Skocz do zawartości

[GRA] Długo i Zawsze Szczęśliwie (Akademia Dobra i Zła) (~Magus)


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Akademia Dobra, dziewczęta

Po odpowiedzi Sophie, w klasie przez kilka chwil panowała złowróżbna cisza. Dziewczęta wychylały z zainteresowaniem głowy, chcąc poznać reakcję nauczycielki, zanim zdążyłaby ona wyrazić opinię na głos. Vivienne zmarszczyła delikatnie jasne brwi i złapała za ramię Lucindę; obydwie księżniczki były coraz bardziej i bardziej zestresowane tym, że mogą nie zaliczyć zajęć w taki sposób, w jaki by sobie życzyły. Chyba tylko Lisa i Stephanie wciąż siedziały spokojnie, bardziej zaskoczone niż nerwowe. Kiedy jednak profesor Sericia uśmiechnęła się subtelnie do Sophie i wyciągnęła dłoń, żeby zawinąć jej za ucho samotny kosmyk czarnych włosów, Stephanie nachyliła się do ucha Lisy i szepnęła;

- Wiesz, chyba najlepiej gadać dużo.

Prawdopodobnie była to prawda. Nauczycielka po raz pierwszy wyglądała na prawdziwie zadowoloną, choć oczywiście nie obyło się bez uzupełniającej uwagi.

- To była bardzo dobra odpowiedź, śnieżynko. Nie przejmuj się żółciami; jaskrawe i intensywne barwy nie pasują do tak pięknej karnacji, ale odcienie chłodne, blade i rozmyte z pewnością dałoby się dopasować do odpowiednich akcesoriów i fryzury. Ostatecznie, żółty był też ulubionym odcieniem młodej Letycji - uśmiechnęła się, doskonale wiedząc o zdezorientowaniu swoich uczennic - Tak ma naprawdę na imię Królewna Śnieżka. Och, w Akademii również upierała się przy żółciach, lecz aktualnie znacznie częściej można ją ujrzeć w turkusach, szmaragdach i srebrze. Są to couleurs Dziewiczej Doliny, pas vrai? - Vivienne uśmiechnęła się uroczo i skinęła głową, gdy nauczycielka na nią spojrzała. - Mam tylko jedną, drobną uwagę do twojej wypowiedzi. Prześlizgnęłaś się po temacie pytania, mon cher. Chodziło przede wszystkim o to, że jasne i blade pomadki zleją się z twoją karnacją i nadadzą trupiego wyglądu. Mauvais - Narcyza po raz ostatni pogłaskała ciemnowłosą dziewczynę po głowie i ruszyła dalej. 

W klasie wznowiły się szepty; wśród nich wyraźnie można było usłyszeć pogardliwe prychnięcia Emeraldy. Siedząca obok Sophie Constantine cmoknęła cicho i pokręciła głową z nie do końca sprecyzowanego powodu.

 

Reszta zajęć upłynęła w utrzymującym się napięciu; sukces Sophie wcale nie udobruchał nauczycielki, która surowo podchodziła do dziewcząt próbujących opisywać swoją urodę po łebkach lub uchylających się przed odpowiedziami. Choć wypowiedź Lucindy była ładna i zgrabna, młoda księżniczka całkiem straciła wątek, gdy profesor Sericia zażądała, aby ta wyjawiła jej powód swoich śmiesznie pomalowanych ust. Biedna zawszanka nie odzywała się i wbijała spojrzenie we własne dłonie, będąc już na skraju łez, gdy kobieta w końcu zostawiła ją w spokoju. Vivienne - co zapewne nikogo nie zdziwiło - poradziła sobie świetnie, doskonale opisując typ urody jasnego lata i wdając się z nauczycielką w entuzjastyczną dyskusję na temat pastelowych kolorów. Profesor Narcyza na początku pochwaliła Emeraldę za poprawną wypowiedź i barwne porównania do motyli i kryształów, lecz po dodatkowym pytaniu zmieniła ton na karcący, wypominając zbyt wygórowaną pewność siebie i bezustanne trzymanie się ulubionego, morskiego odcienia. W końcu jedynymi nieprzepytanymi dziewczętami w klasie zostały siedzące na dalekim końcu Lisa oraz Stephanie. Nauczycielka zauważyła to i ruszyła w ich stronę z nie do końca szczerym uśmiechem. Dopiero ten widok wywołał we współlokatorkach niepokój - nie chodziło nawet o samą perspektywę odpytania, ale o fakt, że za profesorką odwracała się głowa każdej zawszanki, nawet księżniczki Magdalene. Wszystkie chciały chyba na własne oczy zobaczyć, jak poradzą sobie dzikuska i wiedźma.

 

Na pierwszy ogień poszła Lisa, którą Narcyza Sericia obrzuciła na dzień dobry spojrzeniem pełnym aprobaty. No tak, wyglądała przecież znacznie porządniej niż zazwyczaj.

- Okej, no to... - Powstrzymała chęć podkurczenia nóg na kanapę i skupiła wzrok na intensywnie pomalowanych ustach kobiety; jej wyczekujący, surowy wzrok nie pomagał w skupieniu myśli. - Bo to zadanie wcale nie jest takie oczywiste, jakby się mogło wydawać, pani profesor. Ja na początku cały czas patrzyłam na głęboką jesień - urwała, nieco zestresowana, przypominając sobie typ, który w ostatniej chwili odrzuciła. - Ale to chyba jednak nie to, bo ja mam rude włosy, nie? Bardzo rude i chyba nawet ładne - instynktownie uniosła dłoń do ramienia, zapominając, że księżniczka Magda spięła jej fryzurę wysoko na głowie. Usta nauczycielki drgnęły lekko, lecz nic nie powiedziała, unosząc pytająco brew. - No dobra, to powiedzmy, że jestem typem ciepłej jesieni. Bo tutaj jest napisane, że to mogą być właśnie rude włosy i zielone oczy i piegi - komicznie przyłożyła rękę do brody. - Jak ostatni raz sprawdzałam, to miałam ich całkiem sporo - Stephanie parsknęła cicho, lecz, co najdziwniejsze, nie tylko ona. W całej klasie rozległo się kilka pomniejszych chichotów. - Tylko trochę nie pasuje jasna karnacja, ale z drugiej strony, jakby się w to bardziej wgłębić, to ja jestem opalona, bo spędzam dużo czasu na słońcu. W końcu to nie jest tak całkiem równomierna opalenizna, jako dziecko pewnie byłam bledsza. Patrząc na to, to pasują do mnie takie kolory jak na przykład jasny żółty. Wybacz, księżniczko - wychyliła się lekko, spoglądając ulotnie na Sophie. Z każdą chwilą czuła się coraz pewniej; mówiła to, co myśli, a nauczycielka jej nie przerywała i nie karciła za zbaczanie z tematu, więc chyba nie było tak źle - Ogólnie okej, bo słoneczne bluzki są fajne, nawet jeśli źle się z nich spiera trawa. Poza tym czerwony, brązowy, ciemnozielony. Wszystko by się zgadzało, w końcu chyba wiedziałam już wcześniej, że w niektórych ubraniach wyglądam dobrze, a na przykład w... - zajrzała do podręcznika. - ...niebieskim jestem trochę jak strach na wróble w starych portkach farmera. To są chyba takie rzeczy, które się widzi też na oko, prawda? - siedząca obok Lisy Stephanie z coraz większym trudem powstrzymywała śmiech. - No ale na przykład jasnozielony, o, on do rudych włosów pasuje idealnie. Trochę mnie tylko martwi ten róż, naprawdę nie przepadam, chyba nie pasuje mi do cery. Makijażu w sumie też raczej nie używam, chociaż kuzynka próbowała mnie kiedyś nauczyć. Teraz widzę, że nie jest aż taką ekspertką, za jaką się uważa, bo tu jest napisane, że podkład nie powinien zakrywać piegów, a ona zawsze próbowała to robić. Na powieki to powinny być pomarańcze, beże, złoto albo zieleń, a na usta kolory stonowane, czyli chyba niejaskrawe - zakończyła powoli i uśmiechnęła się z zażenowaniem, wzruszając ostrożnie ramionami.

 

Serce biło Lisie znacznie szybciej niż zazwyczaj. W głowie cały czas kotłowała się świadomość, że nie może pod żadnym pozorem zająć ostatniego miejsca. Beznamiętna mina nauczycielki nie wpływała jednak dobrze na uspokojenie nerwów.

- W twoim przypadku zieleń na oczy nie byłaby korzystna - wyszeptała w końcu kobieta, tak neutralnie, jakby Lisa wcale nie dodawała ciągle anegdot i żartów do poważnej odpowiedzi. - Dlaczego, Lecteur?

Lisa zagryzła wargę, próbując przypomnieć sobie cokolwiek z tego, co czasem mimochodem wspominała mama lub Nancy. Ostatecznie jednak poszła śladem własnej logiki.

- Bo nie pasuje mi do oczu, prawda? Też są zielone i by się z nimi zlała, czy coś - zakończyła niezbyt pewnie.

Nauczycielka jeszcze przez chwilę obserwowała ją w ciszy, a potem uśmiechnęła się tajemniczo.

Correct. Teraz twoja kolej, księżniczko...

- Stephanie - odparła natychmiast jej współlokatorka, zabierając za własny opis.

Dziewczynie z Lisiego Gaju poszło nieco gorzej niż Lisie, choć również zastosowała żartobliwą i swobodną taktykę. Mogła mówić pewnie oraz całkiem błyskotliwie, lecz kilka razy pomyliła się w ocenie koloru, materiału lub kosmetyku, co wydawało się irytować profesorkę. Ostatecznie nauczycielka wróciła na środek klasy, zostawiając obydwie zawszanki z nieszczególnie przyjemnym poczuciem zagadki. Każdej innej uczennicy nauczycielka dawała znak, wskazujący na prawdopodobne miejsce. Lisa po tych lakonicznych odpowiedziach nie miała bladego pojęcia, czy wyląduje na samym końcu, czy - choć to wybitnie mało prawdopodobne - przy początku.

 

Stając na podwyższeniu, piękna profesor Narcyza wydawała się na powrót przybrać osobowość ciepłej, pełnej entuzjazmu do mody nauczycielki. Zniknęła surowa mina i zawód w oczach, choć wiele księżniczek z pewnością długo ich nie zapomni i poświęci sporo czasu na naukę do zajęć Pielęgnacji Urody. Ta lekcja chyliła się już jednak ku końcowi, na co wskazywała krótka i zwięzła przemowa podsumowująca, podczas której profesor Sericia zachęciła dziewczęta do samodzielnej nauki i korzystania z zamkowej garderoby, gdzie każdy, niezależenie od rankingu, mógł do woli wypróbowywać różnorakie materiały, odcienie i wzory. W miarę jak mijały kolejne minuty, zawszanki coraz wyraźniej wierciły się w miejscach, krzyżując palce pod ławkami i opierając na siedzących najbliżej koleżankach. Narcyza bez wątpienia zauważyła ich rosnące roztrzęsienie, bo szybko umilkła, odetchnęła głęboko i uniosła prawą rękę, wykonując nią długi, zamaszysty gest. Z ust Dayli i Nerysy wyrwały się okrzyki zaskoczenia i zachwytu, gdy jeden ze słoików pełnych brokatu otworzył się samoistnie, a substancja wyskoczyła w powietrze, szybując ponad głowami uczennic.

Lisa także była zdziwiona; wyraz łagodnego zainteresowania zmienił się jednak szybko w przerażenie, gdy chmura brokatu skręciła gwałtownie prosto na nią. Sparaliżowania, schyliła głowę i zacisnęła mocno powieki, przekonana, że oto właśnie czeka ją kara za zajęcie po raz trzeci ostatniego miejsca. Co za ironia, że coś tak pięknego rozbije ją na kawałki albo przeniesie do ciemnego lochu, w którym spędzi resztę...

- Łał! Brawo, Lisa! - otworzyła z niedowierzaniem oczy, gdy Stephanie uderzyła ją mocno w plecy.

Powoli spojrzała w górę, gdzie - nad własną głową! - ujrzała połyskującą, złotą jedynkę, ułożoną z szeleszczących cichutko drobinek. Nie trudno się domyślić, jak bardzo było to dla niej niewyobrażalne, biorąc pod uwagę, że jedynym, co zdołała z siebie wydusić był stłumiony pomruk;

- Och. Aha.

 

Inaczej wyglądało to w przypadku reszty klasy. Choć zarówno księżniczka Magda, jak i młoda, urocza Dayla, uśmiechnęły się do Lisy przyjaźnie i odwróciły bez słowa, wciąż były dziewczęta takie, jak Vivienne, która natychmiast spojrzała na nauczycielkę, zaciskając szczupłe palce na zamkniętym podręczniku.

- Dlaczego? - szepnęła grzecznie, nie będąc jednak w stanie całkiem wyzbyć się oburzenia z głosu.

Nie była jedyna. Nieprzyjemne grymasy pojawiły się też na twarzach Emeraldy, Lucindy oraz Constantine, która skrzyżowała ramiona na piersiach i mruknęła cichutko do Sophie;

- Zasługiwałaś na to bardziej.

Nauczycielka błyskawicznie ucięła wszelkie protesty i utyskiwania, unosząc wyniośle głowę.

- To ja tutaj jestem od oceniania, a nie wy, princesses. Elisabeth otrzymała pierwsze miejsce, ponieważ niezwykle pozytywnie mnie zaskoczyła. Pomimo specyficznej retoryki... - jej usta po raz kolejny drgnęły, jakby tłumiła uśmiech - ...przedstawiła wszystko poprawnie, posługując się przykładami. Zobaczyłam w niej dobrze funkcjonujące poczucie stylu. Lecteur, miałaś rację zarówno w przypadku tego, że róż, choć wymieniony w tekście, nie pasuje do twojej karnacji, jak i w tym, że takiej twarzy znacznie lepiej bez wyraźnego makijażu - zwróciła się ciepło do Lisy, a potem znów rozejrzała po klasie - Byłam zawiedziona, że tak duża część z was recytowała podręcznik bez obiektywnego wgłębienia się w jego treść. I nie marszczcie się już tak, bo będziecie wyglądać jak wiedźmy.

Dziewczęta wciągnęły gwałtownie powietrze i natychmiast - choć wciąż obrażone - wróciły do starannie wypracowanych uśmiechów. Lisa widziała dokładnie, jak bardzo nienaturalne i sztuczne są, ale nie miała sił do rzucenia zjadliwego komentarza. Spoglądała raz na uśmiechniętą Stephanie, a raz na połyskującą jedynkę, nie mogąc zrozumieć dlaczego oczy palą ją tak, jakby miała się za chwilę rozpłakać. Jak niedorzecznie.

 

Dalsze przyznawanie stopni potoczyło się znacznie szybciej i bez zbędnych obiekcji. Za każdym razem, gdy nauczycielka wybierała uczennicę, do góry wzlatywały kolejne porcje brokatu, perfumowanej wody lub krótkie, aksamitne wstążki. Drugie miejsce przypadło Sophie, na co Constantine uśmiechnęła się z sympatią i na kilka sekund złapała koleżankę za rękę, nawet jeśli ze względów grzecznościowych nie zamierzała trzymać jej zbyt długo. Bladoróżowa trójka trafiła do Vivienne, która wydęła drżące usta i wbiła wzrok w lśniącą podłogę, najwyraźniej zawstydzona takim wynikiem. Czwórka zabłysła różanymi wstążkami nad głową zaskoczonej Constantine, natomiast piątka przypadła wciąż przygnębionej Lucindzie. Niezadowolona ze swojej szóstki okazała się także Emeralda, choć księżniczka ze Świetlistej Wieży pozbierała się z żalu znacznie szybciej niż pozostałe prymuski. Siódemka przypadła Dayli, a ósemka Nerysie - obie zawszanki wzruszyły ramionami i posłały sobie niepewne uśmiechy. Milcząca Aria otrzymała dziewiątkę. Dziesiątka zafalowała nad głową Stephanie, wyglądającej na bardzo zadowoloną z faktu, że nie jest ostatnia. Jedenaste miejsce przypadło natomiast Magdzie, której reakcję trudno było wyczytać, co zostawiało niechlubną dwunastkę rozdygotanej Monice. Ruda, koścista dziewczyna wyglądała, jakby znów miała się rozpłakać, więc Nerysa natychmiast objęła ją opiekuńczo ramieniem. Nie na długo; brzęczenie wróżek obwieściło koniec zajęć i dziewczęta zostały wygonione z sali. Z miejsca nie wstała jedynie księżniczka z Kamelotu, której nauczycielka, równocześnie stanowcza i zmartwiona, kazała zostać na słowo.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sophie

Po swojej odpowiedzi przez cały czas starała się wyczytać coś z twarzy nauczycielki. Choć próbowała tego nie pokazywać, dziewczyna strasznie się stresowała. Powodem nie tylko było to jak nauczycielka zaczęła oceniać inne uczennice, ale też to, że w ostatnim czasie nie wypadała najlepiej w rankingu, a teraz chciała to naprawić. Poczuła szok, gdy spostrzegła na twarzy nauczycielki pojawiający się uśmiech, a potem poczuła jak ta przełożyła jej kosmyk włosów za ucho. W trakcie każdej z tych czynności rosła w niej nadzieja, że być może zdołała sobie poradzić. Wszelkich wątpliwości pozbawiła ją dopiero wypowiedź kobiety, zwłaszcza, gdy usłyszała to jak ją ponownie nazwała. Znów powróciło jej wspomnienie jak to mama zawsze tak się do niej zwracała, gdy była dzieckiem. Na niewielką chwilę można było dostrzec jak tłumi w sobie łzy.

 

Wspomnienia dawnych lat zniknęły zaraz po tym jak usłyszała imię Letycja, które szybko skojarzyła. Śnieżka, tak nazwała ją Emeralda w czasie lekcji dobrych uczynków. Ponownie poczuła się porównywana do popularnej baśniowej księżniczki. Niby to nic złego, w końcu Śnieżka była niezwykle piękna i znana. Sophie również podziwiała mamę Edwarda. Mimo to nie chciała być cieniem baśniowej księżniczki. Pragnęła własnej baśni, by znano ją jako ją, a nie kogoś kim nigdy nie będzie. Teraz pewnie wszyscy zaczną myśleć, że ze wszystkich sił stara się do niej upodobnić. Zwłaszcza po tym, co stało się na lekcji komunikacji ze zwierzętami. To nie było prawdą. Naprawdę polubiła Edwarda, a on zarzekał się, że nie patrzy na nią jak na swoją mamę. Jej rozmyślenia nad tym skończyły się w chwili, gdy usłyszała Emeraldę, która była wyraźnie niezadowolona. Nie do końca jednak rozumiała, co chciała przekazać Constantine. Przez myślenie o Śnieżce i jej podobieństwie do siebie, nie zwróciła większej uwagi, na to, co mówiła nauczycielka o jej potknięciu.

 

Starała się już o tym nie myśleć, a tylko skupić się na dalszej części lekcji. Nauczycielka nie zmieniła swojego nastawienia, mimo tego, że jeszcze przed chwilą była niezwykle pogodna, teraz znów stała się wymagająca. To tylko przekonywało Sophie, że musiała sobie dobrze poradzić, skoro nauczycielka w jej wypadku nie wykazała żadnych nerwów. Lucinda, która była jedną z groźniejszych konkurentek, nie zdołała odpowiedzieć na pytanie w sprawie nietypowego malowania ust, co trochę zdziwiło Sophie. Vivienne ponownie pokazała, że nie ma zamiaru zostać z tyłu. Sophie teraz już nawet nie była pewna, czy ponownie nie będzie za nią. Chociaż wiedziała, że to nie było miłe, to poczuła się przyjemnie, widząc potknięcie Emeraldy. Nie mogła przecież walczyć z własną naturą, a prawda była zawsze taka, że Sophie nigdy do końca święta nie będzie. Mimo, że współczuła jej na obiedzie, nie zmieniało to tego ile razy dziewczyna ją atakowała, czasem nawet bardzo boleśnie raniąc.

 

W pewnym momencie zauważyła, że zostały już tylko jej współlokatorki. Była ciekawa, czy choć trochę zdołała przemówić Czytelnicze do rozumu. Mimo, że się różniły i raczej nigdy się nie polubią, to nie chciała by ciężka praca księżniczki Magdalene poszła na marne, a nawet Stephanie, za którą nie przepadała. Po prostu zawsze była zdania, że trzeba uszanować czyjś poświęcony czas, a ona mogła to zrobić jedynie nie zajmując ostatniego miejsca. Oczywiście zatkało księżniczkę w momencie, gdy ruda dziewczyna otworzyła usta. Sposób jej wypowiedzi był Sophie zupełnie obcy, brzmiał tak plebejsko i dziwnie. Mimo to wydawała się wiedzieć, co nieco na temat własnej urody. Słysząc uwagę o piegach czy strachu na wróble musiała się naprawdę wysilić, by powstrzymać chichot. Nie wiedziała jednak jak zareagować, gdy Czytelniczka zwróciła się w jej kierunku. Czy nazwała ją księżniczką, bo próbowała w jakiś nieznany jej sposób ją znieważyć, czy może nie miała tego na celu? Była zupełnie zmieszana, gdy dziewczyna skończyła mówić. Nie była nawet w stanie zwrócić uwagi na wypowiedź drugiej współlokatorki.

 

Dopiero gdy nauczycielka wróciła na podwyższenie, dziewczyna doszła do siebie, znów spoglądała na kobietę i uważnie jej słuchając. Nie widziała potrzeby, by korzystać z zamkowej garderoby, sama miała pełno strojów w kufrach, które były do niej odpowiednio dopasowane. Czekała już tylko na to, aż zostaną ocenione. Szok pojawił się u niej szybciej niż się spodziewała. Nie była pierwsza, nie była to również Vivienne, czy Lucina, a ktoś kogo by się nie spodziewała. Czytelniczka pokonała je wszystkie, w co nie mogła uwierzyć. Dopiero uwaga Constantine wyrwała ją z szoku. Nie mogła zaprzeczyć, że sama miała wrażenie że wypadła od niej lepiej. Vivienne też wydawała się lepsza. Jak mogły przegrać z dziką dziewczyną z małego miasteczka? Odpowiedź i wyjaśnienie szybko nadeszły ze strony nauczycielki. Zmarszczyła lekko brwi, gdy jej słuchała, ale zaraz pojawiło się również zrozumienie. W końcu mimo języka, którego używała podczas wypowiedzi trzeba było przyznać, że Czytelniczka potrafiła naprawdę sporo powiedzieć o swoim typie urody, chociaż sama nadal czuła, że było to trochę niesprawiedliwe. Dopiero, gdy siedząca obok zawszanka złapała ją za dłoń, dostrzegła swoją dwójkę i lekko się uśmiechnęła do dziewczyny. Vivienne była trzecia, co było dla niej wyraźnym szokiem, którego zawszanka nie potrafiła ukryć. Gdy Constatine dostała czwarte miejsce, siedząca obok Sophie na chwilkę złapała ją za obie dłonie i ciepło się do niej uśmiechnęła. Co ciekawe druga współlokatorka, nie była ostatnia, a Monica, której coraz bardziej było szkoda księżniczce. Gdy wróżki obwieściły koniec lekcji, Sophie zabrała swoją torbę i powoli wyszła, zdając sobie przy tym nagle sprawę jaka lekcja ją teraz czeka. Bała się, że będzie w grupie z tym strasznym nigdziarzem z obiadu. Miała nadzieje, że w jej grupie będzie ktoś kto jej pomoże jakby do czegoś doszło, chociażby Alan. Nie mogła wykorzystywać przecież ciągle Edwarda, który i tak wiele dla niej zrobił. Spojrzała nagle na swoją parasolkę i idącą obok Constantine.

- Muszę ją zanieść przed następną lekcją - powiedziała wyjątkowo niespokojnie do księżniczki obok. - Nie chce by się zniszczyła - Choć wiedziała, że to słuszne, to nie chciała tego robić. Jej skóra była bardzo delikatna i już na obiedzie odczuła jak słońce jej szkodzi, a teraz będzie musiała wytrzymać całą lekcje i nie była pewna czy przez to nie zasłabnie.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra, chłopcy

Zgodnie z zapowiedzią, profesor Daramis czekał na swoich uczniów przy prowizorycznej linii mety, ułożonej z płaskich, białych i błękitnych kamieni. Albo wspomniany wcześniej skrót był znacznie krótszy i dogodniejszy albo nauczyciel wciąż zachował sporo z dawnej, rycerskiej kondycji, ponieważ nie wyglądał na ani trochę zmęczonego. Co więcej; tryskał entuzjazmem, kibicował ostatnim uczestnikom wyścigu i przybijał piątki tym, którzy dobiegli i pochylali się w próbie złapania oddechu. Gdy na miejscu znaleźli się już wszyscy, większość chłopców usiadła po turecku na miękkiej, soczystozielonej trawie, nie przejmując plamami na jasnych spodniach. Nawet książę Abraxas i Edward przycupnęli na ziemi, podparli się ramionami i wymieniali ciche uwagi, dotyczące przede wszystkim towarzyszących im w biegu bliźniąt. Dziedzic Dziewiczej Doliny najwyraźniej uznał Kato za całkiem zabawnego i przyjaznego chłopca, o co prawdopodobnie chodziło profesorowi Daramisowi. Nieco inaczej zareagował Abraxas, który tylko mruczał pod nosem o tym, że ktoś tak bezbarwny, jak Odion, w ogóle nie powinien znaleźć się w tej szkole. Na nieszczęście, Kato usłyszał część jego słów i samodzielnie dopowiedział sobie resztę; Edward posłał mu ponad głową przyjaciela przepraszające spojrzenie, ale młody chłopak ze Szmaragdowej Zatoki już odwrócił się do nich plecami, wyglądając na bardziej rozeźlonego, niż kiedykolwiek w Akademii.

Julian, Hector, Alan oraz Damien, którzy dobiegli jako ostatni, również padli na trawę, choć można było podejrzewać, że dwójka rodzonych książąt zrobiła to ze zwykłej solidarności z kolegami. Zarówno Damien, jak i Hector ściskali się za obolałe żebra i z trudem łapali powietrze. Chłopiec z Nibylandii wyglądał tylko na lekko zawstydzonego, gdy zsuwał z nosa okulary, by przetrzeć je o krawędź koszuli. Znacznie bardziej załamany był książę Damien, który najpierw oparł niezdarnie głowę na kolanach, a potem spojrzał z niechęcią na Alana.

- Wybacz. Lepiej się wspinam niż biegam - szepnął ochryple, a potem odchrząknął. - Naprawdę przepraszam - Widać było wyraźnie, że jego ponury nastrój nie miał nic wspólnego z samym Alanem.

Do rozmowy wtrącił się znacznie mniej wyczerpany Julian, który właśnie usiłował poprawić sobie blond grzywkę.

- Dajcie spokój, nie przejmujcie się. Było fajnie, dobiegliśmy razem we czwórkę. Wynik to wynik, pierwszego dnia nie jest taki ważny, mamy całe miesiące, żeby ćwiczyć i go poprawiać - mrugnął lekko do Alana, kiedy Hector westchnął i z lekkim uśmiechem podniósł się do siadu.

 

Rozmowy między uczniami nie trwały zbyt długo, ponieważ na środek znów wbiegł profesor Daramis, sprawiając wrażenie bardzo z czegoś zadowolonego.

- Dobra, czas na podsumowanie. Skończymy troszkę wcześniej, żebyście mieli chwilę na szybki prysznic. Siedźcie, siedźcie, ważne, że słuchacie - dodał szybko, widząc jak Edward i Abraxas z szacunkiem szykują się do wstania. - Po pierwsze, muszę wam powiedzieć, że jestem bardzo zadowolony z tego, że wszyscy dobiegliście w parach. Często, gdy wykonywaliśmy to ćwiczenie, nie ważne, czy na pierwszych zajęciach, czy gdzieś w połowie roku, pojawiali się tacy uczniowie, dla których ważniejsze było zaprezentowanie własnej szybkości niż poprawne wykonanie polecenia. Razem z profesorem Fence'm staramy się tępić wśród młodych zawszan egoizm i brak lojalności towarzyszom, więc cieszę się, że przynajmniej na razie oszczędzacie nam tej wątpliwej przyjemności prawienia wam morałów. Oczywiście nie znaczy to, że wszystko było idealnie - Uniósł lekko brwi i zetknął wymownie palce u rąk. - Chyba nie myślicie, że nie widziałem wszystkiego, co działo się podczas waszego biegu? To znaczy... no, sam nie widziałem. Ale nauczyciele w tej szkole potrafią komunikować się z wróżkami - Uśmiechnął się figlarnie i zaczął spacerować wokół grupy. - Wobec Ambrosiusa i Leona nie mam żadnych zastrzeżeń, nie potrzebowali nawet własnego wsparcia, gdyż obaj mają świetną kondycję. Aidan i Eryk... podobnie, choć muszę przyznać, że nie zawsze dawaliście sobie radę na niektórych zakrętach - Eryk spłonął rumieńcem, a Aidan, który w międzyczasie przysunął się do Alana i Hectora, posłał nauczycielowi zażenowany uśmiech. - Najważniejsze jednak, że zawsze na siebie czekaliście. Edward i Kato podobnie, odważyli się nawet na rozmowę w czasie biegu, co zapewne miało wpływ na ich tempo - Profesor uniósł brwi, na co obydwaj książęta skinęli głową, choć drugi ewidentnie wciąż obrażony. - Abraxas i Odion... trochę gorzej. Starali się utrzymywać równy poziom, ale Abraxas w mojej opinii zbyt często okazywał rozdrażnienie; nie powinien w tak bezlitosny sposób popędzać swojego towarzysza - Odion wzruszył ramionami, a dziedzic Kyrgios odwrócił spojrzenie; w samą porę, by nie dostrzec, jak Kato łypie na niego nieprzyjaźnie przez ramię.  

