Skocz do zawartości

[GRA] Długo i Zawsze Szczęśliwie (Akademia Dobra i Zła) (~Magus)


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Akademia Dobra, dziewczęta

Przy całej swojej niechęci to tej Akademii, Lisa musiała przyznać, że ta lekcja była naprawdę przyjemna, nawet jeśli jej nazwa tego nie sugerowała. Siedziały na świeżym powietrzu, a nie w przesadnie zdobionej komnacie, razem ze Stephanie moczyły dłonie w letniej wodzie, rybki życzeń układały się w imponujące obrazy i jakby to samo w sobie nie było już świetne, wszystkie księżniczki były nimi tak zaaferowane, że nie myślały już o spoglądaniu na nie potępiająco co dwie minuty. Chociaż Lisa doskonale wiedziała, że ta sielanka nie potrwa długo i wkrótce będzie musiała wrócić do zamartwiania się o przyjaciółkę oraz do prób wymyślenia dobrego planu na ucieczkę, to teraz, choćby i na chwilę, pozwoliła sobie po prostu cieszyć się ciepłem i spokojem. Pochyliła ciało do przodu, opierając głowę na ugiętych kolanach.

- Zamiatasz włosami piasek, Lisa - mruknęła sennie Stephanie, ale ruda dziewczyna tylko wzruszyła ramionami.

 

Następna po Dayli wybrana została Aria. Drobna dziewczyna z długim warkoczem ostrożnie przykucnęła nad wodą i rzuciła nieco niepewne spojrzenie na zgromadzone wokół niej zawszanki, zupełnie jakby obawiała się, że wyśmieją ją, jeśli jej marzeniem okaże się coś bardziej prostego niż książę i korona. Jelonka zatrzepotała skrzydłami, wydając z siebie nieco dziwny, brzęczący dźwięk, przywodzący na myśl chmary maleńkich wróżek w zamku dobra. Arię najwyraźniej to zachęciło i mrugając zawzięcie długimi rzęsami, ostrożnie wsunęła palce pod wodę. Vivienne i Lucinda nachyliły się do przodu, najwyraźniej oczekując, że minie dłuższa chwila nim ryby ułożą się dla niej w jakiś obrazy. Szybko okazało się jednak, że były w błędzie; coraz więcej dziewcząt wyciągało szyję, żeby zobaczyć, co takiego formuje się w jeziorze. Nawet Lisa podniosła głowę z kolan. Pod wodą pojawiał się właśnie falujący, rozdygotany obraz samej Arii ubranej w jakąś prostą, różową suknię; stała tyłem i trzymała za rękę wyższego od siebie księcia o blond włosach. Elisabeth szybko domyśliła się, że nie jest to Abraxas, bo nie były one aż tak jasne i platynowe. Przypominał raczej Juliana, chłopaka, którego spotkały dziś rano. Rybki powoli wykańczały swoje dzieło, zanim jednak zdążyły to całkowicie zrobić, Aria wciągnęła głośno powietrze i natychmiast wyrwała dłoń z jeziora, sprawiając, że wizja się rozpadła. Fawn uniosła brwi, a księżniczki wbiły w koleżankę zaciekawione spojrzenie, szepcząc między sobą. Kiedy wróżka przywołała do siebie Arię, mając pewnie zamiar coś jej powiedzieć, Stephanie nachyliła się do Lisy.

- O co chodzi? Tam było coś nieprzyjemnego na tym obrazie? Nie patrzyłam dokładnie, jak zobaczyłam znowu księcia to chyba zaczęłam przysypiać...

- Nie wiem... nie zauważyłam nic złego... - odpowiedziała cicho Lisa, chociaż w jej głowie formowała się już pewna teoria. - ...wyciągnęła dłoń z wody, kiedy rybki zaczęły układać diadem na jej głowie, ale nie jestem pewna, czy one wszystkie to wyłapały... - machnęła głową w stronę nadal plotkujących zawszanek. Każda jedna miała na twarzy wyraz zaskoczenia. Jedynie Magda, Dayla i Monica trzymały się w ciszy z boku.

- Pewnie po prostu uznały to za coś normalnego - Stephanie zmarszczyła brwi. - No bo tak w sumie to to jest normalne. Diadem i książę to typowe pragnienie księżniczki.

- Tak, ale Julian to podobno tylko jej przyjaciel - Lisa powiedziała w końcu to, co pomyślała już na początku.

Aria rozmawiała chwilę z nauczycielką, a potem usiadła obok Dayli na jednej z białych ławek. Wyglądała na nieco roztrzęsioną i unikała spoglądania na kogokolwiek poza siedzącą obok niej koleżanką.

 

Następnym dwóm księżniczkom nie poszło zbyt dobrze. Chuda Monica przyklęknęła na brzegu jeziora z bardzo zrezygnowaną miną i rybki najwidoczniej wyczuły jej niechęć. Przez chwilę tłoczyły się wokół jej palców, zmieniając chaotycznie barwy, a potem rozpierzchły się, nawet nie próbując wytworzyć jakiegokolwiek obrazu. Monica zamrugała i poruszyła kilka razy palcami, ale wtedy rybki zaczęły przed nią uciekać. Wróżka pocieszyła ją i zapewniła, że nic się nie stało i na pewno następnym razem pójdzie jej lepiej, jeśli tylko poświęci trochę czasu na lepsze poznanie samej siebie, ale marchewkoworuda dziewczyna i tak wydawała się być na granicy łez, kiedy zajmowała z powrotem swoje miejsce. Zakryła twarz rękami i pochyliła głowę, nie chcąc najwyraźniej, by ktokolwiek na nią teraz patrzył. Nerysa natychmiast się do niej dosiadła i zaczęła szeptać coś do ucha. Żadna z księżniczek nie była na tyle okrutna, by się z niej naśmiewać, przeciwnie, wiele z nich wyglądało na niespokojne i chyba tylko Emeralda w ogóle się tym nie przejęła i z niecierpliwością czekała, aż nauczycielka wybierze kolejną uczennicę.

Także Lisa i Stephanie obserwowały Monicę ze współczuciem i nie od razu zauważyły, jak Constantine, przywołana przez wróżkę gestem, przemyka się elegancko do wielobarwnej ławicy przy brzegu. Choć niska dziewczyna zachowywała się o wiele gustowniej od swojej poprzedniczki (nawet nie musnęła kolanem piasku, gdy przykucnęła), to Lisa nie mogła nie zauważyć, że wyglądała podobnie niepewnie i jakby nieco ponuro.

 

Vivienne i Lucinda uśmiechnęły się i nieco zbliżyły, zaciekawione co ujrzy księżniczka, którą zdążyły polubić. Najwyraźniej w ogóle się nie spodziewały, że Constantine może mieć problem z tym zadaniem. Sama dziewczyna z dziwną obojętnością w oczach przyglądała się jak rybki usilnie próbują wykreować dla niej jakiś obraz. Na początku był to chłopak o opalonej skórze i blond włosach, ale zanim ktokolwiek zdążył mu się dokładniej przyjrzeć, rozpadł się. Potem wysoka, ceglana wieża, coś co wyglądało jak róże i niewyraźny zarys Akademii Dobra. Każdy kolejny obraz znikł zanim mógłby się wyostrzyć. Rybki próbowały różnych wizji, ale najwyraźniej nieprzerwana obojętność Constantine zbijała je z tropu. W końcu przerwały swoje próby, drżąc i nadal okrążając jej ciemne palce. Constantine powoli wyjęła rękę z wody, wstała i przyjrzała im się z góry. Ignorując zaciekawione spojrzenie nauczycielki i zszokowane koleżanek, wzruszyła elegancko jednym ramieniem, przybierając jeszcze bardziej snobistyczną minę niż zazwyczaj.

- Tak właśnie sądziłam, że sobie ze mną nie poradzą - szepnęła swoim słodkim głosem, podszytym niewielką chrypką, a potem wróciła, żeby stanąć obok Sophie, wciąż nękaną przez spojrzenia Emeraldy.

Lisa zmarszczyła brwi, Stephanie jednak wydawała się być nieźle rozbawiona.

- Ta... chyba to ty nie poradziłaś sobie z nimi - szepnęła pod nosem.

Choć inne księżniczki uznały, że Constantine przyjęła tę domniemaną porażkę spokojnie i obojętnie, zupełnie jakby to zaplanowała, to stojąca blisko niej Sophie mogła zauważyć, że pomalowane fioletową szminką usta dziewczyny drżały lekko, dopóki nie udało jej się całkiem odzyskać powagi.

 

Akademia Dobra, chłopcy

Edward do pojedynku przystępował ze słabo skrywaną niechęcią. Wiedział doskonale o tym, że nie był najlepszy w bezpośredniej walce mieczem, ale nie wątpił też w to, że profesor bardzo szybko pozna się na nim i zobaczy, jaka jest jego specjalność, którą miał opanowaną niemalże do perfekcji. Oczywiście jeśli tylko już tego nie wiedział. Prasa w zawszańskich krainach miała irytujący zwyczaj poświęcania całych stron na rozczulające historie z życia i dzieciństwa jedynego syna Królewny Śnieżki. Alan już przed pojedynkiem musiał domyślać się tego, w jaki sposób będzie walczył, chociaż przed Akademią nawet się nie znali. Wszyscy łucznicy radzili sobie przecież podobnie z mieczami. Starając się nie okazywać rozdrażnienia, przystąpił do tego pojedynku z godnością. Jego największym atutem była szybkość i zwinność, które bez skrępowania wykorzystywał. Wyraźnie widać było jednak większe doświadczenie Alana oraz siłę chłopaka, znacznie przewyższającą jego własną. Szybko okazało się, że największym problemem okaże się być to pierwsze. Kompletnie nie spodziewał się, że Alan podstawi mu nogę, uznając, że podczas tej walki chłopak nie posunie się do czegoś takiego. Kiedy stracił równowagę, na szczęście nie upadając, tylko w ostatniej chwili podpierając się na ugiętym kolanie, miał w pierwszej chwili ochotę wytknąć, że takie zachowanie było niehonorowe i niesprawiedliwe, bo oczywiście wyleciał poza pas ziemi i przegrał. Szybko jednak przypomniał sobie, że w tego typu pojedynku było to nawet bardzo zgodne z zasadami i tak na dobrą sprawę powinien się tego spodziewać. Zły na siebie, wstał, wbił miecz w ziemię i otrzepał kolano swoich kremowych spodni od mundurku. Spojrzał przelotnie na Abraxasa, który tylko wzruszył ramionami, jakby się tego spodziewał (jako przyjaciele znali zarówno swoje lepsze jak i gorsze strony), a potem zmarszczył nieznacznie nos, zauważając podskakującego i bijącego brawo chłopca z lasu... Aidana? Chyba tak.

 

Profesor Fence pokiwał powoli głową, ale wciąż nic nie mówił. Edward dobrze wiedział na co czeka i tak całkiem szczerze, zrobiłby to nawet, gdyby wcale tego od niego nie oczekiwano. Jak już było wspomniane wcześniej, miał swój honor.

- Gratulacje, Alan. To było zasłużone zwycięstwo - powiedział cicho, podając zwycięskiemu rywalowi rękę.

- Doskonale - powiedział nauczyciel, kiedy chłopcy wrócili na swoje miejsce. - Widzieliśmy tutaj interesujący manewr o którym każdy z was powinien pamiętać: podstawienie nogi. W niektórych krainach uznawane za niehonorowe, tak naprawdę całkowicie zgodne z zasadami pojedynków na miecze i dość często wykorzystywane. Pamiętajcie jednak o tym, że inaczej jest już w przypadku szermierki podczas której walczy się jedynie bronią. O rodzajach pojedynków i rządzących nimi prawach na pewno będziemy jeszcze mówić...

 

Następnymi książętami, którzy stoczyli pojedynek, byli Abraxas i Julian. Było to widowisko całkiem interesujące do oglądania, ponieważ obydwoje wydawali się być na takim samym poziomie umiejętności posługiwania się mieczem. Nawet Edward nieco się rozpogodził, obserwując widowiskowe manewry swojego przyjaciela. Abraxas, tak jak on, charakteryzował się szybkością, ale przy tym o wiele lepiej radził sobie z zadawaniem celnych i trudnych do zablokowania ciosów. Julian co prawda nie był tak zwinny i ruchliwy, ale za to nie pozwalał sobie na podstawienie nogi i bez najmniejszego problemu powstrzymywał w połowie większość ataków Abraxasa, używając do tego głównie siły. Od razu można było się domyśleć, że na co dzień również używał miecza dwuręcznego, bo czasem machinalnie próbował złapać swoją broń w niewłaściwy dla niej sposób. Choć obydwoje byli na mniej więcej równym poziomie, ostatecznie zwyciężył Abraxas, który był bardziej przyzwyczajony do mieczy lekkich i szybkich. Nawet jeśli nie udało mu się wytrącić Julianowi broni z rąk, wykorzystał jego moment nieuwagi i zepchnął go poza wyznaczony teren. Kiedy podawali sobie rękę po pojedynku, Abraxas uśmiechał się z satysfakcją, a Julian był wyraźnie zirytowany; zdawał sobie w końcu sprawę z tego jak niewiele dzieliło go od zwycięstwa.

 

Potem przyszła pora na ostatnią parę doświadczonych książąt. Walka Ambrosiusa i Eryka była całkiem interesująca, biorąc pod uwagę, że zaczęła się od złamania zasad. Już kilka sekund po rozpoczęciu pojedynku Eryk pacnął przeciwnika w głowę płaską stroną miecza, nie wkładając w to jednak zbyt wiele siły.

- HEJ! - krzyknął profesor Fence ostrzegawczym tonem.

Eryk zaśmiał się.

- Oj tam, nic się nie stało. Dobrze mu to zrobi jak raz na jakiś czas dostanie w łeb na otrzeźwienie.

Ambrosius na początku zmarszczył gniewnie brwi, ale potem na jego twarzy pojawił się cwaniacki uśmieszek. Walka zrobiła się naprawdę intensywna, miecze co chwilę zderzały się z głośnym brzękiem, a robiły to z taką siłą, że Aidan i Hector zaczęli na głos dziwić się, że nie lecą z nich iskry. Profesor Fence podszedł bliżej i uważnie jej się przyglądał, na wypadek, gdyby potrzebna była interwencja, ale po wyrazach twarzy dwóch pojedynkujących się książąt można było wywnioskować, że oboje dobrze się bawią. Ostatecznie, kiedy miecze po raz kolejny zaczęły się ze sobą ścierać, Ambrosius z całej siły pchnął nagle w bok, sprawiając, że Eryk stracił na sekundę uwagę, skupiając się na tym, by nie upuścić swojej broni. Wtedy książę z Piaszczystych Wydm podłożył mu nogę, posyłając rywala na ziemię o wiele brutalniej, niż zrobił to wcześniej Alan. Eryk całym bokiem ciała wylądował na trawie, ale dość szybko się pozbierał, wpatrując się w kolegę z oburzeniem. Profesor także nie był zbyt zadowolony.

- Oj tam... - powiedział z zadowoleniem Ambrosius, opierając miecz na ramieniu. - ... nic się nie stało. Dobrze mu to zrobi jak raz na jakiś czas zaliczy porządną glebę.

Kąciki ust nauczyciela zadrżały, jakby powstrzymywał się od śmiechu, ale ostatecznie skarcił ich obu słownie i odesłał na miejsce. Kiedy stanęli z powrotem w swojej grupie Abraxas i Edward równocześnie zaczęli "zachwalać" ich pojedynek.

- Ta gracja, ta dostojność...

- To wyrafinowane słownictwo...

- Rycerze z prawdziwego zdarzenia...

Nawet Julian zachichotał.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sophie

Dziewczyna starała się już nie myśleć o tym co wcześniej pokazały jej rybki podobnie jak o morderczym spojrzeniu Emeraldy. Wiedziała, że najlepsza co mogła teraz zrobić, to skupić się na występach innych księżniczek. Skupiała teraz całą swoją uwagę próbom Arii. Miła i niepozorna księżniczka, którą poznała lepiej wczorajszego wieczoru, gdy ta uratowała ją przed naprawdę nieprzyjemnymi doświadczeniami, które mogły jej zapewnić współlokatorki. Choćby też dlatego od początku z ciekawością obserwowała jej występ. Gdy w jeziorze zobaczyła samą księżniczkę, która trzymała za dłoń jakiegoś księcia szybko połączyła fakty. To musiał być ten sam, który starał się jej pomóc na lekcji dziekan Dovey. Coraz bardziej podejrzewała, że dwójka musiała być naprawdę blisko. Pomimo, że było to powszechne jak niemal u każdej księżniczki, to nadal uroczę do tego stopnia, że Sophie się lekko, ale wyjątkowo szczerze uśmiechnęła

 

Następna była księżniczka, która wzbudziła pewne emocje, ale głównie żalu podczas poprzedniej lekcji. Teraz niestety również nic nie wskazywało by miało jej pójść choć trochę lepiej. Sophie z głębokim zastanowieniem spoglądała jak rybki uciekają przed dziewczyną i nie chcą ukazać żadnego obrazu dla niej. Patrzyła z przykrością jak dziewczyna odchodzi niemal płacząc. Przypomniała sobie rozmowę z wczoraj jak wszystkie księżniczki opowiadały z kim dzielą komnaty. Emeralda wspomniała w pewnym momencie, że mieszka z Monicą oraz Nerysą i chociaż Monica nie jest księżniczką z prawdziwego tytułu, to wydaje się coś wiedzieć o ich zachowaniu. Sophie niemal zagryzła wargę zdając sobie sprawę, że chciała zamienić komnaty z tą biedną dziewczyną. Wszystko wskazywało, że skończy ona jako mogryf jeśli się nie poprawi. Nie potrafiła do końca pojąć dlaczego było jej tak bardzo szkoda tej dziewczyny oraz dlaczego ta dziewczyna sobie nie radziła skoro miała coś wiedzieć o życiu księżniczki. Właśnie wtedy ją olśniło i przypomniała sobie chwilę kiedy po raz pierwszy została poddana tradycji królestwa. Gdy jej matka zniknęła, a ona musiała odnaleźć się w zupełnie innym środowisku. Czuła strach i smutek, czy teraz to samo mogła przechodzić ta biedna dziewczyna?

 

Dopiero gdy nauczycielka zawołała Constantine, Sophie wyszła z zamyślenia. Dziewczyna od samego początku wydawała się być dobra i pomocna. Na dodatek wydawały się w pewnym sensie sobie podobne. Gdy tylko zaczęła iść do jeziora, Sophie posłała jej jeszcze szczery uśmiech by okazać wsparcie. Przynajmniej nie myślała teraz o Emeraldzie gdy Constantine odeszła, zwłaszcza, że teraz tamta zapewne mogła spoglądać na nią swobodnie. Cały czas skupiała całą swoją uwagę na tej księżniczce oraz obrazie jaki pokażą dla niej rybki. Gdy zwierzątka zaczęły układać obraz chłopaka, Sophie z ciekawością zaczęła się przyglądać, a przy tym zastanawiać który to. Nim jednak obraz się wyostrzył szybko się zmienił na kolejny. A potem żaden nie utrzymał się wystarczająco długo by można go było nazwać trwałym. Sophie nie potrafiła zrozumieć dlaczego tak się działo. Słysząc słowa księżniczki na to nietypowe zjawisko lekko się uśmiechnęła, ale gdy wróciła, Sophie zauważyła, że jej warga lekko drżała. Niewiele o tym myśląc zrobiła pierwszą rzecz jaka przyszła jej do głowy lekko chwyciła, a następnie pociągnęła rękaw jej sukienki oraz posłała jej pokrzepiający uśmiech. W końcu ona również cały czas podczas tej lekcji była dla niej miła do tego stopnia, że Sophie szczerze zaczynała ją lubić.

 

Alan

Wszystko działo się tak szybko. Poczułem nagle jak moja noga trafia w nogi Edwarda i otworzyłem szeroko oczy, widząc jak ten traci równowagę. Czyli jednak ryzyko czasem popłacało. Wiedziałem jak mógł się dla mnie skończyć ten manewr, ale mimo to zdołałem wygrać. Najwyraźniej Edward nie spodziewał się tego zagrania. Słyszałem w tle oklaski ze strony Aidana, ale teraz nadal skupiałem się na swoim obecnym rywalu. Nawet w chwili, gdy Edward podawał mi dłoń oraz składał gratulacje widziałem w nim niechęć do mnie. Co takiego stało się gdy był sam na sam z Sophie?

 

Powoli stanąłem koło innych książąt nie mając innego wyboru. Nic nie mówiłem oraz nie próbowałem nawiązywać kontaktu, a tylko oglądałem kolejne zmagania. Teraz był czas Abraxasa i Juliana. Mówiąc szczerze bardzo chciałem by Julian wygrał. Pyszałkowatość Abraxasa nie raz mnie irytowała, bardzo chciałem by ten dostał nauczkę. Wiedziałem jednak, że to nie będzie łatwe starcie. Abraxas może i gadał po próżnicy, ale na pewno umiał walczyć i nie byłem pewny czy ja bym zdołał go pokonać. Szybko spostrzegłem podobieństwa w stylu walki Juliana do swojego własnego. Książę musiał preferować podobny sposób walki. Niestety po długiej i zaciętej walce ostatecznie nie dał rady pokonać Abraxasa, który okazał się naprawdę groźnym przeciwnikiem.

 

Kolejna walka i tym razem była między obiema osobami, za którymi nie przepadałem. W tym wypadku znacznie bardziej chciałem zobaczyć jak to Ambrosius zbiera się z ziemi. Sam początek walki był sam w sobie bardzo ciekawy oraz niezwykle nietypowy. Widać było, że żaden z nich nie traktował swojego pojedynku poważnie. Ostatecznie skończyło się tym, że ponownie nie wygrała osoba, którą wolałem jako zwycięzce, a Ambrosius, który wygrał w podobnym stylu do mnie. Słysząc komentarz ze strony Edwarda oraz Abraxasa pokręciłem lekko głową, starając się ukryć w ten sposób własne rozbawienie. No cóż to było naprawdę zabawne, nie mogłem zaprzeczyć.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra, dziewczęta

Kiedy Sophie złapała delikatnie za rękaw mundurka Constantine, ta drgnęła lekko i spojrzała na nią ostrożnie. W jej ciemnofioletowych oczach wyraźnie widać było zaskoczenie, zmieszane nawet ze swego rodzaju niepewnością. Gdy jednak księżniczka uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco, dziewczyna o wiśniowych włosach natychmiast spróbowała odwzajemnić ten gest, choć w jej przypadku był on o wiele bardziej słaby i jakby automatyczny. Zaraz potem Constantine skinęła Sophie głową, by przekazać w ten sposób ciche podziękowania, a następnie wróciła do swojej zwykłej, surowej i beznamiętnej miny, obserwując jak radzi sobie kolejna uczennica. Następna po Constantine była bowiem Magda. Siedzące nad jeziorem Lisa i Stephanie, które jak do tej pory ani razu nie wstały z pokrytej kamyczkami ziemi, zaczynały powoli sądzić, że nauczycielka umyślnie zostawia je na sam koniec. Trudno było tylko stwierdzić, czy chodziło o to, że zajmowały miejsca w oddaleniu od pozostałych księżniczek, czy może po prostu zdążyła już coś o nich usłyszeć w Akademii. Nie, żeby w ogóle o to dbały. Chociaż ruda dziewczyna była nawet całkiem ciekawa tego, jak na nią zareagują te rybki, to na pewno nie zamierzała się do nich dopychać, tak jak Vivienne, czy Emeralda.

 

Magda podchodząc do jeziora wydawała się być niezwykle skupiona, o wiele bardziej niż wszystkie jej poprzedniczki. Mrużyła ciemne oczy, a gdy przykucnęła nad wodą, przez dłuższy czas przypatrywała się rybkom, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała. Lisa zauważyła to wszystko, bo choć Stephanie po raz kolejny straciła zainteresowanie zajęciami i zajęła układaniem domku z kamyczków, ona sama obserwowała z zainteresowaniem tę nieco dziwną dziewczynę, która wcześniej towarzyszyła im w Galerii Dobra. Pozostałe zawszanki również wydawały się być zaciekawione. Choć zdecydowanie elegancka i królewska, Magda znacznie się od nich różniła i wciąż do końca jej nie rozgryzły. To była idealna szansa, by poznać jakiś jej sekret, który pozwoliłby im na lepszą ocenę koleżanki. Lisa zastanawiała się, czy Magda zdaje sobie z tego sprawę. Nawet jeśli, nie wydawała się tym przejęta. Po kilku kolejnych sekundach zwłoki wyciągnęła szczupłą dłoń i bez wahania włożyła ją do jeziora, pozwalając, by rybki otoczyły jej palce.

Przez jakiś czas nic się nie działo. Fawn pochyliła się do przodu, podzwaniając skrzydłami, na twarzach Nerysy i Lucindy pojawił się nieznaczny wyraz zawodu. Zanim jednak nauczycielka zdążyłaby cokolwiek powiedzieć, cała ławica ryb w jednym gwałtownym ruchu rozpierzchła się nagle na wszystkie strony, tworząc obraz tak ogromny, że sięgał nawet do miejsca, przy którym siedziały Lisa i Stephanie. Wśród księżniczek rozległy się głośne westchnienia, a Jelonka uśmiechnęła się ostrożnie, najwidoczniej zadowolona, że nie jest to kolejna uczennica niezdolna do uporządkowania myśli. Niemalże wszystkie rybki na raz zaczęły przybierać barwy ciemnego granatu i czerni, gdzieniegdzie tylko zostawiając białe, jakby roziskrzone plamy. Dayla podniosła się z ławki. Najwyraźniej smutek nieco jej już przeszedł i znów potrafiła cieszyć się pięknem obrazów, jakie zwierzątka tworzyły dla innych.

- Ale piękne! To niebo! I gwiazdy! - wykrzyknęła.

Nocne niebo - dodał ktoś, ale Lisa nie wyłapała dokładnie kto, bo sama również została pochłonięta przez majestat tego, co się przed nimi rozpościerało. Rybki nie tylko stworzyły w wodzie obraz gwiaździstego nieba, ale także z niezwykłą dokładnością odwzorowały pojawiające się na nim konstelacje.

Sama Magda jedynie uśmiechnęła się lekko, patrząc na wyostrzającą się wizję. Nie wyglądała ani na zaskoczoną, ani na szczególnie zachwyconą, jakby tego właśnie się spodziewała i oczekiwała. Niektórzy wydawali z siebie jęki zawodu, gdy wyjmowała dłoń z wody, sprawiając, że obraz się rozpadł.

 

Wróżka-nauczycielka zatrzepotała długimi rzęsami, patrząc to na po raz kolejny wielobarwną ławicę ryb, to na wyjątkowo spokojną Magdę, która unikała jednak spoglądania na kogokolwiek, przechodząc na sam tył grupy księżniczek. 

- Magdalene - mimo wszystko uniosła posłusznie głowa i spojrzała uprzejmie na wróżkę, gdy ta zwróciła się bezpośrednio do niej. - To było naprawdę wyjątkowe. Jeszcze chyba nigdy nie widziałam, by Rybki Życzeń stworzyły tak wielki obraz. Jednakże... - urwała i przechyliła głowę, najwyraźniej zastanawiając się jak ubrać w słowa to, co chce powiedzieć. - ...jesteś pewna, że to było właśnie twoje życzenie, prawdziwie z głębi serca? W końcu to tylko niebo, nie pojawiła się pod nim nawet żadna postać... muszę przyznać, że mnie to zadziwiło.

Magda uniosła lekko brwi, a potem wykonała krótki gest ręką, jakby chciała w ten sposób przekazać, że nie ma pojęcia, o co może chodzić Fawn.

- Taki właśnie obraz mi pokazały. Nie powinnam więc chyba poddawać tego w obiekcje.

Choć zabrzmiała niezwykle przekonująco, Lisa miała niejasne wrażenie, że doskonale wie, co miała na myśli nauczycielka oraz dlaczego Rybki ukazały jej taką, a nie inną wizję. Poza tym, pozostawał jeszcze oczywiście fakt, że "nie poddawanie rzeczy w obiekcje" bardzo kłóciło się z tym, czego zdążyła się już dowiedzieć o tej ciemnowłosej dziewczynie.

 

Akademia Dobra, chłopcy
Po Ambrosiusie i Julianie zakończyła się kolejka imponujących i ciekawych do oglądania pojedynków. Gdy profesor wywołał do przodu Damiena, Odiona i Leona, każdy z nich wyglądał na o wiele bardziej nerwowego i niepewnego, niż każdy z książąt we wciąż dyskutującej między sobą grupie. Cisza zaległa dopiero wtedy, kiedy Frederick Fence spiorunował ich wszystkich wzrokiem i zaczął wyjaśniać pozostałym czego od nich oczekuje. Pomiędzy wywołanymi chłopcami odbyć się miały trzy pojedynki i nauczyciel miał zamiar bardzo dokładnie obserwować każdy z nich, aby ocenić ich możliwości. Podkreślił, by działali instynktownie, z wykorzystaniem ruchów, które wcześniej zauważyli, ale nie przejmowali się, jeśli nie będzie to wyglądać tak dobrze i elegancko, jak w przypadku wprawionych w pojedynkach książąt. 
- Niektórzy uczniowie w tej klasie są na skrajnie różnych poziomach doświadczenia i umiejętności - grzmiał, zachęcając słabszych do uwierzenia w siebie. - Jednak pod koniec waszej edukacji w tej Akademii te różnice będą się już wyraźnie zacierać - Ambrosius prychnął coś pod nosem. Profesor usłyszał to i spojrzał na niego z zuchwałym uśmiechem - Zobaczymy, czy będziesz taki pewny siebie za kilka miesięcy. Dobra, Odion i Damien, stawać do pojedynku.
 
