Skocz do zawartości

[GRA] Długo i Zawsze Szczęśliwie (Akademia Dobra i Zła) (~Magus)


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Akademia Zła

Chociaż Elvira i Thomas od początku domyślali się, co może być przyczyną tego nagłego zebrania, nie musieli też długo czekać na jasne potwierdzenie. Podczas, gdy wilki otoczyły grupę, warcząc coś ponuro pod nosem i machając biczami, większość uczniów wydawała się w ogóle tym nie przejmować i oddawać radosnym dyskusjom w swoich własnych grupkach. Gdzieniegdzie padały obelgi pod adresem Czytelniczki oraz (choć nieco ciszej) samej dziekan Crystal. Inni zastanawiali się, czy słaba Adelia naprawdę mogła wymyślić coś takiego, ostatecznie wzruszając ramionami i uznając, że nawet jeśli, to i tak nie zmieniało jej żałosnych wyników na lekcjach. Kilka osób stwierdziło, że w sumie nie ważne, czyja to wina, bo już od dawna mieli ochotę rozkwasić kilka ślicznych buziek po drugiej stronie Zatoki. Niewielu było nigdziarzy milczących; chyba jedynie Raver, wciąż trzymający się na uboczu, Judith, najwyraźniej czekająca na Margo oraz Alisa, z przekrzywioną głową słuchająca paplaniny Savy i Scarlett. Nic dziwnego, że także świeżo przybyła Elvira dość szybko zaczęła orientować się w sytuacji.

- Adelia z Lasu za Światem... była przyczynkiem międzyszkolnej bitwy? - zapytała po krótkim wyjaśnieniu, jakie złożyła jej Kim - Nie spodziewałam się... - urwała i zmarszczyła brwi, wyraźnie niezadowolona. Chociaż nie żałowała wyprawy do biblioteki i znaczącej rozmowy z Thomasem, wciąż wolałaby zobaczyć to zdarzenie na własne oczy, tylko po to, by zdobyć lepszy materiał do analizy.

Gadanie... - syknęła Walburga, wcinając się w rozmowę. Długie włosy nigdziarki, które najwyraźniej rozplątały się podczas walki, wisiały wokół niej grubymi, czarnymi falami i tak naprawdę dopiero teraz można było dostrzec ich zadbanie i wytworny blask. Elvira zauważyła złośliwie ciekawskie spojrzenia, jakie posyłał w ich stronę posiniaczony Gilbert i zacisnęła z odrazą zęby - To, że dziekan tak powiedziała, nie znaczy, że tak jest - ciągnęła Walburga zirytowanym tonem; jej czerwone oczy lśniły morderczo - Widziałyśmy tę głupią Czytelniczkę. Żałosny kłębek łez i smarków. Nawet, jeśli miała z tym coś wspólnego, w co wątpię, to z pewnością czystym przypadkiem...

 

W podobną rozmowę wciągnięty został Thomas, choć raczej nie z własnej woli. Gdy tylko trafił w tłum uczniów, natychmiast doskoczył do niego Navin. Chociaż niski chłopak miał spuchniętą wargę, potargane włosy i naciągnięty nieprzyjemnie rękaw tuniki, nie umniejszało to ani trochę jego ekscytacji. Podczas przytaczania współlokatorowi historii z Polany Navin ani razu nie przerwał, by pozwolić mu cokolwiek wtrącić, poza tym, jeśli akurat nie podskakiwał w miejscu, kiwał się szybko na palcach u stóp. Gadał jak najęty, zaczynając od samego początku, od Christiana, który z żałosnym wynikiem próbował zaatakować księżniczki. Potem, z zarumienionymi z podniecenia policzkami, przeszedł do Margo i jej kuzynki oraz ogólnej walki nigdziarsko-zawszańskiej za którą winą obarczona została Czytelniczka. Kiedy w końcu skończył, ledwo złapał oddech na wyduszenie podsumowującego pytania:
- No i? Pewnie, żałujesz, że cię nie było, co?

Chociaż słowa chłopca mogły kryć w sobie pewną arogancję, to błyszczące oczy i szeroki uśmiech wyraźnie wskazywały na to, że nie miał on złych zamiarów.

 

Kilka chwil później wszelkie rozmowy umilkły, gdyż w Leśnym Tunelu zabrzmiały głośne kroki, warknięcia i coraz wyraźniejszy szloch; wszystkie te dźwięki wzmocnione dwukrotnie przez echo. Nigdziarze obserwowali z twarzami wykrzywionymi przez złość i złośliwość, jak wilki wprowadzają do Holu Adelię. Przy wielkim, brązowym potworze dziewczyna wydawała się być jeszcze drobniejsza i bledsza niż zazwyczaj. Jedynie twarz pozostawała różowo-sina od wstrząsającego nią bezustannie szlochu. Wystarczyło jedno spojrzenie na tę drżącą i dławiącą się własnymi łzami nigdziarkę, by po raz kolejny zwątpić w złowieszcze słowa dziekan Crystal. Wilki jednak nie pozwoliły, by pozostawała ona długo pod ostrzałem prześmiewczych spojrzeń, których i tak nie mogła zobaczyć przez zaciśnięte, zalepione powieki. Z pewnością dobrą decyzją było przeciągnięcie dziewczyny na bok i zatrzymanie przy sobie, zamiast wrzucenia w grupę zirytowanych uczniów, choć Adelia nie wydawała się nawet zwrócić na to uwagi. Po raz pierwszy nie zaprotestowała przed kontaktem z szorstkim, śmierdzącym futrem jednego ze strażników, ba, oparła się o niego, gdy przed oczami zatańczyły jej ciemne plamy. Ze wszystkich sił starała się nie zemdleć. Wiedziała, że nie przyniesie to niczego dobrego, w końcu nie mogła mieć pewności, co z nią wtedy zrobią. Po raz pierwszy od wielu godzin znów poczuła jak się ta przerażona, rozdygotana dziewczynka, dopiero co wrzucona do obrzydliwej fosy. Nie potrafiła już sobie przypomnieć, czy cała ta afera na Polanie naprawdę była jej winą; zresztą nawet nieszczególnie chciała. Jedynym pocieszeniem pozostawała Lisa, przyjaciółka, która obiecała ją stąd uratować. Lisa, którą także nazwali wiedźmą. Adelia zacisnęła powieki i wydała z siebie ciche westchnienie ulgi.

Wytrzyma to. Będzie dobrze.

 

Żaden z uczniów nie usłyszał już kolejnych, znacznie cichszych kroków. Wszyscy wrócili do zwykłego szumu rozemocjonowanych rozmów, z których najgłośniej przebijały się głosy Hadriona, Polluxa i Alarica.

- Czyli jednak miałem rację i trafiła nam się dziekan-kretynka. Jak bardzo trzeba być ślepym, żeby na siłę szukać czegoś mocnego w Czytelniczce? Myślę, że ona to powiedziała specjalnie w ramach kary, żeby nas upokorzyć...

- Pewnie spiskuje z Dyrektorem, obydwoje chcą nas zniszczyć...

- Nic dziwnego, że zło przegrywa, jeśli dziekan zawsze stawia na takich uczniów...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas, Christian i Crystal

Gdy do uszu obu nigdziarzy zaczęły dochodzić poza wściekłymi warknięciami wilków słowa innych nigdziarzy oboje zostali ogarnięci przez zupełnie inne emocje. Christian nie mógł w to po prostu uwierzyć. Musiał się przesłyszeć. Czytelniczka? Ta Czytelniczka miała wywołać to wszystko? To musiał być jakiś głupi żart. Na dodatek teraz nie miał żadnych wątpliwości co do Dziekan Zła. Cały czas uważał, że ta kobieta nie nadaje się na dziekana oraz nauczycielkę, a teraz jeszcze to udowadniała. Nie tylko on już to zresztą widział. Mimo wszystko czuł też pewną wściekłość na myśl, że nigdziarze nie z jego powodu ruszyli walczyć z zawszanami. Zacisnął wściekle dłoń w pięść, sprawiając, że jego paznokcie przebiły skórę. Pokaże jeszcze wszystkim w tej szkole, że jest prawdziwym czarnym charakterem, a potem mu za wszystko zapłacą. Zrozumieją, że nie mieli prawa go nie doceniać.

 

Natomiast Thomas, który to usłyszał był bardziej zdziwiony niż oburzony. Pamiętał dobrze przecież Czytelniczkę na wszystkich zajęciach, jakie do tej pory miały miejsce. Zawsze zapłakana i przerażona, na dodatek zgarniała same ostatnie miejsca. Jak mogło do tego wszystkiego dojść? Dziekan Zła nie wyglądała na głupią i miał raczej wątpliwości by bez powodu oskarżała Czytelniczkę o to wszystko. Nadal jednak nic z tego nie rozumiał. Żałował teraz w pewnym sensie, że go tam nie było. Pewnie nie brałby w tym udziału, ale ciekawość była tak silna. Pytanie jednak brzmiało czy naprawdę żałował? Przypomniał sobie, że dzięki temu spędził czas samotnie z Elviirą przez co poczuł się jakoś dziwnie, gdy tylko o tym myślał. Nie potrafił zrozumieć dlaczego, ale miał wrażenie, że nawet jego serce jakby mocniej waliło, ale dlaczego? Nie miał okazji szukać na to odpowiedzi, bo nagle dotarł do niego głos Navina.

 

A więc Christian próbował coś zrobić podczas obiadu? Słysząc, że ten idiota ponownie atakował dziewczynę, nawet jeśli zawszańską poczuł pewną wściekłość. Można jeszcze zrozumieć gdyby coś mu zrobiła, ale tak chciał wyrobić sobie reputacje, atakując dziewczyny? Co za idiota. Naprawdę zaczynał go irytować. Walka miała się jednak według Navina zacząć od Margo, która zaatakowała swoją kuzynkę, to by miało sens. Pamiętał w końcu lekcje talentów i to co wywlokła, Elvira. Wcale by się nie zdziwił gdyby Margo nie wytrzymała. Nadal pozostawało inne pytanie. Skoro Margo to zaczęła, to dlaczego według nigdziarzy dziekan powiedziała, że to Czytelniczka? Nic z tego nie rozumiał. W końcu spojrzał na Navina i lekko wzruszył ramionami.

 

- Szczerze? To nie bardzo - odpowiedział krótko i bez emocji.

 

Co prawda był ciekawy jak to wszystko się stało, ale nadal nie uśmiechało mu się branie udziału w tego typu walce. Oboje z Christianem spojrzeli jednocześnie na Czytelniczkę, która weszła jako ostatnia. Widząc jak wygląda, Christian wściekle splunął gdzieś na bok, będąc jeszcze bardziej pewnym tego co myślał od samego początku. Podczas gdy Thomas spoglądał na nią jakby zamyślony, starając się przy tym rozgryźć jak to było. Wtedy właśnie do sali w towarzystwie innych nauczycieli weszła dziekan Crystal, która poważnym wzrokiem patrzyła po wszystkich nigdziarzach. Nawet jeśli dotarły do jej uszu słowa innych nigdziarzy o niej, to nie zdradzała po sobie, że coś usłyszała, a przynajmniej do czasu, aż nie uśmiechnęła się pod nosem w dość nieprzyjemny sposób.

 

- Sądziłam, że mówiłam do inteligentnych ludzi, starałam się nawet tak was traktować - Pokręciła lekko głową i wtedy też jej twarz stała się wręcz niebezpieczna bezduszna. Taka, o którą ciężko było posądzić tę kobietę. Christian lekko przełknął ślinę, zapominając o tym co przed chwilą o niej myślał, a nawet Thomas wyglądał na zaniepokojonego tym widokiem. - Jeśli jednak chcecie być traktowani jak idioci, to będziecie! - warknęła bardziej wściekle niż kiedykolwiek wcześniej. - Mówiłam, w akademii nie atakujemy zawszan, ale po co słuchać? To tylko durna dziekan co ona tam wie - znów zaczęła się rozglądać po wszystkich. - No i jak teraz wyglądacie? Mój czas jest cenny i nie mam zamiaru go marnować na opatrzenie każdego z was, a za głupotę się płaci. Połączymy więc przyjemne z pożytecznym - Znowu lekko się uśmiechnęła.

 

Właśnie wtedy na jej ramieniu usiadł kruk, a ona do jego dzioba włożyła jakąś fiolkę, z której wlała mu całą zawartość. Ptak wzniósł się nad uczniów i w jednej chwili napęczniał żeby chwilę później dosłownie eksplodować nad ich głowami, sprawiając przy tym, że płyn, który nie dawno wypił rozlał się na wszystkich uczniów kroplami niczym deszcz. Thomas nawet nie zareagował mając wrażenie jakby coś go lekko pokropiło nic z tego nie rozumiejąc. Nie mogli tego samego powiedzieć inni, a przynajmniej ci, którzy byli ranni po niedawnej walce. Ich rany co prawda się goiły, ale mogli poczuć przy tym potworny piekący ból. Najgorzej miał pod tym względem Christian, który niedawno został już ukarany przez Bestię i chociaż nie brał udziału w tej walce, to nadal miał świeże rany. Wrzeszczał wściekle z bólu, nie mogąc wytrzymać tej tortury. Najwyraźniej dziekan ich wyleczyła, ale przy okazji przykładnie ukarała za to co zrobili. Jak powiedziała, przyjemne z pożytecznym.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Przez resztę drogi do głównego holu Lisa nie odezwała się już, zamiast tego wsłuchując w słowa Alana. Chłopak nie mówił głośno i wątpiła, by nauczyciele mogli go zrozumieć, tym bardziej gdy prowadzili własne rozmowy, ale i tak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że milczący profesor Sader przysłuchuje się im uważnie, mając na twarzy swój typowy, łagodny uśmiech. Była o tym wręcz przekonana, chociaż nie odwracała się zbyt często, nie chcąc, by nauczyciele pomyśleli, że planuje ucieczkę. Nie do końca wiedziała, czy jej znacznie bardziej pasywna postawa spowodowana była zmęczeniem, czy po prostu narastającą chęcią zakończenia tego ciągnącego się niemiłosiernie dnia i przejścia do prób ucieczki. Mimo wszystko słuchała Alana, bo jego spokojny głos zdawał się w pewnym sensie koić jej skołatane nerwy. No i to, co mówił, naprawdę było ciekawe.

Gdy skończył, przez jakiś czas nadal milczała, nie mogąc zdecydować, która odpowiedź byłaby najlepsza. Pierwszym, co cisnęło jej się na język, były oczywiście obelgi pod adresem Dyrektora i jego błędnego przekonania o tym, że ktoś taki jak ona, czy Adelia, mógłby chcieć zostać porwanym z rodzinnego domu. Z drugiej strony miała również ochotę zgodzić się z Alanem w sprawie baśni i wypytać coś więcej o Królowej Śniegu, o tym jaka była po Długo i Szczęśliwie, które Lisa przeczytała w jednej ze swoich książek. Ostatecznie jednak zdecydowała się tylko na ironiczny komentarz, chociaż rzucony w przyjaznym tonie, z lekkim wzruszeniem ramion.

- A więc mówisz, że oni wszyscy są po prostu młodzi i głupi? Że nie widzą całego obrazu, tylko swoje osobiste szczęście, które ta Akademia ma im w teorii zapewnić? - dziwnie było mówić o ludziach "młodych i głupich", gdy sami wcale nie byli starsi. Mimo wszystko w tej chwili zabrzmiało to właściwie.

Miała ochotę zapytać jeszcze czego w takim razie oczekują nigdziarze, którzy przegrywają z kretesem od stu pięćdziesięciu lat, ale nie zdążyła, bo stanęli pod przeszklonym dachem, popychani lekko przez nauczycieli w stronę gromady uczniów.

 

Gdy zauważono przybycie dziekan i pozostałych profesorów, w Holu zapadła pełna szacunku cisza. Wszyscy stanęli prosto, zaróżowieni z zażenowania i wstydu. Wróżka Fawn wydała z siebie brzęczący dźwięk i sfrunęła na ziemię, stając z pozostałymi nauczycielami w jednym rzędzie. Nimfy przestały przecierać twarze pojedynczych uczniów i rozpierzchły się na bok, tworząc wokół zawszan niewielkie półkole; maleńkie wróżki wzleciały w tym czasie pod sufit, polatując wokół obelisku i błyszcząc tęczowo na tle popołudniowego słońca. Klarysa Dovey wciąż pozostawała blada ze zdenerwowania, ale czekała w ciszy, aż wszyscy zwrócą na nią swoją pełną uwagę. Jako ostatni był to chyba Edward, który przez długi czas nie mógł oderwać wzroku od Sophie, przecierającej troskliwie jego krwawiącą brew. Nie przerwał jej ani nic nie powiedział, ale gdy w końcu zabrała rękę, jego twarz rozjaśnił prawdziwie szczęśliwy uśmiech, który jakimś sposobem uczynił go jeszcze przystojniejszym. Na drugim końcu grupy kotłowała się też Stephanie, która przepchnęła się właśnie na krawędź tłumu, by stanąć obok Alana i Lisy. Jej twarz wykrzywiał dziwny grymas, jakby bardzo bolał ją brzuch, chociaż z naprawionym nosem i startą krwią wyglądała znacznie lepiej niż wcześniej. Tylko włosy wciąż miała rozczochrane i nadzwyczaj ostrożnie stawiała jedną nogę, co sugerowało, że może mieć obitą kostkę. Za sobą przyciągnęła stanowczo Aidana; chłopak miał bardzo niemrawą minę i unikał spoglądania na Lisę i Alana. Uśmiechnął się tylko lekko do Stephanie, gdy ta kiwnęła z zaniepokojeniem głową w stronę jego posiniaczonej szczęki. Żadne z nich nie zdążyło nic powiedzieć, ponieważ względną ciszę holu przerwał surowy głos dziekan Dovey.

- Już raz to ode mnie usłyszeliście, ale pozwólcie, że się powtórzę: okropnie się dziś na was zawiodłam - księżniczki spuściły wzrok, a książęta zmarszczyli ze wstydem brwi. - Po tym, co usłyszałam, nie wątpię w to, że walka została zainicjowana przez nigdziarzy - Lisa zacisnęła mocno zęby - Nie będę wnikać w to, przez którego dokładnie, od tego jest dziekan Crystal, ale jako nauczyciele Akademii Dobra wiemy, że to zło natarło na was pierwsze. Ostatecznie, jak głosi zasada, zło atakuje, a dobro się broni... - przerwała na chwilę i niektórzy unieśli głowy z nadzieją. - Nie zmienia to jednak faktu... - zaczęła znów, tak samo ostrym tonem. - Że to, co zrobiliście wy, nie było prawdziwą obroną. Jesteście tylko dziećmi, które nie powinny nawet myśleć o tym, by wdawać się w wielką bitwę z perspektywą zniszczenia przeciwnika - przerwała, wzdychając głośno - Zamiast szybko opanować sytuację, otoczyć opieką słabszych i dać działać strażnikom, daliście się wciągnąć w awanturę, atakowaliście ich z równą zaciętością i zamiast pomóc, utrudnialiście tylko pracę nimfom i wilkom - spojrzała przelotnie na wysokie, stoickie istoty o długich, kolorowych włosach - Zachowaliście się dokładnie tak, jak chciało zło. Podporządkowaliście się im - podkreśliła nieco głośniejszym tonem; wielu uczniów skuliło się w sobie, wyglądając na przerażonych samą perspektywą poddania nigdziarzom.

 

Dziekan Dovey przerwała i spojrzała w bok na profesora Fence'a, który kiwnął krótko głową i wystąpił krok do przodu.

- Przestrzegamy was, że nie zamierzamy w przyszłości tolerować takiego zachowania - powiedział surowo, krzyżując ramiona na piersi i posyłając uczniom, a szczególnie książętom, karcące spojrzenia - Mam nadzieję, że wszyscy są w stanie pojąć, że Akademia to szkoła. Nie grozi wam tutaj śmierć... jeśli odznaczacie się choćby minimalnym intelektem i nie łamiecie jasno wyznaczonych zasad - dodał z naciskiem. - Jeżeli inny uczeń was zaatakował, waszym obowiązkiem jest wezwać nauczyciela i pozwolić mu go ukarać. Jeżeli żadnego nauczyciela ani strażnika nie ma w pobliżu, co jest wątpliwe, możecie próbować się obronić, ale nie odpowiadać atakiem. Abraxas! - nauczyciel krzyknął nagle i jasnowłosy książę zadrżał - Miałem na nieszczęście okazję zauważyć jak kopiesz nigdziarza, który kulił się już bezbronny na ziemi. To była jedna z najbardziej nierycerskich postaw, jaką widziałem od lat! - chłopak pokrył się ciemnym rumieńcem i schował twarz w dłoniach; Vivienne natychmiast uwiesiła się jego ramienia, szepcząc mu coś do ucha.

Profesor Dovey szybko wtrąciła się, kręcąc nieznacznie głową.

- Już wystarczy, Frederick. Nie przesadzajmy. Nasi uczniowie byli pod wpływem wielkich emocji, chłopcy bronili księżniczek, co jest godne pochwały, jednak... - urwała i uniosła wysoko brodę, przesuwając spojrzeniem po poranionych i przestraszonych uczniach - Dobrze, co mieliśmy powiedzieć, to powiedzieliśmy i mam nadzieję, że tym razem to do was dotrze. Teraz kwestia kary... Niech ci, którzy brali udział w bitwie, wyjdą na przód i staną przed pozostałymi zawszanami - niemal wszyscy książęta i garstka księżniczek wystąpili do przodu z bardzo zawstydzonymi minami. Profesor Dovey zacmokała z niezadowoleniem - Myślałam, że uczniów Akademii Dobra nie trzeba będzie pouczać o wartości prawdy i odpowiedzialności za błędy... - stwierdziła wymownie.

 

Po chwili przeciągającej się ciszy, na przód wystąpiły też szara na twarzy Monica i przerażona Constantine. Ruda dziewczyna stanęła sztywno obok pozostałych i wbiła wzrok w ziemię, natomiast niska księżniczka z Krainy Oz przylgnęła do dumnie wyprostowanej Emeraldy i wybuchnęła strachliwym płaczem. Ambrosius wychylił się do przodu i spojrzał na nią ze zmartwioną miną; zawszanka przycisnęła drobne dłonie do twarzy i za wszelką cenę próbowała powstrzymać szloch, nienaturalnie głośny przy milczeniu pozostałych uczniów. Profesor Dovey przez chwilę kręciła się w miejscu, a potem wystąpiła do przodu i zbliżyła do Constantine, by pogłaskać ją lekko po głowie.

- No już, nie płacz, dziecko. Nie masz powodu, nie zamierzamy was skrzywdzić. Wyrzucić też nie, tylko Dyrektor ma taką moc - choć miała to być pewnie żartobliwa uwaga, słychać w niej było pewną ponurość - Spokojnie, oddychaj... - po kilkunastu sekundach księżniczka uspokoiła się w końcu, przyjmując od nauczycielki jedwabną chusteczkę, którą starła rozmazany tusz na policzkach.

