Skocz do zawartości

[Gra]Planescape: Złodzieje żywiołów


Hoffner

Recommended Posts

     Przez las przebiegało wiele wydeptanych szlaków, tylko w zimie były bardziej widoczne niż zwykle, dopóty nie zrywał się wiatr i nie zasypał śladów licznej zwierzyny... Wszystkie prowadziły w ściśle określonych kierunkach, wodopojów, polan, schronień i właśnie w tym labiryncie wśród wielkiej puszczy większość istot pragnących przeżyć kierowało się do najstarszego zagajnika... Tylko tam śniegi dawały za wygraną, nikt tylko nie wiedział na jak długo, gdy zima z każdym dniem wyrywała parę centymetrów dla siebie.

 

     Drzewo Harmonii przyciągało wiele stworzeń swym pierścieniem bezpieczeństwa. Zwłaszcza w nocy, gdzie w ogromnej jaskini kłębiły się głodujące drapieżniki wraz z swoimi ofiarami... Samo drzewo właśnie kwitło i na nim pojawiło się parę pomniejszych kwiatów ~ niewielkich i raczej bezwonnych. Niewielkich fioletowych i nie zwracających na siebie uwagi. Tylko jedna para ciekawskich oczu, ukrytych wśród futra wielkiej niedźwiedzicy co zapadła w letarg, wraz z swym dzieckiem... Czekały na właściwy moment. Jak wszyscy wokół niej, a napięcie rosło wśród tak różnorodnej grupy. Wystarczyło jedno nastąpienie komuś na ogon by rozpoczął się...

 

rozlew krwi.

 

[Rasp]

     Drogi nie mogły być bezpieczne, gdy głodne drapieżniki stawały się coraz bardziej zuchwałe, a świadczyć o tym mogły liczne wozy pozostawione w strzępach na wielu traktach i ślady podartych ubrań na gałęziach, a ślady krwi zakrył najprawdopodobniej śnieg... Którą drogę miał wybrać nasz bohater będąc spory kawałek od Canterlot.

 

     Pokonywał właśnie Wzgórza Macintosha, by móc ujrzeć niewielką rolną osadę, okalaną z jednej strony potężnym lasem w środku którego stało opustoszał zamczysko. Tą puszcze zwano Wolnolasem, gdzie chmury nie chciały słuchać się żadnych pegazów, a sama natura miała co najmniej tyle inteligencji co samotny śmiałek próbujący go przemierzyć... Miał zaoszczędzić sobie czasu podróżując szerokim gościńcem, którego znaczyły ślady walki, czy spróbować szczęścia i nadłożyć drogi idąc leśnymi odstępami.

 

[Crystal]

     Ciemność okrywała pojedynczego kucyka przyświecającego sobie rogiem stare i liczne manuskrypty, tylko dlatego że świeca którą posiadała zdążyła się dawno wypalić, a ona sama zapomniała o całym świecie poza nią i tym właśnie tekstem. Wigilia serdeczności... Stary dokument, na podstawie którego powstało przedstawienie o tej samej nazwie odgrywane w najdłuższą zimową noc. Sprawdziła wiele kronik i zaczynała dochodzić do wniosku że nagłe pojawienie się tego święta nie mogło być zwyczajnym przypadkiem, ale kontemplacje na ten temat przerwały jej zdarzenia, które dopiero miały nadejść. Co mogło się wydarzyć? Co ważniejsze... Daleko nie musiała szukać. Wystarczyło wyjść na zewnątrz. Znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie.

 

[Kati]

Pokaż mi swą drogę do Canterlot.

 

[Soft Note]

Znalazłeś się na ulicy... Chcą cię znaleźć. Dlaczego?

 

[Feainnewedd Luned]

Opisz mi swój dom... Dość dokładnie nie używając salwy z karabinu. Od tego zależy twój los. Nie zawiedź mnie.

 

[Bright Laugh]

Lecisz z listami z Cloudsdale. Jak to zrobisz.

 

Edytowano przez Hoffner
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[Soft Note]
Poranki takie jak te w normalnych warunkach nazwana były by sielankowymi. Teraz nawet, znamiona sielankowości nie pomagały, ni szron na oknach, ni szum wiatru w kominach, ni cisza. Nim ktokolwiek mógł tą ciszą ciszyć się dłużej, wielkie, drewniane drzwi, posiadłości rodziny De Lize otwarły się z hukiem, trzęsąc szybami. Z drzwi wybiegł ogier, w eleganckich ubraniach, ale niedbale naciągniętych na ciało, z lutnią na plecach.

 

Tuż koło jego łba przemknęło kilka metalowych obiektów a nawet jakiś wazon, który roztrzaskał się na odśnieżonej, kamiennej drodze prowadzącej do bramy.
- Ty szczurze! Szarlatanie! Psie! - z drzwi wyłonił się ogier, jednorożec, elegancko ubrany, z równie eleganckim wąsem i zadbaną aparycją. Pan domu. Kilka metrów za nim stała roznegliżowana małżonka, też jednorożec zakrywając ciało kocem, patrząc z przerażaniem na gniew męża.

 

Teraz obelgi były niezbyt istotne dla minstrela stojącego przed bramą, gdy ten wyszeptał kilka słów pod nosem, przez chwilę nucąc, aż wreszcie arkany otoczyły jego ciało, pozwalając mu przeskoczyć nad płotem i wylądować w śniegu. Ostatnie spojrzenie na posiadłość. Zawadiacki uśmieszek w stronę ogiera, oczko i całus w stronę klaczy. Poprawił swój berecik, odwrócił się, wykonując pogardliwy gest ogonem w kierunku pana domu i rzucił się w dalszą ucieczkę.

 

Bar tej starej Gryfki, Gryzeldy był dobrym miejscem do którego mógłby się udać. Ona go nie wyda, dobre miejsce żeby się ukryć. W końcu to nie pierwszy raz gdy został złapany. Mężowie często zapominali, zwłaszcza ci z rodzin szlachetnych, tam miłość rzadko kiedy miała jakąś wartość, małżeństwa były biznesem. Kolejna rzecz która nie interesowała barda. Teraz wystarczyło wtopić się w tłum i iść do baru... Ukryć się na jakiś czas a potem ruszyć dalej. 

Po drodze kuc wykorzystał też chwilę, by poprawić swoje ubrania, nie tylko by ochronić się przed zimnem, ale też aby wyglądać lepiej. W końcu aparycja była ważna. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[Bright Laugh]

A więc leciał. Z całych swoich pegazich sił w swoich pegazich skrzydełkach. Miał wielkie poczucie obowiązku, wpojone mu przez rodziców. "Jeśli coś robisz, rób to do końca i na całość". Przesyłka, jaką nadano mu u nadawcy była jedną z tych, które zasługują na jeszcze szybsze doręczenie niż przewiduje to taryfa. Czasem żadne pieczątki nie są w stanie oddać pośpiechu, wagi a także zaufania, jakie wiąże kuriera. Bright w swoim życiu jeszcze tak ważnej sterty papierków nie dostarczał, ale czuł, że to może być jego przepustka do awansu i być może korzystniejszego kontraktu z Thurm und Taxis. Powiedzmy sobie szczerze - to oni mieli monopol na doręczanie przesyłek książęcych wychodzących z Pałacu w Canterlocie. Monopol dawał im potęgę, więc głupio by było nie iść razem z nimi.

