Skocz do zawartości

Początek [Oneshot][Wiedźma][Fantasy][Dark][Violence]


Cahan

Recommended Posts

Witajcie! W końcu ukończyłam mojego fika na konkurs na spin off Wiedźmy (fanfik autorstwa Zodiaka, bardzo fajny). Trochę się spóźniłam, ale jest. Nie musicie znać oryginału, gdyż jest to prequel.

 

Początek

 

Początki na Szlaku nigdy nie są proste, a życie lubi przynosić niespodzianki.

  • +1 4
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Długo musiałam męczyć Cahan, aby w końcu skończyła swojego wiedźmofika. Na szczęście te pięć miesięcy czekania się opłaciło i wreszcie doczekaliśmy się „Początku”. Zgodnie z tytułem opowiadanie mówi o czasach, gdy Chromia, młoda wiedźma zaraz po szkoleniu, dopiero nabiera doświadczenia w swoim fachu. Dostajemy więc opis jednej z wiedźmich misji, w których znanej nam zebrze towarzyszy druga nowicjuszka: kucoperka Berenika. Fanfik bardzo mi się spodobał, z wielką przyjemnością go też poprawiałam. A co szczególnie mi się podobało?

  • bardzo udane moim zdaniem odtworzenie stylu Andrzeja Sapkowskiego – wiem, że Cahan starała się wzorować pod tym względem na „Wiedźminie” i zdecydowanie widzę tu podobieństwo, szczególnie w opisach miast i ich mieszkańców.
  • postać Bereniki, wyjątkowo sympatycznej wiedźmy, która w trakcie szkolenia nie straciła wrażliwości i wrodzonej dobroci serca.
  • zgrabnie wplecione i pasujące do klimatu opisy – podoba mi się, jak Cahan pozornie bez wysiłku wplata na przykład opisy postaci oraz fragmentu pomieszczenia w dialog, wykazując się zarazem znajomością realiów „epoki”:
Cytat

Jego chaperon nieomal przypłacił to spotkaniem z pokrytą sitowiem podłogą, jednak kucyk złapał go w ostatniej chwili i ponownie umieścił na swojej głowie.

  • ładny i poprawny styl, w którym niemal w ogóle nie ma powtórzeń.
  • wiedźma-gramatyczna nazistka
  • Spoiler

    Ornitoreptyle – cóż za cudna nazwa!

     

  • Spoiler

    motywacja winowajcy całego zamieszania, który nie chciał wcale przejmować władzy nad światem ani nawet najbliższym otoczeniem, a który marzył po prostu o smacznych, zdrowych omletach.

     

  • Spoiler

    No pszeciesz szpiek.

     

Nie zauważyłam właściwie szczególnych wad, mogę tylko powiedzieć, że jeśli chodzi o samą fabułę, nie należy nastawiać się na wybitną oryginalność. Mamy tu do czynienia z pewnym schematem, który jednak wciąż się sprawdza i dostarcza czytelnikowi rozrywki, a tego właśnie oczekuje się od opowiadań z tagami [Fantasy] i [Violence].

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Pewne zaskoczenie, bo spodziewałem się raczej kolejnego rozdziału "Smaku Arbuza", ale ostatecznie nie mogę narzekać.

Czytało się "Początek" trochę jak skrzyżowanie świata Wiedźmina z bohaterkami Wiedźmy, ale nie tej Zodiaka, tylko tej Olgi Gromyko  (tzn może tej Zodiaka też, tego jeszcze nie wiem) -- czyli całkiem przyjemnie. Właśnie: mimo, że jest to poniekąd fanfik do fanfika, można czytać nie znając Wiedźmy (tej Zodiaka), sprawdza się w stu procentach jako niezależne opowiadanie.

 

Motywacja głównego złego mnie urzekła (powiedziałbym, że jest bardzo życiowa), ale jeszcze bardziej spodobało mi się to, co nastąpiło po jej odkryciu.

Spoiler

Kiedy spodziewałem się, że będzie "no, pośmieszkowaliśmy sobie i kończymy" to okazało się, że czeka nas jeszcze solidne mordobicie, a później, po skopaniu tyłków komu trzeba, też jeszcze był jeden fragment o silnym emocjonalnym zabarwieniu.

Tak więc stopniowanie napięcia jest wręcz podręcznikowe.

 

Sama fabuła jest może i schematyczna, ale jednak nie tak do końca,

Spoiler

bo na końcu dungeonu zamiast bossa czai się stado zmutowanych kurczaków, co jednak jest jakąś odmianą.

 

Jeśli chodzi o frazę, styl i takie tam, to Cahan się rozwinęła i coraz trudniej jest do czegoś się przyczepić. I to też cieszy.

 

Zastanawia mnie natomiast jedno. Moim zdaniem, Berenika mówiąc, że

Spoiler

prostytutki w mieście powinny sobie znaleźć mężów i być dobrymi żonami i matkami

wyszła na hipokrytkę i zastanawiam się, czy było to zamierzone. Bo w realnym świecie sprzed paru wieków dziewczyna ze wsi, która wyjechała do miasta (a rodzinną wieś opuściła, bo nie udało jej się znaleźć męża) mogła w zasadzie zostać albo służącą, albo prostytutką. Ale służącą to mogła być do czasu aż pan albo panicz nie zbrzuchacił, bo po skandalu obyczajowym na robotę służącej był wilczy bilet.

Z drugiej strony to nie jest realny świat i może klacze zachowały pozycję sprzed apokalipsy... choć jednak w fanfiku wszystkie postacie na wysokich stanowiskach to ogiery.

W każdym razie ja na miejscu Bereniki jednak cieszyłbym się że mam fach w ręku i szersze opcje niż zamążpójście, klasztor, służba albo prostytucja.

 

 

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Berenika nie jest hipokrytką. Jest raczej bardzo młoda i jeszcze dość naiwna. Większość życia spędziła w Szkole Mantykory i łajno wie o prawdziwym świecie. A Szlak jeszcze nie zdołał jej doświadczyć. Inna sprawa, że Wiedźminlandia nawet u Sapkowskiego nie przypominała pod tym względem średniowiecza - chociażby postaci Milvy, Angouleme, różnych rozbójniczek. W Wiedźmie pojawia się chociażby postać najemniczki Au. Także chociaż klacze prawdopodobnie mają tam trudniej, to jednak nie ma dla nich takich barier jak w Europie sprzed paru wieków. Poza tym nie jest powiedziane, skąd się wzięły prostytutki w mieście. Co prawda pewnie z biedy i z innych prostytutek, bo tak zazwyczaj powstają prostytutki, ale nie myślałam o wsi.

 

Ogółem miała być pod tym względem trochę wzorowana na Lambercie z Wiedźmina 3. Nie chciała być wiedźmą i na początku uważała to za przekleństwo. Marzyła o normalnym życiu, ale jednocześnie nie miała o nim pojęcia. Za to miała instynkt macierzyński i marzenia na poziomie nastolatki. Nie zna się na relacjach międzykucykowych, bo jej konfraterki są dość specyficzną grupą. Normalne życie to dla niej bajka, którą opowiadano jej w mroźne zimowe wieczory. I ona chciałaby być bohaterką takiej historii.  To wcale nie tak, że uznałam, że to będzie zabawne... Generalnie to postać, która miała ewoluować - i tak się stało. Symbolizują to blizny na pysku kucoperki. Pod koniec opowiadania Berenika całkowicie akceptuje swój los i pojmuje, że jej praca jest ważna, i to dzięki takim jak ona normalne kuce mogą wieść normalne żywoty. Poza tym Seaweed zostaje jej adoptowaną córką, a jednocześnie materiałem na kolejną wiedźmę.

 

No i mały spoiler:

Spoiler

Szkoła Mantykory była nieco wzorowana na Szkole Kota. W późniejszych opowiadaniach Berenika przestaje być tą młodą i sympatyczną klaczą. Za to zaczyna polować na kucyki, które uważa za skurwysynów i prawdziwe potwory. Jednocześnie wciąż jest łagodna i opiekuńcza w stosunku do reszty świata. Różni się tym od Geralta czy Chromii, którzy generalnie starają się zachować neutralność dopóki sprawa nie dotknie ich osobiście.

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akurat "kopytojeść" to słowo stworzone przez Zodiaka, który jest autorem "Wiedźmy". Starałam się by "Początek" był możliwie zgodny z kanonem.

 

A co do sugestii - nie mogę się zgodzić z sugestią zamiany "nóg" na "kończyny". "Nogi" to termin z mowy potocznej, "kończyny" z bardziej prawidłowego nazewnictwa. Jednak osobiście uważam, że "kończyny" są w tym wypadku gorsze stylistycznie. Poza tym jako osoba, która wie nieco o jeździectwie, nigdy nie spotkałam się z tym, by ktoś mówił o nogach jako o kończynach - koń podaje nogi, stawia nogi, kuleje na nogę, etc.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nogi są jak najbardziej zrozumiałe - używane w mowie potocznej i przez samych hodowców :) ale jest to określenie kończyn dolnych u ludzi. U koni jest inna topografia, dlatego istnieją inne określenia : kończyny przednie i tylne. Zasugerowałem to tylko dlatego, że używasz sformułowań typu "wzruszyć łopatkami", a nie analogicznie  do ludzi - ramionami. I to też wynika z topografii. Używanie "nóg" przy tym gryzie się stylistycznie. Stąd też moja luźna propozycja :twilight2:

W weterynarii przy kontaktach z właścicielami zwierząt również mówimy o nogach, a nie o kończynach. Słowo to jest używane powszechnie i lepiej rozumiane, a przy okazji krótsze :)

 

Edit: Tak samo gryzie się z kopytojeścią :)

Edytowano przez Duckling
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

42 minuty temu, Duckling napisał:

jest to określenie kończyn dolnych u ludzi

U zwierząt, które poruszają się na czterech kończynach jest to określenie zarówno na kończynę piersiową jak i miedniczną.