W tyle zostało bardzo niewielu uczniów. Jedynie stojąca samotnie Sophie, do której szybko podeszły Vivienne i Lucinda, Magda z bratem, blady na twarzy Kato, drżący Hector oraz Lisa i Alan, na których profesor Fence skinął krótko głową, gdy próbowali wystąpić do przodu, pokazując tym samym, żeby zostali na miejscu. Po niecałej minucie kara została ustalona i była ona na tyle łagodna, by nie przerazić kolejnych księżniczek oraz na tyle surowa, by naprawdę do nich przemówić. Każdy z nich miał pójść za profesorem Fence'm, którzy przydzieli im grafik tygodniowych obowiązków, którymi mogły być pomoc w kuchni, pralni, zbrojowni lub przy opiece nad zwierzętami. Zaraz po tym ranni mieli udać się do swoich pokoi, gdzie zostaną opatrzeni przez nimfy, pozostali natomiast mogli udać się tam już teraz i przygotować do następnych zajęć.

Po tych ustaleniach wszyscy zaczęli się rozchodzić, tak, że w holu zostali tylko Alan, Lisa i dziekan Dovey.

 

Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie odezwało. Lisa uniosła wysoko głowę, wpatrując się w nauczycielkę z niemal wyzywającą miną, jakby tylko czekała, aż rozpocznie wykład na temat wiedźm i księżniczek, który dla niej byłby jedynie wierutną bzdurą. Klarysa jednak najwyraźniej nie zamierzała poruszać tego tematu. Kilka razy otwierała i zamykała usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie mogła się na to zdobyć, aż w końcu wyrzuciła z siebie krótkie, zabarwione smutkiem słowa.
- Za atak na nauczyciela zostaniecie ukarani szlabanem. Po ostatniej lekcji nie wolno wam opuścić sypialni, nawet by udać się na kolację. Nimfy przyniosą wam jedzenie do pokoi. Zazwyczaj są od tego specjalne sale na wieży Męstwo, ale... - pokręciła głową. - To wasz pierwszy dzień, więc pozwolę wam zostać ze współlokatorami, oczywiście, jeżeli sami nie będą mieli innych planów na popołudnie. Tak będzie to wyglądać przez najbliższe trzy dni. Zakaz opuszczania pokoi w nocy jest chyba jasny, ponieważ to zasada ogólna, dotycząca wszystkich - dodała i Lisa drgnęła nieznacznie, chociaż sądząc po tonie nauczycielki, kobieta niczego się jeszcze nie domyślała - Elisabeth - zaczęła łagodnie i dziewczyna oderwała od niej spojrzenie, spoglądając w bok - Proszę cię, abyś w tym tygodniu, oczywiście po zakończeniu szlabanu, przyszła do mojego gabinetu. Nie podaję konkretnej godziny, ponieważ chcę, żebyś zrobiła to, gdy będziesz gotowa. Zależy mi jednak, by stało się to w tym tygodniu. Jesteście wolni. Wróćcie do pokoi i przygotujcie się do zajęć - dziekan schowała różdżkę do kieszeni i odwróciła, by odejść.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Słysząc jak Elisabeth zasugerowała, że według moich słów wszyscy, którzy chcą tu trafić są młodzi i głupi zmarszczyłem lekko brwi w zastanowieniu. Nie to do końca miałem na myśli, sam nie uważałem się za mądrzejszego czy lepszego niż inni. A może tak właśnie było i sam tego nie dostrzegłem w swoich słowach? Prawdą było, że przydział w akademii był marzeniem właściwie każdego mieszkańca Puszczy. Tylko nieliczni nie byli tym zainteresowani, mimo, że wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z zagrożenia. Czy dlatego, że mi się to nie podobało oznaczało zarówno, że byłem w jakimś stopniu dojrzalszy lub mądrzejszy od nich? A może prawda była taka, że wręcz przeciwnie i po prostu byłem dziwny na tle innych mieszkańców Puszczy. Chciałem nawet wdać się w dyskusje na ten temat z Elisabeth, ale nim otworzyłem usta poczułem jak nauczyciele pchają nas w stronę innych uczniów.

 

(Sophie)

W międzyczasie Sophie pocierała nadal ranę księcia, aż w końcu przestała i spostrzegła jego uśmiech, na którego widok dziewczyna opuściła lekko wzrok, czując, że się rumieni. Nie potrafiła tego zrozumieć, ale widok twarzy księcia na dodatek, gdy się uśmiechał sprawiał, że nie dość, że ten stawał się jeszcze przystojniejszy (o ile to w ogóle było możliwe) to jeszcze sama nie potrafiła myśleć o niczym innym jak tylko o nim, gdy skupiał na niej swoją uwagę. Jego niesamowite oczy, gładka, a jednak męska twarz... miała wrażenie, że się wręcz rozpływa, gdy o tym myśli. Nadal nie potrafiła zrozumieć własnych odczuć względem niego. Tak bardzo się zamyśliła, że nawet, gdy książę odszedł zapomniała o chusteczce splamionej jego krwią, którą nadal trzymała ściśniętą w dłoni

 

(Alan)

Nim nauczyciele zaczęli spostrzegłem Stephanie, która do nas podeszła, a wraz z nią Aidana. Uśmiechnąłem się delikatnie się do nich. Szybko spostrzegłem, że Aidan unikał naszego spojrzenia. Czy mogło chodzić o to co powiedział na Polanie? Nie bardzo mi się to podobało. Polubiłem zarówno jego jak i Elisabeth, tak samo jak i Stephanie. Nie chciałem by dochodziło do jakiś podziałów w naszej grupie. Sama Stephanie, choć nadal marnie wyglądała, to też nie wyglądała na zdenerwowaną w co ciężko było mi uwierzyć, biorąc pod uwagę, to co ją spotkało. Wiedziałem jedno, musiałem porozmawiać później z Aidanem i spróbować z nim wszystko wyjaśnić. Teraz jednak skupiłem się na nauczycielach i tym co mają do powiedzenia. Zmarszczyłem brwi, słysząc, że nierozsądnie się zachowaliśmy. A co mieliśmy zrobić? Wilki zawiodły i pozwoliły nigdziarzom dwukrotnie zaatakować księżniczki, a potem jeszcze przepuściły całą ich grupę, która nas zaatakowała, to naturalne, że wszyscy się bronili, co innego mieli zrobić? Nawet zachowanie Abraxasa mnie nie zdziwiło, bo gdy tamten nigdziarz zaatakował Elisabeth... Całe szczęście, że nie miałem wtedy miecza. Gdybym go miał, to nie zdziwiłbym się gdybym próbował ściąć mu głowę, więc jak mogłem mu się dziwić? Gdy dziekan poprosiła by biorący udział w walce wyszli na środek, chciałem to zrobić z innymi, ale zostałem zatrzymany przez wzrok profesora Fence'a. Wiedziałem już, że to nie znaczy nic dobrego dla mnie i Elisabeth.

 

(Sophie)

Dziewczyna wcale nie miała innego zdania niż jej kuzyn. Dlaczego książęta mieli być karani za swą odwagę w boju? Było to po prostu jej zdaniem niesprawiedliwe. Przecież gdyby nie odwaga Edwarda, Abraxasa i Ambrosiusa, nie wiadomo co tamten nigdziarz wtedy by jej zrobił. A potem przecież walczyli tylko by ich bronić, nie robili tego z przyjemności. Każda ich rana była dowodem ich męstwa. Nie zasłużyli sobie na to. Gdy pani dziekan kazała wyjść na środek zawszanom, którzy brali udział w walce, dziewczyna spoglądała smutno w kierunku Edwarda. Przynajmniej tak było chwilę, bo zaraz skupiła uwagę na Constantine i jej płaczu. Zupełnie przez to wszystko zapomniała co musiała ona przeżywać, gdy odeszła od ich stołu. A teraz wychodzi, że nawet ona nie uniknęła starcia z nigdziarzami. Zaczęła rozglądać się wokół żeby ujrzeć kto poza nią nie walczył. Widok Vivienne, Lucindy, a nawet księżniczki Magdalene i jej brata nie zdziwił jej. Podobnie jak kilku innych książąt, ale nie rozumiała co tu robili Czytelniczka i Alan. Czytelniczka może nie walczyła, sama już nie była pewna, bo nie widziała, ale Alan walczył i nawet raz ją obronił. To nie tak, że nie była mu za to wdzięczna, ale wiedziała, że jej kuzyn jest honorowy i zawsze by się przyznał do winy by odpokutować błędy, więc dlaczego? Mimo wszystko nic nie powiedziała. Odeszła z resztą książąt i księżniczek zaraz po wyznaczeniu kar, nadal nie pamiętając o trzymanej chusteczce. Bardzo chciała pomówić zarówno z Constantine jak i Edwardem nim wszyscy się rozdzielą. Tym razem jednak podbiegła do księżniczki, mając wrażenie, że ta potrzebuje rozmowy, tak bardzo jak gdy ona pomogła jej ostatnio po ataku nigdziarza. Miała nadzieje, że jeszcze chociaż pożegna Edwarda nim ten pójdzie na swoje zajęcia. Powoli podbiegła do dziewczyny i lekko złapała ją za rękę.

 

- Wszystko dobrze? - spytała z prawdziwym współczuciem w głosie. - Nawet sobie nie wyobrażam co musiałaś przeżyć podczas tego wszystkiego. Uważam, że te kary są naprawdę niesłuszne, bo to wszystko była wina tych potworów - Pomyślała o nigdziarzach i o wszystkim co zrobili z niekrytą odrazą. - Już od samego początku posiłku nas atakowali, aż w końcu postawili na swoim - Delikatnie się do niej uśmiechnęła. - Chciałam ci podziękować za twoje wsparcie, jeśli chciałabyś porozmawiać o tym co tam zaszło chętnie cię wysłucham - Znów lekko się uśmiechnęła.

 

(Alan)

Gdy wszyscy już odeszli czekałem tylko na swoją karę. Nie byłem pewny jaka kara może nas czekać. W głowie starałem się sobie przypomnieć wszystko co zaszło. Najpierw ja stanąłem na drodze Dziekan Zła, nie pozwalając jej rozdzielić Elisabeth i Adelii. To było okazanie istnego braku szacunku wobec nauczyciela, nawet jeśli złego, ale jednak nauczyciela. Mimo to bardziej się bałem o to co mogło czekać Elisabeth, w końcu ona w ich oczach zaatakowała nauczycielkę, a nie tylko przeszkodziła. Szybko się okazało, że wymiar naszych win jest sądzony tak samo, na co patrzyłem z ulgą. Mimo wszystko zakaz wychodzenia z komnaty nie należał do przyjemnych. Jeśli zostanę tam sam, to pewnie się zanudzę. A byłem pewny, że Aidan po tym wszystkim będzie teraz chciał spędzić czas ze Stephanie, czemu wcale się nie dziwiłem. Hector zapewne też miał własne plany. Mimo wszystko wiedziałem, że to nie zatrzyma Elisabeth i ta ponownie spróbuje uciec nocą. Musiałem się również wydostać. Nie mogłem jej tak zostawić. Nawet nie obchodziły mnie konsekwencje gdybym został złapany, bo wiedziałem, że muszę jej pomóc. Bardziej bałem się o nią niż efekty własnych działań. Zastanawiające było dlaczego dziekan Dovey chciała tak z nią porozmawiać. Gdy wszystko zostało powiedziane odszedłem wspólnie z Elisabeth.

 

- Zawsze mogło być gorzej - powiedziałem lekko się przy tym uśmiechając w jej stronę, bardziej dla rozładowania napięcia. - Elisabeth ja... - Wbiłem lekko wzrok w podłogę, czując się zakłopotany. - Wiem, że to co mówiłem o twojej urodzie mogło brzmieć dziwnie... - Miałem wrażenie, że lekko się zarumieniłem, gdy to teraz mówiłem. - Jednak ja naprawdę w to wierze... A ty pokaż im kim naprawdę jesteś, a nie to jaką cię widzą - Znów na nią spojrzałem ponownie się uśmiechając.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Gdy na uczniów spadł deszcz skutecznego, acz niezwykle bolesnego lekarstwa, główny hol rozbrzmiał głośnymi okrzykami wściekłości i cierpienia. Uczniowie kulili głowy i osłaniali się równie poranionymi ramionami, choć ewidentnie niczego to nie dawało. Jedynie garstka osób nie zareagowała na to w żaden sposób. Judith z zainteresowaniem odchyliła głowę i pozwoliła, by kilka kropel spłynęło jej na wyciągniętą do góry rękę; przyłożyła ją do twarzy, obejrzała i powąchała, wciąż z zaintrygowaną miną. Raver nie okazał zdziwienia ani rozbawienia, stał tylko z założonymi rękami, czekając, aż pozwolą im się rozejść. Elvira zamknęła oczy i pokręciła głową, zirytowana kretyńską postawą niektórych nigdziarzy, chociaż chwilę później sama syknęła, przyciskając rękę do szyi. Siniaki pozostawione dzień wcześniej przez Christiana zagoiły się boleśnie, pozostawiając ją drżącą i zdenerwowaną, czego w ogólnym hałasie nikt zdawał się nie zauważyć. Wykorzystując ten sprzyjający fakt, bardzo szybko się pozbierała, przyjmując postawą neutralną i skupiając spojrzenie na Kim, która pomimo pieczenia i wyraźnego grymasu bólu, wciąż uśmiechała się ze złowieszczym zadowoleniem.

Po drugiej stronie grupy kwiliła także Adelia, podwijając nogi pod siebie, gdy tylko eliksir zderzył się z jej posiniaczonym policzkiem. Gdyby nie wilki, z pewnością opadłaby na kolana, ostatecznie jednak tylko zaszlochała głośno, pozwalając łzom zabrudzić na nowo gładką i bladą skórę.

 

Po kilku sekundach wszystko minęło; uczniowie stali z przestraszonymi i nieco obrażonymi minami, a chociaż ich ubrania i włosy nadal pozostawały w tragicznym stanie, na ciele nie dało się doszukać siniaków, obić ani krwawiących ran. Nikt nie odezwał się już ani jednym słowem, gdy wilki popchnęły ich bezlitośnie w stronę schodów, karząc siedzieć w pokojach dopóki nie zabije dzwon na następne zajęcia. Wszyscy, którzy dotkliwie odczuli na sobie działanie mikstury, unikali teraz spoglądania w stronę dziekan. Nie krępowała się chyba tylko Elvira, wpatrująca w kobietę z pewnego rodzaju kalkulacją oraz Raver, którzy rzucił jej krótkie, nieokreślone spojrzenie przed dołączeniem do pozostałych. 

Jako pierwsza na wieżę poleciała Adelia, imponująco szybka i zwinna jak na swoją dotychczasową kruchość i żałość. Przyciskając dłoń do ust, biegła co sił w nogach na górę, by jak najbardziej oddalić od narastającego szumu rozmów. Powód był oczywisty; nie chciała, by uczniowie obwiniający ją za to zajście zapragnęli dokonać własnej zemsty. Nie przeżyłaby tego, nie bez Lisy, która mogłaby stanąć w jej obronie. Chociaż obraz wciąż rozmazywały łzy, a nogi trzęsły tak, że parę razy niemal rozbiła sobie kolana na kamiennych stopniach, nie zwolniła, dopóki nie dotarła pod drzwi pokoju numer 62. Wpadła do środka, potykając się na wystającym progu i padając boleśnie na twardy, szorstki materac łóżka. Tam szybko przybrała ochronną pozycję, owijając wokół głowy gryzący koc i podciągając nogi pod brodę.

Obgryzając nerwowo paznokieć kciuka, na co mama z pewnością zareagowałaby karcącym spojrzeniem, Adelia rozmyślała gorączkowo o tym, jak przetrwać kilka najbliższych godzin. 

 

Nadal się trzęsła, gdy drzwi pokoju zostały po raz kolejny otworzone z drażniącym skrzypieniem. Do środka weszła Judith, zadziwiająco spokojna i powolna, bez problemu przechodząc ponad progiem. Adelia wciągnęła głęboko powietrze, wciąż nie unosząc głowy, lecz po samym dźwięku rozpoznając, że współlokatorka podeszła powoli do własnego łóżka, prawdopodobnie na nim siadając. Chciałaby coś z siebie wydusić, choćby i zwykłe "Chyba nie wierzysz, że to naprawdę mogłam być ja?", ale nie potrafiła. Zamiast tego usłyszała słowo, chrobotliwe i tak ciche, że gdyby nie dokładne akcentowanie każdej sylaby, mogłaby uznać, że się przesłyszała.

- Kuglarka.

Przełknęła ślinę i otuliła głowę ramionami.

 

W tym czasie, na korytarzu wieży Szkoda utworzyło się małe zbiorowisko uczniów, dyskutujących o czymś głośnym szeptem. Wystarczyło tylko chwilę posłuchać, żeby zrozumieć, że ich tematem były bardziej zaawansowane rany, które wyraźnie im przeszkadzały.

- Gdzie mam z tym iść, przecież nie mogę pójść na lekcję z wykręconym nadgarstkiem - marudził Navin, ledwie powstrzymując cisnące się do oczu łzy; dopiero co wycierpiał katusze po potraktowaniu miksturą dziekan, a ostatecznie okazało się, że jego najgorsza kontuzja wciąż pozostawała niezaleczona. 

- Czy w tej szkole nie ma żadnego punktu sanitarnego? Mogłabym to opatrzyć sama, ale potrzebuję bandaży - zaburczała zirytowana Scarlett, wyraźnie oszczędzając jedną nogę.

- Chyba powinniśmy iść do jakiegoś nauczyciela - wymruczała Prisma, zaciskając bez entuzjazmu palce na spuchniętym nosie.

- Do Crystal? Nie chcę - wymamrotał cicho Navin, a Scarlett, chociaż przewróciła oczami na jego żałosny ton, najwyraźniej się z nim zgadzała.

Rozmowę tę usłyszał Raver, który również nie udał się od razu do swojego pokoju. Nie włączył się jednak do dyskusji, opierając niedaleko o zimną ścianę i słuchając jak grupa ostatecznie stwierdza, że lepiej spróbować u Lady Lesso, ponieważ ona ewidentnie również znała się na magii. Na jego ustach pojawił się wtedy niewielki uśmieszek pogardliwego rozbawienia. Naprawdę bali się pójść do dziekan i wyegzekwować od niej spełnienie swojego nauczycielskiego obowiązku? Znał zasady Akademii, nie tylko z Ceremonii Powitalnej, ale także z wcześniej studiowanych ksiąg. Crystal mogła być chłodna, ironiczna i okrutna, ale jeśli tylko było się na tyle rozumnym, by potrafić z tym poradzić, wyruszenie do jej gabinetu nie stanowiło najmniejszego problemu.

 

Mimo wszystko, nie mógł zaprzeczyć, że ich żałosna niepewność była mu w tej chwili mocno na rękę. Od samego początku miał ochotę na samotną rozmowę z dziekan; bez żadnego konkretnego powodu, jeśli nie liczyć chęci lepszego wybadania jej osoby, czego można było skutecznie dokonać jedynie w takiej sytuacji. Poza tym, każda okazja do zaimponowania nauczycielowi była dobra, nawet jeżeli pewnego dnia to on będzie imponował im. Po odesłaniu do pokoju czekającego na niego przy schodach Gilberta, udał się więc w stronę gabinetu Crystal, przesuwając przy okazji palcami po żebrach lewego boku. Były lekko pęknięte, bez wątpienia, czuł pod skórą ich wrażliwość i świeży obrzęk. Pomimo wyraźnego bólu i trudności z zaczerpnięciem głębszego wdechu, szedł prosto i bez śladu jakiegokolwiek grymasu na twarzy. Nie zamierzał pozwolić na to, by ktokolwiek ujrzał w nim tak wyraźną słabość...

Zapukał uprzejmie do ciemnych drzwi i wślizgnął się do środka z nieznacznie opuszczoną głową i delikatnym uśmiechem szacunku na ustach. Kontrola nad mimiką i gestami przychodziła mu z łatwością, po tych wszystkich latach samotności, gdy prawdziwego człowieka ujrzeć mógł jedynie w lustrze.

- Witam, pani dziekan - powiedział cicho, nie będąc w stanie powstrzymać wyraźnego chłodu w głosie; wątpił jednak, by w ogóle potrafił odzywać się w jakikolwiek inny sposób - Przepraszam, że wciąż pani przeszkadzam. Przyszedłem, by prosić o pomoc w pewnej niedogodnej sprawie - prośba przeszła przez jego gardło z trudem, choć nie dał tego po sobie w żaden sposób poznać - Chociaż nie brałem udziału w tej... bezsensownej bitwie, mnie również dosięgnęły jej efekty - nie było to do końca szczerze streszczenie sytuacji z dwójką zawszan, ale nie zamierzał się rozwijać, jeżeli nie zostanie to od niego zażądane - Mam pęknięte żebro - stwierdził bez śladu skrępowania - Co stanowi dla mnie poważne zagrożenie i utrudnia uczęszczanie na lekcje - wychylił się lekko do przodu, przesuwając spojrzeniem po terrarium węża oraz wypełniających gabinet przedmiotach - Nie boję się bólu - dodał, by podkreślić swoją obojętność na środek leczniczy, obserwując kobietę z cichym zainteresowaniem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas, Christian i Crystal

W momencie gdy krzyki rozniosły się po korytarzu, dziekan mruknęła coś o tym, że jej uczniowie nie mają serca dla zwierząt. Najwyraźniej miała na myśli kruka, który wcześniej wybuchł nad ich głowami. Mimo wszystko wpatrywała się w ich agonię z nieprzyjemną miną, która nie przywodziła na myśl nic dobrego. Thomas rozglądał się po wszystkich nigdziarzach, którzy w tej chwili wili się w bólu i szybko wszystko zrozumiał. Skierował swoje spojrzenie w kierunku dziekan, ale ta nawet nie drgnęła na widok cierpiących uczniów. Najwyraźniej to co wylała na wszystkich, działało tylko na świeże rany, a ponieważ na jego ciele były tylko stare blizny nic nie poczuł. Z jednej strony nie wiedział czy powinien tym być zachwycony czy raczej nie bardzo, bo tak mógłby się pozbyć tych nieprzyjemnych blizn.

 

Efekt eliksiru nie trwał długo, bo po kilku sekundach wszystko zaczęło wracać do normy, a uczniowie zaczęli się podnosić po bólu jaki zadała im dziekan swoim leczeniem. Christian również powoli zaczął wstawać, nadal czując jak jego ciało cierpi z bólu, mimo, że eliksir zakończył działanie. Musiał zapamiętać sobie, że tej kobiety lepiej nie denerwować, zwłaszcza, że już dwa razy poczuł, co się dzieje gdy się ją zirytuje, a trzeciego razu nie chciał. Nie miał dużo czasu na to aby się pozbierać, bo zaraz zaczął być popychany przez wilki, podobnie zresztą jak Thomas, który czuł się coraz słabszy z powodu głodu. Wiedział, że musiał po lekcjach jak najszybciej załatwić sobie coś do jedzenia, zanim skończy jak Czytelniczka w czasie szkolenia sługusów.