 

Tak czy siak leciał. Dlaczego on? Widocznie był jedynym pegazem bez zlecenia, do tego wystarczająco szybkim, żeby dostarczyć ważne dokumenty dla samej Księżniczki. Bright domyślał się także, że to przez jego aparycję i kolory dostała mu się całkiem niezła robota. Wykona ją na pewno, nie ma tu miejsca na lenistwo czy odpoczynek! Nawet jeśli ten przydałby się młodemu coraz bardziej. Pewne umiejętności lotnik nabywa wraz z wiekiem i doświadczeniem. Na przykład ojciec Lighta, mógł już swobodnie wzlecieć ponad chmury i zostając na tym pułapie całą drogę przelecieć nie niepokojony przez niekorzystne warunki atmosferyczne. Tyle że to jest doświadczony pegaz. Bright zaś... cóż. Mógł próbować, ale nie byłby to lot bez komplikacji. 

 

Z drugiej jednak strony ten śnieg, białe połacie terenu, pogoda zmieniająca się jak w kalejdoskopie... Kusząca stawała się wizja choćby spróbowania lotu nad chmurami. Hej, jeszcze żaden pegaz nie umarł od latania! A nawet jeśli coś mu się stanie, to opadnie na chmury i tam odzyska przytomność. Jeśliby ją stracił! W dodatku w środowisku krążą plotki, że ponad chmurami, gdzie oko Celestii nie sięga, znajduje się cała sieć pegazich łączących każde miejsce w Equestrii z Cloudsdale. Podobno są tam i postoje na chmurach, gdzie można odsapnąć i coś zjeść, a dzięki magii latanie to przyjemność, nie zaś przykry obowiązek liczenia i obliczania ile kilometrów jeszcze można przelecieć, zanim osobista energia się wyczerpie.

 

Jeśli tam na górze, ponad chmurami, znajdują się aerostrady, Bright przybędzie do Canterlotu jeszcze szybciej niż migiem. Jeśli zaś nie... Poraaadzi sobie. Jak więc postanowił, tak zaczął robić. Leciał wciąż wzwyż i wzwyż, siłując się z wartościami które potrafiły kształtować pogodę. Mach, mach, mach, mach...

 

 

*mach*

Toora,

*mach*

loora,

*mach*

toora,

*mach*

loorye, AYEEE!!!
And we can sing just like our fathers!

 

Come on Brighty
Oh, I swear, well, I mean
At this moment, I mean everything!

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Crystal

Wiedza zawsze miała to do siebie, że przyciągała, gdy zakosztowało się jej, choć trochę to pragnienie nadal rosło i nie miało końca. Księgi wokół niej kłębiły się a na niektórych już zbierał się kurz a jednak nadal nie zbliżyła się, choć trochę do osiągnięcia własnych celów. Wiele poświęciła dla zgłębienie całej swojej dotychczasowej wiedzy i wiedziała, że jeszcze wiele więcej poświęci. Nie obchodziło ją, co o niej myśleli inni tak jak plotki, które rozpowiadali w miasteczkach, gdy się tylko pojawiała. Małe umysły zawsze szukały najprostszych rozwiązań zamiast szukać problemu zupełnie gdzie indziej.

 

Teraz jednak z jakiegoś powodu wiedziała, że musi dokładnie zbadać dokument, nad którym siedziała sama już nie wiedziała od jak dawna. Wigilia serdeczności, dlaczego to właśnie w tym kierunku popchnęło ją jej przeczucie? Nigdy nie było chwili, aby ją zwiodło była pewna, że był ku temu powód. Tak, więc siedziała i badała ten dokument przerzucając kolejne księgi, które mogłyby by jej być pomocne na bok aż nastała już ciemność, która zaczęła ją otaczać. Im bardziej rozmyślała nad tym, co ujrzała tym bardziej miała wrażenie, że zaczyna coś dostrzegać.

 

Przerwała jednak dalsze ślęczenie nad pismem i powoli ruszyła na środek komnaty, w której się znajdowała. Stała tak, że spoglądała dokładnie na ciemność, która kryła się za oknem. Wiedziała już, że coś ma nadejść coś, co może mieć większy lub mniejszy wpływ na otaczający ją świat. Musiała osobiście to sprawdzić tak jak do tej pory. Naciągnęła na swoją głowę kaptur tak by zasłaniał jej pyszczek a na grzbiet zabrała torbę z kilkoma księgami i piórem. Nie czekając ani chwili dłużej opuściła pomieszczenie  i powoli zaczęła znikać w otaczającej ją ciemności idąc jak zawsze ku nieznanemu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rasp

 

Błogosławione futro albowiem bez niego już dawno został by w jego miejscu diamentowy sopel. Rasp nie był przeciętnym podróżnikiem. Ale też fakt ten nie czynił z niego kogoś nadzwyczajnego. Ot kolejny włóczykij szukający ścieżki w świat. A tym razem przyszło mu przedzierać się przez zaśnieżone wzgórza i pagórki, przez zmrożone rzeki i zdradzieckie zbocza. Dzień jak co dzień. Nic, grunt żeby dotrzeć w końcu do jakiejś gospody. Trochę ciepła jeszcze nikomu nie zaszkodziło, no chyba że bałwanowi.

Gościniec nie wydawał się nadmiernie przyjazny, ale sama myśl o czymkolwiek w szczęce, co nie jest suchym prowiantem, napełniała go nowymi siłami. Nie pamiętał dokładnie jaka wieś była w tej okolicy, ale liczył na to że znajdzie się w niej choć jedna wolna obora, może nawet kawałek stajni, nie żeby wybrzydzał. Koniec końców musiał się gdzieś zatrzymać, a z dwojga złego wieś nie była aż tak beznadziejną opcją.

Spojrzał raz jeszcze na drogę, po czym obrał drogę przez las. Nie lubił otwartych terenów, zdecydowanie bardziej odpowiadały mu powykręcane czasem drzewa w poniekąd magicznym lesie. Wiele o tym miejscu słyszał z opowieści ojca, znał też kilka punktów które mogły bez problemu służyć do nawigacji w tymże. Ale nawyki nawykami, nadstawił uszu, bo lepiej z wyprzedzeniem wiedzieć, czy coś się nie zbliża. Wszak jak mawiał jego ojciec: W Śpiącym Lesie łowca może stać się łowionym.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kati

 

Gdzie jestem? Wokół mnie był tylko śnieg i chłód jednak to nie stanowi kłopotu dla smoka mającego w brzuchu ogień. Nigdy nie zabierałam ze sobą mapy ani kompasu, nie znałam nawet geografii Equestrii ponieważ zawsze kierowałam się lecąc mniej więcej w kierunku celu bazując na informacjach podawanych przez kucyki. Sposób wydawał się całkiem dobry i nie od dziś wiadomo że kto pyta nie błądzi, niestety problem pojawił się w momencie gdy przestałam spotykać żywe osoby. Nie zrażając się tym kontynuowałam swój lot na wschód ponad lasem pomimo tego że skrzydła zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa, nie zamierzałam nocować w miejscu pełnym wygłodniałych drapieżników. Wolałam unikać potencjalnej walki z liczniejszym przeciwnikiem zwłaszcza gdy nie było to konieczne, to tylko ryzyko otrzymania zbędnych obrażeń bez rekompensaty w postaci nagrody. 

