szczęście moi współlokatorzy bardzo głęboko spali, więc nawet nie drgnęli, gdy ich opuszczałem. Kiedy byłem już pod drzwiami znów poczułem znajomy dreszczyk emocji jaki towarzyszył mi, gdy wymykałem się w domu na nocne ćwiczenia. Byłem ciekawy czy wróżki okażą się większym wyzwaniem niż straże pałacowe. Powoli ruszyłem w głąb korytarza by znaleźć drogę na zewnątrz. Miałem nadzieje, że nie będzie to trudne. Niestety nadzieja matką głupich jak szybko się o tym przekonałem błądząc korytarzami i starając się omijać patrole wróżek. Na szczęście jak do tej pory mnie nie dostrzegły, ale sam już zaczynałem gubić się w tym wszystkim nie wiedząc gdzie jestem. Nagle usłyszałem jak nadlatuje kolejny patrol i zacząłem rozglądać się za kryjówką i właśnie wtedy wbiegłem szybko do pierwszych drzwi jakie miałem pod ręką i równie szybko zamykając je za sobą. Miałem tylko nadzieje, że mnie nie dostrzegły.

 

Mimo, że Sophie starała się robić wszystko tak by skończyć swoją kąpiel przed ciszą nocną i tak by nie nadużyć gościnności tamtych księżniczek, przez swoje zabiegi jak i kąpiel zeszła jej chwila czasu, co dobrze wiedziała. Dlatego gdy tylko się ubrała w swoją koszulę nocną, szlafrok, a stopy wsunęła w kapcie, szybko wyszła. W komnacie dwie z dziewczyn najwyraźniej zasnęły, co szybko zauważyła. Nadal jednak nie spała jedna z nich, a była to Magdalene. Nim Sophie zdążyła cokolwiek powiedzieć żyrandole zaczęły gasnąć. Wtedy też usłyszała słowa dziewczyny i wiedziała, że ma racje. Nie było już czasu. Zaczęła kierować się do drzwi, ale nim wyszła jeszcze spojrzała na dziewczynę.

 

- Dziękuje raz jeszcze - szepnęła w jej kierunku i powoli wyszła na korytarz, kierując się do swojej komnaty. Miała nadzieje, że dwie potworne dziewczyny z jej komnaty też już zasnęły, kiedy nastała cisza nocna i do rana nie będzie musiała ich znosić. Jutro w końcu na pewno się już przeniesie. Szybko zaczęła iść w stronę komnaty, ale nagle się zatrzymała rozglądając się niepewnie wokół. Miała dziwne wrażenie jakby ktoś był w okolicy. Niczego nie zauważyła, więc wzruszyła ramionami i ruszyła dalej. Nie chciała przypadkiem się komuś narazić gdyby wróżki na nią wpadły.

 

W końcu dotarła do komnaty gdzie było już ciemno. Najpierw spojrzała ponuro na dziewczynę wilkołaka, która smacznie spała i lekko się skrzywiła. Wtedy skierowała swój wzrok na drugie łóżko, ale te było puste. Mrugnęła kilka razy starając się to zrozumieć. Zaczęła rozglądać się po komnacie i łazience, ale nigdzie nie było upiornej rudej dziewczyny. Na chwilę zbladła przerażona, myśląc, że gdzieś w Akademii jest jakiś intruz, który porwał rudą dziewczynę. Bynajmniej nie martwiła się o nią, a o siebie, a dokładniej o to, że może tu wrócić i ją zabrać następną. Szybko porzuciła te myśl, zdając sobie sprawę, że Akademia jest za dobrze strzeżona i nic im nie grozi. Nie było tu również śladów walki, a ta druga smacznie spała. To mogło oznaczać, że może zrozumieli swój błąd i przenieśli tamtą do Akademii Zła. Uśmiechnęła się, niemal chcąc piszczeć ze szczęścia, ale się powstrzymała i usiadła na swoim łóżku sięgając do kufra i wyciągając szczotkę do włosów i zaczynając się czesać zaraz po tym jak zdjęła ręcznik z głowy. Patrzyła teraz na drugą śpiącą współlokatorkę. Zastanawiała się, kiedy i ją zabiorą. Jednej mniej to i tak było naprawdę przyjemne, a przy tym przestanie mieszać w głowie jej kuzynowi, same pozytywne strony tej sytuacji. W końcu po dość długim czasie czesania włosów zdjęła szlafrok i wyjęła z kufra opaskę na oczy. Odłożyła szczotkę na bok i nałożyła opaskę wtulając się w poduszkę. Teraz już mogły czekać ją tylko piękne sny.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

