Skocz do zawartości

Wyżal się.


Mellie

Recommended Posts

Decyzje mnie powoli niszczą. Chyba każdy z mojego rocznika już wie, gdzie pójdzie za rok. każdy się mnie pyta, do jakiej szkoły na zamierzam się udać.

A ja na to:

,,Shit''

Nie zostało wcale dużo czasu, a zastanawiam się od niemal roku. Przez rok nic nie wymyśliłam. Nie mam planu na życie, a każdy ode mnie wymaga, że już wiem, co chcę robić: liceum, technikum, zawodówka?

Nosz jasna cholera. W najbliższym mi mieście są 3 licea i dwa kierunki technikum (gastro i informatyk). Chciałabym iść do czerwonej, czyli ,,średniej'' na moim poziomie. Ale na juki kierunek? Potem studia i co? Po studiach i tak zostanę bez pracy?

To może lepiej technikum? Skłaniałabym sie ku tej myśli.. Gdyby jakieś porządne technika nie były jakieś 30 km ode mnie. Bilety autobusowe kosztują, a i mi się nie chce dojeżdżać codziennie autobusem pewnie około 1 godziny. Owszem, są tam wszelkiej maści bursy, ale boję się rozłąki z rodziną i zostawiać moją mamę z ojcem samym. Tu też są poruszane kwestie finansów, bo ciężko jest utrzymać dwie córki daleko od domu, to co trzecia?

Mogłabym też iść do Białegostoku, do siotry, ale co by to dało? Jeszcze rzadziej bym wracała do domu.

Robiliśmy test, który miał pokazać w czym moglibyśmy być dobrzy. Zakreślaliśmy zawody które bardziej nam się podobały, potem nam wychodziły trzy najlepsze literki. Każda literka oznaczała inną grupę zawodów.

Wyszło mi, że powinnam być dobrą Policjanką, urzędnikiem, komornikiem (shit x2) albo kimś z pomocy socjalnej/społecznej/czegośtamjeszczenieważne. Gdyż mam podobno łagodny charakter i miłe usposobienie, dzięki czemu byłabym dobra w tych zawodach wymagających dobrego podejściach do człowieka. Przyjamniej tak to zrozumiałam, bo ta babka włączyła swój nudny pseudobełkot. Rzekomo, byłąby ze mnie dobra przedszkolanka (nienawidzę dzieci), aktor (nie wiem na jakiej podstawie) dziennikarz (no na pewno!) i ogólnie jakiś tam humanista.

I moje pytanie brzmi :Jak mam teraz funkcjonować, skoro wszyscy bliscy zachowują się, jakby to była kwestia życia i śmieci? Wszyscy na mnie naciskają, tak, że zaczełam nie spać po nocach wypominając ich słowa i pytając się siebie, co ja teraz zrobię?

Nie mam pomysłu na życie. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spokojnie, większość osób po roku studiów zwykle odkrywa, że to jednak nie dla nich i zmieniają kierunek. Musisz usiąść sobie na spokojnie i odpowiedzieć sobie szczerze w czym jesteś dobra albo chociaż jakie rzeczy cię interesują. Rozłąka z rodziną powinna być ostatnią rzeczą, którą bierzesz pod uwagę. Również ten godzinny dojazd autobusem to naprawdę nie jest jakiś dramat. W większych miastach ludzie tak codziennie zasuwają a znam i takich co musieli co rano wstawać o 5 i telepać się PIESZO 3 godziny do szkoły. Także naprawdę... ten godzinny autobus to norma. W tym czasie możesz sobie zawsze coś poczytać, douczyć się... dobudzić po zarwanej nocce. Dobrze jest też wykorzystać ten czas na jakieś własne przemyślenia na które rzadko ma się czas.

Nie martw się tym, czy wybierzesz studia czy postanowisz wyrobić sobie zawód. Oba wybory będą warte tyle ile pracy włożysz w ich naukę i jak będziesz wykonywać swoją pracę po szkole. Naprawdę... Natomiast bardzo ważne jest to czy uda ci się po tym znaleźć stałą pracę czy tylko taką, która trafia się raz na jakiś czas ale nie codziennie (jak np. zawód muzyka gdzie nigdy nie wiesz czy zarobisz coś w tym miesiącu czy nie). Raz będą okresy gdy ludzie z zawodem będą bardziej potrzebni, potem wrócą czasy gdy potrzeba będzie ludzi z wyższym wykształceniem i tak to się będzie zmieniać cały czas. Nie znajdziesz uniwersalnego rozwiązania na każdą epokę więc tym się nie przejmuj.

