Skocz do zawartości

[GRA] Długo i Zawsze Szczęśliwie (Akademia Dobra i Zła) (~Magus)


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Alan i Sophie

Dziewczyna nadal wbijała wzrok w podłogę, bojąc się choćby spojrzeć na Edwarda. Nigdy jeszcze nie czuła się tak jak teraz. Gdzie podziała się jej cała pewność siebie? Dlaczego przy tym chłopaku zawsze tak reagowała? Czy to wszystko przez emocje, które się w niej zebrały na poprzedniej lekcji? Nigdy przy nikim nie płakała, a nawet jak była sama robiła to niezwykle rzadko. Więc dlaczego tak się działo? Uniosła wzrok prosto na niego, dopiero, gdy dotarły do jej uszu jego słowa, a sam dźwięk jego głosu sprawiał, że jej serce drżało. Poczuła się w tej jednej chwili jak kompletna idiotka, gdy dotarł do niej sens słów księcia. Zrobiła wszystko tak jak chciała Emeralda. To nie Alan był winien temu, że nie poszło jej najlepiej na ostatniej lekcji. Emeralda odebrała jej pewność siebie, a potem sprawiła, że zarzuciła Edwardowi fałszywe oskarżenia, które tak naprawdę nigdy nie miały miejsca. Była pewna, że książę nie kłamał, widziała to po jego reakcjach i tonie głosu, poza tym nie potrafiła i nie chciała w nim widzieć kłamcy. Gdy nagle poczuła jak ten odsuwa jej dłoń, miała wrażenie, że czuje w sobie nieokreśloną emocje.

 

- Nie... - powiedziała bardziej niepewnie niż do tej pory i uniosła w końcu wzrok na księcia, patrząc mu prosto w oczy. - To ja Ciebie przepraszam, Edwardzie, że w ogóle tak pomyślałam i w ciebie zwątpiłam - Znów poczuła jakby miała ochotę się rozpłakać, ale tym razem wstrzymała łzy. - Zawsze w domu żyje w cieniu Alana, on jest następcą tronu, a ja kim? - spytała z niekrytym smutkiem, znów unosząc dłoń, ale teraz położyła ją na własnej piersi.  - Zawsze będę tą drugą, niczym plan awaryjny gdyby mu coś się stało. Zawsze tak jest, odkąd tylko pamiętam staram się pokazać, że jestem kimś więcej. Gdy wybrano mnie do Akademii, uwierzyłam, że jestem mimo to kimś więcej niż tylko tą drugą - pokręciła lekko głową. - Ty jednak coś we mnie dostrzegłeś, coś co staram się od tak dawna by zobaczyli we mnie inni. Nigdy nawet nie pomyślałam, co ty musisz przeżywać - W jej głosie rozbrzmiał jeszcze większy smutek niż do tej pory, którego nie potrafiła już ukryć. - Zachowałam się jak kompletna idiotka i zrozumiem jeśli już nie będziesz chciał mnie znać - Ponownie spojrzała w oczy księcia. - Przepraszam Edwardzie, chce byś wiedział, że nigdy nie czułam się przez ciebie przytłoczona, po prostu, gdy dziś usłyszałam, że i ty być może widzisz we mnie to co byś chciał zobaczyć, a nie to kim jestem, poczułam się jakbym znowu miała być w czyimś cieniu. Jeszcze raz przepraszam, chyba będzie lepiej jeśli już sobie pójdę - dodała na koniec ze smutkiem, powoli się przy tym cofając. Nigdy jeszcze nie czuła się tak fatalnie jak w tej właśnie chwili.

 

Spoglądałem nieco zdziwiony na reakcje innych na swoją niedawną mowę. Nie wiedziałem, że tak ich poruszę, ale cieszyłem się, że zdołałem choć trochę dać wiary w siebie Hectorowi i zmienić otaczający nas nastrój na trochę mniej ponury. Skierowałem swoje spojrzenie na Stephanie, słysząc o tym co myśli o nich Sophie. To wszystko było dla niej nowe, nigdy nie rozmawiała z takimi osobami jak Elisabeth i Stephanie, wierzyłem, że po prostu potrzebowała czasu by się do nich przekonać. Czasu, którego jednocześnie nie mamy, wszystko było w moich rękach, tylko nie wiedziałem jak ją przekonać do współpracy, będę musiał nad tym pomyśleć. Gdy Elisabeth nagle zadała pytanie o to kto mógłby jej pomóc w zdobyciu odpowiedzi, sam nie byłem pewny kogo mógłbym jej polecić. Oczywiście mogłem powiedzieć to co Hector, ale obawiałem się co to oznacza i szybko po reakcjach dziewczyny przekonałem się, że mam racje. Powoli ruszyłem za resztą w kierunku miejsc gdzie miały odbyć się kolejne zajęcia, aż nagle do moich uszu dotarły słowa Hectora, Aidana jak i Elisabeth.

 

- Sądzę, że Hector ma racje, księżniczka Magdalene i książę Damien wydają się mieć nie małą wiedzę o Akademii, a wspólnie moglibyśmy dojść do ciekawych wniosków - uśmiechnąłem się lekko do Hectora, chcąc mu w ten sposób pokazać, że już okazał swą pomoc, choćby tą myślą. Zaraz potem spojrzałem na Elisabeth i przypomniał mi się obraz Adelii w Akademii Zła. Wciąż miałem wrażenie, że spoglądała na mnie z wyraźną niechęcią. Zaraz jednak stłamsiłem ten obraz i znów spojrzałem na Elisabeth. - Nie widzę ku temu przeciwwskazań, musisz jednak wiedzieć, że nigdziarze nas nie znoszą, co nie raz pewnie pokażą na obiedzie. Nie wiem więc jak zareagują na widok twojej przyjaciółki bratającej się z zawszanami - dodałem, nie kryjąc przy tym niepewności.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Słuchając Crystal, Kastor powarkiwał co chwilę twierdząco, zgadzając się z nią w niemal stu procentach. Kiedy był młodszy, nie rozumiał dlaczego tak właściwie zgadzali się na to, by ktoś tak stronniczy sprawował pieczę nad Baśniarzem i Akademią. Sam wielokrotnie myślał o tym, czy nie sformować jakiejś grupy rewolucyjnej, która zastąpiłaby go kimś młodszym, mądrzejszym i lepszym. Jedyną rzeczą, która go przed tym powstrzymywała, była świadomość tego, jak zazwyczaj się to kończyło. Wszyscy w Puszczy wiedzieli, że w czasie ostatnich dziesięcioleci nigdziarze nieraz próbowali już się zbuntować, ale każda z nowo powstałych grup rozpadała się już na samym początku z powodu serii nieszczęśliwych wypadków. Najwidoczniej Baśniarz lub Dyrektor nie zamierzali na to pozwalać. Nie było to jednak aż tak irytujące, jak słodkie, tkliwe listy zawszan, jakie trafiały do nigdziarzy po takich zdarzeniach. Jakby potrzebowali jeszcze jakiś bezsensownych tekścików o ubolewaniu nad ich stratami, czy zakamuflowanych nagan, że niby próbują przeciwstawiać się Dyrektorowi bezpodstawnie. Kastor zmarszczył gniewnie nos. Na początku tylko go to wkurzało, ale jak patrzył na kolejne, coraz bardziej żałosne roczniki nigdziarzy, zaczął zastanawiać się, czy mimo wszystko nie mieli trochę racji. Nie, żeby zamierzał powiedzieć to kiedykolwiek Polluksowi. Już i tak za bardzo się puszył.

- Dyrektor nigdy nie odsyła Czytelników - skwitował tylko, kiedy dziekan skończyła mówić, a potem przeszedł do odpowiedzi na pytanie. Już i tak spędził tu za dużo czasu na jakichś pogaduchach. - Tak, jak na razie mam na oku dwójkę. Ten cały Raver z Kruczego Boru, bo najlepiej poradził sobie z zadaniem. Absolutnie zero strachu i całkowita kontrola nad dzikim stworzeniem. Do tego Alisa z Jezior Pirany. Jestem niemalże pewien, że ma w rodzinie wiłę, wodnika, harpię lub jakiekolwiek inne stworzenie, którego boją się wywerny i inne gady. Warto to sprawdzić. Wiesz już, jaki jest jej talent? - zapytał rzeczowo, z jedną łapą na drzwiach, najwyraźniej szykując się do wyjścia bez czekania na pozwolenie.

 

W tym czasie nigdziarze wędrowali mrocznym, wilgotnym korytarzem na parterze Akademii Zła. Z sufitu i kamiennych kolumn zwisały liczne pajęczyny, płytki podłogowe były popękane, a pochodnie, wetknięte w zardzewiałe uchwyty, dawały znikomą ilość światła. Adelia dopiero po czasie zdała sobie sprawę, że już wcześniej szła tym korytarzem. Wszyscy inni uczniowie rozglądali się dokoła z zainteresowaniem, wymieniali ciche uwagi albo wbijali wzrok w swoje czarne buciory, ona natomiast przepychała się do przodu, pomiędzy wielką, umięśnioną dziewczyną i chłopcem z suchymi włosami koloru słomy. Judith i Margo zostały w tyle. Wiedźmy rozmawiały cicho, najwyraźniej uznając nauczyciela zawszanina za ciekawszy temat na chwilę obecną niż siniak na policzku Adelii. 
Kiedy drobnej dziewczynie udało się w końcu dostać na początek tłumu, zbliżyła się ostrożnie do nauczyciela, który go prowadził. Profesor Sader miał na ustach delikatny uśmieszek i nie rozglądał się tak jak uczniowie, jego ciepłe oczy patrzyły pusto przed siebie. Adelia, z natury spostrzegawcza, zauważyła też, że trzymał się bliżej chłodnej ściany i delikatnie muskał ją dłonią, jakby coś sprawdzał. Przełknęła ślinę i zaczęła iść obok niego, starając się zignorować te wszystkie wrogie spojrzenie, które wiedziała, że wbijały się teraz w jej plecy.
- Prosz...Proszę pana? - wydukała ze ściśniętym gardłem, próbując wyczytać jego reakcję. Teraz, kiedy podeszła bliżej, zdała sobie sprawę, że pachniał mydłem i krochmalem. Był to zapach, który rozpoznałaby wszędzie, bo tak zawsze było w jej domu. Poczuła, jak w jej sercu coś boleśnie się zaciska.
- Tak, Adelio? - odpowiedział Sader spokojnie, nawet na nią nie patrząc. Dziewczyna miała jednak wrażenie, że lekki uśmiech na jego ustach nieco zadrżał. Po jej plecach także przeszedł dreszcz, gdy uświadomiła sobie, że ten dziwny nauczyciel z jakiegoś powodu już zna jej imię.
- Ja... - teraz, kiedy miała już okazję z nim porozmawiać, uświadomiła sobie, że tak właściwie nie ma pojęcia, co miałaby mu powiedzieć, skoro najwyraźniej wcale nie był zaskoczony tym, że znalazł ją w tej szkole. Ściszyła głos, tak, żeby na pewno nie usłyszał jej żaden z uczniów. - Błagam... niech mi pan pomoże. Pan jest dobry, na pewno pan zrozumie. To jakaś pomyłka. Nie pasuję do tej szkoły. Niech pan tylko na mnie spojrzy. Czy ja wyglądam na kogoś złego? - szeptała gorączkowo, kiedy skręcili w stronę wielkiej sali z mozaikami, w której wczoraj znaleźli się razem z Lisą i Alanem.

 

Tym razem uśmiech nauczyciela wyraźnie się pogłębił, więc Adelia natychmiast przerwała, zagryzając spierzchnięte wargi. Mężczyzna milczał jeszcze kilka sekund, a potem westchnął cicho i odpowiedział jej głosem tak ciepłym i melodyjnym, że dziewczyna przez krótką chwilę poczuła się jakoś tak bezpieczniej.
- Wygląd to bardzo zwodnicza rzecz. Patrząc tylko na czyjąś zewnętrzną powłokę, nie możemy być pewni jego natury - Adelia miała ochotę mu przerwać, ale powstrzymał ją spokój, jakim  nauczyciel emanował. - Najpiękniejsza kobieta może okazać się okropną wiedźmą, jak było to choćby z matką Śnieżki. Najbardziej niepozorny chłopiec może wyrosnąć na prawdziwego bohatera. Czasami zastanawiam się, czy to przekleństwo, czy szczęście, że urodziłem się pozbawiony tej iluzji - dodał nieco ciszej, a Adelia zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc na początku do czego profesor nawiązuje. 

W chwili w której zrozumiała, wydała z siebie zaskoczony okrzyk, szybko jednak zagłuszony przez szumy podekscytowanych rozmów. Nawet nie zauważyła, kiedy znaleźli się przy mozaikach przedstawiających Wielką Wojnę. Wszyscy nigdziarze przyglądali się im z zainteresowaniem i wymieniali mniej lub bardziej przyjemne uwagi. Adelia jednak nie odrywała spojrzenia od profesora Sadera, który po raz pierwszy odwrócił się do niej, chociaż, jak dziewczyna już wiedziała, nie mógł jej zobaczyć. Nieznacznie zamglone oczy, trzymanie się ściany, wszystko nagle wydało jej się przerażająco logiczne, ale nadal ciężko jej było uwierzyć w to, by mieli przydzielić im ślepego nauczyciela. To było niebezpiecznie! I dla niego i dla nich! Z powodu szoku nie była w stanie odezwać się jeszcze przez dłuższą chwilę, nawet kiedy nauczyciel przeszedł obok mozaik i zaprowadził ich do prostych, drewnianych drzwi na końcu sali.

 

Elvira, Kim i Walburga szły prawie na samym końcu tłumu, ponieważ blondynka zatrzymała się na dłużej przy nieco już zniszczonych obrazach Wielkiej Wojny, analizując je z przymrużonymi oczami. Kiedy w końcu oderwała od nich spojrzenie i dobiegła do reszty grupy, wyglądała na zamyśloną.

- Ciągle zastanawiam się, który Dyrektor wygrał... - powiedziała cicho.

- To chyba oczywiste, że dobry - odparła natychmiast Walburga, przyglądając się ponuro idącym przed nimi uczniom - Zło nie wygrało w żadnej baśni od ponad stu pięćdziesięciu lat.

Elvira zacisnęła usta, bo, jak dało się już wcześniej zauważyć, nie znosiła takiego usprawiedliwiania się. Zanim jednak zdążyła wdać się z Walburgą w dyskusję, odezwała się Kim, przeciągając śmiesznie sylaby.

- A ja myślę, że wygrał zły.

Walburga wciągnęła z oburzeniem powietrze, a Elvira spojrzała na ich trochę zdziwaczałą współlokatorkę z nieznacznie uniesioną brwią.

- Mój tata mówi, że jeśli wszyscy w Puszczy uważają coś za całkowicie pewne i niepodważalne, to na pewno jest inaczej - Kim wzruszyła ramionami, spoglądając na wysoki, ginący w mroku sufit.

Walburga prychnęła, a Elvira zmarszczyła brwi.

- Nie ważne, która opcja jest prawdziwa, chciałabym mieć na nią jakiś sensowny dowód - wymruczała blondynka, bardziej do siebie, niż do idących obok niej nigdziarek.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas, Christian i Crystal

Kobieta zmrużyła delikatnie oczy, słysząc jacy uczniowie zainteresowali Kastora. Nie mogła zaprzeczyć, że w Raverze było coś interesującego. Talent i jego zachowanie zwróciły już jej uwagę na lekcji, idąc tym kierunkiem mógł zostać kiedyś naprawdę wielkim czarnoksiężnikiem. Natomiast Alisa wydawała się bardzo intrygująca, ale w pewnym sensie i trochę dzika mimo spokoju jaki zwykle wszystkim ukazywała, nie była pewna czy ta dziewczyna byłaby w stanie się czasem kontrolować gdyby wpadła w furię. A prawda była taka, że pod wpływem nerwów popełniało się błędy, za które wiele się płaciło. Ona mimo wszystko nadal uważała, że Elvira ma niesamowity potencjał, nawet jeśli nie zainteresowała Kastora. Być może nie radziła sobie z potworami, ale wydawała się być niezwykle inteligentna i sprytna, co w połączeniu z jej urodą mogło dawać niesamowity efekt. Potrzebowała tylko wiernego sługi, który będzie w stanie pozbyć się tych słabości i oddać jej własną siłę, wtedy mogłaby wiele osiągnąć. Kolejną osobą, którą ją intrygowała wydawała się być Judith, z którą dzieliła wspólne zainteresowania. Wydawała się również niezwykle inteligentna, co mogło dawać ciekawe możliwości dla tej nigdziarki w przyszłości. No i Adelia... która była wręcz beznadziejna, co sama potwierdziła Kastorowi, ale za każdym razem gdy na nią patrzyła wracały obrazy przeszłości, których widzieć nie chciała i to ją martwiło.

 

- Tak widziałam jak się zmienia, ale jeszcze nie opanowała tego w pełni - Machnęła ręką bez większych emocji. - W każdym razie wydaje się intrygująca, to prawda - powiedziała spokojnie do Kastora, gdy ten właśnie wychodził i lekko zmarszczyła brwi, myśląc o wczorajszej nocy. Nadal nie wiedziała, kto był intruzem i miała wrażenie, że ktokolwiek to był łatwo się nie podda. Najpewniej wkrótce znów ponowi włamanie do Akademii. Nie znosiła zawszan i chętnie by zobaczyła rano rozszarpane przez gargulce zwłoki jednego z tych pyszałkowatych książąt. Jednakże nie bardzo miała ochotę potem wyjaśniać wszystko Dyrektorowi, zaraz po tym jak Dovey by go powiadomiła o niedawnym zgonie jej cennego ucznia. Naprawdę nie lubiła tam chodzić, ale chyba nie miała wyboru. Powoli wstała od biurka, gdy Annabelle spoglądała leniwym wzrokiem jak jej właścicielka opuszcza klasę i było przy tym słychać charakterystyczny dźwięk zamku w drzwiach zaraz po jej wyjściu. W klasie pozostała tylko pupilka Crystal i dwa kruki siedzące nieruchomo niczym głazy na jednej z półek.

 

Christian powoli wchodził do klasy za całą resztą. Niewiele obchodził go teraz zawszański nauczyciel czy mozaika z Dyrektorami. Każdy wiedział, że ten stary piernik to zwykły poplecznik dobra i gdyby tylko sam mógł, to poderżnąłby mu gardło przy pierwszej okazji. Teraz jednak miał inny plan. Musiał zająć miejsce obok Thomasa na lekcji by jeszcze go podręczyć, co nie powinno być trudne, bo nie sądził by ktoś chciał usiąść jakoś blisko kogoś kto tak się izoluje. Teraz trzeba było tylko wszystko dobrze rozegrać, a wkrótce będzie mógł zebrać żniwa swego planu. Cały czas, nawet gdy szedł daleko od niego spoglądał na chłopaka kątem oka tylko udając, że go zostawił w spokoju, chciał by ten na chwilę poczuł się swobodnie, aż znów nie zaatakuje go w czasie lekcji samą swoją obecnością, to na razie mu wystarczy.

 

Jeśli natomiast mowa o Thomasie, to ten dalej szedł lekko zamyślony rozważając słowa, które niedawno usłyszał od Christiana. Czy naprawdę mógł mieć racje? Nie to na pewno nie było to, po prostu chciał sprawić by się rozproszył. W takim razie dlaczego tak go martwiło to co mu zarzucił? Na chwilę spojrzał jeszcze na Elvirę i pokręcił lekko głową kierując się na swoje miejsce. Właśnie w tym momencie Christian zaczął przebijać się przez innych nigdziarzy by tylko zająć miejsce jak najszybciej obok Thomasa.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Edward słuchał Sophie z nieznacznie zmarszczonymi brwiami, jego oczy coraz bardziej rozszerzały się w zdziwieniu, gdy słuchał jak dziewczyna wyrzuca z siebie to, co ciążyło jej na sercu. Kiedy zamilkła, zamrugał kilka razy, nie bardzo wiedząc, co mógłby powiedzieć. Chociaż zdecydowanie miał do przekazania wiele, nie miał pojęcia od czego zacząć. Gdy jednak Sophie odwróciła się, by odejść, zareagował bardzo szybko, wyciągając rękę i delikatnie chwytając ją za nadgarstek. Chociaż wciąż kotłowały się w nim dziwne emocje, jednego był pewien - nie mógł pozwolić jej teraz tak po prostu sobie pójść, bez żadnych wyjaśnień. Nie tylko ją powstrzymał, ale także przyciągnął łagodnie do siebie, na taką odległość, by mógł spokojnie oprzeć jedną dłoń na jej ramieniu, a drugą lekko unieść jej podbródek, żeby na niego spojrzała.

- Sophie - znów wrócił do tytułowania jej tylko samym imieniem. - Nie masz mnie za co przepraszać. To było tylko nieporozumienie, nic więcej - zdziwiło go to, jak spokojnie brzmiał, biorąc pod uwagę, że wcale się taki nie czuł. Przesunął rękę, teraz obejmując delikatnie jej śnieżnobiały policzek, a drugą wciąż ściskając jej ramię. - Nie jesteś i nigdy nie byłaś "tą drugą", jestem tego pewien. Jesteś damą. Księżniczką - uśmiechnął się lekko. - Kimś, o kogo my mężczyźni mamy obowiązek się troszczyć, chronić i dopieszczać. Twój kuzyn to całkowicie inna bajka. Nie jesteś gorsza, Sophie, po prostu od niego oczekuje się więcej. Nie chciałabyś być dziedzicem tronu, tak jak on, uwierz mi. Sam coś o tym wiem - westchnął. - Jeśli jesteś królem, nigdy nie możesz być dostatecznie dobry. Ludzie zawsze będą od ciebie oczekiwać więcej, jakbyś był nieomylny. Wszystko, co złe w krainie, cokolwiek by to nie było, jest twoją winą. Widzę to u mojego ojca. Taki stres nie powinien być zrzucany na kogoś tak delikatnego, jak ty - przerwał na chwilę, bezwiednie głaszcząc palcami jej twarz, wciąż jednak zachowując przyzwoitą odległość. - Ale myślę, że mogłabyś być naprawdę wyjątkową królową.

Po tych słowach zapadła pomiędzy nimi cisza. Edward przełknął nerwowo ślinę, jakby właśnie uświadomił sobie, co tak właściwie robił. Zabrał rękę z twarzy i ramienia Sophie, robiąc to w samą porę, bo właśnie dobiegł do nich hałas piątki rozmawiających ze sobą głośno uczniów. Ponad głową ciemnowłosej księżniczki zobaczył zbliżających się Czytelniczkę, Stephanie, Aidana, Hectora i księcia Alana. Westchnął bezgłośnie i po raz kolejny zaoferował Sophie ramię. Czar chwili prysł. Znów musiał wrócić do oficjalnego i prawdziwie książęcego zachowania.

 

Minęła chwila zanim grupka zauważyła Edwarda i Sophie, ponieważ wciąż dyskutowali na temat Dyrektora, wizji Sadera i zaplanowanego spotkania obiadowego.

- Nie obchodzi mnie, co jacyś nigdziarze będą o nas myśleć - odpowiedziała od razu Lisa, kiedy Alan zwrócił im na to uwagę. - Adelia na pewno nie będzie chciała siedzieć z nimi, poza tym chyba nie mogą nic nam zrobić przy nauczycielach i tych całych... wilkach.

- No, teoretycznie nie... ale moja mama wspominała o kilku... sytuacjach - odpowiedziała ostrożnie Stephanie, przeciągając sylaby. Lisa widziała w oczach swojej współlokatorki, że nie jest ona do końca pewna tego, co mówi. Nic dziwnego, w końcu Stephanie sama nie wiedziała, czy wredne zaczepki, jakie czyniła w Akademii przyszywana siostra jej matki na pewno się pod to zaliczają. Miała wielką nadzieję, że Margo nie będzie próbowała zachowywać się tak samo.

Byli już prawie przy holu głównym, kiedy Aidan złapał Alana lekko za rękaw, wskazując głową do przodu na coś, co chłopak sam na pewno już zauważył. Przy schodach stali Edward i Sophie. Nie widzieli wyrazu twarzy księżniczki, ale chłopak uśmiechał się lekko i skinął im głową, kiedy ich zauważył.

- Powinniśmy teraz iść z nimi, czy coś? - zapytała Stephanie nieco niechętnym tonem, ale wtedy właśnie Edward zaoferował Sophie ramię i odszedł wraz z nią, nie czekając, aż grupa do nich dotrze.

