Skocz do zawartości

Żółte oblicze strachu [Oneshot][Alternate Universe][Violence][Sad]


Recommended Posts

Hej wszystkim. 

 

Chciałbym wam przedstawić moje kolejne opowiadanie, które jest obiecaną kontynuacją "Owsa na tysiąc sposobów" , a także chciałbym w tym miejscu serdecznie podziękować wszystkim osobą zaangażowanym w powstanie tego dzieła.  

 

  Żółte oblicze strachu

Autor: @darkblodpony

Korekta i pre reading: @Nataniel Avenetrus Glorius   @Cinram

Pre reading: @OneTwo

 

Opis: Trójka klaczy wydostawszy się z obozu sto czterdziestego czwartego musi zmierzyć się z głodem, naturą i pościgiem. Czy im się uda i zakończą swoją podróż w bezpiecznym miejscu? A może zostaną schwytane i powieszone? 

 

LINK

 

 

  • +1 5
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Nareszcie udało mi się przeczytać. Jest kilka litrówek, ale w tym momencie nie mam możliwości ich zaznaczyć.

Cóż mogę powiedzieć? Opowiadanko porządne, ale pierwsza część była lepsza. Do pewnego momentu akcja rozwijała się powoli, ale nagle pod koniec nadałeś jej nieludzkie tempo. Po co? Wygląda to trochę jakby odechciało ci się pisać dalej, lub zabrakło pomysłów. O Twilight dowiadujemy się tylko z ostatniego akapitu a w innym akcja bez przyczyny przenosi się nagle w przyszłość.

Pomijając te elementy, bardzo mi się podobało i czekam na trzecią część.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 years later...

Nareszcie udało mi się nadrobić pierwszy sequel do „Owsa na tysiąc sposobów”, który to, choć pamięć o paru szczegółach okazała się dość krótka, nadal wspominam dobrze, nie tylko ze względu na pomysł, ale także wykonanie. „Owies...” okazał się fanfikiem ciekawym i wciągającym, nie dla każdego, z uwagi na tematykę, ale w takim czy innym razie wybijającego się surowością, bezwzględnością, cięższym klimatem, przejmującymi motywami oraz scenami, a także nietypowymi kreacjami postaci. O, właśnie – miks postaci kanonicznych z oryginalnymi, przy czym te pierwsze w nieco innych rolach i relacjach między sobą... znakomity pomysł, solidnie wykonany, myślę, że był to jeden z powodów, dla których tekst tak mnie wciągnął. Te „inne” postacie, w ogóle, inny świat, niedopowiedzenia, pytania bez odpowiedzi, domysły, po prostu masa rzeczy, dzięki którym fanfik okazał się urozmaicony, napisany z pomysłem :D

 

Postanowiłem przytoczyć swoje poprzednie wrażenia w pigułce, coby mieć nieco szerszy kontekst w ocenie tego, jak radzi sobie „Żółte oblicze strachu” jako kontynuacja, czym nawiązuje do poprzednika, co rozwija, no i co wnosi do alternatywnego uniwersum Darkblodpony'ego. Z niekrytą satysfakcją mogę powiedzieć, że fanfik ten również okazał się wciągający, bardzo sprawnie zrealizował kilka wątków naraz, widzianych oczami określonych postaci, które to wątki, im bliżej końca, zaczęły się splatać, zaś akcja nabierała tempa i trudno było odgadnąć precyzyjnie jak się to skończy. Jak widać, dość podobnie, co ostatnim razem. Zatem gratuluję autorowi konsekwencji, rzeczywiście, „Żółte oblicze strachu” czyta się bardzo podobnie, co „Owies na tysiąc sposobów”, toteż czytelnika przez cały czas ima się wrażenie, że czyta ciąg dalszy znajomej historii, chociaż nie ma tu rewolucyjnych zmian, jako odbiorca nie czułem się wyobcowany, wrzucony w wir nowych wydarzeń, którym brakuje kontekstu, oba teksty są ze sobą mocno powiązane, a fabuła okazuje się spójna w tym sensie, że oba fanfiki przenikają się, uzupełniają i rzeczywiście w ten sposób stanowią jedną, dłuższą historię.

 

Konsekwencja objawia się również poprzez obsadę, acz nie zabraknie paru nowych twarzy. Zajrzymy do obozu niedługo po stłumionej rewolcie, a także prześledzimy losy uciekinierek, z podziałem na Cande, która niemalże na samym początku wpada w sidła Ruchu Oporu (co zresztą wychodzi jej na dobre), na który złożyła się Znaczkowa Liga, pracująca nad zastraszoną do granic możliwości Rainbow Dash, a także zespół Trixie, Yell oraz Pinkie Pie, znanych z poprzedniego opowiadania, na drodze których, oprócz środowiska, staną personalne różnice między nimi. Tropem zbiegłych kucyków podąża Sent – pasiasty tropiciel i opiekun psiarni, który, choć niemy, jest przerażająco precyzyjny i skuteczny w swych działaniach. W międzyczasie, Whine Star wydaje się snuć własne plany, zaś poszlak odnośnie jego intencji nie uzyskamy aż do samego końca, w którym to wystąpi jeszcze jeden znajomy pyszczek.

