Skocz do zawartości

Przyjaźń to magia: Ewolucja gwiazd typu słonecznego [Z][Sad][Slice of Life]


Nika

Recommended Posts

Twilight Sparkle leżała pod roziskrzonym niebem.

[...]

Spadająca gwiazda.

Kiedyś, ktoś bardzo dla niej ważny, powiedział jej, żeby w takich chwilach pomyśleć życzenie. Że ono się spełni, jeżeli tylko będzie się bardzo, bardzo chcieć.

 

 

Witam!

Od autora 1: Wyjaśnienia

Spoiler

 

Na samym początku, przepraszam, jeśli ktoś był świadkiem moich słów podczas rozmowy o moich opowiadaniach w Klubie Konesera Polskiego Fanfika! Jest mi niezmiernie głupio, że opóźnienia w kontekście tego opowiadania przybrały taką skalę. Przysięgam, że fakt ten nie był zamierzony. W przypływie chwilowej weny byłam zdania, że szybciej to skończę, niestety, bardzo się pomyliłam.

Postanowiłam pójść na pewien kompromis. To opowiadanie w pierwotnym zamierzeniu miało być podzielone na części, ale moim zamysłem było, by czytać je jednym ciągiem jako one-shota. Wiele części jest już opracowanych, pozostaje mi tylko końcówka. Nie chcę dłużej tkwić w kłamstwie, że skończę to w poprzednich tygodniach, nie chcę też nic nie robić i mówić, że piszę.

Zatem, przedstawiam wam dwie pierwsze części.

 


Od autora 2: Prośba

Spoiler

Gdyby komuś się podobało i miałby ochotę przeczytać następne części trochę wcześniej - zapraszam do pisania o tym! Byłabym bardzo rada i wdzięczna, gdyby ktoś zechciał przeczytać i doradzić jeszcze przed publikacją, czy zmierza to w dobrą stronę, czy odpowiednie aspekty odpowiednio są rozwijane i opowiadane.

Aktualizacja: prośba jest już stety-niestety nieaktualna, gdyż opowiadanie zostało zakończone ;)

 

Od autora 3: O opowiadaniu

Spoiler

To nie jest odkrywcze opowiadanie. To mój bardzo stary pomysł, po wielu przejściach i różnych pomysłach. Z pierwowzoru zostało niewiele, nie ostał się nawet ogólny zapis fabuły (był spisany na telefonie, który niespodziewanie pewnego dnia po prostu się nie włączył). W pewnym momencie pierwsza, niedokończona wersja fanfika, trzydzieści napisanych i porzuconych stron... Stała się po prostu niekanoniczna. Opowiadanie miało być osadzone pomiędzy czwartym sezonem a piątym i z tego momentu również zawierało fakty i własne wizje niektórych postaci (w nowej wersji owe postacie się nie pojawiają). Obecnie jest raczej na bieżąco z serialem.
Nie jestem zadowolona z tego co jest. Moim zdaniem wcześniejsza wersja była o wiele lepsza, ale nie mogę tego poprawiać w nieskończoność. Przyjmuję krytykę.

Jako, że opowiadanie w moim zamyśle dalej będzie lepiej sprawować się jako pojedyncze - w spoilerze umieszczam link do całego opowiadania. Dokument ten będzie aktualizowany wraz z publikacją kolejnych fragmentów.

Mam wrażenie, że postacie są strasznie niekanoniczne.

 

Wybaczcie, że tak dużo się rozpisałam, chyba czułam potrzebę.
Osobiście uważam, że opowiadanie nie jest dla najmłodszych, ale możliwe, że piszę to trochę na wyrost. Osobiście uważam, że tak 12+ , 14+ będzie w porządku. To nie jest ograniczenie, jedynie moja sugestia (gdyby jednak były jakieś elementy, które ktoś uważa, za bardzo złe - proszę napisać, wtedy postaram się coś zaradzić).

TO NIE JEST CZYSTY I TYPOWY SLICE OF LIFE jednak zawiera elementy zdecydowanie obyczajowe.

 

Nie jestem zadowolona z tego opowiadania, gdyby jednak ktoś się odważył spróbować przeczytać: życzę miłej lektury (oczywiście, jeśli miłe czytanie tego to jest jakkolwiek możliwa rzecz).

 



W korekcie całości pomógł @Hoffman
Przed publikacją końcowych części całość przeczytał również @Coldwind , który też zaznaczył kilka błędów ;)

Bardzo, bardzo dziękuję, jesteście wspaniali <3

 

 

Przyjaźń to magia:
Ewolucja gwiazd typu słonecznego

 

Powstanie protogwiazdy

Reakcje syntezy

Czerwony olbrzym [Część I]

Czerwony olbrzym [Część II]

Mgławica planetarna

Biały karzeł

Czarny karzeł

 

Przyjaźń to magia

 

 

 

Głosy na [EPIC]:

Epic 2/10

Legendary 2/50

Edytowano przez Nika
Poprawa linków
  • +1 6
  • Lubię to! 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mi czytało się to powiadanie miło. Podobało mi się. Dawno nie przeczytałem FF w całości, często  po prostu po przeczytaniu paru zdań porzucałem opowiadanie. Jednak to w niewytłumaczalny dla mnie sposób mnie wciągneło. Choć masz racje postacie są niekanoniczne (a przynajmniej mi się tak wydaje) ale czy to aż taki duży minus?

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż, opowiadanie na pewno nienależny do łatwych, ale za to bardzo satysfakcjonujących.

 

Bardzo spodobała mi się fabuła, rozpoczynająca się powoli, wręcz leniwie, która z czasem rozpędza się, jednak nie zaczyna pędzić. Podczas czytania czułem swego rodzaju osaczenie i oszołomienie próbując pozbierać wszystko do kupy, zrozumieć co dokładnie autorka chciała nam przekazać. Praktycznie przez cały czas miałem odczucie, że coś przegapiłem, bądź źle zrozumiałem, przez co nie będę wstanie w pełni pojąc historii, a jednak mimo to nie byłem w stanie oderwać się od czytania.

 

 

Uwaga spoilery

 

Podczas czytania uderzyła mnie pewna myśl, która aż do teraz nie może mnie odpuścić i wydaje mi się, że dzięki niej miałem jeszcze większą przyjemność z czytania. Mianowicie w pewnym momencie moja uwaga została przykuta przez porównanie zachowania Celestii z przeszłości do obecnego i do tego jak Twilight odreagowywała w bibliotece. Zastanowiło mnie to na tyle, że uznałem, iż główna bohaterka widzi teraz świat zupełnie inaczej jak dawniej. Nie jest już małą klaczką żyjącą beztrosko, z którą każdy obchodził się ostrożnie. Jest teraz księżniczką, która widzi świat nieco wyblakły, ale za to bardziej prawdziwy. Dostrzega w nim więcej zła, bólu i obojętności, przez co ciężej jest jej znieść los jaki zgotowała jej Celestia.
Nie wiem czy taki efekt był zamierzony, ale jeśli tak, to wspaniale wpasował się w klimat opowiadania i uprzyjemnił lekturę.

 

Jeśli chodzi o postacie, to co prawda nieco odbiegają od kanonu, lecz w dość niewielkim stopniu. Można powiedzieć, że zachowują się tak jak mogłyby się zachowywać w danej sytuacje, bądź tak w szczególnym towarzystwie. Na przykład taka Twilight faktycznie mogłaby mieć (przedłużający się) zły dzień, przez co odreagowywałaby w bibliotece. Natomiast dla mnie niekanoniczne zachowanie byłoby w tedy gdyby ksieżniczka przyjaźni chciałaby się wyciszyć na przyjęciu u Pinkie. Z kolei taka oschła pani dnia mogłaby się zachowywać w taki sposób wobec swojej byłej uczennicy, aby pokazać, że z czasem ból przemija. Jadnak jakby do towarzystwa dołączyła trzecia osoba, załóżmy Spike, to Celestia wróciłaby do swojego typowego zachowania.

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam i, mimo pewnych drobnych wad, naprawdę mi się podobało. Będą spoilery.

Motyw z nieśmiertelną Twilight i jej umierającymi przyjaciółkami faktycznie nie jest zbyt odkrywczy, wykorzystuje się go dość często, ale z czegoś takiego też da się zrobić ciekawe opowiadanie, choć łatwe to nie jest, bo trudniej czytelnika zaciekawić i wzruszyć. Ale myślę, że Tobie się to udało. Jest w tym opowiadaniu coś innego i oryginalnego i myślę, że w dalszej części jeszcze nie jednym zaskoczy.

To zapewne zasługa ciekawego stylu, którego używasz. Potrafisz stworzyć niezwykły klimat, tajemniczy, przygnębiający i pełen napięcia. Cały czas czuje się ten niepokój i niepewność. Dzieją się kolejne tragedie, ale wciąż miałam wrażenie, że to jeszcze nie koniec i najważniejsze dopiero nadchodzi.

Szczególnie przypadła mi do gustu scena z Discordem, choć musiałam przeczytać ją dwukrotnie, a i tak mam wrażenie, że coś mi umknęło, ale to chyba było zamierzone.

Co do bohaterów, fakt, może nie są do końca kanoniczni, ale to niekoniecznie jest wada. Od wydarzeń w serialu minęło trochę czasu, więc Twilight musiała się zmienić. To, że nie może pogodzić się z rzeczywistością i odpycha bliskie osoby (Starlight) jest zrozumiałe, zważywszy na to, co przeżywa. A Celestia... cóż, trudno, żeby była całkowicie kanoniczna, skoro w serialu nie poświęca się jej wiele czasu. Ile fanfików, tyle różnych kreacji tej postaci, a Twoja całkiem mi się podoba. O innych postaciach się nie wypowiem, bo pojawiały się raczej na krótko.

Jeśli chodzi o kwestie techniczne, trafiłam na trochę błędów, głównie przecinki, ale nie było ich zbyt dużo. Mam też wrażenie, że miejscami trochę nadużywasz entera, ale może to tylko takie moje skrzywienie.

Polecam i oczywiście czekam na dalszą część.

A, nie masz za co przepraszać. Opóźnienia mogą zdarzyć się każdemu, a to nie było wcale jakieś wielkie.

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opowiadanie przeczytałam parę dni temu na telefonie, więc nie wypowiem się o ewentualnych błędach językowych, składniowych czy interpunkcyjnych, ponieważ do tego czasu zdążyłabym już o wszystkim zapomnieć. Ale skoro zapomniałam, to znaczy, że było w porządku :rdblink:. Jeśli chodzi o wygląd, to jest schludnie, a i zapis dialogowy prezentuje się poprawnie.

 

Jeśli chodzi o treść, to mam mieszane uczucia. To jeden z tych fików, który mnie wciągnął pomimo oczywistych wad i niedociągnięć. Po prostu lubię takie historie, choć jest to motyw dość wtórny. A to po prostu czytało się przyjemnie.

 

Fabuła ma w sobie coś intrygującego - Mane 6 chyba nie poumierały po prostu ze starości i chyba minęło w gruncie rzeczy niewiele czasu. Podejrzewam, że ktoś mógł im pomóc. No i ten Discord.

 

Za to nie podoba mi się Twilight. Wiadomo, jest alikornem, zaczyna inaczej odczuwać czas, ale tu nie minęło go AŻ tak wiele. To co byłoby zrozumiałe po dwustu latach jest słabe po może dziesięciu (Star dalej się uczy u Twi). Dodatkowo jest zwyczajnie chamska. Gorzej, że jej otoczenie nie próbowało przywrócić jej do porządku - Spike mógłby napisać do Celestii co wyprawia wielka księżniczka przyjaźni. Zresztą coś mi mówi, że to nie śmierć przyjaciółek tak przeżywa, tylko chodzi jej o coś zupełnie innego. Zresztą - ludzie umierają, a świat dalej się kręci. Wiadomo, jest to ciężkie, ale w końcu życie toczy się dalej. A Twilight zamknęła się jeszcze za życia przyjaciółek, które chyba nie próbowały jej ogarnąć.

 

Czekam na dalsze rozdziały :) 

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciekawe, ale z drugiej strony niewykorzystany potencjał. To mnie najbardziej boli.

Na pozątku pochwalę rzecz na której mało się znam. Chyba bezbłędnie, a styl przypadł mi do gustu. Takie pourywane zdania i krótkie akapity budują klimat.

 

Przejdźmy do meritum. Czyli fabuły.

Zastajemy po kolei jak umierają kolejne najukochańsze przyjaciółki, a zamiast chwytające serce opisy. Nie umiera jakiś tam kucyk, tylko kluczowe postacie całego serialu. Ot po prostu stwierdzenie, nie żyję i tyle. Może był zabieg, celowy, jednak przeszkadzał mi. Twilight na początku słabo przeżywa żałobę po Pinkie Pie. Zdawałoby się, że powinna jakoś niedowierzać, starać się rozwiązać dlaczego tak jest, ochronić inne koleżanki. Powinna również się spotkać z jeszcze żyjącymi przyjaciółkami itp. Wspólnie przeżyć z innymi stratę, pokminić o co kaman, a tu picie herbatki u Celestii.

 

No i tak lecą kolejne postacie. Z jednej strony gratuluje odwagi za bezkompromisowe rozwiązania. Z drugiej strony kompletnie nie dajesz jakiegoś punktu zaczepienia dlaczego. Tylko rzucasz. Twalot jest alicorn nieśmiertelna taki jest porządek wszechrzeczy i przeżyje swe przyjaciółki. No fajnie, tylko że Mane 6 nie umarły ze starości. No właśnie jak poumierały? W łóżku w czasie snu zdechły? Czy nagle Pinkie Pie zmarła jak piekła babeczki? Czy może Rainbow Dash wykonała takie salto, że skręciła sobie kark? Czy jest jakiś najdrobniejszy wspólny mianownik tych śmierci, aby czytelnik mógł lepiej podążać za fabułą? Z jednej strony takie WTF jest fajne, ale wolę jak zrobione jest z głową.

 

No scena ze Starlight to pierwsza klasa, tylko mam wrażenie, że powinna się dziać jakieś 5 rozdziałów później. Przejście z etapu serialowej Twilight do etapu alicorn co patrzy na nędznych śmiertelników z góry raczej nie nastąpiła by tak szybko. Ja wiem, że trudne przeżycia potrafią zmienić człowieka, ale w praktyce przy tak drastycznych zmianach to raczej proces. Tutaj nie widzę za bardzo etapu pośredniego, co utrudnia mi utożsamienie się z bohaterką.

 

Tyle dzięki za lekturę.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja tam zastanawiam się, czy to nie było celowe. Ze słów Celestii wynika, że to nie śmierć Mane 6 tak zasmuciła Twilight, a Discord obwinia ją o śmierć Shy. Twi z jakiegoś powodu jest bierna wobec tego co tam się dzieje. Może nawet w jakimś stopniu za to odpowiada.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Też mi się wydaje, że to celowe. Tylko IMO jak na moje standardy to zbyt niewiarygodne (scena z discordem jest pod koniec). Po prostu odniosłem wrażenie, że fanfik pominął zbyt dużo, aby stworzyć realistyczną opowieść. Tak czy inaczej czytało mi się dobrze. Nie mogę powiedzieć, że tekst jest zły, raczej nie do końca przemyślany.

 

Póki co jest pierwszy rozdział, zobaczymy jak dalej historie będzie wyjaśniać autorka.

Edytowano przez OneTwo
Zapomniałem dodać jedną rzecz.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z początku pragnę wszystkim podziękować za komentarze, jakiekolwiek słowa w kontekście tego opowiadania motywują mnie do dalszego pisania :)

Dziękuję za poprawienie błędów, a w szczególności interpunkcji (powinnam za te zjedzone przecinki oberwać słownikiem, a nie otrzymać pomoc, także dziękuję z całego serca). Co do enterów: przepraszam :(
Cóż mogę powiedzieć:

Dlaczego jest tak mało opisów? Podpowiem tylko tyle: to zamierzone.
Myślę, że w dalszych częściach sporo się wyjaśni, choć boję się, że moja wersja wydarzeń może być dla was wielkim rozczarowaniem. Między innymi dlatego wolałam opublikować to jako one-shot.

Spoiler

To odrobinę śmieszne, ale w pierwowzorze były niektóre rzeczy, których twierdzicie, że w tej wersji brakuje. Wydaje mi się, że przemyślałam (tak mi się przynajmniej wydaje) te kwestie, dlatego jestem zdania, że nie są to rzeczy, które rzucam od tak sobie. Po zakończeniu opowiadania mogę podesłać niedokończoną pierwszą wersję, choć jak wspominałam, zmierza ona w zupełnie inne strony, choć ma tożsame założenia (jest bardziej... aż, powiem to: realistyczna).

 

Swoją drogą, tak od autora... Zdaje mi się, że w tym opowiadaniu jest naprawdę mało przypadkowych rzeczy.

 

Edytowano przez Nika
  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 6 months later...

To tylko pusty post. Chyba?

Piszę go trochę spontanicznie, mam nadzieję, że nie tylko w przypływie chwilowych emocji.


Siedzę tak sobie, siedzę, odwiedzam Gmaila - uwaga do tekstu.

 

Mimo, że nie jestem zadowolona z końcówki, wpadłam na absurdalny pomysł, by spróbować to dokończyć (wiem, niewiarygodna historia!).

Może trochę późno, ale... Może lepiej późno niż wcale? Co prawda, szkoła wykańcza, ale przeczytałam jeszcze raz to, co opublikowałam i nie jest to znowu aż tak tragiczne (biorąc pod uwagę, że jednak ja to pisałam :P )

Teoretycznie, pierwsza część "Czerwonego Olbrzyma" jest moim zdaniem wcale "wykończona" i nie wymaga "poprawek fabularnych". Wstrzymam się jeszcze z publikacją, ale chyba wróciły mi siły. Chyba. Przemyślę wszystko raz jeszcze, spróbuję co nieco popoprawiać... Chyba zauważyłam, co mnie blokowało w późniejszych częściach - spróbuję coś na to zaradzić.

