Skocz do zawartości

Recommended Posts

image.png.cb7a6c610524e86d3229086707332f61.png

"Jeszcze trochę... I będziesz płakać w pustce między wymiarami..."

 

Echo tysięcy bezkresnych korytarzy labiryntu zbudowanego z tysięcy, nie... setek... nie... milionów półek wypełnionych tysiącami tomów, zwojów i papirusów każda. Labirynt wiedzy tak wielki, że całe milenia zajęło by chociażby przeczytanie samych tytułów. 

 

Podłoga z szarych cegieł różnych rozmiarów, ozdobione symbolami, runami tworzącymi nieznane ci słowa, wszytko to zatopione w bezkresnej czerni, w której to tylko gdzieniegdzie dostrzegałeś rzeczy przypominające kolorowe gwiazdy i mgławice, którą mogłeś dostrzec pomiędzy półkami, nad swoją głową i w tych krótkich momentach gdy przekraczałeś te dziwaczne mosty, na których półek nie było. Przechodzące przez całe rzeki płynących w dziwny sposób suchych i pożółkłych kartek z ksiąg. 

 

Dotarłeś do czegoś w rodzaju centrum, gdzie w komnacie mającej kształt koła, podłoga tworzyła gigantyczny krąg magiczny, nieznanego ci zaklęcia. Otoczony jeszcze większą liczbą ksiąg, teraz zauważyłeś, blade litery i runy lecące przez powietrze do centrum kręgu, gdzie na niewielkim ołtarzu była otwarta księga. Pokrywała się słowami, ale litery były tak drobne, że wyglądało to tylko jak czarny szlaczek na białych kartach. 

 

Niewielkie strumyki czarnego atramentu wypełniały żłobienia w kamiennym kręgu, wypełniając symbole, słowa, znaki, wzory. 

 

- Widziałeś kiedyś historię ukazaną jako starego człowieka? - stary, słabygłos dobiegał zza twoich pleców, odwróciłeś się tylko by dostrzec starego człowieka, odzianego w proste szaty, prawie łysego, z siwymi brwiami i brodą, zgarbionego i podtrzymującego się na lasce. - Z mądrością wypisaną na twarzy, ledwo bijącym sercem? Zgarbionego pod ciężarem przeżyć, podbierającego się sensem? - zrobił kilka kroków w twoją serce. 

 

- Historia taka nie jest - z drugiego korytarza dobiegł drugi głos, kobiecy, młody, silny, szybko dostrzegłeś też jego właścicielkę. Młoda, ale wyglądająca na doświadczoną przez życie kobieta - Taki jej geniusz. Jest wiecznie kwitnącą siłą, pełną ognia, gorejącym sercem i dziką duszą. Jak człowiek niedoskonała, jak człowiek piękna - zrobiła kilka kroków w twoją stronę.

 

- Chciałeś wiedzy. Jest przed tobą. A jednak nie zdołasz jej pojąć, pozostaje szlochać, między wymiarami - głos dobiegł bezpośrednio zza twoich pleców i poczułeś jak chude palce oplatają twój kark, jak ciernie wbijają się w twoje ręce, pnącza idą w górę, ku głowię. - Zdechniesz... 

 

- Lub przetrwasz. - znowu odezwał się mężczyzna a uścisk osłabł.

 

- Będziesz walczył. - odezwała się kobieta.

 

- Lecz polegniesz - głos który był bezpośrednio za tobą znowu zacisnął palce na twojej szyi.

 

- Uwolnij się - staruszek.

 

- I udowodnij żeś wart - kobieta.

 

- Poddaj się... - głos.

 

- Albo dołącz do mej kolekcji, cała twoja wiedza i umysł kolejną kartą w historii - czwarty głos. Młody, męski i pewny siebie. - Co wybierzesz? Czy zdołasz? Zobaczymy - zaśmiał się a kamienna posadzka zaczęła pękać pod twoimi stopami. Rzuciłeś się do ucieczki, biegłeś, ale spadające w bezkresną otchłań kamienie, księgi i niszczejąca za tobą podłoga ścigały cię jak szalone. Była szybsza, coraz szybsza. Aż wreszcie w otchłań wpadłeś i ty. Słysząc tylko echo paskudnego śmiechu w swojej głowie.