 

Przyznam, że treść okazała się całkiem bogata i choć brakuje mi obszerniejszych, ładniejszych opisów, czy to otoczenia, czy emocji, to jednak nie odczuwałem niedosytu, zaś tempo akcji nie pozwalało się nudzić, gdyż autor bardzo sprawnie przeskakuje między wątkami i postaciami, prowadząc nas do zakończenia, w miarę jak rośnie napięcie. Generalnie, Darkbloodpony realizował dość proste rzeczy – ot, losy uciekinierów oraz tropiciela, który otrzymał zadanie schwytania ich i zgładzenia każdego, kto stanie mu na drodze, w międzyczasie wybrane postacie nabywają doświadczenie, rozbudowują relacje między sobą, w mniejszym lub większym stopniu zmieniają się.

 

To jednak bardzo powierzchowne podejście do fanfika. Chyba nikogo nie zaskoczę, gdy powiem, że najchętniej śledziłem losy Trixie i jej ekipy, tym bardziej, że Pinkie Pie nadal trapią nabyte w poprzedniej części obrażenia, stąd potrzebuje na wszelkie sposoby swój ból uśmierzyć, czy też fakt, iż Yell najwyraźniej zataiła przed Trixie parę szczegółów odnośnie swojego wieku, czy przeszłości, z czego lazurowa czarodziejka bynajmniej nie jest pocieszona. Przez moment grupie grozi rozłam, do którego na szczęście nie dochodzi, a postacie uczą się jak, zaakceptować występujące między nimi różnice, a także popełnione przez siebie błędy. W mojej opinii potencjał nie został tutaj w pełni wykorzystany. Niby to, co już jest, wystarczy nam, czytelnikom, by nabrać pojęcia o tym, co się dzieje, acz między wierszami te relacje aż się proszą o dokładniejsze opisanie, brakuje bardziej emocjonalnego momentu, czy sceny, która w bardziej bezpośredni sposób dałaby nam znać, że w bohaterkach dokonuje się przemiana.

 

Przy Trixie i jej ekipie jest dobrze, bo szczegółów znajduje się tam satysfakcjonująca ilość, ale mogło być ich jeszcze więcej, dzięki czemu ich losy wypadłyby bardziej przejmująco. Autor nie wykorzystał pełnego potencjału tych postaci i przepuścił kilka okazji na emocjonalne, wzmacniające nastrój wstawki. Ale zaraz, to nie jedyne postacie, które biorą udział w fabule, więc może należy poszukiwać takich motywów u innych kucyków? Wydaje mi się, że autor więcej pracy włożył w losy ruchu oporu, a także w przemianę, jaka dokonuje się chociażby przy okazji Scootaloo, a zwłaszcza Rainbow Dash, w sumie, nawet Cande pod koniec wydaje się być podbudowana przeżytymi rzeczami, a już na pewno na nowo zdeterminowana, natomiast relacje między nimi zacieśniają się, nie tylko przez wspólnego wroga, który zasadza się na ich życia. Jest jeszcze jedna, istotna rzecz, ale nie wspomnę o niej z uwagi na to, że byłby to spoiler, a nie chciałbym psuć możliwego efektu... chociaż scenka ta również mogłaby wyjść bardziej przejmująco. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Jeżeli przeczytacie, pewnie zgadniecie, co mam na myśli ;)

 

Po namyśle sądzę, że to właśnie tutaj jest ten obszar, gdzie autor starał się zawszeć coś mocniejszego, w jakimś sensie chwytającego za serce, czy też coś, przez co czytelnik chętniej zacznie protagonistkom współczuć, czy też kibicować. Co ciekawe, niekoniecznie poprzez opisy, ale przez ukazanie nam rzeczy na surowo, takimi, jakie są naprawdę, bez bawienia się w opasłe metafory, porównania, czy analogie. Brak jakichkolwiek figur retorycznych czy kwiecistości języka odpowiada ogólnemu stylowi, nadaje prostoty i nie przedłuża fanfika w sposób sztuczny. To się udało. Po drugie, rzeczywiście pod koniec, gdy doszło do konfrontacji z Sentem, obawiałem się o życie bohaterek i w tym sensie było dużo napięcia, zaś same pojedynki opisane zostały dobrze, bez dłużyzn, bez uciekania się drogą na skróty, manewry opisano dostatecznie obszernie, by móc sobie je wyobrazić (no, może minus te rzuty kamieniem, jakoś trudno mi sobie to zwizualizować, kiedy one tego kamulca podnoszą, wymierzają i rzucają, po jakiej trajektorii on leci, by uderzyć przeciwnika tam, gdzie sugeruje to opis i z takimi skutkami :confused:), a jednocześnie nie w taki sposób, by wywrócić oczami czy parsknąć z niedowierzaniem.

 

Na uwagę zasługuje także kreacja Rainbow Dash. Bardzo długo nie byłem przekonany do jej postaci, lecz po przypomnieniu sobie retrospekcji sprzed... siedmiu (?) tygodni, o ile dobrze pamiętam, zacząłem się zastanawiać, jakie okropności musieli jej wyrządzić, że klacz zachowuje się tak, jak się zachowuje, no i jak reaguje na samą myśl o opuszczeniu klatki. To było dziwne, niekomfortowe, trudno się to czytało. Ale raz po raz zahaczało to o pewną groteskę, za sprawą tzw. wątku fekalnego, którego ani trochę sobie nie przypominam z poprzedniego fanfika. Zastanawia tak duży nacisk położony na regularne wzmianki o oddawaniu moczu, nie tylko przy okazji postaci Rainbow Dash, co w jej przypadku jest spowodowane zadanym wcześniej terrorem, ale ogólnie. Występuje to tak często i gęsto, raz czy dwa razy zostało nawet ubrane w jakieś dziwne, lekko poetyckie szaty, co wzbudza politowanie i psuje nieco klimat. Za którymś razem potrafi lekko zażenować, potem wydaje się zwyczajnie niepotrzebne. Domyślam się intencji, lecz wykonanie okazało się takie, że motyw bardzo szybko traci „świeżość” i przeszkadza, tak odrobinkę.

