Skocz do zawartości

Handlarz Słów [Z][Sad][Violence]


Recommended Posts

Powiadają, że po świecie krążą wędrowcy, którzy nigdy nie kończą swych wojaży. 

Tak, to prawda. Zwłaszcza, że niektórzy podróżują dłużej od innych. Znacznie, znacznie dłużej. 
Jednak nie wszystkie podróże powodowane są chęcią przygody. Niektóre zaczynają się od zwykłej ciekawości. Tak swoją podróż zaczął... 

 

spacer.png

 

Całość fanfika

 

Rozdział 1 „Nigdy nie kłamie"

Rozdział 2 „Niech żyje bal"

Rozdział 3 „Marzenie o odpowiedzi"

Rozdział 4 „Pamiątka tamtego dnia"

Rozdział 5 „Podróż bez pewności"

Rozdział 6 „Możliwość nad pięknem"

Rozdział 7 „Sędzia w pojedynku"

Rozdział 8 „Wzgórze przegniłej wierzby" + posłowie

 

Przedczytanka: Hoffman

Korekta: Cinram, Hoffman

Twórca okładki: Magfen

Podziękować też chcę Kącikowi Lektorskiemu Bronies Corner, gdzie fik miał wcześniejszą premierę.   

 

A także mały bonus dla tych, którzy przeczytali całe opowiadanie:

Właściwy pojedynek

 

Pozdrawiam i miłego czytania. 

~ Ziemniakford.

Edytowano przez Ziemniakford
Dodanie bonusu
  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 months later...

Dzień dobry!

Witamy w programie analiza fanfików. Dzisiejszym tematem będzie: Jak dokonać sabotażu na własnym dziele...

 

Dobra, co tu się właściwie wydarzyło? Po przeczytaniu tego opowiadania naprawdę zastanawiam się dlaczego, drogi autorze, podjąłeś niektóre decyzje. Co prawda czytałam posłowie (które dużo mi nie powiedziało), ale no... Ehhh... Przeczytaj ten tekst za jakieś pięć lat. Tak po prostu dla siebie. Po prostu czuć z niego, że autor był bardzo młody, miał mało doświadczenia życiowego (z pisarskim lepiej) i chciał napisać coś na miarę czegoś super głębokiego, ale mu nie wyszło.

 

Handlarz Słów przypomina mi nieco opowiadania Niki. Jest dziwny, filozoficzny i ma eksperymentalną formę. Fanfiki Niki były wyborne, bo trafiały w punkt. Nie rzucały słów na wiatr. Handlarz Słów, o ironio, to robi. Leje wodę, gubi sens, leje troll wstawki, a narrator regularnie łamie czwartą ścianę i gada sobie z czytelnikiem żeby na pewno ten drugi nie mógł wstrzelić się w klimat. Objętość? Niewykorzystana. I najbardziej boli mnie to, że to mogło być dobre. Mogło trafić do tej samej szuflady, co dzieła Niki czy Malvagio.

 

Nie mam większych zastrzeżeń do kwestii technicznych czy samej polszczyzny. Może nie licząc inkantacji. Dobór słów jest komiczny, ale spoko, teraz już wiem, że dusze summonuje się śpiewając między innymi o maszynce do mięsa. Ile tu nietrafionych słów, czy grafomańskich rozkmin oraz dziwnych trollwstawek,  to głowa boli (ale za żart o papieżu, to szanuję).

 

Jak choćby to porównanie:

Oświetlone korytarze, pięknie zdobione ściany, a na nich wiszące niczym samobójcy obrazy.

Za co? Ten fanfik nie ma tagu comedy. To jest komedia. Podobnie jak edgy Sombra, który jak chce się napić, to zmienia wodę w cykutę. Swoją droga, z nikim w tym ficzku się tak nie utożsamiałam jak z nim. Takie zabiegi rujnują klimat i sprawiają, że nie da się tego czytać na poważnie.

 

Albo takie piękne zwracanie się do czytelnika i zabiegi literackie jak ten:

Spoiler

4a6WQVx.png

 

Słowa mają moc, Kartofelku. Słowa są jak nici, z której zręczny rzemieślnik, artysta bądź ktoś, kto jest jednym i drugim, potrafi stworzyć piękny haft. Wykreować postaci i sceny, nadać im nastrój, stosując odpowiednią linię, odpowiedni splot nici i dobór barw, co pobudza emocję. Nie możesz wypowiedzieć ciszy, ale możesz ją poczuć. Możesz wyjąć słowa, które sprawią, że się ją poczuje. Bo słowa są nie tylko dźwiękiem i nie muszą zostać wypowiedziane, by zaistniały. Słowa są również obrazem, ale przede wszystkim są myślą i stojącą za nią ideą. Pisząc tworzymy coś więcej niż zlepek słów. Pobudzamy umysły, by wykreowały wrażenia. Wrażenia zapachów, smaków, dźwięków, dotyku i obrazu. Strachu, smutku, radości czy nawet miłości. Gramy na klawiszach naszych odbiorców, by to oni powołali naszą muzykę do życia, a jednocześnie sami jesteśmy własnymi odbiorcami.

 

Dlatego tak ważne jest, by nie rujnować nastroju i klimatu oraz nie naciskać złych klawiszy. Udało Ci się jednocześnie uderzać z buta, przelatując obok i naciskać zbyt dużo, przez co zamiast muzyki powstał zwykły chaos. Następnym razem precyzyjnie ustal co chcesz przekazać i uprość to. Czasem mniej znaczy więcej. Np. tutaj:

Spoiler

Znów spojrzeli na siebie. Sombra obrażony, a Handlarz stanowczy i gotowy pójść na bój, choćby zaraz.

 

Jednakże żaden bój nie nadszedł. Dziś nie było krwi, tak jak nie było żadnej chwały. Brakowało znad pól bitew rześkiego poranka, który skąpałby w świetle świeże pole bitwy, gdzie leżały zwłoki, tuż obok gnoju i porzuconych stanowisk. Nie było krwawych rzek ani kruków, ani hien cmentarnych. Nie było niczego, co tak wspaniale jest opisywane w podręcznikach do historii, jako kolejna bitwa, gdzie brało udział tyle i tyle, a nie dożyło następnej bitwy tyle i tyle.

 

Nic takiego się nie stało. Dawno bowiem zapadł wyrok, iż tego dnia, tej godziny, nie dojdzie do bitwy.

Jakby zostawić pierwszy i trzeci akapit, to byłoby super. Ale istnieje przekombinowany drugi i wszystko psuje.

 

Rozwiązanie tych trzech problemów (troll wstawki, NarratorTM, Lanie wody i pseudogłębokiego bełkotu) wyeliminowałoby większość wad tego opowiadania. Ale czy wszystkie?

 

Nie, ale to już w dużej mierze kwestia gustu, mojego światopoglądu i wieku. Bez urazy, ale wiele postaci brzmiało tu jak edgy nastoletni gimnazjaliści, którzy właśnie przeżywają fazę rozczarowania światem i nie potrafią dostrzec jak bardzo jest on zniuansowany. I że cudze wartości są niekoniecznie gorsze/lepsze, tylko po prostu inne. Chyba że tak miało być, ale nie sądzę. Dlaczego? Ze względu na głównego bohatera.

 

Mój problem z postacią Rafaela Namelessa (poza tym idiotycznym imieniem) jest taki, że nigdy nie trafił na nikogo dość wyszczekanego. Np. podczas rozmowy z dziedziczką stwierdził, że to podejrzane, że nikt nie mówi o jej matce. Nie, to nie jest podejrzane. Czemu? Bo jej od dawna nie ma, co, codziennie mają o niej gadać? Większość kuców powinna na niego, za przeproszeniem, patrzyć jak na głupio mądrego cwaniaczka, przynajmniej dopóki nie zaczną się czary. Wchodzenie z nim w układy też wydaje się mało rozsądne. Do tego koleś jest po prostu dupkiem. Nie mówię tu o Meadow, ona po prostu była idiotką, która dostała to, na co zasłużyła, ale no, jego stosunek do Storm i różnych randomów... Auć. Do tego jego punkt widzenia jest jedynym właściwym i słusznym, i tylko istoty takie jak Przeklęty czy Złodziej mogą tu dyskutować. Ale gupi ten Sombra, że ceni życie

 

Serio, to byłoby okej, gdyby nie to, że zbyt wiele kucyków zapomina języka w gębie, łapią się na jego sztuczki i przytakują mu wtedy, kiedy serio nie mają powodu. Nieco zmieniło się to przy kucu na stacji, przy którym zupełnie się wyłożył. No i strażnicy posiadłości, którzy nie kupili jego głupiej śpiewki. I to było okej, ale... Koniec końców Handlarz musi postawić na swoim. I zadziwiająco chętnie korzysta z magii, kiedy brakuje mu słów. Cóż za hipokryta.

 

Wracając do fabuły, mamy tu parę wątków, z czego wiele bym wywaliła, a inne bym rozwinęła. Powiem tak: Handlarz Słów byłby sto razy lepszym fanfikiem jakby skupiał się na śledztwie Wonderfula i je rozwinął, a wywalił sceny jak Storm robi żarcie Złodziejowi i z nim podróżuje. Backstory Rafaela i Meadow też nie porywa. Ciężko traktować jako wielką tragedię porzucenie (!) i zdradę (!) laski, do której nigdy nic nie czuł, której nigdy nie robił nadziei i która była tylko durną, zakochaną w szefie pracownicą, która przeżywała przez resztę życia, że szef rzucił robotę, wyjechał w Bieszczady i nie czuje potrzeby życia z nią. Do tego stopnia, że dosłownie zawarła umowę z diabłem i sprzedała swoją duszę, by on zmądrzał. Tzn. wrócił do niej na nadgarstkach, mówił, że kocha ją, swoją nudną robotę i marzy tylko o spłodzeniu stada źrebaczków. Kupiłabym to, gdyby Meadow miała piętnaście lat, ale w przypadku dojrzałej klaczy, to jest to po prostu śmieszne.

 

Wątek w rezydencji mógłby być fajny, co prawda domyśliłam się szybko kim jest panienka, ale no... Zakończenie miało potencjał, ale... Zabrakło śledztwa. Co to za wątek kryminalny, w którym nie ma treści procesu? Jest tylko rozwiązanie? I trochę, głównie czczych, rozmów pomiędzy. Inna sprawa, że sekrety panienki też nie były aż tak znaczące, bo no... 

Spoiler

Ojciec chyba wiedział kim jest ona, kim była jej matka i w ogóle. Samo imię ojca i to, że większość służby to golemy (a wyjaśnienie tego, to już jest naciągane), też nic w sumie nie mówi. Swoją drogą - czemu panienka jest panienkiem? Czy nie mogła być dziedzicem, a nie dziedziczką, skoro jako podmieniec jest samcem?

No stawka zbyt wysoka nie była. I w tym kontekście, też zastanawiam się... Dlaczego to tu w ogóle jest?

 

Jakby z Handlarza Słów zrobić ze trzy różne fanfiki - fanfik o śledztwie u Wonderfulów, fanfik o ziggerze i przeszłości, fanfik o rozliczeniu, to byłoby to dużo lepsze. A tak? Przemieszane z poplątaniem, potraktowane pomacoszemu i połączone często na ślinę i taśmę. Bo czemu to właśnie ta postać została sędzią? Po co im był śmiertelny sędzia?

 

Jeśli chodzi o bohaterów, to moim numerem jeden jest tu Sombra, który może nie jest zbyt kanoniczny, ale po prostu czułam się tu trochę jak on, jeśli chodzi o stosunek do innych postaci i całego świata. Storm też była okej, choć nie wiem do czego prowadził jej wątek i jej toksyczna miłość do Lucyfera (bo to pewnie było jego prawdziwe imię czy inny Samael). Czarodziej i jego córkosyn okej. Biedny zigger, który rzucił niechcący ciekawsze lore w swoich ostatnich słowach, niż reszta fanfika.

 

Meadow jest głupia, Rafael to morderca i hipokryta. Przeklęty istnieje. A Złodziej Dusz? Na pewno nie gra fair, skoro można mu sprzedać cudzą duszę, a i jego bale są naciągane jak stare gacie, jeśli chodzi o ich cenę. Przypominał mi Pana Lusterko z Wiedźmina 3. Przeklęty, przerażający byt nie z tego świata. Okrutny, zły, wypaczony i będący jednocześnie edgy gimnazjalistą.

 

Mimo wszystko uważam, że on i Rafael są siebie warci. Były bibliotekarz stał się bytem na miarę swojego adwersarza. To dwie strony tej samej monety. Królowie pychy, arogancji i hipokryzji. Dwa okrutne typy, od których lepiej się trzymać z daleka. Niech tylko Biała Pani ich dorwie.

 

Ale wiesz co? Polubiłam w zakończeniu to, że Handlarz nie tylko przegrał, ale i jeszcze to jak Złodziej zrobił jego i Meadow z wywiązaniem się z umowy. Aż poczułam do Lucka pewną sympatię, bo to akurat było wyborne. Choć nie mógł ich po prostu niszczyć bez umów? Nie przeszkadzało mu to z postronnymi.

