Skocz do zawartości

[Multi] Sesja totalnie fantasy


Recommended Posts

ROZDZIAŁ I: PRAWDZIWE ZMARTWIENIE

 

Do pewnego momentu to było całkiem spokojne uniwersum. Owszem, miało w swojej historii parę poważnych plag i wojen, miało nawet przypadki kryzysu na skalę światową, ale zawsze znajdował się wybraniec gotów w ostatniej sekundzie uratować sytuację i oficjalnie stać się bohaterem. Co jakiś czas prorocy zatruci oparami rtęci i innych alchemicznych substancji przewidywali koniec świata, wróżąc go z ciał niebieskich (bądź wcale nie niebieskich), czasem gdzieś wybuchł pożar, czasem pradawne zło wydostawało się z głębin oceanów bądź dziur cuchnących siarką, ale nic ponad to. Takie rzeczy zdarzały się przecież wszędzie. 

Łatwo jest walczyć z czymś, co ma rogi i zionie ogniem - wystarczy ostry miecz z odpowiednio długą nazwą i dureń o mężnym i czystym jak łza sercu. Prawdziwy kłopot zaczyna się w momencie, kiedy problem jest - przykładowo - kłopotliwym staruszkiem z sąsiedztwa. Albo hordą nieumarłych powstałych z grobów. Co gorsza, całkiem uprzejmych nieumarłych. 

 

Jak zwykle w takich przypadkach pojawiła się zapowiedź, tym razem w postaci komety, która pewnej letniej nocy przecięła niebo. Kometę widziano w Mglistych Górach na wschodzie kontynentu, nad pustyniami południa, Wielkim Morzem Wschodnim i Zachodnim i właściwie... No, wszędzie. Niektórzy nawet mieli okazję odczuć to na własnej skórze, ale do tego jeszcze wrócimy. 

 

Rufus McGrub

 

Cały dzień minął na paru standardowych procedurach. Jako przedstawiciel inteligencji, na Rufusa spadły obowiązki na myśl o których większość krasnoludów przechodziły dreszcze. Mimo że mieli dryg do finansów, sprawy papierkowe nie były popularnym hobby wśród krasnoludów. 

Miasto klanu McGrub zbudowane było na zboczu dwóch gór. Nie było szczególnie wielkie, ale miało grube mury, a domostwa zbudowane były solidnie, aby przetrwać warunki chłodnej północy. W przeciwieństwie do miast równin, tu budynki były niskie i przysadziste, nierzadko wbudowane w skały. 

W jednym z takich domostw, w kamiennej chacie siedział właśnie Rufus. Dorobił się całkiem przyjemnego domu z czterema pomieszczeniami, zaopatrzonego nawet w biblioteczkę. Przez niewielkie okna wpadało światło zachodzącego słońca.

Kiedy zamykał księgę z rachunkami, coś huknęło. Należy tu zaznaczyć, że huk w mieście krasnoludów musi być naprawdę potężny, żeby przebić się między standardowe huki dnia codziennego. Ten huk był na tyle okazały, że spowodował nawet drobne, trwające ledwie pięć sekund trzęsienie ziemi. To również nie należało do krasnoludzkiej codzienności - kopalniane tąpnięcia zdarzały się ludziom, ale krasnoludy tworzyły kopalnie na tyle profesjonalnie, że tego typu kłopotów nie miały. 

Zaraz potem do uszu krasnoluda dobiegły kolejne hałasy, w tym gwar mieszkańców zza okna. To tyle jeśli chodzi o spokojny wieczór. Na ulicy gromadziły się tłumy ciągnące w stronę kopalni srebra. Razem z nimi nadchodziły kłopoty. 

 

Claudio Helms

 

Późne popołudnie. Stojący u podnóża gór dworek coraz bardziej popadał w ruinę, podobnie jak jego właściciel, choć ten drugi raczej w znaczeniu metaforycznym. 

Ukryty między drzewami, pałac obrósł pajęczyną i kurzem. Zapomniany przez wszystkich, oddalony od najbliższych zabudowań o parę kilometrów, stał się miejscową legendą. Czasem przychodziły tu co prawda dzieci, ale zniechęcone ilością pająków i pajęczyn szybko zawracały z powrotem do wioski. 

A przecież właściciel dworu wciąż żył. Nie był co prawda człowiekiem, ale nie był też duchem, upiorem ani innym przejawem złych mocy. 

Gdyby interesował się tym, co dzieje się na zewnątrz, widziałby ciało niebieskie zmierzające dosyć prędko w stronę dworu. Ale okiennice były zamknięte, a pajęczyny tłumiły dźwięki spoza pałacu. 

Claudio siedział więc na fotelu w swoim przestronnym salonie. Kominek od dawna nie zaznał ognia, a wszystko pokrywały pajęczyny. Mieszkanie z pająkami niesie za sobą pewne wyrzeczenia, z drugiej strony okazywało się, że potrafią być całkiem miłymi towarzyszami. 

Na podłokietniku pojawił się Harper, przedstawiciel rodziny omatnikowatych, wielki i wiekowy pająk o czarnym odwłoku i bystrych oczach. Szanowany przez wszystkich, często służył radą i dobrym słowem, nie pomijając w tym względzie Claudio Helmsa. 

- Claudio, chłopcze - odezwał się. Zaskakujące, jak potrafiła zmienić się perspektywa - kiedyś byłoby to tylko chitynowe chrobotanie, a teraz... Teraz wampir nie dość że rozumiał język pająków, to jeszcze potrafił się nim posługiwać. - Rozmawiałem z chłopakami i... martwimy się o ciebie. Nie zrozum mnie źle, jesteśmy wdzięczni za twoją gościnę i dobrze nam się z tobą żyje, ale uważamy... Ja uważam, że powinieneś się przejść na spacer. Może poznać paru ludzi, zawrzeć przyjaźnie. Zobacz tylko jaki ty jesteś chudy, jaki wynędzniały. Idź, zacznij żyć. Przewietrz się, poznaj świat. Opowiadałeś przecież o swoich dawnych przyjęciach. Nie brakuje ci tego wszystkiego? 