 

W każdym razie, cieszyły, choć na gorzko, fragmenty, w których Scootaloo stara się obudzić w Rainbow odwagę, namówić ją, przyzwyczaić do myśli o tym, że można egzystować poza klatką i żyć na wolności. Podobnie było z naradami Znaczkowej Ligi, czy też wprowadzeniem Cande w szeregi ruchu oporu. Czytało się to dobrze i tam właśnie znalazły się relacje oraz przemiany, które miałem nadzieję obserwować także przy okazji Trixie, Pinkie oraz Yell. Oczywiście nie jest to opisane w najbardziej wyczerpujący, czy kreatywny sposób w historii, ale urozmaica tekst w sposób w pełni wystarczający, rozbudowując przy tym znajome postacie, nie zapominając o oryginalnych charakterach, co w prostym rozrachunku po prostu sprzedaje nam ich relacje, robi z nimi cokolwiek, co popycha ich losy i historię do przodu, realizuje bądź co bądź śmiałe koncepcje, toteż nie można odmówić autorowi pomysłu.

 

Za to dość mało kreatywne wydaje mi się wytłumaczenie, jak to się stało, iż ta kucykowa rzeczywistość w fanfiku stała się tak surowa, obozowa. To znaczy, zdaję sobie sprawę, że autor na razie rzucił nam tylko luźny trop, skróconą wersję wydarzeń i na pewno nie mamy pojęcia o wszystkim, aczkolwiek koncepcyjnie... nie ma zbytnio nad czym się zachwycać. Nie chcę spoilerować, ale ogółem chodzi mi o to, że pewna znana postać nieco spontanicznie (tak to odebrałem) postanowiła przejść na złą stronę, a że miała w zanadrzu potężnego sojusznika, wiele rzeczy potoczyło się sprawniej, niż w przypadku tradycyjnego puczu, aczkolwiek mamy podstawy, by mieć wątpliwości, czy aby na pewno działała w pełni świadomie. Niby ok, pomysł da się zrealizować interesująco, lecz tutaj odbyło się to bez polotu. Nie żeby była to poważna usterka, domyślam się, że miała to być tylko zajawka i być może kolejne wskazówki otrzymamy w następnym opowiadaniu, ale nie potrafię pozbyć się wrażenia, że wątek został wrzucony bez głębszej refleksji. Czyżby za szybko? Możliwe. Ale jestem gotów zmienić zdanie, jeżeli kolejne odsłony cyklu ujawnią prawdę ;)

 

Ale, ale! Niezależnie od tego, co się okaże, jest w tym pewien plus. O ile koncepcyjnie nie wzbudziło to u mnie większego entuzjazmu, a i wykonanie motywu pozostawiło wiele do życzenia, o tyle była to okazja, by uraczyć nas małym character developmentem Pinkie Pie, na co – całe szczęście – autor był łaskaw się zdecydować i co moim zdaniem wyszło całkiem całkiem. Zwłaszcza ten monolog Pinkie oraz wspomnienie, gdy zaczęła wymieniać po kolei wszystkie swoje najbliższe przyjaciółki, aż dotarła do Fluttershy. Naprawdę, całkiem ładnie napisany fragment, niezbyt długi, ale satysfakcjonujący, ukazujący nam imprezowiczkę z jeszcze innej strony. Wcześniej wszystko krążyło wokół owsa – potrafiła być w jakimś sensie sobą, potrafiła być poważna, a teraz otrzymaliśmy dowód na to, że ma świadomość powagi oraz tragizmu zastanej sytuacji, przy czym jej uczucia wobec przyjaciółek wcale się nie zmieniły.

 

Może za głęboko w to wchodzę, może wręcz mijam się z wizją autora, popełniając tę interpretację, ale rzeczywiście – coraz trudniej wyrugować z głowy myśl, że Pinkie Pie jest na najlepszej drodze, by okazać się najbardziej złożoną postacią ze wszystkich. A przynajmniej taką, w której drzemie najwyższy potencjał interpretacyjny i którą można postrzegać na różne sposoby, w zależności od tego, które elementy charakteru się rozpatruje, mając na uwadze to, co wydarzyło się w fanfikach.

