Skocz do zawartości

Co aktualnie czytamy


bobule

Recommended Posts

W końcu wpadłam do biblioteki i wypożyczyłam "Zmierzch" Stephanie Meyer - skoro tyle o nim słyszałam, to postanowiłam go przeczytać. Dwa pierwsze rozdziały są trochę nudne, mam nadzieję, że potem się trochę rozkręci :lunaderp:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie skończyłem czytać "Raising Steam". Teraz znów chyba już czwarty raz czytam "Metro 2033" i zaczynam "Futu.re". W tle jeszcze czasem przewija się "Gra o tron" oraz "Pan Tadeusz"  :v

Edytowano przez Moist von Lipwig
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie skończyłem "Tożsamość Burne'a".

Z jednej strony całkiem niezła lektura, akcja wylewa się z kartek, z drugiej momentami naciągane motywy (facet z amnezją daje radę wykiwać kilkudziesięciu wyszkolonych zabójców i przejąć kilka milionów opierając się praktycznie tylko na farcie... tja...). Podobało mi się samo zakończenie i to, kim tak naprawdę okazał się być Burne, ale "Kryptomin Ikar" był o wiele lepszy w moim mniemaniu.

 

A na tapecie najpewniej wylądują "Łowcy kości" Ericsona.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Przeczytałem "Za horyzont" (już jakiś czas temu), teraz pewnie zabiorę się za "Metro 2033" znowuż, ewentualnie "Drogę królów".

Czytał ktoś może "Ślady rysich pazurów" Wandy Żółkiewskiej i może coś o tym napisać, bo nie wiem za bardzo gdzie je w kolejce umieścić?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Ayn Rand - "Kapitalizm. Nieznany ideał" (filozofia polityczna). Książka idealnie pokazuje co było przyczyną krachu na Wall Street w 1929 roku, oraz co przyczynia się do osłabienia gospodarki Stanów Zjednoczonych. Godna polecenia, zwłaszcza dla zwolenników gospodarki wolnorynkowej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Opowieść o prawdziwym człowieku Borysa Polewoja. To jest tak bzdurna i głupia propaganda proradziecka, że aż śmieszna. Ciekawe czy ktokolwiek w to uwierzył.

Lotnik w czasie 2 wojny rozbija się za linią frontu i z 2 pogruchotanymi nogami, przy -30 stopniach, czołga się 18 dni do swoich jedząc szyszki i śnieg. Potem trafia do pogożelców, którzy mieszkają w lesie, a oni go karmią i opiekują się nim. Dalej zostaje zabrany do szpitala w Moskwie, gdzie amputują mu nogi, ale dostaje protezy od najlepszego protetyka w rosji i uczy się chodzić by potem wrócić za stery. W międzyczasie spotyka miłego, rozmownego komisarza z kawalerii, który pomaga wszystkim wrócić do zdrowia, ale sam umiera

Jeszcze całej nie przeczytałem ale pewnie takich pomysłów będzie więcej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

Jest to bardzo ciekawa książka pełna interesujących słów i obrazków. Posiada wiele przydatnych zwrotów bez których nie poradziłbym sobie w normalnym życiu. Przeczytałem ją wielokrotnie, ucząc się słowo po słowie tak, aby całą zapamiętać. Śni mi się po nocach każda strona nad którą spędziłem wiele godzin w celu rozkoszowania się cudownym słowotwórstwem zawartym w niej. Chodzi mi oczywiście o:

jezyk_niemiecki__klasa_1__zakres_podstaw

Serio, od czterech tygodni nie czytałem nic innego niż ten podręcznik. Jutro mam sprawdzian z całego roku, więc życzcie mi szczęścia.

Edytowano przez Garin
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Biblioteka pana Lemoncella" to esencja radości doświadczonej przy czytaniu dobrej książki. Jest to ten typ radości, która wykręca pysk w grymas uśmiechu, zmusza umysł do pracy (książka niesamowicie zwraca na sobie uwagę czytelnika. Ostrzegam, że powinno się ją czytać w dobrych warunkach, mimo że nie jest to pozycja zanadto wymagająca), a myśli wysyła w podróż po zakątkach wyobraźni i wspomnień wniesionych z tych cudownych książkowych wojaży, jakie z pewnością każdy z nas przeżywał.