Odion stanął powoli na jednym z końców wyznaczonego prostokąta i spojrzał nieco obojętnie na miecz, który trzymał w dłoni. Od razu można było zauważyć, że jego chwyt nie był idealny i przypominał raczej sposób w jaki trzymać się powinno sztylet lub harpun do łapania większych ryb. O wiele gorzej wyglądał Damien, który, choć nie miał żadnych problemów z odpowiednim złapaniem broni, wyraźnie pobladł na widok stojącego przed nim kolegi; Odion był nie tylko porządnie umięśniony, ale też znacznie od niego wyższy. Ta walka nie trwała długo i nie była też zbyt widowiskowa. Choć Damien całkiem nieźle radził sobie z unikami i szybkim kontratakiem, wystarczyło jedno zetknięcie się mieczy, a Odion bez żadnego problemu siłą wypchnął Damiena poza prostokąt, posyłając go przy tym na ziemię. W przeciwieństwie do poprzedników, prosty chłopak natychmiast po tym znalazł się przy rywalu i wyciągnął do niego rękę. Ciemnowłosy książę przyjął pomoc i pozwolił podciągnąć się na nogi. Patrząc teraz na jego wątłe ramiona i łatwość, z jaką Odion go podniósł, nie można było się dziwić, że walka skończyła się właśnie w taki sposób. Profesor zignorował jednak blady rumieniec na twarzy Damiena i głośne, entuzjastyczne klaskanie Kato (choć lubił księcia ze Wzgórz Banialuki, to oczywistym było, że zawsze miał zamiar kibicować bratu), kiwając teraz głową na Leona, by ten zastąpił Odiona na pasie treningowym.

 

Wydawało się, że z nieznacznie niższym i sprawiającym wrażenie młodszego Leonem Damienowi powinno pójść o wiele lepiej. Rzeczywiście, ich szanse były teraz bardziej zrównane, ale pozostawało kilka rzeczy, których żadne z nich, być może wliczając w to nawet profesora, się nie nie spodziewało. Oczywiście książę ze Wzgórz Banialuki czuł się w tym pojedynku pewniej, nie musiał obawiać się siły przeciwnika i z większą skutecznością pokazywał płynność własnych ruchów, zakrawającą nawet o grację, która nie wydawała się do końca pasować do tego typu walki. Niepozorny Leon miał jednak coś, czego nie miał Damien, a była to determinacja i zaciętość. Braki w technice i doświadczeniu wydawały się być niczym przy szybkości ataków niewielkiego księcia, który zacisnął zęby i zaatakował drugiego zawszanina nawałą ciosów, spychając go całkiem do defensywy.

- Widać, że jest z Kamelotu, prawdziwy lew - szepnął stojący niedaleko Alana Edward.

- To chyba syn rycerza, tak? O ile dobrze pamiętam... - odparł Abraxas, ale nikt mu już nie odpowiedział.

Trzeba było przyznać, że Damien potrafił skutecznie się bronić i unikać ataków, nawet tak wściekłych i gwałtownych. Zdecydowanie nie był on jednak naprawdę wprawiony w pojedynkach; tak bardzo dał się pochłonąć odpieraniu ciosów, że nie zwrócił uwagi na to, jak Leon niebezpiecznie się do niego zbliża. Niewielki chłopak, zdając sobie sprawę z tego, że mimo wszystko może nie mieć na tyle siły, by wypchnąć rywala poza prostokąt, wykonał szybki, ale stanowczy krok do przodu, mając nadzieję, że w ten sposób go oszuka. Damien, niezwykle skupiony na defensywie, nie spodziewał się tego i automatycznie nieco się wycofał, stawiając przez to stopę na miękkiej trawie. Profesor Fence uniósł ręce, by przerwać pojedynek. Leon zatrzymał swój atak i otarł spocone czoło, biorąc kilka głębokich i uspokajających oddechów. 

- Przepraszam, Damien...  - wydusił też z siebie po chwili i nie trudno było się domyślić, dlaczego uważał, że jest to potrzebne.

Książę ze Wzgórz Banialuki przez kilka sekund nie ruszał się, patrząc intensywnie na własne nogi, którymi dopiero co wyszedł poza wyznaczone pole, a potem opuścił zrezygnowany ramiona i wycofał się, by schować za pozostałymi zawszanami; przez cały ten czas niemalże wlókł za sobą miecz po ziemi.

Dwie porażki z rzędu zdecydowanie mogły być powodem do wstydu, zwłaszcza wtedy, gdy było się prawdziwym dziedzicem tronu.

Eryk wymamrotał coś pod nosem, czego Alan nie był w stanie usłyszeć. Na pewno wyłapał za to dość zaskakującą odpowiedź Ambrosiusa.

- Dobra, daj spokój... no jest słabeuszem, racja... ale to Sauveture. Wiadomo, że ci z Candour to trochę dziwaki... Mimo wszystko ojciec zawsze powtarza, że często dzielą się z innymi dobrymi radami... więc po prostu to przemilczmy.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sophie

Spojrzała zaintrygowana, gdy nauczycielka zawołała kolejną osobę, którą była dziewczyna, ta sama, którą poznała zeszłego wieczora. Wiedziała już o niej, że była księżniczką i pochodziła z rodziny królewskiej podobnie jak ona, ale nic ponad to. Była też w Galerii z Czytelniczką i Alanem, ale ona nie wypowiedziała obelg w kierunku Sophie, a po prostu tam była. Wzgórza Banialuki? Sophie zagryzła lekko wargę coś sobie przypominając. Gdy była młodsza, wuj pojechał w tamte rejony i coś wspominał chyba o tym, że tamtejsza para królewska ma córkę. Nie była już pewna, ale chyba nawet chciał by Alan z nim pojechał ją poznać. Była to jedna z niewielu okazji dla księcia by zobaczył inne królestwo. Jednak wtedy był czymś zajęty i nigdzie go nie mogli znaleźć. Czy to była ta sama dziewczyna? Zresztą to i tak chyba nie miało już znaczenia. Nie wydawali się być sobą wzajemnie zainteresowani.

 

Obserwowała jak wyraźnie zaciekawiona zawszanka kuca przy jeziorze, zapewne zastanawiając się co mogą jej pokazać rybki. Ta księżniczka była po prostu istną zagadką. Gdy jednak nic się nie pokazało, Sophie poczuła zawód. Miała nadzieje, że rybki odsłonią choć niewielki rąbek tajemnicy, a tymczasem nie dowiedziała się nic nowego. Już opuściła lekko wzrok, aż nagle momentalnie znów go nie uniosła, będąc przy tym kompletnie osłupiała. Wpatrywała się w zdumieniu jak rybki tworzą ogromny obraz, większy i bardziej imponujący niż jakiejkolwiek innej księżniczki do tej pory. Był po prostu niesamowity. To była czysta kwintesencja piękna, a mimo to Sophie nic z tego nie rozumiała, przecież rybki pokazywały pragnienia serca, więc co miało oznaczać to pragnienie? Czy ona chciała podziwiać gwiazdy? Chciała sama być jak gwiazda na nocnym niebie? Co to wszystko znaczyło? Zamiast rybki dać odpowiedzi dały więcej pytań. Mimo wszystko, Sophie miała dziwne wrażenie, że dziewczyna w jakiś sposób użyła jeziora jak płótna, a rybki były jak jej farba. Ona nimi namalowała to co chciała by pokazały, a przy tym zachowała swoją tajemnice dla siebie. Pytanie jednak brzmiało: czy to było w ogóle możliwe?

 

Alan

Oczekiwałem spokojnie na kolejne pojedynki i zastanawiałem się przy tym jak profesor rozwiąże sprawę nierównej liczby książąt wśród średnio zaawansowanych. Gdy więc zawołał całą trójkę z nich, spoglądałem zaintrygowany. Usłyszałem też wtedy coś co mi się nie spodobało, a było to parsknięcie Ambrosiusa na słowa profesora dotyczące wyrównującego się poziomu książąt w przyszłości, nie ukrywałem gniewu kiedy spoglądałem na księcia. Miałem naprawdę ochotę utrzeć mu nosa. Szkoda, że to nie jego wylosowałem w parze. Zaraz jednak skupiłem się na Odionie i Damienie, którzy zostali wybrani do pojedynku. Obu zdążyłem już poznać i uważałem ich za bardzo przyzwoitych, ale z jakiegoś powodu bardziej chciałem aby to Damien wygrał. Niestety, pomimo, że książę Wzgórz Banialuki wydawał się nieco znać na walce mieczem (spostrzegłem to choćby po jego unikach) to nie był w stanie wygrać z Odionem, który okazał się mieć większą siłę fizyczną.

 

Spojrzałem na całą sytuacje lekko przygnębionym wzrokiem, bo wiedziałem co inni oczekują od niego, jako, że był prawdziwym księciem i dziedzicem tronu. Szybko się okazało, że na tym się jeszcze nie skończyło, bo ledwo, Damien doszedł do siebie i już musiał walczyć z Leonem. Spoglądając na gabaryty obu uznałem, że teraz zdoła zrekompensować sobie poprzednią porażkę. Leon raczej nie przewyższał go siłą fizyczną. Szybko się okazało, że do pewnego stopnia miałem racje. Niestety tylko do pewnego. Damien choć w gabarytach był równy Leonowi, to brakowało mu jego zaciekłości. Widziałem jak coraz bardziej książę schodzi do defensywy, starając się unikać wściekłych ataków Leona. Słysząc słowa Edwarda niestety nie mogłem zaprzeczyć, wszystko wskazywało na jeden wynik. Zaciekłe starcie skończyło się tak jak przewidywałem. Dwie porażki, Damiena, nawet sobie nie wyobrażałem jak się z tym czuje. Szybko przestałem nad tym rozmyślać, słysząc nagle Ambrosiusa jak i niezrozumiałe szeptanie Eryka, ale domyślałem się, że i ten nie powiedział nic dobrego.

 

- Dziwaki - skomentowałem lekko kręcąc głową. – W tej Akademii zaiste są przypadki, gdy tak zwany dziwak potrafi przyćmić kogoś kto księciem może określić się tylko z tytułu jaki mu nadano przy urodzeniu - powiedziałem ponuro marszcząc przy tym brwi. Naprawdę miałem już szczerze dosyć Ambrosiusa i jego obelg wobec innych. Chciałem również by nastał kres tej lekcji, musiałem się uwolnić od innych książąt i stać w grupie ludzi, którzy do mnie pasowali, a nie takich jak oni.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra, dziewczęta

Po Magdzie jedynymi dziewczynami, które nie podeszły jeszcze do zadania, były Lisa i Stephanie. Nauczycielka jak do tej pory wydawała się jednak o nich zapomnieć. Złożyła uroczo dłonie na kolanach i zatrzepotała skrzydłami, najwyraźniej zamierzając przejść do oceniania. Gdy jednak jej ciemne, błyszczące oczy omiotły całą grupę ubranych na różowo księżniczek, coś zaczęło jej nie odpowiadać i wychyliła się nieco, by spojrzeć za Constantine i Sophie. To właśnie tam siedziała nad brzegiem brakująca dwójka; Lisa wzruszyła lekko ramionami, zauważając, że wszyscy zwrócili na nią swą uwagę, a Stephanie odwróciła się, żeby nikt nie zobaczył jak dusi się ze śmiechu. Kiedy wróżka odezwała się po raz kolejny, Elisabeth mogłaby przysiąc, że brzmiała na zakłopotaną, a na jej policzkach pojawił się nawet delikatny rumieniec.

- Zostałyście jeszcze wy, dziewczynki. Która chce spróbować pierwsza?
Lisa i Stephanie spojrzały po sobie. Mimo tego, że zadanie było całkiem interesujące, żadna z nich tak na dobrą sprawę nie kwapiła się, by pokazywać całej grupie zawszanek swoje głęboko skrywane pragnienia. Ostatecznie to Stephanie wzruszyła ramionami i wstała, odgarniając malowniczo włosy do tyłu, w parodii księżniczek pokroju Vivienne, czy Emeraldy. Lisa musiała jednak przyznać, że wcale nie wyglądało to źle. Chociaż włosy jej współlokatorki były nierówno obcięte i cienkie, to słońce grzejące w ogrodzie nadawało im ciekawej, niemalże miodowej barwy. Stojąca niedaleko Lucinda zmarszczyła nos i Lisa zaczęła zastanawiać się, czy to zwykła pogarda, czy może zazdrość. Włosy księżniczki z Tęczowych Bryz miały w końcu przeciętny, jasny odcień, przywodzący na myśl co najwyżej świeżo wysypane siano.

 

Kiedy Stephanie z ostentacyjną pewnością siebie podeszła do jeziora, Lisa również wstała z ziemi i wcisnęła się w tłum księżniczek, żeby móc lepiej widzieć jezioro. Wcale nie było to trudne, biorąc pod uwagę, że większość dziewcząt odsuwała się od niej, kiedy tylko poczuły, że stykają się z nią choćby ramieniem. Nie było żadnych wątpliwości, że Stephanie zrobi coś śmiesznego, żeby nieco załamać atmosferę wzniosłej powagi, jaką roztaczały wokół siebie księżniczki takie jak Constantine i Vivienne. I rzeczywiście, jej współlokatorka zrezygnowała z eleganckiego kucnięcia i padła tyłkiem na kamyczki, niemalże zanurzając swoje pantofle w wodzie. Jakaś dziewczyna za Lisą wydała z siebie dźwięk pełen zgorszenia, ale nawet nie odwróciła się, żeby spojrzeć która, bo jej uwagę przykuła Magda, zakrywająca usta dłonią i najwyraźniej chowająca uśmieszek. Mimo powszechnej antypatii, jaką zawszanki czuły wobec Czytelniczki i jej koleżanki, każda z nich wychyliła się do przodu, żeby zobaczyć co za przerażający obraz może im się ukazać. Zaskakujące było to, że rybki zabrały się do dzieła naprawdę szybko, praktycznie zaraz po tym, jak Stephanie musnęła je palcami.

Co to jest? - prychnęła Emeralda.

Sama Lisa nie miała na początku pojęcia. Zwierzątka przybierały dziwne kolory i układały się w nierozpoznawalny od razu kształt, dopiero wtedy, gdy obraz nieco się wyostrzył...

- Łoł... Łooooł - powiedziała ruda dziewczyna, bez skrępowania zbliżając się do brzegu.

Stephanie uśmiechnęła się z zadowoleniem, obserwując starszą wersję siebie w o wiele lepszym i wygodniejszym stroju, mknąca na koniu przez jakiś gęsty las. Wizja była niesamowicie dynamiczna, ale trudno było stwierdzić, czy był to efekt obrazu, czy po prostu drżenie rybek. Włosy dziewczyny tworzyły za nią jedynie rozmazaną falę, a na jej spierzchniętych wargach malował się wyraz triumfu i szczęścia. Adrenaliny, którą sama Lisa doskonale znała i potrafiła zrozumieć...

- Interesujące, Stephanie - powiedziała powoli wróżka, przykładając w zamyśleniu długi palec do policzka. - Choć wyglądasz tutaj dość... no cóż, wojowniczo. Ale w każdym razie potrafisz odpowiednio uporządkować myśli i...

Ale Lisa zauważyła, że uśmiech na twarzy jej współlokatorki wyraźnie zaczyna znikać.

 

Podążyła za jej spojrzeniem i zauważyła niewielki szczegół, trudny do wyłapania, jeśli skupiało się swoją uwagę na głównym elemencie obrazu, jakim był koń i pędząca samotnie przez las dziewczyna. Ale czy na pewno samotnie? W rogu, na spróchniałym pniu, siedziała jakaś postać, ale jej twarz ukryta była pod kapturem, spod którego wystawały jedynie kręcone, rude kosmyki. W pierwszej chwili Lisa pomyślała, że może chodzi o nią (ta myśl wywołała nieprzyjemny ucisk w jej klatce piersiowej), ale szybko zrozumiała, że przecież jej włosy nie były aż tak sprężykowate i jaskrawe, a poza tym postać na obrazie trzymała na kolanach lisa, a ona nigdy nie miała zbyt wiele do czynienia z tymi zwierzętami...

Zanim zdążyłaby dojść do jakichś lepszych wniosków, Stephanie wyjęła szybko rękę z wody i odwróciła się do nauczycielki z bardzo wymuszonym uśmiechem. Wysłuchała jej słów, a przynajmniej udała, że to robi, a potem szybko wycofała się znad brzegu, nie spoglądając na nikogo. Lisa bardzo chciała z nią porozmawiać, zapytać co ją tak zmartwiło... potem jednak przypomniała sobie historię, którą Stephanie opowiadała jej wczoraj, a którą w wirze tych wszystkich wydarzeń niemalże zapomniała. Czyżby dziewczyna w kapturze była jej kuzynką, wiedźmą? Jeśli tak to dlaczego...

- Elisabeth - głos słodki jak cukierek wyrwał ją z zamyślenia. - Teraz twoja kolej. Tylko ty nam zostałaś.

Zamrugała i spojrzała na siedzącą na kamieniu wróżkę, a potem na pozostałe uczennice, które obrzucały ją niepewnymi, a niektóre nawet nieprzyjemnymi spojrzeniami. Potem odwróciła się powoli w stronę jeziora.

 

Akademia Dobra, chłopcy

Gdy Alan przerwał rozmowę książąt swoim dość nieprzyjemnym komentarzem, praktycznie wszyscy w grupie spojrzeli na niego nieprzyjaźnie. Chyba tylko Julian pozostał obojętny, przypatrując się nadal profesorowi, chociaż na jego ustach błąkał się teraz tajemniczy uśmieszek. Edward spojrzał na Alana, zaciskając wargi, ale nie mówiąc ani słowa, tak samo jak Abraxas, którego ironiczne uniesienie brwi sugerowało, że uznaje zachowanie drugiego księcia za prostackie i niepotrzebne. Chyba tylko Eryk wyglądał jakby naprawdę miał zamiar wdać się z Alanem w dyskusję, ale ostatecznie nie zdążył. Ambrosiusowi najwyraźniej brakowało opanowania, jakim odznaczali się jego koledzy i prawie natychmiast się odgryzł; choć w jego brązowych oczach błyszczała irytacja i złość, usta wygiął w cwaniacki uśmieszek, który najwyraźniej miał jeszcze bardziej podkreślić jego słowa.

- Alan, chyba nie chcesz nam powiedzieć, że ten cały Aidan już zdążył cię w czymś pobić?

 

Przez chwilę w grupie zapanowała cisza, gdy każdy w różnym tempie zaczął wyłapywać sens tej wymiany zdań. Najszybciej zrobił to Edward, który spojrzał na Ambrosiusa z oburzeniem, nawet jeśli jego drżące policzki wyraźnie sugerowały, że powstrzymuje się od śmiechu. Także Abraxas zmarszczył brwi, odwracając się ostentacyjnie i okazując w ten sposób swoją dezaprobatę. Najbardziej gwałtownie zareagował Eryk, patrząc na przyjaciela z niedowierzaniem.

- Ambrosiusie! Nie przesadzasz trochę? Alan to mimo wszystko też książę...

- Tak, tak, wiem... Śnieżny samotnik z lodowych gór, znamy to... - chłopak przerwał mu ironicznym tonem i odtrącił jego wyciągniętą rękę. Potem spojrzał Alanowi prosto w oczy, uśmiechając się z arogancją. Wyraźnie widać było jednak, że jest wściekły, nie tylko z powodu tego komentarza, ale też wszystkich innych, jakie Alan zdążył wypowiedzieć od momentu przybycia do Akademii. - Ale cóż, nic dziwnego, że jest jaki jest, w końcu nie było przy nim ojca, który nauczyłby go jak być prawdziwym księciem.

Eryk otworzył usta w szoku, a Edward i Abraxas odwrócili się szybko, żeby spojrzeć na tę scenę. Zanim Alan zdążyłby cokolwiek odpowiedzieć, Julian, do tej pory jedynie zaciskający w ciszy pięści, rzucił się do przodu, chwytając Ambrosiusa za kołnierz mundurka i szarpiąc nim do przodu.

- Przeproś go - wycedził chłopak z Zasiedmiogórogrodu, brzmiąc na dziwnie spokojnego, biorąc pod uwagę jego gniewnie zmarszczone brwi.

Ambrosius nic nie powiedział, tylko uniósł zaciśniętą pięść, najwyraźniej gotowy do uderzenie Juliana w twarz, ale...

- HEJ! - nad ich głowami rozległ się okrzyk kogoś wyraźnie wyprowadzonego z równowagi.

 

Profesor Fence zauważył w końcu rozgrywającą się w grupie scenę i z całej siły złapał Juliana i Ambrosiusa za karki, zanim zdążyliby się oni wdać w prawdziwą bójkę. Za jego plecami Leonowi udało się wytrącić Odionowi miecz z ręki, ale tylko dlatego, że znacznie większy chłopak rozproszył się, wbijając spojrzenie w nauczyciela, który przytrzymywał teraz dwójkę uczniów. Aidan i Hector wyciągali głowy, żeby zobaczyć co się dzieje, a potem zaczęli podchodzić bliżej, najwyraźniej zdenerwowani.

- Wracać na swoje miejsce! - Aidan wyglądał, jakby miał zamiar się kłócić, ale gniewne spojrzenie profesora posłało go z powrotem do niewielkiej grupy po drugiej stronie prostokąta - A wy! - zwrócił się do Juliana i Ambrosiusa, którzy zmarszczyli brwi i zaczęli sobie rozcierać karki, kiedy nauczyciel w końcu ich puścił - Co wy sobie myśleliście? Że nie zauważę, jak próbujecie dobrać się sobie nawzajem do gardeł? Spodziewałem się po was czegoś więcej! Myślałem, że w tych wszystkich wspaniałych pałacach nauczono was chociaż jakichś podstawowych zasad! - Edward, Eryk i Abraxas zrobili ostrożny krok do tyłu, jak gdyby w chęci odcięcia się od tej sceny. - Macie mi natychmiast powiedzieć o co chodzi! Wtedy być może wasza kara będzie mniej dotkliwa!

Ani Julian ani Ambrosius nie wyglądali jednak na chętnych do mówienia czegokolwiek, więc profesor zwrócił swoje spojrzenie na Alana.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sophie

Nauczycielka najwyraźniej zapomniała o jeszcze dwóch uczennicach, Sophie spostrzegła to po tym, że zaczęła rozglądać się po zawszankach jakby starała się je policzyć. Dziewczyna lekko westchnęła i błagała w myśli by choć raz jej współlokatorki zachowały godną prezencje i nie robiły nic upokarzającego. Wiedziała, że to była kwestia czasu, aż Edward pewnie zwróci uwagę, na to z kim mieszka. Zagryzła lekko wargę, na samą myśl o tym jak książę może na to zareagować. Nawet nie mogła się przeprowadzić, bo wieszcz z jakiegoś powodu chciał by z nimi mieszkała, ale z jakiego? Nadal tego nie rozumiała. Poza tym nawet gdyby mogła, to gdzie by się przeniosła? Do Emeraldy? Na samą myśl przeszły ją ciarki. Ponadto wróciła myślami do rybek. Co jeśli Edward dowie się od księżniczek co pokazały jej rybki? Vivienne często dzieli się z Abraxasem wydarzeniami z ostatniej lekcji, a teraz może być podobnie. Pomimo, że czuła, że Edward ją lubi, to nadal nie była pewna jak mógł zareagować na taką wieść. Co o niej pomyśli? Pokręciła lekko głową, próbując uwolnić się od tego natłoku myśli. Tak właściwie od kiedy martwiła się o opinie kogoś o niej? Zupełnie nie rozumiała co się z nią dzieje.

 

W końcu jednak zwróciła swą uwagę, na jedną ze swoich współlokatorek, tę która teraz szła w stronę jeziora. Niestety sposób w jaki zaczęła, a było to prostackie siedzenie pozbawił ją złudzeń co do tego jak się to skończy. Ciężko westchnęła i ze zdziwieniem zauważyła jak rybki formują jakiś obraz dla tej dziewczyny i to jeszcze tak szybko. Musiała przyznać, że był naprawdę intrygujący, ale Sophie zawsze potrafiła wyłapać szczegóły i podobnie jak Lisa wypatrzyła dodatkową postać niemal niewidoczną na obrazie. Zmrużyła delikatnie oczy, zastanawiając się kim jest ta osoba, aż jej współlokatorka nie wyjęła dłoni z jeziora, a obraz chwilę później się rozpadł. Z zamyślenia wyrwało ją dopiero wezwanie ostatniej osoby. Sophie spoglądała z niewielkim zaciekawieniem na rudą Czytelniczkę. Nadal nie potrafiła zrozumieć dlaczego Alan był nią tak bardzo zainteresowany.

 

Alan

Nie zwracałem uwagi na wzrok innych książąt. Uważałem, że miałem racje. To co zostało powiedziane o Damienie nie było sprawiedliwe. Czy tylko dlatego, że ktoś był inteligentny, a przy tym bardziej emocjonalny musiał od razu być dziwny? Mówiąc szczerze, patrząc na to jak i Sophie zostaliśmy wychowani niemal nie mając kontaktu ze światem, to nas również by można było uznać za dziwaków. Gdy jednak usłyszałem słowa Ambrosiusa, spojrzałem na niego ze znużeniem. Naprawdę sądził, że w ten sposób mógł mnie urazić? Mówiąc szczerze to sam w mojej ocenie siebie obraził. Nie uważałem by Aidan był w jakiś sposób ode mnie gorszy, jeśli jednak uważa tak Ambrosius, to automatycznie Aidan stawał się lepszy od niego. W końcu jestem gorszym księciem, który już dwukrotnie pokonał go na zajęciach.

 

Miałem zamiar nawet mu to powiedzieć, ale nie miałem na to szansy, bo bardziej niż ja najwyraźniej odczuli słowa Ambrosiusa inni książęta. Byłem trochę zdziwiony, widząc jak ci stają w mojej obronie, zwłaszcza po całym swoim zachowaniu wobec nich. Pomimo jednak, że nie odczułem wcześniejszych słów Ambrosiusa, nie było tak z kolejnymi. Gdy tylko wspomniał o sposobie w jaki zostałem wychowany. O naszej tradycji i tego jak z tego drwił. On nawet nie zdawał sobie sprawy jak wiele ja i Sophie wtedy przeszliśmy, jak wiele smutku poczuliśmy przez tamten okres życia. W tamtej chwili czułem po prostu jak coś we mnie pęka. Pierwszy raz odkąd tu trafiłem w tej jednej chwili zupełnie straciłem panowanie nad sobą, a moje dłonie, aż zaczęły drżeć z nagromadzonej wściekłości. Nim jednak zareagowałem w jakikolwiek sposób zobaczyłem zszokowany jak to Julian pierwszy zaatakował Ambrosiusa. Wszystko działo się tak szybko i wtedy w właśnie zobaczyłem jak profesor chce wyjaśnień ode mnie. Lekko zmarszczyłem brwi, a następnie westchnąłem. Wyglądało jakby na mojej twarzy powrócił spokój, ale tylko tak wyglądało, bo daleki byłem od tego.

 

- Cóż to ja zacząłem całą awanturę - powiedziałem niezwykle spokojnie mimo całej tej sytuacji, jakbym przyjmował całą winę na siebie. - Mam brzydki zwyczaj, że nie potrafię trzymać języka za zębami - Mogłoby się wydawać, że na tym skończę, ale tak się nie stało. - Jednak nie tylko ja mam problem - Właśnie wtedy spojrzałem chłodno na Ambrosiusa. - Kolega Ambrosius nie należy niestety do błyskotliwych, sądzę, że może mieć spore zaległości jeśli chodzi o naukę, jeszcze z czasów dzieciństwa - Zmrużyłem delikatnie oczy znów na niego patrząc. - Wnioskuje to po tym, że jego usta pracują zanim mózg o ile w ogóle to robi zacznie przez co często jego zachowanie i wypowiedzi są głęboko nieprzemyślane i wymagają rzetelnej korekty - dodałem nadal ze sztucznym spokojem, a na koniec lekko wzruszyłem ramionami jakby nigdy nic.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra, dziewczęta
Lisa czuła na sobie spojrzenia wszystkich dziewcząt, uważnie śledzące każdy jej ruch. Wszyscy chcieli oczywiście się dowiedzieć, o czym takim może marzyć Czytelniczka. Pewnie o jakimś plebejskim domku w zapuszczonej wiosce, bo pewnie właśnie tak wyglądało to ich miasto spoza Puszczy, prawda? Bo chyba nie o księciu ani koronie, zdecydowanie nie. Już prędzej o mieczu i walce, bo to w końcu dzikuska. Po głowie Lisy tłukło się teraz wiele ironicznych myśli, ale tej ostatniej zdecydowała się uchwycić. Potrzebowała skupić się na jakimś pragnieniu, oczyścić umysł, jeśli w ogóle chciała zaliczyć to zadanie. Uklęknęła na trawie, ignorując twarde, przebijające się przez cienkie rajtuzy kamyczki. Wcześniej wydawało jej się, że ta lekcja to przyjemna odmiana, jednak w tej chwili, gdy patrzyła na kłębiąca się przed nią ławicę wielokolorowych ryb i czuła te wszystkie nieprzyjemne spojrzenia na karku... Nie mogła nawet za bardzo liczyć na wsparcie Stephanie, bo ta prawdopodobnie wciąż rozmyślała nad własnym obrazem. Nie żeby ją winiła, skądże, nie zmieniało to jednak faktu, że Lisa czuła się teraz trochę jak zbrodniarz wystawiony na pośmiewisko. Zmarszczyła piegowaty nos i spróbowała skupić na jakimś pragnieniu, przewidzieć co mogą pokazać rybki. 
Pewnie to będzie Gawaldon, jej utęskniony dom. Nic innego nie przychodziło jej zbytnio do głowy.