Nie wiem, co mogę jeszcze napisać. Trzymajcie kciuki?

 

Mam nadzieję, że to nie jest jedynie chwilowy nawrót natchnienia i faktycznie coś z tego wyniknie.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałem opowiadanie, niezmiernie ciężko mi jest zebrać myśli i jakoś chronologicznie (?) wyrazić co myślę o tym tekście. W telegraficznym skrócie: poczułem się niezwykle rozbity. Od razu mówię, że nie w tym negatywnym sensie; nie jest to rozbicie jakiego doświadcza się po zmarnowanym potencjale, czy fatalnym zakończeniu. Mógłbym to porównać do chwili w której po raz pierwszy ukończyłem „Mafię” czy nawet „Crisis Core”, gdzie wiedziałem, że właśnie miałem do czynienia z czymś znakomitym, czułem satysfakcję i poczucie wypełnienia historii, ale przez ładunek emocjonalny na końcu, przez to jak wstrząsnęło mną zakończenie, naprawdę nie wiedziałem od czego zacząć, mówiąc o swoich wrażeniach. Dodatkowo nigdy potem jakoś nie mogłem patrzeć, myśleć o tych tytułach tak jak poprzednio. Znaczy – niby tytuł jak tytuł, ale wiedziałem już, że jeśli ktoś zabierze się za to po raz pierwszy, nie ma pojęcia co na niego czeka ;)

 

„Przyjaźń to magia: Ewolucja gwiazd typu słonecznego” to dosyć niepozorny tytuł, za którym jednak kryje się dużo bardziej skomplikowana, refleksyjna historia, po której nie można tak po prostu się otrząsnąć, tylko trzeba jeszcze trochę pokontemplować. Działa tutaj element zaskoczenia; smutna, refleksyjna otoczka oraz poczucie, że ma się do czynienia ze starannie zaprojektowanym utworem. I może to od tego pozwolę sobie zacząć.

 

UWAGA NA SPOILERY!

 

Wyzwanie

„Ewolucja gwiazd typu słonecznego” jest skonstruowana troszkę tak jakby był to zbiór poszczeólnych scenek, jakichś porozrzucanych po osi czasowej wydarzeń, które mają swój wspólny mianownik i który to wspólny mianownik czytelnik ma odnaleźć, przeanalizować na spokojnie, połączyć fragmenty układanki by uzyskać nieco pełniejszy obraz tego co chciała nam przekazać autorka.

 

Co zrobiło na mnie szczególne wrażenie, to towarzyszący podczas lektury niepokój oraz narastająca pomału posępna atmosfera, po prostu w miarę postępów w czytaniu wydawało mi się jakbym zbliżał się do czegoś... Innego. Nie chcę powiedzieć, że czeka tam jakieś zło, nawet nie szok, tylko coś czego nie chcielibyśmy zobaczyć, chociaż wiemy że najpewniej tam jest. Jest to głębsze wrażenie, które dowodzi, że autorka z powodzeniem opisała nie aż tak świeży motyw, przyciągając do ekranu i nie pozwalając się oderwać aż do końca.

 

W każdym razie, decyzję o porozrzucaniu tych scenek, urwaniu niektórych wydarzeń, czy przekazaniu informacji w taki a nie inny sposób uznaję tutaj za ogromny plus. Jasne, gdyby były to oryginalne postacie pewnie aż tak by we mnie to nie uderzyło, ale raz, były to znane bohaterki, a dwa, mamy okienko na to jak reaguje na to otoczenie, najbliżsi. Przykładowo, druzgoczące komentarze na temat odejścia Rarity, które jednocześnie podpowiadają nam jak to się stało, że umarła. Widzimy jak się zachowuje Discord, widzimy pogrzeb i kolejne komentarze. Szczególnie emocjonalna jest jedna z ostatnich scen, gdzie Twilight nakazuje Starlight odejść. Umiejscowienie jej w tym momencie w historii, zrealizowanie jej w taki sposób, to po prostu małe arcydziełko w dziele o i tak już wysokiej klasie.

Tutaj chciałbym przy okazji pochwalić styl w jakim zostało to napisane, gdyż jest to coś czego ja nie potrafię; zwykle potrzebuję pisać referaty a na końcu i tak nie zawsze ludzie łapią o co mi chodzi. W „Ewolucji...” język jest zrozumiały, a poszczególne akapity dosyć zwięzłe, nie rozciągnięte, a mimo to widzimy wyobraźnią grymasy postaci, smutne miny, wczuwamy się. Lekko, poważnie, ze stylem ale również ze zdrowym rozsądkiem przy zachowaniu pełnego przekazu.

 

Wyzwaniem jest zarówno zmierzenie się z tematyką jak i próba zebrania przedstawionych rzeczy celem pełnego zrozumienia co się właściwie dzieje. Znaczy się, nie jest to zagadka roku, niemniej trzeba czytać uważnie, ze zrozumieniem, aby nie zakończyć opowiadania z uniesionymi brwiami i rozłożonymi rękami.

 

 

Zimno mi – czyli klimat oraz postacie

O stylu już trochę pisałem, ale chciałbym powtórzyć: lekki, zrozumiały, a przy tym elegancki, gdzie wszystko brzmi ładnie, spójnie, lektura biegnie bezproblemowo. W sumie, czytanie samo w sobie idzie wręcz bezstresowo, napięcie czy smutki wynikają raczej z fabuły.

 

Postacie zostały przedstawione dosyć interesująco. Jak nie jeden raz już wspominałem, lubię kiedy poszczególne kucyki są oddane serialowo, bajkowo, ale lubię też kiedy ktoś zdecyduje się porwać na coś zgoła innego. Sam tak robię ;) Gratuluję odwagi oraz spieszę z pochwałami dla tej zimnej, bezradnej wobec upływającego czasu oraz własnych obsesji Twilight. Osobiście, jestem zwolennikiem tezy, że ze wszystkich postaci to właśnie ona ma największe predyspozycje na odchylenia od swojego „bazowego” charakteru czy nawet zostanie antagonistką. Tutaj wydaje się raczej zagubiona, kompletnie niegotowa na starcie z nową rzeczywistością oraz własną mocą, a przy tym uzależniona od swoich obsesji, skłonna do izolowania się, paradoksalnie, chociaż stała się alikornem, słaba.

 

Kreacja Celestii również mi odpowiada. Z jednej strony wydaje się taka jaką ją znamy z serialu, ale jednak okazuje się zupełnie inna, również dosyć zimna, obojętna, tak dla odmiany, w stosunku do Twilight, pogodzona z czasem oraz rzeczywistością. No i przypadło mi do gustu również to dolewanie ciepłej herbaty, przez cały czas. Pomaga to stworzyć kontrast: jak zwykle jest chłodno, smutno, tak ona stara się dolać do tego trochę gorącego, ale to wszystko szybko stygnie, a posępny nastrój nadal jest wszechobecny.

 

Z innych postaci przewinął się Spike, czy Starlight. Postacie również bezsilne, ale wobec Twilight i jej zachowania. Chociaż nie było ich zbyt często, muszę przyznać, że zarówno jej jak i jego, było mi szkoda. Ale to tylko kolejny dowód na przemyślaną kompozycję oraz znakomity styl – nie ma ich często, nie poznajemy całej historii z ich perspektywy, ale i tak poszczególne sceny wywierają potężne wrażenie, potęgują to zimno, smutek, które biją opowiadania. W ogóle, atmosfera opowiadania została stworzona w taki sposób, że niemalże przez cały czas aż się zimno robi od czytania, nie można pozbyć się wrażenia, że ten świat już stracił barwy, stał się tajemniczy, posępny, ale jednocześnie sprzyjający refleksji. Wciąga jak diabli, siedzi w głowie nawet po skończeniu lektury. Doskonale!

 

 

Pomysł oraz możliwości

Nie mogę się doczekać na ciąg dalszy. Poważnie. W gruncie rzeczy, już to co jest na spokojnie mógłbym określić mianem „Instant Classic”, po czym zatrzeć ręce i rozpocząć oczekiwanie na kolejne opowiadania, przy okazji polecając innym „Ewolucję gwiazd typu słonecznego”. Jest to znany motyw, lecz ukazany zupełnie inaczej niż zwykle. Klimat jest gęsty i tajemniczy, z tekstu aż bije zimno które skłania do kontemplacji o co tutaj tak naprawdę chodzi, jak to się stało, co może być dalej. Za pierwszym razem potrafi rozbić, ale jednocześnie uzależnić. Historia siedzi w głowie, po przeczytaniu jej dokładnie i ze zrozumieniem wydaje się całkiem poukładana, ale wciąż mamy kilka pytań bez odpowiedzi. I tym bardziej wyczekuję ciągu dalszego ;)

 

Co cieszy, opowiadanie może pójść w wiele różnych kierunków, gdyż poszczególne wątki czy scenki są na tyle otwarte, na tyle dwuznaczne, że jest olbrzymie pole do różnych historii opowiadanych z perspektywy tychże postaci, „jak do tego doszło”, a także równie porywający ciąg dalszy. Po prostu idealnie, jeżeli mówimy o perspektywach na serię.

 

 

Jestem pod wielkim wrażeniem tego tytułu, polecam bez dwóch zdań i życzę nieprzemijającej weny oraz powodzenia w dalszym pisaniu, bo naprawdę chciałbym poznać ciąg dalszy. I powtórzę - "Instant Classic" :D

 

Pozdrawiam!

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 months later...

Witam!

Wbrew wszelkim pozorom, wciąż doglądam tego opowiadania.

 

Wiem. Była długa przerwa. Ale postanowiłam wreszcie zebrać się w sobie.

 

Czerwony olbrzym [Część I]

Chciałabym podziękować @Hoffmanza wszystkie poprawki i sugestie :)

 

Link znajdziecie również w pierwszym poście.

Druga część "Czerwonego olbrzyma" wymaga jeszcze poprawek, ale chciałam przede wszystkim dać znać, że ten fanfik "żyje" :fluttershy5:

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Ok, pora na komentarz, który niedawno obiecałem autorce.

Co by tu powiedzieć... Nie chce mi się jż pisać jakichś sztampowych twierdzeń typu "świetna fabuła", "dobrze oddani bohaterowie", itp. Nie. Zamiast pisać kolejny sztampowy, szablonowy komć, pragnę powiedzieć od siebie tylko parę słów na temat tego, co mi zapadło w pamięć. Ludzie bieglejsi w sztuce komentowania pisali już wyżej.

To jest jedno z tych opowiadań, gdzie czuje się magię. Gdzie mimo pojawiających się gdzieniegdzie zgrzytów i tak koniec końców wystawia się ocenę bardzo dobrą. Może i ostatnie słowa Discorda w rozmowie z Twilight wydały mi się jak na niego zbyt oschłe. Może i nie wiem, jak to jest z czasem akcji opowiadania, czy to pięć, czy trzydzieści lat po wydarzeniach z serialu, i tak jak ktoś wyżej pisał, coś może zadziało się zbyt szybko. Z jakiegoś powodu wierzę, że jest w tym głębszy zamysł. Że gdzieś tam, w nienapisanych jeszcze rozdziałach znajdują się kolejne części układanki.

Droga autorko, nie zawiedź mnie.

A wam, drodzy czytelnicy, polecam po prostu przeczytać i wyrobić własną opinię.

Standardowo, ocena - 8.5/10 póki co. Wierzę, że brakujące półtorej punktu do dziesiątki odnajdzie się wraz z resztą brakujących puzzli.

Pozdrawiam i czekam na dalszą część.

P. S.: Mam nadzieję, że ten komentarz jest zjadliwy dla was, czytelników, i nie wyda się wam jakimś pseudopoetyckim bełkotem.

Wysłane z mojego LG-M250 przy użyciu Tapatalka

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nowe opowiadanie z serii zaskoczyło mnie swoimi gabarytami, jako że spodziewałem się dłuższego materiału. Niemniej jest to z całą pewnością kontynuacja godna i nie mniej interesująca, która, jak poprzednie kawałki, wciąga, intryguje, inspiruje i nie pozwala przestać o sobie myśleć. Oczywiście przekłada się to na ciekawość co do ciągu dalszego, na który oczywiście będę czekać :D

 

Przechodząc do rzeczy, po raz kolejny nie mogę wyjść z podziwu z jak wielką precyzją zostały dobrane słowa, jak napisane zostały poszczególne akapity i na jakie zabiegi stylistyczne porwała się autorka, po to właśnie aby stworzyć dla nas odpowiedni nastrój. Jak poprzednio, dominuje wrażenie melancholijności, tajemnicy, a także bezlitosnego chłodu, aczkolwiek w „Czerwonym olbrzymie” nie uświadczymy już tylu tajemnic i zamierzonych niejasności (puzzli), treść jest, pod kątem historii, chronologii, dużo jaśniejsza, uporządkowana. Nie musimy już zastanawiać się nad kolejnością scen, co się wzięło z czego, czytelnik nie kończy lektury zmieszany, zbity z tropu. Jest to coś, czego troszeczkę brakuje, ale co jest plusem, ponieważ opowiadanie może się okazać przystępniejsze dla większej ilości czytelników.

 

Nadal towarzyszy nam chłód, powaga, mrok oraz tajemnica, zaś fabuła krąży po nie aż tak świeżych motywach przemijania, doczesności, przeżywania przeszłości. Jak ostatnim razem, jest to niezwykle satysfakcjonujące do czytania, dostatecznie wyczerpujące w przekazie, chociaż ja to bym przytulił kilka dodatkowych opisów, czy scenek, ale nie można mieć wszystkiego ;) Obserwujemy poczynania Twilight oraz to jak sobie radzi ze swoim życiem oraz z przeminięciem niejednej sprawy szczególnej wagi, wszystko w kontekście przyjaźni oraz wartości w które zawsze wierzyła. Wydaje się tutaj opanowana, na pewno kieruje się emocjami w mniejszym stopniu, wydaje się umiarkowanie pogodzona – starannie przygląda się, analizuje, wyciąga wnioski. Jej postać wypada dosyć realistycznie, dobra protagonistka.

 

Co nadaje Twilight realizmu oraz sprawia, że np. ja mogę się z nią lepiej identyfikować, to zbyt daleko idące analizy oraz przesadne doszukiwanie się drugiego dna w najprostszych nawet sprawach. Towarzyszy temu niepewność, czy przypadkiem jej własne oczy jej nie mylą, a także odniesienia do przeszłości, życie przeszłością, odnajdywanie analogii, paraleli. Autorka wie, że „Ewolucja...” jest przeze mnie szczególnie wysoko oceniania również dlatego, że to co odnajduję w tejże historii oraz sposób jej prowadzenia, podejście do tematu itp. jest to dokładnie to co zawsze chciałem przeczytać. Nawet jeżeli miałem kiedyś pomysły, to nie wiedziałem jak zacząć, jak to napisać, dokąd z tym pójść – a teraz nareszcie mam takie opowiadanie, dokładnie o tym, o czym myślę :)

 

No co tu dużo mówić, sam żyję przeszłością, doszukuję się jakichś analogii do minionych sytuacji, zbyt dużo myślę, są to słabości których nie potrafię się wyzbyć, a które napełniają nieuzasadnionymi wątpliwościami, co blokuje niekiedy ważne decyzje, czy zatrzymuje w miejscu. Dlatego też czuję się szczególnie zaabsorbowany przez omawianą historię. I chyba dlatego również postrzegam tę treść za inspirującą. Coś jak w przypadku „Serii Ciasteczkowej” autorstwa Madeleine, tylko że w ramach innej tematyki oraz innych klimatów.

 

Ale jest jeszcze ktoś w tej historii. Jest to księżniczka Celestia, jak się przekonujemy, zniszczona przez nieubłagany czas, wręcz u progu swojego końca. Znów – jestem pełen podziwu jak autorka zdecydowała się związać jej wątek z tematyką serii oraz przemijania, wreszcie, z analogiami zauważanymi przez Twilight. Celestia, jako Pani Słońca, a więc gwiazdy, „bredzi jakby miała już umierać”, ale wciąż trzyma się tematyki przyjaźni, która jest Twilight szczególnie bliska. Tylko Twilight używa porównania do księżyca, gdyż jest to satelita, zaś słońce jest gwiazdą, a gwiazdy umierają. Tak jak Celestia w fanfiku. No i przypominam sobie: "Ewolucja gwiazd typu słonecznego" :D Znakomicie zrealizowany wątek, natomiast fakt, że następuje on w ramach konkluzji „Czerwonego olbrzyma”, potęguje przekaz i zapewnia doświadczenia na poziomie poprzednich kawałków serii.

 

Historia jest bardzo dobra, wyjątkowa, a klimat wylewa się z elektronicznego papieru hektolitrami. Jest to jednocześnie historia nietypowa, coś co nieco trudniej znaleźć i czego w zbyt wielu ilościach chyba nie ma. Wysoka jakość technologiczna oraz merytoryczna sprawiają, że zdecydowanie polecam tę serię oraz jej śledzenie. Jasne, może niekoniecznie jest ona dla każdego, ale zaufajcie mi – warto nieco się pogłowić, warto zmierzyć się z tą układanką i odszukać w poszczególnych fragmentach tego co ilustruje jak niekiedy działamy my sami.

 

Pozdrawiam!

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 months later...

Przypomniałam sobie tego fika i przynoszę komentarz dla ostatniej części: dalej ciężko stwierdzić o co tu chodzi, ale dalej jest ten niepokój i swego rodzaju smutek. Ale przede wszystkim ciekawość tego, co nie zostało jeszcze napisane. Mówiąc dokładniej: oczekuję ciągu dalszego. Chciałabym to skomentować w chwili, w której cała historia się zakończy. Bo takie komentarze są najpełniejsze.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 year later...