 

Mimo wszystko, wciąż wydaje mi się, że koncepcja na spontaniczną zmianę zdania, obojętnie, czy motywowaną jakimiś wewnętrznymi demonami, których dana postać wcześniej nie zdradzała, czy też zgubnym wpływem fałszywego przyjaciela, średnio mi się to widzi i chyba chętniej poczytałbym o początkach tego złowieszczego Devil Marksa, który rozpoczął krwawą rewolucję i najwyraźniej dobrze mu szło, skoro bohaterki miały takie kłopoty z jego pokonaniem :rdscared:

 

Tym razem z fanfika wyziewa przygodowy klimat, który zdecydowanie dominuje nad wszelkimi innymi elementami i który nawet mi się spodobał :D Czy to poczynania ruchu oporu, czy też podążający za zbiegami Sent, czy też Pinkie poszukująca zioła, które uśmierzy ból jej złamanej szczęki, tudzież baczne wypatrywanie zagrożeń i pułapek, opowiadanie nie marnuje żadnej z okazji na to, by popchnąć akcję dalej, cały czas prowadzi nas do przodu bez przestojów i dłużyzn, ukazuje coś nowego, czy też zarzuca czymś, co być może znajdzie konkluzję w następnym tekście. Przez to wszystko człowiek kończy czytanie usatysfakcjonowany i zaciekawiony, co takiego może wydarzyć się dalej i czy protagonistki, mówiąc kolokwialnie, wyjdą z tego. Podobnie jak przy poprzednim fanfiku. I bardzo dobrze.

 

Coby nie mówić, o ile była w tym znajoma surowość, o tyle nie czułem tak silnego poczucia zagrożenia, czy też zniewolenia, co poprzednim razem. Co chyba ma sens – w końcu przez większość akcji bohaterki spędzają czas na wolności, wymykają się Whine Starowi, walczą o przetrwanie. Zagrożenie udzieliło mi się jedynie wtedy, gdy Sent odnalazł kryjówkę Znaczkowej Ligii i to bez wątpienia się udało. Nie było idealnie, ale w miarę solidnie, wartko, dobrze mi się to czytało. Była pewna nuta napięcia, gdy okazało się, że Trixie i Yell gdzieś wcięło, ale ostatecznie wyszedł z tego urwany wątek, którego kontynuacji spodziewam się w kolejnym fanfiku z tej serii. Za to sama końcówka wydała mi się zaskakująca, troszkę jakby wyjęta z kapelusza, ale wykonana tak, by wzbudzić wrażenie, że autor dokładnie tak to sobie zaplanował i dokładnie tak miało być. Brawo! :)

 

Wprawdzie zdarzyło mi się wskazać paluchem to, czy tamto, ale generalnie, opowiadanie wspominam jak najbardziej pozytywnie. Czas minął mi przy nim dość szybko, a treść wciągnęła i w miarę pokonywania kolejnych akapitów, nabierałem uznania dla tego, jak sprawnie autor przeplata te wątki, ile się tam dzieje i ile jeszcze może się wydarzyć. Może „Żółte oblicze strachu” nie utrzymało swego rodzaju uroku na tym samym poziomie, co „Owies na tysiąc sposobów”, niemniej okazało się godną kontynuacją, którą najpewniej dobrze zapamiętam ;)

 

Problemy moje z treścią i realizacją co niektórych motywów to jednak wcale nie jest najpoważniejszy problem opowiadania, są to rzeczy czysto subiektywne. Prawdziwym, obiektywnym problemem, jest dość niedopracowana forma tekstu i stosunkowo duże nagromadzenie błędów, czego chyba nie zapamiętałem po „Owsie na tysiąc sposobów”. A przynajmniej nie wydaje mi się, by natężenie problemu było wówczas tak duże. Przytoczę trochę przykładów tego, jak to wygląda, pominąwszy jednak pauzy zamiast półpauz.

 

Cytat

„ Znalazła się piętnaście metrów nad ziemią otoczona przez liny zaplątana w ich prostokątnych otworach.”

 

Przydałby się przecinek po „otoczoną”, poza tym, szwankuje tu styl, zdanie brzmi nie za dobrze, przez te „prostokątne otwory”. Domyślam się, że klacz znalazła się w sieci, zawieszona nad ziemią, jednakże te otwory to – zwłaszcza dla gościa po inżynierii – potworek, który psuje brzmienie zdania, wprowadza zamęt i po prostu źle wygląda, źle się czyta.

 

Cytat

„ー Czyli mamy pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt pięć trupów teoretycznych trupów, które będzie trzeba pochować.”

 

Albo brakuje przecinka, albo w zdaniu znajdują się jedne, zbędne „trupy”.

 

Cytat

„Żółta ciecz zakończyła swą podróż z wnętrzności klaczy na łono natury.”

 

Tutaj zbyt kwiecista, zbyt poetycka realizacja „wątku fekalnego”, o czym wspominałem przedtem. Niby nic, ze zdaniem nie ma poważniejszych usterek, ale wciąż, nie brzmi ono zbyt dobrze, psuje klimat, czyniąc go bardziej groteskowym, quasi-toaletowo-komediowym. Zwłaszcza, że w tytule oblicze strachu nosi żółtą barwę. Co jak co, ale, po doświadczeniu z „Owsem na tysiąc sposobów”, utożsamiam barwę tę z...

 

Spoiler

...osobą Fluttershy, która to teraz rządzi Equestrią po obaleniu księżniczek.

 

I generalnie, wole taką opcję, niż... alternatywę ;)

 

Cytat

„Przetarła oczy, ziewnęła, dotkchnęła kraty, wodząc kopytem wzdłuż drzwi, dopóki nie natrafiła na kłódkę.”

 

Dotknęła.

 

Cytat

„Oczywiście naturalną odpowiedzią była Twilight, lecz w tedy skrępowany opuszczony przez wszystkich Marks rzekł kilka głupich zdań, których nie pamiętam.”