Lisa spojrzała szybko na Alana, odgarniając do tyłu swoje rude włosy. Miała nieprzyjemne wrażenie, że chłopakowi mogło zrobić się teraz nieco przykro. Jej by na pewno było, gdyby Nancy zachowała się w taki sposób. Pod wpływem impulsu złapała go lekko za rękę i ścisnęła, jakby chciała mu tak okazać jakieś wsparcie. Dopiero w holu wejściowym, kiedy mieli się rozdzielić, uświadomiła sobie, że wszystko szło nie tak jak powinno. Coraz bardziej przejmowała się tymi ludźmi, kiedy powinna skupić się na uratowaniu Adelii i ucieczce. Spróbowała jakoś to poprawić i kiedy Aidan, Alan i Hector odchodzili na swoje lekcje, skinęła im tylko sztywno głową. Wcale jednak nie poprawiło to jej samopoczucia, a wręcz je pogorszyło. Do poczucia winy wobec rodziny i Adelii doszło drugie, które mówiło jej, że ci wszyscy mili zawszanie, których poznała, niczym sobie nie zasłużyli na to, żeby nagle, bez żadnego powodu, stała się wobec nich taka chłodna.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan, Sophie i Crystal

Dziewczyna w jednej chwili zamarła, gdy poczuła delikatny uścisk na swoim nadgarstku, nim w ogóle zdołała zareagować, Edward przyciągnął ją do siebie. Poczuła również jego dłoń na ramieniu. Nie potrafiła oderwać wzroku od jego niesamowicie, a zarazem tak doskonałej twarzy. Nigdy jeszcze nie spotkała kogoś takiego jak on. Gdy poczuła jak jego palce chwytają jej podbródek by zaraz potem dotknąć jej policzka, nie wiedziała już zupełnie co powinna zrobić. Nikomu jeszcze nigdy nie pozwoliła tak się do siebie zbliżyć. Mimo to była w stanie stwierdzić, że czuła się szczęśliwa jak nigdy. Chwila, gdy ją dotykał i mówił o niej tak piękne rzeczy... Nie była pewna czy coś mogło to zastąpić.

 

Co jeszcze dziwniejsze, nie czuła złości gdy ten jej powiedział, że nie chciała by być dziedzicem tronu. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego tak się nagle poczuła. Przecież od tak dawna marzyła, że pewnego dnia zostanie królową Śnieżnych Wzgórz i nie myślała o niczym innym, a teraz po raz pierwszy naszła ją fala wątpliwości. Czy to naprawdę było jej marzenie, czy może to sobie po prostu wmówiła? Zawsze chciała być po prostu szczęśliwa, a swe szczęście widziała właśnie w tym, aż do tej właśnie chwili. Gdy usłyszała z jego ust, że byłaby wyjątkową królową jej źrenice się nagle poszerzyły. Wtedy również usłyszała znajome, a zarazem niechciane na ten moment głosy, które przerwały tę krótką, a zarazem magiczną chwilę, którą spędzili tu razem. Chwilę później mogła zobaczyć swojego kuzyna w towarzystwie reszty grupki zawszan, których z Edwardem niedawno minęli. Nie była już co prawda zła na Alana za ostatnią lekcje, rozumiejąc już, że to wszystko była wina Emeraldy, ale nadal nie była zachwycona widokiem Czytelniczki, zwłaszcza po tym jak bez powodu na nią napadła. Na dodatek obecna chwila ich pojawienia nie mogła być gorsza. W chwili gdy tylko Edward zaoferował jej ponownie swoje ramię bez wahania je chwyciła i nic nie mówiąc powoli odeszła z księciem byle jak najdalej od tej grupki.


- Dziękuję, Edwardzie, za wszystko - powiedziała do towarzyszącego jej chłopca, gdy ponownie byli już sami i na tyle daleko, że nikt nie mógł ich usłyszeć. Miała w głowie wiele różnych słów, ale ze wszystkich wybrała właśnie te, czując przy tym prawdziwą wdzięczność za wszystko co do tej pory jej powiedział i tym co dla niej zrobił.  

 

W międzyczasie powoli szedłem za Elisabeth i resztą słuchając jej z uwagą. Nie znałem osobiście nikogo, kto byłby w Akademii, ale nie byłem przekonany co do tego co mówi. Najwyraźniej moje obawy podzielała Stephanie. Nigdziarze już na apelu pokazali co myślą o wilkach, wróżkach czy nawet nauczycielach. Obecność żadnego z nich nie przeszkadzała im szczególnie by zacząć walkę na środku sali. Obawiałem się, że teraz może być podobnie. Właśnie wtedy też zauważyłem przy schodach stojącą w obecności Edwarda, Sophie. Najwyraźniej chwilę wcześniej o czymś rozmawiali. domyśliłem się, że było to niezwykle ważne, a my im najwyraźniej przerwaliśmy. Zastanawiałem się czy to jest dobra chwila by z nią porozmawiać. Nim jednak w ogóle coś zrobiłem, Edward już z nią zniknął na schodach. Dziwnie się poczułem, z jednej strony byłem szczęśliwy, widząc jej szczęście z drugiej jednak miałem wrażenie, że odkąd trafiliśmy do Akademii traciłem jedną z najbliższych mi osób. Sophie do niedawna była moją jedyną prawdziwą przyjaciółką. Zaraz jednak przerwałem swoje przemyślenia spoglądając zdziwiony na Elisabeth, gdy ta ścisnęła moją rękę. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale poczułem się odrobinę lepiej. Miałem wrażenie, że jej dotyk dodawał mi sił. Gdy chwilę później musieliśmy się rozdzielić, jeszcze chwilę spoglądałem za nią, aż nagle zwróciłem się bezpośrednio do Aidana i Hectora. 

 

- Ufam wam, dlatego muszę wam coś powiedzieć, ale musicie zachować to dla siebie - dodałem niezwykle poważnie w kierunku współlokatorów, a przy tym się rozejrzałem dookoła czy kogoś tu nie ma, gdy byłem już co do tego pewny lekko westchnąłem nim zacząłem.  - Ja i Elisabeth wczoraj wieczorem włamaliśmy się do Akademii Zła, to dlatego Aidanie, wiem, że Elvira tam jest - Lekko spochmurniałem wracając do tego momentu pamięcią. - Chciałem pomóc Elisabeth i jej przyjaciółce się wydostać z Akademii. Nawet zdołaliśmy się wszyscy spotkać i wtedy... - Znów spochmurniałem, nadal ciężko mi było o tym mówić.  - Elisabeth tak bardzo wierzy w swoją przyjaciółkę, a ja chciałem wierzyć z nią. W chwili gdy ją zobaczyłem... Nie chciałem tego mówić przy Elisabeth... Jestem niemal pewny, że zobaczyłem w jej oczach przez niewielką chwilę nie przestraszoną dziewczynę, a nienawiść, którą kierowała z jakiegoś powodu w moim kierunku. Mam szczerą nadzieje, że to mi się tylko wydawało, bo obawiam się, że Elisabeth może powtórzyć ten wyczyn, ale tym razem może nie chcieć mojej pomocy - dodałem bardziej ponuro.

 

W tym czasie na moście połowicznym stała samotnie kobieta, za którą ciemna suknia ciągnęła się po ziemi niczym ponury całun. Wpatrywała się w zamek Akademii Dobra, zastanawiając się jak zawszanie mogli żyć w takich miejscach.  Naprawdę nie bardzo miała ochotę to robić, w końcu skrzywiła się ponuro, a następnie przekroczyła most połowiczny, stawiając swe stopy na ziemi zawszan i zaczęła powoli kroczyć polaną w kierunku murów zamku Akademii Dobra.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra
Kiedy Edward i Sophie dotarli do Głównego Holu, nikogo innego już w nim nie było, ponieważ książę wybrał bardziej okrężną drogę, jakby chciał spędzić z Sophie jeszcze trochę czasu i przy okazji uniknąć kolejnego spotkania z hałaśliwą grupką. Na lśniącej podłodze tańczyły plamy światła, które wpadały przez przeszklony dach, a złote ramki portretów w najwyższej części obelisku błyszczały tak intensywnie, że patrzenie na nie niemalże oślepiało. Wszystko wskazywało na to, że powoli zbliża się południe. W całym zamku rozległo się przyjemne dla ucha podzwanianie wróżek, które miało oznaczać początek kolejnych zajęć, ostatnich przed obiadem. Edward poprowadził Sophie w jedno z najjaśniejszych miejsc holu, gdzie słońce utworzyło na ich czarnych włosach malowniczy refleks, nadając im lekko granatową barwę. Tam ucałował po książęcemu jej dłoń i posłał jej ciepły, prawie rozbawiony uśmiech. Ponura atmosfera całkowicie się rozwiała i chłopak doszedł do wniosku, że ostatnie chwile, chociaż wypełnione burzliwymi emocjami, z jakiegoś powodu uszczęśliwiły go chyba bardziej niż bilet na Kwietną Kolej.
- To ja ci dziękuję, Sophie - powiedział nieco figlarnym tonem, a potem łagodnie puścił jej dłoń, prostując się - Jeśli jeszcze kiedykolwiek będą cię dręczyć takie wątpliwości, nie wahaj się z tym do mnie zwrócić. Rozmowa z tobą to była czysta przyjemność. Teraz jednak najwyższa pora, abyśmy się rozdzielili. I tak jesteśmy już chyba nieco spóźnieni na zajęcia.
Edward mrugnął do księżniczki, a potem odwrócił się i odszedł energicznym, ale jednak wciąż eleganckim krokiem. Jeśli Sophie nie wiedziała, gdzie ma się teraz udać, mogła sobie przypomnieć rozmowę Vivienne i Lucindy, które siedziały niedaleko niej na Dobrych Uczynkach. Wspomniały one w niej, że zajęcia Komunikacji ze Zwierzętami odbywać się mają w ogrodzie przed Akademią, brzmiąc przy tym na niezwykle podekscytowane.

 

Jakiś czas temu, zanim w zamku rozległo się brzęczenie wróżek, hol zdążyli opuścić też Aidan, Alan i Hector. Wszyscy trzej byli nieco milczący i wciąż rozmyślali nad tym, co dopiero przedyskutowali. W miarę jak zbliżali się do tej części Akademii, w której mieścić się miały sale treningowe, Hector coraz bardziej zbierał się na odwagę, żeby zapytać o jaki tak właściwie obraz im chodziło i dlaczego wszyscy wydawali się tym tak przerażeni. Kiedy w końcu poczuł się na siłach, by o to zapytać, uprzedził go Alan z informacją, która sprawiła, że stanęli jak wryci i słuchali go z na wpół rozchylonymi ustami. Kiedy ich współlokator skończył mówić, obydwoje odezwali się jednocześnie.

- Ale chyba jej nie spotkałeś! - prawie krzyknął Aidan.

- Na Neptuna - wyjąkał ciszej pobladły Hector, opierając się o ścianę.

Po chwili oboje uświadomili sobie, co tak właściwie powiedzieli. Hector poprawił nerwowo okulary, a Aidan spłonął rumieńcem, który jeszcze bardziej uwydatnił piegi na jego spiczastym nosie. 

- To znaczy... nie, żeby to było ważne... Elvira... - od razu próbował się wytłumaczyć, podczas, gdy drugi wyjąkał:
- W Nibylandii się tak czasem mówi...

 

Na chwilę zapadła cisza.

- Jeju, Alan, co to był za głupi pomysł, przecież z Akademii nie da się uciec! - wyrzucił nagle z siebie Aidan takim tonem, jakby właśnie wynalazł panaceum. Najwyraźniej dopiero teraz dotarło do nich w pełni, co tak właściwie Alan i Lisa próbowali w nocy zrobić, bo Hector jeszcze bardziej zbladł, a chłopak z Nottingham zwichrzył sobie gwałtownie włosy.

- Aidan, szzzz. Bądź ciszej - wymruczał Hector, rozglądając się nerwowo naokoło, a potem wychylił się do przodu, patrząc na Alana szeroko otwartymi oczami. - Mogła wam się stać krzywda. Nigdziarze się nie hamują, szczególnie, jeśli wchodzi się na ich teren, tata mi o tym opowiadał. Lisa nie może znowu próbować się tam włamać. Jeśli nawet oni nic jej nie zrobią, to co będzie jak nauczyciele ją złapią? Słyszałem plotki - przełknął ślinę. - że ich dziekan jest taka okrutna, że nawet zawszan potrafi wysłać do Sali Udręki.

- Nie opowiadaj bzdur, Hector - od razu zaprzeczył Aidan, choć jego twarz zrobiła się nagle nieco zielonkawa. - Profesor Dovey by na to nie pozwoliła. To znaczy, wyobrażanie sobie reakcji Dovey na wieść o zawszance łażącej sobie nocą po zamku zła też nie jest pocieszające, ale... - przerwał na chwilę, a potem spojrzał szybko na Alana, jakby nagle przypomniał sobie, o czym tak właściwie chłopak im opowiadał. - A jeśli chodzi o tę... Adelię... to jesteś absolutnie pewien? Nic ci się nie przywidziało? W końcu musiała być dość przerażona i w ogóle, nie? Na Ceremonii Powitalnej wyglądała raczej na delikatną i niegroźną dziewczynę, ale w sumie u nigdziarzy nigdy nic nie wiadomo - wzruszył niezręcznie ramionami. - Skoro Dyrektor ją tam wsadził, to... 

W oddali rozległo się brzęczenie wróżek, sygnalizujące początek zajęć. Hector odkleił się od ściany, Aidan wymamrotał "Szlag" i wszyscy troje ruszyli dalej w stronę sal treningowych.

- Czyli to oznacza, że Lisa naprawdę chce uciec? - wydyszał Aidan, kiedy przyspieszyli, żeby nie przyjść na miejsce tak bardzo spóźnionymi. - To znaczy, ja ją w sumie rozumiem, ale jednak... - urwał, wbijając smętne spojrzenie w swoje błyszczące, czarne buty. 

Na pewno i Hector i Alan byli w stanie go doskonale zrozumieć. Chociaż chłopak na pewno chciał, by Lisa była szczęśliwa, z drugiej strony było mu przykro na myśl, że miałby jej już nigdy więcej nie zobaczyć.

 

W tym czasie Lisa i Stephanie w milczeniu schodziły po śnieżnobiałych stopniach głównych wrót Akademii Dobra. W pierwszej chwili oślepiło ich wszechobecne światło i piękno, które tutaj wydawało się być nawet jeszcze bardziej realne, niż w środku. Kiedy Lisa była tu po raz pierwszy, nie miała za bardzo czasu i chęci na rozglądanie się, skupiona raczej na swoim szoku, gniewie i licznych ranach na rękach i nogach. Być może to dlatego tak bardzo uderzyły ją teraz szmaragdowo zielona trawa, ścieżki z białych kamyczków, kolorowe kwiaty, wymyślne żywopłoty, kryształowy blask zamkowych murów i soczyste barwy tęczy, która regularnie pojawiała się tutaj o świcie i niknęła po zmroku, najwyraźniej całkowicie niezależnie od i tak zawsze słonecznej pogody. Wielki kontrast do mroku, chłodu i chmur burzowych, które otaczały rozpadający się zamek, wznoszący się po drugiej stronie Zatoki. Lisa obserwowała go uważnie, myśląc tylko o tym, że nie miałaby żadnego problemu, żeby się tam teraz znaleźć, jeśli dzięki temu mogłaby się upewnić, czy z Adelią wszystko w porządku. W miarę jak wchodziły coraz bardziej w głąb ogrodu, przerażającą Akademię Zła przysłoniły im pachnące krzewy, pluskające cicho fontanny i łagodna mgiełka, która muskała odżywczo ich skóry. Być może to i lepiej. Chociaż takie miejsce zajęć wybrane było pewnie tylko po to, by młode księżniczki nie musiały zamartwiać swoich delikatnych główek takim widokiem, to i Lisa musiała przyznać, że ciężko byłoby jej się skupić na niedostaniu ostatniego miejsca, gdyby ciągle miała przed oczami więzienie swojej przyjaciółki. Bo inaczej tego chyba nie można było nazwać. 

 

Rude włosy miotały jej się od jednego ramienia do drugiego, gdy energicznym krokiem zmierzała przed siebie, ale kiedy w zasięgu ich wzroku pojawiło się krystalicznie czyste jezioro i tłum szczebioczących zawszanek, Stephanie złapała ją lekko za łokieć, najwyraźniej mając zamiar coś powiedzieć. Lisa zatrzymała się i odwróciła, unosząc brwi.

- Em... no więc tak - zaczęła jej współlokatorka, kładąc jej nieco niezdarnie rękę na ramieniu i patrząc na nią z niepokojem. - Ja chciałam tylko powiedzieć... widzę, że się martwisz, Lisa... po prostu... - westchnęła. - Słuchaj, moja mama mówiła, że nie zawsze wizje Wieszczów się sprawdzają... no wiesz, czasem są nieprecyzyjne albo zmieniają się z czasem - Lisa mruknęła tylko coś nieprzekonana, więc Stephanie natychmiast kontynuowała. - Słuchaj, nie przejmuj się. Nawet jeśli coś mogłoby się stać w Gawaldonie, a wcale nie jest pewne, że się stanie, to sama widziałaś jak wiele obrazów było jeszcze przed tym. Minie wiele lat, zanim...

- Stephanie - przerwała jej Lisa, kąciki jej ust lekko drżały. - Skończ już. Masz niewątpliwie wiele talentów, ale pocieszanie innych nie jest jednym z nich. 

Jej współlokatorka przez chwilę wyglądała na urażoną, ale potem odrzuciła do tyłu włosy i uśmiechnęła się wyzywająco.

- To w takim razie dlaczego się śmiejesz?

Choć Lisa starała się za wszelką cenę zachować kamienną twarz, Stephanie najwyraźniej szybko ją przejrzała. Ruda dziewczyna przewróciła oczami, a potem złapała współlokatorkę pod ramię i z lekkim uśmieszkiem pociągnęła ją w stronę jeziora.

- Powiedziałam, żebyś skończyła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan, Sophie i Crystal

Pomimo, że z pewnością okolica, w której się znalazła Sophie była czymś niesamowitym dla jej artystycznej duszy. W końcu jak można nie było poczuć czegoś niesamowitego na widok świateł, które tak majestatycznie odbijały się od złotych ramek obrazów. A jednak nawet ona, która zawsze potrafiła coś takiego docenić nie była teraz w stanie się na tym skupić. Całą jej uwagę zaprzątał obecnie książę, który jej towarzyszył. Przybyła do Akademii w określonym celu, ale nigdy nie spodziewała się spotkać kogoś takiego jak on. Kogoś kto potrafił ją słuchać i zrozumieć. Gdy do jej uszu dotarło brzęczenie wróżek, poczuła coś nieprzyjemnego w brzuchu, bo wiedziała, że piękna chwila dobiega końca. Zaraz to nieprzyjemne uczucie przeminęło jak za dotknięciem magicznej różdżki, bo Edward ponownie pocałował jej dłoń i uraczył ją swoim niesamowitym uśmiechem, który i ona odwzajemniła.

 

- Z pewnością to zapamiętam, Edwardzie i również naprawdę się cieszę naszą wspólną rozmową - powiedziała niezwykle czule w kierunku księcia, gdy ten zaczął powoli odchodzić.

Mimo, że nie powiedziała tego na głos, to naprawdę nie mogła się doczekać kolejnego spotkania z księciem. Nigdy jeszcze nie czuła się tak jak dzisiejszego dnia. Nie potrafiła skupić na niczym innym myśli niż na tym księciu. Wiedziała również, że nie da się więcej oszukać Emeraldzie ani nikomu innemu. Zaraz jednak przypomniała sobie o zajęciach komunikacji ze zwierzętami i wyrywając się z transu ruszyła. Mimo wszystko podczas całej drogi do ogrodu wciąż nie potrafiła przestać myśleć o tej krótkiej niedawnej, a zarazem pięknej chwili. Nawet z jej twarzy nie chciał zniknąć bardzo rozmarzony uśmiech, który trzymał się niej nawet w chwili, gdy znalazła się na miejscu, w pobliżu innych księżniczek. Zupełnie jakby całkiem zapomniała o wszystkich nieprzyjemnych wydarzeniach i by tego dokonać nawet nie musiała wyzbywać się tamtych okropnych emocji, wystarczyła po prostu szczera i otwarta rozmowa.

 

Mogłem spodziewać się różnych reakcji po tym co powiedziałem, ale nie sądziłem, że będą, aż takie. Musiałem z kimś o tym porozmawiać. W pałacu zapewne porozmawiałbym z Henrykiem lub Sophie. Jego tutaj ze mną nie było, a Sophie była teraz zajęta własnymi sprawami. Na tę chwilę pozostali mi tylko oni. Bardzo polubiłem zarówno Hectora oraz Aidana. Chyba nawet nie sądziłem jak bardzo, biorąc pod uwagę, że powiedziałem im o tym co się stało wczoraj. Gdy Aidan powiedział, że z Akademii nie można uciec zacisnąłem dłonie w pięści. Wiedziałem o tym od początku, ale wiedziałem również, że Elisabeth by mnie nie posłuchała. Jedyne co mogłem wtedy zrobić to spróbować jej pomóc i wierzyć wraz z nią, że niemożliwe stanie się możliwe. W chwili gdy Hector wspomniał o okrutnej Dziekan Zła, lekko pobladłem. A co jeśli to prawda i ta okrutna kobieta dorwie Elisabeth? W Akademii panowały zasady, ale czy można ufać wcielonemu złu? W końcu zdecydowałem się wtrącić do rozmowy.

 

- Wszystko po kolei - powiedziałem niezwykle ciężkim jak na mnie tonem. - Nie spotkałem Elviry, a tylko widziałem jej portret, ale uroda tej dziewczyny uchwycona na nim mnie zdziwiła, a zwłaszcza fakt, że trafiła do Akademii Zła, dlatego ciebie spytałem o nią. Na pewno jednak widziałem jej portret i jestem przekonany, że jest w tamtej Akademii, Aidanie - dodałem już bardziej spokojnie, zauważając przy tym, że najwyraźniej z jakiegoś powodu zależy Aidanowi by dowiedzieć się o tym więcej. Teraz postanowiłem wrócić do innych spraw, które nadmienili. - Nie wiecie zapewne tego, ale Elisabeth jest niezwykle uparta, a przy tym i zawzięta o czym się przekonałem ostatniej nocy. Ona nie uważa, że istnieją rzeczy niemożliwe. W jej uznaniu każdą barierę można pokonać. Mogłem tam pójść z nią wczoraj lub ją związać i zabrać do jej pokoju, ale tego by mi nie wybaczyła. Zrobiła to wczoraj i zrobi to dziś i nie sądzę by obawiała się Dziekan Zła tamtej Akademii czy kogokolwiek innego, a co do Adelii... to mam szczerą nadzieje, że się mylę - spojrzałem ponurym wzrokiem na Aidana. - Też nie chce by odeszła, ale postawmy się na jej miejscu. Ona ma tam rodzinę i bliskich, najważniejsze by była szczęśliwa, tylko to się liczy - powiedziałem pewniej, ale czując jednocześnie nieznany mi smutek na myśl, że być może już nigdy nie ujrzę rudowłosej księżniczki. Wtedy też spostrzegłem coś innego, na co lekko zbladłem.