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Dlaczego jesteś pusta, skoro mogłabyś być pełna... - Wymamrotał Pan włości, trzymając pustą butelkę po winie przed sobą. 

Cykl dnia Claudio był złożony głównie z dwóch rzeczy. Rozmyślania, i picia wina. Czasami dochodziła również trzecia opcja. Rzadko, ale dochodziła. Było to zejście do piwniczki po więcej butelek. 

I niestety zapowiadało się, że wampir będzie musiał po raz kolejny wysilić się na tą męczącą podróż. Przy fotelu na którym siedział stało i leżało kilka takich samych sztuk butelek, pokryte pajęczyną, wszystkie dokładnie osuszone. 

Niestety, Helms miał wielki problem, który próbował rozwiązać, filozofując. Był to problem typu "Chce się pić, nie chce się iść po więcej".

Z całego zamyślenia wybił go znajomy, pajęczy głos. Claudio spojrzał na podłokietnik, po czym uśmiechnął się i odstawił butelkę na ziemie.

- Ach, Sir Harper! Witaj, przyjacielu - Odpowiedział w języku tych stworzeń. Zabawne, nigdy się go nie uczył, nawet nie wiedział o jego istnieniu. Aż tu nagle zasnął, obudził się, i znał go perfekcyjnie. Szlachcic uważnie wysłuchał słowa Harpera.

Wyjść? Zawrzeć przyjaźnie? Nie, nie, nie. To się nie uda, druhu. Większość ludzi i nieludzi boi się już samych wampirów, ale takiego czegoś jak ja to jeszcze w życiu nie widzieli! Większość to arachnofoby, gdyby ktoś zobaczył, jakby chociaż i najmniejszy pająk wyszedłby mi z ust, uciekłby najdalej jak mógł. Albo kazali spalić, powiesić, kołek w serce, obrzucili czosnkiem. Rozumiesz. Poza tym tak wygodnie mi się teraz siedzi... 

Helms złapał za koniuszek lewego palca wskazującego, i zaczął wyciągać z niego pajęczą nić. Kiedy była odpowiedniej długości, użył jej do wyczyszczenia zębów. Był to naprawdę świetny sposób o dbanie higieny jamy ustnej. 

- Może i trochę mi brakuje starego życia, ale teraz specjalnie nie narzekam. No i jak to chudy? Jak to wynędzniały? - Zapytał, a jego wzrok powędrował na swoją klatkę piersiową. Jednocześnie stukał w nią palcem, za każdym razem zostawiając na niej trochę pajęczej nici.

Przecież jestem na najlepszej diecie, jaką wymyślono! Na winogronowej! Tylko w płynnej postaci. 

 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rufus McGrub

Księgi, księgi, więcej ksiąg. Lubił je, szanował je, bowiem dzięki nim naprawdę rozumiał jak wiele jego klan ma do zaoferowania. I jego zadaniem było uporządkowanie ich możliwości. Podzielić je na kolumny, liczny, przydzielić odpowiednim partnerom, wypisać poszczególne kontrakty. Ba, raz nawet ojciec pozwolił mu zastąpić stałego protokolanta na ważnym spotkaniu, co było dla Rufusa wielkim zaszczytem. Życie w górach było przyjemne. Pełne pracy, wyzwań, pełne dobrze spełnionego obowiązku.

Sprawdzał ostatnie rachunki dla jednego z zarządców w kopalni, kiedy usłyszał przeraźliwy huk. Pierwszą myślą było, jak to u krasnoludów, że któryś ze starszych chodników poddał się naporowi czasu. Ale nie dalej jak kilka dni temu, o ile pamięć go nie myliła, powinna się odbyć ogólna inspekcja. Nie bez powodu ich kopalnie stoją nienaruszone, bowiem jeśli dbasz o skalę, to skała dba o ciebie. Drugą, o wiele bardziej przeraźliwą wizją dla krasnoluda, była możliwość, że ktoś dokopał się tam, gdzie nie powinien. Owszem, prawdziwe miasta buduje się w dół, zaś pobratymcy Rufusa wiedzą jak rozpoznać dobrą i zła skałę, ale już nie takie rzeczy się zdarzały. I zasady klanu McGrub były w tej kwestii jasne.

Rufus odłożył kałamarz i księgę, podszedł szybkim(jak na krasnoluda) krokiem do szafy stojącej obok drzwi i zarzucił na siebie kaftan, po czym przepasał się liną z kotwiczką. Wyszedł z mieszkania, po czym oceniwszy gdzie podążają większe ilości jego braci, wmieszał się w tłum. Jeśli naprawdę był to zawał, to każda para rąk przyda się do pomocy. I prędzej elfy zaczną budować lepsze kopalnie niż jakiś McGrub odmówi pomocy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rufus McGrub

 

Rzeczywiście, wszyscy zmierzali w stronę kopalni. Wokół Rufusa rozlegały się nerwowe pytania z rodzaju standardowych "co się stało?" Aż po "Czy to znowu ten chłopak Olaffsona?". Póki co wyglądało to na masową dezorientację. Kometa którą widziano niedawno może i służyłaby jako podpowiedź, gdyby tylko astronomia znajdowała się w kręgu zainteresowań krasnoludów. Nikogo nie interesowała wielka kula lodu na niebie, bo lodu i zimna pod dostatkiem było na ziemi, a jeśli istniało coś, co byłoby w stanie zainteresować McGrubów, to pochodziłoby z pewnością spod ziemi, nie znad niej. 