Co do starszych osób to nie daj wywoływać na siebie nacisku. W ich czasach i wybór kierunków był mniejszy i realia inne, więc myślą, że wszystko jest proste. Poza tym nie wiem skąd bierze się ta porąbana logika starszyzny typu "OMG JEŚLI BĘDZIEMY WSZYSCY MASOWO NACISKAĆ NA DZIECKO TO OGARNIE SIĘ ŻYCIOWO I W CALE NIE POPADNIE W DEPRESJĘ". ...brawo. Nic tylko powinni się zabrać za pisanie poradników wychowawczych. <slow clap>

 

Ja z kolei byłam zmuszona rzucić moje wymarzone studia i teraz muszę sobie szukać zawodu. Też jeszcze nie wiem co będę w życiu robić, bo nie miałam planu B, więc... <piąteczka>.

Edytowano przez Burning Question
  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na pewno nie wybieraj szkoły ze względu na dostępność, no chyba że koszta są duże.  Sam mam w mieście kilka szkół do wyboru a wybrałem tą w sąsiednim mieście i nawet nie wiem ile razy ten czas wolny podczas dojazdu uratował mi życie. A prawda o liceach, technikach i studiach jest taka że i tak większość będzie robiła w przyszłości coś zupełnie innego, no chyba że jest się bardzo zdeterminowanym.  Więc niema co się stresować, szkoły wybieraj tak żeby uczyć się tego co lubisz, wtedy wszystko wchodzi łatwiej do głowy, nauka z przymusu jest bezsensu. 

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Celly. Nie zostało wcale dużo czasu, a zastanawiam się od niemal roku. Przez rok nic nie wymyśliłam. Nie mam planu na życie, a każdy ode mnie wymaga, że już wiem, co chcę robić: liceum, technikum, zawodówka?

Wszystko, tylko nie liceum (moim zdaniem). Patrząc na oferty pracy, widzę że większe szanse mają osoby po zawodówkach/technikach niż LO.

 

Po studiach i tak zostanę bez pracy?

e9e08fbb7949da21821b4f1d2873edec4713725a

To może lepiej technikum? Skłaniałabym sie ku tej myśli.. Gdyby jakieś porządne technika nie były jakieś 30 km ode mnie. Bilety autobusowe kosztują, a i mi się nie chce dojeżdżać codziennie autobusem pewnie około 1 godziny.

 

Przywyknij do tego, że będziesz jeździć śmierdzącymi autobusami, moknąć, marznąć, topić się na przystankach oraz łazić po budkach z kebabami. Dzieciństwo się skończyło.  :fluttercry2: 

 

Mogłabym też iść do Białegostoku, do siotry, ale co by to dało? Jeszcze rzadziej bym wracała do domu.

 

Wpadnij po drodze do Moniek :)

A test? Poczytaj oferty pracy i dostosuj do tego kierunek nauki. O porytych kierunkach zapomnij, pedagogikę wykop na księżyc... a najlepiej w ogóle nie idź na studia. Ja tylko zmarnowałem czas i pieniądze. Gdybym poszedł do zawodówki, dziś nie łaziłbym do pośredniaka. Z mojego kumpla śmieli się, że idzie do zawodówki Trabanty klepać. Koniec końców, my szukamy roboty, a on wyjechał i nieźle zarabia.

 

I moje pytanie brzmi :Jak mam teraz funkcjonować, skoro wszyscy bliscy zachowują się, jakby to była kwestia życia i śmieci? Wszyscy na mnie naciskają, tak, że zaczełam nie spać po nocach wypominając ich słowa i pytając się siebie, co ja teraz zrobię?

Nie mam pomysłu na życie.

