Skocz do zawartości

[GRA] Długo i Zawsze Szczęśliwie (Akademia Dobra i Zła) (~Magus)


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Thomas, Christian i Crystal

Kobieta nie zmieniała emocji widząc zakłopotanie chłopaka. Wciąż pozostała kamienna na twarzy nie próbując go w żaden sposób uspokoić. Jedyne co można było o niej pomyśleć, to fakt, że ta traci cierpliwość widząc jak nigdziarz próbuje wykrztusić proste słowa. Thomas nie skreślał współlokatora z powodu jego nerwów, w końcu nie każdy mógł do tego podchodzić na spokojnie i kto wie czy czymś nagle nie zaskoczy wszystkich. Christian natomiast zmrużył oczy, myśląc teraz nad tym z kim mieszka. Jeden żałosny i pochodzi z zawszańskiej krainy, a drugi uważa się za nigdziarza, bo pokazał jakiegoś konika. Crystal natomiast gdy słuchała nadal nigdziarza już w pewnym momencie miała ochotę warknąć by w końcu to wykrztusił. Gdy w końcu chłopak zaczął gwizdać, a nic się nie stało, kobieta tylko lekko zmrużyła oczy nie dając komentarza co do tego, ale wciąż na niego patrząc. Thomas za to nie odwracał głowy patrząc jak jego współlokator nadal próbował coś zrobić. Christian w przeciwieństwie do niego już odwrócił głowę, uznając, że to strata czasu.

 

Jednak potem właśnie się zaczęło. Gdy tylko chmary wściekłych ptaków zaczęły pojawiać się na parapetach klasy Crystal, ta tylko spojrzała kątem oka na to niecodzienne widowisko. Nie zareagowała w żaden inny sposób na ich skrzeczenie, tak jakby zupełnie go nie było. Christian natomiast przycisnął dłonie do uszu chcąc się uwolnić od tego przeklętego jazgotu. Dlatego właśnie nienawidził zwierząt, więcej z nimi problemu niż pożytku. Miał nawet ochotę zacząć rzucać w nie czym popadnie, ale ten dźwięk był tak męczący, że nie chciał puszczać uszu. Thomas zmarszczył wściekle brwi również przykładając dłonie do uszu, ale nie tak mocno jak Christian, bo ten położył niemal głowę na ławce a w przypadku Thomasa wyglądało jakby próbował odzyskać skupienie.

 

- Ciekawe - powiedziała bez emocji do chłopaka znów ruszając ku uczniom.

Nic nie zrobiła i nadal ignorowała ten dźwięk. Zarówno Thomas jak i Christian zaczęli się zastanawiać czy sami nie powinni czegoś zrobić skoro nauczycielka ignorowała ten harmider. Wtedy właśnie, gdy zaczęła kierować się do kolejnego ucznia skrzeczenie ptaków stało się głośniejsze niż do tej pory. Gdy nigdziarze spojrzeli za okno mogli zobaczyć niemal powietrzną bitwę. Ptaki, które przyleciały tu na rozkaz Navina były atakowane przez inne sporo mniejsze, ale znacznie bardziej agresywne. Judith mogła spostrzec, że ich pióra są takie same jak te, które ma na biurku. Gdy kilka ptaków, Navina zaczęło padać martwych reszta zaczęła uciekać przed agresorami. Gdy wszystkie zaczęły już odlatywać nowo przybyłe ptaki zmieniły się w krucze pióra, które zaczęły chwilę później zanikać. Nie trudno było się domyślić, że przybycie nowych agresywnych ptaków to dzieło dziekan. Kobieta nawet nie odwróciła wzroku do okna tylko teraz skupiła się na słowach kolejnego nigdziarza. Słysząc go kiwnęła tylko głową i ruszyła dalej. Thomas i Christian nawet nie byli w stanie skupić się na jego odpowiedzi, bo nadal patrzyli przez okno na ciała niektórych zmasakrowanych ptaków, wyglądały jakby to nie inne ptaki je atakowały, a jakieś wściekłe bestie. Thomas mimo wszystko nie był tak zdziwiony, od początku wiedział by nie oceniać tej kobiety po pozorach. Sama Crystal ruszyła do jednej z ostatnich nigdziarek, ale nie do Adelii, dalej unikała Czytelniczki. Stanęła przed nigdziarką i znów zaczęła formułę tę samą co zawsze.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Adelia nawet nie zauważyła, kiedy nadszedł moment w którym zostało jedynie czterech nieprzepytanych uczniów. Nie miała pojęcia ile czasu zostało do końca zajęć i ilu nigdziarzy sprawdziła już Crystal, ale wiedziała, że na pewno wkrótce przyjdzie także jej kolej. Napawało ją to takim stresem, że przez ułamek sekundy pomyślała nawet o tym, że wolałaby, by nauczycielka wybrała ją już teraz. Dzięki temu mogłaby szybciej mieć za sobą drwiny innych i jej zimny, morderczy wzrok. Przełknęła ciężko ślinę, gdy uświadomiła sobie, że znów będzie ostatnia, choć to była dopiero druga lekcja. Co się dzieje z uczniami, którzy nie zdali? - histeryczne pytanie kotłowało się w jej głowie, a mózg tworzył coraz to bardziej przerażające obrazy. Odpowiedzi jednak wciąż nie było.

W tym czasie dziekan zbliżyła się do wysokiej, umięśnionej dziewczyny o całkiem czarnej skórze i z okropną, głęboką blizną przebiegającą w poprzek twarzy. Kiedy nigdziarka usłyszała standardową formułkę, zmarszczyła brwi i agresywnym ruchem odgarnęła do tyłu jasne i bardzo kontrastujące z karnacją włosy. 

- Labrenda z Krainy Oz - warknęła nieprzyjemnie głosem, który nieszczególnie przywodził na myśl dziewczynę. - Jestem wojowniczką, tak jak moja matka. Tutaj widzę swój talent - wstała, gwałtownie odsuwając do tyłu krzesło i robiąc przy okazji sporo hałasu. Potem sięgnęła do tuniki i wyciągnęła z obszernej kieszeni bardzo długi i szeroki nóż, zabezpieczony przez jakiś ciemny materiał, przypominający skórę. Wyjęła broń, uniosła ją jedną ręką do góry, tak, że na sztylecie odbijało się wpadające przez okno światło, a potem z gniewnym warknięciem cięła w dół. Nóż przebił grube biurko na wylot, zupełnie jakby było zrobione z masła, wbijając się aż po rękojeść. Nigdziarka udowodniła w ten sposób swoją niezwykłą siłę, w końcu zrobiła to jedną ręką i bez najmniejszego problemu. Zaraz potem odetchnęła głębiej, z równą łatwością wyciągnęła i schowała broń, a potem usiadła, nie zwracając uwagi na dziurę, jaką zrobiła.

Wielu uczniów wpatrywało się w nią teraz niespokojnie, zupełnie jakby nagle stała się w ich oczach kimś, kto byłby w stanie urwać im głowę gołymi rękami. W sumie nie była to taka do końca nieprawda. Jednak najbardziej wystraszyła się oczywiście Adelia, która jeszcze przez dłuższą chwilę zakrywała twarz dłońmi.

 

Następnym wybranym przez Crystal uczniem był łysy, wysoki i umięśniony nigdziarz, który ledwo co mieścił się na swoim krześle i znacznie wystawał ponad innych uczniów. Podczas lekcji nie skupiał się zbytnio na tym, co prezentowali jego koledzy, tylko na obserwowaniu swoich potężnych pięści albo wyglądaniu przez okno. Teraz, kiedy kobieta stanęła nad jego ławką, spojrzał na nią nieco tępo.

- De z Mahadew - przedstawił się niskim głosem, a potem wzruszył ramionami. - Jestem olbrzymem, jak Bathilda - i odwrócił głowę, jakby nie zamierzał dodawać nic więcej. 

Nie było to na pewno nic satysfakcjonującego, ale wielu nigdziarzy pewnie i tak trochę się go obawiało. Bo choć De nie sprawiał wrażenia szczególnie inteligentnego, to te pięści na pewno mogły zadawać bardzo niszczycielskie ciosy. Adelia, która siedziała przecież zaraz za nim, skuliła się i zamknęła oczy, przekonana, że właśnie nadeszła jej kolej, ale kroki Crystal z jakiegoś powodu wcale nie brzmiały na bliższe, a raczej jakby się oddalała. Okazało się, że poza Czytelniczką został jeszcze jeden uczeń, ewidentnie zirytowany tym, że nauczycielka podchodzi do niego dopiero teraz. Idąc w stronę chudego blondyna, Crystal minęła Eudona, Alisę, Judith, Ravera i Elvirę, którzy od momentu w którym przywołane przez Navina ptaki zostały brutalnie zaatakowane i rozszarpane przez inne, obserwowali ją z ostrożnością i zaciekawieniem. Poza nimi mało kto jednak wydawał się zwrócić na to jakąś szczególną uwagę.

- Pollux z Piekielnego Lasu - powiedział przedostatni pytany uczeń, wciąż brzmiąc na nieco urażonego. Zaraz się jednak rozchmurzył i oparł łokcie na ławce, jakby miał zamiar powiedzieć coś, co naprawdę go ekscytowało. Unikał jednak wzroku dziekan, wpatrując się raczej w jej włosy albo dłonie - No więc... mam czarnego jastrzębia. Przyniosę go na następną lekcję, bo dzisiaj został w pokoju. Nie wiedziałem, że będzie tak od razu potrzebny - teraz w jego głosie dało się usłyszeć dziwny przekąs, który jednak nie wydawał się być związany z tą lekcją ani z Crystal, tylko z jakimś wydarzeniem z przeszłości chłopca. - Tresuję go. Na tę chwilę jest mi bardzo lojalny. Poluje dla mnie, przynosi różne rzeczy i czasem nawet atakuje tych, którzy mi podpadną - zakończył z dumą, zakładając ręce na piersi. Trudno było stwierdzić, czy w ogóle obchodzi go reakcja nauczycielki, bo sam najwyraźniej uważał swojego zwierzaka za coś naprawdę specjalnego.

 

Kiedy parę chwil później Adelia zauważyła spod grzywki zbliżającą się do niej dziekan, po raz pierwszy tego dnia dokładniej przyglądając się jej długim, jasnym włosom i czarnej sukni, skuliła się i zacisnęła powieki, odzywając się tak naprawdę zanim kobieta zdążyłaby w ogóle stanąć przy jej ławce i powiedzieć zwykłą formułkę.

- AdeliazGawaldonuumiemszyćtowszystko - wydukała szybko na wydechu, ale kiedy zauważyła zdezorientowane i pełne pogardy miny innych uczniów najwyraźniej sama zrozumiała, że nie da się z tego nic zrozumieć. Powtórzyła więc jeszcze raz, drżącym i urywanym głosem. - Adelia z Gawaldonu. Umiem szyć. To wszystko - zaraz potem odwróciła głowę, jakby w nadziei, że Crystal teraz po prostu ją zostawi. Kilku uczniów w końcu już tak robiło, że coś tylko mówiło, a kobieta odchodziła, tak? Jeśli jednak nawet nauczycielka zamierzała dać jej spokój, to najwyraźniej pozostali nigdziarze tym razem nie byli już w stanie się powstrzymywać.

- Umiesz szyć? - powtórzył szyderczo Hadrion, głośno się śmiejąc, natomiast Sava odwróciła się i spojrzała na wystraszoną dziewczynę z pogardliwym, ostrym uśmiechem.

- To świetnie się składa. Umówmy się, że ty zrobisz mi jakieś porządne spodnie, a ja nie zrzucę cię ze schodów za bycie żałosną. Brzmi jak dobry układ?

W klasie rozległo się więcej śmiechów, a Adelia wzięła drżący oddech i spojrzała z niedowierzaniem na strasznych nastolatków, którzy najzwyklej w świecie jej grozili. I to za co? Zamrugała szybko, starając się nie rozpłakać, chociaż z każdą chwilą stawało się to coraz trudniejsze.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas, Christian i Crystal

Kobieta nie zwróciła uwagi na zachowanie nigdziarki, najwyraźniej to było już dla niej normalne. Uniosła jednak lekko brwi słysząc skąd pochodzi. Thomas i Christian również wrócili do wpatrywania się w nigdziarzy, starając się zapomnieć o zmasakrowanych ciałach zwierząt za oknem.  Crystal nie zareagowała w żaden sposób, widząc jak dziewczyna odsuwa głośno krzesło, tylko dalej na nią spokojnie patrzyła czekając na to co pokaże. Gdy więc ta po swoim przemówieniu wyjęła nóż i przebiła ławkę, nauczycielka się lekko uśmiechnęła. Thomas wpatrywał się w to lekko zamyślony. Nie mógł zaprzeczyć, że Akademia naprawdę ściągała tu ciekawe osoby. Christian choć zdziwiony siłą nigdziarki starał się tego nie okazać i pozostać bez emocji. Kobieta nic nie powiedziała i ruszyła dalej, a gdy odeszła niedawna dziura zaczęła magicznie zanikać.

 

Wybór uczniów się kurczył i kobieta wiedziała, że wcześniej czy później będzie musiała podejść do Czytelniczki, choć domyślała się jaki będzie tego finał. Mimo wszystko z jakiegoś powodu wcale nie miała ochoty tego robić. Zatrzymała się więc przed kolejnym nigdziarzem wygłaszając tą samą formułkę co zawsze. Gdy tylko na niego spojrzała już wiedziała co chłopak może sobą pokazać. Nie była kimś kto ocenia po wyglądzie, ale w tym wypadku ciężko było się tym nie kierować. Wszystko się potwierdziło, kiedy chłopak tylko otworzył usta. Aż dwa olbrzymy w jednej klasie, musiała sama przyznać, że to całkiem ciekawe. Thomas po tych dwóch występach zauważył, że olbrzymy nie były twórcze, ale trzeba było na nie mimo wszystko uważać. Christian uznał, że kolejny nigdziarz, który nic sobą nie prezentuje i nawet nie próbuje tego zmienić.

 

Dziekan kiwnęła tylko lekko głową i ponownie ruszyła ku klasie, znów unikając skutecznie Czytelniczki. Jej kroki skierowały się do ostatniego nigdziarza, który dzielił ją od przepytania tamtej dziewczyny. Naprawdę w tej Czytelniczce było dla niej coś dziwnego. Kobieta stanęła nad kolejnym nigdziarzem wygłaszając swoją formułkę przy okazji ignorując jego urazę. Teraz wpatrywała się w niego i słuchała. Podobnie jak zresztą Thomas i Christian. Gdy więc chłopak wspomniał o jastrzębiu kobieta lekko się zainteresowała i jednocześnie zawiodła się słysząc, że uczeń go nie przyniósł ze sobą na lekcje, więc mogła ocenić tylko to co powiedział. Co jeśli jednak kłamał, co do swojego talentu? Dla Crystal pierwsza lekcja zawsze była bardziej sprawdzająca, gdy na kolejnej okazywało się, że część nigdziarzy potrafiła tylko więcej gadać niż robić szybko się to na nich mściło, zwłaszcza przy ocenianiu. Christian zawsze traktował zwierzęta jak coś bezużytecznego tak samo pomyślał o talencie chłopaka. Thomas wyglądał na lekko zainteresowanego tym co usłyszał.

 

- Pokaż go, więc na kolejnej lekcji - powiedziała kobieta nim odeszła i nagle jej wzrok skupił się na Czytelniczce.

 

Twarz kobiety pozostała bez emocji, gdy szła w kierunku dziewczyny swoim typowym krokiem. A jednak im bardziej się do niej zbliżała tym bardziej sobie przypominała jej zapłakaną wczorajszej nocy twarz, która tak bardzo przypominała jej czasy, o których nie chciała pamiętać. W końcu gdy doszła do jej ławki chcąc zacząć swoją typową formułkę, nigdziarka odezwała się nim dziekan mogła zacząć. Słowa, które wydobyły się z ust dziewczyny były niezrozumiałe do tego stopnia, że kobieta uniosła lekko brew, ale nie wyglądała jednocześnie na zdenerwowaną. Czekała tylko, aż ta zbierze się w sobie i powie wyraźniej. Co zresztą zaraz się stało, ale nadal słyszała strach w głosie dziewczyny. Mimo wszystko dziekan patrzyła na nią tak jakby widziały się pierwszy raz i najwyraźniej nie chciała mówić o tym co było wczoraj. Zanim zdążyła coś powiedzieć inni nigdziarze zaczęli drwić z Czytelniczki i ją straszyć.
Thomas do nich nie należał, choć nie wiedział co myśleć o talencie dziewczyny poza tym, że było to praktyczne. Christian chichotał lekko wiedząc od początku jak żałosna jest ta nigdziarka i sam chciał dołączyć do szydzenia z niej, ale gdy tylko otworzył usta po klasie rozniósł się głośny syk dziekan.

 

- Spokój! - Tylko tyle wyniosło się z jej ust by uspokoić klasę, a sama zaczęła odchodzić od Czytelniczki.

Nim jednak się w pełni oddaliła rzuciła jej ostatnie spojrzenie, które wskazywało jasno, że ostrzegała ją, że tak będzie jeśli się nie zmieni. Zaraz potem dziekan odwrócona tyłem do wszystkich zaczęła kierować się do biurka, aż przy nim usiadła. Zaczęła wpatrywać się w klasę lekko zamyślona uderzając palcami o biurko jakby myślała nad wszystkim co dziś zobaczyła i tak pewnie zresztą było. Zaraz potem otworzyła usta.

 

- Widziałam dziś i słyszałam wiele ciekawych rzeczy, a teraz nadszedł czas na oceny - powiedziała bez emocji. - Nim jednak zacznę dam kilka swoich uwag co do tego wszystkiego, od was zależy czy ich posłuchacie czy też nie. Na początek ci z gorszymi ocenami powinni je potraktować nie jako porażkę, a jako coś nad czym należy pracować by to się nie powtórzyło. Natomiast ci lepsi nie powinni spoczywać na laurach, wiele razy widziałam jak ci najlepsi przestają pracować nad sobą, bo są zbyt pewni siebie i kończą, jako mogryfy - syknęła z niechęcią. - A teraz moje uwagi co do tego co mi pokazaliście - dodała patrząc na klasę i lekko wzdychając nim zaczęła.

- Walburgo jak powiedziałaś wcześniej, wiedźma nie musi być odpychająca i nie wymagam tego od ciebie. Zauważyłam, że masz zdolności przywódcze po samym sposobie twojego mówienia, a skoro nie odkryłaś swojego talentu... Możesz spróbować znaleźć sobie coś co będzie słuchać twoich poleceń, wtedy będziesz pewną czy to jest twój talent lub ewentualnie... - Na chwilę zamilkła. - Wspominałaś o niezwykłej krwi, może warto też nad tym pomyśleć? Co prawda twierdzisz, że pomaga ona w urodzie, ale może ma inne właściwości, których pisane jest odkrycie właśnie tobie? - uśmiechnęła się chytrze. - Pomyśl o tym i spróbuj pokazać coś na następnej lekcji - Na chwilę jej wzrok powędrował na Judith, ale pominęła ją teraz zwracając się do Eudona.

 

- Nie przeczę Eudonie, że pewnego dnia będziesz wampirem, o ile oczywiście zdasz Akademię - Zmarszczyła lekko brwi mówiąc dalej. - Jednak do tego czasu radzę popracować nad swoimi wrodzonymi umiejętnościami. Nie wiem jakby się to skończyło gdybyś w czasie cyrku talentów wpadł tak w zawszan, a zwłaszcza w książęta - Teraz jej wzrok powędrował na Gilberta.

 

- Gilbercie jeszcze minie chwila czasu nim będziecie mogli używać magii i radziłabym byś był bardziej uważny co do takich rzeczy aby unikać tego typu pomyłek i ośmieszania się przed innymi. Mimo wszystko choć nie wyszło ci rewelacyjnie coś wymyśliłeś by pokazać, że nie jesteś całkiem bezradny, więc popracuj nad tym co pokazałeś na lekcji albo poszukaj innego talentu, bo jak powiedziałam magii jeszcze jakiś czas nie użyjecie - Teraz jej wzrok powędrował na Thomasa.

 

- Cóż Thomasie, jak powiedziałam wcześniej, twój zwierzak potrzebuje tresury. Nie żywią się one tylko lękami, a w naszej Akademii masz wszystko czego mu trzeba. Poczytaj o nim jak i o przedmiocie, w którym go więzisz, bo to będzie ci naprawdę pomocne. W czasie cyrku nie ma nauczycieli, a nie wiem jak zareagowałby Dyrektor widząc twojego zwierzaka atakującego księżniczki. Mam nadzieje, że należysz do tych nigdziarzy, którzy potrafią czytać, bo jeśli nie, to będziesz musiał prosić kogoś o pomoc - Chłopak lekko zmrużył oczy. Może nie czytał rewelacyjnie, ale nie był aż takim analfabetą. Wzrok nauczycielki powędrował na Elvirę.

 

- Zaimponowałaś mi Elviro. Z jednej strony nie pokazałaś żadnego talentu, przynajmniej gdy ktoś nie umie patrzeć jak należy tak pomyśli. A jednak wykorzystanie zdobytych informacji by oszukać całą klasę i pokazać, choć nieumyślnie talent innej nigdziarki zasługuje na wyróżnienie - uśmiechnęła się do dziewczyny lekko nim spojrzała na Margo.

 

- Jestem pewna Margo, że do tej pory nawet nie znałaś swojego talentu, ale to nie ma znaczenia. Nie obchodzi mnie jak i kiedy odkrywacie swój talent, najważniejsze by to osiągnąć. Popracuj nad tym. Mam wrażenie, że zwierzęta reagują na twoje emocje, ale nie wiemy czy to tylko gniew - Spojrzała kątem oka na Annabelle. - Moja pupilka raczej nie należy do zwierząt, które księżniczki lubią, zwykle brzydzą się węży - Zwierzak na te słowa pokazał swoje pokaźne kły, z których ciekł jad. - Radzę ci więc tym razem sprawdzić to na zwierzaczku bliższym księżniczkom by się upewnić czy działa to na wszystkie - Lekko się do niej uśmiechnęła, a następnie skierowała wzrok na Kim.

- Uważam, że jesteś całkiem interesującym typem nigdziarza. Myślę również, że talent, który nam dziś pokazałaś nie jest tym, nad którym chcesz pracować, więc chętnie zobaczę te rzeczy, o których napomniałaś na następnej lekcji - Kobieta ponownie lekko się uśmiechnęła.

 

- Scarlet, używanie łuku brzmi całkiem ciekawie i zakładam, że jeśli byś pojawiła się na cyrku, to właśnie to byś pokazała. Musisz jednak wiedzieć, że książęta też to często robią, więc będziesz miała ciężką konkurencje, jeśli chcesz iść w tym kierunku. Polowanie raczej ciężko będzie ci pokazać, bo żadnych zwierzaków w czasie cyrku nie ma. Poza tymi, które sami przyniesiecie - Teraz spojrzała na Ravera.

 

- Zaintrygowałeś mnie Raverze. Twoja wrodzona jak zakładam umiejętność jest naprawdę ciekawa. Mam nadzieje, że to właśnie w tym kierunku masz zamiar iść, jestem naprawdę zainteresowana jej pełnych możliwości - Skierowała wzrok na Save. - Czasem warto nic nie pokazać i się nie zbłaźnić, Savo - Spojrzała kątem oka na Christiana. - Jednak lepiej znajdź swój talent lub coś co do niego prowadzi na następnej lekcji - Teraz dość twardo spojrzała na Christiana.

- Jeśli chcesz, aby twój talent szedł właśnie w tym kierunku to pracuj nad nim ciężko, ale się przy tym nie zabij - Christian coś burknął pod nosem, ale dziekan to zignorowała i skierowała wzrok na Alise i lekko się uśmiechnęła. - Transformacje z reguły nie są łatwe i rzadko kto długo je utrzymuje, przynajmniej na samym początku, ale to co zrobiłaś mnie zainteresowało. Jak powiedziałam wcześniej, teraz ja również oczekuje dnia, aż w pełni się transformujesz. Staraj się nad tym pracować - rzuciła okiem na teraz na Bathildę i lekko westchnęła. - Niewiele ci mogę powiedzieć, ale jako olbrzymka masz pewne rzeczy, które możesz wykorzystać, jak choćby siła, zastanów się jak możesz zaprezentować w widowiskowy sposób chociażby ją - spojrzała teraz na Prisme. - Niewiele niestety mogę ci powiedzieć, Prismo, jak sama powiedziałaś, nie jesteś pewna swojego talentu. Mam nadzieje, że do następnej lekcji się to zmieni. Jeśli sądzisz, że jest to alchemia, to radzę nad tym popracować - Spojrzała na kolejnego nigdziarza. - Lavalle... Kontrola nad zimnem jest naprawdę imponująca, ale gdybyś był w stanie zamrozić człowieka... - uśmiechnęła się na tę myśl. - Ale jak sam powiedziałeś od czego są te lekcje? - Lekko wzruszyła ramionami i spojrzała teraz na Vina.

 

- Potrafisz zwieść co jest interesujące, na dodatek najwyraźniej znasz zawszańskie maniery, a jednak... - Zmrużyła lekko oczy. - Musisz popracować nad tą iluzją, bo z tego co zauważyłam działa tylko na jedną osobę, na tłum wokół już nie - Przypomniała sobie reakcje klasy na jego zachowanie. - W tłumie byś się zdradził i musisz pamiętać, że niektóre zawszanki nie dają się tak łatwo oszukać, jeden błąd i się zdradzisz, a cała mistyfikacja zniknie - Nadszedł czas na Hadriona. - Oboje wiemy, jaki masz talent, ale musisz opanować przemianę, czeka cię najwyraźniej długa droga do tego, więc pracuj nad tym - skierowała wzrok na Navina.- Przywołanie tego ptactwa było całkiem ciekawe, przynajmniej do czasu, aż nie wiedziałeś jak je przegonić - warknęła z lekką irytacją. - Spróbuj bardziej nad tym popracować, najlepiej na powietrzu z dala od zamku - dodała kierując wzrok na Alarica.

 

- Jeśli chcesz iść w ślady ojca, Alaricu, to długa droga przed tobą. Spróbuj znaleźć swój talent do następnej lekcji - Teraz skupiła się na Labrendzie.

- To co dziś pokazałaś było całkiem widowiskowe, ale nie na tyle by pokonać zawszan w czasie cyrku, spróbuj pomyśleć jak bardziej widowiskowo możesz zaprezentować swą siłę - Teraz spojrzała na De. - Tak jak w przypadku Bathildy, zastanów się De jak możesz pokazać swoją siłę w zadziwiający sposób - Została już tylko dwójka nigdziarzy i Judith, którą dziekan z jakiegoś powodu pominęła.

 

- Polluxie ciężko mi cokolwiek powiedzieć dopóki nie zobaczę co potrafisz robić z tym twoim jastrzębiem. Sprowadź go na kolejną lekcje - Spojrzała na Adelie i ciężko westchnęła. - Chyba sama dobrze się domyślasz, co było nie tak. Radzę byś do kolejnej lekcji się poprawiła - uśmiechnęła się ostatni raz i machnęła ręką.

Jedynka powędrowała ponownie do Elviry świecąc się pięknym złotem. Srebrna dwójka poleciała dla Ravera. Brązowa prosta trójka powędrowała do Alisy.  Judith dostała lekko posrebrzaną czwórkę. Natomiast piątka o lekko brązowej barwie powędrowała do Margo. Szóstka w barwie platyny przypadła Thomasowi. Siódemka w barwie granatu z lekkimi odcieniami cienia trafiła się Eudonowi. Biała ósemka, na której widniało kilka czaszek przypadła Vinowi.  Dość proste żółte dziewięć poleciało nad głowę Kim. Lavalle dostał za to krwisto czerwone dziesięć. Kolejne miejsce, jakim było czarne jedenaście powędrowało nad głowę Walburgi. Lekko przerdzewiała dwunastka powędrowała do Scarlet. Z kolei od trzynastki liczby zaczynały robić się coraz bardziej nadgniłe im niżej tym bardziej na zepsute wyglądały. Najmniej zgniła, czyli trzynastka dostała się Labrendzie. Czternastka poleciała nad głowę Gilberta. Następna była piętnastka która przypadła Polluxowi. Zaraz za nim znalazł się Navin  nad którym pojawiło się szesnaście. Na siedemnastym miejscu znalazła się Sava. Potem dopiero na osiemnastym miejscu pojawił się Allaric. Dziewiętnaste miejsce przypadło Prismie, natomiast dwudzieste trafiło się Chrstianowi. Dwudzieste pierwsze powędrowała do Hadriona, a dwudziestka dwójka poleciała nad głowę, Bathildy. Dwadzieścia trzy niemal całkiem zgniłe za to znalazło się nad głową De. Sypiąca się zgniła dwudziestka czwórka powędrowała nad głowę Adelii, na co Crystal rzuciła jej kolejne ostrzegawcze spojrzenie. Tak więc lekcja dobiegła końca, a gdy wszyscy opuścili już klasę kobieta powoli ruszyła w kierunku ławki Judith, aż nad nią nie stanęła. Położyła dłoń na jej ławce dotykając wcześniej wyczarowanego pióra, a te zaczęło powoli znikać.