Witam was tym temacie w jakże interesującym 2020 roku.
 

Co prawda, okoliczności są niezbyt sprzyjające, lipiec, sierpień już za nami, a co nadejdzie we wrześniu? Może spróbujemy znów spojrzeć w gwiazdy? ;)

Przedstawiam wam pełną kontynuację tej historii. Wraz z zakończeniem.

 

Czerwony olbrzym [Część II]

Mgławica planetarna

Biały karzeł

Czarny karzeł

 

Przyjaźń to magia

 

 

@Hoffman dokonał korekty, nie tylko tych fragmentów, ale całości :D Także, jeśli już zapomnieliście początku, co myślę jest wielce prawdopodobne po takim okresie czasu, możecie zacząć od nowa, a błędów powinno być mniej :)

@Coldwind przeczytał wszystko przed publikacją tych końcowych części i też zaznaczył kilka momentów, w których można było coś poprawić.

Bardzo wam dziękuję :)

 

 

Dokument z całością został zaktualizowany, a NZ zmienione na Z (łał!).

Pozostaje życzyć wam miłej lektury :D

  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rzućmy okiem, ile to już czasu minęło... 

 

Troszeczkę ponad dwa lata. Dużo, niedużo, każdy niech oceni sam, ile trzeba było czekać na ciąg dalszy „Ewolucji gwiazd typu słonecznego”. Nie jest to jednak typowa aktualizacja, czyli kolejna część, kolejny rozdział, o nie. Autorka powróciła, by dać nam – co samo w sobie jest dość niespodziewane – od razu cały, kompletny ciąg dalszy serii, co byśmy mogli delektować się pełnią „Ewolucji...”, przeczytać i ocenić pomysł w pełnej jego krasie :D

 

Jak to podkreślałem w różnych miejscach i przy różnych okazjach, czekałem na kolejne aktualizacje niniejszego fanfika, aczkolwiek miło, że w międzyczasie powstało jeszcze kilka innych tytułów, dzięki którym ten ponad dwuletni okres bez nowych odsłon „Ewolucji...” nie dawał się jakoś szczególnie we znaki. Tym bardziej, iż miałem przyjemność działać przy nowszych fanfikach Niki przedpremierowo, no i cóż mogę powiedzieć, opowiadania te jak najbardziej przypadły mi do gustu, toteż do przeczytania ich oczywiście Państwa zachęcam ;)

 

Niemniej, jest to wątek poświęcony „Ewolucji gwiazd typu słonecznego”, która przy okazji pierwszych odsłon (tj. do pierwszej części „Czerwonego olbrzyma”) była już przeze mnie komentowana, jednakże w obliczu kompletnej historii, gdy znane są tytuły kolejnych odcinków opowiadania oraz całokształt fabuły, muszę przyznać, że wiele się zmieniło w postrzeganiu moim niniejszego fanfika. Przede wszystkim, zauważyłem coś, co było widoczne od samego początku, ale że jestem tumanem, do niedawna żyłem w nieświadomości skąd się różne rzeczy w tej historii wzięły i co mogą oznaczać/ do czego odnoszą się poszczególne wątki. Dzisiaj się poprawię.

 

Zahaczając nieco o podsumowanie, tudzież poszczególne partie zbliżającej się analizy (oho, już zdradziłem co to będzie za nietypowy komentarz z mojej strony :interesting:), opowiadanie w ogóle mi się nie nudzi i z przyjemnością przeczytałem je w całości wielokrotnie. Co cieszy, niemalże za każdym razem zauważałem jakieś nowe szczegóły, zwłaszcza w pierwszych odsłonach, gdyż znając ciąg dalszy, zakończenie, kluczowe wydarzenia oraz kwestie postaci, dostrzega się podwójne dno tego, co zostało powiedziane albo pokazane na początku. Świadczy to o tym, o czym pisałem poprzednim razem – starannie zaprojektowany utwór, gdzie wszystko wydaje się mieć dodatkowe, większe lub mniejsze znaczenie, tak dobrze zostało to zaplanowane. Co jeszcze? Po skończeniu całości, zwłaszcza za pierwszym razem (odświeżyłem sobie pierwsze części, więc w jednym ciągu przeczytałem wówczas całość „Ewolucji...”), tak jak w 2018, poczułem się nieźle rozbity, ciężko było zebrać myśli, choć tym razem udało się spisać co niektóre wrażenia w porządku chronologicznym, po każdym opowiadaniu z serii, bądź po poszczególnych fragmentach, przy okazji których olśniło mnie odnośnie pewnych elementów z poprzednich kawałków tekstu, co było ciekawym doświadczeniem.

 

Przedłużając niniejszy wstęp, również po to, by w jakiś sposób odnieść się do moich poprzednich komentarzy, podtrzymuję, że za przedstawionym nam tekstem kryje się drugie dno, w postaci refleksyjnej historii z przesłaniem, z którym można się utożsamić na dwa sposoby – zwyczajnie, tak jak ma to miejsce w większości fanfików podejmujących jakoś motywy przemijania, tracenia bliskich, bezradności wobec upływu czasu, a także dosłownie, gdyż, jakkolwiek odległa przyszłość by to dla nas nie była, i tak nas wszystkich to czeka. Ale o tym nieco później.

 

A zatem, opowiadanie jest dużo ciekawsze, niż może się na pierwszy rzut oka wydawać, zaś za większością scen i dialogów kryje się drugie dno, czy też szerszy kontekst, którego odkrywanie było niezwykle satysfakcjonujące. Tym razem, oprócz standardowego komentarza, chciałbym dokonać analizy/ interpretacji fabuły, wątków oraz postaci, gdyż wydaje mi się, iż jest to historia, która na to zasługuje i która dzięki temu wiele zyskuje, no i to chyba ogólnie dobrze, gdy można o fabule fanfika napisać troszeczkę więcej niż zwykle, co nie? :D

 

Uwaga! Dalsza część komentarza obfituje w POTĘŻNE SPOILERY! Ujawniona zostanie CAŁA fabuła, a także moja interpretacja. Nalegam, by przerwać czytanie tutaj i poświęcić czas na lekturę "Ewolucji gwiazd typu słonecznego", gdyż jest to historia, której odkrywania naprawdę NIE CHCECIE sobie zepsuć. Proszę, przeczytajcie, a potem powróćcie do niniejszego komentarza. Dziękuję ;)

 

 

Wstępne podsumowanie, czyli rozliczenie

Poprzednie komentarze odnosiły się do „Powstania protogwiazdy”, „Reakcji syntezy” oraz pierwszej części „Czerwonego Olbrzyma”. Formułowałem przy ich okazji wrażenia z lektury, gdy seria była jeszcze niekompletna, lecz gdy zauważyłem skąd się biorą te tytuły i do czego mogą nawiązywać poszczególne wydarzenia, wiele się zmieniło, zatem jestem ciekaw, ile z tych rzeczy zachowało aktualność. Wnioski będą się odnosić do wymienionych wyżej części serii, później się je skonfrontuje z kompletnymi wrażeniami, zatem będzie szersze spektrum tego, czym ten fanfik był dla mnie kiedyś, czym jest teraz, co w materii opinii przetrwało, a co uległo zmianom.

 

Podtrzymuję, że na etapie „Reakcji syntezy”, czytelnikowi nadal towarzyszy narastający niepokój, kolejne scenki wydają się być rozrzucone po chronologii, aczkolwiek obecnie, o ile nadal mam takie zdanie, wydaje mi się, że jednak nie są od siebie aż tak odległe, jak mi się to kiedyś wydawało. Powodem może być postać Spike'a oraz Starlight Glimmer, zwłaszcza podejmując kwestię znajomej klaczy, nie wiem dlaczego wcześniej nie zauważyłem, że między poszczególnymi scenkami (odnoszącymi się do śmierci kolejnych przyjaciółek Twilight, tudzież przybliżającymi sposób, w jaki lawendowa klacz na tym etapie historii funkcjonuje) nie mogło minąć zbyt wiele czasu, skoro Starlight wciąż pobierała nauki o przyjaźni i najwyraźniej jeszcze nie znała każdej z Mane6 zbyt dobrze (o czym zresztą sama wspomina).

 

Nawiązując do słów „Od autora #3 – O opowiadaniu”, gdzie padła wzmianka o pierwotnym koncepcie, jakoby fabuła miała zostać umiejscowiona między czwartym, a piątym sezonem, coś mi się zdaje, że wydarzenia z „Reakcji syntezy” można ulokować najwcześniej niedługo po finale sezonu szóstego, ewentualnie gdzieś w siódmym. Dlaczego właśnie w tym miejscu?

 

Po pierwsze, z tekstu wynika, że Starlight pobiera nauki u Twilight już od jakiegoś czasu, nie wiadomo konkretnie jak długo, ale na pewno nie są to jej początki. Po drugie, wiemy, że na tym etapie Starlight odnowiła znajomość z Sunburstem i nawiązała przyjaźń z Trixie, a także poznała Thoraxa. Wprawdzie jestem w tym aspekcie troszkę skonfliktowany, gdyż nie ma przesłanek, by jednoznacznie stwierdzić w jakiej formie występuje Thorax (w sensie, czy to przed czy po jego przemianie i upadku Chrysalis), aczkolwiek Starlight przyznaje, że nie zdążyła poznać przyjaciółek (konkretnie – Rarity, tzn. tak mi się wydaje, że tu chodzi o śmierć Rarity) tak dobrze jak Twilight, więc to raczej nie powinno być za daleko w sezonie siódmym, więc obstawiam, że to najpewniej niedługo po finale szóstego. Pewnie od początku dla większości czytelników było to oczywiste, ale, jak widzicie, potrzebowałem trochę czasu, by zajarzyć kiedy się to może dziać.

 

W każdym razie, clue jest takie, że jawi się to jako alternatywny, autorski ciąg dalszy fabuły serialu, dziejący się po finale sezonu szóstego, który zdecydowanie nie zmierza do szczęśliwego zakończenia. Podoba mi się ta niekanoniczność, o której wspomniała autorka – rozrzut, kontrast między tym, kim były poszczególne postacie w oryginale, a tym, jakie są w „Ewolucji...”. Stwarza to pozory, że minęło sporo czasu, tyle, ile potrzeba, by zaszły zmiany w charakterach, by poszczególne kucyki zdążyły się od siebie oddalić (szczególnie Twilight, zapominająca o reszcie świata), a jednak, jakby to przeanalizować na chłodno, okazuje się, że to wszystko rozgrywa się bliżej znanych nam wydarzeń, a postacie wyglądem najprawdopodobniej nie zmieniły się nic. Czyli Twilight Sparkle wciąż wygląda tak, jak za czasów swojej alikornikacji. Inaczej, ale w 95% jak swoje klasyczne „ja”.

 

Aczkolwiek, zbija mnie nieco z tropu wzmianka o tym, że widząc Sweetie Belle, Twilight miała wrażenie, że wydawała się nieco starsza niż ostatnim razem, kiedy ostatnim razem ją widziała. Niby tylko „nieco”, niby „wydawała się”, a jednak nadal trzyma się mnie wrażenie, że powinna to być Sweetie widocznie starsza niż ta ze Znaczkowej Ligii i młodsza, niż jej dorosła forma z odcinka, w którym wszystkie nagle wyrosły ("Growing up is hard to do")/ finału serii.

 

Aha – wiem, że tekst Starlight o tym, że nie poznała tych kucyków tak dobrze jak Twilight zawsze będzie prawdziwy, bo nie znała tych postaci tak długo, jak jej nauczycielka, ale wciąż, zwracam uwagę na to, że (najpewniej z racji daty premiery fanfika, a co za tym idzie, tego, ilu ówcześnie sezonów/ odcinków jeszcze nie było) nigdzie nie ma wzmianki o Szkole Przyjaźni czy Filarach Equestrii, ani w „Reakcjach syntezy” (co jest dosyć oczywiste), ani nigdzie później. Jakby to się w ogóle nie wydarzyło. Fanfik wystartował w 2017 i ciężko się spodziewać, żeby którykolwiek z „nowszych” motywów serialowych trafił do tekstu wtedy, ale dziś? Moim zdaniem dałoby się zawrzeć w nowszych odcinkach fanfika różne odniesienia czy wzmianki, a jednak z jakichś powodów ich zabrakło. Stąd, mimo kilku wątpliwości, podtrzymuję tezę, że „Reakcje syntezy” dzieją się niedługo po finale sezonu szóstego.

 

Tylko co się stało z Twilight?

 

Natomiast, odnośnie pierwszej części „Czerwonego olbrzyma” – tekst nadal intryguje, jest chłodno, tajemniczo, momentami nieco mroczniej, ale generalnie dosyć melancholijnie, zatem tutaj bez zmian. Powracając do kwestii kreacji Twilight (jak się okaże w kontekście całości fanfika – bardzo dobrej), chyba najbardziej szokowała w „Reakcjach syntezy”, aczkolwiek, na początku „Czerwonego olbrzyma”, nadal nie jest sobą, ale nie czuć już od niej nerwów, złych emocji, raczej wydaje się, że przeżywa przemianę, po której łatwiej jej będzie odciąć się od przeszłości i wreszcie odzyskać szczęście.

 

Jak się jednak okazuje, szczęście jest to dosyć ulotne, gdyż pojawiają się kolejne problemy na jej drodze, przez które, chcąc nie chcąc, w jakimś sensie powraca myślami do przeszłości, czy też rozważa to, co się wokół niej dzieje, dając nam znak, że to jednak w dalszym ciągu nie jest znana nam Twilight, że to już całkiem inna księżniczka przyjaźni... Co brzmi dziwnie w kontekście utraty kolejnych przyjaciółek i skupieniu się na swojej nauczycielce, Celestii, która chyba pozostała ostatnią osobą, którą Twilight postrzega jako swoją przyjaciółkę. Poza tym, jej usposobienie wydaje się być mocno oderwane od tego, co wynika z jej tytułu. Tej przyjaźni po prostu już nie ma. Nie chcę powiedzieć, że Twilight jest kompletnie zgorzkniała, bo raz po raz da się zauważyć przebłyski świadczące o tym, że ma jeszcze w sobie chęci, ma energię, lecz im dalej w tekst, tym bardziej chce się użyć tego określenia.

 

I tutaj należy ponownie przywołać postać księżniczki Celestii, której pogarszający się stan zdrowia spada na Twilight niemalże natychmiast po tym, jak ta pozornie odzyskała kontrolę nad swoimi emocjami, życiem, odcięła się, odnalazła cel (No co? Nowa sala audiencji to też jest przecież jakiś cel, czemu nie?). A przynajmniej zidentyfikowała to, co należało zmienić, by zbliżyć się do osiągnięcia spokoju ducha.

 

Ta osłabiona, zmęczona, „bredząca jakby miała już umrzeć” Celestia, jest dosyć niepokojąca z dwóch powodów. Po pierwsze, my ją znamy (jako widzowie, ale także jako czytelnicy) jako kogoś zupełnie innego – władczynię, mentorkę, starszą siostrę, kogoś o nadzwyczajnej mocy w znakomitej formie fizycznej oraz psychicznej. W każdym razie, kogoś silnego, kto nie przemija. W „Ewolucji...” wszystko wygląda inaczej – Celestia jest słaba, co wynika nie tylko z opisów poszczególnych czynności, ale również jej wyglądu. W fanfiku znana księżniczka wydaje się niszczejąca, niezdolna nawet do codziennego funkcjonowania, do tego stopnia, że nawet picie herbaty z Twilight, co w fanfiku urasta do swego rodzaju rytuału, staje się czymś ponad jej siły, co jest kuriozalne zważywszy na prostotę czynności oraz prestiż księżniczki.

 

A jednak, nadal żyje i zachowuje trzeźwość myśli, choć na pierwszy rzut oka wydaje się inaczej. No i nadal powołuje się na przyjaźń, ale także na przeznaczenie. I tutaj drugi powód – gdy rozpoczynamy lekturę, nic nie zwiastuje czegoś, co będzie tak śmiało zrywać z kanonem, uraczając nas tajemnicą, niepokoją, chłodem. „Reakcje syntezy” atakują nas zimną (aczkolwiek żałującą przyjaciółek), izolująca się od świata, odpychającą od siebie kucyki Twilight, ale oferują jednocześnie znajomą kreację Celestii, co ociepla nieco atmosferę. W „Czerwonym olbrzymie” natomiast, na początek dostajemy Twilight, która sprawia wrażenie bliższej swojemu serialowemu odpowiednikowi, lecz tym razem to Celestia okazuje się „nie być sobą” i swoją kreacją zaskakuje.

 

W porządku, ale co w tym niepokojącego, zapytacie? Według mnie, realizuje to nie tylko motyw przemijania, ale także bezsilności wobec pędzącego czasu, a także ukazuje coś takiego, że nawet gdy pojawia się nadzieja, za moment dzieje się coś innego, co przysparza zmartwień i dołuje. Najpierw Twilight musiała pożegnać swoje przyjaciółki, a potem, gdy wydawałoby się, że staje na nogi, Celestia się zmienia, słabnie, zaczyna przypominać cień samej siebie, sprawia wrażenie gotowej na śmierć, co niepokoi w tym sensie, że jest to Pani Słońca, ta, która słońcem włada, być może ostatnia osoba, która realnie mogłaby pozytywnie wpłynąć na Twilight i której nie spodziewalibyśmy się zastać w takim stanie, nigdy. Czytając opowiadanie, ma się wrażenie, że dzieje się coś niemożliwego, coś, co nigdy nie powinno się wydarzyć, a jednak jest i okazuje się trudne do przełknięcia.