To TWOJE życie. Zrób to, co zechcesz. Z martwieniem się o przyszłość zaczekaj, tak do 30 roku życia ;)

Mnie non stop pytają kiedy się ożenię. Szczególnie jeden wujek. Niby w żartach, ale są jakieś granice. Teraz gdy na wyświetlaczu pojawi się jego imię, nie odbieram. Przekazuję słuchawkę matuli.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spokojnie, większość osób po roku studiów zwykle odkrywa, że to jednak nie dla nich i zmieniają kierunek. Musisz usiąść sobie na spokojnie i odpowiedzieć sobie szczerze w czym jesteś dobra albo chociaż jakie rzeczy cię interesują. Rozłąka z rodziną powinna być ostatnią rzeczą, którą bierzesz pod uwagę. Również ten godzinny dojazd autobusem to naprawdę nie jest jakiś dramat. W większych miastach ludzie tak codziennie zasuwają a znam i takich co musieli co rano wstawać o 5 i telepać się PIESZO 3 godziny do szkoły. Także naprawdę... ten godzinny autobus to norma. W tym czasie możesz sobie zawsze coś poczytać, douczyć się... dobudzić po zarwanej nocce. Dobrze jest też wykorzystać ten czas na jakieś własne przemyślenia na które rzadko ma się czas.

Nie martw się tym, czy wybierzesz studia czy postanowisz wyrobić sobie zawód. Oba wybory będą warte tyle ile pracy włożysz w ich naukę i jak będziesz wykonywać swoją pracę po szkole. Naprawdę... Natomiast bardzo ważne jest to czy uda ci się po tym znaleźć stałą pracę czy tylko taką, która trafia się raz na jakiś czas ale nie codziennie (jak np. zawód muzyka gdzie nigdy nie wiesz czy zarobisz coś w tym miesiącu czy nie). Raz będą okresy gdy ludzie z zawodem będą bardziej potrzebni, potem wrócą czasy gdy potrzeba będzie ludzi z wyższym wykształceniem i tak to się będzie zmieniać cały czas. Nie znajdziesz uniwersalnego rozwiązania na każdą epokę więc tym się nie przejmuj.

Co do starszych osób to nie daj wywoływać na siebie nacisku. W ich czasach i wybór kierunków był mniejszy i realia inne, więc myślą, że wszystko jest proste. Poza tym nie wiem skąd bierze się ta porąbana logika starszyzny typu "OMG JEŚLI BĘDZIEMY WSZYSCY MASOWO NACISKAĆ NA DZIECKO TO OGARNIE SIĘ ŻYCIOWO I W CALE NIE POPADNIE W DEPRESJĘ". ...brawo. Nic tylko powinni się zabrać za pisanie poradników wychowawczych. <slow clap>

 

Ja z kolei byłam zmuszona rzucić moje wymarzone studia i teraz muszę sobie szukać zawodu. Też jeszcze nie wiem co będę w życiu robić, bo nie miałam planu B, więc... <piąteczka>.

 

Żeby nie było, że koleżanka rzuca słowa na wiatr powiem, że jestem jednym z tych, co po roku zmienili kierunek na taki, którego nigdy nie brali pod uwagę. Życie potrafi zaskakiwać i decyzja, którą podejmiesz teraz i tak może w przyszłości ulec zmianie wraz z tym jak będziesz zdobywać coraz więcej wiedzy.

Na mnie też rodzice wywierali presję, gdy wybierałem się do liceum. Był to cyrk na kółkach (a koniec końców i tak liceum zmieniłem ku ich niezadowoleniu  :ming: ). No i kłócili się rodzice z dziadkami, bo ci chcieli, bym poszedł do technikum o czym mi wiecznie truli (dziwne... myśleli, że mnie obchodzi to, co oni ode mnie wymagają  :fluttershy3: ).

To gadanie można albo brać na poważnie i się dołować albo przytakiwać grzecznie, a myśleć swoje. Jeszcze czas masz by się zastanowić, jaki kierunek najbardziej Ci się "widzi". 

I rada ode mnie - nie sugeruj się tym, że daleko, że autobusy i dojazdy. To brzmi ciężko. Ale wcale takie nie jest. zależy jak się to postrzega. Sam do wybranej przeze mnie szkoły dojeżdżałem autobusem, zaś teraz co drugi weekend autem się tłukę 50 km przez dziury  :ming: na swój sposób jest to fajne. No i można zwalić winę za nieobecność na zajęciach na zepsuty autobus.