 

Crystal spoglądała jak jej uczniowie powoli znikają przepychani przez wilki w stronę swoich komnat. Spostrzegła jeszcze na sobie spojrzenia zarówno Ravera jak i Eviry, mimo to nie zwróciła na nich większej uwagi. Niewiele ją interesowało co myślą o niej uczniowie, ale obelg takich ja te na korytarzu nie miała ochoty znosić. Powoli ruszyła w stronę swojej klasy i weszła do środka. Annabelle nawet nie ruszyła się z miejsca na jej widok, a tylko pokazała na chwilę cienki język, na co kobieta lekko się uśmiechnęła. Powoli podeszła do klatki gdzie było kilka piszczących szczurów, które próbowały uciekać jak najdalej od węża. Crystal włożyła dłoń do klatki i chwyciła jednego z nich za kark, a następnie zbliżyła się do terrarium gdzie wylegiwała się jej pupilka. Na widok posiłku wąż natychmiast ożył, podnosząc łeb.

 

- Spójrz skarbie, co mamusia dla ciebie ma - powiedziała czule, powoli podchodząc do gada, który otworzył właśnie pysk i w jednej chwili połknął szczura niemal z dłonią dziekan. Po konsumpcji, pupilka dziekan znów położyła się delikatnie w terrarium, a kobieta zaczęła drapać paznokciami, gada po głowie, który nawet nie reagował na jej dotyk, ale mimo to wyglądał jakby było mu przyjemnie, gdy to robiła. - Gdyby nie ty całkiem bym tu chyba oszalała - mruknęła pod nosem, aż nagle zmarszczyła brwi, gdy do jej uszu dotarło pukanie w drzwi. Szybko zabrała dłoń od węża by spojrzeć kogo niesie. Gdy tylko do komnaty wszedł Raver, Annabelle lekko syknęła, ale się nie ruszyła, mając nadal nienaturalny wypukły kształt na ciele przez szczura w brzuchu, którego trawiła. Crystal nic nie mówiła, a tylko słuchała wyjaśnień chłopaka dla swojego przyjścia. Po jej twarzy nie dało się ocenić co myśli na temat jego historyjki. Powoli do niego podeszła i podwinęła mundurek by się przyjrzeć jego żebru. Przejechała dość boleśnie długim paznokciem po jego uszkodzonym żebrze, a następnie odeszła.

 

- Spodziewałam się, Raverze, że chociaż ty mnie nie masz za idiotkę, ale najwyraźniej się myliłam - Spokojnie podeszła do szafek i zaczęła z nich wyciągać jakieś fiolki oraz opatrunek, który zaczęła go nimi nasączać. - Jak niby złamałeś to żebro? Może upadłeś? Widać dokładny ślad po uderzeniu, więc nie zgrywaj niewiniątka, bo znam się na tym - warknęła nie ukrywając przy tym złości. - Zachowujecie się jak zgraja bachorów. U jednego muszę oglądać tyłek, druga jest niedożywiona, a teraz ty. Kto będzie następny? Uczeń z głową pod pachą, proszący o zwolnienie z lekcji? - powiedziała niemal sycząc ze złości, a przy tym nie odrywając wzroku od nigdziarza. - Najchętniej bym cię tu i teraz zoperowała bez znieczulenia, ale ostatni obiekt źle na tym skończył, a ja nie mam ochoty na takie problemy. Weź więc ten opatrunek - Dała mu do ręki świeżo nasączony materiał. - Przykładaj go do żebra cały dzień, a jutro powinno być lepiej. Teraz wyjdź, bo mam własne sprawy - powiedziała twardym tonem, świadczącym o końcu tej rozmowy.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Akademia Dobra

Constantine szła samotnie na krańcu dużej grupy; nie dlatego, że nikt nie chciał z nią rozmawiać, ale z własnej, nieprzymuszonej woli. Emeralda wyprzedziła ją kilka chwil wcześniej, najwyraźniej niezrażona perspektywą kary, natomiast Vivienne i Lucinda po cichu przemknęły się na wieżę Dobroć. Młoda księżniczka z Krainy Oz zrobiłaby w tej chwili wszystko, żeby być tam razem z nimi. Nie chciała brać udziału w tej walce, po prostu nie zdążyła uciec, bo sparaliżował ją strach! Bała się nawet pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby nie szybka pomoc Emeraldy. W tej chwili dreptała cicho w stronę gabinetu, mając na horyzoncie pozostałych uczniów, prowadzonych przez profesora Fence'a. Jej włosy, wspaniałe, wiśniowe loki, były teraz jednym wielkim bałaganem. Z wysiłkiem starała się zetrzeć z policzków czarne smugi rozmazanego tuszu do rzęs. To też mogła nazwać powodem do niepokazywania się; w końcu co pomyśleliby sobie książęta? Bez makijażu, loków i ciasnych ubrań zdecydowanie nie dało się jej nazwać pięknością.

 

Drgnęła, gdy usłyszała za plecami miły głos Sophie. W pierwszej chwili zechciała się odwrócić, schować, by dziewczyna nie musiała oglądać jej w takim stanie, ale po kilku sekundach skończyła owijając jej ramiona wokół szyi i pochlipując cicho, z wyraźnym żalem.

- Wiem, to było straszne... tak okropnie się bałam... - szeptała w ten sposób jeszcze przez chwilę, aż w końcu uścisk ciemnych dłoni zelżał, a dziewczyna odsunęła się z zażenowaniem, poprawiając rozwichrzone włosy; wciąż wyglądała źle, ale włożyła wszystkie siły w to, by wrócić przynajmniej do zwykłej, obojętnej powagi. Ciemnofioletowe oczy zatrzymały się przez sekundę na czarnych tęczówkach Sophie, a potem powędrowały za oddalającymi się uczniami - Nie ma za co, Sophie, księżniczki powinny sobie pomagać. Niestety, nie mamy teraz czasu. Muszę iść odebrać karę - przełknęła ślinę i pokręciła nieznacznie głową - Wróć do pokoju, odpocznij, przygotuj się do zajęć. Porozmawiamy później - z twarzy Constantine można było wyczytać ponure zrezygnowanie. Myślami musiała być już daleko, gdy dygnęła pospiesznie, podwijając materiał sukienki i mknąc eleganckim truchtem za pozostałymi zawszanami.

 

W tym czasie, w opustoszałym Głównym Holu, Lisa stała z zaciśniętymi pięściami i obserwowała przejście, za którym chwilę temu zniknęła profesor Dovey. Od dobrych kilkunastu minut pragnęła tylko tego, by nauczyciele w końcu ich zostawili i dali chwilę na odetchnięcie, na zaplanowanie defensywy, na rozładowanie emocji. Teraz, kiedy w końcu zostali sami, Lisa zdała sobie sprawę, że głośne towarzystwo było znacznie lepsze niż długie milczenie. Gdy w uszach dzwoniła jej jedynie cisza, pytania zwaliły się niczym stos ciężkich kamieni. Co tak właściwie się wydarzyło? Dlaczego oskarżono Adelię? Jak Adelia się czuje? Czy coś jej zrobią? Czy zdołają uciec tej nocy? Co myśli sobie teraz Stephanie? Jak bardzo zraniła ją Margo? Co teraz? Co dalej?

 

Na przynajmniej połowę z nich nie była w stanie znaleźć w tej chwili żadnej odpowiedzi, więc zamiast tego obserwowała kolorowe plamy na nieskazitelnej podłodze, trzęsąc się wyraźnie od tłumionych emocji. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero Alan; uśmiechnęła się lekko na jego słowa i wzruszyła bez entuzjazmu ramionami.

- No, mogło być - zielone oczy dziewczyny skierowały się na przeszklone, spiralne schody - O lekcję też się nie martw. Nie będzie źle, na pewno... - nie skomentowała jego słów na temat jej rzekomej urody; być może nawet nie zwróciła na nie uwagi - S-Stephanie nawet mówiła, że jakby co, to mi pomoże - imię współlokatorki wydało się Lisie obce i zdecydowanie zbyt znaczące. Musiała z nią porozmawiać, teraz - Ja już idę, ale pewnie spotkamy się na tej ostatniej lekcji o baśniach - rzuciła, nie do końca pamiętając pełną, zapisaną w planie nazwę. Chwilę później już jej nie było; wspinała się po stopniach szybko i zwinne, choć zdecydowanie bez typowej dla księżniczek gracji. Z tyłu głowy brzęczała dziewczynie myśl, że być może powinna zostać i bardziej podziękować Alanowi, ale rozkojarzenie i nerwy wciąż targały nią zbyt mocno; omówią to potem, gdy załatwi już wszystko to, czego nie mogła odłożyć.

 

Wpadając do przydzielonego im pokoju na wieży Czystość nie zastanawiała się szczególnie nad tym, czy powinna zapukać lub przyczaić się na progu (na wypadek, gdyby w środku siedziała już Sophie). Otworzyła drzwi i wbiegła do środka, lekko spocona i z miną wyrażającą coś pośredniego między zmęczeniem, rozpaczą, a wstydem.

- Stephanie, ja... - urwała i zatrzymała się w pół kroku, niemal przewracając o puchaty dywan.

W pokoju nie było jak na razie ani Stephanie ani Sophie i Lisa nie mogła zaprzeczyć, że przez kilka sekund czuła się jak totalny głupek. No oczywiście, jak współlokatorka mogła tutaj być, skoro chwilę wcześniej widziała, jak razem z innymi uczniami odchodzi za profesorem Fence'em do jego gabinetu. Zażenowanie było o tyle silne, że z jakiegoś powodu sypialnia nie była całkowicie pusta. Na łóżku Stephanie siedziała spokojnie wysoka, ciemnowłosa zawszanka, elegancko opierając dłonie na kolanach.

- Witaj... księżniczko Magdalene - przywitała się ostrożnie, nie zapominając o tytule grzecznościowym; Magda miała wokół siebie aurę takiej szlachetności i powagi, jakiej nie potrafiła wytworzyć żadna inna zawszanka.

- Witaj, Liso - odpowiedziała dziewczyna neutralnym tonem, w ogóle niepodobnym do wrogich okrzyków, jakimi na Polanie obrzucali Lisę pozostali uczniowie - Usiądź, proszę. Nie mamy wiele czasu - dodała uprzejmie.

Lisa przechyliła lekko głowę, po chwili ostrożnie opadając na miękki materac. Z jakiegoś powodu z marszu zaufała Magdzie, chociaż nie miała pojęcia, skąd tak właściwie wzięło się to poczucie życzliwości, przekonanie o czystych intencjach księżniczki, wypełniające ją już od momentu wejścia do pokoju.

 

Znacznie mniej przyjazna atmosfera czekała Alana w pokoju na wieży Honor. Aidan nadal nie wracał, prawdopodobnie wciąż omawiając z nauczycielem plan swoich prac na najbliższy tydzień. Na jednym z ciemnych łóżek leżał tylko Hector, opierając się na kilku, ułożonych w stos poduszkach i ściskając w dłoniach jakiś ciemnogranatowy notes, który po wejściu współlokatora prędko schował z powrotem do kufra.

- Cześć, Alan - wymamrotał z lekkim rumieńcem, poprawiając okrągłe okulary, znów zsuwające mu się na czubek nosa - Wszystko o-okej? W sensie z tobą i z nią... Dostaliście ciężką karę? - wydukał z niepewnością, jakby nieszczególnie miał ochotę na prowadzenie tej rozmowy. Wyglądał na zmartwionego i rozkojarzonego; międzyszkolna bitwa ewidentnie wstrząsnęła także i nim, chłopcem, który jak do tej pory widział jedynie spokojną, przyjacielską Nibylandię. Pierwszy dzień Akademii nie przebiegał tak, jak go sobie wyobrażał i to najpewniej nerwy sprawiły, że wyrzucił z siebie to krótkie, niefortunne pytanie, które jednak nie dawało mu spokoju od wydarzeń na Polanie - Emm... Lisa to naprawdę wiedźma? Ale pytam szczerze... - zacisnął dłonie na śliskim materiale pościeli - Wiem, że ją lubisz, po prostu... - przełknął ślinę i spojrzał z niechęcią w bok. - To było straszne, okej? Widziałem jak zaatakowała Dziekan Zła. Tata opowiadał mi bardzo d-dużo o Akademii i takie coś jeszcze chyba n-nigdy się nie zdarzyło - zająknął się kilka razy, ale ciągnął dalej, nie mając zamiaru ukrywać przed Alanem własnej niepewności.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

Elisabeth wyglądała na zamyśloną, ale czy mogłem się jej dziwić? Po wszystkim co dziś przeszła oraz po tym jak nazwali ją wiedźmą, a teraz jeszcze ta kara... To po prostu było niesprawiedliwe. Chciałem móc ją jakoś pocieszyć, sprawić by poczuła się lepiej, ale nie byłem pewny czy jestem w stanie coś zrobić. Domyślałem się, że zapewne większość jej myśli wędrują wokół przyjaciółki, która teraz była w Akademii Zła. Nie mówiąc też o wszystkim co dopiero zaszło. Część jednak moich rozmyślań przywracała mi obraz, który niedawno wydarzył się na polanie. A była to scena, gdy moje usta spotkały się z policzkiem Elisabeth. Wiem, że nie było to właściwe i nie na miejscu, ale nie mogłem zapomnieć o tym jak wspólnie siedzieliśmy w samotności i rozmawialiśmy jak nigdy nic. Nigdy jeszcze nie przeżyłem czegoś takiego jak wtedy. Wyrwałem się z tej gonitwy myśli dopiero w chwili, gdy spostrzegłem jej uśmiech, na co sam również się uśmiechnąłem.

 

Słysząc o tym, że Stephanie jej pomoże, poczułem ulgę, ale jednocześnie obawiałem się o to jak ta pomoc może wyglądać. Nie uważałem Stephanie za brzydką, a tym bardziej gorszą od innych księżniczek. Wręcz przeciwnie, uważałem, że niczym im nie ustępowała. Mimo to, ona na pewno nie pomoże się przygotować na tę lekcje Elisabeth, a jeśli już to się podłoży by samej zająć ostatnie miejsce. To było naprawdę szlachetne, ale nie powinna sama się narażać. Nie sądziłem by również Elisabeth była zachwycona takim rozwiązaniem. Niedługo potem dotarło do mnie pożegnanie ze strony dziewczyny. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć ta zniknęła. Czy zachowałem się nieodpowiednio, że tak nagle odeszła? Czy zrobiłem coś nie tak? Spoglądałem w milczeniu jak ta powoli znika na schodach, aż całkiem stała się niewidoczna.

- Do zobaczenia, Elisabeth - mruknąłem lekko pod nosem i powoli ruszyłem we własną stronę.

 

Sophie

Z chwilą, gdy księżniczka Constantine rzuciła się na szyje Sophie, ta otworzyła szeroko oczy, w pierwszej chwili nie wiedząc jak powinna zareagować. To nie tak, że miała coś przeciw lub, że nie lubiła księżniczki. Nic z tych rzeczy. Naprawdę polubiła już tę dziewczynę, tylko to co zrobiła było tak nagłe i niespodziewane, że nie do końca wiedziała jak zareagować. Ludzie raczej nie szukali u niej pocieszenia, więc to było dla niej zupełnie nowe doświadczenie. W chwili gdy usłyszała jej głos, pełen żalu oraz smutku jak i chlipanie, Sophie uśmiechnęła się i choć na początku niepewnie, w końcu odwzajemniła uścisk.

 

- Nie martw się, już naprawdę po wszystkim - powiedziała spokojnie słysząc o jej strachu. Choć sama wiedziała dobrze co czuje, bo w końcu ona też została na początku obiadu napadnięta, przez obrzydliwego, nigdziarza. Zaraz wyczuła, że uścisk dziewczyny słabnie, więc sama również rozluźniła swój. Zobaczyła jak ich spojrzenia się teraz ze sobą spotkały. - Dobrze, Constantine do zobaczenia później - dodała z uśmiechem, na pożegnanie księżniczki.

 

Spojrzała ostatni raz na grupę oddalających się zawszan, zastanawiając się czy powinna teraz jeszcze porozmawiać z Edwardem. Ten jednak był już w towarzystwie Abraxasa i innych książąt, a sama nie chciała go kłopotać swoją obecnością. Może uda im się potem porozmawiać na osobności, pomyślała, czując, że się lekko rumieni. Oczywiście chciała pomówić także z Constantine, gdy będzie okazja, ale teraz powinna przygotować się przed lekcją, jak zresztą radziła jej księżniczka. Powoli zaczęła iść w kierunku swojej komnaty.

 

(Alan)

Jakiś czas po moim rozstaniu z Elisabeth na korytarzu, dotarłem do swojej komnaty, będąc wciąż zamyślonym tym jak księżniczka nagle odeszła i czy nie zrobiłem czegoś nie tak. Gdy tylko przekroczyłem jej próg, zauważyłem, że Aidana jeszcze nie było. W sumie to powinno być oczywiste, w końcu musiał odebrać swoją karę. Nie bardzo byłem tym faktem zadowolony, bo miałem nadzieje z nim porozmawiać i poznać jego wersje, na temat całego zajścia. Był jednak Hector, który leżał teraz na łóżku. Zmrużyłem lekko oczy, zastanawiając się co to za notes, który tak szybko schował. Zdecydowałem jednak nie wypytywać go, uznając, że każdy ma prawo do tajemnic, a jak będzie chciał to sam nam powie.

 

- Cześć Hectorze - odparłem spokojnie, powoli wchodząc w głąb komnaty.

 

Nim jednak zdołałem cokolwiek zrobić, ze strony Hectora zaczęły padać liczne pytania. Miał niezwykle ciekawską naturę. Mimo to widziałem po jego tonie, że i on odczuł skutki bitwy, mimo, że starał się tego nie okazywać ani nie brał w niej czynnego udziału.  Z chwilą gdy zadał pytanie o Elisabeth, poczułem jakby coś ukuło mnie w serce. W rezultacie usiadłem na łóżku w milczeniu i nie ruszałem się dobrą chwilę. Nawet Hector myślał, że Elisabeth jest wiedźmą, dodałem sobie w głowie. W końcu uniosłem głowę. Czy miałem prawo być na niego zły? Nie znał tak dobrze Elisabeth jak ja. Jednak nawet ja znałem ją zaledwie dzień, a czułem się jakbym znał ją całe życie. Poza tym wychował się w spokojnej pięknej krainie gdzie takie rzeczy jak ta teraz nie miały miejsca.

 

- Hectorze, ufasz mi? - spytałem patrząc teraz na niego. Nim odpowiedział pociągnąłem to dalej - Jeśli nadal uważasz mnie za przyjaciela, to proszę nie wątp we mnie, bo gdy wątpisz w Elisabeth, to tak jakbyś miał wątpliwości co do mnie - ciężko westchnąłem. - Wiem, że Elisabeth wydaje się inna - Splotłem dłonie znów chwilę rozmyślając nim pociągnąłem temat. - Mimo to, nie ma w niej nic złego i jestem gotów poręczyć za to wszystkim co posiadam - Znów na niewielką chwilę zamilkłem. - Wyobraź sobie, że trafiasz do miejsca gdzie wszyscy wmawiają ci, że jesteś zły oddzielony od rodziny, a jedyna bliska ci tu osoba trafia do miejsca, które sprawi, że stanie się twoim największym wrogiem. Wyobraź to sobie, a zrozumiesz dopiero wtedy ból jaki czuje Elisabeth

 

(Sophie)

Dziewczyna zanim weszła do komnaty, na chwilę przystanęła. Przypomniała sobie nagle o wszystkim co działo się na obiedzie. Jej współlokatorki najpewniej jeszcze były na dole i dostawały karę, ale co jeśli zdążyły już wrócić? Czy ruda Czytelniczka mogła być wiedźmą? Była na pewno niezwykle irytująca, ale przecież sama dziekan Dovey za nią ręczyła. Ponadto ta Stephanie i samo wspomnienie jej starcia z tą wiedźmą, sprawiało, że czuła dreszcze na skórze. W końcu mimo niepewności zdecydowała się wejść do środka. W jednej chwili na jej twarzy pojawił się szok. Czytelniczka już była w komnacie, ale nie sama i nie była to Stephanie. Zobaczyła księżniczkę Magdalene czego się zupełnie nie spodziewała. Mimo wszystko postarała się przybrać swoją naturalną pozę i starać się nie interesować tym niecodziennym widokiem.

 

- Witaj księżniczko, Magdalene - powiedziała elegancko jak należało się zwracać do innej rodowitej księżniczki . - Nie spodziewałam się tu nikogo po tym wszystkim co zaszło - potem spojrzała na Czytelniczkę. - Ciebie również miło widzieć Elisabeth - Ton Sophie w stosunku do współlokatorki nie był już tak miły jak ten, którego użyła przy witaniu księżniczki. Był jakby zimny i pozbawiony emocji. Najwyraźniej nadal czuła się urażona za to jak została przez nią potraktowana w galerii. Jednak teraz zamiast dogryzać współlokatorce stała się wobec niej obojętna, zupełnie jakby musiała z nią nawiązywać kontakt, bo to zasady dobrego wychowania nic ponadto.

 

Nic już nie mówiła, gdy weszła głębiej komnaty i podeszła swoich kufrów. Otworzyła jeden z nich, w którym okazały się być liczne obrazy, jak i jej parasolka. Wyciągnęła parasolkę i położyła obok siebie, ale poza nią wyjęła jeszcze jeden z obrazów. Była na nim kobieta, trochę podobna do niej, ale starsza i o nieco mniej delikatnej urodzie, ubrana była w piękną błękitną suknię, a obok niej był jakiś mężczyzna ubrany w galowy strój. Wiedząc, że i tak nie może się przenieść, postanowiła powiesić obraz nad łóżkiem. Ponadto z innego kufra wyjęła jakąś maść, a następnie u siadła na łóżku i zaczęła smarować posiniaczony nadgarstek.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Choć Raver milczał z szacunkiem, gdy Crystal go karciła, na jego twarzy dostrzec można było cień zniechęcenia i irytacji. Był... rozczarowany. Nie na taką odpowiedź liczył, nawet, jeżeli wiedział, że dziekan jest aktualnie zirytowana. Spodziewał się, że kobieta będzie w stanie powściągnąć własne emocje i przeprowadzić tę rozmowę spokojnie i logicznie. Być może ją przecenił. A być może po prostu go zbywała. Zacisnął zęby, lecz jego ciemne oczy wciąż pozostawały niewinnie rozszerzone. Przyjął ciężki, wilgotny bandaż i posłał swojej nauczycielce niewielki, ostry uśmieszek, który przyjemnie skontrastował z jej zdenerwowaniem. Bycie spokojnym wtedy, gdy inni byli wściekli lub roztrzęsieni, zawsze dawało mu poczucie wyższości. Przyjrzał się jeszcze z zadowoleniem spoczywającemu w terrarium wężowi, a potem skinął krótko głową i z cichym "oczywiście" odwrócił, by wyjść.

Nie byłby jednak sobą, gdyby nie wykorzystał tej sytuacji do wytknięcia Crystal jej potknięć. Jego blada, pająkowata dłoń spoczywała już na klamce, gdy w gabinecie raz jeszcze rozległ się cichy, choć wyrazisty głos.