 

Handlarz Słów mógłby być fikiem dobrym, a nawet bardzo dobrym. Ten potencjał jest. Niestety, ale oceniam go na 5/10. Przez auosabotaż oraz przez rozwodnioną i niedopracowaną treść. Bo czasem tu są dobre sceny, są pomysły. Tajemnicze i nawalające się demoniczne kucyki? Ten makabryczny bal? Pewnie. Sekrety? Zagadki? Zbrodnie! Pewnie. Ale błagam, naucz się budować klimat i rozwój wydarzeń. I naucz się upraszczać rzeczy, a jednocześnie dostrzegać różne niuanse. Bo takie rzeczy strasznie rażą, szczególnie przy czymś, co miało być ambitne (i nazywa się Handlarz Słów).

 

 

Cahan I Jadowita

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No dobrze, miałem racje. Odpisywanie na to rano nie byłoby dobrym pomysłem.
 

9 godzin temu, Cahan napisał:

Przeczytaj ten tekst za jakieś pięć lat. Tak po prostu dla siebie. Po prostu czuć z niego, że autor był bardzo młody, miał mało doświadczenia życiowego (z pisarskim lepiej) i chciał napisać coś na miarę czegoś super głębokiego, ale mu nie wyszło.

 

Pięć lat od teraz, tak? Raczej będzie dało się zrobić, chociaż jest to odległa przyszłość. Czy byłem młody? Raczej. Około 19 lat w chwili rozpoczęcia pisania to chyba nie starość.

 

9 godzin temu, Cahan napisał:

Nie mam większych zastrzeżeń do kwestii technicznych czy samej polszczyzny. Może nie licząc inkantacji. Dobór słów jest komiczny, ale spoko, teraz już wiem, że dusze summonuje się śpiewając między innymi o maszynce do mięsa. Ile tu nietrafionych słów, czy grafomańskich rozkmin oraz dziwnych trollwstawek,  to głowa boli (ale za żart o papieżu, to szanuję).

Hm, ciężko mi powiedzieć na ile tekst w nawiasie jest ironią, no ale nie będąc pewnym zaliczę to na plus. Mniejsza, to akurat nie jest najważniejsze. Co do inkantacji, jestem w stanie zrozumieć zastrzeżenie co do maszynki do mięsa. 

 

9 godzin temu, Cahan napisał:

Jak choćby to porównanie:

Oświetlone korytarze, pięknie zdobione ściany, a na nich wiszące niczym samobójcy obrazy.

Za co? Ten fanfik nie ma tagu comedy. To jest komedia. Podobnie jak edgy Sombra, który jak chce się napić, to zmienia wodę w cykutę. Swoją droga, z nikim w tym ficzku się tak nie utożsamiałam jak z nim. Takie zabiegi rujnują klimat i sprawiają, że nie da się tego czytać na poważnie.

Zastanowię się jak zastąpić tych „samobójców" innym porównaniem. Co do Sombry, hm, no ta cykuta jest bezproblemowa do zastąpienia. No i pytanie brzmi, czy utożsamiasz się z nim najbardziej, bo po po prostu jest to najmniej zły wybór dla ciebie, czy po prostu faktycznie ci pasuje?

 

9 godzin temu, Cahan napisał:

Albo takie piękne zwracanie się do czytelnika i zabiegi literackie jak ten:

  Odkryj ukrytą treść

4a6WQVx.png

Akurat to z ciszą wyjątkowo szkoda mi usuwać. 

 

9 godzin temu, Cahan napisał:

Słowa mają moc, Kartofelku. Słowa są jak nici, z której zręczny rzemieślnik, artysta bądź ktoś, kto jest jednym i drugim, potrafi stworzyć piękny haft. Wykreować postaci i sceny, nadać im nastrój, stosując odpowiednią linię, odpowiedni splot nici i dobór barw, co pobudza emocję. Nie możesz wypowiedzieć ciszy, ale możesz ją poczuć. Możesz wyjąć słowa, które sprawią, że się ją poczuje. Bo słowa są nie tylko dźwiękiem i nie muszą zostać wypowiedziane, by zaistniały. Słowa są również obrazem, ale przede wszystkim są myślą i stojącą za nią ideą. Pisząc tworzymy coś więcej niż zlepek słów. Pobudzamy umysły, by wykreowały wrażenia. Wrażenia zapachów, smaków, dźwięków, dotyku i obrazu. Strachu, smutku, radości czy nawet miłości. Gramy na klawiszach naszych odbiorców, by to oni powołali naszą muzykę do życia, a jednocześnie sami jesteśmy własnymi odbiorcami.

Z drugiej strony, czy o tym właśnie nie pisałem?

 

9 godzin temu, Cahan napisał:

Dlatego tak ważne jest, by nie rujnować nastroju i klimatu oraz nie naciskać złych klawiszy. Udało Ci się jednocześnie uderzać z buta, przelatując obok i naciskać zbyt dużo, przez co zamiast muzyki powstał zwykły chaos. Następnym razem precyzyjnie ustal co chcesz przekazać i uprość to. Czasem mniej znaczy więcej.

Właśnie podczas pisania miałem takie wrażenie, że jak cały czas będzie klimat, który docelowo miał być w miarę gęsty i w pewnym stopniu mroczny, to w końcu ten balon klimatu pęknie, bo będzie tego aż za dużo i aż za bardzo. Widocznie przesadziłem w drugą stronę i za często sprawdzałem, czy nie ma za dużo powietrza, sprawiając, że więcej go traciłem, niż zyskiwałem. Mimo wszystko część żartów, zwłaszcza tych mniej oczywistych, bym zostawił.

9 godzin temu, Cahan napisał:

Np. tutaj:

  Odkryj ukrytą treść

Znów spojrzeli na siebie. Sombra obrażony, a Handlarz stanowczy i gotowy pójść na bój, choćby zaraz.

 

Jednakże żaden bój nie nadszedł. Dziś nie było krwi, tak jak nie było żadnej chwały. Brakowało znad pól bitew rześkiego poranka, który skąpałby w świetle świeże pole bitwy, gdzie leżały zwłoki, tuż obok gnoju i porzuconych stanowisk. Nie było krwawych rzek ani kruków, ani hien cmentarnych. Nie było niczego, co tak wspaniale jest opisywane w podręcznikach do historii, jako kolejna bitwa, gdzie brało udział tyle i tyle, a nie dożyło następnej bitwy tyle i tyle.

 

Nic takiego się nie stało. Dawno bowiem zapadł wyrok, iż tego dnia, tej godziny, nie dojdzie do bitwy.

Jakby zostawić pierwszy i trzeci akapit, to byłoby super. Ale istnieje przekombinowany drugi i wszystko psuje.

To się da zrobić. 

 

9 godzin temu, Cahan napisał:

Rozwiązanie tych trzech problemów (troll wstawki, NarratorTM, Lanie wody i pseudogłębokiego bełkotu) wyeliminowałoby większość wad tego opowiadania.

Postaram się to nawet w jakimś bliższym, chociaż nieokreślonym, czasie przeczytać i posprawdzać co można zupełnie bezboleśnie usunąć, zmienić, a nad czym będę musiał posiedzieć.

 

9 godzin temu, Cahan napisał:

Ale czy wszystkie?

 

Nie, ale to już w dużej mierze kwestia gustu, mojego światopoglądu i wieku. Bez urazy, ale wiele postaci brzmiało tu jak edgy nastoletni gimnazjaliści, którzy właśnie przeżywają fazę rozczarowania światem i nie potrafią dostrzec jak bardzo jest on zniuansowany. I że cudze wartości są niekoniecznie gorsze/lepsze, tylko po prostu inne. Chyba że tak miało być, ale nie sądzę. Dlaczego? Ze względu na głównego bohatera.

No cóż, co kto lubi. Akurat Handlarz i Złodziej mieli, przynajmniej częściowo, tacy być. Tyle, że Złodziej jest już pogodzony coraz bardziej, a Handlarz wciąż buntowniczy.

 

9 godzin temu, Cahan napisał:

Mój problem z postacią Rafaela Namelessa (poza tym idiotycznym imieniem) jest taki, że nigdy nie trafił na nikogo dość wyszczekanego. Np. podczas rozmowy z dziedziczką stwierdził, że to podejrzane, że nikt nie mówi o jej matce. Nie, to nie jest podejrzane. Czemu? Bo jej od dawna nie ma, co, codziennie mają o niej gadać? Większość kuców powinna na niego, za przeproszeniem, patrzyć jak na głupio mądrego cwaniaczka, przynajmniej dopóki nie zaczną się czary. Wchodzenie z nim w układy też wydaje się mało rozsądne. Do tego koleś jest po prostu dupkiem. Nie mówię tu o Meadow, ona po prostu była idiotką, która dostała to, na co zasłużyła, ale no, jego stosunek do Storm i różnych randomów... Auć. Do tego jego punkt widzenia jest jedynym właściwym i słusznym, i tylko istoty takie jak Przeklęty czy Złodziej mogą tu dyskutować. Ale gupi ten Sombra, że ceni życie

 

Serio, to byłoby okej, gdyby nie to, że zbyt wiele kucyków zapomina języka w gębie, łapią się na jego sztuczki i przytakują mu wtedy, kiedy serio nie mają powodu. Nieco zmieniło się to przy kucu na stacji, przy którym zupełnie się wyłożył. No i strażnicy posiadłości, którzy nie kupili jego głupiej śpiewki. I to było okej, ale... Koniec końców Handlarz musi postawić na swoim. I zadziwiająco chętnie korzysta z magii, kiedy brakuje mu słów. Cóż za hipokryta.

To oczywiście też da się poprawić. Chociaż dość dobrze podkreśla to to, co napisałaś w ostatnim zdaniu. Handlarz jest po prostu hipokrytą. Chociaż nie jest to największy grzech Handlarza. No ale zmiana paru dialogów z pewnością nie zaszkodzi.

 

9 godzin temu, Cahan napisał:

Wracając do fabuły, mamy tu parę wątków, z czego wiele bym wywaliła, a inne bym rozwinęła. Powiem tak: Handlarz Słów byłby sto razy lepszym fanfikiem jakby skupiał się na śledztwie Wonderfula i je rozwinął, a wywalił sceny jak Storm robi żarcie Złodziejowi i z nim podróżuje. Backstory Rafaela i Meadow też nie porywa. Ciężko traktować jako wielką tragedię porzucenie (!) i zdradę (!) laski, do której nigdy nic nie czuł, której nigdy nie robił nadziei i która była tylko durną, zakochaną w szefie pracownicą, która przeżywała przez resztę życia, że szef rzucił robotę, wyjechał w Bieszczady i nie czuje potrzeby życia z nią. Do tego stopnia, że dosłownie zawarła umowę z diabłem i sprzedała swoją duszę, by on zmądrzał. Tzn. wrócił do niej na nadgarstkach, mówił, że kocha ją, swoją nudną robotę i marzy tylko o spłodzeniu stada źrebaczków. Kupiłabym to, gdyby Meadow miała piętnaście lat, ale w przypadku dojrzałej klaczy, to jest to po prostu śmieszne.

Akurat nie powiedziałbym, że robota Handlarza, przed zostaniem Handlarzem, była nudna. Nawet ją lubił. No ale to najmniej ważne. Trochę ciężko mi sobie wyobrazić tę historię bez scen podróży Złodzieja i Storm, a także historii HS i Meadow. Musiałbym to zupełnie inaczej napisać, kładąc nacisk na inne aspekty. Same śledztwo można niby rozwinąć, ale akurat ono wydawało mi się w pewien sposób rozwleczone. 

 

9 godzin temu, Cahan napisał:

Wątek w rezydencji mógłby być fajny, co prawda domyśliłam się szybko kim jest panienka, ale no... Zakończenie miało potencjał, ale... Zabrakło śledztwa. Co to za wątek kryminalny, w którym nie ma treści procesu? Jest tylko rozwiązanie? I trochę, głównie czczych, rozmów pomiędzy. Inna sprawa, że sekrety panienki też nie były aż tak znaczące, bo no... 

  Odkryj ukrytą treść

Ojciec chyba wiedział kim jest ona, kim była jej matka i w ogóle. Samo imię ojca i to, że większość służby to golemy (a wyjaśnienie tego, to już jest naciągane), też nic w sumie nie mówi. Swoją drogą - czemu panienka jest panienkiem? Czy nie mogła być dziedzicem, a nie dziedziczką, skoro jako podmieniec jest samcem?

No stawka zbyt wysoka nie była. I w tym kontekście, też zastanawiam się... Dlaczego to tu w ogóle jest?

Spoiler

Ogólnie tak, ojciec wiedział o tym kim była córka, kim była jej matka, ale nie wiedział, co przed nim ukrywa (pomoc dla matki). Co do golemów, hm, starałem się dać dość dużo poszlak. Było dużo zwłaszcza o sztucznej mimice. Co do zmiany płci... Podmieniec nie był pierwszą opcją jaką rozważałem w opowiadaniu i zwyczajnie damska postać miała tu większe pole, w razie czego, do manewru. Nie stała za tym większa filozofia.

 

 

9 godzin temu, Cahan napisał:

Jakby z Handlarza Słów zrobić ze trzy różne fanfiki - fanfik o śledztwie u Wonderfulów, fanfik o ziggerze i przeszłości, fanfik o rozliczeniu, to byłoby to dużo lepsze. A tak? Przemieszane z poplątaniem, potraktowane pomacoszemu i połączone często na ślinę i taśmę. Bo czemu to właśnie ta postać została sędzią? Po co im był śmiertelny sędzia?

Fanfik o zebrze? Hm, można to zrobić #kiedyś. Natomiast krojenie obecnie tego żywcem chyba mija się z celem. No i sędzia... nie tyle śmiertelny, co w miarę możliwości bezstronny. Do obu stron był zrażony na początku tak samo. Zresztą, z ochroną M i S nic mu nie groziło.