 

 

*   *   *   *   *

 

 

Nazwanie tego przyjemną pobudką było by paskudnym kłamstwem. Byłeś zlany potem, zmęczony i obolały. Najgorsze jest to, że czułeś jak coś zaciska ci palce na gardle, ale gdy próbowałeś się ich pozbyć, nie było ich tam. Słońce powoli zaczęło wdzierać się do środka przez zabrudzone szyby motelu w którym się zatrzymałeś. Łóżko nie było najwygodniejsze, ale wciąż lepsze od ziemi. Było ciepło i sucho. No, gdybyś nie był spocony było by bardziej sucho, ale tak też było okej. 

 

Zwlekłeś się z łóżka z wyraźną niechęcią. Ale jak tak pomyśleć, dotarłeś do Magnolii, miasta w którym jest jedna z najbardziej rozpoznawalnych gildii magów na świecie. Fairy Tail. Chociaż miała w swojej przeszłości kilka... dziwnych problemów (w tym bycie zdelegalizowaną), i tak była marzeniem dla wielu magów. Może tutaj by ci pomogli. 

Ale wpierw, musiałeś się przebrać. Wypadało by też coś zjeść. Podstawowymi rzeczami zająłeś się najpierw. Potem śniadanie, motel był bardziej czymś w rodzaju karczmy, bo na dole dało się zwyczajnie zjeść. To nie był absolutnie żaden problem.

 

Po tych wszystkich, nic nie znaczących rzeczach, zabrałeś swój ekwipunek i ruszyłeś ulicami w kierunku budynku gildii. Poranne słońce zdążyło już wstać, ale wciąż było przed ósmą rano, ulice były stosunkowo puste, ale powoli z domów wychodzili ludzie, czy to w drodze do pracy, czy to do szkoły w przypadku tych młodszych. 

 

Wreszcie stanąłeś przed wielkimi drewnianymi drzwiami budynku gildii. Chociaż nazwanie ich drzwiami nie oddawało tej wielkości. To było bardziej jak brama zamku, wielkie drewniane wrota. Popchnąłeś je i przed twoimi oczami ukazało się główne pomieszczenie, wypełnione stołami, na przeciwległym końcu stał barn. W zasadzie całość wyglądała jak trochę większa tawerna. Z tym, że wnętrze było stosunkowo puste. Kilka osób przy tablicy ogłoszeń, jedna barmanka. Nie była to co prawda Mirajane Strauss (która teraz była już kobietą po czterdziestce), chociaż dziewczyna stojąca była do niej łudząco podobna. Zwróciła na ciebie swój wzrok ale się nie odezwała. Była oczywiście najlepszym źródłem informacji. Temu podszedłeś i zapytałeś o mistrza gildii. Kazała ci tylko poczekać i poszła gdzieś na zaplecze.

 

Wróciła prawię po drugiej kobiety. Też była około czterdziestki, albo trochę starsza, brązowe włosy, z lekkim siwiejącym paskiem z boku, brązowe oczy. Ubrana elegancko. Przyjrzała się tobie uważnie. Dopiero po chwili rozpoznałeś w niej Cane Alberone. Mistrzynię Gildii.

- Ty coś ode mnie chciałeś? - zapytała.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jonathan obudził się zlany potem. - Co to do cholery Było? - mruknął i poszedł się umyć. Następnie po szybkiej kąpieli, ubrał się w klasyczne jeansy, trampki, biały sweter z narysowanym na nim kręgiem magicznym, na szyję założył szał, wziął swój kostur i zszedł na dół aby coś zjeść. 

 

Nie mógł powiedzieć, że jedzenie było pierwsza klasa no ale zawsze coś prawda? Szybko zjadł porcję zupy, zapłacił i wyszedł z motelu. Wciągnął powietrze pełną piersią. - To już dziś. Juz dziś dotrę do gildii Fairy Tail. Oby mnie tam przyjęli. Muszę Cię troszku utemperować. - powiedział sam do siebie i przy okazji do Scarecrowa. - Chciałbyś. - odezwał się głos w jego głowie. Faust tylko westchnął i ruszył w stronę gildii. Po krótkim spacerze w końcu dotarł na miejsce. Wielka brama była niczego sobie a sam widok budowli przyciągał wzrok. No ale no. Jednak Faust był znawcą prawie wszystkiego co istniało na świecie. Tyle książek przeczytał, że chroń panie Boże. 