- Powiedziałem, że nie brałem udziału w bitwie, a nie, że nie zostałem uderzony. Proszę nie przekręcać moich słów. I niech się tak pani nie denerwuje, to może źle wpłynąć na urodę - jego białe zęby błysnęły złośliwie na tle ciemnej ściany.

Wyszedł, zanim nauczycielka zdążyłaby odpowiedzieć.

 

Gdy Christian i Thomas dotarli do pokoju, nie zastali w nim nikogo, tylko śmierdzące dymem ściany, skrzypiącą podłogę i chropowate prześcieradła. Chociaż jednak mieli czas na wymienienie paru, z pewnością niezbyt przyjaznych słów, wkrótce drzwi pokoju otworzyły się nieśmiało i do środka wślizgnął się chudy, niski Navin, ściskający w dłoniach niewielkie zawiniątko. Jedną rękę trzymał nienaturalnie, choć najwyraźniej nie sprawiała mu ona już większego bólu, gdyż miał na niej niewielki opatrunek, a na twarzy nieco złośliwy uśmieszek. To zadziwiające, jak bardzo chytrze i groźnie mógł wyglądać chłopiec, którego oczy wciąż były zaczerwienione od niedawno wylewanych łez. Chłopiec totalnie zignorował poranionego Christiana i zbliżył się do Thomasa, zachowując jednak w miarę bezpieczną odległość.

- Byłem u Lady Lesso, żeby uleczyła mi zwichnięty nadgarstek - powiedział głośno i z pewnością siebie, eksponując wspomnianą rękę - Dała mi też bandaż, żebym go sobie usztywnił. Nie dałem rady sam tego zrobić, ale Elvira mi pomogła - uśmiechnął się w dziwny sposób - W zamian za to miałem ci to przynieść - wepchnął mu w ręce zawiniątko, a potem odwrócił i usiadł na łóżku, obserwując współlokatora z oczekiwaniem.

W paczce było pół bochenka chleba, niewielka kostka sera i kolejne jabłko, a wśród nich złożona starannie karteczka z napisem "Uznaj to za spłatę długu - E."

Przysługa Elviry nabrała nagle większego sensu; szansa na to, że Navin w ogóle dostarczy te paczkę byłaby w innym przypadku nikła. Sądząc po jego uśmiechu, coś z niej i tak zdołał już skubnąć.

 

Od momentu krótkiej uwagi, którą rzuciła Judith po wejściu do ich wspólnego pokoju na wieży Występek, żadna z nich nie odezwała się już więcej ani słowem. Adelia kuliła się pod ciężkim, postrzępionym kocem, wyobrażając w kółko wrogie miny nigdziarzy i koszmar nadchodzących dwóch lekcji, a Judith w ciszy schowała za jednym z podręczników, na rozdziale dotyczącym eliksirotwórstwa. Adelia starała się ignorować jej obecność najmocniej jak mogła, chociaż czuła, że wiedźma co jakiś czas posyła jej ostrożne spojrzenia. 

Kilka chwil później drzwi pokoju otworzyły się z taką siłą, że aż trzasnęły głośno o kamienną ścianę. Adelia poderwała się i mocniej owinęła kocem, a Judith zmarszczyła brwi i spojrzała w górę, ponad swoją książkę. 

Margo po wyjściu z Sali Udręki wyglądała naprawdę okropnie. Jej zaciśnięte w pięści dłonie drżały, choć ciężko było stwierdzić, czy z wściekłości, czy z zimna. Była cała mokra, a jej zazwyczaj bujne i poplątane włosy spłaszczyły się, zupełnie jakby ktoś wrzucił ją niedawno do lodowatej wody. Wiele z nich zasłaniało twarz nigdziarki, więc nie były w stanie od razu stwierdzić, co wyraża jej mina. Adelia mimowolnie przycisnęła plecy do ściany, jednak Margo nie ruszyła w jej stronę, tylko z równie wielką siłą trzasnęła drzwiami i podeszła do własnego łóżka.

Gdy obydwie już myślały, że ruda wiedźma nie zamierza się odezwać, z jej ust wyrwał się ochrypły i nieznacznie rozdygotany okrzyk:

Nic z tego co zrobiłam, nie było wywołane przez ciebie! Rozumiesz?! Nie masz nade mną żadnej władzy!

Adelia skuliła się z zaciśniętym gardłem i pokiwała szybko głową, zasłaniając twarz cieniutkimi palcami. Cichy szloch, który nią potem wstrząsnął był tak dławiący, że przez chwilę nie mogła złapać powietrza.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas, Christian i Crystal

Kobieta powoli obróciła się by posprzątać bałagan, który musiała wywołać przez przyjście nigdziarza. Naprawdę czasem miała dosyć tego, że każdy przychodził do niej ze zwykłym katarem. Może teraz tak nie było, ale to nie zmieniało tego jak była zirytowana marnowaniem własnego cennego czasu. Nawet teraz była niemal pewna, że Raver przyszedł tu tylko dlatego by zawracać jej głowę. Mimo, że wyczuła uszkodzenie żebra miała wrażenie, że była to tylko wymówka, by tracić jej czas. W momencie, gdy nachylała się po kolejne naczynia dotarł do niej głos nigdziarza. Szybko obróciła ku niemu wzrok, ale ten już zniknął. Zacisnęła wściekle zęby na ten widok, ale nie miała zamiaru go teraz ganiać po korytarzach. Uczniowie zawsze się wyróżniali, a jeśli chodzi o tych, którzy ją irytowali były dwie kategorie. Kompletni kretyni, z którymi łatwo można było sobie poradzić jak i cwaniaki, którzy niezwykle ją irytowali. W tej chwili miała chyba do czynienia z tą drugą kategorią. Najwyraźniej po ostatniej lekcji poczuł się zbyt pewny siebie. No cóż... na następnej łatwo utrze mu nosa i wtedy się nauczy. Uśmiechnęła się pod nosem, zbierając kolejne naczynia.

 

W tym czasie Thomas i Christian doszli w tym samym czasie do swojej komnaty. Mimo to, obaj nie zwracali na siebie większej uwagi, a przynajmniej na początku. Christian najpewniej dalej był wściekły na to co przeżywał przez współlokatora w Akademii Zła. Powoli usiadł na łóżku i zdjął mundurek, odsłaniając blade ciało. W niektórych miejscach miał nawet rzepy wskazujące na to, że ten raczej nie korzystał za często z kąpieli. Mimo to nie dostrzegł na ciele żadnych ran po karze bestii. A nawet jego twarz wróciła do normy i nie było śladu po tym co zostało mu zafundowane zeszłego wieczora. Musiał przyznać, że ten lek był całkiem skuteczny, choć nadal był wściekły z powodu bólu jaki poczuł. Powoli obrócił wzrok na Thomasa, który nachylał się nad doniczką.

 

- Gdzie byłeś w czasie obiadu? - W końcu spytał, wyraźnie zainteresowany. Thomas w odpowiedzi, skierował na niego wzrok.

- Nie przypominam sobie bym musiał ci się z czegokolwiek tłumaczyć - powiedział bez emocji

- Dziwna sprawa, nie było zarówno ciebie i tej zawszańskiej wiedźmy. Zbieg okoliczności? - Thomas nic nie odpowiedział. - Już jesteś jej sługą? Przyjąłeś pokornie tę rolę? - Na twarzy chłopaka pojawiła się satysfakcja. - Pozujesz na twardego, ale jej się z jakiegoś powodu nie stawiasz

- Christianie mogę zadać ci pytanie? - Chłopak zmarszczył brwi patrząc zaintrygowany i wyraźnie czekając na pytanie. - Czy twoje usta zawsze pracują, gdy mózg tego nie robi?

 

Christian cały poczerwieniał wściekły na twarzy, ale, gdy chciał już coś powiedzieć nagle pojawił się Navin. Thomas również podniósł wzrok na współlokatora, zwłaszcza, gdy zaczął iść w jego kierunku. Gdy zaczął mówić niewiele rozumiał z tego co chce mu przekazać, a przynajmniej do czasu, aż nie wspomniał o Elvirze. Powoli chwycił wspomniane zawiniątko nic z tego nie rozumiejąc. Chwilę się na nie wpatrywał, aż w końcu go nie otworzył. Widząc chleb i kawałek sera szeroko otworzył oczy. Ser tak rzadko miał okazje go jeść, nawet poza akademią tylko czasem, gdy miał okazje go zwędzić ze straganu. Poczuł się dziwnie, widząc obok jabłka kartkę napisaną przez Elvire. Nikt mu się nigdy nie odwdzięczał ani nic mu nie dawał. Nawet nie był już pewny kiedy ma urodziny, bo po co pamiętać skoro i tak nikogo to nie obchodzi? Elvira już drugi raz mu coś podarowała przez co czuł się trochę nieswojo. W końcu usiadł na łóżku i już chciał zacząć konsumpcje, aż nie spojrzał na Navina.

 

- Dziękuje - odparł krótko, chociaż wiedział, że przyniósł to tylko dlatego, bo Elvira mu kazała. Navin mógł jednak równie dobrze sam to zjeść lub wyrzucić, więc mógł chociaż podziękować.

- Teraz jesteś kurierem? - spytał Christian, doglądając swoje ciało i kątem oka patrząc na posilającego się Thomasa. Wiedział dobrze od kogo to było. Nikt inny by tego mu nie dał. Czuł się wściekły, bo zmarnował okazje. Cokolwiek stało się, gdy go nie było mogło być, a wręcz musiało być ważne. Następnym razem będzie inaczej, a on sam będzie niczym cień i teraz zobaczy to wszystko.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Nagłe nadejście Sophie złamało przedłużają się ciszę, która zapadła między dwiema księżniczkami. Lisa była dziewczynie wdzięczna, prawdopodobnie po raz pierwszy od trafienia do Akademii Dobra, bo znoszenie bezustannego, świdrującego spojrzenia Magdy to jedno z najbardziej niezręcznych przeżyć, jakie można sobie wyobrazić. Nie była pewna, dlaczego zawszanka uparcie milczy, chociaż ewidentnie przyszła tu w jakiejś sprawie. Na końcu języka miała już pytania; przyszłaś do Sophie, prawda? Albo do Stephanie? i w sumie to cieszyła się, że nie musi ich zadawać, bo po niedawnych wydarzeniach na obiedzie nie miała ochoty na usłyszenie, że tak, Magdalene przyszła tutaj tylko po to, by przedyskutować coś z jej współlokatorkami. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, co to mogłoby być. Jedynymi rzeczami, o jakich marzyła w najbliższej przyszłości, było przeproszenie Stephanie i odwrócenie się tyłkiem do świata z zatyczkami w uszach, najlepiej aż do wieczora, gdy znów będzie miała okazję uciec.

Skoro jednak pojawienie się Sophie wyrwało ją z tej niezręcznej sytuacji, wstała szybko, rzuciła współlokatorce machinalne "cześć", nie zważając, nie przejmując się jej nieprzyjaznym tonem i odwróciła z zamiarem wskoczenia na własne łóżko.

To, że w ułamku sekundy Magda złapała ją chłodną dłonią za nadgarstek było wystarczająco dziwne, ale zadowolona mina księżniczki i jej wielkie, błyszczące oczy, niemal Lisę zaniepokoiły.

 

Prawdopodobnie dlatego, że nagle, ni stąd ni zowąd, odniosła wrażenie, że Magda specjalnie czekała, aż do pokoju wróci Sophie, chociaż ewidentnie miała jakąś sprawę do Lisy.

- Witaj, księżniczko Sophie - blada dziewczyna odpowiedziała uprzejmie, odwracając głowę od rudej Czytelniczki, choć wciąż nie poluźniając swojego uścisku; na jej pełnych ustach wykwitł przy tym łagodny uśmiech - Wiele się stało, z pewnością. Ale czy nie właśnie tak będzie wyglądać nasza przyszłość? Ja, osobiście, uznaję to za kolejną lekcję; niech cudze manipulacje nie prowokują nas do izolacji i rzucania oskarżeń. Nic nie jest takie, jak się wydaje... chyba, że to baśń - głos księżniczki, który gdzieś w połowie przybrał nieco surową barwę, stał się nagle lekki i figlarny. Lisa nic nie odpowiedziała, bo, tak całkiem szczerze, nie miała pojęcia co Magda ma na myśli.

Chociaż teoretycznie była to odpowiedź na słowa Sophie, Lisa i tak nie dała jej odpowiedzieć. Być może było to nieco niegrzeczne, ale jakoś w tej chwili nie mogła zmusić się do tego, by się tym przejąć.

- Emm... okej... księżniczko, czy mogłabyś mnie puścić?

- Oczywiście. Przepraszam - Magda znów spojrzała prosto na nią i powoli zabrała zimne palce.

Po raz kolejny, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, Lisę wypełniło przekonanie, że księżniczka tak naprawdę nie jest zawstydzona, pomimo nieznacznie zmarszczonych brwi. Od tej mieszaniny różnych przeczuć zaczynało jej się już powoli kręcić w głowie.

 

Dziwaczna chwila minęła, gdy Magda wstała i eleganckim ruchem otrzepała mundurek z nieistniejących drobinek kurzu. Lisa odsunęła się nieco; chociaż sama była wysoka, druga księżniczka i tak była w stanie spojrzeć na nią z góry. Cóż, zawsze mogło być gorzej. Mogła jeszcze urodzić się podobnego wzrostu, co Sophie.

- Elisabeth - Lisa skrzyżowała ramiona i spojrzała ostrożnie na Magdę - Wiem, że moja wizyta jest niecodzienna i być może nieco nieuprzejma, ale przyszłam tutaj po to, by pomóc ci zaliczyć zajęcia Pielęgnacji Urody.

Przez kilka sekund ruda dziewczyna była przekonana, że się przesłyszała. No bo naprawdę, czy od samego początku chodziło o coś tak prostego? 

- Okeeej... - odpowiedziała ostrożnie, zauważając, że ciemnowłosa księżniczka po razy kolejny przybrała znajomą nieprzystępną minę i postawę - A jak zamierzasz to zrobić?
Usta Magdy drgnęły nieznacznie i Lisa naprawdę była pod wrażeniem, że zdołała zachować powagę, biorąc pod uwagę jej następne słowa.

- Podejrzewam, że jako dziewczynka nigdy nie bawiłaś się w salon piękności, Liso... ale, jak to ludzie mówią, zawsze musi być ten pierwszy raz.

 

Chociaż Lisą wciąż targały sprzeczne emocje; złość, rozpacz, niepewność, czy wstyd, nagle do wszystkiego dołączyło rosnące rozbawienie i śmiech, który za wszelką cenę starała się powstrzymać. Ta sytuacja była jednak tak absurdalna, Magda nienaturalnie poważna, a przy tym subtelnie żartobliwa... Cóż, przynajmniej wiedziała już, kto na pewno nie uznał jej za wiedźmę.

Mimo wszystko, nie mogła powstrzymać się przed rzuceniem równie oficjalnej odpowiedzi.

- Doprawdy kusząca propozycja, księżniczko. Obawiam się jednak, że będę zmuszona ją odrzucić. Nie chciałabym odbierać naszym szanownym koleżankom możliwości drwienia z moich imponująco okropnych włosów.

Tym razem Magda nie próbowała powstrzymać uśmiechu, przechylając nieco głowę i spoglądając na coś ponad jej ramieniem.

- A ja jestem zmuszona zaprzeczyć. W mojej opinii to fenomenalny pomysł, lady Elisabeth.

Gardło Lisy ścisnęło się z czymś niepokojąco przypominającym wzruszenie. Gdy się odwróciła, zobaczyła przy drzwiach Stephanie, z obandażowanymi dwoma palcami i szerokim uśmiechem na ustach.

 

Tym czasem na wieży Honor trwała rozmowa pomiędzy współlokatorami. Hector spłonął ciemnym rumieńcem i drżącą dłonią poprawił okulary, gdy zrozumiał, że najwyraźniej uraził Alana. Nie chciał tego zrobić, był przecież chłopcem, który nie mieszał się w żadne konflikty i utrzymywał neutralne relacje ze wszystkimi napotkanymi ludźmi. Takie życie było prostsze, spokojniejsze, a jednak w Akademii Dobra mogło się nie sprawdzić. Co za ironia. Kiedy w leśnej sypialni znów zapadła cisza, chłopak uśmiechnął się nieśmiało. Miał diastemię, co tylko podkreślało jego aktualną niezręczność.

- Ja rozumiem, Alan... to znaczy nie, nie rozumiem... - westchnął i wzruszył lekko ramieniem - Naprawdę nie rozumiem, bo nie wiedziałem, że coś takiego w ogóle jest możliwe. Tata mówił, że Czytelnicy, którzy trafili na jego roku do Akademii, wydawali się wcześniej nawet nie znać. Traktowali się najpierw obojętnie, a potem wrogo, jak wszyscy inni zawszanie i nigdziarze. Myślałem, że to jest właśnie normalne. Jak niby Dyrektor mógłby sprowadzić do Akademii przyjaciółki? Przecież wiedźma i księżniczka nie mogą się przyjaźnić, prawda?

Nie... przepraszam, zaczynam się plątać - westchnął i tym razem nieco spokojniej przeczesał palcami niesforne loki - Po prostu... to się tak bardzo kłóci ze wszystkim, w co wierzymy. Nie chciałem nikogo oskarżać. Lisa... - wymawiając to imię, Hector posłał Alanowi nieco dziwne spojrzenie - ...wydaje się być nawet miła, ale pomyślałem przez chwilę, że skoro Dyrektor pomylił się z przyjaciółką Lisy, to...

- A moim zdaniem nie pomylił się wcale - stanowczy głos przerwał im nagle. Hector spojrzał w stronę drzwi; jego jasnoniebieskie oczy wyraźnie się rozszerzyły. To Aidan przyszedł w końcu do pokoju i oparł z niezadowoloną miną o framugę. Obrzęk na brodzie zelżał, zostawiając po sobie jedynie niewielkiego siniaka. Chociaż zmarszczył gniewnie brwi i skrzyżował ramiona na piersi, defensywnie pochylona postawa wskazywała na to, że czuje się zraniony - Adelia jest wiedźmą, a Lisa ciągle daje się jej wodzić za nos. I ty najwyraźniej też, skoro wolałeś czatować przy wiedźmie, zamiast chociaż spytać, co się stało ze Stephanie - jego głos był rozdygotany i napastliwy, ale przynajmniej w końcu wyrzucał z siebie to, co od samego początku go mierziło - Czy ty sobie w ogóle wyobrażasz, co ona przeżywała? Zaatakowała ją jej własna kuzynka! Ma... miała... roztrzaskany nos, połamane palce, rozciętą wargę, rany, siniaki... Ale wy tego przecież nie wiecie, bo was to nie obchodziło!

 

Ostatnie zdania były już prawdziwymi krzykami, pełnymi złości i wcale nie tak głęboko skrywanego bólu. Aidan domknął drzwi i wszedł do środka, maszerując wte i we wte, jak gwardzista na służbie. Hector, widząc to, przełknął ślinę i z ponurą miną przyciągnął kolana pod brodę, jakby całkowicie się tego spodziewał.

- Alan! Alan, jak... - urwał i złapał się za włosy, najwyraźniej nie będąc w stanie opisać słowami własnej irytacji. Po kilku sekundach odetchnął głęboko i zatrzymał się, znów spoglądając na współlokatora - Alan, ja tam byłem przez cały czas, rozumiesz? Adelia może sobie być cicha i wrażliwa, ale prawda jest taka, że jak tylko odeszła od stołu, zaraz przybiegła do nas Margo i reszta nigdziarzy...

Hector powiercił się niezręcznie w miejscu i szepnął ostrożnie:

- No tak, mówiła o tym... Podobno nie chciała...

- Mam to gdzieś! - krzyknął znowu Aidan, zaciskając pięści - A ty, Alan! Ty... Im nic nie było, rozumiesz? Nic! Lisa ani na chwilę nie weszła do bitwy! A Adelia też była cała, tylko płakała, przecież wszyscy widzieliśmy! Można je było zostawić same! A wiesz co ja w tym czasie przeżywałem?! Wiesz?! - chłopak przerwał na chwilę i odwrócił głowę. Jego piegowate policzki były czerwone od krzyku, a szarozielone oczy niebezpiecznie się zaszkliły. Następne słowa, które wypowiedział, były już znacznie cichsze - Ja patrzyłem... i słuchałem, jak wiedźma krzywdzi Stephanie. Nic nie mogłem zrobić, byłem za słaby. Cały czas nadbiegali nowi nigdziarze, więc miałem czas tylko na to, by próbować ich powstrzymywać, kiedy Margo łamała Stephanie palce - uniósł rękę i przetarł mocno oko zaciśniętą pięścią - I nikt mi nie pomógł. Nikogo nie było! Nawet ciebie, bo pobiegłeś do nigdziarki, a potem w holu trzymałeś się już tylko Lisy!

Aidan zgarbił się i odwrócił do nich plecami. Hector westchnął i spojrzał na Alana ze współczuciem. Wcale go nie winił, wiedział, że w ferworze walki nie miał szans zauważyć, co robią Margo i Stephanie, ale równocześnie rozumiał też złość Aidana. Chłopak prawdopodobnie nigdy nie czuł się tak bezradny i samotny.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sophie

W milczeniu wpatrywała się swojemu posiniaczonemu nadgarstkowi, wcierając w niego maść. Czuła się nadal upokorzona tym co zaszło na obiedzie. Nikt jeszcze nigdy nie zrobił jej czegoś takiego. Oczywiście dla prostych dziewczyn takich jak jej współlokatorki najpewniej taka rana nic nie znaczyła, ale dla niej było to naprawdę szpecące. Zawsze miała delikatną skórę czego efekt widać było teraz. Tak się skupiła na własnych myślach i zranionym nadgarstku, że na chwilę zapomniała o obecności współlokatorki i w chwili, gdy usłyszała cześć z jej strony, niemal odskoczyła wyrwana z własnego transu. Zaraz potem zwróciła wzrok na księżniczkę Magdalene. Nadal nie rozumiała czemu tu właściwie była, ale nie chciała w to wnikać. Ponownie zwróciła wzrok na księżniczkę, gdy ta zaczęła mówić. Mrugnęła kilkukrotnie, słysząc słowa jakie padły z jej ust. Mówiąc szczerze niewiele ją obchodziło kto rozpętał tę wojnę. Prawda była podobno taka, że zaczęło się od drugiej Czytelniczki, ale nie jej to ocenić, bo tego nie widziała. Była wściekła na swoją współlokatorkę od czasu galerii, a nie tego, co się stało na obiedzie. Mimo, że współlokatorka nie dała jej od razu odpowiedzieć, Sophie zdecydowała się to zrobić kiedy tylko znów miała sposobność.