Niestety piszę te słowa jako osoba nastoletnia, będąca w wieku ciut wyższym, niż średnia adresowana, choć jeszcze nie w pełni dorosła. Tak więc są to odczucia raczej subiektywne i niekoniecznie należy traktować ich jako pewnik i wzór emocji wywoływanych przez tę książkę.

Jako że nalazłem opinie, iż jest to pozycja dla "współczesnych" dzieci (komputery, gry i internet) mająca ukazać im piękno literatury i szacowność takiego ciekawego miejsca jak biblioteka, czuję się zobowiązany do przekazania swojej opinii na w tym temacie. I tak: po pierwsze, zgadzam się z opiniami podanymi wyżej - ta powieść niemiłosiernie zachęca do bliższych kontaktów z literaturą, zmyślnie ukazując ją jako przede wszystkim cudowny środek zaradczy na nudę, oraz jako fundament na którym można budować swój światopogląd i oczywiście - czerpać z niej wiedzę.

Ta książka już na okładce reklamuje się jako "połączenie Chrarliego i fabryki czekolady z nocą w muzeum" i chyba nie było lepszego sposobu na zachęcenie mnie do jej przeczytania niż wspomnienie jednej z najlepszych powieści dla dzieci u w ogóle, jakie kiedykolwiek miałem okazję przeczytać. Mowa tu oczywiście o "Charlie i fabryce czekolady" (Roald Dahl to Pisarz przez duże P - przeczytajcie wszystko co napisał!).

A o czym właściwie jest ta książka, spytacie? Małe streszczenie: Kye Keeley to prawdziwy pasjonat wszelkich gier: słownych, planszowych, terenowych, a przede wszystkim - gier video. Jego największym idolem jest Pan Lemoncello - Najgenialniejszy twórca gier i zabaw na świecie. Tak się składa, że urodził się on w tej samej miejscowości, co główny bohater, a na dodatek nie zamierza o niej zapominać. W ramach osobistej satysfakcji, oraz pomocy miastu, miliarder decyduje się otworzyć w mieście największą i najcudowniejszą bibliotekę jaka kiedykolwiek powstała. Pewnego dnia w szkole Key'a zostaje ogłoszony konkurs - 12 osób, które napiszą najlepszy esej pt. "Dlaczego cieszę się z otwarcia nowej biblioteki" zostanie zaproszonych na przedpremierowe, nocne zwiedzanie biblioteki, z możliwością wypróbowania wszelkich dostępnych atrakcji i wzięcia udziału w wielu wymyślnych grach przygotowanych specjalnie na tę okazję. Keeley dostaje się do tego elitarnego grona, lecz na miejscu okazuje się, że zamysł twórców sięga dużo dalej, niż mogło by się to wydawać... Wspomniałem już, że czyta się to świetnie?

Co prawda, książka wydawała mi się na początku trochę chaotyczna - szybka akcja, dość ubogie opisy, ale później okazało się, że nie jest to takie złe.

Tempo nie pozwala na nudę i dodatkowo pozwala wczuć się w przeżycia bohaterów, tworzących klimat tej książki. Ubogie opisy zaś pozwalają zaszaleć wyobraźni - umysł chwyta się szczegółów, a nie zwalnia na kolejnych "charakterystykach terenu". Bądź co bądź, jest to książka dla dzieci... ale właśnie - każdemu wielbicielowi książek będzie się tę powieść czytało wspaniale i gładko. Mnóstwo nawiązań do literatury (i to nie tylko do tej dziecięcej!), pokaźna liczba tytułów zawartych w "Bibliotece Pana Lemoncella", czyni ją swoistą listą z obowiązkowymi tytułami, wymarzonym prezentem, jaki można podarować każdemu, oraz kopalnią ciekawostek. One właśnie - sprytnie pokrywane na kolejnych kartach historii w ten sposób, że ciekawią, a równocześnie nie wywołują poczucia "wbijania wiedzy na siłę" - dopełniają obrazu po prostu fajnej książki.

Powieść ta jest interesująca, mądra, zawiera morał, ciekawostki i nawiązania do szeroko pojętej historii literatury. Bohaterowie są sympatyczni i opisani w ten sposób, że czytelnikowi z łatwością przychodzi polubić i znienawidzić konkretne z nich.