 

Brakujące przecinki, no i „wtedy” piszemy łącznie. Drobne rzeczy, acz zwracające na siebie uwagę po dłuższym czasie. Tego typu usterki trapią tekst przez większość lektury, co przekłada się na wrażenie, iż przed publikacją, tekst nie został należycie dopieszczony, a że są to proste rzeczy, dla doświadczonego twórcy nie powinny stanowić kłopotu ;)

 

Cytat

„W ten zauważyła szukającego ich jasnoniebieskiego jednorożca.”

 

Wtem.

 

Cytat

„ー Widzę, że urządziliście sobie niezłą ucztę. ー powiedział.”

 

Generalnie, jeżeli podmiot liryczny zwraca się do grupy postaci żeńskich, powinien także użyć rodzaju żeńskiego – „urządziłyście”.

 

Cytat

„Yell kolekcjonowała zapachy niczym księgowy wypełnia państwowe rubryki.”

 

Znów – domyślam się, co autor miał na myśli, ale to zdanie po prostu mi się nie podoba. Pomysł był dobry, tylko napisałbym go inaczej. Może coś w stylu: „Yell chłonęła nowe zapachy z pasją godną (...)”.

 

Cytat

„Dzik drgnął stojąca po prawej stronie jednorożca Cande zaniepokojona zamachnęła ogonem, który uderzył w bok Sweet.”

 

Brakujące przecinki, literówki, brzydko skonstruowane zdanie. Dzik drgnął stojącego po prawej stronie jednorożca czy Cande? Kto zamachnął ogonem, Cande czy kto inny? Przepisałbym to zdanie, nie ma jednak czego się obawiać, gdyż nie chodzi o nic wielkiego, wystarczy je podzielić na dwa odcinki, albo dołożyć parę słów, coby nie trzeba było się głowić nad tym kto od kogo obrywa :rdblink:

 

Cytat

„Zamrugała kilkakrotnie i schował specyfik.”

 

Niekonsekwencja w rodzaju – najprawdopodobniej zjedzona literka.

 

Cytat

„Przytłaczająca wszystko czerni stała się bledsza zyskując setki odcieni i barw.”

 

Przecinki. Literówka. Jest to kolejny raz, gdy proste błędy odwracają uwagę od treści i przeszkadzają w płynnym podążaniu za tempem akcji.

 

Cytat

„ー Nie... nie... zesikam... nie zesikam się.”

 

Czy ty...

 

Cieszysz się?

Cieszysz się?

 

Zsikasz się?

Zsikasz się?

 

Przepraszam, musiałem :rainderp:

 

Cytat

„Działo się tak do czasu kiedy wybuchła wojna między jego rodzinnym plemieniem a Sutzhufcami. Sąsiadami oddalonymi od o dwie mile.”

 

Interpunkcja, czyli kolejny przykład tego, jak błędy mogą spowodować, że czytelnik, zamiast skupiać się na fabule, zaczyna zastanawiać się, co przeszkodziło autorowi w dopracowaniu formy, przejrzeniu napisanej przez siebie treści jeszcze raz, w poszukiwaniu błędów, niedoróbek, uchybień. Wiecie jak to jest, diabeł tkwi w szczegółach ;)

 

Cytat

„Cofnął się o krok do tyłu.”

 

A to da się cofnąć do przodu? :fswhat:

 

Cytat

„Jednak zebra nie dał się nabrać na swoją sztuczkę. Odskoczyła do tyłu, ale bolący ją od uderzenia kamieniem bok spowolnił jej ruchy, co wykorzystał pegaz, raniąc ogiera.”

 

Po raz kolejny obserwujemy niekonsekwencje w stosowanym rodzaju. Męski miksuje się z żeńskim, raz zebra „nie dał się”, a za chwilę „odskoczyła”, sugerowałbym to usystematyzować.

 

Powiedzenie, że jest to wierzchołek góry lodowej byłoby przesadą – błędów wprawdzie jest sporo, ale nie czynią tekstu aczytalnym, ani nie wzbudzają zażenowania, a po prostu odwracają uwagę od fabuły, postaci, wątków. Z reguły wszystkie są podobnej natury, bo po prostu brakujące przecinki, literówki, niedopatrzenia, zagadkowe spadki w jakości, objawiające się gorzej brzmiącymi fragmentami, bądź zdaniami, nad którymi należy przez moment się pogłowić, takie proste rzeczy, które idzie poprawić szybko, bez konieczności radykalnej przebudowy poszczególnych fragmentów.

 

No, ale tak czy owak, fanfik ma potencjał, przede wszystkim, sprawdził się jako kontynuacja „Owsa na tysiąc sposobów”, który okazał się, na swój sposób, opowiadaniem charakterystycznym, oferującym szerokie możliwości pisania sequeli, prequeli, interqueli, aczkolwiek wymagającym, coby zachować spójność klimatu, realiów, czy też kreacji postaci. Zatem zadanie było niby proste, a jednak nie do końca. Ale autor sprostał, w paru miejscach co prawda nie wykorzystał pełnego potencjału swoich pomysłów, szkoda, że forma jest niedopracowana, ale suma summarum, udało mu się poprowadzić historię dalej w interesujący sposób, stworzył fanfik o wartkiej akcji, sprawnej realizacji kilku wątków o wspólnym mianowniku, między wierszami rozbudowując wybrane charaktery, no i dając intrygującą końcówkę, która nakręca apetyt na ciąg dalszy, za który oczywiście zabrałem się z przyjemnością, niemalże od razu :D