 

- Z reguły nie mieszam się do spraw uczniów, ale czasem... - odparła patrząc na nią twardo. - Nie mam zamiaru ośmieszać się przed zawszanami gdy jednej z moich uczennic zabraknie zdrowia podczas cyrku talentów, zwłaszcza kiedy uczennica wydaje się obiecująca. Więc powiesz mi co ci dolega? - spytała wbijając w nią wzrok i dając tym do zrozumienia, że nie odpuści dziewczynie dopóki nie odpowie na pytanie.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra
Pierwszą rzeczą, którą zrobiła Lisa po wypadnięciu z klasy, było popędzenie przed siebie, w sumie bez żadnego konkretnego kierunku. W głowie miała tylko to, że musi dostać się do Galerii Dobra. Szła tak, wyprzedzając wszystkich innych uczniów, dopóki nie poczuła, że ktoś łapie ją mocno za rękę. Odwróciła się nieco nieprzytomnie i zobaczyła, że to Stephanie, która wpatrywała się teraz w jej twarz z mieszaniną rozbawienia i irytacji. Zaraz za nią pędził Alan i Aidan. 
- Wiesz w ogóle gdzie masz iść? - zapytała ją współlokatorka, z uśmiechem unosząc wymownie jedną brew, na co Lisa jedynie burknęła coś niechętnie.
Dalej szli już razem, prosto do głównego holu, gdzie przez szklany sufit wpadał ciepły blask słońca, tworząc na marmurowej posadzce plamy jaśniejszego światła. Właśnie tam znikąd dołączyła do nich księżniczka Magdalene oraz książę Damien, którzy, poza nieznacznie przyspieszonym oddechem, nie dawali po sobie poznać, że ich gonili. Chłopak patrzył co prawda na swoją siostrę, jakby nie do końca wiedział o co jej chodzi, ale Magda skupiała się w tej chwili tylko na Lisie i jej towarzyszach.
- Idziecie do Galerii Dobra, prawda? Czy mogę iść z wami? - zapytała grzecznie, jej ciemne oczy niemal lśniły z zainteresowania. 
Lisa skinęła krótko głową i wkrótce księżniczka i jej brat dołączyli do tego małego pochodu, idąc na jego przedzie i najwyraźniej prowadząc ich w odpowiednie miejsce. Zanim jednak tam dotarli rozpętała się pomiędzy nimi dyskusja w którą pozostali nie mieli ochoty się wtrącać.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej o tych portretach? - zapytał Damien, a w jego głos wkradła się lekka uraza.
- To było wieczorem, a dzisiaj... nie chciałam ci tym zaprzątać głowy - odpowiedziała spokojnie Magda, choć rzuciła mu przy tym niespokojne spojrzenie. - Nie przed lekcjami. Planowałam pokazać ci je po południu.
Damien przez kilka sekund milczał, marszcząc brwi, a potem zacisnął usta, jakby coś zrozumiał.
- Myślisz, że nie wiem, jak działa ta Akademia? Poradzę sobie, nie musisz się o mnie martwić i rezygnować z rozmawiania ze mną - choć nie podnosił głosu, to wyraźnie dało się w nim wyczuć oburzenie i swego rodzaju smutek. - Przecież to nie rozproszy mnie na tyle, że dam z siebie zrobić mogryfa. Magda, znasz mnie. Czy tobie się wydaje, że jestem głupi? Bo jeśli tak, to chyba możesz to dopisać do swojej tak niewielkiej listy popełnianych błędów.
Magda odpowiedziała mu niemal natychmiast.
- Pytanie "Czy tobie się wydaje, że jestem głupi?" skierowane do mnie automatycznie daje mu odpowiedź twierdzącą.
Damien prychnął i odwrócił głowę.

 

Lisa i Stephanie wymieniły zdziwione spojrzenia. W pierwszej chwili w ogóle nie zrozumiały o co chodzi, dopiero pod samym przejściem do Galerii Dobra dotarło do nich, że Magda chciała w ten sposób pokazać, że głupotą jest podejrzewanie, że nie wierzy w swojego brata. Musiał to zrozumieć także Aidan, który wyglądał teraz na nieco skrępowanego, jakby nie lubił trafiać w takie nieprzyjemne sytuacje, jak sprzeczki między rodzeństwem. Magdalene i Damien nie wyglądali jednak na złych na siebie, ani na obrażonych, a jedynie na nieco ponurych. Tak szczerze, to Lisie również się to nie podobało, ale kiedy przeszli przez oszronione drzwi, ozdobione złotymi literami tworzącymi napis "Galeria Dobra", wszystko wyleciało jej z głowy. Przez dłuższą chwilę po prostu stali i wpatrywali się w szoku na to, co mieli przed sobą. Jedynie Magda, która już tu była oraz Damien, najwyraźniej wciąć pogrążony we własnych myślach, nie zwrócili na wystrój zbyt wielkiej uwagi. Sala była wysoka i zawiła, od głównego pomieszczenia odchodziło jeszcze kilka mniejszych skrzydeł. Wszystko oczywiście piękne i lśniące, wspaniałe żyrandole, rzeźby, malowidła i szklane gabloty. Największy i najbardziej rzucający się w oczy mural przedstawiał bardzo szczegółowy i dopracowany obraz ślubu księcia i księżniczki na tle złotego pałacu oraz tańczących i pełnych radości mieszczan naokoło. Z chmur wyłaniał się biegnący przez cały mural napis "Długo i Zawsze Szczęśliwie". Stephanie skrzywiła się i prychnęła, zaplatając ramiona na piersi i ruszając bardziej w głąb, żeby przyjrzeć się wyłożonym w gablotach eksponatom. Aidan niepewnie ruszył za nią, żeby obejrzeć rzeczy takie jak pamiętnik Dziewczynki z Zapałkami czy jakiś egzamin Królewny Śnieżki. 

Lisa ruszyła za to w kierunku, w którym poszła Magda, do jednego z bocznych skrzydeł. Usłyszała jeszcze tylko, jak Stephanie mówi:

- To Śnieżka miała naprawdę na imię Letycja? Nie gadaj, że nam też każą zmieniać imiona na jakieś głupie Różyczka albo Gwiazdeczka.

 

Potem ruda dziewczyna zniknęła w jakiejś niższej i bardziej wąskiej sali ze ścianami w kolorze ciemnego różu. Przechodzili właśnie koło poustawianych równo roślin w donicach i pod kloszami oraz wypchanych zwierząt, które z jakiegoś powodu napawały Lisę wielkim niepokojem. To znaczy... widziała już kiedyś wypchanego gołębia, mieli takiego w jednej z klas w gawaldońskiej szkole, no i w sumie to nie popierała czegoś takiego, ale te zwierzęta tutaj...

W pewnym momencie zauważyła coś, co sprawiło, że cała oblała się zimnym potem. Srebrna tabliczka stojąca obok małej myszki, jednej z przyjaciółek Kopciuszka.

"Jane ze Śnieżnych Wzgórz" 

- Emmm... - Lisa próbowała się odezwać, ale nic logicznego nie przyszło jej do głowy. Przypomniała sobie jak na Ceremonii mówili o tym, że najgorsi uczniowie stają się mogryfami. Przełknęła ślinę, wpatrując się w puste, czarne oczka od dawna martwej myszki. Teraz to wszystko stało się jakoś tak bardziej realne.

Kolejny szok przeżyła, kiedy zbliżyli się do wielkiej łodygi fasoli z zawieszoną na liściu tabliczką "Holden z Tęczowych Bryz". Przyspieszyła, czując, że powoli traci oddech. Z każdą chwilą dostawała coraz więcej dowodów na to, że ona i Adelia po prostu musiały stąd uciec. 

W pewnym momencie zatrzymała się gwałtownie, prawie wpadając na Magdę, która przystanęła wraz z bratem przy kolekcji wielu obrazów, wykonanych jednak w tym samym stylu i zdecydowanie przez tę samą osobę.

 

Lisa wpatrywała się w nie bez ruchu przez dłuższą chwilę, nie zauważając nawet, że dołączył do nich Alan, a chwilę później także Aidan i Stephanie. Potem zrobiła kilka kroków bliżej ściany i wyciągnęła do góry rękę, nie dotykając jednak żadnego z obrazów. Poczuła, jakby w gardle utknął jej naprawdę duży kawałek jabłka. Chociaż z jednej strony miała nadzieję na to, że te malowidła będą naprawdę pokazywać jej dom, to z drugiej chyba sama w to do końca nie wierzyła. A teraz... znajome uliczki, las otaczający urokliwe miasteczko, szkoła, wieża ratuszowa, nawet cmentarna góra... oczy zaczęły ją nieco piec, więc zamrugała i odwróciła się na sekundę, żeby uśmiechnąć się z trudem do swoich towarzyszy. Stephanie patrzyła w szoku to na nią, to na ścianę, Aidan ze skrępowaniem wzruszył ramionami, a Magda spojrzała na nią zaintrygowana, o wiele bardziej niż jej młodszy brat, który, choć również zaciekawiony, nie miał w oczach tego niemalże szalonego błysku.
- A więc to naprawdę jest Świat Czytelników?
Lisa pokiwała głową, a kiedy się odezwała, jej głos był nieco zachrypnięty.
- Tak. To jest Gawaldon.
Odwróciła się, żeby znów przyjrzeć się obrazom. Na każdym z nich można było zobaczyć pełno ludzi, głównie dzieci, które najczęściej przeglądały razem lub samotnie książki z baśniami. Dopiero po dłuższej chwili dało się zauważyć, że na każdym światło słoneczne wydawało się dziwnie padać na dwójkę z nich, jakby chciało podkreślić ich wyjątkowość. Na jednym był to chłopiec i dziewczyna, czytający baśnie po przeciwnych stronach rynku. Na innym dwójka chłopców. Jeden z niechęcią obserwował drugiego, o wiele przystojniejszego, na placu przed szkołą. Lisa ze zmarszczonymi brwiami stawiała drobne kroki, przyglądając się z uwagą każdemu z nich po kolei, aż nagle z jej ust wyrwał się zaskoczony okrzyk, który sprawił, że Stephanie natychmiast podeszła bliżej. 
Scena przedstawiała boisko szkolne i malujący się na horyzoncie las. Ruda dziewczyna uniosła drżącą dłoń i wskazała na małą dziewczynkę o włosach bardzo podobnych do jej własnych, tylko spiętych w prosty kucyk. Stała z boku i łapała się za policzki, jakby zobaczyła coś bardzo nieprzyjemnego.
- To ja - powiedziała Lisa trzęsącym się głosem, a potem wskazała dwie dziewczyny na które padały dziwnie promienie słońca. Jedna leżała na murawie i trzymała się konwulsyjnie za rękę, a druga stała po drugiej stronie boiska i wydawała się szyderczo śmiać - a to Betty i Urszula. To było cztery lata temu. One zostały wtedy porwane!
 
Dziewczyna natychmiast podeszła do kolejnego obrazu, a z jej ust wyrwał się niedowierzający i nieco histeryczny śmiech. Przez dłuższą chwilę po prostu kręciła głową, owijając ramiona ochronnie wokół siebie. Na malowidle autor pokazał gawaldońskę szkołę, wokół której dzieci i dorośli krzątali się, przygotowując do nocy porwań. Niektórzy z nich przeglądali książki z baśniami, jak zawsze tego dnia. Promienie słońca padały jednak gdzie indziej, wskazując na dwie samotne postaci na boisku, leżące na trawie i trzymające się za ręce. Dziewczyny, jedna miała na sobie różową sukienkę, a druga spodnie i bluzkę.
- To ja i Adelia przedwczoraj. Dokładnie tak to wyglądało - powiedziała Lisa dziwnie pustym głosem, którego sama nie poznawała. Zaraz potem znów się cicho zaśmiała. - Ty, może to Sader jest Dyrektorem i to on porywa te dzieci, co?
- To raczej wątpliwe. Profesor Sader pracuje tu dopiero od kilku lat - odpowiedziała ostrożnie Magda, ale Lisa wydawała się tego w ogóle nie słyszeć.
Spojrzała na następne obrazy, na dzieci, których nie rozpoznawała. W oczy rzucił jej się siedzący pod parasolem chłopiec z burzą jasnych loczków, na którego, a jakże, padał promień światła.
- Ma włosy trochę jak George, syn piekarza, ale on ma przecież z jakieś osiem la... - urwała i znów się zaśmiała. W pewnym sensie musiała sprawiać wrażenie kogoś, komu całkiem odbiło, ale w tej chwili nic sobie z tego nie robiła. Oglądała obrazy z przeszłości, teraźniejszości i prawdopodobnie z przyszłości, namalowane przez człowieka, których nie miał prawa znać tych scen. Jej umysł w tej chwili po prostu nie był w stanie tego od tak zaakceptować. Na następne obrazy spoglądała już tylko urywkowo, zatrzymując się przy ostatnim, na którym można było zobaczyć tą "wybraną" dwójkę dzieci. Dwie dziewczynki, jedna blondynka, druga z krótkimi, czarnymi włosami, siedzące nad jeziorem, a dalej...
- Co to jest? - Lisa prawie krzyknęła, po raz pierwszy od jakiegoś czasu pokazując swoje normalne, gwałtowne emocje.

 

Nie było to jednak nic dziwnego. Nawet Stephanie wciągnęła głośno powietrze, a Aidan przyłożył dłoń do ust. Największe opanowanie zachowali Damien, który jedynie zmarszczył brwi i Magda, której wzrok znacznie spochmurniał. Musiała widzieć ten obraz już wcześniej, no ale wtedy nie była jeszcze nawet pewna, czy to w ogóle jest prawdziwy Gawaldon. Lisa przez dłuższą chwilę nie mogła oderwać wzroku od tej przerażające sceny. Jej miasteczko dosłownie stało w ogniu, tak samo jak rozciągająca się za nim Puszcza. Tak to przynajmniej wyglądało. Znad drzew unosił się ciemny dym, większość sylwetek była rozmazana, tylko na pierwszym planie mogli wyraźnie zobaczyć dzieci, które jednak nie zaczytywały się już w baśniach, tylko z wściekłymi minami wrzucały je do wielkiego ogniska na rynku, które przypominało nieco stos na czarownice. 

- Czyżby mieli już dość? - zapytała cicho Stephanie, najwyraźniej próbując rozładować atmosferę. 

- Puszcza płonie - sarknęła w odpowiedzi Lisa, chyba nieco zbyt gniewnie, bo jej współlokatorka z poczuciem winy splątała ręce za plecami.

Lisa jeszcze przez chwilę oddychała ciężko, pochłaniając wzrokiem okropną scenę, a potem odwróciła się gwałtownie i przepchnęła obok Aidana.

- Gdzie idziesz? - krzyknęła za nią Stephanie, a Magda i Damien przybrali takie same, zaniepokojone miny.

- Znaleźć Sadera i zmusić go do odpowiedzi!

- Ale, Lisa... on przecież powiedział, że nie będzie...

- Mam to gdzieś! To... to jest... jak on niby mógł to zobaczyć!? Te sceny ze mną, Adelią, Betty, George'em... On jest ślepy, do cholery - dodała, podkreślając absurdalność tej sytuacji.

Zatrzymała się w największej sali Galerii Dobra i kilka razy przeczesała palcami włosy, próbując uspokoić oddech. Nie miała pojęcia, czy naprawdę pójdzie szukać Augusta Sadera. Nie wiedziała, co ma zrobić. Nic nie wiedziała.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Gdy tylko wstałem z miejsca po zakończonej lekcji chciałem spokojnie spakować swoje rzeczy i przygotować się do kolejnych zajęć. Nawet nie myślałem już o tych obrazach. Podobnie było zresztą z Sophie, która pakowała się spokojnie by zaraz wyjść z klasy. Najwyraźniej nikt nie dostrzegł, że dziewczyna na chwilę przysnęła, na co ta poczuła ulgę. Skierowała swój wzrok na miejsce, w którym siedział jej kuzyn i wtedy spostrzegła jak Czytelniczka wręcz wybiegła z sali, a jej kuzyn tuż za nią. Zastanawiała się przez chwilę czy samej też tam nie ruszyć, ale zauważyła, że najwyraźniej nie zdołałaby ich dogonić ponadto nie potrafiła tak bez słowa zacząć biec, zwłaszcza po tym jak Edward był dla niej tak miły. Bała się jak wiele może przez to wszystko stracić. Ostatecznie wróciła do spokojnego pakowania swoich rzeczy by zaraz wyjść z sali.

 

Stephanie i Elisabeth były naprawdę szybkie nim tylko spostrzegłem obie wybiegły z sali, przez co z Aidanem musieliśmy je gonić. Zdecydowanie nie były typowymi księżniczkami, ale w moim uznaniu nadal do nich należały nieważne co inni by myśleli. W końcu zdołaliśmy je dogonić, gdy te się zatrzymały. Kiedy tylko do nich dołączyliśmy wspólnie ruszyliśmy do Galerii Dobra, ale chwilę później dołączyli do nas kolejni zawszanie. Spojrzałem na księżniczkę Magdalene i Damiena. Oboje już wcześniej mnie zaintrygowali w chwili gdy przyglądali się obrazom pierwszego dnia. Jednak teraz nie była najlepsza chwila by o tym rozmawiać. Zwłaszcza widząc to po Elisabeth, która chciała się jak najszybciej dostać do galerii. Więc powoli ruszyliśmy za rodzeństwem i przy okazji słyszałem ich dosyć ciekawą wymianę zdań. Nie miałem zamiaru do tego dołączać, to były sprawy rodzinne. Mimo wszystko po tym co usłyszałem domyślałem się już jak wielką mądrość musi w sobie skrywać księżniczka.

 

W końcu dotarliśmy do Galerii Dobra. Gdy tylko znaleźliśmy się w środku otworzyłem zdumiony usta, nie mogąc uwierzyć we wszystko co tutaj widziałem. Cały wygląd sali robił niesamowite wrażenie, ale nie było w tym nic dziwnego, w końcu tu uwieczniano wiele zasług dobra. Nagle gdy spostrzegłem obraz przedstawiający ślub księżniczki i księcia lekko zbladłem. Znów przypomniały mi się wszystkie aranżowane związki i wmawianie mi jak wiele ode mnie zależy, a ja czułem się zmęczony na samą myśl o tym. Być może nigdy nie będę na to gotowy. A może nawet nie będę musiał się tym martwić, bo nie wiadomo gdzie mnie zaprowadzi Akademia. Starałem się dalej dotrzymywać kroku Elisabeth obserwując całą galerie. Nagle stanąłem jak wryty widząc myszkę i tabliczkę pod nią. Jane ta Jane? Spytałem siebie patrząc na nią z szeroko otwartymi oczyma. Słyszałem o niej i tym, że trafiła do akademii i wszyscy się z tego powodu wtedy tak cieszyli mając nadzieje, że nasze królestwo stanie się bardziej znane dzięki jej baśni. Niestety, koniec jej bajki był inny niż przewidywano. A teraz ja z Sophie podobnie jak ta dziewczyna trafiliśmy do Akademii i w nas obojgu pokładane są takie same nadzieje jak w nią. A co jeśli nasze bajki skończą się podobnie? Zacisnąłem pięść bojąc się, ale nie o siebie, a o moją kuzynkę. Co jeśli to ona skończy w tej galerii? Byłem cały blady na tę myśl. Nie mogłem pozwolić by coś jej się stało. Obróciłem wzrok w kierunku Elisabeth, która teraz patrzyła na jakieś obrazy i powoli do niej podszedłem, starając się ukryć moje niedawne ponure myśli.

 

Spoglądałem sam teraz na obrazy pokazujące miasto, ale takie, którego nigdy jeszcze nigdzie nie widziałem. Nie przypominało do końca tych, o których czytałem już w książkach. Zacząłem z zaciekawieniem się przyglądać obrazom, które je przedstawiały. Gdy jednak Elisabeth powiedziała potwierdzająco, że to jest jej dom byłem w kompletnym szoku, a w mym gardle utknęło jedno pytanie. Ale jak to możliwe? Patrzyłem jak na obrazach dzieci z tego świata czytają o naszych przygodach będąc coraz bardziej w szoku. Gdy usłyszałem niespodziewany krzyk Elisabeth szybko do niej podszedłem zaraz za Stephanie. Kiedy z jej ust wydobyły się pierwsze słowa spojrzałem w szoku na dziewczynkę na portrecie, a potem na Elisabeth. Nie byłem po prostu w stanie w to uwierzyć. Gdy Elisabeth wspomniała o tym, że profesor może być porywaczem Czytelników i Dyrektorem, podobnie jak księżniczka Magdalene nie mogłem w to uwierzyć. Po prostu to nie miało sensu. Wtedy właśnie oczy wszystkich spoczęły na ostatnich strasznych obrazach, byłem w szoku tym co ujrzałem i niemal zbladłem. Co takiego tam się stało? Ten ogień trawiący miasto i Puszczę tak jak dzieci palące książki. Szybko oderwałem wzrok od obrazów, widząc i słysząc reakcje Elisabeth. W jednej chwili sam się za nią przepchnąłem mijając innych, aż nie dobiegłem do sali, w której była i powoli zacząłem do niej podchodzić.

 

- Elisabeth - powiedziałem bardziej niepewnie, powoli do niej podchodząc. - Nie jestem nawet sobie w stanie wyobrazić co teraz przeżywasz po tym co tu ujrzałaś - Niepewnie uniosłem dłoń zastanawiając się czy powinienem, aż w końcu zdecydowałem się delikatnie położyć ją na jej ramieniu by dodać jej otuchy. - Nie możesz robić wszystkiego pod wpływem emocji - dodałem już spokojniej. - Nie jesteś w stanie zrobić sama wszystkiego, pozwól sobie pomóc, wszyscy razem rozwiążemy jakoś tę zagadkę - Uśmiechnąłem się do niej lekko by dodać jej więcej otuchy. Choć wiedziałem jaka była prawda, dziś wieczorem znów spróbuje uciec i tym razem zapewne nie będzie chciała mojej pomocy. Bardzo się bałem, że już więcej jej nie zobaczę, ale nie dlatego, że wróci do domu, choć i to nie było dla mnie przyjemne, a dlatego, że bałem się po prostu o nią. Wciąż pamiętałem ten dziwny wzrok jej przyjaciółki i z jakiegoś powodu nie potrafiłem go zapomnieć. Miałem tylko nadzieje, że się mylę.

 

Chwilę wcześniej, gdy cała grupa łącznie z Alanem poszła do Galerii Dobra. Sophie rozstała się już ze swoją grupą. Edward odszedł w towarzystwie innych książąt, a księżniczki poszły w kierunku swoich wież. Dla Sophie nie było to nic nowego, że została sama, w jej rodzinnej krainie też samotnie często spacerowała. Szła więc teraz przygotować się do kolejnych zajęć, aż nagle nie spostrzegła swojego kuzyna w grupie innych zawszan. Sama schowała się za jedną z kolumn przyglądając się całej grupie, a zwłaszcza swojemu kuzynowi, który teraz gnał jak na złamanie karku za Czytelniczką.

 

Zmarszczyła lekko brwi widząc to. Alan nigdy taki nie był, wiedziała o tym. A teraz pchał się w każde niebezpieczeństwo dla dziewczyny, której nawet dobrze nie znał. Spojrzała teraz na rudą księżniczkę, wciąż pamiętając, że jej pomogła. Jednak obecnie mogła przez nią stracić swoje marzenie i jedyną szansę na ich realizacje. Powoli więc w ukryciu ruszyła za całą grupą. W końcu spostrzegła, że wszyscy wchodzą do Galerii Dobra. Zmrużyła delikatnie oczy przypominając sobie lekcje. A więc to o chodzi? Spytała samą siebie i spojrzała na chwilę na swoją parasolkę. Pokręciła lekko głową i wbiegła za całą grupą do środka. W momencie, w którym weszła Lisa była już sama w Galerii Dobra, przez co natychmiast mogła zobaczyć jak Sophie wbiegła tutaj za nimi. Dziewczyna chwilę na nią spoglądała, ale co dziwne nie z wrogością jak to miało miejsce do tej pory, a przynajmniej tak było, aż nie zobaczyła Alana, który się do niej zbliża. Kuzyn jej najwyraźniej nie dostrzegł, bo skupił się na rudej dziewczynie, ale to nie zniechęciło Sophie i ta powoli ku nim ruszyła, już się nie ukrywając.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Dźwięk odległego wycia wilków zerwał wszystkich uczniów na równe nogi. Większość z nich wyglądała na dość zadowolonych z tej lekcji, ponieważ nawet jeśli zajęli niższe miejsce, mieli szansę dowiedzieć się więcej o innych nigdziarzach i przy okazji posłuchać kilku cennych rad dotyczących Cyrku Talentów. Wiadomo jednak, że w grupie znajdowały się także osoby takie jak Sava, Hadrion, czy Pollux, którzy opuszczali klasę z nieprzyjemnym grymasem na twarzy, chociaż sami przecież zdawali sobie sprawę z tego, jak niewiele pokazali. Margo, zanim wyszła, podeszła jeszcze do wciąż siedzącej w swojej ławce Judith i szturchnęła ją lekko w ramię.

- Widziałaś, jestem zaraz za tobą.

- Nie ciesz się tak, przecież tak naprawdę nic nie zrobiłaś.

Margo zmarszczyła brwi, ale nie sprawiała wrażenia szczególnie wściekłej. Zanim skierowała się do drzwi, ostatni raz szturchnęła współlokatorkę w ramię.

Zdecydowanie dumna z siebie była za to Elvira, która opuszczała klasę w towarzystwie swoich nieodłącznych ostatnio Kim i Walburgi. Nie, żeby nie spodziewała się tego, że będzie zgarniać same pierwsze miejsca. Triumf umysłu nad głupią przemocą. Zdążyła już przemknąć się na korytarz, gdy poczuła, że ktoś łapie ją niezbyt delikatnie za ramię. Uniosła z irytacją głowę, zauważając, że był to Raver, który, choć utrzymywał na twarzy cienki uśmieszek, był wyraźnie w pochmurnym nastroju. Elvira musiała powstrzymać się przed tym, żeby nie okazać tak jawnie satysfakcji na twarzy. Czyżby komuś zaczęła przeszkadzać rola "tego drugiego"?

- Chciałeś czegoś? - zapytała uprzejmie i chyba właśnie to powstrzymało Kim i Walburgę przed reakcją. Obydwie dziewczyny nastroszyły się już wtedy, kiedy zobaczyły jak wysoki nigdziarz łapie blondynkę agresywnie za ramię. 

Raver, słysząc jej pytanie, obnażył zęby w ostrym uśmiechu i pochylił się tak, że prawie stykali się nosami. Elvira z niesmakiem odchyliła się do tyłu, wpatrując w jego ciemne, przekrwione oczy i zapadnięte policzki.

- Chciałem ci tylko pogratulować, piękna - w jego ustach ostatnie słowo zabrzmiało jak szydercza obelga.

Zaraz potem puścił ją i nie oglądając się za siebie ruszył w stronę klatki schodowej. Elvira usłyszała jak Walburga szepcze do Kim "Co za dziwak", ale nie patrzyła już w stronę Ravera, zamiast tego próbując odnaleźć wzrokiem kogoś innego. Nie była do końca pewna dlaczego, ale odczuwała silną potrzebę dowiedzenia się, czy Thomas to widział, a jeśli tak, to w jaki sposób zareagował.

