Skocz do zawartości

Spontaniczne\Zorganizowane(niepotrzebne skreślić) Mini meety w Warszawie


KochamChemie

Recommended Posts

RELACJAAAAAAAA 

 

Data: 4/01/2014

Rodzaj meeta: ogniskowy

Ilość osób w przybliżeniu: ~10-15 osób

 

 Jak meet wyglądał z mojej perspektywy.

 

Na meecie pojawiłem się około 15:00 nie wiem więc co działo się wcześniej, ale jak mniemam odbyło się znoszenie drewna i próba rozpalenia ogniska. Zanim jednak dotarłem na miejsce, musiałem przebyć drogę z metra na polanę.

 

Trasa była istnym torem przeszkód. Najgorsze było błoto. Nie można było iść prosto, bo usmarowałbym się jak świnia w chlewie, więc większość czasu musiałem poświęcić na przeskakiwaniu jak upośledzona żaba z jednego miejsca, które wydawało się trochę bardziej suche, na kolejne. Niestety, nie było ich wiele. Tuż przed wejściem do lasu natrafiłem na ciekawy widok rodem z Silent Hilla, a mianowicie ujrzałem ciężką mgłę leniwie unoszącą się nad kartofliskiem. Wyglądało to niesamowicie. (Zdjęcie wrzucę później) Idealny motyw do kręcenia filmu o zombie apokalipsie. Tak czy inaczej wkroczyłem do owianego złą sławą lasu zwanego oficjalnie Rezerwat przyrody Las Kabacki im. Stefana Starzyńskiego. Jak na styczeń to leśnym duktem spacerowało sporo ludzi w najróżniejszym wieku. Droga się dłużyła w nieskończoność, co potwierdza tezę, że jak się idzie ze znajomym to nie odczuwa się tak bardzo odległości. Sam las był przyjemnie spokojny. Gdyby nie spacerowicze, panowała by idealna cisza. Serio, jakby nie było mokro, to usiadłbym na jednej z ławek i wciągałbym zdrowe, leśnie powietrze wsłuchując się w śpiew ptaków i karmiąc wiewiórki odganiając się od wygłodniałych borsuków... Ta ku*wa chciałbym. Powietrze było przesiąknięte smorodem zgniłych liści, ptaków nie było, wiewiórki śpią snem zimowym a borsuka nigdy na oczy nie widziałem. (Pewnie i tak miałby wściekliznę) Mówi się trudno i idzie się dalej.

 

Dotarłem więc na polanę gdzie dostrzegłem pierwszych przedstawicieli broniackiej społeczności, która wyszła mi na powitanie. I wtedy zobaczyłem JEGO. Miałem wrażenie, że szczęka wyskoczy mi z zawiasów i walnie o ziemię. Krzywy uśmieszek od ucha do ucha, małe, wredne oczka, ale to co rzuciło się w oczy niczym przeciętny mieszkaniec Pragi Północ po twój porftel i komórkę to łysa pała. No dobra, prawie, bo na roześmianej mordzie widniała standardowa fryzura 'na jeża'. To był Donard w całej okazałości. Poznałbym go nawet jakby na dwa lata zaszył się w amazońskiej dżungli żyjąc w szałasie z liści. Chwila szoku jednak nie przyćmiła fantastycznej perspektywy spędzenia czasu w naturalnym środowisku homo broniacus czyli na meecie. Jak zwykle czas upływał pod znakiem randomowych rozmów, grouphugach, przypalania chleba i żartach nie powiem kogo o wsadzaniu spalonej kiełbasy nie powiem gdzie. Spotkanie było spokojne dopóki nie okazało się, że nasze jedyne źródło ciepła właśnie dogasa. I wtedy pojawił się ponownie Donard z arcyciekawym pomysłem rzucenia na ognisko kupy drewna, po czym usadownienie swojego wielkiego plota na samym środku sterty. Wstał dopiero jak jego dupa zaczęła dymić niczym z komina elektrociepłowni Bełchatów. Miałem cichą nadzieję, że zobaczymy widowisko pt. Donard dostaje napęd ogniowy, ale (nie)stety do tego nie doszło. O dziwo pomysł okazał się nie tak idiotyczny jak na pierwszy rzut oka i już po chwili mieliśmy ładny stosik jak za pięknych czasów palenia czarownic. W międzyczasie do meeta dołączył Krzyświeł i Arpegius powiększając i tak już spore grono osób. Zdecydowaliśmy się na opuszczenie Kabat jak już nikomu nie chciało się potrzymywać ognia i zrobiło się całkiem chłodno i głodno. Ruszyliśmy więc na przystanek autobusowy i odjechaliśmy w kierunku centrum. Tam już odłączyłem się od meeta, który powędrował do KFC przy pl. Konstytucji. 