Tłum skupiał się wokół wejścia do kopalni srebra. Drewniane wrota leżały w drzazgach na ziemi, a z kamiennej zabudowy w kształcie wielkich krasnoludów zaopatrzonych w kilofy unosił się kurz. W niektórych miejscach skała była pokruszona. Późnym wieczorem w kopalni nie było już górników, więc zapewne nikt nie ucierpiał. Nie było też nigdzie widać zapadliska, a więc nie chodziło o zwyczajny zawał. 

Któryś z odważniejszych, młodych krasnoludów odważył się wystąpić z tłumu i podejść bliżej wrót. Za nim podążyło trzech następnych. Przy akompaniamencie zachęt weszli do środka i ledwie parę sekund minęło, nim ze środka buchnął ogień. 

Cała czwórka wybiegła ze środka z bojowymi okrzykami, ostatniemu paliła się broda. 

- SMOOOOK! SMOK! RATUJ SIĘ KTO MOŻE! 

- DZIECI NA BOK, PSY NA STRONY, POTWÓR! 

- Pewno chce naszych kobiet i naszych skarbów - skomentował ktoś z tłumu ze stoickim spokojem. Dwójka innych krasnoludów pokiwała głową z uznaniem. 

- Ejże, smoki wyginęły już dobre sto... - Niedowiarek z tłumu nie zdążył dokończyć kwestii, bo przerwała mu pięść wymierzona w jego nos. 

- To idź i powiedz to temu w środku! - odparł agresor. Jak to zwykle bywa w takich wypadkach, tłum nie uciekł, jako że zagrożenie nie pojawiło się na horyzoncie. Krasnoludy dalej stały na swoich miejscach, ukradkiem zaglądając do środka groty.

 

Claudio Helms

 

- Powtarzam to każdemu, w diecie nie może zabraknąć białka. Claudio, mój chłopcze, przecież ty popadniesz w jakąś chandrę, nie dajcie bogowie. Uważam, że każdy potrzebuje wzbogacenia kulturowego i...

I pan Harper nie dokończył, ponieważ budynkiem wstrząsnęło trzęsienie ziemi pociągające za sobą huk. Wokół rozległy się nerwowe, pajęcze szepty. Harper niemal spadł z fotela i tylko refleks go przed tym uratował. Na twarz Claudio nagle padła niebywała jasność i do pełnej podniosłości sceny brakowałoby jedynie chórów niebiańskich, gdyby nie fakt, że jasność pochodziła od zachodzącego słońca. 

Zachodnia ściana dworu zniknęła w pyle, zawaliła się, ukazując zarośnięty ogród przed posesją. Było to o tyle ciekawe, że naruszony został fundament w który najwyraźniej coś bardzo mocno uderzyło. Coś, co spowodowało powstanie niewielkiego krateru tuż pod zawaloną ścianą i coś, co wydawało z siebie syk i kłęby dymu. 

Na mą duszę, przecież tam mieszkała wdowa po starym, dobrym Pickvicku! Tam, w kącie. Pamiętasz go, Claudio? To ten zabawny gość, krzyżak jak się zdaje... 

Na fotelu pojawił się jeszcze bardziej okazały niż Harper, ptasznik mały Joe. 

Jaka szkoda, że go zjadła... - skomentował, niewzruszony. 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Szlag!! - Wampir krzyknął spanikowany, kiedy rozległ się potężny huk, a cały budynek zaczął się trząść. Claudio złapał za podłokietniki i przywarł do fotela jeszcze mocniej. Takiego obrotu sprawy w życiu by się nie spodziewał. 

- Moja ściana! Cóż tu się wyprawia, na bogów? - Jeżeli wcześniej arystokracie nie chciało się wstać z siedzenia, tak teraz prawie że z niego wystrzelił. - Chodź, Joe! Idziemy to sprawdzić! - Dodał, po czym złapał ptasznika i posadził go na swojej głowie.

Claudio wyciągnął pistolet ze swojego pasa, po czym ostrożnymi krokami, z kołatającym sercem, zaczął kroczyć ku zawalonej ścianie. 

- Sir Harper! Jeżeli to był wasz pomysł, bym się ruszył z miejsca... to udało się wam! Naprawdę! - Krzyknął zirytowany. Przecież zburzenie całej ściany było doprawdy przesadą! I teraz jeszcze to światło słoneczne, która wypełniała całe pomieszczenie. Claudio wcale nie tęsknił za słońcem. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rufus McGrub

Krasnolud słuchał swoich braci z coraz bardziej rosnącą mieszanką ciekawości i strachu. Smoki były legendami. Owszem, istniały kiedyś, świadczą o tym kości które kiedyś odkopali pewni poszukiwacze, ale ostatniego widziano, no, nigdy. Na brody przodków, jeśli w kopalni naprawdę był smok, to jego wartość mogła by być większa aniżeli całego kruszcu który miesięcznie wydobywali.

Ale też straty jakie ten mógł teoretycznie wywołać puszczały takowe zarobki z dymem. Trzeba było coś z tym zrobić, ale Rufus wiedział, że jak tylko zacznie przepychać się przez tłum, to dostanie w nos. Był młody, zbyt młody żeby starsi traktowali go poważnie. Chyba że...

Sprawdził szybko kieszenie. Miał brzydki nawyk trzymania kilku piór do pisania w kieszeniach, bo zwyczajnie nie chciało mu się co chwila wstawać do szafeczki z przyborami kiedy pogrążał się w księgach z rachunkami. A że dzisiejsze sprawunki przerwano mu w połowie i nie czyścił kieszeni, istniała szansa, że nie wszystkie pióra mu się zużyły.

A plan miał prosty, jeśli takowe pióro znajdzie, to uniesie je wysoko nad głowę i zrobi najrozsądniejszą, ba, nawet szanowaną rzecz pośród swych braci.

- Przejście dla protokolanta, przejście proszę, trzeba oszacować straty i spisać potrzeby! Przejście proszę!