 

Starając się nie myśleć o natarczywych spojrzeniach księżniczek i nauczycielki, powoli włożyła dłoń do wody. Prawie natychmiast gdy to zrobiła, odczuła olbrzymią ochotę, by ją zabrać. Dayla miała rację, rybki były zadziwiająco ciepłe, w tej chwili już nawet nieco gorące. Ogrzewały wodę wokół siebie, same promieniując taką temperaturą, że Lisa zaczęła się dziwić jak w ogóle dają radę to przetrwać. Kiedy stworzonka otuliły jej palce, sprawiając, że poczuła się jakby włożyła rękę w niedawno wyjęte z piekarnika ciasto, przypomniała sobie jednak, że powinna skupić się na czymś przyjemnym. Rybki drżały i tłoczyły się wokół niej, nie sprawiając jednak wrażenia, jakby miały zamiar ułożyć jakikolwiek obraz. Nad głową usłyszała kilka niezidentyfikowanych szeptów, choć domyślała się czego dotyczyły i zacisnęła zęby. Odetchnęła, żeby się uspokoić i pomyślała o Gawaldonie, o domu rodzinnym, o rodzicach i Nathanie. Spróbowała sobie ich wyobrazić, mrużąc oczy i kątem oka zauważając, że zwierzątka powoli zaczynają odpływać, jakby w chęci utworzenia jakiejś wizji. Uśmiechnęła się lekko sama do siebie i całkiem zamknęła oczy, żeby zobaczyć później tylko efekt końcowy.

Właśnie wtedy wszystko zaczęło się psuć.

 

Gdy zapanowała wokół niej ciemność, przez którą nie było w stanie przebić się nawet światło słońca odbijające się w krystalicznie czystej wodzie, jej wyczerpany umysł i sponiewierane przez nerwy i dezorientację serce stwierdziły, że skupienie wokół jednego tematu przewyższa ich kompetencje. Wspaniała wizja domu i rodziny została wyparta przez poczucie winy. Na jej miejsce wskoczyła Adelia, przerażona i samotna w mrocznej Akademii Zła. Coś ścisnęło ją w gardle i miała wrażenie, że woda w której trzyma dłoń stała się jeszcze gorętsza. Zgromadzone wokół jeziora księżniczki pochyliły się zaciekawione, zauważając, że rybki przerwały w połowie tworzenie obrazu jakiegoś domu i rozpadły w chaotyczną mieszankę kolorów, przybierając niezwykle ponure, czarno-brązowe barwy. Zanim jednak Lisa byłaby w stanie sobie dokładniej wyobrazić jak wyciąga przyjaciółkę z zamku pełnego złoczyńców, serce i umysł zaczęły gwałtownie domagać się przypomnienia, kto tak właściwie od początku jej w tej szkole pomagał. Stephanie... Alan... Polubiła ich, czuła do nich wdzięczność i nadal ciężko było jej uwierzyć w to, że tak się na nich wyżyła w Galerii Dobra. Ale przecież nie mogli znaczyć dla niej więcej, niż Nonny, Nancy, czy babcia. Albo Adelia. Wystraszona Adelia, która tak bardzo pragnęła wrócić do domu.

Nie nadajesz się do baśni, Lisa.

Proszę, powiedz, że to nie ja jestem wiedźmą.

Czy jej przyjaciółka próbowałaby wrócić do Gawaldonu za wszelką cenę? I dlaczego w ogóle o tym myśli? Dlaczego teraz? Dlaczego...


Otworzyła szeroko oczy, kiedy poczuła jak ciepły napór na jej palce znika, a woda staje się nieco chłodniejsza. Naokoło niej księżniczki zaczęły wydawać z siebie głośne westchnięcia i okrzyki. Lisa jeszcze przez chwilę nie zrozumiała, co tak właściwie się stało, dopóki nie zauważyła, że rybki odpłynęły w głąb jeziora, szybko i gwałtownie, jakby w ucieczce, aż w końcu zniknęły im wszystkim z oczu. W ogrodzie przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko szumem kwiatowych krzewów i dzwonieniem skrzydeł Jelonki. A potem...

- WIEDŹMA! Wiedziałam! Rybki Życzeń przed nią uciekają! Zawszańskie stworzenia zawsze uciekają przed wiedźmami, mama mi tak mówiła! - Lisa nie była nawet pewna, czy okrzyk ten wydała z siebie Emeralda, czy Vivienne, ale nie miało to znaczenia, bo wkrótce poniósł się dalej i prawie wszystkie dziewczęta zaczęły mamrotać to samo słowo.

Wiedźma... wiedźma... wiedźma...

Powoli obróciła się na kolanach, nadal niezwykle oszołomiona. Stojąca niedaleko Magdalene obserwowała jezioro ze zmarszczonymi brwiami. Jej ciemne oczy utkwione były w miejscu w którym dopiero co znikły rybki. Nerysa i Monica szeptały coś do siebie z przejęciem. Lisa poczuła, że robi jej się niedobrze, gdy zauważyła, że nawet Aria cofa się do tyłu z wystraszoną miną.

- Wstawaj... Lisa, szybko, wstawaj - ktoś ciągnął ją za ramię. Spojrzała w górę i zobaczyła Stephanie, która znikąd pojawiła się przy jej boku. To była lekko ulga, nie zobaczyć w jej oczach strachu, ale ta powaga i zaciśnięta usta wyraźnie mówiły, że coś jednak naprawdę było nie tak.
Co ona do cholery zrobiła? 

I jak?

 

Pozwoliła Stephanie podnieść się na nogi, a potem, wciąż lekko przez nią podtrzymywana, rozejrzała się wokół. Wszystkie dziewczęta odsunęły się z dala od niej i jeziora, chowając się za nauczycielkę. Tylko Magda wciąż stała w tym samym miejscu, na brzegu, kilka kroków od nich. Lisa zobaczyła niedowierzanie w oczach miłej Dayli. Nerysa, z którą wczoraj wieczorem normalnie rozmawiali, pochyliła się lekko do przodu i szepnęła coś Arii. Jak na ironię ruda dziewczyna wyłapała z tego tylko jedno słowo.

Wiedźma.

Gdy Stephanie w końcu puściła jej ramię, zrobiła ostrożny krok do przodu, ale wtedy księżniczki cofnęły się jeszcze bardziej, a stojąca przy Vivienne Emeralda syknęła:

- Nie zbliżaj się do nas, wiedźmo.

Cały gniew, jaki zdążył się wytworzyć w Lisie do tego momentu, zniknął po tym jednym, krótkim zdaniu. Coś zaczęło gwałtownie piec ją pod powiekami, w gardle formowała się gula, jakby przez przypadek połknęła piłkę do tenisa. Mrugając szybko, żeby nie dać nikomu satysfakcji z tego, jak bardzo poczuła się skrzywdzona, odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia z ogrodu. Stephanie natychmiast pobiegła za nią, natomiast Magda wciąż stała w tym samym miejscu z wybitnie nieokreśloną miną.

- Elisabeth! Elisabeth, stój! - zignorowała nawoływanie nauczycielki, ale nie zdążyła nawet zbliżyć się do żywopłotu i poczuła, że coś złapało ją za nogi. Spojrzała w dół i zobaczyła dwie wiewiórki i jeża, który uczepiły się jej butów i białych rajstop. Bardzo łatwo mogłaby je strącić i pójść dalej, ale nie zrobiła tego. Nie była wiedźmą.

 

Gwałtownie otarła pięścią oczy i odwróciła się do wróżki, starając przy tym nie patrzeć na inne uczennice. Stojąca obok niej Stephanie znów uspokajająco ścisnęła jej ramię. Fawn wyglądała na nieco zdenerwowaną, ale zdecydowanie nie dało się u niej dostrzec strachu, czy zaskoczenia. Wstała z kamienia i podparła dłonie na biodrach, wymachując zaciekle przeźroczystymi skrzydłami. Zignorowała rozlegające się wokół niej szepty i zwróciła prosto do Lisy.

- Nie ignoruj poleceń nauczyciela, bo za to grozi kara. Dobrze wiem, że nie jesteś wiedźmą - wszystkie księżniczki umilkły i spojrzały na wróżkę - To chyba jasne, że Dyrektor się nie myli. Natomiast ty - wyciągnęła w jej stronę długi, pomalowanym złocistym lakierem paznokieć - po prostu się mnie nie posłuchałaś. Prosiłam o oczyszczenie umysłu i szczere intencje. Chaos w głowie zawsze będzie powodował komplikacje, w czasie próby porozumienia się z Rybkami Życzeń. Zazwyczaj jednak kończy się to tylko na braku obrazu. Nie bez powodu mówiłam wam jednak, że jeśli nie jesteście w stanie skupić się na jakimś miłym pragnieniu, to nie myślcie nad niczym i dajcie rybkom po prostu działać - Lisa nic takiego nie pamiętała, ale nie mogła całkiem szczerze przyznać, że słuchała wszystkiego, co nauczycielka mówiła. - Rybki Życzeń zazwyczaj same są w stanie przebić się do waszych ukrytych pragnień - odetchnęła i spojrzała na Lisę nieco spokojniej - Jeśli jednak zetkną się z wywleczonym przez nas na wierzch strachem i niepokojem, same wystraszą się i uciekną. Nie rozumiem dlaczego skupiałaś się na jakichś ogromnych obawach w czasie tego zadania, ale muszę też przyznać, że sama powinnam was przed tym wcześniej ostrzec. Wybaczcie. Rybki Życzeń działają tylko na dobrych emocjach i myślach. To piranie w niektórych nigdziarskich jeziorach mogą pokazać ci twój największy strach, oczywiście, jeśli znajdziesz najpierw sposób na to, żeby nie poodgryzały ci palców - odwróciła się i spojrzała na grupę skulonych księżniczek. - A wy przestańcie się wygłupiać! Prawie doprowadziłyście swoją koleżankę do płaczu! - Lisa zacisnęła pięści i odwróciła głowę. Nauczycielka nie musiała tego mówić... - Nerisa, spodziewałam się po tobie czegoś lepszego - dodała wróżka niemal smutnym tonem.

 

Nerysa natychmiast uniosła głowę i zrobiła wielkie oczy.

- Ale ja nie boję się Lisy! Ja podeszłam tylko do Arii, żeby jej powiedzieć, że Lisa na pewno nie jest wiedźmą! Przysięgam!

Aria nerwowo skinęła głową.

Lisa po raz kolejny na tej lekcji poczuła, że coś ściska ją nieprzyjemnie w gardle.

 

Akademia Dobra, chłopcy

Słowa Alana wywołały różne reakcje u stojących wokół niego chłopców. Julian uśmiechnął się nieznacznie, Abraxas prychnął, Edward zmarszczył brwi, a Eryk skrzyżował ramiona na piersi. Do Ambrosiusa znaczenie tego, co powiedział Alan, dotarło z opóźnieniem, prawdopodobnie z powodu wciąż targającego nim gniewu. Zaraz po tym, gdy zrozumiał, że drugi książę obraził go, pokrętnie nazywając idiotą, rzucił się znów do przodu, chcąc najwyraźniej złapać go agresywnie za kołnierz. Profesor powstrzymał go jednak, a później spojrzał ponuro na samego Alana.

- A już myślałem, że chociaż od ciebie otrzymam spokojne wyjaśnienie. Zamiast tego zdecydowałeś się pociągnąć tę dziecinadę i wykorzystać okazję do obrażenia kolegi przed profesorem. Gratuluję - profesorowi Fence'owi trzeba było przyznać, że bardzo skutecznie szło mu wywoływanie u uczniów poczucia winy. Prawdopodobnie była to kwestia lat praktyki. - Ty powiesz, jeszcze raz, krótko i rzetelnie, jak było - spojrzał na Edwarda.

Ciemnowłosy książę natychmiast dumnie się wyprostował i spojrzał poważnie na nauczyciela.

- To Alan zaczął, tak jak sam przyznał. Rozmawialiśmy o znaczeniu predyspozycji rodowych przy pojedynkach bronią białą - Ambrosius spojrzał na Edwarda, powstrzymując cisnący mu się na usta uśmieszek. - Alan z jakiegoś powodu uznał to za niewłaściwie i wyraził to poprzez kpiącą uwagę. Ambrosius, dość nierozsądnie, muszę przyznać, dał się wciągnąć w tę przekomarzankę, która zakończyła się siłową interwencją księcia Juliana - skinął lekko głową blondwłosemu księciu, który obserwował go z niechęcią.

 

Profesor zmierzył ich jeszcze jednym spojrzeniem, a potem odetchnął ciężko przez nos i puścił Ambrosiusa, popychają jego oraz Juliana w kierunku grupy.

- Rozumiem. A więc beznadziejnie nieodpowiedzialne zachowanie pasujące raczej do dwunastoletnich chłopców niż prawie dorosłych książąt - na twarzach Juliana i Ambrosiusa pojawiły się lekkie rumieńce. - Skoro tak bardzo rozpiera was energia, to zamiast marnować ją na bójki, spędzicie ją na treningu wydolności. Alan, Ambrosius i Julian: po tej lekcji zrobicie trzy kółka wokół całego zamku, najlepiej nieustającym truchtem - Julian zmarszczył brwi, a Ambrosius wydał z siebie dźwięk wyrażający oburzenie. - I nie próbujcie oszukiwać, poślę za wami wróżki, które tego dopilnują. Myślę, że jeśli się pospieszycie, zdążycie na początek obiadu - uśmiechnął się krzywo, wciąż jednak wyglądając bardzo surowo. - I oby się to więcej na mojej lekcji nie powtórzyło, jeśli nie chcecie doświadczyć jeszcze gorszych kar.

Po tych słowach odwrócił się i spojrzał na Leona i Odiona, którzy dopiero co zakończyli swoją walkę. Profesor zaczął im coś tłumaczyć, ale ciężko było to usłyszeć w grupie Alana, w której natychmiast po jego odejściu rozległy się gorączkowe szepty.

- To wszystko twoja wina - sarknął Ambrosius do Juliana - gdybyś się opanował i nie zaczął mną szarpać, to profesor nawet by nie zauważył, że coś się dzieje. Poniżyłeś nas.

Ja nas poniżyłem? - odparł Julian z pełnym gniewu niedowierzaniem.

- Uspokójcie się. Mało wam jeszcze? Chcecie ściągnąć na swoje rodziny większy wstyd? - Abraxas lodowatym tonem uciął ich rozmowę.

Wkrótce profesor przywołał na środek grupę składającą się z Aidana, Hectora i Kato. Każdy z nich, może poza księciem z Nibylandii, wydawał się nie tylko nerwowy, ale też nieco podekscytowany. Współlokatorzy Alana rzucili mu jeszcze kilka zaniepokojonych spojrzeń, związanych z dopiero co zakończą awanturą i jej skutkami, ale potem musieli skupić się na profesorze, który jeszcze raz zaczął im objaśniać, co mają zrobić.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sophie

Spoglądała w milczeniu jak ruda dziewczyna zbliża się do jeziora. Mówiąc szczerze nie spodziewała się by rybki były w stanie pokazać czego ta dziewczyna pragnie. Miała wrażenie, że natura jej współlokatorki nie pozwalała jej na głębsze skupienie, a tym samym na zaliczenie tego zadania. A nawet jeśli pokażą jakiś obraz, to nie było zagadką jaki on będzie. W końcu od samego początku mówiła tylko o tym jak to chce wracać do swojego domu, więc najpewniej zobaczą jej dom lub rodzinę. Jednak ta przynajmniej w odróżnieniu od poprzedniej współlokatorki zachowała się jak należy, gdy zbliżyła się do rybek nie robiąc z siebie pośmiewiska. Zauważyła jak rybki starają się układać obraz jakiegoś domu, na co westchnęła, uznając przy tym, że to było, aż za proste. Zaraz jednak otworzyła szeroko oczy, widząc jak rybki uciekają od dziewczyny.

 

Sama do końca nie wiedziała co to może znaczyć, bo nigdy jeszcze nie spotkała się z takim zjawiskiem. Przynajmniej tak było do czasu, aż ktoś z tłumu księżniczek nie krzyknął wiedźma. Sophie zbladła bardziej niż do tej pory i się cofnęła do tyłu. Tak wiele mogła powiedzieć o tej dziewczynie, ale nigdy nie uważała by była prawdziwą wiedźmą. Co prawda widziała ją tak czasem w myślach, ale jak do tej pory w przypływach irytacji. Mimo to dowody mówiły same za siebie. Wszystko nabierało takiego sensu. Co teraz miała zrobić? Dzieliła komnatę z czarownicą. Było wiadomym jak te nienawidzą księżniczek, co jak zaatakuje ją podczas snu? Nagle przypomniała sobie o Alanie i jego zainteresowaniu tą dziewczyną czy to było możliwe? Ona rzuciła urok na jej kuzyna.? Czy chciała doprowadzić do zniszczenia jej domu? Musiała ostrzec go jak najszybciej.

 

Nagle zagryzła wargę i przypomniała sobie obraz Galerii Dobra. Zawsze było tak samo wieszcz malował dwoje Czytelników. Jedno miało aurę niepewności i strachu o to co nadejdzie, a drugie nadziei na lepszą przyszłość. Obraz obecnych Czytelniczek był taki sam. Czy wieszcz mógł się w ich wypadku mylić? W końcu według niego to jej współlokatorka była tą dobrą, a ta druga miała być zła. Zaraz z zamyślenia wyrwał ją krzyk nauczycielki, który sprowadził ją na ziemie. Zdziwił ją fakt, że wiedźma nie przegoniła zwierząt, które się jej uczepiły czy więc nią była na pewno? Wtedy właśnie odezwała się nauczycielka i rozwiała wszelkie wątpliwości. Dyrektor jeszcze nigdy się nie mylił czy więc mógłby tym razem? To wydaje się wręcz niemożliwe. Dziewczyna była dziwna i na pewno groźna, ale nie była wiedźmą skoro nauczycielka tak mówiła to raczej musiało tak być.

 

Alan

Gdy tylko zobaczyłem jak Ambrosius chciał mnie zaatakować, napiąłem mięśnie szykując się do obrony. Jednak nie doszło do ataku z jego strony, bo nauczyciel ponownie interweniował. Zaraz potem zwrócił się do mnie, a ja opuściłem lekko wzrok w wyrazie wstydu. Czułem się głupio słysząc jego słowa mimo wszystko ich nie żałowałem. Nadal czułem gniew na samą myśl o tym co wcześniej powiedział o mojej rodzinie Ambrosius. Podobnie było kiedy wypowiedział się z kpiną tym co tam musieliśmy przeżywać. Ambrosius od samego początku obrażał każdego kto w jego uznaniu był gorszy, bo uważał, że zasłużył sobie na to. Kiedy jednak usłyszałem o karze jaka mnie czeka, zamarłem. Obiecałem, że podzielę się z Elisabeth swoją wiedzą o Dyrektorze i jej pomogę, a teraz miałem biegać wokół zamku? Co jeśli nie zdążę na czas? Mogłem winić tylko siebie i nikogo więcej. Zacisnąłem lekko pięść w gniewie, aż nie usłyszałem jak Ambrosius atakuje Juliana.

 

- Przepraszam, że ciebie w to wmieszałem - odparłem cicho stając obok Juliana. Domyślałem się jak również wściekły musiał być na te sytuacje. Na pewno i on chciał zobaczyć Arie na obiedzie, a to była dobra chwila by mogli być chwilę razem. - Mimo tej sytuacji... chciałem również podziękować za to co dla mnie zrobiłeś  - powiedziałem spokojnie mimo sytuacji jaka teraz panowała, lekko przy tym kiwając głową w jego kierunku na znak szacunku, choć tyle mogłem dla niego zrobić, niestety tylko tyle.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra, dziewczęta

Wszystkie księżniczki w końcu się trochę uspokoiły i zaczęły rzucać Lisie ponure i zawstydzone spojrzenia, jakby obwiniały ją o wprowadzenie ich w błąd. Jelonka nie wróciła już na kamień, tylko stanęła na środku miękkiego trawnika. Jej delikatnie opalona skóra, skośne oczy, podkreślone do tego długą kreską, wiotkie ramiona i nogi oraz lśniące kryształowo skrzydła, które teraz rozłożyła i zaprezentowała w całej okazałości, dały razem niezwykle majestatyczny i poruszający efekt posągu, baśniowej ilustracji. Jedynie głos wróżki nie pasował do całego obrazu; stał się bardziej surowy i ostry, zupełnie jakby nauczycielka była zirytowana tym, co się przed chwilą wydarzyło, tą łatwością z jaką księżniczki oskarżyły swoją koleżankę-Czytelniczkę.

- Dziewczynki, ustawcie się w równym rządku. Tak, właśnie tutaj, przede mną. Nerisa, stań nieco bliżej - imię przyjaciółki wypowiedziała nieco łagodniej niż wcześniej; najwyraźniej zapewnienia Nerysy o tym, że nie uznała Lisy za wiedźmę ją przekonały - Lisa, Stephanie, zapraszam - przywołała je po imieniu, ponieważ obie nadal stały w pewnym oddaleniu i z bardzo niechętnymi minami.

Kiedy wszystkie dziewczęta, łącznie z Magdą, która nawet przez chwilę nie dołączyła ani do ogółu panikujących, ani do Lisy i Stephanie, stanęły tak, jak nauczycielka od nich oczekiwała, rozpoczęło się podsumowanie, które wskazywało na zbliżający się koniec lekcji. Zajęcia w ciepłym ogrodzie były przez większość czasu tak relaksujące i przyjemne, że można było całkiem zapomnieć o tym, gdzie się było i ile jeszcze trzeba zrobić.

 

Wróżka uniosła dumnie głowę i stanęła na czubkach palców, co wydawało się nie sprawiać jej żadnych trudności, zupełnie jakby całe życie ćwiczyła balet. Choć równie dobrze mogła być to jakaś cecha naturalna dla jej gatunku.

- Dobrze, moje drogie. Pomimo drobnych komplikacji poszło wam całkiem nieźle, jestem zadowolona z waszych wyników. Tak jak już mówiłam do każdej z was z osobna: jeśli coś wam nie wyszło, oznacza to tylko problemy ze skupieniem i zamętem w głowie. Są to rzeczy, które dość łatwo jest wyeliminować, jeśli tylko zabierzecie się do tego w odpowiedni sposób. Nie wykluczam, że w przyszłości możemy wrócić do Rybek Życzeń, więc myślę, że każda z was będzie mieć jeszcze swoją szansę. Co do ciebie, Elisabeth... - wróżka spojrzała na rudą dziewczynę, która od dłuższego czasu się nie odzywała. Nadal nie mogła zapomnieć przerażenia w oczach innych księżniczek i ich oskarżycielskich komentarzy. Doskonale zdawała sobie sprawę, że tu nie pasuje i nie przejmowała się zbytnio, jeśli ktoś ją obrażał lub wyśmiewał, ale wywołanie w nich takiego strachu było już całkiem inną rzeczą, którą nie chciała nigdy więcej przeżywać. Inaczej było, kiedy groziła szkolnemu chuliganowi, a inaczej gdy grupa dziewcząt była przekonana, że Lisa jest okrutną wiedźmą, która marzy o ich krzywdzie... - ... chociaż to co się stało nie było do końca twoją winą to i tak masz szczęście, że byłaś ostatnia - przechyliła karcąco głowę. - Gdyby rybki uciekły zanim wszystkie uczennice wykonałyby zadanie, miałabym problem ze ściągnięciem ich z powrotem przed końcem zajęć. Ale dobrze - omiotła spojrzeniem cały rząd księżniczek. - Nie roztrząsajmy tego i przejdźmy do ocen...

 

Wróżka machnęła powoli smukłą dłonią, a oczy księżniczek zrobiły się wielkie jak spodki, gdy zauważyły piękną smugę złotego pyłku, który ciągnął się za tym ruchem, przez chwilę wibrował w powietrzu, a potem gładko rozpłynął, niczym jakaś magiczna mgiełka. Chwilę później wszystkie podziwiały numerki nad swoją głową, wychylając się także do przodu, by zobaczyć, jaką ocenę dostały ich koleżanki. Nikogo nie zdziwiła na wpół przeźroczysta, swoim tęczowym blaskiem przypominająca nieco skrzydła Fawn jedynka nad głową Vivienne, która chyba próbowała wyglądać skromnie, ale niezbyt jej to wyszło. Dwójka, w kolorze fioletowo-różowym i sprawiająca wrażenie jakby została utworzona z rybich łusek, trafiła do Nerysy. Dziewczyna z Nibylandii zaśmiała się radośnie, kiedy zobaczyła jej wygląd i posłała szeroki uśmiech Jelonce, która spoglądała niewinnie w niebo. Lucinda nie wydawała się zaskoczona swoją złocistą trójką i zachowała pełną powagę. Podobnie spokojnie przyjęła ocenę Magda, nad której głową pojawiła się czwórka, nieco rozmazana na krańcach, w barwach nocnego nieba usianego gwiazdami. Jej usta rozjaśnił jednak delikatny półuśmiech, który sugerował, że zauważyła, co przy ocenianiu zrobiła nauczycielka. Nie do końca zadowolona ze swojego miejsca okazała się Emeralda, który zacisnęła usta, obserwując srebrzystą piątkę. Bądź co bądź, była to dziś jednak jej najlepsza ocena. Zielona, pokryta kwiatami szóstka przypadła Stephanie, która, choć na pewno pozytywnie zaskoczona, bardziej skupiła się na gniewnym wpatrywaniu w popękaną, szarą dwunastkę nad głową Lisy.

- Daj spokój... ważne, że tobie poszło świetnie - powiedziała ruda dziewczyna, kładąc współlokatorce dłoń na ramieniu. Naprawdę ją to ucieszyło, ponieważ oceny Stephanie liczyły się o wiele bardziej niż jej własne; ostatecznie nie zamierzała tutaj przecież zostawać. Jedynym problemem było chyba tylko to, że to już drugi raz, gdy przydzielono jej ostatnie miejsce... co oznacza, że nie będzie mogła takiego dostać na pielęgnacji urody. Przełknęła nerwowo ślinę.

Blade, delikatne siedem trafiło do Sophie, natomiast jasnoróżowe osiem do Arii, która na jego widok lekko się uśmiechnęła. Żółta dziewiątka przypadła Dayli, która wzruszyła rozbrajająco ramionami i nachyliła się do Nerysy, szepcząc jej o tym, jakie to śmieszne, że po raz trzeci dzisiaj dostała taką samą ocenę. Prosta, matowa dziesiątka pojawiła się nad wiśniowymi lokami Constantine, która odwróciła od niej głowę i wciągnęła powoli powietrze przez nos, jakby powstrzymując ogarniający ją smutek. Delikatnie pokruszona jedenastka trafiła natomiast do Monici, która, jakby bledsza niż zwykle, mruknęła coś o tym, że przynajmniej nie jest ostatnia.

 

Oceny utrzymywały się przez chwilę, dopóki wróżka nie klasnęła raźno w dłonie, sprawiając, że poznikały z cichym pyknięciem.
- To by było na tyle. Możecie wracać do zamku. Na Polanie przy Błękitnym Lesie powinien się zaraz rozpocząć obiad - powiedziała, znów wracając do swojego normalnego, pogodnego tonu. Księżniczki zaczęły powoli zbierać się w grupki i ruszać do wyjścia z ogrodu. W tyle zostały już tylko Nerysa, która podbiegła jeszcze do Jelonki, żeby z nią porozmawiać, oraz Lisa i Stephanie, czekające w milczeniu, aż na ścieżce zrobi się trochę spokojniej, by nie musieć wracać w towarzystwie rozchichotanych i rozgadanych zawszanek.

 

Akademia Dobra, chłopcy

Julian, słysząc słowa Alana, posłał mu krótkie, nieodgadnione spojrzenie, a potem wzruszył lekko ramieniem, marszcząc brwi w bardzo charakterystyczny dla siebie sposób.