 

W o wiele gorszym nastroju klasę opuszczała Adelia. Z jednej strony była oczywiście zadowolona z tego, że lekcja się skończyła i nareszcie może uwolnić się od nieprzyjemnej obecności dziekan Crystal, jednakże z drugiej było to już jej kolejne ostatnie miejsce i wystarczyło, by zgarnęła jeszcze chociaż jedno, a przekona się na własnej skórze, co dzieje się z uczniami, którzy nie zdali. Mijała zmierzających na klatkę schodową uczniów, co chwilę potykając się o zbyt długą tunikę. Jej wargi już całkiem wyschły od zimna i strachu, nie było nawet sensu ich oblizywać, bo kiedy próbowała to robić, jedynie zaogniała bolesne pęknięcia. Nie miała pojęcia, jak to wszystko wytrzyma. Nawet przypominanie sobie o tym, że jest to tylko jeden dzień, nie pomagało już na przyspieszone bicie serca. W końcu co z tego, że Lisa przyjdzie w nocy ją uratować, jeśli w ogóle jej tu już nie będzie. No właśnie... co się z nią stanie? Co z nią zrobią? Z jej gardła wyrwał się zdławiony szloch i chwilę później poczuła, jak ktoś z całej siły chwyta ją za ramię i wciąga w jakiś mroczny kąt za kolumną.

Nie zdążyła nawet krzyknąć, bo poczuła gwałtowne uderzenie i piekący ból na policzku. Ktoś właśnie z całej siły trzasnął ją w twarz i z tego szoku nie mogła nawet przez parę sekund nabrać powietrza w płuca. Kiedy udało jej z powrotem odzyskać cząstkowe skupienie, zauważyła wpatrujące się w nią wściekle fioletowo-granatowe oczy. Szarawa skóra, niewielkie ranki, głęboka blizna w kąciku ust... Priss? 

- Pewnie mnie nie pamiętasz, skoro przez cały czas chowałaś głowę w rękach jak jakiś tępy struś, ale mam na imię Prisma - warknęła dziewczyna, jakby mogła czytać w jej myślach. Adelia przełknęła ślinę i zmrużyła oczy. Straszna nigdziarka cały czas ściskała przód jej tuniki. Do tej pory wyglądała zazwyczaj na ponurą i apatyczną, ale w tej chwili wręcz emanowała nienawiścią i irytacją. - Słuchaj, idiotko. Jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś, twoje płacze, piski i lamenty nie robią na nikim żadnego wrażenia. Możesz sobie padać na kolana i rysować paznokciami policzki, ale jeśli się choć trochę nie wysilisz, dostaniesz kolejne ostatnie miejsce i nikt nie będzie patrzył na twoją rozpacz, kiedy będą cię oddawać Dyrektorowi. Nie wiem, co robią z tymi, którzy nie zdali, ale obiecuję ci, że jeśli cię to spotka, to gorzko pożałujesz każdej wylanej łzy - potrząsnęła Adelią, która wciąż była zbyt przerażona, by cokolwiek powiedzieć. - Ogarnij się w końcu, bo sama wystawiasz łeb do ścięcia. Nie wiem, jak możesz tego nie widzieć.

Tym razem szarpnęła nią mocniej, jakby oczekiwała odpowiedzi. Adelia kilka razy zamrugała, powstrzymując łzy, a potem przełknęła ciężko ślinę, żeby być w stanie w ogóle sformułować jakiekolwiek słowa.

- D...Dlaczego mi o tym m...mówisz? - szepnęła, nie mogąc pozbyć się drżenia z głosu.

Prisma obnażyła wściekle zęby i Adelia pisnęła, przekonana, że nigdziarka teraz naprawdę coś jej zrobi. Ta jednak tylko popchnęła ją z całej siły na ścianę, a potem odwróciła się i szybko odeszła.

Dziewczyna z Gawaldonu jeszcze przez chwilę opierała się o chłodny mur, chcąc przeczekać falę tępego bólu, jaki po zderzeniu pulsował na jej ramionach i potylicy. Z nim poradzić sobie było na pewno o wiele łatwiej niż z kompletnym mętlikiem, jaki zapanował teraz w jej umyśle.

 

Wkrótce w klasie Osobistych Talentów została tylko Judith, która nie ruszała się ze swojej ławki i nie odwróciła do tyłu nawet wtedy, kiedy trzasnęły drzwi za ostatnim wychodzącym uczniem. Chociaż wiedziała, że dziekan Crystal jest od niej o wiele mądrzejsza i potężniejsza, to jakoś nie mogła zmusić się do strachu. Były rzeczy, których się obawiała, to na pewno, ale nie należał do nich ból ani kary cielesne. W pewnym momencie życia musiała się do tego wszystkiego po prostu przyzwyczaić. Siedziała więc w spokoju, obserwując ukradkiem nauczycielkę, ale kiedy ta w końcu do niej podeszła i zadała tak niespodziewane pytanie, nie była w stanie od razu ukryć swojego zdziwienia. Zaraz potem jednak wyraźnie spochmurniała. W pierwszym odruchu miała nawet ochotę powiedzieć, że to nie jest jej sprawa. Nie lubiła dzielić się z obcymi swoimi rodzinnymi sprawami, ani historią własnego stanu zdrowia. Doskonale radziła sobie z tym wszystkim sama. Nauczycielka wyraźnie dała jej jednak znać, że oczekuje odpowiedzi, a ona nie chciała ryzykować świadomego ściągania na siebie jej gniewu już pierwszego dnia...

- Mój starszy brat bardzo chciał się dostać do Akademii, ale mu się nie udało - powiedziała swoim ochrypłym, świszczącym głosem. Po tych słowach odchrząknęła z irytacją, żeby brzmieć nieco wyraźniej. - Więc postanowił uniemożliwić to także mi, kiedy miałam dwanaście lat i kwalifikowałam się na poprzedni przydział. Miał nadzieję, że całkiem stracę głos. Nie udało mu się ani to, ani powstrzymanie mnie w tym roku, choć jestem pewna, że próbował - powiedziała. Oczywiście, że była to tylko połowa historii. Tak wiele wydarzeń i tak wiele emocji zostało przemilczanych, ale nikt przecież nie kazał jej się nimi dzielić z tą bądź co bądź obcą kobietą. - Oblał mnie wrzątkiem - powiedziała w końcu rzecz najważniejszą i niechętnie poluzowała kołnierz tuniki, żeby pokazać wielką, chropowatą bliznę ciągnącą się po gardle i prawdopodobnie głębiej pod ubranie. Prawie natychmiast jednak znów ją zakryła i odwróciła głowę w stronę okna. Z jakiegoś powodu poczuła się upokorzona.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas i Christian
Obaj nigdziarze zaczęli powoli zabierać swoje rzeczy by opuścić klasę. Jednak każdemu towarzyszyły inne emocje. Thomas nie spodziewał się ponownie być tak wysoko w czasie oceniania. Na dodatek od dziekan dowiedział się na temat kamienia i zamkniętej w nim mrocznej istoty rzeczy, które nigdy by mu nie przyszły do głowy. Teraz musiał zdobyć tylko książkę, która mu pomoże zrozumieć więcej, a to nie powinno chyba być trudne. Christian natomiast miał zupełnie inne podejście, co do tego. Wciąż był wściekły na swoją ocenę. Pomimo, że mu nie do końca wyszło, uważał, że zasłużył na znacznie wyższe miejsce niż przemądrzała niby nigdziarka czy zbyt elegancka wiedźma gadająca o jakiejś głupiej krwi. Cały czas miał racje, ta kobieta nie nadawała się na dziekana. Ona w ogóle nie powinna uczyć.

 

Nagle wyminął go szybko Thomas, na co Christian rzucił mu tylko pogardliwe spojrzenie, którego ten najwyraźniej nie dostrzegł, bo skupiał teraz uwagę, na czym innym. Mianowicie na Elvirze, która teraz była zaczepiana przez jakiegoś nigdziarza. Zmarszczył wściekle brwi i zaczął kierować się ku nim, ale nim tam dotarł nigdziarz już odszedł. Thomas mimo to wyminął Elvire i pozostałe wiedźmy nawet na nie patrząc i ruszył za chłopakiem, do którego dotarł w połowie korytarza. Powoli się z nim zrównał i wtedy otworzył usta.

 

- Życie nauczyło mnie paru rzeczy, jak na przykład by uważać na to co się robi – odparł wkładając dłoń pod nigdziarską tunikę by wyciągnąć kamień. – Pani dziekan mówiła, że nie tylko lękami się żywi, ale ja jeszcze nie wiem nadal czym poza nimi, a on nadal jest głodny. Więc może się zdarzyć, że zerwie się ze smyczy, a tego byśmy chyba obaj nie chcieli czyż nie? – spytał, ponuro patrząc na chłopaka. Sam nie wiedział dlaczego to robił, zapewne po prostu dlatego, że go zirytował swoim zachowaniem, nic ponadto.

 

Crystal

Dziekan natychmiast dostrzegła zmiany w mimice dziewczyny. Domyślała się już dzięki temu, że za tym wszystkim kryło się coś głębszego o czym młoda nigdziarka nie chciała rozmawiać. Mimo wszystko kobieta pozostała nieugięta i nadal tak samo patrzyła na dziewczynę czekając na odpowiedź. Gdy więc zaczęła mówić mimika nauczycielki się nie zmieniła tylko cały czas się jej przyglądała z tak samo kamienną twarzą jak na początku wsłuchując się w każde jej słowo. Kiedy dziewczyna poluzowała kołnierz by ukazać bliznę, Crystal uniosła jedną brew. Nic nie powiedziała, a tylko obróciła się i ruszyła w kierunku biurka, przy którym usiadła, a następnie położyła dłonie pod brodą patrząc prosto na dziewczynę.

 

- Po tym co usłyszałam mam wrażenie, że zrobiłaś swojemu bratu przysługę trafiając do akademii. Nie sądzę by on z takim zachowaniem mógłby skończyć ją lepiej niż jako troll - odparła z chłodnym uśmiechem i powoli położyła dłoń na szufladzie biurka i pociągnęła ją do siebie, słychać było przy tym charakterystyczne uderzanie o siebie szklanych butelek. - Moim talentem nie jest alchemia - powiedziała mrużąc lekko oczy. - Ale jest moją pasją, dla której poświęciłam niemal wszystko - Na chwilę jej wzrok powędrował na czaszkę na biurku. - Zasady zawszan ich ograniczają, przez co nie są w stanie zgłębić wszelkiej wiedzy, bo zawsze na ich drodze staje moralność, która w naszym wypadku nie ma miejsca - iśmiechnęła się teraz ukazując białe zęby. - Dlatego my możemy więcej - Sięgnęła dłonią do szuflady i wyjęła z niej niewielką buteleczkę, którą położyła na biurku. Barwa płynu, który w niej pływał przypominała wodę bagienną, a zapach wcale nie był przyjemniejszy.

 

- Być może twoim przeznaczeniem było tu trafić by znaleźć to - odparła patrząc na butelkę. - Jak powiedziałam wcześniej niewiele mnie obchodzi wasze życie prywatne i nie mam zamiaru się w nie zagłębiać - Znów spojrzała na dziewczynę. - Mam jednak pewne cele, które sobie postawiłam, a nie dokonam pewnych rzeczy gdy uczniowie wydający się mieć intrygujące zdolności są w gorszej kondycji, więc Judith... - znów się uśmiechnęła. - Jak pewnie już wiesz, to jest lekarstwo, które zregeneruje twoje struny głosowe. Sama je opracowałam i testowałam z pozytywnym rezultatem. Nie mam pojęcia czy jestem jedyną, która to stworzyła i niewiele mnie to mówiąc szczerze obchodzi - uniosła dłoń patrząc teraz za znużeniem na swoje paznokcie. - Jeden tydzień i ani dnia dłużej, co wieczór przed snem jeden duży łyk, a twój dawny głos powróci. Będziesz mogła nawet wrócić do domu i zaśpiewać coś bratu swym normalnym głosem, o ile zdasz akademię - Ponownie się lekko uśmiechnęła. - Nie będę kłamać, smak ma jak najgorsze pomyje, ale działa. Wybór należy do ciebie Judith, możesz zabrać lek i przywrócić sobie dawny głos albo teraz stąd wyjść i uznać, że ta rozmowa nie miała miejsca dalej się męcząc - zmrużyła lekko powieki, ale wciąż patrzyła na dziewczynę.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

W obecnym wzburzeniu nawet spokojne słowa Alana nie były w stanie uspokoić Lisy. Obrazy wciąż przesuwały się przed jej oczami, jeden po drugim. Porwane dzieci, ona, Adelia, płonąca Puszcza, wielkie ognisko do którego dzieci wrzucają baśnie... Nagle przeszył ją ostry ból w skroniach i przycisnęła dłonie do uszu, chcąc na parę sekund odciąć się od wszystkiego. Zdusiła palący gniew, szok i strach, wzięła głębszy oddech i odwróciła się do chłopaka, podpierając dłonie na biodrach.

- Nie chcę rozwiązywać żadnej zagadki! - warknęła, bo oczywiście nie była w stanie opanować złości do końca. - Chcę się stąd wynieść! Nie cierpię tego miejsca! Te wszystkie durne księżniczki i nauczyciele, którzy próbują wam wmawiać, że piękno to najwyższa wartość... i... - zająknęła się. - ...ten wasz beznadziejny Dyrektor, jakieś pióro, te obrazy, dziwne tajemnice... to nie dla mnie! - Nieprawda, to jest dla ciebie. Przecież uwielbiasz przygody. A jaką niby mogłabyś przeżyć w Gawaldonie? stwierdził cicho jakiś głos w jej duszy, ale szybko go stłamsiła - Nie jestem księżniczką! Nazywasz mnie księżniczką, wy wszyscy, od początku! Przestańcie! Ja jestem tylko zwykłą dziewczyną! Mam rodzinę i przyjaciółkę, która nie jest wiedźmą! Nie przyjechałam tu srebrną karocą ze złotym bilecikiem w ręku, tylko zostałam...do...cholery...porwana!

 

Zamilkła w końcu, kiedy głos zaczął jej się łamać. Nawet nie zastanawiała się szczególnie nad tym co krzyczy, po prostu wyrzucała z siebie wszystko, co ciążyło jej na sercu, w pewnym momencie usilnie próbując powstrzymać łzy. Ponad ramieniem Alana zobaczyła Stephanie, Aidana, Magdę i Damiena, którzy przyszli tu cicho za nimi i teraz, bladzi i smutni, przyglądali się jej atakowi złości. W pewnym momencie Lisa zauważyła, że jej współlokatorka nie patrzy już tylko na nią, ale również na kogoś za jej plecami. Odwróciła się szybko i zobaczyła Sophie, kuzynkę Alana, trzecią lokatorkę ich pokoju. 

Nie była pewna dlaczego, ale jej widok jeszcze bardziej ją rozwścieczył.

- O tak, jeszcze ciebie mi tu brakowało! - całkiem się obróciła, trzaskając Alana włosami po twarzy i splatając ramiona na piersi. Chociaż nie zrobiła nawet kroku, to zdecydowanie sprawiała onieśmielające wrażenie. - Dawaj, co chcesz powiedzieć? Jaką to nie jestem brzydką dzikuską? A może, że masz nadzieję, że nie zdam? No proszę, przecież widziałam, że masz na to ochotę od wczoraj! I po co niby nas śledziłaś, co? - nie interesowało ją to, że dziewczyna nic jej w tej chwili nie zrobiła. Miała dość całego tego baśniowego świata, a Sophie już samym wyglądem krzyczała, że jest jego nierozerwalną częścią.

 

- Lisa, ale ty nigdy nie wrócisz do domu. Musisz się z tym pogodzić, bo inaczej będzie ci ciężej - głos Magdy przerwał wywód rudej dziewczyny i sprawił, że w Galerii Dobra zapadła ogłuszająca cisza.

Wszyscy odwrócili się z niedowierzaniem, łącznie z samą Lisą, która uniosła wysoko brwi. Szok na chwilę stłumił jej gniew. Damien przyłożył rękę do twarzy, nie zwracając uwagi na to, że siostra w odpowiedzi spojrzała na niego ponuro. Stephanie skrzywiła się lekko, a potem znów obróciła do Lisy, najwyraźniej podejrzewając, że to zdenerwuje jej koleżankę jeszcze bardziej. Ruda dziewczyna wydawała się jednak zadziwiająco spokojna, choć równie dobrze mogła to być cisza przed burzą. Zignorowała Sophie, skupiając na Magdzie.

- Dlaczego tak uważasz? - zapytała dziwnie pusto.

- Ponieważ Gawaldon nie leży w Puszczy - do głosu księżniczki wkradło się niewielkie wahanie. - A tylko Dyrektor wie jak dostać się do tamtego świata.

Lisa wydała dziwny dźwięk, przypominający coś pomiędzy parsknięciem, a chichotem i odwróciła głowę. Najwyraźniej w ogóle jej to nie przekonywało.

- A więc mam przynajmniej konkretne zadanie. Dostać się do Dyrektora - stwierdziła ironicznym tonem, ale sądząc po jej wyrazie twarzy, wcale nie zamierzała odrzucać tej opcji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Widząc wybuch Elisabeth cofnąłem się lekko. To nie tak, że się bałem, bo tak nie było. Po prostu jeszcze nikt się tak przy mnie nie zachował. Zastanawiałem się nawet czy to ja zachowałem się nieodpowiednio. Może zamiast jej pomóc cały czas tylko wszystko pogarszałem. Czy mogło być tak, że lepiej by się czuła gdybym dał jej spokój? Słowa z jej strony, które docierały do mych uszu były bolesne. Nie dziwiłem się jej jednak, że w obecnej chwili atakowała wszystko i wszystkich. Kto by tak nie zrobił po tym wszystkim? Musiała naprawdę pozwolić ujść swoim emocjom. Chciałem coś zrobić, ale nie wiedziałem co. Wtedy spostrzegłem jak dołączyła do nas reszta grupy. Wszyscy najwyraźniej w podobnym mi nastroju szybko to po nich spostrzegłem.

 

Nagle zobaczyłem jak Elisabeth teraz odwraca głowę i krzyczy w innym kierunku. Otworzyłem szeroko oczy widząc do kogo kieruje teraz swą wściekłość. Sophie stanęła jak zamurowana gdy ruda dziewczyna zaczęła na nią krzyczeć. Spoglądała na całą grupę z kamienną miną jakby w ogóle nie zwracała uwagi na te ataki. Nie ujawniała jak zawsze swych emocji. Nikt nawet najpewniej nie był w stanie dostrzec, że poza strachem jaki wywołała w niej Czytelniczka na niewielką chwilę jej oczy się zaszkliły. Był to bardzo krótki moment, bo zaraz jej wzrok stał się taki jak zawsze. Dziewczyna nic nie powiedziała tylko obróciła się na pięcie i zaczęła szybko iść ku wyjściu z galerii, najwyraźniej nie chcąc już w tym uczestniczyć. W tym właśnie momencie ominąłem całą grupę w tym Elisabeth bez słowa, nie słysząc już jej rozmowy z Magdalene o Dyrektorze. Dobiegłem do Sophie i ją złapałem zaraz przy wyjściu. Gdy tylko do niej dotarłem ta spojrzała na mnie marszcząc lekko brwi z wyraźnym gniewem, wiedziałem, że w ten sposób starała się przysłonić inne uczucia.

 

- Zostaw mnie w spokoju - powiedziała ponuro. - Skoro tak bardzo chcesz spędzać z nimi czas, to proszę, ja też mam masę zajęć i ludzi, którzy pragną mojej obecności - dodała gniewnie i znów się obróciła.

- Sophie proszę... - Nagle się zatrzymała, ale nadal nie odwróciła, najwyraźniej nadal czując się urażona. - Potrzebuje twojej pomocy. Proszę użyj swojego talentu i pomóż nam coś wyjaśnić - Dziewczyna nic nie mówiła tylko dobrą chwilę stała niczym głaz. Nic nie powiedziała i zaraz znów powoli zaczęła iść ku wyjściu. - Sophie nie jesteś taka. Znam cię. Proszę zrób to dla mnie w imię dawnych czasów - powiedziałem błagalnie, a ta znów się zatrzymała, ponownie chwilę się nie odwracając, zupełnie jakby walczyła z własnymi emocjami, w końcu lekko westchnęła, na co się uśmiechnąłem. Powoli zacząłem wracać z Sophie do galerii, przy czym ta trzymała się niezwykle blisko mnie, najwyraźniej nadal bojąc się, że ruda dziewczyna ją zaatakuje. Minąłem bez słowa Elisabeth, a zaraz za nią resztę grupy, prowadząc Sophie do obrazów, które niedawno widzieliśmy.

- To one? - spytała niepewnie patrząc na malunki.

- Tak - powiedziałem spokojnie, a ta nagle znów na mnie spojrzała - Proszę... - Pokręciła z rezygnacją głową.

 

Dziewczyna westchnęła ponownie i obróciła wzrok w kierunku obrazów. Ścisnęła mocniej parasolkę i zmrużyła delikatnie oczy, przyglądając się obrazom. Widać było skupienie na jej twarzy gdy na nie patrzyła, ale ponadto żadnych emocji nie można było z niej wyczytać gdy tak na nie patrzyła. Ciężko, więc było stwierdzić co właściwie robi. Ja sam natomiast lekko się cofnąłem by jej nie przeszkadzać. Wiedziałem, że jeśli coś tam jest to wybrałem najlepszą osobę by to dostrzegła. Zabolało mnie, że Elisabeth tak zaatakowała moją kuzynkę. Wiem, że się nie dogadywały, ale to nie był powód by się tak na niej wyżyć. Mimo wszystko chciałem jej jakoś pomóc, nawet jeśli ta nie chciała mojej pomocy. Wiedziałem, że nie każdy po prostu umie o nią prosić, a potem często tego żałują, zwłaszcza gdy jest za późno.

 

- Ciekawe - W końcu powiedziała nadal patrząc na obrazy.

- Ale co? - spytałem wyraźnie zainteresowany.

- Nie są to dzieła sztuki, widzę tu raczej amatorski sposób używania pędzla - zmrużyła lekko oczy nadal patrząc. - Tak się przynajmniej myśli w pierwszej chwili gdy się na nie patrzy - Powoli ruszyła ku kolejnemu obrazowi znów się mu przyglądając jak poprzedniemu. - Zawsze jest tak samo. Wszystko jest tylko tłem dla głównej sceny, którą jest dwójka dzieci - kontynuowała wyraźnie zadumana, pokazując palcem na dzieci, na które padało światło. - Na reszcie obrazu nie widać niemal emocji autora, a na tych dzieciach już nie, ale są tak skrajnie różne - Znów zmrużyła lekko oczy bardziej się przyglądając. - Zwykłe oko uzna, że te światła na wybranych dzieciach niczym się nie różnią od siebie, ale tak nie jest - odwróciła głowę w moim kierunku. - Jedno ma bardziej ciepłe uczucia, jakby nadzieja przepełniała artystę gdy to malował - Pokazała palcem na dziecko, które przypominało bardziej zawszanina. - A natomiast przy drugim dziecku jest jakby niepewność i coś jak strach - dodała spokojnie pokazując palcem na te bardziej nigdziarskie.

 

- Sophie to malował profesor Sader, a on jest ślepy - ciężko westchnąłem, na co ta spojrzała na mnie z oburzeniem.

- Sądzisz, że wzrok to jakaś przeszkoda dla artysty? Wzrok to tylko jeden ze zmysłów. Prawdziwy artysta kieruje się sercem by stworzyć arcydzieło - wyjaśniła z lekką irytacją.

- Ja to rozumiem Sophie. Ale wytłumacz mi jak on je uwiecznił. Z tego co wiem każda ta chwila miała miejsce - ciężko westchnąłem pokazując na obrazy. - Czy on mógł je zobaczyć innym sposobem i uwieczniał je podobnie jak ty? - spytałem patrząc na nią.

- Niemożliwe - powiedziała twardo, ale nadal patrząc na obrazy. - One powstawały długi czas wcześniej, widać to po ruchach pędzla. Dobrych kilka miesięcy przed każdym wydarzeniem zawartym na płótnie. Tak jakby autor widział... - zatkało ją lekko, gdy miała to powiedzieć. - przyszłość... - dodała bardziej niepewnie i powoli podeszła do obrazu z ostatnimi Czytelniczkami. - Dziwne... Tu jest inaczej - pokazała na dwie dziewczynki palcem. - Tę ładną otacza niepewność większa niż przy wszystkich innych dzieciach do tej pory, natomiast tę... - pokazała palcem na drugą dziewczynkę. - Nadzieja większa niż przy innych dzieciach na obrazach - powoli podeszła do ostatniego obrazu. Chwilę na niego spoglądała i cała nagle zbladła, co można było zauważyć pomimo jej śnieżnej skóry.

- Ja... powinnam już wracać i przygotować się na lekcje - powiedziała z wyraźną paniką w głosie cofając się przy tym, zupełnie jakby obraz miał ją zaraz poparzyć.

- Sophie, co tam zobaczyłaś? - spytałem niepewnie.

- To nie ma znaczenia - powiedziała powoli cofając się do wyjścia

- Sophie... - Nawet mój zrezygnowany i zrozpaczony ton nic nie był w stanie wskórać.

- Nie, Alan. Zostaw lepiej to w spokoju, wy wszyscy tak zróbcie, to jedyna rada jaką mogę wam dać. To jest jakiś ponury żart, takie rzeczy się już po prostu nie dzieją i na pewno nie będą działy - dodała jeszcze przed wyjściem, nie ukrywając przy tym nerwów. Widziałem jak niemal biegnie do wyjścia byle najwyraźniej jak najszybciej się stąd wydostać.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Raver na początku tylko spojrzał lekceważąco na Thomasa. Nie zatrzymał się, jedynie nieznacznie zwalniając, żeby móc skupić na nim więcej swojej uwagi. Nie wydawał się być ani wystraszony ani pod wrażeniem. Chwilę później na jego ustach pojawił się cienki, okrutny uśmieszek, a podkrążone, ciemne oczy zalśniły rozbawieniem. Praktycznie w tym samym momencie znikąd pojawili się Pollux, idący zaraz za Thomasem w taki sposób, by ten zdawał sobie sprawę z tego, że ma ogon, oraz Gilbert, który bez żadnego skrępowania umiejscowił się po drugiej stronie chłopca z Mruczących Gór, prawie stykając się z nim ramieniem. W ten oto sposób Thomas został otoczony przez nigdziarzy, z których każdy miał teraz na twarzy drwiący uśmieszek. Raver nie zwrócił jednak uwagi na swoich współlokatorów, nawet na sekundę nie odrywając wzroku od Thomasa, a w pewnym momencie nawet lekko się do niego nachylając, bo przecież był od niego nieznacznie wyższy.

- Najwyraźniej słaba była ta nauka, skoro zdecydowałeś się do mnie podejść - syknął zimnym głosem i uniósł dłoń, przykładając jeden kościsty palec do grzywki Thomasa oraz spopielając jej fragment. - Chyba nie myślałeś, że wystraszę się twojego konika? W przeciwieństwie do ciebie wiem doskonale czym się żywi i jak się przed nim bronić - jego uśmiech stał się bardziej ostry, uniósł pytająco jedną brew. - Naszej drogiej Elvirze jedynie gratulowałem. Na przyszłość zatrzymaj swoje pokazy zazdrości dla siebie, jeśli nie chcesz stracić czegoś więcej niż kilku pukli włosów.

Raver nie czekał na odpowiedź, tylko przyspieszył, odwracając lekceważąco głowę. To samo zrobili Gilbert i Pollux, którzy przepchnęli się obok Thomasa ostentacyjnie, zupełnie jakby w ogóle go tu nie było.

 

Elvira widziała z daleka to zajście i przez krótką chwilę, gdy Thomas został otoczony przez grupę nigdziarzy, zaciskała zęby i walczyła z chęcią, by do nich podejść. Osobiście Raver nie budził w niej specjalnego strachu, nawet jeśli zdecydowanie był dziwny, w trochę bardziej niebezpieczny sposób niż Kim, ale kiedy zobaczyła, że jego uwaga kieruje się na jej sługusa, ogarnęło ją napięcie, którego logicznie rzecz biorąc odczuwać nie powinna. 

Normalnie przechodząc obok Thomasa rzuciłaby mu pewnie ironiczną uwagę, ale teraz, razem z towarzyszącymi jej dwiema współlokatorkami, minęła go bez słowa, jakby w ten sposób chciała pokazać swoją dezaprobatę. To była po prostu czysta głupota. Raver nic jej nie zrobił. Thomas nawet jako jej sługus nie powinien reagować w taki sposób...

Nawet?

Zmarszczyła jasne brwi, chyba po raz pierwszy nie nadążając za własnymi myślami.