 

Mnie by na studiach pałę postawili gdybym mówiła o rękach i nogach xD

 

44 minuty temu, Duckling napisał:

Tak samo gryzie się z kopytojeścią

Jak już pisałam, kopytojeść to twór Zodiaka, a nie mój. W moich fikach, a nie fikach do fików, nie pozwalam by kuce walczyły w ten sposób. Ani trzymając miecze w pyskach. Tylko poprawne biologicznie koniki i stworzone dla nich uzbrojenie oraz opancerzenie :crazytwi:!

  • Lubię to! 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Określenie jest jak najbardziej językowo poprawne Słownik Encyklopedia :) Sugestia wynikała wyłącznie z użytych przez Ciebie nazw, które brały pod uwagę aspekty anatomiczno-topograficzne kucyków, a w tamtejszym mianownictwie nie ma takiego słowa jak "noga" - zgodnie z tą książką. Mianem 'ręki' w mowie potocznej określamy kończynę piersiową. W anatomii również występuje to słowo i określa obszar od kości nadgarstka do palców włącznie. Analogią ręki w kończynie miednicznej jest stopa.

W opowiadaniu nie ma to absolutnie żadnego znaczenia (!!!) :twilight4:, ale ja lubię dywagacje, które zmuszają mnie do głębszego reaserchu :pinkie3: 

Nie jestem specjalistą od koni, dlatego Twój opis zołzy odesłał mnie do książek, aby upewnić się, czy przedstawionemu przez Ciebie obrazowi klinicznemu nie powinny towarzyszyć silne objawy ogólne - wtedy kucyk raczej nie siedziałby na straganie, z uśmiechem sprzedając swoje towary. I naprawdę super to opisałaś, bo wyglądało to na postać łagodną, która może ulec samowyleczeniu. A jednostka chorobowa, mimo, że występuje głównie u młodych koni i źrebiąt, rzadko, ale może wystąpić również u osobników dorosłych.

Tak samo z łopatkami. Konie mają ramiona (analogicznie do ludzi), więc mogłyby nimi wzruszać, ale rzeczywiście - z uwagi na topografię - łatwiej byłoby im to robić łopatkami  :pinkiehappy:

Te dwie rzeczy wyzwoliły we mnie myśl, że skoro już tak dbasz o stylizację, to nogi są tutaj raczej "nu nu", a może nawet "ne ne" :fswhat: Lepiej by mi tu pasowały kończyny lub kopyta (w zależności od kontekstu) :) 

Przy takiej dbałości "zmusiłaś" mnie :RPHVO: znowu do zastanowienia się, czy możemy mówić o wyrwaniu przedniej kończyny ze stawu, skoro konie nie mają obojczyków, a kończyny piersiowe łączą się z tułowiem za pomocą mięśniozrostu. I doszedłem do tego, że jak najbardziej, jeżeli mówimy o stawie między kością ramienną, a obojczykiem - analogicznie zresztą do ludzi - przy czym u koni oddzielenie całej kończyny piersiowej (wraz z łopatką) jest o wiele łatwiejsze.

 

Podsumowując - nogi, nogi, nogi :)

 

Dzięki! :pinkiesmile: 

 

P.S. Jak wygląda kopytojeść? :TaTds:

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hmm… ciekawostka… niby wszystko w porządku, ale po lekturze został mi jakiś taki niedosyt…

 

(poniżej obraźliwie nieobiektywny wywód marudy, w którym zbyt często powtarza się „moim zdaniem”)

 

Zarówno Zodiak, autor oryginału, jak i Sapkowski, autor oryginalnego oryginału, nie szczędzą w swoich opowieściach symboliki, moralnych dwuznaczności, ciężkiego klimatu połączonego jednak ze specyficznym choć wyważonym, umiejętnie dawkowanym humorem. Z pewnością nie jest to żadnym odkryciem dla nikogo kto zajrzał do niniejszego tematu i taka wiedza, ze wszystkimi tego konsekwencjami, każe spodziewać się czegoś podobnego w każdym innym opowiadaniu czerpiącym z dzieł Zodiaka albo Sapkowskiego. Mnie osobiście wydaje się jednak, że Cahan, choć się starała, nie dała rady.

 

Jej opowiadanie jest dość schematycznie i to nie tylko w kwestii sztampowej fabuły ale i samej idei przedstawienia początków kariery głównego bohatera. Osobiście nie przepadam za takimi zabiegami, ponieważ zbytnio kojarzą mi się z nieudolną chęcią „kontynuowania” dziejów ulubionej postaci połączoną z niechęcią czy też nieumiejętnością wiarygodnego jej oddania – że niby bohater to tutaj niedoświadczony młokos, zupełnie inny od tego co znamy ale nie dajcie się nabrać bo to tak naprawdę on. Chromia niewiele przypomina tutaj swój pierwowzór, jest wręcz pozbawiona charakteru, ba, niewykluczone, że opowiadaniu wyszłoby na plus całkowite z niej zrezygnowanie i skupienie się na Berenice, która to jest już zupełnie inną parą kaloszy. Mimo, że na kucoperze zwykle reaguję alergicznie – rasa ta w moich oczach bardzo już straciła na wyjątkowości – to wiedźma ze szkoły mantykory zyskała w moich oczach swoim idealizmem, bo takie rzeczy rzadko widuje się u wiedźm czy tam wiedźminów. Owszem, nieco naiwne podejście do życia w takim świecie nie jest nowością i tym samym można by się spodziewać, że w przyszłym życiu taka postawa się na Berenice zemści, ale kwestia ta pozostaje jednak otwarta. Dobrze, że autorka nie dała do zrozumienia do czego ostatecznie przywiódł młodą wiedźmę jej światopogląd. W takim nie do końca wesołym uniwersum chyba brakowało mi właśnie wiedźmy z „ludzką twarzą”. Tak, można się czepiać, że to zbyt proste i nie pasujące do reszty świata, można mówić, że same wiedźmie próby wykorzeniają z delikwentek idealizm, ale mnie jednak podoba się myśl, że Berenice, przynajmniej na początku jej drogi, udało się zachować coś z tego co można nazwać człowieczeństwem. Szkoda, że w opowiadaniu nie ma o niej więcej, ale z drugiej strony ja sam nie mam pomysłu jak można by dalej poprowadzić jej losy by nie popaść w jeszcze większy schemat.

 

Bo fabuła jest Schematyczna przez wielkie S. Zlecenie, wykonywanie zlecenia, niespodzianka (bardzo skromna), zapłata i tyle. Nie ma tutaj morałów, wyzwań dla światopoglądu, opowiadanie nie wywołuje emocji. „Początek” to lektura, która nie pozostawia czytelnika z niczym – czyta się ją równie szybko jak o niej zapomina. Jest napisana „bezpiecznie” – w oparciu o sprawdzony motyw, bez eksperymentowania i wzbogacania świata o nieco świeższe pomysły. Opisom, choć nie są bynajmniej złe, a nawet dość ciekawe, brakuje tego czegoś co budowałoby klimat. Obawiam się, że mnie osobiście historia po prostu nudziła ale z pewnością niemałą w tym rolę grał fakt, że spodziewałem się czegoś innego, czegoś co opisałem w pierwszym akapicie.

 

Wiele przygód wiedźmina i wiedźmy nosi znamiona kryminału, tutaj zaś nie jest inaczej. Są trupy, musi być i coś co je produkuje, co za tym idzie potrzeba kogoś kto znajdzie i usunie przyczynę problemu – to wręcz klasyka, ale również klasykę można poprowadzić inaczej, ciekawiej. Niestety, Cahan wprowadziła coś nietypowego właściwie wyłącznie w kwestii tego czym kierował się „koleś, który zabił”. Jego motywy, owszem, są dość niespodziewane, ale wydaje mi się, że nie pasują do tego świata. Nie tak wyobrażałbym sobie poczynania maga pragnącego zaspokoić swoje bądź co bądź niskie pragnienia. Myślę, że stereotypowy czarodziej z uniwersum wiedźmy prędzej nawet by się nie krył ze swoimi eksperymentami, bo przecież powody dla których je prowadzi nie są w sumie niczym szczególnie złym. I mimo że samo to jest jakimś zerwaniem ze schematem, nie odpowiada mi zbytnio to jak zostało to przedstawione. Zagadka nie jest wysokich lotów, a dążenie bohaterek do jej rozwiązania, samo rozwiązanie zresztą również, zbytnio mnie nie zachwyca.

 

Jeśli chodzi o styl to niewiele mam do powiedzenia. Nie potrafię stwierdzić czy Cahan podniosła poprzeczkę, obniżyła ją czy trzyma stały poziom. „Początek” jest napisany dobrze. Nie ma tutaj dziwacznie skonstruowanych zdań. Podobnie jak z kreowaniem świata, jest bezpiecznie, bez eksperymentów. Jest jednak kilka słów, których znaczenia nie znałem i gdybym ja pisał to opowiadanie, niewykluczone, że zastanowiłbym się nad użyciem innego wyrazu albo chociaż dodaniem przypisu. Znowu, jest to moje osobiste odczucie, ale gdy czytając natrafiłem na „kapalin”, zaciąłem się i aż musiałem sprawdzić cóż to takiego. Wybiło mnie z lektury, a to niedobrze. Nie mówię bynajmniej, że korzystanie z nieco bardziej fachowych określeń, a tym bardziej trzymanie się „realiów historycznych” to coś złego. Myślę jednak, że warto byłoby przy tym wejść w skórę nieświadomego czytelnika, uczynić opowiadanie „idiotoodpornym”. To jednak tylko uwaga, może można nazwać ją radą, do czegoś co bardzo pochwalam. Nigdy nie wymagam od autorów opowiadań fanfiction fachowej wiedzy i konsekwentnego trzymania się stosownych realiów, ale zawsze podobało mi wplatanie jakichś smaczków, historycznych ciekawostek. Cahan tak robi i widać, że dobrze się w tym czuję. W tym względzie mogę powiedzieć: tak trzymać, ale ostrożnie z trudnymi słowami.