 

9 godzin temu, Cahan napisał:

Jeśli chodzi o bohaterów, to moim numerem jeden jest tu Sombra, który może nie jest zbyt kanoniczny, ale po prostu czułam się tu trochę jak on, jeśli chodzi o stosunek do innych postaci i całego świata. Storm też była okej, choć nie wiem do czego prowadził jej wątek i jej toksyczna miłość do Lucyfera (bo to pewnie było jego prawdziwe imię czy inny Samael). Czarodziej i jego córkosyn okej. Biedny zigger, który rzucił niechcący ciekawsze lore w swoich ostatnich słowach, niż reszta fanfika.

Co do Lucyfera, pudło. Lucyfer ostatecznie został tylko jednym z imion, ale nie prawdziwym. Chociaż w starszych wersjach notatek mogło być inaczej. Podpowiem, że jest związane z tym, co uważa, że robi z duszami.

 

9 godzin temu, Cahan napisał:

Meadow jest głupia, Rafael to morderca i hipokryta. Przeklęty istnieje. A Złodziej Dusz? Na pewno nie gra fair, skoro można mu sprzedać cudzą duszę, a i jego bale są naciągane jak stare gacie, jeśli chodzi o ich cenę. Przypominał mi Pana Lusterko z Wiedźmina 3. Przeklęty, przerażający byt nie z tego świata. Okrutny, zły, wypaczony i będący jednocześnie edgy gimnazjalistą.

 

Mimo wszystko uważam, że on i Rafael są siebie warci. Były bibliotekarz stał się bytem na miarę swojego adwersarza. To dwie strony tej samej monety. Królowie pychy, arogancji i hipokryzji. Dwa okrutne typy, od których lepiej się trzymać z daleka. Niech tylko Biała Pani ich dorwie.

Podobieństw jest znacznie więcej. W pewien sposób Storm i Meadow też są podobne. Co do Pana Lusterko, znajomy też zwrócił mi uwagę na podobieństwo niedawno, ale akurat to wyszło całkowicie przypadkiem. Chociaż zadziwia mnie to, jak mało osób dostrzega te podobieństwa (mimo braku komentarzy na forum, jak było wspomniane, fanfik wcześniej był czytany. I o ile Hoffman to dostrzegł, o tyle na Kąciku Lektorskim nie było to takie oczywiste).

 

9 godzin temu, Cahan napisał:

Ale wiesz co? Polubiłam w zakończeniu to, że Handlarz nie tylko przegrał, ale i jeszcze to jak Złodziej zrobił jego i Meadow z wywiązaniem się z umowy. Aż poczułam do Lucka pewną sympatię, bo to akurat było wyborne. Choć nie mógł ich po prostu niszczyć bez umów? Nie przeszkadzało mu to z postronnymi.

 

Handlarz Słów mógłby być fikiem dobrym, a nawet bardzo dobrym. Ten potencjał jest. Niestety, ale oceniam go na 5/10. Przez auosabotaż oraz przez rozwodnioną i niedopracowaną treść. Bo czasem tu są dobre sceny, są pomysły. Tajemnicze i nawalające się demoniczne kucyki? Ten makabryczny bal? Pewnie. Sekrety? Zagadki? Zbrodnie! Pewnie. Ale błagam, naucz się budować klimat i rozwój wydarzeń. I naucz się upraszczać rzeczy, a jednocześnie dostrzegać różne niuanse. Bo takie rzeczy strasznie rażą, szczególnie przy czymś, co miało być ambitne (i nazywa się Handlarz Słów).

Oczywiście, że mógł. Dziwi mnie to, że nie zauważyłaś (albo nie wspomniałaś o tym, że zauważyłaś) jednego. Jak ta postać jest sobą i wszystkim innym znudzona. Po prostu wykreował sobie wyzwanie, którego starał się trzymać. Bo gdy może się wszystko, czy nie jest to w pewnym momencie nużące?

No cóż, nie zostało nic innego niż próbować to poprawić na tyle, by sama fabuła i zamysł pozostał ten sam. Nie będę zmuszał do ponownego czytania jak coś, ale jestem ciekaw - jakbyś oceniła ten fanfik, już bez wdawania się w szczegóły dając to w stali x/10, gdyby nie było tego, co określiłaś jako zbędne?

W ogóle, mimo masy krytyki, a może nawet dzięki niej, dodatkowo muszę ci pogratulować, bo jesteś jedną z 3 znanych mi osób, która naprawdę zadała sobie trud, by dogłębnie zrozumieć moje opowiadanie. Pewnie takich osób jest więcej, ale tylko trzy komentowały w taki, mniej więcej, sposób. Chociaż nadal trochę jest dla ciebie do odkrycia w tym fanfiku, no ale wątpię żebyś czytała to jeszcze raz, nawet jeśli #kiedyś (o ile w ogóle) wprowadzę jakieś bardziej znaczące zmiany.

 

Dziękuje za poświęcony czas i za komentarz. 

Pozdrawiam.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

17 minut temu, Ziemniakford napisał:

Pięć lat od teraz, tak? Raczej będzie dało się zrobić, chociaż jest to odległa przyszłość. Czy byłem młody? Raczej. Około 19 lat w chwili rozpoczęcia pisania to chyba nie starość.

To wiek bardzo młody. Mózg rozwija się do 25 roku życia. I serio, potem patrzy się na młodszą wersję siebie, na swój światopogląd wówczas i człowiek łapie się za głowę jaki był głupi :P. Porównywalne uczucie ze spojrzeniem na to co się myślało i robiło we wczesnej podstawówce. Serio, widzisz swoją przeszłość i chcesz się zapaść pod ziemię od tego krindżu.

 

38 minut temu, Ziemniakford napisał:

Hm, ciężko mi powiedzieć na ile tekst w nawiasie jest ironią, no ale nie będąc pewnym zaliczę to na plus. Mniejsza, to akurat nie jest najważniejsze. Co do inkantacji, jestem w stanie zrozumieć zastrzeżenie co do maszynki do mięsa. 

Nie jest. Inkantacja jest po prostu dość słabym wierszykiem, a maszynka do mięsa to creme de la creme złego doboru słów. To mogłoby mieć moc i coś złowrogiego w sobie. Może jakby całość była stylizowana na baśń...

 

47 minut temu, Ziemniakford napisał:

Zastanowię się jak zastąpić tych „samobójców" innym porównaniem. Co do Sombry, hm, no ta cykuta jest bezproblemowa do zastąpienia. No i pytanie brzmi, czy utożsamiasz się z nim najbardziej, bo po po prostu jest to najmniej zły wybór dla ciebie, czy po prostu faktycznie ci pasuje?

Nie musisz wszędzie walić porównań. Ba, wsadzanie wszędzie porównań jest pretensjonalne. Zwłaszcza nietrafionych. Porównania muszą wstrzelić się w klimat i być w punkt. Podobnie jak mrok. Jak się przesadzi czy pójdzie w złą stronę, to powstaje efekt emo gimnazjalny i robi się to niezamierzenie śmieszne.

 

A Sombra? Ma najzdrowsze podejście do Złodzieja i Handlarza. Nienawidzi obu. Lubi życie. Zrobił umowę dla życia i dla władzy. Sprzedał głównie cudze dusze. Najchętniej pozbyłby się szefa (w odróżnieniu od takiej jednej). Jego filozofia życiowa ma po prostu najwięcej sensu. Brzmi jak ktoś, kto ma dość tego całego szajsu, ale nie życia, tylko tych wszystkich WażnychNIeDoKońcaKucykówTM i ich dram. Nawet odniosłam wrażenie, że żałuje tego co zrobił. Jasne, to dlatego, że nie wyszło, ale i tak... Z nich wszystkich, paradoksalnie, Sombra ma chyba największe zastrzeżenia do handlowania cudzymi duszami. I tak, zrobił to, ale nie udaje, że to jest dobre i okej.

 

1 godzinę temu, Ziemniakford napisał:

Akurat to z ciszą wyjątkowo szkoda mi usuwać. 

Jest okropne. Na poziomie celownika z "Polacy są wszędzie."

 

1 godzinę temu, Ziemniakford napisał:

Z drugiej strony, czy o tym właśnie nie pisałem?

I tak, i nie. Próbowałeś o tym pisać, ale sposób w jaki to zrobiłeś, był tego zupełnym zaprzeczeniem. Dlatego, to bolało jeszcze bardziej. Powiem tak, to o czym piszesz jest mniej ważne niż to jak piszesz.

 

1 godzinę temu, Ziemniakford napisał:

Właśnie podczas pisania miałem takie wrażenie, że jak cały czas będzie klimat, który docelowo miał być w miarę gęsty i w pewnym stopniu mroczny, to w końcu ten balon klimatu pęknie, bo będzie tego aż za dużo i aż za bardzo. Widocznie przesadziłem w drugą stronę i za często sprawdzałem, czy nie ma za dużo powietrza, sprawiając, że więcej go traciłem, niż zyskiwałem. Mimo wszystko część żartów, zwłaszcza tych mniej oczywistych, bym zostawił.

Poczytaj fiki od Malvagio. Ale te z [dark]. Nie wszędzie musisz wpuszczać światło. Miejscem na humor byłyby tutaj, jeśli już, raczej jakieś retrospekcje, dialogi przypadkowych kuców, ale nie narrator. Chyba że jakaś scena jest tak absurdalna, że aż bohaterowie to widzą i się śmieją.

 

1 godzinę temu, Ziemniakford napisał:

No cóż, co kto lubi. Akurat Handlarz i Złodziej mieli, przynajmniej częściowo, tacy być. Tyle, że Złodziej jest już pogodzony coraz bardziej, a Handlarz wciąż buntowniczy.

Buntowniczy przeciwko czemu? Poza Złodziejem, którego nie lubi, bo ten stanowi potencjalne zagrożenie i czai się na jego duszę. I przeciwko Storm, z której zrobił nałożnicę, choć nic nie wiemy o jej życiu seksualnym.

1 godzinę temu, Ziemniakford napisał:

Akurat nie powiedziałbym, że robota Handlarza, przed zostaniem Handlarzem, była nudna. Nawet ją lubił. No ale to najmniej ważne. Trochę ciężko mi sobie wyobrazić tę historię bez scen podróży Złodzieja i Storm, a także historii HS i Meadow. Musiałbym to zupełnie inaczej napisać, kładąc nacisk na inne aspekty. Same śledztwo można niby rozwinąć, ale akurat ono wydawało mi się w pewien sposób rozwleczone. 

Nie była dla niego wystarczająca. Większość podróży Złodzieja i Storm jest o niczym. Można to streścić do dialogów o ich relacji i wolności wyboru.

 

A Meadow i HSa po prostu łączy śmiesznie mało. On ma dosłownie zero powodów, by ona go obchodziła więcej niż zeszłoroczny śnieg. I jej to też powinno dotyczyć. Laska zachowuje się jakby facet był jej mężem i strzelił jej dwójkę źrebiąt, a potem się zwinął na przygodę życia, a nie jakby jej szef się zwolnił z pracy. Zachowała się jak piętnastolatka, która dostała kosza od pana od angielskiego w liceum. Tylko że zrobiła to wiele lat poźniej.

 

I ten wątek w takiej formie jest okropny. Ich łączyło za mało. I co ma znaczyć "żeby zmądrzał"? Że ma się ustatkować i uznać, że ona taką super klaczą była, a on ją jednak loffciał?

 

Śledztwo w ogóle nie jest rozwleczone. Jest wstęp i jest zakończenie. Nic więcej.

 

1 godzinę temu, Ziemniakford napisał:

Ogólnie tak, ojciec wiedział o tym kim była córka, kim była jej matka, ale nie wiedział, co przed nim ukrywa (pomoc dla matki). Co do golemów, hm, starałem się dać dość dużo poszlak. Było dużo zwłaszcza o sztucznej mimice. Co do zmiany płci... Podmieniec nie był pierwszą opcją jaką rozważałem w opowiadaniu i zwyczajnie damska postać miała tu większe pole, w razie czego, do manewru. Nie stała za tym większa filozofia.

Opisy tej służby brzmiały jak opisy typowych ludzi, którzy muszą udawać w robocie, że wcale nie chcą udusić szefa. Sztuczna mimika to norma przy pracy z ludźmi. Samo "zniszczyć kogoś" też jest wieloznaczne.

 

Ale ten podmieniec nie mógłby być po prostu panią podmieńcową jak Ocellus? Nie byłoby to bardziej logiczne?

 

1 godzinę temu, Ziemniakford napisał:

Fanfik o zebrze? Hm, można to zrobić #kiedyś. Natomiast krojenie obecnie tego żywcem chyba mija się z celem. No i sędzia... nie tyle śmiertelny, co w miarę możliwości bezstronny. Do obu stron był zrażony na początku tak samo. Zresztą, z ochroną M i S nic mu nie groziło.

Teraz to już po ptakach. Jeśli już, to za parę lat napisz nową wersję. Tnij, zmieniaj, masakruj.

 

1 godzinę temu, Ziemniakford napisał:

Co do Lucyfera, pudło. Lucyfer ostatecznie został tylko jednym z imion, ale nie prawdziwym. Chociaż w starszych wersjach notatek mogło być inaczej. Podpowiem, że jest związane z tym, co uważa, że robi z duszami.

Nic mi to nie mówi, nie wiem z czego to wziąłeś i nie wiem, czy to znam. Wcisnąłeś Mistrza i Małgorzatę, Pana Twardowskiego i pewnie Fausta.