Czy patrzyła na niego w ogóle w jakikolwiek inny sposób?

Co zadziwiające, nie mogła wymyślić żadnej zadowalającej odpowiedzi.

 

Tymczasem w gabinecie dziekan Crystal Judith wciąż siedziała cicho. Nie chodziło już tylko o to, że dłuższe mówienie było dla niej wysiłkiem i koniecznością obserwowania bolesnych grymasów na twarzach innych (jej głos był naprawdę aż tak bardzo nieprzyjemny). Nie chodziło też o zwykły szacunek do nauczyciela, który stawała się zachowywać, nie przerywając wywodu kobiety. Nawet, kiedy Crystal umilkła i wyraźnie czekała na odpowiedź, Judith tylko wbijała wzrok w wyciągniętą przez nauczycielkę fiolkę. Chociaż jej twarz pozostawała pusta, w dużych, ciemnych oczach odbijało się wiele emocji, których nie była w stanie okiełznać. Od niedowierzania i zaskoczenia, przez radość i ekscytację, aż po dziwne rozżalenie i niechęć. Ciężko było odgadnąć skąd wzięła się u niej ta wybuchowa mieszanka, w każdym razie nic dziwnego, że nigdziarka potrzebowała kilku dłuższych chwil, żeby zebrać się na jakąkolwiek, wciąż świszczącą i chrobotliwą, odpowiedź.

- Proszę nie mówić tak o moim bracie - zaczęła najpierw dziwnie ostrym i stanowczym tonem, po raz pierwszy nie brzmiąc jak zwykła, posłuszna uczennica. Nie dodała do tego tematu jednak nic więcej, najwyraźniej nie zamierzając dzielić się z Crystal swoimi prywatnymi wspomnieniami - Dziękuję za lekarstwo - dodała natychmiast, jakby chciała nieco rozbić tą niewdzięczną nutę, która wkradła się do jej postawy. - Oczywiście je przyjmę, choć nie przeczę, że miałam nadzieję, iż uda mi się odkryć je samodzielnie - wstała, podeszła po fiolkę, a potem spojrzała wymownie w stronę drzwi. - Czy to wszystko? Powinnam iść już na następną lekcję.

Najwyraźniej chciała jak najszybciej opuścić tę klasę, zupełnie jakby obawiała się, że Crystal będzie dalej ją wypytywać lub że nie uda jej się całkiem zatuszować wszystkich kotłujących się w niej emocji.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas i Christian

Na samym końcu idąc niemal za wszystkimi maszerował, Christian, który najwyraźniej nadal był wściekły za swoje kolejne nieudane miejsce. Teraz szedł korytarzem i przez całą drogę podrzucał nóż, a zanim ten spadł łapał go tak, że ten zawsze idealnie lądował w szparę między palcami jego dłoni. Nie potrafił pojąć jak to było, że w czasie lekcji mu się to nie udało. Szukał winnych, aż uznał, że winna jest po prostu nauczycielka, która nie potrafiła nawet dobrze uczyć. Nagle przestał podrzucać nożem, bo zobaczył jak jego współlokator teraz zaczepia kolejnego nigdziarza. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. To nie tak, że kibicował Thomasowi po prostu uznał, że jeśli ten zajmie się teraz tym cherlakiem to da mu spokój. Gdy spostrzegł jak inni nigdziarze otaczają Thomasa zmarszczył brwi. Wiedział przynajmniej już teraz jedno, pan samozapłon to istny mięczak skoro sam sobie nie radzi. Pewnie w jego krainie mama też rozwiązywała za niego problemy.

 

Natomiast Thomas w tym samym czasie nawet nie zwrócił uwagi na pachołków Ravera. Nie miało dla niego znaczenia czy było on sam czy zabrał do pomocy nawet pięciu innych nigdziarzy. Nie raz był w takiej sytuacji i sobie radził. Dopiero, gdy przywódca tej grupki się odezwał, Thomas spojrzał na niego kątem oka. W jego uznaniu blefował. Nie miał prawa nic wiedzieć o tych stworzeniach. Niby skąd miałby wiedzieć? W końcu on niemal całe życie je obserwował i okazało się, że tak niewiele o nich wie. Gdy dotknął jego włosów i lekko je spalił, Thomas nie wyglądał na przestraszonego, nadal na twarzy miał niezwykły spokój, jakby taka sztuczka nie robiła na nim wrażenia. Jednak, gdy wspomniał o zazdrości miał ochotę złapać tego cherlaka i skręcić mu kark. Miał szczęście, że się w porę oddalił. Nic nie czuł do tej dziewczyny. Po prostu tak już było, że zareagował.

 

Wtedy nagle spostrzegł jak mija go wcześniej wspomniana nigdziarka. Na chwilę na nią spojrzał, ale podobnie jak ona, innych reakcji nie ukazał. Kiedy odeszła po prostu stał chwilę zamyślony. Właśnie wtedy usłyszał jak ktoś idzie powoli w jego kierunku i coś podrzuca. a był to Christian, który tylko spojrzał ukradkowo na Thomasa i ruszył dalej podrzucając swój nóż. Thomas natomiast lekko zmarszczył brwi i również ruszył na kolejną lekcje.

 

Crystal

Kobieta widziała w oczach dziewczyny emocje, które się w niej gotowały, ale na nie reagowała ani nawet nie starała się ich interpretować. Czy pomogłaby tak każdemu uczniowi? Oczywiście, że nie. Nie obchodziły jej wcale sprawy uczniów dopóki nie wpływały na sprawy Akademii. Judith wyglądała na obiecującą uczennicę ze swoim talentem i zachowaniem. W jej uznaniu mogłaby zostać ciekawą wiedźmą, podobnie jak chociażby Elvira. Jednak w przeciwieństwie do tej drugiej, Judith miała pewien problem. Na samą myśl wystawienia jej na cyrku talentów gdy ta nagle straciłaby głos przechodziło ją zniesmaczenie. Stałaby się pośmiewiskiem dla Akademii Dobra i zapewne dla sędziującego Dyrektora, który zacząłby w nią wątpić, zwłaszcza, kiedy wystawia takie nigdziarki. Ponadto czuła pewną więź z tą dziewczyną, zapewne przez wspólne zainteresowanie. Gdy ta ponownie wspomniała o swoim bracie, Crystal lekko zmrużyła oczy.

 

- Jesteś wolna - opowiedziała bez emocji i powoli wstała od biurka z pustą fiolką w dłoni podchodząc do Anabelle i zbierając jad z jej kłów do naczynia. Gdy Judith była już w drzwiach, kobieta jeszcze się odezwała, ale nie patrzyła już na dziewczynę tylko na jad napływający do fiolki. - Pracuj nad swoim talentem, Judith, a gdybyś potrzebowała czegoś do jego rozwijania nie wahaj się pytać - odrzekła do niej na odchodne dalej patrząc na napływający jad.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Lisa wciąż jeszcze nie uspokoiła się do końca, kiedy Alan minął ją bez słowa i razem ze swoją kuzynką ruszył w głąb Galerii Dobra. Gdy jednak ich kroki całkiem ucichły w bocznym skrzydle, wokół niej zapadła ogłuszająca wręcz cisza. Każdy wpatrywał się w nią w milczeniu i z niepokojem, nawet Stephanie.

- Ty... chyba nie mówiłaś poważnie o tym Dyrektorze, co? - zapytała cicho, ale Lisa jedynie przyłożyła rękę do czoła i pokręciła szybko głową.

Łatwo było zauważyć, że nie było to zaprzeczenie, a milcząca prośba o danie jej chwili na myślenie. Wzięła parę głębszych oddechów, rozluźniła zaciśnięte pięści i uświadomiła sobie jak to wszystko musiało wyglądać. Darła się na ludzi, którzy chcieli jej tylko pomóc, a potem obraziła Sophie, która, choć można o niej powiedzieć wiele niezbyt dobrych rzeczy, w tej chwili nic jej jednak nie zrobiła. Tak na dobrą sprawę po prostu wyładowała na nich własny gniew, strach i niepewność. Nic dziwnego, że patrzyli na nią teraz tak ponuro, a Alan w ogóle się do niej nie odezwał, tylko sobie poszedł. Nagle poczuła, że opuszcza ją cała rozpierająca ją chwilę temu energia, a w gardle formuje się wielka gula.

- Przepraszam - powiedziała cicho.

- Nie... - zaczął natychmiast Aidan, ale Lisa przerwała mu, powtarzając nieco głośniej:
- Przepraszam. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli już sobie pójdę.

Nie czekając na ich odpowiedź, odwróciła się i wyszła z Galerii Dobra.

 

Wcale nie zdziwiło ją to, że nie zdążyła jeszcze nawet dobrze dotrzeć do Holu, a już dobiegła do niej Stephanie, łapiąc ją lekko za ramię. 

- Zaczekaj - wydyszała, a Lisa zatrzymała się z rezygnacją, unikając jej wzroku.

W głowie dziewczyny ciągle kotłowało się to, że niektórzy w tej Akademii naprawdę byli dla niej życzliwi, a ona odpłacała im się obelgami i wrzaskami. Odczuwała coraz większe poczucie winy, chociaż przecież miała zamiar stąd uciec i nigdy więcej tych ludzi nie spotkać. Nie powinna zastanawiać się nad tym, czy robi im w ten sposób przykrość, kiedy przecież miała prawo pragnąć powrotu do domu. Została porwana od mamy, taty, Nathana...

Myśl o małym braciszku, jego rudych loczkach i zielonych oczach natychmiast podniosła ją lekko na duchu. Spojrzała na Stephanie, zmuszając się do słabego uśmiechu.

No cóż, to jednak nie oznaczało, że powinna rozstać się z nimi w niezgodzie. Musiała jeszcze przed ucieczką znaleźć czas na to, żeby wszystkich przeprosić. Nawet Sophie.

- Stephanie, naprawdę cię przepraszam za ten wybuch. Wiem, że to nie wasza...

- Oj dobra, ja tam wcale nie jestem zła ani smutna. Miałaś prawo się wkurzyć, a to co mówiłaś o Sophie... - zagryzła wargę. - ...no nie powiem, żeby nie było prawdą, ale są lepsze momenty i okoliczności w których można coś takiego wytknąć. Myślę, że...

- Powinnam ją przeprosić. Tak, ja też tak myślę - przerwała jej Lisa.

W oddali rozległo się brzęczenie wróżek, symbolizujące początek kolejnej lekcji, więc przyspieszyły, kierując się na schody wieży Honor.

- Następna lekcja to Dobre Uczynki. Mam nadzieję, że będzie znośna, dziekan Dovey w każdym razie nie wydawała się taka zła - stwierdziła pogodnie Stephanie, a Lisa już poczuła ulgę na myśl o tym, że współlokatorka najwyraźniej nie zamierza nawiązywać do tego co ujrzeli i usłyszeli w Galerii Dobra. Jednak jej następne, o wiele bardziej poważne słowa szybko sprowadziły ją na ziemię. - Lisa, ale tak szczerze, to ja naprawdę myślę, że nie powinnaś próbować włamywać się do Wieży Dyrektora albo do Akademii Zła. Dobrze wiesz, jak niebezpieczne by to było.

Ruda dziewczyna nie była w stanie powstrzymać cichego parsknięcia. Kiedy zauważyła pytające spojrzenie Stephanie, w jej głowie zrodził się pewien pomysł. Nawet jeśli Alan będzie jeszcze w ogóle chciał jej w jakikolwiek sposób pomagać, co było wątpliwe, to nie zamierzała po raz kolejny nadużywać jego szlachetności. Każda wskazówka w tej sytuacji byłaby jednak na wagę złota, a Stephanie wydawała się sporo wiedzieć o Akademii od swojej mamy. Wbiła uważne spojrzenie w twarz współlokatorki, która jak do tej pory wydawała się być przecież osobą bardzo szczerą, pomocną i... godną zaufania.

 

___

 

Po jakimś czasie Galerię Dobra opuścili także Magdalene i Damien, prawie równocześnie mówiąc o tym, że powinni już skierować się na następną lekcję. Choć nadal dało się wyczuć pomiędzy nimi dziwne napięcie, wychodząc wymieniali się cichymi uwagami, najwyraźniej próbując na własną rękę domyślić się, co mógł oznaczać ostatni obraz Sadera. Aidan został sam w głównym holu Galerii i cisza wkrótce zaczęła stawać się dla niego nieco zbyt przytłaczająca. Przez chwilę nawet zastanawiał się, czy również nie pójść już do klasy, ale naprawdę polubił Alana i chciał na niego zaczekać. Domyślał się, że chłopak i tak będzie zdziwiony, kiedy zobaczy ile osób zdążyło już wyjść.

Lisa, przede wszystkim.

Pamiętał jej wyraz twarzy i szybko odgadł, że dziewczynie musiało zrobić się przykro z powodu tego wszystkiego. Sam nie miał jej za złe napadu złości, bo doskonale go rozumiał. To zresztą miał zamiar jej powiedzieć, zanim mu przerwała. Westchnął cicho i podrapał się po czole. No to teraz nieźle się sprawy pokomplikowały. 

Niedługo później wróciła Sophie, a zaraz za nią Alan. Aidan nie zdecydował się odezwać do księżniczki, nie tylko dlatego, że wyraźnie się spieszyła. Chodziło również o to, że w pewnym sensie go onieśmielała, bo zdawał sobie sprawę, że jest jedną z tych, która nie widzi go jako kogoś więcej niż zwykłego parobka, przedstawiciela plebsu. To naprawdę zaskakujące jak dwie osoby w rodzinie mogły być tak różne. 

Zwrócił się zamiast tego do Alana, mając przy tym trochę niezręczny wyraz twarzy i co chwilę opuszczając wzrok na swoje splecione palce.

- Wszyscy już poszli, bo za chwilę zacznie się lekcja. Lisa wyszła jako pierwsza... wydawała się trochę smutna. W każdym razie mówiła coś o tym, że ma zamiar dostać się do Dyrektora, ale to pewnie tylko takie gadanie pod wpływem emocji, nie? No i przepraszała, sam wiesz za co. Chciałem jej powiedzieć, że nie musi, ale nie zdążyłem. Trochę dziwna sytuacja wyszła, nie? - wzruszył powoli ramionami. - My chyba też powinniśmy iść. No i... jak myślisz, co oznaczają te obrazy? W sensie, skoro to prawdziwy Świat Czytelników i profesor Sader jakby trochę przewidywał przyszłość... to ta scena z ostatniego... - zazwyczaj tak bardzo gadatliwy Aidan w tej chwili wydawał się mieć problem z wyrzuceniem z siebie tych kilku ostatnich słów. - ...może się kiedyś wydarzyć?

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Dziewczyna jako pierwsza opuściła galerie zostawiając kuzyna z tyłu. Minęła Aidana bez słowa, ale nie dlatego, że w tym wypadku nie miała ochoty z nim rozmawiać, zresztą i tak zapewne nie mieliby o czym. Teraz była po prostu zamyślona. Wciąż widziała przed oczami ten ostatni obraz, a w jej uszach brzęczały jej własne słowa. "Tak jakby autor widział przyszłość". Wszystko wskazywało, że tak mogło być, a może się myliła? W końcu i ona nie była nieomylna. Zacisnęła mocniej parasolkę i stanęła na korytarzu. Nigdy jeszcze się nie myliła co do takich rzeczy. Więc co mogło to oznaczać? Co takiego strasznego ma się stać w świecie tej Czytelniczki, że nadal czuła ciarki na plecach? Nagle zaczęła słyszeć nad głową wróżki sygnalizujące początek lekcji i pokręciła głową. To nie była jej sprawa, nie powinna o tym myśleć, zresztą to na pewno tylko jakiś kawał.

 

Powoli ruszyła korytarzem, ale jej mina nadal wyglądała jakby coś ją dręczyło. Pomimo, że naprawdę się starała, to widok strasznego obrazu wciąż migał jej przed oczami. Nie trwało długo, aż w końcu dotarła pod klasę gdzie ustawiła się z pozostałymi księżniczkami, nadal zawzięcie ściskając parasolkę w dłoni, jakby szukała w niej pocieszenia. To wszystko nie było jej sprawą. Zresztą nadal czuła się nieprzyjemnie po tym ataku Czytelniczki. To prawda, że nie zachowywała się dla nich za dobrze, ale od samego rana nic nawet do nich nic nie powiedziała i za to została zaatakowana? Zmarszczyła lekko brwi myśląc nad swoją głupotą i przypominając sobie jak ruda dziewczyna jej pomogła. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze niedawno była gotowa myśleć, że jest w niej coś dobrego, a teraz miała niemal pewność, że pomogła jej wtedy tylko dlatego by przypodobać się Alanowi. To nie było ważne. Nikogo nie potrzebowała. Zawsze radziła sobie sama i teraz też tak będzie, nawet jeśli cały świat stanie przeciwko niej ona sobie poradzi i odnajdzie swoje szczęśliwe zakończenie. Nagle skojarzyła, że teraz nadszedł czas lekcji z panią dziekan, a to była jej szansa by w końcu zmienić komnatę i mieć takie współlokatorki, które nie będą jej atakować bez powodu.

 

Powoli szedłem widząc jak Sophie się oddala. Wciąż mnie męczyło co takiego zobaczyła na tym obrazie, że tak się przestraszyła. Sophie choć starała się pokazywać wszystkim z mocniejszej strony, to wiedziałem, że jest delikatna. Mimo wszystko dawno nie widziałem by była tak przerażona. Musiałem jeszcze z nią porozmawiać później o Elisabeth, naprawdę miałem nadzieje, że w jakiś sposób znajdą wspólny język, ale teraz nie byłem pewny jak mogą to zrobić. Nie byłem oczywiście zły na Elisabeth, bo wiedziałem, że zrobiła to pod wpływem emocji, tak na pewno nie zaatakowałaby w ten sposób mojej kuzynki. Jaki był jednak mój szok, gdy wszyscy zniknęli, a został tu tylko Aidan, który jako jedyny chyba na mnie czekał. Wszystkie słowa jakie do mnie mówił mój współlokator zniknęły jak niezrozumiałe, bo skupiłem się tylko na tych o Elisabeth, jej smutku przeprosinach i próbie dostania się do Dyrektora. Po tym co było wczoraj byłem pewny, że tego spróbuje. Nagle odwróciłem się do Aidana.

 

- Posłuchaj, musimy teraz iść na lekcje, a potem muszę znaleźć Elisabeth - powiedziałem do niego, starając się zachować spokój po wszystkim co usłyszałem, aż znów obróciłem się na obrazy. - Jesteś drugą osobą, która dziś uważa, że profesor Sader widzi przyszłość - odparłem w jego kierunku i znów spojrzałem na korytarz, którym zniknęła Sophie. - Jednak osoba, która dostrzegła coś na tych obrazach jest zbyt przerażona by o tym z kimkolwiek rozmawiać - dodałem lekko zamyślony, chyba bardziej do siebie i powoli ruszyłem obok Aidana na lekcje. Czy Elisabeth mogła myśleć, że jestem na nią zły? Musiałem z nią koniecznie porozmawiać.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Następną lekcją według planu miało być Szkolenie Sługusów, które odbywało się na samym szczycie wieży Szkoda, a dokładniej w dzwonnicy. Adelia wspinała się bardzo powoli po zniszczonych, kamiennych stopniach, co parę chwil szturchana przez przepychających się do przodu uczniów. Drobna dziewczyna wydawała się jednak nie zauważać tego, że ciągle wpada na osmaloną ścianę, jeszcze bardziej brudząc i tak okropnie zaniedbany nigdziarski mundurek. Wkrótce na klatce schodowej zapadła całkowita cisza i mogła tylko się domyślać, że wszyscy zdążyli już dojść na samą górę, czyniąc z niej ostatnią, która pojawi się na lekcji. Z jakiegoś powodu nie była jednak w stanie zmusić się do przejmowania tym. Mimo mozolnego kroku zdążyła już złapać zadyszkę i nieco się spocić, momentami nawet się potykała. W jej głowie kłębiły się dziesiątki myśli, co było dla niej normalne od momentu trafienia do strasznego zamku, jednakże tym razem jedna z nich wyraźnie przebijała się ponad wszystkie, kreując problem, którym należało zająć się teraz, dokładnie w tym miejscu i czasie.

Nie mogę dostać po raz trzeci ostatniego miejsca.

Drżąc na całym ciele stanęła w końcu pod drewnianymi drzwiami, barierą oddzielającą ją od lekcji, która mogła stać się jej ostatnimi chwilami przed... nadal nie miała pojęcia czym. Mimowolnie potarła policzek, wciąż zaczerwieniony od uderzenia ponurej nigdziarki. Co naprawdę dziwne - od tamtego momentu nie uroniła ani jednej łzy. Przełknęła sucho ślinę i nacisnęła klamkę.

 

Rzeczywiście, w dzwonnicy znajdowali się już wszyscy pozostali uczniowie. Nie było tu miejsc siedzących, więc każdy stał, samotnie lub w niewielkiej grupce, obserwując z ostrożnością nauczyciela. Tym razem był nim potężny, czarny pies z wyjątkowo gniewnym wyrazem pyska. Jak mogli zapamiętać z Ceremonii Przydziału - Kastor. Adelia zadrżała lekko, kiedy skierował swoje wściekłe spojrzenie prosto na nią, śledząc ją wzrokiem, jak zamykała drzwi i cicho przemykała w najdalsze, najbardziej odosobnione miejsce w pomieszczeniu.

Jeśli można było w ogóle nazwać to pomieszczeniem.

W okrągłej, przykrytej strzelistym dachem dzwonnicy nie było bowiem nic poza kurzem, pleśnią i wielkim, przerdzewiałym dzwonem, który chyba już nawet nie działał. Nie było tutaj ścian ani szyb, jedynie ciemne, popękane kolumny oraz niezbyt wysokie barierki, jedyna ochrona przed śmiertelnym upadkiem. Chyba właśnie to podobieństwo do ogrodowej altany sprawiało, że chłodny wiatr tak swobodnie hulał pomiędzy uczniami, ciągnąc za ich tuniki i zostawiając gęsią skórkę na karkach. Sporo osób owinęło wokół siebie ramiona, zupełnie tak jak w lodowej klasie Lady Lesso, inni z determinacją wytrzymywali chłód, mając na twarzach wymalowane sztuczne wyrazy obojętności.

- Czy to już wszyscy? - warknął nauczyciel, a kiedy kilka osób skinęło głowami, kontynuował - Świetnie. Zasady zajęć w skrócie: dopóki nie zostaniecie podzieleni na specjalizacje będziecie uczyć się tutaj jak poskramiać zwierzęta i magiczne stworzenia, podporządkowując je swojej woli i wykorzystując do własnych celów. Lojalny, mocny sługa to podstawa, jeśli chce się zwyciężyć w swojej baśni - Thomas z pewnością mógł zauważyć pełen satysfakcji uśmieszek na twarzy stojącej wraz ze swoimi współlokatorkami Elviry, mimo że blondynka wcale nie patrzyła w jego stronę. - Jeśli natomiast chodzi o tych, którzy sami sługami zostaną: potężny, inteligentny pan jest waszym kluczem do przetrwania. Lepiej więc dla was, żebyście słuchali uważnie i nieustannie ćwiczyli. Zanim przejdziemy do prawdziwych treningów, sprawdzę dzisiaj waszą siłę wolę, pewność i samokontrolę, ponieważ właśnie to będzie w przypadku tych zajęć rzeczą najważniejszą.

Kastor miał bardzo głośny, warkliwy i napastliwy głos, który skutecznie zagłuszał wiejący wiatr, każdy był więc w stanie go dokładnie usłyszeć, do tego najwyraźniej szybko przechodził do konkretów, zamiast skupiać się na zbędnej gadaninie. Adelia skuliła się za jedną z kolumn, szukając takiego miejsca w którym chłód nie byłby tak dotkliwy, natomiast Elvira bezceremonialnie zasłoniła się sylwetkami Walburgi i Kim, którym szarpiący włosy wiatr wydawał się najwyraźniej nieszczególnie przeszkadzać.

 

W tej chwili wszyscy, łącznie z Adelią, która powiedziała sobie, że tym razem nie ma wejścia i musi dać z siebie wszystko, wpatrywali się w Kastora, który nagle przerwał i usiadł na tylnych łapach, błyskając zębami w ostrym, niepokojącym uśmiechu. Zanim ktokolwiek zdążyłby zapytać na co tak właściwie czekają, w oddali rozległ się piskliwy, zwierzęcy ryk, zmieszany z jakimiś chrapliwymi krzykami. Choć na początku można było pomyśleć, że są one zabarwione strachem, to wrażenie natychmiast zmieniło się, gdy zastąpił je niski śmiech. Scarlett szturchnęła Savę, pokazując jej jakiś punkt, zbliżający się do dzwonnicy, Sava natychmiast szturchnęła Alarica i chwilę później wszyscy wskazywali już na niego palcami. Dziwne stworzenie wleciało do dzwonnicy, lądując obok nauczyciela. Szybko okazało się, że była to spora, pokryta lśniącymi łuskami, latająca jaszczurka z której grzbietu właśnie zeskakiwał ciemnozielony, karłowaty demon, którego niektórzy mogli kojarzyć jako Kreela, pomocnika nauczycieli w Akademii Zła.

- Silna, sprytna bestia, jak sobie życzono - stwierdził Kreel nieco gburowatym tonem, a potem podleciał do góry, żeby przysiąść na drewnianej belce od dzwonu i obserwować ich ze złośliwym uśmiechem.

Większość uczniów i tak tego jednak nie zauważyła, ponieważ prawie nikt nie mógł oderwać wzroku od jaszczurowatego stworzenia, które właśnie złożyło skrzydła i gniewnie sapnęło.

- To smok? - pisnął Navin, cofając się nieco do tyłu.

- Wywerna - odpowiedzieli równocześnie Raver, Judith i Eudon, rzucając sobie potem krótkie, niechętne spojrzenia.

 

Kastor uśmiechnął się ponuro, znów ściągając na siebie ich uwagę.

- Dokładnie. Wywerny są o wiele mniej inteligentne i potężne od smoków, ale to sprawia, że łatwiej je poskromić. Nie są też tak kapryśne jak one. Ten okaz tym bardziej nie powinien sprawić wam problemu, ponieważ jest wciąż bardzo młody. Tak naprawdę jedyną rzeczą, której potrzebujecie, by na nim latać, jest siła woli i brak strachu. Stworzenie to wyczuje i podporządkuje się wam.

Uczniowie słuchali go z uwagą, niektórzy marszczyli brwi i kiwali głowami. Jednak dopiero po kilku sekundach najwyraźniej dotarł do nich pełny sens jego słów.

- Zaraz, zaraz... latać?! - wykrzyknął Hadrion, unosząc obie ręce do góry.

- TAK, LATAĆ! - wrzasnął Kastor tonem przypominającym ten, którego często używał na Ceremonii Powitalnej. Hadrion skrzywił się. - Każde z was będzie miało za zadanie podlecieć na wywernie do wieży Występek... - wskazał na nią łapą. - ...okrążyć ją i wrócić tutaj. Wasza ocena zależeć będzie od tego jak szybko i sprawnie to zrobicie, na ile będzie w stanie zapanować nad tym stworzeniem, no i oczywiście najważniejsze... czy to właśnie na nim wrócicie z powrotem - Kastor uśmiechnął się ponuro. Wielu uczniów przełknęło ślinę i cofnęło się bardziej do tyłu. Adelia schowała twarz w dłoniach i z niedowierzaniem spoglądała na wywernę spomiędzy palców. Nawet Elvira, choć wciąż stała dość blisko Kastora i nie próbowała chować się za innymi, była jakby bledsza niż zwykle i wpatrywała się w nagle tak odległą wieżę Występek, jakby z jakiegoś powodu wybitnie nie spodobało jej się przydzielone im zadanie.

 

Kastor zbliżył się do wywerny, która rozłożyła skrzydła i wrzasnęła przenikliwie, całkowicie obojętna na niepokój otaczających ją uczniów. Nauczyciel spojrzał na nią z zadowoleniem.