Plan może niedoskonały, ale to zawsze jakiś plan.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rufus McGrub

 

Jak się okazało, "przejście dla protokolanta" ze szczególnym wyróżnieniem ostatniego z tych słów miało wymiar niemalże zaklęcia. Jeśli ktoś miał wystarczającego - w mniemaniu większości - pecha, żeby zostać protokolantem, to nie trzeba było mu bardziej utrudniać życia. Poza tym obecność smoka w pierwszej z komór kopalni ostudziła nieco bojowe zapędy większości krasnoludów, czego nie można było powiedzieć o ciekawości. Rufus został więc odprowadzony wzrokiem, ale tym razem nikt nie odważył się mu towarzyszyć. 

Pierwsza komora była naturalną jaskinią, dlatego też nie trzeba było się martwić o zawalenie stropów pod wpływem uszkodzenia belek. Belki znajdowały się dopiero w tunelach, a te były niemal z pewnością zbyt ciasne dla wielkiego gada. Niemniej było tam sporo elementów drewnianych i już na wstępie widać było, że ucierpiały rusztowania. Porozrzucane były też beczki stojące pod ścianą i parę wiader, na szczęście prócz zniszczeń fasady wejścia do komory nic się nie stało. Względnie bezpieczne były komory z kruszcem, znajdujące się blisko powierzchni, ale oddalone od komory głównej.

Strop komory wznosił się na wysokość blisko czterdziestu stóp i dość spora jej część była wypełniona właśnie smokiem, który łypał wyzywająco na Rufusa, zauważywszy już jego obecność. Miał na oko koło sześćdziesięciu stóp długości i był od głowy po końcówkę ogona pokryty czarną łuską. Wielki, podłużny łeb był zwieńczony obwódką z rogów różnej długości, równie czarnych co cały smok. Oczy świeciły w ciemności na fioletowo, miały okrągłe źrenice i widać w nich było odrobinę typowego dla ptaków szaleństwa. Resztę ciała zasłaniały wielkie, skórzaste skrzydła, którymi gad się okrył jak pierzyną. Leżał więc niemal na środku komory, nieruchomy niby posąg. Jedynym elementem ruchomym był ogon z pierzastym grzebieniem, który poruszał się nieustannie, jak u zdenerwowanego kocura. Z zębatego pyska unosiły się cieniutkie strużki dymu, sugerujące coś, co mogło za chwilę nastąpić, jeśli tylko Rufus postąpiłby nieopatrznie. Było w wielkim gadzie coś majestatycznego, odróżniającego go od nizinnych węży, jaszczurów i innych im podobnych stworzeń. 

 

Claudio Helms

 

- Co też dobrego pleciesz, Claudio! - zaczął oburzony Harper, podążając za wampirem na chudych odnóżach, ale niezrażony faktem, że nie załapał się na darmowy transport. - Jakżebym... Też mi niedorzeczność. 

Kiedy już kłęby dymu opadły, ujawniły czarną, bezkształtną masę leżącą w centrum krateru. Jak na siłę uderzenia i w porównaniu do standardowych kraterów spowodowanych wizytą ciał niebieskich był zaskakująco mały, co nie zmieniało faktu, że - obiektywnie patrząc - i tak był całkiem spory. 

Bezkształtna masa poruszyła się, nabierając kształtu. To znaczy poruszyło się odnóże, będące najprawdopodobniej ręką i manipulując przez chwilę przy innym punkcie odsłoniło parę oczu. Całkiem ludzkich oczu i oczu pasujących wielkością do człowieka. Problemem jednak był tu fakt, że ludzie nie mają w zwyczaju spadać nieoczekiwanie z nieba w jednym kawałku i formie na tyle dobrej, by się ruszać. Ten zaś egzemplarz wyglądał na dosyć dużego wzrostem i muskulaturą, co pozwoliło stwierdzić, że nie jest kobietą. I właściwie nic poza tym, bo przybysz otumaniony uderzeniem w ziemię tylko leżał i patrzył błędnym wzrokiem, zakryty przez sadzę i inne produkty pochodzenia kosmicznego. 

Joe zszedł z godnością z głowy Claudio i przeszedł na spodnią część podłogi, aby szybko znaleźć się na krawędzi krateru i zrobić zwiad taktyczny. W tym przypadku ograniczył się on do wyjrzenia poza krawędź i szybkiego powrotu do wampira. 

- I co? Łoimy go za nieuzasadnione wtargnięcie na posesję i szkody materialne? 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co? Nie! - Claudio również wyjrzał poza krawędź, zaciekawiony co to też mogło narobić tyle szkód. Był bardziej niż zaskoczony, kiedy to coś na dole zaczynało przypominać człowieka. Może nie człowieka, ale chociaż człekokształtną istotę. 

Żadnych burd! Nieuzasadnione wtargnięcie czy uzasadnione, wydaje mi się że nie zrobił tego specjalnie. W końcu... - Mężczyzna powoli skierował wzrok ku niebu. - W końcu spadł stamtąd... tam, z kosmosu.

Wampir potem spojrzał najpierw na Joe, potem na Harpera, a potem na kogokolwiek innego, z jego pajęczej rodziny.

No co? Z kosmosu, nie z żadnego nieba. Anioły nie istnieją. Dorośnijcie w końcu!

Po chwili wahania, Claudio postanowił usiąść przy krawędzi, i spróbować porozumieć się z tym kimś... bądź czymś.

- Przepraszam? Halo! - Odezwał się, tym razem korzystając z ogólnie znanego języka. Nawet jeżeli ktoś mógł przeżyć upadek z kosmosu, to i tak był mały procent na to, że znał mowę pająków. 