 

Na końcu profesor Daramis zbliżył się do miejsca, przy którym rozłożył się Alan wraz z kolegami. Hector i Damien pochylili nieco głowy, jakby spodziewali się nagany, ale mężczyzna nadal się uśmiechał, tak mocno, że wokół jego oczu pojawiły się wyraźne zmarszczki.

- No i teraz nasza czwórka z ostatniego miejsca. Z ostatniego, a jakby z pierwszego - Niektórzy unieśli z zaskoczeniem brwi. - Właśnie na taką postawę czekałem, żeby móc pokazać ją pozostałym. Wspaniały przykład braterstwa i współpracy. Nie dość, że do końca pomagali sobie nawzajem, to jeszcze zrezygnowali z końcowej rywalizacji. Naprawdę godne pochwały. To zrozumiałe, że nie każdy z was ma na tyle wyćwiczoną kondycję, by poradzić sobie z takim biegiem bez żadnej rozgrzewki - Odgarnął z czoła kosmyk włosów i zamrugał. - Oczywiście nie mówię tego po to, byście uznali, że te treningi w ogóle nie są ważne. Są i musicie ćwiczyć, żeby dobrze zaliczyć wszystkie zajęcia. Równie ważna, a może i ważniejsza, jest też jednak solidarność, nawet jeżeli pozornie wydaje się, że nie będzie ona korzystna. Dobra - Odskoczył kilka kroków do tyłu i krótko zaklaskał. - Pora na przyznanie miejsc. W tej sytuacji to będzie prawdziwa mordęga, najchętniej wszystkim bym wam wystawił po wielkiej jedynce, choć oczywiście nie mogę. Na początku mówiłem, że wybiorę was na podstawie miejsca, na którym dobiegliście, ale... - skrzyżował ramiona z wyraźnym błyskiem w oku. - Powiedzmy, że zmieniłem zdanie.

Niektórzy uczniowie, jak choćby Ambrosius i Leon, wydawali się na początku oburzeni, lecz złocista jedynka i połyskująca dwójka szybko ich udobruchały. Książę z Piaszczystych Wydm wręcz promieniował samozadowoleniem po koszmarnej dwunastce, którą otrzymał od profesora rano. Trójkę otrzymał Aidan, za to, że przybiegł do mety na kilka sekund przed towarzyszącym mu Erykiem, któremu w nagrodę przypadła czwórka. Chłopak z Nottingham z radości złapał się za włosy i mocno za nie pociągnął, nie zauważając, jak drugi zawszanin uśmiecha się lekko i wzrusza ramionami. Piątka, co ciekawe, przypadła Alanowi. Damien uśmiechnął się słabo i skinął z uznaniem głową. Szóstka trafiła do Juliana, a siódemka do Edwarda. Szmaragdowa ósemka zabłysła nad wciąż rozdrażnionym Kato, a dziewiątkę otrzymał wzburzony Abraxas. Dziesiątka przypadła Odionowi, jedenastka zaskoczonemu Damienowi. Ostatnia liczba, na wpół przeźroczysta dwunastka, pojawiła się natomiast nad głową Hectora. 

- Nie zasłużyłem na nią, on pobiegł lepiej - mruknął cicho młodszy brat księżniczki Magdalene, obserwując jak Hectora opuszcza entuzjazm i chłopak z obojętnością opiera głowę na kolanach.

- Hej, spokojnie. Pamiętaj co mówiłem - powiedział Julian do siedzącego obok księcia, w tym samym momencie, w którym profesor powiadomił ich o końcu lekcji.

 

Gdy wszyscy zaczęli się zbierać z trawy, planując szybki prysznic w łazience przy sali Szermierki, tu i ówdzie rozlegały się wcale nie tak ciche rozmowy.

- I jak ja mam się teraz pokazać na oczy mojej słodkiej Vivienne? Obiecaliśmy sobie, że będziemy w Akademii wzorem księcia i księżniczki - narzekał Abraxas do Edwarda i Eryka.

Dramat zawszanina z Kyrgios wydawał się jednak blady, przy tym, który rozgrywał się parę kroków dalej.

- Coraz bardziej się upewniam, że skończę jako mogryf. Trochę szkoda, wiesz? Myślałem, że po Akademii będę miał szansę na podróże. Zawsze chciałem zobaczyć trochę Bezkresnej Puszczy. To znaczy, w sumie chyba nadal będę mógł, ale może jako jakiś sokół albo coś. Bo chyba nie roślina. Chociaż gdyby zrobili ze mnie fiołka, to rodzice mogliby go sobie postawić na parapecie. Doniczkę z moim imieniem, rozumiesz, nie? - paplał wyraźnie roztrzęsiony Hector, pozwalając Aidanowi podciągnąć się na nogi. - To już moje drugie ostatnie miejsce dzisiaj. Trochę jak Lisa... - urwał i zmarszczył brwi, wyszukując spojrzeniem Alana. Wydawało się, że na kilka chwil zapomniał o własnym lęku. - No właśnie. Jak ona sobie poradziła na tej lekcji? Chyba nie... - urwał, najwyraźniej zbyt przerażony samą myślą.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

Mimo tego, że dobiegliśmy na końcu, nie pamiętałem, kiedy bawiłem się tak dobrze jak podczas tego biegu. Nawet zapomniałem o rankingu i ocenach, gdy pokonywałem kolejne metry z Damienem, czując po prostu coś niesamowitego. Czy tak właśnie wyglądała zabawa? Dawniej nie miałem okazji czegoś takiego uświadczyć, a przynajmniej nie w taki sposób. Spostrzegłem twarz wyraźnie niezadowolonego księcia i w pierwszej chwili nie byłem pewny czy jakoś go być może nieświadomie nie uraziłem. Może w chwili, gdy mu pomogłem zraniłem jego dumę... Czy mógł poczuć się z tego powodu gorszy? Wszystko się wyjaśniło, gdy zaczął mówić, na co lekko się uśmiechnąłem. Nim zdążyłem coś powiedzieć do rozmowy wtrącił się Julian, który ponownie pokazywał, że nie był jak typowy snobistyczny książę. Czułem nawet pewien rodzaj radości, widząc, że nie byłem jedynym tego typu księciem.

- Julian ma racje - powiedziałem spokojnie w kierunku Damiena, lekko przy tym wzruszając ramionami. - Poza tym, chętnie następnym razem spróbuje wspólnej wspinaczki - Uśmiechnąłem się do księcia.

 

Nic więcej nie miałem okazji powiedziedzieć, bo zaraz zaczął mówić profesor. Słuchając uwag nauczyciela spostrzegłem, że zwykle radosny Kato był teraz jakiś nadąsany, zupełnie jak nie on i równie szybko spojrzałem lekko oburzony na Edwarda. Zastanawiałem się, co takiego mu powiedział, że tak zdenerwował chłopaka. Coraz bardziej nie rozumiałem, co Sophie w nim widziała. To prawda, że ją uratował, za co byłem mu wdzięczny, ale nie byłem już pewny, co on sam o niej myśli. Przede wszystkim była moją kuzynką i nie chciałem, by miała złamane serce. Zachowanie Abraxasa mnie wcale nie zdziwiło, to było w jego stylu. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że już nie słyszę profesora, a gdy spojrzałem w jego stronę, ten właśnie szedł w naszym kierunku. Nie byłem do końca pewny, co o tym myśleć. Nadmieni jak ja i Julian słabo wypadliśmy, mimo bycia rodowitymi książętami? A może chodziło o coś innego? Szybko się okazało, że się myliłem, bo nauczyciel, nie tylko okazał się nie być oburzony naszą pozycją, ale jeszcze nas pochwalił. Coraz bardziej zaczynałem lubić profesora Daramisa.

 

Niedługo potem zaczął się czas oceniania. Nie zdziwiłem się, widząc jak Ambrosius zajmuje pierwsze miejsce, a zaraz zanim Leon. Nadal za nim nie przepadałem i nie sądziłem by to się zmieniło, ale był tym razem lepszy i nie mogłem temu zaprzeczyć. Widząc komu przypadła trójka, uśmiechnąłem się szczerze do Aidana, chcąc mu w ten sposób pogratulować. Byłem naprawdę zadowolony tym jak pokazał, że może pokonać mnie czy Eryka, mimo, że nie urodził się na królewskim dworze. Zdziwiłem się jednak, gdy zobaczyłem jak mi przypada piąte miejsce, czego się zupełnie nie spodziewałem. Julian znalazł się zaraz za mną, ale miałem wrażenie, że bardziej zasługiwał na piąte miejsce niż ja. Edward był następny, być może za to co powiedział Kato, który był za nim. Pierwszy raz jednak widziałem, by Abraxas tak słabo wypadł. Miałem nadzieje, że nie wyżyje się za to na Odionie będącym za nim. Jedenasty był Damien, na co lekko się uśmiechnąłem do księcia, a jednocześnie byłem zmartwiony wiedząc już komu przypadło dwunaste miejsce.

 

Spoglądałem na Hectora z niepewną miną, pamiętając jego reakcje na niedawne ostatnie miejsce. Niestety moje przeczucia mnie nie myliły. Hector cały czas mówił o tym jak to będzie mogryfem. Zastanawiałem się jak mogę mu wyjaśnić, by nie brał tak tego do siebie, że to nadal pierwszy dzień i ma czas na poprawę. Przynajmniej do chwili, gdy mnie zamurowało, na to co powiedział dalej. Gdy tylko profesor obwieścił koniec lekcji, nagle znów zacząłem biec, tak szybko jakbym jeszcze tego niedawno nie robił, ale nie w kierunku pryszniców, a klasy księżniczek. Musiałem po prostu się upewnić i niewiele mnie teraz obchodziło w jakim byłem stanie. Elisabeth musiała zaliczyć, cały czas sobie to mówiłem, pokonując kolejne metry.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Po zakończeniu lekcji Pielęgnacji Brzydoty, uczniowie w różnym tempie rozchodzili się do pokoi lub łazienek, by móc przygotować do zajęć Przetrwania w Baśniach. Ostatnich, po których czekało ich całe popołudnie błogiego wypoczynku lub zajęć dodatkowych, takich jak samodzielna nauka, zwiedzanie zamkowych sal lub organizacja uczniowskich kółek zainteresowań. Czas, który zawszanie poświęcali zazwyczaj na Sale Urody lub zabawy w zbrojowniach, co - jak przypominała często Lady Lesso - było znacznie bardziej płytkie i bezcelowe. Na korytarzach powoli tworzyły się pomniejsze grupki; jedną z nich były oczywiście współlokatorki z wieży Występek. Zarówno Margo, jak i Judith wydawały się nietknięte inwazyjnymi ćwiczeniami profesora Angle'a. Włosy rudej wiedźmy zawsze wyglądały źle, a kilka pousychanych gałązek na głowie drugiej dziewczyny było tak łatwych w usunięciu, że nigdziarka robiła to machinalnie, dokładając brudu na i tak zapuszczonym korytarzu. Jedyną osobą z wyraźnym problemem pozostawała Adelia, która dobiegła do nich najszybciej jak tylko mogła, ścigana przez śmiech Ravera i wspomnienie chłodnych palców na posiniaczonym, obolałym ramieniu.

- Proszę, pomóżcie mi zdjąć te pająki. Błagam, błagam, pomóżcie - powtarzała jak katarynka, najwyraźniej niewzruszona obojętnością dziewczyn, które gdzieś w międzyczasie zaczęła uznawać za przydatne koleżanki. Brzydkie, okrutne i wredne, lecz mimo wydarzeń sprzed ostatniej lekcji, nadal mniej wrogie niż cała reszta koszmarnych nigdziarzy.

Judith widziała rosnącą irytację na i tak wiecznie wściekłej twarzy Margo, ale sama obserwowała młodą Czytelniczkę ze znacznie większą dozą zastanowienia. Można by nawet rzec - ostrożności. Nie wiedziała już co myśleć o zapłakanej, żałosnej dziewczynce, która najpierw przekonuje wszystkich o własnej słabości, a potem w tak brutalny sposób mści się na chłopcu znacznie niebezpieczniejszym od siebie. Ale czy na pewno niebezpieczniejszym? Judith miała wątpliwości. Nie znała Ravera zbyt dobrze; obchodził ją tylko i wyłącznie jako potencjalny rywal w rankingu, nic ponadto. Doceniała jego umiejętności, ale - jak zwykle - wolała trzymać się od nich z daleka, obserwując w ciszy rozwój wypadków i budujący się pomału konflikt między blond córką zawszan i chłopcem bez przeszłości, jak po kątach nazywali go niektórzy uczniowie. Nie wiedziała jednak z której strony ugryźć relację Ravera i Adelii. Reakcja nigdziarza na atak dziewczyny wydawała się niemalże przyjazna, choć Judith wątpiła, by naprawdę było to działanie zaplanowane. W mózgu grzmiało mocno jedno słowo; manipulacja. To musiało być to, nie wiedziała tylko, kto jest w tej grze największym krętaczem - czarnoksiężnik z Kruczego Boru, czy pozornie bezbronna Czytelniczka. Zresztą, na dłuższą metę było jej to chyba wszystko jedno.

- Zamknij się albo wyjmę ci je razem ze wszystkimi włosami.

 

Zacisnęła usta i spojrzała na Margo, która w końcu nie wytrzymała i zatrzymała się gwałtownie, pastwiąc nad przerażoną dziewczyną. Judith nie miała pojęcia, gdzie zniknęła ta wściekła bestia sprzed kilkunastu minut, ale nie pozostał po niej nawet najmniejszy ślad. Co więcej, Adelia wydawała się jeszcze bardziej roztrzęsiona i oszołomiona niż zwykle. Jej szkliste, jasnobrązowe oczy były rozbiegane; dziewczyna zaciskała spazmatycznie palce na swoich podręcznikach, Judith miała nawet wrażenie, że słyszy ciche poszczękiwanie zębów. 

Powstrzymała Margo gestem i milcząco przywołała Adelię do siebie. Dziewczyna podeszła bez wahania, co tylko podkreślało strach, jaki musiała odczuwać przed tymi wszystkimi niewinnymi stworzonkami, które równie bezradnie próbowały wydostać się z plątaniny włosów i własnych sieci. 

Niemal czuła na karku oburzone spojrzenie współlokatorki, gdy z beznamiętną miną zabrała się za wyłuskiwanie ich z głowy niższej Czytelniczki. Sama nie uważała, by robiła cokolwiek złego. Nabierała coraz silniejszego przekonania, że z tą konkretną dziewczyną należy utrzymywać relacje co najmniej neutralne.

Poza tym, gdyby jej nie pomogły, z pewnością nie dałaby im spokoju.

 

W tym czasie, po drugiej stronie korytarza, maszerowały w zwartej grupie Elvira wraz ze swoimi dwoma współlokatorkami. Żaden mijający je nigdziarz nie miał zapewne wątpliwości, że szukają łazienki. Młoda wiedźma nie przejmowała się żadnymi kąśliwymi uwagami, jakie mogły - choć nie musiały - padać pod ich adresem. Nadal pozostawała czujna na rodzące się plotki i wszelkie przejawy wrogości, ale najwyższym priorytetem było teraz dla niej zmycie z siebie tej śmierdzącej, lepkiej posoki. Spięcie włosów nie dało wiele; nadal czuła ją na skórze głowy, spływającą po karku i obok ucha. Starała się wyglądać poważnie i obojętnie, lecz tak naprawdę wstrząsały nią bezustanne dreszcze. Jak niby coś takiego miałoby pomóc im w utworzeniu skutecznego planu pokonania nemesis? Przecież jedynym odczuwalnym efektem było osłabienie percepcji przez dekoncentrację! Gdyby ona była dziekanem tej szkoły, już dawno usunęłaby ten przedmiot lub przynajmniej przeobraziła w coś przydatnego, jak choćby lekcję maskowania. Z drugiej strony, nie miała pojęcia, czy za wszystko nie odpowiadał Dyrektor Akademii. W innych okolicznościach pewnie nie odważyłaby się na tak prostackie i nierozsądne przemyślenia, ale w tej chwili miała ochotę odwrócić się do Walburgi i wyrazić na głos pogląd, że nie ważne, czy zły, czy dobry - strażnik Baśniarza był po prostu głupi.

Och, Elviro, staczasz się - wymruczała sama do siebie, niesłyszalnie dla innych. - Nie wzięłaś pod uwagę wszystkich poszlak. Dyrektor od lat chroni Baśniarza i rządzi Bezkresną Puszczą, która funkcjonuje sprawnie. Tylko brak w niej równowagi i nowatorskich umysłów.

Zagryzła wargę, zastanawiając się przez sekundę, czy nie jest to rzecz zamierzona - czy legendarny Dyrektor nie eliminuje w zarodku wszystkich wybitnych jednostek z obawy o własną pozycję. Głupota. Kto miałby pokonać kogoś, o kim nic nie wiadomo, poza tym, że jest niewyobrażalnie potężny i żyje setki lat? Nie ma zwycięstwa bez informacji.

- Myślicie, że znajdziemy na piętrze jakąś łazienkę? - warknęła równie poddenerwowana Walburga, której najwyraźniej nie chciało się wędrować aż do znacznie oddalonej wieży.

- Nawet jeśli, to zapewne bez dostępu do ciepłej wody - odpowiedziała swobodnie Elvira, nieszczególnie przejęta tym faktem. Zimna woda była niczym przy tej lepkiej tragedii. Mogła się tylko pocieszać myślą, że Walburga wcale nie wygląda lepiej, choć najgorzej prezentowała się zdecydowanie Kim; ironicznie najmniej zirytowana. Nigdziarka z Nottingham unikała spoglądania na dziwaczną współlokatorkę, gdyż jej mocno przylizane włosy wydawały się nienaturalnie zmniejszać głowę i powiększać oczy. Kim nie przypominała w tym momencie człowieka, co tylko dopinało jej wyjątkowo niepokojący sposób bycia.

 

Skręciły za róg korytarza, a tam, zrządzeniem losu, natknęły się na Ravera oraz jego dwóch współlokatorów. Nigdziarze na początku ich nie zauważyli; Elvira obserwowała w milczeniu jak wysoki, kościsty chłopak z pustą miną i zmrużonymi oczami słucha paplaniny Polluxa, który najwyraźniej - jak śmiesznie - tłumaczył mu się ze swojej niskiej oceny. Przemykający się przy ścianach uczniowie rzucali im czasem wymowne spojrzenia, jakby mieli ochotę naśmiewać się z jego wciąż zrujnowanych włosów i siniaka na czole; wystarczyło jednak jedno jego spojrzenie, by odwracali głowę i kontynuowali pospieszny marsz. Elvira rozumiała, co czuli. Jak na osobę upokorzoną (nawet pomimo tego - słabego w jej opinii - tłumaczenia na końcu) Raver wydawał się wyjątkowo wyniosły i pewny siebie. Obojętny. Tajemniczy. Groźny. Ludzie bali się nieprzewidywalnego, a on zdecydowanie do takich należał. Oberwał, a jednak po mistrzowsku obrócił to na swoją korzyść; większość uczniów z pewnością myślała, że udało mu się dotrzeć do słabej Czytelniczki i podstępem wyciągnąć z niej najgorsze cechy. Wydawało się wręcz, że zdobył sojusznika; niepozornego, a jednak takiego, który zapewnił mu jedno z najwyższych miejsc.

Choć Elvira sama w to wszystko nie wierzyła, świadomość tych faktów ją irytowała. Podczas gdy większość społeczeństwa bała się nieprzewidywalnego, ona rozłupywała to, co tajemnicze, próbując metodą eksperymentalną wyciągnąć z tego jak najwięcej dla siebie. Robiła to jednak powoli, metodycznie. Nie tak, jak w tej chwili, gdy rosnące rozdrażnienie spowodowane brudem, smrodem i pytaniami bez odpowiedzi pozostawiło ją z trudną do powstrzymania chęcią zaczepki.

- Witaj, Raver - ruszyła szybko do przodu, by zrównać się z nim krokiem. Nie zwróciła nawet uwagi na to, czy współlokatorki za nią podążyły. - Chciałabym ci pogratulować. Z pewnością jesteś z siebie niesamowicie dumny. Sprowokowanie Czytelniczki do wylania ci na głowę masy świństw musiało być nie lada wyczynem. Pochwal się tym też na innych lekcjach, a z pewnością wkrótce zostaniesz naszym kapitanem - specjalnie zachowała w głosie nutę uwodzicielskiego podziwu, choć jej błękitne oczy pozostawały lodowato szydercze.

Nie miała pojęcia, skąd tak właściwie wzięła się w niej ta cała niechęć do tego chłopca. Ponure, wojownicze spojrzenia jego towarzyszy nie robiły na niej żadnego wrażenia. Myślała tylko i wyłącznie o wysnuciu powodu własnych działań. Zapewne miały na nie wpływ wcześniejsze złośliwe i poniżające uwagi, jakie Raver rzucał w jej kierunku. Bo przecież z całą pewnością nie mogło chodzić o...

- Zazdrość. Wyjątkowe prymitywne uczucie, Elviro - powiedział cicho Raver, trzeszczącym głosem przywodzącym na myśl iskry w kominku. Jej uwadze nie umknął prosty gest, jaki chłopak wysłał idącemu obok Gilbertowi. Nie miała też problemów z jego rozszyfrowaniem. Nic nie rób. Na razie. Kwestia tego, czy jej współlokatorki za nią podążyły stała się nagle o wiele bardziej nagląca. Elvira nie zamierzała jednak ryzykować zerwaniem kontaktu wzrokowego z Raverem i obejrzeniem się przez ramię. - Jeżeli chcesz, mogę nauczyć cię moich sztuczek. Problemem jest jednak... czy nie jesteś na nie zbyt wrażliwa - spojrzał z wyraźną kpiną na jej wysoko spięte, oblepione krwią włosy.

Zacisnęła zęby i już kalkulowała błyskotliwą odpowiedź, gdy nagle chłopak odwrócił wzrok i wydał z siebie przeciągły syk.

 

Szybko pojęła, o co mu chodzi. Mijali kolejnych uczniów, jednak tym razem byli to Thomas, Christian oraz - co najbardziej zaskakujące - długi, podejrzanie masywny wąż, należący do dziekan Crystal. Annabelle, tak zwracała się do niego nauczycielka. Elvirze wystarczyło kilka sekund i jedno dokładne przesunięcie wzrokiem po scenie, by zrozumiała, co zaszło. Christian, ten kretyn, chciał odebrać nienależące do niego paczki. Coś odpowiedziało atakiem; kruk lub wąż. Prawdopodobnie chodziło o drugą opcję, nie widziała żadnych śladów zadrapań. Teraz próbował rzucić nożem w oddalające się zwierzę, a Thomas stał obok, jako zwykły, niezaangażowany obserwator.

- Nie dorzuci - parsknął ktoś za jej uchem i już miała pewność, że Walburga wraz z Kim podążyły jej śladem. 

Oczywiście, nie potrzebowała niczyjej podpowiedzi, by samej się tego domyślić. Christian był zbyt oszołomiony, więc niezaskakująco chybił. Nie miała pełnego przekonania, dlaczego Raver zareagował na tę scenę sykiem i przelotną wściekłością, ważniejsze było jednak to, że bardzo szybko wrócił do zwyczajnej obojętności i skupił na niej nieprzyjemne spojrzenie. Ona jednak patrzyła tylko na Thomasa, bo ujrzała w nim szansę na wyrwanie się z tej napiętej sytuacji, której sprowokowanie wydało się nagle Elvirze niezwykłą głupotą z jej strony. Już zrobiła kilka kroków w kierunku sługi, gdy za plecami po raz kolejny rozległ się mroczny głos.

- To jeszcze nie koniec tej rozmowy, Julio - zesztywniała raptownie, rozważając sens tych słów. - Miłej zabawy z Romeo.

Powoli wypuściła powietrze przez nos. Raver i jego grupa już odwrócili się, by odejść w przeciwnym kierunku. Mimo wściekłości i zażenowania, które z jakiegoś powodu odczuła, pozbierała się dość szybko i wyminęła Thomasa, rezygnując z próby nawiązania z nim kontaktu. Co więcej, ani razu nie spojrzała już w jego kierunku.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas i Christian

Spoglądał jak jego nóż leciał w kierunku węża, nie był to jednak długi lot. Christian tak jak przewidywano był zbyt oszołomiony by trafić w Annabelle. Ostrze upadło nawet nie pokonując połowy drogi do gada. Zwierze nie poświęciło temu uwagi, dalej czołgając swe przerośnięte cielsko w tylko sobie znanym kierunku, tak jak kruk będący za nią. Nigdziarz leżący pod ścianą warknął coś pod nosem, że pewnego dnia zetnie łeb tego gada, a potem próbował się pozbierać, nie zwracając przy tym uwagi na innych przybyłych nigdziarzy. Łatwiej było powiedzieć niż zrobić, gdyż jego ciało było strasznie obolałe. Miał nawet wrażenie, że przez chwilę czuł smak krwi w ustach, gdy uderzył o ścianę. W końcu udało mu się podnieść mimo trudu jak przy tym odczuwał. Najwyraźniej Annabelle miała wpojone by zbyt mocno nie krzywdzić uczniów. Wskazywało to również na wielki intelekt zwierzęcia. Thomas krzywiąc się, przyglądał się temu jak Christian wstaje, aż nie zwrócił uwagi na coś innego, mianowicie na to co powiedział Raver. Zmarszczył lekko brwi i spojrzał na Elvirę. Miał nawet w pierwszej chwili ochotę złamać coś nigdziarzowi, ale pamiętał słowa nigdziarki. Miał się nie mieszać. Mimo to postanowił nie pozostawiać tego bez żadnego słowa.

 

- Chyba nie dasz się wciągnąć w jego gierki? - burknął, za przechodzącą obok nigdziarką, a zaraz potem spojrzał na Ravera. - Robisz dokładnie to czego chce - Zmarszczył lekko brwi. - Przecież nawet ja nie mając twojego rozumu, potrafię dostrzec, że stara się każdego skłócić - Zdawał się nie zwracać uwagi, że po raz pierwszy wylewa taki potok słów. - Wie, że mu zagrażasz i dlatego zrobi wszystko by to zmienić. Choćby skłóci cię z każdym kto może ci pomóc. Najpierw ja, a potem pewnie będą one - Spojrzał przelotnie na Walburgę i Kim, ale jeszcze nie skończył. - Skoro chcesz sobie z nim sama poradzić, to nie dawaj mu się wciągać w takie gierki - mówiąc to zrównał się z Elvirą. - Przecież to nieprawda, czyż nie? Bo jeśli nią nie jest, to zachowując się jak teraz tylko potwierdzasz jego racje - Ruszył krok dalej, by równie szybko znów się zatrzymać i ponownie spojrzeć na Elvirę. - Chyba, że wolisz sobie poszukać innego sługusa, bo jestem zbyt niewygodny. Przemyśl sobie lepiej to wszystko, a ja idę zmyć ten syf z głowy - Dodał na koniec i powoli ruszył, ale na tyle wolno żeby Elvira miała szansę mu odpowiedzieć, jeśli tylko zechce.

 

Crystal

Wpatrywanie się w obecny ranking zabiło wystarczająco czasu, by kobieta mogła doczekać się dostawy. Annabelle swoim łbem uderzyła z dużą siłą o drzwi, samej dzięki temu otwierając je na oścież, a zaraz za nią wszedł kruk dziekan. Pierwsze ze zwierząt postawiło pakunek tuż obok stóp kobiety, a następnie Annabelle ułożyła głowę na jej kolanach. Kobieta zaczęła lekko ją głaskać niczym psa po głowie, gdy kruk w tym czasie postawił drugą paczkę chwilę później znikając i jak zwykle zostawiając po sobie tylko pióra. Kobieta ponownie spojrzała na gada, który zaczął się powoli zmniejszać, aż w końcu osiągnął dawny rozmiar. Podniosła go i wsadziła na powrót do terrarium. Wąż wysuwał język i chował, patrząc na kobietę, która powoli otwierała swoje pakunki pełne dziwnych wywarów i ziół.