 

Te dwa aspekty, które według mnie definiują niepokój kreacji księżniczki Celestii, równocześnie potęgują przytłaczający, melancholijny i mroczny klimat, gdzie początkowo dziwimy się Twilight (jakby nie patrzeć głównej bohaterce), możemy ją krytykować, ale chcemy też poznać jej motywy, a ostatecznie zaczynamy jej współczuć i rozumieć, lecz jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że na wiele rzeczy jest już za późno.

 

O atmosferze w początkowych kawałkach fanfika mógłbym pisać jeszcze wiele, aczkolwiek myślę, że to wystarczy w kontekście moich poprzednich komentarzy, wobec których chciałem się rozliczyć i których treść chciałem poddać próbie czasu, jakbym wciąż nie zdawał sobie sprawy z tego, do czego nawiązuje opowiadanie. Jak więc Państwo widzą, w pełni podtrzymuję moje poprzednie wrażenia związane z lekturą, a nawet rozbudowuję je, co świadczy o tym, że z czasem treść bynajmniej nie traci na wartości, ba, wręcz zyskuje, aczkolwiek fakt faktem, „Ewolucję...” czytałem ostatnio wielokrotnie, stąd miałem wystarczająco wiele czasu na przemyślenia oraz dużo doświadczenia związanego z tym tekstem ;)

 

Przypominam, że fanfik nadal mi się nie nudzi.

 

W porządku, tyle tytułem rozliczenia z poprzednimi komentarzami, przejdę teraz do analizy fanfika, trzymając się tego, do czego on nawiązuje i z czym w trakcie lektury należy doszukiwać się analogii/ aluzji. To było oczywiste od samego początku, natomiast ja jestem tumanem, toteż musiało minąć dużo czasu, nim się zorientowałem, że niniejsza opowieść jest w jakimś sensie alegorią... cyklu życia gwiazd.

 

Jeszcze raz, przestrzegam przez SPOILERAMI dotyczącymi zakończenia opowiadania, wątków oraz losów postaci! Namawiam, aby uprzednio zapoznać się z fanfikiem, gdyż dalsza lektura niniejszego posta z pewnością ZEPSUJE radość samodzielnego poznawania fabuły oraz dążenia do zakończenia!

 

 

„Przyjaźń to magia: Ewolucja gwiazd typu słonecznego” – kompletna analiza

Dokładnie tak – oczywista oczywistość od samego początku, widniejąca w tytule, którą autorka ochrzciła poszczególne części fanfika, a która dla mnie bynajmniej nie okazała się czymś widocznym, czymś, co jednoznacznie wskazywało na chęć stworzenia aluzji do fizyki i astronomii, sygnalizując jednocześnie: „hej, tutaj może być drugie dno”. Nie mam pojęcia, jak to się stało, że też nie przyszło mi do głowy, by zinterpretować tytuł fanfika dosłownie…

 

Dziś poprawiam się i nadrabiam zaległości związane z wyżej wymienioną dziedziną wiedzy, dość pobieżnie, przyznaję, acz niewykluczone, że zainteresuję się tematem na tyle, że uczynię z niego kolejne hobby. Istotnie, tytuł oznacza cykl ewolucyjny gwiazd, nie obserwowany bezpośrednio, a często oparty na przewidywanych modelach, ponieważ procesy te trwają bardzo długo, nawet kilkanaście miliardów lat, co – wybiegając nieco do przodu – już na starcie powinno nam dać pojęcie jak długo mogą umierać pewne istoty. Na przykład alikorny.

 

Co zaintrygowało mnie już jakiś czas po wielokrotnej lekturze opowiadania, a niedługo przed tym, jak usiadłem do niniejszej analizy, to dosyć tajemniczy wydźwięk tytułu, który utrzymuje się nawet po zdaniu sobie sprawy z nawiązania do astronomii. W kontekście fanfika tematycznie wpisanego w uniwersum „Friendship is Magic”, a nawet dającego się jakoś wpasować w określony punkt w chronologii (co tłumaczyłem i argumentowałem wcześniej), jeśli przyjąć założenie, iż opowiadanie Niki opisuje alternatywny bieg wydarzeń, nadpisując to, co nastąpiłoby w kanonie po przyjętym punkcie na osi czasu, tak na dobrą sprawę trudno przewidzieć, czego się spodziewać. Mając do dyspozycji wyłącznie tagi, a także obrazek okładkowy, można jednak oczekiwać, że będzie to nostalgiczne doświadczenie, być może w jakimś sensie wstrząsające lub szokujące. Zwłaszcza, jeżeli przyjąć jako wskazówkę fabułę innego opowiadania autorki – „Pedantki”.

 

W każdym razie, skoro tytuł dosłownie oznacza sekwencje zmian, jakie przechodzą gwiazdy przez całe swoje długie istnienie, począwszy od narodzin, poprzez zwiększenie swoich rozmiarów, aż do wypalenia, powstaje pytanie – kto okaże się tytułową gwiazdą/ gwiazdami, jakie analogie zaprezentuje nam autorka oraz jak zdecyduje się to zakończyć, skoro ostatecznie... nie zostaje prawie nic?

 

Jak się okazało, odpowiedzi na te, a także kolejne, powstające bezpośrednio podczas lektury pytania, wcale nie okazały się takie proste do uzyskania. Możliwe, że komuś wystarczy jednorazowe przeczytanie niniejszego dzieła. Ja potrzebowałem kilku podejść, za każdym razem odnajdywałem jakiś nowy szczegół, zaś łączenie ze sobą elementów, interpretacja pozostawionych przez autorkę poszlak, okazała się niemałą frajdą (pomimo takich, a nie innych tagów oraz gęstej atmosfery), głównie dzięki płynącej z niej satysfakcji. Spośród różnych schematów rozwoju gwiazd, Nika wybrała ten opisany największą ilością etapów, co oddają tytuły poszczególnych części opowiadania.

 

Z dwoma tylko wyjątkami.

 

 

I. Protogwiazda, czyli jak to się zaczęło

 

Spoiler

Młoda gwiazda, która, zanim zacznie emitować światło, wskutek działania grawitacji zapada się, ale już emituje promieniowanie cieplne (chyba z zakresu podczerwieni), co z kolei wynika z jej kurczenia się. Proces kurczenia się ulega zatrzymaniu w momencie, w którym we wnętrzu gwiazdy zaczynają zachodzić reakcje jądrowe, których jeszcze nie rozgryzłem. Cóż, nie moja broszka. W każdym razie, jeśli odnieść etap ten do długości cyklu życia gwiazdy, to okazuje się, że te ok. pół miliarda lat w tę, czy w tamtą, to nie jest znowu tak dużo. Na czym gwiazda spędza ów moment? Ano na gromadzeniu masy.

 

Sprawdźmy jak to się ma do otwarcia fanfika, jego pierwszej części. Zaledwie jedna strona, jeśli to dobrze wykadrować (poprzez scrollowanie, rzecz jasna), cały tekst zmieści się na monitorze, tak niewiele tego jest. Ale siła nie tkwi w ilości, lecz w jakości, bądź w prostocie przekazu.

 

Owa prostota daje się opisać kilkoma zdaniami-kluczami, które teraz wymienię:

 

„Kiedyś, ktoś bardzo dla niej ważny, powiedział jej, żeby w takich chwilach pomyśleć życzenie. Że ono się spełni, jeżeli tylko będzie się bardzo, bardzo chcieć.”

 

„Ostatnimi czasy wiele się zmieniło”

 

Ale co to oznacza w kontekście rzeczy, które przytoczyłem na samym początku niniejszego punktu? Odpowiedź brzmi: na razie nic.

Oczywistym jest, że to dopiero początek, zaledwie prolog, mający zajawić temat i zachęcić do czytania. Jednakże należy zwrócić uwagę, że zdanie wymienione przeze mnie jako pierwsze, otwiera również niniejszy wątek, co sugeruje (jak się wkrótce okaże – całkiem słusznie), że jest to zdanie-klucz nie tylko w kontekście do „Powstania protogwiazdy”, ale do całej „Ewolucji...”, w ogóle. Zajawiony w tekście został motyw życzeń oraz wiary w ich spełnienie, co będzie nam towarzyszyć przez całą lekturę, jawnie bądź skrycie.

 

Fakt, iż w opowiadaniu pojawia się tylko Twilight, sugeruje także, że to właśnie ona jest tytułową protogwiazdą – młodym „bytem”, który jeszcze nie emituje światła, a mozolnie gromadzi masę. Co może się kryć za tymi nawiązaniami? Wydaje mi się, że brak zdolności emisji światła symbolizuje Twilight zanim stała się alikornem/ księżniczką, natomiast gromadzenie masy – dojrzewanie bohaterki do roli, którą (jak się później okaże) zaplanowała dla niej Celestia, czyli najprawdopodobniej ów „ktoś bardzo dla niej ważny”, kto swego czasu powiedział jej, że pomyślane życzenie spełni się, jeżeli będzie się tego wystarczająco mocno chcieć. Wrócę do tego szczegółu później, gdy przewiną się kolejne kluczowe dla fanfika sceny. Na razie warto zapamiętać, że w fabule jest ktoś bardzo ważny dla Twilight, a kto powiedział jej o spełnianiu się życzeń. Nie wiemy kiedy konkretnie miało to miejsce, ale możemy się domyślać.

 

Wprawdzie powstają rozbieżności z drugim zdaniem-kluczem, mówiącym o tym, że wiele się zmieniło, aczkolwiek, wydaje mi się, że fakt innego formatowania tego konkretnego zdania (wyrównanie do prawej, kursywa, barwa szara) nie jest bez znaczenia. Sądzę, że właściwa treść jest de facto wspomnieniem księżniczki Twilight (wspomnieniem czasów, gdy była „protogwiazdą”), zaś ostatnie zdanie odnosi się do czasu, w którym rozgrywa się „Czerwony olbrzym”, a więc po „Reakcjach syntezy”, gdzie odkrywamy co się pozmieniało.

 

W skrócie: Twilight jest księżniczką (gwiazdą), która wspomina czasy, w których była jeszcze zwykłym jednorożcem (protogwiazdą), kiedy ktoś bardzo dla niej ważny (Celestia) zdradził jej, że gdy zobaczy się spadającą gwiazdę i pomyśli życzenie, wówczas ono się spełni, jeżeli bardzo będzie się tego chcieć. Księżniczka Twilight w opowiadaniu płacze, gdyż ostatnimi czasy („Reakcje syntezy”) wiele się zmieniło.

 

 

II. Reakcje syntezy, czyli pięć przyjaciółek

 

Spoiler

Dosyć długo byłem skonfliktowany, czy nie uznać „Reakcji syntezy” za najważniejszą część fanfika, przynajmniej w sensie punktu zwrotnego dla Twilight, po którym decyduje się ona na zmianę (opisaną dopiero w „Czerwonym olbrzymie”), a także jako etap, w którym mamy kulminację inności kreacji bohaterki, gdzie wprawdzie przypomina swój serialowy odpowiednik (zapracowana, rozpostarta nad książkami) lecz jej podejście do kucyków wskazuje na kogoś innego (obojętność i chłód z jakim zbywa Spike'a, izolacja, odrzucenie Starlight, ogólnie wyprana z emocji). Poza tym, opowiadanie to ukazuje nam, jak wiele się zmieniło (w nawiązaniu do „Powstania protogwiazdy”). Zostało podzielone na pięć odcinków, z czego tylko jeden, oprócz numeru, dostał własny podtytuł.

 

Ogólnie rzecz ujmując, „Reakcje syntezy” to zbiór pożegnań ze znajomymi bohaterkami, które widnieją na obrazku okładkowym, a które były dla Twilight najlepszymi przyjaciółkami. Jak wspomniałem, lawendowa klacz żałuje ich, acz powiedziałbym, że czyni to na swój własny sposób, inaczej. Zważywszy na to, poszczególne fragmenty wybrzmiewają bardziej tak, jakby prędzej miało to być pożegnanie się czytelnika z tymi postaciami, a niekoniecznie Twilight, gdyż, jak można wyczytać między wierszami podczas jej rozmów z Celestią, martwi się ona czymś zupełnie innym. Oczywiście mogę tu się mylić, lecz z perspektywy czasu wydaje mi się, że, choć utrata przyjaciółek nią wstrząsnęła i owszem, fakt ten boli ją przez cały fanfik, to jednak nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że w tym wszystkim martwi się o siebie – a więc o to, że jej niedane będzie odejść, gdyż jest alicornem, a alicorny nie umierają, bo albo są, albo ich nie ma. Stąd, jest gotowa zrzec się swej nieśmiertelności, by już nie cierpieć i... Ja wiem? Dołączyć do przyjaciółek, nie musząc dalej brnąć w przyszłość?

 

W tym sensie, wydaje się żyć przeszłością, czego symbolem jest końcowa scenka, w której Twilight przebiera w książkach, w poszukiwaniu lektury, która pozwoli jej się zrelaksować. Przewija się pięć tytułów. Pięć tytułów – pięć odcinków – pięć utraconych przyjaciółek. „Wszystkie już nie żyją.” To nakazuje przypuszczać, iż zbyt wiele rzeczy przypomina Twilight o tym, co było i dopóki nie wynajdzie na to sposobu (początek „Czerwonego olbrzyma”), dopóty będzie to sprawiać jej ból, nakręcać chęć odzyskania śmiertelności, a więc powrotu do stanu „protogwiazdy”. Jeżeli rzucimy okiem na cykl ewolucji gwiazdy, widzimy, że przebiega on jednokierunkowo, nie ma odwrotu. I zawsze kończy się wypaleniem, co jest dobrym foreshadowingiem tego, co stanie się później w opowiadaniu. Im prędzej zdamy sobie sprawę z tego, z czego czerpią te tytuły, w ogóle, cała ta historia, tym więcej mamy czasu na przygotowanie się na zakończenie.

 

Zanim jednak do tego przejdę, chciałbym poświęcić troszkę czasu na kolejne odcinki „Reakcji syntezy”. Co do kolejności, w jakiej odchodziły kolejne przyjaciółki Twilight, nie ma wątpliwości, acz podoba mi się to, że początkowo nie jest to takie oczywiste, informację tę dostajemy dopiero w pewnym momencie. W każdym razie, jako pierwsza odchodzi Pinkie Pie. Co zwraca uwagę, Twilight nie zdecydowała schronić się przed deszczem w trakcie jej pożegnania, czym na pewno się wyróżniła, aczkolwiek nadal trudno mi określić co to może znaczyć. Z drugiej strony, to, że żaden z parasoli nie należał do niej, wcale nie musi oznaczać, że wolała moknąć – służba mogła chronić ją przed deszczem wszelkimi środkami, czy coś w tym rodzaju.

 

W każdym razie, po tej krótkiej scence mamy spotkanie Twilight Sparkle z księżniczką Celestią. Znajduje się tam sporo drobnych szczegółów, które nabiorą głębszego sensu później. Sama interakcja między obiema księżniczkami wypadła naturalnie i klimatycznie, opisy im towarzyszące są satysfakcjonujące. Nie zdradzają zbyt wiele, ale dokładnie tyle, ile trzeba. Ani przeciągnięte, ani zbyt ubogie w szczegóły. Do formy wrócę jeszcze później. Z dialogu księżniczek można wynieść kilka kwestii:

 

„Postanowiła zasięgnąć rady, może nawet pocieszenia, u najmądrzejszej osoby, jaką znała.”

 

Jeżeli bycie dla kogoś najmądrzejszą osobą idzie w parze z byciem kimś bardzo ważnym, jak dla mnie zdanie to potwierdza, że to Celestia powiedziała jej kiedyś o tym, że życzenia się spełniają („Powstanie protogwiazdy”). Zresztą, Twilight jakoś nie szuka rady u innej przyjaciółki (z tekstu wynika, że na tym etapie, oprócz Pinkie Pie, wszystkie jeszcze żyją), nawet nie u którejkolwiek z sióstr Pinkie, czy u swojej matki, ale właśnie u Celestii. Najpewniej dlatego, że jako księżniczka, alikorn, to ona będzie najlepiej ją rozumieć.

 

Aha – dalej w tekście pojawia się informacja, że jest to pierwsza wizyta Twilight w prywatnej komnacie Celestii od lat. W ogóle, jeszcze wcześniej zostaje nam dane do zrozumienia, że dla Celestii również brakowało Twilight czasu.

 

„Musisz być silna, Twilight.” <- cytat ten przywołam później.

 

„Reakcja Księżniczki była zupełnie inna, niż miała nadzieję zobaczyć.” <- nic dziwnego, do czego również wrócę później.

 

„„Tak bliskie”… Twilight odebrała właśnie zupełnie odwrotne wrażenie. Jakby przez te wszystkie zdarzenia tylko się od siebie oddalały.”

 

Powyższy cytat wydał mi się ciekawy, gdyż moim zdaniem dobrze donosi się do dwóch rzeczy. Pierwsza to upływ czasu, gdy znajomi i przyjaciele idą w swoją stronę, pochłonięci indywidualnymi celami, przez co z każdym kolejnym dniem oddalają się od siebie, aż stają się dla siebie zupełnie obcy. No i sprawa druga to to, jak to zdanie świetnie podsumowuje ogólną kreację Twilight w „Reakcjach syntezy”, a czytelnik, mimo wszystko, zastanawia się co to za „wszystkie zdarzenia” przez które tak bardzo się od siebie oddaliły. W tym sensie, wydaje się, że Celestia tkwi w jakimś błędnym przeświadczeniu o przyjaźni, gdyż w rzeczywistości jest zupełnie odwrotnie, niż zapewne sobie wyobraża. To znaczy, tak myślałem, aż nie pojawił się ciąg dalszy fanfika.