 

Dziekan Akademii Zła poruszała się powoli swoim typowym krokiem i teraz właśnie kierowała się prosto na trójkę książąt zbliżając się coraz bardziej w ich kierunku. Gdy tylko znalazła się tuż koło nich rzuciła na nich zimnym spojrzeniem zielonych oczu, ale nie zrobiła nic więcej tylko ruszyła dalej w głąb Akademii Dobra. Łatwo jednak można było spostrzec wyraźną niechęć kobiety do wychowanków Akademii Dobra. W końcu udało jej się dotrzeć do gabinetu Dziekan Dobra i lekko zapukać do drzwi, domyślając się, że Klarysa Dovey najpewniej zamknęła je na klucz, więc naciskanie na klamkę nie miało najmniejszego sensu.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

To były pierwsze zajęcia w Akademii Zła podczas których Adelia nie kuliła się z tyłu w najbardziej odosobnionej ławce. Wchodząc zaraz za nauczycielem, dziewczyna szybko przemknęła się do przodu, siadając w pierwszym rzędzie, zaraz przed jego biurkiem. Kiedy przechodził, miała ochotę złapać go za rękaw koszuli, błagać, żeby zrozumiał, żeby pomógł, ale wciąż była zbyt zaszokowana informacją, którą odkryła. Na początku ogarnęło ją nawet lekkie zniechęcenie. Jak niby miałaby oczekiwać ratunku od kogoś, kto był ślepy? Z drugiej strony to profesor z Akademii Dobra, więc coś na pewno mógł zrobić. To była jej szansa. Chociaż najchętniej skuliłaby się w kulkę pod kocem w śmierdzącym pokoju na wieży, dzielnie się trzymała, wiedząc, że powinna jakoś udowodnić Saderowi, że naprawdę tutaj nie pasuje. Gdyby mógł mnie zobaczyć, na pewno od razu by mnie stąd zabrał. Niestety, okoliczności były jakie były. Musiała go znowu zaczepić, ale nie teraz, kiedy wypakowywał jakieś książki z dużej, jasnobrązowej teczki, tylko po lekcji. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo potrzebuje tej chwili rozmowy, chociaż nadal nie wiedziała od czego tak właściwie mogłaby zacząć. Po raz pierwszy od dołującego poranka wstąpiła w nią energia i wola do tego, żeby coś zrobić. Na pewno wpływał na to też wystrój klasy w której się znaleźli. Nie było tu ani zimno, ani wilgotno, ani wietrznie ani nawet szczególnie mrocznie. Proste ściany poprzecinane szarymi kolumnami bez żadnych płaskorzeźb i obrazów, kamienna podłoga wyłożona przetartymi, ale wciąż miękkimi chodnikami, półki z książkami i zwojami map, zwykłe, dwuosobowe ławki i biurko z ciemnego drewna, za którym usiadł nauczyciel. Jeśli dodać do tego niski sufit z którego zwieszał się żyrandol z normalnymi, świecącymi żółtym blaskiem świecami, można było powiedzieć, że jest tu niemal przytulnie. Adelia czuła rozchodzące się po jej ciele ciepło, widziała lekki uśmiech na twarzy profesora i po raz pierwszy od momentu trafienia do Akademii poczuła się bezpiecznie. Nawet, jeśli miało to być tylko chwilowe.

 

Inni uczniowie nie wydawali się podzielać jej entuzjazmu. Choć byli tacy, co na wystrój klasy i białego łabędzia na piersi nauczyciela reagowali z zaciekawieniem, większość była po prostu jawnie niechętna, niemal szydercza, kopniakiem odsuwając krzesła przy swoich ławkach, głośno depcząc po chodnikach i ostentacyjnie przewracając oczami. Najwyraźniej nie zamierzali od tak zaakceptować zawszańskiego profesora. Niektórzy nachylali się do siebie i szeptali, dość głośno, by mogło to roznieść się po całej, niewielkiej klasie.

- No, teraz to już jestem pewny, że Dyrektor miesza nigdziarzom...

- To jakiś żart...

Mężczyzna nie wyglądał jednak na ani trochę przejętego i uprzejmie czekał, aż wszyscy usiądą. Dla Elviry zachowanie tych uczniów było najzwyklej w świecie dziecinne. Choć sama nie pałała sympatią do zawszan, nie zamierzała nic komentować, dopóki nie dowie się ile może naprawdę nauczyć się na tych, bądź co bądź, interesujących zajęciach. Usiadła w ławce z Walburgą, a Kim dosiadła się do nie do końca z tego powodu zadowolonej Prismy. Ostatecznie wszyscy nigdziarze zajęli ławki mieszczące się raczej w tylnej części klasy. Nikt nie zajął miejsca obok Adelii.

 

Kiedy zapadła względna cisza, przerywana tylko nielicznymi szeptami, profesor Sader wstał, podpierając się obiema dłońmi blatu ciemnego biurka. Wszyscy zamilkli, choć na wielu twarzach wciąż malowała się odraza i pogarda. Mężczyzna rozejrzał się, zupełnie jakby chciał przyjrzeć się swoim nowym uczniom, ale siedzącą z przodu Adelia wiedziała już, że tak naprawdę nie mógł ich zobaczyć. Przełknęła ciężko ślinę akurat wtedy, kiedy zaczął mówić.

- Jak zdążyłem was poinformować, mam na imię August Sader i będę waszym nauczycielem Historii Nikczemności - zignorował ciche prychnięcie, które dobiegło z kąta klasy. - Pewnie zastanawiacie się, dlaczego zawszanin miałby was nauczać tego przedmiotu - uśmiechnął się lekko, jakby wyczuwając budzące się powoli zaciekawienie uczniów. - Jeszcze parę lat temu Akademia Zła miała własnego nauczyciela historii. Jednakże wynikły pewne... okoliczności, które sprawiły, że został wydalony - Elvira zmrużyła powieki. - Po tych wydarzeniach trudno było znaleźć odpowiednio wykształconą osobą, gotową porzucić swoje dotychczasowe życie na rzecz nauczania młodych pokoleń czarnych charakterów, więc Dyrektor zaproponował mi pracę w obu szkołach - sposób w jaki wypowiedział słowo "zaproponował" wzbudził czujność kilku co bardziej spostrzegawczych uczniów.

- Chce pan powiedzieć, że rozmawiał pan z Dyrektorem twarzą w twarz? - zapytał ktoś ironicznie. Adelia odwróciła lekko głowę i kątem oka zauważyła, że był to fioletowoskóry Vin.

 

Profesor Sader uśmiechnął się tajemniczo i kontynuował jakby chłopak w ogóle nie zadał tego pytania.

- Zgodziłem się, przyjmując na siebie nie tylko o wiele większą ilość materiału do zrealizowania, ale także odpowiedzialność za ogromną grupę uczniów i dodatkowe dyżury. Z uwagi na to, chciałbym was poinformować, że w czasie lekcji i poza nimi nie będę odpowiadał na wasze dodatkowe pytania. Wszystko, co was zainteresuje, możecie znaleźć w podręczniku mojego autorstwa, który otrzymaliście, lub w waszej bibliotece. Choć radziłbym uważać na tamtejsze książki, sporo z nich i tak jest już w nie najlepszym stanie - Judith, Elvira i Raver zmarszczyli brwi. - Doskonale rozumiem, że możecie czuć do mnie pewną niechęć - w klasie rozległo się więcej prychnięć. - ale chciałbym, żebyście wiedzieli iż nie jestem tutaj po to, żeby prowadzić z wami wojnę. Mam zamiar nauczyć was tyle ile mogę, wykorzystując przystępne metody, ale to będzie wymagać zaangażowania także z waszej strony. Historia Nikczemności to przedmiot, który będzie wliczał się do waszego rankingu i będzie wam potrzebny do godnego ukończenia Akademii - uśmiechnął się łagodnie, a potem usiadł. - Przejdźmy teraz do sprawdzania obecności.

Elvira usłyszała jak za jej plecami Sava szepcze coś pogardliwie do siedzącej obok niej Scarlett.

- Och, jaki on miły, ojej... chyba mamy już kozła ofiarnego wśród nauczycieli - zachichotała nieprzyjemnie, a jej współlokatorka uśmiechnęła się krzywo, pokazując wyraźnie brak jednego zęba.

Blondynka natomiast tylko zmrużyła powieki i podparła brodę na szczupłej dłoni. Nie była jeszcze całkowicie pewna swoich spostrzeżeń, ale jak dla niej profesor Sader wcale nie był osobą, która zamierzała pozwalać sobie wchodzić na głowę, nawet jeśli w tej chwili mogło wydawać się inaczej.

 

Kilka sekund sprawdzania przez nauczyciela obecności zdążyło doprowadzić połowę nigdziarzy do wyjątkowo silnej irytacji, a pozostałych do coraz intensywniejszego zainteresowania.

- Alisa?

- Jestem.

- Mogłabyś powtórzyć, Aliso?

- Jestem! 

- Bathilda?

- Yhym.

- Głośniej proszę?
- Tutaj siedzę!

- Christian?

- Co z nim jest nie tak? - warknęła Walburga, ze znudzeniem opierając policzek na zaciśniętej pięści.

Elvira rozejrzała się po klasie, zauważając, że już nie tylko ona obserwuje uważnie nauczyciela, próbując zrozumieć, o co w tym wszystkim mogło chodzić. Na niektórych twarzach widziała też zrozumienie, wnioski, do których, tak jak ona, część uczniów musiała już dojść. Przejechała paznokciem po dolnej wardze, a potem spojrzała powoli na współlokatorkę.

- Wydaje mi się, że on jest ślepy i rozpoznaje nas po głosie. Na to wskazuje też to, jak podpierał się ściany na korytarzu i biurka w klasie.

Czarne brwi Walburgi uniosły się wysoko na te słowa.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas i Christian

Thomas nie reagował wrogością w kierunku nauczyciela, kto jak kto, ale on nie oceniał po pozorach.  Nie zwracał nawet uwagi na jego kalectwo czy też to, że był zawszaninem. Dyrektor nie umieścił tu go bez powodu, na pewno nie rzuciłby na żer nigdziarzom nauczyciela z zawszańskiej szkoły, który nie umie się bronić, był tego pewny. Jednak zainteresowała go sprawa dawnego nauczyciela. Co takiego musiało się stać, że go zastąpiono zawszaninem?  Szybko skupił się na otaczającej go klasie. Z historyjek matki, którą pamiętał już tylko jak przez mgłę, kojarzył, że ta wspominała coś, że tak miała wyglądać mniej więcej szkoła, do której miał pewnego dnia się udać. Normalna klasa, zwykli uczniowie oraz nauczyciele nie uczący ich nowych technik mordowania innych. Szybko przerwał na ten temat rozmyślania, widząc kto się do niego dosiadł. 

 

Christian dość ostrożnie posadził tyłek na krześle obok Thomasa. A nawet przy tym i tak zaciskał zęby by nie jęczeć. Zastrzyk, którym uraczyła go dziekan nadal dawał o sobie znać. Nigdy nie czuł takiego bólu. Przeklęta kobieta oszukała go mówiąc, że nie będzie bolało. Jeszcze się na niej zemści. Teraz jednak musiał skupić się na konkretach. Czuł na sobie wzrok Thomasa i jego zdziwienie, że usiadł akurat koło niego, a Christianowi o to właśnie chodziło. Niewiele go teraz obchodził zawszański nauczyciel. Nie, teraz miał co innego w planach. Nie uraczył również Thomasa żadnym wyjaśnieniem, a tylko uśmiechnął się lekko w jego kierunku, patrząc jeszcze na chwilę w kierunku Elviry, a przynajmniej do czasu, aż nie usłyszał swojego imienia i szybko się obrócił do nauczyciela.

 

- Ta, jestem tutaj! - warknął głośno i z niechęcią, zauważając wcześniej, że zawszanin ma najwyraźniej problem ze słuchem po tym jak inni musieli krzyczeć w jego kierunku. Thomas natomiast miał wielką ochotę wykopać Christiana ze swojej ławki, ale nie bardzo miał powód dopóki ten go jakoś nie sprowokuje. Właśnie dlatego postanowił go po prostu ignorować. Wyprostował się i patrzył prosto na nauczyciela, starając się ignorować obecność uciążliwego balastu. 

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra, dziewczęta

Kiedy Lisa i Stephanie dotarły nad lśniące jezioro, prawie wszystkie zawszanki już tam były. Zebrały się w mniejsze grupki, stojąc lub siedząc na bialutkich jak śnieg ławeczkach, wyraźnie wyznaczając granicę pomiędzy księżniczkami z wyższych półek i tymi, które na pierwszy rzut oka wydawały się nie zasługiwać na taki tytuł. Lisa ominęła niewielkie zbiorowisko przy krzewie różanym, zauważając tam wiśniowe loki Constantine i jasne ramiona Vivienne, zamiast tego wybierając miejsce nad samym jeziorem, gdzie na starannie przyciętej trawce przysiadła Dayla z Arią. Ruda dziewczyna wraz ze współlokatorką usiadły niedaleko nich, nie na tyle blisko by rozpocząć rozmowę, ale też nie zbyt daleko, by nie załapać się w klamrę sceptycznych spojrzeń innych dziewcząt. Lisie było absolutnie wszystko jedno. Wiedziała, że na pewno zasłużyła już na swoje własne, całkowicie osobiste pogardliwe spojrzenia. Tak jakby to był jej największy problem w tej chwili.

Siedziały w milczeniu. Stephanie przesuwała stopami po kremowych kamyczkach na brzegu krystalicznie czystej wody, a Lisa rozglądała się wokoło. Było tak spokojnie, śmieszny kontrast do wściekłej burzy planów i domysłów w sercu dziewczyny, pulsującej w jej żyłach adrenaliny. Magda przechadzała się powoli brzegiem jeziora, przyglądając się pływającym w nim kolorowym rybkom, Nerysa chichotała miękko na jednej z ławek, próbując ułożyć warkocza z cienkich, rudych włosów ponurej Monici, po ich lewej stronie Dayla śmiała się z czegoś do Arii, a za nimi rozlegały się szumy rozmów innych księżniczek. Słońce świeciło, zamek się mienił, krzewy pachniały, a Lisa wciąż odczuwała na skórze delikatną mgiełkę, która sprawiała, że czuła się o wiele bardziej świeższa i rozluźniona. Wszystko było tak piękne i perfekcyjne, że aż nierealne. Mimo całej swojej niechęci do tej Akademii, Lisa musiała jednak przyznać, że na swój sposób przyjemne.

 

- Zauważyłaś, że nie ma Sophie? - głos Stephanie wyrwał Lisę z otępienia. Dziewczyna zamrugała, rozejrzała się i wzruszyła piegowatymi ramionami. - Myślisz, że książę Edward mógł już pierwszego dnia wykraść ją z lekcji na jakąś małą schadzkę? - dodała Stephanie, unosząc sugestywnie brew.

Lisa prawie parsknęłaby śmiechem, ale bardzo szybko inna rzecz zaczęła zaprzątać jej głowę. Sposób w jaki jej współlokatorka wypowiedziała imię tego księcia był jakoś tak nie do końca normalny...

Stephanie szybko zauważyła zaciekawienie Lisy i, co jeszcze dziwniejsze, zaczęła nagle sprawiać wrażenie zakłopotanej.

- Ej, widzę to spojrzenie. Żeby ci się nie wydawało, że... - urwała i wydała z siebie zbolały jęk. - Po prostu... rozumiesz... Lisi Gaj i Dziewicza Dolina to bardzo związane ze sobą królestwa. Śnieżka od nas pochodzi, była córką naszej królowej, która okazała się zła, jak na pewno wiesz z baśni. Po śmierci wiedźmy, władzę przejął jakiś tam jej daleki kuzyn, piąta woda po kisielu, w każdym razie o wiele lepszy, bo zawszanin. A Śnieżka wyjechała ze swoim księciem do Dziewiczej Doliny i tam została królową - Stephanie po raz kolejny westchnęła, jakby nie miała ochoty tego tłumaczyć. - Wiesz już, że ja nie mam jakiegoś... wielkiego respektu do niektórych królów, damulek i tak dalej, ale jednak władców własnego królestwa trzeba szanować, mama mnie tak uczyła i... no ja na pewno nie zamierzam bić przed nim jakichś pokłonów ani nic w tym stylu, ale to też... ugh... no tak jakby mój książę, król... w sensie dla mnie jako mieszkanki Lisiego Gaju - zrobiła śmieszną minę, spuściła głowę i oparła policzki na zaciśniętych pięściach w geście rozdrażnienia i rezygnacji.

Lisa przez chwilę obserwowała ją, analizując to, co dopiero usłyszała. Chwilę później na jej ustach pojawił się złowróżbny uśmieszek.

- Czy to znaczy, że Sophie to twoja tak jakby królowa? Skoro Edward wyciąga ją na schadzki?
Stephanie odsunęła powoli dłonie od twarzy.

- Lisa, mam wrażenie, że ty bardzo pragniesz się bliżej zapoznać z tym jeziorem przed nami.

Zanim ruda dziewczyna zdążyła się roześmiać, rozległo się za nimi niewielkie zamieszanie.

 

O wilku mowa. Sophie przyszła nad jezioro prawie idealnie o czasie. Dokładnie w momencie, w którym Constantine wyszła jej naprzeciw, pytając słodkim głosem, gdzie księżniczka się tak długo podziewała, na biało-szarym połyskującym kamieniu przy brzegu zmaterializowała się długonoga kobieta z wysoko spiętymi, brązowymi włosami. Na ustach miała ciepły uśmiech, a pociągnięte bardzo długą, czarną kreską oczy obserwowały z zainteresowaniem nowe uczennice. Najbardziej jednak przyciągały wzrok jej ogromne, lśniące tęczowym blaskiem... skrzydła. Choć tak naprawdę były przeźroczyste, gdzieniegdzie poprzecinane bladoniebieskimi żyłkami, odbijały się w nich wszystkie kolory tęczy i błyszczały prawie tak intensywnie jak jezioro za nimi. Nie ulegało wątpliwości, że kobieta była wróżką.

- Jelonka! - wykrzyknęła z ekscytacją jedna z zawszanek, podbiegając trochę do przodu.

Nerisa - odpowiedziała z jeszcze szerszym uśmiechem wróżka, śmiesznie przeciągając głoski. 

- Ojeju - wyjąkała Nerysa, podchodząc bliżej i obserwując kobietę z dłońmi złożonymi pod brodą. - Nigdy nie widziałam cię w takiej postaci! Wyglądasz przepięknie! Tęskniłam za tobą!

Wróżka Jelonka zaśmiała się perliście, a potem wyciągnęła rękę, żeby odgarnąć Nerysie kosmyk włosów za ucho. 

- Bo ja się urodziłam wróżką, Nerisa. Dyrektor Akademii dał mi moc przybierania normalnej wielkości, bo uznał, że niewygodnie byłoby mi uczyć inaczej - jej głos był nieco dziwny, brzęczący i odległy, jakby kobieta wciąż nie przyzwyczaiła się do mówienia w ten sposób. 

Nerysa uśmiechnęła się, a potem odwróciła i energicznym krokiem wróciła do wciąż oniemiałych księżniczek. Wróżka, najwyraźniej nauczycielka, poleciła im, żeby sobie usiadły. Prawie wszystkie zawszanki wybrały białe ławeczki, ale Lisa i Stephanie nie zrobiły żadnego ruchu, żeby podnieść się z ziemi.

- Mam na imię Fawn, choć w Nibylandii często nazywali mnie także Jelonką. Od kilku lat pracuję tu w Akademii, jako nauczyciel Komunikacji ze Zwierzętami. Siedziałam tutaj cały czas, ale żadna... prawie żadna z was mnie nie zauważyła - zaczęła wróżka, mrugając dyskretnie do Magdy. Wszystkie dziewczęta, nawet Lisa, obserwowały ją teraz z zainteresowaniem.

 

Akademia Dobra, chłopcy

Chłopcy w czasie rozmowy dotarli pod zamknięte drzwi sal treningowych i teraz przystanęli pod nimi, prawdopodobnie po to, żeby zakończyć tę rozmowę, zanim tam wejdą. Na piegowatej twarzy Aidana malowało się zmartwienie i przygnębienie, natomiast Hector zdawał się być lekko przestraszony. Żaden z nich nie zdążył jednak odpowiedzieć Alanowi, ponieważ znikąd wychynęła obok nich wysoka kobieta w czarnej szacie, która przechodząc rzuciła im naprawdę nieprzyjemne spojrzenie. Hector, widząc to, wydał z siebie dziwne kwiknięcie i przycisnął się do ściany, natomiast Aidan lekko zbladł, przełykając ślinę. Chwilę później dziekan zła zniknęła, zmierzając w jakieś nieokreślone miejsce. Hector szybko wymyślił własną teorię.

- Mówiłem wam. Mówiłem. Ona jakoś się o was dowiedziała. Na pewno idzie do Dovey. Wywleką was z zajęć, ciebie i Lisę - mruczał, wycierając rękawem spocone od nerwów czoło.

Aidan milczał przez chwilę, a potem zmarszczył brwi i złapał współlokatora za ramię, żeby ten przestał się tak trząść.

- Daj spokój, Hector - brzmiał zadziwiająco pewnie, choć wciąż był nieco blady. - To jedna wielka bzdura. Niby jak miałaby się dowiedzieć? Poza tym, nawet jeśli, to na pewno nikogo nie będą wywlekać ani torturować. Tak naprawdę, to pewnie po prostu poszła sobie pogadać z dziekan Dovey, w końcu muszą chyba jakoś współpracować, skoro obie prowadzą te szkoły, nie? Chodźmy już na te zajęcia, bo jesteśmy coraz bardziej spóźnieni.

I nie czekając na ich odpowiedź, szarpnął za klamkę, wpuszczając ich do środka.

 

Znaleźli się w przestronnej, długiej sali, o wysokim suficie, poprzecinanym gdzieniegdzie łukami podpartymi na zdobionych półkolumnach. Przez duże okna wpadało mnóstwo słońca, doskonale oświetlając podesty na których najwyraźniej uczniowie będą się pojedynkować. Na drugim końcu sali znaleźć mogli poukładane w rzędach, świeżutkie i niezniszczone manekiny oraz szerokie, dwuskrzydłowe drzwi, lekko uchylone, przepuszczające wiązkę bladego światła. Dobywające się stamtąd ćwierkotanie i szum liści wskazywały na to, że jest to wyjście na zewnątrz, gdzie prawdopodobnie również będą odbywać się treningi. Okazało się jednak, że wcale nie byli tak tragicznie spóźnieni. Profesora, podobnie jak wcześniej na Kodeksie Rycerskim, wciąż nie było. W kątach stały za to nimfy, które najwyraźniej pilnowały, by książętom nie przyszło do głowy bez nadzoru zabierać się do rozłożonych i poukładanych na wielu stojakach lśniących broni, chyba każdego rodzaju, jakiego można by zapragnąć. Nikt jednak nie wydawał się chętny do burzenia spokoju. Tak jak dziewczęta w ogrodzie, chłopcy utworzyli niewielkie grupy, jednak zamiast rozkoszować się słońcem i plotkować, zajmowali się oni podziwianiem różnorakich mieczy, łuków i szpad oraz dyskutowaniem przy kwadratowych podestach o tym, jak będzie wyglądać ta lekcja. Prawie nikt nie zwrócił uwagi na przybycie Alana, Hectora i Aidana. Abraxas rzucił im tylko szybkie spojrzenie, a potem odwrócił się ze zirytowaną miną, jakby oczekiwał kogoś innego. Nic dziwnego, wyraźnie widać było, że wciąż brakuje Edwarda. Całą trójką zauważyli za to Kato i Odiona, którzy przysiedli sobie na jednym z podestów i machali teraz do nich, najwyraźniej zapraszając, żeby do nich dołączyli.

 

W tym czasie Klarysa Dovey siedziała przy biurku w gabinecie dziekańskim i przeglądała dokumentację o nowych uczniach, ze skupieniem analizując to, czego przed chwilą się o nich dowiedziała i co można było zrobić, żeby pomóc im zrozumieć siebie, odnaleźć się w Akademii i być może osiągnąć kiedyś sukces w jakiejś baśni. Była na tyle zamyślona, że kiedy usłyszała pukanie do drzwi swojego gabinetu, ozdobionych na zewnątrz zielonym kryształem w kształcie żuka, machnęła machinalnie różdżką, otwierając je i mrucząc "Proszę wejść". Minęła chwila, nim podniosła wzrok znad jakiegoś kawałku pergaminu, zwijając go i odkładając do szuflady. Kiedy zauważyła, kto tak właściwie do niej przyszedł, najpierw uniosła wysoko brwi, a potem wstała, uśmiechając się lekko i poprawiając okulary. Kilka kosmyków jej jasnych włosów wydostało się z ciasnego koka i zwisało teraz beztrosko wokół jej twarzy. Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że ich barwa jest prawie identyczna z tą na głowie Crystal, jednakże wystarczyło się dokładniej przyjrzeć, by zauważyć trzy najważniejsze różnice. Włosy Klarysy były cieplejsze, nieco bardziej żółtawe i, przede wszystkim, poprzecinane już kilkoma siwymi pasmami.