- Ogólnie to preferuję kiedy goście pukają do drzwi, a nie spadają z nieba, ale chyba nie sądzę, byś zrobił to specjalnie, nieznajomy. Potrzebujesz pomocy? - Zapytał. Prawdę mówiąc, wampir nie miał pojęcia czy ten ktoś go rozumie. Po takim upadku mógł  być mocno ogłuszony, bądź zwyczajnie na świecie posługiwał się jakąś inną mową. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rufus McGrub

 

Eony, na klejnoty jego przodków, jakież to bydle wielkie było. Rufus nie mógł się nadziwić, choć niejeden magiczny cud już widział w swoim jeszcze krótkim życiu. Ale pierwsze wrażenie powoli ustępowało czemuś innemu. Krasnolud nie rozumiał tego co odczuwał. Swoista mieszanina strachu powoli zastępowana była podziwem i, co musiał przyznać ze zdziwieniem, chęcią zbliżenia się do stwora.  Podania które kiedyś czytał traktowały o smokach jak o półboskich bestiach, czasami rozumnych, czasami nie, lecz zawsze potężnymi. I zawsze, co też nie podobało się krasnoludowi, obraz tych bestii przyćmiewał jakiś klecha tudzież zakuty łeb zgrywający rolę rycerza na lśniącym koniu. Zawsze kiedy Rufus o tym mówił ojcu ten kiwał głową i mówił - taka kolej losu, smoki przegrywają by tworzyć bohaterów.

Cóż, lepszego planu nie miał, technicznie nawet nie wiedział po co się tu pakował, jak pies goniący za powozem, kiedy już go dogonił, nie wiedział co z tym zrobić.

- Um, przepraszam, witam - zawołał jak najprzyjaźniej umiał starając też nie podchodzić zbyt blisko. Ba, nawet nie miał żadnej gwarancji że smok go rozumie. Postanowił rozegrać to na spokojnie, co oczywiście skrzydlaty odpowiednik apokalipsy mógł totalnie zignorować. Usiadł na podłodze, powoli, czekając na reakcję. Nie wiedział po prawdzie co mu to da, ale był pewny że jakiekolwiek próby ucieczki skończą się pieczystym. Naturalnie, krasnoludzkim.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Claudio Helms

 

- Drżyjcie, śmierte... Nie, zaraz - Istota człekokształtna pod warstwą brudu poruszyła się i wykonała szereg ruchów, które ostatecznie doprowadziły ją do pozycji siedzącej. Zapewne miał na sobie ubranie, co sugerowały kształty pod błotem. Mężczyzna usłyszawszy głos Claudio najpierw rozejrzał się z dezorientacją, a potem dopiero spojrzał w górę. I chwycił się za głowę. 

- Na wszystkie możliwe galaktyki i kwazary! Co za bajzel! - jęknął i zerwał się z miejsca, co już chwilę potem zakończyło się efektownym zachwianiem i lądowaniem z powrotem w kraterze. Zanim nieznajomy ponowił akcję wstawania, a tym razem zrobił to znacznie ostrożniej, przysiadł i spędził minutę czy dwie na kontemplacji. Potem sapnął i wstał, póki co nie decydując się na żadne dodatkowe ruchy. 

Najmocniej przepraszam! Nie wszystko dzisiaj idzie zgodnie z tym, jak to sobie zaplanowałem. Obiecuję, że wszystko to naprawię! To przypadek, żadne działania dywersyjne! Mógłby mi łaskawy pan wyjaśnić, gdzie właściwie się obecnie znajdujemy? - zapytał. 

Ptasznik spoczywający na ramieniu Claudio aż się wzdrygnął.

Wariat. Nie podoba mi się to, będą kłopoty. Wspomnisz moje słowa. 

Na krawędzi desek zaczęła zbierać się cała masa pająków, będących stworzeniami wybitnie ciekawskimi.

 

Rufus McGrub

 

Gad nie poruszył się jeszcze dłuższą chwilę, ale dyskretne drgnięcie mięśni pod czarnymi łuskami zdradziło odległość, na którą Rufus mógł się zbliżyć. Nawet jeśli coś jest dyskretne, na kimś tak wielkim trudno tego nie zauważyć. Tym bardziej, że drgnięciu towarzyszyło efektowne obnażenie kłów, trzeba przyznać, że równie efektownych. Nie był to gest nerwowy, bo smok pokazał zęby bez większego zaangażowania. Ot, jakby było to coś, czego się od niego wymaga. 

- Nie pukałeś. A chciałbym uprzejmie zauważyć, że od teraz jest to MOJA grota. Witaj w MOJEJ grocie - odparł wielki gad. Głos prawdopodobnie rozległ się zarówno fizycznie jak i w głowie krasnoluda, ponieważ poruszył paszczą, ale rozdwojony język znacznie utrudniałby dykcję, którą smok miał całkiem niezłą. 

- Jesteś teraz sąsiadem, ale nie będę tolerował najść bez zaproszenia. Cenię sobie prywatność. Wiem, że jest tu srebro i możecie je sobie zabrać. Nie trudnię się zbieractwem. 

Wyraz pyska smoka, zaskakująco obrazowy jak na kogoś pozbawionego mięśni mimicznych zdradzał, że ów doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo bezczelne jest to co powiedział i teraz testował Rufusa. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rufus McGrub

 

Oh, więc to tak? Bezprawne zawłaszczenie terenu? No tak się bawić nie będziemy. Krasnolud zrobił najsmutniejszą minę jaką potrafił, wstał i obróciwszy się na pięcie skierował swoje kroki do wyjścia.