 

- Wiesz co jest najgorsze, moja droga? - spytała patrzącego na nią wciąż węża. Kobieta oczywiście nie oczekiwała odpowiedzi, ale mówiła dalej, podnosząc składniki. - Gdy nasza ambicja zapędza nas w kozi róg - odparła, idąc na tył pomieszczenia, gdzie znajdowały się jakieś drzwi. Powoli pociągnęła za klamkę, a w środku znajdował się kociołek na ogniu, do którego zaczęła wrzucać część otrzymanych składników. - Wiele lat temu przyszłam tu, nie potrafiąc przekroczyć obecnego poziomu. Miałam nadzieje, że w akademii znów bardziej się rozwinę, ale niemal nic się nie zmieniło. No może poza tym, że teraz muszę uczyć przyszłych nigdziarzy - Dodała z wyraźną niechęcią. - Można by rzecz, że to całkiem sporo, ale moja ambicja sięga dalej. Mam nadzieje, że teraz uda mi się przekroczyć pewien jej próg, a to wszystko może mi się udać dzięki tobie - Wąż w żaden sposób nie reagował, ale można było odnieść wrażenie, że słucha i rozumie. - Wiele lat temu, gdy nasze losy się zetknęły, miałam co do ciebie pewne podejrzenia, moja słodka Annabelle. Być może wkrótce się przekonamy, czy słuszne - mówiła mieszając przy tym wywar w kotle.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Lisa opuszczała zajęcia przeładowana emocjami. Radość, ulga, wciąż nieprzemijające oszołomienie; to wszystko związane było z pierwszym miejscem, na które własnym zdaniem naprawdę nie zasługiwała. To znaczy... mówiła od serca i starała się zachować poprawność, ale to, że nie jest dobrze w czasie odpowiedzi cytować cały podręcznik uznawała za oczywistość. Aż dziw bierze, że inne księżniczki również o tym nie pomyślały. Cóż, przynajmniej mogła teraz skupić myśli na ucieczce, bo została tylko jedna lekcja, na której, według Stephanie, raczej nie będą już przyznawać im miejsc. Przy odrobinie szczęścia, spotka się tam za to z Adelią, oczywiście jeżeli jej wrażliwa przyjaciółka poradziła sobie ze wszystkimi wyzwaniami, przed jakimi postawiono ją dzisiaj w Akademii Zła. Tak właśnie mnożyły się kolejne emocje - strach i niepewność, gdyż nie miała możliwości natychmiast sprawdzić, co się z nią dzieje. Nie dopuszczała do siebie myśli, że Adelia mogłaby nie zdać i zostać skazana na tajemniczą karę Dyrektora. Lisa zostałaby tu wtedy całkiem sama i nawet ucieczka nie miałaby sensu; jak mogłaby kiedykolwiek spojrzeć w oczy pani Molly i panu Rodrickowi, wiedząc, że nie zdołała uratować ich jedynej córki? Przełknęła ślinę i posłała Stephanie niepewny uśmiech. Nie za bardzo miała teraz ochotę na rozmowę, bała się, że znów wybuchnie, ale współlokatorka wciąż przeżywała dopiero co minioną lekcję.

- Nie do wiary! A wydawało się, że profesor Sericia też będzie patrzeć tylko powierzchownie, przecież uczy Pielęgnacji Urody! Nie dość, że cię doceniła, to jeszcze nie przyznała mi ostatniego miejsca. To znaczy... - dziewczyna zmarszczyła lekko brwi i wydęła usta, gdy obie oparły się o kolumnę przy oranżerii - ...nie żebym się cieszyła, że ta Monica je dostała. Biedafczka, moim zdaniem nie należało jej się, ma naprawdę niezwyczajną urodę i mogła się pomylić. Szkoda, że ktoś jeszcze się nie pomylił, to wtedy nie czułaby się tak źle... - urwała i spojrzała z powrotem na Lisę, jakby w nadziei, że dotychczas milcząca dziewczyna zabierze głos i zmieni temat. - Pewnie masz dość tej fryzury, nie? Zaraz ją poprawię - sięgnęła dłonią i roztrzepała piękne upięcie, sprawiając, że stało się ono niechlujnym kokiem pełnym falujących, nieokiełznanych kosmyków.

 

Lisa mimowolnie parsknęła, choć nadal czuła bolesne uciskanie w brzuchu. Jak długo będzie trwała przerwa między Pielęgnacją Urody, a Przetrwaniem w Baśniach? Czy mogą iść na Polanę już teraz?

- Ta, zdecydowanie lepiej - mruknęła potwierdzająco, bo naprawdę było lepiej; łaskotanie włosów na ramionach odczuła tak, jakby właśnie odzyskała włosy po godzinie bycia częściowo łysą. Powrót do dawnej siebie nie naprawił jednak wszystkich problemów i Stephanie w końcu to zauważyła. Dziewczyna już otwierała usta, szykując się najpewniej do zaoferowania rady lub pociechy, gdy nagle na korytarzu rozległy się głośne, pospiesznie kroki. 

Ciche okrzyki zaintrygowanych księżniczek ogłosiły przybycie Alana; spoconego, zadyszanego, ale przede wszystkim wyraźnie zestresowanego. Lisie od razu przyszło do głowy, że martwił się o nią i o jej miejsce w rankingu. Z pewnością nie tak mocno, jak ona losem Adelii - znali się zaledwie jeden dzień, więc dlaczego miałby? - ale i tak wywołało to podejrzanie miłe uczucia. Miała tylko nadzieję, że gorąco, które odczuwała w okolicach policzków, wcale nie było jakimś księżniczkowatym rumieńcem. Dlaczego miałoby? Znali się przecież tylko jeden dzień.

- Cześć, Alan. Lisa zajęła pierwsze miejsce - wypaliła natychmiast Stephanie, zanim Lisa zdążyłaby sama coś wydusić lub złapać ją za ramię i powstrzymać.

Z jakiegoś powodu te słowa, wypowiedziane w końcu normalnie, jako najzwyklejsza prawda, okropnie ją zawstydziły. Uśmiechnęła się nieco szerzej i niezręcznie wzruszyła ramionami.

- Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy? - odpowiedziała z zażenowaniem, na co Stephanie parsknęła śmiechem i objęła ją przyjacielsko, co najwyraźniej miało posłużyć jako gest otuchy w niewypowiedzianych sprawach. Pogodna aura zdołała na kilka chwil skutecznie stłamsić jej niepokój.

- Cześć, Aidan. Lisa zajęła pierwsze miejsce! - powtórzyła się Stephanie zaledwie kilka sekund później, gdy dobiegł do nich Aidan. Chłopiec z Nottingham najwyraźniej poleciał za Alanem, ale nie zdołał dotrzymać mu kroku.

- Łał! Naprawdę? - Na piegowatej twarzy wykwitł wyraz zdumienia, który szybko przeobraził się w zaczepny uśmiech - To znaczy... nigdy w to nie wątpiłem.

Tym razem i Lisa nie zdołała powstrzymać chichotu, tylko przelotnie zastanawiając się, czy - przy katorgach, przeżywanych przez Adelię po drugiej stronie Zatoki - na pewno zasługuje na tak zgraną paczkę kolegów.

 

Tymczasem z klasy wybiegła chuda, rozhisteryzowana Monica. Ani Lisa, ani żadna z uczennic, które zgromadziły się na korytarzu, nie zdążyły jej zatrzymać; ruda księżniczka przemknęła się szybko i bez chwili wahania, jakby za wszelką cenę starała się uniknąć konfrontacji z kimkolwiek. To prawda, nie chciała, by któraś z dziewcząt zobaczyła łzy, które zebrały się w jej jasnozielonych oczach - nie chciała zostać uznana za jeszcze większą ofiarę losu niż do tej pory. Krótka rozmowa z profesor Sericią była tak naprawdę jedynie wyłożeniem tego, co sama już wiedziała i nie wpłynęła znacząco na poprawę samopoczucia. Gadanie o przeszłości nie mogło pomóc w sytuacji, gdy to teraźniejszość przytłaczała ją niczym kilkudziesięciokilogramowe skrzynki z jabłkami, które zbierano w okolicach jej domu. Co mogło dać rozmyślanie o tym co było, kiedy zdała już sobie sprawę, że popełniła błąd, ale nie mogła go naprawić? Przycisnęła kościstą dłoń do ust i zachlipała cicho, przysiadając na jednej ze śnieżnobiałych ławek. Już sama ta ławka wydawała się po stokroć doskonalsza od wszystkich mebli w starym Kamelocie, po którym tak uwielbiała się kręcić, marzyć o książętach i balach. Co ona sobie w ogóle myślała? 

Raz po raz przecierała bladoróżowe policzki, starając się powstrzymać spływające łzy, aż w końcu usłyszała kroki i podskoczyła, stając twarzą w twarz z księżniczką Sophie; piękną, elegancką, wychowaną i pewną siebie, będącą wszystkim tym, czym Monica wyobrażała sobie, że może się stać. Jak śmiesznie.

- Przepraszam - wyjąkała zdławionym głosem, choć sama nie miała pojęcia za co. To było jedyne słowo, na które zdołała się zdobyć, przed wykonaniem niezdarnego kroku w przeciwną stronę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

Groźba jaką była możliwość nie zdania przez Elisabeth mnie przytłaczała. Nie chciałem wierzyć by tak się to mogło skończyć. Mimo to, gdzieś wewnątrz czułem pewien rodzaj lęku, przypominając sobie słowa Hectora. Co jeśli stało się najgorsze? Czy Elisabeth zostanie zabrana natychmiast, czy też może dadzą jej się chociaż pożegnać? Mimo posiadania wielu informacji o Akademii, nadal nie wiedziałem, co spotyka tych, którzy nie zdawali. Czy Dyrektor każdego takiego ucznia w jakiś sposób wymazywał? Czy nigdziarza i zawszanina czekał taki sam los, gdy oboje nie zdawali? Jeśli jednak stało się najgorsze, nie chciałem się poddawać. W takim wypadku musiałem znaleźć jakąś drogę do wieży Dyrektora i spróbować go w jakiś sposób przekonać do zmiany zdania. Być może byłbym w stanie tego dokonać.

 

Nie trwało długo nim dobiegłem na miejsce. Zawszanki właśnie opuszczały klasę. Nie dostrzegłem tu Sophie, ale nie wątpiłem akurat w nią. Teraz najbardziej martwiłem się losem Elisabeth, która obecnie była moim priorytetem. Do moich uszu dochodziły przytłumione głosy księżniczek. Nie było to niczym dziwnym, bo pewnie zastanawiały się, co tu robi samotny przepocony książę. Nigdzie nadal nie widziałem rudowłosej dziewczyny, co zaczynało mnie coraz bardziej martwić. Przynajmniej do czasu, aż usłyszałem znajomy głos i szybko się obróciłem. Nadal byłem w szoku, nie tylko widząc całą i zdrową Elisabeth, ale też informacją o jej pierwszym miejscu. To nie było tak, że uważałem ją za gorszą od kogokolwiek. Po prostu to było dla mnie zupełnie niespodziewane. Nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć nagle pojawił się Aidan. Nawet nie spostrzegłem, że ruszył za mną. Byłem mu naprawdę wdzięczny za to, że był tu ze mną. Zaraz znów spojrzałem na Elisabeth, delikatnie się przy tym do niej uśmiechając.

 

- Gratuluje, Elisabeth - wydukałem w końcu, zbierając się w sobie, aż nie zwróciłem uwagi na swój wygląd. - Przepraszam, że przyszedłem w takim stanie. Ja... - Zastanawiałem się, co powinienem powiedzieć, czując się trochę zakłopotany. Nie byłem pewny, czy gdybym powiedział prawdę, to czy Elisabeth nie uznałaby, że w nią wątpię i nie wierzę w jej możliwości. Nigdy tak nie było i nie będzie, ale to zmartwienie mnie po prostu przytłaczało. - Zabłądziłem w korytarzach, a Aidan najpewniej chciał mi powiedzieć, że biegnę w złym kierunku - Spojrzałem na współlokatora, mając nadzieje, że w razie potrzeby potwierdzi moją wersje. - Teraz to i tak nie ma znaczenia. Chyba nie zdążę wziąć prysznica przed lekcją - lekko westchnąłem. - Teraz czeka nas przetrwanie w baśniach. Z tego co wiem, to jedyna lekcja jaka odbywa się wspólnie z nigdziarzami - Delikatnie się skrzywiłem. - Podzielą nas na jakieś grupy. Przy odrobinie szczęścia będziemy w jednej - Słabo się uśmiechnąłem do reszty, aż nagle nie spoważniałem, patrząc znów bezpośrednio na Elisabeth. Wiedziałem dobrze z kim ona chciała być w grupie, ale nie chciałem o tym mówić przy Aidanie i Stephanie, by nie rozdrapywać świeżych ran. - Po obiedzie już chyba wiesz, że z nimi nie ma żartów. Lepiej na nich uważać - Dodałem niezwykle twardym tonem, patrząc na dziewczynę.

 

Sophie

Niedługo po rozdzieleniu z Constantine, dziewczyna ruszyła samotnie do komnaty. Nadal nie mogła uwierzyć, że jej współlokatorka zajęła pierwsze miejsce. W pewnym momencie doszła do wniosku, że nauczycielka nie powiedziała tego na głos, ale dała jej też takie właśnie miejsce na zachętę. Miała pewnie nadzieje, że zdoła tak przekonać tę dziewczynę, by dalej nad sobą pracowała. Taktyka dobra, choć nie była pewna, czy w tym przypadku się sprawdzi. Ruda Czytelniczka nienawidziła tego miejsca i niemal wszystkiego, co miało z tym związek, co nie raz zresztą otwarcie wyrażała. Wszystkie lekcje nic ją nie obchodziły. Jedyne o czym myślała, to ucieczka. Nie rozumiała, dlaczego w takim wypadku tak wiele czasu spędzała z jej kuzynem.

 

Widziała jak Alan na nią patrzy. To nie był wzrok, którym zwykle patrzył na inne dziewczyny. Prawda była taka, że zaczynała się trochę bać. Jeśli oboje zaliczą Akademię, a Czytelniczka nie ucieknie i zakochają się w sobie. Wtedy ta dziewczyna stanie się jej królową. Nadal pamiętała jej wybuch gniewu w galerii. Jeśli naprawdę zasiadłaby na tronie obok Alana, to najpewniej nakłoniłaby go z czasem, by ją wygnał. Ta myśl przerażała Sophie, bo wtedy straciłaby wszystko i nie miałaby gdzie się udać. Ojciec zapowiedział w końcu, że nie odda jej majątku, chyba, że znajdzie męża, który będzie potrafił nim lepiej zarządzać niż ona. Szybko odetchnęła wchodząc do komnaty. O czym ona w ogóle myślała? Przecież to wszystko było niemożliwe. Wujek, by nigdy nie pozwolił Alanowi poślubić prostej dziewczyny

 

Jej współlokatorek nie było w środku. Mówiąc szczerze cieszyła się z tego powodu. Pewnie naśmiewałaby się z niej jak to chowa parasolkę niczym skarb. Niestety niektórzy nie potrafili zrozumieć, że czasem zwykłe rzeczy mogą być cenniejsze niż złoto i diamenty. Nie miała zamiaru im tego tłumaczyć. Powoli zamknęła kufer, do którego wcześniej włożyła parasolkę i wyszła. Czasem bała się ją zostawiać, nie będąc pewną czy jej współlokatorki kiedyś nieświadomie, nie zrobią jej jakiegoś kawału związanego z jej cenną parasolką.

 

Zaczęła kierować się na kolejną lekcje, której się szczerze obawiała. Towarzystwo nigdziarzy od czasu obiadu wystarczało jej na całe życie. Miała tylko nadzieje, że nie wyląduje z tamtym obrzydliwym chłopakiem w grupie. Wiedziała z kim w niej chciała być, ale na to raczej były małe szansę przy tylu uczniach. Mimo to liczyła, że uda jej się porozmawiać z Edwardem choć jedną krótką chwilę jeszcze przed lekcją. Wyrwała się z licznych rozmyślań, słysząc czyjeś chlipanie. Nie była do końca pewna do kogo należało, ale chciała się upewnić. Nie potrafiła od tak po prostu tego zignorować. Szybko odkryła, że źródłem tego dźwięku był nie kto inny jak Monica. Coraz bardziej współczuła tej dziewczynie, nawet nie wyobrażała sobie, co musi przeżywać. Nim cokolwiek zdążyła powiedzieć, Monica już próbowała odejść. Mimo, że mogła ją zignorować, by każda mogła iść w swoją stronę, nie potrafiła tego zrobić. Po prostu nie mogłaby spojrzeć w lustro, robiąc coś takiego. To nie była jej sprawa, ale zostawienie tak tej dziewczyny było jak kopanie leżącego.

 

- Piękne prawda? - spytała nim zawszanka zdołała odejść. - Akademia zawsze jest wspaniała i każdy marzy by tu trafić. Wyrwać się z codziennego nudnego życia i dostać swoją szansę - Lekko westchnęła. - Szkoda, że dopiero na miejscu przekonujemy się jak to wygląda naprawdę - Powoli podeszła w kierunku dziewczyny wyciągając chustkę i przecierając jej policzki. - Porażki przydarzają się każdemu - mówiła dalej pocierając policzki zawszanki. - Nie mamy jednak prawa się poddawać. Czy Czytelniczka dziś nie udowodniła, że każdy może sobie poradzić? - mówiła dalej nie czekając na odpowiedzi ze strony dziewczyny. - Łzy nie pomogą wygrać, a tylko ciężka praca - spojrzała głęboko w oczy zawszanace. - Jesteś ładną i obytą dziewczyną, Monico, ale brakuje ci pewności siebie, to właśnie jest twoją słabością - Przestała nagle pocierać policzki dziewczyny i złapała ją za dłonie. - Po zajęciach spotkajmy się na polanie - Uśmiechnęła się do dziewczyny. Nie był to wredny czy oszukańczy uśmiech, a prawdziwie szczery. - Teraz musimy pójść na zajęcia, bo obie będziemy miały kłopoty - powiedziała chwytając zawszankę za dłoń i prowadząc za sobą do innych.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

W pierwszej chwili wydawało się, że Elvira nie zamierza wysłuchać słów Thomasa. Była zbyt wzburzona, zirytowana własnym opłakanym stanem, by móc skupić się w pełni na słownych gierkach i panowaniu nad emocjami. Czuła się niemal bezbronnie, upokorzona, do chwili, w której zdała sobie sprawę, że musi nauczyć się z tym żyć, jeżeli ma zamiar przetrwać w Akademii Zła. Uciekła z domu z wyraźnie wyznaczonym celem i nic, żadna niedogodność, nie mogła powstrzymać jej przed wypełnieniem go. Była inteligentna, wytrwała i cierpliwa, w zabójczo wręcz imponującym stopniu. Mogła sobie z tym wszystkim poradzić. Odetchnęła głęboko i wygasiła wszystkie palące emocje, pozostawiając tylko to, co znajome i przyjazne - chłód. Do Thomasa odwróciła się z cieniem uśmiechu na ustach i tak wyzywającą miną, jakby wcale nie została przed chwilą pokonana przez chłopca-zapałkę. Zresztą, jakby się nad tym zastanowić, to wcale nie była, bo porażka była stanem umysłu na który nie zamierzała sobie pozwalać. Na początku obrzuciła spojrzeniem swojego niedawno wybranego sługę. Wyglądał naprawdę zachęcająco, gdy odzywał się z tak wyraźną pewnością i zaangażowaniem, które zazwyczaj tracił, gdy tylko zamachała mu przed twarzą swoimi jasnymi włosami. Oczywiście, nie znaczyło to, że pociągał ją jako ktoś więcej niż w miarę rozsądne towarzystwo. Tym samym były dla niej Walburga i Kim - choć tej drugiej zdecydowanie nie dało się uplasować w jednym zdaniu ze słowem "rozsądna" - po prostu potrzebowała też kogoś z zewnątrz, kogoś bardziej pewnego i interesującego, kogoś, kogo mogła rozwijać i modelować jak glinę, a potem być dumną z efektów. Prawda? Czy nie takie były jej założenia na samym początku? Raver z pewnością mylił się w swoich podejrzeniach, być może nawet kłamał, by zbić ją z tropu. Co, jak słusznie zauważył Thomas, niestety mu się udało. 

Nigdy więcej.

- Och, proszę, jaki się nagle znalazł ekspert. Po prostu Pan Oczywistość. Tak jakby Elvira o tym wszystkim nie wiedziała. Ktoś cię w ogóle pytał o zdanie?

- Ojeju, ładnie mówił... posłuchałabym go jeszcze. Tak bym słuchała.

Blondynka uniosła subtelnie brwi, słysząc za plecami rozjuszony syk Walburgi i obronny szept Kim. Z jednej strony dobrze było wiedzieć, że współlokatorki już wykształciły w sobie postawę, która nakazywała im jej bronić, a z drugiej...

Zmrużyła lekko błękitne oczy i przechyliła głowę, pokazując tym Thomasowi własne rozbawienie. Sama powiedziała tylko jedno zdanie, na więcej nie było konieczności.

- A więc jednak zdecydowałeś, że jesteś moim sługą? Dobrze wiedzieć - przesunęła lekko językiem po białych zębach i chwilę później już jej nie było; zniknęła razem z dwoma wiedźmami na rogu najbliższego korytarza.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas

Niewiele obchodziło chłopaka, co ma do powiedzenia Walburga i Kim. Nie był bystry jak Elvira, czy Raver, ale potrafił dostrzegać pewne rzeczy. Widział jak pewność siebie dziewczyny została z jakiegoś powodu zaburzona. Walburga tego nie widziała, bo jej własna pycha przysłaniała jej wszystko. Jeśli chodziło o Kim... to ta dziewczyna była dla niego zagadką i wolał jej unikać. Z jakiegoś powodu czuł, że trzeba było na nią uważać. Dopiero słowa Elviry zwróciły jego uwagę. Za każdym razem, gdy nazywała go sługą krzywił się. Tym razem w odpowiedzi krzywo się uśmiechnął, patrząc jak odchodzi w swoją stronę. Sam powoli również odszedł, szukając przy tym łazienki gdzie będzie mógł spokojnie umyć głowę.

 

Miał szczęście, bo znalazł wolną. Christian najpewniej nawet nie zwracał uwagi, na to co miał na głowie, patrząc na jego dotychczasową higienę. Jeśli chodziło o Navina, to nie był do końca pewny jak czuje się po lekcji. Włożył w końcu głowę pod zimną wodę, próbując zmyć cały brud. Mówiąc szczerze, woda nawet nie wydawała mu się zimna. Zwłaszcza po tym, co czuł, gdy Lavalle dotykał jego głowy. Pierwszy raz w życiu poczuł tak siarczyste zimno. Ponadto męczyły go słowa Ravera... Nie był zakochany w Elvirze, a ona nie była w nim, przecież to pewne. Dlaczego więc reagował tak na wszystko, co z nią związane? Czemu próbował ją podbudować, zamiast po prostu odejść? Nikt nigdy go nie interesował, aż do teraz. To nie mogło być zauroczenie ani nic w tym stylu. Może po prostu polubił jej styl? To by miało sporo sensu. Podniósł mokrą głowę, patrząc w lustro jak jego włosy choć mokre wracają do naturalnej barwy. Przynajmniej na obecnej lekcji jakiś czas nie zobaczy jej ani Ravera i będzie mógł sobie spokojnie poukładać wszystko w głowie.

 

Crystal

- To bardzo ryzykowne - mówiła, patrząc na bulgoczący w kotle wywar i coś zapisując w notatniku. Wąż przyglądał się swojej właścicielce, leżąc niczym posąg. - Najchętniej wypróbowałabym to na kimś innym, ale musisz zrozumieć, nie mam innego mogryfa. Niestety szczury nimi nie są, a Dziekan Dovey nie użyczy mi żadnego do badań. Stanęłam w martwym punkcie - Lekko westchnęła. - Jesteś mi potrzebna - Powoli sięgnęła po drewnianą łyżkę, którą zanurzyła w wywarze. Zaraz potem ją podniosła i spojrzała na Annabelle, nabierając odrobinę mikstury. - Szansę, że tego nie przeżyjesz wynoszą dwadzieścia procent. Jeśli coś pójdzie nie tak, natychmiast zacznę procedurę ratunkową - Wąż wystawił lekko język, nie reagując w żaden inny sposób. - Wiele ci zawdzięczam i być może choć trochę spłacę ten dług - Otworzyła terrarium zbliżając łyżkę do paszczy węża. - No... otwórz buźkę, dla mamusi - Gad nie wyglądał, na chętnego by to zrobić. Crystal zmarszczyła lekko brwi, postanawiając użyć podstępu. Wolną ręką podniosła szczura, na którego widok, wąż otworzył paszczę. Wtedy właśnie wlała zawartość łyżki w pysk gada. Kobieta szybko stanęła z notatnikiem, oczekując na reakcje Annabelle. Wąż chwilę nic nie robił, aż zaczął nagle syczeć z bólu, a potem miotać się wściekle w terrarium, jakby dostał jakiegoś ataku.

 

- Próba nieudana... - warknęła kobieta, szybko obracając się po mikstury, które miały ocalić jej pupilkę.

- Crysssssstal... - Usłyszała nagle kobieta, przenikliwy syczący głos za sobą, na co się odwróciła zszokowana. Annabelle charczała i kaszlała, ale powiedziała jej imię, na pewno się nie przesłyszała. -...Ja znowu mówię... - Kobieta wpatrywała się w to nadal nie mogąc uwierzyć.

- Próba zakończona sukcesem - W jej głosie słychać było szok, gdy próbowała coś napisać w notatniku, ale długopis wyleciał z jej dłoni z powodu całego roztrzęsienia. Naprawdę zdołała tego dokonać. Czyli najwyraźniej miała racje. Magia Dyrektora podczas mogryfikacji musiała poddawać umysł ludzki stagnacji. Dwie części umysłu walczyły o władzę, ta zwierzęca i ludzka. Dyrektor nie mógł całkiem wymazać dawnego życia z mogryfa, więc usypiał ludzki umysł. Dzięki temu mogryf miał łatwiej adaptować się we własnym ciele. Powoli się schyliła, sięgając po długopis i zapisując swoje odkrycie. Tak wiele mogła teraz osiągnąć i dowiedzieć się. Wiedziała cały ten czas, po prostu wiedziała, że to jeszcze nie koniec i nadal mogła wiele osiągnąć, a to był dowód. Nagle uniosła wzrok na węża, która cały czas na nią patrzył - Musimy sobie wiele wyjaśnić - powiedziała już swoim typowo zimnym tonem.

- Owssssszem mussssssimy - syczała Annabelle

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Noc, Akademia Zła (Zmiana czasu i przestrzeni)

Uczniowie Akademii Dobra i Zła mogli odnosić wrażenie, że noc nigdy nie nadejdzie; pierwszy dzień nauki, pełen wrażeń, zarówno tych pozytywnych, jak i nieprzyjemnych, wprowadził zawszan w nowy świat - znacznie bardziej baśniowy i niebezpieczny niż ten, z którym do tej pory mieli do czynienia w rodzinnych królestwach. Chyba tylko nigdziarze pozostawali nieporuszeni, zbyt doświadczeni przez życie, by na dłuższą metę przejmować się niewygodami i brutalnymi strażnikami. Z jednym, małym wyjątkiem.

- Cieszę się, że dzisiaj jesteśmy same.

Cienki i nieco ochrypły od długotrwałego przebywania w zakurzonym zamku głosik przerwał ciszę mrocznego, wilgotnego korytarza. Dwie dziewczyny przemykały się na palcach przy pokrytych pajęczynami ścianach, muskając palcami wysokie kolumny - jedyną wskazówkę przy poruszaniu się w miejscu, gdzie nie było okien ani zapalonych świec. Lisa na ten wyjątkową i jedyną w swoim rodzaju okazję spięła włosy ogromną gumką, którą wydębiła od Constantine. Dziewczyna miała tak samo gęste i puszyste (choć bardziej zadbane) włosy jak ona, więc miała pewność, że będzie odpowiednia, ale była przy tym tak wystraszona, że gdy Lisa zbliżyła się do niej po ostatniej lekcji, wepchnęła jej w dłonie wyproszoną frotkę i bardzo szybko odeszła w kierunku szkoły. Poza tym założyła te same pożyczone od Stephanie spodnie od piżamy i pantofle, które w którymś momencie trafiły do ich pokoju razem z podpisaną przez dziekan paczką z ubraniami i przyborami szkolnymi. Adelia też wymieniła ciężkie buciory na zwykłe pantofle, więc podejrzewała, że i na nią nauczyciele w końcu zwrócili uwagę, choć nie zdecydowała się na wymianę poszarpanej tuniki. Dobrze, była sztywna i gruba i powinna ochraniać ją przed chłodem w lesie.