 

- Nie uważam jej za wiedźmę, jeśli to masz na myśli, księżniczko Magdalene - powiedziała wracając do jej niedawnych słów i powoli wstając, a następnie chwytając obraz w dłonie, by teraz stanąć na łóżku i spróbować go zawiesić. Chwilę mocowała się ze ścianą, aż nagle nie dotarły do niej strzępki rozmowy, na co szeroko otworzyła oczy. Dlaczego księżniczka Magdalene chciała jej pomóc? Czy to miał być dobry uczynek na lekcje dziekan Dovey? Nagle zwróciła wzrok na obie dziewczyny, nadal trzymając obraz. Mimo, że obiecała sobie się nie wtrącać do tej rozmowy, to nie mogła nie zareagować na to obwieszczenie. - Księżniczko Magdalene, wybacz, jeśli to zabrzmi w taki sposób jakbym nie wierzyła w twoje umiejętności, ale naprawdę sądzisz, że możesz jej pomóc biorąc pod uwagę pozostały wam czas? - Spojrzała badawczo na Elisabeth, jakby dokładnie ją oceniając. - Nawet z salą urody byłoby to obecnie niełatwe. Lekcja niedługo się zacznie, a nawet jeśli ja nie uważam, by była wiedźmą, to jednak niemal cała szkoła tak myśli. Poza tym na lekcji będzie też oceniany wdzięk oraz prezencja, naprawdę sądzisz, że zrobisz to wszystko w tak krótkim czasie? - Wtedy też spostrzegła w drzwiach swoją drugą współlokatorkę. Na jej widok przechyliła lekko głowę, by się jej przyjrzeć przez co sama straciła równowagę i przewróciła się na własne łóżko. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, obraz spadł prosto na nią, na całe szczęście nie niszcząc się, ale Sophie zaczęła masować sobie lekko głowę dłonią, czując nieprzyjemny ból po tym wypadku.

 

Alan

W momencie, w którym Hector zaczął mówić o innych Czytelnikach zmarszczyłem brwi, myśląc nad tym wszystkim. W naszym świecie wiedźma i księżniczka nie mogły się przyjaźnić. Jednak czy w świecie Czytelników mogły istnieć podobne podziały? Samo to, co stwierdził Hector, mówiąc o neutralności wobec siebie innych Czytelników, w momencie, gdy trafili do akademii... To chyba świadczy, że tych podziałów nie ma w ich świecie. W końcu nigdziarze i zawszanie, czują do siebie niechęć nim jeszcze trafią do akademii. Nie ma tu miejsca na neutralność, co tylko świadczy, że tam podobnych podziałów nie ma. Ponadto wszystko wskazuje też na to co do tej pory powiedziała mi Elisabeth o swoim świecie.

 

Moje rozmyślenia nad tym minęły, w chwili gdy usłyszałem kolejny głos. Obróciłem wzrok, by spojrzeć teraz prosto na Aidana. W momencie kiedy padły pierwsze oskarżenia z jego strony, w kierunku moim i Elisabeth poczułem nieprzyjemne ukłucie. Nie widziałem jeszcze go w takim stanie. Czy mogłem się dziwić jego gniewowi jak i oskarżeniom? Było to nieprzyjemne, ale rozumiałem co musiał czuć. Sam nie byłbym chyba lepszy na jego miejscu. W momencie gdy wspomniał o Adelii odchodzącej od stołu, a następnie przyjściu zamiast niej nigdziarskiej kuzynki Stephanie, sam zaczynałem mieć wrażenie, że to podejrzane. Znów przypomniałem sobie wzrok Adelii zeszłego wieczora, czy to mogło mi się jednak nie tylko wydawać? Nie reagowałem słysząc kolejne jego oskarżenia. Były niezwykle bolesne, ale chciałem mu pozwolić wyrzucić to z siebie. Na mojej twarzy nie było emocji i tylko czekałem spokojnie na odpowiedni moment. Gdy w końcu zapanowała cisza, podniosłem wzrok na Aidana.

 

- Jeśli to co mówisz jest prawdą Aidanie, to ja również jestem winny tej bitwy - powiedziałem z pełnym spokojem mimo tego co mówił niedawno. - Gdybym nie odszedł wtedy od stołu, Elisabeth by za mną nie poszła, a to nie pociągnęłoby za sobą kolejnych fatalnych wydarzeń - Zmarszczyłem brwi, ale nie w gniewie, a bardziej jakby myśląc nad całą sytuacje. - Mylisz się również, że Elisabeth nie myślała o Stephanie. Byłem tam Aidanie i gdy tylko pojawiliśmy się w tym chaosie, pytała o nią księżniczkę Magdalene, ale nie mogła jej znaleźć. Nie sposób było odróżnić kto z kim walczył i gdzie - Powoli zacząłem do niego podchodzić, mając nadzieję, że zaczyna rozumieć. - Sophie, Vivienne oraz Lucinda, również zostały zaatakowane, więc ruszyłem im z pomocą, a gdy im pomogłem zobaczyłem Elisabeth trzymaną przez jakiegoś brudnego nigdziarza - Byłem już tak blisko niego, że mógł zobaczyć wypaloną dziurę na moim mundurku. - Ten sam nigdziarz zrobił to samym dotknięciem dłoni - powiedziałem pokazując na dziurę. - Nadal uważasz, że nic jej nie groziło? Posłuchaj, Aidanie, jeśli naprawdę masz racje co do Adelii, to nie sądzisz, że robisz teraz wszystko ku jej zadowoleniu? Nawet jeśli Elisabeth nie widzi, że ona może być zła, to właśnie jej o to chodzi żeby Elisabeth nie miała przyjaciół. Wszystko wskazuje, że chce nas skłócić ze sobą. Naprawdę chcesz jej na to pozwolić, Aidanie? Bo ja na pewno jej tak nie zostawię, a ciebie mogę prosić tylko o wybaczenie, że mnie nie było gdy mnie potrzebowaliście

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

W pokoju numer 66 na wieży Szkoda panowała atmosfera spokojnego rozluźnienia, której Elvira przyglądała się z nutą rozdrażnienia, widoczną w ponuro zmrużonych błękitnych oczach. Siedziała po turecku na rozłożonym przez siebie kocu, co zapewniało jej względną wygodę, a w dłoniach ściskała pajdę chleba wysmarowaną serem i niewielką butelkę czystej wody. Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby nie to delikatnie piekące poczucie wykluczenia z pewnego ważnego dla obu szkół momentu. To nie tak, że żałowała spotkania Thomasa w bibliotece, gdyż miało ono owocne skutki; jej złość skierowana była raczej na wszystkich innych uczniów, którzy nie mogli powstrzymać się do czasu, gdy miałaby szansę stanąć z boku i analizować krytycznie ich bestialskie poczynania. Z drugiej strony irytowało ją także to, że zarówno Kim, jak i Walburga, dały się wciągnąć w coś, co brzmiało jak prawdziwie niedojrzała farsa. W końcu trafiły z Elvirą do pokoju, co oznaczało, że były jej przeznaczone. Miała zamiar wyuczyć ich choć podstaw logicznego myślenia; nie wierzyła w teorie głoszone przez niektóre czarne charaktery, jakoby głupi sługa oznaczał wiernego sługę. Nie zamierzała znosić towarzystwa durnych ludzi, poza tym jeżeli ktoś naprawdę miał potęgę i ambicję, nie musiał dobierać sobie słabych poddanych z obawy przed obaleniem. 

A więc podsumowując; chciałaby na własne oczy ujrzeć toczącą się bitwę, równocześnie potępiając uczniów, którzy brali w niej udział.

Cóż, inteligentne kobiety były skomplikowanymi istotami.

 

Wciąż jednak pozostawały kwestie warte wyjaśnienia. Zjadła ostatni kęs kanapki i delikatnym ruchem otrzepała jasne palce z okruszków. Podłoga w tej sypialni i tak pokryta była wytłumiającą kroki warstwą brudu. 

- Dlaczego zaatakowałyście zawszan? - zapytała, umyślnie lodowatym i beznamiętnym tonem

Kim, która podwinęła kolana pod siebie i skrobała w niewielkim dzienniku zniekształcony szkic wróżki, podniosła głowę i spojrzała na nią pytająco zza wielkich okularów. Nieco mniej zainteresowana wydawała się Walburga, która, patrząc na Elvirę, wciąż układała czarne loki w wysoko upiętego koka.

- Dlaczego włączyłyście się do bitwy? - sprecyzowała, niezrażona krwistoczerwonymi tęczówkami Walburgi.

- Bo chciałyśmy - odpowiedziała Kim podejrzanie słodkim głosem, wzruszając ramieniem i pokazując zęby w niewielkim, nieprzyjemnym uśmiechu - Wszyscy tam poszli, więc ja też skorzystałam z okazji, żeby przyjrzeć się chaosowi. Lubię chaos - wtrąciła tonem tak neutralnym, że blondynka zmarszczyła nieznacznie brwi - Stanęłam z boku, ale oberwałam od niemiłego księcia. Wiedziałaś, że książęta biją dziewczynki? - zapytała retorycznie, wracając do szkicu.

Elvira zdecydowała się ją na tę chwilę zignorować, licząc na to, że odpowiedź Walburgi okaże się ciekawsza.

- Nie jestem pewna... - blondynka zacisnęła usta, przez sekundę przekonana, że ciemnowłosa współlokatorka na tym poprzestanie - Urodziłam się do dowodzenia bitwami, a nie wnikania w tłum. Ale wiesz co, Elviro? - Walburga uśmiechnęła się, prezentując szarawo-białe zęby - Są chyba rzeczy, które po prostu siedzą w naszej nigdziarskiej naturze. A gdy przychodzi co do czego, nie potrafimy się powstrzymać - po tych słowach wróciła do spoglądania w podręczne lusterko.

Elvira milczała przez chwilę, a potem parsknęła cicho i powoli pokręciła głową.

Bo to przecież zupełnie, ale to zupełnie, nie było tak.

 

***

 

Zapewne żaden z chłopców na wieży Szkoda nie spodziewał się, że Navin, który dopiero co opadł na własne łóżko i przyciągnął na kolana połataną torbę, zareaguje na słowa Christiana z taką energią i oburzeniem. Chociaż mina nigdziarza nie wyrażała wściekłości, raczej coś bliższego satysfakcji, jego odpowiedź i tak była głośna i nieprzerwana, jakby od dawna czekał, by mu to wygarnąć. Nie dało się przy tym nie zauważyć, jak ochronnie zacisnął palce na ciężkiej księdze i wysunął jedną stopę, by ewentualnie móc się szybko poruszyć.

- No, a żebyś wiedział, że kurier, Christian - choć oczy Navina były złośliwie zmrużone, jego ton brzmiał wyraźnie napastliwie - Ja przynajmniej potrafię obracać się we właściwych kręgach i zdobywać informacje, a z tobą nikt nie chce nawet rozmawiać. Każdy się tu z ciebie śmieje, w całej Akademii! No a ja, zwykły kurier, znam już chyba wszystkich, rozmawiałem nawet z Raverem - zaznaczył, jakby było to coś imponującego.

Chłopiec mógł mieć zresztą częściową rację; Raver nie wchodził w żadne dyskusje z uczniami, szczególnie tymi, których uznawał za słabych. Chwila cisza nie trwała jednak długo, bo Navin złapał powietrze i ciągnął dalej.

- Może i nie jestem bardzo silny, ale na twoim miejscu bym uważał, bo tak się składa, że pomagam kilku nigdziarzom i wiem o wszystkim, co dzieje się w tej szkole - chłopiec zmarszczył złośliwie nos, co nadało mu prawdziwie chytrego, niemal szczurzego wyglądu - Kto pobił Adelię, co planują Hadrion i Scarlett, co mówią współlokatorzy Ravera o Elvirze... wszystko. A od takich informacji zależy czasem bardzo wiele - zakończył triumfalnie i spojrzał przelotnie na Thomasa, posyłając mu nieco dziwaczny uśmieszek.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas i Christian

Po słowach, które padły, ze strony Navina zapadła cisza. Co jakiś czas była tylko przerywana przez dźwięk jaki wydawał Thomas, jedząc. Natomiast Christian sprawiał po raz pierwszy wrażenie jakby urażonego. Chłopak stał nieruchomo niczym posąg w samych spodniach z lekko opuszczoną głową. Ktoś nawet by mógł pomyśleć, że płacze. Nie było jednak śladów łez na podłodze, które mogłyby to potwierdzić. A w jego obecnej pozycji nie sposób było zobaczyć jego twarzy. Chyba, że zbliżyłoby się do niego i spojrzało bezpośrednio na nią. Scena trwała jeszcze dobrą chwilę, aż nagle koło obu uszu Navina coś nie przeleciało z ogromną prędkością. Chłopak mógł najpewniej nawet poczuć wiatr jaki wywołały tajemnicze przedmioty. Następnie było już tylko głośne uderzenie w ścianę. Za głową Navina były dwa noże, które teraz wbite były w ścianę. Christian powoli uniósł głowę i lekko ją przechylił, a na jego twarzy pojawił się morderczy uśmiech, którego do tej pory jeszcze nie było.

 

- To teraz już wiem, czego mi zabrakło na lekcji talentów - Słowa, które z siebie wyrzucił przerwał jego własny donośny śmiech, który wyrwał się z ust nigdziarza, a gdy przestał znów spojrzał na chłopaka. - Czym niby chcesz mi zaimponować? Rozmową z jakimś frajerem? Jeśli tylko zechce poderżnę gardło temu twojemu Raverowi i wykąpie się w jego krwi. A może myślałeś, że się rozkleję, bo wszyscy się ze mnie śmieją? - Wydął dolną wargę na pokaz, aż znów na jego twarzy nie zagościł uśmiech. - Śmiech może bardzo prędko zmienić się w ten barani, mój drogi i lepiej to zapamiętaj - powiedział przekręcając lekko głowę na bok i podrzucając kolejny nóż, sprawiając, że ten wylądował ostrzem pomiędzy jego dwoma palcami.

 

Thomas nie zareagował szczególnie na to co mówił Navin. Niewiele go obchodziło co kto myśli o kimś. Nawet nie był zainteresowany co się myśli o nim gdyż miał ciekawsze rzeczy na głowie. Przegryzł ostatni kawałek sera nie ukazując żadnych emocji na uśmieszek Navina. Naprawdę myślał, że obchodzi go co myślą kretyni Ravera? Musiał mimo wszystko przyznać, że to spory sukces, że w ogóle potrafią coś takiego robić. Właśnie zajmował się jabłkiem, gdy Christian rzucił noże w Navina, ale sam nic nie zrobił, nie uznając tego za swoją sprawę. Zastanawiało go jednak ile Christian tak właściwie ma tych noży. Skierował wzrok na otwarty kufer chłopaka, w którym spostrzegł liczne wystające ostrza. Nie miał już więcej pytań co do tego. Powoli skończył konsumpcje i znów spojrzał na Navina.

 

- Zdobywanie informacji, to strata czasu - odparł bez emocji, wzruszając przy tym ramionami. Na co Christian skierował teraz wzrok na niego. - Jeśli tak chcesz się pokazać Navinie, to tym daleko nie zajedziesz. Niewiele by mnie obchodziło co kto o mnie myśli. Nawet gdybyś miał informacje o tym co o mnie myśli sam Dyrektor. Więc jak widzisz tym raczej wrażenia nie zrobisz - kontynuował znużony, chowając jabłka pestki od kieszeni. - A co twojej rozmowy z każdym, to też nie ma czym się szczycić. Raver jest zwykłym cherlakiem, który może udawać kogo chce, ale złam mu nogę lub rękę, a zacznie płakać z bólu, błagając o litość. Zostaw go na tydzień w Puszczy, a będzie jak nic nie warty płomyczek na świeczce. Chcesz zdobywać informacje i się wybić? Spróbuj lepiej z nauczycielami. Z informacjami na ich temat miałbyś większe korzyści

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Lisa mogłaby przysiąc, że gdy zobaczyła Stephanie na progu, wciąż poranioną i wyczerpaną, lecz przy tym wyraźnie rozbawioną, jej serce przyspieszyło do poziomu nagłego biegu. Wchodząc wcześniej do środka, miała na ustach przeprosiny i układała je w głowie cały czas, nawet jeśli niezgrabnie. Nigdy nie była dobra w takich rzeczach; mogła pomagać w Gawaldonie zmartwionym rówieśnikom, wysłuchiwać narzekań Nancy, ale gdy przychodził dla niej czas wypowiedzenia na głos własnego wstydu lub niepokoju, plątała się nieporadnie w słowach. Była dziewczyną czynu, a nie wyszukanych przemów. Znacznie bardziej wolałaby realnie wynagrodzić Stephanie swoją nieobecność, ale wiedziała, że wkrótce stąd zniknie i szansa przepadnie. Musiała jej opowiedzieć o własnym strachu, o Adelii i o tym całym zamęcie, lecz kiedy w końcu zebrała się na otworzenie ust, Stephanie uniosła ironicznie brwi i machnęła ręką. Gest bardzo krótki, ale zrozumiały. Daj spokój. Zostaw to. Wiem. Rozumiem.

Bo przecież Stephanie również była dziewczyną czynu.

Uśmiechnęły się do siebie, nawiązując milczącą nić porozumienia. Lisa wiedziała, że to nie koniec konsekwencji niedawnej bitwy, ale i tak poczuła, jakby z jej ramion został zdjęty ogromny ciężar i nie mogły tego zmienić nawet ciche słowa, jakie współlokatorka wyszeptała tylko do niej po wejściu do środka.

- Jeszcze potem porozmawiamy, okej? O Adelii. Chcę usłyszeć, co ty masz do powiedzenia - Lisa uśmiechnęła się słabo na potwierdzenie i złapała ją za obandażowaną dłoń, ściskając tylko te palce, które nie były zakryte białym materiałem.

 

Cichy moment pomiędzy dwiema dziewczynami był zbyt intensywny, by zdołały skupić się na tym, co robi Sophie i co dokładnie powiedziała wcześniej do Magdy. Sama ciemnowłosa księżniczka dała im czas na sprostowanie nieścisłości i zamiast tego przyglądała wysiłkom ich współlokatorki. Jej oczy przesuwały się powoli po obrazie przedstawiającym ludzi, których rozpoznawała. Miała okazję spotkać w Grodzie Candour zarówno rodziców księcia Alana, gdy przybyli oni z próbą nakłonienia ją do małżeństwa, jak i rodziców księżniczki Sophie, dla których podróżowanie wydawało się być rzeczą naturalną. Chociaż jednak miała okazję spotkać samego księcia na oficjalnej wizycie (nawet jeżeli nie miała pojęcia, czy jej prawdziwy powód został mu wyjawiony), księżniczkę kojarzyła jak do tej pory jedynie z opowieści jej rodziców. I nie byłoby to może niczym nadzwyczajnym, zdawała sobie sprawę aż zbyt dobrze, że dziewczęta, choćby i te królewskie, rzadko były zabierane w dyplomatyczne wyprawy. Mimo wszystko nie mogła całkowicie wyrzucić z głowy niejasnych rozważań i domysłów; taka już była jej natura, a tradycje wychowawcze Śnieżnych Wzgórz znała doskonale.

Poza tym dość ponurym przeczuciem, pojawiło się szybko następne, równie dołujące. O zupełnie innych przyczynach. Bardziej znajome.

- Nie zrozumiałyśmy się - powiedziała cicho, neutralnie, w odpowiedzi na wcześniejszy komentarz o wiedźmie.

Nie dodała nic więcej; dawno już wyrosła z prób tłumaczenia innym swojego sposobu myślenia. Prawdopodobnie na lepsze, wszak sytuacja Adelii i Lisy była w tamtym zdaniu jedynie podstawą do wysnuwania wniosków idących daleko poza to, co w ich świecie akceptowalne.

 

Zanim zdołałaby odpowiedzieć na jej kolejne, znacznie bardziej prozaiczne pytania, dziewczyna nagle straciła równowagę i razem z obrazem opadła na łóżko. Magda co prawda drgnęła, ale nie próbowała zareagować, bo dokładnie w tym momencie w stronę łóżka poleciały, ramię w ramię, Lisa i Stephanie. Jedna ostrożnie złapała obandażowanymi palcami za ramę i oparła ją o wezgłowie, a druga nachyliła się ze zmarszczonymi brwiami nad współlokatorką, marszcząc lekko brwi i muskając jej ramiona długimi, rudymi włosami.

- Żyjesz? - zapytała nieco sucho, choć bez prawdziwej surowości w głosie - Uważaj, te materace są tak śmiesznie puchate, że mogłaś skręcić kostkę.

Stephanie obrzuciła ją krótkim spojrzeniem, lustrując jasną skórę w poszukiwaniu śladów rodzących się siniaków, a potem wzruszyła ramionami.

- Poczekajmy, Lisa. Jak wstanie i znowu zacznie cię obrażać, to znaczy, że nic jej nie jest.

Zanim którakolwiek zdążyłaby coś odpowiedzieć, Stephanie wskoczyła zwinnie na szafkę nocną Sophie, zsuwając z niej kolorową, haftowaną w delikatne wzory serwetkę. Z tej pozycji zawieszenie obrazu na najbardziej szpikulcowatym fragmencie ściennego ornamentu nie zajęło jej więcej niż dziesięć sekund i z powodzeniem zakryła przy tym wizerunek elfowatej blond księżniczki.

Kiedy zeskoczyła z szafki, jeszcze przez kilka sekund przyglądała się temu, co zrobiła.

- To twoi rodzice? - zapytała w końcu - Jesteś bardzo podobna do mamy, chociaż...

- Nie zostało dużo czasu, nie? - Lisa wcięła się dziewczynie w pół słowa, odwracając nagle głowę, żeby Sophie nie mogła zauważyć wyrazu jej twarzy - Skoro naprawdę chcecie mnie tak skrzywdzić, to lepiej już zacznijmy.

Po tych słowach wskoczyła akrobatycznym ruchem na własne łóżko, przesadnie portretowym gestem podkładając dłonie pod brodę i patrząc w dal. Stephanie parsknęła śmiechem i odeszła od łóżka Sophie, a Magda skinęła w milczeniu głową i odpięła naramienną torbę, z którą wcześniej tutaj przyszła.

 

***

 

Hector, który przez całość krzyków Aidana kulił się na własnym łóżku, rozprostował w końcu nogi i uniósł głowę, słuchając uważnie znacznie spokojniejszych słów Alana. Mniej więcej w połowie tej odpowiedzi, usta chłopca rozchyliły się z niedowierzaniem i zaczął on sprawiać wrażenie całkiem zagubionego. Nagle zdał sobie sprawę, jak wiele rzeczy tak naprawdę go ominęło, choć, tak jak Magda, przez całą Bitwę trzymał się na uboczu. Całkiem inaczej wyglądała reakcja Aidana, który wciąż chodził tam i z powrotem, zaciskając pięści, dopóki w końcu nie zatrzymał się przed Alanem, patrząc na niego z o wiele mniejszą złością, zastąpioną najwyraźniej przez rozpacz.

- To nie jest twoja wina. I Lisy też nie. Cholera... kim niby jest Lisa dla Adelii, skoro potrzebuje jej obecności, żeby zachowywać się przyzwoicie? - wyrzucił z siebie urywanym głosem, na sekundę milknąc, jakby sam zastanawiał się nad tym pytaniem.