 

W ciągu kolejnej godziny zauważyłam że las zaczyna się przerzedzać i ustępować miejsca zwykłej równinie, z ulgą wylądowałam na ziemi zostawiając linię drzew za sobą. Czułam ból dochodzący z mięśni, byłam pewna że przesadziłam z nadmiernym wysiłkiem i jutro raczej nie polatam. Miałam tylko nadzieje że Canterlot znajduje się dosyć blisko i szybko go odnajdę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[Rasp]

     Las od samego początku wydawał się dziwnie opustoszały, a ślady zwierzyny raczej dość stare, nie licząc tych od lądowania na skraju lasu w świeżym, jeszcze nie zmrożonym śniegu. Dwie różne pary kończyn. Najpierw wylądowały łapy wielkiego kota, gdy przednie wydawały się szponami. Wniosek nasuwał się sam. Większa grupa gryfów. Niosły najprawdopodobniej swą ofiarę, która po upadku z jakiejś wysokości i  próbowała uciec, ale ślady niewielkich kopyt urywały się tak szybko jak się pojawiały.

     Na niewielkim krzaczku widać było zamarznięte ślady krwi na paru gałązkach, z których to spadł śnieg, gdy został lekko potrącone. Istniały dwie drogi... W ciemny las i obrzeżami, gdzie kierowały się ślady pseudo zorganizowanej grupy. Ta druga zapraszała przebłyskami światła, przebijającymi przez korony drzew, gdy ta pierwsza kryła tajemnicę w cieniu.

 

[Bright Laugh]

     Udało mu się, a podczas przelotu przez wyższe warstwy, coraz rzadszych chmur zamiast spodziewanego podmuchu uderzyła go fala zimna i śniegu, co gwałtownie się skrystalizował lądując mu na twardo na skrzydłach. W oddali mógł widzieć tylko dwie gnające postacie... Jedną w odcieniach szarości, a druga wydawała zlewać się z chmurami i niebem. Tamta dwójka ciągnęła za sobą wiatr. Gnała przed siebie, a chmury wokół nich wyglądały jak wzburzone morze. Tysiące fal rozlewało się po bezkresnej równinie, w skali dostępnej tylko dla niektórych utalentowanych pegazów...

 

[Soft Note]

     Nie miał tego szczęścia i przy swoich porządkach dostał całkiem mocno kamieniem rzuconym przez ścigającego go jednorożca i to właściwie w podstawę szyi. Zdradził go jego nietypowy dość pstrokaty jednak wygląd. Tu był pies pogrzebany. Lutnia przy boku nie była częstym elementem, który można było zobaczyć u każdego. Koło uszu mógł słyszeć świst kolejnych kamieni, a parę nawet miało okazję otrzeć się o jego ukochany instrument. Nie było dobrze... Nie docenił przeciwnika, a ten okazał mieć więcej kondycji niż przeciętny mieszczanin.

 

[Crystal]

     Gdy się przemieszczała po krętych korytarzach, chronicznie piekły ją uszy. Tak na zmianę, raz jedno i drugie, co dawno się nie zdarzyło. Jej własny zmysł chciał koniecznie wskazać jej że w tą stronę nie powinna iść, a to już było co najmniej dziwne. Wychodząc mogła widzieć jak osiwiałe jednorożce schodzą by zająć jej miejsce. Spędziła tam całą noc. Czy mogło się to dobrze dla niej skończyć?

     Zmysł prowadził ją przez miasto i tłumy w nim przebywających. Miasto jednorożców, stało się tylko grupą etniczną w swoim własnym wielce, eleganckim do niedawna mieście. Tysiące znudzonych i głodnych spojrzeń. Czemu prowadziło ją tam gdzie było tylko gorzej? Bary, tłumy wokoło wszelkiej maści i klasy... I w tym wszystkim jedna wielka pogoń. Jej policzek został zarysowany ostrym kamieniem rzuconym przez rozwścieczonego jednorożca.

     Czy powinna zareagować? Wszystko odpłynęło. Znalazła się tam gdzie powinna, w odpowiednim czasie, by dostać kamieniem. To miało być na tyle? To było za dokładne na takie coś.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Crystal

Poruszała się w tłumie kucyków jak zawsze starając się nie zwracać na siebie uwagi. W miasteczkach kiedyś było to łatwe przynajmniej do czasu aż te niedouczone prostaki nie zaczęły zwalać na niej wszystkich problemów, jakie na nich spadały. Teraz jednak wśród wszystkich kucyków szukających schronienia była w stanie znacznie łatwiej się między nimi przemieszczać. Co nie znaczy, że to lubiła. Samotne wędrówki bez miejskiego gwaru gdzie nie sposób było nawet skupić myśli to było właśnie to, co kochała. Jednak nie zawsze wszystko mogło być takie proste tak jak i niestety teraz.

 

Zawsze dawała się prowadzić swojemu przeczuciu tak jak i w tym przypadku. Nieważne do jak obleśnego miejsca by jej to nie zaprowadziło. Nie można było tego ignorować. Każde wydarzenie musi zostać zapisane. Nic nie dzieje się przypadkiem. Mimo wszystko nie musiało jej się to do końca podobać. Tak jak teraz. Po prostu brakowało jej słów. Chwilę ze sobą walczyła by zejść w ten rynsztok jednak nie mogła się upierać temu. Ruszyła skryta pod kapturem szukając nieznanego. Zamiast tego jednak poczuła tylko piekący ból, gdy ostry przedmiot zarysował jej policzek. Zmarszczyła brwi patrząc na agresora jednak ostatecznie go zignorowała.

 

W końcu to nie był pierwszy raz, gdy jakiś dziwak winił ją za coś, czego nie zrobiła, więc nie widziała powodu, aby tym razem zareagować na zaczepki kolejnego troglodyty. Ruszyła ku tłumowi jednak nagle otworzyła szeroko oczy nic już nie czując. Zaczęła się nerwowo rozglądać szukając odpowiedzi. Musiało się coś stać zawsze tak było. Nigdy się nie myliła. A jednak nic nie widziała poza atakiem tego dziwaka nic się nie stało. Czy to było możliwe by się pomyliła? Pokręciła lekko głową w zaprzeczeniu. Nigdy się nie myliła i w tym wypadku jest tak samo. Znajdzie powód swojego przybycia choćby miała przeczesać całą te norę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rasp

 

Mógł sobie odmówić przygody, ale wtedy na co była by ta cała wędrówka? Nie, nie był jakimś samozwańczym obrońcą uciśnionych czy też naprawiaczem tego złego świata. Ale był za to cholernie ciekawski. Poprawił płaszcz po czym najlepiej jak umiał, z wyczuciem osoby wychowanej częściowo w lesie, zaczął się skradać wykorzystując każdy cień, każdy zakamarek na swojej drodze. Cel miał jasny - dostać się tam, gdzie gryfy zataszczyły ofiarę. Być może zostały z niej już obgryzione kości, ale to samo w sobie nie przeszkadza zapolować na większą zwierzynę. Po drodze upewnił się że na broni podręcznej była odpowiednio rozsmarowana trucizna. Sól w jej składzie powinna skutecznie zatrzymać proces zamarzania, nie wspominając że ta sama sol po dostaniu się do rany była naprawdę nieprzyjemną niespodzianką. Pomijając oczywiście inne równie nieprzyjemne efekty.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A gdyby tak jednak pognać razem z nimi? O ile mi wiadomo w stadzie szybciej się poruszać, bo pęd powietrza i opór nie jest taki duży, zwłaszcza jeśli pędzisz za kimś...to dobry myk, ale nie na teraz. Odpoczynek nie jest mile widziany. Jest misja, jest przesyłka, która musi być dostarczona. Nie ma miejsca na zwłokę! 