 

I ja tam byłem, piwo piłem, a com widział, przedstawiłem, blabla bez odbioru.

Edytowano przez Azar
  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


jak będzie z sobotą?

Sobota o 14:00 na patelni.

Po zmroku można pójść zobaczyć czy coś zostało wdrożone w starym paradoxie, stamtąd na starówkę.

Po 15 mają do nas z Ameryki przyjść mrozy i zima (a jak być może wiecie mieli tam niedawno -40, więc zanosi się srogo) bo zwykle ze dwa tygodnie później do nas dochodzi.

Być może ostatnia szansa na porządny spacer.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prawdopodobnie się pojawię

 

UWAGA MOŻE POJAWIĆ SIĘ DASZKA! Nic nie robimy, zobaczymy czy faktycznie w rzeczywistości jest takim kozakiem jak w internetach

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To był (przynajmniej dla mnie) wybitnie epicki ponymeet, i bardzo chciałbym podziękować wszystkim, którzy się zjawili.

Może jutro uda mi się skrobnąć jakąś relację.

Jak już wytrzeźwięję po tej epickości.

 

 

:TaTds:

A, i kopyta bolą. To świetnie!

Edytowano przez Vunlinur
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rzeczona relacja z dnia wczorajszego:

    O godzinie 14 zebraliśmy się na patelni, po dokładnie 20 minutach ruszyliśmy w kierunku KFC na MDM. W drodze, jeszcze w podziemiach odpadła grupka starej 'elity' pod pretekstem czekania na Adamovixa, którego potem nie poznałem. W KFC podzieliliśmy się na 2 grupki: dobrze się znających nie-weteranów, którzy wtłoczyli się do tego małego cypla o który zawsze zażarcie walczymy, grupę nieśmiało-socjalizującą się, zajmującą pozycję strategiczną pod ścianą w rozciągnięciu, gdzie przeprowadzaliśmy dyskusję na temat fizyki w Equestrii, która jak wiadomo dość znacząco (przynajmniej w naszym ludzkim mniemaniu, co chcę powiedzieć to to, że Discord stwierdziłby co innego) różni się od naszej. Bardzo żałuję, że nie nagraliśmy tej konwersacji. Była jeszcze trzecia grupka, gdyż jak w końcu dotarła jelita z Ovixem, to okupowali stoliki przy kwiatkach na środku. i przy wyjściu. Pod koniec grupki się przemieszały, niedługo potem niekompletna jelita, jednak z dodatkami wybyła, a my rozpoczęliśmy przygotowania do wymarszu. 30 chyba minut po 16 opuściliśmy bunkier i udaliśmy się aleją prosto na wschód, kierując się na opustoszały paradox.

 

    Ta część wypadła zgodnie z planem. Na miejscu, po zapaleniu znicza, oddaniu honorów oraz stwierdzeniu, że aktualnie stary paradox stał się wychodkiem dla desperatów, ruszyliśmy w drogę powrotną, tak, jak to zawsze robiliśmy, a przynajmniej prawie tak, bo po drugiej stronie ulicy: przez park.

    Przebywszy ten niebezpieczny, bagnisty gąszcz musieliśmy się przeprawić przez ulicę by móc znowu bezpiecznie się zakamuflować w parku po drugiej stronie. To też nam się na szczęście udało. W całkowicie już innym buszu natknęliśmy się na ujęcie wody oligoceńskiej, więc zmęczeni skorzystaliśmy z tego niespodziewanego dobra cywylizacji. Inni skorzystali w inny sposób, ale to już na tyłach ujęcia. Na tą część oddziału musieliśmy chwilę poczekać, jednak nie nudziliśmy się, bo podziwialiśmy doskonalne wyeksponowane i zakonserwowane Buty Traperskie nr. 44. Następnie przez ślepotę orga zakręciliśmy małe kółeczko i wspieliśmy się ścieżką po zboczu góry, po czym wyłoniliśmy się przy muzeum Wojska Polskiego, które Donard miał chęć brać z marszu szturmem. Wspięliśmy się szlakiem na jeszcze niewysadzony most Poniatowski i skierowaliśmy się na rondo Charlesa De Gaulle'a, gdzie się przegrupowaliśmy i zmieniliśmy stan oddziału +1. Planowaliśmy zachować stan liczbowy, jednak Igor stwierdził, że w sumie, to się przejdzie, więc się przeszliśmy. Krakowskim przedmieściem. Pod kolumnę Zygmunta.

 

   Tam nastąpił chaos, chyba Luxor sobie poszedł, weszliśmy do przybytku handlowego Tesco, które nie jest fajne, bo to fajne znajduje się dalej, po czym jedliśmy ciasteczka, przeszedłszy uprzednio na drugą stronę schodów ruchomych prowadzących prawdopodobnie na dół. Czekaliśmy tam dalej jedząc ciasteczka.