- Mało brakowało, a byśmy nie były - odpowiedziała prawie pogodnie, biorąc niższą przyjaciółkę pod łokieć. - Wiem, że zarówno Alan, jak i Stephanie byli bardzo chętni do tego, by mi towarzyszyć, ale on miał areszt, a ona wieczorne obowiązki w stołówce, więc zdołałam wymknąć się z pokoju w taki sposób, by o tym nie wiedzieli, a potem czekałam aż zrobi się późno. - Urwała, dodając po chwili ciszy: - Mam nadzieję, że mnie nie szukają, nie chcę żeby wpadli w kłopoty.

Adelia mruknęła coś potwierdzająco. Też nie chciała, by dwójka zawszan ich szukała, choć z zupełnie innych powodów.

 

Obydwie zdążyły już profilaktycznie obejść parter, tylko po to, by dojść do wniosku, że jest on szczelnie osłonięty. Zarówno Leśny Tunel, jak i wszystkie okna oraz drzwi były nie do przeforsowania, co więcej, kręciło się na nim pełno wilków, przed którymi momentami umykały w ostatniej chwili. Ktoś chyba domyślał się, że jakiś nierozważny uczeń może spróbować ucieczki i wzmocnił ochronę w miejscu, gdzie najprawdopodobniej mógłby tego próbować. Lisa widziała, jak Adelia z każdą chwilą staje się coraz bardziej roztrzęsiona i przerażona, więc zdecydowała się spróbować drogi znacznie mniej konwencjonalnej, ale być może skutecznej. Ostatecznie od początku powinna się domyślać, że jeśli chcą uciec, muszą zaryzykować. Wspinały się na wieżę, chcąc dostać na jeden z mniejszych balkonów, z którego mogłyby zeskakiwać po ścianach szkoły, zupełnie tak, jak Lisa chciała wcześniej zrobić w Akademii Dobra. 

- Ale przecież tam mogą być gargulce! Mówili o nich, mówili, że zabijają uczniów - wyjąkała wtedy Adelia i choć Lisa na chwilę sama straciła pewność, natychmiast zaczęła ją uspokajać.

- No pewnie, że tak mówili. Nie chcą, żeby uczniowie próbowali uciec. Spokojnie, jakoś sobie poradzimy, znajdziemy jakiś niski balkon, gdzieś w ukryciu, w cieniu. Coś musimy zrobić.

Zaproponowała też, by spróbowały dołem, choćby przez kanały, ale Adelia zbladła i bardzo histerycznie pokręciła głową. Lisie robiło się niedobrze na samą myśl o tym, co mogli jej zrobić w tych Salach Udręki, ale wolała nie poruszać tego tematu teraz, a dopiero, gdy będą już w bezpiecznym i ciepłym domu.

 

Obeszły jeden z korytarzy i wróciły na schody wieży Szkoda. Pokonały kilka stopni, starając się nie nadeptywać na przebiegające gdzieniegdzie szczury. Lisa naprawdę była wytrzymała i potrafiła poradzić sobie w trudnych warunkach, ale wszechobecna ponurość, rozkład i smród wyczerpywały nawet ją. W oczy piekły ją łzy, gdy przypominała sobie, że ktoś tak delikatny jak Adelia musiał spędzić tutaj cały dzień, jednak nie dała im popłynąć. Musiały skupić się na ucieczce. Gdy wyszły na kolejny, równie ciemny korytarz, na którego końcu przez zakurzone szyby wpadały nikłe promienie światła, Lisa odwróciła się i objęła Adelię ramieniem.

- Jesteś pewna, że to jest na tej wieży? - szepnęła, a drobniejsza dziewczyna pokiwała głową i owinęła wokół niej cienkie ramiona. Cała była już przesiąknięta zapachem Akademii Zła, a jej włosy ani razu, od momentu w którym tu trafiła, nie zdążyły porządnie wyschnąć. Jej mama z pewnością spanikuje, gdy ją zobaczy, ale na dłuższą metę będzie szczęśliwa, że wróciły. Jako pierwsze.

- Cieszę się, że cię mam - szepnęła cicho Adelia, wtulając twarz w ciepłą szyję Lisy. Te krótkie chwile dawały jej ukojenie, bo właśnie wtedy przypominała sobie kim jest naprawdę. Godziny w parszywym zamku i towarzystwo potworów takich jak Raver, wydawały się wpływać na nią w sposób, którego koszmarnie się obawiała. Nie mogła zostać tu dłużej, bo inaczej całkiem oszaleje. Całe szczęście, że ostatnią lekcję spędziła w towarzystwie Lisy, bo dzięki temu miała wrażenie, że wszystko wraca do normy. Smutny uśmiech rudej przyjaciółki podziałał na nią jak czarodziejskie zaklęcie. Choć nadal była zazdrosna o tą głośną i rozwydrzoną Stephanie, czy patrzącego na nią nieprzyjaźnie Alana, nie pozwoliła, by wpływało to na relację z przyjaciółką. Na organizacyjnych zajęciach Przetrwania w Baśniach nie było już krzyków, płaczu i walk. Główna fala wrogości skupiła się raczej na milczącej wymianie wściekłych spojrzeń między Raverem i Alanem oraz Thomasem i Aidanem. Nigdziarzowi od strasznego konia nie spodobało się, gdy Aidan, kolejny głupiec, najpierw wystraszył się blondwłosej Elviry, a potem wysyczał, że zawsze wiedział, że ktoś tak obrzydliwy jak ona musi skończyć jako wiedźma. Choć Lisa wydawała się chętna do zaangażowania w te konflikty, Adelia przyciągnęła ją do siebie i prawie całą lekcję spędziły na wspólnej pracy, rozmawiając cicho i wymieniając uśmiechy. Pod koniec miała wrażenie, że nawet Alan patrzy na nią z mniejszą podejrzliwością. Nie, żeby obchodziło ją zdanie jakiegoś księcia, sama przecież wiedziała najlepiej, że nie jest nigdziarką.

 

Korzystając z chwili przerwy po tym całym wyczerpującym bieganiu, Adelia pociągnęła nosem i podjęła temat, który nurtował ją już od dobrych paru godzin.

- Wciąż mi szkoda tej dziewczyny z warkoczem. Widziałaś, jaka była załamana? Gdyby nie wilki, to ta wiedźma chybaby ją zabiła.

Chodziło o wydarzenie, które miało miejsce na samym początku zajęć, gdy wszyscy spotkali się na Polanie i podzielili na zaznaczone w planach lekcji grupy. Właśnie mieli zacząć rozchodzić się razem z nauczycielami, gdy przybiegła dziekan Dovey i kazała rozdzielić straszną Alisę oraz jedną z zawszanek, gdyż właśnie otrzymała od Dyrektora informację, że dziewczęta te łamały zasadę o rozdzielaniu rodziny w trakcie doboru grup. Wtedy rozpętało się zamieszanie; ręce wiedźmy zrobiły się czarne aż do łokci, jej oczy zabłysnęły jaskrawą żółcią i dotąd spokojna nigdziarka próbowała agresywnie przebić się przez grupę zawszan do oniemiałej Arii. Tak właśnie nazwał ją jeden z książąt, który otoczył ją ramionami, a potem, przy pomocy kilkorga innych chłopców, powstrzymał wiedźmę przed zbliżeniem się do ich grupy. Adelia do teraz słyszała w uszach ten okropny, mrożący krew w żyłach syk - Pozwólcie mi się przywitać z siostrą. Siostro, nie uciekaj. Alisa wydawała się chwilowo zapaść w obłęd, dopóki do akcji nie wkroczyły wilki i mocnym szarpnięciem nie przywołały jej do porządku. Wtedy jej dłonie na powrót stały się białe i kościste, a na ustach wykwitł uśmiech, w którym więcej było żalu i furii, niż spodziewanej złośliwości. Choć Adelia nie chciała utrzymywać żadnych kontaktów z tymi baśniowymi ludźmi, musiała przyznać, że współczuła tamtej dziewczynce. Wydawała się tak samo cicha, skromna i delikatna jak ona.

- Tak, rzeczywiście. To było kompletnie niespodziewane - wymruczała Lisa w jej włosy, tak naprawdę myśląc o czymś całkowicie innym. Choć sama była jedną z tych osób, które uspokajająco kładły ręce na ramionach rozszlochanej Arii, teraz nie miała czasu na takie współczucie. - Chodźmy już, nie ma sensu zwlekać.

 

Lisa złapała Adelię za lodowatą, lepką dłoń i razem ruszyły w stronę zakrętu na końcu korytarza. Teraz szły cicho i w milczeniu, gdyż zdawały sobie sprawę, że otaczające je drzwi prowadzą do pokoi nigdziarzy, których uwagi z pewnością nie chciały na siebie ściągać. Były już prawie na miejscu - co więcej, dostrzegły tam łukowatą, podartą zasłonę, która w istocie prowadziła na balkon - gdy nagle za ich plecami rozległo się głośne skrzypnięcie, które mogło oznaczać tylko jedno; ktoś wyszedł z dormitorium. Lisa natychmiast objęła Adelię w pasie i pociągnęła ją za jedną z kolumn, ale nie dość szybko; ich cień musiał mignąć osobie, która właśnie znalazła się na korytarzu. Teraz mogły mieć tylko nadzieję, że nie będą zmuszone do rozpaczliwej ucieczki przez balkon, gdyż to mogłoby być bardzo niebezpieczne. Wstrzymały oddechy, Lisa objęła dłonią usta Adelii, by rozdygotana dziewczyna przypadkiem nie wydała z siebie żadnego dźwięki i w ten sposób czekały, licząc na to, że drzwi otworzyły się samoistnie lub - w przypadku gorszej możliwości - że zostały uznane za nietoperza, czy inne dziwo, zamieszkujące ten zapuszczony zamek.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

To był długi dzień, bardzo długi. Nie spodziewałem się, że tak wiele wydarzy się podczas lekcji przetrwania. Nadal pamiętałem jak Sophie patrzyła na mnie załamana, gdy dowiedzieliśmy się, że nie będziemy w jednej grupie. Szybko się okazało, że jej smutek minął, gdy do jej grupy wybrano Edwarda. Nadal nie byłem do końca pewny jej słabości do niego, ale nie mieszałem się. Niedługo potem okazało się, że trafiłem do grupy nie tylko z Elisabeth, ale i z dwójką ludzi, których bardzo polubiłem. Nie był to jednak koniec niespodzianek. W naszej grupie ze strony nigdziarzy znalazł się chłopak, którego już poznałem. Teraz wiedziałem, że ma na imię Raver i jak się szybko okazało inni nigdziarze z grupy również za nim nie przepadali. Thomas, bo tak nazywał się kolejny nigdziarz. Cały czas patrzył na niego wrogo, a przynajmniej do czasu, aż Aidan, nie zwrócił się wściekle w kierunku nietypowo pięknej nigdziarki.

 

Przez chwilę miałem nawet wrażenie, że ten nigdziarz czuje coś więcej do niej. Musiałem stanąć pomiędzy nim, a Aidanem i doszło do starcia. Nie doceniłem tego chłopaka. Miał bardzo dużo siły i gdyby nie interwencja nauczycieli, nie wiem jak długo, by trwało starcie między nami. Elvira, bo tak miała na imię ta nigdziarka. Patrzyła na to wszystko z zimnym uśmiechem. Nawet Raver wyglądał na zachwyconego tym wszystkim. W czasie naszej utarczki dostrzegłem coś na szyi Thomasa, co dobrze znałem. Te kamienie wydobywano w naszej okolicy, dawno temu i podobno służyły do czarnej magii. Dlaczego więc ktoś kto tym się parał wybrał walkę siłową? Przerwałem wtedy te wywody, widząc ostatnią nigdziarkę w naszej grupie, której widok ucieszył Elisabeth. Czyli się stało, Adelia była z nami ku niezadowoleniu Aidana.

 

Nie tylko dlatego nad tym myślałem. Niedługo później doszło do kolejnej nieprzyjemnej sytuacji. Miła delikatna Aria, przyjaciółka Juliana okazała się mieć siostrę w tamtej Akademii, o której najwyraźniej nie wiedziała. Szybko się okazało, że nie tylko ona. Ten potwór nie był zachwycony tą świadomością. Nawet w grupie nie łatwo było ją zatrzymać, aż zabrały ją wilki. Wolałem nie myśleć w jakiej kondycji psychicznej jest teraz ta biedna dziewczyna. Wszystko inne nie licząc kilku zaczepek przebiegało już spokojnie do końca dnia.

 

Aidan i Hector wiedzieli już, co planuje i choć mnie przekonywali bym tego nie robił, to ja musiałem to zrobić, zwłaszcza po tym, co widziałem. Elisabeth była tam sama i mimo, że ufała, Adelii i jeśli nawet się, co do niej nie myliła, to same sobie nie poradzą z tymi potworami. Moi współlokatorzy już spali, a ja nie dbając o karę wyszedłem z komnaty bezszelestnie. Musiałem dostać się do portalu, by znaleźć się na moście. Elisabeth go przekroczyła ja też mogłem. Minąłem pierwszy patrol wróżek. Miałem wrażenie, że jest ich więcej niż ostatnio. Czy mogło to być spowodowane naszymi karami? Miałem teraz szczerą nadzieje, że się uda. Musiałem się śpieszyć, zwłaszcza jeśli Elisabeth jest już na miejscu.

 

Sophie

Czytelniczki znów nie było mimo kary. Miała teraz wybór, wydać ją lub pozwolić odejść. Zdecydowała się na to drugie, nie budząc też drugiej współlokatorki. Tym razem, nie dlatego, że chciała się jej pozbyć. Nadal nie przepadała za warunkami w jakich obecnie musiała mieszkać, ale częściowo rozumiała tę dziewczynę. Gdyby sama nigdy już miała nie zobaczyć mamy, to pękłoby jej serce. Przeszkadzanie jej nawet w dobrych intencjach odebrałaby wrogo i tak samo byłoby w tym wypadku. Pozwoliła więc jej odejść, nawet jeśli ta cała Stephanie się dowie i ją rano ochrzani, że jej nie obudziła, ale była na to gotowa.

 

Już nie mogła zasnąć, choć zdarzało się to rzadko, bo wciąż myślała o dzisiejszym dniu. Zaraz po tym jak trafiła na Polanę, czuła jak słońce doprowadza ją niemal do omdlenia. Constantine dostrzegła, że coś jest nie tak i próbowała pomóc. Mimo to, Sophie musiała się ukryć w cieniu, bo nie była do tego przyzwyczajona. Została tylko na chwilę sama i to wystarczyło. Tęskniłaś za mną maleńka? Znała ten głos, bo odbijał jej się w uszach cały dzień. To znowu był on, ten sam okropny nigdziarz, który gnębił ją na Polanie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze będziemy w jednej grupie, a wtedy będziemy mogli się lepiej poznać. Co ty na to? Chciała krzyczeć, ale głos nie dobył się z jej ust i wtedy usłyszała kolejny głos. To był Edward, który zagroził, że pozbawi go języka, jeśli jeszcze raz się odezwie. Nigdziarz się skrzywił i obiecał, że poderżnie mu gardło, gdy zostanie jego nemezis, ale Edward się tym nie przejmował tylko podparł ją ramieniem, by nie zemdlała.

 

Niedługo potem znów się rozdzielili. Pierwsza informacja niemal zwaliła Sophie z nóg. Nie będą mogli być w grupie  z rodziną? To oznaczało, że jej nadzieja, że Alan jej pomoże właśnie zgasła. Słuchała z przerażeniem o powstałych grupach mając nadzieje, że obrzydliwy nigdziarz nie jest w jej. Zaraz potem pisnęła. Widok strasznego potwora spokrewnionego z Arią sprawił, że zamarła. Nigdy nie widziała czegoś tak strasznego. Nie wyobrażała sobie, co musiała czuć teraz ta zawszanka. Gdyby ona dowiedziała się, że ma w rodzinie taką bestie, chyba by się załamała. Nie rozumiała, co myślał sobie jej ojciec, by zrobić coś takiego. Niedługo potem wybrano jej grupę. Trafiła się w niej Monica, która chyba ją trochę polubiła. Był tam również Ambrosius, waleczny książę z Piaszczystych Wydm. Ich królestwa za sobą nie przepadały, wiedziała o tym, ale ona nie mieszała się w tę niechęć i całkiem lubiła tego księcia. Dopiero ostatnia osoba ją zszokowała...

 

Stała teraz boso nad rozstawionymi sztalugami i płótnem, mimo późnej godziny, malując. Wiedziała, że to jedyny sposób by zebrać myśli. Chciała odtworzyć obraz, który widziała na dole, ten, który przedstawiał ich dawną władczynie. Jej emocje jednak kierowały się własnymi prawami. Gdy spostrzegła, co powstaje na płótnie, spłonęła czerwonym rumieńcem. Odwróciła wzrok, by sprawdzić, czy Stephanie tego nie widzi. Na szczęście spała. Mimo to, nadal chciała dokończyć ten obraz i tak też robiła, może zdąży go w porę schować.

 

Crystal

- Wiesz, że syn Śnieżki jest w Akademii Dobra? - mruknęła kobieta, również nie śpiąc tylko mieszając eliksiry.

- Żałuje, że Śnieżka, nie wymierzyła jej więksssszej kary - warknął wąż, patrząc z terrarium na kobietę. - Osssssszukała mnie - znów syknął zdegustowany. – Mówiła, że jessssssteśmy przyjaciółkami, a potem mnie zdradziła

- Zło nie ma przyjaciół - odparła kobieta, takim tonem jakby to było oczywiste. - Jak długo?

- Trzy lata po jej śmierci byłam bez domu, nim cię sssssspotkałam - syknął wąż. – Wtedy, gdy cię ujrzałam, wiedziałam, że znalazłam kogoś, kto może mi pomóc. Te oczy pełne jadu i brak sssssstrachu, choć sssssszłaś na śmierć. Nie mogłam tego tak zosssssstawić

- Dziękuje - mruknęła kobieta bez większych emocji, ale zdecydowanie szczerze.

- Ty wiesssssssz o mnie wiele, a ja o tobie niemal nic - Na te słowa, kobieta się uśmiechnęła dosyć nieprzyjemnie.

- Kiedyś też nie wiedziałam - Zaczęła patrzeć w horyzont za oknem. - Potem sobie pomogłam odzyskać wspomnienia. Jestem córką zawszan, znaczy tak o sobie mówili, ale nie byli zachwyceni, że mają córkę, więc mnie porzucili w tym mieście. Uznali, że skoro ludzie się mną zajmą to nie ma w tym nic złego

- Chcessssz, zemssssty? - spytała Annabelle

- Bezcelowe - Wzruszyła ramionami. - Nie wiem, co z nimi, mam ważniejsze zmartwienia

- To dlatego jessssssteś za tą dziewczyną, prawda? - Kobieta nic nie odpowiedziała. - Mówię ci, że coś jest w tym Raverze, dosssssstrzegam to

- Myślałam nad twoją propozycją, Annabelle – Wiedziała, że to nie jest jej prawdziwe imię, ale nie łatwo pozbyć się starych przyzwyczajeń. - Muszę to jednak rozważyć. Zwrócenie głosu to jedno, ale odczarowanie całkowite... To wielki zakres magii i nie wiem jak Dyrektor na to zareaguje

- Dyrektor to przeklęty zawsssssszanin - warknął wąż. - Akademia potrzebuje kogoś lepssssszego. Pomyśl o tym Cryssssstal, czy gdy złamiesssssz jego zaklęcie, nie udowodnisssssz jednocześnie, że jessssssteś potężniejsssssza niż on? Zło potrzebuje kogoś takiego jak ty

- Nie mam zamiaru wszczynać rebelii - warknęła z lekką irytacją kobieta, - Nie wiem po czyjej stronie jest Dyrektor, ale nie chce jego miejsca

- No tak - szepnął wąż. - Pragniessssssz wiedzy, a czy nie pokażesz jak potężna jessssssteś łamiąc to zaklęcie? - Crystal zmarszczyła lekko brwi, wyraźnie nad tym rozważając.

 

Thomas i Christian

Pierwszy z nigdziarzy przeglądał książkę, którą dziś wypożyczył, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej o swoim pupilku, tak jak radziła dziekan. Przez zaległości w czytaniu tekst szedł mu topornie. Nadal nie mógł przy tym uwierzyć z kim jest w grupie. Gdy na początku usłyszał o Raverze zagryzł zęby, ale, gdy chwilę później wspomnieli o Elvirze, znów poczuł te dziwne uczucie. Nie potrafił zrozumieć tego przypływu gniewu, który go naszedł, gdy zaatakował tamtego zawszanina, w chwili, gdy ją obraził. A potem ten cholerny księżulek. Widział jej uśmiech w czasie starcia z nim, ona już wie, że ma go w garści i teraz będzie próbowała to wykorzystać, wiedział to. Pytanie brzmiało tylko, w jaki sposób. Najgorsze było, że Raver wytyczał własne teorie. Czuł, że jak tak dalej pójdzie, to w końcu złamie mu szczękę i wtedy może oduczy się mieszać w nieswoje sprawy.

 

Tekst, mimo, że szedł topornie, to wiedział coraz więcej. Kamień, który nosił, czarnoksiężnicy określają kamieniem duszy. Nazwa ta, nie jest bez powodu. Używają ich by więzić w nich duszę nieszczęśnika, aż jej nie wykorzystają. Gdy dusza odpowie na jakieś pytania lub wskaże drogę odchodzi wolna. Zabijać nie może, bo nie ma prawa ingerować w życie żywej istoty. Jak już uwolni się duszę, kamień staje się bezużyteczny dla czarnoksiężnika i przeważnie się ich pozbywają, gdyż duszę w jednym kamieniu można więzić tylko raz. Teraz więc, Thomas rozumiał, dlaczego tamten wyrzucił kamień jak nic nie warty szmelc. Stał się dla niego bezużyteczny. Obecnie zwykle czarnoksiężnicy więżą w nich upiory lęku, bo te mogą zostać w nich na stałe.

 

Tak właśnie zwał się towarzysz Thomasa. Wiele lat temu było zagadką skąd się biorą, ale z całą pewnością budziły niechęć zawszan i nigdziarzy. Istoty atakowały każdego, kto wszedł na ich teren, niezależnie czy dobrego czy złego, zrzucając przy tym wizje najgorszych lęków, a ofiary zwykle kończyły z wiecznym urazem psychicznym. Po wielu badaniach okazało się, że mimo przypominania koni, te stwory nie mają z tymi zwierzętami niemal nic wspólnego. Ludzie za to sami je stworzyli. Co ciekawe, rozmnażają się bezpłciowo. W miejscach gdzie doszło do strasznych zbrodni, a ofiary umierały w okrutny sposób, nie zaznając spokoju, rodzą się te stworzenia. Są awatarami bólu i rozpaczy ofiar krwawych wydarzeń. Zwykle żyją w niewielkich stadach, trzymając się rejonu gdzie się zrodziły. Nienawidzą światła słonecznego, które je osłabia i odstrasza, ale nie zabija. Nadal nie znaleziono dokładnego sposobu uśmiercenia bestii. Czarnoksiężnicy nauczyli się je pętać w kamieniach dusz, zmuszając do spełniania własnych zachcianek. Oczywiście bestie nie łatwo zmusić do posłuszeństwa, bo ta chce być wolna, ale jeśli ktoś jest potężnym czarnoksiężnikiem lub ma wiele silnej woli może je zmusić do współpracy. Teraz to rozumiał, to jego wola sprawiała, że bestia go nie atakowała, był dla niej za silny. Według książki żywiły się lękiem, ale nie tylko, bo też bólem i cierpieniem. To miała na myśli dziekan Crystal. Akademia jest pełna bólu i cierpienia, którym bestia mogła się najeść. Według kolejnych informacji, dzieląc się z nią własną energią mógł sprawić, że bestia stanie się materialna, na tyle, by mógł na niej jeździć niczym na koniu. Musiał jednak z tym uważać, potwór był łapczywy i chciał być wolny. Tak więc będzie starał się zabrać całą jego energię i uciec.

 

Teraz wiedział, co chce zrobić. Spojrzał na śpiących Christiana i Navina. Tu nie mógł go uwolnić, bo się na nich rzuci z głodu. Musiał opuścić Akademie i wyjść na zewnątrz, żeby próbować. Powoli wstał z łóżka, jeszcze raz patrząc na pogrążonych w śnie współlokatorów i chwilę później opuścił komnatę. Na chwilę jeszcze stanął na korytarzu, rozglądając się, bo miał wrażenie, że coś słyszał. Nikogo jednak nie widział, niewiele nad tym myślał i ruszył dalej. Czego Thomas nie wiedział to, to, że Christian udawał sen. Gdy tylko Thomas wyszedł, ten się chytrze uśmiechnął i wstał. Wiedział niemal od początku, że pewnie wyrwie się w nocy w tajemnicy na randkę z Elvirą, a gdy ich zobaczy będzie mógł oboje szantażować, zemsta jest słodka. Chwilę odczekał po jego wyjściu i sam również szybko wyszedł, ale równie szybko zatrzymał się zszokowany, ale równie szybko chytrze się uśmiechnął.

 

- Co my tu mamy? - spytał oblizując wargi. W dłoni lekko kręcił nożem, patrząc na Lisę i Adelie. - Zawszanka w naszym zamku? - Znów się uśmiechnął, zbliżając palec do policzka Elisabeth, ale szybko go cofnął. - Mam pomysł jak możemy to rozwiązać. Chętnie bym się pobawił tu z zawszanką, ale ty mi się nie podobasz. Wyglądasz jak mokra wiewiórka - lekko zachichotał. - Mogę zapomnieć, że was tu widziałem, ale chce coś w zamian. Widzisz... W waszej Akademii jest tak śliczna blada zawszanka o ciemnych włosach, lubię takie - Znów oblizał lekko wargę. - Wystaw mi ją żebym trochę się pobawił tą jej delikatną twarzyczką, a was puszczę i na dodatek nie pogorszę twojej i koleżanki twarzy, o ile to w ogóle możliwe - ponownie się roześmiał. - To jak, umowa? - krzywo się uśmiechnął.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła, Noc

Popełniły koszmarny błąd, który Lisa już teraz zrzuciła na karb własnej impulsywności. Adelia co prawda wychyliła się zza kolumny pierwsza, ale ona jej na to pozwoliła, a przecież od początku było wiadome, że powinna ją chronić i zadbać o to, by była bezpieczna. Obydwie odetchnęły z ulgą, słysząc kroki, które oddaliły się w stronę klatki schodowej, a potem całkiem zaniknęły na niższym lub wyższym piętrze. Jakiś nigdziarz też wymykał się nocą z pokoju, ale to nie było ważne - obchodziło ją tylko to, że teraz mogą w spokoju przemknąć się na balkon. Gdyby tylko odczekały parę głupich sekund! Podejrzewała, że ten obleśny chłopiec chciał tylko śledzić tamtego, więc droga na zewnątrz byłaby wolna. Teraz natomiast stały w półmroku, Lisa zastygła w bezruchu, a Adelia aż trzaskająca zębami ze strachu. W pierwszym odruchu zdołała wepchnąć ją jeszcze za siebie, a teraz czuła jak mocno i boleśnie zaciska lodowate palce na jej ramieniu. Prawie chciała jej powiedzieć, żeby nie zwracała na nią uwagi i uciekała w stronę balkonu, że sobie poradzi, że załatwi go zanim zdoła powiadomić nauczycieli albo strażników. To byłoby jednak głupie - Adelia nie dałaby sobie sama rady w ucieczce, mogłaby spaść albo zostać pojmana. Cholera wie, balkon wychodził przecież na wieżę Dyrektora i to z jakiegoś powodu w tej krótkiej chwili wydało się Lisie bardzo istotne. 
Sama nie zamierzała okazywać strachu; uniosła butnie brodę i zacisnęła pięści, szykując się do ewentualnej bitwy. W niemal absolutnej ciemności dostrzegła jakiś błysk w dłoni nigdziarza - nóż! Dlaczego ten chłopiec miał nóż? Na początku odebrało jej to pewność, ale potem wyłapała słowa jego durnej propozycji i znów dała się ponieść wściekłości.

Tekst o mokrej wiewiórce nie poruszył ją w najmniejszym nawet stopniu; słyszała bardziej wymyślne docinki nawet ze strony Nancy, swojej kuzynki. Tym, co naprawdę wyprowadzało z równowagi, była groźba wymierzona w stronę pochlipującej pod nosem Adelii i Sophie, której Lisa mogła nie lubić, ale nigdy, przenigdy nie pozwoliłaby na to, by w jej obecności albo za jej sprawą skrzywdzono ją w tak obrzydliwy sposób. Przez dłuższą chwilę milczała, dopóki nie poczuła, jak Adelia delikatnie szarpie ją za rękaw koszulki.