- Witaj. Co cię do mnie sprowadza, Crystal? - powitała uprzejmie dziekan zła, wskazując jej wygodny fotel przed swoim biurkiem. - Może masz ochotę na kandyzowaną śliwkę? - dodała, przesuwając nieznacznie w jej stronę niewielki koszyczek, który zawsze towarzyszył jej, kiedy coś czytała lub gdy sprawdzała wypracowania uczniów.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sophie

Dziewczyna powoli weszła do ogrodu, rozglądając się przy tym wokół, na całe niesamowite piękno jakie ją teraz otaczało. Zdziwiła się, widząc, że wszystkie inne księżniczki były już na miejscu. Naprawdę, aż tak długo spędzała czas z Edwardem? Nawet nie zauważyła kiedy to zleciało, ale musiało to chwilę trwać, zwłaszcza, że były tu już nawet jej współlokatorki, które niedawno minęła na korytarzu. Sama nie była pewna, kiedy tak straciła poczucie czasu, nigdy jeszcze jej to się nie zdarzało. Na szczęście nie widziała tu również nauczycielki, czyli najwyraźniej, aż tak bardzo się nie spóźniła. Zanim zdążyła się dokładnie rozejrzeć kto gdzie jest, tuż przed nią pojawiła się jedna z księżniczek, do których pałała sympatią, czyli Constantine. Na jej pytanie Sophie lekko się zarumieniła, tym razem nie będąc w stanie tego ukryć.

 

- Na przechadzce - powiedziała nadal rozmarzonym i trochę rozczulonym głosem, zresztą podobnie było z jej wzrokiem, który nadal pozostawał w niezwykle radosny. Zwłaszcza tak było gdy powracał jej przed oczami obraz Edwarda.

Miała szczerą nadzieje, że książę nie będzie miał przez nią problemów. Nic z tego nie rozumiała. Nigdy tak nie reagowała na żadnego chłopaka, ale przy nim było inaczej. Miała wrażenie jakby on naprawdę potrafił ją zrozumieć. Z nikim jeszcze się tak nigdy nie porozumiewała jak z nim. Wyszła z tego rozmarzenia, widząc jak znikąd przed nimi pojawiła się nauczycielka. Czy ona była tu cały czas? Zadała sobie to pytanie wyobrażając przy tym jak źle wypadła spóźniając się na lekcje pierwszego dnia, zupełnie jak jej kuzyn wcześniej.

 

Zaraz również spojrzała zszokowana na Nerysę, która krzyknęła do nauczycielki po imieniu, a o dziwo ta jej odpowiedziała. Czy one się znały? Zadała sobie kolejne pytanie i nadal zszokowana patrzyła to na jedną to na drugą. Dalsza rozmowa stawała się coraz ciekawsza. Ich nauczycielka była prawdziwą wróżką z Nibylandii, to wyjaśniało jej znajomość z Nerysą. Sophie wiele o nich słyszała, ale żadnej nigdy nie widziała. Teraz nie dość, że będzie ich uczyć, to ta była powiększoną wersją swoich odpowiedniczek. Sama również była zachwycona przedmiotem, który miał się teraz odbyć, ale obecnie bardziej wpatrywała się zdziwiona na Magdę, która zdołała dostrzec nauczycielką nim ta się w ogóle ujawniła. Była ciekawa jak to zrobiła, zaraz jednak skupiła się na lekcji i zajęła wolne miejsce obok Constantine.

 

Alan

Widząc przechodzącą obok nas Dziekan Zła, zamarłem. Nadal dziwił mnie fakt, że nigdziarka mogła wyglądać jak ta kobieta. Gdy koło nas przeszła i rzuciła na nas to zimne spojrzenie od razu można było poczuć kim ona tak naprawdę jest. Nigdy nie widziałem jeszcze takiej wrogości w tak pięknych zielonych oczach. A to mi zarzucano zimny wzrok, ale przy jej spojrzeniu mój wydawał się niemal niewinny. W pierwszej chwili pomyślałem, że zaraz mnie szarpnie za ramię i każe się wytłumaczyć z wczoraj, ale gdy zaraz zniknęła odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej do czasu, aż Hector się nie odezwał. Zacząłem się zastanawiać czy może mieć racje i kobieta naprawdę mogła przyjść po mnie i Elisabeth. Zaraz jednak Aidan nieco ostudził mój niepokój. Na pewno miał racje przecież Dziekan Zła nie mogła nas ukarać. Ale co jeśli poszła w tej sprawie do dziekan Dovey?

 

Nie miałem za długo okazji o tym rozmyślać, bo zaraz weszliśmy do sali. Przyglądałem się promieniom słońca, które ją oświetlały jak oraz jej wyposażeniu. Widok manekinów nie bardzo mnie zachwycał. To były moje treningi, gdy zaczynałem szkolenie z mieczem, a nie na mój obecny poziom, ale prawda była taka, że nie wszyscy mieli doświadczenie, więc uczenie od podstaw miało sens. Miałem tylko nadzieje, że profesor będzie uczciwy i będzie patrzył na to, że nie każdy tu już walczył mieczem. Co ciekawe jeszcze go nie było. Zacząłem rozglądać się po okolicznych mieczach, miałem nadzieje, że znajdę coś co zastąpi ten mój, a przynajmniej choć częściowa zdoła to zrobić.

 

Gdy spojrzałem po innych zawszanach, dostrzegłem brak obecności Edwarda. Czy on i Sophie nadal byli razem? Ale to do niej niepodobne, ona nigdy przecież się tak nie zachowywała, zawsze była wzorowa co do zasad, a o spóźnieniach nie było mowy. Czy mogła, aż tak stracić głowę na jego punkcie? Wtedy też spostrzegłem również jak Kato i Odion zapraszają nas do swojej grupy. Kiwnąłem lekko głową Aidanowi i Hectorowi i zacząłem iść w ich kierunku. Zapewne gdyby widział mnie ojciec byłby wściekły, że zadaje się z zawszanami takimi jak oni. Mówiąc szczerze gdybym miał oddać swoje życie w czyjeś ręce, wolałbym je oddać w ręce niedoświadczonego Aidana niż księcia, do którego bym nie miał zaufania.

 

Crystal

- Witaj Klaryso - powiedziała niemal chłodno kobieta, powoli wchodząc do gabinetu. Nie bardzo przyglądając się przy tym temu jak jest urządzony. Widziała go w końcu nie raz i nadal nie potrafiła zrozumieć jak Klarysa Dovey mogła uczyć w tej cukrowej klasie. - Wiesz dobrze, że nie niepokoiłam bym cię bez powodu, ale sądzę, że lepiej będzie porozmawiać, nim w Mojej Akademii znajdzie się truchło jednego z twoich uczniów - dodała już znacznie bardziej ponuro jakby nawet jej nie bardzo podobała się ta myśl. Co było zresztą prawdą. Nie znosiła młodych zawszan, ale nie uśmiechały jej się problemy z Dyrektorem z tego powodu.

 

- Jeden z twoich uczniów wczorajszej nocy najwyraźniej włamał się jakimś sposobem do mojej Akademii. Nie mam pojęcia jak tego dokonał, ale najwyraźniej ruszył na pomoc Czytelniczce, która mi się trafiła - zmarszczyła nerwowo brwi na samą myśl o tym. - Może uznał, że jest tak delikatna i niewinna, że zrobiło mu się jej żal i spróbował bawić się w jej rycerza. Mówiąc szczerze, gdy sama na nią patrzę, to mam wrażenie, że Dyrektor wysyłając ją do mnie chciał się ze mnie na swój sposób ponabijać, nawet do niego pisałam w tej sprawie, ale sama wiesz, jaki jest, jeśli chodzi o odpowiedzi na korespondencje - lekko westchnęła patrząc teraz przez okno na samotną wieże, ale równie szybko odwróciła się do Dziekan Dobra. - Nie mogę więc winić twojego ucznia, że tak mu zmiękło serce, jednakże lepiej by nie pałętał się po mojej Akademii, bo nie odpowiadam za jego bezpieczeństwo. W każdym razie tajemniczy gość zostawił wczoraj buty z eskapady. Jest to porządny krój, byle kogo nie byłoby na niego stać, wiem to, bo zwiedziłam sporo zawszańskich krain w życiu. Możesz więc ograniczyć listę podejrzanych do prawdziwych książąt lub kogoś równie wpływowego - mówiąc to ciężko westchnęła.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

W czasie w którym profesor Sader sprawdzał obecność, większość uczniów zdążyła zapaść w stan otępienia graniczącego z apatią. Niektórzy wpatrywali się ze zmarszczonymi brwiami w wysokie okna za którymi malowało się zachmurzone niebo, inni raz po raz wdychali z irytacją, a kilkoro uczniów położyło nawet głowy na ławce, najwyraźniej nie dbając o to, jak zostanie to odebrane przez nauczyciela. Nie wszyscy się jeszcze domyślali, że tak naprawdę i tak nie musieli się tym przejmować - profesor Sader nie mógł tego zobaczyć. Całkiem inaczej było w przypadku Adelii, która siedziała w pierwszej ławce, nie mogąc oderwać wzroku od mężczyzny, który stał się jej nadzieją na pomoc. Uczucie względnego spokoju, jakie w nią uderzyło, kiedy patrzyła na jego łagodny uśmiech i kiedy słuchała tego ciepłego głosu, było tak silne, że pod powiekami znowu zebrało jej się kilka łez. Zamrugała szybko, nie chcąc sobie pozwolić na rozklejenie. Jej oczy i tak były już wystarczająco napuchnięte i czerwone. Powoli spróbowała oprzeć policzek na chłodnej dłoni, ale zaraz potem szybko ją odsunęła, sycząc z bólu. Zupełnie zapomniała o tym, że to właśnie tam miała tego okropnego siniaka. Ciekawe dlaczego ten nauczyciel na to nie zareagował, skoro jest dobry? - domagał się jej umysł, chwilę później samemu sobie odpowiadając - Ponieważ nie zobaczył tego siniaka, nigdy nie zobaczy.

Poczuła dziwny, jakby nieco odległy smutek. Nie wiedziała, komu bardziej współczuje. Czy profesorowi Saderowi jego kalectwa, czy sobie, bo przez to jej szansę na ratunek stawały się znacznie mniejsze.

 

W końcu nauczyciel skończył sprawdzać obecność. Zanim jednak zdążyłby rozpocząć ich pierwszy temat zajęć, z tyłu klasy dobiegł do nich głos Savy, która najwyraźniej nie mogła się powstrzymać od rzucenia głośnej, prześmiewczej uwagi.

- Jest pan głuchy, czy po prostu głupi?

Elvira zmrużyła oczy z zażenowania, a nauczyciel odwrócił głowę w jej stronę, unosząc brwi w sposób, który prawie przypominał rozbawienie. Zielonowłosa dziewczyna siedziała z założonymi rękami, opierając ciężki, brudny bucior na krawędzi ławki i kołysząc się na krześle. Co ciekawe, to nie Sader odpowiedział na jej zaczepkę. Zrobił to fioletowoskóry Vin, wpatrując się w sufit z politowaniem, jakby nie mógł uwierzyć w to, że ktoś wciąż mógł się tego nie domyślać.

- Ślepy, Sava.

Dziewczyna zmarszczyła brwi, zauważając kpiny w jego głosie. Pozwoliła by kołyszące się krzesło opadło z hukiem z powrotem na podłogę, a zaraz potem pokazała mu ręką wulgarny gest. Zanim mogłoby się to przerodzić w coś zdecydowanie bardziej nieprzyjemnego, profesor wstał z fotela i oparł się dłońmi o ławkę, z jakiegoś powodu nadal uśmiechnięty.

- Słowem wstępu, na dzisiejszych zajęciach nie będę wam przyznawał miejsc w rankingu. Przewiduję, że te pojawiać się będą podczas sprawdzianów lub różnego rodzaju prac pisemnych, czy badawczych. Poza tym, aby urozmaicić wasze lekcje, będę starał się zapraszać na nie gości, znane postaci z baśni lub ważnych nigdziarzy z różnych zakątków Puszczy. Dzięki temu będę mógł jeszcze bardziej przybliżyć wam omawiane tematy - zaczął, a niektórzy uczniowie opuścili głowy z ponurymi uśmieszkami, najwyraźniej rozbawieni tym, że nauczyciel nie zareagował na obelgę. Sama Sava prychnęła i szepnęła coś do siedzącej koło niej Scarlett. - Naszym dzisiejszym tematem będą, niezbyt zaskakująco, same początki Bezkresnej Puszczy. Nie mamy niestety zbyt wiele źródeł z tamtego czasu, więc opierać się będziemy na podaniach i legendach. Powszechnie uznaje się, że istnieją trzy wersje legendy o powstaniu Baśniarza i każde z was którąś zapewne będzie kojarzyć. W niektórych miejscach Puszczy przekazuje się pierwszą z nich, w innych drugą, a w pozostałych trzecią. Savo... - profesor zwrócił się nagle bezpośrednio do jednej z uczennic. Wiedźma zmrużyła czerwone oczy i spojrzała na niego ostrożnie. - ...zajrzysz po tych zajęciach do biblioteki i na następną lekcję przyniesiesz mi własnoręczną pracę pisemną zatytułowaną "Rozbieżności w uznawaniu legend o powstaniu Baśniarza w krainach nigdziarskich i zawszańskich" - Sava uderzyła z oburzeniem ręką w blat biurka, ale nauczyciel niewzruszenie mówił dalej. - Jeśli tego nie zrobisz twoja pozycja w rankingu może stać się jeszcze bardziej niepewna niż w tej chwili - niektórzy uczniowie parsknęli śmiechem, ale pod wpływem wściekłego spojrzenia wiedźmy, szybko umilkli.

 

Adelia odczuła nagle przemożną chęć, żeby zachichotać. Przyłożyła nawet dłoń do ust, ale na szczęście chyba nikt nie zwrócił na to uwagi. Z każdą chwilą czuła się w tej klasie coraz lepiej. Nie dość, że nie musiała się tutaj martwić o miejsce w rankingu, to jeszcze miły profesor dał uczennicy karę, która była taka... normalna. Nie tortury, nie udręka, ale najzwyklejszy esej do napisania, coś, co czasami nauczyciele w Gawaldonie kazali robić łobuzom. 
Na tę ostatnią myśl poczuła jak robi jej się dziwnie gorąco pod kołnierzem. Słowa, które uformowały się w jej głowie były nieco nieprzyjemne, ale nie była w stanie się z nimi nie zgodzić.

Ci, którzy ją dręczyli, zasługiwaliby na choćby tę chwilę w Sali Udręki.

W tym czasie Elvira obserwowała nauczyciela z brodą podpartą na dłoni. Za nią Sava i Scarlett dyskutowały o czymś cicho. Wiedźma o zielonych włosach była wyraźnie rozwścieczona, ale jej współlokatorka przekonywała ją nieco znudzonym głosem:

- Napisz byle co... Przecież i tak nie będzie mógł tego przeczytać, skoro jest ślepy...

Blondynka przewróciła oczami. Najwyraźniej do części tych tumanów nadal nie docierało, że pozory mylą i zawszański profesor może naprawdę skutecznie trzymać ich wszystkich na wodzy, tak jak robili to inni nauczyciele w tej Akademii. Nawet, jeśli wyglądał tak niepozornie i przyjemnie.

Na jej cienkich ustach pojawił się drobny uśmieszek, wypełniony dziwnym zrozumieniem.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas i Christian

Reakcje obu chłopaków były zupełnie inne. Thomas nie wyglądał na znużonego nawet po sprawdzaniu przez długi czas obecności przez nauczyciela. Bardziej wyglądał jakby starał się skupić na lekcji. Była to zupełna odmiana w stosunku do Christiana, który zaraz po tym jak nauczyciel przeczytał jego imię miał ochotę pójść spać na ławce. Bo jak lepiej w jego uznaniu można było spędzić lekcje, na której się tylko gada jakieś nikomu niepotrzebne bzdury? Zaraz jednak zarówno Thomas jak i Christian zareagowali słysząc głos jednej z nigdziarek, ale reakcje obu były zupełnie odmienne. Thomas zaraz obrócił wzrok, uznając zaczepkę za niemającą sensu i tylko pokazującą jak niski poziom reprezentowała sobą dziewczyna. Christian lekko parsknął śmiechem, ale słysząc Vina na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Jakiś ślepak ich uczył? Zaczynało się robić ciekawie.

 

Jeszcze ciekawiej zrobiło się, gdy nauczyciel nie zareagował w żaden sposób na zaczepkę Savy. Thomas nie zwrócił jakoś specjalnie na to uwagi, ale mimo wszystko zastanawiało go czy zamierza to tak zostawić, a może czeka na odpowiedni moment by pokazać, że są zachowania, których nie toleruje. Christian lekko parsknął znużony tym wszystkim. Tacy właśnie w jego uznaniu byli zawszanie, nic nie potrafili. Jak można było kogoś tak żałosnego wysłać do ich Akademii? Poza tym to już trzeci nauczyciel, który wyraźnie sobą pokazywał, że nie powinien przebywać w tej Akademii. Gdzie podziali się prawdziwi nigdziarze? Zaraz gdy nauczyciel zwrócił się bezpośrednio do dziewczyny, która go obraziła, Thomas parsknął lekkim śmiechem, słysząc jaka kara ją czeka. Nie dlatego, że wydawała mu się ta kara zabawna. Po prostu widok reakcji nigdziarki go rozbawił. Christian za to ponownie zareagował zupełnie inaczej.

 

- Poważnie? - spytał bardziej sam siebie, czego oczywiście nie mógłby nie usłyszeć Thomas siedzący obok niego. - Jedna nauczycielka grozi, że zacznie nas truć na lekcji, druga daje do sali udręki. Mnie tam skierowano za to, że starałem się tylko pokazać miejsce w szeregu tej żałosnej niby nigdziarce. A tamta za obrażanie nauczyciela ma pisać referat? Czy to na pewno Akademia Zła? - mówił z niekrytą irytacją.

- Sądzę, że dla ciebie taki referat byłby większą zmorą niż najgorsza kara ze strony potwora w sali udręki czy wypicie jakiegoś płynu - odpowiedział mu Thomas z niekrytym znużeniem. Christian zmarszczył brwi, patrząc teraz na swojego sąsiada z ławki z wyraźną niechęcią. Jednak nie bez powodu. Po prostu Thomas miał trochę racji. Zawsze odkąd tylko pamiętał, w jego uznaniu szkoła była dla kretynów. Komu niby pomocna by była nauka czytania czy pisania? Każdy kto uczył się takich bzdur w jego opinii był niczym więcej jak zwykłą ofiarą. On miał w każdym razie spore braki w tak podstawowych czynnościach.

- Ciebie pewnie uczyła zawszańska mamusia tych bzdur, co? - spytał współlokatora z niekrytą drwiną.

 

Thomas co ciekawe nie dał się sprowokować Christianowi, a tylko zmarszczył lekko brwi jakby nad czymś myśląc. Nie pamiętał już twarzy swoich rodziców, a ojca zwłaszcza, bo zawsze go nie było. Wiecznie był zapracowany przez co rzadko bywał w domu. Ale wciąż niektóre wspomnienia pozostały w jego głowie. Teraz właśnie wrócił wspomnieniami do swojej mamy, gdy ta pokazywała mu jak się szyje rany i uczyła go czytać i liczyć. Nadal w głowie dzwonił mu jej głos "Bardzo dobrze, Thomasie, gdy dorośniesz może będziesz moim asystentem". "Tak mamusiu". Potem już nie miał gdzie się uczyć. Nie miał już nikogo, a naukę czytania, pisania czy liczenia musiał zgłębiać sam by nie wyrosnąć na kompletnego kretyna.

Christian widząc, że Thomas go ignoruje położył rękę na ławce, a na niej głowę. Skoro nauczyciel był ślepy to pewnie nawet by nie zauważył gdyby teraz zasnął na lekcji. Starał się więc po prostu odpocząć i nie myśleć o nadal obolałym tyłku. Zastanawiał się jak długo to jeszcze potrwa nim przejdzie. Dziekan nic mu nie mówiła, kiedy minie.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra, dziewczęta

Gdy wszystkie księżniczki zajęły miejsca, czy to na białych ławkach, płaskich kamieniach, czy miękkim wybrzeżu jeziora, Fawn zaczęła opowiadać im o tym jaki cel mają zajęcia Komunikacji ze Zwierzętami i czego mogą się po nich spodziewać. Choć większość dziewcząt uważała pewnie to piękne otoczenie i delikatnie grzejące słoneczko za idealne miejsce do tego, żeby się zrelaksować i w spokoju posłuchać wywodu nauczycielki, Lisa szybko doszła do wniosku, że takie założenie było naprawdę głupie. Ledwo wróżka zaczęła mówić, głowa opadła jej na ramię Stephanie, a uwaga przeniosła się sennie na delikatnie falującą, idealnie czystą taflę wody. Nie pomagało też to, że głos Fawn był nadal brzęczący, a niektóre słowa dziwnie zmodyfikowane, jakby wciąż nie radziła sobie z ich wymową.

Constantine, po tym jak zauważyła, że nie ma już miejsca na ławeczce przy Vivienne, Emeraldzie i Lucindzie, przysiadła się do Sophie, posyłając księżniczce niewielki uśmiech, który wcale nie załagodził chłodnego, snobistycznego wyrazu na jej twarzy. Nerysa natomiast zajęła miejsce najbliższe wróżce i obserwowała ją oczami, które błyszczały chyba nawet bardziej niż zwykle.

- Wszystkie na pewno zdajecie sobie sprawę z tego, że księżniczki nie bronią się same. Od tego mamy dzielnych książąt, którzy swoim sprytem i siłą ratują nas nawet z największych niebezpieczeństw - mówiła Fawn, mrugając długimi rzęsami. Stephanie przewróciła oczami i oparła głowę na kolanach - Co jednak się stanie, jeśli nie będzie ich w pobliżu, kiedy przytrafi nam się coś złego? - wstała i zaczęła przechadzać się przy brzegu. Księżniczki z zachwytem przypatrywały się jej mieniącym się skrzydłom i lekkim krokom przypominającym raczej frunięcie z kwiatu na kwiat. - Tak, tutaj właśnie wkraczają nasze ukochane zwierzęta. Jeśli tylko będziemy umiały się z nimi porozumieć, zawsze wyciągną nas z opresji. Prawdziwej księżniczce żadne z zawszańskich zwierząt nie odmówi pomocy - Emeralda nachyliła się do Vivienne i szepnęła jej coś na ucho. Vivienne najpierw spojrzała na nią wielkimi oczami, a potem skupiła znów na nauczycielce, choć wyraźnie widać było, że ledwie powstrzymuje chichot. - Jako, że to nasza pierwsza lekcja, pomyślałam, że zaczniemy od czegoś przyjemnego i prostego - Jelonka uśmiechnęła się i odgarnęła kilka opadających jej na twarz brązowych kosmyków. - Nie bez powodu kazałam wam przyjść nad to jezioro. Jest połączane biegnącą przez ogród rzeką z Zatoką Połowiczną i to właśnie w nim znaleźć możemy... rybki życzeń - zakończyła teatralnym tonem i klasnęła w dłonie.

 

Część księżniczek westchnęło z ekscytacją, pozostałe wciąż wyglądały, jakby nie do końca wiedziały, czego mają się spodziewać. Lisa zamrugała i podniosła głowę, kiedy dotarł do niej szum rozmów. Spojrzała na Stephanie, przypominając sobie o czym tak właściwie nauczycielka przed chwilą mówiła.

- Rybki... życzeń? Co to takiego?

Stephanie nie od razu jej odpowiedziała. Na kolanach zbliżyła się do jeziora, żeby zajrzeć w jego krystalicznie czystą taflę . Wiele innych zawszanek zrobiło to samo, choć w o wiele bardziej elegancki sposób. Fawn obserwowała z zadowoleniem zachwyt, jaki pojawił się na wielu twarzach, kiedy dziewczęta zauważyły setki wielobarwnych rybek, pływających wesoło zaraz przy powierzchni wody. Chyba tylko Magda obserwowała je z obojętnością, jakby także i je zauważyła już wcześniej.

- One mogą pokazać ci pragnienia twojego serca - wymamrotała w końcu Stephanie, a Lisa drgnęła, bo tak zapatrzyła się na tęczowe rybki, że prawie zapomniała o wcześniej zadanym pytaniu. - To znaczy, no wiesz, wtedy kiedy będziesz potrafiła się na nie otworzyć. Mama mówiła, że trzeba mieć dobro w myślach i porządek w sercu... czy jakoś tak...

- Porządek w myślach i dobro w sercu - poprawiła ją cicho siedząca niedaleko Aria, z rozmarzoną miną wyciągając drobne palce i muskając nimi taflę. Kiedy zauważyła, że obie wpatrują się w nią z uniesionymi brwiami, spłonęła rumieńcem i odwróciła głowę.