- Nie przepraszaj. To była moja decyzja i biorę odpowiedzialność za swoje czyny - uśmiechnął się krzywo, spojrzenie jego ciemnych oczu nieco złagodniało - Dziękować w sumie też nie musisz. Zrobiłem to, co należało. Ten buc... - zniżył lekko głos, żeby Ambrosius tego nie usłyszał. - ...już dawno powinien nauczyć się zauważać coś więcej niż tylko czubek własnego nosa. Nigdy go specjalnie nie lubiłem - westchnął. - Ale Zasiedmiogórogród ma dobre kontakty z Piaszczystymi Wydmami i ojciec ciągle powtarza, że powinienem się z nim zaprzyjaźnić - przewrócił oczami. - Ty za to jesteś ze Śnieżnych Wzgórz, więc na szczęście nikt cię nie przymusza do zadawania się z nim. Wszyscy słyszeliśmy o tej waszej odwiecznej rywalizacji - jego uśmiech nieco się pogłębił. - Najwyraźniej nieświadomie ją kontynuujesz. Ale wcale ci się nie dziwię, na twoim miejscu zrobiłbym to samo.

Wkrótce zmuszeni byli zamilknąć, ponieważ rozpoczęły się pierwsze pojedynki pomiędzy zawszanami z ostatniej grupy.

 

Szybko okazało się, że w tym przypadku nie będzie już nic widowiskowego do oglądania, co dało się wyczytać przede wszystkim po słabo skrywanych uśmieszkach na twarzach Eryka, Abraxasa, czy Ambrosiusa. Mimo wszystko trudno było ich winić. Walczący ze sobą Aidan i Kato tworzyli całkiem zabawną scenę, chociaż profesor zachowywał przez cały czas pełną powagę, rzucając im co chwilę pomocne uwagi. Wyraźnie widać było, że ta dwójka zawszan jak do tej pory widywała pojedynki tylko na stronach baśni. Ich ataki były wyjątkowo nieporadne, choć nie brakowało im zapału. Zwłaszcza Aidan poruszał się niezwykle energicznie i próbował kopiować ruchy, które zauważył we wcześniejszych pojedynkach. Parę razy zderzyli się z Kato ramionami, gdy próbowali blokować swoje ciosy, aż w końcu profesor obwieścił koniec pojedynku, gdy chłopiec ze Szmaragdowej Zatoki wyskoczył poza prostokąt ze zwykłego przypadku, a nie dlatego, że Aidan go pokonał. Obydwoje wyglądali na rozbawionych i chyba nawet na twarzy profesora dało się w końcu dojrzeć nieznaczny uśmieszek. Trochę gorzej sytuacja wyglądała podczas pojedynku Aidana i Hectora. Książę z Nibylandii ewidentnie nie chciał walczyć i chociaż jego współlokator wyraźnie dawał mu fory, to jego próby i tak pozostawały niezwykle słabe. Kiedy niezbyt silne uderzenie wytrąciło mu miecz z ręki, profesor podszedł do niego, podniósł broń i podał mu ją, a potem położył dłoń na jego ramieniu i zaczął coś cicho tłumaczyć. Gdy obydwaj chłopcy wznowili walkę, Hector zacisnął powieki i spróbował nieco rozpaczliwego, ale całkiem mocnego ataku, który posłał Aidana razem z jego bronią poza prostokąt, choć stało się tak tylko dlatego, że zawszanin z Nottingham był zbyt uparty, by pozwolić sobie na wypuszczenie miecza. Hector w ogóle nie spodziewał się tego zwycięstwa i natychmiast zaczął przepraszać współlokatora, ale piegowaty Aidan pokręcił głową i tylko klepnął go porządnie w plecy, wracając z uśmiechem na swoje miejsce. Profesor skrzyżował ramiona i skinął im z uznaniem głową. Drugą walkę, tę z Kato, Hector już przegrał, ale nie wydawał się tym w ogóle przejmować. Można było niemal odnieść wrażenie, że specjalnie dał się zepchnąć poza wyznaczony prostokąt. 

 

W końcu zajęcia dobiegły końca i Frederick Fence przywołał ich do siebie, ustawiając w równym rzędzie. Nie zamęczył ich żadną dłuższą mową, zapowiadając tylko wielopoziomowe ćwiczenia, które miały pewnego dnia wyrównać ich poziom i kończąc nieco żartobliwym komentarzem o wspaniałym bilansie ostatniej grupy, w której każdy raz przegrał i raz zwyciężył. Potem machnął krótko ręką, jego palec przybrał odcień ciepłej pomarańczy i nad ich głowami pojawiły się proste, surowe liczby, w różnych kolorach i fakturach, ale bez zbędnych ozdobników.

Abraxas uśmiechnął się lekko pod nosem, rzucając swojej jedynce krótkie, pełne zadowolenia spojrzenie. Julian zmrużył oczy do swojej dwójki, najwyraźniej nie do końca pewny, czy na nią zasłużył. Jedną z najbardziej zaszokowanych oceną osób musiał być Leon, który z rozchylonymi ustami przyglądał się trójce nad swoją głową, a potem spojrzał pytająco na nauczyciela, który jednak wydawał się to zignorować. Czwórka, po raz kolejny tego dnia, przypadła Alanowi. Miejsce piąte otrzymał Ambrosius, który nie był może bardzo zirytowany, ale z wyraźną niechęcią spoglądał na miejsca Alana, Juliana i Leona. Edward tylko cicho westchnął, kiedy nad jego głową pojawiła się prosta szóstka, a Eryk wydawał się nieznacznie zawstydzony swoją siódemką. Gdy Aidan zauważył, że profesor przyznał mu ósemkę, aż podskoczył z ekscytacji i posłał szeroki uśmiech Alanowi. Jego mina nieco zrzedła, gdy zauważył jedenastkę Hectora, ale cichy chłopak z Nibylandii wzruszył tylko ramieniem i lekko uśmiechnięty szepnął, że przynajmniej nie jest ostatni, tak jak zapowiedział profesor.

Dziewiątka przypadła Odionowi, a dziesiątka Kato. Bliźniacy, widząc to, założyli sobie pogodnie ramiona na szyję, co wyglądało nieco śmiesznie, ponieważ Kato był od brata sporo niższy. Damien rozejrzał się najpierw po ocenach innych, więc ostatecznie sam nawet nie podniósł głowy, doskonale wiedząc, co tam ujrzy. Gdy tylko profesor pozwolił im się rozejść, jako pierwszy pobiegł odłożyć miecz. Zanim jednak zdążyłby wrócić do zamku, profesor złapał go za ramię i obrócił ku sobie.

- Chłopcze... - pewnie chciał dodać dość jeszcze, ale gdy zauważył, że oczy Damiena są wyraźnie zaszklone, zamilkł i zamiast tego zmarszczył nieco brwi. Damien wydawał się tym zirytowany i próbował wyrwać się, odwracając głowę, nie chcąc pozwolić sobie na takie upokorzenie. Chociaż kilku chłopców na pewno zdążyło zauważyć jego łzy, profesor Fence szybko go odwrócił, tak, że obaj stali teraz tyłem do reszty. - Posłuchaj... - kontynuował cicho, znacznie mniej surowym tonem, niż zazwyczaj. - Dostałeś to miejsce tylko dlatego, że wiem, że stać się na więcej. Poza tym obiecałem, że nie przydzielę go komuś, kto już je dostał. Nie łam się, to nie jest żaden wyrok. Widziałem, że nie radzisz sobie dobrze z mieczem, ale to nie jedyna broń, z jakiej będziemy korzystać - zabrał dłoń z jego ramienia i wyprostował się. - Właśnie dlatego nie cierpię przyznawania ocen na pierwszych zajęciach - dodał znacznie ciszej i przez chwilę obserwował, jak Damien szybkim krokiem przemyka się w stronę drzwi prowadzących do wnętrza zamku.

 

Potem odwrócił się i omiótł spojrzeniem polanę treningową. Chociaż prawie wszyscy zdążyli się już rozejść, Alan, Julian, nawet wciąż zdenerwowany Ambrosius, zostali posłusznie, oczekując na swoją karę.

Profesor uśmiechnął się krzywo i zbliżył do nich.

- No, bardzo dobrze. Za to, że nie próbowaliście uciec, czego już wielokrotnie doświadczałem, zrobicie dwa kółka zamiast trzech - Julian uniósł lekko brwi. - Obiad za chwilę się zacznie, ale myślę, że zdążycie na jego początek. Chociaż pewnie będziecie trochę śmierdzieć - uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy zauważył oburzenie na twarzy Ambrosiusa. Potem podszedł do żywopłotu i dźgnął go świecącym palcem. Gałązki i liście cofnęły się, tworząc wąskie przejście. Kolejne machnięcie ręką i nad ich głowy nadleciały nagle trzy wróżki, brzęczące cicho, najwidoczniej zaintrygowane. - Dwa kółka, obok tarasu obiadowego, głównych schodów i brzegu Zatoki Połowicznej, potem kawałek przez Polanę i z powrotem. Wróżki was przypilnują i potem zdają mi raport. Prawda? - spojrzał w górę, a niewielkie istotki zatrzepotały potwierdzająco skrzydłami. - To lećcie - zakończył profesor obojętnym tonem i Ambrosius jako pierwszy przecisnął się przez lukę w żywopłocie.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sophie

Starała się już nie myśleć o niedawnym incydencie. W końcu wszystko się wyjaśniło, więc nie było powodu by roztrząsać czy ta dziewczyna jest wiedźmą. Mimo wszystko i tak Sophie za nią nie przepadała. W momencie, gdy pierwszy raz się spotkały wiedziała już, że ta tu nie pasuje. Jednak najbardziej nie podobało jej się, że Alan tak się nią interesował i nie potrafiła zrozumieć co takiego w niej było, że ten tak bardzo zwracał na nią uwagę. Zaraz całkiem przestała o tym myśleć, w momencie, gdy nauczycielka poprosiła by wszystkie się ustawiły w rządku.

 

W ciszy słuchała nauczycielki, gdy ta wspominała o braku skupienia i przypomniała sobie wszystkie obrazy, które stworzyły dla niej rybki. Czy to był brak skupienia czy może one naprawdę chciały pokazać czego pragnie jej serce, a ona sama nie potrafi tego do końca zaakceptować wciąż się wzbraniając? Z zamyślenia wyrwała ją chwila, gdy nauczycielka zaczęła przyznawać oceny. Kiedy tylko spostrzegła oceny takich księżniczek jak Vivienne czy Lucindy, lekko wbiła wzrok we własne stopy, bojąc się w ogóle spojrzeć na własną ocenę. Wiedziała od samego początku, gdy rybki nie stworzyły dla niej obrazu natychmiast. Powód dla którego nie wypadnie najlepiej na tych zajęciach. W końcu podniosła głowę, wiedząc, że nie może tego w kółko unikać.

 

Widząc swoją siódemkę ponownie westchnęła, zwłaszcza, że nawet jej współlokatorka miała lepszą oceną. To był już drugi raz tego dnia kiedy przez emocje nie zdołała zdobyć odpowiedniego miejsca, którym powinna reprezentować Śnieżne Wzgórza jako księżniczka z tego królestwa. Mimo, że nie poszło jej najlepiej, to nie miejscem się przejmowała, choć bardzo chciała, to nie potrafiła, aż tak bardzo się na nim skupić. Myślami wracała do Edwarda i nie była pewna już co myśleć zwłaszcza po obrazie, który pokazały rybki. Po raz pierwszy od dawna nie wiedziała co powinna zrobić. Tak bardzo chciała się kogoś poradzić, ale jeszcze nigdy w życiu nikogo nie prosiła o radę. Zawsze była pewna siebie i wiedziała co robić, aż do teraz.

 

Plątanina myśli, która prześladowała śnieżną księżniczkę nie była wszystkim co wywoływało w niej skrajne emocj. Zrządzenie losu sprawiło, że ta zauważyła jak Constantine dostała dziesiąte miejsce, a na dodatek dostrzegła przygnębienie tej dziewczyny. Sophie ponownie tego dnia zagryzła wargę, dziwiło ją, że jeszcze jej nie przegryzła. Nie była do końca pewna co powinna zrobić. Polubiła tę dziewczynę, ale nigdy jeszcze nikogo nie pocieszała ani sama nie wymagała by ktoś pocieszał ją. Pamiętała nadal jak Edward dziś czekał na nią, widząc jej smutek był gotowy ją pocieszyć, choć wcale nie musiał. No i znowu to samo. Wracała do niego wciąż myślami w każdej możliwej chwili, chciała coraz mocniej odpowiedzi na to co się z nią działo. Właśnie wtedy, gdy wszystkie księżniczki ruszyły przed siebie, Sophie zaczęła i zrównała krok z Constantine.

 

- Nie ma co nad tym rozmyślać - powiedziała cicho do dziewczyny, tak by inne tego nie słyszały. W końcu nie musiały wiedzieć, że mimo wszystko Constantine odczuła tę ocenę. Nie miała zamiaru niszczyć jej w żaden sposób opinii, którą już sobie wyrobiła wśród innych księżniczek. - Raz pójdzie gorzej raz lepiej. Musimy tylko dopilnować by to gorzej nie powracało. Jesteśmy księżniczkami i jesteśmy ponad to - skierowała na chwilę spojrzenie na Constantine. - W końcu sama powiedziałaś, to rybki sobie z tobą nie poradziły nie na odwrót i obie wiemy, że taka była prawda - Sophie lekko się uśmiechnęła i mrugnęła do dziewczyny. Nie była pewna czy tak się kogoś pociesza. W końcu została wychowana na rodowitą księżniczkę. Nikt jej nigdy czegoś takiego nie uczył i po raz pierwszy życiu właśnie tu w Akademii ktoś próbował ją pocieszyć. Chłopak, o którym w żaden sposób nie potrafiła zapomnieć.

 

Alan

Słysząc Juliana otworzyłem szeroko oczy. Im bardziej go słuchałem tym coraz bardziej zaczynałem go w pewien sposób lubić. Podobnie jak ja był księciem ze szlachetnego rodu, ale mimo wszystko nie zapomniał, że tytuł to nie wszystko. Nadal potrafił zachować się jak należy i nie był to pierwszy raz. Wciąż dobrze pamiętałem, gdy pierwszy raz zobaczyliśmy Elisabeth, która uciekała przed wróżkami. Julian był jednym z niewielu, który się z niej wtedy nie nabijał i też podobnie jak my nie był zadowolony, że nic nie zrobiliśmy. Gdy wspomniał o rywalizacji między królestwami zagryzłem lekko wargę. Pamiętałem jak ojciec wspominał o Hashimie, władcy Piaszczystych Wydm. Prawdą było, że nigdy nie słyszałem by mówił o nim choć raz ciepło. Często strasznie się irytował, gdy tylko wspomniano choćby o tym królestwie. Kiedyś nawet doszło między nimi do spotkania gdzie miały odbyć się jakieś rozmowy. Skończyło się to tym, że wrócił tak naburmuszony, że moja mama musiała go zabrać na niewielkie krótkie wakacje po Puszczy by znów doszedł do siebie. Nie sądziłem nigdy, że sam również to pociągnę. Czy sytuacja mojego ojca i ojca Ambrosiua była podobna do tej, którą my teraz mieliśmy w Akademii?

 

Przestałem nad tym rozmyślać widząc, że właśnie nadszedł czas pojedynku Aidana. Uśmiechnąłem się lekko i trzymałem kciuki za swojego współlokatora. Miałem nadzieje, że zdoła wygrać ten pojedynek, choć nie miałem nic do Kato. Walka nie była spektakularna, ale skończyła się wygraną Aidana, w dość nietypowym stylu, na co się uśmiechnąłem. Następna walka odbyła się teraz między moimi współlokatorami i mówiąc szczerze nie wiedziałem komu kibicować. Polubiłem zarówno Aidana jak i Hectora, musiałem więc tym razem być bezstronny. Mimo to od samego początku wszystko wskazywało, że Hector nie wygra. On nie tylko nie potrafił walczyć mieczem. Miałem wrażenie, że on wręcz tego nienawidzi, zwłaszcza odniosłem takie wrażenie, widząc jak łatwo stracił miecz. Wtedy jednak profesor najwyraźniej mu coś doradził i skończyło się to ku mojemu zaskoczeniu wygraną Hectora. Widząc zachowanie swoich współlokatorów po pojedynku szczerze się uśmiechnąłem. Kolejna walka Hectora skończyła się wyjątkowo szybko, widząc ją coraz bardziej podejrzewałem, że Hector nie jest typem człowieka, który lubi pojedynki.

 

W końcu nastał koniec pojedynków, a nas wezwano do oceny. Szczerze mówiąc wcale bym się nie zdziwił gdyby profesor obniżył mi ocenę za moje zachowanie. Należało mi się to. Mimo wszystko nadal nie czułem się winny. Spoglądałem na miejsca innych, ale gdy zobaczyłem dwójkę Juliana lekko się uśmiechnąłem, że profesor go nie ukarał niższą oceną. Zdziwiłem się za to widząc nad swoją głową czwórkę. Nie spodziewałem się tego po tym wszystkim. Ambrosius był zaraz za mną, to zapewne jeszcze bardziej pogorszy nasze relacje. Jednak jakoś nie bardzo mnie to obchodziło. Ucieszyłem się widząc ósemkę Aidana. Nie podobał mi się za to widok jedenastki Hectora i dwunastki Damiena, zwłaszcza po tym wszystkim co zostało powiedziane. Najgorszym jednak widokiem były reakcje Damiena na to miejsce. Nie sądziłem, że aż tak bardzo to odczuł.

 

Wszyscy powoli zaczęli odchodzić, ale ja zostałem wraz z Julianem i Ambrosiusem, oczekując na swą karę. Gdy profesor wspomniał coś o tym, że byli tacy co próbowali uciekać pokręciłem lekko głową. Jaki to miało sens? Jeśli nawet teraz by nas nie dorwał zrobiłby to na kolejnej lekcji i kara zapewne byłaby gorsza. Ucieszyła mnie wiadomość, że skrócił nam za to bieg o jedno kółko. Przynajmniej tak było do czasu, aż nie wspomniał o smrodzie po biegu. Na samą myśl czułem się upokorzony. Jak Elisabeth zareaguje widząc mnie w takim stanie? Przecież nawet nie będzie chciała obok mnie siedzieć. Dlaczego tak bardzo przejmowałem się właśnie jej opinią? Pozwoliłem pobiec Julianowi przede mną, mimo, że mi też się śpieszyło, ale w mym uznaniu nie zasłużył na to wszystko, a chwilę później sam pobiegłem zanim. Musiałem to skończyć przed końcem obiadu, przecież dałem słowo, że tam będę by pomóc.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Lekcja historii nikczemności powoli dobiegła końca, co zostało głośno obwieszczone przez docierające nawet tu wycie wilków, które na kilka krótkich chwil zagłuszyły głośne bębnienie deszczu o szyby. Profesor Sader uśmiechnął się lekko, słysząc, jak nigdziarze hałaśliwie zbierają się z ławek, zarzucając torby na ramiona i rozprostowując zastane kości. Chociaż grzmot błyskawicy obudził ich już jakiś czas temu, niektórzy nadal wydawali się być senni. Elvira powoli złożyła kartkę ze swoimi notatkami i schowała wszystko starannie do teczki, nie patrząc na nikogo i z niechęcią wyobrażając sobie siebie brnącą przez ulewny deszcz, co za kilka minut prawdopodobnie będzie miało miejsce. Wszyscy zaczęli powoli kierować się w stronę wyjścia, ale powstrzymał ich jeszcze głos profesora, który dodał ostatnie zdanie:
- Proszę was, abyście przed następną lekcją zastanowili się nad działaniem Baśniarza. Czy kreuje on nowe historie, czy może po prostu opisuje to, co dzieje się w naszym życiu. Prawdopodobnie nie będę was z tego odpytywać, ponieważ to zagadnienie nie ma jednej, właściwej odpowiedzi, ale spróbujcie nad tym trochę pomyśleć. To pomoże wam lepiej zrozumieć, dlaczego znaleźliście się w tej Akademii - po wypowiedzeniu tych słów mężczyzna odwrócił się i zaczął machinalnym ruchem poprawiać książki leżące na jego biurku. Był to dla nich sygnał, że zajęcia naprawdę się zakończyły.

- Dobrze, że nie zamierza z tego pytać - Elvira usłyszała jak Hadrion szepcze do Alarica. - Bo już przez chwilę myślałem, że naprawdę będę musiał zastanawiać się nad takimi pierdołami - blondynka ściągnęła wargi z niesmakiem i ominęła ich.

 

Wkrótce przy jej boku pojawiły się Kim i Walburga. Pierwsza podskakiwała pogodnie, najwyraźniej nie zrażona szumem ulewy za murami zamku, druga natomiast poprawiała z irytacją czarne włosy, które nieco jej się rozczochrały, gdy za wszelką cenę próbowała nie usnąć na dopiero co minionej lekcji. Żadna z nich nic nie mówiła, a Elvira wpatrywała się ponuro w okropnie zniszczone włosy idącej przed nimi Margo. Nie rozglądała się, choć powinna pewnie odnaleźć wzrokiem swojego sługę, żeby niby przypadkowo go pomęczyć, kontynuując proces podporządkowywania go własnej woli. Z jakiegoś jednak powodu nie miała ochoty w ogóle na niego patrzeć. Być może miało to jakiś związek z tym, że w czasie zajęć przyjrzała mu się aż zbyt dokładnie.

Zacisnęła w milczeniu zęby.

 

Coraz więcej uczniów opuszczało klasę, rozmyślając ponuro o deszczu lub prowadząc ciche rozmowy. Adelia jednak wciąż nie podniosła się ze swojego miejsca w pierwszej ławce, obserwując w ciszy jak profesor Sader bierze do ręki ciemnobrązową walizkę i przysuwa starannie krzesło do biurka. Starała się nawet oddychać bardzo cichutko, jak gdyby w nadziei, że nauczyciel nie zorientuje się od razu, że została w klasie. Raver, który wychodził jako ostatni, obrócił się na sekundę i posłał jej zaintrygowane spojrzenie, które zmieniło się następnie w bardzo nieprzyjemny uśmiech, czego na szczęście nie zauważyła. Nawet gdy zatrzasnęły się za nim drzwi, a w klasie nie było słychać już nic poza bębnieniem deszczu i okazjonalnymi grzmotami, Adelia wciąż milczała, opuszczając głowę i obserwując nauczyciela zza kurtyny cienkich włosów. Próbowała wymyślić jakieś słowa od których mogłaby zacząć, cokolwiek, coś, co mogłoby go przekonać, ale z jakiegoś powodu zabrakło jej słów. Wiedziała, że powinna się pospieszyć, bo mężczyzna pewnie za chwilę też wyjdzie i...

- Adelio, czy jest jakiś powód, dla którego zostałaś tutaj i nie poszłaś jeszcze na obiad? - dziewczyna wciągnęła głośno powietrze, gdy profesor, nie patrząc na nią, uśmiechnął się łagodnie i zadał to uprzejme pytanie.

Jakim cudem mężczyzna domyślił się tego, że nie wyszła? Przecież w całym tym szumie i hałasie, jaki wywołali inni nigdziarze, nie mógł wyłapać, że jej krzesło nie wydało żadnego dźwięku. A może mógł? Może z jego ślepotą wiązał się ponadprzeciętny słuch? Może usłyszał bicie jej serca albo coś w tym stylu? Przełknęła powoli ślinę i uniosła głowę.

- Chciałam p...porozmawiać. Jeśli to nie jest żaden p...problem - wydusiła, nie mogąc powstrzymać drżenia w głosie, chociaż przecież wiedziała, że ten nauczyciel na pewno nie zrobi jej żadnej krzywdy.

 

Profesor Sader nie odłożył swojej teczki, ani nie oparł się o biurko, najwyraźniej przeświadczony, że nie będzie to długa rozmowa. Nie wiedzieć czemu, Adelię nie tyle to zasmuciło, co bardzo zirytowało. Wtedy właśnie jego ślepe, bursztynowe oczy skierowały się w jej stronę. Po kręgosłupie przebiegł jej dreszcz; czy niewidomi ludzie mogli z taką dokładnością stwierdzić, gdzie rozmówca ma twarz? Chociaż z drugiej strony, pewnie po prostu kierował się za jej głosem...

- Powiedziałem, że nie będę odpowiadał na żadne pytania, Adelio - odpowiedział spokojnie, chociaż dziewczyna nie mogła pozbyć się wrażenia, że jego głos stał się jakby nieco bardziej surowy. - Może mieć to bardzo negatywne konsekwencje. Wkrótce na pewno dowiesz się dlaczego - dodał, nie zwracając uwagi na to, że dziewczyna w ogóle go nie zrozumiała. - Poza tym, powinienem już wracać do drugiej Akademii, więc niestety...

- Ja nie chciałam o nic zapytać - przerwała mu histerycznie Adelia, nie zastanawiając się nad tym, jak bardzo niegrzeczne to było i co by powiedziała mama, gdyby ją teraz usłyszała - Ja chciałam tylko poprosić o pomoc - jej głos stał się ciężki i nieco przytłumiony, sygnalizując początek kolejnego załamania - Błagam, musi mi pan pomóc... ja naprawdę tu nie pasuję, to musiała być pomyłka - profesor słuchał jej z nieznacznie przekrzywioną głową i nieokreślonym wyrazem twarzy. - We mnie nie ma nic z wiedźmy. Nic a nic. Zawsze starałam się być bardzo grzeczna, mama mnie tak wychowała - mówiła coraz szybciej, pociągając co chwilę nosem i mrugając, by powstrzymać kolejne łzy. - Bardzo boję się tego zamku, do tego moja przyjaciółka trafiła do szkoły dobra i nas rozdzielili - przez chwilę miała ochotę dodać "A w niej nie ma nic z księżniczki. Nic a nic", ale ugryzła się w język. - Proszę m.. nam pomóc, my chcemy tylko wrócić do domu - zakończyła płaczliwym tonem.

 

Dolna warga drżała jej histerycznie, a oddech przyspieszył w oczekiwaniu na odpowiedź. Profesor jednak nie wydawał się zbyt skory do szybkiego jej udzielenia. Przez dłuższą chwilę milczał, najwyraźniej zamyślony; odezwał się dopiero wtedy, gdy z ust Adelii wyrwało się westchnięcie pełne niepokoju i żalu. Wtedy pochylił się lekko do przodu, tak, że jego długie, srebrne włosy opadły mu na ramiona, a niewidzące oczy stały nagle jakby bardziej poważne niż pogodne.

- Czasami jest tak... - zaczął ostrożnie, mówiąc tak cicho, że Adelia prawie nie usłyszała go przez szum gwałtownej ulewy. - ... że nie potrafimy zrozumieć sensu tego, co dzieje się w naszym życiu. Może nam się to wydawać niesprawiedliwe i niewłaściwe - jasnobrązowe oczy Adelii rozszerzyły się, gdy słuchała go w pełnym niedowierzania milczeniu. - Zauważ jednak, że gdy spoglądasz w przeszłość, do dawno minionych sytuacji, w których być może zachowałaś się nierozważnie, pod wpływem emocji i nerwów... - Adelia przełknęła głośno ślinę. - ...zaczynasz dostrzegać w nich coś więcej: przyczyny, których nie potrafiłaś się jeszcze wtedy domyślić i skutki, o których nie mogłaś mieć pojęcia - profesor Sader wyprostował się z nieco smutnym uśmiechem - Prawdziwy obraz danego wydarzenia możemy ujrzeć dopiero wtedy, gdy nie jest on obciążony przeżywanymi przez nas właśnie emocjami... i wtedy, gdy możemy przeanalizować wszystkie jego elementy; przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. A teraz chodźmy już, bo inaczej spóźnisz się na obiad. Jestem pewny, że na Polanie jest o wiele lepsza pogoda niż tutaj - dodał pokrzepiającym tonem, gdy ciemne niebo nad zamkiem zła przeszyła kolejna błyskawica.


Adelia wstała w milczeniu i chwyciła w ramiona swoje rzeczy. Potem pospiesznie wyszła, ani razu nie odwracając się już do nauczyciela. Nie płakała, choć nadal targały nią dreszcze, co równie dobrze mogło być winą panującego w tej Akademii chłodu. Zawód, który ściskał ją w gardle, zaczął powoli zamieniać się w złość.

Rozmowa z dobrym profesorem Saderem nie tylko w ogóle nie była pomocna, ale jeszcze bardziej namąciła jej w głowie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas i Chritian

Gdy tylko wycie wilków dotarło do klasy, Christian natychmiast podskoczył na równe nogi z ławki niczym poparzony, zupełnie jakby ta miała zadawać ból niczym ostatni zastrzyk dziekan. Nigdy jeszcze czas mu się tak bardzo nie dłużył. Nie było gorszej tortury niż ta lekcja. To tego gościa powinni skierować do sali udręki, pomyślał. Byłby w jego odczuciu znacznie lepszym katem niż bestia. Nie słuchał nawet tego co tam do nich mówi, bo kogo to miało obchodzić? Czarny charakter nie potrzebował tego typu lekcji. Nawet się nie kłopotał by wytrzeć ślinę z ławki, bo to w końcu nie jego problem, że ten facet tak nudził. Winny tutaj był tylko ten nauczyciel. Opuścił szybko klasę w tłumie innych nigdziarzy. Zaraz, gdy tylko znalazł się na zewnątrz stanął pod klasą, czekając, aż wyjdzie Thomas. Jeśli miał się na nim zemścić musiał go nie ustępować na krok. Wiedział przy tym, że będzie też musiał zająć obok niego miejsce w czasie obiadu.