- Może... może... - mruczała dziewczyna tak cichutko, że równie dobrze mógłby to być szmer przebiegającej pod ścianą myszy.

 

Lisa wcale nie chciała wyobrażać sobie, że jej delikatna przyjaciółka chce w ten sposób zachęcić ją do wydania księżniczki. To w ogóle nie byłoby w jej stylu, Adelia zawsze była cicha i wrażliwa na cierpienie. Prawdopodobnie miał to być podstęp, może liczyła na to, że oszukają nigdziarza, udadzą, że zamierzają przyprowadzić Sophie, a tak naprawdę uciekną. A może po prostu była zbyt wyczerpana, oszołomiona i przerażona, by zrozumieć, co dokładnie by się z tym wiązało. Nie zdziwiłaby się, sama miała już po dziurki w nosie tych wszystkich złoczyńców, książąt, wilkołaków i wróżek. Chciała tylko wrócić do domu, a ten przebrzydły typ stanął im na drodze i arogancko groził; wyciągnął nawet nóż w stronę Adelii, która pisnęła i bardziej schowała się za jej plecami. Tego było stanowczo za wiele. Być może powinna zachować się rozsądniej, ale w tej chwili nie miała na to najmniejszej ochoty.

- Wiesz co? Jak dla mnie okej, ale poczekaj, bo muszę po nią wrócić - wycedziła przez zaciśnięte zęby, a potem, bez zastanowienia, z całej siły kopnęła nigdziarza między nogi, tak, że jego połyskujące w ciemności oczy przymknęły się z bólu.

- Szybko! - krzyknęła, a raczej krzyknęłaby do Adelii, gdyby nie obawiała się złapania; zamiast tego z jej ust wyrwał się jedynie naglący szept.

Pognały na balkon, bo tylko to miejsce nie było barykadowane przez tego potwora. Do ostatniej chwili nie była pewna, czy to aby na pewno dobry pomysł i powoli zaczęła łapać ją panika. Powinny działać ostrożnie, ale na to nie było już czasu. Prawie przerzuciła Adelię przez barierkę, stawiając ją na zewnętrznym gzymsie i delikatnie popychając dalej, tak, że z wyrazem absolutnego niedowierzania na twarzy przesunęła się przy wilgotnym murze i wsunęła w najbliższe kamienne wgłębienie. Sama nie zdążyła jeszcze nawet unieść nóg, gdy wściekły chłopak przybiegł tu za nimi.

 

Akademia Dobra

W czasie, w którym na jednym z balkonów Akademii Zła odbywała się dramatyczna, niezauważona przez nikogo walka, po wystawnych i połyskujących kolorami korytarzach Akademii Dobra spacerował profesor August Sader. Tutaj nie panował mrok; nawet w środku nocy pod sufitami świeciły mgliście kryształki imitujące świetliki, a przez krystalicznie czyste okna wpadał blady blask księżyca. Było spokojnie; jedynymi dźwiękami, jakie mogłoby wyłapać wprawne ucho, pozostawały odległe brzęczenia patrolujących zamek wróżek oraz ciche pluskanie fontanny. Nauczyciel wędrował powoli, muskając palcami kolumny z cudownymi malowidłami, których nigdy nie miał szans zobaczyć. Dawno jednak wyrósł z żalu nad niepoznanym pięknem; odszedł on do tła, ustępując miejsca sprawom w gruncie znacznie poważniejszym. On mógł co prawda nie widzieć tego, co teraz, ale cała reszta nie widziała tego, co nadejdzie i czasami sam nie wiedział, co wybrałby, gdyby wiele lat temu dano mu w ogóle jakikolwiek wybór.

Kroki wiodły go luźno, w swobodnym kierunku, jak zawsze podczas nocnych spacerów, które tak lubił. Tutaj nie było gromad uczniów, którzy szepczą o nim rzeczy pełne współczucia i przestrachu, myśląc, że tego nie słyszy. Nie było hałasu i stukotu setek nóg, które zaburzały działanie jednego z niewielu doczesnych zmysłów, jakie posiadał, wprawiając go w niepewność. Był tylko odwieczny spokój Akademii, wybudowanej w tym miejscu przed setkami laty. Choć pracował w obydwu szkołach, znacznie bardziej preferował przechadzki po zamku Dobra, nie tylko z powodów oczywistych i zrozumiałych, jak przyjemniejszy zapach, atmosfera, czystość i mniejsze zagrożenie upadkiem przez kilka rozłupanych i krzywo rozłożonych kamieni. August Sader był po prostu zawszaninem, więc to miejsce stanowiło dla niego swoistą macierz.

Było łagodne, nienaznaczone cierpieniem dzieci, które przelewało się korytarzami Akademii Zła ani magicznym wzburzeniem, panującym w bliskim towarzystwie Baśniarza i samego wielkiego Dyrektora. Nigdy go nie widział, to jasne, ale potrafił poczuć. Sploty przeznaczenia zaciskały się wokół tego człowieka - tak, człowieka - silniej niż wokół kogokolwiek innego. Srebrną wieżę wypełniały ślady przyszłości, którą rozumiał, choć nie chciał rozumieć. Jak osobliwie.

 

Nagle jego rozmyślania przerwał ledwie słyszalny oddech i ostrożne kroki. Nad wyraz wykształcony słuch od razu wyłapał, że właśnie przecinał drogę ucznia; nikt inny nie zachowywałby się tak cicho, nie próbując po nauczycielsku powitać go przy przypadkowym spotkaniu. Mógł podejrzewać, że tenże zawszanin spróbuje teraz odejść lub schować się gdzieś przy ścianie, przekonany o tym, że ślepy profesor nie jest w stanie go dostrzec. Uśmiechnął się delikatnie, zabierając dłoń z kolumny. Potrzebował kilku chwil, by rozszyfrować tożsamość młodego przeciwnika regulaminów; musiał tylko zajrzeć nieistniejącym spojrzeniem w przyszłość, po znaki i wskazówki. Poczuł na skórze coś jakby powiew lodowatego chłodu, który nie mógł mieć źródła na tym korytarzu. W uszach rozbrzmiały bardzo odległe, przytłumione krzyki i uderzenia, szczękanie metalu, zupełnie jak... bitwa. I trzaskanie płomieni, tak, to zdecydowanie było to, a zaraz potem syk gaszonego ognia.

- Witaj, Alanie - powiedział cicho, ale wystarczająco głośno, by oddalający się chłopak zdołał go usłyszeć. - Zapewne próbujesz wymknąć się ze szkoły - dodał powoli i bardzo, bardzo ostrożnie, nie chcąc przypadkiem wspomnieć o czymś, co mogłoby być tą jedną informacją za dużo. Wszechświat nie lubił, gdy się z nim igrało, choć sam przecież wsuwał im broń w ręce. - Podejrzewam, że jako nauczyciel powinienem cię przed tym powstrzymać. Chodź, nie lubię stosować magii na swoich uczniach - poprosił niemal przyjacielskim tonem.

Sam nie był jeszcze pewny, czy zaprowadzi go z powrotem do pokoju, czy może w jakieś całkowicie inne miejsce; o tym powinien chyba zadecydować los.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Christian

Widząc strach na twarzy tej całej Adelii, szerzej się uśmiechnął. Nadal pamiętał, jak ta odebrała mu pierwsze miejsce na lekcji pielęgnacji brzydoty. Nie wierzył w to aby to był teatrzyk jej i Ravera, jak wszystkim wmawiano. Jednak skoro ta jęczy dusza, tak urządziła tego frajera, to tylko wskazywało jaki z niego leszcz. Navin naprawdę bał się tego siusiumajtka, co dał się tak załatwić takiej panience? Natomiast, ta niby zawszanka to zupełnie inna sprawa. Wręcz widział ten ogień w jej oczach. Szkoda, że nie miała urody, bo chętnie, by się z nią nieco zabawił. Mówiąc szczerze widział już ładniejsze córki rolników niż to coś. Jaki książę miałby zainteresować się takim babskiem? Na dodatek te rude włosy i piegi. Dziewczyna wręcz odpychała samą sobą. Chciał już obie pogonić, uznając, że za długo czeka na odpowiedź. Właśnie wtedy też się uśmiechnął, słysząc jak ta butna dziewczyna ukrywa gniew w głosie.

 

- Dobrze, więc mo... - Nie dokończył, czując ogromny ból w okolicy krocza. Nie był w stanie nawet powstrzymać łez, gdy opadł na kolana. Jego głos był bardzo cichy i piskliwy, gdy wyrzucał z siebie najbardziej ordynarne przekleństwa jakie tylko znał. Mimo, że ból, który teraz odczuwał był ogromny, to wściekłość była jeszcze silniejsza. Tym razem nie miał zamiaru, by jakaś zasmarkana zawszanka go upokorzyła. Wstał jak najszybciej, widząc, że obie mu uciekają. Ignorował ból, który doskwierał mu w kroczu, chcąc tylko wypaproszyć tę rudą wiedźmę. Nie dbał już o konsekwencje tego czynu. Wiedział, że jak ją dorwie będzie ciął długo i powoli, aż się wykrwawi. W ostatniej chwili dorwał obie na balkonie, gdy najwyraźniej próbowały uciec z Akademii.

 

- Drugi raz tego samego dnia, nie pozwolę sobie na upokorzenie przez zasmarkaną zawszankę - Chyba chciał brzmieć groźnie, ale przez jego piskliwy głos (spowodowany najpewniej niedawnym uderzeniem w krocze) brzmiał niczym małe dziecko.

 

Oczywiście to nie sprawiało, że był mniej groźny i nie dał czasu, by obie dziewczyny zaczęły się z niego śmiać. Spojrzał czerwonymi przez niedawno wyciśnięte łzy oczami na nie i zaraz skupił się tylko na rudej, uznając Adelie za zerowe zagrożenie, zwłaszcza widząc jej strach. Zamachnął się nożem na zawszankę, ale celował prosto w jej gardło z zamiarem zabicia jej natychmiast. Dziewczyna choć zbladła była jednak zwinna i odskoczyła przed atakiem, nabijając się przy tym na krawędź balkonu i niemal z niego spadając. Najwyraźniej chciała wykorzystać sytuacje i go rozbroić, a przynajmniej tak pomyślał, gdy próbowała mu wytrącić nóż. Było to jednak głupie, bo Christian w porę się zamachnął godząc ja w brzuch, nie głęboko, ale zostawiając na nim szramę. Widząc to uśmiechnął się i ponownie zamachnął się nożem, tym razem trafiając w jej ręce, gdy próbowała się osłonić. Nie spodziewał się chwilę później nagłego ataku z jej strony. Zaszarżowała na niego łapiąc go za nigdziarską koszulę i zaczęła się z nim szarpać. Christian próbował ją odepchnąć, lecz nagle stracił równowagę i wypadł poza krawędź balkonu, wydając za sobą piskliwy krzyk.

 

Alan

Omijanie kolejnych patroli nie było łatwe. Raz niemal zostałem złapany, gdy jedna z wróżek przeleciała dosłownie koło mojej twarzy. Nadal nie byłem pewny jak to możliwe, że mnie nie dostrzegła. Czułem, że byłem już blisko i nic nie mogło mnie zatrzymać. Skoro pokonałem już tak daleką drogę, to reszta też mi się uda. Mimo to nadal pozostawałem ostrożny. Wtedy też usłyszałem czyjeś kroki i znów się schowałem. Byłem pewny, że to któryś z nauczycieli patrolował korytarze nocą z wróżkami i szybko się okazało, że miałem racje. Był to profesor Sader, co przyjąłem z ulgą. Nauczyciel był ślepy i byłem pewny, że łatwo go wyminę, jeśli tylko będę odpowiednio ostrożny.

 

Miałem racje, bo szybko po cichu go minąłem, biegnąć w stronę przejścia, aż nagle nie zatrzymałem się jak wryty. Przez chwilę miałem nadzieje, że się przesłyszałem. Przecież nawet jeśli jakimś cudem mnie usłyszał, co wydawało się niemożliwe, nie mógł wiedzieć, że to byłem właśnie ja. Nadal miałem przewagę odległości i mogłem uciec. Chciałem nawet to zrobić, a przynajmniej do czasu, aż nie usłyszałem o magii... Dlaczego akurat teraz? Nie mogłem jej tak zostawić. Jeśli jednak powiadomi panią dziekan, mogą odkryć kolejną ucieczkę i wszystko zepsuje.

 

- Proszę... - powiedziałem niemal z rozpaczą, idąc w kierunku nauczyciela. - Obiecuje, że zaraz wrócę i to się nie powtórzy, ale muszę tam być - jęknąłem niemal załamany. - To jest sprawa życia i śmierci - Nie chciałem wydać Elisabeth i nie miałem zamiaru tego nadal robić. Miałem mimo to nadzieje, że zdołam go przekonać.

 

Thomas

Nic nie wiedział o starciu Christiana z Adelią i jej zawszańską przyjaciółką, a nawet gdyby, to pewnie nic by go to nie obchodziło. Miał własne sprawy. Zaraz po znalezieniu się w bezpiecznym miejscu wypuścił swojego upiornego konia, mając pewność, że tu nikogo on nie zaatakuje. Nie łatwo było minąć wilki, ale nie tylko one strzegły korytarza. Widział jak co jakiś czas latały tu także kruki dziekan Crystal. Możliwe, że wzmocniła straże po ostatniej próbie ucieczki. Teraz to nie miało znaczenia. Upiór chodząc po terenie Akademii zdawał się odzyskiwać siły, a jego ciało było jakby wyraźniejsze. Chwilę spacerowali wspólnie niczym dobrzy przyjaciele, aż chłopak nagle nie stanął.

 

- Jesteś mój - powiedział twardo Thomas, podchodząc do rumaka. - Masz więc wypełniać moją wolę - Koń nie wydawał się zachwycony tymi słowami, ale gdy patrzył w oczy nigdziarza zaczynał się cofać.

Thomas lekko go pogłaskał i usiadł na jego grzbiecie. Koń chwilę nic nie robił, ale niespodziewanie część jego ciała stała się widmowa i chłopak spadł. Nigdziarz zmarszczył lekko brwi i przypomniał sobie o dzieleniu się własną energią z upiorem. Ponowił więc próbę, siadając i tym razem dzieląc się swoją energią. Pierwsza przejażdżka na stworze szła mu bardzo dobrze, zupełnie jakby dosiadał zwykłego zwierzaka. Zaraz jednak zaczął widzieć ciemność przed oczami, a potem zakręciło mu się w głowie. Cały zupełnie zbladł ciężko oddychając, a chwilę później wszystko się skończyło.

 

Nagle ocknął się na ziemi, zmęczony niczym po maratonie. Nawet nie pamiętał jak się tu znalazł. Najwyraźniej oddał zbyt wiele energii. Zmartwił go widok braku konia. Przestraszył się już, że jego towarzysz uciekł, ale ten tylko wrócił do kamienia. No tak, skoro nadal żył właściciel kamienia, to upiór nie mógł być wolny. Być może powinien zrezygnować by bardziej nie ucierpieć, ale to nie był jego styl. Ponownie wypuścił konia z kamienia i nie zważając na zmęczenie znów zaczął wszystko od nowa. Nawet jeśli przy tym zdechnie miał to gdzieś. Wiedział, że nikt by zanim nie płakał, a jego życie i tak wielkiego znaczenia nie miało.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła, Noc

Lisa nie miała pojęcia, w którym dokładnie momencie ich wspólna ucieczka z Akademii Zła przybrała tak tragiczny obrót. Adelia ledwie trzymała się przy murze, jedną ręką ściskając niepewny, poluzowany kamyk, a drugą przyciskając do twarzy. Z jej ust raz po raz wydzierały się piski, szlochy i ciche, bełkotliwe błagania. Czasami kątem oka Lisa zdołała zobaczyć rozdygotaną dziewczynę, tak rozdartą między pragnieniem zwiania z tej sytuacji i uratowania swojej przyjaciółki, że ostatecznie tylko stała w miejscu, szlochając i zaciskając poklejone łzami powieki. Nawet przez świst metalowego ostrza, własny przyspieszony oddech i wściekłe warknięcia nigdziarza była w stanie dosłyszeć jej histeryczny szloch; brzmiała zupełnie jak dziecko na skraju nerwowego załamania, ktoś, kto nie ma bladego pojęcia co robić i liczy na pomoc. To było trochę rozczulające, a trochę frustrujące. Choćby nie wiadomo jak pragnęła, Lisa przecież nie mogła jej teraz pomóc, bo była zajęta samotną walką, już nie tylko o możliwość ucieczki, ale - przede wszystkim - o życie. Na początku potraktowała to chyba nieco zbyt naiwnie. Spodziewała się, że poradzi sobie z jednym chłopcem tak samo, jak z dręczycielami słabszych w gawaldońskiej szkole - jej największym zmartwieniem było jedynie to, czy zdoła zrobić to po cichu, tak, by nikt ich nie przyłapał. Prawie straciła równowagę, gdy paskudnie pachnący nigdziarz zamachnął się na nią nożem. Nożem! W stronę gardła! To nie były żarty, gdyby trafił ją w tętnicę, na pewno by umarła i ta myśl wydała jej się tak nieprawdopodobna i głupia, że przez jakiś czas parowała jego ataki bez zastanowienia, machinalnie i z całkowicie pustym umysłem. Tutaj odepchnięcie, tutaj mały kopniak, złapanie za nadgarstek. W momencie w którym instynktownie spróbowała wytrącić mu nóż z ręki, stało się jednak coś jeszcze bardziej niespodziewanego - poczuła muśnięcie lodowato zimnego metalu, obrzydliwy świst rozerwanej koszuli, a potem koszmarne, koszmarne pieczenie, które potęgował każdy najmniejszy ruch. 

Na kilka sekund straciła dech.

 

Co za szczęście, że do porządku bardzo szybko przywołał ją łamiący serce pisk Adelii. Rozpaczliwy dźwięk poniósł się echem po mrocznej, pustej Zatoce i choć Lisa nie miała pojęcia, czy nie usłyszą tego też w zamku - już ją to nie interesowało. W tej chwili chciała po prostu się stąd wydostać, nie ważne czy uratowana przez wściekłego nauczyciela. Przyjaciółka zaczęła coś krzyczeć - do Christiana - nazywając go potworem i kilkoma innymi epitetami, które słyszała z ust tej grzecznej dziewczyny po raz pierwszy. Nie na tym jednak powinna się skupiać. Choć koszula zaczęła lepić jej się do obolałego brzucha, a w oczach stanęły niechciane łzy, podjęła się ataku z nową energią i determinacją. Do tej pory w sumie jedynie się broniła, ale teraz wiedziała już na pewno, że musi unieszkodliwić nigdziarza, żeby nie skrzywdził ich obu. Przez te sekundy zawahania musiała jeszcze obronić się przed następnym atakiem; bez zastanowienia uniosła ręce, czując na nich kolejne, palące szramy, a potem całą swoją siłą zaszarżowała na chłopca, wydając z siebie prawdziwie wojownicze warknięcie. Złapała go za koszulę, uderzyła czołem w jego bark, zasłoniła mu twarz gęstymi włosami, a potem odepchnęła tak, że poleciał na barierki. Chciała go zdezorientować, a potem odebrać nóż i nim zagrozić - choć oczywiście nigdy, przenigdy nie zdobyłaby się na to, by go w ten sposób poranić - ale kiedy już pochyliła się do przodu, biorąc głębokie oddechy, po raz kolejny coś poszło nie tak, jak powinno. Nigdziarz nie zatrzymał się na kamiennej barierze, ale przeleciał przez nią, wpadając w przepaść. Najpierw krzyknęła Adelia, a zaraz po niej Lisa, która mimo bólu zdołała dobiec do krawędzi i wyciągnąć obie pocięte ręce, jakby miała zamiar złapać chłopca - który jednak już spadał z wysokości kilku pięter, prosto na ostre kamienie wyścielające nabrzeże Akademii Zła.

- Nie... - wydusiła z siebie Lisa szeptem, czując jak do gardła podchodzi jej cała zjedzona wcześniej kolacja.

 

Wzbierały w niej przytłaczające niedowierzanie, żal i nienawiść do samej siebie, bo przecież właśnie zabiła człowieka - ona, Elisabeth z Gawaldonu, domniemana księżniczka i z przymusu uczennica Akademii Dobra, zabiła człowieka. Wszystko umilkło; skrzeczenie ptaków w Błękitnym Lesie, szum fal, płacz Adelii - wszystko wydawało się wstrzymać oddech, by uważnie obserwować tę najgorszą ze zbrodni. Nagłe pieczenie w gardle i klatce piersiowej wydawało się znacznie intensywniejsze niż to od płytkich ran. Jak w zwolnionym tempie obserwowała spadającego chłopca, nie chcąc uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. W tej chwili oddałaby wszystko, absolutnie wszystko, by cofnąć czas, żeby ocalić tego, który nie tak dawno bez wahania próbował zabić ją. Już myślała, że to koniec, gdy do ich uszu dotarł rozpaczliwy wrzask nigdziarza - dźwięk, który z pewnością zapamięta na zawsze - lecz nagle coś ponad ich głowami rozbłysło oślepiająco białym światłem. Lisa nie zdążyła w porę tam spojrzeć, ale czuła dziwaczną pewność, że ten blask pochodził z okolic wieży Dyrektora Akademii. Zaraz potem, zupełnie jakby jej nieme błagania zostały rozszyfrowane i wysłuchane, znikąd, gdzieś z murów Akademii Zła, zleciały ogromne czarne gargulce. Adelia krzyknęła po raz kolejny, ale otępiała Lisa nie wydała z siebie żadnego odgłosu. Nie miała pojęcia co się dzieje do momentu, w którym jeden z kamiennych potworów nie zapikował w dół, łapiąc nigdziarza ułamek sekundy przed upadkiem, a potem bezceremonialnie wrzucając na ten sam balkon, z którego dopiero co spadł. Drugi schwycił w swoje szpony rozdygotaną nigdziarkę, a potem pognał gdzieś w okolice wieży Występek. Trzeci bezlitośnie złapał Lisę, nic nie robiąc sobie z jej ran. Ból był tak olbrzymi, że przez chwilę myślała, że umiera; zarejestrowała tylko, że z bliska gargulce nie były czarne, tylko szare, a kilka sekund później już leżała porzucona na Moście Połowicznym po stronie zawszan.

 

Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, zanim w końcu zdołała zebrać się na to, by wstać. Wszystko było trochę rozmyte i odległe, ale miała wrażenie, że przez dłuższą chwilę tylko leżała na zimnym kamieniu, drżąc jak osika i szlochając aż do braku powietrza. Naprawdę nie pamiętała, by kiedykolwiek w życiu płakała tak żałośliwie, że własne łzy dławiły ją w gardle, ale to chyba nic złego; tutaj nikt nie mógł jej zobaczyć. Nikt z wyjątkiem...

Z trudem odwróciła się na plecy i przez zmrużone, zapuchnięte oczy obserwowała wysoką, srebrną wieżę. Wokół niej polatywały wróżki, obojętne na to, co dzieje się na dole. Jeżeli nawet w oknie ktoś siedział - a Lisa była tego niepokojąco pewna - nie dało się nic dostrzec, ponieważ bezgwiezdna noc okryła szczyt ponurym mrokiem.

- Nienawidzę cię - mruknęła przez zaciśnięte zęby, choć wiedziała przecież, że Dyrektor ani tego nie usłyszy ani na to nie zasłużył, jeżeli przed chwilą naprawdę im pomógł.

Pomógł! To była jego wina, że w ogóle się tutaj znalazły! Powtórzyła te same słowa jeszcze kilka razy, bo wydawały się przynosić ulgę skołatanym nerwom i pieczeniu na brzuchu. Czuła się totalnie wyczerpana i wiedziała, że powinna zrobić coś z krwią przeciekającą powoli przez szramę na koszuli, ale zamiast tego leżała, bawiąc się z myślą o tym, by powiedzieć mu prosto w twarz jak bardzo okropnym potworem był; nawet jeżeli wszyscy wokół nazywali go "dobrym".

W końcu jednak zwlokła się na skostniałe, drżące nogi i ruszyła w stronę kolumnady. Zatrzaskując za sobą znikające drzwi nie słyszała nic poza szumem drzew w lesie i cichutkim brzęczeniem wróżek w oddali. A szkoda, bo gdyby tylko znalazła się choć odrobinę bliżej wieży - na co oczywiście nie miała szans - mogłaby dosłyszeć głośny, maniakalny śmiech, nieco ochrypły, jakby rozbawiona osoba od dawna nie miała do niego okazji.

 

Nie do końca potem kojarzyła, jak tak właściwie zdołała się przedrzeć przez patrole wróżek. Przez całą drogę skupiała się tak naprawdę tylko na tym, by przetrwać ból, rozruszać lodowate nogi i nie zostawiać nigdzie śladów krwi. Zanim weszła do pokoju, wpadła jeszcze na chwilę do składzika na korytarzu, gdzie zdarła z siebie koszulkę i założyła ją na lewą stronę; dzięki temu czerwona plama i sugestywne rozcięcie było teraz ukryte pod jej gęstymi włosami. Ze szramami na ramionach nic nie mogła zrobić, więc po prostu skrzyżowała ręce na piersiach, by jak najlepiej je ukryć. Dobrze zrobiła, bo choć miała wielką nadzieję, że zarówno Sophie i Stephanie śpią, w sypialni zastała mniej przyjazną współlokatorką pochłoniętą malowaniem ciemnowłosego chłopca. Edwarda? Nie ważne. Prawdziwym problemem było to, że na kilka sekund obie znieruchomiały, obrzucając się ostrożnymi spojrzeniami. Lisa miała rozwiane, poplątane włosy, czerwony nos, zapuchnięte i szkliste od płaczu oczy oraz ramiona owinięte wokół siebie jak porzucona w śniegu sierota. W pokoju panował półmrok, więc współlokatorka raczej nie zdołała dojrzeć żadnych ran, gdy Lisa wydukała nędzne przywitanie i szybko zamknęła się w łazience. W sumie bardzo prawdopodobne, że Sophie jutro wyda ją nauczycielom, ale w tej chwili nie mogła zmusić się do tego, by się tym przejąć. Przemyła twarz zimną wodą, a potem rozebrała się do naga i zaczęła oglądać rany. Nie były niebezpieczne dla życia, ale z pewnością bardzo uciążliwe.

Przez prawie pełną długą godzinę myła się, przecierała rany miękkim papierem i płynem odkażającym oraz próbowała ręcznie wyprać pożyczoną od Stephanie koszulę. Najważniejsze, by nie było na niej śladów krwi, zadrapanie zawsze będzie jakoś w stanie wyjaśnić. Ostatecznie była zmuszona poddać się i zostawić na niej delikatnie ciemniejszą plamę, która nie chciała zejść, nie ważne jak długo by ją moczyła i suszyła. Gdy w końcu wyszła z łazienki, znacznie spokojniejsza, ale tak padnięta, że ledwie trzymała się na prostych nogach, Sophie zdążyła już wrócić do łóżka.

Nie miała pojęcia, czy spała, czy nie. W ogóle jej to nie obchodziło. Padła na własny materac, na plecach, by nie drażnić zaczerwienionej szramy i - niemal od razu po okryciu się cienką kołdrą - zasnęła.

Przez resztę nocy śniła jej się płacząca Adelia, leżąca na balkonie z podciętym gardłem, chłopiec, który ciągał ją za sobą w przepaść i mroczny dym, w ostatniej chwili ratujący ją od upadku i bezlitośnie ciągnący w nieznane, zmuszając do patrzenia, jak nigdziarz rozbija się na ostrych kamieniach.

 

Akademia Dobra

Na korytarzach Akademii Dobra było spokojnie; brakowało atmosfery cierpienia, mroku i nieuchronności, która w tej chwili z pewnością przetaczała się po głowie Elisabeth z Lasu za Światem. To była interesująca dziewczyna, skazana na wielkość tak, jak August Sader skazany był na swoją ślepotę i wizje przyszłości. Od niej zależało jednak w którą stronę poprowadzi własną historię; on znał ją jedynie do pewnego, bardzo smutnego momentu i świadomość tego, że nie potrafi sięgnąć dalej w życie tej uczennicy była równocześnie zagadkowa i ekscytująca. Ludzie zazwyczaj za wszelką cenę chcieli wszystko wiedzieć; dla niego to niewiedza była zakazanym owocem. Nie miałby żadnych problemów, by ją zaakceptować, a jeśli przybyłaby razem z możliwością ujrzenia baśniowych korytarzy Akademii Dobra, błyszczącej Zatoki i twarzy pełnych nadziei uczniów... nie, nie powinien poddawać się aż takiej melancholii.