 

Akademia Dobra, chłopcy

Niektórzy z książąt spoglądali na Alana krzywo, zauważając do jakiego towarzystwa zdecydował się należeć, ale żadne z nich nie skomentowało tego na głos. Przez najbliższe pięć minut Alan, Hector i Odion byli więc zmuszeni słuchać długich opowieści Kato i Aidana o momentach, w których mieli do czynienia z jakąś bronią (a nie było ich wiele), aż w końcu, na szczęście, bo obydwoje wyglądali już jakby zaczynało brakować im powietrza, pojawił się profesor Fence, wchodząc do klasy przejściem zewnętrznym i przynosząc ze sobą zapach mokrego drewna i wosku. Nauczyciel okazał się być znacznie starszy od profesora Daramisa, ale nadal dziarski i energiczny. Miał nieco przydługie, ciemne włosy, bardzo wyraźnie poprzetykane siwizną i spięte z tyłu w niewielką kitę, kilka zmarszczek wokół surowych, szarych oczu i wyraźne mięśnie pod zmatowiałą koszulą i prostą, brązową kamizelką z przyklejonym do piersi białym łabędziem. Podszedł do nich szybkim krokiem i machnięciem dłoni przywołał do porządku, ustawiając w równym rzędzie. Jednego mogli być już pewni - był to nauczyciel doświadczony, zasadniczy i taki, które na pewno nie będzie pozwalał wchodzić sobie na głowę.

- Mam na imię Frederick Fence - powiedział głośno, opierając dłonie na biodrach, kiedy już wszyscy stali w ciszy i obserwowali go z uwagą. - I jestem w tej chwili najstarszym nauczycielem tej Akademii. Pracowałem tu już cztery lata wcześniej niż wasza obecna dziekan - na jego ustach pojawił się niewielki uśmiech, kiedy klasnął mocno w dłonie, sprawiając, że Aidan, Kato i Hector wzdrygnęli się gwałtownie. - Nie znaczy to jednak, że utraciłem na determinacji i sile i że zamierzam dawać wam fory...

Nie zdążył dokończyć zdania. Z tyłu klasy trzasnęły drzwi i do środka wślizgnął się Edward, natychmiast przyjmując przepraszającą minę i pochylając pokornie głowę. Dołączył do rzędu, stając pomiędzy Abraxasem i Erykiem i zaczął się tłumaczyć:

- Proszę mi wybaczyć to karygodne spóźnienie... Obiecuję zrobić wszystko, by więcej się to nie powtórzyło.

 

Profesor przez kilka chwil w ciszy mierzył go surowym spojrzeniem.

- Mam nadzieję, że jesteś pewny tego co mówisz. Nie toleruję spóźnień i rozprawiam się z nimi bardzo stanowczo. Nie wyciągnę dzisiaj żadnych konsekwencji tylko dlatego, że jest to nasza pierwsza lekcja - powiedział, a niektórzy zaczęli rozglądać się nerwowo między sobą. Edward pokiwał twierdząco głową i spojrzał przelotnie na Abraxasa, który obserwował go z bardzo wymownym uśmiechem - Na tych pierwszych zajęciach chciałbym was sprawdzić, wybadać wasze możliwości i dopasować do was indywidualny rodzaj broni i tok treningu. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że są tu młodzi rycerze, a także ci, którzy miecze oglądali jak do tej pory tylko na odległość - zaczął chodzić przed nimi tam i z powrotem, nie przerywając mówienia - Wymóg jest taki, że muszę wam dziś przyznać miejsca, aby można było rozpocząć ranking - zmarszczył lekko nos, jakby nawet po tylu latach nie potrafił tego zdzierżyć. - Ale nie jest to ważne ani dla mnie, ani dla was, więc się tym nie przejmujcie - zatrzymał się i spojrzał na nich, unosząc jedną brew. - Ten, kto już dzisiaj dostał ostatnie miejsce, nie dostanie go u mnie. Nasz system nie jest stworzony po to, żeby was wyrzucać już pierwszego dnia... a przynajmniej taką mam nadzieję - dodał znacznie ciszej, choć wciąż dało się to wyłapać.

Hector przełknął ślinę i powoli podniósł rękę, żeby zasygnalizować, że jest jedną z takich osób. Ambrosius nie zrobił tego samego, krzyżując dumnie ramiona na piersi i gromiąc spojrzeniem Eryka, który wyglądał, jakby miał ochotę na niego wskazać. Profesor uśmiechnął się krzywo i pokręcił głową.

- Widzę, że ktoś dostał już ostatnie miejsce, ale nie spodziewa się dostać go u mnie... oby się nie przeliczył. Ale podziwiam lojalność, wielokrotnie było tak, że to pomocni koledzy wskazywali na takie osoby - Eryk zamrugał, a potem speszony wbił wzrok we własne stopy.

Profesor po raz kolejny klasnął w dłonie i odwrócił się, idąc w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz.

- Idziemy - powiedział, gdyby uczniowie jeszcze nie domyślili się, że mają pójść za nim.

 

Tymczasem w gabinecie kilka pięter wyżej trwała rozmowa pomiędzy dwoma dziekanami. Klarysa Dovey na początku westchnęła cicho i przyciągnęła z powrotem koszyczek ze śliwkami, kiedy druga kobieta wyraźnie pokazała, że nie ma zamiaru skorzystać z oferty. Nie zdążyła jednak wziąć jednej dla siebie, ponieważ dotarła do niej informacja, która zaszokowała ją do tego stopnia, że przez kilka chwil siedziała bez ruchu, obserwując Crystal w ciszy. Potem wstała, i oparła dłonie na blacie swojego biurka, mrugając i spoglądając ukradkiem na więżę Dyrektora, którą dało się zobaczyć z jej okna.

- Crystal... to bardzo poważna sprawa - na początek wyciągnęła oczywistość, a potem pokręciła głową i ścisnęła palcami nasadę nosa, zamykając na sekundę oczy. - Jesteś absolutnie pewna, że to był mój uczeń? Masz jakikolwiek inny dowód poza tymi butami? Przecież one mogą należeć do któregoś z nowych nigdziarzy, widziałam ich na Ceremonii, nie wszyscy wyglądali na ubogich. Poza tym mogli je też ukraść... nie mówię tego po to, by wytykać cokolwiek twoim uczniom, ale sama wiesz jacy potrafią być... - westchnęła i usiadła z powrotem, obserwując uważnie drugą kobietę. - Pomyśl, przecież to graniczy z niemożliwością. Ile razy zdarzało się, że któremuś uczniowi udało się włamać do przeciwnej Akademii i to jeszcze w nocy? Wszystkie przejścia są zamknięte, niby którędy miałby się tam przedostać? Wróżki i wilki na pewno by to wykryły, przecież w tym przypadku taki uczeń musiałby jeszcze wrócić niezauważony do swojego pokoju... sama rozumiesz, że o wiele bardziej logiczne... - westchnęła po raz kolejny i zmieniła temat. - Masz te buty przy sobie? Może będę mogła jakoś to sprawdzić... - po raz kolejny urwała, jakby coś ją zastanawiało. - Jedynym możliwym przejściem, którego można byłoby użyć i przy tym nie zginąć, jest Most Połowiczny, ale... - parsknęła nerwowo. - To mało prawdopodobne, przejście jest bardzo dobrze ukryte... zresztą, musiałby to zrobić pod samą wieżą Dyrektora... Nie, Crystal. Wydaje mi się, że to niemożliwe.

Złożyła ręce na biurku przed sobą i odwróciła wzrok, po raz kolejny wbijając go w cienką wieżę, jarzącą się srebrzyście w pełnym słońcu.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sophie

Dziewczyna przywykła raczej do nieco chłodniejszych klimatów. Tym samym promienie słońca, które tak oświetlały to niesamowite miejsce i przy okazji grzały tak mocno jej ciało były dla niej czymś wręcz niespotykanym. Nie mogła zaprzeczyć, że było to naprawdę przyjemne, mimo, że pochodziła z zimnych krain. Zastanawiała się trochę nad tym czy to może w jakiś sposób zaszkodzić jej cerze. Widząc jednak uśmiech Constantine odwzajemniła go. Wyraz twarzy księżniczki nie był dla niej niczym dziwnym. Widziała to wiele razy jeszcze swojej krainie. A Constantine nie była dziewczyną, która miała powód by ukrywać swoje samozadowolenie. W końcu była ładna i trafiła do Akademii, miejsca, które było marzeniem dla wielu zawszan. Tylko niektórzy nie potrafili się tym cieszyć. Rzuciła ukradkowe spojrzenie na swoje współlokatorki. Wszystko wskazywało, że utknęła z nimi na dobre. Dlaczego wieszcz chciał by z nimi mieszkała? Nadal tego nie rozumiała.

 

Wtedy też dotarły do niej słowa nauczycielki, która opowiadała o komunikacji ze zwierzętami. Gdy nauczycielka zaczęła wspominać o tym, że księżniczki nie umieją bronić się same, Sophie lekko się zamyśliła. Mimo to szybko stwierdziła, że niestety miała całkowitą racje. A na pewno tak było w jej przypadku. Nie potrafiła się bić ani używać magii, zawsze przecież dorastała za murami bezpiecznego zamku. Kiedyś Alan chciał ją uczyć trochę samoobrony, ale ona to zignorowała, uważając, że to prymitywne i niepotrzebne skoro chroni ich straż. Ironicznie tak samo myślała, że schowa się za plecami kuzyna podczas pobytu w Akademii, ale ten całą swoją uwagę poświęcał Czytelniczce. Została więc zupełnie sama. Ale czy na pewno? Powrócił jej obraz Edwarda i poczuła się naprawdę przyjemnie, ale przecież nie mogła tego od niego wymagać, ledwo się przecież znali. Wydawał się ją naprawdę rozumieć, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła po prostu by od tak go prosić o pomoc, nawet gdyby była jej konieczna. Kiedyś by za pewne nie miała z tym problemu, jednak Edward wydawał się inny niż wszyscy chłopcy, których w życiu poznała.

 

Może gdyby potrafiła, chociaż porozumiewać się ze zwierzętami, to by nie była jak ostatnia kula u nogi, która nie potrafi sobie poradzić w kryzysowych sytuacjach. Jej słowik nauczył ją trochę ich śpiewu i udało jej się nawet kilka z nich do siebie tym śpiewem przyciągnąć, ale nie była pewna czy to byłoby w jakimkolwiek stopniu jej pomocne. Sophie nie mogła również oderwać wzroku od nauczycielki i jej niesamowitych teraz dzięki magii Dyrektora tak dużych skrzydeł, nawet, gdy była zamyślona spoglądała ukradkiem na nią, więc nie miała problemu również słuchać tego co mówi. Kiedy wspomniała o rybkach życzeń, dziewczyna otworzyła zdumiona oczy, widząc kolorowe niczym tęcza rybki. Wiele o nich słyszała, lecz nigdy ich jeszcze nie widziała. Zawsze wiedziała czego pragnie jej serce i gdzie błądzą jej myśli i była pewna, że to jej właśnie pokażą gdy je spotka. Teraz gdy w końcu doszło do chwili, gdy je w końcu widzi... nie była już taka pewna czy to właśnie tamtego nadal tak bardzo pragnęło jej serce.

 

Alan

Zauważyłem krzywe spojrzenia innych książąt skierowane w moim kierunku. Wiedziałem oczywiście jaki był ku temu powód. Jako następca tronu powinienem być teraz w ich towarzystwie. Tymczasem ja wolałem towarzystwo zwykłych zawszan, pospólstwa, tym samym pokazywałem, że w moim uznaniu są po prostu od nich gorsi. Co było wręcz karygodne. Nie było to moim zamiarem, ale nie miałem zamiaru rezygnować z towarzystwa Aidana oraz Hectora tylko dlatego, że dzieliły nas statusy i tytuły. Naprawdę ich polubiłem. Równie szybko wszystko zostało przerwane, gdy pojawił się profesor. Zmarszczyłem jednocześnie lekko brwi nadal nie widząc Edwarda. Gdzie on zniknął z Sophie? No właśnie, Sophie... nadal nie wiedziałem jak mogę ją przekonać, ale musiałem to zrobić, to było zbyt ważne dla Elisabeth. Znów poczułem się lekko zakłopotany gdy o niej pomyślałem.

 

Gdy profesor otworzył usta byłem już pewny, że jest zupełnie inny niż Henryk, który tyle lat mnie uczył walki mieczem. Wyglądał na kogoś z kim lepiej było nie igrać, zwłaszcza, gdy powiedział, że jest swoistym weteranem, zaznaczając przy tym, że najdłużej uczy w Akademii. Właśnie wtedy pojawił się w końcu spóźniony Edward, który raczej nie zrobił tym dobrego wrażenia. Zupełnie jak my poprzednio. Bardzo chciałem go spytać co z Sophie i czy dotarła już na lekcje, jednak teraz musiałem skupić się na lekcji. Mimo całej swojej powagi, nauczyciel wydawał się sprawiedliwy i rozsądny. Zwłaszcza w kwestii oceniania. Spojrzałem na Hectora, który przyznał otwarcie, że zajął ostatnie miejsce i Ambrosiusa który chował się za dumą i nie miał zamiaru tego zrobić. Byłem pewny, że kiedyś pożałuje tej pyszałkowatości. Musiałem teraz pomyśleć jak mógłbym pomóc Hectorowi i Aidanowi w tych lekcjach. Rozmyślałem nad tym cały czas idąc za profesorem.

 

Crystal

Gdy dziekan Dovey spytała o buty, które znalazła Crystal i czy ma je przy sobie, kobieta tylko zmrużyła oczy i w odpowiedzi wystawiła dłoń przed siebie. Jej dłoń zaczęły otaczać liczne czarne krucze pióra, które chwilę krążyły wokół jej dłoni by zaraz całkowicie zniknąć, a w ich miejscu pojawiła się para wcześniej wspomnianych butów. Oczywiście Crystal nie mogła zaprzeczyć, że podejrzenia Dziekan Dobra miały sens, ale nie bez powodu tak długo zwlekała z przybyciem tutaj. Musiała najpierw się upewnić co do swojej racji, a teraz była już niemal całkowicie przekonana, że w nocy mieli tajemniczego gościa.

 

- Nie wiem jak do tego doszło, Klaryso i kto to był, jednak jestem niemal pewna, że ktoś w jakiś sposób zdołał się włamać - powiedziała z niezwykłą powagą, pokazując przy tym bliżej buty. - Ta Czytelniczka, którą sprowadził Dyrektor jest ledwo żywa, nawet nie je. A możesz mi wierzyć moje diagnozy się zawsze sprawdzają. Sama jest zbyt słaba i strachliwa by próbować uciec, ktoś jej pomógł - ciężko westchnęła. - Twoje słowa są oczywiście również logiczne, Klaryso, ale ja po swojej lekcji jestem pewna, że żaden z moich uczniów jej nie pomagał. Gdyby nie zasady Akademii, to co niektórzy już by ją chyba rozszarpali. Ja ci powiedziałam co się dzieje, wybór należy do ciebie. Sama uznasz czy zainterweniujesz i spróbujesz temu jakoś zaradzić dla dobra nas obu, czy uznasz, że nie ma zagrożenia, a ja się ostatecznie mylę. Wiesz jednakże równie dobrze jak ja, że Dyrektor nie będzie zachwycony żadną z nas, gdy twój uczeń zginie mimo moich ostrzeżeń i to na moim terenie. Ja ze swojej strony zapewniam, że dziś w mej Akademii nocą postawię dodatkową straż w postaci moich ptaków, jeśli tylko wykryje intruza sprowadzę go do ciebie i sama uznasz jaka kara powinna zostać wymierzona - Właśnie wtedy jej twarz zrobiła się bardziej ponura niż do tej pory. - Mimo to nie mogę cię zapewnić, że któryś z moich uczniów lub gargulców pierwszy nie zobaczy intruza, a ja nie zdążę zareagować. Dlatego potrzebna mi twoja pomoc, spróbuj się choćby dowiedzieć kto to jest i nie bagatelizuj moich ostrzeżeń, nawet jeśli wydają się nieprawdopodobne, bo obie możemy źle na tym skończyć - Teraz po raz pierwszy na twarzy Crystal pojawiła się powaga, która wskazywała, że naprawdę wierzy w swoje słowa.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Po krótkim, złośliwym podekscytowaniu, jakie wybuchło w klasie po przyznaniu kary Savie, większość uczniów po raz kolejny zapadła w uśpienie, kładąc głowy na ławkach lub opierając się wygodniej o krzesła i spod zmrużonych powiek obserwując nieliczne promienie bladego słońca, przedzierające się przez zakurzone szyby. Usłyszeli odległy grzmot, a potem szum obijających się o mury ciężkich kropel deszczu. Najwidoczniej chmury burzowe nad zamkiem nie były jedynie ozdobą. Nigdziarze nie musieli nawet wyglądać za okno, by domyślić się, że nad Akademią Dobra na pewno nadal świeci słońce. Klasa jeszcze bardziej pociemniała, sprawiając, że świece z żyrandola zaczęły rzucać na ściany niepokojące, drżące cienie. Profesor Sader wydawał się tego jednak nie zauważać. Uśmiech nie znikał z jego twarzy, kiedy przysiadł powoli na biurku, przechodząc do wykładu o początkach Puszczy.

Cóż, w sumie to naprawdę nie może tego widzieć - pomyślała Adelia, kładąc brodę na ramionach i zastanawiając się, czy niewidomi zauważają chociaż zmiany w natężeniu światła. Była prawie pewna, że któryś z gawaldońskich nauczycieli coś o tym kiedyś mówił, ale w tej chwili wspomnienia z życia w rodzinnym miasteczku wydawały się być tak odległe, że prawie nie jej własne. Krótka, nieprzyjemna myśl, która sprawiła, że po plecach dziewczyny przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

Miarowy szum deszczu za oknami i pogłębiający się półmrok sprawił, że większość uczniów naprawdę przysnęło na ławkach lub przynajmniej przestało rozumieć co profesor tak właściwie opowiadał. Choć Adelia także ułożyła się wygodniej, tak, że tylko jednym okiem mogła dostrzec nauczyciela (drugie przysłoniły jej ramiona w których ułożyła głowę), to wcale nie przestała go słuchać i zdecydowanie nie zamierzała zasypiać. Być może wciąż nie czuła się tu na tyle pewnie, a może po prostu naprawdę interesowało ją to, czego może się dowiedzieć. Zdecydowanie nie chciała również przegapić szansy na to, by po lekcji zatrzymać profesora Sadera na krótką rozmowę. Wsłuchała się więc w ten kojący, spokojny głos, wbijając spojrzenie w białego łabędzia, przyczepionego do kamizelki mężczyzny.

 

Także Elvira nie dała się pokonać ogólnemu uśpieniu. Wyciągnęła z torby kawałek pergaminu i coś do pisania, na wypadek, gdyby profesor powiedział coś wartego zanotowania, a potem podparła brodę na ręce, obserwując go z oczekiwaniem. W przeciwieństwie do wielu innych uczniów, w ogóle nie wyglądała na senną, więc biorąc pod uwagę warunki, musiała mieć nad sobą całkiem niezłą kontrolę. Siedząca obok niej Walburga zmrużyła oczy i skrzyżowała ramiona, duma nie pozwalała jej rozpłaszczyć się na ławce, ale Elvira szybko zauważyła, że czerwone oczy jej współlokatorki były nieprzytomne i otępiałe. Hadrion oparł czoło na dłoniach, żeby ukryć twarz, a Navin drgnął lekko, kiedy policzek zsunął mu się z obślinionej dłoni. Wystarczyło rozejrzeć się po klasie, by dostrzec, że poza Raverem, Judith, Elvirą i Eudonem mało kto przykładał wagę do tych zajęć. Ewentualnie byli jeszcze ci uczniowie, którzy potrafili się otrząsnąć i ze znudzeniem wpatrywali się w Sadera, jak choćby Alisa, Bathilda, Vin, czy Gilbert, ale ciężko było stwierdzić, czy naprawdę interesują ich jego słowa.

 

Profesor Sader był tym jednak niewzruszony. Na ustach Elviry pojawił się drobny uśmieszek, kiedy wyobraziła sobie, co się tu będzie działo, kiedy przyjdzie pora na pierwszy egzamin.

- ... ale teraz przechodzimy już do trzech wersji jednej legendy, o czym wcześniej nieco wam już wspomniałem. Pierwsza z nich, najbardziej wiarygodna i najczęściej stosowana, uchodzi także za oficjalną w prawie wszystkich krainach zawszan - Elvira obróciła się lekko, żeby spojrzeć, na siedzącą za nią Savę. Dziewczyna o zielonych włosach położyła głowę na ławce i najwyraźniej nie docierało do niej ani jedno słowo nauczyciela. Blondynka przewróciła w milczeniu oczami i odwróciła się z powrotem. - Mówi ona, że Baśniarz istniał w naszym świecie od samych jego początków i już wtedy swoimi historiami podtrzymywał równowagę, a przy tym nasze istnienie. Kiedy wiele wieków temu nasi przodkowie odkryli tę domniemaną prawdę, rozpoczęły się długotrwałe wojny na temat tego, w czyje ręce ma on trafić. Trzech potężnych wieszczów, chcąc zakończyć ten spór, zdobyło go i ukryło w srebrzystej wieży, która stała się z nim permanentnie związana. Przed śmiercią wyznaczyli oni także potężną, ale neutralną jednostkę, która miała bezstronnie sprawować nad nim pieczę. Jak się pewnie domyślacie, stała się ona potem pierwszym Dyrektorem Akademii Dobra i Zła - uśmiech na jego ustach nieco się pogłębił. Elvira sięgnęła machinalnie po pióro i pochyłym pismem zapisała na pergaminie niewielką cyfrę jeden, a przy niej skróconą wersję tego, co powiedział Sader. - Elviro - blondynka uniosła wzrok znad swojej prawie skończonej notatki, zaskoczona tym, że profesor się do niej zwrócił. - Czy to właśnie tę wersję legendy usłyszałaś jako dziecko?

 

Niektórzy zamrugali powoli, wybudzając się z letargu na to nagłe przerwanie monotonnego wykładu. Adelia podniosła lekko głowę, ale nie obejrzała się, żeby spojrzeć na pozostałych uczniów.

- W Nottingham usłyszałam dwie wersje - odpowiedziała szczerze Elvira, marszcząc łagodnie brwi i nieświadomie postukując piórem o ławkę - W szkole i na głównym rynku mówiono co innego, ale matka w domu przytoczyła mi tę, o której pan wspomniał. Zawsze uważałam ją za logiczniejszą - dodała trochę nieprzyjemnym tonem, choć trudno było się domyśleć, jaki jest tego powód.

Oczy profesora, choć ślepe, wydały się nagle lśnić dziwną satysfakcją, choć równie dobrze mogłoby to być też wrażenie, jakie dawało rzucane przez świece migotliwe światło. Nie skomentował tego, co powiedziała dziewczyna, zamiast tego wracając do wcześniej przerwanego wykładu.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas i Christian

Lekcja profesora Sadera i towarzyszący temu wykład z pewnością były naprawdę sporym problemem, ale bardziej dla Christiana niż jego sąsiada z ławki. To było dosyć dziwne, gdy wszyscy już właściwie się wyłączali lub zasypiali, Thomas siedział niczym pomnik i jedyne co robił to tylko mrugał co jakiś czas. Christian, choć na początku natomiast walczył ze snem równie szybko się tym znudził i pozwolił oddać się jego objęciom. W końcu nie miał zamiaru dawać się katować w ten sposób. To nie on miał pisać referat by tego słuchać, a ta zielonowłosa kretynka, więc to nie jego problem.

 

Jego sen był naprawdę przyjemny. Zakończył Akademię z wyróżnieniem udowadniając wszystkim, że jest największym czarnym charakterem w historii, z którym nawet Dyrektor musiał się liczyć. Thomas został jego sługusem, który codziennie służył mu jako jego podnóżek. Elvira została jego żałosnym kotem, którego na noc zamykał w worku i z rozkoszą patrzył jak próbuje się wydostać. Wszyscy musieli uznać jego wielkość. Nawet zawszanie słysząc jego imię drżeli ze strachu. Osiągając to wszystko zostało już tylko jedno. Trzeba było obalić Dyrektora i zabrać Baśniarza tak by pisał zakończenia, które mu się podobają. Można było spostrzec, że sen nigdziarza jest dla niego przyjemny choćby po uśmiechu na jego twarzy.