 

Jednakże o ile opowiadanie radzi sobie jako sequel, o tyle jako samodzielne opowiadanie już niezbyt, toteż rekomenduję uprzednio zapoznać się z „Owsem na tysiąc sposobów” i jeżeli klimat oraz realia świata przedstawionego nie okażą się przeszkodą, zabrać się za lekturę „Żółtego oblicza strachu”. Po namyśle, to może być przedsmak czegoś większego, niekoniecznie finału serii, ale po prostu dalszych losów postaci, nie tylko już znanych, ale nowych, świeżo wprowadzonych, tudzież po prostu nieskrępowanego rozwijania alternatywnego uniwersum. Póki co, wygląda to całkiem nieźle, dość solidnie pod kątem fabularnym, średniawo pod względem formy, ale potencjał nadal jest i zdecydowanie chciałbym przeczytać więcej. Myślę, że warto dać temu cyklowi szansę. Nie jest to łatwa lektura, pewnie co wrażliwsi będą mieli kłopot z przełknięciem tychże jakże surowych, nieprzyjaznych realiów, z kolei wyczuleni na błędy różnej maści zapewne bardziej skupią się na formie, niźli na fabule, ale warto spróbować i wejść jakoś w ten inny świat, spróbować się odnaleźć, prześledzić losy bohaterek ;)

 

 

Pozdrawiam!

  • Mistrzostwo 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 year later...

Nie spodziewałem się, że wydarzenia tu opisane będą bezpośrednią kontynuacją poprzedniego opowiadania.  Myślałem, że minie trochę czasu po buncie, i dopiero wtedy wrócą do planowania ucieczki która, zakończy się powodzeniem.  Zamiast tego niektóre kucyki skorzystały z zamieszania wywołanego buntem i uciekły.  Wśród uciekinierów znalazła się trójka znanych z poprzedniej części głównych bohaterek Trixie, Pinkie i Yell, a Twilight czeka inny los.  Poza nimi udało się uciec też Cande i kliku innym nieznanym kucykom.

 

Przy okazji przygotowań nadzorcy do wyjazdu ze skrzydłami dowiadujemy się nieco więcej o sytuacji w Equestrii.  Dostajemy informację o tym, kto jest władczynią Equestrii i ile lat minęło od obalenia Celestii i Luny.  Informacja o tym kto przeją władzę jest dosyć zaskakująca.  Później w rozmowach między uciekinierami dostajemy trochę więcej informacji o rewolucji i przejęciu władzy.  Nie tłumaczy to jednak wszystkiego, nadal jest wiele niewiadomych, które mam nadzieję, że zostaną wyjaśnione w kolejnych opowiadaniach.

 

Klimat uległ zmianie w porównaniu do poprzedniej części, przez większość czasu jest dużo lżejszy.  Zwłaszcza po początkowej fazie ucieczki, gdy bohaterki już mogły pozwolić sobie na rozmowę i zaspokojenie głodu.  Nawet wysłany tropem uciekinierów łowca zbiegów nie powodował zbyt dużego niepokoju o los bohaterek, ponieważ przez większość czasu był wystarczająco daleko.  Dopiero przed spodziewanym spotkaniem poziom napięcia wzrósł.  Innym nieco cięższym elementem były sceny z Rainbow.

 

Dzięki temu, że bohaterki nie są już zajęte usiłowaniem przeżycia kolejnego ciężkiego dnia w obozie, znalazł się czas na ich wzajemne interakcje i poznawanie się.  Dużo lepiej widać charaktery postaci, Trixie jest nieufna i podejrzliwa wobec Yell, Pinkie próbuje jakoś je pogodzić i być wsparciem mimo tego, że sama cierpi z powodu urazu szczęki.  Yell opowiada swoją historię i próbuje jakoś znaleźć swoje miejsce.

 

W dalszej części są spojlery.
Rainbow, którą ma pod opieką trójka zdobywców uroczego znaczka, jest całkowicie innym kucykiem niż kiedyś.  Jeszcze kilka tygodni temu, przed wydarzeniami opisywanymi w poprzedniej części, była znana w obozie z tego, że jako pierwsza próbowała ucieczki, dokonała też wielu innych wybryków i oczywiście z gotowania paskudnej rzepy.  Aż przyszedł czas na utemperowanie jej zachowania.  Dokonał tego jakiś nieznany jednorożec, nie wiemy też co dokładnie zrobił, ale może to i lepiej, bo cokolwiek to było musiało być straszne.  Teraz Rainbow jest niezdolna do samodzielnego życia, za jedyne bezpieczne miejsce uważa wnętrze klatki, boi się wszystkiego i sika ze strachu.  To był najcięższy element tego fika, pobudzał moją wyobraźnię do próby wyobrażanie sobie tych nieokreślonych strasznych rzeczy, których musiała doświadczyć.

 

Fanfik jest wartą przeczytania kontynuacją, dobrze sprawdza się jako rozwinięcie wątków z poprzedniej części, zachęca też do zapoznania się z kontynuacją.

 

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 year later...

„Żółte oblicze strachu” to interesujący przykład opowiadania, które, nawet gdyby nie odrzucało czytelnika wątkami fekalnymi, to i tak byłoby nie do uratowania.