- Sprawa życia i śmierci... - powtórzył łagodnie, takim tonem, jakby kontemplował te gorączkowo wypowiedziane słowa - Myślę, że nie - odpowiedział w końcu miękkim, ale poważnym tonem, by chłopak nie pomyślał, że z niego kpi. Intuicyjnie odnalazł pustym wzrokiem jego twarz, kierując się najintensywniejszym śladem wibrującej niepokojem magii - Myślę, że najlepiej będzie odetchnąć i pozwolić wydarzeniom toczyć się własnym rytmem. I nie łamać zaufania - dodał cicho, zdając sobie sprawę, że nie może rzec już nic więcej. - Czy mógłbyś proszę odprowadzić mnie do biblioteki? - zapytał nieco pogodniejszym tonem, wyciągając sugestywnie ramię.

Nie od razu potrafił zrozumieć, dlaczego tak właściwie to zrobił. Nie miał w bibliotece żadnej niezwłocznej sprawy do załatwienia i z pewnością byłby w stanie dotrzeć tam sam, nawet jeśli wolniej i w większym skupieniu. To po prostu wydawało się teraz właściwe, jakby to sam czas naciskał na niego, by w tej właśnie chwili zrezygnował z samodzielności i pozwolił sobie na pomoc; nie do końca potrzebną, nieznacznie upokarzającą, ale z bliżej nieznanego powodu konieczną.

 

Dobrze było ufać przeznaczeniu. Kiedy chłopak zrozumiał, że profesor Sader nie ma zamiaru powiedzieć już nic więcej i z pewnością nie pozwoli mu odejść, w końcu złapał go lekko za rękę i poprowadził we wspomnianym kierunku. Nauczyciel szedł pewnie, nie obawiając się tego, że młody książę specjalnie zepchnie go ze schodów lub nieostrożnie pociągnie. Zdawał sobie sprawę, że przy Alanie ze Śnieżnych Wzgórz może czuć się bezpiecznie. Dzięki temu, że dla odmiany nie musiał analizować drogi, miał więcej czasu na to, by rozważyć swoją spontaniczną decyzję. Ostatecznie okazało się, że wcale nie musiał. Już w korytarzu wiodącym do głównego holu wydarzyło się coś, co los postanowił najwyraźniej zrealizować przy pomocy ślepego wieszcza. Wyczuł obecność uczennicy jeszcze zanim ją usłyszał, więc zdołał dzięki temu delikatnie zatrzymać chłopca, tak by nie weszli w drogę czemuś, czemu nie powinni. August Sader mógł nie być w stanie tego zobaczyć, ale domyślił się, że to Elisabeth z Lasu za Światem przemyka się holem i wbiega na schody prowadzące do jej wieży, zbyt zaaferowana sobą, by dostrzec czające się w cieniu korytarza sylwetki. Sam zacisnął palce na łokciu chłopca, powstrzymując go od wyruszenia jej śladem lub nierozważnego wykrzyknienia, które mogłoby ich zdradzić. Pozwolił mu patrzeć na coś, czego sam nie widział - dziewczynę, która poza tym, że drżała i opatulała ochronnie brzuch ramionami, wydawała się radzić sobie całkiem nieźle, dość szybko znikając na wyższych piętrach. Pozasychane ślady łez zasłoniły włosy, a wszystkie rany zniknęły w półmroku holu, starannie chronione przez samą Czytelniczkę.

August Sader przytrzymywał chłopca w miejscu jeszcze długo i oboje milczeli, do czasu aż książę zrozumiale zaczął się niecierpliwić.

- To takie dziwne, prawda? - szepnął wtedy nauczyciel, poddając się zadumie. - Obserwowanie rzeczywistości. Rola widza, a nie uczestnika - Och, jak śmiesznie musiały brzmieć te słowa z jego ust! - Idź do swojego pokoju, Alanie i nie zbaczaj z drogi. Bardzo cię o to proszę - powiedział na odchodnym i odwrócił się, rezygnując z planów wyruszenia do biblioteki.

I tak nie miał tam nic do zrobienia.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Christian

W takich sytuacjach mówią, że przed oczami powinno przelecieć całe życie. W wypadku Christiana działało to zupełnie inaczej. Był przerażony tak bardzo, że nad niczym nie był w stanie myśleć. Wiedział, że już po nim, a on zginął najbardziej gównianą śmiercią jaka tylko jest możliwa. Jutro rano wszyscy nigdziarze znajdą mokrą plamę, zastanawiając się kto to jest, ale szybko się dowiedzą. Niedługo potem będą również wiedzieć, że został zabity przez cholerną księżniczkę. Tyle razy groził komuś nożem i napadał, że nie wiedział jak to jest, a teraz mógł postawić się na miejscu swoich ofiar. Żałował, że tak wielu rzeczy nie zdążył jeszcze zrobić. Teraz, nie miało to już znaczenia. Nie był gotowy na śmierć, ale czy ktokolwiek jest?

 

Widział już jak blisko jest ziemia i czekał na nieuniknione. Poczuł ból, ale nie taki jak się spodziewał. Coś zaciskało mu się w okolicy ramion, a on nadal nie otwierał oczu, czując jak płyną mu z nich łzy, a z nosa cieknie katar. W końcu zdecydował się przełamać strach, a zrobił to w momencie, gdy gargulec wyrzucił go na balkon, z którego niedawno spadł. Nie mógł w to po prostu uwierzyć. Nadal żył, on nadal żył! Obmacał delikatnie swoje ciało, chcąc się upewnić, a chwilę później skulił na ziemi lekko chlipiąc.

 

Cieszył się, że nikogo tu teraz nie ma. Nie miał pojęcia gdzie jest ta cholerna zawszanka i wiedźma, ale nic go to nie obchodziło. Liczyło się, że to nadal nie jest jego koniec. Pierwszy raz w życiu bał się o własne życie. Otoczył rękami kolana kołysząc się niczym dziecko, aż czegoś nie poczuł. Podniósł dłoń i spostrzegł, że nadal trzymał w dłoni zakrwawiony nóż, który nagle odrzucił ze strachem daleko od siebie. Był cały roztrzęsiony, nadal będąc w szoku po tym wszystkim. Dopiero po dobrej chwili znów zdołał wstać, zostawiając nóż za sobą. Miał po prostu dość, chciał tylko wrócić już do komnaty i o tym nie myśleć.

 

Sophie

Pierwszy raz czuła, że jej dzieło staje się naprawdę udane. Za każdym razem, gdy tworzyła wszyscy chwalili jej talent, ale ona nigdy nie była zachwycona. Jej emocje, które wciąż skrywała, sprawiały, że obrazy nie były tak rzeczywiste jak chciała. Potrafiła zawsze dostrzec więcej niż inni i widziała, że jej obrazom zawsze było daleko do doskonałości. Tym razem było inaczej, bo w końcu dostrzegała to czego tak bardzo chciała. Nie potrafiła zrozumieć, co było sekretem udanej twórczości, w końcu nie robiła niczego inaczej niż zwykle.

 

Nim zdołała w pełni ukończyć swe dzieło, drzwi do komnaty stanęły otworem. Widząc, kto stoi w drzwiach, Sophie ledwo zdołała powstrzymać głośne piśnięcie. Czytelniczka nigdy nie wyglądała wytwornie, ale to, co zrobiły jej te potwory... Czegoś takiego, nie życzyłaby najgorszemu wrogowi. Usłyszała przywitanie współlokatorki, ale sama nie potrafiła nic powiedzieć, nadal będąc w szoku. Szok dopadł ją do tego stopnia, że dopiero po chwili przypomniała sobie o obrazie, który szybko schowała, mając nadzieje, że go nie widziała. Gdy się odwróciła, Czytelniczki już nie było, a sama usłyszała tylko dźwięk zamykających się drzwi łazienki. Przez chwilę zastanawiała się, czy powinna to zignorować, czy może spróbować porozmawiać z nią. Wtedy też powrócił jej obraz Alana, idącego na dno i jej wstrzymującej się z ratunkiem. Obiecała sobie, że nigdy więcej. Powoli ruszyła w kierunku drzwi i lekko w nie zapukała.

 

- Wiem, że mnie nie lubisz - mruknęła lekko pod nosem, by zaraz zebrać się w sobie i zacząć mówić normalnie. - Posłuchaj, nie mam zamiaru dociekać, co tam się stało, ale nie powinnaś ignorować własnego stanu - Przełknęła lekko ślinę. - Mogłaś złapać jakiegoś wirusa lub coś znacznie gorszego  - Na chwilę zamilkła, zbierając odwagę. - Dla dobra nas wszystkich, gdybyś potrzebowała pomocy, to powiedz. Mam jakieś lekarstwa, może pomogą gdyby było to... - Nie dokończyła, bo usłyszała jak dziewczyna krzyczy, że sama da sobie radę. Sophie kiwnęła delikatnie głową, odchodząc od drzwi. Nie potrafiła przymuszać, czy zachęcać ludzi do czegokolwiek. Nie mogła w końcu wyważyć drzwi i kazać jej sobie pomóc. Mogła co prawda obudzić Stephanie i jej wszystko powiedzieć, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Odeszła i powoli położyła się do łóżka, starając się nie myśleć o tym, co właśnie zobaczyła.

 

Alan

Słysząc odpowiedź profesora, nie byłem pewny, czy on ze mnie nie kpi. Zrozumiałbym jeszcze karę, czy odesłanie do pokoju. Jednak on mi mówił, że wydarzenia miały iść własnym rytmem? Elisabeth była tam sama, otoczona potworami. Nawet, jeśli była o wiele silniejsza niż się wydaje, to sama nie mogła zrobić wszystkiego. Mogłem mylić się też co do Adelii, ale nawet jeśli, to ona jej nie pomoże. Dziewczyna była za delikatna i strachliwa, by jej pomóc. Elisabeth nie mogła sobie poradzić sama w tym miejscu. Co będzie, gdy ją znajdą martwą? Przecież nigdy sobie tego nie wybaczę. Powinienem tam być i jej pomóc, tymczasem traciłem tu czas.

 

Zdębiałem, słysząc pytanie profesora. W pierwszej chwili chciałem nawet spytać, czy on jest poważny. Był wieszczem, to mógł wiedzieć, co tam się dzieje, a mimo to nic nie robił. No właśnie... Nagle do mnie dotarło, że profesor jest wieszczem. Może wiedział coś o czym ja nie wiedziałem. Musiałem się uspokoić i nie dawać ponosić emocjom. Chwyciłem ramię profesora i zacząłem go prowadzić, zgodnie z jego życzeniem. Nie wiedziałem dlaczego tam idziemy, ale postanowiłem nie zadawać pytań.

 

Dotarliśmy do korytarza, który miał prowadzić do holu i wtedy zamarłem, Elisabeth tu była i wyglądała na wyczerpaną. Chciałem już do niej biec, lecz nagle poczułem jak profesor mnie zatrzymuje. Dlaczego nie pozwalał mi z nią porozmawiać? Wtedy usłyszałem jego słowa. Czy w ten sposób chciał mi pokazać własne życie? Mógł widzieć wiele rzeczy, ale zawsze pozostawał widzem jak ja teraz? Gdy profesor odszedł, przez chwilę zastanawiałem się, czy nie pobiec za Elisabeth mimo jego niedawnej prośby, ale być może nie bez powodu kazał mi zrobić właśnie tak.

 

Zrobiłem więc o co prosił, czując do siebie gniew, przez niewiedzę związaną z jej obecnym stanem. Wróciłem do swojej komnaty, a następnie położyłem się do łóżka, nie budząc przy tym Aidana i Hectora. Wciąż widziałem obraz przemykającej się Elisabeth, który nie pozwalał mi zasnąć. Ponownie jej się nie udało i musiała tu wrócić. Zapewne nie będzie chciała powiedzieć nam jutro, co zaszło. Tak bardzo chciałem wiedzieć, czy nic się jej nie stało, nie licząc tego, że znów była zapewne na siebie zła. Wiem, że to, co myślę jest samolubne, ale cieszyłem się myślą, że znów będę mógł ją mimo wszystko zobaczyć.

 

Thomas

W czasie trwania wszystkich tych wydarzeń, chłopak dawał z siebie wszystko, by zapanować nad upiorem. Udawało mu się nawet kilka razy utrzymać na koniu. Jego obecny rekord wynosił około pięć minut. Końcowy efekt jednak zawsze był taki sam. Upiór wracał do konsystencji cienia, a nigdziarz wtedy boleśnie z niego spadał. Jego nigdziarska koszula zniszczyła się głównie na barku ale również w okolicy klatki piersiowej lekko ją przy tym odsłaniając. Ponadto z jego ramienia skapywała krew, gdy boleśnie upadł nim na jeden z ostrych kamieni. Nie mówiąc o sińcach i krwawiących nadgarstkach. Ponadto z każdą chwilą był coraz słabszy i bardziej blady. W końcu nie zdołał już nawet przywołać upiora, a obraz przed oczami, zaczął mu się rozmazywać, nie mówiąc o zawrotach głowy. Chodził chwilę w kółko, aż w końcu blady i rozdygotany upadł, opierając się o ścianę i zasypiając. Nie wiedząc nawet jak wiele z siebie dał, co kosztowało go zdrowie.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra, ranek

Ranek po całej nocy koszmarów przywitał Lisę pulsującym bólem, rażącymi promienia słońca i hałasem. Nie wiedziała, która jest godzina ani czy jest bliska spóźnienia się na zajęcia; w tej chwili nie obchodziło ją nic poza tym, jak bardzo chciałaby jeszcze spać, najlepiej do południa. Druga męcząca eskapada do Akademii Zła w końcu dała o sobie znać i kiedy Stephanie nareszcie zdołała wywlec ją z łóżka, nie tylko z ledwością otwierała oczy, ale też poruszała się ostrożnie, oszczędzając przemęczone mięśnie. Czuła się jak po bardzo, bardzo intensywnym meczu i nie za bardzo orientowała się w tym, co dzieje się wokół niej. Dziewczyny się ubierały, Sophie jak zwykle roztaczała wokół siebie woń kosmetyków i perfum, a Stephanie nieporadnie wiązała wstążki przy mundurku.

- Sorry, że budzę cię tak późno, ale skoro i tak nie możesz iść na śniadanie... - zawiesiła głos. W tym momencie Lisa przypomniała sobie o swoim szlabanie. - No, w każdym razie zobaczymy się później - Niby przypadkiem nachyliła się do niej, bezceremonialnie opierając pantofla na białym prześcieradle i poprawiając sznurówki. - I pogadamy, okej? Wiem, co zrobiłaś - a po chwili wahania - Cieszę się, że cię znowu widzę.

Potem dość szybko wyszły, zostawiając Lisę w głuchej ciszy. Potrzebowała czasu, żeby wyplątać się z sideł zmęczenia i przetrawić wszystkie wczorajsze wydarzenia. Była osłabiona i nieco apatyczna, ale głęboko w środku niesamowicie zdruzgotana. Kolejny raz im się nie udało i to tym razem wyłącznie z jej winy, bo nie zdołała w porę ukryć ich przed nigdziarzem ani sprawnie go unieszkodliwić. Sama myśl o tym, co przeżywała teraz Adelia była koszmarna, na tyle, że nieco przytłumiała rozterki Lisy. Z jednej strony miło będzie znowu zobaczyć Alana, Stephanie, która dopiero sama to potwierdziła, Aidana, czy Hectora. Z drugiej... mdliło ją na samą myśl o tym, że jest zmuszona kolejny dzień udawać, że wszystko w porządku i przechodzić przez cukierkowe i bezsensowne zajęcia. Jeżeli dodać do tego ból, zastygłe rany i wyczerpanie, Lisa była dziś cieniem samej siebie. Po raz pierwszy od porwania czuła się tak, jakby na nic nie miała już sił - i choć wiedziała, że wkrótce je odzyska, bo musi odzyskać, bo Adelia naprawdę jej potrzebuje, w tym momencie pozwoliła sobie na samotną obojętność.

 

Powoli, jak człowiek, który przez długi czas nie opuszczał łóżka, przemknęła się do łazienki, gdzie zamknęła za sobą drzwi na kluczyk i znowu wzięła kąpiel. Chociaż Lisa nie należała do ludzi, którzy pielęgnują się przy każdej okazji - to znacznie bardziej brzmiało jak coś, co robi typowa księżniczka - gorąca woda i piana bardzo przyjemnie rozluźniły napięte mięśnie i pozwoliły jej po raz kolejny obejrzeć i oczyścić rany. Nie wyglądały tak tragicznie, jak mogłoby się wydawać po tych niedopranych plamach krwi, ale nie było też dobrze. Na przedramionach miała pełno podłużnych, zaczerwienionych nacięć, na których potworzyły się już różowawe strupy. Starała się ich nie naruszyć, mając na uwadze, że raczej nie zdoła nikogo oszukać wymówką o kocie albo innej niegroźnej bestyjce. Rysa na brzuchu prezentowała się gorzej - wciąż była lepka i wrażliwa. Spróbowała zrobić sobie prowizoryczny opatrunek z białych, łazienkowych ściereczek, a potem - wciąż z zaklejonymi oczami - wróciła do pokoju, by odnaleźć tam talerz z apetycznie pachnącym śniadaniem i sporej wielkości kuferek. Na swoim łóżku. Podeszła do niego z lekką niepewnością, bo nie miała bladego pojęcia, co może w nim być; ostatecznie, paczka z torbą, pergaminami i innymi szkolnymi sprawunkami od dziekan została jej wczoraj dostarczona przez wróżki. Na wierzchu leżała karteczka, na której ktoś nabazgrolił niedbałym pismem - Była na korytarzu. Zajrzałyśmy, ale to chyba dla ciebie : ) - S. 

Lisa skuliła się mentalnie, wyobrażając sobie, że Stephanie wróciła do pokoju i usłyszała jej ciche pojękiwania, gdy na początku przyzwyczajała rany do wody. Ale nie, chyba nie; drzwi całkiem nieźle wytłumiały dźwięki i jak wczoraj przekonała się przy Sophie, trzeba się było przy nich naprawdę drzeć, by coś usłyszeć. I tak miała szczęście, że żadna ze współlokatorek nie dostrzegła tych zranień, ani wczoraj ani dzisiaj rano, gdy nieprzypadkowo owinęła się cienką kołdrą. Podczas zajęć zakryje brzuch mundurkiem i jakoś wytłumaczy własne niepewne kroki, a ramiona... różowa sukienka ich nie zakryje, więc musi skombinować sobie jakąś bluzę. Już zastanawiała się nad tym, czy Stephanie obraziłaby się, gdyby pogrzebała jej w rzeczach, ale gdy otworzyła kuferek, zdała sobie sprawę, że wcale nie musi nic pożyczać.

 

Kufer był po brzegi wypełniony różnymi ubraniami, a zaraz na wierzchu ktoś położył karteczkę z dedykacją - Dla rudej dziewczyny. No tak, nic dziwnego, że Stephanie uznała to za paczkę dla niej. Pozostawało tylko pytanie; od kogo? Usiadła na skraju łóżka i zaczęła przeglądać zawartość skrzynki, przy okazji pogryzając kanapki z serem, pomidorem i dziwnym, nieco gorzkim w smaku rodzajem sałaty. W paczce było absolutnie wszystko, od bardzo wygodnych, prawie sportowych spodni, po bluzy, koszulki, nieprzemakalne skarpety i buty z mocną podeszwą. W pierwszej chwili Lisa nawet nieszczególnie próbowała domyślić się nadawcy - zachwycała się przyjemnym w dotyku, trwałym materiałem, tak innym od nieco szorstkich gawaldońskich ubrań i rozmyślała nad tym, jaka to wielka szkoda, że nie dostała tej paczki już wczoraj. Z pewnością by tak nie przemarzła, poza tym mogłaby oddać część Adelii, która musiała żyć na co dzień w tym zimnym, wilgotnym zamku. Dopiero gdy dotarła na dno, zdała sobie sprawę, że nie jest to z pewnością paczka od nauczycieli. Śliczny naszyjnik - może trochę nie w jej stylu, ale jednak śliczny - oraz błękitna sukienka z zabawnym liścikiem "Wybacz ten fatalny gust mojego syna" sprawiły, że niemal natychmiast domyśliła się, że dostała to od ucznia. Sądząc po drogiej biżuterii i wytwornej (chyba nawet nieco zbyt wytwornej) sukience - od księcia. Sądząc po tym całym błękicie i kryształkach...

- Alan - mruknęła Lisa pod nosem z mieszaniną niedowierzania i irytacji.

Mimo woli poczuła, jak na ustach wykwita jej uśmiech. To było niespodziewane, ale naprawdę miłe. Czuła się nawet trochę głupio, bo nie była pewna, czy to jest normalna rzecz, którą dla koleżanek robią baśniowi książęta. Nie wyobrażała sobie takiego prezentu od Abraxasa, Ambrosiusa, czy Edwarda. Ale oni nie byli przecież jej kolegami. Odłożyła sukienkę i naszyjnik z powrotem, bo nie czuła się dostatecznie książęco, by nosić rzeczy tego typu, a potem wsunęła na stopy wygodne buty i zabrała się za szykowania mundurka. Musiała jeszcze tylko pomyśleć, co w końcu zrobić z tą podartą koszulką Stephanie, ale w tej konkretnej chwili nie miała na to żadnego pomysłu.

 

***

 

Kiedy kilkanaście minut później schodziła po kręconych, półprzeźroczystych schodach wieży Czystość, wciąż czuła się jakby dopiero co gargulec zrzucił ją brutalnie na Most Połowiczny. Jak to powiedział nigdziarz - zmokła wiewiórka, czy coś w tym stylu. Guziki eleganckiego mundurka miała pozapinane krzywo i nie do końca, różowe wstążki wisiały smętnie wokół jej obolałego brzucha, którego za żadne skarby nie zamierzała nimi ściskać. Włosy ledwo musnęła szczotką i była prawie pewna, że spora ich część wystawała komicznie na wszystko strony, poza tym w lustrzanej ścianie na korytarzu zdołała zobaczyć własną twarz - pobladłą, wymęczoną, z wyraźnie podkrążonymi oczami. Uroczo. Na stopniach stawiała bardzo ostrożne kroki, szczelnie owijając się bluzą, kompletnie niepasującą do sukienki, na którą ją narzuciła. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, jej nieobecność na śniadaniu była prawdziwym szczęściem, bo przynajmniej nie musiała z samego rana znosić prześmiewczych spojrzeń. Ciekawe, co powie o tym wszystkim profesor Sericia, która jeszcze wczoraj twierdziła, że Lisa "ma potencjał".

Zawieszona między zmęczeniem, a dziwacznym, melancholijnym smutkiem z powodu nieudanej ucieczki, nie od razu dostrzegła, że w Głównym Holu wszyscy już na nią czekają. Przez "wszyscy" miała oczywiście na myśli Stephanie, Alana i Aidana. Uśmiechnęła się do nich słabo, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że nie będzie w stanie w żaden sposób ukryć przed nimi swojego stanu. Nie denerwowało jej to. W pewnym momencie chyba zaczęła mieć to już gdzieś.

- Cześć - przywitała ich prawie pogodnie, przystając u podnóża schodów. - Przepraszam, że tak długo się tu wlokłam. Dzięki za paczkę, Alan, to było bardzo miłe z twojej strony - powiedziała, zadowolona z tego, że udało jej się go zaskoczyć. Także Aidan uniósł wysoko brwi, ale Stephanie jedynie pokiwała głową, jakby domyśliła się tego już wcześniej. - To naprawdę ciepła bluza - dodała, widząc, że wszyscy wciąż obserwują ją z niepokojem i niepewnością. - Chociaż musisz mi wybaczyć, bo raczej nie będę nosić tamtej sukienki; obawiam się, że mogłabym ją zniszczyć. Ale to jest chyba prezent od twojej mamy. Zostawiła nawet karteczkę - paplała bezsensownie, mając nadzieję jakoś odwrócić uwagę kolegów. Nie chciała dopuścić, by zapadła między nimi cisza, bo domyślała się, że wtedy zaleją ją pytaniami, na które nie była gotowa.

 

Powinna się domyślić, że nie zamierzają pozwolić na pominięcie tematu wczorajszej nocy. Stephanie urwała tę paplaninę, bez ostrzeżenia owijając wokół niej ramiona. Na początku zabolało, dość koszmarnie, ale spróbowała nie wydać z siebie żadnego dźwięku, bo wiedziała, że współlokatorka nie zrobiła tego specjalnie. Stephanie chciała jedynie ją pocieszyć, więc pozwoliła sobie rozluźnić się w jej uścisku i z opóźnieniem na niego odpowiedziała. Z pewnością domyślali się przyczyny jej tragicznego nastroju i steranego wyglądu. Skoro próbowała uciec, a jednak wciąż tu jest, to znaczy, że plan się nie powiódł. Zawiodła. Przegrała. Stchórzyła. No, to ostatnie może było już lekką przesadą.

Widziała zmartwienie i smutek zarówno w zmarszczonych brwiach Aidana i jego ponurych, zielonoszarych oczach, jak i w cichej postawie Alana. Stephanie owionęła jej szyję ciepłym oddechem i szepnęła - Nie martw się. Te przyjacielskie gesty były na pewno bardzo wzruszające, ale też niezbyt pożądane - Lisa już czuła, że oczy ją pieką, a przecież nie mogła się rozkleić, nie teraz. Była silna i miała przyjaciółkę do uratowania. Nie za bardzo wiedziała, co ma odpowiedzieć na to wszystko, więc tylko mocniej otoczyła ramionami plecy Stephanie.

Szybko tego pożałowała.

- Och, na najdalsze zakątki lasu Sherwood, Lisa, co ty masz na rękach! - wybuchnął Aidan tak, że kilka przechodzących obok księżniczek obrzuciło ich skandalicznymi spojrzeniami.

Lisa zamarła, gdy zdała sobie sprawę, że podczas tulenia Stephanie podwinęły jej się rękawy bluzy. Zanim zdążyłaby zareagować, zawszanka bez wahania wyplątała się z jej ramion i złapała ją za nadgarstki, zanim zdążyłaby znów schować ręce. Bezradnie patrzyła, jak twarz Stephanie wydłuża się z niedowierzania, a jej miodowe oczy robią się wielkie i wściekłe zarazem.

- Kto ci to zrobił? - zapytała tak nieprzyjemnym tonem, że Lisie mimowolnie przyszła na myśl rozjuszona Margo.

Miny Alana i Aidana były dla niej najlepszą wskazówką na to, że trzeba szybko ratować sytuację.

- Nikt mi tego nie zrobił - powiedziała jak najbardziej uspokajającym głosem, chociaż jej ramiona drżały od chęci zasłonięcia ich przed wzrokiem kolegów. - Po prostu się obtarłam, nic wielkiego. Tam są ostre kamienie na ścianach, nie...

- Ostre kamienie. Ostre jak nóż, masz na myśli? - przerwała jej Stephanie, puszczając jej nadgarstki i odsuwając się o krok do tyłu.

Lisa mimowolnie owinęła ręce wokół brzucha, widząc ich oburzone, wściekłe i ponad wszystko wystraszone spojrzenia.

Nie miała pojęcia, jak ma im to wszystko wyjaśnić.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

Noc była dla mnie bardzo bezsenna, bo wciąż miałem przed oczami obraz zakradającej się do komnaty Elisabeth. Nie wiedziałem dlaczego, ale miałem bardzo złe przeczucia. Co prawda, nie dostrzegłem jak dokładnie wyglądała, ale miałem wrażenie, że stało się coś niedobrego. Gdy w końcu udawało mi się zasnąć, zaraz wybudzałem się zlany potem, słysząc wołanie Elisabeth w Akademii Zła, a ja nic nie mogłem zrobić. Sen zamiast dawać mi wypocząć tylko pogarszał mój stan. Zupełnie nie rozumiałem, co się ze mną działo. Najpewniej była to po prostu troska, w końcu kto zachowywałby się inaczej, wiedząc, że samotna dziewczyna błąka się w tak niebezpiecznym miejscu? Nim znów spróbowałem zasnąć, usłyszałem brzęczenie wróżek, które wleciały nagle do pokoju, nie budząc przy tym Aidana i Hectora i kładąc mi pod łóżkiem kufer. Zaraz potem wyleciały, a ja mrugnąłem zaskoczony, patrząc na kufer i kopertę na nim. Chwilę myślałem skąd to się wzięło, aż sobie przypomniałem. Szybko wyskoczyłem spod kołdry i sięgnąłem po kopertę.