 

Thomas wiedział, że ma pewne cechy, które pozwalają mu choćby uporać się upiorem, którego trzymał w kamieniu. Zawsze przeważała w nim determinacja i silna wola. Pomimo, że wykład był nudny, a sam nauczyciel prowadził go w taki sposób, którym mógłby leczyć bezsenność, Thomas starał się skupić. Informacje bywają użyteczne nawet nie wiesz kiedy będą ci potrzebne, dlatego ze wszystkich sił starał się skupić na wykładzie, choć nie było to łatwe. Nie miał na pewno zamiaru sobie robić wrogów w nauczycielach, nie bardzo uśmiechało mu się życie jako chomik. Gdy jednak profesor zaczął mówić o legendzie Baśniarza zmrużył lekko oczy. Miał jakby wrażenie, że gdzieś to słyszał, ale było to  bardzo dawno temu tylko nie miał pojęcia gdzie i od kogo. Dopiero kiedy nauczyciel skierował słowa w kierunku Elviry znów poczuł się ponownie dziwnie słysząc jej imię. Skierował na nią spojrzenie swoich błękitnych oczu, ale równie szybko obrócił wzrok na nauczyciela. Co się z nim działo? Nadal nie potrafił tego zrozumieć.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra, dziewczęta

Teraz już wszystkie księżniczki zgromadziły się na brzegu krystalicznego jeziora, żeby móc obserwować tłoczące się pod taflą wody rybki. Z każdą chwilą było ich coraz więcej, jakby wyczuwały, że są potrzebne. Lisie zaczynało dwoić się w oczach od setek, może nawet tysięcy malutkich, drgających stworzonek, które, była tego prawie pewna, co parę sekund delikatnie zmieniały swoje zabarwienie. Stephanie nie wydawała się nimi tak zafascynowana, jak ruda współlokatorka, czy chociażby inne księżniczki. Stała z założonymi rękami i łypała na nie z niepewnością, jakby wcale nie miała ochoty mieć z nimi do czynienia. Lisa zauważyła to kątem oka, ale nie skomentowała. Najwyraźniej Stephanie wcale nie chciała, by rybki pokazały wszystkim uczennicom pragnienia jej serca lub w ogóle nie wiedziała, co tak właściwie może nimi być. Fawn pochyliła się lekko, sprawiając, że jej na wpół przeźroczyste skrzydła wydały się być jeszcze większe i piękniejsze. Szczupłą, opaloną dłonią sięgnęła do wody, a rybki natychmiast stłoczyły się wokół jej palców, delikatnie je muskając. Poza tym nie stało się jednak nic specjalnego. Lisa rozejrzała się, oczekując, że w powietrzu obok Fawn pojawi się jakiś obraz, być może trochę podobny do numerów, jakie materializowały się nad ich głowami przy ocenianiu, ale niebo wciąż było czyste, wiał lekki wiaterek, a wróżka zdążyła już wyjąć rękę z wody.

- To która chciałaby spróbować pierwsza? - zapytała nauczycielka z nieskrywaną ekscytacją, robiąc kilka kroków do tyłu i siadając na tym samym płaskim kamieniu, co wcześniej. - Pamiętajcie: najważniejsze jest to, żebyście potrafiły uporządkować myśli i otworzyć swoje serce, aby Rybki Życzeń miały szansę ujrzeć wasze pragnienie. Zanim nadejdzie wasza kolej, zastanówcie się nad tym, co jest dla was najważniejsze.

 

Lisa zamrugała i wbiła spojrzenie w kłębiącą się w jeziorze ławicę. Co jest dla niej najważniejsze? Pomyślała o swoim braciszku Nathanie, o rodzicach, babci, rodzinie, Adelii, szkole... o powrocie do domu, do Gawaldonu. Cóż, nie było to zbyt trudne. Jeszcze raz skupiła się na rybkach. W jaki sposób niby miałyby coś takiego pokazać? Po kilku chwilach ciszy, przerywanej jedynie szumem kwiatowych krzewów i ćwierkaniem ptaków, Fawn ponowiła swoje wcześniejsze pytanie. Nikogo nie zdziwiło to, że natychmiast zgłosiła się Vivienne, wydając się być bardzo pewną siebie. Wróżka pokiwała zachęcająco głową, a księżniczka, której jasne włosy w takim słońcu biły niemalże oślepiającym blaskiem, zbliżyła się do jeziora, elegancko przy nim kucając. Z gracją godną wodnej nimfy przymknęła powieki i wyciągnęła szczupłą dłoń, muskając palcami taflę wody. Drgnęła lekko, kiedy rybki otoczyły jej palce, ale chwilę później uśmiechnęła się z rozmarzeniem, jakby myślała o czymś niezwykle przyjemnym. Potem wydarzyło się coś, co sprawiło, że Lisa gwałtownie wciągnęła powietrze. Zresztą nie tylko ona, w tłumie zawszanek rozległo się wiele westchnień zachwytu.

W powietrzu nie pojawił się żaden obraz. To rybki zaczęły się w niego układać, zmieniając swoje barwy tak, żeby móc go dobrze odwzorować. Nawet Stephanie i Lisa nie mogły oderwać od tego wzroku i zaprzeczyć, że jest to coś naprawdę zjawiskowego i pięknego. Vivienne powoli rozchyliła powieki i oczarowana obserwowała, jak pod jej dłonią tworzy się obraz jej samej w objęciach księcia Abraxasa. Obydwoje ubranie byli w bogate stroje ślubne i mieli na głowach korony. Prześliczna księżniczka zamrugała szybko, jakby próbując ukryć łzy wzruszenia, jeszcze przez chwilę wpatrywała się w tę wizję, a potem ostrożnie wyjęła rękę z wody, sprawiając, że rybki zmieniły barwy na losowe i po raz kolejny stłoczyły się w chaotyczną ławicę.

 

Kiedy Fawn zaczęła pełnym radości głosem pochwalać opanowanie i piękne marzenie Vivienne, którą już otoczyły inne podekscytowane dziewczęta, Stephanie nachyliła się do Lisy i szepnęła:

- O ile się zakładamy, że co druga tu będzie widzieć siebie z księciem i w koronie?
- Mam ze sobą całe, wielkie nic, więc chyba o honor - odpowiedziała Lisa z niewielkim uśmiechem na ustach. - Chociaż to i tak byłoby głupie, bo się z tobą zgadzam.

Szybko okazało się, że ich przypuszczenia nie odbiegały daleko od prawdy. Po Vivienne do jeziora zbliżyła się Lucinda, którą współlokatorka musiała do tego łagodnie zachęcić. Księżniczka o ustach pomalowanych w idealne serduszko również przymknęła oczy, ale wyglądała na nieco bardziej spiętą, niż jej poprzedniczka. Jej obraz również pojawił się dość szybko i był niezwykle podobny do obrazu Vivienne. Lucinda ułożona z rybek miała na głowie diadem i towarzyszył jej jakiś przystojny książę, którego nie dało się zidentyfikować. Jego twarz była nieznacznie zamazana, zupełnie jakby dziewczyna sama jeszcze nie wybrała, który książę podoba jej się najbardziej. Jelonka kiwała głową z zadowoleniem, jakby właśnie tego się spodziewała i nie uważała tego za coś płytkiego. Najwyraźniej właśnie takie dziewczyny jak Vivienne i Lucinda nadawały się do Akademii idealnie. Jako trzecia do rybek dopchała się Emeralda. Nie wahała się z włożeniem ręki do wody, a kiedy drżące rybki otoczyły jej palce, nie zamknęła oczu, wpatrując się w nie z wyraźnym oczekiwaniem w morskozielonych oczach. Lisa prawie prychnęła, kiedy zauważyła, że to po raz kolejny korona i książę. No naprawdę, czy żadna z tych księżniczek nie miała jakichś bardziej wzniosłych ambicji? Różnica w obrazie Emeraldy była taka, że dziewczyna nie była na nim ubrana w suknię ślubną, tylko w szatę królewską, a chłopak stojący obok niej bez wątpienia był księciem Edwardem. Dziewczyna o długich blond lokach uśmiechnęła się dobrodusznie, słuchając pochwały Fawn i powoli, z ociąganiem, wyciągnęła dłoń z wody. Na wróżce najwyraźniej robiło wrażenie to, jak szybko dziewczęta były w stanie przekazać rybkom swoje pragnienia i jak pewne ich były. 

 

Następną i ostatnią dziewczyną, która podjęła się zadania z własnej woli, była Nerysa. Pogodna księżniczka mrugnęła do Jelonki, kiedy koło niej przechodziła, a potem bez skrępowania uklękła na kremowych kamyczkach. Wróżka pokręciła z rozbawieniem głową, kiedy Nerysa zamiast po prostu poczekać, aż rybki zgromadzą się wokół jej dłoni, zaczęła je delikatnie głaskać, niczym jakieś domowe zwierzątka. Minęła chwila nim rybki miały możliwość odczytać jej największe pragnienie serca, gdy jednak to zrobiły, prawie wszystkie zawszanki westchnęły z zachwytem i zaczęły wychylać głowy, żeby lepiej przyjrzeć się temu obrazowi. Nawet Lisa musiała przyznać, że chyba nigdy w życiu nie widziała czegoś tak pięknego, no ale przynajmniej nie był to po raz kolejny jakiś książę. Sama Nerysa westchnęła i przygryzła wargę z tęsknotą, obserwując samą siebie jako przepiękną syrenę z fioletowo-różowym ogonem, siedzącą na kamieniu w jakiejś malowniczej zatoce. Wyraźnie nie miała ochoty wyciągać ręki z wody, ale kiedy za plecami usłyszała cichutkie chrząknięcie Jelonki, zmarszczyła smutno brwi i podniosła się z kolan. 

- Nerisa, nie miałam żadnych wątpliwości, że poradzisz sobie z tym zadaniem doskonale - powiedziała nauczycielka miłym głosem, co chyba nieco poprawiło Nerysie humor. 

Po tym jak księżniczka z Nibylandii wróciła, żeby stanąć pomiędzy Monicą i Magdą, żadna kolejna dziewczyna nie zbliżyła się już do jeziora. Niektóre wpatrywały się w nie z lekkim niepokojem, inne z zastanowieniem. Wróżka próbowała je zachęcić, mówiąc, że nie ma czego się obawiać, ale ostatecznie sama musiała wybrać kolejną uczennicę. Przez kilka sekund przesuwała spojrzeniem od Constantine do Sophie, ale ostatecznie zdecydowała się wybrać tą drugą.

- Chodź, spróbuj teraz ty - przywołała do siebie łagodnie ciemnowłosą księżniczkę - Masz na imię Sophie, prawda? - zapytała, żeby się upewnić.

 

Akademia Dobra, chłopcy
Gdy wyszli za profesorem Fence'em na odgrodzoną żywopłotem polankę za Akademią, ich twarze owiał przyjemny powiew, a nozdrza wypełnił świeży zapach dobiegający od strony Błękitnego Lasu. Wszyscy chłopcy rozglądali się z zainteresowaniem, zauważając nie tylko tarcze i kukły do ćwiczenia łucznictwa, ale również kilka prostokątów ubitej ziemi, na których najwyraźniej również uprawiało się szermierkę. Przy murach zamku, pod niewielkim zadaszeniem, znajdowały się kolejne stojaki z bronią, aczkolwiek było ich o wiele mniej niż w środku. Niedaleko Alana Abraxas szturchnął lekko Edwarda, wskazując mu głową na wspaniały, zdobiony łuk, wyraźnie nie przeznaczony dla amatorów. Edward przez chwilę lustrował go spojrzeniem, a potem wzruszył ramieniem.
- I tak wolę swój własny - odpowiedział szeptem.
Zanim chłopcy mogliby się rozpierzchnąć, żeby podziwiać włócznie, miecze i kopie, profesor po raz kolejny przywołał ich do porządku. Chociaż jasne światło słoneczne uwydatniło zmarszczki i siwe pasma, wydawał się być nawet bardziej dziarski niż chwilę wcześniej. Obserwował uważnie jak formują prosty rząd, a potem uśmiechnął się, jakby z oczekiwaniem.
- Uczniowie z reguły wolą, kiedy pierwsze zajęcia odbywają się na świeżym powietrzu - zaczął tonem, który sugerował, że dokładnie wie o czym mówi. - Trochę niefortunnie, nasze lekcje wypadają na tym planie w południe - spojrzał przelotnie na słońce. - Księżniczki mają w ogrodzie bryzy i mgiełki orzeźwiające... - jego głos stał się nagle trochę bardziej surowy - ... ale wy jesteście mężczyznami i będziecie sobie radzić bez tego. No cóż, to zobaczymy co nam się w tym roku trafiło - zatarł ręce, a potem szybko zaczął wydawać polecenia - Ci, którzy potrafią walczyć, mieli osobiste treningi i nauczycieli, na lewo - wskazał ręką, gdzie mają się ustawić. - Ci, którzy nie doświadczyli treningów i nauczycieli, ale z jakiegoś powodu mieli już do czynienia z bronią, zostają na środku. Na prawo idą ci, którzy są w tym temacie kompletnie zieloni.

 

Większość prawdziwych książąt, czyli Abraxas, Ambrosius, Edward, Eryk i Julian, przeszli na lewą stronę, uśmiechając się do siebie porozumiewawczo. Kato, Aidan, Hector z nieco zakłopotanymi minami wystąpili z grupy i przeszli na prawo. Na środku zostali tylko Odion, Damien i Leon. Profesor Fence zagwizdał, zauważając ilość doświadczonych w walkach chłopców.

- Ładnie, ładnie... nie spodziewałbym się, chociaż Dovey już mi mówiła, że ten rocznik został opanowany przez królewskich synów. Dobra, w takim razie... 

Kiedy profesor tłumaczył im pobieżnie na czym będą polegać te lekcje, Leon spojrzał sceptycznie na Damiena, marszcząc lekko brwi.

- Przecież ty jesteś dziedzicem na Wzgórzach Banialuki... - szepnął ostrożnie.

Damien westchnął i spojrzał przelotnie na swoje buty.

- Nigdy nie lubiłem walczyć - odpowiedział krótko i na tym temat się zakończył, ponieważ profesor zaczął przydzielać ich w pary.

Najpierw zrobił to wśród doświadczonych książąt, ponieważ tam było to najbardziej potrzebne. Przydzielił Alana do Edwarda, Abraxasa do Juliana i Ambrosiusa do Eryka. W pozostałych dwóch grupach okazało się to już nieco trudniejsze, ponieważ w każdej było po trzech chłopców.

- Zrobimy tak, że każdy z was wykona pokazowy pojedynek dwa razy. To nawet i lepiej, bo akurat wam będę musiał się dokładniej przyjrzeć - zawyrokował profesor, a uczniowie kiwnęli głowami. - Dobra, każdy idzie teraz do stojaków i wybierze sobie taki miecz, z którym będzie się czuł najbardziej komfortowo. Wybór jest wystarczający dla wszystkich. Proszę was akurat o miecze, dlatego, że z nimi najłatwiej jest wyłapać szczegóły o waszych umiejętnościach - dodał, zauważając nieco ponury wyraz twarzy Edwarda. - Tylko jednoręczne! Ewentualnie półtoraręczne! - krzyknął za nimi, kiedy zbliżyli się już do stojaków. - Bardziej doświadczeni koledzy niech pomogą na razie pozostałym. Za jakiś czas zrobimy sobie całą lekcję o rodzajach mieczy i ich przeznaczeniu.

 

W czasie trwania zajęć w gabinecie dziekan Dovey wciąż trwała istotna rozmowa. Klarysa sięgnęła powoli po buty, które podała jej Crystal, przyglądając się im z uwagą. Nie była jednak w stanie wyłapać żadnego szczegółu, który mógłby podpowiedzieć jej do kogo mogły należeć, więc odłożyła je na biurko.

- Tak, Crystal, to co mówisz brzmi logicznie - powiedziała, wzdychając. Ostatecznie prawdą było, że nigdziarze bardzo rzadko sobie nawzajem pomagali, a już tym bardziej, jeśli w grę wchodziła Czytelniczka - Choć mogło być też tak, że chcieli z niej okrutnie zażartować, obiecując pomoc w ucieczkę - dodała niezbyt pewnie, jakby wciąż ciężko było jej w to wszystko uwierzyć. Po raz kolejny wstała i zaczęła przechadzać się po gabinecie. - Na pewno nie zamierzam tego bagatelizować, również zadbam o dodatkową ochronę, ale... - przystanęła przy oknie, obserwując więżę Dyrektora i majaczącą za nią, spowitą mgłą Akademię Zła. - ... nie uważasz, że jest to sprawa o której powinnyśmy go poinformować? - nadal nie odrywała wzroku od wieży. - Choć bardzo możliwe, że już o tym wie... - zacisnęła usta. - Dyrektor Akademii zawsze przecież wie o wszystkim, co dzieje się na terenie szkoły... - odwróciła się nagle. - Może jeśli napiszemy do niego obie, to nam odpowie? Przecież kilka razy już tak było - wyrzuciła z siebie słowa, które najwyraźniej chodziły jej po głowie od samego początku.

Sama wielokrotnie zastanawiała się, czy nie napisać do niego w tej sprawie, ale powstrzymywała ją świadomość tego, że najprawdopodobniej i tak nie uzyskałaby odpowiedzi. Czytelniczki w tym roku istotnie były dziwne. Obydwie wydawały się wyjątkowo nie pasować do Akademii, do tego każda z nich wywołała już jakiś zamęt, chociaż nie minął tak naprawdę nawet jeden pełny dzień zajęć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sophie

Dziewczyna wpatrywała się w rybki z wyraźnym zainteresowaniem. Ich kolory na swój sposób pobudzały jej artystyczną duszę, dając przy tym wręcz fale natchnienia. Jednak to nie było tylko to. Gdy nauczycielka zaczęła mówić o możliwościach uroczych stworzonek, Sophie już  była co do nich pewna. Wiele o nich słyszała jeszcze, gdy uczyła się w swojej krainie, a teraz mogła je zobaczyć i w końcu dowiedzieć się czego tak naprawdę pragnie. Edward powiedział jej dzisiaj, że nie mogłaby by być dziedzicem tronu, bo jest za delikatna. Czy mógł mieć racje i naprawdę jej kuzyn mógł bardziej pasować do tej roli? Ponadto, dlaczego tak bardzo myślała nad jego słowami? Przyjaźń buduje się latami, to nie jest od tak, sama o tym dobrze wiedziała. W końcu w pałacu wiele dwórek uważało się za jej przyjaciółki, podczas gdy tak naprawdę były co najwyżej koleżankami, które nigdy nie poznały prawdziwej jej i zupełnie jej nie rozumiały. Dlaczego więc słowa chłopaka, którego znała dwa dni tak ją ruszyły? Bo ten jeden chłopak zdawał się znać prawdziwą ją, a nie taką, jaką pokazywała innym.

 

Wyszła ze swych głębokich zamyśleń i odwróciła wzrok od rybek, patrząc teraz na Vivienne, która znów była pierwsza. Spoglądała na nią cały czas, nawet gdy ta zamoczyła palce w jeziorze, ale chwilę po tym skierowała wzrok na rybki, które układały się w niesamowity obraz, tak piękny, że i ona potrafiła go docenić. Poczuła niezwykłe wzruszenie i sama lekko westchnęła, widząc ślub księżniczki z jej wymarzonym księciem. Ich uczucie musiało być naprawdę głębokie. Zaraz potem przyszła Lucinda i jej rybki również pokazały wspólny obraz z jakimś księciem, ale dziewczyna najwyraźniej jeszcze nie wiedziała kogo pragnie jej serce, bo książę na obrazie nie był wyrazisty. Pomimo, że wyglądało to pięknie, Sophie nie mogłaby powiedzieć, że wyglądał lepiej niż obraz Vivienne.

Pierwsza księżniczka naprawdę wysoko podniosła poprzeczkę. Gdy jednak Sophie zobaczyła kto teraz idzie w kierunku rybek, zmarszczyła wściekle brwi. Nadal nie zapomniała jak Emeralda zachwiała w niej pewność siebie i niemal doprowadziła do tego, że zrobiła z siebie idiotkę choćby przed Edwardem. Ponownie poczuła się dziwnie. Dlaczego tak się poczuła na myśl, że mogła się przed nim ośmieszyć? Nie rozumiała tego. W chwili, gdy zobaczyła obraz jaki pojawił się w jeziorze, poczuła delikatne ukłucie w sercu. Teraz była już pewna, ta dziewczyna specjalnie to wszystko zrobiła, bo nie podobało jej się, że rozmawia z Edwardem. Mimo to książę był wolnym człowiekiem i sam mógł wybierać z kim rozmawia, a sama nie miała zamiaru go ignorować skoro bardzo lubiła jego towarzystwo. Gdy pojawiła się Nerysa, Sophie nawet nie potrafiła skupić się na tej zawszance. Nadal z jakiegoś powodu myślała nad obrazem, który rybki pokazały Emeraldzie. Zamyśliła się do tego stopnia, że w pierwszej chwili nawet nie spostrzegła, gdy nauczycielka do niej mówi. Gdy jednak zobaczyła na sobie jej spojrzenie i innych zawszanek, szybko doszła do siebie, a na jej twarzy zagościł pewny siebie uśmiech taki sam jak pierwszego dnia w Akademii.

 

- Zgadza się i bardzo chętnie - powiedziała pewnym siebie głosem, nadal się przy tym uśmiechając. Następnie powoli się podniosła ze swojego miejsca. Pewnym krokiem ruszyła ku jeziorze i spojrzała na rybki. To była właśnie ta chwila. Wszystko teraz pokaże, że nic się nie zmieniło, a ona jest taka jak zawsze. Przecież nie mogła przez tyle lat się mylić. Spojrzała jeszcze na swoją parasolkę i lekko zacisnęła na niej dłoń, jakby chciała aby ta dodała jej szczęścia zanim zacznie. Ostrożnie położyła ją obok siebie, a potem nachyliła się nad jeziorem dotykając go delikatnie dłonią. Rybki zaczęły kręcić się próbując obrać właściwy obraz. Najpierw wyglądało, że chciały przybrać obraz jakiegoś pałacu, ale równie szybko się rozproszyły, na co Sophie zmrużyła delikatnie oczy. Ponownie spróbowały i teraz zaczęły przybierać obraz jakiejś kobiety, ale nie zdołały go wyostrzyć, bo i ten równie szybko się rozsypał, na co Sophie otworzyła szeroko oczy, zupełnie już nic nie rozumiejąc. Rybki znów zaczęły tworzyć, ale tym razem obraz coraz bardziej się wyostrzał, aż stał się w końcu w pełni dokładny, nie tak jak dwa poprzednie, które się rozpadły. Sophie widząc co stworzyły dla niej rybki cała spłonęła rumieńcem, którego już nie zdołała powstrzymać i niemal się przewróciła na plecy. Nie było wątpliwości co przedstawia obraz, ale nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Przecież nigdy nie była zakochana. Czy teraz było inaczej? Nie potrafiła sobie odpowiedzieć. Na obrazie, który teraz pokazały rybki stała zarówno Sophie jak i Edward trzymający się za dłonie i spacerujący wspólnie po polanie wśród kwiatów, a za nimi ciągnął się majestatyczny las.

 

Alan

Powoli wyszedłem za resztą uczniów na polanę, pozwalając sobie chwilę wdychać niesamowity zapach dobiegający z wnętrza błękitnego lasu. Zaraz jednak skupiłem się na broni, którą mieliśmy się posługiwać jak i kukłach będących niedaleko. Oczywiście od razu można było spostrzec, że broń była stępiała i nie można nią było raczej zranić. No cóż, to raczej nie mogło dziwić. Miałem wrażenie jakbym wrócił do czasów dzieciństwa, gdy ćwiczyłem wspólnie z Henrykiem będąc jeszcze młokosem. Brakowało mi mojego prawdziwego miecza, te nie mogły nawet w niewielkiej części równać się z moją bronią.

 

Wtedy też dobiegł do mnie głos profesora i teraz na nim skupiłem swoją uwagę. Czyli będziemy dzieleni na grupy? Z jednej strony cieszyła mnie sprawiedliwość, z drugiej jednak... Nie bardzo podobało mi się towarzystwo innych książąt. Wolałem stać z Aidanem oraz Hectorem. Mimo to nie protestowałem i ruszyłem na lewo do swojej grupy, czekając na dalsze instrukcje profesora. Zauważyłem przy tym, że Damien mimo bycia rodowitym księciem stoi po środku. Domyślałem się od początku, że tak może być. Książę od początku wydawał się być bardziej błyskotliwy niż zapalony w boju. Nie uważałem jednocześnie by był w ten sposób gorszy niż reszta z nas. Szybko znów zwróciłem wzrok na profesora, gdy przydzielił mnie do pary z Edwardem.