 

No i już w drugim odcinku „Reakcji” przekonujemy się, że Twilight nie zmieniła się ani po śmierci Pinkie, ani po rozmowie z Celestią, o czym świadczy wymowne „Więc przyjdź później”. Trochę to dziwne, w sumie, gdyby nie to, że tekstu jasno wynika, że rozmawiała z Celestią po śmierci Pinkie („(...) ale wiedziała, ile Pinkie dla niej znaczyła. Ile znaczy dla niej każda z jej przyjaciółek.”), pomyślałbym, że to wcale nie jest w porządku chronologicznym, że rozmowy z Celestią dzieją się dużo, dużo później, być może w czasach, w których rodzice Twilight od dawna nie żyją. Że dopiero jak została sama, jak minęło trochę czasu, to pojęła wagę straty i zaczęła szukać ukojenia, bo nagle zbyt wiele rzeczy zaczęło jej przypominać o przyszłości. A Celestia na to „napij się herbaty”, ogółem business as usual.

 

W każdym razie, zastanawiają wzmianki o znaczeniu porządkowania książek dla Twilight, a także to, że nikt nie rozumiał, że można czytać książki na siłę, „dla zasady”. Najważniejsza w kontekście całości fabuły jest informacja, że ostatnio porządkowanie dzieje się zbyt często. Jeżeli to na poprawę humoru, wówczas od dłuższego czasu Twilight musi chodzić nieźle podminowana. Tylko czym? Praca?

No i że czuje się sama, ale nie samotna. Końcówka fragmentu ujawnia dlaczego – każda książka wiąże się z określonym wspomnieniem, czyli nic dziwnego, że nie czuje się samotna i że nie potrzebuje niczyjego towarzystwa. Można przyjąć, że posiadając wokół siebie kolekcję wspomnień, żyje przeszłością, kosztem teraźniejszości. Stąd wydaje się taka nieobecna, obojętna wobec tego, co się wokół niej dzieje. Dlatego też, po namyśle, muszę przyznać, że średnio kupuję jej żale i ubolewanie nad utratą przyjaciółek. Coś mi tu nie gra.

 

Kolejna scena (oddzielona, jak mi się wydaje, wspomnieniem jednej z odbytych rozmów z Celestią) tylko potwierdza, że przeszłość, kryjąca się pod postacią wspomnień związanych z nagromadzonymi książkami, stała się obsesją Twilight. Brak zaledwie jednej z pozycji w księgozbiorze księżniczki może nie wywołał ataku paniki, ale wystarczył, by poczuła się tak, jakby czegoś jej brakowało (Jakby stała się niekompletna, jako ona?), co kontrastuje z zagadkową beznamiętnością, gdy Twilight dowiaduje się o zgonach kolejnych przyjaciółek. Sam fakt, że w żaden konkretny sposób nie reaguje na Spike'a i Starlight, wydaje się potwierdzać to przypuszczenie. Nawet się nie odezwała.

 

Plus, mały foreshadowing: „Czy to słońce świeciło tak jasno, czy to samej Twilight było tak słabo?”

 

W ogóle, jakiś czas temu wydawało mi się, że autorka, w poszukiwaniu zamienników, nieopatrznie użyła określenia „pomagier” w stosunku do Spike'a, ale teraz myślę, że był to w pełni świadomy zabieg, który miał oddać to, jak młody smok przeszkadzał Twilight w czymkolwiek, czym się zajmowała, jak ostatnimi czasy spadła jego „ranga” u oczach księżniczki (już nie przyjaciel, ani tym bardziej przyszywany młodszy brat, ale denerwujący pomagier). Nic dziwnego, że młody w końcu zaczął szukać wsparcia u Starlight.

 

Tak czy inaczej, w końcu otrzymujemy informację, iż Rarity nie żyje, natomiast w zakończeniu odcinka dowiadujemy się dlaczego. Ciekawe jest to, że sugerowany jest pracoholizm tudzież uzależnienie od leków. A może to nie był nieszczęśliwy wypadek, ale udana próba samobójcza? To by poniekąd nawiązywało do tego, co następuje dalej w fanfiku, czyli mamy kolejny foreshadowing.

Interesująca jest także sugestia, jakoby dziwna obojętność udzielała się nie tylko Twilight. To chyba zaraźliwe. W ogóle, w przypadku Rarity, otrzymujemy chyba najwięcej wyjaśnień jeśli idzie o przyczynę śmierci. Pozostałe postacie po prostu odchodzą... w jakiś sposób. Mamy tylko potwierdzenie, że nikt im w opuszczeniu świata nie pomagał („Przecież to nie zabójstwa, ani nie morderstwa.”). Podoba mi się to, że autorka ten element pozostawiła wyobraźni czytelnika.

 

No cóż, jak nietrudno się domyślić, kolejne odcinki to kolejne zgony, aczkolwiek w przypadku „trójki”, czyli Rainbow Dash, dowiadujemy się, że Twilight nawet nie było na jej pogrzebie i nie był to jedyny taki przypadek, gdy księżniczka zaniechała ostatniego pożegnania z kimś, kogo znała. To zdaje się potwierdza moją tezę, że w gruncie rzeczy nie żałuje ich aż tak bardzo, bardziej zastanawia się dlaczego to się stało i kiedy nadejdzie jej kolej. Cytując jedną ze znanych mi creepypast (chyba jedną z nielicznych prawdziwych): „It's a selfish way out.”

Znów, zastanawia postawa Celestii, która zwierzenia Twilight traktuje... zupełnie zwyczajnie. Być może rozumie, że taka to kolej rzeczy (aczkolwiek, przecież one nie umarły ze starości), a może w rzeczywistości cały czas zdaje sobie sprawę, że żal Twilight to tylko słowa, że jej smutek dotyczy czegoś zupełnie innego.

 

„I to jest to, co cię smuci?”

 

„Kogo próbujesz okłamać, Twilight?”

 

Wybiegając naprzód – nawet gdyby było to możliwe, Twilight i tak nie może powrócić do poprzedniej formy, gdyż byłoby to wbrew temu, co Celestia dla niej zaplanowała. Rozwinę myśl później, gdy w tekście wydarzą się odpowiednie sceny. Po prostu warto o tym pamiętać już teraz. Oprócz tego, znajduję tu wiele innych cytatów, takich jak:

 

„Dlaczego mi to zrobiłaś?” <- pyta Twilight, tak, jakby dawno temu stała się jej krzywda.


„Bądź silna, Twilight – uśmiechnęła się blado Księżniczka Celestia.” <- a tak na końcu rozmowy reaguje Celestia, po wszystkim, co usłyszała od młodszej księżniczki.

 

Poza tym, dostajemy pierwsze wzmianki o tym, że stan fizyczny Celestii pogarsza się. Biorąc pod uwagę całość fanfika, a także poszczególne cytaty oraz ich drugie dno (nie wymieniłem wszystkich), uważam, że był to perfekcyjny moment w opowiadaniu, by po raz pierwszy napisać, że Celestia się zmienia. Naprawdę, jestem pełen podziwu dla Niki, za plan na opowiadanie oraz rozmieszczenie kolejnych poszlak na przestrzeni poszczególnych jego części. Z kolei odcinek czwarty „Reakcji syntezy” wyróżnia się własnym podtytułem, który brzmi: „Zapowiedź końca”. Znów – w kontekście całości, trudno o lepszy pomysł na wyszczególnienie tego konkretnego zbioru scen.

 

W każdym razie, teraz przyszła kolej na Fluttershy i na tym etapie widać jak na dłoni, że autorka miała różne pomysły na to, co uwypuklić, na co zwrócić uwagę podczas kolejnych odcinków, między innymi poświęconych śmierci kolejnych znanych nam postaci. Na początku średnio zdajemy sobie sprawę z sytuacji, później z tekstu wynika, że odeszła Pinkie Pie. Potem Spike we własnej osobie wymienia Rarity. Następnie, księżniczka Celestia pyta o powód nieobecności Twilight na pogrzebie Rainbow Dash. A teraz dochodzi do spotkania Twilight z Discordem, co nie pozostawia wątpliwości – tym razem przyszła kolej na Fluttershy, która tak dla odmiany jest wspominana w narracji nieco częściej. Przewija się nawet odniesienie do Cloudsdale.

 

W ogóle, powracając na chwilę do niepokojącego, chłodnego klimatu, muszę przyznać, że jako czytelnik, dziwnie się czuję z wiedzą o tym, że pozostaje mi czekać na kolejne zgony tych postaci, w ogóle, w tym odcinku przewija się monolog, który może sugerować, że one (jak i wszyscy inni) wiedziały, że umrą, toteż zastanawiam się, czy bezsilnie „czekały” na swoją kolej, a jeśli tak, co sobie myślała taka Applejack, która była ostatnia? To znaczy, na tym etapie, raczej nie mogły liczyć na Twilight, która konsekwentnie izolowała się od otoczenia, a gdy zabrakło Pinkie, Rarity oraz Rainbow Dash, pewnie czuły się tak, jakby zostały zupełnie same ze świadomością, że niebawem (?) nadejdzie dzień, w którym i ich zabraknie, na co nic nie mogą poradzić. A to wszystko, jak się domyślam, przedwcześnie i bez powodu. To, że żadna z nich nie pojawia się w fanfiku fizycznie, ani nie wypowiada żadnej kwestii, okazuje się celnym zabiegiem, by od tych postaci odizolować także czytelnika. Sprawić, by spekulował, jak mogła wyglądać ich codzienność w ostatnich dniach życia. Czy dałoby się odnaleźć jakiekolwiek analogie do codzienności Twilight?

 

Uwagę zwracają podkreślone fragmenty kursywą, które przerywają scenę z Discordem (swoją drogą, świetna kreacja, tak w „czwórce”, jak i później, jest ona bardzo serialowa, naturalna i wiarygodna, a przy tym opisana dostatecznie obszernie, by bez problemu móc sobie wyobrazić poczynania draconequusa), gdzie Twilight staje się spadającą gwiazdą, zapewne przy okazji spełniając czyjeś życzenie. Ciekawe jest to, że w tej wizji (?) nadal jest świadoma swojej osoby i chyba zdaje sobie sprawę, że coś jest nie tak. Zgaduję, że to jej ciało stało się gwiazdą, która spadła i uległa rozbiciu, natomiast jej świadomość, związana ze zmienionym ciałem, pozostała taka sama. Szczegół ten, w zestawieniu z występem Discorda (a także z początkowym wspomnieniem, gdy Twilight po raz pierwszy dowiedziała się o Syriuszu oraz o tym, że kiedyś będzie taka sama, do tego wątku powrócę później), uzyskujemy dosłowną zapowiedź końca, co jeszcze nie jest takie oczywiste, ale po zapoznaniu się z całością „Ewolucji...”, staje się to jasne, dlaczego akurat ten odcinek uzyskał podtytuł. Komponuje się to w całość w naprawdę satysfakcjonujący sposób, którego trudno nie pochwalić.

 

Podobnie zresztą jak końcówka odcinka piątego (o Twilight nakazującej Starlight opuścić zamek już się naprodukowałem, wiecie o co chodzi), gdzie nieuchronnie żegnamy się z Applejack, a także natrafiamy na symbolikę, o której też już pisałem. Przypominając sobie początki tej części fanfika, wracam do fragmentu, w którym dowiadujemy się, że każda książka dla Twilight posiada swoje „życie”, a także związane z nim wspomnienia, przez co wydaje się, że póki ma przy sobie wymienione pod koniec opowiadania tytuły, tak długo będzie miała swoje przyjaciółki przy sobie. W sensie, nie ma ich, ale nie odeszły. To oczywiście nabierze głębszego zdarzenia za niedługo, gdy wkroczymy w „Czerwonego olbrzyma”.

 

 

III. Czerwony olbrzym, czyli wypowiedziane życzenie

 

Spoiler

Zanim przejdę do dalszej analizy oraz interpretacji „Ewolucji gwiazd typu słonecznego”, wspomnę, że „Czerwonego olbrzyma” podejmę jako całość, bez podziału na części. Jednocześnie, odtąd rozpoczyna się ocena nowej zawartości, gdyż druga część wspomnianej części „Ewolucji...” jest pierwszym nowym kawałkiem tekstu, kontynuującym fabułę od momentu, w którym zostawiliśmy ją ostatnim razem.

 

„Czerwony olbrzym” rozpoczyna się od wątpliwości Twilight, które są związane ze wspomnieniami, utrwalonymi w ramach jej okazałego księgozbioru. W nawiązaniu do tego, o czym pisałem w punkcie II, nie ulega wątpliwości, że lawendowa klacz czuła, że one wszystkie gdzieś są, gdyż miała przy sobie książki, które jej o nich (o przyjaciółkach) przypominały. Stąd też ma przeczucie, że zawsze ktoś przy niej jest, nawet, jeśli pozornie została sama. Tak długo jak będzie opiekować się swoją kolekcją, tak długo będzie żyć przeszłością, która będzie sprawiać jej... no, może nie ból, ale co najmniej dyskomfort. Co zatem robi księżniczka?

Tak oto opowiadanie uderza w czytelnika płomiennym końcem biblioteki – spaleniem całego księgozbioru Twilight, wraz z indywidualnymi wspomnieniami oraz wynikającym z nich „życiem”, utrwalonym w ramach poszczególnych tytułów. Muszę przyznać, że scena ta, choć opisana dość oszczędnie, sprzedaje, że było to swoiste katharsis dla Twilight, aczkolwiek, dlaczego nie czuje się sama, ani samotna? Nie powinno być odwrotnie?

 

W każdym razie, jest to ciekawa aluzja do tego, czym jest Czerwony olbrzym – etap schyłkowy gwiazdy, podczas którego... No dobrze, średnio to rozumiem, gdyż to nie jest moja dziedzina wiedzy, zresztą, podejmując się poznania czegoś nowego, wypada najpierw posiąść jakieś podstawy, a ja tu od razu wskakuję w cykle ewolucyjne gwiazd. No cóż, w każdym razie, jest to ściśle związane z reakcjami syntezy (w nawiązaniu do poprzedniej części fanfika), gdzie dochodzi do syntezy helu z wodoru w jądrze, a potem do syntezy helu... um... z wodoru w ogóle, w najbliższym otoczeniu gwiazdy? Bo tyle ten obszar dostał energii z syntezy helu w jądrze, że może się tam to zrobić? Tzn. jest energia dzięki temu, że pod wpływem własnej grawitacji dochodzi do kontrakcji w jądrze i gwiazda może się powiększyć... czyli wejść w ten schyłkowy etap, o którym wspominałem. Jak się okazuje, gwiazdy mogą przechodzić etap Czerwonego olbrzyma wielokrotnie, spalając przy tym pierwiastki cięższe od helu, natomiast koniec przychodzi wraz z emisją odrzucenia mgławicy planetarnej – kolejnej części „Ewolucji...”

 

Do czego zmierzam? Reakcje syntezy ostatecznie prowadzą do wejścia w etap Czerwonego olbrzyma, czemu towarzyszy zwiększenie rozmiarów gwiazdy, aż do emisji mgławicy. Czyli, skoro mamy teraz tak nazwany tekst, oznacza to, że któraś z postaci zbliża się do swojego końca, a poprzednim razem obserwowaliśmy „reakcje”, czyli zdarzenia, które doprowadziły do zmian, do schyłku czegoś. Już niebawem dowiemy się do czego. Przez trochę ponad cztery pierwsze strony pierwszej części „Czerwonego olbrzyma”, mamy okazję śledzić poczytania Twilight, z jednej strony w jakimś sensie odmienionej, zaś z drugiej dość skonfliktowanej, zadającej sobie trudne pytania i nie potrafiącej poradzić sobie z własnymi emocjami. Wiadomość od Celestii, która nakazuje czym prędzej przybyć do pałacu w ważnej sprawie, pobudza wyobraźnię i daje nam znak, że lada moment wydarzy się coś ważnego w kontekście fabuły, coś, co przybliży nas do poznania prawdy – tego, o co tu tak naprawdę chodzi.

 

Zarówno ostatnim razem, jak i dziś, bardzo podobają mi się poszczególne opisy przemyśleń bohaterki, o dążeniu do prawdy, jednocześnie obawiając się jej, o przywiązywaniu się, wniosek, jakoby życie i śmierć w istocie swej prowadziły do jednego i tego samego (nadaje to opowiadaniu filozoficznej otoczki), o rzeczach, których wprawdzie nie widać, ale z całą pewnością muszą istnieć (co może się odnosić np. do sensu wiary w wyższy byt), poza tym, ciekawie ukazana Twilight, która wygląda na rozentuzjazmowaną wizją stworzenia zupełnie nowej sali audiencji, kosztem spalenia zgromadzonych przez lata książek oraz odcięciem się od Znaczkowej Mapy, a która w pewnym momencie załamuje się, nie może osiągnąć spokoju, wyraźnie coś ją trapi. Jak wspominałem – jest skonfliktowana.

Jest to kluczowy odcinek z punktu widzenia kreacji księżniczki Celestii, tak różnej od tego, co mieliśmy okazję czytać w „Reakcjach syntezy”. Mnóstwo dość mocnych, emocjonalnych wypowiedzi o przemijaniu, pożegnaniach, o monotonii codzienności, o złudnej nadziei, o przeznaczeniu, a przede wszystkim, o zmianach prowadzących do czegoś nieuchronnego. Nie sposób wymienić tutaj wszystkiego, ale spróbuję wyodrębnić kilka cytatów, które w kontekście analizy/ interpretacji fabuły są moim zdaniem najważniejsze.

 

„Chciałabym powiedzieć tak dużo rzeczy. Tak wiele nie zostało jeszcze powiedziane. Tak wiele… Tak wiele… Ale wiem, że nie muszę, bo ty to wszystko już wiesz.”

 

„Chcę tylko cię o coś poprosić, Twilight… Nie, nie Twilight… Jak się nazywasz?... Nadejdzie chwila, kiedy spotkasz tego, kto jest za to odpowiedzialny…”

 

„Nigdy się nie bój. Masz to w sobie. Masz przyjaźń.”

 

„Gwiazdy umierają, Twilight. Ale to nie znaczy, że nic po nich nie ma, prawda?”