To są plusy. A minusy? Nie jest to "fabryka czekolady" Dahla. Rozumiem, że opisywane dzieło trzyma się bardziej realizmu, który nie jest mocną stroną dzieł Pana Roalda i jego dzieł, ale cóż... i tak polecam.

Edytowano przez Dark Feather
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Pachnidło" jest książką chorą. Pomysł na historię jest pokręcony w ten genialny, inteligentny sposób, dzięki któremu stworzona została powieść, od której ciężko się oderwać, a która pozostaje przy tym książką wartościową.

Głównego bohatera autor opisuje w sposób perfekcyjny. Zgłębia on tajniki czarnej duszy Jana Baptysty, ukazując postać taką jaką ona jest w rzeczywistości. Zdarza się nawet, że niektóre rzeczy nadmienione zostały parokrotnie na kartach książki, aby czytelnikowi łatwiej było dokonać swej osobistej oceny i interpretacji. "Pachnidło" też zostało napisane w sposób subiektywny. Patrick ukazuje postaci i zdarzenia, dokonując na nich samodzielnych sądów, bądź wkładając je w usta Grenouille'a. Dodało to historii pewnej wiarygodności, gdyż sama książka napisana została jak typowa opowieść. Typ narracji (narrator wszechwiedzący) ułożono na podobieństwo wygłaszanych ustnie baśni i historii. Gdyby mieć dużo czasu i wyrwanych słuchaczy, odczyt "Historii pewnego mordercy" stałby się hitem na ognisku pasjonatów niebanalnych książek. Bo choć nie jest to typowy horror, historia, podobnie jak pewne jej fragmenty, takie jak przewijające się przez całą książkę tajemnicze fatum dotyczące postaci Jana Baptysty - można odnieść wrażenie, że cel bohatera pilnowany jest przez jakąś siłę, która wpływa na pewne podobnie jak to miało miejsce w "Wiedźminie".

Kolejną wielką cechą tej powieści jest jej oryginalność. Mimo pewnych wytartych schematów, takich jak umieszczenie czasu I miejsca akcji w siedemnastowiecznym Paryżu, za bohatera stawiając biednego chłopca, autor swym pomysłem miażdżył konwencje i zachował świeżość wyczuwalną w każdym rozdziale, każdym zdarzeniu i w każdym niemal zdaniu zawartym w książce. Po skończeniu lektury długi czas leżałem na łóżku, próbując wymyślić i stwierdzić: czy to dzieło ociera się tylko o geniusz, czy jest może utworem iście genialnym? Pierwsze wrażenie kazało mi obstawić drugą opcję i po pewnym czasie jestem zdania, że należy ją podtrzymać.

Jak już we wstępie napisałem, autor pisze o chorych rzeczach, ale robi to w naprawdę cudowny sposób! Do języka nie mogę się jakkolwiek przyczepić, bo ten stoi na naprawdę niezwykle wysokim poziomie. Nie pamiętam, bym jeszcze w tym roku czytał coś tak wspaniale skonstruowanego i przemyślanego. Twórczość P. Süskinda ukazuje się ponoć bardzo rzadko, ale gdy ten już się za coś zabierze to... nie ma na niego mocnych.

Inną sprawą jest oczywiście tłumaczenie. Nie mielibyśmy przecież możliwości tak szerokiego zapoznania się z tym dziełem, gdyby nie naprawdę przebojowy przekład tłumaczki, której nazwisko wyleciało mi z pamięci. Jest to chyba jedno z najlepszych tłumaczeń, z jakim dany mi był zaszczyt zapoznania się.

Jednak w tej opowieści najważniejszy jest przecież główny bohater - trzon całej historii i jak to Pisarz zaznaczył we wprowadzeniu - "jedna z największych i najbardziej odrażających postaci w dziejach". Ooo to prawda! Nie wiem, czy ktokolwiek z was miał okazję zobac Zobaczyć ekranizację książki (całkiem niezłą nawet) - tam Grenouille był mimo wszystko innym człowiekiem - niepozbawionym uczuć i jakichkolwiek ludzkich instynktów. A w książce właśnie tak jest. Grenouille jest potworem. Istotą tak nieprzystosowaną lub po prostu nieludzką, że bardziej przypomina przybysza z innej, strasznej planety.