W wieży Dobroć było równie cicho jak w czytelniach, zupełnie jakby zamieszkujące ją księżniczki już zasnęły lub po prostu zachowywały się wybitnie spokojnie. Chociaż z jednej strony odpowiadało to Lisie, to z drugiej ta trwająca głucha cisza w której wyraźnie mogła usłyszeć każdy swój szybki oddech, stawała się powoli nie do zniesienia. Schodziła po schodach, mijając wyjścia na różne piętra, a potem przystanęła na chwilę, zauważając światło, które z każdą chwilą przybierało na sile. Zbliżała się do głównego holu, w którym świeczki najwidoczniej nie pogasły.

Na całe szczęście nie było w nim też nikogo, ale mimo wszystko ruda dziewczyna starała się być wyczulona na każde, nawet najmniejsze brzęknięcie lub stuknięcie, które mogło wskazywać na czyjeś kroki lub nadlatujące wróżki. Tym razem nie zamierzała tak łatwo dać się złapać.

Chociaż kilka razy musiała zmieniać gwałtownie kierunek, to mimo wszystko udało jej się obejść większą część parteru i znaleźć te miejsca, na których jej zależało. Każda minuta napełniała ją jednak gorzkim rozczarowaniem, ponieważ każde możliwe przejście - do stołówki, zbrojowni, Leśnego Tunelu, czy korytarza kończącego się główną bramą, było szczelnie zamknięte, tak jak podejrzewała.
I wciąż nie znalazła żadnej wskazówki na temat tego, jak dostać się na most, a przecież on nie mógł tam być tylko dla ozdoby!

Z westchnięciem usiadła w jakiejś wnęce, obok wielkiego białego dzbana pełnego różnobarwnych hortensji i chryzantem, a potem położyła głowę na kolanach, próbując się skupić. W jej umyśle cały czas przewijały się wizje przerażonej, samotnej Adelii, a także pozostawionej w Gawaldonie rodziny. Po raz pierwszy zaczęła tak naprawdę zastanawiać się jak przeżyli jej porwanie. Czy rodzice się obwiniali? Czy Nonny w ogóle zrozumie powód zniknięcia siostry jaki poda mu mama? Zacisnęła pięści przy głowie, łapiąc w nie całe pukle rudych włosów. Pod żadnym pozorem nie mogła się poddać. Uniosła głowę i spojrzała na ciemny, chłodny żyrandol. Wtedy właśnie spadło na nią zrozumienie, chociaż nie była pewna, czy można to tak nazwać, skoro tak naprawdę wiedziała o tym od początku.

To był magiczny zamek. Cały świat baśni był magiczny. Skoro żyrandole same gasły, a nauczycielka różdżką uleczyła jej rany, to kto powiedział, że wejście na most musi być akurat, jak podpowiadała logika, na tym samym poziomie na którym on się znajduje. Równie dobrze dla niepoznaki mogło być gdzie indziej. Do tego w sumie nie potrzeba było chyba nawet magii. Wstała i zaczęła kierować się z powrotem do głównego holu. Umysł podpowiadał jej, że w życiu nie da rady przeszukać całego zamku. Ale nie było takiej możliwości, żeby tak po prostu wróciła teraz do pokoju i położyła się do łóżka. 