W końcu po chwili zawachania pchnął bramę i wszedł do środka aby zobaczyć... pustki? Aha. Czyli wszyscy na misjach. Dobra. Mniejsza z tym. Podszedł do baru i zapytał stojącą tam kobietę czy mógłby prosić mistrza gildii. Gdy uzyskał pozytywną odpowiedź ze spokojem oparł kostur o blat a sam usiadł na krześle. W jego torbie którą miał przewieszoną przez ramię brzęknęły buteleczki z różnymi wywarami. 

Po chwili pojawiła się ona. Mistrzyni gildii. Chwilę zajęło Jonathanowi ogarnięcie kim jest no ale cóż. Skleroza rzecz ludzka. Gdy usłyszał pytanie zamyślił się, by po chwili dać odpowiedź.

- Tak. Chciałbym się zapytać czy otrzymałbym ten zaszczyt i czy zostałbym przyjęty do gildii Fairy Tail jako jej mag chaosu? Oczywiście jeśli jeśli jakoś sceptycznie do tego podchodzisz to mogę nawet udowodnić w walce, że się nadaję. - powiedział Faust by mentalnie walnąć się w łeb. Po chwili poczuł jak Scarecrow w jego wnętrzu się uśmiecha.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mistrzyni gildii podniosła rękę powstrzymując cię przed kontynuowaniem mówienia.

- Sprawdzanie twoich umiejętności poprzez walkę, nie brzmi jak coś co w Fairy Tail się robi. Jeśli chcesz zostać przyjęty, przychodzisz i o to pytasz. Nie ma testów na wejście - oznajmiła i zerknęła na barmankę po czym pokazała jej zaplecze ruchem głowy. - Pewnie są jakieś gildie gdzie jest taki system, ale nie ta. Może najpierw usiądźmy - wskazała na jedną z ław gdzie sama się udała i usiadła naprzeciwko stołu. Wkrótce barmanka wyszła z zaplecza i przyniosła jakąś teczkę i trzy pieczątki. Kątem oka zauważyłeś też, że drzwi gildii otwarły się i powoli zaczęli schodzić się inni magowie. Ale nikt nie przykuł twojego wzroku. 

 

Cana wzięła kartkę z teczki i coś tam wpisała.

- Imię, nazwisko, data urodzenia... twoja magia... - zaczęła wyliczać, powoli wpisując informacje na kartę. Oprócz tych pytań, było jeszcze nazwisko panieńskie matki i kilka innych pytań. Całość zajęła jakieś dwadzieścia minut. Potem podpis. Pieczątka i wtedy Mistrzyni chwyciła drugą pieczątkę. - A teraz, pieczęć gildii. Jakbyś mógł pokazać swoje lewe przedramię. - tam też pojawił się twój znak Fairy Tail, po przyłożeniu tam pieczątki. Szary, tuż pod łokciem na dole ramienia. - W porządku - uścisnęła twoją dłoń. - Witaj w Fairy Tail. Oficjalnie jesteś członkiem gildii i możesz przyjmować zadania - oznajmiła, po czym przeprosiła cię, zabrała dokumenty i poszła na zaplecze. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jonathan usiadł i słuchał pytań by po chwili udzielać odpowiedzi. Po jakich 20 minutach gadania, rozmowa została zakończona a na ręce mężczyzny pojawił się znak gildii. Jego radość nie znała granic. Grzecznie podziękował i zasępił się. No skoro jest teraz w gildii której tak bardzo pragną to trzeba by się wziąść za jakieś zadanie prawda? Kątem oka zobaczył jak do gildii wchodzą kolejni jej członkowie, ale jakoś żaden go nie zainteresował. Po chwili wstał i ruszył do tablicy misji aby się nie znudzić na śmierć i pokazać co potrafi. Przyjrzał się misją. Musiała być tu jakaś ciekawa. Przecież to jednak gildia Fairy Tail. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powoli do gildii wtaczało się coraz więcej osób, różnych ludzi, magów. Jednak nikogo nie kojarzyłeś z twarzy. Jednak zignorowałeś ich, poszedłeś do tablicy z misjami. 