 

A skoro o zwłokach mowa, czy oblodzone skrzydła są normalne na tej wysokości? Wiadomo, krew sprawi, że nie zamarznę. Lód jednak osiadły na skrzydłach swoje waży, i może nawet najlepszego lotnika ściągnąć w dół. A co w dole? Dobra wiadomość - chmury. Nie zleci lotem pikującym i nie gruchnie niczym kamień o ziemię. Zła wiadomość - one nie są normalne, i było to czuć gdy się przez nie przebijałem. Ich natura nie pozwala się dotknąć, uformować, rozproszyć. Są niezależne ode mnie, pegaza, i mojej magii. Nie liczyłbym więc na ich pomoc, to czy mnie wyłapią, czy złośliwie się rozstąpią, jest kompletnie nieprzewidywalne.

Najważniejsza jest misja. Canterlot. Księżniczka. I papiery, które muszę doręczyć. Kto wie, być może z wdzięczności Jej Wysokość poczęstuje mnie gorącą czekoladą...? En avant!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie był to pierwszy kamień rzucony w stronę Soft Note'a. Na pewno nie miał to być ostatni. Ale jednak zaskoczyła go wytrwałość jednorożca, na ogół poddawali się znacznie szybciej. Chociaż przez ból w karku jego myśli były nieco zamglone i miał przez to ochotę zatrzymać się na długi czas, widok kamienia muskający jego lutnię szybko to zmienił. Zdenerwowanie oczyściło jego umysł z mgły, przyćmiewając go chęcią zniechęcenia szlachcica na dobre. 

 

 

Zamrugawszy kilka razy bard odwrócił się w stronę jednorożca i stanął na tylnych kończynach, zsunął lutnię z barku tak, że był gotowy zagrać. Oczywiście dla większości otoczenia było to dziwaczne, ale nie dla niego. Wiedział nieco więcej o swojej lutni niż oni i miał zamiar to wykorzystać. 
Ruchem kopytka zagrał kilka nut, za którymi szybko podążyły kolejne. Powolne, flegmatyczne i delikatne dźwięki. Uśpienie kogoś było jedną z umiejętności której nauczył się dość szybko, co prawda mogło zadziałać na każdego kto usłyszy jego głos, ale ta osoba na której się skupi na ogół miała najtrudniej z oparciem się efektowi. No i nie raz mu to pomogło. Miał tylko nadzieje, że i tym razem zadziała. 



Wolał pozwolić cichej, usypiającej muzyce działać, jego głos nigdy nie pasował do kołysanek, a przynajmniej on tak uważał, na razie obserwował efekty. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[Bright Laugh]

     Po ruszeniu w dalszą drogą, jego oczom mógł się okazać pojedynczy szczyt i białe miasto zbudowane na zboczu góry otoczone bańką oddzielającą raj od okolic, które zmieniały się w niebezpieczne lodowe pustkowia. Ukazał się jego cel podróży na wyciągnięcie kopyta. Wiedział gdzie ma się udać. Do kancelarii królewskiej znajdującej się przy pałacu zaraz przy sali tronowej... 

     Był to niewielki budynek wtopiony w ściany białego pałacu, odstający jednak i zdradzający tym że został dobudowany później, a główny projektant nie wziął pod uwagę takiego pomieszczenia. Siedziało tam w środku parę klaczy za biurkami i sortowało wszystkie informacje przyniesione przez gońców. To one decydowały bardzo często którą decyzje mogą podjąć same, a które pozostawić księżniczce.

 

[Rasp]

     Na miejscu mógł napotkać niesamowity widok... Szóstka gryfów została rozszarpana najprawdopodobniej przez wielkiego kota, ale ich skórzane w większości pancerze nabite ćwiekami i metalowymi płytkami niczym łuski, wyglądały na względnie nienaruszone. Z rozciętych ciał już dawno zdążyła zejść krew i zamarznąć tworząc działa sztuki nowoczesnej na śniegu. Ognisko dogasało, a cały obóz był wywrócony do góry nogami. Na pikach i mieczach, które posiadali zbójcy nie było żadnych śladów krwi... a jeden, któremu udało wzbić się w powietrze zawisł na drzewie. Niesamowita masakra. Ślady zdradzały że jedno z ciał musiało zostać zabrane, a śnieg zdradzał ślady że zostało gdzieś zaciągnięte.

     Słuch psa mógł usłyszeć świst wiatru i ciche łkanie przesiąknięte strachem, gdzieś wśród krzaków znajdujących się trochę głębiej w lesie. Wśród zapory z ostrych krzewów, a dalej mogła znajdować się niewielka polana. Świadczyły o tym przebłyski światła w cieniu wokół... 

 

[Crystal][Soft Note]

     Crystal bez trudu mogła dotrzeć że to nie w nią był wymierzony kamień, a w kucyka który samym pstrokatym wyglądem wybijał się z tłumu, zresztą stanął na dwóch kopytach i zaczął grać. Co już zupełnie odbiegało od szeroko przyjętej normy. Wokół kucyki padły wbrew swojej woli na ziemie, a jej trudno było nie zrobić tego samego było coś w nim. Agresor chciał jeszcze coś krzyknąć ale... Nie dał rady, gdy jego pysk zanurzył się bezceremonialnie w kałuży, a on sam pochrapywał... Stali tak grajek i widząca... a wokół leżała większa ilość kucyków zmożona głębokim snem. Taki widok nie zdarzał się często.

     Klacz zapiekł nos, a przeczucie zniknęło... Teraz brakowało jej odpowiedzi: dlaczego los związał ją z kucykiem, gdy nigdy tego wcześniej nie zrobił. Pokazać kogoś takiego...

 

[Kati]

     W oddali mogła zobaczyć zarysy małego miasteczka, gdzie tylko z jednego komina wydobywał się biały dym, tak jakby jego życie już się kończyło... Nie zachwycający widok, gdy w małej wiosce znajdowało się co najmniej 30 domków o ostrych dachach wybijających się na białym zboczu piętrzącego się niewielkiego pagórka, ogrodzonych od lasu ostrokołem i najprawdopodobniej jeżynami...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Crystal

Klacz zmrużyła lekko oczy widząc awanturę, w którą w pewnym sensie wbrew sobie została wplątana. Mimo wszystko nie mieszała się do tego tylko obserwowała katem oka całe zajście stojąc w tłumie innych kucyków. Wtedy właśnie spostrzegła jak atakowany ogier nagle zaczyna grać jakąś dziwną melodię, na co lekko zmrużyła oczy. Nagle lekko ziewnęła i wtedy zauważyła, że czuje się coraz bardziej senna. Rozejrzała się wokół i zobaczyła jak kolejne kucyki upadają senne jeden po drugim i wtedy wszystko zrozumiała. Jej róg otoczyła seledynowa aura i szybko wyłączyła się na wszelki dźwięk by nie pójść w ślady całej reszty zgromadzonych.