 

Gdy znalazła się już przed czterema parami spiralnych schodów, dwoma różowymi i dwoma niebieskimi, zaczęła zastanawiać się poważnie gdzie zacząć poszukiwania. Nie zdążyła jednak podjąć żadnej decyzji, bo nagle, zupełnie znikąd, dobiegło do niej głośne i gwałtowne brzęczenie skrzydełek wróżek, zupełnie jakby leciały ogromną chmurą. Serce podeszło jej do gardła, gdy zdała sobie sprawę, że ma kilka sekund na to, żeby gdzieś uciec. Jakim cudem one pojawiły się tu tak nagle? - krzyczała w myślach, ale nie było czasu na szukanie odpowiedzi, wbiegła na pierwsze lepsze schody, nie zauważając nawet które to.

Bezgłośnie przeskakiwała po kilka niebieskich stopni, lecąc bez zastanowienia do góry. Usłyszała, że grupa wróżek, sądząc po dźwiękach o wiele mniejsza, wleciała za nią do wieży. Czyżby podzieliły się, by sprawdzić, czy na korytarzach nikogo już nie ma? Mogła mieć tylko nadzieję, że nie wchodzą też do pokoi, bo to oznaczałoby, że już po niej. Mijała przejścia za którymi widziała korytarze, mniej delikatne i słodkie niż te w wieży Czystość oraz, jeśli miałaby być całkiem szczera, bardziej jej odpowiadające. W nos uderzyły ją mieszające się zapachy typowo męskich środków higienicznych, które jednak bladły, gdy wbiegała wyżej. Na całe szczęście coraz cichsze stawało się również terkotanie maleńkich skrzydełek. 

Proszę, żeby sprawdzały tylko korytarze. Żeby nie wchodziły do pokoi - myślała gorączkowo. - Ani na wyższe piętra - dodała po chwili, bo właśnie wypadła w bok na jakieś wąskie, ale za to porośnięte roślinami przejście, kończące się oszronionymi drzwiami na... balkon?

Nawet się specjalnie nie przyglądała temu wyjątkowemu miejscu, choć rzadko kiedy można spotkać korytarz w którym po ścianach i suficie wspinają się łodygi, kwiaty i liście. Szarpnęła szybko za klamkę, żeby zaraz potem znaleźć się w miejscu przypominającym jednak bardziej olbrzymi taras niż zwykły balkon.

 

Chłodne powietrze, które uderzyło ją w twarz i rozwiało włosy, było bardzo orzeźwiające. Pozwoliło jej nieco się uspokoić, zaróżowione z emocji policzki znów zaczęły przybierać normalny kolor, piegi zrobiły się wyraźniejsze. Jak mogła nie poczuć się lepiej, kiedy trafiła nagle do tak cudownego miejsca? Cisza, która tu panowała, nie była przytłaczająca, ale odżywcza. Wspaniały widok na nocne niebo, Puszczę i Zatokę Połowiczną, a także otaczające ją z każdej strony wymyślnie przystrzyżone krzewy, które, z tego co zauważyła, przedstawiały sceny z życia Króla Artura. Uśmiechnęła się blado i na wciąż nieco drżących nogach zbliżyła do balustrady. Oparła na niej ramiona i wbiła wzrok w Zamek Zła, który teraz, gdy mgła trochę opadła, prezentował jej się w całej swojej mrocznej okazałości. W przeciwieństwie do Akademii Dobra, tam nigdzie nie paliły się światła i było tak ciemno, że niemal nie dało się dostrzec żadnych jego szczegółów. Potem spojrzała na iskrzącą się w świetle gwiazd srebrną wieżę Dyrektora Akademii. Zauważyła straże, wciąż uparcie jej strzegące. Tym, co ją zdziwiło, było jednak to, że w samotnym oknie paliło się światło, zupełnie jakby Dyrektor nie spał i do czegoś go potrzebował. 
Pokręciła lekko głową. Nie miała przecież teraz rozmyślać nad takimi sprawami.

Spojrzała w dół, nieco się wychylając. Nareszcie mogła przyjrzeć się mostowi. Wydawał się być bardzo daleko w dole.

- Może spróbuj zeskakiwać po gzymsach i parapetach - pomyślała Lisa z histeryczną wesołością, a potem odwróciła się i oparła plecami o barierkę.