Tak naprawdę jednak bił się z myślami, by ostatecznie przyznać w następnym zdaniu;

- Okej, masz rację, wszyscy nie wiedzieliśmy, co się dzieje z drugimi. Przepraszam, nie sądziłem, że Lisa i ty... - machnął ręką w stronę wypalonej dziury na mundurku księcia - Ale ona potem naprawdę wyglądała w porządku... - dodał ciszej, jakby na własne usprawiedliwienie - No i dobrze, że ty też widzisz, że Adelia nie jest normalna - jego ton stawał się coraz bardziej zdawkowy, co wskazywało na to, że omija temat, który ciążył mu najmocniej, co oczywiście nie mogło trwać wiecznie i... - Jestem beznadziejnym księciem - szepnął w końcu i przycisnął kościstą pięść do piegowatego policzka, ze złością ścierając z niego wilgotne ślady - Była ze mną, a ja nie dałem sobie rady nawet z tą jedną, głupią wiedźmą.

Hector w końcu zamknął usta i zsunął się z łóżka w jednym, szybkim ruchu, podchodząc ostrożnie do Aidana i kładąc niepewną dłoń na jego ramieniu.

- Nie przejmuj się. Ja na pewno też nie dałbym sobie z nią rady. Zaskoczyła nas wszystkich - powiedział cicho, ale Aidan nie wydawał się poczuć od tego lepiej.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sophie

Upadek był zupełnie niespodziewany dla dziewczyny. Bardziej była w szoku niż czuła jakikolwiek ból. Nawet nie spostrzegła jak współlokatorki podbiegły w jej kierunku. W tej chwili bardziej niż o własne zdrowie martwiła się o obraz. Nawet w momencie, gdy jej współlokatorka zadała jej pytanie, te do niej nie dotarło, bo wciąż próbowała wyjrzeć w stronę łóżka by zobaczyć czy nic się nie stało z jej dziełem. Gdy dotarły do niej słowa drugiej współlokatorki zmarszczyła lekko brwi. Fakt, że może i najmilsza nie była, ale dzisiaj niemal ani razu ich nie obraziła. Patrzyła w milczeniu na to co teraz robi ta dziewczyna, w momencie gdy chwyciła jej obraz, Sophie otworzyła w przerażeniu oczy. Co ona chciała zrobić? To pytanie teraz krążyło w jej głowie. Nie mogła wręcz uwierzyć, gdy ta go po prostu zawiesiła. Dlaczego to zrobiła? Czemu jej pomogły? Teraz te niespodziewane pytania ją męczyły.

 

Powoli się podniosła by spojrzeć na obraz. Przypatrywała mu się w milczeniu, aż nagle dotarło do niej pytanie współlokatorki. Popatrzyła to na nią, to zaraz potem na obraz. To nie tak, że nie chciała być podobna do mamy. Kochała ją chyba najbardziej na świecie, a mimo to, słysząc to poczuła jakby silne ukłucie smutku w sercu. Na szczęście nie było potrzeby by cokolwiek mówić, ponadto najwyraźniej nikt nie zauważył tego smutku, który na chwilę nią zawładnął. Wszystko dzięki temu, że nagle wtrąciła się jej druga współlokatorka. Wpatrywała się na nią chwilę, zastanawiając przy tym czy zrobiła to celowo czy był to tylko przypadek. Zaraz znów zwróciła wzrok na zawieszony teraz obraz, myśląc nad czymś, aż powoli i niepewnie podeszła do swoich kufrów, a następnie wyjęła z jednego z nich małą buteleczkę z czymś co przypominało wodę. Powoli niepewnie podeszła do reszty dziewczyn, kładąc buteleczkę przed Magdą.

 

- To jest woda z naszych gór - powiedziała w kierunku księżniczki. - Dzięki niej kobiety w naszym królestwie mają piękną i delikatną cerę. Jest również też bardzo ceniona w całej Puszczy. Użyj tego do przemycia jej twarzy, a efekt będzie niemal natychmiastowy - powiedziała niemal na jednym wydechu i nie czekając na reakcje żadnej z nich, zaczęła równie szybko odchodzić aby znów zagłębić się w obrazie oraz własnych myślach. To nie tak, że się teraz przyjaźniły. One pomogły jej, więc wypadało żeby ona się odwdzięczyła, tylko tyle.

 

Alan

Słysząc odpowiedź Aidana lekko się uśmiechnąłem zauważając, że gniew w jego głosie powoli ustępuje. Nie miałem zamiaru mu wypominać jego zachowania. Miał całkowite prawo wyrzucić to wszystko z siebie. Zwłaszcza po tym co przeżył. Jednak zastanawiało mnie to co powiedział. Kim była Elisabeth dla Adelii, że ta jej była tak potrzebna? Miałem nawet wrażenie po tej historii, jakby uważała, że Elisabeth to jej własność. Faktem było również to, że Elisabeth nie miała ran fizycznych, ale nie widział wtedy tego samego strachu w jej oczach co ja. Gdyby tylko to zobaczył... Gdy zaczął mówić o tym co go gryzie, powoli bardziej się do niego zbliżyłem.

 

- Hector ma racje - odpowiedziałem spokojnie. - Nie myśl o przeszłości, a myśl co robić by w przyszłości unikać takich błędów. Byłbyś złym księciem gdybyś opuścił Stephanie w godzinie próby, ale tego nie zrobiłeś. Jestem pewny, że Stephanie nie jest na ciebie zła i docenia twoje poświęcenie - Słabo się uśmiechnąłem. - Następnym razem będzie inaczej, zapewniam cię

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Nagły świst ostrzy, jaki Navin usłyszał obok swojej głowy, spowodował, że z jego ust wyrwał się cichy, ale wyraźnie przerażony okrzyk. Na całe szczęście chłopiec nie zdążył wykonać pierwszego, instynktownego odruchu i podsunąć się pod lecące noże. Całe szczęście nie tylko dla niego, ale również dla Christiana, którego kara za zamordowanie ucznia z pewnością wykraczałaby poza zwykły szlaban lub Salę Udręki. Navin podciągnął bliżej kolana i spojrzał na współlokatora spode łba. Nie od razu dał radę uspokoić bijące mocno serce, więc milczał w czasie jego przemądrzałej odpowiedzi. Jedynym dźwiękiem, na jaki sobie pozwolił, było pogardliwe prychnięcie ("Jasne") na komentarz o Raverze, wokół którego Navin zdążył się już porządnie pokręcić. Gdy w pokoju zapadła chwilowa cisza, chłopiec odwrócił się i spojrzał na błyszczące ostrza, a chociaż wciąż wyraźnie drżał, na jego ustach pojawił się przez sekundę z trudem powściągnięty uśmiech. Zacisnął chude palce na książce, ale nie spojrzał już na Christiana. Bęcwał nie był warty jego czasu. No i może troszkę się bał. Ale tylko troszeczkę i tylko w tej chwili. Zobaczymy, czy chłopak dalej będzie takim chojrakiem, gdy doniesie Lady Lesso o jego nożach; uczniom przecież nie wolno było mieć w pokojach niebezpiecznej broni, dopóki nie dostaną zgody od nauczyciela, a młody nigdziarz był przekonany, że Christian nawet nie pomyślał, żeby się o taką postarać. W końcu wyraźnie nie słuchał rozpoczynającego apelu, co było kolejnym banalnym błędem. Navin słuchał zawsze, nawet tam, gdzie go nie chciano.

 

Znacznie bardziej zaskoczyła i zawiodła go gadka Thomasa. Drugi współlokator, choć z pewnością nieprzyjazny i skryty, wydawał mu się całkiem rozsądny i obyty w podstawowych taktykach. Absurdalne zdanie o nieważnych informacjach zabolało go niemal fizycznie i pochylił głowę, wydymając marudnie usta. Ale Thomas nie mógł być aż tak durny? Przecież zainteresowała się nim Elvira, a sam już odczuł, jak bardzo irytował ją kretynizm. Może tylko udawał przed Christianem? Nie, Navin z pewnością nie zamierzał go tak od razu skreślać. 
Przesunął się ostrożnie w bok, siadając na drugiej stronie łóżka i ostentacyjnie ignorując wciąż groźne ostrza. Żaden z nich nie musiał widzieć jak wyciera spocone z nerwów ręce o szorstki koc. Nigdziarze rzucali się na słabość, jak sęp na padlinę.

- Właśnie dlatego zawsze przegrywamy, wiesz, Thomas? - Zdecydował się odpowiedzieć, mając przeczucie, być może nieco histeryczne, że przynajmniej on nie zaatakuje go bez powodu. - Bo nie potrafimy docenić przeciwnika. Nic nie wiesz o Raverze, a już mówisz, że jest słaby. A ja dowiaduję się o innych uczniach coraz więcej i dzięki temu będę znał ich prawdziwe słabości - dodał nieco arogancko - Jeśli swojego zawszańskiego przeciwnika też kiedyś ocenisz tak od niechcenia, to skończysz w piecu albo z kamieniami w brzuchu, panie Nawet-Dyrektor-Nic-Nie-Może-Mi-Zrobić - skrzyżował ramiona na piersi jak obrażone dziecko, a potem wstał - Idę stąd, nie będę tu z wami siedział.

I już doskonale wiedział gdzie pójdzie. 

Prosto do gabinetu Lady Lesso.

Dziekan Crystal nadal się obawiał i to nawet nie troszeczkę.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas Christian

O ile ze strony Christiana nie było widać zainteresowania tym co powiedział Navin o tyle Thomas uniósł wzrok na współlokatora, najwyraźniej nad czymś myśląc. Tak na dobrą sprawę dopiero teraz sobie zdał sprawę, że jego przyszłość była już przekreślona. Odebrano mu własny wybór w momencie gdy tylko te kościste bydle ściągnęło go do akademii. Nie... on nigdy nie chciał tu trafić. Walki dobra i zła obchodziły go tyle co zeszłoroczny śnieg. Zawsze tak było i miało być, tylko on przeciw światu. Wtedy był typowy dzień jak zawsze. Wybrał się w głąb lasu by zapolować. Chciał zjeść coś porządnego i zakopać się znów wewnątrz chaty, zapominając o całym tym przeklętym świecie. Dotarł już daleko w głąb lasu, gdy w końcu ujrzał swoją zdobycz, a był nią wielki jeleń. Wyciągnął ręcznie skonstruowane ostrze i po cichu próbował go zajść. Wtedy pojawił się nad nim znikąd ogromny cień. Najpierw myślał, że to jakiś gryf lub wywerna próbuje mu zabrać łup, ale gdy poczuł na sobie zaciśnięte kościste szpony był w szoku. Słyszał o stymfach tylko z opowieści, że miały one niby zabierać nigdziarzy do Akademii Zła. Nie mógł uwierzyć w to co się właśnie działo i nie miał zamiaru się nigdzie wybierać. Nie był niczyim niewolnikiem ani zła ani losu, on był wolny.

 

Zaczął z całej siły tłuc ostrzem w kościsty szpon, aż bestia w końcu go uwolniła. Wtedy też zaczął spadać ku ziemi. Na szczęście nie był na tyle wysoko by się zabić. W momencie gdy miał już dotknąć ziemi, bestia znów go chwyciła, tym razem jednak mocno zacisnęła szpony i skrępowała, nie dając mu uwolnić rąk. Chłopak z całej siły próbował rozluźnić uścisk, ale nic nie był już w stanie zrobić.
Teraz zaczynał rozumieć, że nawet jeśli zda akademię nie będzie mógł od tak wrócić do dawnego życia. Stał się częścią odwiecznego konfliktu i utracił własną wolność. Będąc czarnym charakterem będzie musiał robić jakieś dziwne i jak dla niego idiotyczne rzeczy. Natomiast będąc sługusem na pewno nie wróci będąc zależnym od kogoś, chyba, że jego pan/pani będzie chciał/chciała mieszkać w jego domu. Ta perspektywa też mu się nie podobała. Nie miał ochoty dzielić z kimś własnego domu, to było jego królestwo. Jako mogryf może i byłby wolny, a przynajmniej tylko wtedy, gdyby, któryś nigdziarz go nie przygarnął, ale co to za życie? Choć z drugiej strony niewiele by się dla niego nie zmieniło. Ludzie zawsze traktowali go jak psa, więc może już nim był.

 

- Nie obchodzi mnie ani dobro ani też zło - powiedział ponuro Thomas nim Navin jeszcze wyszedł by mógł go jeszcze usłyszeć. Christian też na niego spojrzał. - Jestem jaki jestem i tylko tyle. Jak dla mnie zło może dalej przegrywać, mam to gdzieś. A jeśli zginę to na własnych zasadach - dodał twardo, jakby chciał w ten sposób pokazać, że nie zaakceptuje nigdy innej możliwości.

- Czyli co chcesz niby zrobić po akademii? - spytał Christian lekko się przy tym krzywiąc.

- Tylko głupiec planuje przyszłość, która nie jest pewna - Thomas odparł z wyraźną irytacją

- Lub słabeusz, który już wie, że jest gorszy od innych tego nie robi - zripostował Christian, a Thomas wzruszył ramionami.

- Idę pod klasę - To były ostatnie słowa Thomasa, bo po nich opuścił pokój nie czekając na odpowiedź Christiana. Sam Christian chwilę się wpatrywał w drzwi po wyjściu współlokatorów, a gdy był pewny, że Thomas już się nieco oddalił, sam ubrał na siebie górę mundurka, a następnie opuścił komnatę i znów zacząć go śledzić. Miał nadzieje, że teraz dopisze mu szczęście i zobaczy coś ciekawego.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra, dziewczęta

Lisa swoimi wygłupami chciała sprowokować księżniczki do odwrócenia uwagi od Sophie i jej obrazu, co udało się doskonale. Magda zrzuciła torbę na jedwabną pościel, a Stephanie zaczęła przyglądać się jej z każdej strony, niczym profesjonalna dama od ciuchów i wyglądu, czy jak to się tam nazywało w zamkach. Chyba dwórka garderobiana. Żadna z nich nie spodziewała się, że Sophie spróbuje jeszcze nawiązać z nimi rozmowę, więc jej nagłe, błyskawiczne wtrącenie się, po którym nie dała im nawet szansy na normalną odpowiedź, było niezłym zaskoczeniem. Podczas gdy Magda zsunęła ze stóp kryształowe pantofelki i usiadła elegancko na łóżku za Lisą, Stephanie oglądała fiolkę, przewracając ją w palcach. Światło, wpadające przez kryształowe okna, wydawało się stawać jeszcze bardziej kolorowe, gdy padało na znajdującą się w środku wodę.

- Już przynajmniej wiem, dlaczego nie mam cery porcelanowej lalki. Zawsze myłam twarz tylko zwykłą wodą, taki ze mnie głuptas... - wymruczała Stephanie, wydymając komicznie usta.

Lisa spojrzała na nią karcąco, choć nie mogła niestety zaprzeczyć, że sama z ledwością powstrzymała ironiczny uśmieszek. No ale przecież nie zamierzała być teraz nieuprzejma, więc jeszcze zanim dziewczyny dopadły ją na dobre, przechyliła głowę i posłała plecom Sophie głośne "dziękuję".

 

Chwilę później domniemana próba przeobrażenia Lisy w prawdziwą księżniczkę zmieniła się w maraton śmiechu i wygłupów, przy którym nawet Magda nie była w stanie utrzymać sztywnej fasady, do samego końca mając na ustach wyraz łagodnego rozbawienia. Wszystko zaczęła się od Stephanie, która nie miała najwyraźniej pojęcia jak korzystać z górskiej wody i zamiast znaleźć jakieś naczynko, po prostu wylała ją sobie na dłoń i plasnęła Lisie w twarz. Zanim ruda dziewczyna zdążyłaby się wyrwać, Stephanie wskoczyła jej na kolana i zaczęła wsmarowywać płyn tak energicznie, że prawie zsunęła sobie z palców bandaże.

- Ała, nie tak mocno, bo wymażesz mi piegi! - sarknęła Lisa przytłumionym głosem, na co Stephanie zachichotała.

- A to właśnie nie o to chodzi?

W tym czasie Magdalene wyciągnęła z torby słoiczek z dziwacznym balsamem, który najpierw wtarła we własne, szczupłe dłonie, a potem zabrała się za układanie Lisie fryzury. Zazwyczaj sprawiał on, że niesforne włosy prostowały się i wygładzały, ale tym razem zdołał on jedynie rozplątać wszystkie kołtuny i rozłożyć je na osobne, miękkie pasma. To wystarczyło, by Magda mogła zabrać się za pracę nad eleganckim upięciem; być może nie należała do księżniczek zafascynowanych tajnikami mody, ale jako królewska córka musiała przecież znać podstawy. Spięcie było subtelne i całkiem gustowne, zostawiając kilka samotnych kosmyków opadających na plecy. W pierwszej chwili Lisa nieco się przeraziła i zapytała:

- Ale nie obcięłaś mi włosów, nie? Bo zrobiły się jakoś dziwnie lekkie.

Jednak już chwilę później rozproszyła ją Stephanie, która w torbie Magdy wynalazła błyszczyk do ust (Zrób dzióbek! Albo nie, może lepiej nie...)

 

Gdy kilkanaście minut później Lisa w końcu została uwolniona, miała na głowie prostą, acz schludną fryzurę, łagodnie połyskującą twarz, błyszczące usta i kremowe w dotyku dłonie. Odmówiła jakiegokolwiek większego makijażu, ale Magda wcale na niego nie nalegała, zamiast tego zabierając się za wyrównywanie jej mundurka, tak by każda wstążka i falbanka znajdowała się dokładnie tam, gdzie powinna. Nawet Stephanie przyglądała się temu z zaciekawieniem, poprawiając kilka elementów własnej sukienki, naprawionej wcześniej przez profesora Fence'a. 

- Nie potraficie chodzić w butach na obcasie, prawda? - zapytała jeszcze Magda dla pewności, spoglądając na proste, brązowe pantofle, które obie dziewczyny założyły na białe rajstopy - Tak, więc będzie lepiej, jeśli zrezygnujecie z kompromitacji i poćwiczycie to w wolnej chwili - stwierdziła neutralnym tonem i wytwornym ruchem odgarnęła włosy z czoła.

Niedługo później w zamku rozległ się dzwon obwieszczający koniec obiadu, co oznaczało, że najwyższa pora zmierzać na zajęcia. Magda poinformowała ich jeszcze o piętrze, na jakie według planu lekcji powinny się udać, a potem zniknęła, by przygotować się we własnym pokoju. 

Przed wyjściem, Lisa ostatni raz przejrzała się w wielkim lustrze, wiszącym na jednej z kolorowych ścian. Bez burzy rudych włosów wyglądała... inaczej. Ale nie tak tragicznie, jak spodziewała się, że będzie.

 

Akademia Dobra, chłopcy

Aidan nie od razu wyglądał na w pełni uspokojonego słowami pociechy, jakie skierowali do niego współlokatorzy. Przetarł pięściami policzki i w końcu na nich spojrzał; w jego szarozielonych oczach nie dało się już dostrzec łez, ale wciąż były one nieco zaszklone. Hector westchnął z mieszaniną smutku i ulgi, gdy chudy książę pokiwał szybko głową i odwrócił się, by dostać do swojego kufra. Chwilę w nim grzebał, nie mając jednak najwyraźniej zamiaru niczego wyjmować, a potem opadł na łóżko i sięgnął po torbę, wypakowując z niej większość książek i wpychając świeży kawałek pergaminu i absurdalny podręcznik o wyglądzie i męskich rozrywkach, wymagany na lekcję z profesorem Daramisem. Ani Alan ani Hector nie spodziewali się zapewne, że Aidan będzie miał zamiar cokolwiek dodać, więc jego głośne słowa mogły być dla nich zaskoczeniem.

- Ta. Następnym razem. No ale niby będę miał sporo czasu na planowanie przyszłych defensyw, skoro profesor Fence kazał mi, Edwardowi i Abraxasowi codziennie wieczorem porządkować wspólnie zbrojownię... i tak do końca tygodnia - zakończył zbolałym tonem.

Hector przerwał wpatrywanie się w malunek przedstawiający dzielnego myśliwego na koniu i wydał z siebie cichy odgłos współczucia.

Aidan wzruszył nieporadnie ramieniem. Wyglądał na przybitego, ale przynajmniej porzucił na tę chwilę wspominanie wydarzeń z Polany. Gdy sekundę później zadzwonił dzwon, obwieszczający koniec Obiadu, chłopiec wstał i włożył ręce do kieszeni niebieskiego, naprawionego przez profesora mundurka.

- Przepraszam - wymruczał do Alana raz jeszcze, najwidoczniej zawstydzony swoim wcześniejszym wybuchem. Zaraz potem dodał dla rozładowania atmosfery: - I co ja mam teraz napisać rodzicom o swoim pierwszym dniu? Bardzo mnie prosili, żebym im wysłał taki list...

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sophie

Nie zwróciła uwagi na to co powiedziała jej współlokatorka, nadal wpatrując się w obraz, a zwłaszcza w kobietę na nim. Jej intencje były szczere, choć mogły myśleć inaczej. Potrafiła okazać wdzięczność, gdy zaszła taka potrzeba. Nawet jeśli miały zamiar odrzucić jej pomoc niewiele ją to interesowało, bo i tak coś zrobiła, a przynajmniej chociaż spróbowała. Równie dobrze mogła to wszystko zignorować, ale nie taka była jej natura, nie po tym, co dla niej niedawno zrobiły. Gdy do jej uszu dotarło dziękuje od drugiej współlokatorki mrugnęła wyraźnie zaskoczona. Nie sądziła, że doceni ten gest. Teraz jednak Sophie musiała skupić się na sobie. Wpatrywała się w kobietę na obrazie i wiedziała, że nie może zawieść. Musiała powrócić z akademii z własną baśnią, inaczej zawiedzie własnych rodziców i pokładane w niej nadzieje. Pokaże zarówno im jak i wszystkim innym ile jest warta.

 

Mimo to, nie była w stanie w pełni zignorować tego co działo się po drugiej stronie pokoju. Nadal nie potrafiła zrozumieć dlaczego księżniczka Magdalene przybyła pomóc Czytelniczce, co się za tym kryło? W miarę upływu czasu zauważyła, że wygląd Czytelniczki się powoli zmienia. Nie mogła uwierzyć, że w tak krótką chwilę osiągnęły taki efekt. Nawet włosy tej dziewczyny, które wydawały się do tej pory koszmarem fryzjerskim, teraz wyglądały naprawdę dobrze. Zupełnie nie przypominała dawnej siebie. Mogłaby nawet pomyśleć w obecnej chwili, że to nie jest ta dziewczyna z niższych sfer, którą poznała. Rada co do butów na obcasie ze strony księżniczki również była słuszna. Gdy nadszedł czas wyjścia na lekcje, Sophie spojrzała na swój nadgarstek. Ślad nadal tam był, ale już nie tak widoczny, maść działała. Powoli ruszyła do wyjścia, ale nim opuściła komnatę, spojrzała jeszcze na rudą współlokatorkę, gdy wszyscy inni już wyszli, a one zostały na chwilę same, otworzyła usta.