- Kto by pomyślał, tyle wiedzy, tyle traktatów o mądrości, o wielkości smoczej rasy. A tymczasem nie tylko okazuje się, że jeden z najwspanialszych przedstawicieli to, o zgrozo, włamywacz, to jeszcze zachowuje się jak zwykły rozbójnik. Zniszczenie mienia, przywłaszczenie terenu który od tysiącleci doglądany przez uczciwie pracujący klan wart był swojej ceny w złocie i srebrze. Nie, to zwyczajnie okrutne, żeby dobre imię smoków tak po prostu... - pozwolił by głos teatralnie mu się załamał. Tak, był młody, ale spędził ponad 15 lat czytając wszelakie traktaty dyplomatyczne, zarówno te z królami jak i zwykłymi przydrożnymi bandytami. Jeśli posiadasz rozum, posiadasz też emocje. A jeśli posiadasz emocje, to rzeczy takie jak duma czy chciwość też nie są ci obce. I Rufus uznał, że jedynym jego sposobem wyjścia z tego będzie zwyczajny blef. Krasnolud miał słabe karty, ale uznał, że to nie dłoń jest ważna a umiejętności krupiera.

- I żeby to jeszcze padło z ust byle rabusia, ale od tak wspaniałego przedstawiciela smoczego rodu? I to jeszcze zanim się przedstawił? Wiem, że my malutcy nie zasługujemy na wiele, o ile na cokolwiek. Ale brak manier? Wielkich poznasz po tym, jak traktują małych, mówili. Nie wierz w bajki o wspaniałości smoków, mówili. Nie wierzyłem, nie chciałem wierzyć w to co mówili. A tu takie rozczarowanie...

Krasnolud przecierał rękawem prawie nieistniejące łzy w oczach powoli acz miarowo kierując się ku wejściu, albowiem smoczysko mogło poczuć zarówno ukłucie winy, jak i chęć pozbycia się natręta. Wiadomo, nie każdy preferuje siłę argumentu, wybierając argument siły.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ktoś, kto właśnie spadł z nieba, i gruchnął z takim impetem w ziemie ma prawo lekko zwariować, nie uważasz? - Claudio przechylił głowę na bok, aby wyszeptać do Joe. 

- Nie nie nie, miłościwy panie! Nie musi pan zawracać sobie głowy naprawami. Szczerze powiedziawszy, taki krater znajdzie zastosowanie. Ścianę natomiast załatamy, bez obaw! - Kimkolwiek był ten ktoś, wyglądał na takiego, który wie co to maniery. To był dobry znak. Zawsze mógłby być jakimś potworem, który zamiast rozmowy wybrałby natychmiastowy atak. 

- Cóż... może dołączy pan do mnie, na górze? Opowie mi pan, co też sobie pan zaplanował, dlaczego spadł pan z nieba, i jeżeli oczywiście wolno mi będzie zapytać, czym pan jest. Człowiek nie mógłby przeżyć takiego upadku. Krasnolud zresztą też. Wampir, elf... pająk. - Claudio zaczął tak wymieniać, dopóki nie spostrzegł, że na krawędzi zebrał się cały tłum małych gapiów.

- A cóż że to! Ciekawość pierwszy stopień do piekła! Sio mi stąd! Zabrać się za łatanie tych zniszczeń! - Rozkazał, po czym ruchem ręki zepchnął parę pajęczaków z desek. 

- Proszę o wybaczenie, te maluchy czasami nie potrafią się zachować. A propos, jak mam się do pana zwracać? 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rufus McGrub

 

Smok podniósł głowę usytuowaną na długiej szyi, mając na pysku wypisane bezgraniczne zdziwienie. W tamtym momencie coś w wielkim, czarnym lądzie przywodziło na myśl kurę z jej wiecznie zdumionym spojrzeniem. 

Zdołał się jednak szybko opanować po wzniosłej i łzawej przemowie młodego krasnoluda i z pogardą splunął miniaturową kulą ognia... Na szczęście nie na krasnoluda, ale pod swoje łapy, dając upust złości - trzeba przyznać, dość łagodnie jak na to, co mógł zrobić. 

- Podłe pomówienia i kłamstwa. Ostatni tekst jaki czytałem o smokach brzmiał "1001 przepisów na każdą okazję" i tyczył nie smoków, tylko dużych gadów nizinnych. Nie masz żadnych dowodów. Nic o mnie nie wiesz. A prawnie ta grota należy się mnie ze względu na... Dziedziczenie. Odziedziczyłem to wraz ze złożeniem uroczystego podpisu, to znaczy dokładnie...

W tym momencie smok usiadł na tylnych łapach i sięgnął szponiastą, czteropalczastą przednią kończyną do ściany, gdzie w towarzystwie upiornych pisków i zgrzytów złożył "podpis".

Na podpis składało się parę koślawych linii i dziur po kamieniach, które ukruszyły się od ściany w trakcie zabiegu. Następnie smok z zadowoleniem przyjrzał się dziełu i z powrotem padł na ziemię, żeby raz jeszcze rzucić bezczelne spojrzenie Rufusowi. 

-... Dokładnie teraz. Prawo jest po mojej stronie.

 

Claudio Helms

 

Pająki rozpierzchły się w różne strony. Opinie dotyczące odbudowy ściany były różne, od wesołych pokrzykiwań przez tradycyjne narzekanie, zwłaszcza u przedstawicieli gatunków, które nie budowały szczególnie pokaźnych sieci. Nieznajomy przyglądał się pająkom niepewnie, ale nawet gdy parę zabłąkanych osobników pojawiło się w kraterze, nie wykonał żadnych gwałtownych aktów przemocy. 

Chwiejnie wydostał się z dziury, a potem stanął tuż pod zasłoną ścianą, całkowicie zaginiony. 

Chętnie dołączę do pana i dziękuję uprzejmie za propozycję, ale... Choć szczerze chciałbym odpowiedzieć na pańskie pytania, obecnie muszę poskarżyć się na pewną niedyspozycję związaną z pamięcią, jak się zdaje... - Z roztargnieniem podrapał się po karku. Popatrzył w górę, na Claudio. - Jestem pewien, że za chwilę sobie przypomnę. Za chwilę. Na pewno tak będzie. Mam mgliste wspomnienie, że byłem na jakiejś górze... Przepraszam najmocniej, którędy do wejścia? - zapytał. 