 

Reakcja Thomasa była zupełnie inna niż ta Christiana. Na dźwięk wycia wilków, zacisnął w dłoni kawałek pergaminu, na którym zanotował kilka rzeczy i go schował. Nie zwrócił większej uwagi na wyjście Christiana, cieszył się jednak, że uwolnił się od jego towarzystwa. Naprawdę mało kto go drażnił tak bardzo jak on. Nie było zagadką dla niego czemu tak było. Christian niczym się nie różnił od gości, którzy uczynili go sierotom i tym kim jest obecnie. Ta niechęć działa jeszcze z wielu innych powodów, których chłopak nie chciał przed sobą przyznać, bo wiązały się one z rzeczami, których nie potrafił zrozumieć. Chyba dlatego wybrał jako wytłumaczenie dla siebie najbardziej logiczny jego zdaniem powód tej niechęci. Gdy nauczyciel wspomniał sprawę Baśniarza, Thomas lekko zmarszczył brwi, będąc zaintrygowanym tym pytaniem. Nie był do końca pewny jaka odpowiedź w tym wypadku była odpowiednia. Najwyraźniej będzie musiał to dogłębniej przemyśleć. Wiedziała, że to było kwestią czasu nim ten nauczyciel zacznie ich pytać nawet jeśli zapewniał ich o czym innym, to było nawet bardziej niż oczywiste.

 

Powoli opuścił klasę wraz z resztą, ale co ciekawe, gdy tylko znalazł się poza nią, zaczął kierować się w innym kierunku niż reszta nigdziarzy. Minął nawet Elvire, ale teraz wyglądało jakby jej nie dostrzegł z powodu pogrążenia w myślach. Mimo wszystko czuł głód, w końcu nawet nie zjadł śniadania poza tym jabłkiem, które dostał, ale teraz chciał zrobić coś innego, a jeśli starczy czasu może potem dołączy na obiad. Chciał dostać się do biblioteki i zrobić to co radziła mu dziekan Crystal, przy okazji trochę przygotować się na kolejne lekcje Sadera. Nie był może geniuszem, ale nie miał ochoty kończyć, jako wiewiórka z powodu lenistwa. Christian widząc jak Thomas idzie w innym kierunku niż reszta nigdziarzy miał dylemat: podążać za nim czy udać się na obiad? Nie wiedział co ten idiota wymyślił, ale raczej nie było to, aż tak ważne skoro nawet ta wiedźma Elvira szła również na obiad, a to z jej powodu obserwował Thomasa by zdobyć dowód na jego słabość co do niej. Poza tym naprawdę miał ochotę zobaczyć zawszańskie księżniczki z bliska, bo żadnej nigdy nie widział poza chwilą na rozpoczęciu. Może nawet uda mu się jakąś postraszyć. W końcu nic się nie stanie jak chwilę przestanie śledzić tego idiotę. Ruszył, więc z resztą nigdziarzy zostawiając teraz Thomasa w spokoju.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Choć Sophie i Constantine wyszły jako jedne z pierwszych, ich powolne tempo i delikatnie stawiane kroki sprawiły, że szybko odcięły się od pozostałych i szły tylko we dwójkę, pomiędzy szczebioczącą grupą złożoną z Vivienne, Lucindy i Nerysy, a o wiele cichszymi Arią i Daylą. Mimo iż dawało im to pewnie więcej swobody w rozmowie, Constantine nie wydawała się zbyt chętna, żeby ją nawiązać. Kilka razy przygładziła machinalnie wiśniową grzywkę, rozglądając się z zainteresowaniem po wielokolorowych krzewach różanych. Gdy dotarły do niej słowa Sophie, odwróciła się uprzejmie i spojrzała na nią, nieznacznie unosząc brwi; ostatnie zdanie sprawiło, że także nieco spochmurniała, co objawiło się w cieniach, które zaigrały na jej fioletowych tęczówek. Sophie na pewno doskonale wiedziała, że powiedziała tamte słowa tylko po to, by nie wypaść na kogoś równie nieudolnego jak ta cała Monica. To właśnie ta oczywistość przez cały czas tak bardzo psuła jej humor. Potem jednak uświadomiła sobie, że ciemnowłosa księżniczka najpewniej próbowała ją w ten sposób jakoś pocieszyć i na jej niewielkich ustach pojawił się najdrobniejszy z uśmiechów. Mimo wszystko miło było, gdy ktoś się przejmował, nawet jeśli tylko przez chwilę.

- Dziękuję - powiedziała słodkim głosem, który jednak wcale nie był wyreżyserowany; zawsze mówiła w ten sposób, to było dla niej naturalne - Oczywiście, że jesteśmy ponad to.

 

Zanim Sophie zdążyłaby jej odpowiedzieć, dogoniła ich Emeralda. Chociaż oddychała nieco szybciej, prawdopodobnie z powodu dopiero co przebytego truchtu, bardzo szybko się pozbierała, przywołując na twarz olśniewający uśmiech i wsuwając rękę pod ramię Constantine. Wyglądała przy tym tak wspaniale, jak zawsze; jej długie, jasne loki mieniły się złotem w słońcu, a morskie oczy nabrały prawie opalowego połysku.

- Witajcie, moje drogie. Wy także idziecie już na obiad? - zaszczebiotała pogodnie, choć spojrzenie jakie posłała przy tym Sophie bardzo rozmijało się z tym tonem.

- Witaj, Emeraldo - odpowiedziała uprzejmie Constantine, sprawiając nagle wrażenie znużonej - Tak, ja właśnie zmierzam na Polanę. Sophie... prawdopodobnie również - posłała ciemnowłosej księżniczce ostrożne spojrzenie. - A dlaczego pytasz? Chciałabyś do nas dołączyć? - zapytała bez większego entuzjazmu, prawdopodobnie nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo Sophie wolałaby tego uniknąć.

Emeralda uśmiechnęła się na te słowa nieco zbyt ostro.

- Och, nie wiem... zobaczę. Ale to bardzo życzliwa propozycja, Constantine, jestem wdzięczna. Jednakże... podeszłam do was przede wszystkim po to, by porozmawiać z Sophie - dodała nagle, a Constantine znów uniosła brwi i rzuciła krótkie, ale trudne do przeoczenia spojrzenie na własne ramię, które blondynka nadal ściskała. - Chciałam się tylko upewnić, że nie ma między nami żadnych... nieporozumień. Te obrazy wykreowane przez Rybki Życzeń były dość niefortunne, nie można zaprzeczyć. Ale przecież każda prawdziwa księżniczka znajdzie kiedyś swojego prawdziwego księcia, prawda? - stwierdziła przesadnie radośnie. - Jeśli nie w Akademii, to poza nią. Wszystkie w końcu o tym wiemy - dodała z uroczym chichotem, obrzucając Sophie twardym spojrzeniem, jakby miała absolutną pewność, kto swojego księcia znajdzie poza zamkiem.

 

W tym czasie parę metrów dalej Lisa i Stephanie powoli wlokły się na końcu grupy, każda pogrążona we własnych myślach. Elisabeth zastanawiała się nad tym, co powinna zrobić, by przetrwać do końca dzisiejszych zajęć i móc zorganizować nocną ucieczkę. Stephanie również martwiła się ocenami swojej koleżanki, ale nie myślała o tym, jak miałaby ona wrócić do domu, tylko o nieokreślonych okropnościach, które miałyby czekać tego, kto nie zdał. W końcu, kiedy znalazły się już dość blisko bramy, skąd mogły zobaczyć piękne, marmurowe schody Akademii Dobra, Stephanie spojrzała na Lisę i zacisnęła opalone dłonie na falbankach swojego mundurku.

- Słuchaj... bo ja mam taki pomysł - ruda dziewczyna przez chwilę jeszcze obserwowała plecy idących przed nimi księżniczek, które znikały właśnie w zamku, by stamtąd dostać tunelem na Polanę. Potem odwróciła się powoli do Stephanie - Może spróbuję zrobić na Pielęgnacji Urody coś tak głupiego i...

- Nie - przerwała jej od razu Lisa, wbijając wzrok we własne pantofle. - Nie chcę, żebyś przeze mnie robiła z siebie błazna i traciła punkty.

- Ale ja nie mam jeszcze ani jednego ostatniego miejsca, poza tym nic mi to nie zmieni, nauczyciele mówili przecież, że ranking pierwszego dnia nie jest tak ważny! - odparowała natychmiast Stephanie; nerwy i smutek zaczęły się z niej ulatniać, zastępowane przez dobrze znane rozdrażnienie i upór.

Lisa tylko wzruszyła ramionami, doskonale wiedząc, że dziewczyna mimo wszystko ma rację. Nadal jednak nie chciała, by ktoś, tym bardziej tak sympatyczny jak Stephanie, się za nią w ten sposób poświęcał. Przecież jej współlokatorka już nie miała tutaj łatwego życia, a...

- Ej, Lisa! Patrz, czy to czasem nie Alan i... o jej.

 

Od strony przeciwnej do Zatoki Połowicznej nadbiegała w ich stronę trójka chłopców, nad których głowami polatywały sobie spokojnie wróżki, brzękając wesoło. Choć bezustanny trucht musiał być dla książąt męczący, one, wyposażone w skrzydła, nic z tego nie odczuwały i nie przejmowały się tym, czy zawszanie są już wyczerpani. Kara była karą, czymś sobie na nią musieli zasłużyć. Na przedzie pędził Ambrosius, najwyraźniej nie tylko zdeterminowany, by jak najszybciej ukończyć bieg, ale także, by trzymać się jak najdalej od pozostałej dwójki. Kiedy zbliżył się do bramy ogrodu, zacisnął tylko wargi, nie posyłając zaskoczonym Stephanie i Lisie nawet jednego spojrzenia. Za nim zobaczyły Alana i Juliana, którzy trzymali mniej więcej równe tempo, nie odzywając się do siebie, ale też nie próbując uniknąć swojego towarzystwa.

Lisa obrzuciła spojrzeniem najpierw ich, a potem wróżki i szybko zrozumiała o co chodzi.

- Coś przeskrobali - szepnęła do Stephanie, za wszelką cenę próbując powstrzymać cisnący jej się na usta uśmieszek. Nie miała pojęcia dlaczego ten ich wspólny trucht tak bardzo ją rozbawił.

- To na pewno wina Ambrosiusa - odparła bez namysłu Stephanie, a kiedy Alan i Julian zbliżyli się do bramy, posłała Lisie bardzo porozumiewawcze spojrzenie - Pewnie ostatecznie skończą na Polanie... jeśli wiesz co mam na myśli.

Lisa wiedziała doskonale.

 

Gdy chłopcy ich mijali, bez namysłu do nich dołączyły, rozpoczynając raźny trucht. Lisa pobiegła obok Alana, a Stephanie wepchnęła się między niego i Juliana, który posłał im bardzo zaskoczone spojrzenie, ale nic nie powiedział. Wróżki zabrzęczały ostrzegawczo, najwidoczniej tak samo zdziwione jak on, ale nie poczyniły żadnego kroku, by przeszkodzić im w tym biegu, więc szybko poczuły się pewniej. Zrezygnowanie rano z butów na obcasie było zdecydowaniem świetnym pomysłem. Lisa nie mogła już teraz powstrzymać cisnącego jej się na usta uśmiechu. Podmuch, który rozwiał jej długie, rude włosy, pewnie jeszcze bardziej je kołtuniąc, uderzanie stopami o nagle twardą ziemię, świeże powietrze, które zaczęło szybko przepływać przez jej płuca. Nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy ostatni raz biegła tak po prostu, a nie w panicznej ucieczce. Pewnie gdzieś w Gawaldonie. Ani ona ani Stephanie nie miały żadnego problemu z dotrzymaniem kroku Alanowi i Julianowi; odznaczały się w końcu naprawdę dobrą kondycją.

- Co żeście zrobili? - zapytała Lisa na wydechu. 

Jej głos sprawił, że biegnący przed nimi Ambrosius obrócił na chwilę głowę i prawie runął na ziemię z zaskoczenia, kiedy zauważył, że dołączyły do nich dwie dziewczyny. Szybko jednak się pozbierał i zacisnął zęby, jeszcze bardziej zwiększając dystans między nimi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sophie

Próbowała ocenić po reakcjach Constantine jak bardzo pomocne mogą być jej słowa. W końcu nigdy nie zdarzało jej się raczej kogoś pocieszać, więc nie mogła być pewna czy efekt obecnie będzie udany. Gdy spostrzegła uśmiech na twarzy dziewczyny i ona się lekko uśmiechnęła. Polubiła całkiem Constantine, zwłaszcza po ostatniej lekcji. Szkoda, że nie mogła dzielić komnaty z taką współlokatorką jak właśnie ona. Uśmiech na twarzy dziewczyny jeszcze bardziej się pogłębił, w chwili, gdy jej rozmówczyni jej podziękowała. Śnieżna księżniczka chciała nawet powiedzieć coś więcej, ale wtedy spostrzegła jak dogania je nie kto inny jak Emeralda. Sophie, nie była pewna co teraz zrobi ta dziewczyna, ale chciała się od niej trzymać jak najdalej.

 

Spostrzegła uśmiech na twarzy tej dziewczyny i jak ta nagle wsuwa rękę pod ramię Constantine. Zastanawiała się czy mimo obecności drugiej księżniczki znowu będzie próbowała zrobić jakiś nieprzyjemny numer typu, że zaraz podstawi jej nogę lub coś w podobnym guście. Na razie nic się na to nie wskazywało. Gdy zaczęły mówić o wspólnym pójściu na polanę, dziewczyna zmrużyła delikatnie oczy i spojrzała na swoją parasolkę. Na razie jeszcze nie mogła tam iść, najpierw musiała coś zrobić. Ponadto, naprawdę chciała uwolnić się od towarzystwa Emeraldy. Gdy ta zaczęła mówić o rybkach i poprzedniej lekcji, Sophie zacisnęła zęby. Nadal nie miała pojęcia dlaczego pojawił się taki, a nie inny obraz. Chłopcy przychodzili i odchodzili, ale cele zawsze były najważniejsze i one pozostawały z nią od kiedy pamiętała, ale tym razem było inaczej. Być może by nawet nie zareagowała jakoś specjalnie na to co mówi Emeralda, gdyby nie to, że nadal pamiętała co się przez nią działo na poprzedniej lekcji i jeszcze to jej spojrzenie. Właśnie wtedy Sophie spojrzała na nią ponuro i bez strachu, ale w taki sposób aby tylko ona mogła to zobaczyć. Tym spojrzeniem chciała jej pokazać jednoznacznie, że się je nie boi i nic co powie tego nie zmieni. Trwało to jednak chwilę, bo zaraz się życzliwie uśmiechnęła.

 

- Zapewne masz racje - Wtedy też spojrzała na Constantine i szczerze się uśmiechnęła w jej kierunku, tym razem bez udawania jak to zrobiła w przypadku Emerlady. - Niestety ja na razie muszę jeszcze iść coś zrobić, spotkamy się na miejscu - posłała jej ostatni uśmiech na pożegnanie i się rozdzieliła z obiema księżniczkami. Zaczęła kierować się do swojej komnaty mając nadzieje, że nie napotka tam swoich współlokatorek. W obecnej chwili naprawdę chciała porozmawiać ze swoją mamą i dostać od niej radę, ale nawet gdyby została w zamku, to i tak byłyby zapewne na to małe szanse, jak zawsze zresztą. Mimo wszystko nigdy jeszcze nie czuła się przy nikim tak jak przy Edwardzie. A jeśli rybki naprawdę pokazały czego pragnie jej serce, to nie miała zamiaru dać się zastraszyć tamtej dziewczynie, choćby nie wiadomo skąd pochodziła. Książę Dziewiczej Doliny sam miał prawo wybierać z kim będzie rozmawiał, a Emeralda nie może na to wpływać.

 

W końcu dotarła do komnaty gdzie na szczęście nikogo nie było. Rozejrzała się powoli i podeszła do jednego ze swoich kufrów. Delikatnie się nad nim nachyliła i ostatni raz spojrzała na swoją parasolkę. Czeka ich teraz wspólny obiad z nigdziarzami, a niedługo potem lekcje przetrwania. Ponadto Emeralda już raz dziś pokazała, że nie tylko nigdziarze stwarzają zagrożenie. Nie miała zamiaru ryzykować. Schowała swoją parasolkę do kufra, a potem wstała lekko przy tym zaciskając kilka razy wolną teraz dłoń. Naprawdę dziwnie się bez niej czuła, jakby była bardziej osamotniona niż kiedykolwiek. Powoli opuściła komnatę i zaczęła się kierować na polanę. Zapewne Emeralda już wykorzystała ten czas i siedziała koło Edwarda. Nie była pewna dlaczego, ale na sam widok tego obrazu w głowie coś ją zakuło w klatce piersiowej, jakby wszystko nagle straciło sens.

 

Alan

Biegłem niedaleko Juliana widząc przy okazji plecy wyprzedzającego nas Ambrosiusa. Czułem jak z mojego czoła spływały pierwsze krople potu. Dlaczego zawsze tak musiało być? Powinienem się nauczyć, że każdy czyn ma konsekwencje, a nadal nie wbiłem sobie tego do twardego łba. Musiałem w czasie obiadu zająć miejsce koło Aidana i Hectora. Na samą myśl, że mógłbym w takim stanie usiąść koło Elisabeth mnie odtrącało. Dlaczego wciąż o niej myślałem i tak bardzo martwiłem się jej opinią? Nagle jednak spostrzegłem zarówno ją jak i Stephanie, na co opuściłem lekko głowę, gdy się do nich zbliżaliśmy. Nie chciałem by teraz mnie widziały. Jakby los nie mógł ze mnie jeszcze bardziej zadrwić. Czułem się kompletnie zawstydzony i naprawdę nie chciałem by mnie takiego widziała. Z chwilą, gdy je mijaliśmy, aż mnie zatkało.

 

- Elisabeth... Stephanie... Co wy wyprawiacie? - spytałem nadal zszokowany i do pewnego stopnia nie mogąc uwierzyć, że księżniczki biegną z nami, a przy tym dotrzymują nam tępa. Mimo wszystko najbardziej czułem się zakłopotany obecnością Elisabeth obok siebie. To co zrobiła było niesamowite oraz niezwykle miłe, ale co pomyśli sobie o mnie widząc mnie w takim stanie jak obecnie? Wolałem chyba sobie nawet tego nie wyobrażać. W końcu zdecydowałem się dać jakąś odpowiedzieć na jej pytanie. - Nic nad czym warto rozmyślać - powiedziałem starając się zachować przy tym spokój, ale nie będąc w stanie powstrzymać wrogiego spojrzenia rzuconego na Ambrosiusa. - Obiecuje, że dotrzymam słowa i jak skończymy biec opowiem tyle ile wiem - mówiłem na jednym oddechu. Ich obecność była naprawdę przyjemna, ale wiedziałem też, że będą musiały nas niedługo opuścić, bo właśnie dobiegaliśmy do polany, a nas czekało jeszcze jedno kółko.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Niewiele czasu zajęło Adelii dotarcie do tłumu nigdziarzy. Gdy to zrobiła, stanęła z boku, tak, by wmieszać się w masę ubranych na czarno uczniów, ale równocześnie nie zwrócić na siebie zbyt wiele niepotrzebnej uwagi. Nie miała pojęcia dlaczego, ale wciąż czuła się okropnie zdenerwowana. Nie była to jednak taka złość, jaką odczuwała zazwyczaj i która skończyłaby się zapewne szlochem i łzami bezsilności. Nie, Adelia była wściekła, lecz jej wizja, zamiast rozmazać, stała się jakby jeszcze ostrzejsza. Nagle zaczęła wyłapywać poszczególne słowa z całej masy głośnych rozmów, nawet jeśli i tak się na nich nie skupiała.

- Co za koszmar...

- Nie mogliby nam dać jakichś parasoli, czy coś...

- Przestań jojczyć, nie jesteś chyba pustą księżniczką, która się boi, że deszcz zniszczy jej fryzurę, co?

Ręce, które zaciskała wokół swoich nieco wilgotnych podręczników, nieznacznie drżały. Wyraźnie czuła chłodny powiew, który dobiegał do nich z końca zatłoczonego tunelu wiodącego na Polanę. Wszystko było teraz tak rzeczywiste, tak obrzydliwie rzeczywiste, że zaczęła boleć ją głowa. A najbardziej rzeczywista ze wszystkich była zimna furia, bo przecież Sader miał być wyrozumiały, miał być dobry, a dobrzy ludzie opiekują się innymi, tym bardziej, kiedy są słabsi i przerażeni. Najwidoczniej jednak musieli się pomylić. W Auguście Saderze nie mogło być nic dobrego, skoro odesłał z niczym, odrzucił jako wiedźmę , Adelię, delikatny kwiat róży wśród tych wszystkich śmierdzących, okrutnych i przegranych dzieciaków. Żałowała, że nie mógł zobaczyć tego wielkiego siniaka na jej policzku, jej zapłakanych oczu. Ale nie żałowała jego. Skoro był tak ślepy, by nie potrafić zrozumieć, że Adelia jest dobra, to zdecydowanie zasługiwał na to, żeby go oślepiło też naprawdę. I co to w ogóle było za jakieś bezsensowne gadanie o przyczynach i skutkach? Jak miało się to do cierpień, które właśnie przeżywała? 

 

Tłum przerzedzał się, gdy uczniowie wychodzili na zalewaną gwałtowną ulewą trawę, przebiegając jak najszybciej te kilkaset metrów, do suchej i oświetlonej słońcem Polany. Nikt nie wydawał się szczególnie zdziwiony taką nagłą zmianą pogody w jednym, konkretnym punkcie. Tylko Adelia przystanęła na chwilę u wylotu Leśnego Tunelu i zacisnęła zęby, obserwując deszcz z niechęcią.

- Będę chora - mruknęła sama do siebie. Ku jej nieznacznej uldze, nie zabrzmiało to szczególnie gniewnie, ale tak jak zawsze; cichutko i bojaźliwie.

Gdzieś w głębi duszy wiedziała, że te wszystkie myśli i ta cała złość, która nią targała, jest czymś niedobrym i że powinna spróbować to powstrzymać. Było jej nawet trochę wstyd, bo wiedziała, że mama na pewno by tego nie pochwaliła. Jej delikatna, słodziutka Adelia była dobrą, ale nieśmiałą dziewczynką; wściekłość nie pasowała do tego obrazu.

W tej chwili nie była jednak w stanie zmusić się, by to zmienić. Miała tylko nadzieję, że przejdzie jej, gdy znów zobaczy Lisę.

- Co tam mruczysz, maleństwo?

Adelia drgnęła konwulsyjnie i mocniej zacisnęła ramiona wokół swoich książek. To ten dziwny fioletowy chłopak, z przerażającym uśmiechem... Vin? Nachylił się do niej, najwyraźniej chcąc nieco zabawić jej kosztem. W pierwszej chwili Adelia miała ochotę skulić się i odwrócić, już prawie czuła przebiegający po kręgosłupie dreszcz strachu, ale... 

Nie, złość nadal była silniejsza. Spojrzała na niego ponuro, bez słowa, a jego uśmiech natychmiast zbladł. Czuła, że wciąż się w nią wpatruje, niemal widziała oczami wyobraźni jak unosi wysoko brwi, ale nie przejęła się tym, tylko pochyliła głowę i wybiegła w deszcz.

 

W Tunelu zostało już bardzo niewiele osób. Wśród nich były jednak też trzy wiedźmy z wieży Szkoda 66. Najbardziej ociągała się Elvira, która pomysł wyjścia w cienkiej tunice w taki deszcz, nawet, jeśli tylko na moment, uważała za skrajną głupotę. Powinna przynajmniej móc najpierw pójść po swój płaszcz, przecież mogła złapać przeziębienie, co byłoby okropną niedogodnością w pierwszych dniach nauki. Tak samo niezadowolona wydawała się Walburga, choć ze skrajnie innego powodu.

- Och, czy oni sobie nie zdają sprawy jak wiele czasu zajęło mi doprowadzenie włosów do takiej perfekcji - machnęła dłonią ponad głową, jakby prezentując ową "perfekcję" - Przecież muszę wyglądać godnie, by reprezentować swój szlachetny ród...

- A mi się wydawało, że twoja rodzina nie miała nigdy tytułu szlacheckiego, tylko narzuciła go sobie podbojami - skomentowała Kim, kołysząc się na piętach.

- Tak, ale nigdziarze nas uznają, bo doceniają siłę - syknęła wściekle Walburga, posyłając współlokatorce mordercze spojrzenie, które doskonale współgrało z jej krwistymi tęczówkami. - A to, co mówią zawszanie i ich głupie księgi nie ma nic do rzeczy. I tak nas zawsze poniżali!

- Ale przecież w tych rejestrach jest kilka nigdziarskich rodów, po prostu nie ma twojego...

Elvira zacisnęła na sekundę powieki; miała wrażenie, że zaczyna boleć ją głowa. Szum deszczu i chłód w połączeniu z bezsensowną paplaniną współlokatorek wyraźnie zabijał jej szare komórki. Westchnęła głęboko i przestała ich słuchać, do czasu aż nie odzyska w pełni swojego niezachwianego skupienia. Gdy to jednak zrobiła i znów otworzyła oczy, ich dyskusja nadal trwała w najlepsze.

- ...Ty się po prostu boisz, że podbijemy też Mruczące Góry! - Walburga wydawała się bliska tego, by zacząć pluć jadem.

Kim nic nie odpowiedziała, tylko uniosła brwi tak wysoko, że zniknęły pod jej niechlujną grzywką.

 

Chociaż Elvira miała swoje, bez wątpienia słuszne, podejrzenia do tego, kto ma rację w tej sprzeczce, nie zamierzała się w nią mieszać i zniechęcać do siebie którejkolwiek z młodych wiedźm.

- Idę do biblioteki - powiedziała zamiast tego, natychmiast przyciągając ich uwagę, chociaż Kim nadal sprawiała wrażenie bycia jedną nogą we własnym świecie (nie, żeby ją to jeszcze dziwiło) - Nie jestem głodna, a nawet gdybym była, to mam trochę własnego jedzenia. Ale pewnie przyjdę w połowie, żeby pokazać się nauczycielom.

Walburga otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, ale Elvira zdążyła już czmychnąć.

Akademia Zła wydawała się teraz niemal absolutnie pusta, jakby wszystkie wilki wyszły już na Polanę, by pilnować nigdziarzy na obiedzie. Cienkie usta blondynki rozjaśnił chytry uśmieszek; było to warte zapamiętania. Mimo wszystko była ostrożna, bo wciąż nie miała pewności, czy uczniom wolno tak po prostu opuścić część obiadu. Przemykała korytarzami z gracją ślicznej kotki, nie wydając żadnego niepotrzebnego dźwięku. Przy okazji rozkoszowała się ciszą, której powoli zaczynało jej brakować. Tutaj, w głębi zamku, nie było tak wyraźnie słychać szumu deszczu, stał się on tylko łagodnym brzęczeniem w tle. Wdychała powoli chłodne, zabarwione stęchlizną powietrze, zastanawiając się, czy istotnie pamiętała rozmieszczenie pomieszczeń, które zdołała zauważyć w czasie dzisiejszych zajęć. Jej pamięć powinna być w końcu niezawodna. I istotnie, w połowie drogi między klasą profesor Crystal, a lodową salą Lady Lesso, znalazła dwuskrzydłowe, czarne drzwi. Wyglądały na bardzo stare, ale na szczęście były uchylone i nie musiała ich popychać i sprawdzać, czy wydadzą z siebie to irytujące skrzypienie. Gdy tylko znalazła się w środku, wzmógł się szum deszczu, choć wciąż nie na tyle, by przeszkadzać; pomieszczenie było na to zbyt wielkie. Pachniało w nim kurzem, wilgocią i starym pergaminem. Po przyjrzeniu się mu dokładniej, Elvira odniosła wrażenie, że coś głęboko w niej skuliło się w sobie. Co za... okropieństwo.

 

Biblioteka Zła była dwupiętrowa, choć wyższy poziom był o połowę mniejszy i odgrodzony od przepaści zakurzoną barierką. Na środku stało kilka stolików, które wyglądały jakby nikt ich od lat nie wycierał; gdzieniegdzie można było tylko znaleźć ciemniejsze ślady, miejsca, w których ktoś kiedyś położył książkę lub świecznik. Nie było ich wiele. Ściany i kolumny pokrywały pajęczyny, tak samo jak zawilgocone regały. Najbardziej jednak uraziły ją książki, o które ewidentnie nikt w tej szkole nie dbał. Były zakurzone, porwane, poustawiane byle jak na regałach (niektóre leżały nawet otwarte na brudnej ziemi!) i Elvira mogłaby przysiąc, że na kilku z nich zauważyła mech. Zrobiła powoli kilka niepewnych kroków do przodu, pocierając dłonią o ramię. Było tu chłodniej, niż na korytarzach. Na trzy wielkie okna, dwa były popękane; przez dziury wlatywały ze świstem podmuchy zimnego wiatru. Złość, która coraz wyraźniej formowała się w jej piersiach, nie znalazła jednak ujścia, szybko stłumiona przez ciekawość. Kątem oka zauważyła jakiś ruch przy jednym z regałów. Odwróciła się w tamtą stronę, a sekundę później na jej twarzy pojawił się zbyt późno zatuszowany wyraz zdziwienia.