Dobra, najwyższy czas przybliżyć fabułę: Paryż, przełom wieków XVII i XVIII. Cała Europa pogrążona jest w smrodzie cywilizacji. Spośród wszystkich miast najbardziej cuchnie Paryż, a najbardziej brudnym i wydzielającym największy odór miejscem w Paryżu jest targ rybny usytuowany przy uliczce prowadzącej do cmentarza. Tam też rodzi się Jan Baptysta Grenouille, istota obdarowana węchem bardziej jeszcze wrażliwym, niż psi. Kolejną ważną cechą charakterystyczną Baptysty jest doskonała pamięć i orientacja do zapachów. W istocie, Jan jest w stanie w sekundę wyczuć na wielokrotnie pranej koszuli, zapach kiełbasy, którą właściciel jadł dziewięć lat wcześniej.

Plusem tej książki jest postawa autora wobec czytelnika, przemawiająca się pozostawieniem odbiorcy wolności do samodzielnej oceny całej historii. Pisarz nie nawrzucał do swej książki jakichś zanadto wyraznycht nutek moralizatorskich, choć wyczuć można pewną stronniczość.

Mam wrażenie, że narrator rzeczywiście nazywa zło czynione na kartach powieści złem, a jednak dokładnie przedstawia przecież psychikę Grenouille'a, uwidaczniając jego motywy i wydarzenia, które - poprzez coraz straszniejsze zdarzenia doprowadziły w końcu do wstrząsającego finału. Przyznam - w pewnych momentach kibicowałem nawet postaci przy niektórych jego wyzwaniach. Cóż - jest to konsekwencja wczytania się dobrą książkę. Polecam.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czytaliście kiedyś książkę tak genialną, że nie chcę się jej skończyć? To tej kategorii spokojnie i z czystym sumieniem mogę zaliczyć "Dumę i Uprzedzenie" pióra słynnej Jane Austen. Mimo że strasznie ciekawią mnie dalsze losy Elizabeth, nie mogę (a raczej nie mam ochoty) tak jak to zwykle robię, przeczytać tej książki w kilka wieczorów. 

 

Moja fascynacja tą powieścią jest jeszcze dziwniejsza, zważywszy na to, że nie przepadam za romansami. Serio, żebym "przełknęła" romans musi on być "wzbogacony" o dużą (bardzo dużą) ilość fantasy lub wszelkiego rodzaju mordobicia, najlepiej takiego, gdzie organy wewnętrzne częściej są na zewnątrz, niż na swoim miejscu; lub irracjonalnego humoru.

 

A "Duma i uprzedzenie" tego nie ma. Co więc ma w zamian? Po pierwsze, genialnie przenosi w klimat tamtych czasów, czyli (jeżeli się nie mylę) przełom XVIII i XIX wieku. Po drugie, świetnie wykreowane postacie. Ubóstwiam Elizabeth i jej ojca za ich poczucie humoru i prawie zawsze trafne obserwacje psychologiczne, są to kolejne dwa powody, dla których polecam te powieść. A skoro już mowa o kreacji postaci, mam wrażenie, że nie tylko mnie irytuje matka Lizzy i pan Collins. Ta pierwsza, za inteligencje średnio wykształconej ameby (i za to, że jej najmniej lubianą córką jest Elizabeth. No dobra, to główny powód), ten drugi natomiast za ciągłą pompatyczność i za nieprawdziwe, i mocno przesadzone pojęcie o własnej osobie.

 

Ostatnim z powodów i w sumie najmniej ważnym, są krótkie rozdziały, których jest około sześćdziesięciu. Dzięki temu "jeszcze tylko ten rozdział" nie trwa wieki i nie trzeba odrywać się od czytania w samym środku rozdziału.

 

Podsumowując, bezwzględnie polecam "Dumę i uprzedzenie".

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Zielona mila" Stephen King

Mam słabość do Kinga. Mimo że przeczytałem zaledwie trzy jego książki, z czego żadna nie była ergo horrorem (jak wiadomo - koronnym gatunkiem autora i najlepiej z nim kojarzonym). Zawsze jednak kolejne premiery jego dzieł przykuwają moją uwagę, a ja sam jestem pełen podziwu, dla niezwykłej wyobraźni i umiejętności autora. Z tego też powodu, oraz dlatego, że horrory nie są tym, co często przewija się przez moją biblioteczkę, książki Kinga zawsze odbieram z ostrożnością, dokładnie "badając grunt" przed zabraniem się za lekturę...