 

- Wyglądasz teraz naprawdę dobrze - odrzekła nie patrząc już na nią, a korytarz. - Pamiętaj jednak, będą oceniali też nasz wdzięk i zachowanie, więc spróbuj nie powtórzyć błędu z pierwszej lekcji i nie denerwować nauczyciela, zwłaszcza po tym ile dla ciebie zrobiła księżniczka Magdalene i za jej zaufanie, którym cię obdarowała. Wiele osób teraz na ciebie liczy. Nie pozwól by to wszystko poszło na marne, jesteś to winna zarówno jej jak i Stephanie - powiedziała dziewczyna i nie czekając na odpowiedź wyszła z komnaty, kierując się na zajęcia. Nie była pewna czemu to powiedziała. Może miała nadzieje, że coś do niej dotrze. Mimo wszystko, nie chciałaby aby cała ciężka praca księżniczki poszła na marne, tak to na pewno był główny powód. Zastanawiała się również, czy przed zajęciami natknie się na Edwarda. Mimo, że naprawdę chciała skupić się teraz na lekcjach, nie potrafiła przestać o nim myśleć.

 

Alan

Z chwilą, gdy Aidan poszedł do swojego kufra byłem pewny, że rozmowa dobiegła końca. Miałem nadzieje, że choć trochę zdołaliśmy mu poprawić choć odrobinę humor. Szybko się przekonałem, że to jeszcze nie koniec, bo do mych uszu znów dotarł jego głos. Wiedziałem, że dostał karę, ale domyślałem się też, że nie tyle zbrojownia go denerwowała i praca tam, co towarzystwo, z którym będzie spędzał czas. Edward... byłem mu coś winny za to, co się stało na obiedzie. Zarówno jemu jak i Abraxasowi, mimo, że też pomogłem potem Vivienne. Edward jednak wydawał się niezwykle zainteresowany Sophie, a po tym jak ta z nim poszła po rozmowie u profesor Dovey, zaczynałem mieć wrażenie, że ona też to odwzajemnia. Sophie nigdy nawet nie wykazywała nikim zauroczenia, czy teraz więc było inaczej? Wyrwałem się z zamyślenia, słysząc o liście Aidana do rodziców.

 

- Prawdę - powiedziałem krótko i zaraz dodałem. - Powiedz, że jak prawdziwy książę ruszyłeś by pomóc księżniczce i niezależenie jaki był tego wynik jestem pewny, że będą dumni z tego, że zachowałeś się jak na księcia przystało - Lekko się do niego uśmiechnąłem. - A jeśli chodzi o szlaban... Przez najbliższe trzy dni musicie obejść się bez mojego towarzystwa. Mam zakaz opuszczania komnaty, nawet na posiłki, więc tu mnie znajdziecie jak będziecie mnie potrzebować. A teraz chodźmy już żeby nie narobić sobie większych kłopotów

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Navin usłyszał ostatnie słowa Thomasa, lecz nie zatrzymał się, by cokolwiek mu odpowiedzieć. Na jego cienkich, nieco spierzchniętych ustach pojawił się jednak niewielki, smutny uśmiech, gdy przemykał się ciemnymi i śmierdzącymi wilgocią korytarzami. Oczywiście, że Thomas nie miał racji. Dobro i zło było podstawą tworzącą ich świat. Gdyby tak nie było, wsadzono by go, niewinne dziecko, do sierocińca przypałacowego, gdzie wychowywały się wszystkie inne słodkie maleństwa, których rodzice umarli, bądź zaginęli, nie pozostawiając żadnego opiekuna. Ale Navin był przecież synem wiedźmy zamkniętej w lochach, więc zamiast tego straż wywiozła go do ponurego domu dla nigdziarskich sierot na obrzeżach Leguind w Kyrgios. Thomas mógł sobie myśleć, że wzniesie się ponad dobro i zło, ale świat mu na to nigdy nie pozwoli. Taka już była jego natura. Taka była ich natura.

Wypadł na kamienną klatkę schodową akurat wtedy, gdy przeciągłe wycie wilków ogłosiło koniec obiadu. Rozejrzał się w lewo i prawo, łapiąc za przerdzewiały uchwyt wiszącej wyżej pochodni. Zdąży w czasie przerwy dotrzeć do Lady Lesso, a potem pod klasę? Jeżeli się pospieszy, to chyba raczej tak. Zrobił kilka ostrożnych kroków w dół, ignorując chroboczący dźwięk szczurzych pazurów, zanim dotarł do niego oschły, kobiecy głos;

- ...nie widziałaś go? To z pewnością totalny psychol, patrzył się na zawszanki, jak wilk na tłuściutkie dzieci...

Zatrzymał się, niby mimochodem przesuwając palcami po chłodnym murze, a tak naprawdę uważnie nadstawiając uszy.

 

Po zaledwie kilku sekundach na spiralnych schodach pojawiła się trójka nigdziarek. Głos należał do Walburgi, która, znów starannie uczesana, szła pośrodku i spoglądała raz na Kim, a raz na milczącą Elvirę. Ciężko było stwierdzić, czy blondynka w ogóle słuchała swojej współlokatorki, ponieważ gdy tylko zauważyła czającego się w cieniu chłopca, przechyliła głowę i bezceremonialnie przerwała jej monolog. Szkoda, Navin z chęcią dowiedziałby o kim tak właściwie mówiły, bo choć domyślał się, że może chodzić o profesora Angle'a, wolałby mieć werbalne potwierdzenie.

- Witaj, Navin. Czyżbyś zmierzał na zajęcia? - W słowach dziewczyny wyraźnie dało się usłyszeć zdawkową obojętność, ale chłopak nie zwrócił na to większej uwagi.

- Jeszcze nie. A ty? - zapytał pogodnie, dołączając do nich i stając obok Walburgi.

Ciemnowłosa wiedźma może nie była najprzyjemniejsza, a jej pogardliwie skrzywiony nos wyraźnie pokazywał, co o nim myśli, ale i tak wolał ją od tajemniczo uśmiechniętej Kim

- My już tak - tym razem zarówno głos, jak i jasnoniebieskie oczy Elviry kryły w sobie nieznaczne zaciekawienie. 

 

Widząc jej zainteresowanie, Navin odczuł wielką chęć, by opowiedzieć o swoim planie doniesienia na Christiana, ostatecznie z wielkim żalem zmuszając się do milczenia. W końcu nadal towarzyszyły im współlokatorki nigdziarki, które mogłyby wykorzystać to potem przeciw niemu. W sumie, stosując zasadę ostrożności i nieufności - Elvira też mogła - ale chłopak nie potrafił jakoś zmusić się do uważania na dziewczynę, która od samego początku była dla niego tak bardzo miła.

Przez resztę drogi żadne z nich się już nie odezwało, a jednymi dźwiękami, jakie im towarzyszyły do momentu rozdzielenia na korytarzu, były szmer obsuwających się kamieni i ciche prychnięcia Walburgi. 

Idąc później samotnie w stronę gabinetu Lady Lesso, Navin bił się z myślami nad kolejną straconą okazją; już od czasu Lasu Stymfów miał bowiem wielką ochotę złapać Elvirę za rękę, tak jak przyjaciel mógłby złapać przyjaciółkę. Jedynym, co go powstrzymywało, był strach przed reakcją dziewczyny i możliwym odrzuceniem.

Nigdziarze nie mieli przyjaciół.

Mimo to, Navin ciągle nie dawał sobie zapomnieć, że jako dziecko bardzo chciał mieć kogoś, kogo mógłby potrzymać za rękę.

 

***

 

W tym czasie na zajęcia zmierzali także pozostali uczniowie Akademii Zła. Wciąż wściekli oraz poniżeni przez własnego dziekana, przepychali się nawzajem na korytarzach, uderzali pięściami w pokruszone płaskorzeźby na kolumnach i złośliwie przydeptywali ogony przebiegającym gdzieniegdzie szczurom. Klasa Pielęgnacji Brzydoty znajdowała się na dość wysoko usytuowanej kondygnacji zamku, więc zarówno Adelia, jak i jej współlokatorki, przeciskały się właśnie cienkim, kamiennym mostem, łączącym wieżę Występek z wieżą Niezgoda. Choć most miał zarówno dach, jak i gęsto porozkładane kolumny, przez wąskie otwory (pełniące najwyraźniej funkcję okien) przedzierał się lodowaty wiatr, szarpiący ich włosami i mundurkami. Adelia już kilka razy z piskiem chwytała się czarnej tuniki idącej przed nią Margo, a potem, ignorując warknięcia niższej dziewczyny, schylała się i zbierała swoje co chwila wypadające z ramion rzeczy.

- Mówiłaś, że Lady Lesso obiecała ci torbę... - sarknęła złośliwie Margo, gdy Adelia znów zdołała je dogonić; za każdym razem ignorowały jej cichą prośbę, nie czekając, aż się pozbiera.

Adelia wzruszyła nieporadnie ramieniem. Z chęcią odpowiedziałaby teraz, że i tak niczego od nich nie chciała, bo wkrótce stąd zniknie, ale czuła się zbyt roztrzęsiona i wyziębiona, by cokolwiek z siebie wydusić. 

 

Wkrótce opuściły okropny, wietrzny most i wylądowały na korytarzu, otoczone grupkami rozgadanych uczniów i skrzypieniem ich czarnych buciorów. Adelia natychmiast spróbowała wcisnąć się między swoje współlokatorki, by nikt nie zwrócił na nią uwagi, jednak tym razem Margo jej na to nie pozwoliła.

- Możesz się w końcu od nas odczepić! - warknęła, łapiąc ją mocno za ramię i odrzucając do tyłu - Nie jesteśmy ani twoimi matkami ani opiekunkami! Jak ktoś zechce ci nakopać, to niech ci nakopie! Mam to tam, gdzie słońce nie dochodzi!

Siła, z jaką Margo ją popchnęła, sprawiła, że prawie potknęła się o jeden z wystających kamieni. Jednak to nie uderzenie, które z pewnością zostawi na jej delikatnej skórze kolejnego siniaka, tak bardzo ją oszołomiło. To wściekłość i odraza na twarzy Margo oraz wyraźna obojętność Judith, do której w pierwszej chwili chciała zwrócić się o pomoc, najbardziej zbiły ją z tropu. Przecież nic im nie zrobiła! Nic! Tylko pomogła, mówiąc o wszystkich okropnościach, które rozpowiadała o kuzynce ta wredna Stephanie! To, co było potem, nie było już jej winą, Margo sama to przyznała!

Dopiero, gdy obydwie dziewczyny odwróciły się, zostawiając ją samą, przypomniała sobie, że przecież były wiedźmami. Jak wszyscy w tej szkole były złe, złe do szpiku kości i to właśnie dlatego tak bardzo do nich nie pasowała. Zacisnęła chude ramiona na książkach i przemknęła przez korytarz, ignorując złośliwe komentarze i wytknięcia palcem. Idąc szybko i ze spuszczoną głową, jakimś cudem zdołała uniknąć ataku; dopiero pod wielkimi, kamiennymi drzwiami klasy poczuła na ramieniu dotyk zimnych palców.

 

Drgnęła i natychmiast odskoczyła w bok, przekonana, że to Raver. Chwila przerażenia odebrała jej dech w piersiach, bo przecież teraz już naprawdę nikt nie mógł jej pomóc, nikt nie...

Ale to wcale nie był ten przerażający, wychudły nigdziarz, który na Polanie dusił Lisę. 

- Coś ci wypadło.

Wysoki chłopak z najbardziej czarnymi włosami, jakie widziała w życiu, spoglądał na nią z niewielkim uśmiechem, przez który dało się zauważyć nienaturalnie długie kły. W papierowo bladej dłoni ściskał niewielką rolkę pergaminu, którą po pierwszej lekcji pożyczyła od Judith. Wyciągnęła rękę, ze zbolałą oraz nieco upokorzoną miną, chcąc jak najszybciej ją zabrać, jednak w tej samej chwili wampir wyskoczył nagle do przodu, łapiąc ją znienacka, choć niezbyt mocno, za szyję.

Zignorowała pergamin i z krzykiem odbiegła, pędząc między uczniami na koniec ustawiającej się powoli kolejki. Kiedy usłyszała za plecami wysoki śmiech, do oczu napłynęły jej świeże łzy.

Tym razem nie tylko pognębienia, lecz także palącej lodowato irytacji.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas i Christian

Zaraz po wyjściu z komnaty, Thomas, zaczął iść krętymi korytarzami Akademii Zła by dotrzeć na lekcje pielęgnacje brzydoty. Lekcja, która jego zdaniem po raz pierwszy była absurdalna. Sam chłopak nie był jak książęta, co całymi dniami dbają o własne ciało. Mimo to nie lubił nie dbać o higienę, czy na siłę pogarszać swój wygląd. Nawet gdy zdejmował koszulkę i mimo, że nie był jakoś źle zbudowany to kiepsko się czuł, widząc własne blizny. Wszystkie były pamiątkami tego jaki świat jest niesprawiedliwy. Gdyby tylko mógł chętnie by się ich pozbył. Powoli przeszedł obok jakiegoś zbitego lustra, w którym zobaczył swoją twarz. Z twarzy nie wyglądał jak morderca, czy inny nigdziarz. Nie miał nawet śladów po trądziku. Chyba nie wyglądał nawet najgorzej jako chłopak, co teraz niezbyt cieszyło. Niewiele pamiętał swoich rodziców. Jednak cerę chyba miał po mamie, a była przynajmniej w jego wspomnieniach, bardzo ładną kobietą. To będzie chyba przedmiot, na którym słabo wypadnie, pomyślał.

 

Długo nad tym nie myślał, idąc dalej. Teraz zaczął myśleć nad tym, co widział w komnacie. Christian posiadał niebezpieczny arsenał i gdyby nie to, że nie może nikogo zabić, to chyba nie chciałby spać w nocy z nim w jednej komnacie. Pokazał już nie raz jak niestabilny jest, więc zapewne nie byłoby dla niego problemem żeby poderżnąć im gardła w czasie snu. Mimo wszystko wydawał się szanować do pewnego stopnia zasady i raczej nie wyglądało by chciał kogoś zabić. Z drugiej strony niewiele brakowało z Navinem dzisiejszego dnia.  Na szczęście wiedział jak sobie z nim radzić. Powoli minął kolejnych nigdziarzy, zauważając po drodze Elvire, której posłał spojrzenie, chcąc w ten sposób przekazać wdzięczność. Nigdziarze raczej nie dziękowali, ale też nikt nigdy nie zrobił dla niego czegoś takiego jak ona dziś, wszyscy raczej zwykle życzyli mu śmierci w męczarniach. Zaraz obrócił wzrok, gdy nagle ktoś na niego wpadł. To była ta drobna Czytelniczka. Spojrzał na nią, ale nic więcej nie zrobił, a tylko ruszył dalej omijając ją. Widział jej łzy, ale nie okazywał współczucia, tak jak nikt mu go nigdy nie chciał okazać. Przeżywała właśnie szkołę życia, którą on dobrze już znał. Ponadto nie widział powodu by ją dręczyć, to nie było w jego guście.

 

Po ataku na Navina, Christian poczuł jak znów wróciła mu pewność siebie. Nikogo się nie bał i mógł sobie z każdym poradzić, tak było poza akademią i będzie tu. Pamiętał jak kiedyś pewien gnojek poza akademią, próbował wbić się na jego teren. Tamtego dnia czekał cierpliwie, może nawet miesiąc, ale w końcu nadszedł czas. Gdy wracał w nocy dwa noże uderzyły go w ścięgna, a wtedy frajer jęcząc z bólu padł na ziemię, chwilę później wyłonił się Christian. Kretyn błagał by go zostawił, był nawet gotowy oddać łup, który zdobył tamtego dnia, ale to było za mało dla Christiana. Całą noc zadawał mu liczne rany, ale nie śmiertelne, nigdy śmiertelne, to byłoby za łatwe. Zostawił go tak by się powoli wykrwawił. Wystarczyło, że ktoś mu się nie spodobał z twarzy i to był wystarczający powód by działać. Kiedyś nawet próbował zaprosić na spotkanie pewną dziewczynę, jeszcze w sierocińcu, ale ta go wyśmiała. Kilka lat później znowu ją spotkał, cóż teraz jej twarz wygląda tak, że nikt więcej jej nigdzie z pewnością nigdy nie zaprosi. Nie dziwił się nigdy, że Dyrektor go wybrał. A jeśli chodzi o jego zemstę... to samo tyczyło się Thomasa. Może jeszcze nie dziś, ale nadejdzie czas jego, że do niej dojdzie, a wtedy pożałuje, że go kiedykolwiek poznał.

 

Niestety poczuł się rozczarowany, gdy dotarł zanim aż pod klasę, a ten nie zrobił nic, co byłoby można wykorzystać. Wściekły na twarzy omijał innych nigdziarzy, nie zwracając na nich uwagi. Nie byli warci jego czasu. Pewnego dnia będą się go bali. Teraz jednak zbliżał się czas lekcji. Pierwszy przedmiot, który go cieszył, ale nie z powodu tego, że lubił brzydotę, o nie. Spojrzał kątem oka na Elvire i już wiedział kto będzie ostatni. Lekko się uśmiechnął i stanął za innymi nigdziarzami. Miał tylko nadzieje, że obecny nauczyciel będzie lepszy niż durna dziekan, kundel czy ta tępa wiedźma z klątw i pułapek. O zawszaninie nawet nie myślał, bo to było nieporozumienie i dowód na stronniczość Dyrektora.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Lisa nie od razu była pewna, czy słowa Sophie bardziej ją zdziwiły, czy wkurzyły. Chyba nawet lepiej, że nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo w chwili zaskoczenia i konsternacji mogłaby palnąć coś nieprzyjemnego, jak to czasem miała w zwyczaju robić w Gawaldonie. Mimo wszystko, Sophie zasługiwała na to jeszcze mniej niż młode dziewczyny, uważające, że Lisa nic ze sobą nie robi przed porwaniami, bo tak naprawdę marzy o tym, żeby Dyrektor ją dopadł. A nawet i je potem przepraszała; tak bardzo nie lubiła krzywdzić innych, choćby gadali największe głupoty.

Parę sekund po tym, jak Sophie wyszła z pokoju, Lisa w końcu opanowała zdziwienie i ostała na dziwacznym uczuciu, będącym mieszanką rozbawienia i wstydu. No bo, kurczę, w ustach księżniczki zabrzmiało to tak poważnie, jakby od tego zależało życie Magdy i Stephanie. Niby trochę śmieszne, ale z drugiej strony to miała też trochę racji; ruda dziewczyna do tej pory traktowała ich pomoc chyba nieco zbyt figlarnie.

Poza tym, tutaj chodzi o życie, Lisa, po prostu nie ich, ale twoje - przyszło jej nagle na myśl, gdy przypomniała sobie o tych nieszczęsnych dwóch ostatnich miejscach. Prawdziwy dreszcz przeszedł ją jednak, gdy uzupełniła - Nie no, nie tylko twoje. A jak poradzi sobie mama bez córki? I Nathan bez siostry? I... o nie, to jakiś koszmar... Adelia sama w Akademii Zła?
Potrząsnęła głową i westchnęła, prostując plecy i ramiona. Cokolwiek by się nie stało, musi zaliczyć te zajęcia.

 

Po tym podsumowaniu, wypadła na korytarz i przemknęła pustym korytarzem. Miała wrażenie, że słyszy za zamkniętymi oknami ćwierkanie dziesiątek maleńkich ptaków, co musiało być niemożliwe, bo przecież ich pokoje były na wysokiej wieży. Nie zwróciła na to większej uwagi; chyba powoli przyzwyczajała się do wszystkich dziwactw Akademii Dobra. Idąc, starała się trzymać wysoko głowę, wyobrażając leżący na niej niewidzialny stos książek. Nie było to wcale takie proste, bo cały czas korciło ją, żeby poskubać jedną z absurdalnych, kolorowych wstążeczek przy mundurku albo pooglądać kolorowe murale. Kurczę, jak oni mogli wrzucić ich do tak kolorowego, błyszczącego zamku i oczekiwać pełni skupienia?

Obok klatki schodowej czekała na nią Stephanie, która na jej widok wykonała kilka groteskowych, pseudoksiążęcych poz, przeczesując długie włosy obandażowanymi palcami. Obydwie śmiały się pod nosem, zbiegając po jasnych stopniach, chociaż Lisie z tyłu głowy wciąż obijał się niepokój i bolesna powaga.

 

Księżniczki miały mieć zajęcia Pielęgnacji Urody na jednym z pięter zamku, niebędącym wieżą i mimo wskazówek Magdy ruda dziewczyna nie miała bladego pojęcia jak tam dotrzeć, więc wraz ze Stephanie zmierzała za tłumem. Zaraz przed nimi szły Dayla i Aria. Dziewczyna z pustyni spięła swoje śliczne, brązowe włosy w długi warkocz, dopasowany do wiecznie identycznej fryzury nieśmiałej Arii. Współlokatorki trzymały się za ręce, choć widać było, że inicjatywę przejęła tu Dayla, ściskając opaloną dłonią drobne i kościste palce koleżanki. 

Niedługo później wszystkie dotarły do Głównego Holu. Lisa nie miała pojęcia, dlaczego musieli przyjść akurat tutaj, ale wcale nie narzekała, bo w tłumie książąt, którzy Pielęgnację Męskości mieli najwyraźniej również na jednym z pięter, dostrzegła Alana, Aidana i Hectora. Stephanie pacnęła ją lekko w plecy, więc spróbowała elegancko się wyprostować i zrobić odpowiednio kobiecą minę, ale efekt został zniweczony, gdy potknęła się na ostatnim schodku i prawie upadła na twarz. Cóż, najwyraźniej nie można mieć wszystkiego, ale Lisa i tak nie mogła oderwać spojrzenia od Alana, ciekawa, co on sądzi o jej nowej (i chwilowej) stylówce. Nie wiedziała jeszcze czemu, ale z jakiegoś powodu wydało jej się to bardzo ważne.

 

W tym samym czasie, co księżniczki, na lekcje kierowali się książęta. Zajęcia Pielęgnacji Męskości zapowiedziano im piętro wyżej niż w przypadku dziewcząt, lecz wciąż poza wieżami, co oznaczało, że najłatwiejszą drogą aby się tam dostać, był powrót do Głównego Holu i przejście wielkimi, marmurowymi schodami, które mieściły się w tylnej części zamku, niedaleko zbrojowni. Oczywiście istniały przejścia tajne lub pomostowe, ale pierwszego dnia łatwo można było się na nich zgubić. 

Aidan, Alan i Hector udali się na zajęcia zaraz po skończeniu krótkiej rozmowy w pokoju. Chłopak z Nottingham rozmyślał nad listem do rodziców i chociaż humor ewidentnie nieco mu się poprawił, wciąż zachowywał się nienaturalnie cicho. Również Hector, który zawsze przecież był spokojny, nie odzywał się słowem, więc ostatecznie szli grupą w komfortowym milczeniu. Dopiero w Holu chłopiec z Nibylandii poprawił ostrożnie okulary i zapytał nieśmiało, choć z nutą niewielkiego rozbawienia;

- Hm... czy to czasem nie jest Lisa?