 

Dołączyło tam też kilka innych osób, zerkając na ciebie, ale i szybko biorąc misję i biegnąc do baru. Twoje wybory kurczyły się szybko. W pewnym momencie chciałeś nawet po coś sięgnąć ale jakaś wysoka blondynka o wrednym wyrazie twarzy zabrała ci ją sprzed nosa, rzuciła ci tylko pogardliwe spojrzenie i też odeszła. Została jedna kartka, Stała też obok ciebie jedna osoba. Mężczyzna w długim płaszczu i w kowbojskim kapeluszu, zauważyłeś rewolwer przy jego pasie, w kaburze. Opierał brodę o rękę. Zdawał się czytać co pisało na zadaniu.

 

"Zadanie dla Odważnych

 

Hrabia Coyle von Peiiasander szuka trójki śmiałków gotowych wykonać dla niego istotne zadanie,
Celem zadania przedstawionego przez hrabiego jest przeszukanie podziemnej części jego posiadłości, 

Odkrytej niedawno w czasie jednej z prac remontowych, posiadłość posiada co najmniej dwanaście dodatkowych piwnic.

Dla śmiałków przewidziano nagrodę pieniężną w wysokości Miliona Pięciuset tysięcy Klejnotów. Oraz ewentualne skarby odnalezione w podziemiu.

 

 

NAGRODA 1,500,000 image.png.72c92a83168aaf78884f24e3a9b4dba7.png

 

Podpisano, Hrabia Coyle von Peiiasander"

 

 

Mężczyzna odchrząknął i zerknął na ciebie.

- Jesteś tu nowy co nie? Bierzesz to zadanie? Bo potrzeba trójki ludzi. - zapytał i zerknął na ciebie. 

 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No cóż. Wybór był duży ale widać, że każdemu się spieszyło. Jedna, druga, trzecia... Misje znikały w oka mgnieniu. Jedna nawet prawie była jego ale jakaś blondi zabrała mu ją sprzed nosa. Prychnął tylko i zobaczył ostatnią misję.

 

1 500 000 klejnotów?! Oczy zaświeciły mu się z podniecenia. Ile kasy. Ale zobaczył, że potrzeba do tej trzech osób. W tym momencie uratował go z opresji jakiś leworwerowiec. Chyba znał się na rzeczy. Mężczyzna przyjrzał się mu uważne.

- Witam. Jestem Jonathan. Jonathan Faust. I tak biorę to zadanie. Ty widzę, że też. Masz już kogoś na oku jako kolejnego członka?  - zapytał podając mu rękę na powitanie. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mężczyzna uścisnął twoją rękę a drugą zdjął nieco kapelusz i lekko się skłonił

- Preston Jankins. Ponury Sługa Śmierci - wyszczerzył się przyjaźnie, ukazując brakującą górną dwójkę. - Nie mam niestety nikogo na oku jeśli chodzi o to zadanie, ale lepiej je weźmy zanim i to ktoś sprzątnie nam sprzed nosa - rzucił delikatnie odpinając pinezki i biorąc kartkę. W przeciwieństwie do reszty zadań gdzie po prostu zerwano je z tablicy. - Ale nie martw się, ktoś się na pewno zaraz znajdzie. A teraz patrz. - wyjął z rękawa kartę i oparł się o barierkę a potem cisnął kartę w głąb sali. Ta wybuchła w pokazie kolorowych iskier. Zdecydowana większość osób skierowała wzrok na niego, reszta, na kartę. - Howdy - przechylił kapelusz w powitaniu. - Potrzebuje jedną osobę do misji, bierzemy też świeżaka - tu wskazał na ciebie. - Ktoś się piszę? - 

 

Usłyszałeś dyskusje wśród kilku osób, do tego ktoś upomniał Prestona żeby nie rzucał wybuchowymi kartami w pomieszczeniu za co przeprosił. 