 

Podczas gdy Elvira spotkała się w bibliotece z Thomasem, na Polanę trafili już wszyscy pozostali nigdziarze. Otrzepywali swoje tuniki z wody i przecierali mokre twarze; niektóre wiedźmy chwytały nawet bezceremonialnie całe garści własnych włosów i wyciskały je nad trawą jak szmatkę. Na granicy Polany, przy brzegu Zatoki, nad którą wznosiła się majestatycznie srebrna wieża Dyrektora Akademii, stały w grupach wilki i nimfy, wyznaczając tym samym części polanki, na jakich powinni jeść uczniowie poszczególnych szkół. Zawszan jednak wciąż nie było; albo za każdym razem przychodzili nieco później, albo specjalnie zwlekali, by za pierwszym razem zrobić sobie wielkie wejście. Na balkonach szkół do obiadu zasiadali nauczyciele, odseparowani od siebie, ale przyglądający się uważnie zachowaniu uczniów, pilnowanych bezpośrednio przez wilki i wróżki. 
Na Polanie w kilku miejscach znaleźć można było drewniane ławki i stoły, przykryte prostymi obrusami i tworzące przyjemne wrażenie leśnego pikniku, jednak nigdziarze woleli zazwyczaj siadać na ciemnych, oblezionych przez pająki pniakach. Aby otrzymać swój obiad, musieli ustawić się w kolejce do jednego z bardziej barczystych wilków. Wciskał im on bezceremonialnie wiadro, w którym przelewał się jakiś nieapetyczny sos z kawałkami mięsa i kości. 
- Potrawka z dzikich psów - mruknął któryś z uczniów; większość nigdziarzy tylko wzruszyła ramionami i zabrała się do jedzenia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas

Gdy wszyscy nigdziarze zniknęli, Thomas zajął się swoim głównym celem jakim było poszukiwanie biblioteki w Akademii Zła. Dziwnie się czuł, widząc jak pusto się tu zrobiło. Brak wilków i wszystkich innych nigdziarzy, został zupełnie sam, czuł się niemal jak w domu. No... była jedna spora różnica, wielkością to miejsce przy jego domu przypominało pałac, gorzej jednak ze stanem budynku, którego z pewnością nie można było tak traktować. Przeszukiwanie korytarzy Akademii Zła, stawało się niewielkim problemem, bo pojawiło się nowe utrudnienie. Chłopak na chwilę się zatrzymał i spojrzał na swoją rękę. Czuł, że jego brzuch coraz bardziej domaga się jedzenia. Niestety jabłko, które dostał od Elviry jak to określiła w nagrodę, nie mogło mu wystarczyć na wieczność. Jeśli nie zacznie normalnie jeść będzie coraz słabszy, wiedział o tym dobrze. Mógł zacząć hodować jakieś rośliny, ale wiedział, że to zajmie wieki zanim urosną, poza tym potrzebował do tego nasion. Nie chciał również jeść pomyj, które im podawali w akademii i nazywali jedzeniem. Będzie naprawdę musiał pomyśleć o polowaniu, jeśli ma nie umrzeć z głodu. Mimo wszystko coś jadalnego powinno tu być. Być może i był nigdziarzem, ale nie dziką bestią by jeść to co im serwowali.

 

Nagle stanął zdziwiony, widząc wielkie drzwi pomiędzy salami, w których już miał dziś lekcje. Chwilę wpatrywał się, zastanawiając czy to jest na pewno cel jego poszukiwań. Podszedł do nich i przyłożył ucho, zastanawiając się czy ktoś jest w środku, ale gdy nic nie dotarło do jego uszu postanowił zaryzykować i powoli pchnął drzwi, a gdy te tylko stanęły otworem, otworzył szeroko oczy nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Niewiele go obchodził zapach czy pajęczyny. Nawet samo pomieszczenie i jego wystrój, nie to miało znaczenie, a książki. Nigdy w życiu nie widział jeszcze tylu książek. W domu, w którym mieszkał zawsze znajdywał ich niewiele. W końcu do biblioteki w jego mieście by nie wpuścili takiego odszczepieńca jak on, więc musiał znajdywać takie co zwykle ludzie wyrzucali. Czasem brakowało nawet kilku stron w takich książkach lub leżały w kałużach całe przemoczone, sporo czasu mu zajmowało by doprowadzić taką książkę do stanu używalności. Mimo wszystko i tak mu pomagały choć w niewielkim stopniu lepiej opanować czytanie. Nie rozumiał jednak po co jakieś głąby dewastowały książki, które tutaj mogły być pomocne.

 

Powoli ruszył się z miejsca nie zamykając za sobą drzwi, skoro Akademia była pusta, w jego uznaniu nie było takiej potrzeby. Podchodził do książek, które leżały zarówno wokół niego na półkach jak i na ziemi, szukał tych, które go interesowały, gdy nic nie znalazł, zamiast z powrotem rzucić tę książkę na ziemie odkładał ją na półkę. Mimo wszystko nie miał zamiaru ich niszczyć, bo mogą być użyteczne w przyszłości. Niestety, nadal na nic nie natrafił. Szukał informacji, które by mu pomogły lepiej zrozumieć upiora jak i kamień, którego używał by go więzić, a potem czegoś na lekcje Sadera. W akademii uświadomił sobie jak mało do tej pory wiedział, a teraz była szansa to naprawić. Miał tu wszystkie potrzebne pokłady wiedzy. Powoli schylił się i podniósł z ziemi kolejną książkę, patrząc przy okazji na jej tytuł, ale zaraz lekko pokręcił głową. W momencie, gdy chciał ją odłożyć na półkę spostrzegł czyjś cień i machinalnie szybko się odwrócił by zobaczyć intruza. Gdy zobaczył kto to jest, szeroko otworzył oczy jakby nie mógł zapanować tym razem nad szokiem.

 

- Elvira... - wymamrotał zszokowany widokiem pięknej nigdziarki.

Był pewny, że jest na obiedzie z innymi. Nie potrafił zrozumieć skąd się tu wzięła. Zrobił krok do tyłu i najwyraźniej nie spostrzegł półki, która stała za nim lub zupełnie o niej zapomniał. Ta zatrzęsła się przez uderzenie nigdziarza sprawiając, że wypadła z niej jedna książka, która upadła prosto na jego stopy. Na okładce widniał prosty tytuł "Upiory i magiczne artefakty z nimi związane". Nawet nie spostrzegł, że znalazł książkę, której szukał, tylko patrzył nadal zdziwiony nie potrafiąc zrozumieć dlaczego tak dziwnie reaguje na jej widok, na dodatek bardziej dziwnie niż do tej pory. Przecież nie pierwszy raz ją widział. Czy to dlatego, że się jej nie spodziewał tutaj? Czy może z zupełnie innego powodu? Wpatrywał się osłupiały na jej równie zaskoczoną minę.

 

Christian

Chłopaka niewiele obchodził padający deszcz dla niego, to była żadna niedogodność. Nie raz już na niego padało, gdy napadał na kogoś lub po prostu spacerował. Traktował to w pewnym sensie jak prysznic, którego unikał w normalnych okolicznościach, a na taki jak teraz nie miał wyboru. Czuł jak krople deszczu licznie opadają na jego przetłuszczone włosy, ale to ignorował. Nigdziarska szata zaraz cała przykleiła się do jego ciała, ale nawet to zignorował. Nie potrafił zrozumieć jaki nigdziarz mógł mieć problem z deszczykiem. Słyszał co prawda jak co niektórzy jęczeli o tym, że nie mają parasolów czy że za mokro. Jak ktoś taki mógł w ogóle nazywać siebie nigdziarzem? Może właśnie dlatego Thomas uciekł? To by było ciekawe gdyby okazało się, że ten kretyn boi się deszczu.

 

W końcu zdołał dostać się na polanę gdzie zakończył się prysznic z nieba. Czuł jak z jego ciała spływa woda, a cała jego koszula była przemoczona, ale to nie był problem. Nawet nie próbował się doprowadzić do porządku, bo po co? W końcu i tak wyschnie. Mimo wszystko poczuł lekki zawód nie widząc jeszcze zawszan. Był pewny, że gdy tu przyjdą ci będą już na miejscu. A zamiast nich były tylko nimfy i wilki czekające na wszystkich. Pewnie znów chcieli zrobić wejście tak jak na rozpoczęciu. No nic pozostało czekać i wprowadzić swój plan w życie. Wystarczyło wypatrzeć tylko jakąś słabą samotną zawszankę, a wtedy zabawa się zacznie. Powoli podszedł po swoje jedzenie i wtedy zmrużył delikatnie oczy. Wśród nigdziarzy nie zauważył tej irytującej wiedźmy jak ona miała? Emilia czy jakoś tak. Miał słabą pamięć do drugorzędnych nigdziarzy, Były tu te dwie z jej komnaty, ale gdzie ona? Gdzie zniknęła? Był pewny, że szła z nimi. Czy to był jakiś plan jej i Thomasa by się go pozbyć? Zacisnął wściekle mokrą dłoń w pięść tak mocno, że paznokciami uszkodził sobie skórę na powierzchni dłoni, a z niej zaczęła sączyć się krew. Zapłacą mu za to, obiecał to sobie. Nie spuści już więcej z nich oka.

 

Crystal

W tym czasie, gdy wszyscy uczniowie wyszli na polanę, Crystal siedziała samotnie w gabinecie, po rozmowie z dziekan Dovey zabrała się za swój list do Dyrektora. Miała nadzieje, że Dziekan Dobra ma racje i gdy one obie napiszą list Dyrektor w końcu wysłucha ich zarzutów. Nie mogły się przecież obie mylić. Żadna z Czytelniczek nie pasowała do akademii. Co prawda nie poznała jeszcze zawszanki, ale skoro i Dovey nie jest jej pewna swojej uczennicy coś musi być na rzeczy. Była za to pewna, że ta ta cała Adelia nie pasowała na nigdziarkę. Wciąż się zastanawiała nad tym jak się wytłumaczy, gdy ta zabije się w końcu lub zrobi sobie inną krzywdę, a wszystko wskazywało, że zrobi to nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Najgorsze, że sama potwierdziła, że jest chorowita. Tylko brakowało jeszcze tu schorowanej Czytelniczki. Zapisała ostatnie słowa i wstawiła pióro do atramentu, a list oddała jednemu ze swych kruków z instrukcją by przekazał go Dyrektorowi. Obserwowała jak ptak leci w kierunku samotnej wieży. Jeśli odpowie to już będzie pewien sukces, pomyślała zagryzając wargę.

 

 

 


Drogi Dyrektorze

Po konsultacji z dziekan Dovey, obie uznałyśmy, że tegoroczne Czytelniczki nie pasują do akademii. Ponownie proszę o przemyślenie sprawy Adelii z Lasu za Światem. Ta dziewczyna nie przejawia sobą żadnych nigdziarskich cech. Jest słaba i chorowita, a przy tym obawiam się, że jeśli tu zostanie może dojść do tragedii. Długo już tu uczę, ale jeszcze nigdy nie widziałam takiego przypadku jak ona w całej swojej dziekańskiej karierze. Nie chce w żaden sposób podważać, Dyrektorze twoich decyzji, ale uważam, że tym razem mogło dojść do olbrzymiej pomyłki skoro nie tylko ja nie jestem pewna tegorocznych Czytelniczek.

Z poważaniem

Dziekan Zła Crystal
 

 

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obiad

- O jasne, "nic nad czym warto rozmyślać", uważaj, bo ci uwierzę - Lisa nie zdążyła nawet zastanowić się nad odpowiedzią, kiedy Stephanie już jej udzieliła. Dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby biegła bez najmniejszego wysiłku, choć na jej policzkach wykwitły już delikatne, różowe rumieńce, a długie włosy zrobiły mokre od potu - Ale wiesz, że i tak się dowiemy, prawda? Zapytamy Aidana - uśmiechnęła się olśniewająco i nieco zwolniła.

Właśnie dotarli na Polanę. Lisa i Stephanie przystanęły z boku, żeby uspokoić oddech, a potem rozejrzały wokoło. Chociaż Zamek Zła wciąż był pogrążony w burzowych chmurach i zalewany przez strugi deszczu, zarówno nad Polaną, jak i nad Wieżą Dyrektora Akademii, niebo było błękitne i czyściutkie. Stojące w małej grupce nimfy rzuciły im zaciekawione spojrzenia, a najwyższa z nich, ta o skórze w barwie wściekłej pomarańczy, sięgnęła do przykrytego schludnym obrusikiem stołu na którym w rządkach leżały sporej wielkości koszyczki. Co ciekawe i chyba nie do końca pocieszające, były tutaj pierwszymi zawszankami, gdy po drugiej stronie Polany wszyscy nigdziarze już dyskutowali hałaśliwie i zajadali się swoimi obiadami.

 

Wystarczyło, by zrobiły kilka powolnych kroków w kierunku jednej z ławek, by wszystkie spojrzenia skierowały w ich stronę. Wilki warknęły ostrzegawczo, gdy na twarzach kilku nigdziarzy pojawił się łakomy wyraz żądzy i okrucieństwa. Niektórzy byli nawet na tyle bezczelni, by zagwizdać lub wykrzyknąć obraźliwe epitety. Na ich nieszczęście, ani Lisa ani Stephanie nie były dziewczynami, które dałyby się tak łatwo urazić albo przestraszyć. Lisa jedynie skrzyżowała ramiona na piersi, a Stephanie pokazała im tak nieelegancki gest, że aż jedna z nimf westchnęła głośno, a wilki zostały zmuszone przytrzymać kilku wyrostków, którzy najwyraźniej mieli ochotę się do niej przejść. Chwilę później uwaga wszystkich została jednak skierowana na coś innego. Z tłumu ubranych na czarno uczniów wyleciała nagle drobna Adelia, biegnąc przed siebie szybko i rozpaczliwie, jakby w przekonaniu, że ktoś będzie próbował ją za chwilę złapać. Rzeczywiście, jeden z wilków ruszył w tym samym kierunku, ale wtedy Lisa także wybiegła do przodu i chwyciła ją w objęcia, w połowie drogi między częścią zawszan, a częścią nigdziarzy, pokazując tym samym, że jej przyjaciółka nie miała żadnych niewłaściwych zamiarów. Nawet jeśli nimfom i wilkom się to nie podobało, co wyraźnie pokazywali minami, nie mogli im przeszkodzić, jeśli nie łamały regulaminu.
 
Lisa czuła wyraźnie, jak jej przyjaciółka drży w jej ramionach, oplatając swoje wątłe, zimne ręce wokół jej rozgrzanej od biegu szyi. Wypełniła ją fala wzruszenia i miłości, a wszelkie wątpliwości, które zdołały się w niej do tej pory nagromadzić, odleciały jak spuszczony ze sznurka balon. Oczywiście, że musiały uciec. Oczywiście, że musiały wrócić. Jeśli nie dla Lisy i jej rodziny, to dla delikatnej Adelii, która niczym sobie nie zasłużyła na to, by cierpieć z tymi wiedźmami i wilkołakami. Ruda dziewczyna wtuliła twarz w wilgotne włosy swojej przyjaciółki, pozwalając, by ta świadomość całkowicie ją wypełniła. Tak, to musi zostać zrobione. Dla niej, nie dla ciebie. Zew bohaterki w jej sercu sprawił, że na nowo odczuła tę adrenalinę i poczucie słuszności.

Kogo obchodził jakiś obraz płonącego Gawaldonu, kiedy tu i teraz niewinna dziewczyna potrzebowała pomocy? Jeszcze przez kilka chwil tuliły się do siebie bez słowa, aż w końcu Lisa wyszeptała:
- Adelia, jesteś cała mokra... Chodź usiąść na słońcu, w ciepłym. Musisz przeschnąć, bo będziesz chora.

Adelia pokiwała powoli głową i odsunęła się nieco, by na nią spojrzeć. Lisę niemal przeszedł dreszcz, gdy zauważyła jak źle wyglądała teraz jej przyjaciółka. Zapuchnięte i załzawione oczy, smutno opuszczone usta i...

Kto ci to zrobił? - warknęła mimowolnie, delikatnie muskając palcami siniak na jej policzku.

Brązowe oczy Adelii rozszerzyły się lekko, jakby dopiero teraz sobie o tym przypomniała. Spuściła ponuro wzrok i wbiła go we własne buciory.

- Jedna z wiedźm...

Która? Powiedz tylko, a już ja jej pokażę, co myślę o biciu słabszych!

Stojąca niedaleko Stephanie, która jak do tej pory tylko przyglądała się temu z nutą wzruszenia i żalu, teraz zmarszczyła nieznacznie brwi. Czy jej się tylko zdawało, czy ta pokrzywdzona dziewczynka naprawdę wyglądała przez chwilę na dziwnie zadowoloną?
- Lisa, nie można z tym nic zrobić - nie, teraz znów zdawała się być przerażona; jej głos był drżący i cichy - W tym okropnym zamku to jest normalne. Musimy... wiesz... - zatrzepotała bojaźliwie rzęsami i spojrzała w piegowatą twarz wyższej od siebie dziewczyny.

Stephanie widziała, jak Lisa zaciska gniewnie zęby, ale ostatecznie tylko westchnęła i kiwnęła głową, łapiąc przyjaciółkę pod łokieć i ciągnąc ją za sobą do jednej z pustych ławek. Coś jej tu nie pasowało...

- Pójdę po obiad! - krzyknęła za nimi, a Lisa odwróciła się na sekundę i posłała jej niewielki uśmiech wdzięczności. Ta druga, Adelia, nawet się nie obejrzała.

Tak, coś zdecydowanie było nie tak...

 

Gdy chwilę później dosiadła się do tej samej ławki, przynosząc ze sobą dwa wielkie kosze jedzenia (nimfa za nic nie chciała dać jej trzech), na Polanę zaczęli schodzić się gromadnie pozostali zawszanie. Książęta uśmiechali się olśniewająco, dyskutując cicho i wygładzając i tak już wspaniale dopasowane rękawy swoich mundurków. Księżniczki chichotały szczęśliwie, ich długie włosy błyszczały w słońcu, a silna woń kwiatów i egzotycznych owoców, jaką ze sobą przyniosły, sugerowała, że zdążyły przed przyjściem spryskać się jeszcze różnymi pachnidłami. Wszyscy ustawili się w zgrabną kolejkę przy nimfach (książęta przepuścili dziewczyny, jak wypadało), a chwilę później na miejsce obok Stephanie opadł Aidan, uśmiechając się pogodnie.

- Hej. Co dzisiaj mamy? Rozpoznaję sałatkę z owocami morza i bułki żytnie, a ta butelka to chyba jakiś kompot, truskawkowy albo wiśniowy. Ale co to za jasne kotlety?
- Wydaje mi się, że jagnięcina - odpowiedziała mu Stephanie, rezygnując z dołączonych do jedzenia sztućców i łapiąc jeden kotlet w palce, żeby spróbować - A nie, chyba jednak coś innego... może kurczak...

Obok nich Lisa podsunęła swój koszyk Adelii, machając nim zachęcająco.

- Bierz. Powiedzmy, że to za tamte ciastka - szepnęła tak, by tylko ona to usłyszała.

Drobna dziewczyna uśmiechnęła się lekko i sięgnęła po widelec.

- Dziękuję, nawet nie wiesz, jakie nam tam dają okropieństwa. Jeszcze nic dzisiaj nie jadłam...

- Hej, ty musisz być Adelia, prawda? - Aidan przerwał dziewczynie ciche wyżalanie się i wyciągnął do niej bez wahania piegowatą rękę, żeby się przywitać. Lisa spojrzała na niego z wdzięcznością, zadowolona, że chociaż on nie ocenia jej przyjaciółki z góry jako wiedźmę; chłopak w odpowiedzi tylko wzruszył ramieniem i mrugnął.

Stephanie wciąż nie mogła jednak pozbyć się wrażenia, że Adelia nie jest zbyt chętna do tego, żeby podać mu dłoń, nawet, jeśli ostatecznie powoli to zrobiła. Gdy Aidan wycofał się, wracając do radosnego dyskutowania o jedzeniu, spojrzenia dziewczyny z Lisiego Gaju i młodej nigdziarki przez przypadek się spotkały i chociaż chwilę później drobna Czytelniczka opierała się już na ramieniu Lisy i razem z nią zajadała sałatką, Stephanie była absolutnie przekonana, że ta cała Adelia z jakiegoś powodu pałała do nich ogromną niechęcią.

 

Pozostali uczniowie zaczynali się już powoli organizować w mniejsze grupki. Żaden z zawszan nie wybrał sobie miejsca na trawie lub pniaku; wszyscy siadali przy stolikach, czemu z pogardą przyglądali się nigdziarze. Każda z księżniczek miała już w dłoniach swój koszyk, w kolejce zostało tylko kilku, dyskutujących pogodnie książąt. Między innymi Edward, którego czarnym, lśniącym w słońcu włosom przyglądała się z zadowoleniem Emeralda. Dziewczyna usiadła w pewnym oddaleniu od pozostałych zawszan, mając nadzieję na chwilę samotnej rozmowy z tym cudownym chłopcem. Jeśli coś jednak nie poszłoby bo jej myśli, w końcu był to dopiero pierwszy dzień, powiedziała już Lucindzie, że pewnie do nich później dołączy. Teraz jednak siedziała samotnie, skubiąc bezmyślnie widelcem swoją sałatkę i co chwilę odrzucając za ramię wspaniałe, złote loki, doskonale komponujące się z jej ślicznym mundurkiem. Nie przejmowała się tym, że była nieco bliżej nigdziarzy niż reszta księżniczek. Wychowanie w wieży warownej sprawiło, że już ich znała i nie obawiała aż tak bardzo, jak większość dziewcząt, przez całe życie trzymanych pewnie pod bezpiecznym kloszem.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan, Sophie, Christian i Crystal

Słysząc odpowiedź Stephanie delikatnie się uśmiechnąłem i znów spojrzałem na Elisabeth. Zaraz jednak uniosłem wzrok. Za każdym razem było tak samo. Czułem się przy niej dziwnie, nietypowo, ale mimo wszystko nie chciałem z nimi o tym rozmawiać. Bardzo polubiłem obie księżniczki, ale nie byłem pewny czy by mnie zrozumiały. Co miałem im powiedzieć? Obraziłem Ambrosiusa przed nauczycielem i innymi książętami, bo ten obraził mój dom, rodzinę i nasze tradycje? Zapewne dla nich brzmiałoby to banalnie. Nie sądziłem by mnie poparły i wcale się temu nie dziwiłem. To były sprawy rodzinne i sam powinienem się z tym uporać. Podejrzewałem również, że Aidan niewiele będzie w stanie im powiedzieć, bo ten wiedział niewiele więcej niż one. Gdy pobiegły na polane, a ja znów zostałem sam z Julianem, ostatni raz spojrzałem na obie zawszanki, a zwłaszcza na znikającą za horyzontem Elisabeth.

 

(Sophie)

W międzyczasie, Sophie jeszcze na chwilę wróciła do komnaty, uznając, że nie powinna tak szybko pokazywać się na polanie. Musiała zadbać o jeszcze kilka detali, a przy tym zrobić wielkie wejście. Dlatego zaczęła grzebać w swych kufrach by wyjąć kilka rzeczy takich jak perfumy i różne olejki. Wszystko to były prezenty od rodziców. Każda z tych rzeczy miała jej wynagradzać zapewne brak ich obecności w każdej ważnej chwili jej życia. Miała do wyboru same najdroższe perfumy, kremy oraz olejki czy szampony. Najciekawsza z tego wszystkiego wydawała się kolekcja buteleczek wypełnionych najwyraźniej wodą. Dziewczyna zaczęła pryskać na siebie perfumami o woni polnych kwiatów, a twarz zaczęła dotykać wacikiem nasiąkniętym górskim olejkiem, który miał jeszcze bardziej podkreślać jej śnieżną, jedwabistą skórę. To nie było tak, że robiła to dla kogoś, w końcu sama z siebie lubiła pięknie wyglądać. A mimo to gdzieś w jej myślach nadal błądził obraz Edwarda. Kiedy tylko skończyła zaczęła chować wszystkie te rzeczy znów do kufra. Poza buteleczką z wodą, którą jako jedyną schowała w torbie, wyglądało jakby chciała ją wykorzystać później. Ostatni raz przed wyjściem spojrzała na kufry. Pomyślała o tym, że wieczorem będzie musiała je rozpakować skoro i tak się nie może przenieść.

 

(Christian)

Niedługo później przemoczony wodą deszczową Christian, siedział wygodnie grzebiąc w swoim wiadrze i oblizując palce z resztek mięsa jakie wyłowił. Zawsze tak jadł, w jego uznaniu sztućce były zbędne, chyba, że chciało się komuś wbić widelec w oko lub nożem kogoś zranić. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, gdy zobaczył pierwsze zawszanaki na polanie, zaraz jednak się skrzywił, gdy podeszły bliżej. To miały być niby księżniczki? To już te dziewczyny z ich akademii byłyby ładniejsze gdyby się je ubrało w te ciuchy. Kto takie coś w ogóle tu wpuścił? Dyrektor chyba ślepnie na stare lata. Co prawda mógłby się nimi zająć, ale szukał samotnego i znacznie lepiej wyglądającego celu. Skwasił się również bardziej niż dotychczas widząc jak Czytelniczka z ich akademii ich zdradza idąc do tych zawszanek. Czuł, że jak później wrócą do akademii zapłaci za te zdradę. Wtedy też właśnie zobaczył jak inni zawszanie pojawiają się na polanie, a na jego twarzy pojawił się na ten widok uśmiech, teraz pozostało szukać celu.

 

(Alan)

Jakiś czas później, powoli zakończyłem swój bieg, czując jak z mojego czoła kapie pot, a koszulka się do mnie lekko lepiła. Czułem się po prostu okropnie, nawet wolałem nie myśleć co się stanie, gdy Elisabeth mnie tak zobaczy. Nadal nie rozumiałem jednocześnie dlaczego właśnie jej zdanie interesowało mnie najbardziej. Ambrosius był oczywiście pierwszy i już szedł do reszty tych "lepszych" zawszan. Ja z Julianem skończyliśmy niemal w tym samym czasie. Kiedy dotarliśmy już na miejsce, na polanie każdy poszedł w swoją stronę. Zapewne poszedł szukać Arii podobnie jak ja zacząłem szukać swojej grupy. Nie zajęło mi to długo, bo już widziałem przy stole Elisabeth, Stephanie, Aidana oraz Adelie... Próbowałem nie myśleć o tym co było wczoraj z tą dziewczyną. Może mi się to tylko wydawało, było w końcu późno. Zacząłem do nich iść nadal będąc przy tym lekko zdyszanym.

 

- Przepraszam, że się spóźniłem - powiedziałem będąc na tyle blisko żeby mnie usłyszeli, a następnie powoli podchodząc do stołu i przecierając dłonią mokre włosy. Skierowałem wzrok na Adelie. - A ty jesteś zapewne Adelia, prawda? - uśmiechnąłem się w jej kierunku co miało też jednoznacznie wskazywać, że to co się stało wczoraj wieczorem było tajemnicą, o której nikt poza nami nie powinien się dowiedzieć. - Elisabeth wiele nam o tobie opowiadała - dodałem powoli siadając, ale trochę dalej od Elisabeth, z powodu wstydu własnym obecnym stanem. Tak właściwie siedziałem w pewnym oddaleniu od wszystkich tworząc wokół siebie niewidzialny mur. Chwilę później sięgnąłem po wodę, chcąc obecnie najbardziej zaspokoić swoje pragnienie spowodowane niedawnym biegiem. Kiedy tylko poczułem przyjemny płyn, zacząłem ją łapczywie chłeptać.

 

(Christian i Crystal)

W tym samym czasie Christian znalazł swój cel. Samotna zawszanka siedziała całkiem niedaleko nich. Upewnił się, że w pobliżu nie ma wróżek, nimf czy wilków, którzy by mu przeszkadzali. Gdy odrzuciła do tyłu włosy uznał to jak swoiste zaproszenie dla niego. Oblizał ostatni raz palce i przemoczony zaczął kierować się prosto do zawszanki. W tym też momencie pośród innych nauczycieli zła na balkonie pojawiła się niespodziewanie Crystal, zostawiając jak zawsze przy tym wokół siebie krucze pióra. Rzuciła tylko porozumiewawcze spojrzenia innym nauczycielom zła i sama zaczęła patrzeć na polanę. Christian w międzyczasie powoli przystanął koło słabej i żałosnej w jego odczuciu dziewczyny i chwilę na nią spoglądał, aż nie zaczął.