- Pamiętajcie o tym, że to wy powinniście mieć władzę nad nią, a nie na odwrót. Nie możecie się bać, to słabość, wobec której takie stworzenie będzie bezlitosne. Pewność siebie i pełna kontrola, to jest najważniejsze. Jeśli zacznie się buntować lub zbaczać z kursu musicie bardzo dobitnie pokazać jej, że nie zamierzacie ustępować. Nie nadużywajcie jednak agresji. Zmuszanie siłą zawsze powinniście traktować jako ostatnią opcję, ponieważ wywerny, nawet jeśli nie są tak dumne jak smoki, wciąż mogą zareagować zawistnie. No to kto idzie pierwszy? - zapytał Kastor, ale nikt się specjalnie nie kwapił do tego, żeby wyjść na środek. Jaszczuropodobne stworzenie spoglądało na nich w taki sposób, jakby wcale nie zamierzało im ułatwiać tego i tak ryzykownego zadania.

- A jeśli ktoś spadnie? - Vin zadał w końcu dręczące wszystkich pytanie, jednak Kastor całkowicie go zignorował.

- Podejdź tu i powiedz jak masz na imię - potężny, czarny pies zwrócił się do stojącej najbliżej Elviry, która zamrugała szybko i z bardzo napiętym uśmiechem wystąpiła kilka kroków do przodu. Szczupła blondynka wydawała się być chyba nawet jeszcze bardziej wystraszona niż większość uczniów, tak przynajmniej można było wywnioskować po jej zaciśniętych pięściach i nieznacznie drżących kolanach.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas i Christian

Po niedawnym incydencie obaj chłopcy ruszyli do reszty nigdziarzy, czekając na kolejną lekcje i ponownie chodziły tu różnie skrajne emocje. Christian był coraz bardziej wściekły, bo wiedział, że obecny ranking zapewniał mu tylko miejsce mogryfa. Pomimo, że był to zaledwie pierwszy dzień i nie powinien tego tak brać do siebie, ale w jego opinii mimo wszystko, to nie tak miało być. W końcu był zły do szpiku kości, żaden z tych wymoczków mu do pięt nie dorastał, więc dlaczego zawsze był za nimi? Był przekonany, że winne były nauczycielki z poprzednich lekcji, które nawet nie powinny były przebywać w tej szkole, a co tu mówić o uczeniu. Teraz jednak była jego szansa. Podczas tej lekcji pokaże wszystkim jak będzie traktował swoich sługusów, gdy już zostanie czarnym charakterem. Thomas natomiast bardziej się zastanawiał jak będzie wyglądała ta lekcja. Zdołał do pewnego stopnia poskromić widmowego konia, ale czy poradzi sobie z innym potworem?

 

Oczy obu zwróciły się teraz na nauczyciela, którym okazał się wielki pies, co w tym wypadku było dla nich tak samo dziwne. Jak mieli go niby traktować? Jak typowego nauczyciela? Mimo wszystko żaden nawet nie otworzył ust, woląc unikać jego denerwowania. Ponadto jego głos potrafił mimo wszystko przywrócić do porządku każdego z nich. Gdy pies zaczął mówić o tym jak ważny jest sługa, Christian lekko zmrużył oczy. On by już swojego odpowiednio wytrenował, miał na to kilka pomysłów. Thomas natomiast dostrzegł uśmiech Elviry i zacisnął lekko pięść. Nie miał zamiaru dać się wciągać w jej gierki. Dobrze, kilka razy jej pomógł, ale to nic nie znaczyło. Nie miał zamiaru być niczyim sługą, miał własne problemy.

 

Równie szybko obaj skierowali oczy w miejsce, z którego dobył się ryk będąc podobnie zaciekawionymi jego źródła. Gdy nagle do pomieszczenia wleciała przerośnięta jaszczurka obaj teraz skupili całą swoją uwagę na niej. Thomas miał wrażenie, że słyszał o tych stworzeniach. Przypominało to smoka, ale jakby nie do końca, to było coś innego. Jednak nie mógł sobie przypomnieć co to było. Wtedy dotarł do jego uszu chór nigdziarzy i już wiedział. A więc tak wyglądała wywerna? Nigdy jeszcze żadnej nie widział, ale widać było, że stworzenie naprawdę go zainteresowało. Z Christianem sytuacja była inna, bo patrzył z ogromną niechęcią na zwierzaka. Naprawdę ich nie znosił. W jego uznaniu jedyne do czego się nadawały to jako futro lub żarcie, ale co zrobić można z tego czegoś? Chyba tylko walizkę.

 

Oboje spojrzeli ponownie na nauczyciela, gdy ten wspomniał, że mają na niej latać. Thomas kilka razy zdołał wsiąść na swojego widmowego zwierzaka, ale ten zwykle strasznie się opierał. Nie był pewny czy z wywerną będzie mu łatwiej. Christian natomiast nie bał się ani nie martwił. Jedyne co go irytowało to kontakt fizyczny z tym bezmózgim stworem. Z drugiej strony szybko pokaże temu czemuś kto tu jest panem. Gdy profesor spytał kto ma iść pierwszy. żaden nie wyszedł na przód. Kiedy wybór padł, na Elvire obaj skierowali spojrzenia w jej stronę. Thomas natychmiast zauważył, że coś jest nie tak i pewna siebie dziewczyna została jakby pozbawiona całej dotychczasowej determinacji, którą cały czas tak pokazywała na każdym kroku. Poczuł się dziwnie jakby zaczął się martwić, ale dlaczego tak było? Christian najwyraźniej też to dostrzegł i uznał, że to dobra okazja do zemsty.

 

- Czyżby nasza prymuska bała się tego śmierdzącego zwierzaczka? - spytał z nieukrywaną drwiną w głosie i najwyraźniej chciał kontynuować dogryzanie, ale niepostrzeżenie stojący obok niego Thomas postawił nogę przed chłopakiem i lekko go pchnął, ale zrobił to tak żeby nikt nie mógł tego zobaczyć. Christian stracił równowagę i upadł prosto na wywerne, co wyglądało jakby jego usta opadły na jej nosie, przez co można było pomyśleć, że ją pocałował. Thomas stał jakby nigdy nic, najwyraźniej nie chcąc wychodzić z roli niewiniątka i patrząc na scenę ledwo powstrzymując przy tym śmiech.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Stephanie i Lisa dotarły pod klasę Dobrych Uczynków jako jedne z ostatnich. W tłumie brakowało już tylko Aidana i Alana, choć żadna z nich nie zwróciła na to w tej chwili większej uwagi. W chwili w której w całym zamku rozległo się brzęczenie wróżek, drzwi do klasy dziekan Dovey magicznie się otworzyły, witając ich zachęcającym zapachem owoców i landrynek. Słodkie Sale Lekcyjne były prawie w całości wykonane ze słodyczy, a Lisa, widząc piernikowe ściany, marcepanowe ławki, czekoladowe zdobienia i parapety z galaretek, niemalże czuła, jak do ust napływa jej ślina. Kompletnie zignorowała tabliczkę, informującą o tym, że w klasach nie należy nic podjadać, że jest to próba woli i że od słodyczy tylko się tyje i natychmiast jak tylko zajęła miejsce w jednej z dwuosobowych ławek, zaczęła zeskrobywać lukier z najbliższej ściany. Stephanie zapewne zareagowałaby podobnie, gdyby nie to, że wciąż była w ciężkim szoku. Wchodząc do klasy przypadkiem wpadła na Constantine, która spojrzała na nią z odrazą, a od momentu, w którym usiadła obok Lisy, potrafiła tylko patrzeć się nieprzytomnie przed siebie. Dopiero, kiedy wszyscy zajęli miejsce i zaczęli obserwować wyczekująco puste biurko nauczycielki, odwróciła powoli głowę i zmarszczyła brwi. 

- Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? Pomogłabym ci, poszłabym z tobą... -  szepnęła tak, żeby nikt nie mógł ich usłyszeć.

- Nie pozwoliłabym na to wtedy i nie zamierzam teraz - odpowiedziała Lisa, przeżuwając piernika i otrzepując sukienkę z okruszków. Wygadanie się Stephanie z jakiegoś powodu zadziałało na nią bardzo odstresowująco. Prawie w ogóle nie czuła już gniewu i strachu, jedynie pełne ekscytacji oczekiwanie i silną wolę do działania.

- A Alan jakoś mógł pójść z tobą - odpowiedziała Stephanie, wydrapując landrynkę z ławki. Lisa nieco zdziwiła się, słysząc, że jej współlokatorka nie brzmi nerwowo lub niepewnie, tylko raczej... marudnie.

Poczuła niebezpieczne ciepło w sercu, gdy uświadomiła sobie, że Stephanie jest dokładnie taka jak ona. Nie obchodzi ją, jak groźne będzie to, co ma do zrobienia, byleby była to przygoda z przyjaciółmi.

Problem jednak w tym, że dla Lisy to nie mogła być przygoda, tylko ważna misja, jedyna szansa na powrót do domu. No i Stephanie nie była jej przyjaciółką.

 

- Wcale go o to nie prosiłam - odpowiedziała spokojnie. - Przecież ci opowiadałam, że to wszystko to był jeden wielki przypadek.

- To umówmy się tak, że ja przypadkiem pójdę za tobą, okej?
- Stephanie, przecież już ci to mówiłam - Lisa westchnęła. - Nie chcę, żebyś szła ze mną. I tak jesteś na słabej pozycji, nie możesz jeszcze do tego łamać wszystkich zasad szkolnego regulaminu. Tu chodzi o twoje bezpieczeństwo. Poza tym, co zrobisz potem? Przecież nie wrócisz ze mną do Gawaldonu, a ja nie zostawię cię samej w Akademii Zła. Ty masz swoją rodzinę w Puszczy i musisz zadbać o to, żeby do niej wrócić.

Stephanie zacisnęła usta, ewidentnie zamierzając nadal się spierać. Lisa nagle zaczęła zastanawiać się, czy to właśnie tak czują się ludzie, którzy próbują ją do czegoś przekonać, a ona oczywiście jak zawsze trwa przy swoim, uparta jak osioł.
- Mówisz, że nie zostawiłabyś mnie samej w Akademii Zła i równocześnie oczekujesz ode mnie tego samego wobec ciebie - sarknęła gniewnie, całkowicie ignorując jej pozostałe argumenty.
- Nie będę tam sama, tylko z przyjaciółką - odpowiedziała Lisa, czując, że powoli traci cierpliwość.
- Słuchaj, nie mam nic do Adelii, ale na Ceremonii wcale nie wyglądała na kogoś wyjątkowo dzielnego.
No dobra, tutaj Lisa nie zamierzała zaprzeczać. Ale przecież zawsze tak było, prawda? Adelia była słabsza i delikatniejsza, więc Lisa jako dobra przyjaciółka powinna ją chronić i to właśnie zamierzała czynić.
- No dobra. Ale i tak, wczoraj jakoś sobie poradziłam.
- Był z tobą Alan.
- To nie była jego zasługa! - odpowiedziała nieco głośniej. Vivienne i Lucinda odwróciły się, żeby rzucić im krótkie, niezbyt przyjemne spojrzenia. Lisa zmusiła się do tego, żeby znów ściszyć głos. - Naprawdę miło, że poszedł razem ze mną, ale poradziłabym sobie też bez niego. Nie potrzebuję księcia, żeby mnie ochraniał, okej? - dodała nieco urażonym tonem.
Stephanie uniosła wysoko brwi i pokręciła głową.
- Wcale nie powiedziałam, że potrzebujesz.


Na dłuższą chwilę zapadła pomiędzy nimi cisza, którą przerwała dopiero Lisa, dla podkreślenia swoich słów chwytając współlokatorkę za ramię.
- Słuchaj, naprawdę chcę twojej pomocy. Ułożymy razem plan i w ogóle. Ale obiecaj mi, że nie będziesz szła za mną, bo wtedy na pewno mi się nie uda. Będę rozdarta, bo będę się martwić równocześnie o ciebie i o Adelię.
- To dlatego wczoraj nie uciekłaś? Bo martwiłaś się o Alana? - zapytała szeptem Stephanie, a Lisa poczuła jak jakaś nieokreślona, silna emocja ściska jej gardło. Pokręciła jedynie głową, ze zbolałą miną, mając nadzieję, że współlokatorka nie będzie jej dalej wypytywać. Nie miała pojęcia dlaczego, ale wciąż nie powiedziała jej o tym, że Alan chciał uciec razem z nią. Być może bała się, że przez to przyjdą jej do głowy jakieś głupie pomysły. Stephanie na szczęście zrozumiała jej cichą prośbę.
- No dobra, ale chyba wiesz, że o mnie nie będziesz musiała się martwić, dam sobie radę...
- Stephanie - wyjęczała Lisa zrezygnowanym głosem.
- Okej, okej. Ale ja wciąż uważam, że to głupi pomysł. Jak niby miałabyś sobie potem poradzić w Puszczy? Wiesz w ogóle w którą stronę trzeba iść, żeby dotrzeć do Gawaldonu? Lisa, Puszcza naprawdę jest bezkresna, a w nocy...
- Jakoś sobie poradzę - ucięła szybko dziewczyna, akurat wtedy, kiedy drzwi za biurkiem nauczycielskim otworzyły się i do środka weszła profesor Dovey. Obydwie zamilkły, chociaż Stephanie wciąż kręciła sceptycznie głową, nawet kiedy wstała razem z wszystkimi, żeby przywitać panią dziekan. 

Kiedy jednak z powrotem zajęły miejsca, Lisa poczuła, że dziwne, nieprzyjemne uczucie w brzuchu, które starała się ignorować w trakcie rozmowy, znacznie się wzmogło, przeobrażając w nudności. Najpewniej chodziło o to małe kłamstewko, które powiedziała Stephanie i w które sama tak bardzo starała się wierzyć. Prawda była jednak inna. Gdyby nie wsparcie Alana ostatniej nocy, jego rozsądek i szybkie reakcje, to na pewno szybko by ich zdemaskowali. Być może właśnie dlatego tak bardzo upierała się przy tym, by tym razem spróbować ucieczki samotnie. Być może chciała udowodnić sobie samej, że naprawdę nie potrzebuje księcia, który by ją ochraniał.

 

Humor Sophie musiał być w tej chwili równie zły, jak humor Lisy. Chociaż prawdopodobnie nie zamierzała tego nikomu ukazać, Edward przyglądał jej się bacznie od momentu, w którym pojawiła się pod klasą profesor Dovey. Oczywiście szybko została wciągnięta w towarzystwo Vivienne, Lucindy, Abraxasa i innych uczniów o lepszej reputacji, jednakże żadne z nich prawdopodobnie nie zainteresowałoby się jej problemami, nawet, gdyby mieli szansę zauważyć, że coś rzeczywiście jest na rzeczy. Tylko Edward delikatnie złapał ją za rękę, kiedy pozostali uczniowie wchodzili już do słodkiego, zrobionego ze słodyczy pomieszczenia. Chociaż zachował odpowiedni, taktowny dystans, nadal nie puszczał jej delikatnej dłoni.

- Wszystko w porządku, Sophie? Jeżeli coś cię trapi, możemy o tym porozmawiać po tej lekcji - uśmiechnął się czarująco i lekko ucałował kostki jej palców, zaraz potem kierując się w stronę klasy i elegancko przepuszczając ją w drzwiach.

Nie usiadł jednak razem z nią, zamiast tego dołączając do pozostałych książąt i zajmując miejsce obok Abraxasa, z którym najwyraźniej wiązała go jakaś forma przyjaźni. Sądząc po tym jak swobodnie zachowywali się we własnym towarzystwie, najwyraźniej musieli znać się już przed Akademią. 

 

Jednak kiedy Sophie wybrała jedną z ostatnich pustych ławek, nie zdążyła nawet dobrze ułożyć torby, a już dosiadła się do niej Emeralda, poprawiając swoje bujne, blond loki i spoglądając na nią z uśmiechem, któremu daleko było do realnej uprzejmości.

- Witaj, Sophie - powiedziała wyraźnie sztucznym, miłym głosem i uniosła lekko brodę, nie patrząc na nią, tylko na podręcznik, który właśnie układała na blacie biurka. Jej dłonie nie były tak delikatne jak dłonie księżniczki ze Śnieżnych Wzgórz, co więcej, pod kciukiem można było dostrzec nawet bladą, cienką bliznę. Na pewno nie pojawiła się ona tam jednak z powodu ciężkiej pracy, zaprzeczały temu zdrowe, obcięte w idealny migdałek paznokcie, starannie pomalowane jasnoniebieskim lakierem. - Chyba nie miałyśmy jeszcze okazać w spokoju porozmawiać, prawda? - zadała ciche pytanie, wyrównując dopiero co wyciągnięte z torby pióro. 

Nie dała Sophie w żaden sposób odpowiedzieć, bo nagle odwróciła głowę w jej stronę i wbiła w nią spojrzenie pełne niechęci i irytacji.

- Zdajesz sobie sprawę, że książę Edward interesuje się tobą tylko i wyłącznie dlatego, że wyglądasz dokładnie jak jego matka w młodości, prawda? - w końcu przeszła do tego, o co najwyraźniej chodziło jej od początku - Tak. Moja mama ma zdjęcie Letycji, Śnieżki. Odwiedziła Świetlistą Wieżę zaraz po zakończeniu swojej baśni, już jako królowa. Chciała zwiedzić trochę Puszczy, a nasz dom jest przecież bardzo wyjątkowym przysiółkiem zawszan - w jej głos wkradła się satysfakcja. - Widziałam ją na tym zdjęciu wiele razy. Wyglądacie niemal identycznie.

Porównanie do kobiety uznawanej za najpiękniejszą w Puszczy mogło być odebrane jako komplement, ale w głosie Emeraldy wyraźnie dało się wyczuć, że tak naprawdę wcale nim nie było. Na chwilę wzrok blondynki powędrował na drugą stronę klasy, gdzie Edward rozmawiał właśnie z Abraxasem. Ciemnowłosy, blady chłopiec, tak przystojny, tak czarujący, kiedy śmiał się cicho z jakiejś anegdoty opowiedzianej przez przyjaciela. Potem znów spojrzała na Sophie, uśmiechając się nieprzyjemnie.

- Nawet nie zauważysz, kiedy się tobą znudzi. 

Parę chwil później otworzyły się drzwi za biurkiem nauczycielki i wszyscy wstali, by należycie ją powitać.

 

Mimo że Aidan i Alan spieszyli się, żeby dotrzeć na lekcję o czasie i tak byli już wyraźnie spóźnieni. Chłopak z Nottingham wydawał się tym jednak nieszczególnie przejmować, zamiast tego rzucając swojemu współlokatorowi spojrzenia pełne strachu i niedowierzania.

- Mówisz o Sophie, tak? - zapytał dla pewności, drapiąc się po nieco spiczastym, piegowatym nosie. - Czyli ona naprawdę zobaczyła coś na tamtym obrazie? - w jego głosie dało się usłyszeć napięcie.

Nie mieli jednak czasu na zbyt długą rozmowę, ponieważ chwilę później byli już pod klasą w wieży Honor, której drzwi były teraz zamknięte i nikt pod nimi nie stał.

- Kurde, naprawdę się spóźniliśmy - wymruczał Aidan i ostrożnie zapukał, zanim weszli do środka. Od wejścia uderzył ich zapach pierniczków, czekolady i innych słodkości i dopiero po dłuższej chwili, po tym jak minął pierwszy szok, zauważyli dziekan, która co prawda sama dopiero co weszła do klasy, ale i tak wpatrywała się w nich z nieznacznie zmarszczonymi brwiami, najwyraźniej zawiedziona tym, że spóźnili się na pierwszą lekcję Dobrych Uczynków w tym roku.

- Prz...przepraszam - wydukał cicho Aidan, starając się zignorować to, że prawie wszyscy teraz na nich patrzyli, a potem usiadł razem z Alanem w ostatniej wolnej ławce, która stała na samym końcu, zaraz przy drzwiach. Kiedy zauważył, że także Stephanie odwróciła się i wpatrywała w niego nieco nieprzytomnym wzrokiem, pomachał jej i uśmiechnął się nieśmiało. Ona jednak odwróciła się, jakby w ogóle tego nie zauważyła, a potem szepnęła coś do Lisy. Aidan wyglądał na naprawdę tym dotkniętego i spuścił ponuro głowę, skrobiąc paznokciami po ławce.

- Tam było napisane, że nie można nic tu podjadać, ale jak wezmę sobie jedną landrynkę to chyba nic się nie stanie, co? - zapytał Alana ponuro, próbując niemrawo wyciągnąć kolorowego cukierka


W tym czasie Stephanie nachyliła się do Lisy, żeby szepnąć jej do ucha z wyraźną ulgą:

- Już się zaczynałam bać, że w ogóle nie przyjdą.

Ruda dziewczyna skinęła głową, bo sama również o tym myślała. W pewnym momencie w jej umyśle pojawił się nawet pomysł, że być może Alan był na nią tak zły, że nie chciał jej w tej chwili w ogóle oglądać, co oczywiście tak, czy owak byłoby totalną bzdurą.

- Aidan ci pomachał - odpowiedziała Lisa równie cicho, brzmiąc na nieco zaskoczoną tym, że Stephanie nie zareagowała.

- Naprawdę? Kurde, nie zauważyłam - dziewczyna odwróciła się szybko, ale Aidan wpatrywał się teraz ponuro w ławkę i najwyraźniej nie zamierzał znów popatrzeć w ich stronę. Stephanie zmarszczyła brwi, a potem westchnęła ciężko i spojrzała na landrynkę, którą przed chwilą w końcu udało jej się odczepić od marcepanowej ławki.

- Tam była tabliczka, że niby nie można tu nic jeść. Co za głupota. Nic się chyba nie stanie, jak sobie wezmę jedną landrynkę, nie? - szepnęła nieco ponuro, a Lisa, która właśnie wgryzła się w kolejny kawałek piernika, który odczepiła od ściany, wzruszyła lekko ramionami.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Dziewczyna starała się nie myśleć już o tym co zobaczyła i usłyszała w Galerii Dobra. Mimo wszystko jej myśli nadal tam czasem wracały. Przez co wciąż pozostawała lekko blada, nawet bardziej niż zwykle. Mimo wszystko i ten efekt zaczął powoli przemijać. Teraz znów starała się przybrać zwykły wyraz twarzy żeby jak zawsze zachować swoje prawdziwe emocje wyłącznie dla siebie. W końcu to nie było dla niej nic niezwykłego. Zawsze tak było, że musiała sobie radzić z tym co ją gryzie sama. Co ją interesowało zdanie tej Czytelniczki? To nie miało żadnego znaczenia. Dlaczego więc czuła się smutna i bardziej samotna niż kiedykolwiek w życiu? Mimo wszystko najwyraźniej jej gra jak zawsze się udała, bo nikt nawet niczego nie dostrzegł. A może nie chcieli tego robić? Zresztą nie miało to znaczenia liczył się efekt końcowy.

 

Wtedy też poczuła jak ktoś łapie ją za rękę, a był to Edward, ten sam książę, który cały czas był dla niej miły, a sama poczuła się jakby bardziej potrzebna gdy ten tylko ją dostrzegał. W chwili kiedy tylko poczuła jego dłoń na swojej, powoli zapominała o niedawnych przykrych chwilach. Starała się jednak skupić na celu. Nie mogła teraz myśleć o nim, Alan już się od niej pewnie powoli odwracał przez Czytelniczkę, więc było niemal pewne, że i on w końcu przestanie ją dostrzegać. Wtedy też do jej uszu dotarło jego pytanie, na co ta otworzyła szeroko oczy. Teraz w jej głowie chodziło pytanie: Jak zdołał dostrzec jej rozterki? Przecież zawsze tak dobrze kryła emocje. Gdy tylko znów pocałował jej dłoń, ta po raz pierwszy nie była w stanie ukryć lekkiego rumieńca.

 

W momencie, kiedy zaczął odchodzić poczuła się znowu lekko osamotniona. Co było dla niej znowu dziwne, bo przecież nie znali się tak dobrze żeby mogły jej towarzyszyć podobne odczucia, ale mimo to czuła się przy nim tak szczęśliwa, prawie jakby jej dzieciństwo wróciło, co w jej odczuciu było zupełnie pozbawione sensu. Powoli zaczęła kierować się do wolnej ławki. Nawet nie rzuciła okiem w kierunku swoich współlokatorek. Najwyraźniej nadal czuła się dotknięta słowami Czytelniczki. Starała się również nie zwracać uwagi na wystrój klasy. Jako dziecko lubiła słodycze, ale to było na długo przed tym jak dowiedziała się o ich zgubnych skutkach. W momencie, w którym tylko dotarła do ławki, spokojnie usiadła na swoim miejscu chcąc się skupić już tylko na lekcji.

 

Nic jednak nie zdążyła zrobić, bo dosiadła się do niej najmniej akurat pożądana osoba w obecnej chwili. Nadal pamiętała jak ta wściekła dziewczyna niemal zniszczyła jej jedyną cenną rzecz. Co teraz chciała zrobić? Podstawić jej nogę, gdy będą wychodziły z ławki, czy może rzuci w nią kawałkiem wcześniej rzeczonej ławki? Ostatecznie postanowiła ją ignorować, na tyle ile tylko to możliwe. Tak przynajmniej było do czasu, aż nie usłyszała jej głosu. Miała przeczucie, że za tym przywitaniem kryło się coś nieprzyjemnego i jak się szybko okazało, miała racje. Nie mogła uwierzyć w to co słyszy. Wyglądała jak mama Edwarda? Chociaż tak bardzo się starała wmówić sobie, że to tylko sztuczki tej intrygantki, to nie potrafiła tego zrobić. Pamiętała pierwsze samotne spotkanie z Edwardem i to jak na nią patrzył, tak jak to co mówiła jej Vivienne przy stole. Poprzednie rozterki wróciły ze zdwojoną siłą i po raz pierwszy miała ochotę zacząć naprawdę płakać, nawet jej warga zadrżała. Tylko umiejętność panowania nad emocjami ją przed tym uratowała. Edward widział, w niej tylko swoją matkę, ale ona nie była Śnieżką i nigdy nie będzie. Miała od początku racje, jest zdana na tylko siebie, tak jak zawsze, ale się nie podda i zdobędzie swoje szczęśliwe zakończenie. Chciała nawet jej coś powiedzieć, ale wtedy właśnie pojawiła się Dziekan. Twarz Sophie znów zaczął przyozdabiać uśmiech, który miał tylko kryć ból, który się w niej kotłował.

 

Nie byłem, pewny jak wiele czasu minęło nam w Galerii Dobra, jednak spóźnienie było teraz moim najmniejszym problemem. Wciąż inne rzeczy prześladowały moją głowę. Ostrzeżenie Sophie i ten strach, który u niej widziałem... Było to naprawdę niepokojące, a potem jeszcze to co powiedział Aidan o Elisabeth. Włamanie do Akademii Zła to jedno, ale do wieży Dyrektora? To było czyste szaleństwo. Nikt go nie widział od tak dawna, a miejsce, w którym przebywał było tak obwarowane, że nie sposób było się tam dostać. Jak niby chciała to zrobić? Musiałem z nią porozmawiać jak najszybciej nim ta zrobi coś głupiego.

 

Wtedy nagle do mnie dotarło pytanie Aidana o Sophie i obraz, na co ja spojrzałem na niego i kiwnąłem głową w geście potwierdzenia. Zaraz jednak dotarliśmy do klasy. Kiedy tylko ujrzałem zamknięte drzwi wiedziałem już, że moje wcześniejsze myśli co do spóźnienia się potwierdziły. Powoli wszedłem za Aidanem do wnętrza klasy z zakłopotaną miną i podobnie jak on przeprosiłem panią dziekan i ruszyłem z nim do wolnej ławki. Widok klasy ze słodyczy robił interesujące wrażenie. Gdy tak szliśmy do ławki nagle zobaczyłem Sophie, która najwyraźniej starała się na mnie nie patrzeć, zupełnie jakby chciała coś ukryć. Na nic to się zdało, bo znałem już ją za dobrze. Była bardziej przygnębiona niż w Galerii Dobra, tylko dlaczego? Co takiego tu się stało? Spojrzałem, też w kierunku Elisabeth chcąc wyczytać jej emocje z twarzy. Miałem wrażenie, że i ją coś trapiło. Gdybym tylko mógł z nią porozmawiać. Zaraz jednak zająłem miejsce wspólnie z Aidanem. Na miejscu dostrzegłem jak ten zaczął machać do Stephanie, ale bez odpowiedzi.