 

Tak poza tym, podobają mi się te subtelne nawiązania do spalania pierwiastków/ najbliżej położonych planet, gdy gwiazda się powiększa – najpierw palenie książek (wspomnień/ żyć), wzmianka o słowie, które pali Twilight jak kłamstwo (strzelam, że wówczas wiedziała, a przynajmniej domyślała się, po co została wezwana, ale wolała oszukiwać samą siebie), a pod koniec napomknięcie, że przed murami zamku było goręcej, niż wewnątrz niego. Drobne znaki, które nawiązują do poszczególnych zagadnień związanych z cyklem ewolucyjnym gwiazd, a jednocześnie kreują odpowiednią atmosferę, gdzie utrzymuje się niepokój (także wynikający z „dziwności” postaw postaci oraz braku/ niekompletnej wiedzy skąd się to wzięło), poczucie, że czytelnik zbliża się do czegoś wielkiego.

 

Część druga „Czerwonego olbrzyma” rozpoczyna się dosyć nietypowo, bo od kilku wiadomości, których adresatką jest Twilight, zaś nadawczynią najprawdopodobniej Celestia. Myślę, że ich ilość (pięć listów) nie jest przypadkowa. Podejrzewam, że przynajmniej część z nich nawiązuje do śmierci przyjaciółek Twilight i stąd uważam, że pochodzą one z „zamierzchłych” czasów. Dlaczego zamierzchłych? Wydaje mi się, że pomiędzy dwoma częściami „Czerwonego olbrzyma” jest duża przepaść czasowa. Etap ten gwiazda może przechodzić kilkukrotnie i chociaż każdy kolejny taki olbrzym trwa krócej od poprzedniego, trochę lat to trwa. Ale ostatecznie przychodzi ta ostatnia faza czerwonego olbrzyma, po której pora wypuścić mgławicę planetarną. Natomiast, dlaczego tylko Celestia „rzuca się w agonii”, ale Luna wydaje się zupełnie sprawna i w pełni sił? Odpowiedź uzyskaliśmy zawczasu, w poprzedniej części – Słońce jest gwiazdą, a gwiazdy umierają, toteż gdy zgaśnie słońce, zgaśnie również i księżyc. Czyli to Celestia dogasa, Luna natomiast – niekoniecznie.

 

No i cóż, znów masa interesujących cytatów, przemyśleń, walki z tym, co nieuniknione, co objawia się chociażby desperacką próbą oszukania samej siebie, gdy Twilight błaga, by to nie musiało się stać dziś, ale kiedykolwiek później, że jeszcze zdążą obie napić się herbaty. Do tego ta nadzieja, że następnego dnia obudzi się i być może odkryje, że wszystko jest dobrze... Po prostu mnóstwo emocjonalnych scen, zrealizowanych dosyć minimalistycznie, w założeniu, że prostota buduje potęgę przekazu. Wszystko jest zrozumiałe, dociera do czytelnika, z wieloma rzeczami odnośnie przemijania czy braku zgody na to, co przynosi nam przyszłość, można się utożsamić i to są właśnie momenty, w których ten klimat – jakkolwiek melancholijny, przytłaczający, w jakimś sensie mroczny i wzbudzający bezsilność by nie był – kwitnie i przez to od fanfika naprawdę trudno jest się oderwać.

 

A zatem, obserwujemy ostatnie chwile Celestii, a także Twilight, która chyba wreszcie zrozumiała swoje błędy i która żałuje, że nie spędzała ze swoją byłą nauczycielką więcej czasu, gdy te jeszcze mogły pić herbatę tak, jak dawniej. Autorka dość dobitnie, ale i oszczędnie pokazała, jak ów rytuał, budowany od początku „Ewolucji...” pomału staje się zbyt wielkim ciężarem dla zmęczonej życiem, dogasającej Celestii, aż wreszcie traci znaczenie i przestaje się liczyć. W ogóle, cała sceneria wydaje się dogasać, więdnąć. Widać zmianę w zachowaniu Twilight, a także jej bezsilność wobec tego, co musi nastąpić i czego musi dokonać ona, bo tak sobie tego życzy Celestia.

 

„Zabita. Chcę… zostać… zabita.”

 

Mamy zatem wypowiedziane życzenie oraz spadającą gwiazdę, która ma je spełnić. Będzie to śmierć gwiazdy, która zakończy wszystko. Warto teraz powrócić do poprzednich cytatów, chciałem to zrobić potem, ale doszedłem do wniosku, że już na tym etapie idzie się połapać co i jak. Kolejności nie zachowałem, ale raczej będzie wiadomo o co mi chodzi.

 

„Dlaczego mi to zrobiłaś?”

 

„Bądź silna, Twilight – uśmiechnęła się blado Księżniczka Celestia.”

 

Czyli Twilight już wtedy zaczynała pojmować, co szło za formą alikorna oraz nieśmiertelnością. Obarcza tym Celestię, czując, że ta miała w tym ukryty cel. Przychodzi do niej totalnie skonfliktowana, wycofana, nie umiejąc sobie poradzić z przemijaniem, a ona reaguje zupełnie spokojnie, powtarzając jak mantrę, by jej uczennica była silna.

 

„Musisz być silna, Twilight.”

 

„Reakcja Księżniczki była zupełnie inna, niż miała nadzieję zobaczyć.”

 

Reakcje Celestii były zatem tak totalnie inne od wyobrażeń Twilight, zaś Pani Dnia tyle razy powtarzała to samo, gdyż konsekwentnie dążyła do końca. Ona wiedziała – odejście przyjaciółek z tego świata nie miało wcale tak wielkiej wagi, bo póki Twilight miała w sobie przyjaźń, wspomnienia, wówczas przetrwają nawet śmierć. Twilight miała być silna, by pewnego razu, gdy nadejdzie ten ostatni dzień i ostatni wieczór spędzony razem (do czego lawendowa klacz panicznie nie chce dopuścić, ale nie jest w stanie tego zatrzymać), móc spełnić życzenie Celestii, które to życzenie być może miała w głowie już wtedy, na długo zanim w końcu nadeszła ta pora. Jakby dłużej się nad tym zastanowić, myśl ta nadaje głębi temu, dlaczego Celestia roztoczyła nad Twilight opiekę, uczyła ją, przyglądała się jej postępom, szykowała do roli księżniczki, a przy tym starała się wpoić jej wartość przyjaźni, bo wiedziała, że dzięki temu będzie silniejsza i na pewno uda się jej przezwyciężyć nawet koniec wszystkiego.

 

„Chciałabym powiedzieć tak dużo rzeczy. Tak wiele nie zostało jeszcze powiedziane. Tak wiele… Tak wiele… Ale wiem, że nie muszę, bo ty to wszystko już wiesz.”

 

„Nigdy się nie bój. Masz to w sobie. Masz przyjaźń.”

 

„Gwiazdy umierają, Twilight. Ale to nie znaczy, że nic po nich nie ma, prawda?”

 

Czyli jednak Celestia nie kierowała się wyłącznie zapewnieniem sobie gwarancji, że jej życzenie zostanie spełnione przez możliwie najbardziej kompetentną osobę. Zależało jej na tym, by ta jednocześnie była silna i znała przyjaźń, gdyż dzięki temu przezwycięży wszystko, bo przecież po śmierci gwiazdy coś jeszcze jest. Czyli martwiła się o przyszłość.

 

„…Twilight, to dobry znak. To lęk o przyszłość. O to, co przyniesie następny dzień i o to, czy zrobiliśmy wystarczająco dużo, by uczynić go jak najlepszym. To znaczy jedynie, że jesteś gotowa. O nic więcej nie mogłam cię prosić.”

 

Czy Celestia uczyniła wystarczająco wiele, by przyszłość okazała się dla Twilight jak najlepsza? Cóż, biorąc pod uwagę wydarzenia kanoniczne oraz warunki, jakie miała... zaryzykuję stwierdzenie, że owszem, zrobiła co mogła, by dać Twlight długie, szczęśliwe życie. Tylko ona po drodze się pogubiła i sporo zmarnowała. Zauważając to, tym bardziej bolą końcowe fragmenty, w których ta jest gotowa zrobić wszystko, byle to nie był ich ostatni wieczór, byle tylko to odroczyć, spędzić jeszcze trochę czasu. Ale nic z tego. Aczkolwiek, okazuje się, że Celestia jednak pewne wyrzuty sumienia odczuwa.

 

„(...) To ja ci to zrobiłam… Zaplanowałam to wszystko. Od początku do końca. Nie masz wyboru…”

 

Generalnie, po zakończeniu „Czerwonego olbrzyma”, miałem niemały kłopot z oceną obu tych postaci. Nie wydaje mi się, by którakolwiek z nich działała ze złych pobudek, ale nie chcę kategorycznie oceniać, że jedna, mając pełną wiedzę o tym, co musi nastąpić, wybrała mniejsze zło, a druga dostrzegła swoje błędy oraz niewykorzystane okazje gdy było już za późno. Naturalnie na usta ciśnie się pytanie, czy Celestia nie mogła od razu zdradzić na ten temat trochę więcej, a może stopniowo dawkować informacje, ale najpewniej przeczuwała, że wówczas straci u Twilight i że jej życzenie nie zostanie spełnione. Wprawdzie mamy przesłanki, jakoby Twilight już od dłuższego czasu zdawała sobie sprawę do czego to zmierza, ale póki była utrzymywana (w pewnym stopniu) w niewiedzy, wydaje się, że była od Celestii uzależniona w tym sensie, że była to jedyna osoba, u której przez lata szukała wsparcia i którą postrzegała jako najmądrzejszą. Tak chyba było łatwiej na nią wpływać, szczególnie wtedy, gdy została postawiona przed faktem dokonanym.

 

Ciekawe jest to, że Celestii nie przyszło do głowy, by angażować w to siostrę. Być może przeczuwała, iż owa buntowniczka, nie zechce wykonać jej woli, czemu zresztą trudno się dziwić – wraz ze słońcem, zginie księżyc, raczej Pani Nocy ten los średnio pasował, no i pewnie nie chciała stracić siostry, nie ważne w jak złym stanie by się nie znalazła.

 

Uwagę zwracają kolejne imiona, które wymienia Celestia. Zastanawiałem się skąd mogłaby posiadać wiedzę o tym, że pewnego dnia zgaśnie wraz ze swoją gwiazdą. Może to nie jest jej pierwsze wygaszenie i w przeszłości przechodziła przez coś podobnego, lecz pod innym imieniem? Może da się to porównać do wizji Twilight, w których była spadającą gwiazdą? W sensie, że już przedtem istniały takie [Twilight], które były przeznaczone do spełnienia ostatniego życzenia swojej [Celestii]?

 

W każdym razie, Celestia od początku zaplanowała opiekę, edukację oraz radziła Twilight, gdyż wedle jej planu, to właśnie ona miała zakończyć jej żywot (spełnić życzenie), czemu będzie towarzyszyć wygaśnięcie słońca. Widać chciała uczynić wszystko, by do tego momentu uczynić jej przyszłość jak najlepszą, lecz gdy przyszło co do czego, zdradza wyrzuty sumienia i przeprasza. Twilight z kolei zmienia się, zaczyna jej zależeć, nie chce, by był to ostatni wieczór, a nawet jeśli, nie chce, by się skończył. Emocje zostały znakomicie podkreślone w tekście i jeśli chodzi o melancholijny, smutny klimat, to moim zdaniem tutaj mamy jego zenit. Dodam też, że jest to dosyć długie, może nawet troszeczkę przeciągnięte pożegnanie, ale nie przeszkadza mi to, gdyż postrzegam ów zabieg jako stworzenie pewnej immersji – Celestia (jako gwiazda) umiera (gaśnie) bardzo długo, jej agonia przeciąga się, Twilight próbuje na nią jakkolwiek wpłynąć, zmienić los, ale na nic się to nie zdaje i Celestia mozolnie kontynuuje swoje własne pożegnanie, nie tylko z Twilight, ale ze wszystkim, co ma charakter może nie rytuału, ale pewnego rozliczenia się, ogólnie. Czytelnik czuje, że trwa to długo, za długo, oczekuje na koniec, tak jak Celestia. Może próbować wyobrażać sobie jak to jest, odchodzić i żegnać się tak długo. Zresztą, nawet gdyby, jest to jeden taki fragment na cały fanfik, więc nic poważnego.

 

Poza tym, zrezygnować z tylu ładnych zdań, klimatycznych myśli, zapadających w pamięć fragmentów, bez których trudniej by się analizowało? Nic z tego. Świetnie, że są.

 

 

IV. Mgławica planetarna, czyli jak to się skończyło

 

Spoiler

Po zakończeniu syntezy jądrowej we wnętrzu gwiazdy, jej zewnętrzna warstwa przechodzi w mgławicę, czyli obłok gazu, wewnątrz którego odkrywa się białe karły – kolejną część niniejszego fanfika. Zanim jednak przejdziemy do tegoż odcinka „Ewolucji...”, przyjrzyjmy się „Mgławicy planetarnej” – jest to etap, w którym gwiazda przestaje świecić, dalej jest już stygnięcie i całkowite wypalenie oraz degeneracja materii.

 

Zaglądając do tekstu, trudno oprzeć się wrażeniu deja vu. Istotnie, pierwsza partia tekstu jest rozszerzeniem sceny z „Powstania protogwiazdy”, która otworzyła cały fanfik. Owe rozszerzenie sprowadza się do informacji o dziwnym, paraliżującym uczuciu, przez które Twilight nie może się poruszyć, a także do pytań lawendowej klaczy, czy to bezsilność, wstyd czy smutek, aż ta zdaje sobie sprawę, kim jest Celestia.

 

Partia druga, to ostatnie słowa, zarówno Celestii – Słońca, jak i Twilight – spadającej gwiazdy, która ma spełnić życzenie tej pierwszej. Mam pewien kłopot z tym, kto tak naprawdę wypowiada ostatnią kwestię – jedyną, która zostaje powiedziana teraz i nie jest ani wspomnieniem z poprzedniego tekstu, ani myślą. Wiele wskazuje na Twilight, gdyż Celestia wypowiedziała już swoje życzenie, ale z drugiej strony, kłóci się to z zakończeniem „Ewolucji...”.

W sumie, nawet nie jestem pewien, czy fragmenty o tym, że „oto ona, spadająca gwiazda” oraz że „ona nazywała się Słońce”, odnoszą się do tej samej postaci. Wydaje mi się, że to narrator, najpierw powiedział o Twilight, że oto jest spadająca gwiazda, natomiast potem, wchodząc w myśli bohaterki, ujawnia, że Celestia była Słońcem. Tak mi się wydaje, ale mogę się mylić. Trochę nad tym myślałem.

 

W każdym razie, pomysł, by wziąć tekst otwierający fanfik i rozbudować go, wzbogacić o kontekst wynikający z poprzednich kawałków tekstu, uważam za zabieg trafiony, gdyż jeżeli wcześniej ktoś nie złapał podwójnego dnia poszczególnych scenek czy słów, teraz raczej nie powinien mieć wątpliwości. Najwięcej zyskał na tym początek właśnie – roziskrzone niebo, spadająca gwiazda, wspomnienia oraz spełnianie się życzeń, wszystko to zyskało na znaczeniu. Uwielbiam, gdy dzieło porywa się na coś podobnego.

 

 

V. Biały karzeł, czyli życzenie spełnione

 

Spoiler

Obiekt emitujący widzialne promieniowanie, złożony ze zdegenerowanej materii. Na mapie cyklu ewolucyjnego gwiazd widać, jak niewielki jest to byt w porównaniu do czerwonego olbrzyma. Ciekawe jest to, że ten odcinek został opatrzony nagłówkiem „Syriusz A”, który owszem, jest karłem (wchodzącym w skład gwiazdy podwójnej – Syriusza), lecz „Syriusz B”, którym opatrzono kolejny tekst, jest karłem białym, a nie czarnym. Wszechświat istnieje deczko zbyt krótko, by byty tego typu zdążyły powstać.

 

Powracając do tekstu, jest to tak naprawdę ostatni zachód słońca i spełnienie życzenia Celestii. Aczkolwiek, w sumie nigdzie nie zostało powiedziane, że Twilight zrobiła to, o co ta ją prosiła, nie licząc podziękowania, ale mogła dziękować za spędzony czas, dzień, wieczór, nigdzie nie mamy opisu tego, w jaki sposób miałaby swoją nauczycielkę zabić. Zważywszy na zachowanie bohaterki, wątpię, czy to zrobiła. Może po prostu zaczekała do zachodu słońca, nie decydując się na zastąpienie Celestii, ale postanawiając odejść wraz z nią (oraz resztą świata), gdy słońce zgaśnie. A może owe "zabicie" było metaforą, której nie zrozumiałem?

Na ostatniej prostej towarzyszy nam refleksja o tym, jak Celestia musiała cierpieć przez tyle lat, bo gwiazdy umierają tak powoli, pojawia się także nawiązanie do listu Luny, z drugiej części „Czerwonego olbrzyma”, gdzie padło pytanie:

 

„P.S. Myślisz, że kiedy kucyki umierają w milczeniu, to boli je bardziej, czy mniej?”

 

Tego się pewnie na sto procent nie dowiemy, aczkolwiek zwracam uwagę, że tuż przed śmiercią, Celestia przemówiła. Wypowiedziała tylko jedno słowo, ale się liczy. Jeżeli wziąć pod uwagę poprzednie wypowiedzi, o ogóle, nie mamy już wątpliwości, że nie zdecydowała się odejść w milczeniu. Dlaczego?

Na sto procent nie wiem, ale strzelam, że dlatego, by na samym końcu przysporzyć sobie bólu. Po co? Może w ramach pokuty za to, co zrobiła Twilight, że ją oszukała?

 

 

VI. Czarny karzeł, czyli koniec wszystkiego

 

Spoiler

Wspomniany Syriusz B.