Akcja rozgrywa się zaraz po opowiadaniu „Owies na tysiąc sposobów”, po stłumionym buncie w obozie 144. W tym czasie... no, coś się działo w tym fanfiku. Do tej pory zasadniczo się zastanawiam nie tylko co, ale czy w ogóle pchnięto jakoś fabułę do przodu.

 

Na wstępie, skoro „Żółte oblicze strachu” jest kontynuacją „Owsa na tysiąc sposobów” to nie wiem czemu nie tworzą jednego utworu. Sam fakt, że istnieją dwa wzbudza zamieszanie, zwłaszcza, że utwory są w różnych tematach na forum. Dobrze byłoby przynajmniej, gdyby były w jednym temacie.

To jest pierwszy problem. Drugi problem jest taki, że utwór jest po prostu obrzydliwy:

 

Cytat

 

Cande zasypała dołek, do którego się wypróżniła i ruszyła dalej w swej drodze bez celu.
Odzyskała wolność tylko dzięki zamieszaniu w obozie i odrobinie szczęścia. Tuż po pochowaniu ukochanego i wykonania mu nagrobka z łopaty oraz deski, na której wyryła krótkie epitafium: „Spoczywaj w spokoju, Rapid Wish”, klacz poczuła się pusta tak, jakby kończąc napis, przeżyła w życiu wszystko, co było do przeżycia. I to było dla niej równie przerażające co śmierć ukochanego. 
Stała się dla samej siebie niepotrzebna, jakby była zużytym garnkiem, który odłożony w kąt miał rdzewieć i pokrywać się pajęczynami.
Cande, stojąc, w tamtym momencie przy grobie ukochanego stwierdziła, że nic ją nie obchodzi, co będzie dalej i odeszła. 


Wokół niej śpiewały ptaki, pachniały najprzedniejsze paprotki, zachęcając do spożycia. Klacz je jadła, lecz nie odczuwała smaku, zaspokoiwszy głód, szła dalej gryziona przez komary i mrówki. Szła, póki potrzeba nie stała się silniejsza. Na początku chciała ją załatwić tak, jak stała i ruszyć dalej, lecz nie mogła. Jej wytresowane przez strażników ciało zbytnio obawiało się niewidzialnego bata, aby zrobić cokolwiek. Dlatego też wykopała dołek i wypróżniła się do niego. Zasypała go i ruszyła dalej. 

 

 

Nie da się pokazać nawyków wyrobionych w więzieniu w mniej obrzydliwy sposób? No cóż, trzeba się przyzwyczaić. Zapewne już wiecie, czemu za każdym razem, gdy piszecie fanfika to nie wstrzymujecie akcji aby napisać, że ktoś się musiał wypróżnić. Naprawdę zadziwia mnie brak inwencji u autora. Podejrzewam wręcz, że ma on jakąś niezdrową manię na tym punkcie. 

Ale nawet gdyby tego nie było, moim zdaniem utwór byłby nie do odratowania. Ale może zanim do tego przejdę, dowiadujemy się trochę o tym, jak Fluttershy została dyktatorką. Okazuje się, że złol, który zmusił księżniczkę Celestię do ukrywania się coś powiedział i Mane6 się pokłóciło. Potem discord zapytał o coś Fluttershy i ta została dyktatorką. Wnosi to w sumie więcej zamieszania niż daje odpowiedzi.

Poza tym stwierdzam, że totalitarna dyktatura Fluttershy rodzi patologie, dlatego, że jest totalitarna. Wręcz czyni patologicznymi organy wcielające totalitarną władzę w życie!

 

Cytat

 

Modlące się kuce zmieniły swe modły na dziękczynne. Ściskające się siostry płakały ze szczęścia. Dwa czy trzy kuce zemdlały, lecz w oczach większości z nich zagościł spokój.  

ー Malachit Stone, zaprowadź tych idiotów do zerowego baraku, ー rzekł nadzorca obozu. ー Tam przez następny miesiąc odpokutują winę, odżywiając się jedynie ośmioma wiadrami wody i dziewiętnastoma bochenkami chleba dziennie. 
Strażnik zasalutował. Wydał rozkazy swoim podwładnym kierunek, w którym znajdował się powszechnie znanego w obozie baraku o numerze zero, będącego niegdyś komorą gazową. 
ー Ci idioci nawet nie wiedzą, że królowa zakazała masowych mordów. Cóż widocznie nie będzie dane mi kiedykolwiek wypróbować zerowego baraku ー pomyślał biały ogier, pogwizdując wesoło. 

 

 

Zastanówmy się teraz, dlaczego ten fragment jest tak bezsensu. Z poprzedniego opowiadania wiemy, że zamknięci w obozie nie zostali formalnie skazani. Natomiast naczelnik musi zgodnie z formalnymi procedurami pozbawić Twilight skrzydeł. No, dlaczego Fluttershy każe zamykać kucyki za nic a potem wymusza formalne działania. Zamykanie bez formalnych podstaw rodzi duże naprężenie w systemie, ponieważ nie działają procedury selekcyjne. Tak się czasem robi przy dużych robotach, i bierze się ludzi z łapanki. Tutaj natomiast są oni wywożeni do obozów eksterminacyjnych. Nie robią w nich jednak nic poza tym, co mogliby robić normalni więźniowie. Do takich obozów wywozi się ludność naturalnie wrogą i z racji na swą masę wymagającą znacznych sił do kontroli. Zamknięta w takim obozie może być Twilight albo Rainbow Dash lub Pienkie Pie. Dlaczego? Bo one jako naturalni wrogowie polityczni stanowią zagrożenie. 