 

Tak więc głowa do góry. Od siebie dodam, że żaden z moich znajomych nie trzyma się tego, co chciał robić w gimnazjum. A, nie, czekaj, jest jeden. Przyszły ksiądz  :rainpriest:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ze studiami różnie bywa, ja tam bym swoje bardzo chętnie skończyła i pewnie miałabym po tym dobrze płatną pracę gdyby nie to, że chcę wyjechać. Najwięcej zależy od praktyczności kierunku i tego na ile chcesz się tego nauczyć. ;) I triste ma rację. To twoje życie, rób z nim co chcesz a błędów i tak nie unikniesz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Wszystko, tylko nie liceum (moim zdaniem). Patrząc na oferty pracy, widzę że większe szanse mają osoby po zawodówkach/technikach niż LO.

Hmmm, mnie rodzice naciskają, nawet karzą iść do LO. Jedynie w ostateczności jak się nie dostanę to do Technikum. "Po LO będzie Ci się dużo łatwiej dostać na studia!". Ale to może z tego wynika, że dokładnie wiem co chce robić w przyszłości i nie mam planu B... shit.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No widzisz,a u mnie jak ojciec się łaskawie ogarnął po roku, że poszłam do ogólniaka to była histeria, bo w jego czasach i tam skąd pochodzi człowiek bez zawodu to był jakiś obciach kompletnie. Ale to nie powinno nikogo obchodzić kto go i do czego namawia. Genialna logika mojej rodziny sprawia aktualnie, że cieszą się, że nie będę psychologiem sadowym (z szeroooookim wachlarzem zdolności i możliwości na których zawsze mogę dobrze zarobić), bo oni woleliby żebym- uwaga- poszła do wyższej muzycznej jak reszta rodziny (i pewnie miała równie przesrane finansowo jak reszta) albo jeszcze lepszy pomysł to wysłanie mnie na malarstwo. No to już jest rekord w genialnych życiowych pomysłach starszyzny... ręce opadają.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

KamilPL 94 - nie. Masz zakaz. Teraz go jeszcze zwiększyli.

 

Szkoda , poniewaz dzisiaj mamy takie leki ze przynajmniej na zachodzie , można już prowadzić auto.

No cóż Polska to kraj kwitnącej cebuli w którym łupią kierowce na kasę już od etapu kursu na prawo jazdy.

 

 

 

Hmmm, mnie rodzice naciskają, nawet karzą iść do LO. Jedynie w ostateczności jak się nie dostanę to do Technikum. "Po LO będzie Ci się dużo łatwiej dostać na studia!". Ale to może z tego wynika, że dokładnie wiem co chce robić w przyszłości i nie mam planu B... shit.

 

Idź do Technikum, po LO nic nie masz, znam sporo osób które poszły do LO , bo rzekomo będzie łatwiej . A teraz nie zdali matury i są na bezrobociu lub chodzą do żaka. Co prawda w Technikum jest trochę trudniej, ale ja poszedłem i nie żałuje . Mam teraz tytuł Technika Mechanika, lecz niestety nie zdałem matury z matematyki. Ale chociaż mam zawód. Jeśli chodzi o studia to nieprawda, sam mam paru kolegów którzy poszli do Politechniki na inżyniera mechaniki i dobrze sobie radzą, ponieważ technikum sprawia że masz jakieś pojecie już na starcie.Po za tym dzisiaj nawet studia nic nie dają. Moja siostra jest pedagogiem i nie ma pracy w swoim kierunku.

Edytowano przez KamilPL 94
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak sobie przeglądam ten temat od pewnego czasu i zauważyłem pewną ciekawą rzecz - strasznie dużo osób jest w moim wieku, czyli gimnazjalnym. I mają problemy, nie zaprzeczam. Tylko dlaczego ja, mający krzywy zgryz, wadę wzroku i jeszcze parę wad fizycznych, których nie będę tutaj wymieniać, do tego roztrzepany jak nie wiadomo co i nieśmiały, jestem mega szczęśliwym człowiekiem? Może dlatego, że mam świetnych rodziców, z którymi można spokojnie pogadać na tematy najróżniejsze (a szczególnie już z matką)? A może ze względu na mój chory optymizm i podejście "nie ma co się przejmować, to się naprawi"? Dlatego, że wciąż jestem obiektem drwin, a tym się w ogóle nie przejmuję? Naprawdę nie wiem.