- Potrzebujesz jednej osoby powiadasz? - usłyszałeś głos mniej więcej za swoimi plecami, śliski, jadowity i w pewnym sensie ponętny. Za tobą stała kobieta, średniego wzrostu, o kruczoczarnych włosach, spiętych w kok trzymany dwoma igłami i czymś w rodzaju spinki z płomiennym symbolem. Miała na sobie coś w stylu pancerza, obejmujący tors, barki i przedramiona, pancerz wykonany z płyt, czarny ze złotymi wykończeniami. Jej wąskie, brązowe i przenikliwe oczy wpatrywały się w Prestona, który to obrócił się i oparł o barierkę, kręcąc w palcach kartą. Kobieta patrzyła na niego z jadowitym uśmiechem.

 

- Mhm, oferujesz swoją pomoc? - zapytał wciąż przyjaźnie, z tym samym przyjaznym uśmiechem.

 

- Zależy? Ile będę z tego mieć? -

 

Preston zerknął na ciebie.

- Pięćset tysięcy, może też jakieś bonusy wlecą. Piszesz się? - zapytał.

 

Kobieta zrobiła kilka kroków w stronę Prestona i przybliżyła się do niego, wciąż uśmiechając się jadowicie, wyrwała kartę z jego dłoni. 

- Piszę się. Nie zawiedź mnie, Ponury Sługo Śmierci - odeszła od niego, zerkając jeszcze na ciebie i kierując się gdzie indziej. - Jutro rano, pod gildią. Przygotuj się dobrze, Świeżaku - rzuciła na odchodnym i odeszła, zerkając na kartę. 

 

- No, to mamy zadanie - nawet nie zauważyłeś kiedy Preston podszedł do ciebie. - Nie przejmuj się nią, ona zawsze taka jest - oznajmił wyciągając z rękawa kolejną kartę którą podał tobie. Zero, Głupiec. Dziwne było to, że miałeś wrażenie, że postać na karcie jest łudząco podobna do ciebie, z twoim plecakiem na lasce i z różą w dłoni, patrzący w niebo, kierujący się na północny zachód. Dziwaczne... 

- To, masz jakieś plany? Może przedstawię cię reszcie? - zapytał znowu się uśmiechając. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No. W końcu ktoś normalny. I może kolega? Gdy spotkali osobę do misji to zszedł prawie na zawał. Czemu nie ktoś normalny? No ale cóż. Zdarza się prawda? 

Po chwili dostał od chłopaka kartę. 

Zero.

Głupiec.

Czy on się naigrywał? A walić. I co miał niby z tym zrobić. Westchnął tylko.

-Ok. Zapoznaj mnie z resztą jak chcesz. - powiedział z uśmiechem i poprawił torbę. W jego wnętrzu Scarecrow tylko się uśmiechnął. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- To zajmie trochę czasu, ale pewnie - miał pełną racje...

 

Z gildii wyszedłeś prawie siedem godzin później mając jakieś sto imion do zapamiętania. Nie zapamiętałeś nawet połowy. W zasadzie poza tym, że byli tam bliźniacy Fullubaster a barmanka nazywała się Asui. Zdecydowanie było tam zbyt wiele osób. No ale trudno, teraz wracałeś do wynajętego pokoju. Przypomniało ci się, że Preston radził ci znaleźć sobie jakieś mieszkanie na stałe. Wyjdzie cię znacznie taniej. 

 

 

* * * * *

 

Kolejny poranek, sen ze wczoraj się powtórzył. Chociaż... teraz udało ci się przebiec znacznie mniejszy dystans przed upadkiem w otchłań. Czy to znak? Nie wiedziałeś. Wiedziałeś jednak, że musiałeś się śpieszyć. Poranna rutyna zdała się być jakaś taka... ciekawsza, bo twój umysł nie był zaprzątany tym co się działo teraz, a tym co dopiero wydarzyć się miało. Mianowicie, twoja pierwsza misja. Dzięki tej myśli wszystko poszło ci o wiele szybciej i zgrabniej. 