 

- Wyglądasz na bardzo miłą i uroczą księżniczkę - powiedział niemal pogodnie, zbliżając przy tym do niej bliżej. - Nie spotykałem raczej tak ładnych dziewczyn w swojej okolicy - Krzywo się uśmiechnął dalej ją obserwując i kontynuując. - Dziwne to, że tak urocza dziewczyna jak ty jest tu sama. Czyżby żaden z tych lalusiów cię nie polubił? - spytał i spojrzał w kierunku książąt. - A może sama się wstydzisz do nich odezwać? - Nagle ton chłopaka stał się bardziej złowrogi. - Wiem jak można to naprawić - wtedy też w jego dłoni pojawił się niewielki nóż. - Co powiesz na  małą bliznę lub dwie? Zaraz wywołasz w nich takie współczucie, że żaden nie oderwie od ciebie wzroku - Na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Wszystko przebiegało jak chciał. Przerazi tę dziewczynę i gdy tylko ta go zobaczy ponownie zawsze będzie się przed nim trząść ze strachu. Szybko sobie wybuduje reputacje, którą przez Thomasa tak bardzo stracił. A kiedy tylko zacznie się żalić przerażona o tym co tu miało miejsce, wszystkie zawszanki w Akademii Dobra będą się go bały.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Elvira

Obserwując, jak Thomas szepcze jej imię, a potem cofa się niezgrabnie do tyłu, przypadkiem wpadając na półkę, nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Chwila zaskoczenia jednak minęła i szybko zdołała przywołać na twarz chłodno-neutralny wyraz wyższości, przyglądając się jego zakłopotaniu z doskonale skrytym rozbawieniem. Gdy chłopak zwrócił przez sekundę uwagę na książkę, która spadła przy jego stopach, odwróciła się, by spojrzeć na brudne okno, przez które z ledwością przedostawało się zimne, przytłumione światło. Z jakiegoś powodu jej serce wydawało się bić nieco szybciej, co było zadziwiająco absurdalne. Nie istniał żaden powód, który mógłby to wyjaśniać. Tak, była właśnie z Thomasem sama w opuszczonej bibliotece, podczas gdy wszyscy pozostali nigdziarze siedzieli na obiedzie, ale jedynym, co mogło jej to gwarantować, było kilka przyjemnych chwil temperowania jego rozczulająco buntowniczego charakterku. Nic poza tym, zresztą, przecież przyszła do tej zrujnowanej biblioteki w konkretnym celu, tak?

 

Odwróciła się na pięcie i splotła ramiona za plecami, z nowo odzyskaną pewnością zmierzając w jego stronę. Skraj jej czarnej tuniki omiatał ziemię, zniszczony materiał kontrastował z długimi blond włosami, które powiewały za nią jak woal, będąc przy okazji jednymi z najjaśniejszych elementów całej tej ogromnej sali.  

- Thomas, mój sługo. Nie sądziłam, że cię tu znajdę - głos Elviry, choć cichy i miękki, wydawał się grzmieć w opuszczonej bibliotece - Jakiej książki szukasz? - stanęła obok niego, zasłaniając sobą padające od strony okien światło. Jej wzrok powędrował na okładkę leżącego na ziemi woluminu. - Rozumiem... czyli masz zamiar zastosować się do rad dziekan? To dobrze, bo były trafne - odeszła kilka kroków, przyglądając się ze zmarszczonymi brwiami rzędom zaniedbanych książek. - Ja poszukuję czegoś innego. Wątpię, byś zrozumiał - dodała, nie mogąc powstrzymać zrzędliwej nuty, która wkradła się do jej głosu. - Ale chyba będę potrzebować świecy - odwróciła się znów do Thomasa, mówiąc oczywiście o ciemności, która panowała w bardziej oddalonych częściach biblioteki. Wzrok jej błękitnych oczu powędrował wymownie na stół, na którym stało kilka na wpół wypalonych świec i wymięta paczka zapałek. Sama nie ruszyła się z miejsca, obserwując go z nieznacznie przechyloną głową, zupełnie jakby szczerze ciekawiło ją, co się za chwilę stanie.

 

Dyrektor Akademii

Nad kamiennym, śnieżnobiałym stołem pochylała się wysoka postać, ubrana w błękitną tunikę. W długich, bladych palcach ściskała listy, jeden wypisany na zwykłym, acz eleganckim kawałku pergaminu, drugi natomiast na różowej karteczce, pachnącej miodem i kandyzowanymi śliwkami. Oba dotyczyły tej samej, coraz bardziej irytującej sprawy.

Drogi Dyrektorze, po konsultacji z dziekan Dovey...

Szanowny Dyrektorze, po omówieniu sytuacji z moją koleżanką z przeciwnej Akademii...

...Jest słaba i chorowita i obawiam się, że jeśli tu zostanie może dojść do tragedii...

...Elisabeth nie przejawia baśniowych cech, nie wykazuje chęci zrozumienia rządzących naszym światem zasad...

...uważam, że tym razem mogło dojść do olbrzymiej pomyłki...

...jestem zdania, że powinna zostać odesłana do domu, dla własnego dobra...

 

Blada dłoń rozłożyła się, pozwalając listom opaść na nią z gracją. Zaraz potem zarówno pergamin, jak i karteczka zajęły się granatowym ogniem. Płomienie, bez zadawania żadnych ran mężczyźnie, strawiły je na garstkę popiołu, która także samoistnie zniknęła.

Cóż to by był za dzień, w którym zwykli, niemającym o niczym pojęcia ludzie, zrozumieliby, że on nigdy się nie mylił. Na przestrzeni lat nauczył się zagłębiania w serca przyszłych uczniów głębiej, niż ktokolwiek potrafiłby sobie wyobrazić. Adelia z Lasu za Światem nie była jego błędem, nie była też na skraju śmierci, nawet, jeśli sprawiała takie wrażenie. Choć niestety nie znalazł w niej cech prawdziwej wyjątkowości, jej zło było dla niego wyraźne jak gwiazdy na bezchmurnym niebie. Elisabeth z Lasu za Światem wydawała się zwyczajna, ale tak naprawdę odznaczała się zdecydowanie nadzwyczajnym dobrem. Jeśli nauczyciele i dziekani nie będą w stanie wydobyć z tych dziewcząt ich prawdziwej natury, stanie się to ich błędem zawodowym, nie mającym nic wspólnego z jego decyzjami. Dawał im na srebrnej tacy młodych ludzi, nad którymi dało się doskonale pracować, robił to od lat, nawet, jeśli niektórzy w niego wątpili. Czegokolwiek by w życiu nie zrobił, jakkolwiek nie potoczyłaby się jego historia, to zadanie zawsze traktował i będzie traktować bardzo poważnie. Troska o szkołę i jej uczniów ze strony Dyrektora wciąż pozostawała taka sama. To była w końcu jego Akademia, a nie Klarysy Dovey lub Crystal, które były tu jedynie tymczasowo i tylko dzięki wydanemu przez niego poleceniu. To miejsce zawsze pozostanie dla niego twierdzą, pałacem, domem, nie ważne jak będzie wyglądać i jakie zmiany zostałyby w nim ewentualnie wprowadzone. Skrytą za srebrzystą maską twarz rozjaśnił niewielki uśmiech.

 

Rzucił ostatnie spojrzenie na cienkie, śmiertelnie ostre pióro; Baśniarz wisiał w tej chwili nieruchomo nad białym stołem. Parę godzin wcześniej zakończył tkliwą baśń o jakiejś słodkiej dziewczynce, podsumowując historię krótkim i niezwykle typowym "I żyli długo i szczęśliwie".

W ciszy zbliżył się do okna, zaciskając mocno palce na parapecie.

Widział stąd balkon nauczycieli Akademii Zła, którzy siedzieli pod dachem, prawie nie widząc zapełnionej uczniami Polany spod strug ulewnego deszczu. Burzowe chmury nad mrocznym zamkiem wyglądały z tej odległości niemal groteskowo i wzbudziły w nim krótki, ledwie słyszalny śmiech. Nie, żeby zasługiwali na cokolwiek lepszego.

Mimo wszystko uznał, że takie załamanie pogody już wystarczy i wykonał dłonią niewielki gest w powietrzu. Sprawił on, że burza powoli zaczęła wygasać, pozostawiając po sobie tylko ponure, gęste chmury i mokrą trawę przy Leśnym Tunelu. Zaraz po tym zmuszony był porozciągać nieco stawy w wykorzystanej do magii ręce. Choć rzeczywiście był nieco słabszy, to jednak wciąż pozostawał potężniejszy, niż zdawali się myśleć niektórzy ludzie.

 

Choć miał nieznaczną ochotę zignorować tamte listy, w końcu i tak niezwykle rzadko kontaktował się ze swoimi paniami dziekan (nie wtedy, gdy nie istniała żadna naprawdę istotna potrzeba), zdawał sobie sprawę, że gdy dwie tak różne kobiety zaczynają się w czymś zgadzać, to jest to moment w którym należałoby przypomnieć o swojej obecności i świadomości tego, co dzieje się na terenie Akademii Dobra i Zła. A wiedział przecież o wszystkim, poczynając od dwójki przemykającej się do mrocznego zamku uczniów, a kończąc na uciekających przed księżniczką rybkach (choć było to zastanawiające, wciąż nie wątpił we własne przeczucie). Ostatecznie zdecydował się jedynie przesłać im niewielkie pióra w neutralnie srebrzystym kolorze, które za kilka chwil miały pojawić się znikąd obok ich dłoni. Na pewno zrozumieją, że miał zamiar przez to przekazać, iż odczytał ich wątpliwości i zrobi teraz z nimi, co uważa za słuszne (resztki popiołu na jego palcach mogły być tu swego rodzaju ironiczną podpowiedzią).

Wiedział, że Crystal mogła to również odebrać, jako subtelną drwinę z własnych umiejętności, z których Dyrektor doskonale zdawał sobie sprawę, co do jednej.

Nie żeby o to dbał.

Miała czelność poddawać go w wątpliwość zdecydowanie częściej niż Dovey.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas

Przełknął lekko ślinę, widząc jak Elvira powoli się do niego zbliżała. Nie potrafił z jakiegoś powodu oderwać od niej wzroku. Choć naprawdę chciał to zrobić, to nie potrafił. Czuł się dziwnie, gdy widział tę jej delikatną cerę, długie powiewające włosy, jej smukłe ciało i to wszystko połączone z jej niesamowitym charakterem i rozumem, sprawiało... Nie wiedział sam jak to określić. Lekko zbladł nie będąc pewnym czy się pochorował, że takie myśli przychodzą mu do głowy. Widział już wiele dziewczyn w swoim życiu i na żadną jakoś specjalnie nie reagował, więc dlaczego ta jedna wywoływała u niego te dziwne reakcje? Pierwszy raz byli zupełnie sami, żadnych innych nigdziarzy czy wilków, a nawet nauczycieli, tylko oni. Czy to właśnie dlatego czuł się przy niej tak nietypowo? Gdy powiedziała, że się go tu nie spodziewała. zmarszczył lekko brwi przynajmniej tak było do czasu, aż ta przy nim nie stanęła. Czuł jak z jakiegoś nieznanego sobie powodu zrobiło mu się gorąco, gdy tak przy nim stała. Ponownie poczuł też się dziwnie nieprzyjemnie, gdy ta mu powiedziała, że nie zrozumie czego szuka. Spojrzał na chwilę na świece, a następnie na dziewczynę.

 

- Być może nie wychowałem się pośród książek i nie chodziłem do szkoły, ale to nie sprawia... - zamilkł w jednej chwili, bo zrozumiał, że mówi za wiele. Jego przeszłość to była tylko i wyłącznie jego sprawa. Nie miał powodu dzielić się nią ani z tą dziewczyną ani nikim innym. Nie potrzebował współczucia i litości, a tym bardziej nie oczekiwał tego w tej akademii wśród przyszłych czarnych charakterów. Schylił się i podniósł książkę, której szukał i znów spojrzał na świece, a potem na dziewczynę, aż w końcu ruszył do stołu. - Robię to tylko dlatego, że ja też jeszcze czegoś szukam - mówił ponuro, idąc w kierunku rzeczonej świecy, a następnie zapalając ją i wracając do młodej wiedźmy. - Muszę przygotować się jeszcze na lekcje profesora Sadera. Więc nie robię tego dlatego, że ty tego chciałaś - powiedział twardo, pokazując przy tym na świece żeby dać jej zrozumieć o czym mówi, na dodatek miał wrażenie jakby sam chciał wierzyć w te słowa. Na chwilę jego wzrok skierował się na jej szyję i we wzroku chłopaka pojawiło się coś jak troska, gdy widział ponownie ślady jakie zostawił jej wczoraj Christian. Szybko jednak niezrozumiała emocja zniknęła z jego oczu i znów wrócił mu twardy zbuntowany wzrok.

 

Crystal

Zmrużyła delikatnie oczy starając się zobaczyć co takiego teraz robią jej uczniowie, ale przez deszcz nie była za bardzo w stanie tego zrobić. Czasem zastanawiała się czy Dyrektor czuł jakąś wewnętrzną satysfakcję z tego, że utrudniał im pracę. Chociaż sama nie wierzyła by na źle ciążyła klątwa, to w takich sytuacjach ciężko było nie myśleć by Dyrektor był bezstronny. Zaraz jednak zmarszczyła delikatnie brwi widząc jak chmury znikają. Była pewna, że to nie był przypadek. Miło było z jego strony, że w końcu ich od tego uwolnił. Dziwił ją za to fakt, że mimo wieku skrywał tak wielką moc. Jaki więc musiał być w młodości? Wtedy też spostrzegła obok swej dłoni srebrzyste pióro, a na jego widok zmarszczyła ponownie brwi. Nie było wątpliwości od kogo to wiadomość. Mimo wszystko mógł zrobić to w inny sposób. Czy tak chciał zaznaczyć jej, że jest nikim wobec jego potęgi? Nie była głupia i nie zamierzała z nim walczyć, zbyt ceniła swoje życie. Mimo wszystko nadal ją zastanawiało czy przychyli się do ich prośby i odeśle Czytelniczki do ich świata. Tak byłoby dla wszystkich zdecydowanie lepiej.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obiad

Przybycie Alana zdecydowanie nie poprawiło Adelii humoru. Przynajmniej Stephanie i Aidan przestali nareszcie zwracać na nią uwagę, skupiając się najpierw na dyskusji o zajęciach, a potem na szczerzeniu do właśnie przybyłego księcia. Dzięki temu nie mieli już okazji zobaczyć, jak bardzo pociemniały jej jasnobrązowe oczy. Elegancko odłożyła widelec, którym przed chwilą skubała sałatkę (jak dobrze, że chociaż przy Lisie mogła mieć nadzieję na prawdziwie wartościowy posiłek) i przycisnęła się ochronnie do boku swojej przyjaciółki, jakby w akcie nieśmiałości. Tak naprawdę jednak chciała zwrócić jej uwagę bardziej na siebie. Sposób w jaki uśmiechnęła się do tego całego Alana, kiedy tu przyszedł, niepokojąco przypominał jej to, jak mama czasem  patrzyła na tatę. Ale przecież Lisa nie mogłaby być zauroczona; już sama myśl brzmiała absurdalnie. Dziewczyna była na to zbyt dzika, niezależna i wojownicza. Mówiąc szczerze Adelia wątpiła, by jej przyjaciółka miała kiedykolwiek znaleźć miłość (chyba, że byłby to jakiś wątły chłopczyk z Gawaldonu, który przykleiłby się do niej, bo sam nie potrafi sobie w życiu poradzić). Ale tak było nawet lepiej, bo jeśli Lisa nie będzie miała męża i dzieci, to znaczy, że Adelia pozostanie dla niej już zawsze najważniejsza. Ona sama także nie wyobrażała sobie życia, w którym rodzice przestaliby o nią dbać, jak o małą córeczkę. Jeśli już miałaby się z kimś związać, to musiałby to być ktoś, kto potrafiłby zatroszczyć się o wszystkie jej skomplikowane potrzeby - a nie mężczyzna w stylu ojca, któremu jej matka, Molly, podaje codziennie obiad do stołu.

 

Słowa, które chłopak do niej skierował, skwitowała tylko krótkim i cichym "mhm". Na szczęście książę nie próbował podać jej ręki; cały był zapocony i Adelia nie chciała nawiązywać z nim żadnego fizycznego kontaktu. Dobrze, że usiadł tak daleko.

Właśnie sięgała z powrotem po widelec, żeby zacząć jeść i zniechęcić innych do prób nawiązania z nią rozmowy, gdy usłyszała koło ucha głos Lisy. Do niej oczywiście natychmiast się odwróciła, mając na twarzy nieznaczny i nieco smutny uśmiech. Czyżby jej przyjaciółka miała już jakiś plan ucieczki?
- Adelio, wiesz, mamy w planach omówić coś na tym obiedzie, ale najpierw wyjaśnię ci mniej więcej o co chodzi. Bo... zobaczyliśmy taki obraz w Galerii, w tej szkole Dobra - Adelia poczuła satysfakcję, słysząc, że Lisa nie powiedziała "mojej szkole" - To znaczy, ogólnie to tam było sporo obrazów. Na każdym Gawaldon i dwoje dzieci, Czytelników, jak tu na nas mówią. Ci, którzy zostali lub zostaną porwani. Wszystkie autorstwa profesora Sadera. Wiem, że to dziwne, bo on jest przecież ślepy, ale...

- Zostaną? - wtrąciła Adelia, marszcząc lekko brwi.

- No tak, bo okazało się, że profesor Sader jest wieszczem - Lisie nie umknęło, jak jej przyjaciółka zacisnęła zęby, słysząc to nazwisko, ale zdecydowała się nie pytać. - W sensie, że niby widzi przyszłość. I na jednym z nich... no ale w każdym razie chodzi o to, że wydaje mi się, że jak dowiem się trochę więcej o tym ich Dyrektorze, który nas porwał, to łatwiej będzie mi zrozumieć dlaczego nas porywa i... no wiesz... jak uciec - ostatnie dwa słowa wypowiedziała samymi ustami, nie wydając żadnego dźwięku.

Wiedziała, że to nie było do końca fair, nie wspomnieć Adelii co dokładnie było na ostatnim obrazie, ale jej przyjaciółka i tak była już bardzo przerażona, nie chciała dokładać jej nerwów. Poza tym, nie mieli zbyt wiele czasu, nie była pewna ile tak właściwie trwał obiad. Zamiast tego objęła tylko Adelię ramieniem i uśmiechnęła ciepło w jej stronę. Widziała, że w ogóle nie zrozumiała, o co im tak właściwie chodzi z tymi obrazami, Dyrektorem i wieszczem, ale ostatecznie stwierdziła chyba, że skoro w grę wchodzi ich ucieczka, to wszystko jest w porządku, bo tylko przechyliła głowę w bok i wróciła cicho do jedzenia. 

Lisa nie była w stanie powstrzymać tego dreszczu niepokoju, który przebiegł jej nagle po plecach. Jej przyjaciółka była w Akademii Zła zaledwie jeden dzień z kawałkiem, a już stała się znacznie bardziej milcząca. Jak wiele czasu minie, zanim wyjdzie z szoku, w który cała ta sytuacja ją wpędziła?

 

Zauważyła kątem oka, że Stephanie i Aidan przypatrują się jej z zaciekawieniem. Zanim ktokolwiek zdążyłby coś dodać, do ich stolika zbliżyła się Magda, bezceremonialnie opadając na miejsce obok Alana, najwyraźniej niewzruszona jego stanem. W rękach trzymała własny koszyk z obiadem i sprawiała wrażenie nieco roztrzęsionej, co było niezwykłe, biorąc pod uwagę jej zwyczajny spokój. Trzeba było jednak przyznać, że bardzo szybko się opanowała, prostując plecy po królewsku i zaczynając rzeczową rozmowę, wyrzucając z siebie fakty jeden po drugim, jakby w potrzebie uporządkowania wszystkiego.

- Witajcie. Miło, że do nas dołączyłaś, Adelio - powitała nigdziarkę, posyłając jej nieco obojętne spojrzenie, zupełnie jakby dla niej, w przeciwieństwie do wszystkich innych, kwestia jej dobrej lub złej natury była w tej chwili drugorzędna. - Alanie, dlaczego jeszcze nie poszedłeś po swój obiad? Ach, no i oczywiście przepraszam za swoje spóźnienie, musiałam wcześniej zamienić kilka słów z paroma osobami.

Aidan uniósł brwi, patrząc to na Alana, to na Magdę. Jako pierwsza odezwała się jednak Stephanie.

- Eeee... ale nikt cię tu nie zapraszał. W sensie... - zarumieniła się i przeczesała palcami włosy - Cholera, to nie tak miało zabrzmieć. Po prostu... żadne z nas ci nie powiedziało, że mieliśmy ochotę z tobą pogadać - poprawiła się szybko. - Ale oczywiście nie mamy nic przeciwko, żebyś z nami usiadła, to bardzo miłe i...

Magda zachowała stoicki wyraz twarzy, choć kąciki jej ust lekko zadrgały, w próbie stłumienia uśmiechu.

- Spokojnie, rozumiem, co miałaś na myśli. To książę Hector mi o tym wspomniał. On i Damien pewnie również by tu przyszli, lecz mój brat nie jest teraz w nastroju do prowadzenia dyskusji na temat Dyrektora - utrzymywała swój głos dość cicho, żeby ich grupa nie przyciągnęła niepotrzebnej uwagi. - Poza tym, nie sądzę byśmy wszyscy zmieścili się przy jednym stole - dodała, unosząc nieznacznie ciemną brew.

Lisa wychyliła się do przodu z zaciekawieniem, kładąc przy tym łokcie na drewnianym blacie. Adelia natomiast przez cały czas obserwowała ostrożnie tę nową dziewczynę, z wyglądu trochę podobną do niej samej, choć o nieco ciemniejszych oczach oraz włosach, no i znacznie bardziej eleganckiej. Chociaż nie wydawała się jej potępiać i od samego początku ani razu nie skierowała uwagi bezpośrednio na nią lub na Lisę, nie potrafiła poczuć w jej kierunku żadnej sympatii. Nie, żeby było to coś złego. Nie będą przecież nawet pamiętać o żadnym z nich, gdy w końcu z Lisą wrócą do domu.

 

W tym samym czasie, paręnaście metrów dalej, Emeralda została zmuszona do użerania się z jakimś wychudłym nigdziarzem, zamiast obserwować uważnie swojego przystojnego księcia. Chociaż ten śmierdziuch wyraźnie próbował ją zastraszyć, nie ruszyła się z miejsca, z obrzydzeniem przypatrując jego obślinionym paluchom i przemoczonej szacie. Co więcej, nie okazała zaniepokojenia nawet wtedy, gdy w jego ręce pojawił się niewielki nóż. Czy na Ceremonii Powitalnej nie wspominali o tym, że nie wolno bez pozwolenia nosić niezabezpieczonej broni na terenie Akademii? Jakim kretynem musiałby być nauczyciel, który by mu takiego pozwolenia udzielił? Chociaż jej serce zabiło teraz nieco szybciej, nie zamierzała krzyczeć o pomoc. W jej głowie natychmiast zabrzmiały bowiem zasady o jakich ciągle przypominał tata. 

Cokolwiek by się nie działo, nie możesz okazać strachu. Nigdziarze to uwielbiają i odbierają jako zachętę. Nie zamierzamy pozwolić, byś w tym wieku spotkała się z którymś z nich sam na sam, ale na wszelki wypadek...

No i to oczywiście nie tak, że była całkowicie bezbronna...

- Nie, dziękuję - odpowiedziała słodkim, pełnym uroku głosem na jego "propozycję". - Kilka blizn już mam - ostatnie słowa zabrzmiały znacznie ostrzej i, nawet nie podnosząc się z ławki, z całej siły wbiła mu kryształowy obcas w piszczel. Potem, wykorzystując ból jaki musiał go ogarnąć, gwałtownym ruchem wytrąciła nóż z ręki. - Jestem z Akgul, kretynie - skwitowała na koniec i szybko podniosła z miejsca, natychmiast zmierzając do stolika, przy którym siedziały Lucinda z Vivienne. 

Wydawało się, że po stronie zawszan nikt tego nie zauważył, każdy pochłonięty był bowiem pogodnymi rozmowami. Nigdziarze jednak często jadali posiłki samotnie i siedząca niedaleko Scarlett wybuchnęła głośnym, skrzekliwym śmiechem, zauważając, jak jednego z uczniów ich Akademii załatwiła jakaś zwykła księżniczka. 

- Nigdziarze atakują, zawszanie się bronią, eh? - wydusiła, ocierając pięścią łzy rozbawienia.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan, Sophie oraz Christian

Powoli odłożyłem naczynie z wodą, lekko przy tym przecierając dłonią usta tak by pozbyć się niewielkiej odrobiny, która pociekła mi delikatnie po brodzie z powodu zbyt łapczywego picia. Nie czułem się obecnie komfortowo, zwłaszcza tym co sobą w tej chwili reprezentowałem. Mimo wszystko starałem się tego nie okazywać, ale widząc twarze Aidana oraz Stephanie, poczułem się trochę lepiej, zwłaszcza kiedy widziałem ich uśmiechy, które nawet odwzajemniłem. Spojrzałem kątem oka jednak w kierunku Elisabeth i wtedy dostrzegłem jej uśmiech, dzięki któremu zrobiło mi się dziwnie przyjemnie. Nie było to także wszystko co dostrzegłem, bo poza tym wyłapałem również na niewielką chwilę spojrzenie Adelii. Znów było to samo, miałem wrażenie, że w jej oczach widzę wrogość do mnie, ale nie tylko... Wyglądała jakby wcale się nie cieszyła, że tylu nas jest obok niej, miałem wrażenie, że chce mieć Elisabeth tylko dla siebie. Zaraz pozbyłem się tej myśli, Elisabeth jej ufała, więc i my musieliśmy to zrobić. W końcu ona znała ją dłużej niż my.

 

Niewielką chwilkę później ponownie spojrzałem na Elisabeth, gdy ta wspomniała o Galerii Dobra. Nie minęło długo, aż przeszła do tematu, który zadręczał obecnie każdego z nas. Przypomniałem sobie jak Sophie wspominała o tych obrazach i o dwójce Czytelników, jednym złym drugim dobrym. Tak samo było z obrazem Elisabeth i Adelii. Tylko jak im miałem powiedzieć, że według tego co pokazał wieszcz obie są w odpowiedniej akademii? Na dodatek musiałem jeszcze w jakiś sposób wypytać Sophie o te obrazy. Jednak patrząc na mój obecny stan... nie byłem pewny czy chciałaby mnie w ogóle oglądać. Swoją drogą to gdzie ona właściwie była? Zacząłem się rozglądać po całej polanie, ale nigdzie jej nie widziałem.

 

Wtedy stało się też coś czego się nie spodziewałem. Spojrzałem na księżniczkę, która tak niespodziewanie usiadła obok mnie i przełknąłem gulę. Dlaczego ze wszystkich miejsc musiała wybrać akurat te obok mnie? Księżniczka Magdalene z rodu królewskiego Wzgórz Banialuki. Tym bardziej czułem się nie komfortowo, bo jako dziedzic tronu w obecnym stanie słabo reprezentowałem naszą krainę. Ta jednak zdawała się ignorować fakt w jakim stanie jestem. Gdy wypowiedziała się bezpośrednio do mnie, w pierwszej reakcji mrugnąłem zaskoczony. Myślałem, że raczej nie zwracała większej uwagi na moją obecność w galerii, ale zapamiętała moje imię. Wtedy też spojrzałem zszokowany na Stephanie, słysząc jej słowa w kierunku Magdalene, a potem na samą księżniczkę nie będąc pewnym jak to odbierze. W duchu szybko odetchnąłem  z ulgą, widząc jej spokojną reakcje. Większość rodowitych księżniczek w tym Sophie uznałaby to za potwarz. Gdy jednak wspomniała o Damienie, zacisnąłem dłoń w pięść pamiętając wszystko, co stało się na poprzedniej lekcji. W końcu zdecydowałem się podnieść.

 

- Wybaczcie mi na chwilę, jak zostało wcześniej wspomniane, muszę odebrać swój koszyk - Lekko się ukłoniłem i odszedłem od stołu ostatni raz rzucając przelotne spojrzenie na Elisabeth.

 

Kątem oka patrzyłem jak prawie wszyscy przy naszym stole ze sobą rozmawiają, gdy odbierałem swój kosz od nimf i dalej się rozglądałem po polanie. Nigdzie nie było Sophie. Czy coś jej się stało po ostatniej lekcji? Powoli wróciłem do stołu, gdy rozmowa trwała w najlepsze i tym razem usiadłem trochę dalej od Magdy. Nadal wolałem się trochę odizolować od wszystkich. Grzebałem teraz w swoim koszu, zastanawiając się, co właściwie mogę powiedzieć Elisabeth, co byłoby jej użyteczne? Oczekiwałem również na odpowiedni moment by włączyć się do rozmowy.

 

W tym samym momencie Christian z zadowoleniem oczekiwał na reakcje zawszanki. Szybko jednak na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, widząc brak strachu w jej głosie. Zaczął się zastanawiać czy ona nie ma jakiś problemów z głową, a przynajmniej do czasu, aż nie usłyszał jej kolejnych słów. Gdy wspomniała, że posiada blizny nic już nie rozumiał. Jaka księżniczka ma blizny? Zaraz jednak wściekle wrzasnął skacząc na jednej nodze, gdy zawszanka kopnęła go w piszczel i na dodatek wytrąciła nóż. Dopiero potem dotarło do niego skąd pochodzi dziewczyna. Jeszcze dobrą chwilę rozmasowywał bolące miejsce, zaciskając przy tym zęby, gdy do jego uszu docierał drwiący śmiech Scarlet. Skąd niby miał widzieć, że ta baba jest z Akgul? Zawsze myślał, że inaczej wyglądają tamte dziewczyny. Potrzebował innego celu takiego, na którym pokaże, że z nim nie ma żartów. Zaczął rozglądać się po polanie, szukając go, aż na jego twarzy pojawił się uśmiech. Na polanę weszła właśnie księżniczka o niezwykle delikatnej śnieżnej cerze. Nie było szans by i ta była z Akgul lub podobnej krainie. Rozejrzał się czy nimfy i wilki znów nic nie widzą i gdy był pewny zaczął iść w jej stronę.