 

- Nie przejmuj się, Aidanie, może po prostu nie zauważyła – powiedziałem pokrzepiająco samemu przy tym urywając kawałek ławki.– Jeśli tak, to oboje teraz mamy kłopoty – dodałem z uśmiechem by zaraz się wgryźć w smakołyk. Zastanawiałem się czy będę w stanie skupić się na lekcji, zwłaszcza, że najbardziej teraz myślałem o Elisabeth.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Po tym, jak Christian upadł do przodu prosto na wywernę, w dzwonnicy rozległy się szydercze śmiechy uczniów, których kompletnie nie interesowało, czy został popchnięty lub czy coś mu się stało. Wszyscy zwracali uwagę tylko na to, jak komicznie to wyglądało, w pamięci wciąż mieli przecież poranek i aroganckie, zakrawające o szyderstwo słowa, jakie chłopak wtedy wypowiedział. Jedną z niewielu osób, która nie uznała tego za śmieszne była Adelia, wciąż chowająca się za uczniami, jakby w nadziei, że profesor jej nie zauważy. Sam Kastor spojrzał tylko na Christiana z odrazą, ale zanim zdążyłby cokolwiek powiedzieć, oczy wywerny zalśniły gniewem i z głośnym skrzekiem wbiła ona ostre zęby w nos nigdziarza, który ośmielił się w taki sposób ją zaatakować. Kastor natychmiast machnął łapą na Kreela, który odbił się od belki dzwonu i zapikował w dół, szybko rozdzielając Christiana i wywernę. Stworzenie złożyło skrzydła i odwróciło łeb, ciągle rozjuszone. Kreel zajął się uspokojeniem go, podczas gdy Kastor zbliżył się do nigdziarza i spojrzał na niego z góry, obnażając ostre zęby.

- Kretyn - warknął, opryskując go śliną. - Myślałeś, że jak ją pocałujesz to zmieni się w księżniczkę? NO NAJWYRAŹNIEJ W TEJ AKADEMII TO TAK NIE DZIAŁA! - niektórzy uczniowie podskoczyli, kiedy nagle podniósł głos. - Ostatnie miejsce za bycie bałwanem i natychmiast do gabinetu dziekan po antidotum na jad wywerny, chyba, że chcesz stracić nos - spojrzał z niechęcią na krwawiące ugryzienie, już zaczynające puchnąć. - Kreel, odprowadź go! - Kastor odwrócił się, a mały demon natychmiast pokiwał głową i podleciał w stronę drzwi, patrząc na Christiana ze złośliwym uśmieszkiem.

 

Elvira, która wcześniej obejrzała się z niesmakiem, słysząc skierowaną do niej obelgę, wpatrywała się teraz z obojętną miną na zbierającego się z ziemi, poranionego i poniżonego nigdziarza. Jej wzrok długo się jednak na nim nie zatrzymał, ponieważ zanim Kastor zdążyłby po raz kolejny się do niej zwrócić, zdołała odnaleźć w tłumie uczniów Thomasa i posłać mu chłodny, wszechwiedzący uśmieszek. Dobrą rzeczą było to, że ta krótka, komiczna scenka najwyraźniej nieco ją uspokoiła albo przynajmniej pozwoliła na odzyskanie kontroli nad swoimi odruchami, bo kiedy tym razem nauczyciel przywołał ją do wywerny, już się nie trzęsła. Chyba tylko w jej oczach i nieznacznie zmarszczonych, jasnych brwiach, można było dostrzec niepewność.

Stworzenie było teraz zdecydowanie bardziej spokojne. Nie skrzeczało ani nie prychało, jedynie obserwując ją z ostrożnością swoimi pionowymi źrenicami. Elvira oblizała nagle suche usta i spojrzała jeszcze ukradkiem na Kastora, jakby upewniała się, czy na pewno dobrze się do tego zabiera. Ostrożnie przesunęła bladymi dłońmi po lśniących łuskach wywerny, a potem przerzuciła przez nią nogę, siadając na niej jak na koniu, co było dość łatwe, biorąc pod uwagę, że leżała nisko. Kiedy to zrobiła wciąż nic się nie stało, stworzenie nie zareagowało w żaden sposób, dzięki czemu nabrała większej pewności i objęła jego szyję, żeby w razie czego móc się go mocno trzymać. 

Potem spojrzała na wznoszącą się całkiem niedaleko mroczną wieżę Występek.

Zabierz mnie tam.

Wywerna jakby na to czekała. Gdy tylko ta myśl uformowała się w jej głowie, poderwała się gwałtownie do góry, natychmiast wypadając poza dzwonnicę i rozkładając w powietrzu szerokie skrzydła. Elvira w ostatniej chwili zdołała powstrzymać wrzask i mogła mieć tylko nadzieję, że nikt nie jest w stanie dostrzec teraz jej twarzy, ponieważ chyba nigdy nie widniała na niej tak ewidentna i wyraźna ekspresja szoku, wymieszanego ze strachem. Chłodny wiatr uderzył ją z wielką mocą, trzepocząc tuniką i rozwiewając jasne włosy. Stworzenie zaczęło machać skrzydłami i wykonywać dziwne manewry, a dziewczyna zsunęła się nieco w dół i kurczowo, niemalże histerycznie zacisnęła ramiona wokół jego szyi. Przez pierwsze parę chwil Elvira nie była w stanie otworzyć zaciśniętych powiek, ale kiedy w końcu to zrobiła, została oszołomiona przez cudowną panoramę Puszczy, Błękitnego Lasu i dalekich gór, których nie była w stanie rozpoznać. Jej zachwyt szybko został ostudzony, kiedy zdała sobie sprawę, że wywerna rzuca się, lata jak chce i wkrótce albo poleci gdzieś w dal, zabierając Elvirę ze sobą albo po prostu ją z siebie zrzuci. Z trudem przełknęła ślinę i mrużąc oczy od wiatru spojrzała na wieżę Występek, próbując jakoś siłą woli przekazać wywernie, że właśnie tam powinna polecieć.

Cholera, dlaczego ten cały Kastor nie mógł wyjaśnić tego lepiej.

 

Elvira odetchnęła kilka razy głębiej, próbując oczyścić umysł i uspokoić drżące ramiona. Było dobrze. Nic się nie działo. Co prawda chłodny wiatr szczypał jej twarz i targał tunikę, co prawda była właśnie wieleset metrów nad ziemią, lecąc na nieprzewidywalnym, dzikim stworzeniu, prawdopodobnie o krok od śmier... nie, to był niewłaściwy tok rozumowania. Musiała skupić się na tym, że leci, że jako daje radę się utrzymać na tej przeklętej wywernie i że ma konkretne zadanie do wykonania. Spojrzała po raz kolejny na wieżę, która była jej celem. Naprawdę nie była daleko. Chociaż jej oddech nadal był przyspieszony, a serce gwałtownie obijało się o klatkę piersiową, skupiła wszystkie swoje myśli na tym, że to właśnie tam powinna się dostać.

W pewnym momencie, ku jej zaskoczeniu i wielkiej satysfakcji, stworzenie wyrównało lot i poszybowało w odpowiednim kierunku. Naprawdę było szybkie, co było jej bardzo na rękę, bo dzięki temu to niewygodne zadanie nie będzie się przeciągać. Na jej ustach uformował się cienki, napięty uśmieszek, kiedy przeleciała obok ciemnych, chłodnych, emanujących mrokiem murów wieży Występek, okrążyła ją i zobaczyła przed sobą dzwonnicę, a w niej obserwujących ją z uwagą uczniów. Niektórzy wyglądali na przerażonych, inni na podekscytowanych. 

Wywerna wykonała ostatni gwałtowny manewr, znów wyrównując lot i wtedy właśnie Elvira mimochodem spojrzała w dół...

Nie powinna była tego robić.

Chyba nawet nie zdawała sobie wcześniej sprawy jak wysokie są wieże Akademii Zła. Zobaczyła polanę, którą wczoraj szli, a która teraz była jedynie niewielkim poletkiem zieleni, tak małym, że wywerna była w stanie w całości zasłonić ją tylną łapą. Zobaczyła ostre wykończenia wieżyczek pod sobą, przypominające pale do nabijania ofiar, lekko lśniące w słabych promieniach słońca, które nad tym zamkiem z trudem przebijało się przez gęste chmury. Oczekujące. Poczuła, że robi jej się słabo. Cała zaczęła drżeć, ogarnięta absolutną paniką, lęk wysokości odebrał jej dech. Nie była w stanie skupić się już na niczym.

Wywerna natychmiast to wyczuła i zrobiła coś, czego Elvira obawiała się chyba najbardziej. Obróciła się nagle grzbietem do dołu, robiąc to tak gwałtownie, że blondynka nie miała najmniejszej nawet szansy na to, żeby się utrzymać. Jej ręce ześlizgnęły się z jej szyi i chwilę później spadała głową w dół, tym razem nie będąc już w stanie powstrzymać wrzasku. Dla uczniów w dzwonnicy musiało to wyglądać strasznie. Dziewczyna leciała bezwładnie prosto na ostre iglice wież, krzycząc i wyciągając ręce histerycznie przed siebie, a wywerna jak gdyby nigdy nic pofrunęła z powrotem tam, skąd wystartowała. Adelia zacisnęła powieki i przycisnęła ręce do uszu, uczniowie, cali pobladli, zakrywali oczy, a Kim podbiegła nieświadomie do barierki. Kastor wyglądał jednak na niewzruszonego, spoglądając na tę całą scenę z obojętnością.

 

I kiedy Elvira była już absolutnie przekonana, że za chwilę umrze, a w jej głowie, tak absurdalnie, pojawił się znikąd obraz matki i ojca, do których przecież nigdy nie czuła żadnego specjalnego sentymentu, jej ramiona zostały schwytane w mocny, nieprzyjemny uścisk. To jeden z gargulców, stojących nieruchomo na gzymsach i dachach, ożył i złapał dziewczynę na kilka sekund przed śmiertelnym upadkiem. Jego kamienne szpony zdecydowanie zostawią na jej ramionach siniaki. Kolejne do kolekcji - pomyślała, wciąż nieco oszołomiona, zanim parę sekund później uderzyła kolanami w twardą podłogę dzwonnicy. Gargulec wrzucił ją do środka i odleciał, wracając na swoje stałe miejsce.

Elvira wciąż drżała, podpierając się dłońmi, żeby nie upaść na twarz, choć najwyraźniej i to przychodziło jej z trudem. Nikt się nie odzywał, nawet Kastor, dopóki blondynka nie zdołała opanować się na tyle, żeby powoli wstać, ignorując wyciągniętą dłoń Kim i chowając twarz za włosami. Wtedy właśnie do jej uszu dotarło szydercze, powolne klaskanie. Kątem oka zauważyła, że to Raver, który uśmiechał się do niej z chłodną satysfakcją, najwyraźniej przekonany, że tym razem Elvira nie znajdzie się ani na pierwszym miejscu ani w ogóle na żadnym, które stawiałoby ją na lepszej pozycji niż jego. 

- Cóż za emocje - skomentował cicho jedwabistym głosem, ten, który najwyraźniej nie przejmował się jej losem ani przez sekundę.

Dziewczyna nic mu nie odpowiedziała, nadal rozkoszując się błogą świadomością tego, że znów stoi na własnych nogach.

Prawie nie poczuła, jak Kim łapie ją niezbyt delikatnie za ramię i wciąga w tłum nigdziarzy, zaraz obok Walburgi. Elvira wciąż na nikogo nie patrzyła, nie podniosła głowy nawet wtedy, kiedy odezwał się Kastor.

- Nie było tak źle. Większość z was nie utrzyma się pewnie tak długo - brzmiał na zadowolonego i to było tą ostatnią rzeczą, której Elvira potrzebowała do tego, żeby całkiem się uspokoić i znów powrócić do zwyczajowego czystego i chłodnego umysłu. Szybko przeanalizowała to, jak jej poszło. Udało mi się okrążyć wieżę. Tamten wrzask był żałosny. Ale podniosłam się potem bez niczyjej pomocy. Cóż, będzie musiała zobaczyć teraz jak poradzą sobie inni.

Dziwne było to, że wciąż nie chciała pokazywać twarzy. Większość nigdziarzy skupiła się z powrotem na Kastorze, kiedy po raz kolejny zapytał, czy jest ktoś chętny do latania na wywernie, leżącej teraz spokojnie obok niego i obserwującej z obojętnością blade twarze uczniów. Jeśli jednak ktoś wciąż wpatrywałby się w piękną blondynkę, mógłby zauważyć, że zanim odgarnęła włosy do tyłu i spojrzała dumnie na stworzenie, które dopiero co tak koszmarnie ją wystraszyło, przetarła twarz rękawem tuniki, szczególnie dokładnie pod oczami...

 

Żadnej z tych rzeczy nie miał już okazji zobaczyć Christian, który został wyprowadzony z klasy przez Kreela jeszcze zanim Elvira zdążyłaby choćby zbliżyć się do wywerny. Chociaż lecący nad jego głową demon powstrzymywał się od złośliwych komentarzy, to ciągle rzucał mu irytujące spojrzenia i wyraźnie szydercze uśmieszki. Chłopak nie był chyba jednak na tyle nierozsądny, by próbować go atakować, tym bardziej biorąc pod uwagę piekący, rozprzestrzeniający się na całą twarz ból, który teraz z pewnością go dezorientował. Zanim doszli do gabinetu dziekan Crystal, nos Christiana stał się już zielonkawy i chłopak całkiem stracił węch, przestając czuć woń rozkładu, pleśni, krwi i wilgoci, która panowała w całej Akademii Zła.

Kreel najpierw zapukał z szacunkiem, a dopiero potem otworzył drzwi, przepuszczając Christiana przed sobą. Nigdziarz nie zdążył się jednak nawet odezwać, ponieważ karłowaty pomocnik zrobił to za niego, brzmiąc na szyderczo ubawionego.

Witam, pani dziekan. Na Szkoleniu Sługusów odbywają się właśnie zajęcia z panowania nad wywerną. Wybrany okaz jest młody, posłuszny i niezbyt groźny, jednakże sama pani na pewno rozumie, że takie stworzenia nie lubią, kiedy daje się im... buziaczki - Kreel wybuchnął rubasznym śmiechem, a potem odleciał, zanim Christian lub Crystal zdążyliby zareagować, w ten sposób zostawiając nauczycielkę i poranionego ucznia samych.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas, Christian i Crystal

W momencie gdy chłopak upadał na wywerne, otworzył szeroko oczy w szoku, ale gdy jej pysk znalazł się niebezpiecznie blisko jego twarzy zamknął oczy. Wiedział dobrze kto był za to odpowiedzialny i obiecał sobie, że ma kolejną rzecz na długiej liście, za które Thomas mu kiedyś zapłaci. Wtedy też poczuł jak jego usta dotykają czegoś zimnego i otworzył oczy by zobaczyć zdecydowanie za blisko siebie obrzydliwego potwora. Szybko odsunął głowę nawet nie zwracając uwagi na śmiechy innych, chcąc tylko jak najszybciej oddalić się od tego śmierdzącego stwora. Jednak zdecydowanie za wolno by uniknąć ugryzienia ze strony bestii, na co zresztą wrzasnął donośnie. W jego wrzasku kryło się połączenie bólu i gniewu. Gdy tylko zabrano od niego stwora, Christian kulił się na ziemi trzymając się za nos i jęcząc. Nawet nie słyszał nauczyciela przez ten ból, na którym teraz skupiała się cała jego uwaga. Kiedy już zdołał się podnieść, Christian zaczął powoli wychodzić, nadal wściekły wciąż przy tym trzymając się za nos obiema dłońmi. Ból był tak silny, że nawet nie zwracał uwagi na złośliwe uśmiechy demona.

 

Thomas spoglądał na to nie ukazując emocji. Najpewniej nie chciał się zdradzić, no i w jego uznaniu Christian na to zasłużył, więc nie miał poczucia winy. Właśnie wtedy spostrzegł jak Elvira rzuca mu chłodny uśmiech. Czy ona wiedziała? Zastanawiał się patrząc teraz na nią. A może tylko chciała mu wmówić, że wie? Nie był do końca pewny, ale ponownie nie chciał uznać by zrobił to dla niej. Spoglądał mimo to cały czas na nią, gdy ta zaczęła zbliżać się do wywerny. Gdy dziewczyna położyła dłoń na łuskach potwora poczuł jakby wszystkie jego mięśnie zesztywniały. A gdy na niej usiadła zacisnął mocno dłonie w pięści. Nie bardzo nawet teraz myślał nad reakcjami swego ciała bardziej z jakiegoś powodu skupiał się na nigdziarce. W momencie, kiedy ta jednak wyleciała na potworze zacisnął jeszcze mocniej dłonie do tego stopnia, że jego paznokcie przebiły skórę i z dłoni zaczęła się sączyć krew. Czuł jak serce bije mu jak dzwon, gdy dziewczyna była w powietrzu i czuł coś jeszcze... coś czego nie był w stanie określić, coś odległego i niezwykle obcego. W momencie, kiedy nigdziarka zaczynała powoli wracać, Thomas zaczął rozluźniać swoje dłonie, czując przy tym narastającą ulgę, której również nie potrafił zrozumieć. Po prostu chciał by ta już wróciła cała i zdrowa. Równie szybko cały zbladł jak ściana widząc jak ta nagle spada z potwora. Poczuł ogromny strach, którego nie czuł od tak dawna, taki sam jak wtedy, gdy został zupełnie sam. Kamień na jego szyi zdawał się nawet wyczuć jego lęk, bo ten zaczął intensywnie świecić pod jego tuniką. Wysunął się przed szereg innych nigdziarzy patrząc bezradnie na jej upadek i miał wrażenie, że zaraz znów coś utraci, choć nie miało to żadnego sensu. Gorączkowo zastanawiał się co zrobić, aż nie sięgnął dłonią za koszulę chcąc przywołać konia żeby ten znalazł się jakimś cudem pod nią. Jednak nic nie zdążył zrobić, bo stało się coś nieoczekiwanego, kiedy dostrzegł jak gargulec chwycił młodą nigdziarkę ratując jej życie. Odetchnął z ulgą widząc, że ta była już bezpieczna. Nadal był jednak w szoku widząc ją po raz pierwszy w takim stanie. Dopiero komentarz Ravera wyciągnął go z tego stanu.

 

- Chętnie zobaczę jak obgryza twoje cherlawe kostki gdy nadejdzie twoja kolej - powiedział w jego kierunku, gdyby nie to, że stał kawałek dalej od niego, to zapewne zrobiłby z nim to co z Christianem.

Nadal jednak patrzył kątem oka na przerażoną dziewczynę. Zastanawiał się czy to perspektywa śmierci ją tak przeraziła. Wtedy też sobie przypomniał, że ta już na samym początku była dziwnie blada. Wywerny też nie wydawała się wcale, aż tak bardzo bać. W głowie krążyło mu teraz pytanie: Czy ona mogła się bać wysokości? Gdy inni odwrócili już wzrok chłopak nadal ją obserwował i zastanawiał się czy wszystko z nią dobrze. Wtedy zobaczył jak ta niepostrzeżenie przeciera oczy. Płakała? Wszystko na to wskazywało. Jednak co mógł z tym zrobić? Uznał ostatecznie, że najlepsze co może zrobić to tylko udawać, że tego nie widzi, bo tak tylko wszystko pogorszy. Odwrócił głowę do potwora, ale nadal kątem oka patrzył na nią.

 

W tym czasie Christian szedł już wyraźnie zirytowany obecnością swojego przewodnika i miał ochotę zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy. Ponadto dał się upokorzyć i ośmieszyć, a to wszystko ponownie była wina Thomasa. Pewnego dnia zapłaci mu za to wszystko. Nie będzie się nawet spodziewał ataku. Nadal trzymał dłonie przy nosie i czuł się z każdą chwilą coraz gorzej. Obiecał sobie, że pierwsze co zrobi po tej Akademii to załatwi sobie torebkę z tej jaszczurki.

Dziekan natomiast właśnie siedziała przy swoim biurku na swój własny sposób odpoczywając po ostatniej lekcji, czyli robiąc teraz jakieś notatki. Jej pupilka potulnie spała obok, najwyraźniej nadal będąc zadowoloną ostatnim posiłkiem. Wtedy właśnie kobieta usłyszała pukanie do swojego gabinetu i odwróciła tam swój wzrok, patrząc jak do jej sali wchodzi Kreel, a za nim nigdziarz z poprzedniej lekcji. Nim demon jeszcze przemówił wiedziała już, że ten chłopak zrobił coś wyjątkowo głupiego. Zawsze na jedną klasę musiał przypadać choć jeden klaun. Gdy się odezwał, Christian spojrzał na niego ponuro, ale nie zdążył się już nic powiedzieć, bo demon równie szybko zniknął. Kobieta w międzyczasie wstała od biurka i otworzyła jedną z szafek.

 

- Na ostatniej naszej lekcji wspomniałam o tym, że nie spotkałam się z tym by jakiś uczeń chciał popełnić samobójstwo pierwszego dnia - mówiła dalej grzebiąc i nawet się do niego nie odwracając. - Wtedy tylko to była uwaga, ale teraz zaczynam naprawdę mieć wrażenie, że ty do tego dążysz - Christian zmarszczył bardziej niż do tej pory brwi, jednak nic nie powiedział z powodu bólu. - Jeśli jeszcze raz tego spróbujesz to zapewniam, że zagwarantuje ci tyle bólu, że zaprzestaniesz tych prób - Nagle zaczęła powoli iść w jego kierunku, trzymając w dłoni buteleczkę z dziwnym purpurowym płynem i chustką. - Naczytałeś się baśni o księżniczce i żabie i myślałeś, że tu będzie podobnie? - w końcu Christian nie wytrzymał i zabrał dłonie od nosa.

 

- Zostałem popchnięty na nią przez... - Nie dokończył, bo zamiast kolejnych słów z jego ust wydobył się jęk pełen bólu, bo kobieta najwyraźniej tylko czekała, aż ten zabierze ręce i przyłożyła mu nasączoną chustkę do nosa.

- Przyciskaj - warknęła w jego kierunku, a ten bez słowa sprzeciwu zaczął tak robić, gdy kobieta znów wróciła do szafki. - Czego oczekujesz, że cię pocieszę? A może pogłaszczę po głowie i powiem żebyś się nie przejmował? - mówiła teraz wyciągając kilka rzeczy i kładąc na ławce. - Jeśli ktoś jest od ciebie silniejszy to okaż spryt, a nie zachowuj się jak idiota. Po Akademii będziecie zdani na siebie. Tak sama jak w czasie próby baśni czy cyrku talentów. Nie możecie liczyć na nas z powodu własnych zaczepek. Może choć te słowa sobie weźmiesz do serca. Dobrze teraz czas na lekarstwo

- To jeszcze mi go pani nie dała? - spytał i nagle się cofnął widząc w ręku dziekan pokaźną igłę. Cała jego twarz stała się blada jak ściana na ten widok. - Do czego to pani? - wysapał z przerażeniem nie spuszczając oczu z igły.

- A jak sądzisz, do czego się tego używa, geniuszu? - warknęła powoli podchodząc w jego kierunku, a ten znów się cofnął.

- Dała mi pani przecież lekarstwo - powiedział pokazując na chustkę i starając się bardziej od siebie odgonić widmo zastrzyku.

- To jest na nos - powiedziała jakby to było oczywiste. - Wywerny są jadowite. Zakładam, że jej jad już się dostał do twojego krwiobiegu, więc musisz dostać i to

- Nie mogę się napić tego lekarstwa? - pytał dalej chcąc odgonić od siebie widmo zastrzyku.

- Teoretycznie tak byłoby znacznie łatwiej - Christian odetchnął z ulgą przynajmniej do czasu, aż Crystal nie zaczęła kontynuować. - Jednak w ten sposób lek będzie się długo rozchodził po organizmie. za długo biorąc pod uwagę czas od ugryzienia - W końcu chłopak spacyfikował i odsłonił ramię odwracając głowę by nie patrzeć. - Nie... - Nagle dodała Crystal wyraźnie zniesmaczona. - Opuść lekko spodnie, muszę ci dać ten zastrzyk gdzie indziej - warknęła, ewidentnie widać było, że naprawdę nie chce tego robić.

- Że co?! - Christian wrzasnął cofając się.

- Nie wrzeszcz - powiedziała z wyraźną rezygnacją. - Myślisz, że tylko ty tu cierpisz? Będę musiała poważnie przemyć oczy po tym doświadczeniu

- Ale nie będzie bolało? - spytał niepewnie poddając się w końcu i opuszczając spodnie.

- Nie - odparła Crystal z niesmakiem. - Będzie bolało jak diabli - Christian już nie zdążył zareagować, bo igła wbiła się w jego pośladek, a po sali dziekan rozniósł się głośny krzyk niczym by kogoś tu obdzierano właśnie żywcem ze skóry.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Klarysa Dovey była kobietą w średnim wieku, choć wciąż niezaprzeczalnie piękną. W jej łagodnych, niebieskich oczach, oraz ciepłym uśmiechu krył się pewien trudny do określenia urok, a szata nauczycielki i staranne zaczesane, jasne włosy, gdzieniegdzie poprzetykane siwizną, tworzyły specyficzny rodzaj wytworności, który niemalże wymagał szacunku od każdego, kto tylko na nią spojrzy. Ci, którzy znali historię Kopciuszka, wyobrażali sobie pewnie, że jej Dobra Wróżka-Matka Chrzestna na co dzień otacza się takim pięknem i bogactwem jakie zafundowała swojej podopiecznej w baśni, umożliwiając jej pojawienie się na tamtym słynnym balu. Prawda była jednak zgoła inna. Klarysie Dovey do szczęścia potrzebne były tylko prosta peleryna, lśniąca jak skrzydła żuka, koszyk kandyzowanych śliwek i gromada zdolnych uczniów, którzy pewnego dnia będą mogli cieszyć się własnym Długo i Szczęśliwie. Wiele rzeczy mówiono o nauczycielach Akademii Dobra i Zła, ale profesor Dovey naprawdę troszczyła się o los swoich wychowanków, przejmowała się ich sprawami i zawsze, do ostatniej chwili, w nich wierzyła, nawet jeśli w drugim zamku podszeptywano złośliwie, że żyją i osiągają sukcesy tylko dzięki jakiejś wyimaginowanej pomocy Dyrektora. Weszła do klasy ze szczerym uśmiechem, podekscytowana, by poznać młodych bohaterów przyszłych baśni i zepsuć tego nie mogło nawet spóźnienie dwójki z nich. Ostatecznie przeprosili, a dobro przebaczało.

 

Kiedy jednak zobaczyła ilość uczniów jawnie łamiących tak dokładnie opisaną zasadę, jej uśmiech nieco zbladł, a brwi uniosły się wysoko. Oczywiście, zawsze znajdował się ktoś, kto nie mógł się powstrzymać w Słodkich Salach Lekcyjnych, przynajmniej na samym początku. Ale żeby czterech uczniów na raz? Nie pamiętała, kiedy ostatnio spotkała się z taką sytuacją. Bez słowa wyjęła różdżkę i machnęła nią krótko. Luki w ścianach i ławkach wypełniły się nowymi słodyczami, z rąk Lisy zniknęły kawałki piernika i to samo stało się także z Alanem, Aidanem i Stephanie. Ta ostatnia uniosła szybko dłoń do ust, jakby w obawie, że przypadkiem połknęła landrynkę, której magicznie pozbyła się nauczycielka.

- Jestem zawiedziona - były to pierwsze słowa, jakie skierowała do zawszan dziekan Dovey, chowając różdżkę z powrotem do kieszeni. Jej wzrok skupiony był teraz na czterech uczniach, którzy zaczynali wyglądać na nieco zawstydzonych. Klarysie nie umknął też jednak przebłysk irytacji i buntu, który na sekundę pojawił się na twarzy Czytelniczki. - Każda zasada ma jakieś podstawy. Postąpiliście skrajnie nieodpowiedzialnie łamiąc tę, którą opisano na tabliczce przy drzwiach - choć jej głos był spokojny, zdradzał dezaprobatę. - Czy nigdy nie czytaliście baśni o Jasiu i Małgosi? - uśmiechnęła się nieco ponuro, a potem obeszła swoje biurko, żeby móc przy nim usiąść - Nie możecie być pewni, czy słodycze w tej klasie nie są czasem zatrute i czy wieczorem nie czeka was ciężka niestrawność.

Stephanie zamrugała szybko, jakby zupełnie o tym nie pomyślała, a Aidan nagle zaczął wyglądać na zadowolonego z tego, że nie zdążył zjeść ani jednej landrynki. Rzucał jednak współczujące spojrzenia Alanowi.

 

Lisa uświadomiła sobie, że wciąż nie minął jej do końca buntowniczy nastrój, dopiero wtedy, gdy z jej ust wyrwały się słowa, których nie zamierzała wypowiadać na głos.