 

Dotarłeś pod drzwi gildii o godzinie szóstej trzydzieści. Czekała już tam ta kobieta, która wczoraj zaoferowała swoją pomoc. Spojrzała na ciebie obojętnie. Zauważyłeś, że obok jej nóg stał plecak, prawdopodobnie z ekwipunkiem. Ale Prestona widać nie było.

 

Nie pojawił się też w ciągu następnych trzydziestu minut. Widziałeś, że kobieta była już gotowa odejść i najpewniej ruszyć sama, aż wreszcie zobaczyłeś jak, z czegoś w rodzaju wiry wylatują karty. Zwykłe karty do gry, ułożyły na ziemi krąg z którego to po chwili wyskoczył Kowboj. 

- Ah. Przepraszam za spóźnienie. - wystawił ręce przed siebie po czym z podobnego wiru, ale tym razem w powietrzu, wypadł z niego plecak który złapał. Karty po chwili zniknęły w niewielkich ognikach. - Wszyscy są gotowi? - zapytał.

 

- Czekamy na ciebie od pół godziny. Jak sądzisz? - zapytała kobieta. Wyraźnie zdenerwowana. 

 

- Sądzę, że możemy ruszać zatem - oznajmił zadowolony i założył plecak. - Na stacje kolejową! - oznajmił donośnie po czym dziarskim krokiem ruszył w kierunku stacji. Jego zadowolenie wywołało westchnięcie irytacji w kobiecie która to ruszyła za nim. 

 

 

* * * * * 

 

Cztery godziny później, wasza trójka stała na stacji kolejowej w zupełnie innym mieście, a raczej malutkim miasteczku, posiadłość waszego zleceniodawcy znajdowała się na wzgórzu, ale wedle słów Prestona, mieliście zjawić się tam dopiero jutro. Teraz mieliście chwilę na albo dokupienie dodatkowego ekwipunku, albo na pożywienie się i wyspanie przed zaczęciem jutro.

- Doobraaaa. Co robimy? - zapytał szuler, dalej dziarsko. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Jonathan wstał zaspany. Znowu ten sam sen. Czyżby Scarecrow coś sugerował? A walił to pies. Mężczyzna szybko wstał i ruszył pod gildię.

 

Pod gildią była tylko dziewczyna ze wczoraj. Machnął tylko na powitanie i oparł się o mur. Zaczął czekać na Prestona. Dopiero po 30 minutach doczekał się mężczyzna z wiru kart. Przywitał się i ruszyli w końcu w drogę.

 

Po 4 godzinach w końcu dotarli na miejsce. Nie można było powiedzieć, że miasto miało rozmach ale i tak było przyjemnie. - Hmmmm. Ja bym poszedł coś zjeść a potem pozwiedzał miasto. Może będzie tutaj coś ciekawego. - odpowiedział na pytanie kowboja. Był głodny więc obiad był teraz na pierwszym miejscu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

- Serio, chcecie robić wycieczkę krajoznawczą? - zapytała wyraźnie poirytowana. 

- No, przecież musimy znać to miasto, ta? - stwierdził Preston odwracając się do kobiety. - No i druga sprawa, też jestem głodny. Spróbuj przez pewien czas nie być wiecznie zdenerwowana i zobaczysz, że nie jest tak źle - oznajmił zadowolony i ruszył w kierunku centrum. 

 

Kobieta przewróciła tylko oczami i ruszyła za nim. No i ty też nie miałeś wyboru, pozostając z tyłu.

 

Po krótkim chodzeniu dotarliście do czegoś w rodzaju rynku, gdzie bez namysłu Szuler wkroczył do jakiejś pierwszej lepszej restauracji, nie wyglądającą na zbyt drogą i zajął jakiś stolik. Przy tym samym stoliku usiadła też kobieta. Swoją drogą, przypomniało ci się, że nigdy się nie przedstawiła. 

 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jonathan był zadowolony, że wyszło na jego. Bez zbędnych formalności ruszył za resztą.  W końcu doszli do jakiejś knajpy. Wszedł za Prestonem i usiadł na krześle. Następnie spojrzał na asystującą im kobietę.  - Tak swoją drogą. Jak się nazywasz? - zapytał spokojnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...