 

W rezultacie została sama z tym obcym kucykiem i lekko zmrużyła oczy czując znajome uczucie. Teraz była już pewna, że cokolwiek ją tu ściągnęło miało związek z nim. Jednak jej zadaniem pozostało zawsze obserwować. Nigdy się nie mieszała chyba, że uznała, że niema wyjścia. Tak, więc szybko się domyśliła, że ten ogier może się zdziwić tym, że jako jedyna nie zasnęła i spróbować z nią interakcji, na co nie mogła pozwolić. Ponownie jej róg zaczął lśnić znajomą barwą a klacz powoli zaczęła się rozmywać stając się coraz bardziej przezroczystą aż w końcu stała się całkiem niewidzialna tak jakby nigdy jej tu nie było. To musiało wystarczyć do czasu aż nie zdarzy się to, po co tu przyszła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- WOO-HOO, CANTERLOT!

Bright jeszcze z niczego tak się nie cieszył. W jego osobistym rankingu szczęśliwości, właśnie ten widok przebił pierwszego buziaka w policzek koleżanki z klasy. Młody pegaz wycieńczony wysiłkiem, praktycznie tylko szybował do celu. Nie dziwi też całkiem twarde lądowanie, które zostało zauważone przez obsługę naziemną. Bo jak nie zauważyć głośnego "łup" o marmury.

Szybko zauważono także, że ten zmarznięty kuc ma juki ze znaczkiem koperty. Zdjęto z niego torby i wyciągnięto paczuszkę. Po minach obsługi widać było profesjonalizm - jak najszybciej popędzili do kancelarii doręczyć przesyłkę. Bright zaś został przetransportowany do punktu ambulatoryjnego, gdzie został poczęstowany ciepłym, doprawionym grzańcem. Oczywiście z odpowiednio mniejszą dawką alkoholu - pegazy tolerancję na alkohol mają legendarnie niską.

 

Niestety, Bright nie mógł zagrzać sobie miejsca w ambulatorium. Do jego obowiązków należało jeszcze doręczenie paczuszki. Fakt, została ona zaniesiona do kancelarii, ale to tylko zaniesiona. Obowiązkiem kuriera było osobiście upewnić się, że odbiorca dostał ją w swoje własne kopytka. Nieważne jak nobliwe czy podłe byłyby.

 

Bright podniecony wizją spotkania Księżniczki Celestii podreptał szybko do budynku kancelarii. Tam zaś odebrał od strażników swoją przesyłkę, wymieniając uśmiechy z kurierem właśnie wylatującym. Kiedy zaś zwrócił swój wzrok na tysiące skrytek pocztowych, setki listów fruwających ze stanowisk do skrytek i z powrotem, dziesiątki jednorożców sortujących, które swoją magią kierowały odpowiednie listy do odpowiedniej skrytki, oraz pojedyncze stanowiska, lekko zwątpił. Wiedział, że Kancelaria Jej Książęcej Mości jest największa i obsługuje praktycznie cały Canterlot wraz z urzędami, ale nie myślał, że to jest TAK wielkie. Łooo.

Podszedł do pierwszego wolnego stanowiska.

 

 - Dzień doberek szanownej pani! Chciałbym do-
 - NIECZYNNE.
 - Ale pani siedzi tu i...
 - NIECZYNNE, PROSZĘ IŚĆ DO DRUGIEGO OKIENKA, ehh co za młodzież...

 

Poszedł więc do drugiego.

 

 - Dzień doberek szano-

 - PRZERWA.
 - O-oh, przepraszam. Pójdę zatem do następnego okienka.

 

A w następnym...

 

 - Dzień...
 - JESTEM ZAJĘTA NO NIE WIDZI PAN ehh no ja nie wiem co za kuce... No i widzisz Halinka, te rajstopy one są ze streczem takim...

 

"Ooo bracie..." - pomyślał Brighty, idąc do następnego okienka, które zdawało się nie być ani nieczynne, ani przerwowe, ani zajęte, ani zepsute, ani porzucone - "... może lepiej by mi było dostarczać jabłka ...?" 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dom, pamiętam go bardzo dokładnie zapamiętując każdy szczegół, posiadłość rodziny Luned znajdowała się na obrzeżach miasta, tam gdzie było bardzo cicho i spokojnie, czasami gości irytowała odległość dworku od miasta jednak ojciec zawsze potrafił słusznie wytłumaczyć położenie mojego domu, spędziłam tu cudne czasy dzieciństwa, pamiętam wszystkie zabawy z moim bratem Edwardem i Aleksandrem gdy byliśmy młodzi, ale to już minęło i nie wróci, ogród był bardzo piękny, ścieżki wyłożone kamykami, wiele drzew, kwiatów, krzaki herbacianej róży i staw nad którym kochałam siadać, zawsze było tu tak spokojnie, wracając do budynku, schody prowadzące do drzwi były zrobione z kwarcu zaś barierki pozostawały klasyczne, czarne, stojąc na dole mogło się wydawać że posiadłość jest ogromna, bo tak było, ściany od zewnątrz miały delikatnie połyskujący perłowy kolor a ciemne drzwi posiadali liczne zdobienia, głównie kwieciste motywy, wchodząc do środka stawało się w holu gdzie znajdowały się również schody na wyższe pietro, idąc na lewo trafiłoby się do jadalni, sali bankietowej lub składziku idąc na prawo zaś do kuchni i pomieszczeń dla służby, jeżeli jednak gość zainteresowany pierwym piętrem posiadłości i udałby się po schodach, znalazłby się w korytarzu pełnym drzwi do pokoji, dwa z pomieszczeń były łazbyłyami a reszta pokojami tutejszych mieszkańców oraz pokojami gościnnymi, mój pokój znajdował się zaraz na przeciwko schodów, ułatwiało to sprawę schodzenia na dół, podłoga była wyłożona tu białymi i fioletowymi płytkami a kolor ścian zmieniał się w zależności od światła, w większości czasu jednak pozostawał w kolorze błękitnej perły, znajdowało się tu bardzo wygodne łóżko, toaletka, skrzynia, garderoba, regał oraz okno z wyjściem na balkon, dużo powierzchni pozostawało pustych więc bez problemu mogłam tu ćwiczyć szermierkę, na końcu korytarza znajduję się pokój zamknięty zwykle na klucz, byłam tam tylko raz, i nie chcę tam wracać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rasp

 

Strach. Głód. Zimno. Panika. Śmierć.