 

Mimo wszystko, opowiadanie mnie osobiście nie zachwyciło. Przeczytałem je już jakiś czas temu , a już ledwo pamiętam czego dotyczyło. To typowy średniak i możliwe, że powyższy wywód brzmi zbyt surowo, ale to tylko opinia gościa, który chyba za bardzo się nastawił. Jeśli ktoś ma ochotę na lekką, niezobowiązującą  lekturę, „Początek” może mu sprawić przyjemność, ale nic poza tym. Nie ma sensu liczyć na wyjątkowość, którą można znaleźć u Zodiaka czy Sapkowskiego, bo tutaj jej po prostu nie ma. „Początek” to moim zdaniem krótkie, niezobowiązujące, może ciut odmóżdżające, typowe i niewyróżniające się opowiadanie fantasy.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...
Dnia 22.11.2018 o 14:30, Duckling napisał:

Konie mają ramiona (analogicznie do ludzi), więc mogłyby nimi wzruszać

Nie mogłyby, bo u ludzi ruch wzruszania ramionami wymaga obojczyków.

 

Dnia 22.11.2018 o 14:30, Duckling napisał:

P.S. Jak wygląda kopytojeść? 

Nie wiem. Jak już pisałam, to twór Zodiaka. Pewnie wygląda tak samo jak rękojeść. Generalnie Zodiak umie w słowotwórstwo i to całkiem nieźle.

 

Dnia 22.11.2018 o 20:13, Johnny napisał:

Mnie osobiście wydaje się jednak, że Cahan, choć się starała, nie dała rady.

Z tym się zgodzę. Częściowo. Ten fanfik nie miał traktować o moralności. W ogóle nie miał mieć z nią niczego wspólnego.

 

Dnia 22.11.2018 o 20:13, Johnny napisał:

Osobiście nie przepadam za takimi zabiegami, ponieważ zbytnio kojarzą mi się z nieudolną chęcią „kontynuowania” dziejów ulubionej postaci połączoną z niechęcią czy też nieumiejętnością wiarygodnego jej oddania – że niby bohater to tutaj niedoświadczony młokos, zupełnie inny od tego co znamy ale nie dajcie się nabrać bo to tak naprawdę on.

No, to w końcu prequel. A raczej nie od razu Chromia była pewną siebie i doświadczoną wiedźmą. Ba, raczej na pewno nie była, tak jak i ja wiele lat temu nie byłam cyniczna i bucowata. Generalnie to konkursowy fanfik do fanfika. Opierałam się częściowo na młodym Geralcie z Rivii, konkretnie na fragmencie, w którym wspominał jak na początku kariery polował na mantykorę, siedział w krzakach i się zwyczajnie bał.

 

Generalnie chciałam by ten spin off był w miarę kanoniczny w stosunku do głównej historii. A jednocześnie by traktował o czasach dość oddalonych od tych, które znamy z akcji "Wiedźmy". Sama z siebie nie pisałabym fanfika do fanfika, bo normalnie wolę tworzyć od zera bądź bardzo luźno opierać się na danym materiale.

 

Dnia 22.11.2018 o 20:13, Johnny napisał:

Chromia niewiele przypomina tutaj swój pierwowzór, jest wręcz pozbawiona charakteru

A tu mam wrażenie, że nieco przegapiłeś o czym jest to opowiadanie. Bo ono jest o kształtujących się charakterach młodych wiedźm. Chromia nabiera pewności siebie, a także uczy się tego, że niektórym można zaufać oraz, że na świecie jest coś więcej niż zło. Nie napisałam wprost, co spotkało ją podczas poprzednich zleceń, ale było to coś więcej niż oszukiwanie na zapłacie.

 

Dlatego jest dość niepewna, wycofana i wręcz oddaje inicjatywę drugiej wiedźmie.

 

Dnia 22.11.2018 o 20:13, Johnny napisał:

Szkoda, że w opowiadaniu nie ma o niej więcej, ale z drugiej strony ja sam nie mam pomysłu jak można by dalej poprowadzić jej losy by nie popaść w jeszcze większy schemat.

Być może pojawią się o niej kolejne opowiadania. Losy Bereniki są akurat dość dokładnie zaplanowane.

 

Dnia 22.11.2018 o 20:13, Johnny napisał:

Nie ma tutaj morałów, wyzwań dla światopoglądu, opowiadanie nie wywołuje emocji. „Początek” to lektura, która nie pozostawia czytelnika z niczym – czyta się ją równie szybko jak o niej zapomina.

Taka też była idea - nie miało być morałów, światopoglądów i emocji. To fanfik o tym, że głupi, w zasadzie niewinny eksperyment w laboratorium doprowadził do lawiny bezsensownych śmierci. Nie żadne zło, nie żadne wyzwanie, a jedynie ukazanie tego, jakie to wszystko jest bez sensu. I że często nie można nic z tym zrobić - bo może i kuroliszki w końcu zostaną pokonane, Sparkpaw nie żyje, ale jego koleżance po fachu się upiekło. 

 

Dnia 22.11.2018 o 20:13, Johnny napisał:

Jego motywy, owszem, są dość niespodziewane, ale wydaje mi się, że nie pasują do tego świata.

"Koleś, który zabił" w ogóle nie chciał nikogo zabić. Jeśli już, to winna jest raczej Brightlight, która chciała skompromitować rywala.

 

Dnia 22.11.2018 o 20:13, Johnny napisał:

Myślę, że stereotypowy czarodziej z uniwersum wiedźmy prędzej nawet by się nie krył ze swoimi eksperymentami, bo przecież powody dla których je prowadzi nie są w sumie niczym szczególnie złym.

Nawet w "Wiedźminie" podobne eksperymenty były zakazane w prywatnych laboratoriach magów. I było tylko jedno miejsce, w którym je prowadzono legalnie. Magowie nie są wszechmocni, a inne kuce mogłyby nie być zachwycone produkcją potworów w środku miasta. Nie wiemy też, co o takich rzeczach sądził książę Rickerd.

 

Dnia 22.11.2018 o 20:13, Johnny napisał:

Jest jednak kilka słów, których znaczenia nie znałem i gdybym ja pisał to opowiadanie, niewykluczone, że zastanowiłbym się nad użyciem innego wyrazu albo chociaż dodaniem przypisu. Znowu, jest to moje osobiste odczucie, ale gdy czytając natrafiłem na „kapalin”, zaciąłem się i aż musiałem sprawdzić cóż to takiego. Wybiło mnie z lektury, a to niedobrze.

To już Twój problem. "Kapalin" to nie jest żadne trudne, skomplikowane czy nieznane słowo. To jeden z najpopularniejszych modeli hełmów i nosi je co drugi wojak w takiej grze jak Wiedźmin 3. Sapkowski nie stosował przypisów, więc i ja robić tego nie będę. Nie będę się ograniczać, ponieważ moi potencjalni czytelnicy mogą być słabo wyedukowani :hmpf:.

 

Dnia 22.11.2018 o 20:13, Johnny napisał:

Nigdy nie wymagam od autorów opowiadań fanfiction fachowej wiedzy i konsekwentnego trzymania się stosownych realiów

Widzisz, a ja wymagam. Realia mają być spójne i pasujące do świata. W "Początku" są akurat realia fantasy, wzorowane na różnych epokach, podobnie jak ma to miejsce w "Wiedźminie".

 

Dnia 22.11.2018 o 20:13, Johnny napisał:

Mimo wszystko, opowiadanie mnie osobiście nie zachwyciło. Przeczytałem je już jakiś czas temu , a już ledwo pamiętam czego dotyczyło. To typowy średniak i możliwe, że powyższy wywód brzmi zbyt surowo, ale to tylko opinia gościa, który chyba za bardzo się nastawił. Jeśli ktoś ma ochotę na lekką, niezobowiązującą  lekturę, „Początek” może mu sprawić przyjemność, ale nic poza tym. Nie ma sensu liczyć na wyjątkowość, którą można znaleźć u Zodiaka czy Sapkowskiego, bo tutaj jej po prostu nie ma. „Początek” to moim zdaniem krótkie, niezobowiązujące, może ciut odmóżdżające, typowe i niewyróżniające się opowiadanie fantasy.

 

Bo tak jest. I zgadzam się, że to fik pisany bezpiecznie, wręcz rzemieślniczo. Dlatego napisanie tego zajęło mi tak dużo czasu. To nie jest mój świat, a ja nie potrafię pisać na cudzym terenie. Wyjątkowość pozostawię swoim bardziej autorskim tekstom.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Przeczytane

 

No i co ja mam o tym fanfiku powiedzieć?

 

Po pierwsze - klimat, opisy i styl stoją na wysokim poziomie. Po Cahan zresztą nie spodziewałem się niczego innego. Próba dopasowania stylu do Sapkowskiego może zostać uznana za udaną - są nawet aspekty humorystyczne, na przykład fenomenalny "towar nieletalny". Tu wszystko jest cacy. Klimat to kolejny mocny punkt tekstu, bo czuć (całkiem dosłownie) bijące z miasta i kanałów średniowieczne aromaty. Dzięki dobrym opisom, odpowiedniemu słownictwu i sporej pomysłowości wszystko dostajemy pełny obraz, który ogląda się z prawdziwą przyjemnością. Na uwagę zasługują sceny walki, które są odpowiednio dynamiczne i nie popełniono przy nich częstego błędu, czyli sztucznego przedłużania. Są szybkie, dokładnie takie jak być powinny - brawa!

 

Dlaczego więc fanfik mi się zupełnie nie spodobał?