 

Gwiazda się wypaliła, nastąpił koniec.

 

Bardzo mało tekstu, co działa na wyobraźnię i dobrze oddaje pustkę, ciszę. Bo nie ma już nic.

 

 

VII. Przyjaźń to magia, czyli o tym, co trwa wiecznie

 

Spoiler

Syriusz C? Ale zaraz, jak to, o co tu chodzi, zapytacie? Co autorka miała na myśli? Otóż wygląda na to, że teoretyzuje się o, że tak to ujmę, sekretnym, trzecim składniku gwiazdy Syriusza, a to wszystko za sprawą obserwowanych zaburzeń orbit tejże gwiazdy. Zatem, po raz kolejny, choć w cyklu ewolucji gwiazd próżno szukać etapu przyjaźni, to jednak widać jak na dłoni, iż wszystko się z czegoś wzięło, że autorka nie wytrzasnęła tego z powietrza i ma to sens. Czy wspominałem już ile fenomenalnych zagrań znajduje się w tymże fanfiku? :D

 

Pamiętam, że gdy zarywałem nockę, by przeczytać całość „Ewolucji gwiazd typu słonecznego” i dochodziłem do tego właśnie tekstu – zakończenia – troszeczkę się obawiałem tego, co mogę tam zastać. Na tym etapie, opatrzenie ostatniego odcinka fanfika podtytułem serialu animowanego, wyglądało dla mnie przejmująco i nostalgicznie. Nie mam pojęcia jak Nika tego dokonała, ale uzyskała taki właśnie efekt. Wziąłem wówczas głęboki oddech i zabrałem się za czytanie.

 

No i do dziś trudno mi pozbierać myśli i w pełni opisać wrażenia odnośnie zakończenia „Ewolucji...”. Grając na czas, powrócę do czwartego odcinka „Reakcji syntezy”, do „Zapowiedzi końca”. Pamiętacie wizję Twilight, tę o spadającej gwieździe? Otóż dowiadujemy się, że klacz nadal ma na swoim koncie jedno niespełnione życzenie. Ba, każdy miał jedno życzenie. Ona już czyjeś (wiecie kogo) spełniła, a teraz nareszcie nadeszła jej kolej. Dzieje się to pośrednio za sprawką Discorda we własnej osobie, który przecież także pojawił się we wspomnianym odcinku „Reakcji...”. Poza tym, początek „czwórki” to scenka, w której Twilight dowiaduje się o istnieniu Syriusza. Czyżby to ona symbolizowała ów tajemniczy, trzeci składnik gwiazdy? Widzicie jak wiele rzeczy z „Zapowiedzi końca” znalazło się... no, na końcu opowiadania? :NjdaT:

 

W porządku, a sama „Przyjaźń to magia”? Powtórzę – niezwykle wiarygodna i serialowa kreacja Discorda, absolutnie niczego mu nie brakuje, począwszy od słownictwa, poprzez manieryzm, na różnych randomowych trikach kończąc. Efekt okazał się prześwietny, zdecydowanie nie spodziewałem się takiego obrotu spraw na sam koniec, aczkolwiek to też może pobudzić nostalgię. To, co się dzieje na samym końcu, jest takie inne od reszty opowiadania, różni się klimatem, jest on bardziej kreskówkowy i weselszy, co daje słodko-gorzki efekt w zestawieniu z tym, co doprowadziło nas do tego momentu w fabule.

Zatem nie mam cienia wątpliwości, iż ta nagła zmiana w tonie była potrzebna, by uzyskać efekt i jakkolwiek poruszyć czytelnikiem. Może nie jest to emocjonalny rollercoaster na rozpiętości całego tekstu (aczkolwiek wiele ku temu nie brakuje), wszystkich jego części, ale wstawki emocjonalne, filozoficzne, czy tajemnicze, są rozsiane w fanfiku dostatecznie gęsto, by móc skłonić do przemyśleń, a także zachęcić do własnej interpretacji, co zresztą z przyjemnością uczyniłem.

 

A zatem, pora na odsłonięcie kart. Okazuje się, że każde życie można pojmować jako gwiazdę, która kiedyś ulegnie symbolicznemu wypaleniu (w sensie, nastąpi śmierć), ale która spadając, spełni czyjeś życzenie. A życzenia posiadał każdy. Bardzo, ale to bardzo podoba mi się tutaj mowa Discorda, a także to, w jaki sposób pokazuje prawdę Twilight (motyw z Wielkim Wozem świetny), oprowadzając ją po swego rodzaju planetarium. W ogóle, decyzja o tym, by uczynił to Discord, nie mogła być bardziej trafna – w końcu na początku był Chaos, nieprawdaż? Kogo innego miałaby spotkać Twilight?

 

W każdym razie, jest to, jak już pisałem, miła odmiana, jednakże prawdziwe pocieszenie oraz ostateczne przesłanie opowiadania znajdziemy na ostatniej stronie, jednakże, zanim tam dotrzemy, czeka nas przebrnięcie przez jeszcze jeden zabieg stylistyczny autorki, rozciągający się bodajże od strony siódmej, aż do wspomnianego przesłania. Domyślam się, że nie wszyscy mogą być tym zachwyceni, ale cóż, trudno, nie mój problem ;P Zabieg ten czyni końcówkę bardziej filmową – scrollując kolejne strony miałem wrażenie, jakbym oglądał kard przybliżający się do Twilight, kolejne jej wypowiedzi, wypowiadane z przerwami, mieszały się z narastającą ścieżką dźwiękową, budując typowo kreskówkowe napięcie, aż nagle następuje cisza, a bohaterka wygłasza do kamery swój morał. Cięcie, napisy końcowe oraz główny motyw historii. Jak na zaledwie 3-4 strony, w niczym mi to nie przeszkadzało, a wręcz uatrakcyjniło lekturę, także wizualnie. Takie rzeczy również działają na wyobraźnię.

 

A sam morał? Prawdziwy na tyle, by móc odnieść go do życia, a przy tym zgodny z ogólnym przesłaniem serialu. W kontekście fabuły „Ewolucji...” jest to chyba największe pocieszenie czytelnika, jakie mogłaby sprawić autorka i zarazem znakomite zamknięcie wątku Twilight. Prawda, że życie jest gorzkie, szczęście w jakimś sensie także, bo to wszystko przemija, nie jest wieczne. Ale jest coś, co może trwać i dzięki czemu można się czuć dobrze. I zamiast obrażać się na rzeczywistość, próbować zmieniać coś, na co nie ma się wpływu, przejmować się, rozpaczać tudzież izolować się od świata w swoim osobistym proteście, może lepiej jest po prostu się pogodzić i podziękować za to, że było dobrze, że coś było fajne, że można było z kimś być i wspólnie cieszyć się z czegoś. Tutaj każdy może sobie coś wstawić, bo to zależy.

 

Tak oto słodko-gorzki efekt ostatecznie staje się pocieszającą konkluzją, dzięki której lekturę skończyłem z satysfakcją, z poczuciem zapoznania się z zaplanowaną co do najdrobniejszego szczegółu, kompletną historią z uprzednio przemyślanym przesłaniem, którym z kolei poczułem się zainspirowany. Ot, znakomite, emocjonalne i bardzo ładne zakończenie, którego w sumie się nie spodziewałem, gdyż już na etapie „Mgławicy planetarnej” straciłem nadzieję, że cokolwiek skończy się w jakimkolwiek sensie pozytywnie, a tutaj proszę – na końcu jest coś rozgrzewającego serce, miły akcent na koniec :celgiggle:

W ogóle, miło, że życzenie Twilight zostało ochrzczone mianem najjaśniejszej gwiazdy w gwiazdozbiorze Lutni. Z tego, co się orientuję, Lutnia symbolizuje spokój oraz twórczość, sztukę. Ciekawe, ciekawe...

 

W każdym razie, nie mógłbym sobie wyobrazić lepszego, bardziej klimatycznego i przejmującego zakończenia do „Ewolucji gwiazd typu słonecznego”. Udało się znakomicie, czy to rozmowa Twilight z Discordem, poprzez koncepcję na planetarium, na życzeniu i przesłaniu głównej bohaterki kończąc. Nie zabrakło charakterystycznych zabiegów stylistycznych, po których możemy rozpoznać dzieła Niki, co dodało całości smaku oraz umocniło ten „inny” klimat, którego próżno szukać w poprzednich odcinkach fanfika, a które raczej nie miały w sobie niczego pocieszającego, ani napawającego nadzieją.

 

Całe szczęście, że Twilight zdążyła wpoić sobie wartość przyjaźni. Chociaż, jak ja to widzę, nie zawsze się nią kierowała, ostatecznie przypomniała sobie o niej przy formułowaniu życzenia i sprawiła wrażenie szczęśliwej z tego, co przeżyła i co było w tym najlepsze. Tak jak życzyła sobie tego Celestia.

 

 

Luźne przemyślenia po analizie

Nie powiem, iż powyższa analiza to zaledwie kropla w morzu, czy wierzchołek góry lodowej, jednakże czuję, że w tekście wciąż kryją się mniejsze lub większe szczegóły i momenty, które również, w kontekście całości, coś oznaczają, potęgując wrażenie, że poszczególne odcinki „Ewolucji...” to system naczyń połączonych, zaś autorka bardzo precyzyjnie zaplanowała co napisać, co gdzie umieścić, jak to powiązać, co to ma oznaczać. Jestem pod wielkim wrażeniem, ile można z tekstu wycisnąć, jak szerokie jest tutaj pole do interpretacji, teoretyzowania, w ogóle, jak dużo rzeczy pozostawiono wyobraźni i w jak znakomitym stylu zostało to zrealizowane. Masa fragmentów (o ile nie przytłaczająca większość z nich) ma jakiś drugi sens, ukryte znaczenie, a początkowe sceny nabierają głębszego znaczenia po poznaniu późniejszych. Nie brakuje różnych wstawek, czy to korespondencji, czy też zwrotów do określonych postaci, tudzież myśli i wspomnień, przeplatających się z właściwą treścią. Część z nich nie jest w porządku chronologicznym, trzeba to uporządkować, co wymaga od czytelnika skupienia oraz czytania ze zrozumieniem, co także mi się podoba.

 

Natomiast, jak po tym wszystkim postrzegam ów fanfik?

 

Po pierwsze, jako fanfik MLP, w którym określona postać pełni rolę gwiazdy typu słonecznego w tym sensie, że jej życie przebiega łudząco podobnie do cyklu ewolucyjnego gwiazd. Jednocześnie, opowiadanie podejmuje motyw apokalipsy, tuż obok przemijania oraz śmierci. Owszem, niektóre z tych rzeczy zdążyły przewinąć się w wieeelu fanfikach, aczkolwiek tutaj brzmi to na tyle świeżo, że nie mam z tym problemu. Plus, jest to napisane w stylu, który bardzo lubię.

Po drugie, jako swego rodzaju alegorię cyklu ewolucyjnego gwiazd, gdzie pełnione przez postacie role są traktowane bardziej dosłownie, zachowując do pewnego stopnia kreskówkowość, ale tutaj głównym motorem napędowym tego wrażenia jest Discord, który zachowuje się najbardziej serialowo.

 

Generalnie, jest to dosyć przejmująca historia o tym, jak księżniczka Celestia dostrzegła w Twilight kogoś, kto będzie w stanie wypełnić jej życzenie, gdy nadejdzie ostatni wieczór. Objęła ją opieką, przygotowała na to przeznaczenie, nie tylko pokazując gwiazdy, opowiadając o spełnianiu się życzeń, czy przedstawiając młodej Twilight Syriusza, ale także poprzez prośbę, aby częściej spotykała się z kucykami i zdobyła w ten sposób przyjaciół. Zaplanowała wszystko – jej drogę do osiągnięcia formy alikorna, poznanie wartości przyjaźni, była z nią i przy niej, mając pewność, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Miała jednak wyrzuty sumienia.

 

Sama Twilight natomiast, w pewnym momencie zaczęła się gubić, radzić sobie gorzej ze swoją nieśmiertelnością, zwłaszcza wtedy, gdy zaczęły odchodzić jej przyjaciółki. Pojawiło się wówczas zagrożenie, że zechce się zrzec swojej nieśmiertelności, a ponieważ było to niemożliwe, mogła sobie „pomóc”, gdyż alikorny albo są, albo ich nie ma. Na to Celestia nie mogła pozwolić.

Znacznie później nadchodzi moment, w którym gwiazda typu słonecznego gaśnie, a Twilight przychodzi wypełnić swoje przeznaczenie, które od początku znała Celestia. Chodziło o to, by niczym spadająca gwiazda, spełniła jej życzenie. W ogóle, każda ze zmarłych przyjaciółek była jak gwiazda, która w pewnym momencie musiała zgasnąć, ale która jednocześnie miała jedno swoje życzenie, a także czyjeś, do spełnienia. Szczegółów nie znamy, gdyż opowiadanie jest skoncentrowane na relacjach Twilight-Celestia, uczennica-nauczycielka, gwiazda-gwiazda...

 

Jednakże w tym wszystkim księżniczka Celestia nie zapomniała o tym, by wyposażyć Twilight w to, dzięki czemu przetrwa koniec wszystkiego, jeśli ta nie zdecyduje się jej zastąpić. Zresztą, to chyba i tak nie było możliwe, gdyż cykl ewolucyjny gwiazd nie przewiduje „zastępstwa”, nie wspominając o tym, że przebiega nieodwracalnie. Ale to nie znaczy, że po wszystkim nie ma niczego. Jest to także ciekawa wizja tego jak wygląda Chaos, który był na początku i w który wszystko się obraca, gdy nadchodzi koniec. Odkrywamy też co się dzieje ze wszystkimi gwiazdami, które zgasły oraz gdzie się one gromadzą, by... Ja wiem? Za jakiś czas rozpocząć coś nowego, wystąpić z Chaosu, zapoczątkowując kolejny cykl?

 

Jeżeli to właśnie jest na rzeczy, a za każdym razem można kogoś poznać i się zaprzyjaźnić, wówczas faktycznie – gwiazdy umierają, wypalają się, światy się kończą, ale przyjaźń trwa wiecznie.

 

W fanfik wkręciłem się totalnie bez pamięci, nie mogłem się oderwać dopóki nie skończyłem lektury. Kawał świetnej opowieści, inspirującej i pozwalającej się długo interpretować oraz analizować, co uwielbiam i co muszę szczególnie docenić. Nie brakowało ani wyrazistej, mocnej atmosfery, ani ciekawych zabiegów stylistycznych, ani zagadkowych kreacji, tajemnicy do rozwiązania. Są emocje, są interesujące fragmenty, posiadające zabarwienie filozoficzne, a także uniwersalne przesłanie, w ogóle, opowiadanie pobudza wyobraźnię, dzięki czemu łatwiej powrócić do ostrego pisania (tj. konsekwentnego tworzenia nowego tekstu w zadowalających ilościach, regularnie). Było to doświadczenie, o którym mogłem napisać wiele i tak też uczyniłem, ponieważ uważam, że tekst ten jak najbardziej na to zasługuje. A poza tym, chciałem się rozpisać :D 

 

Zresztą, jak pewnie nietrudno się domyślić, tekst ten ujął mnie również dlatego, że znalazłem w nim rzeczy, motywy oraz zagrania, których zawsze w różnych dziełach (nie tylko pisanych, filmy i gry również się kwalifikują) poszukuję i które uwielbiam. Autentycznie, jakby tekst ten został napisany pode mnie, tak mi w nim wszystko podpasowało i tak się z różnymi zawartymi w nim motywami utożsamiam. Tak jak nie mogłem się oderwać, tak nic nie może mi się w nim nie podobać i nic na to nie poradzę. Fantastyczna robota, zaś umiejętności w dziedzinie stylistyki, pozostawiania poszlak, łączenia wątków i kluczowych słów, kreowania przejmujących scen, tego wszystkiego mogę tylko pozazdrościć. Zawsze tak chciałem, ale nie potrafię. Bywa.

 

A nieodkryte tajemnice? Chyba najbardziej zachodzę w głowę o co chodzi z tą herbatą waniliową :crazytwi: No i cały czas mam wrażenie, że nie zinterpretowałem pełnego znaczenia Syriusza. W ogóle, kim jest ten, komu na niczym nie zależy i komu Twilight miałaby nie okazać litości? Plus, zaćmienie oraz rola Luny w tym wszystkim. Może za jakiś czas, gdy powrócę do fanfika, uda mi się odnaleźć znaczenie i tych elementów...

 

 

O formie słów kilka

Domyślam się, że dla wielu osób będzie to „tylko” kolejny fanfik o przemijaniu i umierającej Celestii, podobnie jak dla wielu wspominane przeze mnie zabiegi stylistyczne, formatowanie, sposób dzielenia tekstu, wszystko to okaże się zbędnym przeciąganiem fanfika, byle „ustrzelić” określoną ilość stron. Mnie osobiście taka forma nie przeszkadza ani trochę, zresztą, zdążyłem się przyzwyczaić, gdyż miałem przyjemność czytać i komentować różne dzieła Niki, zatem na tym polu ani nie mam zastrzeżeń... ani nie odnajduję niczego nowego, może pewną subtelną ewolucję. Ale hej, po co naprawiać coś, co nie jest zepsute? Zwłaszcza, że póki co nie obawiam się, że forma w bliżej nieokreślonej przyszłości mi zbrzydnie?

 

Zresztą, mnie to „enterowanie” pasuje także dlatego, że tekst łatwiej czytało się nie jak typową narrację, ale zbiór następujących po sobie myśli, przebłysków. Oczywiście mamy tutaj także zwykłą narrację, pisaną w typowym stylu, jednakże chcę zaznaczyć, że to, w jaki sposób podzielona została „Ewolucja...” absolutnie mi nie przeszkadza.