Pole bitwy, choć niewielkie, dawało więcej, aniżeli tysiące opisów. Każde zadrapanie, każdy ślad, to wszystko informacje, które można było odczytać, jeśli wiedziało się jak to zrobić. A Rasp wiedział. I czytał. Waga przeciętnego gryfa, waga ich pancerzy, siła która może takim rzucić lub takiego przygnieść. Wbrew pozorom, gryfy nie są niepokonane, choć kiedy widzisz takiego w zbroi, to wydaje ci się inaczej. Nie miał zbyt wiele czasu, ale zdążył tu i tam odgryźć kawał metalu. Wszak szykował się na najgorsze. Pozwolił by metal płynął w nim. By wzmacniał jego ciało, wypełnił futro, pazury i kły. Metal dawał poczucie bezpieczeństwa. A teraz była to luksusowa potrzeba. Nie sprawdzał ekwipunku zabitych, choć zanotował sobie to miejsce w pamięci gdyby zdarzyło mu się wrócić. Następnie skierował swoje kroki w kierunku łkania. Ostre jak brzytwy szpony mogły bez problemu rozerwać krzewy, ale też to co chowało się w nich, lub za nimi. Dlatego zdecydował się na bezpieczniejsze podejście, ostrożnie wycinając sobie ścieżkę w kierunku nieznanego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kati przyśpieszyła kroku gdy ujrzała wioskę która najwyraźniej przegrywała nierówną walkę z zimnem. Nie zrobiła tego by szybciej dotrzeć z pomocą tylko martwiła się że wszyscy zamarzną zanim się dowie czy aby na pewno idzie w dobrą stronę do Canterlot. Wiedziała jednak że tak łatwo nie pójdzie ponieważ była prawie pewna że kuce będą oczekiwać od niej bezinteresownego wybawienia z tej nieciekawej sytuacji. Tego w nich nie cierpiała, od każdego oczekują wsparcia zamiast zacisnąć zęby i dać radę samemu.

 

Gdy w końcu dotarła do barykady nie zamierzała tracić czasu na szukanie wejścia które zapewne i tak okaże się zamknięte. Zamiast tego rozpostarła nadwyrężone od lotu skrzydła by skorzystać z nich raz jeszcze, ignorując ból wykonała trzy machnięcia i znalazła się za przeszkodą. Nie czuła że musi zachowywać ostrożność, raczej nikt w tym miasteczku nie ma na tyle sił żeby stawić jej czoła a inne niebezpieczne drapieżniki oddziela bariera. Swoje kroki skierowała w stronę jedynego domu w którym palił się ogień, miała nadzieje że za bardzo się nie wystraszą wyglądem smoka które w tych okolicach są rzadkością. Gdy była już pod drzwiami uniosła dłoń i jej zewnętrzną stroną zapukała o drewno. Ze swoich wcześniejszych spotkań z kucykami wiedziała że nie powinna od razu wchodzić do środka bez żadnego uprzedzenia...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Soft Note

 

Bard rozejrzał się szybko po okolicy. Miał wrażenie, że był tam przez chwilę ktoś jeszcze, ale zniknął. Może to po prostu powidok. Pokręcił tylko głową i odwiesił lutnię na swój bok, a potem wrócił do naturalnej pozycji. Nie sądził, że każdy w okolicy zaśnie, ale nie będzie to trwało długo, więc i tak musi się śpieszyć. Temu prawie natychmiast po ponownym rzuceniu okiem na okolicę i agresora odwrócił się i ruszył szybko w dalszą drogę. Miał tylko kilka minut na ucieczkę.

 

"Muszę rozważyć zmianę garderoby... za łatwo mnie zauważyć," pomyślał jeszcze kuc krocząc przed siebie szybkim krokiem, całe szczęście, do baru nie było już daleko, zrobił się trochę głodny, w końcu nie miał okazji zjeść śniadania. 

Gdy już zniknął z miejsca zdarzenia poszukał nowego tłumu który pozwolił by mu łatwo przemieścić się do punktu przeznaczenia. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 [Rasp]

     Przecinanie krzaczorów nie stanowiło żadnego wyzwania, a ostre kolce nie zostawiały nawet zadrapania na metalizowanej sierści psa. Cień go otaczający zdawał się tańczyć wokół niego w ledwo widocznych słupach światła przebijającego się przez korony jeszcze pełne liści, które nie zdążyły spaść, a zostały przykryte śniegiem. Tylko jeden fragment wydawał się o wiele ciemniejszy od reszty otoczenia, obserwował go z gałęzi rozłożystego drzewa znajdującego się na skraju polany.

     Z tej gałęzi z kolei na ziemie skapywały krople krwi. Najprawdopodobniej gryfa, co został wypatroszony i w tym samym momencie to coś zdawało się rozpłynąć w przestrzeni... Ucichło też łkanie, na dźwięki przecierania się przez krzaki wymieszanego z szumami wiatru, podrywającego pojedyncze płatki śniegu. Pojawiły się cichnące kroki przebijające warstwę śniegu. Stanowczo za lekkie na drapieżnika... Za mało gracji.

 

[Kati]

     Domek był na zewnątrz kolorowy, a dużą ilość źrebaków tu zamieszkujących zdradzały malunki na ścianach. Drzwi do których pukał smok okazały się uchylone, a one same chodziły dość ciężko. Uchyliły się powoli, a kawałki śniegu potoczyły się po ciemnej izbie, co musiała stanowić centrum życia kucyków, których nie bardzo było widać czy słychać. Smoczym oczom nie przeszkadzał ten pół cień, łamany żarzącymi się węglami z uchylonego pieca. Właśnie w tamtych okolicach można było dostrzec parę oczu skrytych pomiędzy licznymi kocami, dogrzewanymi od spodu przez łóżko postawionym na półce przy kominku.

     Cisza... Tylko ona brzmiała w uszach...

 

[Bright Laugh]

     Właśnie za tamtym okienkiem, które de facto znajdowało się na końcu korytarza było obsługiwane przez najmłodszą chyba klacz jaka tu pracowała. Głębokie zielone oczy jednorożec wyróżniały się na tle szkarłatnej sierści, a ta gaszona była z kolei długą grzywą w odcieniu głębokiej szarości, spiętej w pojedynczy kucyk... Ubrana nienagannie. Biała koszula rozpięta pod szyją, czarna kamizelka, kusa spódniczka w tym samym kolorze. Spojrzała na niego szybko, a w oczach mimo szczerego optymizmu nie patrzyła na niego, tylko raczej na biurko i papiery, które na nim się znajdowały.

     - Witam? W czym mogę pomóc... - powiedziała, dość nerwowa a jej głos... Dość wysoki, dźwięczny, że aż można by zadać sobie pytanie co taka klacz robi tu, prócz kurzenia się wśród stert dokumentów. 

Edytowano przez Hoffner
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie usłyszała żadnej odpowiedzi ale skoro wejście było otwarte postanowiła zrobić krok naprzód by znaleźć się w środku domu. Zamknęła za sobą drzwi ponieważ nie chciała wpuszczać więcej zimna do pokoju, to że nie chce im pomagać nie znaczy że zamierza im utrudniać przeżycie. Spodziewała się raczej innej reakcji na jej widok niż po prostu cisza... Kucyki zachowywały się rożnie jednak nigdy nie spotkała się z takim co stał w miejscu i jedynie milczał, czyżby był za bardzo przestraszony żeby zrobić cokolwiek? Nie była do końca przekonana że faktycznie chodzi o to ale wiedziała że to ona musi odezwać się pierwsza. 

- Ja nie z tych co zjadają kucyki - Starała się zapewnić kucyka ukrywającego się pod warstwą koców że nic mu nie grozi - Chce tylko wiedzieć w którą stronę do Canterlot. 