 

Kochany syneczku

Bardzo się cieszę słysząc, że zarówno ty jak i Sophie dajecie sobie radę w Akademii, w co nie wątpiliśmy ani przez chwilę. Mamy nadzieje, że dbasz o swoją kuzynkę, sam wiesz jaka jest delikatna. Jej rodzice przyjechali dwa dni po waszym wyjeździe. Możesz jej to przekazać. W każdym razie twoja ciocia nie wyglądała na zachwyconą, myślą, że nie pożegnała córki, a pocieszanie ze strony twojego wujka tylko pogarszało sprawę. Tego akurat może lepiej jej nie mów. Ma już i tak wystarczająco stresów. Wracając do reszty twojego listu, zgodnie z twoim życzeniem nic nie powiedziałam twojemu tacie, chociaż był bardzo dociekliwy. Bardzo mnie cieszy, że zainteresowałeś się jedną z uczennic Akademii. Musi być to niezwykła i piękna dziewczyna o dobrym sercu, skoro zrobiła na tobie takie wrażenie. Nie mogę się doczekać, aż ją poznamy. Jestem pewna, że tata będzie zachwycony, gdy dowie się o tym, że w końcu się kimś zainteresowałeś. Mimo wszystko, nadal nie rozumiem, jaka księżniczka mogłaby chcieć nosić tego typu strój. Synku obawiam się, że przed tobą jeszcze daleka droga, by zrozumieć nasze subtelne gusta. Mimo to zgodnie z twoim życzeniem nie myślałam o tym za wiele, tylko dałam wszystko o co prosiłeś.

Pozdrawiam i całuje

Mama

 

Czytając każde słowo listu, reagowałem z różnymi emocjami. Mama zawsze wszystko źle rozumiała. To nie było tak, że chciałem zdobyć względy Elisabeth, czy, że znalazłem wymarzoną księżniczkę. Chciałem jej tylko pomóc, typowa rzecz. Jeśli chodziło o wujostwo... Nigdy nie lubiłem taty Sophie. Wiem, że to był jej tata, ale uważałem go za niepewnego człowieka. Miałem wrażenie, że wiele jej smutków jest z jego powodu. Nigdy nie rozumiałem, co ciocia w nim tyle lat widziała. Źle się poczułem, gdy mama wspomniała bym dbał o Sophie. Znów zrobiło mi się głupio, gdy nie było mnie przy niej wtedy na Polanie, kiedy mnie potrzebowała. Obiecałem sobie, że jeszcze to naprawię. Otworzyłem na chwilę kufer, zerkając, czy mama na pewno dała to o co prosiłem i nic więcej. Wszystko wyglądało w porządku i nie widziałem potrzeby, by wyrzucać złożone rzeczy z kufra i składać je ponownie żeby tylko się upewnić. Chwilę zastanawiałem się jak powinienem zaznaczyć, że to dla Elisabeth. W końcu postanowiłem napisać prosty liścik, który łatwo miał wskazać odbiorcę. Zamknąłem kufer i wyszedłem po cichu z pokoju. Uniknąłem patroli wróżek i położyłem kufer przed komnatą Elisabeth. Miałem tylko nadzieje, że nie będzie zła i naszyjnik jej się spodoba. Chciałem tylko by miała coś, dzięki czemu mnie czasem wspomni, tak na pamiątkę. Chociaż zapewne, gdy ucieknie nie będzie chciała nas również wspominać, by nie myśleć o świecie, który niemal zabrał jej wszystko.

 

Kilka godzin później Aidan i Hector poszli na śniadanie. Wyraźnie niezadowoleni, że nie mogłem im towarzyszyć. Niestety nie mieliśmy na to wpływu. Musiałem przeczekać swoją karę, chociaż też nie byłem zachwycony. Czekałem znużony na moment, gdy będę mógł już wyjść. Zjadłem śniadanie sprowadzone przez wróżki, czekając, aż znów zobaczę Elisabeth. Byłem ciekawy jej reakcji na ten podarunek jak i tego jak się czuje po swojej samotnej eskapadzie. Miałem tylko nadzieje, że wszystko y niej dobrze. Upragniona chwila dłużyła się tak strasznie, ale w końcu nadeszła i mogłem opuścić pokój by dołączyć do innych.

 

Sophie

Tym razem na szczęście nie musiała wstawać obudzona przez współlokatorkę. Usiadła na łóżku i zaczęła wyciągać wszystkie swoje perfumy i kremy, by przygotować się przed lekcją. Oczywiście nie mogło zabraknąć przy tym starannego rozczesywania włosów. Intensywnie pryskała się również perfumami. Tym razem o zapachu białych róż, które rosły w krainie, z której pochodziła. Chociaż nic nie powiedziała, to wciąż myślała o tym, co zaszło wczoraj. Czytelniczka nie wyglądała najlepiej, ale nic najwyraźniej nikomu nie chciała mówić. Mimo, że wiedziała o jej ucieczce nic nie powiedziała Stephanie. Te dwie były blisko, więc wcześniej czy później to sobie wyjaśnią. Po zakończonych długich przygotowaniach opuściła komnatę z jedną ze współlokatorek gdyż ruda dziewczyna nadal miała szlaban.

 

Zaraz po wyjściu pod drzwiami dostrzegła kufer, który najwyraźniej był prezentem dla którejś z nich. Dziewczyna lekko przełknęła ślinę, nie mogąc uwierzyć. Znała się przecież z Edwardem zaledwie jeden dzień, czy to możliwe, że mógł to dla niej zrobić? Nikt jej jeszcze nie dał czegoś takiego poza rodziną. Z pomocą Stephanie wniosła go do komnaty, a zaraz potem szybko otworzyła. Widok, który tam zastała szybko odebrał jej nadzieje. Podarek nie był dla niej, była co do tego pewna. Dotknęła delikatnie jedną z bluz. Znała te stroje, była pewna, że takie same nosiły dziewczyny mieszkające w królestwie, z którego pochodziła. Córki zwykłych mieszczan, lubiące wspinaczki i zabawy w lesie, nosiły takie właśnie stroje. Czy to możliwe? Chciała już zajrzeć głębiej, gdy nagle Stephanie ją przegoniła, pokazując kartkę.

 

Chwilę później opuściła komnatę nic nie mówiąc. To był Alan. Nie było wątpliwości, że jej kuzyn dał te rzeczy. Mimo, że był to nietypowy prezent, to mimo wszystko, prezent. Nie było wątpliwości, on się zakochał. Przy śniadaniu zajęła miejsce obok Edwarda i Constantine i reszty tych lepszych zawszan. Nie potrafiła nawet skupić się na tym, co mówią przy stole, gdy sama mieszała widelcem w sałatce nic nie jedząc. Wkrótce stanie się zbędna i nie będzie miała się gdzie udać. Jaka by mogła z tego wyjść baśń? Księżniczka, która utraciła wszystko?

 

Alan

Szybko odnalazłem w tłumie zawszan Stephanie i Aidana. Oboje opowiadali mi o tym, co działo się, gdy mnie nie było. Czyli właściwie o niczym szczególnym. Martwił mnie również brak Elisabeth, której nadal tu nie było. Czy coś mogło się stać? Na szczęście nie miałem dużo czasu na zmartwienia. Ujrzałem ją owiniętą bluzą, którą jej podarowałem i idącą w naszym kierunku. Nie do końca o tym myślałem. Sądziłem, że wykorzysta te stroje do nocnych ucieczek, ale nie tak, na co dzień. Miałem nadzieje, że nie sprawi jej to kłopotów. Podeszła do nas dość słabym i nietypowym jak na nią krokiem, co szybko dostrzegłem.

 

Słysząc jej cześć chciałem odpowiedzieć, ale nie dała mi tego zrobić. Jak domyśliła się, że paczka jest ode mnie? No tak... To przecież nie było skomplikowane. Opuściłem głowę zarumieniony, czując na sobie spojrzenie Aidana. Mimo wszystko ucieszyło mnie, że bluza jest ciepła, tak jak planowałem. Dopiero, gdy wspomniała o sukience uniosłem głowę. Mamo! Wrzasnąłem w myślach, ledwo powstrzymując się, by nie zrobić tego na głos. Powinienem był tam zajrzeć, przecież to było tak oczywiste. Celowo schowała ją na samym dnie, bo wiedziała, że nie będę miał ochoty wyrzucić wszystkiego z kufra, czułem się zażenowany, aż nie usłyszałem krzyku Aidana i spojrzałem również na ręce Elisabeth. Stephanie miała racje, któryś z tych przeklętych bydlaków ranił ją nożem, nie było wątpliwości. Bardziej jednak zmartwiłem się widząc jak ta trzyma rękę na brzuchu. Zacisnąłem pięści w gniewie i wyszedłem przed szereg.

 

- Możesz nas ze sobą nie zabierać, ale chociaż pozwól sobie pomóc - mówiłem przez zaciśnięte zęby, aż w końcu ciężko nie westchnąłem. - Mocno? - spytałem pokazując palcem na jej brzuch. - Jeśli się nas wstydzisz, pokaż to chociaż, Stephanie - Spojrzałem na dziewczynę niedaleko, a potem znów na Elisabeth. - Ktoś musi to zobaczyć. Jeśli coś tam się wdało, nie pomożesz sobie ani swojej przyjaciółce, a nie sadzę byś chciała prosić nauczycieli o pomoc i zdradzić przy okazji, co robiłaś - Patrzyłem teraz bezpośrednio na nią, kładąc delikatnie dłoń na jej ramieniu. - Jesteśmy z tobą, ale nie pomożemy ci jeśli nam nie zaufasz. Więc jak będzie, pokażesz nam lub Stephanie, co ukrywasz?

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

W kilka sekund posypał się cały plan ukrycia przed pozostałymi śladów nocnej potyczki. W sumie powinna się tego spodziewać - sama do końca nie wierzyła w jego powodzenie i zdawała sobie sprawę z tego, na jak kruchych podstawach stoi. Była zbyt padnięta i miała za mało czasu, by wymyślić coś skuteczniejszego. Jedyne, na co jeszcze miała nadzieję, to że nauczyciele nie będą przypatrywać jej się tak dokładnie i zignorują drobne wskazówki. Teraz musiała zmierzyć się z trójką kolegów, na co kompletnie nie miała sił. Najlepszym wyjściem była chyba szczerość, bo ona nie wymagała wielkich nakładów energii, lecz również nie przychodziła łatwo - gardło miała ściśnięte i przez długi czas milczała, nie wiedząc od czego zacząć. Stephanie była tak wzburzona, że z ledwością stała w miejscu; Lisa widziała, jak jej mięśnie drżą z chęci zrobienia czegokolwiek, co mogłoby pomóc jej albo ukarać perfidnego nigdziarza. Aidan wydawał się nieco bardziej oszołomiony i wystraszony - być może nie znał się na uczniach Zła tak dobrze, jak Stephanie, która miała niebezpieczną kuzynkę, więc nie wyobrażał sobie czegoś takiego w murach Akademii. No i był jeszcze Alan, na którego Lisie najtrudniej było spojrzeć. Miała abstrakcyjne wrażenie, że w jakiś sposób go zawiodła i naraziła na masę niepotrzebnych nerwów. Poza tym, chłopak zdecydowanie zbyt szybko domyślił się rany na jej brzuchu, a jego słowa sprawiły, że poczuła się jeszcze gorzej. Objęła ciepłą dłonią jego palce na swoim ramieniu, krótko je ścisnęła, a potem odsunęła, bo to całe współczucie i życzliwość wydawały jej się nie na miejscu - ostatecznie, sama była sobie winna i ponosiła odpowiedzialność za wszystko, co ją spotkało. Nikt nie kazał Lisie - ba, wszyscy to ciągle odradzali - włamywać się do Zamku Zła bez większych przygotowań i narażać na śmierć nie tylko siebie, ale i niewinną Adelię. Drugi (a raczej trzeci - pomyślała smętnie) raz nie popełni tego błędu i tym razem lepiej zaplanuje ten wypad. Do tego czasu obie musiały sobie jakoś poradzić.

 

- Nie, nie mocno - odpowiedziała w końcu, spoglądając prosto w miodowe oczy Stephanie. - To wszystko są tylko szramy z walki, ale nie są zbyt głębokie i przemyłam je parę razy antybakteryjnym mydłem, więc na pewno nic mi nie będzie. Nie chcę, żeby ktokolwiek to oglądał, poza tym nie ma na to czasu, bo za chwilę będą zajęcia - widząc, jak Stephanie otwiera usta z oburzeniem, szybko kontynuowała. - Serio, nic mi nie będzie. Boję się tylko, żeby żaden z nauczycieli nie zauważył, że coś jest nie tak.

- To będzie trudne. Wyglądasz okropnie - powiedział Aidan pomocnym tonem, na co Lisa prawie parsknęła śmiechem. Prawie.

- Dzięki - Chciała już dyskretnie zmienić temat i namówić resztę, by ruszyli w stronę klas, ale ich stalowe spojrzenia zbyt wyraźnie mówiły, że nie uznają tych wyjaśnień za wystarczające. - No tak... - zaczęła z westchnieniem, które miało zabrzmieć na pełne frustracji, ale ostatecznie wyszło zmęczone i uległe. - Zaatakował mnie nigdziarz. Spotkaliśmy się przypadkiem na balkonie. Adelii nic się nie stało, a ja z nim przez jakiś czas walczyłam, do momentu aż... - Słowa uwięzły jej w gardle zanim zdążyłaby wyznać najgorszą prawdę o swoim prawie-morderstwie. Przełknęła ślinę, uśmiechnęła się z trudem i pokręciła głową. - Dyrektor Akademii nas rozdzielił, przynajmniej takie mam wrażenie. To znaczy, tak dokładnie to były gargulce - dodała szybko, widząc szok na twarzy Aidana. - Mam po prostu wrażenie, że to Dyrektor nas zobaczył i je wysłał.

- Mhm - mruknęła cicho Stephanie i Lisa widziała, że choć współlokatorka chce jej uwierzyć, ta historia nie brzmiała dla niej zbyt przekonująco. Nie winiła jej, być może sama była w błędzie, a ten blask w okolicach wieży tylko sobie uroiła. Słabo pamiętała szczegóły tamtej walki.

- W każdym razie naprawdę mogło być gorzej. Ten nigdziarz miał prawdziwy nóż, kiedy walczyliśmy.

Nie dodała już nic więcej, zdając sobie sprawę, że szczegóły tamtego zajścia z całą pewnością ich nie uspokoją.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

Zauważyłem niemal natychmiast, że Elisabeth unika mojego spojrzenia, czy mogło to być spowodowane poczuciem winy?  Poczułem jej dłoń na swoich palcach. Nie była tak delikatna jak u innych księżniczek, które do tej pory spotkałem, ale nadal kobieca. Opuściłem lekko wzrok, gdy odrzuciła z jakiegoś powodu moją rękę. Nie trwało długo nim znów uniosłem wzrok. Słysząc, że nie została pocięta głęboko, czułem ulgę, ale nie podobał mi się fakt, że nie chciała nikomu pokazać rany, nawet Stephanie. Byłbym spokojniejszy, gdyby chociaż ona mogła to potwierdzić. Potem wymijanie się z całej rozmowy, by tylko uniknąć tego tematu. Tam z pewnością stało się coś strasznego o czym nie chciała mówić. Jej historia może i na pierwszy rzut oka wydawała się racjonalna, ale coś mi tu nie pasowało.

 

- Mówisz, że zaatakował cię nigdziarz z nożem? - spytałem przez zaciśnięte zęby, wyobrażając sobie przerażoną Elisabeth, gdy sama musi walczyć z tym potworem. Adelia na pewno nie była w stanie pokonać strachu. Powinienem tam być i ją chronić. - Potem Dyrektor wysłał gargulce, by was rozdzielić? - Znów spytałem nad tym wszystkim rozmyślając. - Dyrektor nie interweniował ani nie pokazywał się od wielu lat. Wszystko spycha na nauczycieli, samemu siedząc przy Baśniarzu - mruknąłem, analizując w głowie każde słowo. - Wnioski można więc wyciągnąć różne z tego wszystkiego - Uniosłem wzrok patrząc teraz bezpośrednio na Elisabeth. - Zobaczył was nauczyciel, ale nie Dyrektor. Gdyby jednak tak było, to na pewno sam by was rozdzielił, a ciebie nie zaprowadził do komnaty tylko do dziekan Dovey - Przyłożyłem palec do brody bardziej nad tym myśląc. - Bardziej więc prawdopodobna wydaje się twoja wersja, ale czemu Dyrektor interweniował? Nigdziarz miał nóż, to prawda, ale nie pierwszy raz dochodziłoby do tego typu walk, a Dyrektor nigdy nie reagował. Możliwość więc jest taka, że jedno z was niemal nie zginęło i Dyrektor musiał interweniować. Wychodzi więc, że twoje rany są niezwykle poważne, a ty nie chcesz nam o tym powiedzieć - Zmarszczyłem lekko brwi. - Albo to życie nigdziarza lub Adelii jakimś cudem było zagrożone. Kolejną sprawą jest to, że gargulce zabijają, a ten przyprowadził ciebie jak nigdy nic do naszej Akademii - Mrugnąłem będąc coraz bardziej zaskoczonym tym wszystkim. - Wybacz Elisabeth, ale wiele w tym wszystkim nieścisłości

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Wszyscy słuchali Alana w milczeniu, nawet Lisa, która doskonale znała odpowiedź na każdy z poruszonych przez niego tematów i na dobrą sprawę powinna już na samym początku przerwać tę tyradę domysłów i rozważań. Może nie chciała być nieuprzejma; obawiała się, że przy tym całym zmęczeniu nie będzie w stanie zrobić tego wystarczająco taktownie. A może po prostu miała nadzieję, że chłopak sam dojdzie do wszystkich wniosków i wyręczy ją z konieczności tłumaczenia całego zajścia. Niestety - wszystko zakończyło się kolejnymi pytaniami, a gdy tylko Alan ucichł, Stephanie i Aidan natychmiast wrócili spojrzeniami na zmarniałą Lisę. Oczy jej współlokatorki znacznie złagodniały, nie wydawała się też być już tak natarczywa i zdeterminowana do uzyskania odpowiedzi. Pewnie widok wymiętej i szarej jak papier Lisy odebrał Stephanie chęć do walki, na którą Czytelniczka w ogóle nie była przygotowana. I dobrze. Aidan od samego początku nie wyglądał na osobę, która może przymuszać ją do mówienia czegokolwiek, a po długim wykładzie Alana tylko jeszcze bardziej skulił się w sobie, jakby niepewny, czy w ogóle chce poznać pełną wersję wydarzeń.

Główny Hol całkiem opustoszał, uczniowie rozeszli się w stronę klas. Przez kryształowy sufit wpadało słabe, bladozłote słońce, które pod kątem malowało na ścianach jaśniejsze plamy. Nie było czasu na długą rozmowę.

- To na pewno nie był nauczyciel i Dyrektor mi się nie pokazał - powiedziała Lisa dobitnie, mając nadzieję, że tym razem koledzy jej uwierzą; ostatecznie wcale nie kłamała, nie miała po prostu siły na przytaczanie każdego szczegółu. - W ogóle go nie widziałam, chodzi o to, że na jego wieży coś nagle zabłyszczało, zanim sfrunęły do nas gargulce. Samo to, że nas nie zabiły... - machnęła wymownie piegowatą dłonią, wskazując na Alana i nawiązując do jego poprzednich słów - ...wskazuje na to, że ktoś je musiał wysłać. Wiem, że to się może wydawać nieprawdopodobne, ale ja naprawdę mam wrażenie, że to był Dyrektor.

- Bo na jego wieży coś błysnęło? - mruknął pytająco Aidan. - Jesteś pewna, że to nie skrzydło wróżki albo...

Jestem pewna - odparła natychmiast dziewczyna z taką desperacją w głosie, że Aidan zaczerwienił się pod piegami.

- Ej, ale ja ci wierzę. Naprawdę! Chcę się po prostu upewnić, bo nigdy o czymś takim nie słyszałem.

 

Lisa westchnęła i oparła ramiona o schody, a Stephanie rozejrzała się, jakby dopiero teraz zauważyła jak bardzo sami tu byli, do tego stopnia, że ucichły nawet odległe szumy rozmów. Chyba rozumiała, że nie mieli czasu, bo wysunęła się krok do przodu i delikatnie wymacała ranę Lisy przez mundurek, zanim pomogła jej poprawić bluzę i dokładnie ją zapiąć.

- Mam nadzieję, że to nie jest niezgodne z zasadami - powiedziała z mocno zaciśniętymi ustami, a potem spojrzała Lisie prosto w zielone oczy; tak mętne i zmęczone. - Czymś sobie opatrzyłaś tę ranę, prawda? Czuć jakiś materiał - a gdy dziewczyna skinęła głową - Nadal tylko nie rozumiem, dlaczego Dyrektor Akademii miałby zareagować. Przecież wcześniej też tam byliście razem z Alanem - Ściszyła głos, na wszelki wypadek. - I nic wtedy nie zrobił. Więc...

- Alan ma rację, byliśmy w niebezpieczeństwie. Wiesz, walczyliśmy na balkonie, nigdziarz miał nóż, to mogło skończyć się bardzo źle. Mógł mnie dźgnąć albo mogliśmy wypaść - Lisa miała nadzieję, że wspomnienie o tym nie będzie tak trudne, jak brzmiało w wyobraźni; ostatecznie wcale nie zasugerowała, że to ona przypadkiem zepchnęła za barierkę nigdziarza. Niestety, po słowach wróciło poczucie winy, strachu i mdłości, a głos załamał jej się tak, jak to zazwyczaj dzieje się na sekundę przed płaczem.

Stephanie rozchyliła usta i uniosła brwi, a potem wyciągnęła ramiona, jakby znów chciała ją przytulić. Lisa na to nie pozwoliła; złapała współlokatorkę za nadgarstek, mruganiem odgoniła łzy i uśmiechnęła się do całej trójki - nie pocieszająco, nie wymijająco, ale z błagalnie milczącą prośbą.

- Dziękuję wam, że się tak martwicie, to wiele dla mnie znaczy, ale teraz naprawdę powinniśmy już iść na lekcje. Jeżeli się spóźnimy, to wzbudzimy jeszcze większą sensację. Po prostu... nie chcę o tym teraz rozmawiać, ale nie chcę też żebyście sobie wyobrażali nie wiadomo co, bo nic wielkiego się nie stało - urwała, nie wiedząc, co jeszcze mogłaby dodać.

Po kilku sekundach złapała ich po kolei za ręce - najpierw Stephanie, potem Aidana, a na końcu Alana, którego chłodną dłoń trzymała najdłużej. 

Naprawdę musieli już iść.

Może kiedy indziej im o tym opowie.

Wieczorem albo jutro albo...

Nie, nie mogła o tym myśleć teraz; musiała skupić się na tym jak przez cały długi dzień ukryć przed nauczycielami swoje rany i przygnębienie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

Widząc stan Elisabeth, zaczynałem żałować, że w ogóle poruszyłem ten temat i nie dałem za wygraną. Mogłem przecież zachować te domysły dla siebie. Najważniejsze, że była tu z nami. Może nie cała i zdrowa, ale była żywa, co liczyło się najbardziej. A ja zamiast ją wspierać to jeszcze poddawałem wątpliwościom jej słowa. Czasem powinienem ugryźć się w język lub pomyśleć dwa razy zanim coś powiem. Miałem wrażenie, że w takich chwilach wypadam na kompletnego kretyna. Nawet nie spostrzegłem z tego wszystkiego jak wszyscy inni uczniowie zdążyli już zniknąć, a my zostaliśmy sami. Słuchałem jednak dalej słów Elisabeth. Czy to naprawdę było możliwe, że Dyrektor ją uratował? Wtedy gdy byliśmy tam ostatnim razem też przyglądała się wieży. Czemu Dyrektor miałby obserwować Elisabeth? Kolejne pytania, a odpowiedzi żadnych.

 

Najbardziej zaczynało mnie boleć, że Elisabeth była teraz wypytywana również przez Stephanie i Aidana. Widziałem jak była zmęczona, a przeze mnie wszystko tylko się pogorszyło. Opuściłem lekko wzrok, słysząc teraz słowa Stephanie. Uniosłem go dopiero, słysząc jak Elisabeth mówi, że mam racje. Nie czułem samozadowolenia, słysząc, że ona i Adelia były w niebezpieczeństwie. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś jej groził nożem. Chociaż w to akurat mogłem, to było typowe dla nigdziarzy. Wiedziałem, że tak to się skończy. Powinienem tam przy niej być. Gdybym wtedy nie wpadł na profesora... Przypomniałem sobie o tym nagle, jak i o tym co mówił wczoraj. Czy powinienem im powiedzieć? Nie, to nie miało teraz znaczenia. Mieliśmy większe problemy niż zagadki profesora. Uniosłem wzrok, słysząc podziękowania Elisabeth i nagle poczułem jak chwyta moją dłoń. Nie wiedziałem dlaczego, ale czując jej dotyk było mi znowu naprawdę przyjemnie. Miała mimo to racje, nie mieliśmy już czasu dalej rozmawiać, lekcje się zaraz zaczynały. Nie byłem pewny, czy po tym wszystkim zdołam się na nich skupić. Wpatrywałem się jeszcze chwilę na odchodzącą słabą Elisabeth, aż Aidan mnie nie wyrwał z transu, mówiąc, że musimy się śpieszyć.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Akademia Zła, Noc, Wieża Szkoda

Minął dopiero drugi dzień zajęć, lecz z bólem musiała przyznać, że im więcej czasu spędzała w Akademii Zła, tym bardziej poddawała w wątpliwość swoją tak przecież starannie przemyślaną i dokładną decyzję o zmianie stron. Oczywiście, po prawdzie była to rzecz umowna; nadal nie identyfikowała się z nigdziarzami, tak jak wcześniej nie lubiła być nazywana zawszanką. Wiedźma, księżniczka - to jej nie określało. Uciekła z domu w podróż do Lasu Stymfów po to, by dostać się do legendarnej Akademii, zaczerpnąć jak najwięcej z bogatego programu nauczania magicznego, do którego nie miała dostępu nigdzie indziej, a potem - być może - zostać znanym bohaterem baśni i wyrobić sobie renomę umożliwiającą postępujący rozwój. Nie obawiała się tej rozdmuchanej na wszystkie strony bajeczki o klątwie prześladującej zło, gdyż po prostu w nią nie wierzyła. Każdy sam decydował o swoim losie i tłumaczenie porażek Baśniarzem i jego nieznacznie już przereklamowanym Strażnikiem uznawała za płytkie, wręcz komiczne. Ci wszyscy złoczyńcy - formalnie ustalona grupa w społeczeństwie, jak wielokrotnie powtarzano w szkole - zbyt wiele czasu spędzali w swojej przestarzałej, komfortowej strefie działania, nie podejmując żadnej walki. Elvira z Nottingham natomiast nie pozwoliła porwać się po to, by zostać wiedźmą w spiczastym kapeluszu, gotującą w wielkim kotle potrawkę z niewinnych dzieci. Nie chciała nemezis ani korony ani nawet pięknej księżniczki do porwania (porywanie ważnych osobistości w celach naukowych było durne; to oczywiste, że wszyscy będą chcieli za wszelką cenę ich uratować). Elvira była piękna, inteligentna i zdolna; była nową twarzą zła. Wmieszała się w nigdziarzy tylko dlatego, że w porównaniu do zawszan odznaczali się znacznie większą przebiegłością, pokorą i brakiem męczących konwenansów. Jedynie Akademia mogła jej dać potrzebną wiedzę, magiczne zdolności i doświadczenie.

Po trzech dniach w starym, śmierdzącym zamku ze zrujnowaną biblioteką i tłumami wrednych nastolatków, którzy pragnęli jedynie bezzasadnego okrucieństwa dla zasady, miała wrażenie, że ktoś paskudnie ją oszukał. Gdzie w tym wszystkim była jakakolwiek ambicja, finezja? Tak, byli tutaj niezwykle wykształceni nauczyciele, ale czy historia wypisana czarnym tuszem na pergaminie była warta czterech lat tej męki? Czy nie lepiej byłoby jej kształcić się na własną rękę, poza tym wielkim spektaklem wróżkowego pyłu i sypiących się szkieletów? Teraz to i tak bez znaczenia. Nie miała wyjścia, musiała sobie poradzić i jakkolwiek ciężkie byłyby warunki - wyciągnie z tej szkoły wszystko, co tylko się dało.

 

Poza tym, to nie tak, że wszystkich nigdziarzy w tej szkole z góry spisywała na straty. Jej współlokatorki miały pewne irytujące cechy - choćby ewidentne wariactwo Kim, czy nieuzasadniony snobizm Walburgi - ale potrafiła dostrzec w nich potencjał nad którym należało solidnie popracować. Obydwie miały pojętne umysły i godne uwagi umiejętności, musiały jedynie nauczyć się właściwie z nich korzystać. Poza nimi zwróciła uwagę także na Judith, cichą i spokojną - a zatem niebezpieczną - dziewczynę zainteresowaną alchemią, która nieustannie dreptała jej po piętach w rankingu. Wampir Eudon, lodowy chłopiec imieniem Lavalle; każdy z nich miał w sobie niemożliwą do zlekceważenia bystrość. Natomiast Alisa budziła w niej jedynie pełną dystansu ostrożność, była potworem, bez wątpienia potężnym, ale też poza poziomem, który umożliwiałby korzystną komunikację. Pozostałych w dużej mierze plasowała w przedziałach obojętności, czasem niechęci lub pogardy, do przyszłej obserwacji, a raczej - powierzenia tej obserwacji innym.