    Gdy zapasy się skończyły byliśmy zmuszeni podjąć desperackie kroki i udaliśmy się do KFC przy feminie. Po drodze dywagowaliśmy, a Donard wirował, więc wszyscy byli zadowoleni. Na wysokości metra ratusz arsenał mieliśmy okazję podziwiać trzecią już grupę meetową (ach, ta Warszawa i jej podziały, 3 ponymeety na raz!) z łypiącym na nas złowrogo Baleronem na czele zamknętą na szczęście w bezpiecznej odległości w KFC na bankowym. Zderpiliśmy dość mocno na tym skrzyżowaniu nie mogąc znaleźć bezpiecznej drogi gwarantującej przeżycie na drugą stronę, jednak i to nas nie zatrzymało (na długo). Pożegnaliśmy się z Igorem, OleQiem i Klaudią, po czym nasz przetrzebiony oddziałek mógł ruszać dalej.

   Po drodze wzdłuż Solidarności instensywnie poruszany był temat pantografów. Z tym okrzykiem na ustach zdobyliśmy nasze upragnione KFC, i zabunkrowaliśmy się na górze tak dobrze, że nawet ochroniarz informujący grupę o fakcie uprzedniego zarezerwowania całego piętra musiał ustąpić pod przytłaczającą siłą og... argumentu, że siedzimy tam już od godziny.

    Osobiście mnie przy tym nie było, bo miałem wtedy inne zadanie, polegające na przeeskortowaniu dwóch osób na śródmieście (melduję, że wykonałem). Gdy wróciłem, oddział w liczbie większej niż wychodziłem o 1, zastałem na parterze, gdzie dyskucje po pełnym przeżyć dniu trwały w najlepsze. W tym miejscu Donard usiłował spożyć opakowanie po frytkach. Niestety frytki skończyły się jakiś czas wcześniej. To doskonale obrazuje co nasza grupa musiała przejść tego dnia. Niemniej wszyscy byli szczęśliwi, ba, niektórzy nawet rysowali albo projektowali domowej roboty pułapki na losowe części ciała. W pewnym momencie ktoś rzucił hasło "21:40" po czym całą grupa się rozproszyła zgodnie z nieustalownym wcześniej planem. Musieliśmy ratować Kacpra przed samotnym biegiem do centrum, bo zdawał się zapomnieć/nie zauważyć, że tuż obok są tramwaje. Stamtąd rozjechaliśmy się w tylko sobie znanych kierunkach...

 

 

Osobista ocena numeryczna? 10,2/10.

Edytowano przez Vunlinur
  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rzeczona relacja z dnia wczorajszego:

    O godzinie 14 zebraliśmy się na patelni, po dokładnie 20 minutach ruszyliśmy w kierunku KFC na MDM. W drodze, jeszcze w podziemiach odpadła grupka starej 'elity' pod pretekstem czekania na Adamovixa, którego potem nie poznałem. W KFC podzieliliśmy się na 2 grupki: dobrze się znających nie-weteranów, którzy wtłoczyli się do tego małego cypla o który zawsze zażarcie walczymy, grupę nieśmiało-socjalizującą się, zajmującą pozycję strategiczną pod ścianą w rozciągnięciu, gdzie przeprowadzaliśmy dyskusję na temat fizyki w Equestrii, która jak wiadomo dość znacząco (przynajmniej w naszym ludzkim mniemaniu, co chcę powiedzieć to to, że Discord stwierdziłby co innego) różni się od naszej. Bardzo żałuję, że nie nagraliśmy tej konwersacji. Była jeszcze trzecia grupka, gdyż jak w końcu dotarła jelita z Ovixem, to okupowali stoliki przy kwiatkach na środku. i przy wyjściu. Pod koniec grupki się przemieszały, niedługo potem niekompletna jelita, jednak z dodatkami wybyła, a my rozpoczęliśmy przygotowania do wymarszu. 30 chyba minut po 16 opuściliśmy bunkier i udaliśmy się aleją prosto na wschód, kierując się na opustoszały paradox.

 

    Ta część wypadła zgodnie z planem. Na miejscu, po zapaleniu znicza, oddaniu honorów oraz stwierdzeniu, że aktualnie stary paradox stał się wychodkiem dla desperatów, ruszyliśmy w drogę powrotną, tak, jak to zawsze robiliśmy, a przynajmniej prawie tak, bo po drugiej stronie ulicy: przez park.