- To bez sensu. Niby bo co miałaby pani prowadzić lekcje w klasie z zatrutych słodyczy? Przecież to szkoła dobra.

Chociaż tak na dobrą sprawę jej mama często podkreślała, że miała to szczęście urodzić córkę, której buntowniczy nastrój nie mija nigdy.

Co dziwne, profesor Dovey nie wydawała się być szczególnie zła z powodu tych dość niegrzecznych słów. Zamiast tego pokiwała lekko głową i gładkim ruchem strzepnęła ze swojego biurka nieistniejący kurz.

- Masz rację, to szkoła dobra, słonko - Lisa skrzywiła się lekko. - Szkoła. Najważniejszą funkcją szkoły jest nauczanie - zanim dziewczyna zdążyłaby odpowiedzieć, nauczycielka kontynuowała, podpierając brodę na dłoniach i uśmiechając się do nich uprzejmie. - Jak wiecie, jestem dziekanem Akademii Dobra, a także nauczycielką Dobrych Uczynków. Z doświadczenia wiem, że na każdym roczniku pojawiają się uczniowie, którzy nie traktują tego przedmiotu poważnie. Mam nadzieję, nieco nikłą, że tym razem tak nie będzie. Pierwszą rzeczą, którą musicie zrozumieć po trafieniu tutaj jest to, że dobro nie ogranicza się tylko do elegancji, piękna, przystojnych książąt i wystawnych przyjęć - posłała krótkie spojrzenie w stronę dwóch ławek, przy których siedzieli Abraxas, Edward, Ambrosius i Eryk. - Dobro to przede wszystkim honor, czystość, sprawiedliwość, odwaga, lojalność oraz... miłość - pochyliła nieznacznie głowę, posyłając rumieniącym się dziewczynom uśmiech pełen zrozumienia. 

- Pomijając tę część o miłości, to wydaje się całkiem fajne - szepnęła Stephanie do Lisy, która tylko skinęła głową, wciąż nieco naburmuszona z powodu sposobu w jaki nauczycielka ją zbyła. Z drugiej strony, być może dzięki temu wszyscy uniknęli niepotrzebnej, zdecydowanie zbyt ognistej dyskusji.

Nauczycielka tym czasem kontynuowała i prawie każdy słuchał jej z uwagą, a niektórzy nawet wychylali się lekko do przodu.

- ...tego właśnie będziecie się uczyć na mojej lekcji. Esencji Dobra. Chcę, żebyście pojęli odpowiedzialność i powagę roli, do jakiej zostaliście wybrani. Od momentu postawienia nogi w tej Akademi staliście się przedstawicielami wszystkich zawszan z całej Puszczy...

 

Niektóre z księżniczek, takie jak Vivienne, czy Emeralda, zrobiły miny, które wyraźnie wskazywały na to, iż są całkowicie pewne swoich wzorcowych, zawszańskich postaw. Profesor Dovey jednak nawet na nie nie spojrzała.

- Chyba nikogo nie zdziwi, że dzisiejszą, pierwszą lekcję poświęcimy na to, aby lepiej się wzajemnie poznać. Abym ja mogła was lepiej poznać - rozejrzała się z uśmiechem po klasie. - Chciałabym, żebyście opowiedzieli mi dzisiaj coś o sobie. Nie mam na myśli przypadkowych faktów z waszego życia, ale... - zamyśliła się na chwilę, stukając paznokciem o dolną wargę. - ...o to co czyni was zawszanami. Może to być wyjątkowo dobra rzecz, jaką kiedyś zrobiliście lub po prostu krótki opis cech, które uważacie za swoje najlepsze. Nie zamierzam was ograniczać. Chciałabym tylko posłuchać i prosić was, abyście wy słuchali siebie nawzajem.

Przez kilka chwil w klasie panowała cisza. Niektórzy szeptali coś do swoich sąsiadów z ławki, najwyraźniej już planując, o czym opowiedzą nauczycielce. To Nerysa była tą, która odezwała się jako pierwsza, kierując do dziekan pytanie, na które odpowiedź w większości się domyślali.

- Czy będzie nas pani z tego oceniała?

Lisa obserwowała ponuro, jak profesor Dovey krótkim skinięciem głowy sygnalizuje odpowiedź twierdzącą. Sama nie miała pojęcia, o czym mogłaby opowiedzieć. Wiadomo, że trafiła tu dlatego, że porwał ją obłąkany Dyrektor Akademii. Wątpiła, by którakolwiek z jej pozytywnych cech albo szlachetnych rzeczy, które robiła, zostały tutaj, w tym nieskazitelnym, pełnym harmonii pałacu, uznane za prawdziwie dobre.

...honor, czystość, sprawiedliwość, odwaga, lojalność...

Chociaż, może była jakaś niezbyt duża szansa...

 

Z drugiej strony chyba domyślała się już, jak działa pierwszy dzień w tej Akademii. Myśl o tym, by byli oceniani od razu i to z tak trywialnych rzeczy, mogła wydawać się absurdalna, ale Lisa miała wrażenie, że udało jej się to rozgryźć. Wszystko wskazywało na to, że nauczyciele po prostu ich sprawdzali, pozwalali im się zapoznać z tym, jak działa ranking i jak trudno jest dostać się do pierwszej połówki, przynajmniej niektórym. Chcieli pokazać im, na jakie role zasługiwaliby z tą wiedzą, którą wynieśli ze swoich domów, którą nabyli przed pojawieniem się tutaj... jednak to wcale nie oznaczało, że są już skazani na miejsca, które zostaną im dziś przydzielone. To była motywacja, szansa na zbadanie własnych możliwości. Lisie skojarzyło się to trochę z testem, który nauczyciel matematyki zawsze robił im na początku roku, żeby sprawdzić, czy opanowali materiał z poprzedniego. Oceny, jakie wtedy dostawali nie wliczały się do ogólnego wyniku. To była tylko informacja o tym, ile pracy jeszcze ich czekało.

Nie, żeby ją to obchodziło.

Jedynym celem, jaki miała w tej chwili, a który obejmował ten nieszczęsny ranking, było uniknięcie zdobycia jednego dnia trzech ostatnich miejsc... co wymagało od niej powiedzenia czegoś ciekawszego, niż "Dyrektor mnie tu zrzucił, no więc jestem. Mogę już wrócić do domu?". Westchnęła ciężko i przeczesała palcami rude włosy, nawet nie zauważając zmartwionego spojrzenia Stephanie.

 

W tym czasie profesor Dovey w ciszy obserwowała lekkie zamieszanie, jakie rozpętało się w klasie, kiedy uczniowie gorączkowo dyskutowali o temacie zajęć. Pozwoliła im na to przez około pół minuty, na jej ustach wciąż błąkał się delikatny uśmiech, a potem odchrząknęła cicho, co sprawiło, że wszyscy znów skupili na niej swoją uwagę. Nie wstała ani nie zaczęła przechadzać się po klasie, bo zdawała sobie sprawę, że niektórych uczniów mogłoby to zestresować lub spłoszyć. Powoli przesuwała spojrzeniem po twarzach młodych zawszan, aż w końcu jej wzrok zatrzymał się na ślicznej, ciemnowłosej dziewczynie ze Śnieżnych Wzgórz.

- Sophie - powiedziała łagodnie, a niektórzy unieśli brwi, kiedy uświadomili sobie, że dziekan najwyraźniej doskonale zna już ich imiona. - Czy mogłabyś rozpocząć? - uśmiechnęła się do niej zachęcająco.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Nauczycielka wyglądała na niezwykle miłą, ale nie mogłem się temu dziwić, w końcu nie bez powodu była Dziekanem Dobra. Nie mówiąc o tym, że wytwarzała wokół siebie niezwykle ciepłą aurę, która potrafiła wprowadzać w jakiś mi nieokreślony sposób w pozytywny humor.

Sophie natomiast siedziała i z uwagą przyglądała się nauczycielce, a na jej twarzy wciąż gościł uśmiech. Wyglądała na niezwykle skupioną, co było tylko pozorem. Obecnie jej głowie jedna myśl wciąż goniła kolejną tworząc tam istny chaos. Chociaż nie myślała już o mrocznym obrazie, który zobaczyła w Galerii Dobra, to nawet bez tego czuła obecnie się bardziej przygnębiona niż dotychczas. Zawsze starała się pokazać jak wiele jest warta, że może więcej niż jej kuzyn, który jest dziedzicem tronu, a kim okazuje się, że może być? Zwykłą podróbką Śnieżki i niczym więcej w oczach co niektórych, ta myśl coraz bardziej ją dołowała. Tak bardzo pragnęła zniknąć z tej lekcji i zająć się swoim hobby, które pomagało jej w takich sytuacjach. Teraz ledwie była w stanie powstrzymać kłębiące się w niej emocje.

 

Sam nagle dostrzegłem jak profesor sięga po różdżkę, co mnie nieco zdziwiło. Czytałem co prawda o nich, ale nie sądziłem, że ktoś używa jeszcze tych reliktów. Wtedy z mojej ręki właśnie zniknął urwany kawałek ławki, w chwili, gdy znowu chciałem go ugryźć. Niewiele brakowało, a ugryzłbym się w język. Teraz byłem już pewny, że choć różdżka była przestarzała, to nadal sprawna. Gdy z ust nauczycielki padły słowa o tym jak się na nas zawiodła upuściłem głowę trochę zawstydzony.

Z Sophie zresztą było podobnie, bo również opuściła wzrok wbijając go w ławkę. Czuła się zażenowana zachowaniem kuzyna, bo nie dość, że byli rodziną, to on jednak był następcą tronu i powinien dawać lepszy przykład.

Moje zawstydzenie szybko mi minęło wraz ze chwilą, gdy nauczycielka wspomniała o zatrutych słodyczach. Na samą myśl o takiej nocy pobladłem bardziej niż dotychczas na swojej i tak bladej skórze. Wtedy jednak usłyszałem głos Elisabeth i spojrzałem teraz na nią. Uśmiechnąłem się delikatnie w jej kierunku, widząc, że ta na szczęście zachowała przytomność umysłu. Mimo to musiałem bardziej uważać na przyszłość, bo dziekan miała trochę racji z tymi pułapkami, nawet jeśli nie w akademii, to poza nią nikt nie wie co nas czeka.

 

Gdy nauczycielka znów zaczęła mówić teraz o pięknie i elegancji, natychmiast przypomniało mi się jak wiele, właśnie osób z rodzin królewskich tak postrzega świat, co jak dla mnie było niezwykle płytkie. Zaciekawił mnie jednocześnie fakt, że Sophie się nie zarumieniła, gdy profesor napominała o miłości. Miałem nieodparte wrażenie, że coś naprawdę ją gryzło.

Sama Sophie zawsze widziała siebie jako dobrą zawszankę, ale obecnie cała jej pewność siebie po prostu uleciała i sama już nie wiedziała co może o sobie myśleć.

W chwili, gdy profesor zaczęła mówić o poznawaniu nas lekko mnie zatkało. Nie wiedziałem co właściwie mogę o sobie powiedzieć. Co takiego właściwie czyniło ze mnie zawszanina?

Sytuacja Sophie wcale nie była lepsza. Nie miała teraz ochoty mówić o takich rzeczach zwłaszcza przez harmider, który panował w jej głowie. Mówiła nawet sobie w głowie by to nie ona została wybrana jako pierwsza, naprawdę tego nie chciała. Jednak stało się właśnie to czego się obawiała, gdy nauczycielka zwróciła się bezpośrednio do niej. Dziewczyna wstała dość niepewnie jeszcze przez chwilę nie chcąc unieść swojego wzroku. W końcu na jej twarzy znów zagościł pewny uśmiech, a oczy nie ukazywały żadnych skrytych emocji. Wszystko to opanowała już do perfekcji. Ścisnęła mocniej parasolkę dłonią tak jakby chciała by ta dodała jej pewności siebie, którą utraciła chwilę wcześniej.

 

- Nie jestem pewna co może mnie dokładnie czynić zawszanką poza tym, że się nią najpewniej urodziłam - odpowiedziała trochę niepewnie. Spojrzałem kątem oka na swoją kuzynkę zauważając, że coś jest nie tak. Sama Sophie z kolei starała się by w kolejnych jej słowa pojawiała się większa pewność siebie. - Moja rodzina zawsze uważała, że mam pewien dar, który pozwala mi czasem ujrzeć coś czego inni nie dostrzegają, dlatego moje opinie zawsze były cenne, zwłaszcza dla mojego wujostwa - Gdy o tym wspomniała na niewielką wręcz niezauważalną chwilę jej warga drgnęła, ale nie pozwoliła sobie tego długo ukazywać. - Kiedyś nawet z pomocą swego daru stworzyłam coś dla kogoś, co miało być pamiątką pięknych czasów, ale nigdy nie zainteresowałam osoby, dla której to powstało, więc najwyraźniej w tym wypadku nie mam czym się szczycić. Jedyna rzecz jaka przychodzi mi teraz do głowy to chyba chwila, gdy znalazłam swojego słowika i go opatrzyłam, a ten stał mi się najbliższym towarzyszem. Nie mam niestety innych osiągnięć, którymi bym raczej mogła, jako zawszanka się obecnie poszczycić - Na tym właśnie chciała skończyć i usiąść. Zdała sobie teraz właśnie sprawę jak wiele prawdy było w tym, co dziś usłyszała. Najpierw ta Czytelniczka, a potem to gdy dowiedziała się za kogo ją się uważa. Nie zdążyła jednak usiąść, bo w połowie nagle się zatrzymała słysząc znajomy głos.

 

- Uratowałaś mi życie Sophie - powiedziałem twardo stojąc przy tym prosto, choć wiedziałem, że to nie moja kolej. - Jak dla mnie to wystarczający czyn, który stwierdza, kim się urodziłaś, jesteś zawszanką i zawsze będziesz - Sophie nadal nic nie mówiła, zupełnie jakby nie chciała wspominać o tamtej dawnej chwili lub uważając, że nie jest to na tyle istotne by miała się tym szczycić. Ja jednak dalej kontynuowałem. - Gdyby nie ty nie byłoby mnie tu dzisiaj. Oboje wiemy, że ktoś kto nie byłby zawszaninem nie pomógłby mi wtedy, zwłaszcza gdy się pomyśli o korzyściach, jakie mogłabyś z tego mieć - Sophie wciąż milczała, aż w końcu usiadła nie czekając na reakcje nauczycielki ani reszty klasy, jakby to miało pokazać, że nie chce dalej kontynuować. Sam również to zrobiłem, zupełnie nie mogąc pojąć co się z nią teraz działo.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła
Po tym, co stało się z Elvirą, uczniowie byli z jednej strony uspokojeni, ponieważ mogli być teraz pewni, że tak naprawdę nie grozi im śmierć, ale z drugiej jeszcze bardziej wystraszeni, bo część z nich chyba dopiero teraz zrozumiała, że Kastor mówiąc wcześniej o lataniu był całkowicie poważny. Niektórzy z tych, których normalnie nie posądzono by o tchórzostwo, jak choćby Scarlett, czy Hadrion, cofali się teraz nieco do tyłu, chcąc zasłonić innymi nigdziarzami i jak najbardziej oddalić w czasie swoją kolej. Nie żeby ktokolwiek specjalnie im się dziwił. Chyba tylko Adelia była w tej chwili względnie zadowolona, ponieważ wiedziała, że nie ważne jak bardzo źle jej pójdzie i tak nie grozi jej trzecie z rzędu ostatnie miejsce. W pewnym momencie zaczęła nawet z względną ciekawością wyglądać zza ramienia Margo, jakby naprawdę interesowało ją to, jak pójdzie innym.
No i oczywiście byli też tacy uczniowie, którzy nie byli ani wystraszeni ani zadowoleni, tylko po prostu odważni i pewni, nie robiący ani jednego kroku w tył i czekający spokojnie na wybór nauczyciela, który w tej chwili wydawał się dość oczywisty. Kastor od momentu powrotu Elviry rzucał Raverowi niezbyt przyjemne spojrzenia, a kiedy nikt nie zgłosił się na ochotnika, odwrócił czarny łeb w jego stronę z wyraźnie złośliwym uśmieszkiem.
- Skoro byłeś przed chwilą tak pewny siebie, to może pokażesz nam teraz jak ty poradzisz sobie z wywerną, hmm?
Wysoki, kościsty chłopak, który wcześniej w ogóle nie zwrócił uwagi na zaczepkę Thomasa, teraz wystąpił do przodu, nie wyglądając na ani trochę przestraszonego.
- Z najwyższą przyjemnością, profesorze - odpowiedział. Ciężko było stwierdzić, czy to tylko sytuacja, czy może po prostu zawsze używał tego na wpół szyderczego tonu.
Raver podszedł szybko do wywerny, spoglądając na nią z góry. Jego postawa była wręcz wyzywająco swobodna, a kiedy na sekundę podniósł wzrok, żeby spojrzeć na obserwujących go z napięciem uczniów, można było zauważać nieme przesłanie, kryjące się w nieznacznym skrzywieniu ust. Nie boję się niczego. 

 

Kiedy tylko chłopak położył na łuskach wywerny swoją bladą rękę o pająkowatych palcach, ta natychmiast uspokoiła się i spojrzała na niego potulnie. Kastor obserwował uważnie wszystko co robi nigdziarz, podczas gdy Gilbert i Pollux mieli na twarzach dziwne uśmieszki, wyglądające na coś w rodzaju uwielbienia. W oczach samego Ravera pojawiły się za to niebezpieczne błyski. Wyraźnie czerpał niesamowitą satysfakcję z podporządkowywania sobie wszystkich, a spoglądająca na niego ostrożnie wywerna nie była tego wyjątkiem. Uczniowie w najwyższym zdziwieniu obserwowali z jaką łatwością Raver wykonywał to zadanie. Stworzenie nawet przez chwilę nie próbowało go z siebie zrzucić, pruło niezmiennym torem ku wieży Występek, zrobiło zgrabny łuk i zawróciło, z gracją lądując z powrotem w dzwonnicy. Z każdą chwilą Elvira wyglądała na coraz bardziej ponurą. Nie zwróciła uwagi na nieokreślony szept Walburgi, skupiona tylko i wyłącznie na zarozumiałym uśmieszku Ravera, skierowanym, a jakże, do niej. Patrzył na nią nawet wtedy, kiedy nauczyciel mu gratulował. Tak naprawdę blondynkę nie irytowało tak jego zaczepne zachowanie, jak to, że naprawdę z nią wygrał i to w tak widowiskowy sposób. 

Nie zamierzała jednak dawać mu satysfakcji. Zacisnęła zęby i w żaden sposób nie pokazała, że ją to zirytowało.

 

Szybko przekonała się jednak, że tak naprawdę nie poszło jej wcale tragicznie. Po Raverze nikomu nie udawało się już utrzymać na wywernie do końca. Jej wysiłki w zrzucaniu z siebie niepewnych, ukrywających strach uczniów były imponujące. Stworzenie skrzeczało, robiło baczki, latało do góry nogami, wierzgało i uderzało w ściany zamku, a czasem nawet leciało prostopadle w górę lub w dół. Scarlett podchodząc do przerośniętej jaszczurki wyglądała na niezwykle zdeterminowaną, ale kiedy ta chlasnęła ją ogonem po twarzy, nigdziarka ewidentnie się wściekła i próbowała siłą zmusić ją do lotu, co oczywiście doprowadziło do tego, że gargulec musiał ją łapać w połowie drogi pomiędzy dwoma wieżami. Scarlett była już wtedy tak czerwona ze złości, że kopnęła w piszczel Vina, który chciał pomóc jej wstać, a chłopaka zirytowało to do tego stopnia, że chwycił w garść jej czarne włosy i siłą podciągnął ją do góry. Na całe szczęście Kreel zdążył już wrócić i w porę przerwał tę rodzącą się bójkę. W "nagrodę" za swoją "rycerskość" Vin został wybrany jako następny, ale jego próba użycia na wywernie swojego talentu skończyła się tym, że stworzenie zatoczyło szerokie koło wokół dzwonnicy, a potem wleciało z powrotem do środka, najwyraźniej nieco oszołomione. Widząc ostry uśmiech Scarlett, syknął: Ja przynajmniej nie spadłem. Dziewczyna chyba chciała mu coś odpowiedzieć, ale nie zdążyła, ponieważ Kastor bardzo głośno zawołał na środek kolejną osobę. Był to Navin, któremu trzeba przyznać, że bardzo długo dzielnie trzymał się jedną ręką lecącej do góry nogami wywerny. Przynajmniej dopóki się nie wściekła i nie trzasnęła bokiem w ścianę wieży Występek. Kiedy gargulec odstawił chłopaka z powrotem do dzwonnicy, ten pojękiwał i trzymał się za potłuczony bok i ramię. Od Kastora usłyszał tylko, że to była jego wina, bo powinien pozwolić się zrzucić, skoro i tak wiadomym było, że nie da sobie rady. Navin wydawał się naprawdę poruszony tymi słowami. Pociągnął jeszcze kilka razy nosem i schował się w tłumie. 

 

De i Bathildzie udało się dolecieć do Wieży Występek chyba tylko dlatego, że byli tak ciężcy, że wywerna miała problem z tym, żeby ich zrzucić i udało jej się to zrobić dopiero w czasie zakrętu. Za to Kim poszło zadziwiająco dobrze i Elvira była przekonana, że udałoby się jej dolecieć do końca, gdyby nie jej dziwactwa. Nigdziarka z Mruczących Gór wyraźnie nie bała się ani latania ani stworzenia na którym siedziała, ale przy powrocie chyba nieco się zatraciła i rozłożyła z uśmiechem ramiona, co sprawiło, że wiatr porwał ją i zrzucił do tyłu. Jakby tego było mało, blondynka była przekonana, że wywerna przez chwilę chciała zawrócić i ją złapać, ale ostatecznie pozwoliła to zrobić gargulcowi i pofrunęła do dzwonnicy. Wszystkim wydawało się, że Kastor pochwali nigdziarkę za to, że utrzymała się tak długo, ale nauczyciel okazał się być wyjątkowo zirytowany i krzyczał coś o "zachowywaniu się jak księżniczka na zaczarowanym dywanie". Kim jednak nic sobie z tego nie robiła, jej włosy był rozwiane, a policzki zarumienione, kiedy z powrotem stanęła obok swoich współlokatorek. Elvira po raz kolejny próbowała dociec jak ktoś może w jednej chwili być śmiertelnie niebezpieczny, a w drugiej tak dojmująco... uroczy. Judith poszło również całkiem nieźle, jednakże w pewnym momencie, już w drodze powrotnej, przeżyła najwyraźniej podobne załamanie pewności siebie jak Elvira, a wywerna natychmiast to wykorzystała. W przeciwieństwie do blondynki nigdziarka nie krzyczała ani nie próbowała wyciągać przed siebie rąk, kiedy spadała. Wydawała się być raczej zrezygnowana, no ale w końcu wiedziała już o tym, że za chwilę złapie ją gargulec. Do tego ciężko stwierdzić, czy w ogóle byłaby w stanie krzyczeć, biorąc pod uwagę jej uszkodzony głos. Choć Adelia ciągle przypominała sobie o tym, że na pewno nie dostanie ostatniego miejsca, czuła się coraz bardziej nerwowa, kiedy widziała kolejnych uczniów wrzucanych bezceremonialnie (i pewnie boleśnie) na kamienną podłogę dzwonnicy. Nie było jednak nawet czasu na zastanowienie, Kastor bezlitośnie szybko wybierał kolejnych uczniów. Zaraz po Judith wskazał czarną łapą na Thomasa. Elvira zmrużyła lekko oczy w zaciekawieniu, najwyraźniej więcej niż chętna, by zobaczyć jak pójdzie mu to zadanie.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas, Christian i Crystal
Gdy inni nigdziarze starali się ukryć przed nieprzyjemnym zadaniem, Thomas nawet nie drgnął. Patrzył za to kątem oka na Ravera, mając coraz większą ochotę przetrącić mu kilka gnatów. W chwili gdy Kastor wybrał go następnego nie było dziwne, że chłopak bacznie przyglądał się jego występowi, mając przy tym nadzieje, że wywerna go zeżre i problem raz na zawsze będzie z głowy. Jednak w chwili, gdy jaszczur się uspokoił, a nigdziarz zaczął na nim spokojnie latać, Thomas zmarszczył wściekle brwi wiedząc już, że jego nadzieje były daremne.

 

Niedługo po jego występie zaczął przyglądać się pokazom kolejnych nigdziarzy. Widok Scarlett, która próbowała zmusić wywerne siłą był całkiem zabawny i wiedział jakie da rezultaty. Miał już trochę doświadczenia i był przekonany, że bestia nie będzie chciała słuchać i jak się szybko okazało miał racje. Walka dziewczyny z innym nigdziarzem zaraz po lądowaniu była niemal tak zabawna jak występ Christiana. Vin, który był wybrany po niej też miał nie mały problem. Natomiast drugi współlokator Thomasa nie najgorzej sobie poradził, przynajmniej do czasu, aż wywerna nim nie uderzyła. Olbrzymy poradziły sobie nieźle, ale w jego odczuciu to nie było do końca fair biorąc pod uwagę ich wzrost i wagę do wzrostu i wagi przeciętnego nigdziarza. Dziewczyna z jego okolic dała niezły pokaz, ale im bardziej na nią patrzył tym bardziej wydawała mu się jakaś dziwna, nawet bardziej niż inni nigdziarze. Milcząca Judith poradziła sobie tak dobrze jak Elvira. Niby nie krzyczała, kiedy spadła, ale blondynka miała najgorzej, bo jedyna nie była pewna co mogło czekać ją podczas upadku, a z Judith było już inaczej. Nagle dostrzegł jak nauczyciel teraz pokazuje na niego.

 

Thomas lekko poruszył karkiem w obie strony czego efektem był lekki trzask kości, a następnie powoli ruszył do bestii. Stanął przed wywerną uniósł rękę w powietrze i zaczął  patrzeć jej głęboko w oczy. Ta w odpowiedzi zaczęła wściekle syczeć na niego i się cofnęła podobnie jak upiorny koń na poprzedniej lekcji. Wywerna wydawała coraz więcej syknięć jakby chciała go przestraszyć. Ten mimo to się nie cofnął tylko ruszył ku niej, a ta zaczęła się powoli kulić jakby przestraszona. Gdy stanął tuż przed nią, bestia ostatni raz syknęła ostrzegawczo, aż w końcu ugięła głowę jak przed silniejszym. Thomas powoli na niej usiadł i ze znużonym wzrokiem zaczął na niej odlatywać.

 

Gdy byli razem w powietrzu nie sposób było usłyszeć nigdziarza, a jego mina pozostawała pozbawiona emocji, jakby to było zupełnie normalne dla niego. W pewnym momencie zmarszczył jednak lekko brwi, zauważając, że jeszcze chwila i poleci dalej niż Elvira. Upewnił się jeszcze, że nikt nie mógł go dokładnie widzieć, a kiedy był już pewny zrobił najwyraźniej coś, tylko z sobie znanych powodów. Spoglądał na kark wywerny jakby czegoś szukając i wtedy położył palce na wcześniej wspomnianym karku potwora. W tym właśnie momencie zaczął ją ciągnąć boleśnie za łuskę, a ta wpadła w furie wściekle sycąc i próbują zrzucić nigdziarza, gdy to nie pomogło zaczęła z nim lecieć w kierunku wieży grzbietem, najpewniej żeby go rozgnieść na ścianie. W końcu dopięła swego i Thomas sam ją puścił nie chcąc zostać miazgą. Nimuderzył o twardy grunt złapał go gargulec. Chłopak wciąż nie krzyczał, a jego mina ukazywała wściekłość, zupełnie jakby ten upadek nie był jego celowym dziełem. Nie miał zamiaru się zdradzać, ale cel osiągnął i upadł chwilę wcześniej niż Elvira.