Właśnie wtedy jej usta otworzyły się w niemym szoku, a palce mocniej zacisnęły na chłodnym kamieniu.

Nie była sama.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

Gdy tylko chwile wpatrywałem się na drzwi, które za sobą zamknąłem poczułem jak moje plecy owija fala przyjemnego chłodnego powietrza. W jednej chwili się odwróciłem nieco zszokowany. Nie mogłem do końca uwierzyć widząc piękno nocnego nieba. Usiadłem otumaniony na ziemi, patrząc w gwiazdy i podziwiając ich piękny blask. W końcu zacząłem rozglądać się wokół chcąc zrozumieć gdzie się znalazłem. Powoli się podniosłem i spojrzałem na otaczającą mnie okolice, to było tak wspaniałe miejsce, tak bardzo, że brakowało mi słów. Widziałem całą Akademię z tego miejsca, widoki zapierały dech w piersi. Popatrzyłem chwilę na krzaki upamiętniające króla Artura. Ojciec mi o nim opowiadał. Bywał czasami na spotkaniach w Camelocie. Zawsze uważał, że był strapionym człowiekiem.

 

Pokręciłem lekko głową, gdy zbliżałem dłoń do jednego z krzaków, chcąc się lepiej przyjrzeć, ale zaraz ją zabrałem. Musiałem pamiętać jaki był mój cel. Co prawda planowałem wydostać się poza mury Akademii Dobra, ale i to miejsce było w sam raz. Wyjąłem miecz z pochwy i się zamachnąłem nim, przypominając sobie każdy z ruchów, których uczyłem się w domu. Wykonywałem kolejne precyzyjne cięcia stojąc w świetle księżyca, aż nagle nie usłyszałem jak drzwi zaczynają się otwierać. Lekko się uśmiechnąłem i schowałem miecz do pochwy. Znaleźli mnie znacznie szybciej niż myślałem. Czekałem już tyko, aż wróżki lub nimfy zabiorą mnie aby ukarać. Ciekaw byłem, co mogło mi grozić za ten wyczyn, ale się nie bałem. Moja rezygnacja równie szybko zmieniła się w szok, widząc, że to żadne z nich nie wybiegło z drzwi. A była to Elisabeth, której nigdy bym się tu nie spodziewał. Wpatrywałem się w milczeniu jak ta biega wokół, obserwowałem jak sama stoi w blasku księżyca, najwyraźniej mnie nie dostrzegając. Chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem, bo słowa zamarły mi w gardle. Wtedy zobaczyłem jak jej zielone oczy skupiają się na mnie i w końcu ruszyłem ku niej.

 

- Elisabeth? - spytałem podchodząc do niej bliżej. - Nie spodziewałbym się, że po ostatniej przygodzie zawędrujesz znowu do książęcej części zamku - dodałem z lekkim uśmiechem, stojąc już przed nią. Choć starałem się tego nie okazać czułem się zakłopotany, gdy byliśmy tu sami. Do tej pory za każdym razem, gdy rozmawialiśmy, zawsze ktoś przy nas był, ale nie teraz. Jednak, dlaczego tak się czułem? Nie pierwszy raz przecież rozmawiałem z księżniczką. - Pozwól, że spytam, co cię tu sprowadza? Bo nie sądzę byś tak bardzo polubiła tę część Akademii - powiedzialem z lekkim uśmiechem. Spojrzałem na chwilę na jej ubiór. Nie do końca rozumiałem, dlaczego biegała w piżamie i kapciach, a potem sobie przypomniałem, że nic przecież niemal nie miała, bo Dyrektor porwał ją tylko z tym co miała na sobie, to nie było sprawiedliwe.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra
Co on tutaj robi? - krzyczała Lisa w myślach, mimowolnie wciskając się mocniej w balustradę. Przez kilka sekund była w stanie tylko milczeć i wpatrywać się w niego szeroko otwartymi oczami. Dopiero później, kiedy jej oddech się uspokoił, a szok nieco opadł, poczuła gryzącą złość. Obawiała się, że Alan naskarży na nią wróżkom i nic nie wyjdzie z jej planu uratowania Adelii. Jej umysł natychmiast jednak odbił piłeczkę dwoma stwierdzeniami. Serio, nazywasz tę chaotyczną bieganinę planem? oraz Przecież to tylko Alan, nic się nie stało.