 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Rozumiem, rozumiem. Taki upadek faktycznie jest w stanie nieco uszkodzić pamięć - Stwierdził szlachcic, jeszcze raz kierując wzrok ku niebu, a potem na krater. Na pytanie jegomościa o kierunek do drzwi wejściowych, Claudio otworzył usta, a potem powoli je przymknął. Zdał sobie sprawę, że przez tak długie siedzenie w domu, prawdopodobnie mógł zapomnieć jak w ogóle się do niego wchodziło...

- Cóż... chyba tam, jakoś - Uniósł niepewnie rękę. - Potem pan tam skręci w prawo, no i pójdzie dalej... i chyba będzie tam wyjście. Niech... niech pan idzie! Spotkamy się przy wejściu - Dodał z nerwowym uśmieszkiem, po czym odstąpił od krawędzi. 

Joe! Zostań tutaj i nadzoruj łatanie tej ściany. Ja idę po naszego gościa. Paniczu Harper, idzie pan ze mną! - Helms poinstruował ptasznika, po czym złapał Harpera i usadził go na swoim ramieniu. 

Kiedy arystokrata oddalił się na parę kroków, nieco dyskretnie przechylił głowę.

Dobrze go pokierowałem, prawda? Tam chyba było wejście... nie? - Zapytał szeptem. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rufus McGrub

 

Rufus patrzył z niekłamanym podziwem jak smoczysko ryje potężnym pazurem w litej skale. Krasnoludy musiały używać specjalnie wzmocnionych narzędzi żeby dokonać podobnych czynów, a i to nie szło aż tak szybko jak zrobił to jego nowy gadzi znajomy. Ale już słysząc jego słowa podziw ów stosownie zmalał.

- O, to trzeba było tak od razu, wszak tutaj, słowo krasnoluda, akurat każdy dokument jest traktowany z najwyższą powagą. Tylko, eee, czy waszmości stać na to? Znaczy się, rozumiem chęć posiadania, kto nie chciałby mieć takiego wspaniałego miejsca jak to, ale złożenie podpisu na ścianie przeznaczonej do podpisów tymczasowego wynajmu obiektu łączy się z natychmiastową opłatą pierwszego miesiąca, zaznaczam iż przyjmowaną tylko w złocie, za dany obiekt która na dzień dzisiejszy wynosi, o ile pamięć mnie nie myli, 50 tysięcy monet ćwierć funtowych w złocie. Ale kogo ja o to pytam. Przecież ktoś tak wspaniały jak pan nie składał by pustych obietnic a tym bardziej pustych podpisów. Proszę o wybaczenie tej chwili zwątpienia, krasnoludzka krew, naprawdę, czasami daje się we znaki - Rufus wciąż powoli wycofywał się w kierunku wyjścia - a skoro to mamy już za sobą, to zaraz zawołam woźnice, wszak taką górę monet to jednak samemu zataszczyć nie zataszczę i życzę miłego dnia i pobytu w naszych skromnych progach. Za chwilkę też przyniosę wszystkie inne stosowne papiery.

Cóż, smok znał się na biurokracji, zatem Rufus mógł spokojnie wyciągnąć najcięższe działa. Wszak przygotowanie papieru który potwierdzał jego słowa wymagało dosłownie sekund, zdobycie pod nim wiążących podpisów minutę. Kopalnia należała do wszystkich krasnoludów z jego klanu, w tym też, technicznie ujmując, do niego samego, zatem stosowny papier mógł ozdobić i własnym koślawcem, a tak daleko jak sięgała wiedza smoka, mógł być i najwyższym Królem Góry.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Claudio Helms

 

Chitynowy chrzęst zaświadczył o tym, że pająki żywo wzięły się do pracy. Czasem, to prawda, bywały nieco upierdliwe. Miewały różne humory i dziwaczne przyzwyczajenia, ale nie można było powiedzieć, że są leniwe, a ktoś kto ma osiem kończyn szybko się uwija z pracą. 

- Jeśli dobrze pamiętam, tak. Tyle tylko, że komórkę urządził tam sobie Morris, a wiesz jak słusznych gabarytów jest. Może to skutkować - za przeproszeniem - martwymi myszami. Paskudne szkodniki - skomentował Harper, do wszelkiego rodzaju gryzoni żyjąc odrazę tak mocną i głęboko zakorzenioną, jaką czuli ludzie do pająków. 

Rozległ się niemały huk i poprzedzający go trzask drewna. Kiedy Claudio dotarł na miejsce, gdzie istotnie były kiedyś drzwi, stał w nich już wielkolud z niepocieszoną miną, trzymając w ręce kołatkę w kształcie lwa. W normalnych okolicznościach kołatka powinna tkwić w drzwiach, czyli obecnie na ziemi. 

- Wszystko naprawię - uprzedził. Teraz, kiedy Claudio widział go z odpowiedniego poziomu, na widok wyszło parę poważnych skaleczeń. Po pierwsze, lewa ręka niespodziewanego gościa wisiała bezwładnie u boku, bez napięcia mięśniowego. Po drugie, mężczyzna miał całe mnóstwo obrzęków, drobnych ran i siniaków po spotkaniu z ziemią, co nie zmienia faktu, że i tak trzymał się stosunkowo nieźle. - Proszę nie przyjąć tego za niewdzięczność... Sam nie wiem, mam wrażenie, że nie do końca panuję nad tym wszystkim. - Rozejrzał się po holu, kiedyś bardzo strojnym i kunsztownym, teraz składającym się głównie z pająków. - To pańscy przyjaciele?

Morris będący pająkiem jeszcze bardziej okazałym niż Joe, a warto też zaznaczyć, że bardzo wiekowym, właśnie zbierał z ziemi kokon będący kiedyś myszą i klął pod szczękoczułkami. 