 

Według mnie problem tkwi w bohaterkach. A raczej nie w nich samych, bo zarówno niezbyt pełna swoich sił Chromia jak i wyjątkowo uczuciowa i ciepła jak na wiedźmę Berenika są stworzone bardzo dobrze. To normalne pełnokrwiste charaktery, co do których widać, że włożono w nie sporo pracy. Mój główny zarzut tyczy się interakcji między nimi - jest zbyt bezproblemowa. Oto mamy dwie wiedźmy-nowicjuszki, które spotykają się i od razu bezproblemowo zaczynają współpracować, ba! One wręcz się uzupełniają. To się po prostu nie klei, tym bardziej że reprezentują odmienne szkoły. Zrozumiałbym, gdyby były to dwie doświadczone łowczynie potworów, które o sobie słyszały i mogły nawet darzyć się szacunkiem, choćby i niechętnym. Ale takie młode siksy zielone jak szczypiorek na wiosnę? Przecież to z punktu winno doprowadzić jeżeli nie do otwartego konfliktu, to choćby do pewnej złośliwości, niechęci do współpracy czy jawnej podejrzliwości. To stopniowo mogłoby się zmniejszać w miarę jak przeżywałyby swoje przygody i nabierały do siebie zaufania, co na dodatek dałoby świetne podstawy do jeszcze lepszej budowy charakterów. Ot, niewykorzystana możliwość.

 

Podsumowując raz jeszcze stwierdzam, że opowiadanie mi osobiście się nie podobało, ale spokojnie mogę polecić je każdemu. Szczególnie osoby, które lubiły fanfik-matkę powinny się przy nim naprawdę świetnie bawić.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Nadszedłem ja, głos ostateczny, Zodiak, dawca komciów, niszczyciel fanfików.

 

Wracam do komentowania po dość długiej przerwie i po prawdzie to nie wiem jak się za to zabrać. Nie będę streszczał tu pokrótce opowiadania, może od razu przejdę do tego, co o nim myślę. A myślę, że jest super. Naprawdę oddaje wiedźmiński i wiedźmi klimat poprzez opisy świata przedstawionego, miejsc i kucyków, ale także przez język; żywy, barwny i nie ocenzurowany. Z charakterem. To właśnie to, jak Cahan opisuje świat otaczający bohaterki nadaje mu koloru. Nie jest on po prostu tłem na scenie, a raczej rzeczywistym miejscem. Duży plus!

 

Ale to tylko część opowiadania, a najistotniejsze są w nim dwie bohaterki, ich sposób bycia, kontrast między nimi i to, że jedna z nich jest moim dziełem. To stukrotnie zwiększało radochę z czytania.Chromia jest tu młoda iniedoświadczona, a przez to bardzo różna od tego jaką znają ją czytalnicy Wiedźmy. Nie wyrobiła sobie jeszcze charakteru, co najlepiej, moim zdaniem, oddaje ciekawość wobec jej własnego pochodzenia. Wie, że jest zebrą w krainie kucyków i ciekawią ją przodkowie w przeciwieństwie do tego co mówiła w Wiedźmie. Berenika zaś... interesująca. Z jednej strony postać wiedźmy, która nie zatraciła wrażliwości po póbach traw i morderczych treningach jest fascymująca. A z drugiej wiem, że jest to podszyte lekką ironią, co nieco psuje efekt. Kontrastuje ze światem, który ją otacza do tego stopnia, że nie lubi przekleństw, co z pewnością utrudnia jej funkcjonowanie w społeczeństwie. No i jej wrażliwoś, którą mozna uznać za cechę kluczową Bereniki. Nie wiem tylko czy scena przesłuchiwania szpiega to przepiękna gra aktorska czy delikatne ooc? Nie wiem. Wiem, że Berenikę abrdzo lubię i chciałbym jeszcze kiedyś o niej oczytać. (Znam Cahan, wiem, że jeśli dac jej trochę czasu to Berenika zginie :> )

 

Fabuła? Prosta i skuteczna. Opowiadanie jet krótkie, i w zasadzie tylko motywacja czarodzieja może czytelnika zaskoczyć (poza osobowością Bereniki). I jest... dobra. Naprawdę prosta, do zrozumienia, a jednocześnie tak groteskowa, że czuć jeszcze większą niechęć i obrzydzenie do jego osoby. Samo zakończenie zaś jest bardzo wiedźmińskie i po prostu smutne. Jedno zdanie, jedna wzmianka o tym, że Chromia i Berenika już nigdy się nie spotkały bardzo mnie poruszyła. I to również wzmacnia samo opowiadanie, bo wiemy, że Chromia nigdy już nie zobaczyła wiedźmy, z którą niejako się zaprzyjaźniła, ale która pokaza jej również, że jest jeszcze dobro i wrażliwość na tym świecie. Bardzo po wiedźmińsku.

 

Podsumowując, oceniam opowiadanie Cahan na 10/10.

 

Pozdrawiam

Słowo i Poezja

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 year later...

Ucieszyłem się, gdy przeczytałem, że znajomość oryginału nie jest wymagana, gdyż oryginalną „Wiedźmę” czytałem (czy może raczej czytywałem) dawno, dawno temu, jestem przekonany, że na ówczesnym etapie brakowało kilku rozdziałów, które to dziś są ogólnodostępne. Większości rzeczy zdążyłem zapomnieć (dobry pretekst, by w bliżej nieokreślonej przyszłości w pełni odświeżyć sobie fanfik i go skomentować, aby się utrwaliło), poza tym, że moje wrażenia były zdecydowane pozytywne, głównie z uwagi na klimat. Były to czasy, w których nie miałem na koncie ani jednego wiedźmińskiego opowiadania, ani jednej ukończonej gry. Dzisiaj... platynuję sobie „Wiedźmina 3” na PS4, powoli, ale do przodu :P

 

W związku z powyższym, zabrałem się za lekturę „Początku”, podobnie jak dawno temu, gdy próbowałem „Wiedźmy”, zielony jak trawa, ale otwarty na różne rzeczy, acz bez możliwości oceny, na ile Cahan odtworzyła styl Sapkowskiego. Co najwyżej na ile opowiadanie okazało się podobne do dzieła Zodiaka. Chociaż z drugiej strony, mamy na forum osoby znające literaturę wiedźmińską od podszewki, więc skoro one uznają, że Zodiak swego czasu dobrze ów styl odtworzył, to w takim razie, jeżeli „Początek” brzmi znajomo, to chyba można uznać, że Cahan, przynajmniej w jakimś stopniu, dała radę (to tak w opozycji do wypowiedzi Johnny'ego, ale proszę o zachowanie dystansu – jestem zielony jak trawa).

 

Mimo wszystko, uważam, że miałem prawo mieć wysokie wymagania wobec „Początku”, między innymi z uwagi na osobę autorki. Jej poprzednie dzieła, głównie mam na myśli „Cień Nocy”, ale również cykl o pogańskich kucach, a nawet „Smak Arbuza”, cieszą czytelnika solidnym, bardzo dobrym stylem z charakterystycznymi elementami, które odróżniają go od innych twórców – czy to uszczypliwy humor, czy też ładnie skomponowane opisy środowiska, wzbogacone o fachowe określenia, które spotyka się w fanfikach dużo rzadziej, a także interesujące kreacje postaci, które z reguły zyskują w miarę rozwoju fabuły. Wie także w jaki sposób kreować odpowiedni nastrój, toteż nastawiłem się dokładnie na to, o czym wspominałem, wszystko oczywiście osadzone w klimatach przygodowych – akcja, porywające pojedynki, może jakaś domieszka tajemniczości, wszystko ze szczyptą mroku oraz z dodatkiem czarnego humoru.

 

Jakby tego było mało, opowiadanie pochodzi z bardziej współczesnych czasów, aniżeli z zamierzchłych, toteż tym bardziej miałem oczekiwania i nadzieje, zważywszy na nabyte przez autorkę doświadczenie. Nastawiłem się na wiele, nie zważając na to, że to „tylko” 25 stron. W końcu tyle w pełni starczy, by stworzyć coś co utkwi w pamięci i zachwyci klimatem, akcją, postaciami. Ba, spoglądając na wybrane opowiadania Cahan, można odnieść wrażenie, że 25 stron to aż za dużo :D

 

No cóż, może to był błąd, gdyż ostatecznie moje wrażenia są mieszane. Nie uważam, by opowiadanie było złe, ale szczerze wyznaję, że trochę się zawiodłem. Obawiałem się, że moje zdanie okaże się kontrowersyjne/ niepopularne, ale po przejrzeniu niniejszego wątku widzę, że jednak nie jestem sam i opowiadanie wzbudza różne odczucia, nie tylko pozytywne, ale i negatywne. Myślę, że najbliżej jest mi do opinii Johnny'ego. No, ale po kolei.

 

Opowiadanie brzmiało jakoś dziwnie znajomo. W paru momentach chyba miałem flashbacki z oryginalnej „Wiedźmy”, szczególnie na początku – o ile mnie pamięć nie myli, tam też wszystko się rozpoczynało od wjazdu do miasta. Niby nic wielkiego, zwyczajna rzecz, ale rzuca się w oczy i już na starcie stwarza wrażenie czegoś znajomego. I w sumie dobrze. W ogóle, wprowadzenie jest bardzo klimatyczne i obiecujące – to właśnie to, czego oczekiwałem, czyli bogate opisy, dialogi, akcja prowadzona spokojnym tempem, zaś balans między narracją, a kwestiami mówionymi racjonalny. Nie czuć dłużyzn, nie czuć żadnej dominacji jednego ponad drugim, tekst idealnie wyważony. Jakby cytat z „Młota na czarownice” nie był wystarczająco klimatycznym otwarciem, początkowe akapity lśnią detalami: berdysz, prawo składu, kapalin, gotowana kapusta, wodorosty, szarawary i wiele, wiele innych – dzięki tym pozornie niewielkim, mało znaczącym rzeczom, budowany jest odpowiedni nastrój, wizerunek, no i wrażenie, że autorka odrobiła lekcje, tudzież po prostu interesuje się tym, czym trzeba, by wiarygodnie opisać realia tego świata oraz epoki, na której się wzorowano, począwszy od wyglądu i warunków w mieście, na typowych elementach garderoby kończąc. I to jest po prostu świetne, bardzo mi się to podobało.