 

- A mówią, że to dziewczyny głośno krzyczą - odparła dziekan zabierając igłę i siadając za biurkiem. Annabelle wierciła się po terrarium zaskoczona najwyraźniej tym nagłym i niespodziewanym wyrwaniem ze snu.
- Mówiła pani, że nie będzie bolało - jęknął Christian nadal masując obolały tyłek.
- Masz nauczkę na przyszłość. Trzeba wiedzieć, kiedy można zaufać złu – odpowiedziała spokojnie coś pisząc w notatkach.  - Poza tym gdybym powiedziała ci prawdę to znowu byś zaczął szaleć i tylko dawał więcej czasu na to by trucizna zaczęła działać. Obraną więc metodą najpewniej uratowałam ci życie i nie myśl, że mnie to cieszy, bo gdyby to zależało ode mnie już byś nie żył. - warknęła dając mu do zrozumienia, że nie żartuje. - A teraz możesz iść na kolejną lekcje, bo nie sądzę by Kastor dał ci jeszcze jedną szansę
- Zostałem popchnięty - jęknął nadal masując obolałą część ciała.
- Już o tym rozmawialiśmy i nie sądzę by Kastora obchodziło to bardziej niż mnie. A teraz wyjdź – dodała wściekle, a nigdziarz posłuchał i wręcz wybiegł z sali zostawiając dziekan samą.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Klarysa Dovey natychmiast zauważyła niepewność i smutek, które próbowała ukryć Sophie. Być może udawało jej się oszukiwać część uczniów, jednakże dla dziekan były to próby niezdarne i nieskuteczne. Zbyt wiele razy miała do czynienia z problemami młodych ludzi, żeby nie zauważyć teraz tego, jak wielki żal chowała w sobie młoda księżniczka. Wiedziała, że prędzej, czy później będzie musiała w jakiś sposób zachęcić ją do szczerej rozmowy. Od tego w końcu tutaj była, prawda? Do Akademii trafiali bardzo często uczniowie o smutnej historii, którzy potrzebowali każdego możliwego wsparcia, żeby jakoś sobie z nią poradzić i uwierzyć w siebie. Mimo wszystko Klarysa zdawała sobie także sprawę z tego, że problemy jej uczniów, zawszan, nie były nawet w połowie tak poważne jak te nigdziarzy, którzy najczęściej byli bardzo pokrzywdzonymi dziećmi. Niezależnie od tego jak bardzo by chciała, nie mogła im jednak pomóc. Im nikt nie pomagał, a nauczyciele w Akademii Zła woleli raczej torturować dzieci ich własną przeszłością niż pokazywać jak sobie z nią poradzić. Nigdziarze nie hołdowali współczucia, ale nienawiść i zemstę, tak właśnie musiał wyglądać ich świat, jeśli wszyscy mieli przetrwać. Uśmiechnęła się słabo, dusząc nieokreślone uczucie, które ścisnęło ją za gardło. Dlatego właśnie całą swoją miłość przelewała na własnych uczniów, ponieważ ich przeznaczeniem było jej doświadczyć, żeby kiedyś mogli stać się wrażliwymi, odważnymi i prawymi zawszanami.

Nauczycielka skinęła głową Sophie, pokazując jej, że może już usiąść, jednak zanim zdążyłaby się odezwać, jeden ze spóźnionych chłopców wstał, dodając własną historię. Wiedziała, że był jej kuzynem i dziedzicem tronu, ale oczywiście nie miała pojęcia o tym, że Sophie go kiedyś tak uratowała. Przesunęła paznokciem po dolnej wardze, więcej niż zaintrygowana.

 

Uczniowie także wyglądali na bardzo zdziwionych. Constantine szepnęła coś do Lucindy, a Dayla szturchnęła Monicę. Edward uśmiechnął się w stronę Sophie nieco smutno, a potem zmarszczył brwi, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. Nikt chyba nie był jednak teraz tak oszołomiony jak Lisa i Stephanie, które przez dłuższą chwilę jedynie spoglądały raz na Alana, raz na jego kuzynkę, z wysoko uniesionymi brwiami.

- Ona uratowała Alanowi życie? Naprawdę? - szepnęła Lisa, bardziej do siebie niż do Stephanie. Ta jednak mimo wszystko jej odpowiedziała.

- No najwyraźniej. Trochę ciężko uwierzyć, co? - wzruszyła niezręcznie ramionami.

- Ale to jest przecież coś naprawdę wielkiego - powiedziała Lisa, a potem zamrugała i odwróciła głowę, wbijając wzrok w piernikową ścianę. 

Sama zawsze skrycie marzyła o tym, by kiedyś uratować jakiemuś gawaldończykowi życie. Wykazać się jako bohaterka, pomóc komuś bezinteresownie, zdobyć jakąś wartość jako człowiek. Mimo całej swojej niechęci do Sophie i tego, że wciąż nie wiedziała dokładnie o co chodzi, była pod wrażeniem. Do tego poczucie winy, które odczuwała od momentu wyjścia z Galerii Dobra zakuło ją teraz jeszcze mocniej.

Jedyną osobą w klasie, która ewidentnie nie była zainteresowana ani podekscytowana tą historią, była Emeralda, która ostentacyjnie skrzyżowała ramiona i patrzyła przed siebie. Wbrew pozorom nie chodziło jej jednak o to, że księżniczka, którą darzyła wielką niechęcią, okazała się dokonać kiedyś prawdziwie bohaterskiego czynu. O nie... Po prostu dla niej uratowanie życia jednego chłopaka, do tego własnego kuzyna, nie było żadnym wyczynem w porównaniu do wychowywania się w Świetlistej Wieży.

 

Nikt jednak nie miał okazji zadać żadnego pytania, ponieważ dziekan Dovey wybrała najlepszą chwilę na to, żeby przerwać wszystkie gorączkowe szepty i zwrócić na siebie uwagę.

- Sophie - zaczęła łagodnie, uśmiechając się w pokrzepiający sposób - Zacznę może od tego, co sama nam powiedziałeś - zaznaczyła ostrożnie. - Chciałabym, żebyś wiedziała, iż nawet jeśli ktoś na początku nie zwraca uwagi na nasz wysiłek, nie oznacza to, że mamy się poddawać. Jeżeli jest coś, co kochasz robić i w czym jesteś dobra, to nie zniechęcaj się, pewnego dnia ktoś na pewno to doceni. Natomiast twoja historia o słowiku wskazuje na cechę, którą powinna posiadać każda prawdziwa księżniczka: empatię, nawet wobec tych najmniejszych - uśmiechnęła się miło, a potem westchnęła cicho - Zastanawia mnie jednak dlaczego nie wspomniałaś o tym, co powiedział twój kuzyn. Sophie, uratowanie czyjegoś życia to jedna z najbardziej chwalebnych rzeczy, którą może zrobić zawszanin. Nie wspominając już o tym, że w takich przypadkach potrafi utworzyć się szczególna więź pomiędzy dwiema osobami. Nie ważne co by się stało, Alan już zawsze będzie ci winien życie, a Baśniarz lubi wykorzystywać takie szczegóły - Klarysa Dovey przerwała i odchrząknęła, jakby powiedziała o kilka słów za dużo. Z uwagi na ograniczony czas, a być może nie tylko dlatego, nie dała już odpowiedzieć dziewczynie, zamiast tego wywołując kolejną osobę.

 

W taki właśnie sposób mijała im pierwsza lekcja Dobrych Uczynków. Nauczycielka z uśmiechem prosiła ich o przytoczenie powodów dla których ich zdaniem zostali przydzieleni do Akademii Dobra, a potem cicho je komentowała, przy okazji subtelnie ucząc ich podstaw przedmiotu. Kolejny po Sophie był, dość ironicznie, Edward, choć Dovey naprawdę nie miała pojęcia o tej drobnej relacji, która zaczynała ich łączyć. Książę opowiedział najpierw pokrótce o honorze, poczuciu obowiązku i byciu wychowywanym na prawdziwego zawszanina, a potem, nieco ciszej, wspomniał o przekonaniu swojego ojca do załagodzenia prawa, które karało dożywotnim więzieniem złodziei w obrębie ich królestwa. Kiedy dziekan zapytała dlaczego to zrobił, odpowiedział, że niektórzy ludzie kradną jedzenie i ubrania, ponieważ nie mają innego wyjścia. Ewidentnie nie była to cała prawda, ale nauczycielka zdecydowała się nie wypytywać go dalej. W klasie po raz kolejny podniosły się szmery. Lisa tylko słuchała ze zdziwieniem, jak Stephanie mówi dość głośno "Serio? Karają kradzieże dożywociem? W Lisim Gaju tak nie robią, a Śnieżka przecież stamtąd pochodzi". Siedząca przed nimi Magda odwróciła się z nieco ponurą miną i szepnęła "Królestwa takie jak Dziewicza Dolina, Tęczowe Bryzy, czy Kyrgios lubią szczycić się tym, że są całkowicie zawszańskie i wolne od przestępczości. Surowy system kar, choć połączony ze sprawiedliwymi sądami i znośnymi więzieniami, ma im to zapewniać". Stephanie zamrugała, a Lisa zmarszczyła brwi. 

Następna była słodka Dayla, która wstała, odgarniając do tyłu długie, brązowe włosy. Kiedy się uśmiechnęła, jeszcze bardziej uwydatniły się wciąż dziecięce rysy jej twarzy. Opowiedziała o tym, jak to kompletnie nie spodziewała się swojego przydziału, choć czuje się nim bardzo zaszczycona i ma nadzieję sprostać wszystkim wyzwaniom i udowodnić, że może być księżniczką. Potem przeszła do krótkiej, ale uroczej historyjki o pomaganiu rodzicom, zabawie z braćmi i noszeniu dla starszej sąsiadki wody ze studni. W jej głosie przewijała się beztroska, chociaż siedzący z przodu Ambrosius krzywił się nieco, jakby próbował zapomnieć o fakcie, że drugą wybraną osobą z jego królestwa była plebejuszka z którą w pewnym sensie został zrównany.

 

Po Dayli przyszła kolej na kolejną delikatną księżniczkę, Arię. Wyglądała bardzo niepewnie, kiedy wstawała, więc siedzący z nią Julian ścisnął pokrzepiająco jej dłoń. Dziewczyna o ciemnokasztanowych, nieco czerwonawych włosach spiętych w gruby warkocz mówiła bardzo cicho i trochę się jąkała. Tak na dobrą sprawę wspomniała tylko o tym, że również nie spodziewała się biletu i że po prostu zawsze była sobą i starała się zachowywać dobrze. Zakończyła swoją wypowiedź drżącym "...to chyba wszystko", ale zanim zdążyłaby usiąść odezwał się Julian, zachowując w podobny sposób, co wcześniej Alan. Wymienił szybko zalety swojej przyjaciółki, mówiąc o tym, że nigdy nie odmawiała pomocy temu, kto jej potrzebował i dla każdego miała zawsze otwarte serce. Aria uśmiechnęła się do niego nieśmiało, a Klarysa Dovey skinęła krótko głową, w jej oczach wyraźnie malowało się zrozumienie. Potem nauczycielka wybrała Hectora, który kompletnie nie wiedział o czym mógłby opowiedzieć, więc po prostu wspomniał o tym, że jest spokojną osobą i że uwielbia obserwować ocean i zbierać muszle. Być może nie miało to zbyt wiele wspólnego z tym, o co prosiła dziekan, ale nie był w stanie powiedzieć niczego więcej nawet wtedy, kiedy kobieta zaczęła zadawać mu pytania. Gdy na twarzy chłopca zaczął formować się rumieniec, Klarysa zdecydowała się nie naciskać na niego więcej i skierowała swoją uwagę na Kato. Młody książę ze Szmaragdowej Zatoki rozbawił nieco klasę, kiedy spytał, czy Odion mógłby opowiadać z nim, bo w końcu są bliźniakami i całe życie spędzili razem. Nauczycielka przez chwilę się zastanawiała, a potem z uśmiechem pokiwała głową. Była to ulga nie tylko dla Kato, który czuł się pewniej, kiedy brat go wspierał, ale również dla Odiona, który sam raczej nie był zbyt rozmowny. Wtedy właśnie zaczęła się żywa historia o bliźniakach, z których jeden siał wokół siebie radość i pomagał matce w gospodzie, zawsze pełen energii i uwielbiany przez klientów, a drugi, wytrzymały, lojalny i odważny, wypływał razem z ojcem na morze, żeby razem z nim i jego drużyną zaopatrywać okoliczne wioski w świeże ryby i owoce morza. W sumie najwięcej mówił Kato, Odion wtrącał się tylko raz na jakiś czas i to głównie po to, aby potwierdzić słowa brata, ale to właśnie wpasowywało się w końcu w ich opowieść. Widząc, że chłopiec z burzą ciemnych loków nie zamierza szybko skończyć, nauczycielka zachichotała i dłonią wskazała im, że to już naprawdę wystarczy. Kiedy Kato siadał z powrotem do ławki, zauważył wpatrującą się w niego Nerysę i uśmiechnął się do niej olśniewająco, co sprawiło, że dziewczyna natychmiast odwróciła się, żeby ukryć własny uśmieszek.

 

Miła atmosfera szybko zmieniła się w żywe zainteresowanie, podszyte w przypadku niektórych niechęcią, kiedy Klarysa zwróciła się w końcu do Lisy, prosząc ją, by opowiedziała coś o sobie i o tym dlaczego to właśnie ona została wybrana na potencjalną przyszłą bohaterkę baśni. Ruda dziewczyna była naprawdę zestresowana, bo wiedziała, że nie może dostać na tych zajęciach ostatniego miejsca. W końcu to, że dostanie je na zajęciach Pielęgnacji Urody było dość oczywiste, tak? Miała nadzieję, że nie zostanie wybrana tak szybko, liczyła na to, że może dziekan domyśli się, że może mieć problem z tym zadaniem i da jej więcej czasu do namysłu... Zagryzła wargę i wytarła mokre dłonie o różową sukienkę. Pokrzepiające spojrzenie Stephanie na niewiele jej się zdało, kiedy poza tym widziała też oczekiwanie w oczach innych uczniów. Dlaczego tak bardzo skojarzyło jej się to teraz z procesem? Takim na którym miałaby za wszelką cenę próbować się wybronić, mając jednak w świadomości, że ci wszyscy ludzie wokół tylko czekają z ekscytacją na to, żeby usłyszeć pewny wyrok.

Na stos.

W końcu jednak, jak zawsze, dała się ponieść odwadze i wstała, spoglądając dzielnie na nauczycielkę. Wzięła jeszcze jeden głęboki oddech i zaczęła:

- Ciężko mi powiedzieć, dlaczego to ja zostałam wybrana, biorąc pod uwagę, że wcale nie chciałam być. Po prostu wasz Dyrektor wybrał sobie w tym roku kolejne dwie rodziny do rozbicia i akurat padło na moją - widząc, że nawet nauczycielka zmarszczyła brwi, doszła do wniosku, że być może szczerość nie była jednak najlepszą opcją. No ale cóż, skoro zaczęła, to zamierzała skończyć. - Jeśli tylko byłaby jakakolwiek możliwość, żebym mogła zostać w Gawaldonie, to na pewno bym z niej skorzystała. Nie... - cierpię tej szkoły, zamierzała powiedzieć, ale przypomniała sobie o tym, że miała przecież nie dostać ostatniego miejsca, więc szybko zmieniła zdanie - ... wydaje się jednak, żebym miała cokolwiek do powiedzenia w tej kwestii, więc może przejdźmy do tej części, w której opowiadam coś o sobie... - ...żeby pani mogła sobie potem przypisać prawo do oceniania tego, czyje dobre uczynki są więcej warte - No dobra, no to... na pewno jestem dzielna... i lojalna... słyszałam też parę razy, że mam dobre serce, ale to głównie od mamy, więc... - Stephanie parsknęła śmiechem, a Lisa przygryzła wargę. Nie spodziewała się, że wymienienie własnych zalet będzie takie trudne. - No a z takich szlachetnych rzeczy, które robiłam, to... często walczyłam z chłopcami, którzy znęcali się nad młodszymi.

 

Choć dziekan Dovey ciągle marszczyła brwi, nieznacznie zirytowana jej wcześniejszymi insynuacjami, teraz na jej twarzy odmalowało się całkowite zdziwienie. Zamrugała, a potem zapytała niepewnie, jakby nie była do końca pewna, czy chce to wiedzieć:

- W jaki sposób... walczyłaś?
Lisa wzruszyła ramionami, czując, że stres trochę już z niej ulatuje.

- No różnie. Czasem tylko ich trochę postraszyłam, że to zgłoszę albo coś... ale najczęściej to nie wystarczało i musiałam ich odpędzić siłą albo odebrać im rzeczy, które zabierali innym. Jakieś śniadaniówki, koraliki albo tenisówki do zajęć fizycznych. Niezbyt istotne rzeczy, ale i tak nie powinni tego robić. Kiedyś się też podstawiłam... - przerwała na chwilę, zauważając szok i niepokój, jaki odmalował się na twarzach niektórych księżniczek. Nieliczne nawet odsuwały się nieco do tyłu. Przynajmniej Stephanie wciąż się uśmiechała i słuchała jej z uwagą. - ...w sensie dałam jednemu takiemu wykręcić sobie nadgarstek, żeby nauczycielka go złapała na gorącym uczynku, bo tylko wtedy mogli mu dać jakąś sensowną karę.

Vivienne i Lucinda wydały z siebie ciche westchnienia, wypełnione oburzeniem i strachem. Lisa po raz kolejny wzruszyła ramionami.

Dziekan Dovey zamrugała powoli, a potem poprawiła swoje jasne, spięte w kok włosy i odkaszlnęła, jakby zbierając się w sobie.

- Możesz usiąść, Elisabeth - powiedziała najpierw, w jej głosie wciąż pobrzmiewało oszołomienie. Kiedy dziewczyna to zrobiła, kontynuowała - No cóż, muszę przyznać, że naprawdę mnie zaskoczyłaś. Choć to co robiłaś na pewno było bardzo szlachetne i dobre, to musisz zapamiętać na przyszłość, że księżniczki nie walczą... w każdym razie na pewno nie siłowo - Lisa zmarszczyła brwi z oburzeniem, ale nauczycielka nie pozwoliła jej się wtrącić. - Rozumiem, że w Świecie Czytelników nie funkcjonują takie zasady, ale chcę, żebyś wiedziała, iż w tej Akademii będziesz uczyć się delikatności i subtelności, oraz tego, że księżniczki przede wszystkim polegają na ochronie, którą roztaczają nad nimi książęta. Same walczą tylko wtedy, kiedy zostają jej z różnych przyczyn pozbawione - Lisa zacisnęła zęby, powstrzymując się od komentarza. Vivienne, Lucinda, Nerysa i Constantine uśmiechnęły się uroczo, spoglądając to na nauczycielkę, to na chłopców w eleganckich, niebieskich mundurkach - Jeśli natomiast chodzi o Dyrektora... - jej ton po raz pierwszy na dzisiejszych zajęciach stał się tak poważny i surowy. - ...to muszę zaprzeczyć, jakoby sprowadzał on Czytelników tylko dla własnej satysfakcji - teraz zwracała się najwyraźniej do wszystkich. - Wykorzystuje on swoją moc, która pozwala mu zobaczyć waszą naturę i odnajduje tych, którzy najpewniej zostaną w przyszłości wybrani przez Baśniarza. W ten sposób ratuje was przed zagrożeniem, jakie wynikałoby ze stania się bohaterem baśni bez uprzedniego przygotowania - uśmiechnęła się nieznacznie, z napięciem. - Każde z was jest wyjątkowe. Pozostawienie was samym sobie uczyniłoby was na dłuższą metę nieszczęśliwymi i Dyrektor o tym doskonale wie. Wiecie to też i wy, mieszkańcy Puszczy, dlatego nie kwestionujecie jego decyzji, kiedy dostajecie swój list - Lisa już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale Stephanie z całej siły przydepnęła jej stopę. - Elisabeth... - nauczycielka znów zwróciła się bezpośrednio do niej - ...ty jesteś Czytelniczką, więc to zrozumiałe, że możesz mieć jeszcze wątpliwości. Dlatego nie zamierzam wyciągać z twoich szyderczych komentarzy żadnych konsekwencji... na razie - dodała ostrzegawczo.

 

W klasie zapadła cisza. Lisa spoglądała niechętnie na nauczycielkę. Także Stephanie wyglądała jakoś tak bardziej ponuro niż chwilę temu. Wszyscy spodziewali się, że dziekan wywoła teraz kolejną osobę, ale zamiast tego...

- Elisabeth, Sophie, chciałabym prosić was, abyście zostały na chwilkę po lekcji, dobrze?

Lisa zbladła, co jeszcze bardziej uwydatniło jej piegi.

Co?

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie
Widząc reakcje innych uczniów jak i nauczycielki, Sophie opuściła lekko wzrok, wbijając go w ławkę przed sobą. Pamiętała dobrze tamten dzień, ale czuła też do siebie obrzydzenie za myśl, która wtedy na niewielką chwilę zrodziła jej się w głowie. Alan miał racje, że gdyby tamtego dnia przepadł już tylko ona byłaby dziedzicem tronu, a tym samym mogłaby w końcu urzeczywistnić swoje marzenie. Właśnie o tym wtedy pomyślała w pierwszej chwili nim zdecydowała się interweniować i choć była to bardzo krótka myśl, której nie urzeczywistniła, to nie czuła się z siebie dumna, że w ogóle o tym pomyślała. Mimo, że nadal czuła niechęć do kuzyna winiąc go za wszystko.

 

Jednak teraz była tak rozbita, że winą najbardziej obecnie obarczała siebie. Jak miała pokazać swoją wartość skoro widziano w niej kogoś kim nie była? Dopiero gdy nauczycielka zabrała głos, Sophie znów podniosła głowę uśmiechając się równie ciepło jak do tej pory. Gdy pani dziekan wspomniała o jej umiejętnościach, dziewczyna znów lekko opuściła wzrok. Prawda była taka, że gdyby naprawdę jej zdolności były coś warte, to już dawno by to wiedziała. Niby czyją uwagę skupi na sobie? Grona artystycznego i krytyków? No było jeszcze chyba tylko wujostwo, które ceniło jej talent. Musiała zrobić znacznie więcej by osiągnąć cel. Na wspomnienie o swoim jedynym przyjacielu, dziewczyna poczuła lekkie ukłucie smutku. Tak bardzo brakowało jej jego towarzystwa i melodii, którą zawsze wybudzał ją ze snu. Zaraz jednak oczywiście wrócono do tematu, który wcześniej podjął Alan. Oni mieli między sobą jakąś więź? Kiedyś pewnie sama by tak pomyślała, ale teraz tak wiele się zmieniło od tamtego czasu. Jednak czy w jej uznaniu Alan był jej coś winny? Mogła być wredna i nie dogadywać się z nim, ale nie widziała powodu dla którego ten by miał za to u niej dług. Zrobiła po prostu to co by zrobiła prawdziwa zawszanka. Życie ma nieocenioną wartość.

 

Domyśliłem się, jakie emocje mogą wywołać moje słowa, mimo to nie obchodziło mnie to. W moim uznaniu po prostu należało o tym wspomnieć. Naprawdę ucieszyło mnie to co powiedziała dziekan Dovey. Miała również racje, że byłem coś winien swojej kuzynce i zapewne nigdy nie zdołam spłacić swego długu. Sophie była mi bardzo bliska od kiedy pamiętam, dlatego też tak bardzo chciałem by potrafiła porozumieć się z Elisabeth. W każdym razie nie miałem zamiaru pozwolić by Sophie spotkała krzywda podczas trwania Akademii.

 

Zaraz jednak zwróciłem swój wzrok na Edwarda. Słuchając go miałem coraz większe wrażenie, że ma dobre i mężne serce. Pomimo, że czasem irytował mnie swoim zachowaniem, to mimo wszystko wydawał się być dobrym księciem. Coraz bardziej się do niego przekonywałem i po pierwszej lekcji miałem wrażenie, że on naprawdę szczerze lubi Sophie. Za puste słowa nie dostaje się w Akademii Dobra pierwszego miejsca, taka była prawda.
Sama Sophie na chwilę spojrzała na Edwarda i ze wzruszeniem go słuchała, ale gdy skończył znów opuściła wzrok na ławkę, przypominając sobie kim może być tak naprawdę w jego oczach.

 

Zaraz po Edwardzie była Dayla, którą uznałem po jej przemowie za niezwykle miłą osobę i w moim uznaniu zdecydowanie byłaby z niej wspaniała księżniczka. Sophie pomimo obecnej wewnętrznej rozsypki również słuchała dziewczyny, która była dla niej miła, gdy się poznały. Nie pomyślałaby co prawda, że takie jest jej życie, ale mimo wszystko nie zamierzała zmieniać o niej zdania.
Kolejna księżniczka również wydawała się bardzo miła, ale wyjątkowo nieśmiała. Z chwilą, gdy jednak Julian ruszył jej z pomocą byłem już pewny, że się co do nich nie pomyliłem.
Sophie również rozpoznała kolejną miłą, a zarazem najwyraźniej nieśmiałą osobę z wczoraj, a w chwili gdy zobaczyła jak książę staje jej z pomocą też była przekonana co do ich uczuć. Była ciekawa jak to jest doznać takiego uczuciowego wsparcia.

Kolejny był Hector, którego bardzo już polubiłem i było mi nadal głupio za incydent na lekcji kodeksu rycerskiego, ale ciężko było nie zrozumieć wtedy Edwarda. Gdy mój współlokator wspominał o tym co przeważnie robił, czułem zazdrość, chcąc samemu móc przeżywać tak piękne dni co niestety nie było mi dane. Zaraz potem doszło do ciekawej sytuacji, gdy dziekan zaczęła przepytywać obu braci, których poznaliśmy wczoraj. Nie mogłem wprost uwierzyć jak ta dwójka się nawzajem uzupełnia. Nic dziwnego, że byli sobie tak bliscy.

 

Kiedy jednak padło teraz na Elisabeth, zamarłem cały czas na nią spoglądając. Miałem nadzieje, że zdoła sobie poradzić z tym zadaniem. Nie rozumiałem czemu, ale czułem również olbrzymi strach o nią. Nawet Sophie podniosła wzrok na Czytelniczkę. Nadal wydawała się być urażona tym co zaszło w Galerii Dobra. W momencie, gdy zaczęła mówić, wiedziałem już jak zareaguje pani dziekan. Pomimo, że podzielałem jej zdanie co do Dyrektora, to wiedziałem także, że nauczyciele w obu akademiach nigdy nie uznają by ten robił coś nie tak, a zwłaszcza ci z Akademii Dobra skoro od tak dawna ciągle wygrywamy. Na szczęście zaraz przeszła na inny temat. Byłem co do tego zgodny, nigdy jeszcze nie spotkałem księżniczki, a nawet dziewczyny podobnej jej. O kryształowym sercu, a jednocześnie o wielkiej odwadze. Gdy powiedziała, że ta walczyła dawniej z chłopcami, uśmiechnąłem się lekko, przypominając sobie naszą nocną przygodę i to jak groziła, że wrzuci mnie do nigdziarskiej fosy.
Sophie słysząc historie Czytelniczki lekko pobladła. Raz już ją zaatakowała obelgami, a co jak znowu ją zaatakuje tym razem fizycznie i to jej powykręca ręce? Coraz bardziej miała dosyć tej lekcji, teraz poza smutkiem czuła jeszcze strach o własne zdrowie. Jak dziewczyna w ogóle mogła pokonać chłopca? Gdy jednak nauczycielka zaczęła mówić o tym, że księżniczki potrzebują kogoś kto je ochroni, Sophie znów zrozumiała jak bardzo brakuje jej straży pałacowej. Tam nigdy się niczego nie bała, a smutek zawsze potrafiła powstrzymywać. Teraz mogła liczyć zapewne tylko na Alana. Na chwilę znów spojrzała na Edwarda i opuściła wzrok, mówiąc sobie, że to nie ma żadnego sensu.
Gdy ja natomiast słuchałem teraz dziekan w pewnym momencie miałem ochotę wstać i stanąć w obronie Elisabeth. Już się do tego przymierzałem, ale nim zdołałem to zrobić nauczycielka teraz zwróciła się do Sophie jak i Elisabeth, a ja patrzyłem na obie zdziwiony, nie rozumiejąc dlaczego chciała by zostały po lekcji.

 

- Jak sobie pani życzy - powiedziała niezwykle taktownie Sophie, znów podnosząc przy tym wzrok na nauczycielkę i się uśmiechając. Smutek ponownie zniknął z jej twarzy ukryty pod tą swoistą maską dobrych emocji. Mimo to nie rozumiała dlaczego miała zostać. Czy zrobiła coś złego? Przecież dziekan nie miała żadnych zastrzeżeń co do jej występu i dlaczego miała zostać z nią? Spytała siebie, patrząc na Czytelniczkę. Teraz naprawdę nie chciała tego robić, zwłaszcza po tym co zaszło i po tym czego się przed chwilą o niej dowiedziała.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...