 

Sophie, idąc na polanę czuła się trochę nieprzyjemnie. Zawsze, gdy miała ze sobą parasolkę czuła, że ma przy sobie kogoś bliskiego, a teraz była zupełnie sama. Nawet wtedy, gdy ruda Czytelniczka ją zaatakowała, to właśnie dzięki parasolce potrafiła ukryć prawdziwe emocje po tym zajściu. Zapewne nikt nie zrozumiałby jej więzi ze zwykłym przedmiotem, ale nie oczekiwała zrozumienia. Nawet jeśli w oczach innych było to dziwne, to ważne było co sama czuła, a zawsze mając ją przy sobie czuła się silniejsza. Zawsze odkąd tylko ją dostała, a miała wtedy zaledwie pięć lat. Miała wrażenie, że był to ostatni prezent, który otrzymała z głębi serca. Najgorsze było to, że w akademii naprawdę jej brakowało tego przedmiotu. Nawet przez całą drogę zaciskała i otwierała kilka razy dłoń, dziwnie się czując ze świadomością, że ta była pusta. Powoli w końcu weszła na polanę z pewną siebie miną, a przynajmniej tak było, aż nie usłyszała czyjegoś głosu za sobą.

 

- Czyżbyś się spóźniła ślicznotko? - Sophie natychmiast odwróciła się do właściciela głosu i to była jedna z najgłupszych decyzji w jej życiu. Nigdy jeszcze nie widziała z bliska kogoś tak wstrętnego.

 

Te zęby żółte od próchnicy, przetłuszczone włosy, brudne krzywe paznokcie, rzepy na skórze i jeszcze ta przemoczona tunika. Nigdy jeszcze tak bardzo nie żałowała, że potrafi dostrzegać każdy szczegół wyglądu innych. Miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Nawet najgorszy plebs w Śnieżnych Wzgórzach, nie był w aż tak opłakanym stanie. Zignorowała chłopaka i chciała ruszyć dalej, ale nie była w stanie się ruszyć i na dodatek poczuła nieprzyjemny ból. Wtedy też spostrzegła, że chłopak trzyma jej nadgarstek nie chcą dać jej odejść.

 

- Pachniesz też całkiem ładnie. Czyżbyś chciała komuś zaimponować? - spytał z szyderczym uśmiechem.

- Puść mnie, to boli - pisnęła z całych sił próbując się uwolnić od obrzydliwego chłopaka.

- Przestań się wyrywać, a przestanie - Dziewczyna poczuła się jeszcze gorzej. To prawda nie była święta. Bywała wredna i czasem źle myślała o innych, ale czy to był powód by to wszystko ją spotykało? Najpierw atakująca ją Emeralda, potem Czytelniczka, która się na niej wyżyła, a teraz ten wstrętny nigdziarz pastwił się nad nią bez żadnego powodu.

- Nic ci nie zrobiłam... - mówiła dziewczyna ciężko przy tym oddychając. Nigdy nie była w takiej sytuacji, a teraz była przerażona jak nigdy dotąd.

- To prawda - powiedział lekko zamyślony Christian, zaraz jednak znów się uśmiechnął. - Mimo to możesz być moim nemezis, więc teraz muszę cię nauczyć paru rzeczy - Dziewczyna jeszcze bardziej zbladła na myśl, że ten wstrętny chłopak może trafić kiedyś do jej baśni. Przecież chyba tak jej nie zostawią ktoś musiał jej pomóc? Alan albo Edward, ktokolwiek, ale żadnego z nich nie dostrzegła.

 

No tak... jej kuzyn spoglądał tylko na Czytelniczkę, już dawno o niej zapomniał. Może to kara za wszystko co skrycie o nim do tej pory myślała? Zapewne tak odpłacał się jej los. Edward już był pewnie zajęty Emeraldą. Została zupełnie sama... nikt jej nie pomoże... Tak bardzo chciała usłyszeć teraz głos mamy by dała jej wsparcie. W końcu w akcie rozpaczy, Sophie dała się ponieść nerwom i z całej siły jaką tylko miała spoliczkowała obrzydliwego nigdziarza. Miała nadzieje, że to pozwoli jej się uwolnić i uciec do innych zawszan. Niestety jak to zazwyczaj bywa nadzieja matką głupich. Sophie nigdy nie miała niemal do czynienia z wysiłkiem fizycznym i pomimo że uderzyła chłopaka, na tyle mocno, że jej dłoń była, aż czerwona i bardzo ją przy tym piekła ten jej nie puścił. Jedyny efekt jaki przyniósł jej atak był taki, że Christian tylko lekko przechylił głowę, a jego policzek stał się czerwony. Chwilę później ponownie się wyszczerzył.

 

- A więc masz pazurki? - spytał i wtedy mocniej zacisnął dłoń na nadgarstku dziewczyny do tego stopnia, że ta pisnęła i niemal upadła na kolana. W tej chwili sobie uświadomiła jak bardzo chce wracać do domu i znów zobaczyć mamę. Nie miała już po prostu siły by dłużej tego wszystkiego znosić. A zawsze tak marzyła by się ty dostać, a teraz sen stawał się koszmarem - Lekcja pierwsza. Jak widzisz każdy czyn ma swoje konsekwencje - Christian był zadowolony, bo dopiął swego wywołał lęk w jednej zawszance i gdy teraz go zobaczy zawsze będzie się bać choćby podnieść na niego wzrok.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Elvira
Zmrużyła z zainteresowaniem oczy, gdy chłopak zaczął mówić o swojej przeszłości i nie była do końca w stanie powstrzymać lekkiego zawodu, jaki odczuła, gdy nagle przerwał. Oczywiście, że chciała wiedzieć o nim jak najwięcej. Nie był to jednak wcale żaden wyjątek, bo to samo dotyczyło każdego innego ucznia tej szkoły - w końcu wiedza to potęga. Znajomość czyjejś przeszłości znacznie usprawniała wszelkie techniki manipulacji; tylko wtedy też dało się wybrać ten jeden najwłaściwszy. Udowodniła to już dzisiaj w czasie lekcji Osobistych Talentów, na tej tam rudej Margo. Mimo wszystko zdecydowała się nie naciskać na Thomasa, by wyjawił coś więcej. Nie wątpiła, że prędzej czy później zdoła poznać go na wskroś, być może nawet lepiej, niż sam siebie zna. Na razie zadowoliła się informacjami, które już uzyskała. Nie chodził do szkoły? Cóż za... niedogodność. W normalnym przypadku pewnie od razu prychnęłaby z pogardą i zaczęła zastanawiać nad tymi wszystkimi brakami i ułomnościami, jednak teraz... jakoś nie mogła (lub nie chciała) się na to zdobyć. Zamiast tego zaintrygowała ją inna sprawa - dlaczego nie chodził do szkoły? Czy ten żałosny Christian nie wspominał o tym, że rodzice Thomasa byli zawszanami? Być może nie żyli. Biorąc pod uwagę jego fizyczny stan i wyraźne rozgoryczenie, wydawało się to prawdopodobne. Poza tym, widać było też, że jest samotnikiem i polega na własnych zdolnościach; z nikim nie rozmawiał i od samego początku automatycznie próbował odizolować od reszty. Do tego ten koń... czyżby był jego jedynym towarzyszem? Jak długo trwa ujarzmianie takiego stworzenia, tak, by nie sprawiało zagrożenia dla swojego właściciela? Czy byłby w stanie zrobić to w sierocińcu? Jednego mogła być pewna - nie dokonałby tego pod okiem zawszańskich rodziców lub opiekunów. Tak wiele pytań wciąż pozostawało bez odpowiedzi. Wbiła spojrzenie w książkę w jego ramionach, obiecując sobie, że prędzej czy później także się do niej dobierze.

 

Sekundę później obserwowała z niemą satysfakcją, jak chłopak idzie po świece. Na jej ustach pojawił się niewielki uśmiech, jeden z tych bardziej szczerych, gdy zaczął do tego dukać jakieś niezbyt imponujące tłumaczenia.

- Próbujesz przekonać mnie, czy siebie? Bo nie jestem pewna - zapytała lekko, idąc przy jego boku w bardziej mroczne i zatęchłe rejony biblioteki. Tu nie docierało ani światło dnia ani szum deszczu, choć z drugiej strony ulewa mogła się już po prostu skończyć. Migotliwy płomyczek świecy jeszcze bardziej podkreślił filigranowe rysy twarzy Elviry, a gdy się ironicznie uśmiechnęła, zabłysł na jej idealnie równych zębach. - A tak swoją drogą, nie wiem, czy znajdziesz tu cokolwiek, co pomoże ci na następnej lekcji profesora Sadera. Kazał nam się zastanowić. Na zadane przez niego pytanie nie ma jednej, właściwej odpowiedzi. Nikt nie wie jak działa Baśniarz, powinniśmy tylko przedstawić własną opinię i odpowiednio ją uargumentować. Jest to więc coś, z czym większość tej klasy sobie pewnie nie poradzi - dodała z nutą irytacji, choć jej ogólny ton pozostał beznamiętnie rzeczowy. Dopiero, gdy uniosła lekko głowę, by znów spojrzeć Thomasowi prosto w twarz, w jej błękitnych oczach zamigotały niemal kocie ogniki, a uśmiech stał bardziej złośliwy - Ale skoro już tu jesteś, możesz potrzymać tę świecę, podczas gdy ja będę szukać odpowiedniej książki dla siebie. - wychyliła się jeszcze do bardziej do przodu, kipiąc samozadowoleniem - Tłumacz to sobie, jak tylko zechcesz, ale oboje wiemy, że ostatecznie tak właśnie zrobisz - nie do końca świadomie oblizała dolną wargę, a potem odwróciła się, odgarniając do tyłu swoje cienkie, ale niezwykle aksamitne włosy. Jej wzrok spoczął na zaśniedziałej tabliczce, przybitej do najbliższego regału "Botanika i Alchemia". - Najsilniejsze Trucizny, Rośliny Jadowite i Mięsożerne... interesujące, ale to nie tutaj. Chodźmy dalej... Thomas - spróbowała eksperymentalnie użyć jego imienia, testując je na języku. Nie brzmiało źle, tak długo, jak szło w parze z poleceniami. 
Ostatecznie, mogła to jeszcze rozważyć.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas

Gdy spoglądał chwilę na Elvire, zastanawiał się jak to się stało, że tak łatwo dał jej kilka informacji o sobie. To nie tak, że coś ukrywał, ale po prostu nie lubił o sobie mówić. Jak już wcześniej wiele razy zauważył, jego przeszłość jak i życie, to jego własna sprawa, a nie jej. Z jakiegoś powodu to wszystko go intrygowało. Z nikim nigdy zbyt wiele nie rozmawiał. Nie znał nikogo, gdy żył poza akademią, bo wszyscy go unikali, a teraz mówił za wiele przed dziewczyną, którą ledwo znał, co za głupota z jego strony. Z chwilą, gdy do jego uszu dotarły jej słowa, zmarszczył brwi. Czy ona czytała mu w myślach czy co? Skąd wiedziała, że sam nie był tego do końca pewny? Nic nie odpowiedział, poruszając się za nigdziarką i oświetlając ciemniejsze korytarze biblioteki.

 

Gdy płomień świecy oświetlił uśmiech dziewczyny, chłopak nie mógł zaprzeczyć, że bardzo jej on pasował. Zupełnie jakby jeszcze bardziej podkreślał jej urodę, która i tak była już bez tego niesamowita. Zagryzł wargę starając się porzucić tę myśl. O czym on w ogóle myślał? Pytał sam siebie. Wtedy też zaczęła mówić o lekcji profesora Sadera. To oczywiste, że nie znajdzie tutaj dokładnych odpowiedzi, na to pytanie, ale kilka choćby niewielkich informacji mogłoby być korzystnych na kolejną lekcją. Zastanawiało go swoją drogą czego ona tak właściwie szukała. Sama zachowywała się tak jakby wszystko już wiedziała, więc czego mogła szukać? Nie mógł zaprzeczyć, że się z nią zgadza, w sprawie tego, że większość nigdziarzy sobie z zadaniem nie poradzi. Po prostu prawda była taka, że niewiele osób w klasie grzeszyło choć zalążkiem inteligencji.

 

Spoglądał po półkach, oświetlając je świecą, aż nagle się nie obrócił i niemal odskoczył do tyłu, gdy twarz Elviry w tym samym momencie znalazła się tuż przed nim. Gdy ponownie się odezwała zacisnął zęby w gniewie. Co ona tak właściwie o nim myślała? Traktowała go jak swojego psa, jak zabawkę, która jest nic nie warta. To prawda, pomógł jej parę razy z Christianem, ale sam miał ku temu powody. Christian wymagał tresury. Atakował słabszych by pokazać jak zły jest, a Thomas nigdy nie uważał takich ludzi za złych, a za zwykłych tchórzy. Nawet zło powinno mieć pewne zasady. Dostrzegł jak dziewczyna oblizuje lekko swoją wargę i nie wiedział czemu poczuł się dziwnie na ten widok, gdy jednak wydała mu kolejne polecenie, używając tym razem jego imienia, chłopak się nie ruszył, a Elvira mogła zauważyć, że nagle pociemniało, gdy poszła dalej.

 

- Nie mam pojęcia co o mnie myślisz - powiedział bardziej chłodno niż kiedykolwiek do tej pory, stojąc w miejscu i patrząc na nią ponuro. - Nie jestem żadnym twoim psem ani zabawką byś mogła mnie tak traktować - Zrobił krok w jej stronę i spojrzał jej chłodno prosto w oczy. Zupełnie zniknęła niepewność, którą do tej pory się odznaczał w jej towarzystwie, a pojawiło się tam coś ponurego. Z całą pewnością nie chciał zrobić jej żadnej krzywdy, a tylko coś wyjaśnić. - W krainie, z której pochodzę nie daje się traktować jak pies, choć wielu próbowało mnie tak traktować – Pokręcił lekko głową i znów na nią spojrzał. - Tobie też na pewno na to nie pozwolę. Jeśli szukasz kundla na każdy twój rozkaz, to wytresuj Christiana - zmarszczył lekko brwi i wyciągnął do niej świece. - Jeśli chcesz możesz ją wziąć i iść sama, ja już przywykłem do ciemności i zdołam pewnie znaleźć bez niej to czego szukam - zmrużył delikatnie oczy, oczekując na jej reakcje.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obiad

Gdy Alan wstał od stołu, uwaga każdego na sekundę się na niego zwróciła, nim wszyscy wrócili znów do swoich rozmów. Jedynie Adelia i Lisy zareagowały inaczej, choć skrajnie różnie. Delikatna nigdziarka ani na chwilę nie oderwała wzroku od widelca, którego ściskała w dłoniach, natomiast jej ruda przyjaciółka śledziła spojrzeniem zmierzającego w stronę nimf księcia tak długo, aż zniknął on za grupą rozchichotanych dziewcząt. Zaraz potem do porządku przywołała je Magda, elegancko składając ramiona na stole i nieco się do nich wychylając.

- Tak więc Liso... Adelio... co dokładnie chciałybyście wiedzieć? Mniemam, że historię Wielkiej Wojny i zagadkę natury obecnego Dyrektora zdążyłyście już poznać? - w jej wielkich, ciemnobrązowych oczach pojawił się jakiś dziwny wyraz, który trudno było rozszyfrować.

Adelia jedynie wzruszyła lekko ramieniem, wciąż nie mając pojęcia co tak właściwie mogą dać im te informacje. Lisa najwyraźniej uznała to jednak za znak niepewności, bo wplotła rękę w jej wilgotne, cienkie włosy i zaczęła przeczesywać je palcami, tak, jak robiła to czasem w szkole, gdy dziewczyna miała wyjątkowo ponury humor. Było to na tyle przyjemne, że jeszcze mocniej się w nią wtuliła. Jej Lisa. Jej przyjaciółka. Zawsze odważna i opiekuńcza i miła. Poświęcała czas cichej Adelii nawet wtedy, gdy mogłaby go spędzić z bardziej dzikimi i podobnymi do niej dziećmi. Ta myśl była z jakiegoś powodu zadziwiająco kojąca. Pewnie gdyby poprosiła ją teraz o porzucenie tej grupy baśniowców i przejście razem na stronę nigdziarską, zrobiłaby to bez wahania. Ostatecznie, pomimo tego, że Adelia nabrała wielkiej ochoty, by naprawdę to przetestować, powstrzymała się od odezwania, decydując po prostu słuchać. To przecież nie tak, że miała jakikolwiek obowiązek odzywać się do tych dziwnych ludzi.

 

Lisa pogryzała bułkę, nieświadoma tych wszystkich myśli i wątpliwości, które dręczyły siedzącą obok przyjaciółkę. Czuła tylko jej drżenie, zimne i mokre włosy, które rozplątywała palcami wolnej ręki oraz szorstki, nieprzyjemny mundurek przyciśnięty do boku. Zaczynała mieć lekkie poczucie winy, że w ogóle pomyślała o tym, iż ucieczka może jednak nie być najlepszą opcją. Nieważne jak bardzo polubiłaby niektórych zawszan, nie ważne jak bardzo mogłaby za nimi potem tęsknić, nie mogła pozwolić na to, by ktoś tak niewinny jak Adelia skończył w potępieńczych warunkach i z napisem "wiedźma" na plecach. Te myśli napełniały dziewczynę nie tylko żalem, ale i determinacją do tego, by ich plan powrotu był jak najlepiej przygotowany. Wychyliła się właśnie do Magdy i już otwierała usta, żeby jej odpowiedzieć, gdy Stephanie ją uprzedziła.

- Dobra, ale z tym poczekajmy na Alana, a teraz obgadajmy coś, do czego nie jest nam potrzebny - szarpnęła ramieniem siedzącego obok Aidana, który z zakłopotaną miną odwrócił głowę, najwyraźniej nie chcąc, by zauważyła, że pod jego piegami zaczął formować się rumieniec - Aidaaaan, za co dokładnie Alan, Julian i Ambrodupek dostali karę?

Lisa parsknęła śmiechem, Adelia zamrugała, a Aidan zagryzł mocno dolną wargę. Tylko Magda zachowała w miarę kamienną twarz, choć Lisie nie umknęło, że zaczęła z fałszywym zainteresowaniem przyglądać się niebieskim drzewom na granicy Polany. W takich momentach przypominała sobie, że ta dziewczyna naprawdę była księżniczką i najwyraźniej nie przystało jej wyśmiewać się z księcia (nie zmieniało to jednak faktu, że gdyby Lisa była księżniczką, a na szczęście nie była, to nie miałaby żadnych problemów z nazywaniem dupków dupkami)

- Nie jest potrzebny, w sensie, że nie chcesz, żeby usłyszał, jak go obgadujesz, co? - zapytał żartobliwie Aidan, a Stephanie pokazała mu język. - Ale tak serio, to sam za bardzo nie wiem. Profesor wsadził ich do innej grupy. Nie słyszałem o czym gadali, ale to musiało być bardzo niefajne i chybaby się nawet pobili, gdyby nie to, że nauczyciel ich rozdzielił.

Stephanie wydęła usta w komiczny, kaczkowaty sposób, najwyraźniej niezbyt usatysfakcjonowana tą odpowiedzią, ale nie dodała już nic więcej, bo wrócił Alan ze swoim koszykiem.

 

Lisa zauważyła, że usiadł o wiele dalej niż wcześniej i posłała mu nieco zadziorny uśmiech, mrużąc przy tym zielone oczy.

- Alan, gdzieś ty usiadł? Chodź bliżej. No chyba, że się mnie brzydzisz - rzuciła żartobliwe, mrugając do niego, żeby nie wziął tego czasem na serio.

Adelia w pierwszej chwili uniosła nieco głowę i spojrzała na nią z oburzeniem, ale potem jej wyraz twarzy stał się jakoś tak bardziej smutny i przybity. Położyła głowę na ramieniu przyjaciółki i szepnęła cicho, bardzo cicho, tak, że tylko ona mogła ją usłyszeć.

- Pewnie chodzi mu o mnie. Widziałam już w nocy, że mnie nie lubi. Na pewno myśli, że jestem wiedźmą.

Lisa zesztywniała z na wpół uniesioną butelką soku, z której właśnie zamierzała się napić. Zamiast tego odstawiła ją powoli na stół. Czy naprawdę mogło chodzić o to? Alan jak do tej pory nie wydawał się źle oceniać Adelii i do tego ciągle im pomagał... ale z drugiej strony, chociaż naprawdę go polubiła, to przecież wciąż nie wiedziała o nim zbyt wiele... a większość ludzi w świecie baśni wyraźnie brała tę całą sprawę z zawszanami i nigdziarzami bardzo poważnie... Zagryzła nerwowo wargę, nie do końca pewna, jak się z tym czuje. Nie była szczególnie zła, tak jak zapewne powinna, tylko raczej... smutna?

- Wciąż nie odpowiedziałyście na moje pytanie - wtrąciła powoli Magda, obserwując ją ostrożnie, skutecznie przerywając tą niezręczną chwilę. Lisa prawie uśmiechnęła się z wdzięcznością, dziękując jej w duchu za to, że dzięki niej ma szansę skupić się na czymś innym i odwlec w czasie zastanawianie nad własnymi, nieprzyjemnie obcymi emocjami.

- Ach. No to tak. W sensie tak, znamy historię tej całej Wojny i Dyrektorów-bliźniaków.

- To dobrze, więc... - Magda przerwała i wbiła spojrzenie w coś ponad głową Lisy. Dziewczyna odniosła wrażenie, że twarz księżniczki stała się jakby bledsza niż zwykle.

- Co...

Wszyscy się odwrócili. 

Chwilę później Aidan wydał z siebie dziwny dźwięk, coś pomiędzy westchnięciem, a okrzykiem wzburzenia.

Cóż, teraz już wiedzieli dokładnie co.

 

Parę sekund wcześniej Edward, z nieco zakłopotaną miną, zbliżył się do stołu, do którego pokierował go Abraxas. To nie tak, że towarzystwo Vivienne i pozostałych księżniczek mu przeszkadzało, były w końcu bardzo uroczymi damami, ale jednak... z jakiegoś powodu odczuwał niecodzienną niechęć, wywołaną tym, że księżniczki Sophie nadal nie było na obiedzie. Dlaczego się spóźniała? I dlaczego najwyraźniej pojawi się na obiedzie samotnie? Czy to nie była taka... dziewczyńska rzecz, żeby wszędzie chodzić w rozchichotanych i rozgadanych grupkach? Ani trochę nie podobało mu się to, że śliczna i delikatna Sophie została zostawiona sama. Irytowała go sama myśl, że taka księżniczka jak ona może wciąż nie mieć żadnej zaufanej koleżanki, nawet jeśli współlokatorki dobrano jej tragicznie. Poza tym, przy tym stole siedziała również Emeralda, która od początku bardzo wyraźnie pokazywała, że ma ochotę nawiązać z nim bliższą relację. Zazwyczaj po prostu by to zignorował, jak to robił już wielokrotnie w przeszłości, jednak teraz z jakiegoś powodu stało się to okropnie niewygodne.

Mimo wszystko posłał wszystkim księżniczkom wzorowy, uprzejmy uśmiech i właśnie odkładał koszyk na stół, gdy Abraxas złapał go mocno za ramię.

- Edward - syknął ostrzegawczo, patrząc gdzieś w bok, a ciemnowłosy książę natychmiast skierował tam spojrzenie.

To, co zobaczył, na sekundę odebrało mu dech w piersiach. Sophie, delikatna Sophie ściskana i pomiatana przez jakiegoś zapchlonego, śmierdzącego nigdziarza. Księżniczka wyglądała, jakby była na skraju łez i najwyraźniej ledwo trzymała się na nogach. 

- O co chodzi? - zapytała niecierpliwie Vivienne, najwyraźniej niezadowolona, że Abraxas jeszcze się z nią nie przywitał. Odwróciła się na ławce, żeby zobaczyć, w co się tak wpatrują i wydała z siebie stłumiony okrzyk.

 

Jednak tego Edward nie usłyszał już dokładnie; wiatr zaszumiał mu w uszach, gdy bez namysłu popędził w stronę księżniczki. Nie obchodziło go to, że nie ma ze sobą miecza, ani żadnej innej broni. Chociaż walka na pięści nigdy nie była jego mocną stroną (uważał ją za zbyt bestialską), to teraz czuł w ramionach i zaciskających się wściekle palcach, że byłby w stanie bez najmniejszego problemu rozszarpać tego obrzydliwego trolla na tysiąc kawałków. Pewnie naprawdę by to zrobił, gdyby nie to, że jego priorytetem była przecież ta przerażona księżniczka o takich wielkich, pięknych oczach i...
- Co robisz!? - krzyknął wściekle, zwracając na tę scenę uwagę wszystkich uczniów na Polanie. Zanim się spostrzegł, jego dłoń zacisnęła się na szyi nigdziarza, z całej siły odpychając go do tyłu. To było jednak wszystko, co zrobił. Zaraz potem otoczył księżniczkę ramionami i przyciągnął ją do siebie, delikatnie głaskając te miękkie, czarne włosy - Już dobrze, już wszystko dobrze - szeptał uspokajająco i gdyby sytuacja nie była tak napięta, dodałby, że używała naprawdę przyjemnych perfum.

Chociaż Edward skupiał się teraz tylko na uspokojeniu drżącej dziewczyny, z zadowoleniem spoglądał znad jej głowy na rozgrywającą się przed jego oczami scenę. Dla nigdziarza nie był to bowiem koniec. Edward mógł czuć do Sophie trochę większą sympatię, niż powinien, ale przecież żaden książę nie zamierzał pozwolić komukolwiek, a już zwłaszcza jakiemuś nigdziarzowi, na krzywdzenie księżniczek. Poza tym, na przyjaciela zawsze mógł liczyć. Abraxas dobiegł tutaj zaraz po nim i z całej siły owinął ramię wokół nigdziarza, uniemożliwiając mu nie tylko próbę zaatakowania ich ponownie, ale też najwyraźniej oddychanie. Sekundę później znikąd pojawił się przy nich również Ambrosius, który bez zastanowienia kopnął nigdziarza mocno w tyłek. Impulsywna reakcja, biorąc pod uwagę, że chłopak był już skrępowany, ale Edward i tak nabrał nagle ochoty, by przybić temu księciu piątkę, nie ważne jak arogancki by zazwyczaj nie był.

 

Teraz już wszyscy na nich patrzyli. Edward wciąż nie puszczał Sophie, doskonale wiedząc, że zaraz pojawią się przy nich wilki. Biorąc jednak pod uwagę, że byli po zawszańskiej części, jako pierwsze nadleciały wróżki, które teraz brzęczały nad ich głowami, nie powstrzymując jednak Ambrosiusa i Abraxasa od agresywnego potrząsania nigdziarzem. W pewnej chwili z jego ręki, czy kieszeni wypadło coś srebrnego, co Ambrosius natychmiast podniósł, żeby bliżej się temu przyjrzeć.

Czarne oczy Edwarda zrobiły się nagle wielkie i wściekłe, chociaż gdy wsunął przy tym dłoń we włosy Sophie, zrobił to bardzo delikatnie.

- Nóż! - krzyknął Ambrosius, podnosząc go do góry tak, że wszyscy mogli go zobaczyć. Księżniczki westchnęły przerażone, a niektórzy nigdziarze parsknęli szyderczo - Nóż! Dlaczego on ma nóż!? - złotowłosy chłopak stanął w przesadnie dumnej pozycji, wyglądając chyba nawet na bardziej oburzonego, niż wtedy, gdy profesor Daramis przyznał mu ostatnie miejsce.

Wtedy właśnie pojawiły się wilki. Jeden zabrał Ambrosiusowi nóż, a drugi machnął łapą na Abraxasa. Chociaż wyglądali na wściekłych, nie zamierzali najwyraźniej ruszać zawszan. Zamiast tego rozgonili ich jednym, pogardliwym warknięciem:

- Odegrali już bohaterów, to niech się teraz ruszą i wracają żreć.

Usta Abraxasa wygięły się z odrazą, ale puścił Christiana, pozwalając mu opaść na ziemię. Nie pozostał na niej długo, gdyż jedna z bestii szybko złapała go za mundurek i podciągnęła brutalnie na nogi.

- Ktoś chyba nie słuchał, jak na Ceremonii Powitalnej mówili, że nie wolno bez pozwolenia nosić ostrych broni poza klasą - wilk chyba próbował się uśmiechnąć, co przypominało bardziej wściekły grymas - Ale żeś się już przynajmniej dowiedział, co grozi za łamanie regulaminu.
Bestie parsknęły warkliwym śmiechem, a potem szarpnęły chłopakiem i popchnęły go w stronę Akademii Zła. Tego nie trzeba było wyjaśniać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...