    Przebywszy ten niebezpieczny, bagnisty gąszcz musieliśmy się przeprawić przez ulicę by móc znowu bezpiecznie się zakamuflować w parku po drugiej stronie. To też nam się na szczęście udało. W całkowicie już innym buszu natknęliśmy się na ujęcie wody oligoceńskiej, więc zmęczeni skorzystaliśmy z tego niespodziewanego dobra cywylizacji. Inni skorzystali w inny sposób, ale to już na tyłach ujęcia. Na tą część oddziału musieliśmy chwilę poczekać, jednak nie nudziliśmy się, bo podziwialiśmy doskonalne wyeksponowane i zakonserwowane Buty Traperskie nr. 44. Następnie przez ślepotę orga zakręciliśmy małe kółeczko i wspieliśmy się ścieżką po zboczu góry, po czym wyłoniliśmy się przy muzeum Wojska Polskiego, które Donard miał chęć brać z marszu szturmem. Wspięliśmy się szlakiem na jeszcze niewysadzony most Poniatowski i skierowaliśmy się na rondo Charlesa De Gaulle'a, gdzie się przegrupowaliśmy i zmieniliśmy stan oddziału +1. Planowaliśmy zachować stan liczbowy, jednak Igor stwierdził, że w sumie, to się przejdzie, więc się przeszliśmy. Krakowskim przedmieściem. Pod kolumnę Zygmunta.

 

   Tam nastąpił chaos, chyba Luxor sobie poszedł, weszliśmy do przybytku handlowego Tesco, które nie jest fajne, bo to fajne znajduje się dalej, po czym jedliśmy ciasteczka, przeszedłszy uprzednio na drugą stronę schodów ruchomych prowadzących prawdopodobnie na dół. Czekaliśmy tam dalej jedząc ciasteczka.

    Gdy zapasy się skończyły byliśmy zmuszeni podjąć desperackie kroki i udaliśmy się do KFC przy feminie. Po drodze dywagowaliśmy, a Donard wirował, więc wszyscy byli zadowoleni. Na wysokości metra ratusz arsenał mieliśmy okazję podziwiać trzecią już grupę meetową (ach, ta Warszawa i jej podziały, 3 ponymeety na raz!) z łypiącym na nas złowrogo Baleronem na czele zamknętą na szczęście w bezpiecznej odległości w KFC na bankowym. Zderpiliśmy dość mocno na tym skrzyżowaniu nie mogąc znaleźć bezpiecznej drogi gwarantującej przeżycie na drugą stronę, jednak i to nas nie zatrzymało (na długo). Pożegnaliśmy się z Igorem, OleQiem i Klaudią, po czym nasz przetrzebiony oddziałek mógł ruszać dalej.

   Po drodze wzdłuż Solidarności instensywnie poruszany był temat pantografów. Z tym okrzykiem na ustach zdobyliśmy nasze upragnione KFC, i zabunkrowaliśmy się na górze tak dobrze, że nawet ochroniarz informujący grupę o fakcie uprzedniego zarezerwowania całego piętra musiał ustąpić pod przytłaczającą siłą og... argumentu, że siedzimy tam już od godziny.

    Osobiście mnie przy tym nie było, bo miałem wtedy inne zadanie, polegające na przeeskortowaniu dwóch osób na śródmieście (melduję, że wykonałem). Gdy wróciłem, oddział w liczbie większej niż wychodziłem o 1, zastałem na parterze, gdzie dyskucje po pełnym przeżyć dniu trwały w najlepsze. W tym miejscu Donard usiłował spożyć opakowanie po frytkach. Niestety frytki skończyły się jakiś czas wcześniej. To doskonale obrazuje co nasza grupa musiała przejść tego dnia. Niemniej wszyscy byli szczęśliwi, ba, niektórzy nawet rysowali albo projektowali domowej roboty pułapki na losowe części ciała. W pewnym momencie ktoś rzucił hasło "21:40" po czym całą grupa się rozproszyła zgodnie z nieustalownym wcześniej planem. Musieliśmy ratować Kacpra przed samotnym biegiem do centrum, bo zdawał się zapomnieć/nie zauważyć, że tuż obok są tramwaje. Stamtąd rozjechaliśmy się w tylko sobie znanych kierunkach...

 

 

Osobista ocena numeryczna? 10,2/10.

 

Szkoda, że musiałem iść. Gdyby nie to, wziąłbym udział we wszystkich akapitach, a nie tylko w pierwszym. :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak będzie następny meet możnaby zorganizować jakiś panel dyskusyjny czy coś na jakiś wybrany (lub nie) wcześniej temat (tak jak ostatnio było z fizyką w Equestrii). Dyskusja była naprawdę ciekawa i aż żal, że tak mało osób brało w niej tak mało osób, a niewiele więcej ją słyszało.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chcesz dodać odpowiedź ? Zaloguj się lub zarejestruj nowe konto.

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to bardzo łatwy proces!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
×
×
  • Utwórz nowe...