Z przytoczonego fragmentu wiemy, że była tam komora gazowa. To narzędzie przemysłowego zabijania. Wynika z tego, że Fluttershy, wsadzając do obozów kucyki z łapanki, nieskazane nawet w jej wypaczonym systemie sprawiedliwości, jednocześnie tworzy przeszkody dla swoich nadzorców w trzymaniu kucyków w ryzach. Spotkałem się z opiniami, że od tego typu urzędników oczekuje się nie tylko sumienności ale wręcz kreatywności. Dlatego system Fluttershy jest podwójnie sprzeczny. Niby oddaje to charakter jej elementu harmonii, ale na litość, ona czyni system, którym rządzi niewydolnym z własnej winy. Rozumiem bowiem, że komorę gazową zbudowano z inicjatywy administracji obozu. Skoro już wyjaśniliśmy, że autor nie przemyślał dogłębnie sprawy działania systemu totalitarnego i tworzy coś po prostu idiotycznego, to  przejdźmy dalej. 

 

Największym problemem fanfika jest rozbita narracja. Naliczyłem, że przez 45 stron przewijają się fragmenty poświęcone Pinkie Pie i Yell, Cande i CMC, samej Rainbow Dash, Rainbow Dash i CMC i Cande oraz tropiącej zbiegłe kucyki zebrze jak również dyrektorowi obozu. Ile tego jest? Pięć? Na ogół taki fragmencik trwa jakieś półtorej strony a czasami i mniej, posuwając akcję do przodu maluśkimi, takimi tycimi tycimi kroczkami. Kucyki odpoczywają, jedzą owoce lasu, albo coś przebąkują o jedzeniu mrówek. CMC robią ruch oporu, Cande odpowiada na ich pytania. Pinkie i Yell drą się na siebie, czy o czymś zapomniałem? Tak! Tak, jest jeszcze Trixie, która wspomina swoją przyjaźń z nieżyjąca Starlight. Czyli to już sześć wątków na 45 stronach opowiadania.

 

A Rainbow Dash? Cóż, to zabrzmi paradoksalnie, ale o ile ten wątek mnie obrzydził najbardziej, tak też uważam go za najciekawszy. Rainbow Dash ma bowiem tak zszargane nerwy, pod wpływem jakichś tortur, że nie może trzymać moczu. Te opisy są naprawdę głębokie, dlatego przytoczmy jeden z nich:

 

Cytat

 

Rainbow Dash nie ufała nowej. Siedziała w swej suchej klatce (wyczyszczonej przez Scoot po powrocie do ziemianki) i wodziła wzrokiem za Candy, obserwując i czekając na atak. Szczególnie czule przyglądała się jej kopytom, które według pegaza zadawały innym ból. 

Nowa spała, jednak mimo tego Rainbow podejrzewała, że klacz tylko czeka aż ona zaśnie by sprawić jej ból… jej i oczywiście Scootaloo bo dla pegaza liczyła się tylko ona. Jedyna, która tak naprawdę się nią zajmowała. Dla niej byłaby w stanie poddać się zabiegowi usunięcia skrzydeł, a nawet poświęcić własne życie. 
ー Taa jak przyjdzie co do czego to tylko się zeszczysz i tyle będzie z twojej “ofiary”. ー odezwał się głos w głowie pegaza. 
ー Nie... nie... zesikam... nie zesikam się. 
ー Obydwoje wiemy jaka będzie prawda. 
Rainbow nie odpowiedziała. Uniosła opadające powieki.
ー To nie ma znaczenia. ー pomyślała ー  Ważniejsze jest to, aby ona była szczęśliwa. Chociaż do tego mogę się jeszcze nadać. 

 

 

I to jest cały fragment tekstu oddzielony porucznikami. Pokazuje to jak bardzo łatwo urywa się tutaj narracja, nie dając czytelnikowi czasu na przemyślenia.  Natychmiast jest on kierowany na nową postać. I to czyni ten tekst bardzo złym w odbiorze.

 

 „Żółte oblicze strachu” to paradoksalnie mógłby być całkiem interesujący fanfik. Niestety autor próbuje chwycić zbyt wiele srok za ogon w efekcie opowieść ta nie należy tak naprawdę do żadnego z bohaterów. Postępy w narracji są małe, biorąc pod uwagę, długość tekstu. Natomiast nie drażnią tutaj błędy ortograficzne. Były też literówki ale w niewielkiej liczbie, co pokazuje że korekta wykonała swoja pracę dobrze. 

 

Podsumowując, tak jak nie polecałem „Owsa na tysiąc sposobów” tak jeszcze bardziej nie polecam „Żółtego oblicza strachu”. Są to fanfiki napisane w sposób pozostawiający wiele pytań odnośnie świata jak również trudnej do śledzenia a przede wszystkim zrozumienia narracji. 

Edytowano przez Obsede
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chcesz dodać odpowiedź ? Zaloguj się lub zarejestruj nowe konto.

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to bardzo łatwy proces!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
×
×
  • Utwórz nowe...