 

2 godziny temu, Ziemniakford napisał:

Podobieństw jest znacznie więcej. W pewien sposób Storm i Meadow też są podobne. Co do Pana Lusterko, znajomy też zwrócił mi uwagę na podobieństwo niedawno, ale akurat to wyszło całkowicie przypadkiem. Chociaż zadziwia mnie to, jak mało osób dostrzega te podobieństwa (mimo braku komentarzy na forum, jak było wspomniane, fanfik wcześniej był czytany. I o ile Hoffman to dostrzegł, o tyle na Kąciku Lektorskim nie było to takie oczywiste).

Tak, obie simpią do kolesi, którzy mają je gdzieś i nawet tego nie ukrywają. Obie są żałosne, choć Storm jednak nieco mniej - ona mu przynajmniej zawdzięcza wzrok i długowieczność. U Storm to podpada pod syndrom sztokholmski. 

 

2 godziny temu, Ziemniakford napisał:

Oczywiście, że mógł. Dziwi mnie to, że nie zauważyłaś (albo nie wspomniałaś o tym, że zauważyłaś) jednego. Jak ta postać jest sobą i wszystkim innym znudzona. Po prostu wykreował sobie wyzwanie, którego starał się trzymać. Bo gdy może się wszystko, czy nie jest to w pewnym momencie nużące?

Zauważyłam, ale potraktowałam to wciąż jako element jego charakteru, który zatrzymał się na poziomie nastolatka i nigdy nie nauczył się patrzeć, zaślepiony wszystkim, ale nie tym, co ważne.

Nie, nie jest to nużące. Szczególnie, że on wcale nie mógł wszystkiego. Był pyłem na wietrze, który patrzy na inne pyłki i myśli, że jest ważniejszy. Wciąż nie mógł wszystkiego kontrolować, nie naprawdę. Ale nie potrafił tego pojąć. I tym się HS różnił od Złodzieja, który poszukiwał piękna jako wartości. Ale też nie do końca, bo jego pięknem były słowa. Ale czy mógł kontrolować słowa innych? Czy mógł sprawić, by ewolucja nagięła się dla jego woli podobnie jak umysły i uczucia innych? Szczerze, bez gróźb i manipulacji. Marna mrówka, która miała zbyt wysokie mniemanie o sobie.

 

2 godziny temu, Ziemniakford napisał:

No cóż, nie zostało nic innego niż próbować to poprawić na tyle, by sama fabuła i zamysł pozostał ten sam. Nie będę zmuszał do ponownego czytania jak coś, ale jestem ciekaw - jakbyś oceniła ten fanfik, już bez wdawania się w szczegóły dając to w stali x/10, gdyby nie było tego, co określiłaś jako zbędne?

7/10

Wciąż konstrukcja fabularna ma swoje problemy. Dopiero po przebudowie paru wątków i poprawie klimatu byłaby szansa na walkę o więcej punktów.

 

2 godziny temu, Ziemniakford napisał:

Chociaż nadal trochę jest dla ciebie do odkrycia w tym fanfiku, no ale wątpię żebyś czytała to jeszcze raz, nawet jeśli #kiedyś (o ile w ogóle) wprowadzę jakieś bardziej znaczące zmiany.

Kto wie... Może to odkryłam, a może i nie. To że o czymś nie piszę, to czasem znak, że uważam to tylko za nieistotne lub neutralne.

 

 

Chwała Białej Pani

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Przyznam, że mam problemy z miarodajną oceną fanfika „Handlarz słów”. Nie chodzi nawet o to, że Ziemniak wniósł ogromny wkład w powstanie mojego fanfika „Trucizna w naszych żyłach”.

Teksty Ziemniaka są bardzo specyficzne i nie zetknąłem się z niczym podobnym odkąd zacząłem czytać i słuchać fanowskiej fikcji, tak po angielsku jak i po polsku. Moim zdaniem, jeśliby go trzeba koniecznie zakwalifikować jest to powieść filozoficzna, aczkolwiek rozważania autora nie są rozmieszczone równomiernie. Mam wrażenie, że koncentrują się one pod koniec utworu. Są one bardzo pesymistyczne i chyba można je podsumować słowami Vanitas vanitatum et omnia vanitas – Marność nad marnościami i wszystko marność. Nie jestem jednak pewien czy wszystko zrozumiałem, a więc nie będę się wypowiadał na ten temat, zostawiając pole do interpretacji czytelnikom.

 

Jeśli jednak ocenić fanfika jednym zdaniem, to czuję niedosyt. Moim zdaniem tekst jest zbyt krótki co  prowadzi do kilku problemów. Niektóre z nich są moim zdaniem istotne.

 

Jest tutaj pięć istotnych postaci i tylko jedna moim zdaniem doczekała się należytego rozwinięcia. Jest nią Złodziej dusz, który, muszę to napisać, pod koniec sprawił, że przestałem zwracać uwagę na tytułowego Handlarza słów. Jest to postać wyrazista, okrutna acz z fantazją (do okrucieństwa) i chimeryczna. Jej rozważania o niewolnictwie na które miała dość czasu by widz mógł je zrozumieć, są interesujące i mogłyby się znaleźć z powodzeniem w jednym z moich ulubionych seriali „Siedemnaście mgnień wiosny”. Popatrzcie tylko na postać Klausa!

 

Interesującą postacią jest służąca mu Storm, jednak istnieje ona głównie w kontekście dwóch zwalczających się bohaterów.

 

Sombra, król cieni, wypada słabiej, jakoś nie mogąc się przebić i wywalczyć dla siebie nieco przestrzeni życiowej.  Zresztą nie wydaje mi się, by przez większość czasu grał on istotną rolę. Wydaje mi się, że gdyby nie samo jego imię to emocje czytelnika wobec tej postaci byłyby zwyczajnie letnie.

 

Tytułowy Handlarz ma pewien problem, mianowicie jest postacią, która prowadzi interesujące rozmowy, tylko nie uświadczyłem w fanfiku owego handlowania słowami. Jest on zapewne połączeniem detektywa i specjalisty od budowy wizerunku, względnie jego niszczenia. Owszem, posługuje się nimi zręcznie, ale jak na postać, która przeżyła niezliczoną ilość pokoleń kucyków, pragnąłbym go zobaczyć podczas wykonywania „prostej” fuchy. Pomogłoby to zarysować jego charakter, który w porównaniu ze Złodziejem dusz (który jest bardzo edgy), blaknie. W ogóle chciałbym zobaczyć takie „fuchy” w wykonaniu nie tylko Handlarza, ale też Storm i Sombry.  

Mam wrażenie, że tekst cierpi z powodu zbyt dużej ilości niedopowiedzeń. Brakuje mi tła postaci, brakuje mi czasu poświęconego postaciom. A gdyby im go dać, wówczas mógłby z tego wyjść dobry dramat psychologiczny. Brakuje mi komentarza autora, wskazówek, domysłów, plotek, fałszywych lub też opartych na jakichś podstawach. Brakuje mi wreszcie wysiłku samego protagonisty w osiąganiu swych celów.

Odniosłem wręcz wrażenie, że Handlarz słów jest kimś w rodzaju celebryty. Jest znany bo jest znany. Kucyki się go boją, niektóre z powodu tego, że potrafi siać w nich panikę i niepokój. Te fragmenty są dobre, ale są też zbyt krótkie. Ale gdy porównamy go ze Złodziejem dusz, wydaje się on ledwie jego cieniem. I w sumie chyba taki był zamysł autora. Muszę to jednak napisać: Złodziej, mając może 1/5 tekstu poświęconego Handlarzowi dużo bardziej przyciągnął moją uwagę niż tytułowy bohater.  

 

Handlarz nie dochodzi do prawdy. Handlarz po prostu ją zna. Być może ma do tego prawo, wszak jest bardzo stary (tylko nie wygląda), ale nijak nie pozwala mi to, jako czytelnikowi, powtórzyć jego toku rozumowania. A jeśli fanfik zalicza się do nurtu occult detective? Tam bohaterowie też po prostu zdobywają informacje za pomocą praktyk okultystycznych nie zaś prowadząc tradycyjne śledztwo. Jeśli jednak mam być szczery, nie znam occult detective, który by mi się spodobał.

 

Spoiler

Ja naprawdę nie rozumiem na jakiej podstawie panienka Wonderfull tak szybko się poddała woli Handlarza. Po prostu żadne informacje dlaczego tak się mogło stać nie są dostępne dla czytelnika i ułożone w logiczną, przekonującą i pozwalająca ocenić ją racjonalnie całość. Przez to można odnieść wrażenie, że sprawa się rozwiązuje sama.

 

Jednak gdy czytelnik już nieco przywyknie do postaci, zaczynają go one interesować a nawet obchodzić. Co prawda, po przeczytaniu całości sam się zastanawiam dlaczego właściwie składałem u autora protesty wobec jego losu. Mam wrażenie, że gdyby fan fik był o Złodzieju dusz a Handlarz słów był tylko jednym z epizodów w nim, byłoby ciekawiej.

 

„Handlarz słów” ma niejednoznaczną stronę formalną. Z jednej strony tekst jest wyczyszczony z błędów interpunkcyjnych, ortograficznych czyli nie przypomina dużej części polskich fanfików,  które nie widziały korekty, albo ich autorzy myśleli, że ją widziały. Z drugiej zaś całkiem liczne porównania są tak bombastyczne (zwłaszcza liczne rozstrzeliwania czegoś co się nie da rozstrzelać), że nie wpasowywały się w klimat opowieści. Skąd w ogóle w Equestrii wzięłaby się kara rozstrzelania a przede wszystkim z czego by strzelano? Z armatki imprezowej Pinkie Pie? Aż się czuje tutaj egzekucyjny entuzjazm wczesnych wierszy niektórych rewolucyjnych poetów bolszewickiej Rosji.  Jednak inne opisy, zwłaszcza te pod koniec, budzą moje szczere uznanie, a dialog Handlarza z zebrą na początku wręcz sprawił, że radziłem autorowi pójść ścieżką poetów i pisać utwór wierszem.

 

Być może, szanowny czytelniku, wydaje Ci się, że „jeżdżę” po fanfiku „Handlarz słów”, jakby to był gniot. Bynajmniej! Widziałem gnioty i z czystym przekonaniem piszę teraz następujące słowa: Fanfik Ziemniakforda, „Handlarz słów” jest utworem dla samego autora eksperymentalnym, gdzie sprawdza on swoje umiejętności językowe, w tworzeniu metafor, opisów stanów psychicznych i emocjonalnych. Nie zawsze mu się to udaje, ale próbuje i odnosi efekty. Z ręką na sercu przyznaję, że zanim zacząłem pisać „Truciznę w naszych żyłach”, poniosłem dużą literacką porażkę. „Handlarz słów” nie zasługuje na porównania z takimi „cudami” polskiego fandomu My Little Pony jak „Polacy są wszędzie”. Porównania z innymi utworami utrzymanymi w formie eksperymentu także niewiele mi dają, bo ich po prostu nie znam i nie znalazłem informacji, gdzie je można znaleźć.

 

Żeby poprawić tekst nie trzeba go pisać na nowo. Trzeba go raczej wzbogacić o nowe wątki a te istniejące bardziej rozbudować. Przede wszystkim, o ile Ziemniak, nie zacznie pisać wierszem, proponuję uprościć język jakim jest napisany utwór, gdyż kilka razy wydawał mi się on przekombinowany tylko po to, żeby sama myśl, dość prosta, wydawała się trudniejsza w odbiorze. Liryka bowiem jest mniej restrykcyjna w tej kwestii niż proza, zwłaszcza jeśli chodzi o porównania.

 

Czy  polecam „Handlarza słów”? Można dać mu szansę, ja sam końcowe rozdziały czytałem ze wzrastającym zainteresowaniem (niestety środkowa część fanfika jest słabsza niż pełen tajemniczości początek czy zakończenie), ale nie jest to tekst, który spodoba się każdemu. Nie oznacza to  jednak, że jest on zły. Średni?  Ale z jaką średnią mam go porównywać, jeśli nic podobnego nigdy nie czytałem. Jest on natomiast z całą pewnością zjawiskowy i eksperymentalny w obu, dobrym i złym znaczeniu tego słowa.

  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 8 months later...

Z „Handlarzem Słów” mam nie taką krótką historię w tym sensie, że mogłem przeczytać go wcześniej i zarazem troszkę nad nim popracować, co oczywiście wiązało się z niejedną dyskusją z autorem opowiadania; taki inside, choć fanfik był już kompletny i nic nie znajdowało się w trakcie pisania, zawsze jest interesujący, zwłaszcza, że „Handlarz” okazał się dla mnie...

 

Cóż, słowo „trudny” jest dalekie od prawdy, bo tekst, według mnie, sam w sobie nie jest wyzwaniem ani formą, ani przekazem; mimo swego eksperymentalnego oblicza czy scen, które jak mniemam miały zbudować wrażenie patosu, został napisany w sposób zróżnicowany, by kiedy trzeba brzmieć prosto i całkiem lekko, a innym razem poważniej, gęściej, lecz przez cały czas dostatecznie zrozumiale. W przekazie idzie odnaleźć poważniejsze problemy – mniej lub bardziej umiejętnie wplecione między wierszami, acz przeważnie tonące gdzieś w formie – jednakże z reguły wszystko zawiera się w ramach rzeczywistości komiksowej, tzn. przypomina to, nawet bardzo, znane nam z serialu animowanego uniwersum, lecz wykoślawione poprzez typowo fanowski edge, groteskę czy rzeczy zaczerpnięte z dzieł wymienionych w posłowiu.