...Kto nie słyszał o "Zielonej Mili? Szukając we wspomnieniach pierwszego kontaktu z tym dziełem i jego ekranizacją, me myśli wędrują w linii prostej do piątej klasy szkoły podstawowej. Wtedy to pierwszy raz usłyszałem o filmie i zobaczyłem niektóre jego sceny. Na tym jednak kontakt się skończył. Na w ciągu następnych lat oglądnąłem przy różnych okazjach większość filmu, w tym zakończenie, ale ciągle po głowie chodziła mi myśl zapoznania się z pierwowzorem i marzenie to ziściłem na wiosnę 2015 roku.

Prawdę oczywistą ogłoszę od razu - jest to bardzo dobra, interesująca powieść.

Kulisy jej powstania przybliża nam sam autor, w swych dwóch arcyciekawych występach - do wydania pierwszego i drugiego - pełnego (gdyż najpierw zielona mila ukazała się w odcinkach), oraz krótkiej przedmowy jego wydawcy. Można się z nich dowiedzieć na przykład jak właściwie narodziła się historia strażnika, do którego celi trafia skazany na karę śmierci Olbrzym posiadający paranormalne zdolności i pewna mała myszka, przebiegająca sobie przez całą książkę. Powtórzę - pomysł jest dziwaczny, ale ciekawy i obiecujący, nie jest to też przecież najdziwniejszy pomysł Kinga.

Narracja jest oczywiście pierwszoosobowa i dobrze, bo szczerze powiedziawszy - nie wyobrażam sobie tej historii opisanej w inny sposób. Ponadto owa narracja, została poprowadzona jako wspomnienia, przywoływane przez starusieńkiego dziadka, wyrzucającego na papier dręczące go myśli, dzięki czemu powieść staje się dwuwątkowa, z osobnymi bohaterami i wydarzeniami. Nad wszystkim unosi się jednak duch konkretnej osoby - wspomnianego skazańca, Johna Coffey'a, który nie daje odpłynąć akcji i stanowi ogniwo łączące oba wątki.

Wyraźnie widać, że autor nie chciał za bardzo odchodzić od zdarzeń będących sednem książki, bo rzadko kiedy osobiste myśli narratora skracają gdzieś poza tematy nie związane z głównym wątkiem, a tym jest oczywiście tytułowa zielona mila, czyli blok więźniów oczekujących na karę śmierci. Dzięki takiemu zabiegowi cały pokaźny tom nabiera tempa i pozbywa się możliwych dłużyzn, jakie były by konsekwencją zgłębiania się na przykład w życiorysy i stany emocjonalne pobocznych bohaterów.

Tak mi się zdaje, że ów wspomniana cecha ujednolicenia wątku wcale nie odbija się negatywnie na całości wrażeń odnoszonych w trakcie lektury. Inną sprawą jest wymiar artystyczny dzieła, lecz ten moim zdaniem utrzymuje się na stałym, wysokim poziomie, bez zwracania uwagi na możliwe szczegóły, które można byłoby gdzieś wcisnąć dla smaku. Owszem - można by, ale po co? Zresztą, odczucia, czy to artystyczne, czy emocjonalne to osobista sprawa każdego odbiorcy i tak też zostawiam tę kwestię - do osobistego przemyślenia.

Jednak najbardziej z całego utworu podobali mi się bohaterowie. Różnorodność i oryginalność typów zawartych w tej książce, z racji na zamknięte miejsce w którym toczy się akcja nie jest obfita, to jednak ze względu na jego wyjątkowość (bądź co bądź - więzienie o zapatrzonym rygorze) każda z postaci budzi ciekawość. Naprawdę - każda. Czy jest to naczelnik zakładu ze swą umierającą żoną (kolejna fajna cecha stylu pisarskiego S.K - rzucanie postaci w różne sytuacje i obserwowanie ich nietypowych zachowań), czy sadystyczny strażnik - każdy, naprawdę każdy jest interesujący i wnosi coś swą obecnością do powieści.

Oczywiście najważniejszy jest sam narrator i John. Cóż za dwójka! Dobór postaci iście książkowy: strażnik i skazaniec, pierwszy chce ratować drugiego, a tymczasem dzieje się zupełnie na odwrót...