Aidan uniósł głowę i rozejrzał się nieco nieprzytomnie, a gdy tylko spostrzegł na kogo Hector wskazuje brodą, aż sapnął ze zdziwienia. Z pewnością w ślicznej księżniczce dało się jeszcze rozpoznać ich koleżankę, jednak nie przypominała ona już tej samej dziewczyny, która kłóciła się z dziekanami na Polanie. Zniknęła burza rudych włosów, pozostawiając eleganckie upięcie i kilka samotnych, delikatnych kosmyków opadających na plecy. Piegowata twarz wydawała się jakby bledsza i połyskująca wewnętrznym światłem, a wcześniej spierzchnięte usta były teraz miękkie i jasnoróżowe. Nawet zielone oczy stały się większe i bardziej czyste w blasku kryształowego obelisku. Księżniczki na parterze odwracały się i wpatrywały w dziewczynę z niedowierzaniem, momentami wręcz z oburzeniem. Tylko Magda i jej współlokatorki nie okazały zdziwienia, najwyraźniej wiedząc o tym już wcześniej.

- Jesteście pewni, że... - zaczął Aidan bojaźliwie i w tym momencie ruda dziewczyna potknęła się na schodach, w ostatniej chwili chwytając balustrady - Nie, dobra, to zdecydowanie jest Lisa - chłopak zaśmiał się, choć bez żadnej złośliwości.

Nie można było powiedzieć tego samego o pozostałych zawszanach. Vivienne przewróciła oczami i ostentacyjnie odwróciła z powrotem do Lucindy, Emeralda zachichotała nieprzyjemnie, a Ambrosius, przy akompaniamencie śmiechu Eryka, odegrał teatralnie wielką ulgę, zupełnie jakby świat przez sekundę stanął na głowie, ale na szczęście wrócił do normy. Nawet Edward nie mógł powstrzymać pobłażliwego uśmieszku, który jednak szybko zmienił się na przyjemny, gdy zauważył w tłumie Sophie i subtelnie do niej pomachał.

 

Ani Lisa ani Stephanie nie wydawały się przejmować tą prześmiewczą uwagą. Podeszły do chłopaków, a potem razem, w wielkiej grupie, skierowali się w stronę korytarza, którym mogliby dostać się na odpowiednie piętra. Hector nie odrywał wzroku od Lisy, najwyraźniej wciąż zszokowany, lecz za każdym razem, gdy otwierał usta, by coś powiedzieć, tracił odwagę i wracał do milczenia. Inaczej było w przypadku Aidana, który trzasnął Lisę łokciem, gdy tylko zyskał okazję, a potem powiedział:
- Wyglądasz świetnie, ale nie lepiej niż wcześniej, wiedźmo.

Przez krótką sekundę Lisę wydawała się zraniona, ale potem zauważyła rozbawienie na twarzy chłopaka i zrozumiała, że tylko się z nią droczył. Na całe szczęście, Aidan nie zamierzał najwyraźniej w tej chwili wyciągać swoich wątpliwości odnośnie Adelii, ponieważ wszyscy spieszyli się na zajęcia. Gdy Lisa zrozumiała, o co mu chodzi, trzasnęła go łokciem jeszcze mocniej, z trudem powstrzymując uśmiech.

Potem chłopak odwrócił się, by przywitać ze Stephanie, ostatecznie przesuwając jednak spojrzeniem po jej zabandażowanych palcach. Czy to ze zmartwienia, czy ze wstydu, bąknął tylko krótkie "hej" i wbił wzrok uparcie przed siebie. Dziewczyna nie wydawała się z tego powodu zadowolona, a biorąc pod uwagę, że przed nimi majaczyły już schody, miała pewnie zamiar poruszyć ten temat.

 

Zaraz po tym, gdy z Głównego Holu zniknęli Lisa, Stephanie i chłopcy z wieży Honor, Constantine dopadła do Sophie, ciągnąc za sobą Emeraldę. Oczy księżniczki z Krainy Oz wciąż były nieco zapuchnięte od płaczu, ale zdążyła poprawić makijaż, ułożyć swoje śliczne, wiśniowe włosy i przybrać tę samą chłodną, nieprzystępną minę, co zawsze. Emeralda natomiast nie kryła złości, obrzucając Sophie spojrzeniem od góry do dołu i unosząc lekko starannie wypielęgnowaną, jasną brew. Ciężko było zrozumieć, dlaczego Constantine zdecydowała się przytaszczyć tutaj koleżankę z wieży, ale pomimo swojej delikatności nie wydawała się być zbyt skora do zmiany zdania.

- Idziemy na zajęcia? - zapytała typowym dla siebie słodkim głosem i chwyciła ciemną dłonią jasną rękę Sophie - Wiem, gdzie to jest, moja mama narysowała mi kiedyś Akademię Dobra.

To wydawało się zainteresować Emeraldę, która przestała piłować Sophie wzrokiem pełnym niechęci.

- Naprawdę? Kim dokładnie jest twoja mama?

- Dobrą Czarownicą z Krainy Oz - mruknęła Constantine z mieszaniną dumy i niechęci, spoglądając wymownie na obelisk, który właśnie minęły; w srebrnej ramce znajdował się tam portret pięknej kobiety o fioletowych oczach, podpisany "Amarinda z Krainy Oz". Zaraz obok umieszczono barwną ilustrację, przedstawiającą ubraną na biało postać, całującą w czoło młodą dziewczynkę, Dorotkę - Zanim trafiła do Akademii, kolegowała się przez jakiś czas z przyszłą Złą Czarownicą... Och, chodźmy stąd, zanim książę Ambrosius mnie zobaczy - nagle przyspieszyła kroku, stukając delikatnie obcasami o posadzkę i ciągnąc obie dziewczyny za sobą.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Wyszedłem wraz z Aidanem i Hectorem, kierując się na lekcje pielęgnacji męskości. Mówiąc szczerze sama idea tego przedmiotu nie bardzo mnie cieszyła. Oczywiście jako następca tronu znałem zasady etykiety jak i dbałości o własny wygląd. Mimo to nigdy za tym nie przepadałem. O ile do tej pory całkiem nieźle sobie radziłem, tak teraz nie byłem pewny czy ponownie dopiszę mi szczęście. Ponadto ciągłe zmartwienia związane z Elisabeth, nie ułatwiały mi sprawy. Był tylko jeden plus obecnej sytuacji, a mianowicie, że zdołaliśmy sobie wszystko wyjaśnić z Aidaniem.

 

Nagle głos Hectora sprowadził mnie na ziemię. Powoli obróciłem wzrok w miejsce gdzie wskazywał i cały skamieniałem. Czułem jak na mojej twarzy pojawia się lekki rumieniec, który starałem się ukryć. Elisabeth moim zdaniem zawsze była piękna, nieważne co inni o niej myśleli. Jednak ta przemiana była jak o sto osiemdziesiąt stopni. Jej piękne rude włosy były tak wspaniale i starannie upięte. Cera jak i usta były tak delikatne, prawie jak u mieszkanek naszego królestwa. Piękne zielone oczy dziewczyny lśniły niczym klejnoty. Miałem nadzieje, że tym razem Elisabeth podejdzie poważnie do przedmiotu, ale nigdy bym się nie spodziewał czegoś takiego. Była jakby tą samą Elisabeth, którą poznałem, a jednocześnie kimś innym. Dopiero gdy się potknęła doszło do mnie, że to nadal ta sama dziewczyna.

 

Mimo niedawnego potknięcia nadal nie umniejszało mojego wrażenia jakie sobą teraz prezentowała. W chwili gdy do nas podeszła, opuściłem głowę, unikając jej spojrzenia. Miałem w głowie milion słów, ale nie potrafiłem z siebie żadnego wydobyć. Nawet nie zwróciłem uwagi na żart ze strony Aidana, co jakiś czas przyglądając się ukradkiem Elisabeth. Czułem się jakbym nie był nawet godny z nią rozmawiać. W końcu zebrałem się w sobie, a przy tym zdołałem wydusić z siebie nareszcie jakieś słowa.

 

- Wyglądasz niesamowicie - Z trudem byłem w stanie ukryć zakłopotanie - To znaczy... cały czas byłaś piękna, to nic nie zmienia... - Znów poczułem, że to mogło zabrzmieć niewłaściwie, a na dodatek poczułem jak moja twarz się czerwieni. Nie byłem pewny czy to z powodu własnej głupoty, czy jej obecności. - Może lepiej już się zamknę nim znów coś palnę - Dodałem, czując wstyd spowodowany swoim zachowaniem.

 

W momencie, gdy Elisabeth pojawiła się wśród zawszanek, Sophie stała już wśród innych księżniczek. W przeciwieństwie do innych zawszanek, nie wpatrywała się wrogo na transformacje Czytelniczki. W końcu sama przyłożyła do tego rękę, nawet jeśli w niewielkim stopniu to jednak. Oczywiście żadna powierzchowność nie może zmienić wszystkiego. Jej współlokatorka szybko popsuła pierwsze wrażenie, potykając się w prześmiewczy sposób. Widząc to zastanawiała się teraz, czy cała praca księżniczki Magdalene i tej Stephanie nie poszła na marne już na samym początku.

 

Szybko przestała o tym myśleć, widząc gdzie kierowała się Czytelniczka. Ponownie jej kroki kierowały się do jej kuzyna. Chciała wracać do domu, co nie raz podkreślała, więc dlaczego wciąż przy nim była? Teraz to ewidentnie wyglądało jakby chciała mu się pokazać w swojej nowej wersji. Znów poczuła pewną niechęć. Śnieżne Wzgórza były jej domem i nie wiedziała właściwie, co ma ze sobą zrobić jeśli Alan zostanie koronowany, a tym bardziej, gdy założy rodzinę. Ojciec już dawno planował, że pewnego dnia wyjdzie za któregoś z synów jego wspólników, dzięki czemu finanse rodzinne będą bezpieczne, ale ona tego nie chciała. Nigdy nie zapytał jej nawet o zdanie. Nagle dostrzegła Edwarda i to jak pomachał w jej kierunku. Uśmiechnęła się uroczo w kierunku księcia na ten widok. Nadal czuła się przy nim zakłopotana, ale nigdy jeszcze nie poznała kogoś takiego jak on. Po prostu nie sposób tego było opisać.

 

Nie było okazji na dalsze rozmyślania, bo zaraz pojawiła się przy niej Constantine. Oczywiście towarzystwo z jej strony było przyjemne, no może by było gdyby nie to, że nie przyszła sama. Widząc Emeraldę i to jak znów wrogo na nią patrzy zdecydowała się milczeć. Mimo, że stanęła w obronie Emeraldy na obiedzie, to nadal nie przepadała za księżniczką. Ciężko było w to uwierzyć, ale obecność Emeraldy odpowiadała jej jeszcze mniej niż jej współlokatorek. Ta niechęć zaczęła się od chwili, gdy tylko się spotkały. Najpierw ze strony blond-włosej dziewczyny, a teraz niechęć była obustronna. Zdecydowała się jednak nic nie mówić, uznając, że tak będzie najlepiej,

 

Ruszyła z nimi, trzymając się jak najbliżej, Constantine, a jak najdalej Emeraldy. W momencie, w którym Constantine wspomniała o swojej mamie, sama zaintrygowana na nią spojrzała. Nie sądziła, że mama dziewczyny była dobrą Czarownicą, a tym bardziej zdziwiła się, że jej mama zadawała się z tą złą. Zastanawiała się chwilę czy sama mogła coś napomknąć o swojej przodkini, ale ostatecznie zrezygnowała, nie chcąc ponownie przypadkiem wdać się w dyskusje z Emeraldą jak podczas lekcji dobrych uczynków. Poza tym Constatine starała się z jakiegoś powodu unikać księcia Ambrosiusa, więc to nie była dobra okazja na tego typu rozmowy.

 

- Niemożliwe... - niespodziewanie wyszło z jej ust, a następnie odeszła od Constantine i Emeraldy, kierując się ponownie do obrazów.

Co prawda nie chciała o tym napominać, ale jak mogła by to zignorować? Jej wzrok spoczął na młodej dziewczynie o charakterystycznych białych włosach, związanych w piękny długi warkocz. Dziewczyna o jeszcze bardziej zimnym spojrzeniu niż Alan i cerze nawet bardziej śnieżnej niż Sophie. Nawet w młodości jej mina była niezwykle poważna, a mimo to nadal pozostawała niesamowicie piękna i tajemnicza.

Oczy Sophie skierowały się na podpis pod obrazem Serena ze Śnieżnych Wzgórz. Więc takie było jej prawdziwe imię? Nikt już nie pamiętał prawdziwego imienia jej przodkini, gdyż to wspomnienie zostało pokryte grubymi warstwami śniegu. Tak samo jak jej pochodzenie, bo tak naprawdę, gdy się urodziła nie było jeszcze Śnieżnych Wzgórz. Urodziła się w małej wiosce u podnóża szczytów, które są obecnie ich domem. Wioska nie miała nawet nazwy, a dziś była bardziej muzeum, do którego można się zapuścić by zobaczyć gdzie dorastała ich władczyni. Miejsce jej pochodzenia musieli więc dopisać po powstaniu królestwa. Dopiero po powrocie z akademii, sprawiła, że zdradliwe śnieżne szczyty, które do tej pory zabijały każdego śmiałka, który chciał na nie wejść stały się uległe i można było wśród nich zamieszkać. Wtedy też ogłosiła się ich władczynią i rozpoczęła dynastię ich rodu. Z powodu zimnej natury kobiety chodziły plotki, że tak naprawdę jest nigdziarką, ale tutaj teraz przed oczami miała dowód gdzie uczęszczała ich przodkini i kim naprawdę była.

 

- Powinnyśmy już iść - powiedziała nie będąc w stanie ukryć melancholii, a nawet kiedy odchodziła, nie mogła się odwrócić plecami od obrazu do czasu, aż zniknął z widoku.

 

Nawet w zamku cały jej ród nie posiadał żadnego portretu z jej młodości. Nikt nie pamiętał jak wtedy wyglądała. Nie mogła uwierzyć, że była pierwszą od wielu lat, która mogła zobaczyć swoją przodkinię w młodości, zanim ta tajemniczo zniknęła. Niektórzy myślą, że nadal żyje, ale to wydawało się niemożliwe, biorąc pod uwagę jak wiele lat minęło, odkąd opuściła obie swe córki nie podając żadnego powodu. Sophie wiedziała już co sama musi zrobić. Skoro już wiedziała jak wyglądała, teraz ona mogła stworzyć jej portret z czasów młodości i zawieść go do królestwa po zakończeniu akademii. To będzie jej największe wyzwanie do tej pory. Nie sądziła by dziekan Dovey zgodziła się oddać ten, który wisi, więc sama musiała stworzyć inny. Ponadto należało go pokazać Alanowi. Mimo wszystko na pewno też się tym zainteresuje, to była w końcu rodzina.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Na szkolnym korytarzu nie czekały już na Adelię żadne nieprzyjemności ze strony nigdziarzy. Choć wcześniej wpadła jeszcze na kilka osób, w tym na wysoką, kościstą dziewczynę, która obrzuciła ją pogardliwym spojrzeniem oraz na milczącego, obojętnego chłopca, szybko znalazła sobie miejsce, w którym mogła ukryć się do czasu rozpoczęcia zajęć. Nieduża wnęka pomiędzy kolumnami była chłodna, wilgotna i pełna pajęczyn, ale Adelia zdołała jakoś tak się w nią wcisnąć, by nie dotykać ramionami żadnego z niebezpiecznie lepkich sideł. W tym miejscu, odizolowanym od tłumu uczniów, mogła przeczekać przerwę, przy okazji obserwując dyskretnie pozostałych. Serce zabiło jej mocniej, gdy na horyzoncie pojawili się Raver ze współlokatorami, ale na szczęście żaden z nich nie wydawał się jej szukać. Dziewczyna zauważyła, że przerażający chłopiec tylko przesunął po niej krótko spojrzeniem, zaraz potem odwracając się obojętnie i stając na przodzie grupy, skąd jakimś cudem wypędził Judith i Lavalle'a. 

Adelia nie od razu zdała sobie sprawę, że ta paląca emocja w gardle nie jest jedynie ulgą, ale również, być może nawet w większym stopniu, irytacją spowodowaną poczuciem bycia ignorowaną. Naprawdę nie chciała ich uwagi! Okrutne wiedźmy i źli chłopcy nie zasługiwali na przebywanie w jej towarzystwie, a mama z pewnością nigdy by się na coś takiego nie zgodziła, po prostu... wcześniej Raver traktował Adelię jak kogoś wyjątkowego, a teraz nie próbował nawet skorzystać z jednego z tych swoich strasznych uśmiechów. Zupełnie jakby się znudził. Ale to dobrze; Adelia przecież tego właśnie chciała, prawda? By przestali się nią interesować.

Przygryzła mocno wnętrze policzka, czując napływającą na język krew. 

Ta przeklęta szkoła odbierała jej wszystko po kolei; poczytalność najwyraźniej też.

 

W tym czasie jako jedne z ostatnich do klasy zmierzały Elvira, Walburga i Kim. Pojawiły się na korytarzu idealnie o czasie, ponieważ wtedy właśnie skrzypnęły ciężkie drzwi i pojawiła się w nich rosła sylwetka Gwidona Angle'a. Profesor był wysoki i całkiem nieźle umięśniony, ale z pewnością nie dało się go nazwać przystojnym. Długie do ramion, ciemne włosy miał nieuczesane i tłuste od łoju, jego twarz wydawała się być zapadnięta i wiecznie znużona, a jeden z przednich zębów cały sczerniał i zgnił. Nawet skóra mężczyzny wyglądała na brudną i pełną plam, a rzadka bródka tylko wzmagała poczucie obrzydzenia, jakie blondynka poczuła już na samym początku. To jednak nie był koniec. Nauczyciel rozejrzał się z zadowoleniem po twarzach uczniów, a potem utkwił wzrok w Elvirze, która wraz ze współlokatorkami siłą rzeczy stała najbliżej.

- Śliczna dziewczynka - wymruczał profesor niemal pieszczotliwie i wyciągnął ogorzały paluch, żeby musnąć nim jej jasne włosy; nigdziarka na całe szczęście zdołała się jednak w porę uchylić. Mężczyzna, widząc to, zaśmiał się cicho pod nosem i zabrał dłoń. - Zobaczymy na jak długo. Wchodźcie - Te słowa skierował do całej grupy, zaraz potem samemu znikając w ciemnej klasie.

 

Elvira nie od razu ruszyła się z miejsca. Choć zdecydowanie nie wyglądała na wystraszoną, jej cienkie usta pozostawały zaciśnięte, a błękitne oczy lodowato chłodne. W przeciwieństwie do Walburgi, która syknęła coś wulgarnego oraz Kim, teatralnie przykładającej dłoń do policzka, Elvira pozostawała spokojna, pomimo oczywistej odrazy i upokorzenia. Niestety, nie miała teraz zbyt wiele czasu na obmyślenie skutecznych kontrdziałań, gdyż grupa uczniów, czekająca pod komnatą, nie ruszyła. Na czele stał przecież nie kto inny, tylko Raver i najwyraźniej czekał, aż nigdziarki wejdą pierwsze. Nie dało się zaprzeczyć, że przy aparycji profesora jego papierowa skóra i oklapłe włosy wyglądały niemalże elegancko.

Śliczne dziewczynki przodem - szepnął miękko, przyszpilając blondynkę oceniającym spojrzeniem.

Co oczywiste, Elvira nie zamierzała pozstawać mu dłużna.

Dziękuję za tak godny pokaz dobrych manier. Mógłbyś pewnie rozważyć zmianę Akademii... - przerwała na sekundę, pozwalając sobie na lekki, irytujący uśmieszek - ...oczywiście, gdybyś wpasowywał się w choćby minimalne standardy estetyki.

Widziała, że zaciska zęby, a jego oczy ciemnieją, lecz nie pozwoliła mu na odpowiedź. Weszła do środka, a zaraz za nią wepchnęła się Walburga, tym samym odbierając Raverowi możliwość dopadnięcia jej od tyłu. I niech ktoś powie, że posiadanie denerwującej, zuchwałej współlokatorki nie było momentami przydatne.

 

W środku na większość uczniów czekała niemała niespodzianka. Do tej pory uczyli się w klasach, które być może nie były do końca przyjemne (choćby lodowa sala Lady Lesso), jednak posiadały pewne cechy schludności i przystosowania do przeprowadzania w nich długich zajęć. Pomieszczenie, w którym urzędował Gwidon Angle nie dało się nazwać żadnym z tych słów. Jeżeli nawet były tu jakieś okna, każde zostało zasłonięte przez olbrzymie połacie skóry, nie zawsze dokładnie wygarbowanej i najwyraźniej stanowiącej pewien rodzaj trofeum. W każdym rogu i na każdej drewnianej półce znaleźć można było oślizgłe słoiki z dziwacznymi substancjami oraz poucinane części zwierząt. Na wyszczerbionych ławkach stały puste kociołki, zakurzone fiolki oraz inne, nieszczególnie czyste naczynia. Sama klasa była miejscem dość ciemnym, nie tylko z uwagi na brak okien, ale również znikomą ilość świec i lampionów. Największe źródło światła stanowił wielki żyrandol przy suficie, ozdobiony maleńkimi, białymi kosteczkami. 

 

Najgorszy w tym wszystkim był jednak duszący zapach, przywodzący na myśl dym ze starej fajki, ocet i smród spoconej skóry. Nigdziarze szybko podzielili się na dwie grupy; tych, którzy z uznaniem przyglądali się trofeom profesora (jak choćby Scarlett, z uśmiechem klepiąca po głowie uciętą głowę jelenia) oraz tych, którzy z trudem powstrzymywali odruch wymiotny. Adelia, po wpełznięciu do środka jako ostatnia, zostawiła uchylone drzwi i usiadła jak najbliżej wyjścia, przynajmniej dopóki profesor nie zapytał groźnym tonem, czy któreś z nich ma ogon do ucięcia. Ostatecznie, minęło trochę czasu, nim przeszedł pierwszy zamęt i wszyscy zajęli odpowiednie miejsca.

- Był pan myśliwym? - Padło pytanie, zadane chrapliwym, lecz pełnym słabo skrywanej ekscytacji głosem, należącym do Scarlett.

Profesor nie od razu odpowiedział, wyciągając najpierw z szuflady starą, drewnianą fajkę i wtykając ją między zęby.

- A słyszałaś kiedyś o Bambi? Ta? To tam wisi jego mamusia - Uśmiechnął się nieprzyjemnie i machnął głową w stronę najwyżej powieszonej głowy, należącej do dorosłej sarny o długich rzęsach i martwych, błyszczących oczkach.

Niektórzy zachichotali. Elvira westchnęła z niechęcią. Adelia przycisnęła drobną dłoń do ust, powstrzymując zbierające się pod powiekami łzy smutku i niedowierzania.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...