 

Co więcej, i co jeszcze przez jakiś czas się utrzymuje w tekście, to wrażenie, że ja, jako czytelnik, uczestniczę w czymś wielkim/ że rozpoczyna się coś wielkiego. W sumie, chyba coś podobnego odczuwałem czytając oryginalną „Wiedźmę”. Z zaciekawieniem czytałem wizytę Chromii u księcia Rickerda, który to książę ostatecznie nie spotyka się osobiście z protagonistką (cóż za niespodzianka), lecz w jego imieniu czyni to Goldfell, zarządca. Jednakże żadna z wymienionych postaci nie stanowi głównej atrakcji fanfika, gdyż ta rola przypada Berenice – drugiej protagonistce (która już niebawem wybierze się na zlecenie wraz z Chromią), a zarazem nowej postaci, wiedźmie-kucoperce z cechu Mantykory, chociaż wykonującej ruchy z gracją jak u kota. Moment, w którym (jak się okazuje, po raz pierwszy i ostatni) skrzyżowały się ścieżki dwóch młodych Wiedźm również oceniam za klimatyczny, podoba mi się, że było w tym nieco tajemniczości, co wypływa głównie z niejasnej natury zlecenia. Rzeczywiście, jak do tej pory fabuła przebiega wedle znanego schematu, ale jeszcze nie mam z tym kłopotu, gdyż autorka cały czas dba o satysfakcjonujące opisy, czuć w tym pasję, chęć napisania fanfika będącego dużą produkcją. Mamy również przemyślenia Chromii, przedstawienie nowej postaci, wprowadzenie do zlecenia. Wszystko na swoim miejscu, powplatane w opisy i dialogi bardzo umiejętnie. Ten fragment również nie zbudził moich wątpliwości.

 

O, zanim zapomnę.

 

Spoiler

Czy tylko ja odniosłem wrażenie, że to, co się działo w kanałach (o tym nieco szerzej później) to nie była tak do końca suwerenna inicjatywa Sparkpawa, tylko księciunio mu oświadczył, że chce jadać omlety na wypasie i polecił wyhodować nietrujące jaja kuroliszków? Wiadomo, że nielegalne eksperymenty są nielegalne, ale kto bogatemu zabroni? Wiem, wiem, sam zmusił go do zbadania śladów, ale mogła to być tylko przykrywka, gdy okazało się, że potwory żywią się kucykami. Poświęcenie, na które każdy książę powinien być gotów, byle tylko prawda nie ujrzała światła dziennego zbyt szybko. A motyw z Zatapiaczem, to mogła być taka poboczna inicjatywa, bo dlaczego nie? Zresztą, mówimy o dziwnych aktywnościach z kanałów, takie to popaprane, że w sumie wszystko jest możliwe. A pytanie, czy Rickerd wiedział, no baa, moim zdaniem jak najbardziej :D

 

Może przesadzam, ale wiecie, że lubię sobie dopowiadać, spekulować, teoretyzować, więc miło, że opowiadanie, pomimo jasnych wskazówek, pozostawia jakieś minimum, cobyśmy sobie mogli pogłówkować. Nie wspominając o tym, że sam pomysł na wątek kulinarny, jako motywację winowajcy całego zamieszania, to coś unikalnego i pomysł ten bardzo mi się spodobał. Świetny dowód na to, że w zawodzie zabójczyni potworów trzeba być gotową na wszystko i niczemu się nie dziwić. Taka praca.

 

W każdym razie, następnie bohaterki wyruszają w drogę. I tutaj też jeszcze wszystko jest ok, chociaż szkoda, że autorka nie pokusiła się na bardziej szczegółowy opis ekwipunku obu zebr. Nie zrozumcie mnie źle, opisy mamy, ale odczuwam po nich niedosyt. Zawsze podziwiałem różne zestawy i rynsztunki, a wiem, że Cahan potrafi fachowo wchodzić w szczegóły, więc szkoda, że detali tym razem zabrakło. Ale nie zabrakło opisów zwykłej codzienności w Kravenstadt, co z kolei okazało się dobrą okazją na lepsze poznanie Bereniki. Faktycznie, udziela jej się pewien idealizm, chociaż dla mnie to prędzej czysta naiwność. W sumie, szkoda, że takich momentów nie było więcej, bo na podstawie tego, co jest w fanfiku, jakoś trudno mi kupić to, że ona nie chciała być Wiedźmą i że w tym sensie była luźno inspirowana Lambertem z „Wiedźmina 3”. Znaczy się, Lambert w grze miał cały zestaw charakterystycznych cech, przez co jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że Berenika miałaby mieć z nim cokolwiek wspólnego, w ramach kreacji postaci. Zresztą, za Lambertem stoi szersza, smutna historia, mam na myśli rozmowę z nim w Kaer Morhen, to było CHYBA na krótko przed odczarowaniem Umy. Może coś przeoczyłem, a może źle zrozumiałem, ale jak dla mnie o Berenice dowiadujemy się zbyt mało, by móc się wczuć w tę postać, dostrzec ją, związać się.

 

To może od razu, skoro jestem w temacie Bereniki – po maratonie zwykłych, rzemieślniczo opisanych zmagań ze stworami z kanałów, następuje scenka, która tak dla odmiany zapada w pamięć, okazała się wyrazista i moim zdaniem wniosła sporo do tej postaci, ukazując jej niedoświadczenie, pozostałości po wrażliwości oraz – dopiero teraz – idealizm. Mam na myśli oczywiście podjęcie ratunku klaczki, którą z imienia poznajemy nieco później. Seaweed, bo tak się ona zowie, zostaje przybraną córką Bereniki i materiałem na kolejną wiedźmę... co w sumie troszkę mnie zdziwiło, skoro Berenika niby miała uważać ten los za przekleństwo. Łapię, na końcu akceptuje swoje przeznaczenie, a pomysł z symboliką świeżo zdobytych blizn uważam za trafiony, o tyle jakoś nie mogę zrozumieć, dlaczego mimo to chciałaby podobnego losu dla Seaweed. No, chyba, że miałaby dać jej wybór. Ale czy mała aby na pewno będzie świadoma podejmowanej decyzji? A jeżeli nie... no, mam tutaj zagwozdkę. Bo rozumiem, że można nie przeżyć procesu transformacji w Wiedźmę? Co wtedy?

 

Może się Państwu wydawać, że moje wątpliwości odnośnie wątku Bereniki i Seaweed są niczym błądzenie pijanego dziecka we mgle, ale po prostu chciałem pokazać, że końcówka wydała mi się niejednoznaczna, podobnie zresztą jak postać Bereniki, której powrót bardzo chętnie bym zobaczył. Zdecydowanie, mimo paru niewykorzystanych okazji, jest to postać, która z upływem fabuły zyskuje, czego jednak nie mogę powiedzieć o Chromii, której występ ostatecznie nie wzbudził u mnie jakiegoś szczególnego entuzjazmu, momentami byłem skłonny uwierzyć, że za moment Berenika już zupełnie skradnie jej show, ale jednak aż do końca była ukazywana jako „główniejsza” z dwóch głównych protagonistek. Sam nie wiem, nie było przecież totalnie źle, ale nie miałem na końcu wrażenia, że dokonała się w niej jakaś przemiana, że zdobyła jakieś doświadczenie, że poszła naprzód. A przynajmniej nie tak silnego wrażenia, jak w przypadku Bereniki. Chyba jedyne, co zostało uczynione z tą postacią, a co cokolwiek wnosi do jej charakterystyki, to wzmianka, że jest ciekawa swoich korzeni i chciałaby dowiedzieć się czegoś więcej o swoim gatunku.

 

Stąd, przychylam się do opinii Johnny'ego, że wypadła strasznie bez charakteru, bez wyrazu i że poprowadzenie akcji z perspektywy Bereniki i zrezygnowanie z Chromii (ewentualnie uczynienie z niej skromnego cameo), być może opowiadaniu wyszłoby na plus. Natomiast, nie zgodzę się, że lektura zostawia czytelnika z niczym – dlaczego, to nakreśliłem przy okazji zakończenia oraz wątku Bereniki i Seaweed. Bo zapada to w pamięci, jest niejednoznaczne, wydźwięk ostatniego zdania jest dosyć melancholijny, a wiedząc, jak okrutny jest to świat, należy spodziewać się raczej najgorszego, chociaż niby wszystko jest możliwe. I tylko przez tę ciekawość, przynajmniej przez jakiś czas, o lekturze „Początku” nie zapomnę.

 

W ogóle, ta końcówka, w sumie nie wiem, czy było to intencjonalne, ale w jakiś sposób ratuje opowiadanie. Zanim zająłem się protagonistkami, szedłem równo z fabułą, no i dochodziłem do pierwszego momentu, w którym zaczęły się pojawiać kłopoty. Po pierwsze, zwłaszcza po zapoznaniu się z całością, nie mogę się pozbyć wrażenia, że cały ten wątek z postacią szpiegującą Berenikę, pościg za nią, konfrontacja, były tylko po to, by zaprezentować możliwości Słów Mocy i zarzucić czymś komediowym, co akurat mnie nie rozbawiło. Nie wspominając już o tym, że cały fragment z przesłuchaniem to spora dominacja dialogów nad opisami, których na tym etapie pomału zaczyna w opowiadaniu brakować. Nadal nie wiem, co właściwie wnosi ta scenka i po co ona tam jest. Zbędny wątek, który wprawdzie daje nadzieje na jakąś intrygę, na coś niespodziewanego, jakiś zwrot akcji, ale do niczego takiego nie dochodzi (mam na myśli postać Brightlight oraz niepewność, że w tej kabale może maczać kopyta ktoś jeszcze, że chodzi o coś więcej), stąd uważam to za niepotrzebny dodatek, którego pominięcie nie wiąże się z przegapieniem żadnego istotnego szczegółu, rzutującego na całość historii.