Nie byłem pewny jak miałem na to zareagować, zwłaszcza gdy uświadamiałem sobie jak książę ostatnio trzymał się blisko Sophie. Ostatnio zacząłem nawet na niego inaczej patrzeć, widząc ile radości potrafi jej dać i jak się o nią troszczy. Powoli ruszyłem wybrać miecz, ale brak możliwości wyboru dwuręcznego mnie lekko ograniczał. Rzadko raczej posługiwałem się innymi ostrzami, nie bez powodu wybrałem sobie właśnie dwuręczny w domu. Nie mając innego wyjścia wybrałem długi miecz jednoręczny o cienkim ostrzu i pięknej błękitnej rękojeści. Lekko nim machnąłem by zobaczyć jak leży w dłoni i mówiąc szczerze nie było najgorzej. Spojrzałem w stronę Hectora i Aidana i powoli do nich ruszyłem. Gdy byłem blisko nich chwyciłem Hectora za ramię i uśmiechnąłem się do niego widząc co wybrał.

 

- To nie jest dobry wybór dla ciebie, możesz mi zaufać - powiedziałem spokojnie i sięgnąłem po długi miecz jednoręczny leżący niedaleko, a następnie mu go podałem. - Ten powinien bardziej do ciebie pasować i nie jest tak ciężki, a na dodatek powinien dawać ci pewien dystans w walce - zaraz potem podszedłem do Aidana.

- Ciekawy wybór, ale już ci mówiłem, łucznicy raczej nie lubią mieczy dwuręcznych i nie możemy ich używać jak zaznaczył wcześniej profesor - uśmiechnąłem się lekko i podałem mu krótki miecz jednoręczny. - Postaw na zwinność, Aidanie i spróbuj zmęczyć przeciwnika nim zaatakujesz – Chwilę później wróciłem na swoje miejsce, czekając po dalsze instrukcje nauczyciela. Na chwilę jeszcze spojrzałem na Edwarda, bardzo chciałem go spytać co z Sophie, ale nie byłem pewny czy to odpowiedni moment.

 

Crystal

Kobieta poczuła lekką ulgę, słysząc, że Klarysa Dovey nie zignorowała jej ostrzeżeń i też postara się pomóc. Zawszanie i tak byli często problematyczni, a jeszcze, gdy któryś zacznie biegać po jej Akademii... To już zdecydowanie zbyt wielki problem. Mimo wątpliwości Dziekan Dobra, Crystal nadal była pewna, że mieli intruza z tego zamku, nie było mowy o pomyłce. To nie mógł być zwykły żart. Zupełnie jej tu coś nie pasowało, ale nadal nie rozumiała jak ktoś zdołał się włamać do jej Akademii. Właśnie tutaj krył się najważniejszy element układanki. W momencie gdy Dziekan Dobra wspomniała o wspólnym napisaniu do Dyrektora, Crystal spojrzała to na nią, to na wieże za nią.

 

- To wydaje się dobry pomysł. Mnie nie chce słuchać gdy piszę mu o mojej Czytelniczce, a w mym uznaniu nie nadaje się ani na nigdzirkę ani nawet zawszankę. Musiało tu dojść do jakiejś kolosalnej pomyłki - powiedziała lekko zamyślona i znów spojrzała na kobietę. - Zgadzam się Klaryso, napiszmy do niego wspólnie list, być może wtedy mnie nie zignoruje, zawsze warto spróbować. Ufam ci także, że podejmiesz odpowiednie kroki w sprawie zabezpieczenia swojej Akademii by pozbyć się wszystkich niedomówień. Spotkamy się ponownie na lekcjach przetrwania. Teraz jednak powinnam już zniknąć. Dziękuje, że mnie wysłuchałaś. Do zobaczenia - mówiła spokojnie, chwilę później znikając z klasy Dziekan Dobra i zostawiając po sobie kilka kruczych piór, które były jedynym dowodem, że jeszcze chwilę temu tu była . Sama Crystal znów pojawiła się w swojej klasie, siadając przy tym za biurkiem i myśląc nad całą rozmową z Dziekan Dobra, zanim zabrała się za kolejny list, który prawdopodobnie znów był stratą czasu, ale mimo wszystko postanowiła spróbować propozycji Klarysy, nie mając i tak lepszego pomysłu, na tę chwilę.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

W miarę jak wykład profesora Sadera trwał, coraz więcej osób kładło głowy na ramionach i przymykało oczy. Szum deszczu stawał się z każdą chwilą intensywniejszy, krople zacinały wściekle w okna i wielu uczniów zaczęło z niezadowoleniem myśleć o obiedzie, który odbyć się miał na Polanie. Nawet, jeśli nie musieli się obawiać o przemoczone jedzenie, w końcu biedni zawszanie nie mogliby jeść w taką pogodę, to zniechęcała ich już sama myśl o przejściu tego kawałka, do miejsca granicznego obu szkół. Chyba tylko Adelia wcale się tym nie przejmowała, bo chociaż deszcz na pewno źle wpłynie na jej ciało i zdrowie, to doszła już do takiego momentu, w którym byłaby w stanie znieść niemalże wszystko, żeby dostać się z powrotem do Lisy. W tej chwili jednak nie musiała się tym przecież martwić. Żadne z nich nie musiało, ponieważ wciąż siedzieli w dość ciepłej, oświetlonej świecami klasie, słuchając spokojnych opowieści ślepego Sadera o Początkach Puszczy.

- Druga legenda jest o wiele bardziej mroczna i prawdopodobnie stało się to jednym z powodów dla których częściej uznają ją nigdziarze - Profesor Sader pochylił się lekko do przodu, a wyraz jego twarzy zmienił się na nieco bardziej nieokreślony. - Ostatecznie w naturze mają oni to, że wolą zauważać wokół siebie cierpienie, rozpad i gorycz, gdyż pozytywnych emocji doświadczają niezwykle rzadko - Elvira odniosła wrażenie, że słyszy jakiś dziwny, nieprzyjemny syk, ale choć zazwyczaj była na takie szczegóły wyczulona, teraz nie mogła stwierdzić, czy pochodził on od Alisy, czy Ravera. Może od obydwu? - W tej wersji znów znajdujemy wspomnienie o trzech Wieszczach i piórze, jako artefakcie istniejącym od początku czasów. Tym razem nie ma ono jednak aż takiego wpływu na istnienie świata, do tego samo jest zniszczalne. Zmienia się to dopiero, gdy trafia w ręce grupy złych czarnoksiężników, którzy obłożyli go mrocznymi zaklęciami, mając na celu wykorzystać go, aby dać złym ludziom wieczne zwycięstwo, wieczne Nigdy Szczęśliwie, za sprawą siły wyższej i potężniejszej niż tylko pojedynczych jednostek. Jeszcze wtedy nie nazywano ich nigdziarzami, wkrótce będziemy się o tym uczyć. Wracając do legendy... trzem Wieszczom z Puszczy udało się ostatecznie pokonać czarnoksiężników i odebrać im pióro, ale nie byli w stanie cofnąć magii, która tak tragicznie powiązała go z tym światem, stając się gwarantem jego istnienia - Profesor Sader przerwał na chwilę i mogli odnieść wrażenie, że cicho westchnął. - Jedynym, co mogli uczynić, było nadanie mu mocy równowagi za pomocą dobrych zaklęć i uczynienia z niego artefaktu neutralnego. Dalej legenda toczy się tak samo, jak pierwsza. Elviro, myślę, że to właśnie to słyszałaś na ulicach Nottingham, prawda? - dodał nagle nauczyciel, a dziewczyna zmarszczyła jasne brwi i pokiwała głową.


Choć zazwyczaj nie fascynowały ją rzeczy tak niepewne i trywialne jak legendy, z każdą chwilą stawała się coraz bardziej zainteresowana treścią trzeciej. Być może miało to jakoś związek z pragnieniem zdobywania wiedzy, ponieważ dwie opowiedziane do tej pory były jedynymi, które znała. Kiedy rozejrzała się szybko po klasie zauważyła, że teraz także i Vin położył głowę na ławce, choć trudno było domyślić się, czy śpi, czy po prostu w ten sposób słucha. Raver wpatrywał się w profesora wyczekująco, choć po jego nieco zmarszczonym nosie dziewczyna wywnioskowała, że znał już wszystkie trzy wersje legendy i ta lekcja po prostu go nudziła. Z jakiegoś powodu ją to irytowało, przeniosła więc wzrok na Thomasa, swojego sługę. Nie zastanawiała się nawet szczególnie nad tym, co chłopak myśli o dzisiejszym temacie. Zamiast tego powoli przesuwała spojrzeniem po jego ciemnych włosach, upartej twarzy i całkiem imponujących ramionach. Kiedy zdała sobie sprawę z tego co robi, zacisnęła usta w wąską linię i szybko złapała za pióro, skrobiąc szybko krótką notatkę przy niedawno napisanej cyfrze dwa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas i Christian

Głowa Christiana całkiem opadła na ławkę i tylko lekko przysłaniał ją ramieniem. Zapewne nie robił tego świadomie, ale nauczyciel i tak był ślepy, więc nawet nie widział co robi, a nigdziarze na siebie nawzajem raczej nie skarżyli. Bójki czy kłótnie były powszednie jako rozwiązywanie spraw, jednak kto by skarżył nauczycielowi i to jeszcze zawszańskiemu? Taka osoba zaraz stała by się stracona w oczach klasy. Z ust Christiana zaczęła nawet wypływać ślina, która pokrywała ławkę. Na całe szczęście nie chrapał, więc nauczyciel nie mógł go usłyszeć. W każdym razie jego sen wydawał się bardzo głęboki.

 

Thomas tylko na chwilę spojrzał krzywo na współlokatora, a widząc ślinę, która wypływała mu z ust skrzywił się lekko. Na całe szczęście trzymał swoje wydzieliny po swojej stronie ławki. Jednak obiecał sobie, że jeśli to coś podpłynie do jego rękawa to przerzuci Christiana przez wszystkie ławki w tej klasie i niewiele go obchodziło czy w takim wypadku dziekan zacznie na nim eksperymentować albo, że ten nauczyciel zada mu referat, a nawet czy każą mu dzielić komnatę z Bestią w jego sali udręki. Z pewnością nie łatwo było obrzydzić Thomasa, ale za żadne skarby tego świata nie miał zamiaru taplać się w wydzielinie Christiana. Zastanawiał się czy ten w ogóle dobudzi się na koniec lekcji, może wywerna będzie musiała przylecieć obudzić go pocałunkiem.

 

Mimo wszystko zaraz ponownie odwrócił wzrok, uznając, że i tak zbyt wiele czasu poświęcił temu śpiącemu "księciu". Zaczął ponownie słuchać wykładu. To było dosyć dziwne, bo nie wykazywał zmęczenia. Najwyraźniej potrafił intensywnie słuchać lub potrafił zwalczyć własne zmęczenie. Prawda jednak była taka, że Thomas lubił opowieści, a to co opowiadał profesor było dla niego całkiem ciekawe, dlatego nawet usypiający sposób w jaki opowiadał profesor nie tępił jego zmysłów. Zastanawiał się nawet jak wiele prawdy kryje się w tych opowieściach, aż nagle nie zobaczył na sobie wzroku Elviry, która zaraz się obróciła. Chwilę teraz na nią spoglądał, zastanawiając się czy zrobił coś nie tak, że tak nagle się odwróciła. Zaraz jednak ponownie zwrócił wzrok na profesora. Zmarszczył lekko brwi ponownie oddając się rozmyślaniu. Dlaczego ciągle się tak działo, że tak bardzo interesował się jej opinią? Co ją niby różniło od każdej innej dziewczyny, którą poznał, poza tym, że była niezwykle piękna i mądra? Czy on naprawdę tak o niej przed chwilą pomyślał?

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra, dziewczęta

Księżniczki z zainteresowaniem przyglądały się rozpadającym obrazom, jakie dla Sophie wytwarzały rybki. Lisa zmarszczyła brwi, kiedy w jeziorze mignęła jej jakaś kobieta. Nie miała pojęcia, co to wszystko mogło znaczyć. Czy ta idealna, tak pewna siebie Sophie mogłaby nie mieć w głowie takiego porządku, jaki próbowała udawać? A może po prostu nie wiedziała, które z jej pragnień przewyższało inne? I co mogła znaczyć tamta postać? Nie dane jej było się nad tym głębiej zastanowić, bo nagle w tłumie zawszanek zaczęły rozlegać się tłumione westchnienia i jęki współczucia. Fawn zatrzepotała długimi rzęsami i uniosła opaloną dłoń, żeby zwrócić na siebie ich uwagę. Niewiele to jednak dało, wzrok księżniczek cały czas biegał od Emeraldy do wciąż tkwiącej przy jeziorze Sophie. Lisa zauważyła, że Stephanie przygryza mocno wargę, próbując powstrzymać chichot, ale choć sama również uważała to wszystko za totalnie błahą rzecz (w końcu kto by się aż tak bardzo przejmował jakimś tam chłopakiem?), to jednak morderczy wyraz twarzy Emeraldy wyglądał bardzo poważnie. Blondynka oddychała szybko, wyglądając, jakby miała ochotę podejść do Sophie i kopniakiem posłać ją do wody. Stojąca obok niej Vivienne nachyliła się do niej i szepnęła jej coś do ucha, patrząc niespokojnie to na nią, to na księżniczkę ze Śnieżnych Wzgórz.

- Sophie... możesz już wyjąć rękę z jeziora - nauczycielka w końcu przerwała tę chwilę pełną milczącego neapięcia. Emeralda z trudem oderwała wzrok od rybek i z zaciśniętymi pięściami zwróciła się w stronę wróżki. - To bardzo, em... śliczne marzenie, na pewno, chociaż zauważyłam, że masz lekkie problemy z... - urwała i westchnęła, trzepocząc parę razy skrzydłami. - Dziewczynki, posłuchajcie, bo to bardzo ważne... - zaczęła, mówiąc teraz do wszystkich. - Każda prawdziwa księżniczka znajdzie kiedyś swojego księcia. Wasza prawdziwa miłość gdzieś tam na was czeka, nawet, jeśli jeszcze jej nie odkryłyście. Zawszanki nie walczą o księcia i nie zatruwają swoich umysłów zazdrością, tylko czekają na tego jedynego. To chłopcy powinni pojedynkować się o wasze serca, a nie na odwrót. Chciałabym, żebyście o tym pamiętały, dobrze? Emeraldo? Sophie? - chyba próbowała przybrać nieco bardziej surowy ton głosu, ale jako, że z natury była niezwykle pogodną i życzliwą wróżką, nie zabrzmiało to przekonująco.

Emeralda skinęła głową, choć po sposobie w jaki zaciskała zęby można było wywnioskować, że miała na ten temat całkiem inne zdanie niż nauczycielka. 

 

Atmosfera uspokoiła się nieco dopiero, kiedy Fawn wywołała Daylę do jeziora. Długowłosa księżniczka przykucnęła przy wodzie, westchnęła teatralnie i z przymkniętymi oczami przytknęła dłoń do rybek. Lisa nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, widząc jak starannie zachowuje się młoda zawszanka, zupełnie jakby uważała to za jakąś bardzo ważną i wzniosłą chwilę. Kiedy rybki otoczyły jej krótkie palce, otworzyła szybko oczy, nie mogąc ukryć zaskoczenia.

- O jej, ale one są ciepłe! Czy ryby nie powinny być zimne?
Jelonka uśmiechnęła się miło i pokiwała głową.

- Tak, ale Rybki Życzeń robią się cieplejsze w miarę każdego obrazu, które utworzą w niewielkim odstępie czasu. Nie martwcie się, nic im nie grozi, a kiedy skończymy zajęcia szybko się wystudzą.

Choć Dayla zdecydowanie podeszła do zadania z wielkim entuzjazmem i bardzo chciała ujrzeć, co takiego pokażą zwierzątka, szybko okazało się, że w jej głowie panuje na razie zbyt wielki chaos. Najpierw ukazały im dwóch chłopców, podtrzymujących się ramionami, potem szybko zmieniły to na biało-rudawego kota, a następnie na jakiś spory, zbudowany z piaskowca budynek, który jednak równie szybko zniknął. Rybki miotały się jeszcze przez chwilę, przybierając barwy mundurka Akademii i kasztanowych włosów Arii, aż w końcu poddały się, wibrując lekko i odsuwając smętnie od ręki dziewczyny. Dayla uniosła brwi i zrobiła minę wyrażającą smutek i zdziwienie. Fawn przechyliła głowę i pocieszyła ją, mówiąc, że chaos w jej głowie jest jak na razie zbyt wielki, ale na pewno nauczy się go szybko ograniczać. Potem wezwała do jeziora Arię. Dayla usiadła na jednej z ławek i z westchnieniem oparła policzki na pięściach. 

Stojąca niedaleko Sophie mogła poczuć, że Constantine delikatnie ciągnie ją za wstążkę od mundurku, próbując popchnąć bliżej jeziora. Ciemnowłosa dziewczyna mogła zauważyć, że sposób w jaki próbowała ją ustawić ta milcząca, niepozorna księżniczka, sprawiał, że była niejako osłonięta przed wciąż bardzo nieprzyjemnym spojrzeniem Emeraldy.

 

Akademia Dobra, chłopcy

Przez krótką chwilę przy stojakach na miecze zrobiło się małe zamieszanie. Prawdziwi książęta bardzo szybko wybrali sobie odpowiednie miecze, dostosowane do ich stylu walki i budowy, ale pozostali mieli lekkie problemy. Hector na początku wybrał sobie miecz, który z trudem było mu utrzymać nawet dwoma rękami. Bardzo go to zestresowało i zaczął się obawiać, że w ogóle będzie musiał wycofać się z tego zadania, ale kiedy Alan zbliżył się do niego i wybrał mu coś lepszego, uśmiechnął się z zakłopotaniem, nie mogąc powstrzymać niewielkiego rumieńca wstydu i ulgi.

- Och... no jasne. Dziękuję.

Problem miał także Aidan, który nie potrafił rozróżnić miecza dwuręcznego od jednoręcznego, ale przynajmniej pałał do tych zajęć o wiele większą ekscytacją niż ich współlokator.

- Dzięki, Alan - powiedział, kiedy z pomocą przyjaciela udało mu się w końcu wybrać odpowiedni. - Nie mogę się doczekać tej walki. Chociaż szkoda, że nie możemy od razu ćwiczyć na łukach - uśmiechnął się i na próbę zamachnął mieczem, przypadkiem strącając parę innych broni ze stojaków naokoło - Ojej! P...przepraszam, już je zbieram! - wyjąkał szybko, zauważając uniesione brwi profesora i grymas drwiny na twarzy Ambrosiusa.

Abraxas przez kilka sekund obserwował z niechęcią jak Kato i Odion przeglądają miecze dwuręczne, ale zanim podjął decyzję, czy naprawdę powinien im pomóc, wyręczyli go Julian i Eryk, odzywając się do bliźniaków prawie jednocześnie.

- Nie, z tych nie wybierajcie...

- Jednoręczne są tam...

 

Ostatni swoją broń wybrał niski Leon, który długo przyglądał się różnym mieczom, aż w końcu wybrał jeden z nich, ściskając rękojeść ostrożnie i jakby z niepewnością. Profesor znów ustawił ich w określonym porządku, każąc dobrać się we wcześniej ustalone pary (niektórzy z wiadomych powodów stanęli w trójkach), a potem żwawo wskoczył na samotny pień drzewa, żeby móc obserwować ich z góry.

- Zanim zaczniemy, mam zamiar przedstawić wam zasady. Radzę wysłuchać ich uważnie, bo złamanie ich będzie przeze mnie bezwzględnie karane - skrzyżował umięśnione ramiona na piersi. - Po pierwsze, zdaję sobie sprawę, że są tutaj osoby, które nie mają pojęcia jak się do takiego pojedynku zabrać i nie znają wszystkich reguł ani sposobów walki mieczem. Dzisiaj to jednak żaden problem. Działajcie instynktownie. Ja tylko sprawdzam wasze wady i zalety, a nie oceniam pod kątem techniki. Po drugie, ta walka to walka pokazowa, co oznacza, że nie macie prawa do uszkodzenia przeciwnika, nawet w lekkim stopniu - "A normalnie będziemy mieli?" wyszeptał nerwowo Kato - Powstrzymajcie się od uderzeń cielesnych, walczcie mieczami, w ostateczności nieznacznie się nimi muskajcie, żeby zmusić przeciwnika do wycofania się. Broń, z jakiej będziecie dziś korzystać, jest stępiona, co nie oznacza, że daje wam to prawo do dźgania się nawzajem. Będziecie walczyć na pasach treningowych... - wskazał na prostokąty ubitej ziemi. - ... tak długo, aż któremuś z was uda się zmusić drugiego do zejścia na trawę - uśmiechnął się lekko. - Co oczywiste, jeśli z jakiegoś powodu zarządzę wcześniejsze przerwanie walki, macie się podporządkować. Jako pierwsi podejmą się zadania prawdziwi książęta. Da to pozostałym szansę przyjrzenia się, na czym właściwie taki pojedynek polega... Ty tam, Leon - wspomniany chłopak uniósł brwi, lekko zaskoczony, że profesor się do niego zwrócił. - Pokaż im jak się prawidłowo trzyma miecz - skinął głową w stronę Aidana, Hectora i Kato. Leon zmarszczył nieco nos, ale natychmiast posłuchał, podchodząc do trójki nieco zawstydzonych zawszan.

 

Kiedy już wszyscy trzymali swoje miecze tak jak powinni (Hector wciąż nie mógł przestać się rumienić; Leon musiał poprawiać go cztery razy zanim w końcu zrozumiał o co chodzi), profesor Fence zeskoczył z pnia i stanął przy jednym z pasów treningowych. 

- Alan i Edward, do pojedynku - zagrzmiał mocnym, oficjalnym głosem, nie odwracając się w ich stronę. 

Ciemnowłosy książę uniósł lekko jedną brew, nie mówiąc jednak ani słowa. Abraxas i Eryk poklepali go lekko po ramionach zanim ruszył na wyznaczone miejsce, a potem zaczęli szeptać między sobą, najwyraźniej zakładając się kto wygra.

- Mówię ci, że Edward...

- No nie wiem... na pewno jest lepszy od Alana, ale jego specjalnością są dystansówki... 

Obydwaj wywołani chłopcy ustawili się w odpowiednich pozycjach po przeciwnych częściach pasa ubitej ziemi, wyciągając miecze i chwytając je we wzorcowy sposób. Kato i Aidan trzęśli się z ekscytacji, przeskakując z nogi na nogę. Jak dotąd nigdy nie widzieli takiego prawdziwego pojedynku od początku do końca, a ten zapowiadał się na naprawdę intensywny. Ciężko było przecież oczekiwać czego innego, skoro i Edward i Alan mieli już za sobą wiele osobistych treningów. Książę z Dziewiczej Doliny skłonił lekko głowę przed przeciwnikiem, jak nakazywał kodeks honorowy, a potem przygotował się do sygnału nauczyciela. Co ciekawe, choć wcześniej nie traktował on drugiego księcia ze specjalną oziębłością, teraz w jego oczach malowała się wyraźna niechęć, momentami przypominająca nawet gniew. Ciężko było uwierzyć, by mogło to być spowodowane sympatią Alana do plebsu, ale jeśli nie, to w takim razie czym innym? Nie było jednak czasu się nad tym zastanawiać. Profesor właśnie zarządził początek walki.

Choć Edward zdecydowanie radził sobie o wiele lepiej z łukiem i kuszą, wcale nie był prostym przeciwnikiem. Jego największym atutem była zwinność i płynność ruchów, szybkie uniki, które umożliwiały mu sprawne kontrataki, nawet pomimo tego, że jego uderzenia nie zawsze były mocne i celne. Abraxas skrzyżował ramiona, w ciszy kibicując przyjacielowi. Aidan nie odznaczał się taką samą kurtuazją i bez skrępowania wykrzykiwał: Dalej, Alan! Dasz radę!, przynajmniej dopóki profesor nie zgromił go karcącym spojrzeniem.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sophie

Dziewczyna nadal wpatrywała się w obraz, który stworzyły dla niej rybki, wciąż przy tym nic z tego nie rozumiejąc. Pierwszy obraz choć niewyraźny nie mógł być błędem. Niemal zawsze uważała, że byłaby lepsza od Alana jako dziedzic tronu. Zamek pozostał nie ostry, ale nie mógł przedstawiać żadnego innego niż tego, który pamiętała tak dobrze, tego, który był jej domem i w pewnym sensie więzieniem. W końcu dopóki Alan nie dostał korony, nie było pewne kto przejmie tron i nie można było narażać żadnego dziedzica. Tylko dlatego, że zostali wybrani do Akademii miała możliwość wraz ze swoim kuzynem go opuścić nim którekolwiek osiągnęło pełnoletniość. Jednak widok tego jak pałac się rozpada był dla niej głębokim szokiem. Czy aż tak głęboko dotarły do niej słowa Edwarda, że sama zwątpiła we własne marzenie?