 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rasp

 

Na chwilę zastygł gdy jego uszy wychwyciły kapanie krwi, lecz tylko na chwilę, gdyż chwila ta została przerwana przez oddalające się kroki. Nie planował niczego ponad przejście przez krzaki, lecz teraz uznał iż świadek zdarzenia mógłby być dobrą opcją. Jego ojciec powiedział kiedyś, że w polowaniu przychodzi moment, gdy łowca musi wyjść z cienia. I zdecydowanie teraz była to pora. Diamentowe psy mogły chodzić tak samo dobrze jak minotaury, wyprostowane, lecz dopiero na wszystkich łapach można było poznać ich skuteczność w polu. Wykorzystał wszystkie zmysły do zlokalizowania oddalającej się istoty. Węch, wzrok, słuch, to jego atuty. A teraz postanowił wykazać się ich możliwościami. Poprawił swój ekwipunek, po czym przedarł się przez zarośla z całą siłą, padając na cztery łapy. Metal w ciele zebrał się teraz w jego pazurach, zapewniając sporą przyczepność mimo zamrożonego podłoża.

- Uchwyć podłoże, Uchwyć Equestrię, Uchwyć Świat.

Ziemia była domeną psów. Czy to na niej czy pod nią, ciężko było znaleźć sprawniejszą istotę jeśli liczyć kontakt z podłożem. Wystarczyło wyczuć drgania, zrozumieć twardość gleby. Wiedzieć kiedy odbić łapę by zachować jak najwięcej energii. By utrzymać optymalną prędkość. I to postanowił zrobić, gdy pierwszym szarpnięciem o podłożę wyrwał kawałek zamarzniętej skały, wpadając w pościg za zbiegłą zwierzyną.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Soft Note 

 

Punkt Przeznaczenia, do którego ogier tak zaciekle dążył, stosunkowo szybko znalazł się w jego zasięgu wzroku. Stary, zniszczony przez pogodę szyld, na którym jedyną widoczną literą było "G" wisiał nad drzwiami. Zadowolenie szybko ogarnęło barda, bo wiedział, że wreszcie, zje upragnione śniadanie i odsapnie chwilę po potyczce z wściekłym ogierem. 

 

Po przekroczeniu drewnianych drzwi i przyzwyczajeniu nozdrzy do zapachu alkoholu i czegokolwiek stojącego właśnie na ogniu (co swoją drogą pachniało dość dziwacznie), Note podszedł do baru i usadowił się na jednym ze stołków. 
Gryfka o piórach granatowych piórach i brązowej sierści, wyglądających jakby traciły kolor, z kilkoma zmarszczkami pod oczami i blizną na dziobię zerknęła na grajka.

- Cudowny dziś poranek, prawda Gryzeldo? - zapytał ogier. - Raz to co zwykle i coś do zjedzenia - poprosił z czarującym uśmieszkiem. Ta zawołała tylko coś do kuchni i nalała do drewnianego kielicha kilku cieczy tworząc mieszankę i podała ją ogierowi.

- Coś dzisiaj zrobił, co? - zapytała lekko ochrypłym głosem. 

- Ach, ciekawy poranek mi się przytrafił. Ale teraz powinno być już spokojnie. - oznajmił. 

Oboje dość szybko oddali się dyskusji. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[Rasp]

     Tap, tap, szrap, tap... Nogi kopytnego plątały się ze strachu, jakby zapomniał o wszystkim innym i na nowo uczył się kłusować. To samo na swojej ciele mógł poczuć Rasp. Niewytłumaczalny ciężar został powieszony na jego duszy, tylko w jednym momencie ~ strach chciał opanować jego ciało [zdałeś rzut obronny 13/20], tak naprawdę tylko dlatego że ktoś tego chciał. Nie było czego się bać. Cienia w lesie? Tego mogły obawiać się źrebaki z rozbujaną wyobraźnią, po opowieściach rodziców, by nie wchodziły do ciemne zakamarki otoczenia.

     Gałęzie zdawały się uginać pod ciężarem tego czegoś. Śnieg z nich spadał, znacząc drogę którą coś przebyło, a zlewało się to z cieniem i go właśnie się trzymało, przecinając co jakiś czas słupy światła, które zdawały być pochłaniane... Zdradzało to jaką naturę musiał mieć jego przeciwnik, który zdawał się stosować sprawdzone sztuczki. Na razie patrzył. Może nie spotkał się jeszcze z taką ofiarą jak on ~ diamentowy pies... a może chodziło o coś zupełnie innego?

     Wypadając na polane, mógł zobaczyć że cukierkowo różowy źrebak, w lnianej koszuli i pobrudzonym od krwi wełnianym kubraku, próbuje biec przed siebie. Ślepo ale stanowczo... Nie udało mu się jednak przebić przed krzaki, gdy jego kopyta ślepo biły glebę, a on sam zaklinował się pomiędzy gęstszymi gałęziami że jedyne co próbował to wycofać się, a jego własne ubrania mu to nie umożliwiały. Wczepiły się w materiał, a następne kolce wbiły się już w delikatne boki, znacząc kolejnymi kroplami krwi śnieg... Tym razem jego.

 

[Kati]

     - Zabierz mnie do Canterlot! - zabrzmiał po pomieszczeniu zachrypnięty ale jednak żywy głos źrebaka... Czy nikogo innego nie było już w pobliżu? Wyskoczył on dość znienacka ze swego schronienia i patrzył na smoczycę wzrokiem, próbującym łamać najtwardsze serca. On potrzebował pomocy. Wiedział o tym on jak i Kati, która mogła spoglądać na niewielkiego szarego ogierka jednorożca, o białej jak śnieg za oknem przetłuszczonej grzywie. Zbliżał się do niej powoli, gdy jego długie nogi na nowo przystosowywały się do chodzenia. Ścierpły mu. Ile tam musiał siedzieć czekając. Dlaczego został? To pozostawało tajemnicą.

 

[Luned]

     Ten dzień zaczął się zupełnie zwyczajnie... Miał nie różnić się od trzech poprzednich ~ czyli dokładnie tak jak zawsze mogła odhaczyć że kompletnie wszystko poszło zgodnie z planem. Ten jednak różnił się. Podczas gdy szła w stronę centrum widziała jak parę kucyków pada wokół jednego ogiera, który zagrał tylko na swym instrumencie. Jej oczy dostrzegły kuca, który jak duch zniknął przy wszystkich zostawiając za sobą tylko ślady na ziemi. Arystokratka nawet nie ziewnęła na to ruszając wcześniej upatrzonym przez siebie kierunku. Dopiero przechodząc koło jednego z ciemnych zaułków przed jej nosem pojawił się biały kij zmuszając do zatrzymania się.

     - Jeśli nie chcesz zmieniać swojego życia ~ zawróć...  i tak nic nie zmieni twoja ofiara - odezwała się klacz, patrząc na nią swoimi niebieskimi oczami pełnymi płynnego złota błyszczącego w nich. Sama szara pegaz ubrana w białe pończo z pod którego wystawały niebieskie pióra jakiegoś wielkiego rajskiego ptaka. Wydawała się jednym z tych dziwaków, ale jej znajoma również świdrująca ją wzrokiem zupełnie innym. Pełnym nadziei, budziła sporo zaufania mimo że miała swój zielony pysk ukryty w obszernej chuście zawiązanej na szyi. Obie te znajome łączyły oczy w których błyszczały się metale... W jej konkretnym przypadku wydawał się to mosiądz albo miedź. Stała jednak za daleko by to dostrzec zza jej pstrokatej różowej grzywie.