 

Zmienia się to troszkę później, gdy bohaterki wkraczają do kanałów i zaczynają je eksplorować. Jest w porządku, bo jest pewne napięcie, jest zagadka do rozwiązania, są potwory i... No właśnie. I nic. Rzeczywiście, ta nietypowa, może i nie do końca pasująca do świata przedstawionego omletowa motywacja Sparklepawa dodaje tej części opowiadania nieco życia, lecz przez większość czasu to po prostu rzemieślnicza i – jak to ujął Johnny – bezpieczna robota. Napięcie prędko znika, gdy bohaterkom po prostu dobrze idzie, rozwiązanie zagadki, podobnie zresztą jak kolejne pojedynki, okazuje się mało angażujące, ostatecznie przez tekst brnie się bez emocji, nie czuć, że postaciom zagraża niebezpieczeństwo.

 

Ciekawe jest to dlatego, że obie Wiedźmy mają być na tym etapie młode, mocno niedoświadczone. W sferze mentalnej jak najbardziej, ujawniają się ich „kucze” słabości, emocjonalność... To znaczy, Berenice, natomiast, jeżeli chodzi o walkę, coś za dobrze sobie radzą. Wiem, wiem, morderczy trening i te sprawy, ale nie zmienia to faktu, że cały czas miałem wrażenie, że nic im nie grozi, wręcz, że zbyt łatwo im idzie. Jasne, Berenika nabawiła się blizn, ale dla Wiedźmy na Szlaku to powinien być chleb powszedni. Poza tym, brak poważniejszych uszkodzeń, brak czegoś większego do pokonania, taka niezobowiązująca przygoda w kanałach z kuroliszkami.

Zwłaszcza, że zapłata za zlecenie miała wynieść tyle, że chyba można było oczekiwać jakiegoś bossa. Jak dla mnie kolejna niewykorzystana okazja. Natomiast, po wyjściu z kanałów i otrzymaniu zapłaty płynnie przechodzimy do końcówki, o której już wspominałem.

 

W sumie, czy tylko mnie te blizny Bereniki kojarzyły się z designem Eskela?

 

Ale widzę tutaj pewne rękawki ratunkowe – jeden to opis podziemnego laboratorium, drugi to wątek Zatapiacza, którego ostatecznie zabrakło w opowiadaniu, ale nie wiadomo co się z nim stało. Laboratorium mogłyby być opisane obszerniej, także poszukiwanie wskazówek mogło zająć więcej czasu (może do tego starcie z jakimś innym typem potworka, dla urozmaicenia) ale było ok, kojarzyło mi się troszkę z wątkiem Dra Moreau, również z „Wiedźmina 3”. Z kolei Zatapiacz to pewna enigma – najprawdopodobniej jest, istnieje, ale nie spotkaliśmy go, nie wiemy, jak wygląda, ani co potrafi, być może nie żyje, a może żyje i pływa sobie gdzieś w głębinach, czai się. To mi się spodobało – coś tajemniczego i przerażającego, coś, czego jeszcze nie widzieliśmy, pływające swobodnie w morzach, a to przecież jak szukanie igły w stogu siana. Dobry ruch ze strony autorki.

 

Ciekawe skąd Sparkpaw miał te potworki do zrobienia hybrydy. Może mu książę sprowadził, żeby sobie badał i transmutował? Serio, im dłużej o tym myślę, tym bardzie utwierdzam się w przekonaniu, że całe to zamieszanie wynikło z jego kaprysu, a Zatapiacz miał być morską bronią biologiczną, tylko uciekł.

 

Koniec końców, wrażenia miałem mieszane, głównie dlatego, że opowiadanie okazało się strasznie nierówne. Są fragmenty absolutnie piękne, opisane tak, jak się tego spodziewałem od Cahan, które kipią klimatem, brzmią fantastycznie i do których zawsze chce się wracać, bo widać różne cechy danej epoki, widać warunki bytowe, realia, czuć brud i smród, ale także towary spożywcze handlarzy, niczego tam nie brakuje. Po drugiej stronie, szereg niewykorzystanych okazji na wzbogacenie opisów podobnymi detalami, czy też mało satysfacjonujące zdania, przywodzące na myśl czysto rzemieślniczą robotę, czy też brak opisów w ogóle, na rzecz dialogów. Są rzeczy zapadające w pamięć, takie jak postać Bereniki, uratowanie Seaweed, czy też zakończenie, ale także sceny, które nie angażują i prędko wylatują z głowy, znalazła się i taka, którą moim zdaniem można pominąć całkowicie, bo żadna poważniejsza intryga ostatecznie nie doszła do skutku. Są momenty, w których opowiadanie lśni, a także takie, przy których pozostawał niedosyt. Jest interesująca postać Bereniki, która ewoluuje i postać Chromii, z którą prawie nic się nie dzieje.

 

Dobrze, że forma stanęła na wysokości zadania, aczkolwiek... Nie wiem jak to się dzieje, ale tekst jest dwukolorowy. Początek jest automatycznie czarny, ale już na pierwszej stronie nabiera szarości. Przez moment, na stronie dwunastej, znów się staje czarny, a potem znowu szary. Poza tym, znalazłem w jednym miejscu zjedzoną literkę.

 

Cytat

Bernika miała skrzydła i chętnie z nich korzystała, (...)”

 

Ale poza tym, forma stała na wysokim poziomie, acz w wybranych miejscach czuć było więcej rzemieślniczej pracy, aniżeli pomysłu i pasji. Ale jest w porządku, tekst brzmiał znajomo, nie tylko ze względu na skojarzenia z „Wiedźmą”, ale również to, że w grze chodziło się troszkę po tych kanałach i znajdowało się tam różne dziwne rzeczy. Ogółem, bardziej na plus, chociaż mogło być lepiej.

 

No właśnie, to chyba wniosek końcowy, który pasuje do opowiadania, jako całości – mogło być lepiej. Jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, że opowiadanie składa się z fragmentów, na których autorce zależało (Czyżby było to to, co udało się ukończyć przed upłynięciem terminu konkursu?), a także z fragmentów, które powstały, by to, co było gotowe ze sobą powiązać (Już jakiś czas po konkursie?). Ostateczne wrażenia pozostają mieszane, ale to nie jest złe opowiadanie. Powiedziałbym, że zaledwie niezły średniak. Mimo wszystko, chętnie przeczytałbym kolejne opowiadania z tej stajni, ponieważ uważam, że Cahan jak najbardziej jest osobą kompetentną do tego, by pisać opowiadania osadzone w uniwersum „Wiedźmy” i że dobrze czuje ten klimat oraz realia, umie o tym pisać. Przyznam, że ciekawa wydaje mi się perspektywa „Wiedźmy”, jako dzieła głównego, pisanego przez Zodiaka oraz serii spin-offów od Cahan, poświęconych Wiedźmie Berenice oraz Seaweed, jej przybranej córce. Może nawet wynikłoby z tego coś a'la relacja Geralta i Ciri. Może nie z tym lore, nie z tymi samymi mocami, ale z wiarygodną relacją rodzic-córka, jak najbardziej.

 

„Początek” mogę polecić fanom „Wiedźmy”, aczkolwiek sądzę, że gotowy tytuł mógł być dużo, dużo lepszy i zawierać więcej elementów charakterystycznych, które zapadłyby w pamięci, które by zainspirowały, w ogóle, które być może porwałyby się na zrealizowanie tego, o czym pisał Johnny – moralność, światopogląd, emocje. Nawet jak na te 25 stron, myślę, że były warunki, po prostu nie zostały w pełni wykorzystane. Ale warto rzucić okiem i wyrobić sobie własne zdanie. Jest to opowiadanie interesujące, między innymi dlatego jak różne opinie wzbudza, no i w jakim sensie mógłby to być przedsmak nowych przygód w świecie wiedźmy, gdyby kiedyś miały powstać kolejne opowiadania z Bereniką. Jak uważacie?

 

 

 

Aktualizacja (2021.04.09):

 

@Cahan

Cytat

Obu :zecora2:?

Pewnie chciałem napisać "obu wiedźm", ale przy okazji myślałem o Chromii i pewnie z rozpędu znalazły się tam dwie zebry ;)

 

No pewnie, że przeczytam oryginalną "Wiedźmę", chociaż jeszcze zastanawiam się nad formą hipotetycznego komentarza. Pewnie podzielę go na odcinki. Niekoniecznie na zasadzie kolejnych rozdziałów, może podzielę to sobie na świat przedstawiony, postacie, klimat, w ten sposób. Bo spodziewam się, że będę mieć sporo do powiedzenia na temat fanfika Zodiaka. Ale i tak uważam, że w międzyczasie wypadałoby się deczko dokształcić i przeznaczyć trochę czasu na dzieła pana Sapkowskiego. Czas pokaże.

Edytowano przez Hoffman
  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Okej, to jest chyba ten komentarz z maratonu, do którego najbardziej chciałam się odnieść. Z żadnym innym jednocześnie tak bardzo się zgadzam i nie zgadzam. Bo sama mam z "Początkiem" pewien problem. A nawet problemy. Bo sama nie jestem zadowolona z tego tekstu, choć jednocześnie nie żałuję, że je napisałam i sądzę, że zawarłam to, co chciałam zawrzeć.

 

11 godzin temu, Hoffman napisał:

Ucieszyłem się, gdy przeczytałem, że znajomość oryginału nie jest wymagana, gdyż oryginalną „Wiedźmę” czytałem (czy może raczej czytywałem) dawno, dawno temu, jestem przekonany, że na ówczesnym etapie brakowało kilku rozdziałów, które to dziś są ogólnodostępne. Większości rzeczy zdążyłem zapomnieć (dobry pretekst, by w bliżej nieokreślonej przyszłości w pełni odświeżyć sobie fanfik i go skomentować, aby się utrwaliło), poza tym, że moje wrażenia były zdecydowane pozytywne, głównie z uwagi na klimat

 

Zrób to. Mój ulubiony fanfik.