 

Określenie „skomplikowany” też chyba nie jest tu na miejscu, gdyż mimo paru retrospekcji, kilku równoległych wątków prowadzonych przez różne postacie, a które to wątki – spoiler – zbiegają się w jednym punkcie gdy przychodzi pora na finał czy na pierwszy rzut oka nie tak oczywistej postaci protagonisty, tekst w żadnym momencie nie zmylił mnie do tego stopnia, że nie miałem pojęcia co i kiedy się dzieje. Powiedziałbym wręcz, że różne „przeskoki” czy to w czasie, czy między bohaterami i ich perypetiami, został zrealizowane solidnie; przejścia między scenami są płynne, a na końcu wszystko wydaje się zbiegać w sposób naturalny.

 

„Męczący” na pewno nie był, choć zgodzę się, iż niektóre fragmenty, poprzez pewne rozwleczenie, nadmiar szczegółów czy próby nadania im podniosłości bądź głębszego znaczenia, mogą wydrenować odbiorcę z chęci zapoznania się z tekstem od razu i spowodować, iż odłoży on resztę historii na później. Osobiście nie miałem oporów przed tym, by do tekstu wracać i go analizować, bo dlaczego nie. Prócz tego widzę po nim najszczersze chęci napisania czegoś może nie wielkiego, lecz bez wątpienia poważniejszego, dłuższego i mającego istotniejsze znaczenie, aniżeli w przypadku każdego kolejnego fanfika. I to, samo w sobie, jest godne pochwały. Zwłaszcza, że w tekście nie brakuje interesujących pomysłów.

 

Jak widać, nawet teraz znajduję zastanawiająco mozolnym rozpoczęcie właściwej recenzji, stąd kąśliwie rzucę, iż w tym sensie tekst ten jest „przeklęty” – akurat przy nim popełniłem szereg błędów taktycznych w planowaniu prereadingu przez co poszczególne czynności zajęły miesiące, dosyć długo przygotowywałem swój komentarz, a nawet gdy w końcu zacząłem z powodzeniem wyrywać się, wcześniej z kreatywnej bezsilności, a teraz kreatywnego zaparcia, okazało się, że nie tak prostym jest spisanie wszystkiego, co mógłbym powiedzieć o „Handlarzu Słów”. Niezależnie jak do tego podejść, wszystko musi trwać długo.

 

Przy tym wszystkim tekst wydaje się dobrym przykładem czegoś, co ma potencjał by wywoływać szerokie spektrum opinii, co dostrzegam nie tylko po sobie, ale i moich szanownych przedmówcach czy we wspomnieniach z premiery fanfika na Kąciku Lektorskim ;)

 

Opowiadanie poprzez swoją stylistykę wydaje się trudne. Za sprawą tematyki, a także kilku wątków oraz tego, jak są prowadzone, sprawia wrażenie skomplikowanego. Natomiast ze względu na swoje gabaryty, no i tak zwany pacing, wydaje się męczące. Sęk w tym, że nie musi takim być; wiele zależy od tego na jakiego odbiorcę trafi. Ba, nie musiało takim być od początku, bo mogło prezentować się jako lekkie, genialne w swej prostocie, a przy tym porywające od początku do końca, zaś od czytelnika zależałoby, czy faktycznie takim było, czy nie. Jednakże nie zachodzi tutaj zależność „nie było lekkie, bo było trudne”, „nie było skomplikowane, bo było proste” i wreszcie „nie było męczące, bo było porywające”. Albo jest jakieś, albo nie jest. I to na tym, w mojej opinii, polega jego „klątwa”.

 

Teraz pomówimy co nieco o fabule, a co za tym idzie, pojawią się dosyć istotne SPOILERY, zatem jeżeli jeszcze nie czytałeś/ czytałaś fanfika, a zamierzasz to zrobić, a przy tym zależy Ci na samodzielnym odkrywaniu fabuły – nie czytaj dalej niniejszego komentarza.

 

Bohaterem niniejszej opowieści jest tytułowy Handlarz Słów, którego z biegiem fabuły poznajemy z imienia, a nawet dowiadujemy się kim był i czym się trudnił zanim uzyskał swój tytuł oraz reputację. Nie zabraknie motywów wyjaśniających dlaczego zrobił to, co zrobił, a co dało mu możliwości, jakich potrzebował, jednocześnie sprowadzając go na ścieżkę prowadzącej do jego nieuchronnego upadku. Ścieżkę długą i szeroką, warto dodać; motyw wędrówki, połączony z przemijaniem czy takim bardzo, ale to bardzo subtelnym nihilizmem, tworzy ciekawą mieszankę, która nie czyni opowiadania barwnym, ale szaro-burym, co dosyć dobrze współgra z kreowanym klimatem (któremu poszczególne zabiegi stylistyczne podcinają skrzydła, ale o tym nieco później), tworząc poważny, posępny, ale intrygujący nastrój.

 

Wracając jednak do fabuły, bo to o niej chciałem pomówić, rozdział pierwszy, czyli „Nigdy nie kłamie”, robi dosyć dobrą robotę jeśli idzie o otwarcie historii, przedstawienie głównego bohatera, a także wciągnięcie czytelnika w klimat. Początek, notabene poprzedzony cytatem z Baśki Białowąs Williama Shakespeare'a, nadal wydaje mnie się jakiś taki poetycki, acz nie przesiąknięty nadymanym artyzmem, za to wysyłający do odbiorcy sygnał, że „uwaga, to jest poważny fanfik”. Niedługo potem są fragmenty, które, zważywszy na tytuł, skłoniły mnie do spekulacji odnośnie tego, w jakim sensie jest to wędrowny kupiec. Czy słowa wystąpią tu jako waluta? Jeśli tak, to z jakimi konsekwencjami będzie się wiązać ich zamiana/ wymiana? W ogóle, jak przechowywane są słowa? W jaki sposób przeprowadzana jest transakcja, jeśli przyjąć, że ta moc jest unikalna dla protagonisty? Te, jak i inne możliwe pytania, budują wokół bohatera aurę tajemniczości i rozbudzają u czytelnika ciekawość ciągu dalszego jego losów.

 

Niedługo po tym mamy faktyczną prezentację możliwości Handlarza – będącego kucykiem ziemskim – a także jego charakteru czy też okno na to czym właściwie się zajmuje, jako ten, który handluje słowami. Jest to jednocześnie zajawka jednego z istotniejszych wątków, czyli śledztwa w posiadłości rodu Wonderful. Autor nie traci czasu i niemalże natychmiast sprzedaje nam bohatera jako kogoś niemalże wszystkowiedzącego, znajdującego się co najmniej sto kroków dalej przed dowolnym oponentem, jaki może się napatoczyć i nie ma znaczenia czy ktoś sobie życzy konfrontacji, czy nie – jeżeli masz problem, Handlarz zjawi się u ciebie z ofertą swych usług. Nie są tanie, ale za próbkę najwyraźniej nieograniczonej mocy, nawet kwoty, które padają już w pierwszym rozdziale, nie wydają się wygórowane. Owszem, w tym aspekcie trudno oprzeć wrażeniu, iż mamy do czynienia z kimś w rodzaju Pana Lusterko, jednakże w trakcie konwersacji z hrabią Wonderful protagonista z przerysowaną wręcz powagą i onieśmielającym gniewem deklaruje, że nie zniża się do kłamstw, co sugeruje, iż jego możliwości są obarczone jakimiś regułami, których złamanie zapewne niesie ze sobą śmiertelne konsekwencje.

 

Generalnie nie mam zarzutów co do otwarcia opowiadania; jak dla mnie doskonale zajawia historię i z powodzeniem realizuje podstawowe cele, które winien mieć prolog/ rozdział pierwszy. Moim zdaniem robi to sprawnie, bez dłużyzn, z paroma niuansami. Fajnie było poczytać o codziennych problemach zwyczajnych kucyków czy zatrzymać się na moment, by poczytać opis jak protagonista – o ironio – wędruje przez świat, najwyraźniej nadając wszystkiemu, każdej małej rzeczy, jakiegoś większego, głębszego znaczenia. Wstawki te nie są zbyt długie, według mnie na tym etapie bez zastrzeżeń budują nastrój i zarazem wizerunek Handlarza, jako kogoś z historią. Czytając opowiadanie za pierwszym razem czytelnik nie ma prawa wiedzieć, iż stąpa on po świecie bardzo długo, lecz po kilkukrotnym zapoznaniu się z fabułą ciekawie było powrócić do początków i przeczytać to jeszcze raz, lecz z nowo nabytą wiedzą o czym to jest i ile trwa.

 

Jednakże, czytając te wstawki, a także scenę rozmowy z hrabią Wonderful, nie dawało mi spokoju to, że z czymś mi się to kojarzy, że mam o tym jakieś wrażenia, których nie mogę opisać, bo nie wiem co jest na rzeczy. I rozdział drugi, prócz tego, że przedstawił kolejne postacie i wprowadził nowe wątki, acz nie zapominając o śledztwie, nareszcie pozwolił zdefiniować moje skojarzenia. Rozdział otwiera tytułowy „bal”, który bez pieśni rozpocząć by się nie mógł, lecz nie musiałem długo czytać, by zrozumieć, że dotychczasowe wrażenie poetyckości, podniosłości, szeroko pojęte „nadmuchanie” poszczególnych fragmentów czy interakcji, kojarzyło mnie się z przedstawieniem teatralnym.

 

Zarówno wcześniej, podczas rozmowy z hrabią, jak i tutaj, gdy rozkręca się bal, zachowania postaci wydają się przerysowane, zaś opisy, włącznie z narracją, sprzyjają teatralnej otoczce; sporo tutaj wykrzykników, dużo wielkich słów, wydźwięk jest patetyczny, oczami wyobraźni widzę ogromną salę, barokową scenografię i kostiumy, a występujący na scenie aktorzy specjalnie wykrzykują emocje ponad miarę, poruszają się nad wyraz energicznie, idąc specjalnie jak najgłośniej tupią o deski i to wszystko odbija się echem. W ogóle, cały fanfik można tak opisać – bardzo długi, utrzymany w barokowej stylistyce spektakl, gdzie na pierwszy rzut oka przesadza się niemal ze wszystkim, lecz pod spodem znajduje się całkiem prosta, acz przemyślana opowieść o dwóch indywiduach, które najwyraźniej widziały wszystko, co świat ma do zaoferowania, a których to losy są trwale splecione.

 

W każdym razie, rozdział drugi przedstawia nam postać Złodzieja Dusz, dorzuca także do obsady znanego nam króla Sombrę – duet ten z czasem wyrośnie na srogą opozycję dla protagonisty, przy czym ten pierwszy będzie jego final bossem. Podobnie jak w przypadku Handlarza, autor nie traci czasu i po swojemu prezentuje możliwości swoich postaci, stwarzając przy tym pozór, jakoby postać mrocznego króla znajdowała się trochę na łasce oryginalnych bohaterów. No, może nie na łasce, lecz jest wrażenie, iż Sombra jest od nich znacznie słabszy. W ostatecznym rozrachunku znaczenie mrocznego króla nie jest marginalizowane, ani bagatelizowanie, lecz trudno oprzeć się myśli, jakoby autor chciał uczynić swoje postacie silniejszymi poprzez zestawienie ich ze znanym z serialu złoczyńcą i przedstawienie ich przewagi na jego tle. Nie zawsze wygląda to dobrze, lecz tutaj akurat nie wzbudziło zbytnich kontrowersji, powiedziałbym, że autor nie odebrał Sombrze, hm... Pewnej godności, tak to nazwijmy. Ostatecznie jego udział w historii określiłbym na satysfakcjonujący, choć nie była to najlepsza kreacja tego bohatera z jaką się spotkałem.

 

Niemniej kontynuowany jest wątek ciekawej sprawy Rose Wonderful, w ramach czego otrzymujemy nie tylko kolejne próbki możliwości Handlarza, jak również wgląd na jego proces myślowy, ale także okno na relacje między ojcem a córką, a także podejście tej drugiej do protagonisty, gdyż wie już ona, iż odwiedził mury jej rodzinnej posiadłości. Później, podczas kolejnego spotkania Handlarza z hrabią, dochodzi do pierwszej konfrontacji bohatera z Sombrą, zgodnie z foreshadowingiem na początku rozdziału. I tak jak wspominałem – autor pozostawił królowi godność złoczyńcy, jednakże już pokazał, że jest on słabszy od oryginalnych postaci. Nie było moim zdaniem sensu tego tłumaczyć:

 

Cytat

(...) A ten, który dał okazję Sombrze do rozpętania rzezi, znany mi jest jako Złodziej Dusz. I jest on znacznie potężniejszy niż Siostry, Klejnoty i ja razem wzięci – mówił spokojnie, zupełnie jakby fakt posiadania przez kogokolwiek tak wielkiej mocy był równowarty tyle, co zeszłoroczny śnieg.

 

To znaczy, Sombra bodaj za pierwszym razem padł od duetu Celestia & Luna. Potem w grę weszły Elementy Harmonii i Kryształowe Serce. A za trzecim razem... Chyba był trzeci raz ale nie oglądałem/ nie pamiętam, ale! Z tej wypowiedzi wynika następujący łańcuch pokarmowy: Król Sombra < Celestia, Luna, Klejnoty, Handlarz, Cadance pewnie też, Kryształowe Serducho itd. <<< Złodziej Dusz. Czyli nie tylko Sombra już totalnie na nikim nie powinien robić wrażenia, ale Złodziej Dusz to definitywny złodupiec, przed którym jednak Handlarz najwyraźniej nie odczuwa szczególnej trwogi... wydaje się wręcz deko zarozumiały (ang. cocky).