 

Widok kolejnego obrazu sprawił, że serce dziewczyny zabiło szybciej. Była przekonana, że ma już to za sobą, ale najwyraźniej nadal to czuła. Obraz był niewyraźny i tylko ktoś, kto znał Sophie jak choćby Alan, wiedział co mógł przedstawiać. Dziewczyna wiele razy chciała pokazać swoją wartość matce, że może być lepsza nawet od swojego kuzyna, który był dziedzicem tronu. W końcu potrafiła być lepsza niż wszystkie dwórki, z którymi się uczyła. Chciała jej pokazać, że wszystko może być jak dawniej. A jednak im bardziej się starała tym bardziej miała wrażenie, że są sobie dalsze, bardziej niż kiedykolwiek. Czy jej marzenie było ulotne tak jak obraz, który zniknął przed jej oczami?

 

Dopiero ostatni obraz zdołał się zachować i to nadal było dla niej szokiem. Nie widziała reakcji innych zawszanek, a tylko ten obraz przed sobą. Nadal nie była do końca pewna co czuje do nowo poznanego księcia, poza tym, że na pewno go polubiła. Dlaczego ten obraz się zachował? Dlaczego coś co wydawało nie mieć sensu się zachowało? Przecież sama sobie to wmawiała, a według właśnie rybek było jej prawdziwym życzeniem? Dopiero gdy usłyszała nauczycielkę, spojrzała to na nią to na swoją rękę i w jednej chwili wyszła z transu, a następnie szybko zabrała rękę do siebie, zupełnie jakby wsadziła ją do wrzątku. Chwilę później obraz przed nią na jej oczach się rozpadł. Widząc jak znika poczuła niezrozumiały smutek.

 

Ponownie usłyszała nauczycielkę i gdy ta wspomniała o problemie, dziewczyna spojrzała na nią uważniej. Niestety nauczycielka nie dokończyła czym był problem Sophie, a tak bardzo chciała wiedzieć. Zmieniła temat wracając do ostatniego obrazu jaki stworzyły rybki dla Sophie. Gdy zaczęła wspominać o tym, że nie powinny rywalizować o księcia, Sophie poczuła ucisk w żołądku. Naprawdę? Czy teraz tak to miało wyglądać? Trafiła do Akademii z powodu rywalizacji o księcia? Przecież znała samą siebie, więc dlaczego tak się działo? Przecież to do niej niepodobne. Rozmyślając o tym, powoli wstała żeby znów zająć swoje miejsce obok Constantine.

 

Gdy została zawołana Dayla, którą Sophie poznała ubiegłej nocy starała się skupić się teraz na niej i nie myśleć o obrazie, który pokazały rybki. Widziała zmieniające się obrazy dziewczyny, zupełnie jakby rybki nie mogły wybrać właściwego, a jednocześnie nadal nie potrafiła zapomnieć o tym co się stało nad jeziorem. Kiedy tylko Dayla zaczęła odchodzić, niespodziewanie coś poczuła i spojrzała na Constantine, która starała się jakby ją z jakiegoś powodu przestawić. Wtedy też spostrzegła na sobie wzrok Emeraldy i zaraz wszystko stało się jasne. Sophie wiedziała, że nawet jeśli powie tej księżniczce, że nie ma pojęcia jak to się stało jej nie posłucha. Nie, Emeralda już zobaczyła swoją rywalkę do swojego długo i szczęśliwie, a Sophie uznała za największą przeszkodę, choć sama Sophie wcale nie miała ochoty z nią w żaden sposób walczyć. Uśmiechnęła się do Constantine i kiwnęła głową dając jej tym samym znak, że rozumie i powoli zmieniła swoje ustawienie by unikać tego morderczego wzroku. Walczyć? Czy ona mogła mieć jakieś szanse przeciw dziewczynie, która wychowała się w Świetlistej Wieży? Zaczęły wracać jej pewne wspomnienia.

 

- Powinnaś się nauczyć bronić Sophie - powiedział spokojnie Alan, wymachując przy tym cały czas mieczem na placu zamkowym. Pomimo, że królestwo znajdowało się w rejonach śnieżnych, to dzięki magii tego miejsca nie musieli siedzieć w kurtkach, a zwykłe suknie czy stroje wystarczały. Dlatego Sophie mogła tam być w swojej ulubionej żółtej sukience, a Alan w płytowej zbroi. Mimo wszystko słońce zawsze słabo tu grzało, dlatego nie sposób było się tu opalać.

- To niezwykle prymitywne - Sophie lekko się uśmiechnęła szkicując pejzaż na płótnie i mając niezwykle skupioną uwagę, a mimo to była w stanie słuchać kuzyna. - Księżniczki nie walczą na miecze, Alan, powinieneś to wiedzieć sam

- A czy ja coś mówię o mieczu? - westchnął znów przecinając ostrzem powietrze. - Nie jesteś głupia i myślę, że mogłabyś spróbować magii...

- To miłe - ponownie rzuciła mu miły uśmiech, a przy okazji nadała barwy obrazowi. - Jednak nie dla mnie czytanie opasłych ksiąg czy rozmowy z naszymi magami. Ograniczę się do magii sztuki

- Pozwól mi, chociaż nauczyć ciebie jakiś chwytów samoobrony, Sophie - Dziewczyna nagle zdjęła płótno ze stojaka i dała je kuzynowi. Obraz przedstawiał Alana ćwiczącego na polanie z niesamowitą dokładnością, na co chłopak nieco zaniemówił.

- Możesz zatrzymać - powiedziała trochę niechętnie, ale najwyraźniej nie było to spowodowane niechęcią do kuzyna. - Znów mu brakuje życia. Nie jest taki jak powinien...

- Ale Sophie... On jest naprawdę wspaniały - mówił nadal z wyraźnym szokiem.

- To miłe, że tak uważasz, ale sprawy sztuki zostaw mojemu oku, a jeśli chodzi o moje bezpieczeństwo... Nie martw się - uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Mamy tu straż, która mnie obroni i jesteś w końcu ty. Przecież nie pozwoliłbyś by stała mi się krzywda - Chłopak spoglądał z zaskoczeniem na obraz, nie mogąc się napatrzyć, gdy Sophie w tym czasie zabierała swoje sztalugi i farby, a potem zaczęła odchodzić. Nadal nie potrafiła zrozumieć czemu tak się o nią martwi, czy to była jakaś jego gra i chciał w ten sposób uśpić jej czujność? Czy może naprawdę kierowała nim troska. Nic z tego nie rozumiała.

Ponownie wróciła na polanę Akademii Dobra i lekko westchnęła. Gdybym wtedy go posłuchała, dodała sobie w myślach.

 

Alan

Zapał Hectora i Aidana był zupełnie inny. W tym pierwszym widziałem bardziej marzyciela i myśliciela w jednym oraz wiedziałem po jego zachowaniu, że nie bardzo ma ochotę przystępować do tego zadania. Sytuacja Aidana była zupełnie inna. Miał niezwykle waleczne serce, pomimo całej swojej nieśmiałości. Brakowało mu nadal praktyki, ale widziałem jednocześnie jak bardzo chciał to odrobić. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Wspólnie tworzyliśmy naprawdę ciekawą grupę. Zaraz jednak skupiłem się na profesorze i jego słowach. Czyli walka bez obrażeń? Cóż jak dla mnie to brzmiało jak relaks po wszystkich pojedynkach, jakie dawał mi Henryk, nadal pamiętałem jak nie darował sobie kpiących komentarzy po każdej mojej wpadce aby tylko mnie zmotywować. Naprawdę brakowało mi go oraz wspólnych lekcji. Słysząc o walkach na pasach nie byłem zachwycony. To mi dawało spore ograniczenia, jeśli chodziło o ruch.

 

Gdy nagle padło moje imię, powoli ruszyłem w wyznaczone miejsce stając naprzeciw Edwarda. Podobnie jak on skłoniłem lekko głowę jak nakazywały honorowe zasady. Spostrzegłem niechęć we wzroku Edwarda. Nie rozumiałem czym była ona spowodowana. Jak do tej pory przecież był jednym z niewielu, którym nie przeszkadzało w jakim towarzystwie lubię spędzać czas. Czy to mogło chodzić o to? Nie to na pewno nie to. Ta niechęć pojawiła się po spotkaniu z Sophie? Nie rozumiałem dlaczego. Czy to dlatego, że poszedłem z Elisabeth i resztą naszej gromady, a ją zostawiłem? Nie było to przecież moim cele, co miałem zrobić skoro i on tam był, a oni od nas odeszli wyraźnie chcąc byś sami? Czy ona poczuła się porzucona przeze mnie? Tak nad tym rozmyślałem, że nawet nie usłyszałem sygnału nauczyciela, a Edward już zdążył zaatakować. W ostatniej chwili zdołałem się osłonić przed jego atakiem i wpatrywałem się w niego z szeroko otwartymi oczyma.

 

Nie było dobrze, pomyślałem widząc jak nasze miecze na sobie leżą, a ja zacięcie siłowałem się teraz z nim. Jego pierwszy atak powiedział mi więcej niż chciałem. Książę był szybszy, a przy tym pewnie zwinniejszy ode mnie. Walczył dokładnie tak jak ja radziłem Aidanowi. Jednak, gdy się siłowaliśmy spostrzegłem, że ma mniej siły ode mnie. Ja preferowałem walkę siłową, dlatego wolałem ciężki miecz dwuręczny, który przy okazji strasznie męczył. Obecnie sytuacja nie była dla mnie za ciekawa. Gdybym miał miecz dwuręczny i zepchnął Edwarda do defensywy mógłbym mu wytrącić jego broń z dłoni i tym samym szybko rozbroić. W obecnej sytuacji nasze miecze miały podobną wagę, więc szansa, że mi się to uda spadała.

 

Musiałem przemyśleć każdy możliwy scenariusz. W obecnej sytuacji najlepiej by było gdybym skierował się do defensywy, czekając przy tym, aż Edward się zmęczy i to wykorzystać. Było również ryzyko tego planu. Edward był niezwykle szybki i mógł znaleźć lukę w mojej obronie, której nawet ja bym nie zauważył i wykorzystać ją na moją niekorzyść. Druga opcja stanowiła, że to ja zepchnę go do defensywy, ale jego szybkość mogła oznaczać również liczne uniki i czekanie cierpliwie na atak, gdy tylko się odsłonie atakując go. Musiałem zrobić coś innego, zmylić go żeby myślał, że atakuje, a on sam się przy tym odsłoni na atak. Wiedziałem jednocześnie, że to nie będzie łatwe.

 

W końcu wykorzystując większą siłę mięśni odepchnąłem od siebie księcia Dziewiczej Doliny, spoglądając na niego chwilę, aż nie ruszyłem na niego. Zamachnąłem się mieczem w kierunku Edwarda, ale tak jak podejrzewałem byłem dla niego za wolny i ten zrobił zręczny unik. Miałem słuszność, bo najwyraźniej uznał, że się odsłoniłem i sam postanowił zaatakować, więc szybko uderzyłem go łokciem drugiej ręki odpychając go od siebie czym przerwałem jego niedawny atak. Chciałem to szybko wykorzystać i zepchnąć go za pas, ale nie doceniłem jego szybkości i ten zamachnął się na mnie niespodziewanie mieczem, przez co musiałem odskoczyć do tyłu. Ten plan nie do końca mi wyszedł, a Edward nadal miał przewagę, przynajmniej jeśli chodzi o szybkość. Gdybym nie wykonał w porę uniku trafiłby mnie. Naprawdę niewiele brakowało. Zaraz jednak uśmiechnąłem się lekko i postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę. Zacząłem biec na przeciwnika, a ten oczywiście się osłonił, tak jak chciałem. Będąc tuż przy nim szybko upadłem aby zrobić ślizg, a następnie podhaczyć go nogami aby ten padł poza pas. Oczywiście tym samym odsłoniłem się na atak, więc miałem tylko jedną szansę. Jeśli mi się nie uda Edward będzie mógł mnie łatwo rozbroić, bo ciężko będzie mi utrzymać miecz w dłoni, gdy odpowiednio mocno uderzy lub może zrobić zręczny unik tak bym przez ten atak sam wylądował poza pasem.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Za oknami rozległ się potężny grzmot.

Profesor Sader urwał na chwilę, spokojnie odwracając głowę w stronę siekanych deszczem okien. Żyrandol nad ich głowami zakołysał się nieznacznie, sprawiając, że cienie na ścianach niepokojąco się poruszyły. Adelia poderwała gwałtownie głowę i pisnęła, kuląc ramiona, ale nie usłyszał tego nikt poza profesorem, ponieważ z wielu ust wyrywały się teraz warknięcia i pojękiwania. Wszyscy narzekali na tak gwałtowną i nieprzyjemną pobudkę. Po paru sekundach niektórzy już przecierali z irytacją oczy, opierając się niedbale o krzesła, a inni mrugali i rozglądali się wokół, jakby w ogóle nie potrafili sobie przypomnieć, gdzie tak właściwie są. Nawet Elvira musiała przyznać, że grzmot ją zaskoczył, choć nie dała tego po sobie poznać. Jedyne co zrobiła, to spojrzała na okna, akurat wtedy, gdy ciemne niebo nad zamkiem zła przeciął cienki zygzak błyskawicy. Praktycznie nikt nie wrócił już do snu. Szum deszczu zamienił się w ulewę i zmrużenie oka byłoby nie tylko trudne, ale także bezsensowne, w końcu dosłownie za moment mógł uderzyć kolejny piorun. Zamiast tego uczniowie, którzy do tej pory w ogóle nie interesowali się tematem zajęć, wpatrywali się ze zniecierpliwieniem w nauczyciela, jakby z nadzieją, że lekcja wkrótce się skończy.

Jeśli profesor Sader wcześniej nie domyślał się, że wiele osób zasnęło, to po tych wszystkich dźwiękach typowych dla wyrwanego ze snu człowieka, musiał już być tego pewny. Elvira naprawdę zaczynała doceniać jego niezachwiany, pogodny spokój. Miała jednak wrażenie, prawdopodobnie całkiem słuszne, że ten człowiek jeszcze zdąży zaleźć im wszystkich za skórę i dlatego właśnie sięgnęła po pióro, żeby od razu zanotować kilka informacji o ostatniej z trzech legend.

 

Tym razem profesora słuchali prawie wszyscy, nawet jeśli sporo nigdziarzy miało zamiar zapomnieć o jego słowach kiedy tylko opuszczą tę niewielką klasę.

- ... w ten sposób doszliśmy do trzeciej wersji legendy o powstaniu Baśniarza, najbardziej nieprawdopodobnej, niepokojącej, a co za tym idzie, najrzadziej przytaczanej...

Adelia przełknęła ślinę. Burza i mroczne cienie, tworzone przez migotliwe światło świec, w połączeniu z niewidzącym spojrzeniem bursztynowych oczu Sadera mogło wywołać ciarki, jeśli było się tak strachliwym jak ona. Nagle nie była już taka pewna, czy chciała zostać tutaj po lekcjach, tylko w towarzystwie ślepego profesora, przynajmniej dopóki nie wymierzyła sobie mentalnego policzka, przypominając jak wielką szansą na ratunek mogło to dla niej być. 

- ...według tej legendy nasz świat stał u progu apokalipsy na długo przed powstaniem Baśniarza. Magiczne pióro, które w pewnym sensie przedłuża życie i pamięć o bohaterach i złoczyńcach, których opisuje, miało być rozwiązaniem na uratowanie Puszczy przed zagładą. Po raz kolejny pojawia się tutaj nieodłączny element postaci trzech Wieszczów, którzy mieli taki plan sformułować i wspólnie z magami zawszańskami i nigdziarskimi stworzyć Baśniarza. Kolejną rzeczą powtarzającą się jest wojna domowa. Wedle podań wybuchła ona, ponieważ magowie obydwu stron przypisywali sobie większe zasługi w stworzeniu pióra i uważali, że powinno znajdować się pod pieczą ich strony, co oczywiście wywoływało niezadowolenie drugiej. Dlaczego jednak nazywamy tę legendę niepokojącą? Wszystko opiera się o jej zakończenie. Kiedy Wieszczowie przekazali Baśniarza pierwszemu, neutralnemu Dyrektorowi, jeden z nich wypowiedzieć miał przepowiednię, która tak go postarzyła, że kilka dni później zmarł - przerwał na chwilę, jakby wyczuwając, że zainteresował teraz o wiele większą liczbę uczniów niż wcześniej. Nawet Scarlett i Hadrion unosili brwi, czekając, aż profesor ją przytoczy. - Jeśli wierzyć legendzie, przepowiednia ta mówiła o tym, że gdy absolutną władzę nad krainami światem obejmie ostatni Dyrektor Akademii, Baśniarz utraci swe moce, a słońce zgaśnie, pogrążając Puszczę w mroku - w klasie na chwilę zapadła cisza. Uczniowie już zaczynali otwierać usta, żeby zadać pytania, ale profesor ich uprzedził - Ostatnim Dyrektorem Akademii ma być ten, który unicestwi jedną stronę, czyniąc Puszczę absolutnie jednolitą. Dobrą lub Złą. 

 

Po słowach profesora w klasie zaczął narastać szum, a robił to z prędkością rozpędzającej się kolejki. Adelia schyliła głowę i przyłożyła blade dłonie do uszu, kiedy zaczęły padać pierwsze okrzyki.

- To już się dzieje! Przepowiednia się spełnia!
- Dyrektor chce nas unicestwić!

- MUSIMY GO OBALIĆ, BO INACZEJ WSZYSCY ZGINIEMY!
Jedynymi osobami, które zachowały powagę byli Elvira, Raver, Judith i, o dziwo, Kim. Profesor Sader nieznacznie zmarszczył brwi i gestem pokazał im, żeby ucichli. Kiedy, co nie było takie trudne do przewidzenia, nic to nie dało, machnął palcem wskazującym, który zaczął promieniował bursztynowym blaskiem. W klasie rozległ się przeciągły, drażniący bębenki pisk, przypominający dźwięk gwizdka i niedochodzący z żadnego konkretnego miejsca. Uczniowie przyciskali z irytacją dłonie do uszu, ale posłusznie usiedli na miejsca. Po raz kolejny zapadła cisza, a profesor kontynuował głosem tak spokojnym, jakby nic się nie wydarzyło.

- Nie sądzę jednak, by było czym się martwić. Apokalipsa na pewno nam w najbliższej przyszłości nie grozi. Poza tym, warto przypomnieć, że mówimy o legendzie i to najmniej wiarygodnej ze wszystkich trzech... - niektórzy powoli przestawali marszczyć gniewnie nosy. - ...a nasz Dyrektor nie wydaje się mieć ochoty na przejmowanie absolutnej władzy w Puszczy - na ustach mężczyzny pojawił się tajemniczy uśmieszek. - Kontynuując nasz główny temat, muszę jeszcze wspomnieć o zasięgu tej legendy. Chyba żadna ze znanych krain, choć Puszcza oczywiście jest bezkresna, nie uznaje tej wersji jako oficjalną. Przytacza się ją raczej w wąskich gronach, w knajpach, w zaciszach bibliotek, jako coś z pogranicza teorii spiskowych...

Elvira notowała szybko, wyglądając przy tym na niezwykle skupioną. Choć sama nie wierzyła w takie przepowiednie o których słyszy się tylko w wiekowych legendach, zainteresował ją temat, którego profesor najwyraźniej nie zamierzał poruszać. Mając w pamięci jego uwagę o nieodpowiadaniu na pytania, zamierzała udać się do biblioteki i samodzielnie znaleźć odpowiedź. Jeśli brakowało tego w ich programie nauczania, najpewniej będzie musiała zadowolić się strzępkami legend i podań, oczywiście jeżeli w ogóle uda jej się odszukać cokolwiek. Temat wydawał się jednak tak elementarny, że sama była zaskoczona iż nigdy wcześniej nie próbowała go zgłębić.

Skąd wziął się podział na zawszan i nigdziarzy, jeśli nawet wszystkie legendy o powstaniu Baśniarza już taki zakładały?

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas i Christian

Gdy z podwórka rozniósł się dźwięk grzmotów, Thomas obejrzał się zaciekawiony za okno by spojrzeć na chwilę, a chwilę później rzucić okiem na trzęsący się żyrandol. Wzruszył tylko ramionami nie zwracając już na to większej uwagi. Jako dziecko faktycznie bał się burzy i chował się w tej starej zniszczonej szafie, skoro nie było nikogo kto mógł go wtedy wesprzeć lub pocieszyć w takich sytuacjach. Ale ile wtedy miał lat? Zdaje się, że sześć gdy ostatnio naprawdę bał się piorunów. Z czasem człowiek przekonuje się, że należy bać się prawdziwych rzeczy, a nie zwykłych błahostek. Zaraz znów skupił się na profesorze, gdy ten zaczął opowiadać trzecią legendę. Baśniarz powstał by chronić świat przed zniszczeniem? To by w sumie miało sens. W końcu to on i jego baśnie miały trzymać świat w całości. Jednak kwestia Dyrektora, który ma unicestwić jedną ze stron go zastanawiała. Nie rozumiał jak właściwie dobro może istnieć bez zła i na odwrót. Jaki sens miałaby baśń gdyby nie było tych podziałów? Baśniarz właściwie stałby się całkiem bezużyteczny. Gdy zaczęły dochodzić krzyki nigdziarzy oskarżające obecnego Dyrektora, Thomas nawet nie zareagował. Nie sądził by to o tego chodziło. Gdyby chciał zniszczyć zło, to już by to zrobił. Przegrywali w baśniach, ale zło nadal istniało, co nie pasowało do legendy profesora o Dyrektorze, który chce zniszczyć jedną ze stron. Poza tym każdy wiedział, że starzał się z każdym rokiem coraz bardziej. To nie było coś co mógł robić ktoś o jego latach. Mimo wszystko legenda niepokoiła.

 

W międzyczasie, gdy grzmot rozniósł się po klasie, Christian otworzył leniwie oczy. Powoli podniósł głowę, a wydzielina z jego ust ciągnęła się za nim, gdy ją podnosił. Zaczął się rozglądać wokół jakby nie wiedział gdzie do końca jest. Jego wzrok wędrował po obślinionej ławce potem jego dłoni i całej klasie. Nagle spostrzegł nauczyciela, a potem Thomasa i wszystko wydało mu się jasne. Zaczął lekko mlaskać ustami i przetarł dłonią odrobinę śliny na policzku. Zastanawiał się jak długo jeszcze miała trwać ta tortura. Przecież jeszcze jak do tej pory nikogo nie zabił by tak go torturować. Przynajmniej tak mu się wydawało, że ta wrzeszcząca baba, którą spotkał nim tu trafił przeżyła to wbicie noża w żołądek. A nawet jeśli nie, to zrobił światu przysługę, bo po co ktoś taki miał się po nim panoszyć i go zaśmiecać? Gdy profesor dalej mówił, Christian zmarszczył lekko brwi. No serio, czy talentem tego gościa jest zanudzanie na śmierć? Może dlatego Dyrektor wysłał go do Akademii Zła. Dopiero gdy skończył ostatnią legendę, Christian włączył się do krzyków reszty klasy.

 

- Poderżnąć gardło temu staremu dziwakowi! - wrzasnął wymachując swym nożem w powietrze, podczas gdy Thomas spojrzał na niego jak na kretyna, ale nic ponadto. Chłopak nie zwracał uwagi na grożący palec nauczyciela nadal wymachując nożem. Dopiero na dźwięk pisku skulił się na ławce zaciskając palce na uszach i upuszczając swój nóż na ziemię. Thomas również zatkał uszy. Był wściekły, ale nie na nauczyciela, a na tych głąbów co do tego doprowadzili i sprowokowali tego mężczyznę by tak musiał ich uspokoić. Gdy dźwięk ucichł, Christian sięgnął po swój nóż z ziemi i znów położył dłoń pod głową, mając nadzieje, że zaraz koniec tej lekcji. Thomas nie zmienił natomiast pozycji, dalej spokojnie słuchając. Choć spoglądał kątem oka na Elvire, zastanawiając się przy tym jak ona sobie poradziła z tym hałasem. Oczywiście to nie było tak, że się martwił o nią, po prostu był ciekawy, a przynajmniej tak sobie wmawiał.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...