Co do języka i opisów nie mogę powiedzieć nic ponad to, iż w innych jego książkach wygląda to podobnie, choć klimat jest mniej drastyczny niż w znacznej większości jego dzieł, z horrorami na czele i nawet niekoniecznie z nimi. Intryguje to, że Stephen z każdym nowym tematem inaczej operuje swym warsztatem pisarskim. W "Skazanych na Shawshank" obraz więzienia i w ogóle cały monolog wewnętrzny różnią się od siebie na tyle, że nie wiem czy podając te dwa dzieła naraz komuś niedouczonemu, czy ten ktoś dałby radę je rozpoznać.

Taka "giętkość" w operowaniu słowem to cecha mistrzów, choć jednakże nasz ulubiony twórca pozostawia w każdej swej książce wyraźny ślad - klasa i styl (o którym tak się rozpisuję), w jakim pisze to szanowany i znany emblemat rozpoznawczy. Polecam.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Miecz przeznaczenia" Sapkowskiego. Pierwszy raz czytałam serię o Wiedźminie kilka lat temu. Powiem szczerze, że byłam bardzo rozczarowana. Wszyscy się zachwycali, że książki genialne, porównywalne do "Władcy pierścieni", rewelka. A ja nic takiego nie zauważyłam. Pokręcone płytkie historie, zaczerpnięcia z bajek, dziwne zakończenie. Odrzuciło mnie, stwierdziłam, że wiecej do tego nie wrócę. Jednak na fali popularności najnowszej gry, po kilku godzinach grania, godzinach spędzonych na słuchaniu soundtracku i innych piosenek zwiazanych z grą nakręciłam się i jednak wróciłam do książek. Zobaczymy jak będzie po całym cyklu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czytał ktoś "Kiedy pieniądz umiera. Koszmarny sen o hiperinflacji" Adama Fergussona? Zastanawiam się czy zacząć.

Silma jeśli chodzi o sagę, też jestem trochę zawiedziony. Spodziewałem się czegoś nadzwyczajnego, a dostałem coś, tylko dobrego. Były oczywiście fragmenty genialne i te które wręcz warto zacytować, ale było dużo momentów w których wręcz traciłem siły i przestawałem czytać. W tej chwili kończę Wieżę Jaskółki.

 

Ale powiem, że zaciekawił mnie cykl Inkwizytorski Jacka Piekary. Przeczytałem 2 książki, ale nie było w nich momentów genialnych, ani czegoś co warto zacytować.

 

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Dzisiaj rano (albo w nocy, w zależności od tego jak definiować czwartą) skończyłam czytać tą książkę:

 

195601-352x500.jpg

 

Po takim opisie spodziewałam się powieść będącej pochwałą wegetarianizmu.

 

"Pim postanowia wbrew oczekiwaniom rodziców wybrać szkołę zawodową i szybko zdobyć konkretny, gwarantujący dobre zarobki fach. Decyduje się na szkołę rzeźniczą, gdzie uczy się wędliniarstwa, prezentacji, pakowania, przechowywania i przygotowywania wyrobów garmażeryjnych. Nauka idzie mu nad podziw dobrze i dopiero wizyta w ubojni przemysłowej wszystko zmienia… Po prześledzeniu w roli widza makabrycznego łańcucha produkcyjnego Pim postanawia popełnić szaleńczy czyn – zakrada się nocą do zakładu, wchodzi ze stadem świń i podąża kuluarami dla zwierząt przeznaczonych do uboju, by obejrzeć cały proces ich oczyma…"

 

Książka Joy Sorman jednak okazała się całkowitym przeciwieństwem moich przewidywań. Jednak nie uważam tego za minus. 

Mi czytało się przyjemnie, jednak osoba, którą zraża naturalizm i dokładne opisy pełne krwi, mięsa, flaków i innych bebechów ta powieść może przyprawić o mdłości. Wegetarianom i wojownikom o prawa zwierząt również odradzam sięgania po tą pozycję. 

 

W skrócie, jest to filozoficzna powieści, będąca pochwałą mięsożerców, która jednak skłania do myślenia nad rolą mięsa i zwierząt w ludzkim społeczeństwie.

 

Polecam, ale nie każdemu.

 

Chociaż przez większość książki odnosiłam wrażenie, że Pim jest świrem z obsesją na punkcie mięsa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chcesz dodać odpowiedź ? Zaloguj się lub zarejestruj nowe konto.

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to bardzo łatwy proces!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
×
×
  • Utwórz nowe...