 

Ale o co mi chodzi – jeżeli już, wolałbym mieć to pokazane poprzez czyny i interakcje, nie słowa. Jeden ze sposobów, ten lepszy, nie oba naraz. Jednakże z całości wypowiedzi wynika interesujący detal, mianowicie taki, iż Sombra znacznie wcześniej podpisał ze Złodziejem cyrograf i to stąd miała wypływać jego moc, z którą czynił zło. Dowiadujemy się nawet czyje dusze położył na szali. Jest to wiarygodne wytłumaczenie dlaczego jest zależny od Złodzieja, jak zdobył swoją potęgę i dlaczego mimo kilku porażek wciąż powraca. Z perspektywy czasu, jestem bardzo ciekaw jak wyglądało jego pierwsze spotkanie ze Złodziejem i jaki za podpisaniem z nim umowy stał ciąg zdarzeń. W ogóle, kupuję ten koncept. Jeżeli ktoś dawno, dawno temu miałby zawierać pakt z „diabłem”, Sombra wydaje się idealnym kandydatem. To mi się podoba.

 

W każdym razie, rozdział kończy się małym cliffhangerem, gdyż po spotkaniu z Sombrą powodowany ciekawością hrabia zadaje bohaterowi parę pytań, z czego to ostatnie dotyczy tego, jak został Handlarzem Słów. I tutaj mam mały kłopot, którego chyba aż do tej pory nie zauważałem.

 

Nie zrozumcie mnie źle; rozdział drugi kończy się pytaniem, zaś trzeci otwiera retrospekcja – jak się niebawem okaże, będąca opowieścią protagonisty – która na zadane pytanie odpowiada, co wydaje się wręcz książkowym przykładem tego jak zakończyć jeden odcinek, a jak rozpocząć odcinek następny. Tu zero zastrzeżeń, wręcz przeciwnie, podoba mnie się to i jak najbardziej spełnia to oczekiwania moje, jako czytelnika, odnośnie sposobu prowadzenia historii, jej podziału itd.

 

Jednakże, kiedy bohater podpisuje cyrograf, nie omieszkując przy tym wykorzystać chwili nieuwagi Złodzieja Dusz – lata pomyślnych transakcji musiały zaowocować nadmierną pewnością siebie – pada następujące zdanie:

 

Cytat

Żyję dłużej niż najstarsze znane ci kucyki. Słyszałem o takich osobach, co potrafiłyby śmierci sprzedać jej własną kosę, lecz nie podejrzewałem, że kiedyś te pogłoski okażą się dosłowne. Tak… Zaiste, jesteś Handlarzem Słów…

 

Gdy powracamy do wydarzeń bieżących, hrabia słyszy, iż:

 

Cytat

„Tak, od tamtego dnia jestem znany jako Handlarz Słów.”

 

Przypominam, że (złote) pytanie kończące poprzedni rozdział brzmiało: „Jak stałeś się Handlarzem Słów?”

 

Natomiast z tej opowieści wcale wynika nie to, że po podpisaniu cyrografu i wyruszeniu w świat bohater – na imię mu Rafael – został Handlarzem Słów, ale że był nim wcześniej, właściwie nie wiadomo na jakiej zasadzie. Niby konkluduje, że od tamtej pory jest znany jako Handlarz, ale to nie znaczy, że faktycznie nim jest – tę informację uzyskujemy od Złodzieja Dusz, który stwierdza, że faktycznie to jest Handlarz. Mało tego, jego wypowiedź sugeruje, że Rafael może nie być jedynym takim Handlarzem w historii. Może jedynym wciąż żyjącym, ale jednak. Sieje to ziarno niepewności czy po świecie stąpają tacy, jak on, lecz pozostają śmiertelnymi kucykami, czy też jest inaczej.

 

W każdym razie, może coś źle rozumiem, ale przynajmniej na dzień dzisiejszy widzę tutaj pewną nieścisłość. Poza tym bycie znanym jako ktoś =/= bycie tym kimś. A pytanie było o to, jak Rafael został Handlarzem Słów.

 

Nim zapomnę – Rafael, jako imię, jest w porządku. Ale czy to Nameless serio było konieczne? Po zapoznaniu się z całością nie wydaje się to mieć szczególnego znaczenia; jeżeli miał być bezimienny (czyli tytułowy Handlarz mógłby być nikim i każdym), wówczas po co w ogóle zdradzać jego imię, zaś jeżeli już mieliśmy je poznać, nie lepiej byłoby obrać na nazwisko coś innego? Coś z innego języka, co mogło znaczyć tyle, co „nie posiadający imienia”, acz brzmieć tak, by wskazywać na pochodzenie? Na przykład z północy czy skądś?

 

Aha, jednocześnie rozdział trzeci, „Marzenie od odpowiedzi”, konfrontuje czytelnika z pierwszym poważnym zabiegiem tego, co ja nazywam „kreatywnym formatowaniem”, ubogaconym przez charakterystyczną narrację. Jest to oczywiście prezentacja ciszy, którą przytoczyła już Cahan, stąd powstrzymam się przed zarzuceniem własnym cytatem – po prostu odsyłam do pierwszego postu mojej przedmówczyni.

 

Właściwie, owego kreatywnego formatowania nie ma w tekście znów tak wiele (w tej chwili przypominam sobie jeszcze zdanie napisane w kolorze białym – białe na białym jest niewidoczne, trzeba je zaznaczyć, by je „odkryć”), zdecydowanie częściej narrator wypowiada się w sposób, którego ja osobiście nie odebrałem jako trolling, lecz jako... coś dziwnego. Coś, co w kontekście całości do niczego nie prowadzi. Łudziłem się, że ta zastanawiająca, miejscami sugerująca samoświadomość fanfika narracja, przyniesie ze sobą coś więcej, gdy nadejdzie właściwy czas. Może coś się wydarzy, może ten narrator okaże się jakąś postacią, która od początku brała udział w opisywanych wydarzeniach czy stanie się inny twist, który nada całości nowego wymiaru. Tak się jednak nie stało. I to, w mojej opinii, z perspektywy czasu, faktycznie wydaje się niepotrzebne. Z jednej strony brak tych fragmentów wiele by nie zmienił, lecz z drugiej nie burzyłby klimatu czy czwartej ściany. Gdyby miało coś z tego wyniknąć, to rozumiem eksperyment, lecz eksperyment dla samego eksperymentu z reguły się nie udaje. „Handlarz Słów” nie jest od tejże reguły wyjątkiem, a szkoda.

 

Retrospekcja otwierająca „Marzenie odpowiedzi” wprowadza jeszcze Księgę Ksiąg, jako ten ostateczny cel, który popchnął Rafaela ku złożeniu podpisu na umowie ze Złodziejem Dusz, a także postać Meadow, której charakter, jak i rola w historii, jest prosta jak parasol – ona kocha jego, on nie kocha jej, jakoś w ten sposób. Jest to jednocześnie przeszłość, która do protagonisty nieuchronnie powróci w finale. I teraz dwie sprawy.

 

Finał, w którym wszystko splata się w jedno, w którym niemalże każda z poznanych wcześniej postaci otrzymuje rolę w finałowym starciu oraz jego konsekwencjach, włącznie z konkluzją historii, wszystko to było, jak dla mnie, bardzo satysfakcjonujące. Autentycznie miałem wrażenie elementów lądujących na swoich miejscach akurat wtedy, gdy jest to potrzebne. Chociaż co niektóre decyzje (jak chociażby ta, kto ma być sędzią w pojedynku) mogą wzbudzać wątpliwości, ja to sobie tłumaczę w bardzo prosty sposób: starcie odbywa się między dwoma nadzwyczaj potężnymi indywiduami, na warunkach niepojętych dla zwykłego kucyka, więc wolno im. Mogli tak postanowić, mogli to tak zorganizować, więc tak zrobili. I tyle. Nie musi się to nikomu podobać – ma działać dla uczestników starcia.

 

Sprawa druga, czyli wątek Meadow. Jak dla mnie wszystko pasuje. Jej motywacja, stara jak świat, sztampowa, ograna do bólu, w ogóle mi nie przeszkadza, nawet byłbym gotów ją tłumaczyć. A możliwości jest kilka. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale chyba nie podano nam, nawet orientacyjnie, wieku tej postaci. Zatem może być bardzo młoda, a co za tym idzie, niedoświadczona, naiwna, po prostu po młodzieńczemu głupia. Może też znajdować się na innym etapie, kiedy, ujmując kolokwialnie, czas na układanie sobie życia się kończy, więc jeżeli ma wyznawać komukolwiek uczucia, to teraz. A może po prostu taka jest i tyle. Niezależnie od tego, jest to IDEALNA ofiara kontrahentka dla Złodzieja Dusz. Ktoś tak naiwny, kierujący się emocjami, wręcz dziecinny, nawet nie pomyśli, nie wybiegnie w przyszłość, nie zastanowi się, podpisze niemal od razu. Poza tym, gdyby Meadow nie była taka, jak ją przedstawił autor, możliwe, że część z satysfakcji, jaką odczułem na końcu, gdzieś by uleciała.

 

Wyobrażam sobie, że Złodziej Dusz, przychodząc do niej, mógł myśleć w następujący sposób:

„This is like taking candy from a baby, which is fine by me.” ~ Shadow teh Edgehog, 2005 :rainderp:

 

Aha – mój odbiór zarówno Handlarza, jak i Złodzieja, był istnym rollercoasterem. Raz po raz wypadali jak nadzwyczajne istoty, przed którymi należy czuć respekt, innym razem jak zarozumiałe snoby i tylko czekałem, aż ktoś któremuś utrze nosa, a nieraz, ilekroć fanfik porywał się na filozofię i pytania dotyczące egzystencji, czasu i sensu, bywali głupio-mądrzy. Ale były i czasy gdzie byli jak zupełnie zwyczajne postacie, które ciągną fabułę naprzód. Ostatecznie nie mam złych wrażeń, mało tego, gdy przyszła pora na wielki finał... ku mojemu zdumieniu, chciało mi się kibicować im obu. Chociaż żaden z nich nie był moją ulubioną postacią w tymże fanfiku – ten honor idzie do Storm – pomyślałem, że w sumie fajnie by było dalej śledzić ich losy, mniej lub bardziej zależne od siebie. Ale zwycięzca mógł być tylko jeden.

 

I może to zabrzmi dziwnie, lecz powtórzyła się sytuacja, jaką miałem przy okazji ogrywania Story Mode w „Tekkenie 7” - czy na końcu wygra Heihachi czy Kazuya, to dla mnie wcale nie było takie oczywiste i tak samo w „Handlarzu”, czy zwycięsko wyjdzie z tego Rafael czy Złodziej, trudno powiedzieć. A gdy wszystko stało się jasne, no to niby człowiek to przeczuwał, a jednak utrzymywał dystans. Ale ostatecznie pozytywnie. I tak jak wspominałem, jak się pokazała Meadow, jak powróciła ta Księga Ksiąg i jak przyszło co do czego – PIĘKNIE ich nasz Złodziej rozegrał! :D

 

A Handlarz, jak już dostał tę Księgę Ksiąg, jak zrozumiał co narobił, to ja wyobraziłem sobie takie „ojej” + mina gościa, któremu skończyło się tanie wino w butelce.

 

Jednakże znacząco wybiegłem naprzód, zamiast iść po kolei, rozdział po rozdziale. I mógłbym to dalej robić, lecz nie widzę takiej potrzeby. Trzy pierwsze rozdziały („Nigdy nie kłamie”, „Niech żyje bal”, „Marzenie o odpowiedzi”) uważam za najważniejsze dla ogółu fabuły; inicjują najważniejsze wątki, odpowiednio szybko je rozbudowują, wprowadzają większość istotnych postaci, otrzymujemy także detale dotyczące Handlarza, jego przeszłości, a także powiązań z antagonistami. Przez to też wydają się najświeższe, najciekawsze.