     - Wiesz że już wybrała... Dlaczego język strzępisz gwiazdko? - Po tym zabrzmiała cisza między nimi jakby na kogoś czekały. 

Edytowano przez Hoffner
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Nowa."

 - Dzień dobry, kurier numer 3241, oddział Appleloosa, Młodszy Kurier Jej Książęcej Mości, związany z Thurm und Taxis.

Wyrecytowawszy formułkę obowiązującą każdego, zrzeszonego czy nie, z uśmiechem na ustach czekał na jakąkolwiek nić porozumienia z klaczką. Była nowa. Nie, to nie było tak, że wyglądała na nową, podczas gdy miała już kilkanaście lat stażu pracy, o nie. Osoby młode, jeśli im się dobrze przyjrzeć, miały cały zestaw cech widocznych jak na kopytku, które nie pozostawiały złudzeń wnikliwemu badaczowi.

 

 - Dzień dobry 3241, w czym mogę służyć?

 

Pierwsza cecha: sztywne trzymanie się protokołu, regulaminu, czy co oni tam jeszcze mają. W kontaktach z gońcami czy kurierami zalecana jest prostolinijność, oszczędność w słowach, czasem nawet chłód. Wynikało to z tej prostej przyczyny, że to oni są krwinkami w całym krwioobiegu poczty. Jakikolwiek przestój, chwila spędzona dłużej niż to konieczne w przytulnym budyneczku poczty z czarującą panienką z okienka, oznacza przestój w doręczeniu przesyłek, czego nie toleruje się tu nigdy. Starsi stażem pracownicy pozwalają sobie na wtrącenia typu "aaach, witam szanownego 3241, mam nadzieję, że nie miałeś żadnych nieprzyjemności z powodu tej diabelskiej pogody", traktując posłańców nie jako krwinki, ale jak normalne istoty.

 

 - Mam dostarczyć paczkę...

 

Bright wyjął rzeczone papiury ze swojego tobołka.

 

 - ... przed oczy samej Jej Książęcej Mości.

 

Druga cecha: kiedy pojawia się przeszkoda, z którą z racji stażu pracy nowy nie miał szansy się spotkać, w oczach pojawia się panika. Szczerze chcieliby pomóc i rozwiązać sprawę klienta, ale nie potrafią tego z racji braku doświadczenia, zaś na zajęciach na studiach nie uczą procedur postępowania odnośnie przyjmowania przesyłek książęcych. Bo i po co, skoro tylko jedna kancelaria tego używa?

 

 - Yyy, ale ja... hmm. Pan poczeka, pójdę do kierownika.

 

Trzecia cecha: prędkość i zapał z jakim poszukiwany jest rzeczony kierownik jest zawsze co najmniej godna podziwu. Gdyby każdy tak szukał swojej zguby, na pewno Atlantyda zostałaby znaleziona w ciągu ok. 15 lat. Bright cierpliwie czekał na powrót klaczki rozglądając się wokół. Niecodziennie wszak jest się w Kancelarii z wielkiej litery! TEJ Kancelarii! Największym na świecie centrum nadawczo-odbiorczym, obsługującym miliony przesyłek wszelakich rodzajów i rozmiarów, i to DZIENNIE! W porównaniu do tego stołecznego cuda mała drewniana wieżyczka w Appleloosie wyglądała jak wychodek.

 

 - Przepraszam...?

 

Z zamyślenia wyrwał go tubalny głos za jego plecami. Odwracając się znów przodem do okienka zobaczył kulę z wąsami na czterech kopytach i rogiem na czole, która powinna być kierownikiem, oraz młodą klaczkę z tyłu przysłuchującą się i obserwującą całe wydarzenie z bezpiecznej odległości.

 

 - Tak?

 - Czy szanowny pan posiada potrzebne dokumenta uwierzytelniające pana godność?

 - Tak, oto one.

 

Bright wyciągnął dyplom z pieczęcią rodu Thurm und Taxis, jednoznacznie wskazujący go jako powołanego do dostarczenia przesyłki. Chwila minęła nim kierownik przeczytał pisany kaligraficznie tekst, po czym zwrócił pergamin Brightowi. Pomyślał chwilę nad tym co ujrzał, nad paczuszką jaką miał okazję zobaczyć. Zmarszczył brew, po czym uśmiechnął się.

 

 - Czy był pan już kiedyś tutaj?

 - Nie, to mój pierwszy raz.

 - Cóż, w takim razie zapraszam. Zaprowadzę pana do Sali Audiencyjnej, gdzie przed jej drzwiami będzie pan czekać na wezwanie. W międzyczasie...

 

Kierownik zmierzył Brighta wzrokiem, po czym wyjął magią gałązkę z czupryny.

 

 - ...służba poprawi pański wygląd. Nie godzi się, żeby gość miał badyle w grzywie. Cóż, wygląda na to, że pozna pan Jej Wysokość osobiście.

 - *squee*

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Crystal

Klacz powoli ruszyła za ogierem oczekując na to, co ma nastać. Miała tylko nadzieje, że szybko to się stanie. Łażenie za jakimś obcym kucykiem było poniżej jej standardów jednak nie mogła walczyć z celami, które zostały jej wyznaczone. Musiała obserwować choćby nie wiadomo jak bardzo jej to nie odpowiadało. Kolejnym jednak problemem było zaklęcie niewidzialności. Nie mogło działać w nieskończoność i wcześniej czy później się ujawni była tego świadoma. Tak, więc gdy tylko ogier wszedł do jakiegoś budynku uznała, że to będzie dobre miejsce by wmieszać się w tłum.

 

Powoli zakończyła zaklęcie i ruszyła do środka. Nigdy nie lubiła tego typu miejsc jednak często już bywała w podobnych w końcu wiele podróżowała. Gdy tylko weszła do środka poczuła nieprzyjemny jak dla niej zapach. Jednak zamiast ruszyć w stronę baru zaczęła kroczyć w kierunku grupy kucyków oddanych jakiejś pijackiej rozmowie. Wtedy jednak poczuła jak coś przytrzymało jej płaszcz do tego stopnia, że kaptur z jej głowy spadł. Obróciła głowę by zobaczyć, co się stało i zobaczyła jakiegoś nieznanego sobie ogiera, który teraz przydeptywał jej płaszcz.

 

- Ta cała zima to twoja wina tak jak wszystkie nieszczęścia, które nas dotykają! - ryknął w jej kierunku a ta czuła wręcz odrażający zapach zbyt dużej ilości cydru od tego kucyka. Nic jednak nie powiedziała tylko pociągnęła płaszcz spod jego kopyta tak, że ten się niemal przewrócił. Mimo wszystko agresor najwyraźniej nie chciał na tym skończyć a jego krzyki zwracały na nią zbyt wiele uwagi. - Teraz przyszłaś sprawić by i Canterlot zasypał śnieg?! - Klacz znów nałożyła kaptur i nagle obróciła się w jego kierunku spoglądając mu prosto w oczy, na co ogier zaczął z jakiegoś nieznanego powodu cofać się na dodatek najwyraźniej pobladł. Klacz powoli znów ruszyła jednak kucyki zaczęły schodzić jej z drogi, więc nie bardzo mogła wmieszać się w tłum ostatecznie stanęła spokojnie pod ścianą czekając na to, co ma nastać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...