Z trzema drażniącymi wyjątkami.

Ravera trudno było ignorować, kiedy wciąż królował na czele szkolnego rankingu - był to chłopiec równocześnie skrajnie do Elviry podobny, jak i drastycznie od niej różny. Inteligentny, rozważny, cierpliwy, ambitny i wysoce uzdolniony, obdarowany wrodzonymi atutami. Zespolenie z żywiołem, coś tak pięknego i wyjątkowego, a jednak rzecz, której Elvira nigdy nie życzyłaby samej sobie. Poza mocą pozostawiała bowiem równie wiele ograniczeń i słabości o których Raver albo nie wiedział albo ignorował ich istnienie. Przemądrzały, okrutny, władczy i płytki w swojej widocznej potrzebie dominacji. Ta Akademia była za mała dla ich dwójki. Próbowała pozostawać ponad konfliktami i nie darzyła go ani szacunkiem ani niechęcią, ale prędzej czy później będzie musiało się to zmienić.

Później Adelia - sól w oku i zagadka całego zamku, który po krótkim czasie zdążył podzielić się na dwa obozy; tych, którzy nią pogardzali i lekceważyli oraz tych rozsądniejszych, uważnie przyglądających się jej poczynaniom. Elvira nie wierzyła w wiele legend dotyczących Dyrektora Akademii, ale ciężko było jej wątpić w jego właściwe osądy, skoro każdy z uczniów obu szkół miał w sobie jakąś charakterystyczną cechę, definiującą jego przynależność. Adelia nie znalazła się tu bez powodu i raz na jakiś czas komunikowała to drobnymi sygnałami. Jeżeli miałaby być całkiem szczera - ta wiecznie zasmarkana i szara z wyczerpania dziewczyna budziła w niej więcej negatywnych emocji i rozdrażnienia niż Raver i Alisa razem wzięci. A wszystko przez to, że za każdym razem, gdy wydawało jej się, że już ją rozgryzła, ona robiła coś, co całkiem obracało do góry nogami ten osąd. Nie wiedziała, co o niej myśleć i nie potrafiła tego zdzierżyć.

Na koniec... Thomas. Ten bezczelny chłopiec, który śmiał być tak interesującym, że nie potrafiła przestać myśleć o jego prawdziwym potencjale i tym, co mogła z niego zrobić, gdy już zostanie jej sługą. Cieszyła ją myśl, że będzie go mieć przy sobie. Tak to sobie zaplanowała i tak będzie. Choćby miała zastosować najbardziej nikczemne techniki manipulacji, nie odpuści sobie tego chłopca.

Być może jednak była trochę nigdziarką.

 

A jeżeli już o tym mowa. 

Nocny spacer po Akademii Zła mógł dla wielu wydawać się proszeniem o nieszczęście, ale ona czuła się pewnie, gdy wychodziła na korytarz, by zaczerpnąć odrobiny mniej zatęchłego powietrza i posiedzieć w samotności, sprzyjającej dokładnemu ułożeniu myśli. Musiała mieć porządek w głowie, bo tylko to było gwarancją sukcesu. Do zamkowego mroku i wilgotnych oparów można się było przyzwyczaić, a drogę do okna znała już niemal na pamięć, więc dotarcie na upragniony parapet nie zajęło jej wiele czasu. Tutaj nie było szyb ani framug - wiatr hulał radośnie po korytarzach, chłostając ją po twarzy i orzeźwiająco rozplątując włosy. W dodatkowej bluzie, która chroniła przed chłodem i ciepłych, nieprzemakalnych skarpetkach mogła siedzieć tu pełną godzinę, obserwując baśniowe zdobienia Akademii Dobra i wdychając parne, wieczorne powietrze, pachnące bryzą znad Zatoki Połowicznej. O tej godzinie nie wisiała żadna mgła, wszystko dało się obserwować bez problemu. Była tutaj całkowicie sama, odprężona, nie musząc ukrywać wyrazu przyjemności na twarzy. Jeżeli złapie ją jakiś nauczyciel lub wilk, powie, że wyszła do toalety, której drzwi mieściły się niedaleko; sprawdzała to w regulaminie kilka razy, uczniowie mieli prawo do przebywania w nocy na korytarzu swojego dormitorium, o ile nie zakłócali spokoju pozostałych.

Nie mieli natomiast prawa do opuszczania przydzielonego im piętra, a jednak to gdzieś z niższej kondygnacji dobiegł do niej dziwaczny, nieco niepokojący dźwięk, przywodzący na myśl uderzenie, a po nim cichy szelest. Było już sporo po północy, nieokreślone odgłosy w Akademii Zła o tej godzinie nie wydawały się bezpieczne, więc zsunęła nogi z parapetu, mając zamiar wrócić do pokoju. Zmieniła zdanie, gdy do jej uszu dobiegło stłumione przekleństwo - głos, który rozpoznawała i który, jak zdążyła się domyślić, dobiegał z równie otwartego okna tej samej wieży, tyle że piętro niżej.

Czy wspominała już o bezczelnym chłopcu, którego nie potrafiła wyrzucić z głowy?

 

Bezszelestne przemknięcie się na spiralne schody, a potem kilkanaście stopni w dół okazało się równie proste, co opuszczenie pokoju, nawet przy panujących wszędzie ciemnościach. Usprawiedliwiając swoje działania ciekawością i potrzebą gromadzenia informacji, postawiła pantofle na kamiennej podłodze i natychmiast pomknęła do przodu, mając w pamięci nieco odmienne ułożenie tych dormitoriów w porównaniu do piętra na którym mieszkała wraz ze współlokatorkami. Tutaj okno nie znajdowało się na końcu długiego korytarza; należało najpierw przejść pod ozdobnym łukiem, a potem trafić do wypełnionej półkolumnami alejki, którą można było przedostać się również na jeden z balkonów. To właśnie tam znalazła przyczynek całego tego zamieszania. Thomas leżał na ziemi z zaciśniętymi pięściami, kompletnie wyczerpany i nieruchomy. Być może był to efekt wzmocniony przez mrok i chłód, ale jego zmaltretowana, rozbita na podłodze sylwetka wywołała w niej niewyjaśnione zaniepokojenie. Nabrała ochoty, by natychmiast do niego podbiec, złapać za ramię i potrząsnąć, sprawdzić puls, ale powstrzymała się.

Poprawiła ciemną bluzę, którą narzuciła na długą, granatową koszulę nocną i zmrużyła podejrzliwie oczy.

- Co robisz? - zapytała, mając nadzieję, że brzmi na lekko zainteresowaną, nie zmartwioną.

 

Akademia Zła, Noc, Gabinet Crystal

Ostre jak brzytwa obcasy stukały nieprzyjaźnie na lodowatej podłodze - tak samo jak jej blade, zaciśnięte knykcie na eleganckich drzwiach prowadzących do gabinetu wiecznie rozdrażnionej i izolującej się od ludzi dziekan. Nie weszła do środka bez zaproszenia, napastliwie i niegrzecznie jak przeciętny uczeń tej szkoły. Nie bez powodu nosiła tytuł szlachecki, dziedziczny, wyrażający przynależność do rodu, jej pochodzenia, którego strzegła tak zaciekle, że nawet Crystal nie miała pojęcia skąd wzięła się Lady Lesso, najlepsza kandydatka do prowadzenia zajęć Klątw i Pułapek, jaka nawinęła się podczas poszukiwań. Ambitna wicedziekan i jej przyszła następczyni, z czego kobieta na pewno zdawała sobie sprawę. To była tylko kwestia czasu, aż Dyrektor rozkaże Crystal opuścić zamek, stwierdzając, że nie ma tu już dla niej miejsca. Poza zwykłymi sentymentami, nie wyobrażała sobie, dlaczego kobieta miałaby z tego powodu rozpaczać; wielokrotnie udowadniała, że nie jest przywiązana ani do uczniów ani do samego nauczania i znaczną część formalnych obowiązków zrzucała na barki swoich podwładnych. Większość czasu spędzała zamknięta na cztery spusty w swoim gabinecie, zapominając o tym, że to w dużej mierze od niej zależała przyszłość całych pokoleń Zła. Czasami można było odnieść wrażenie, że próbuje bawić się w drugiego Dyrektora z tym jak smętnie panoszyła się po korytarzach - jakby cały zamek należał tylko do niej, a troska o los i baśnie uczniów były wysoko poniżej jej godności. Klarysa mogła głosić dyplomatyczne opinie, że szanowała swoją koleżankę i nie zamierzała ingerować w jej metody nauczania, ale ona dobrze wiedziała, że Dziekan Dobra również czeka na dzień, w którym nareszcie otrzyma kogoś z kim da się współpracować.

Słysząc zaproszenie - oczywiście zirytowane, bo przecież jak ktoś mógł ośmielić się naruszać święte terytorium pani tej szkoły? - zacisnęła usta i z wyrazem chłodnego profesjonalizmu na twarzy weszła do środka. Miała nadzieję, że w jej nieznacznie zmrużonych powiekach i napiętej postawie widać, jak bardzo nie chciała tu być oraz jak bardzo musiała. Nauczyciele obu Akademii - jak zwykle - woleli przecież rozmawiać z nią na tematy, które w ostateczności powinny trafić także do dziekan.

- Dobry wieczór, Crystal - przywitała się cicho, bez zbędnych emocji, pozwalając sobie na ostry i czysto formalny uśmiech. - Przybywam, by przekazać prośby i skargi kadry nauczycielskiej, które muszą zostać rozpatrzone przez dziekan. Czy masz czas? - zapytała, kryjąc ironię za uprzejmością i zbliżając się do biurka. Obydwie wiedziały, że na to Crystal musi wygospodarować wolną chwilę, jakkolwiek nudne i niepotrzebne mogłoby jej się to wydawać.

Lady Lesso i tak zapewniała jej wygodę załatwiania większości spraw bieżących oraz krótkiego streszczania tych, którymi musiała zająć się osobiście. Była jej cholernym posłańcem.

Istna komedia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas

Maszerując korytarzem, wspominał to co się stało rano. Nie do końca pamiętał jak to było zeszłej nocy. Próbował zmusić upiora do zaakceptowania jego władzy. Upiór oczywiście się bronił, co skończyło się kilkoma próbami walki o dominacje. Każde kolejne starcie go coraz bardziej osłabiało. Nie wiedział właściwie kiedy odpłynął. Co najlepsze nie obudził się w korytarzu, w którym zmagał się z własnym upiorem. Znalazł się w miejscu, którego zupełnie się nie spodziewał. Otworzył ciężko oczy, leżąc na ławce, a światło, które padało z okien niemal go oślepiało. Dopiero po pewnej chwili zdołał do niego przywyknąć. Wtedy właśnie spostrzegł, że nie jest sam. Leżał właśnie w sali lekcyjnej dziekan Crystal, która mieszała coś w tych swoich miksturach.

 

- Czy długo... - Nie dokończył, bo nawet mówienie sprawiało mu trudności. Nie mówiąc, że jego głos był strasznie zachrypnięty. Kobieta odwróciła się do niego i obserwowała przez pewną chwilę.

- Całą noc – mruknęła, powoli do niego podchodząc, gdy Thomas w tym czasie próbował wstać. - Nie ruszaj się - warknęła i podciągnęła rękaw chłopaka, by odsłonić jego ramię, a zaraz potem wykonała zastrzyk. - Przeciążyłeś organizm do granic możliwości - mówiła marszcząc brwi. - Masz szczęście, że wilki cię znalazły i do mnie sprowadziły. Nie mam pojęcia jakby się to skończyło gdybyś został tam sam - Powoli wróciła do swojego biurka coś pisząc. - Możesz mówić, ale jeszcze chwilę unikaj ruchu

- Co mi pani wstrzyknęła? - Jego głos nadal był lekko ochrypły.

- Coś na wzmocnienie, niewdzięczniku - burknęła odkładając notatki i patrząc teraz na nigdziarza. - Zresztą to ja tu zadaje pytania – warknęła wyraźnie zirytowana. - Co do cholery chciałeś zrobić? Próbowałeś się zabić?

- Próbowałem, tego, co mi pani radziła - powiedział ponuro.

- Nie doradzałam ci samobójstwa - warknęła jeszcze bardziej wściekle niż poprzednio.

- Próbowałem zapanować nad upiorem jak pisali w książce, którą mi pani doradziła - Nagle kobieta wydawała się lekko uspokoić.

- To prawda, to ci radziłam - Zaczęła chwilę chodzić po klasie. - Cieszy mnie fakt, że tak się przykładasz do mojego przedmiotu. Zwykle nigdziarze bardzo późno pojmują jego wagę - Znów spojrzała na nigdziarza, marszcząc brwi. - Nikt nie da rady zapanować nad upiorem w jedną noc - Lekko westchnęła. - To skrajna głupota. Na przyszłość staraj się bardziej rozdzielać takie próby - Nagle znów zmarszczyła lekko brwi. - Przyszedł mi do głowy dzięki tobie pewien pomysł - Powoli podeszła do jednej z szafek i zaczęła wyciągać różne buteleczki z eliksirami. - Ja nie mogłam chodzić do Akademii, tak jak wy. Zamiast tego trafiłam do durnej szkoły czarów - Lekko się skrzywiła na samo wspomnienie o tym. - Były tam mimo wszystko czasem dobre pomysły, jak nagradzanie uczniów za przykładanie się do zajęć. Mimo, że dajemy wam miejsca w kwalifikacji, które dosłownie decydują o waszym losie, to często jest to zbyt mało. Więc może to was dziś na lekcji trochę bardziej zmotywuje - Wskazała dłonią na rozłożone buteleczki. - Możesz wybrać sobie jedną w ramach nagrody za twoje poświecenie

- Naprawdę? - spytał niepewnie.

- Bo zaraz zmienię zdanie - warknęła. - Masz do wyboru eliksir wzrostu, który pomaga rosnąć rośliną, eliksir leczenia, na każdą ranę poza złamaniami, eliksir ciszy, który potrafi na godzinę odebrać każdemu głos, eliksir koncentracji, pomaga przez dzień skupić się w pełni na nauce i eliksir niewidzialności, dający godzinną niewidzialność. Możesz wybrać tylko jeden, a resztę zdobędą uczniowie na zajęciach - Thomas patrzył chwilę po buteleczkach, aż sięgnął po te, która miała pomagać rosnąć rośliną. Kobieta uniosła jedną brew na ten widok. - Nietypowy wybór

- Mam do pani jeszcze jedną prośbę - Kobieta znów skupiła wzrok na nigdziarzu.

 

No właśnie... Tak został zawiązany układ z dziekan. Przez niemal cały wolny dziś czas, Thomas zasypywał ziarnami warzyw i owoców wyznaczony teren. Dziekan udzieliła mu zgody na wykorzystanie niewielkiej ilości terenu na jego hodowle roślin. Obiecała też pomóc w jego pilnowaniu, by nikt mu nie zniszczył upraw. W zamian miał jej dostarczać część zbiorów. Zaczął więc obsiewać teren i polewać miksturą, która działała niemal natychmiast, pozwalając wyrosnąć pierwszym warzywom i owocom. Potem zaczął tworzyć zagrodę wokół własnej uprawy. Na szczęście znał się trochę na stolarce. Zgodnie z obietnicą, jego upraw pilnowały kruki dziekan. Cieszyła go myśl, że teraz nie będzie miał problemów z posiłkami. Nie był co prawda jakimś smakoszem warzyw i owoców, ale i tak były lepsze niż to co w nich wciskali w Akademii.

 

Dzień zleciał mu bardzo szybko na wszystkich tych czynnościach i nim się spostrzegł nadszedł wieczór. Czekał spokojnie, aż Navin oraz Christian zasną. Co ciekawe ten drugi cały dzień był jak na siebie dziwnie wyciszony. Dobrze, że zanim nie przepadał, bo jeszcze zacząłby się o niego martwić. Gdy tylko zasnęli, ponownie opuścił pokój. Tym razem postanowił zostać na swoim piętrze. Wolał już nie denerwować dziekan i w razie potrzeby doczołgać się do łóżka. Będąc już wystarczająco daleko i mając pewność, że współlokatorzy go nie usłyszą, znów przyzwał upiora. Przy tej próbie, Thomas nie próżnował i od razu wziął się do rzeczy. Niestety kolejne próby znów kończyły się licznymi porażkami. Nie był w stanie utrzymać się na upiorze dłużej niż pięć minut. Upiór wykorzystywał tylko okazje i znikał w kamieniu, nie chcąc się słuchać chłopaka. Nie był pewny, która już była to porażka, ale nim ponownie przystąpił do kolejnej próby nagle usłyszał czyjś głos. Nie był pewny czy ma omamy przez zmęczenie, czy ona naprawdę tu była. Szybko podniósł się do pozycji siedzącej, starając się ukryć zmęczenie.

 

- Nic niezwykłego - Próbował ukryć wszelkie emocje mówiąc, a przy tym przyjąć swoją neutralną postawę. - Powinnaś wrócić do komnaty, bo nie wyśpisz się na zajęcia i Raver znów będzie triumfował 

 

Powoli wstał z ziemi i ponownie przyzwał już wyraźnie wściekłego upiora. Thomas nagle zdał sobie sprawę, co właśnie zrobił. Chciał zatrzymać potwora nim ten zaatakuje Elvire, ale ku jego zdziwieniu, upiór nie reagował na nigdziarkę tylko się w nią wpatrywał z zaciekawieniem. Nigdziarz patrzył to chwilę na upiora, a dziewczynę, aż w końcu zdecydował się ponownie spróbować i nie myśleć o tym czemu upiór jej nie atakuje. Może był już najedzony. Nie trwało jednak dłużej niż dwie minuty nim chłopakowi pociemniało przed oczami. Koń znów zniknął, a Thomas spadł zahaczając ramieniem o ostry kamień, gdy spadał. Z jego ręki zaczęła spływać krew, ale to nie wszystko. W momencie upadku z jego kieszeni coś wypadło, a było to zdjęcie pięknej młodej kobiety i jakiegoś mężczyzny. Nigdziarz trzymał się chwilę za ramię, zaciskając zęby, aż nie spostrzegł zdjęcia na ziemi. Puścił swoje ramię mimo bólu. Nie zważał na zmęczenie tylko zaczął się czołgać, by sięgnąć zdjęcie, zupełnie jakby nie chciał żeby Elvira je zobaczyła.

 

Crystal

Spodziewała się tej wizyty. Nie było tajemnicą, że Lady Lesso bardzo pragnie jej stanowiska. Kobieta nie pozostawała ślepa również na jej niechęć. Wiedziała, że młoda nauczycielka Klątw i Pułapek przy każdej możliwej okazji robiła wszystko, by tylko pokazać, że byłaby lepszym dziekanem. Oczywiście Crystal nie miała zamiaru tak łatwo oddać swojego stanowiska. Kruki będące na jej drzwiach poinformowały ją o przybyciu Lady Lesso nim ta jeszcze weszła do jej gabinetu. Oczywiście kazała jej chwilę zaczekać nim pozwoliła wejść. Nie miało to żadnego szczególnego celu, a tylko miała ochotę jeszcze chwilę pobawić się jej nerwami. W końcu, gdy ją zaprosiła do gabinetu spojrzała na nauczycielkę z neutralnym wyrazem twarzy. Nim jednak cokolwiek powiedziała zrobiła to Annabelle.

 

- Czy mogę ją zjeść? - spytała patrząc na wiedźmę. - Nie lubię jej, a to przy okazji rozwiążę jej liczne problemy - pokazała pokaźne kły.

- Może później, Annabelle - lekko zachichotała, patrząc na nigdziarską nauczycielkę. – Wybacz, słabo ją nakarmiałam - chytrze się uśmiechnęła. - Usiądź proszę - pokazała jej wolne miejsce. - Może się czegoś napijesz? A może ciastko? - uniosła jedną brew, nadal się uśmiechając. - Robisz teraz za rzecznika innych nauczycieli? Dlaczego osobiście nie przyszli złożyć tych skarg? - lekko przechyliła głowę. - Przecież bym ich nie zjadła - zaczęła znów chichotać. - A może tak naprawdę nie ma żadnych skarg, a ty przyszłaś, bo tak bardzo brak ci mojego towarzystwa? - uśmiechnęła się niewinnie.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła, Noc, Wieża Szkoda

Choć do samego końca była rozdarta między kocią ciekawością zajrzenia do miejsca, w którym nie powinno jej być, a zdrowym rozsądkiem i sennością, nakazującymi wrócić do pokoju, w ostateczności ta wyprawa mogła przynieść drobne korzyści. Wiele rzeczy wydarzyło się jednocześnie, na co Elvira kliknęła karcąco językiem. Nie trzeba było być tak inteligentnym jak ona, by domyślić się, czego chłopiec próbował dokonać - bibliotekę też przecież odwiedzili razem, a Elvira nie zapominała łatwo szczegółów, które już zdążyła sobie przyswoić. Zastanawiała się tylko, dlaczego Thomas pracował tak niewydajnie i próbował wymusić na sobie efekty w stanie wyczerpania i nieostrości umysłu; to przecież oczywiste, że nic z tego nie będzie, bo nie miało prawa być. Gdyby to ona została cienistym upiorem, na widok czołgającego się po ziemi, mdlejącego pana prawdopodobnie rozsypałaby się w popiół z samego zażenowania. Uwaga o Raverze zirytowała ją w niewielkim stopniu, ale nie pozwoliła sobie na daleko idącą zazdrość - w ten sposób nigdzie się nie dochodziło, a ona przecież wiedziała, że jest w stanie go pokonać, potrzebowała tylko trochę więcej czasu na przyzwyczajenie do koszmarnych warunków kulturowych i sanitarnych. Już otwierała usta, by odparować jakąś błyskotliwą uwagą, a potem - odrobinkę tylko niechętnie - doprowadzić Thomasa do porządku, jednak zanim zdążyłaby wydusić choć słowo, cienisty koń po raz kolejny wychynął z kamienia, tym razem skupiając swoje widmowe oczy prosto na niej. Instynktownie cofnęła się o krok, odchylając głowę, ale bestia nie wyglądała na chętną do ataku. To dawało niezwykłą szansę na przyjrzenie się temu majestatycznemu, wyjątkowemu stworzeniu, znanemu z tego, że karmił się jedną z najbardziej toksycznych pożywek świata - ludzkimi emocjami. Tego wszystkiego zdążyła już dowiedzieć się na lekcji Osobistych Talentów. Chociaż nie odczuła żadnego wyraźnego efektu, żadnych wizji ani koszmarów, zachowała pełną ostrożność do czasu aż koń zniknął, a Thomas po raz kolejny upadł na podłogę.

Przewróciłaby oczami, gdyby nie fakt, że tym razem chyba naprawdę się zranił.

Poprzestała na zaciśnięciu ust i potępiającym spojrzeniu.

 

Pewnie wyruszyła do przodu, by zbadać, jak mocno krwawi - od tego zależała siła reprymendy, jakiej mu udzieli oraz to, czy zdecyduje się pomóc mu wstać - ale wcześniej jej spojrzenie przyciągnęło leżące na podłodze zdjęcie. Musiało mu wypaść, zauważyła przecież jak histerycznie starał się go dosięgnąć ze swojego miejsca pod popękaną kolumną. Dobry człowiek zapewne delikatnie by mu je podsunął, okazując zrozumienie i szacunek dla prywatności. Jak jednak podpowiadał czarny łabędź na piżamie, Elvira nie była dobrym człowiekiem, więc zamiast tego schyliła się szybko i porwała zdjęcie, zanim dosięgnęłyby go palce chłopaka. Wygładziła je ostrożnie, pochłaniając z bliska fotografię pięknej kobiety i przystojnego mężczyzny - prawdopodobnie zawszan, sądząc po łagodnych rysach twarzy i ciepłych uśmiechach, choć dziewczyna nie zamierzała niczego zakładać z góry. Myśl, że musieli to być jego rodzice zdecydowała się więc na razie odsunąć do sfery domysłów, planując powrócić do tego tematu, gdy Thomas będzie bardziej fizycznie i mentalnie sprawny.

- Jeżeli nie chciałeś, żebym go oglądała, nie trzeba było nosić go przy sobie podczas nocnego treningu - mruknęła nieco zgryźliwie, ostrożnie kucając obok niego (nie zamierzała klękać, podłoga była tutaj lodowata!) - Ani doprowadzać się do takiego stanu. Czy ktoś ci już mówił, że wycieńczony człowiek nie jest w stanie opanować niczego, nie ważne ile razy by to powtarzał? Nie? Więc uznaj to za pierwszą lekcję od swojej przyszłej szefowej. Widziałam twoją ostatnią próbę i gdyby twój upiór mógł wydawać dźwięki, prawdopodobnie rżał by ze śmiechu. Pokaż tę rękę - dodała nieco łagodniej, przy okazji wtykając mu zdjęcie do zdrowej dłoni. - Nie masz przy sobie bandaży, prawda? Ja też nie. Chodźmy do łazienki - powoli podniosła się na nogi i wyciągnęła rękę. Bardziej dla samego gestu, niż z chęci pomocy, bo to przecież oczywiste, że nie zamierza marnować sił na to, by go dźwigać. Sam jest sobie winny, jeżeli po tym wszystkim zwymiotuje z wysiłku.

 

Akademia Zła, Noc, Gabinet Dziekan

Crystal jak zawsze nie zawodziła, zachowując irytującą i przesadnie wyakcentowaną manierę wyższości. To mogło działać na półgłówków pokroju Angle'a, uprzejmego Sadera, czy pokorne wilki, ale Lady Lesso od samego początku nie pozwalała na to, by z jej ust spłynęła choć jedna, otwarcie wroga odpowiedź na zaczepki. Być może to dlatego dziekan tak upierała się, by na każdym kroku okazywać tę nonszalancką arogancję? Być może liczyła, że w końcu przebije się przez lodową skorupę Lesso i złamie jej długo budowany autorytet pośród uczniów, nauczycieli, nawet samego Dyrektora? Cóż i tym razem będzie musiała zmierzyć się z porażką. Blada kobieta poprawiła wąską, fioletową suknię i natychmiast zajęła proponowane miejsce. Nic nie odpowiedziała na groźby węża, choć po prawdzie wywołały one jej głębokie niezadowolenie, a nawet niepokój, lecz z powodów dość nieoczywistych.

- Widzę, że nauczyłaś zwierzątko mowy, gratulacje - powiedziała sucho, rzucając potężnemu stworzeniu jedno, bardziej zaintrygowane niż lękliwe spojrzenie. Co ta kobieta robiła podczas długich godzin spędzanych w samotności? Co próbowała osiągnąć?

Grzecznie odmówiła każdego poczęstunku i napoju, w imię zasady pełnej ostrożności, ale na ostatnią - śmieszną - uwagę nie mogła już nie odpowiedzieć.

- Jeżeli ta myśl cię uspokaja - mimo neutralnego tonu nie zabrzmiało to zbyt pokornie, więc natychmiast przeszła do rzeczy, urywając drętwy pokaz sztucznych uprzejmości. - Nie moja wiedza w tym, dlaczego nauczyciele wolą kierować do ciebie sprawy za moim pośrednictwem. Myślę jednak, że możesz zapytać ich o to sama, jak tylko wyjdziesz z laboratorium - jej usta zadrżały, ale w porę powstrzymała uśmieszek. - Teraz jednak pozwól, że przejdę do rzeczy ważniejszych. Dziekan Dovey - Klarysa, dodała w myślach - przypomina o waszej współpracy w próbach wyłapania uczniów krążących między szkołami. Jej głównym zmartwieniem jest aktualnie jedna z uczennic, która przybyła na zajęcia okaleczona, choć oczywiście podczas rozmowy zapierała się, że był to tylko wypadek w oranżerii. Znalazła sobie nawet świadków, fałszywych rzecz jasna. Tej samej nocy na balkonie wieży Szkoda wilki znalazły okrwawiony nóż. Należący, jak mniemam, do Christiana z Lodowych Pól, choć poprzedniego dnia strażnicy mieli wynieść mu z pokoju całą broń - delikatnie zmarszczyła ostry nos. - Na pewno się domyślasz, że okaleczoną dziewczyną była Czytelniczka. Dziewczę raz za razem przekrada się do Akademii Zła i dziekan Dovey oczekuje pomocy w złapaniu zarówno jej, jak i Adelii. Obie nadal wierzą w to, że są w stanie uciec i prędzej czy później przysporzą szkole problemów, a nie można ich ukarać bez lepszego dowodu - umilkła, splatając dłonie na kolanach, jakby zamyślona.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...