 

Finał („Sędzia w pojedynku” i „Wzgórze przegniłej wierzby”), jak już zaznaczyłem, uważam za satysfakcjonujący, wyczerpująco zamykający wątki większości postaci, zostawiając jednak lekko uchyloną furtkę, dzięki czemu czytelnik może, jeśli chce, spekulować co będzie dalej, nie jest to bowiem scenariusz pt: „I wtedy wszyscy zginęli”. W ogóle, pasuje mi klimat – było trochę napięcia, pojedynek odbył się w formie takiej trochę debaty filozoficznej, acz silnie spersonalizowanej, następnie powrót przeszłości i ostateczna porażka jednego z bohaterów, czemu towarzyszy szczypta makabry, po czym następuje dość posępna konkluzja, symbolizowana przez wierzbę, która zresztą znajduje się w tytule rozdziału. Króciutka scenka z Cadance i Flurry, jeszcze krótszy występ Celestii i Twilight, nie wydaje się tutaj esencjonalny, ale daje jakieś pojęcie od kiedy Rafael zaszczyca ów świat swoim istnieniem... Co mimo wszystko stwarza inną wątpliwość – czy Złodziej naprawdę potrzebował czekać (?) tyle czasu, nim nadarzyła się okazja do konfrontacji? Naprawdę nigdy przedtem nie było sposobności, by doprowadzić do takiego pojedynku? Możliwe, że było to wytłumaczone/ zasugerowane w fabule, lecz chyba tego nie wyłapałem... No, ale jak wspominałem przy okazji osoby sędziego – są tak zarąbiście potężni, że mogą wszystko, więc jeżeli im tak pasuje, to niech mają ;)

 

No dobrze, ale jak wypada zatem środek opowiadania? No cóż, „nierówno” to złe słowo, gdyż fanfik generalnie trzyma w miarę równy poziom przez cały czas. Powiedziałbym, że jeżeli gdziekolwiek mogłoby się pojawić wrażenie dłużyzny, to są to właśnie te rozdziały. „Pamiątka tamtego dnia” jeszcze się broni, gdyż daje nam więcej postaci Złodzieja Dusz (opisy przemieszczania się po chmurach świetne), a poza tym przedstawia nam Storm, czyli taki trochę typ sidekicka, których pewnie ma w tym swoim kapelusiku mnóstwo, ale akurat ta faktycznie wydaje się cierpieć na syndrom sztokholmski, ale to ok. Z czasem wyrosła na moją ulubioną postać. Opisy z nią były fajne (zwłaszcza te, w których się regenerowała, czy też „ściągała” Swarm Hope na pojedynek), podobały mnie się jej kwestie, akurat w mojej głowie była energiczna, pełna inicjatywy, jakaś taka barwniejsza na tle pozostałych bohaterów. Szybko ją polubiłem. Może to także zasługa scen przedstawiających nam możliwości tego jakże zacnego duetu – gdy wpadają do cudzych nieruchomości, z gospodarzami robią przeróżne rzeczy, by w spokoju zjeść sobie kanapkę chociażby. Fajne.

 

Cała reszta natomiast, i to się tyczy całego „środka”, to właściwie mozolne rozwijanie tego, co już zostało wprowadzone. Jeżeli komuś to podpasowało, no to ma więcej tego, co lubi. Ale nie wszystko i stosunkowo niewiele nowego. Jeżeli od początku ktoś miał z fanfikiem problemy, to właśnie tutaj będą go aż razić w oczy. Zależy. Wątek śledztwa ciągnie się troszkę za długo i tym bardziej jest to kłopot, że na tym etapie czytelnik powinien się domyślać co jest na rzeczy i kim naprawdę jest Rose Wonderful; zna już odpowiedź na zagadkę, ale tekst nadal zachowuje się jakby to była wielka tajemnica i odwleka jej wyjawienie, które to nie ma już szans zaskoczyć. Ale motyw, że cała służba, to istoty sztuczne, była dla mnie małą niespodzianką. Ale znów, hrabia raczej o tym wiedział, co nie? Nie mógł im po prostu rozkazać, by powiedzieli o co chodzi z kochaną córunią? Chyba powinny się go te golemy słuchać, co nie? W sumie, jak tak o tym myślę, to czy w tym kontekście wynajęcie Handlarza rzeczywiście było potrzebne? Jasne, Rafael sam do niego przyszedł i się zaoferował, ale koniec końców... trochę to naciągane. Autor jakby sam się zakiwał pośród swoich pomysłów, a kiedy wszystko się poplątało, to nie wypadało zostawiać czytelnika bez rozwiązania, więc je napisał. Tak to trochę wygląda.

 

Poszczególne interakcje między innymi postaciami może i są zrealizowane solidnie, lecz nie jestem pewien czy faktycznie wnoszą cokolwiek do całości, poza tym, że najwyraźniej autor chciał, byśmy spędzili z tymi bohaterami więcej czasu, poznali dynamikę relacji między nimi i przez to zbudowali z nimi więź, coby końcówka była bardziej angażująca. Lecz znów – jedynymi zagrożonymi wydawali się tu Handlarz i Swarm Hope. Reszta... generalnie byłem spokojny o to, że z tego wyjdą, tak czy inaczej. Zatem znów przewija się pytanie – po co?

 

A może tak miało być. Może autor nie chciał podawać czytelnikom wszystkiego na srebrnej tacy i wolał, by każdy z osobna sam wypełnił luki, jak podpowiada mu wyobraźnia. Może Złodziej Dusz i Handlarz są ograniczeni jakimiś wyższymi prawami, których nie mogą złamać, stąd tyle czasu się „zbierali” na pojedynek. Może z tego samego powodu Złodziej nie mógł niszczyć kogo popadnie, chociaż mamy jasno powiedziane, że moc ma z nich wszystkich największą. Może sędzia musiał być śmiertelnikiem, coby starcie było uznane za ważne, a jego wynik wiążący. Może za parasolką, kapeluszem, no i przede wszystkim wierzbą stoi jakaś głębsza symbolika. Może, ale nie musi.

 

Aha – jednocześnie to są te rozdziały, które musiałem sobie przypominać. Po pewnym czasie zaczęły się zlewać w jedno i trudno mi było określić co gdzie jest. Mała niedogodność, jednakże też może świadczyć o tym, że faktycznie tekst ma trochę tłuszczyku, który można by odprowadzić, coby lektura poszła bardziej wartko bez utraty znaczenia czy detali. Z drugiej strony, lubię opisy, lubię detale, lubię czytać, więc gdyby to mnie przypadła misja „odchudzania” opowiadania, to nie ma co się łudzić – coś tam bym skrócił czy wyciął, ale i tak byłoby grubo ponad sto stron :) Natomiast ani razu nie miałem wrażenia, że cokolwiek było pisane na siłę. Pragnę pochwalić to, że najwyraźniej Ziemniakford wrzucił do „Handlarza” trochę wszystkiego – z czym chciał, to sobie poeksperymentował, były pieśni (z tego, co wiem, autor lubi pisać wiersze), było nieco artyzmu, trafionego czy nie, to już inny temat, nieco filozofii, próba poprowadzenia naraz dwóch grup postaci z ich własnymi wątkami, te rzeczy. Cel był ambitny i wcale nie został zrealizowany źle, nawet nie średnio, wręcz całkiem nieźle, w mojej opinii. Według mnie jest to ciekawa fabuła z fajnym potencjałem, prowadzona przez nietuzinkowe postacie, lecz nie zawsze opisana w zbyt fortunny sposób.

 

Trochę już tego dotknąłem, ale ogólnie chodzi o to, że ta stylistyka jest dosyć specyficzna, rzekłbym, że barokowa w tym sensie, że lubi przesadzać. Czasem to działa, czasem nie. Coś czasem zapadnie w pamięci, innym razem przejdzie bez echa. Dużo nad wyraz ubarwionych porównań, jak chociażby częste porównywanie konwersacji do bitwy prowadzonej przez dwa stronnictwa, z całą charakterystyczną dla tejże dziedziny nomenklaturą, innym razem obrazy wiszą jak wisielce (chwilę kminiłem co autor miał tu na myśli, bo samobójstwo można popełnić na różne sposoby), no i mam wątpliwości na ile kolor „radzieckich bloków” ma sens w świecie, w którym nigdy nie było związku radzieckiego, i tak dalej, i tak dalej. Postacie zachowują się i wypowiadają dosyć teatralnie, o czym też już pisałem. Przeważnie to działa, czego nie można powiedzieć o filozoficznej stronie dzieła. Znów – niekiedy poszczególne teksty wydają mnie się intrygujące, niebanalne, nawet pobudzające wyobraźnię, ale innym razem wzbudzają pewne politowanie.

 

W każdym razie, niezależnie od tego, co sądzimy o zawartości merytorycznej i jakich byśmy nie mieli zastrzeżeń do stylistyki, tekst został napisany solidnie i poprawnie. Wygląda dobrze i tak też go się czyta. Osobiście, nie miałem kłopotu ani ze wskoczeniem do historii w jej trakcie, ani z odświeżeniem sobie opowiadania od początku, nawet za którymś z kolei razem. Praca przy nim była wymagająca, ale nie drenująca z chęci na cokolwiek. Był w tym jakiś głębszy pomysł, był ciekawy klimat, było trochę momentów, które naprawdę mi podeszły. Na ówczesnym etapie autor może i nie miał dosyć doświadczenia, by w pełni wykorzystać potencjał te historii, ale nie uważam, że ją zepsuł.

 

Swoją drogą, w dyskusji przewinął się wiek autora i powiem tak: jako ktoś, kto opublikował swoje pierwsze teksty mając bodajże dwadzieścia jeden wiosen owszem, niekiedy człowiek ma chęć zapaść się pod ziemię, lecz z drugiej strony niczego nie żałuję. Każdy z tych tekstów (także każda praca graficzna) pomógł mi dojść do etapu, na którym jestem teraz, każdy coś do mojej twórczości wniósł i bez nich nie byłoby mowy o mojej obecnej działalności w takiej formie, w jakiej jest ona znana czytelnikom. Żałuję tylko tego, że dzisiaj nie mam już tej odwagi, którą miałem w owym czasie. Człowiek ma doświadczenie, ma popełnione błędy, ale i sukcesy, ma chęci i pomysły, lecz nie do końca sprzyja mu ta charakterystyczna dla wczesnej twórczości śmiałość, bez której czasem trudno wykroczyć poza rzemieślniczą robotę. Kontrolowana, może pomóc w osiągnięciu pełnego potencjału dowolnie ambitnej koncepcji.

 

Kończąc, moim zdaniem „Handlarz Słów” to fanfik ciekawy, na ogół zupełnie niezły, a momentami całkiem dobry, zrealizowany konsekwentnie i solidnie, według wizji autora i mnie się podobał. Uważam, że warto go spróbować. Nie jest idealnie, jest nad czym pracować, ale według mnie to konkretna próbka możliwości Ziemniakforda, no i okazja do niejednej lekcji na przyszłość. Chociażby na temat tego jak utrzymywać określony klimat. W każdym razie, tekst mnie wciągnął, przedstawił parę intrygujących konceptów, no i usatysfakcjonował swym zwieńczeniem. Czego chcieć więcej? Kolejnych fanfików, rzecz jasna ;)

Mam nadzieję, że z biegiem czasu tekst okaże się istotnym punktem w historii twórczości autora; opowiadaniem, po którym wyciągnął istotne wnioski, fanfikiem, przy którym wypróbował pierwsze poważne pomysły i przy którym nabrał potrzebnego doświadczenia, by stworzyć coś jeszcze większego, a przy tym opowieścią, którą się ciepło wspomina i do której łatwo wraca.

 

 

Pozdrawiam!

  • +1 2
  • Lubię to! 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam.

Chyba się wyłamię, bo dla mnie lektura była dość trudna. Znaczy, zrozumiałam sens ale niektóre słowa sprawiły mi trudności :DNie wiem, czy to dobry znak, bo ostatecznie chyba Złodziej był tym złym? Tak to odebrałam, szczególnie, za to, co robił z tymi duszami. A argumentować sobie swoje zachowania może jak chce :P

Lektura była nawet przyjemna, miejscami dość mrocznie, miejscami dość zabawnie.

Wątek ze śledztwem wydał mi się najciekawszy. Zachowanie służby nic mi nie podpowiedziało, myślałam, że to wynika właśnie z tego, że po prostu taką mają rolę, pracę.

Spoiler

Nie skojarzyłam kim jest panienka nawet w momencie, w którym jej oczy zabłysły na zielono. Po prostu przez myśl mi to nawet nie przeszło. Na detektywa to się nie nadaję…

Ale końcówka przyćmiła wszystko. Bardzo satysfakcjonujące zakończenie.

Spoiler

Jakkolwiek można tak mówić w przypadku zakończenia, gdzie ktoś ginie.

Ale motyw z tą książką, którą bohater ostatecznie czyta i nic z niej nie rozumie - genialne!

I te znaczki, znaczek sensu i słowa. Jaki to dobry pomysł i jak dobrze wykonany.

Ładne początki rozdziałów. Klimatyczne.

Fajnie, jak okładka współgra z treścią opowiadania.

A zabieg z ciszą mi się podobał!

 

Pewnie dużo rzeczy mi umknęło. Niewprawny ze mnie czytelnik.

  • +1 4
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

No dobra, czas odpowiedzieć na pewne pytania, dopowiedzieć pewne kwestie i naprostować parę spraw. I zastrzegam, że będą czasem głębokie spoilery, także tego… smacznego?

Spoiler


Zacznijmy od zupełnego środka, bo od komentarza Hoffmana. Hoffman pisał, cytat:

 

 

Dnia 16.02.2024 o 15:06, Hoffman napisał:

W przekazie idzie odnaleźć poważniejsze problemy – mniej lub bardziej umiejętnie wplecione między wierszami, acz przeważnie tonące gdzieś w formie – jednakże z reguły wszystko zawiera się w ramach rzeczywistości komiksowej, tzn. przypomina to, nawet bardzo, znane nam z serialu animowanego uniwersum, lecz wykoślawione poprzez typowo fanowski edge, groteskę czy rzeczy zaczerpnięte z dzieł wymienionych w posłowiu.

 

(dla uczciwości trzeba zaznaczyć, że już wcześniej i Cahan i Obsede używali np. określenia edge odnośnie Złodzieja Dusz)

 

A także:

 

Dnia 16.02.2024 o 15:06, Hoffman napisał:

Jednakże, czytając te wstawki, a także scenę rozmowy z hrabią Wonderful, nie dawało mi spokoju to, że z czymś mi się to kojarzy, że mam o tym jakieś wrażenia, których nie mogę opisać, bo nie wiem co jest na rzeczy. I rozdział drugi, prócz tego, że przedstawił kolejne postacie i wprowadził nowe wątki, acz nie zapominając o śledztwie, nareszcie pozwolił zdefiniować moje skojarzenia. Rozdział otwiera tytułowy „bal”, który bez pieśni rozpocząć by się nie mógł, lecz nie musiałem długo czytać, by zrozumieć, że dotychczasowe wrażenie poetyckości, podniosłości, szeroko pojęte „nadmuchanie” poszczególnych fragmentów czy interakcji, kojarzyło mnie się z przedstawieniem teatralnym.