 

11 godzin temu, Hoffman napisał:

na ile Cahan odtworzyła styl Sapkowskiego. Co najwyżej na ile opowiadanie okazało się podobne do dzieła Zodiaka. Chociaż z drugiej strony, mamy na forum osoby znające literaturę wiedźmińską od podszewki, więc skoro one uznają, że Zodiak swego czasu dobrze ów styl odtworzył

 

Aktualny styl Zodiaka może i jest pod pewnymi względami podobny do tego, którym włada Sapek, ale zdecydowanie lepszy. Pan Andrzej stosuje zdecydowanie za dużo powtórzeń i to takich brzydkich. Moim celem na pewno nie było odtwarzanie tego stylu 1:1, bo... to nie ma sensu. Czy byłabym w stanie to zrobić? Możliwe. Na pewno chciałam by brzmiało wiedźmińsko. Moim celem było zachowanie wierności oryginałowi - "Wiedźmie", a nie "Wiedźminowi".

 

12 godzin temu, Hoffman napisał:

Co więcej, i co jeszcze przez jakiś czas się utrzymuje w tekście, to wrażenie, że ja, jako czytelnik, uczestniczę w czymś wielkim/ że rozpoczyna się coś wielkiego.

 

A to mnie dziwi. Bo na pewno nie chciałam uzyskać takiego efektu, tylko raczej zachować pewną mroczną swojskość. I trochę oddać klimat znany z opowiadania o strzydze. W sumie... To pewnie dlatego skojarzyło Ci się z początkiem "Wiedźmy" - bo on wali pierwszym z wiedźmińskich opowiadań na kilometr.

 

12 godzin temu, Hoffman napisał:

czuć w tym pasję, chęć napisania fanfika będącego dużą produkcją

 

Nope. Jedyne co chciałam, to oddać hołd oryginałowi i napisać fika na konkurs. I żeby historia była fajna. Na konkurs nie zdążyłam, bo... Tak naprawdę nie miałam pomysłu, natchnienia, ani czegokolwiek, co by mnie niosło. I dość czasu.

 

12 godzin temu, Hoffman napisał:

O, zanim zapomnę.

 

  Ukryj treść

Czy tylko ja odniosłem wrażenie, że to, co się działo w kanałach (o tym nieco szerzej później) to nie była tak do końca suwerenna inicjatywa Sparkpawa, tylko księciunio mu oświadczył, że chce jadać omlety na wypasie i polecił wyhodować nietrujące jaja kuroliszków? Wiadomo, że nielegalne eksperymenty są nielegalne, ale kto bogatemu zabroni? Wiem, wiem, sam zmusił go do zbadania śladów, ale mogła to być tylko przykrywka, gdy okazało się, że potwory żywią się kucykami. Poświęcenie, na które każdy książę powinien być gotów, byle tylko prawda nie ujrzała światła dziennego zbyt szybko. A motyw z Zatapiaczem, to mogła być taka poboczna inicjatywa, bo dlaczego nie? Zresztą, mówimy o dziwnych aktywnościach z kanałów, takie to popaprane, że w sumie wszystko jest możliwe. A pytanie, czy Rickerd wiedział, no baa, moim zdaniem jak najbardziej :D

 

Bardzo podoba mi się ta rozkmina. Lubię jak czytelnik się zastanawia. Ale na te pytania sama nie odpowiem. Uważam, że lepiej by niektóre rzeczy pozostały niewyjaśnione.

 

12 godzin temu, Hoffman napisał:

W każdym razie, następnie bohaterki wyruszają w drogę. I tutaj też jeszcze wszystko jest ok, chociaż szkoda, że autorka nie pokusiła się na bardziej szczegółowy opis ekwipunku obu zebr.

 

Obu :zecora2:?

A co do tego fragmentu... Pisanie go było dla mnie katorgą. Pisanie czegokolwiek o ekwipunku wiedźm było dla mnie jednym wielkim koszmarkiem. Chciałam by "Początek" był tak wierny "Wiedźmie", by mógł spokojnie wydarzyć się w jej realiach, nie chciałam zgrzytów. Dlatego unikałam opisywania niektórych rzeczy i to była jedna z nich.

 

12 godzin temu, Hoffman napisał:

W sumie, szkoda, że takich momentów nie było więcej, bo na podstawie tego, co jest w fanfiku, jakoś trudno mi kupić to, że ona nie chciała być Wiedźmą i że w tym sensie była luźno inspirowana Lambertem z „Wiedźmina 3”. Znaczy się, Lambert w grze miał cały zestaw charakterystycznych cech, przez co jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że Berenika miałaby mieć z nim cokolwiek wspólnego, w ramach kreacji postaci. Zresztą, za Lambertem stoi szersza, smutna historia, mam na myśli rozmowę z nim w Kaer Morhen, to było CHYBA na krótko przed odczarowaniem Umy. Może coś przeoczyłem, a może źle zrozumiałem, ale jak dla mnie o Berenice dowiadujemy się zbyt mało, by móc się wczuć w tę postać, dostrzec ją, związać się.

 

Berenika raczej czuje pewien żal, że coś ją omija. Nie angstuje, nie ma żadnej tragicznej historii. Tylko tyle i aż tyle. Nie czuje się dobrze z tym, że zdecydowano za nią.

 

I w odróżnieniu od Lamberta (uwaga, spoiler dotyczący historii postaci):

Spoiler

Berenika jest podrzutkiem. Jej matka nie chciała wychowywać mieszańca. Bo, choć Chromia tego nie zauważyła, Berenika nie jest czystej krwi kucoperzem - na co wskazuje choćby jej jasne umaszczenie. Wiedźmy ze Szkoły Mantykory są jedyną rodziną jaką kiedykolwiek miała. Także jej żal to raczej żal młodego człowieka, któremu rodzice zaplanowali całą karierę.

 

A czemu w fiku tego nie ma? Bo po co kucoperka miałaby to mówić? Zdaję sobie sprawę, że jeśli coś istnieje tylko poza fikiem, to nie powinno obchodzić czytelnika.

 

12 godzin temu, Hoffman napisał:

dlaczego mimo to chciałaby podobnego losu dla Seaweed

 

Bo schemat się powtarza. Schemat tego skąd się biorą małe wiedźmy. Założyłam, że raczej nie z prawa niespodzianki (nawet w "Wiedźminie" jedynym Dzieckiem Niespodzianką była Ciri, a mit tego prawa był raczej tylko mitem albo jednostkowymi przypadkami - gry pomijam, są niekanoniczne). Szkoła Mantykory to dla Bereniki rodzina. Seaweed nie ma już swojej rodziny, jaki los by ją czekał w Kravenstadt?

 

12 godzin temu, Hoffman napisał:

Bo rozumiem, że można nie przeżyć procesu transformacji w Wiedźmę? Co wtedy?

 

Seaweed już przeżyła Wilgę, choć nie powinna ;)

 

12 godzin temu, Hoffman napisał:

Może się Państwu wydawać, że moje wątpliwości odnośnie wątku Bereniki i Seaweed są niczym błądzenie pijanego dziecka we mgle, ale po prostu chciałem pokazać, że końcówka wydała mi się niejednoznaczna, podobnie zresztą jak postać Bereniki, której powrót bardzo chętnie bym zobaczył. Zdecydowanie, mimo paru niewykorzystanych okazji, jest to postać, która z upływem fabuły zyskuje, czego jednak nie mogę powiedzieć o Chromii, której występ ostatecznie nie wzbudził u mnie jakiegoś szczególnego entuzjazmu, momentami byłem skłonny uwierzyć, że za moment Berenika już zupełnie skradnie jej show, ale jednak aż do końca była ukazywana jako „główniejsza” z dwóch głównych protagonistek. Sam nie wiem, nie było przecież totalnie źle, ale nie miałem na końcu wrażenia, że dokonała się w niej jakaś przemiana, że zdobyła jakieś doświadczenie, że poszła naprzód. A przynajmniej nie tak silnego wrażenia, jak w przypadku Bereniki. Chyba jedyne, co zostało uczynione z tą postacią, a co cokolwiek wnosi do jej charakterystyki, to wzmianka, że jest ciekawa swoich korzeni i chciałaby dowiedzieć się czegoś więcej o swoim gatunku.

 

Bo Chromia nie jest tą główniejszą. Ogółem miało (albo i ma) powstać więcej opowiadań o Berenice. I w żadnym nie dostanie swojego POV. Wybrałam taki sposób opisywania tej postaci, bo Berenika jest... czy może raczej będzie bardzo niejednoznaczna. Dość powiedzieć, że przejdzie do historii jako 

Spoiler

Krwawa Mantykora.

 

A wracając do Chromii - owszem, nie robi nic wielkiego, jej rolą w historii jest przełamać strach, zyskać trochę pewności siebie i wiary w świat. Nie bez powodu przez większość czasu wydaje się bierna, wycofana i bez wyrazu - bo taka właśnie miała być. Ale kiedy została sama i kazała uciekać swojej towarzyszce, coś się zmieniło. Bo przecież sama mogła z łatwością uciec.

 

12 godzin temu, Hoffman napisał:

 

W ogóle, ta końcówka, w sumie nie wiem, czy było to intencjonalne, ale w jakiś sposób ratuje opowiadanie. Zanim zająłem się protagonistkami, szedłem równo z fabułą, no i dochodziłem do pierwszego momentu, w którym zaczęły się pojawiać kłopoty. Po pierwsze, zwłaszcza po zapoznaniu się z całością, nie mogę się pozbyć wrażenia, że cały ten wątek z postacią szpiegującą Berenikę, pościg za nią, konfrontacja, były tylko po to, by zaprezentować możliwości Słów Mocy i zarzucić czymś komediowym, co akurat mnie nie rozbawiło. Nie wspominając już o tym, że cały fragment z przesłuchaniem to spora dominacja dialogów nad opisami, których na tym etapie pomału zaczyna w opowiadaniu brakować. Nadal nie wiem, co właściwie wnosi ta scenka i po co ona tam jest. Zbędny wątek, który wprawdzie daje nadzieje na jakąś intrygę, na coś niespodziewanego, jakiś zwrot akcji, ale do niczego takiego nie dochodzi (mam na myśli postać Brightlight oraz niepewność, że w tej kabale może maczać kopyta ktoś jeszcze, że chodzi o coś więcej), stąd uważam to za niepotrzebny dodatek, którego pominięcie nie wiąże się z przegapieniem żadnego istotnego szczegółu, rzutującego na całość historii.