 

Natomiast, jeżeli idzie o podział na odcinki oraz ich gabaryty, tutaj wszystko jest dla mnie jasne jak słońce (hie hie) – jeżeli rzucimy okiem na mapę etapów cyklu ewolucyjnego gwiazd, zdamy sobie sprawę, że długości poszczególnych odcinków symbolizują wielkość gwiazdy w ramach poszczególnych etapów, po których zostały nazwane. Ciekawa sprawa, zdaję sobie sprawę, że rozwiązanie to pewnie nie podbije serca każdego odbiorcy, ale autorka i o tym pomyślała – stąd można przeczytać „Ewolucję...” jako całość, w jednym pliku. Jest wybór, więc tym bardziej nie mam na co narzekać :rdblink:

 

Tekst został napisany naprawdę ładnie i solidnie, aczkolwiek zdarzały się powtórzenia, a także zgrzyty polegające na szyku zdań, który w zasadzie wymuszał stosowanie tych samych słów, oprócz tego znalazłem kilka „pleców” zamiast „grzbietu”, nieliczne dywizy zamiast półpauz (mam nadzieję, że nie pomyliłem, ostatnio trochę tych fanfików sprawdzałem), rozkminy odnośnie wielokropków (czy dalsze części są kontynuacją, czy nowymi zdaniami?), a także ogólnie średnio brzmiące zdania, które mogłyby być lepsze. Starałem się to wszystko pozaznaczać i zwrócić na to uwagę autorki, aby zgrzyty te czym prędzej poznikały. Wprawdzie nie rujnowały wrażeń z lektury, ale bez nich ogólna jakość technologiczna tekstu z pewnością się podniosła.

 

Ostatecznie, fanfik brzmi dobrze, ładnie i elegancko, znajdziemy w nim wiele naprawdę świetnych, dźwięcznych fragmentów, które płyną, które czyta się po prostu dobrze i z poczuciem satysfakcji, iż autorka wspięła się na wyżyny swych możliwości. Szkoda, że wrażenie to nie utrzymuje się przez całość fanfika, ale nie mogę powiedzieć, że jego jakość przed moimi sugestiami była jakaś nierówna. Amplituda dosyć niska. Innymi słowy – nie miałem wiele do roboty w materii korekty ;)

 

 

Szybki werdykt

Ogólnie rzecz biorąc, jeżeli ktoś jeszcze ma wątpliwości i zadaje sobie pytanie, czy mogło być lepiej... Powiem w ten sposób: pewnie tak, bo zawsze może być lepiej. Ale lepsze jest wrogiem dobrego. W „Ewolucji gwiazd typu słonecznego” niczego mi nie brakuje, toteż powiadanie uważam za naprawdę dobre, świetnie zaplanowane i rozpisane, z masą pamiętnych scen, dialogów oraz fenomenalnym, melancholijnym klimatem oraz dość uniwersalnym przesłaniem. Tego właśnie potrzebowałem.

 

Była to także historia, na temat której mogłem rozpisać się jeszcze obszerniej, przeanalizować niemalże wszystko, byle dojść do interpretacji, która miałaby największe szanse zbiec się z wizją autorki w jak największej ilości punktów, z czego z kolei miałem mnóstwo satysfakcji oraz zabawy. Uwielbiam, gdy mogę na temat jakiegoś dzieła napisać więcej :D 

 

Byłbym zapomniał – w jakim sensie możemy utożsamiać się z opowiadaniem w sposób dosłowny? Odpowiedź jest prosta. Za kilka miliardów lat, nasze Słońce wejście w etap czerwonego olbrzyma, zatem… Taa, nas też to czeka. Na razie nie teraz, kiedyś na pewno. Nie wiem jak się na to zapatrujecie, ale te 5 czy 6 miliardów lat szybko leci, zobaczycie :crazytwi:

 

 

Po namyśle, zważywszy na to jak wiele rzeczy mi się w tym fanfiku spodobało, jak wiele z nich idealnie trafiło w mój gust oraz ile w nim odnalazłem motywów, które doceniam w sposób szczególny, emocjonalny wręcz, postanowiłem, że również w przypadku "Ewolucji gwiazd typu słonecznego" oddam głos na tag [Epic], gdyż było to dla mnie doświadczenie na tyle przejmujące, inspirujące, a przy tym pozwalające na znacznie obszerniejszą niż zazwyczaj analizę, że to po prostu będzie sprawiedliwe. Doskonały, melancholijny fanfik pełen ukrytego sensu, zawierający piękne przesłanie. Dziękuję.

 

 

Pozdrawiam!

Edytowano przez Hoffman
  • +1 2
  • Lubię to! 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo się cieszę, że opowiadanie zostało ukończone. Może 2 lata to nie jest aż tak długa przerwa - biorąc poprawkę na fandomowe realia, ale... Jakoś nie spodziewałam się jego ukończenia. Głównie dlatego, że przez ten czas dostaliśmy innego fika. Przez to ten zdawał się porzucony. Ale tak się na szczęście nie stało, bo w końcu dostaliśmy rozwiązanie całej zagadki.

 

Ale... Czy aby na pewno? Przed napisaniem tego komentarza zapoznałam się z przepięknym esejem Hoffmana, ponieważ lubię porównywać moje wnioski i przemyślenia z cudzymi. Oraz chciałam sobie w ten sposób niejako odświeżyć poprzednie rozdziały.

 

Ten ficzek intrygował mnie od samego początku i liczyłam na satysfakcjonujące zakończenie. Ale czy je dostałam? Standardowo będę tą marudną i niezadowoloną Cahanką. Tzn. nie do końca, bo po prostu... mam bardzo mieszane uczucia.

 

Zacznę od kwestii technicznych, bo ja tu znalazłam trochę zarzutów. Np. upadek na kolana - ciężko by koń padł na kolana. Ale na nadgarstki już jak najbardziej może. Nie mówiąc już o robieniu całych nóg z kopyt.

 

Ale teraz przejdźmy do tego, co ważne. Kiedy pierwszy raz natknęłam się na Ewolucję Gwiazd Typu Słonecznego, to myślałam, że ten fanfik będzie bardziej o Celestii. Tylko że, no cóż, pierwsze rozdziały i mamy dziwną Twilight i martwe/umierające młodo Mane Six. I Celestię, która jest gdzieś na dalszym planie, ale nie wydaje się by było z nią aż tak źle, czy raczej - by Twilight to obchodziło. Ba, nie wiem, czy tę Twilight obchodziło tak naprawdę cokolwiek, co nie było księgozbiorem. A potem przyszła druga połowa i to jednak fik o umierającej Ceśce i Twilight, która miała ją zabić. No i mam takie trochę WTF?!. Nie dlatego, że to było złe, czy nie ruszało. Bo ruszało bardzo, trzymało w napięciu i cały czas ciekawiło. Moje WTF?! wynika z wątku Mane6 i tego czemu one umarły, a może musiały umrzeć.? I czemu młodo? Czemu Twilight odwróciła się od wszystkich, mimo że minęło najwyżej kilka lat.

 

Bo ja kompletnie nie kupuję tego, że poszło o nieśmiertelność. Czy o to, że Celestia umiera. Albo i śmiertelność. Tym bardziej nie kupuję tego, że Discord obwiniał Twilight o śmierć Fluttershy. Zwłaszcza po tym zakończeniu tego nie kupuję.

 

Zacznijmy od tego, że w tym świecie alikorny ewidentnie nieśmiertelne nie są. Więc nieśmiertelność problemem nie jest. Raczej długowieczność. Osobiście interpretuję to tak, że Celestia umierając nie chciała zniszczyć Equestrii, bo jako czerwony olbrzym by ją pochłonęła - i to symbolizują imiona takie jak Daybreaker czy Solar Flare. To są cykliczne fazy niszczycielskiej Celestii. Bo Słońce nie tylko daje życie, ale i je odbiera. Twilight miała ją zabić, odbierając jej resztę energii i zostając nowym Słońcem, bo jako gwiazda Syriusz, przejęłaby materię innej gwiazdy. Weźmy pod uwagę, że Syriusz jest taki jasny na niebie, ponieważ jest blisko Słońca. A Słońcem tak naprawdę może być dowolna gwiazda. Syriusz to gwiazda podwójna - Syriusz A jest od Słońca dużo młodszy i jaśniejszy, a Syriusz B, jak już wspomniał Hoffman, to biały karzeł. Ale co jeśli Twilight jest Syriuszem B, jej przyjaciółki to potencjalny Syriusz C, czyli ta nieznana w układzie, ale razem wpływają na Syriusza A, czyli przyjaźń. Potężną, jaśniejszą od Słońca i pełną. Nawet jeśli nie są razem, to wciąż wszystkie elementy układu Syriusza na siebie oddziałują. W tej metaforze Syriusz A mógłby wziąć energię słońca, ponieważ Twilight i Celestię łączyła przyjaźń. Pamięć i wspomnienia. Luna nie mogłaby tego zrobić, bo nie była gwiazdą. Była za słaba by emitować światło, potrzebowała do tego kogoś zaufanego, którego darzyłaby miłością i zaufaniem.

 

Nie sądzę też, by Luna miała umrzeć wraz ze Słońcem. Raczej zniknąć na jakiś czas, ponieważ nadszedł nów. Coś zasłoniło blask gwiazdy i Księżyc nie miał czego odbijać. Ale jakby planeta znalazła się w zasięgu grawitacji innej gwiazdy, wokół której by zaczęła orbitować? Wtedy wróciłby i Księżyc.

 

Na początku był Chaos. I wszystko się w Chaos obróci. Ale sądzę, że Twilight jednak została nowym Słońcem. Discord pokazał jej coś innego - że ona też się wypali, podobnie jak reszta wszechświata. Ale potem wszystko narodzi się na nowo. Znowu będzie miała szansę na zawarcie tych samych przyjaźni. Przeżycia tego jeszcze raz. A Twilight w końcu pojęła, że to było dobre. Po swojej długiej wycieczce po żałobie i strachu, w końcu pojęła, że nie ma co marnować czasu, ale nie ma też co żałować zmarnowanego. Bo świat jest cykliczny. Gwiazdy narodzą się ponownie.

 

Odnośnie wątku spadających gwiazd... Cóż... Gwiazdy nie spadają. Gwiazdy gasną. Na niebie albo się je widzi, albo nie. Dlatego ten wątek, jest moim zdaniem kolejną metaforą, która pokazuje jak bardzo niedosłowna jest ta pierwsza metafora. Bo Celestia może i umarła. Ale czy to oznacza, że Słońce się wypaliło? No raczej nie. Equestria nie zmieniła się w spalone pustkowie. Szczególnie, że Twilight nie wypowiedziała życzenia, a i te życzenia, chyba nie mogłyby się spełnić tak po prostu, tak dosłownie, tak zupełnie. Raczej były drogą do celu. Do uzmysłowienia sobie tej jednej bardzo ważnej rzeczy. Najważniejszej.

 

Zastanawiałam się, czy przyznać głos na [EPIC] i uznałam, że to zrobię. Mimo że opowiadanie zdecydowanie nie jest doskonałe. Jest przemyślne, zgrabne, pełne metafor, ale wiele mu brakuje (kwestia nagłych zgonów Mane 6 i zachowania Twilight). Ale po pierwsze jest ukończonym wielorozdziałowcem, a po drugie spełnia inną bardzo ważną rolę. Skłania do przemyśleń, do rozmyślań. Nie jest czymś, co się przeczyta i zapomni. Pozwala na multum interpretacji i pozostawia po sobie sporo tajemnic.

  • +1 2
  • Lubię to! 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 months later...

Przeczytane, wiec pora na kilka słów. 

 

Zacznę od strony technicznej, bo to prostsze. Ogólnie, jest na wysokim poziomie. Widać, że autorka wie co robi, gdyż poza daniem nam dobrej jakości formy (choć zdarzyło się kilka błędów), bawi się też samą budową dokumentu, stosując w kilku miejscach duże odstępy miedzy akapitami, oraz raz, czy dwa, większą czcionkę. Zazwyczaj mam co do nich wątpliwości, ale tu spełniają swoje zadanie, wpływając odpowiednio na szybkość czytania. Więc forma, choć na  pierwszy rzut oka może dziwić, jest dobrze skrojona. 

 

Przejdźmy zatem do treści. Uwaga, może zawierać spoilery, co w tym fiku może szkodzić.

Fik bierze na warsztat problem śmierci i długowieczności. Przyjmuje dość tradycyjną, moim zdaniem, narrację, mówiącą, że długowieczność na dłuższą metę nie jest fajna i wywołuje masę cierpienia, bo patrzysz jak świat przemija, a przyjaciele i rodzina powoli odchodzą do krainy wiecznego patatajania. Nie jest to moja ulubiona opcja, ale muszę przyznać, ze tu jest zrealizowana bardzo dobrze. Powiedziałbym wręcz, że bardzo, bardzo dobrze. Z dbałością o nawet takie detale, jak tytuły rozdziałów, czy ich długość. 

Fanfik skupia się głównie na księżniczce Twilight i jej rekcjach na upływający nieubłaganie czas. Widzimy jak reaguje na śmierć swoich przyjaciółek

Spoiler

Autorka dość ciekawie pokazała oderwanie Twilight, w scenie, gdzie Spike mówi jej, że Rarity nie żyje. Niby proste i logiczne w kreacji Twilight, ale pasuje i działa.

jak wyrzuca Starlight z zamku, za jej zachowanie, czy jak rozmawia z Celestią, po której widać upływający czas. 

Właśnie, czas. 

Zacznę od tego, że nie zgodzę się, że Mane 6 umierają młodo. Myślę, ze to raczej z perspektywy Twilight umierają młodo. 

Spoiler

Aczkolwiek mogło mi coś umknąć

Biorąc poprawkę na tytuły rozdziałów i ich rozmiar (to w tym fiku ma pewne, olbrzymie znaczenie), jestem skłonny powiedzieć, że w fiku mija wiele lat. Owszem, mane 6 nie osiągają późnej starości, ale nie odniosłem wrażenia, by umarły koło dwudziestki.  Ale to nie jest aż tak bardzo istotne, bo wszystkie wydarzenia związane z niealikornami, mają tylko pokazać, moim zdaniem, upływ czasu z punktu widzenia istot niedługowiecznych. 

Ważniejsze jednak są relacje Twilight i Celestii, w różnych stanach. 

Jak już moi poprzednicy zauważyli, tytuły rozdziałów oznaczają kolejne cykle z życia gwiazdy. Z kolei długość i budowa rozdziałów mają oddawać aktywność i czas trwania danego cyklu z życia gwiazdy. Astronomia to nie moja bajka, wiec powstrzymam się od tego, by jakoś się nad tym skupiać. Zamiast tego, powiem o czymś innym. O tym, jakie emocje wywołało u mnie czytanie tego. Każde słowo, każda myśl Twilight zdawały sie być dokładnie przemyślane. Widziałem jak Celestia leży na łóżku i się śmieje, mimo, że widzi nadchodzący koniec (na który poczeka dziesięć, sto, tysiąc lat?). Byłem wielce zszokowany, gdy Twilight paliła książki. Książki, które ukochała, które przypominały jej o wielu rzeczach z przeszłości i o wielu kucykach.  Z zapartym tchem pochłaniałem wizję szalejącej Twilgiht, która jakby, przy pomocy herbatki, chciała przedłużyć żywot Celestii, chociażby o dzień. Czytając jak Celestia błaga Twilight o śmierć, zastanawiałem się, czy to pierwszy raz? Czy to pierwsza Celestia? Czy może jakaś inna uczennica Celestii została Celestią i teraz Twilight zostanie Celestią?

Spoiler

Najbliższa gwiazda, Syriusz, zajmie miejsce słońca i życie będzie płynąć dalej? 

Tak też od ostatniej i chyba jedynej rozmowy z Luną, zastanawiałem się, czy Luna była tylko jedna, czy może też się rodzi nowa (na przykład z resztek słońca)? Prawdą jednak jest, że księżyca nie widać bez słońca, jednak on wciąż istnieje. 

Wiele pytań budzi też Discord. Można by rzec, ze zachowuje się normalnie i nie będzie to kłamstwem, ale ma on tu większą rolę. Najpierw, moim zdaniem, próbuje on przekonać Twilight do swoich idei, w brutalny sposób. Zaś pod koniec, demonstruje potwierdzenie dla tego, co przedstawiał wcześniej, a czego Twilight nie do końca chciała przyjąć do wiadomości. 

Spoiler

Podczas całego fika miałem wątpliwości, czy Twilight rozumie przemijanie i jest w stanie zaakceptować to, że wszystkie kucyki odchodzą, a ona trwa. W pewnym momencie niby to do niej dociera, ale nie jestem pewien, czy jest gotowa to zaakceptować. 

Fik ten pełen jest metafor, co sprawia, ze nie łatwo się go komentuje i nawet po lekturze pozostaje wiele pytań i wiele miejsca do dyskusji. Jak chociażby kolejna kwestia, której nie podjąłem jeszcze. Mianowicie, ile z tego jest snem Twilight, a ile rzeczywistością? Wszakże nic nie jest powiedziane na pewno?

 

 

Podsumowując, ten fik jest specyficzny. Jego konstrukcja, ilość metafor i sposób prowadzenia narracji skłaniają do wolniejszego czytania i głębszego zastanawiania sie nad czytaną treścią. Moim zdaniem, takie wykonanie nie jest najłatwiejsze, ale tu to działa. Co więcej, działa, dając czytelnikom solidne i wyróżniające się z tłumu dzieło. moim zdaniem, zasługuje na Epic i na poświecenie mu uwagi. Zdecydowanie warto. To bardzo dobry fik.

  • +1 1
  • Lubię to! 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 year later...
  • 2 years later...

Chcesz dodać odpowiedź ? Zaloguj się lub zarejestruj nowe konto.

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to bardzo łatwy proces!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
×
×
  • Utwórz nowe...