 

Zarówno wcześniej, podczas rozmowy z hrabią, jak i tutaj, gdy rozkręca się bal, zachowania postaci wydają się przerysowane, zaś opisy, włącznie z narracją, sprzyjają teatralnej otoczce; sporo tutaj wykrzykników, dużo wielkich słów, wydźwięk jest patetyczny, oczami wyobraźni widzę ogromną salę, barokową scenografię i kostiumy, a występujący na scenie aktorzy specjalnie wykrzykują emocje ponad miarę, poruszają się nad wyraz energicznie, idąc specjalnie jak najgłośniej tupią o deski i to wszystko odbija się echem. W ogóle, cały fanfik można tak opisać – bardzo długi, utrzymany w barokowej stylistyce spektakl, gdzie na pierwszy rzut oka przesadza się niemal ze wszystkim, lecz pod spodem znajduje się całkiem prosta, acz przemyślana opowieść o dwóch indywiduach, które najwyraźniej widziały wszystko, co świat ma do zaoferowania, a których to losy są trwale splecione.

 

A na koniec:

 

Dnia 16.02.2024 o 15:06, Hoffman napisał:

Trochę już tego dotknąłem, ale ogólnie chodzi o to, że ta stylistyka jest dosyć specyficzna, rzekłbym, że barokowa w tym sensie, że lubi przesadzać. Czasem to działa, czasem nie. Coś czasem zapadnie w pamięci, innym razem przejdzie bez echa. Dużo nad wyraz ubarwionych porównań, jak chociażby częste porównywanie konwersacji do bitwy prowadzonej przez dwa stronnictwa, z całą charakterystyczną dla tejże dziedziny nomenklaturą, innym razem obrazy wiszą jak wisielce (chwilę kminiłem co autor miał tu na myśli, bo samobójstwo można popełnić na różne sposoby), no i mam wątpliwości na ile kolor „radzieckich bloków” ma sens w świecie, w którym nigdy nie było związku radzieckiego, i tak dalej, i tak dalej. Postacie zachowują się i wypowiadają dosyć teatralnie, o czym też już pisałem. Przeważnie to działa, czego nie można powiedzieć o filozoficznej stronie dzieła.

 

I odpowiadając, dość krótko i zbiorczo… tak. Jest tu masa patosu, przerysowania, teatralności. Na tyle, że sam się niejednokrotnie zastanawiałem, czy nie aż za dużo. Nie będę tego ukrywał. Na tyle, że aż w pewnym momencie dopytałem (ale nie pamiętam, czy Hoffmana, czy kogoś innego), czy nie przesadzam. Co ciekawe, a wcale nie byłem tego pewien, wyszło to dobrze, a wręcz za mało w niektórych miejscach. Lubiłem w ten sposób pisać.

 

A odnosząc się dalej do komcia Hoffmana:

 

Dnia 16.02.2024 o 15:06, Hoffman napisał:

Natomiast z tej opowieści wcale wynika nie to, że po podpisaniu cyrografu i wyruszeniu w świat bohater – na imię mu Rafael – został Handlarzem Słów, ale że był nim wcześniej, właściwie nie wiadomo na jakiej zasadzie. Niby konkluduje, że od tamtej pory jest znany jako Handlarz, ale to nie znaczy, że faktycznie nim jest – tę informację uzyskujemy od Złodzieja Dusz, który stwierdza, że faktycznie to jest Handlarz. Mało tego, jego wypowiedź sugeruje, że Rafael może nie być jedynym takim Handlarzem w historii. Może jedynym wciąż żyjącym, ale jednak. Sieje to ziarno niepewności czy po świecie stąpają tacy, jak on, lecz pozostają śmiertelnymi kucykami, czy też jest inaczej.

 

No, to akurat po prostu mój błąd z tym sformułowaniem. Ale w sumie, jest to jakiś materiał na małe poboczne opowiadanie – może coś o tym jak kucyk ziemski został bibliotekarzem na służbie księżniczek? Tu w sumie już przez nie mógłby tak zostać nazwany. Zobaczymy, może coś dobrego z tego błędu wyniknie.

 

Dnia 16.02.2024 o 15:06, Hoffman napisał:

Nim zapomnę – Rafael, jako imię, jest w porządku. Ale czy to Nameless serio było konieczne? Po zapoznaniu się z całością nie wydaje się to mieć szczególnego znaczenia; jeżeli miał być bezimienny (czyli tytułowy Handlarz mógłby być nikim i każdym), wówczas po co w ogóle zdradzać jego imię, zaś jeżeli już mieliśmy je poznać, nie lepiej byłoby obrać na nazwisko coś innego? Coś z innego języka, co mogło znaczyć tyle, co „nie posiadający imienia”, acz brzmieć tak, by wskazywać na pochodzenie? Na przykład z północy czy skądś?

 

Jeśli mam być szczery, to absolutnie nie pamiętam genezy nazwiska. Na tyle, że sprawdziłem notatki, przeszukałem na szybko rozmowy… ale nic nie znalazłem. Zgaduje, ale tylko zgaduje, że chciałem nawiązać do klasyka, do jednego człowieka, który odmienił losy wielu setek, ale mogę tylko zgadywać obecnie. Co ciekawe, już w notatkach mam napisane (częściowo), że jest to „oryginalne” (i to napisane oczywiście z ironią), także być może zachowało się to jako jeden z placeholderów historii, jak podmieniec.

 

Dnia 16.02.2024 o 15:06, Hoffman napisał:

Właściwie, owego kreatywnego formatowania nie ma w tekście znów tak wiele (w tej chwili przypominam sobie jeszcze zdanie napisane w kolorze białym – białe na białym jest niewidoczne, trzeba je zaznaczyć, by je „odkryć”), zdecydowanie częściej narrator wypowiada się w sposób, którego ja osobiście nie odebrałem jako trolling, lecz jako... coś dziwnego. Coś, co w kontekście całości do niczego nie prowadzi. Łudziłem się, że ta zastanawiająca, miejscami sugerująca samoświadomość fanfika narracja, przyniesie ze sobą coś więcej, gdy nadejdzie właściwy czas. Może coś się wydarzy, może ten narrator okaże się jakąś postacią, która od początku brała udział w opisywanych wydarzeniach czy stanie się inny twist, który nada całości nowego wymiaru. Tak się jednak nie stało. I to, w mojej opinii, z perspektywy czasu, faktycznie wydaje się niepotrzebne. Z jednej strony brak tych fragmentów wiele by nie zmienił, lecz z drugiej nie burzyłby klimatu czy czwartej ściany. Gdyby miało coś z tego wyniknąć, to rozumiem eksperyment, lecz eksperyment dla samego eksperymentu z reguły się nie udaje. „Handlarz Słów” nie jest od tejże reguły wyjątkiem, a szkoda.

 

W sumie, jeśli kiedyś będę pisał to od nowa i poprawiał, to może zastosuje te rozwiązanie, które już wcześniej mi sugerowałeś.

 

Dnia 16.02.2024 o 15:06, Hoffman napisał:

Sprawa druga, czyli wątek Meadow. Jak dla mnie wszystko pasuje. Jej motywacja, stara jak świat, sztampowa, ograna do bólu, w ogóle mi nie przeszkadza, nawet byłbym gotów ją tłumaczyć. A możliwości jest kilka. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale chyba nie podano nam, nawet orientacyjnie, wieku tej postaci.

 

To jest dla mnie jedno z zaskoczeń przy odpisywaniu. Bo nic nie mam o tym nawet w notatkach. Dość powiedzieć, że ta postać w notatkach występuje jedynie jako „przyjaciółka Handlarza”.

 

Dnia 16.02.2024 o 15:06, Hoffman napisał:

Co mimo wszystko stwarza inną wątpliwość – czy Złodziej naprawdę potrzebował czekać (?) tyle czasu, nim nadarzyła się okazja do konfrontacji? Naprawdę nigdy przedtem nie było sposobności, by doprowadzić do takiego pojedynku?

 

 

Zwrócę uwagę na parę spraw. Handlarz idzie na konfrontacje pewny, wręcz zadufany w sobie, wyzywa biedną Storm (no, czy taką biedną to inna sprawa, ale uznajmy, że tak, dla dobra zdania), nie cacka się specjalnie, będąc praktycznie przekonanym, że wygra. Pewność siebie nie bierze się (zazwyczaj) znikąd. Złodziej po części chciał czekać, ustawić planszę pod siebie, by nie doszło znów do takiego wypadku, jak za pierwszym razem. Zresztą, musiał mieć też coś, czym zwabi Handlarza. Wspomnę tylko, że „pasy osobowości” nie padły przypadkiem z ust Złodzieja, gdy ten wysyłał Sombrę.

 

Dnia 16.02.2024 o 15:06, Hoffman napisał:

Opisy z nią [Storm – przypomnienie Ziemniaka] były fajne (zwłaszcza te, w których się regenerowała, czy też „ściągała” Swarm Hope na pojedynek), podobały mnie się jej kwestie, akurat w mojej głowie była energiczna, pełna inicjatywy, jakaś taka barwniejsza na tle pozostałych bohaterów.

 

 

Może zabrzmi to głupio, ale odkąd obejrzałem film G5, to Storm sobie wyobrażam z głosem Izzy. Więc tak, to jak najbardziej poprawne wyobrażenie.

 

Dnia 16.02.2024 o 15:06, Hoffman napisał:

Ale motyw, że cała służba, to istoty sztuczne, była dla mnie małą niespodzianką. Ale znów, hrabia raczej o tym wiedział, co nie? Nie mógł im po prostu rozkazać, by powiedzieli o co chodzi z kochaną córunią? Chyba powinny się go te golemy słuchać, co nie?

 

 

Cóż, to dość spory błąd z mojej strony, że nie udało mi się przekazać dość istotnej różnicy między hrabią a jego córką. Córka traktowała służbę znacznie bardziej, jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, po ludzku, więc jeśli chciałby się dowiedzieć [Hrabia] czegoś od służby, to bardzo popsułby sobie relacje z córką (do czego i tak doszło, ale chociaż chciał to ominąć).

 

Dnia 16.02.2024 o 15:06, Hoffman napisał:

Cała reszta natomiast, i to się tyczy całego „środka”, to właściwie mozolne rozwijanie tego, co już zostało wprowadzone.  […] Poszczególne interakcje między innymi postaciami może i są zrealizowane solidnie, lecz nie jestem pewien czy faktycznie wnoszą cokolwiek do całości, poza tym, że najwyraźniej autor chciał, byśmy spędzili z tymi bohaterami więcej czasu, poznali dynamikę relacji między nimi i przez to zbudowali z nimi więź, coby końcówka była bardziej angażująca. Lecz znów– jedynymi zagrożonymi wydawali się tu Handlarz i Swarm Hope. Reszta... generalnie byłem spokojny o to, że z tego wyjdą, tak czy inaczej. Zatem znów przewija się pytanie – po co?

 

(do tego nawiązywał częściowo też obsede)

 

Dnia 10.06.2023 o 03:02, Obsede napisał:

Można dać mu szansę, ja sam końcowe rozdziały czytałem ze wzrastającym zainteresowaniem (niestety środkowa część fanfika jest słabsza niż pełen tajemniczości początek czy zakończenie), ale nie jest to tekst, który spodoba się każdemu.

Czy aż tak mało się tam działo? Rozwiązanie śledztwa, wyruszenie w podróż Swarm i zakańczanie w postaci spotkania ze Storm, dodatkowe przedstawianie relacji Złodziej-Storm, spotkanie się bohaterów… No powiedział bym, że działo się dość dużo. Może w wolniejszym tempie, może nie aż tyle co w poprzednich rozdziałach…  Osobiście też po prostu lubię wolniejsze tempo, co czuć w całym opowiadaniu.

 

A co do innych komentarzy, cóż, Obsede jednak zostawił mi mało miejsca na odpowiedzi, do Cahan w sumie nie mam wiele do dodania (w sumie mam, ale nie wiem czy to nie byłby już prysznicowe argumenty), więc odniosę się jeszcze krótko do komentarza Niki.

 

Dnia 21.02.2024 o 21:31, Nika napisał:

Nie wiem, czy to dobry znak, bo ostatecznie chyba Złodziej był tym złym?

I Złodziej, i Handlarz nie byli dobrzy.

 

Ogólnie cieszę się, że fanfik przynajmniej umiarkowanie się podoba ^.^

Zobaczymy, może coś jeszcze…

A, tu was mam. Jest coś jeszcze! Mały bonus dla chętnych (to, że i tak muszę zaktualizować pierwszy post, to ciiii), zainspirowany czytaniami na kąciku. Zaproponował to bodajże Diamond lub Hoffman, ale poprawcie mnie, jeśli się mylę.

Mianowicie, rymowana wersja pojedynku między Handlarzem a Złodziejem. 

Można powiedzieć, że jest to... Właściwy pojedynek.

Pozdrawiam.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chcesz dodać odpowiedź ? Zaloguj się lub zarejestruj nowe konto.

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to bardzo łatwy proces!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
×
×
  • Utwórz nowe...