 

I tu się zdecydowanie nie zgodzę. Rzecz w tym, że gdyby nie Brightlight, to w Kravenstadt prawdopodobnie nic złego by się nie wydarzyło. W laboratorium nie doszłoby do wybuchu, Zatapiacz by nie uciekł, a kuroliszki nie ucztowałyby na kucykach. I to wszystko dlatego, że chciała skompromitować rywala. Cóż, Sparkpaw przypłacił życiem próbę naprawy błędu, Chromia i Berenika jako tako rozwiązały problem, winna nie została ukarana. Co gorsza - klacze odkryły kto za wszystkim stoi, przez co czuły się jeszcze podlej. O to chodziło w tym ficzku. O bezsilność młodych wiedźm, które wykorzystano do brudnej roboty, oszukano na zapłacie, a winowajczynię pewnie jeszcze nagrodzono. O to jak bezsensowne są śmierć i cierpienie. I że działania może zmienią los jednostek, ale poza tym? Tak naprawdę nic się nie zmieniło - świat jak był zgniły i brudny, tak i jest.

 

12 godzin temu, Hoffman napisał:

lecz przez większość czasu to po prostu rzemieślnicza i – jak to ujął Johnny – bezpieczna robota

 

I tu się w 100% zgadzam. Taki jest ten fik - rzemieślniczy i bezpieczny do bólu. Pisanie fików do fików mi nie leży, bo staram się zachować zgodność z oryginałem, co zamyka mi wiele ścieżek, które eksplorowałabym przy czymś autorskim. A wtedy robię coś, co opanowałam raczej dobrze - rzemiosło. I... czegoś mi brakuje. W przypadku "Początku", będą to szczegóły oraz lore. Szerszy obraz, jakieś dziwne rzeczy wsadzone do świata, etc.

 

Nawet go teraz przeczytałam i tak jak było okej, podobał mi się styl i żarty (wiem, cóż za skromność^^), tak wciąż brakowało mi tego samego co wtedy - fajerwerków. To znaczy... Kiedy piszę coś, co bardzo chcę pisać (nawet jeśli idzie jak krew z nosa), to czuję takie natchnienie i pewność fabuły. Zaczynam od tego, że mam pomysł na świat/fabułę/bohaterów - w przypadku "Początku", pomysł miałam na Berenikę, ale to za mało by uciągnąć takie opowiadanie. Tak jak tekstu o strzydze nie ciągnął Geralt z Rivii.

 

13 godzin temu, Hoffman napisał:

Ciekawe jest to dlatego, że obie Wiedźmy mają być na tym etapie młode, mocno niedoświadczone. W sferze mentalnej jak najbardziej, ujawniają się ich „kucze” słabości, emocjonalność... To znaczy, Berenice, natomiast, jeżeli chodzi o walkę, coś za dobrze sobie radzą. Wiem, wiem, morderczy trening i te sprawy, ale nie zmienia to faktu, że cały czas miałem wrażenie, że nic im nie grozi, wręcz, że zbyt łatwo im idzie. Jasne, Berenika nabawiła się blizn, ale dla Wiedźmy na Szlaku to powinien być chleb powszedni. Poza tym, brak poważniejszych uszkodzeń, brak czegoś większego do pokonania, taka niezobowiązująca przygoda w kanałach z kuroliszkami.

Zwłaszcza, że zapłata za zlecenie miała wynieść tyle, że chyba można było oczekiwać jakiegoś bossa. Jak dla mnie kolejna niewykorzystana okazja. Natomiast, po wyjściu z kanałów i otrzymaniu zapłaty płynnie przechodzimy do końcówki, o której już wspominałem.

 

Cóż, Chromia jest za to wystraszona i wycofana - tylko dobrze się maskuje, również przed sobą.

 

A kuroliszki, nie były trudnymi przeciwnikami, owszem. I w sumie nie miały być. Dla wiedźm były groźne tylko przez przewagę liczebną. I tego - Geralt większość zleceń też załatwiał bez szwanku czy większych problemów. Jakby było inaczej, to przeżywalność w tym fachu byłaby strasznie niska.

 

13 godzin temu, Hoffman napisał:

Dobrze, że forma stanęła na wysokości zadania, aczkolwiek... Nie wiem jak to się dzieje, ale tekst jest dwukolorowy. Początek jest automatycznie czarny, ale już na pierwszej stronie nabiera szarości.

 

To mój częsty problem z docsami. Zmieniam tekst na czarny, wracam po czasie, piszę na automatycznym (który jest ciemnoszary), a że jestem ślepa, to tego nie widzę. + jako że nie posiadam klawiatury numerycznej, to kopiuję półpauzy z innych docsów, to też może mieć wpływ. 

 

13 godzin temu, Hoffman napisał:

ale również to, że w grze chodziło się troszkę po tych kanałach i znajdowało się tam różne dziwne rzeczy

 

A o grze to przy pisaniu tego w ogóle nie myślałam. Ogółem gry wyrzucam z głowy, jeśli chodzi o "Wiedźmę" i rzeczy z nią związane. I samego "Wiedźmina". Lubię je, mam do nich ogromny sentyment, ale... Są fanficzkiem od Redów i to bardzo nierównym. Czasem genialnym, czasem idiotycznym i zaprzeczającym temu co Pan Andrzej pisał (a to jest święte!). No i zbrzydły mi nieco przez fanów i kult "Wiedźmina 3", przyznaję. No i... Ostatnio gadałam sobie o grach z kolegą z grupy i odkryłam, że nie pamiętam prawie niczego z "Wiedźmina 3". Wątek główny, DLC, parę śmieszków... A jak próbowałam sobie tę produkcję przypomnieć, to za każdym razem się od niej odbijałam. Bo nagle przypominałam sobie zadania i nie było już prawie niczego, co by mnie do tego tytułu ciągnęło.

 

13 godzin temu, Hoffman napisał:

No właśnie, to chyba wniosek końcowy, który pasuje do opowiadania, jako całości – mogło być lepiej. Jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, że opowiadanie składa się z fragmentów, na których autorce zależało (Czyżby było to to, co udało się ukończyć przed upłynięciem terminu konkursu?), a także z fragmentów, które powstały, by to, co było gotowe ze sobą powiązać (Już jakiś czas po konkursie?)

 

Czas nie ma znaczenia. Piszę po kolei, nie skaczę po scenach.

 

13 godzin temu, Hoffman napisał:

Mimo wszystko, chętnie przeczytałbym kolejne opowiadania z tej stajni, ponieważ uważam, że Cahan jak najbardziej jest osobą kompetentną do tego, by pisać opowiadania osadzone w uniwersum „Wiedźmy” i że dobrze czuje ten klimat oraz realia, umie o tym pisać. Przyznam, że ciekawa wydaje mi się perspektywa „Wiedźmy”, jako dzieła głównego, pisanego przez Zodiaka oraz serii spin-offów od Cahan, poświęconych Wiedźmie Berenice oraz Seaweed, jej przybranej córce. Może nawet wynikłoby z tego coś a'la relacja Geralta i Ciri. Może nie z tym lore, nie z tymi samymi mocami, ale z wiarygodną relacją rodzic-córka, jak najbardziej.

 

Geralta i Ciri? Nope. Prędzej Geralt-Vesemir.

 

I właśnie, to o czym wspominałam wcześniej. Nie czuję się na siłach. Nie umiem pisać fików do fików. Brakuje mi tu pewnej wolności i swobody.

 

Serdecznie dziękuję za komentarz i wnikliwą analizę^^

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 years later...

„Początek” to ciekawy fanfik ale ma też inną zaletę. Zachęca do przeczytania utworu na którym bazuje. 

 

Fanfik opowiada historię pewnego polowania na potwory Chromii i nowo poznanej wiedźmy Bereniki w mieście... którego nazwy nie pamiętam, ale pamiętam, że nie lubią tam wiedźm. Ogólnie w krótkim tekście udało się pokazać nie tylko samo polowanie, napisane w emocjonujący sposób ale opowiedzieć co nieco o świecie, szkołach wiedźm itd. Udało się tutaj też dodać nieco nieoczywistych wątków jak np. rywalizacja pomiędzy magami w mieście a nawet pewną dozę śledztwa. Samo polowanie również wymaga od wiedźm myślenia a nie tylko machania mieczem. Natomiast mam wrażenie, że część wątków jakby sama w sobie nie jest tutaj bezpośrednio potrzebna, np. wątek szpiega. Być może był wykorzystany w głównym dziele i jest to po prostu nawiązanie do tego co będzie się działo w przyszłości, będącej literacką przeszłością dla „Początku”.

 

Ponadto opisy walk są przejrzyste, podobno bardzo wiedźmińskie (bo wiedźmy to przecież odpowiedniczki wiedźminów tylko sponifikowane), nie znalazłem błędów itd.

Co ciekawe „Początek” mogę polecić nawet osobom, które nie znają oryginału, ja się bawiłem nieźle. Sympatyczne, wierzące w to co robią bohaterki, wzruszające sytuacje, odrobina tajemnicy z czym walczą wiedźmy to zalety tego utworu. I prawdę mówiąc jest to utwór tak bardzo ok, że aż nie mam za bardzo o czym pisać. To po prostu kawałek porządnego fanfika rozrywkowego, który zachęca do sięgnięcia po oryginał. Niestety, ponieważ jest tak dobry, to źle mi się piszę  ten komentarz. Jeśli Cahan chce naprawdę soczystego komentarza musi popełnił coś złego, coś naprawdę złego i niedopracowanego. Acha, i niech nie zapomina o literówkach i błędnej interpunkcji oraz spartolonej ortgorafii. Zresztą, ona wie dlaczego tak lubię fanfiki Sivulecako. 

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chcesz dodać odpowiedź ? Zaloguj się lub zarejestruj nowe konto.

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to bardzo łatwy proces!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
×
×
  • Utwórz nowe...