 

Rufus McGrub

 

- Rufus! - dobiegł go znajomy głos, gdy wychodził z kopalni w poszukiwaniu papieru. Gdy krasnolud opuszczał grotę, odprowadziło go gniewne warknięcie wielkiego gada, ale nie dostał ogniem po plecach prawdopodobnie przez to, że smok sądził, że ma z natrętem spokój. I tak był stosunkowo spokojny jak na swoje domniemane możliwości. 

Przez tłum stojący znacznie bliżej niż gdy Rufus wchodził do środka przeszło poruszenie. A potem krasnoludy rozstąpiły się, a w stronę skryby zmierzał brodaty sześcian, będący jego ojcem. Birgir McGrub, o równe sto lat starszy od syna był postawny nawet jak na krasnoluda. Oblicze miał srogie, ale w oczach zawsze czaiły się dowcipne chochliki. Włosy miał - podobnie jak syn - rude i pod rękawami koszuli widać było granatowe wzory tatuaży. Parę lat wcześniej Birgir na wskutek urazu ramienia porzucił pracę przy wydobyciu kruszcu i zajął się zarządem kopalni, a polityka spodobała mu się tak bardzo, że wstąpił nawet do rady miasta. Często mawiał, że to zabawniejsze niż mordobicie. 

- Rufus, coś ty, zdurniał? Wszystko słyszałem, ze smokiem będziesz pertraktował? Tfu! Trza radę zebrać i może wysłać na pomoc tych z sąsiedniej wioski. Nie waż mi się tam z powrotem wciskać nosa - zarządził, dźgając młodego krasnoluda paluchem w pierś. Mówił jak najbardziej serio, a więc nie miało to odwołania. - Biurokracja biurokracją, ale miecz obosieczny ma te, no... Nieważne, zwołujemy chłopaków. Pół godziny na zabezpieczenie terenu, żeby żaden mądry tam nie wlazł. A potem hajda do ratusza na zebranie, jasne? 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rufus McGrub

 

Krasnolud już nabierał powietrza żeby odpowiedzieć ojcu co o tym myśli ale jeden rzut oka na twarz seniora i cały animusz uszedł z Rufusa niczym krew z zarzynanej świni. Jego ojciec nie często patrzył na coś w taki sposób jak teraz. A oznaczało to "jeszcze słowo, a zrozumiesz dlaczego większość krasnoludów ma złamany nos". Chcieć nie chcieć rzucił jeszcze jeden raz okiem na wejście do kopalni po czym udał się na bok by wykonać polecenie tatula. Pomógł ile umiał i ile mógł, następnie zaś skierował swoje kroki w kierunku ratuszowej hali. Miał nadzieję że z tego całego zamieszania nie wyniknie coś gorszego, ale złe przeczucia, jak to z nimi bywa, nie zamierzały skazywać krasnoluda na chorobliwie nadmierny optymizm, prawda?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Krasnoludy lubiły ekstrawagancję i okazałość, ale w środowisku stromych, górskich stoków trudno było o okazałą architekturę. Dlatego też wspaniałość i kunszt budowniczych kryły się pod powierzchnią, nie na niej. 

Ratusz został ulokowany w wielkiej grocie, którą przez tysiące lat wyrzeźbiły woda i wiatr. Zagospodarowano wejście, zaopatrując je w kanciaste kolumny i bogate, złocone ornamenty. Ratusz przypominał nieco geoidę, łącznie w tym, że sklepienie sali obrad wygładzono i zorganizowano potężną kopułę zdobioną nieoszlifowanymi kryształami imitującymi gwiazdy. Tak też powstała ogromna mapa nieba, wykonana z niezwykłą precyzją i budząca podziw nawet w najtwardszych, północnych sercach. 

Sala obrad była okrągła i oświetlał ją głównie ogień. Mogła pomieścić setki uczestników posiedzeń, choć tak liczne zdarzały się naprawdę rzadko. Wzdłuż okrągłych ścian ustawiono stoły i krzesła, zajęte przez piętnastu krasnoludów. Cóż, właściwie czternastu. 

- Cóż, mości McGrubie, dziękuję za głos...

Rufus przybył nieco spóźniony, ale nawet jego wejście nie było w stanie odwrócić uwagi od obecnie mówiącego "krasnoluda". Zauważył żółte barwy okrągłych tarcz stojących pod ścianą, co oznaczało, że do miasta przybyła delegacja Lanvgadsonów z sąsiedniej krasnoludzkiej osady. Sprawa musiała być nagląca, skoro przybyli bez zapowiedzi. 

Co się zaś tyczyło obecnie mówiącego...

Był wysoki. Krasnoludy zazwyczaj nie miały więcej niż metr siedemdziesiąt wzrostu, co było bardzo rzadkim wynikiem, a ów egzemplarz miał niecałe dwa metry i górowałby nad resztą nawet siedząc. Ciężki ubiór nie zdołał zamaskować szczupłej sylwetki, a sztuczna broda (choć należy przyznać, że odpowiadająca kolorowi włosów) była dodatkowo niepasującym elementem. Co chwila spod warkoczy wystawały też spiczaste uszy. Gość był elfem. Spojrzał na Rufusa niepewnym wzrokiem i wrócił do przerwanej wypowiedzi. 

...Zacznę od tego, że MÓJ OJCIEC, wódz klanu Lanvgadsonów, pragnie przeprosić za tak niespodziewane przybycie... - Należy wtrącić, że przy słowach "mój ojciec" niektórzy z miejscowych rzucili staremu McGrubowi niepewne spojrzenia, a ten dyskretnie kiwnął głową, każąc im zachować powagę. -... Ale sprawa nagli, dlatego też mam tu dowód poselstwa przekazanego przez MOJEGO OJCA i pragnę zauważyć, że - jak się zdaje - nasze problemy są najprawdopodobniej bliźniacze. Czy prawdą jest, że zagościł u was smok? 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...