I to właśnie ta druga myśl przeraziła ją bardziej, bo oznaczała, że w głębi duszy już mu trochę zaufała, co było kompletną głupotą. Wbrew rozsądkowi nie mogła jednak zmusić się do zmartwienia i nawet złość jakby znikała.

 

Uśmiechnęła się blado słysząc jego słowa. Cóż, jak na razie i tak nie wiedziała, jak dostać się na most, a perspektywa powrotu na schody, na których prawdopodobnie dopadną ją wróżki, nie była zachęcająca. Równie dobrze mogła z nim chwilę pogadać i mieć nadzieję, że uwierzy w jej wyjaśnienia i za chwilę sobie pójdzie. Powoli przemknęła w bok, żeby usiąść na skraju jakiejś fontanny. Przy okazji w oczy rzucił jej się miecz, który Alan trzymał w dłoni, bo akurat odbiło się w nim światło z któregoś okna zamku. Domyśliła się co tu robił i doszła do wniosku, że również miałaby ochotę spróbować tak pomachać tą bronią pod gwiazdami. Szybko jednak zdusiła ten pomysł. Już sobie wyobrażała minę rodziców jak ich poprosi, żeby kupili jej miecz.
- Cześć, Alan - powiedziała w końcu, gdy uświadomiła sobie jak długo milczała. Spojrzała mu prosto w oczy już bez żadnego strachu, czy stresu. Doszła do wniosku, że to spotkanie pozwoliło jej pozbyć się trochę tego duszącego napięcia, jakie odczuwała, chodząc samotnie po Akademii i szukając z niej wyjścia - To książęca część zamku? - zapytała, chociaż przecież doskonale wiedziała, że tak. - No cóż, wyszłam się przewietrzyć i... najwidoczniej trochę pobłądziłam, bo... musiałam uciekać przed wróżkami - zaraz po tym jak słowa wypłynęły z jej ust, zrozumiała, że był to chyba najbardziej banalny i rażąco nieprawdopodobny powód jaki mogła podać. 
A tytuł Mistrza Wymówek wędruje dziś do...
...na pewno nie do ciebie, Lisa, ty durniu.

 

Musiała to jakoś pociągnąć dalej. Gdy spojrzała znów na mroczną Akademię Zła, powrócił jednak stres. Zaczęła się zastanawiać jak dużo czasu minęło od rozpoczęcia ciszy nocnej i od jak dawna Adelia na nią czeka. Czy jeszcze jakoś się trzyma? Czy zaczęła w nią wątpić?

Gardło miała wyschnięte, przełknęła ślinę. Mimowolnie przesunęła wzrok na samotne okno w Wieży Dyrektora, w którym właśnie mignął jej jakiś cień. Odniosła dziwne wrażenie, że Dyrektor może ich stamtąd zobaczyć, tutaj, na szkolnym tarasie, który był przecież jednym z wielu. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Musiała się pospieszyć.

- No cóż, w każdym razie ja... będę musiała się chyba zbierać. Twoja kuzynka pewnie będzie bardzo niezadowolona z tego, że wróciłam - tym razem nie była w stanie pozbyć się stresu z głosu.

Nie wiedziała dlaczego wspomniała o Sophie, słowa wydawały się same i bez żadnej kontroli wypływać z jej ust. Wciąż jednak nie wstawała z fontanny. Nadal miała ochotę sprawdzić, czy na tarasie nie ma jakiejś możliwości zejścia na most choćby i po ścianie zamku, co było teraz przecież niemożliwe z uwagi na to, że nie była tu sama. Obawiała się też, że jeśli tylko spróbuje znów wrócić na schody, zostanie złapana przez wróżki.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...