  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Idź do Technikum, po LO nic nie masz, znam sporo osób które poszły do LO , bo rzekomo będzie łatwiej .

Bardziej to zależy od kierunku i poziomu szkoły. Sam chodzę do LO i jestem z tego zadowolony (chociaż 1 rok to jest takie przedłużone gimnazjum, bo są wszystkie przedmioty (ok. 16), a później ta liczba spada prawie o połowę). A to czy dostanę się na studia to zależy głównie od własnej pracy i poziomu szkoły (i nie od rodzaju). Co do pracy - no to zależy od kierunku i od studiów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To ja też się pożalę, a co.

 

Nienawidzę być słaba, choć chyba powoli pogodziłam się już ze swoim ograniczeniem. Wkurza mnie, że nie jestem w stanie pomóc nosić mebli, że mam problemy z większymi zakupami, że do każdej durnoty i błahostki wymagającej siły fizycznej muszę prosić kogoś o pomoc. To takie... uwłaczające. Mimo że wiem, że muszę to w pełni zaakceptować, bo z wiekiem będzie gorzej.

 

Wkurza mnie ból. To znaczy, przyzwyczaiłam się, że zawsze coś mnie boli i nie przykładam do tego aż takiej uwagi, ale jak czasami jak usiądę to dociera do mnie, że tak naprawdę nie ma dni, w których by mnie coś nie bolało. Ból po prostu jest, mniejszy, czasem większy, ćmiący, rwący, szarpiący, w zależności od miejsca, w które uderza i od dnia, ale nieustannie jest. Głowa, nadgarstek, kolano, biodro, łopatka, bark, plecy, szyja, brzuch, klatka piersiowa... zawsze coś (w trakcie pisania tego boli mnie kręgosłup, klatka piersiowa, okolice żeber i łopatka i wyżynający się ząb, ale on jest w gratisie i się nie liczy). Przyzwyczaiłam się do tego, jest to dla mnie normą i żyję sobie w miarę normalnie, ale mimo wszystko męczy, zwłaszcza jak sobie to nagle uświadomię. Albo jak kolano, które sobie bardzo inteligentnie skręciłam i którego w końcu mi nie zoperowano daje o sobie znać (rzyganie z bólu, yay!).

 

Chciałabym uprawiać jakiś sport. Biegać po lesie częściej, nie bojąc się o serce i nie męcząc stawów. Nie czuć z każdym krokiem, jak panewki stawów biodrowych niebezpiecznie chyboczą się na boki, jakby miały zaraz wypaść, nie skręcać sobie kostek z byle powodu. Chciałabym nie czuć przeskakujących nadgarstków (nie boli, ale jest szalenie nieprzyjemne) przy zamykaniu drzwi od auta.

 

Chciałabym, żeby przyszła już wiosna i lato. To robi tak dobrze stawom, nie macie pojęcia, jaka to dla mnie ulga po zimie. Teraz robi się chłodno, przychodzi mróz, wieje lodowaty wiatr, co dla mnie jest nie lada wyzwaniem. Stawy reagują na pogodę, rano budzę się zesztywniała, czekając, aż przynajmniej część mojego ciała odzyska sprawność.

I chodź cały czas uśmiechnięty, udawaj, że wszystko jest w porządku, jak czujesz zmęczenie zimnem, ból stawów, nie możesz się nawet porządnie ruszyć i jest ci lodowato od środka. To frustrujące.

 

Radzę sobie dobrze, bo ludzie, którzy mnie znają, nie wiedzą, że jestem chora, dopóki im tego nie powiem.

Borze liściasty, to nie jest tak, że narzekam jakoś bardzo mocno, zawsze mogło być gorzej. Trafił mi się typ klasyczny choroby, są jeszcze inne, gorsze. W gruncie rzeczy jestem szczęściarą, mam szansę dożyć czterdziestki i nie zejść na tętniaka po drodze (potem nie wiadomo), nie muszę poruszać się na wózku inwalidzkim ani nosić ortez ortopedycznych cały czas. Choć czasami marzę o kuli. Jak mi odbije, to sobie kupię, żeby mi było łatwiej łazić.

Ale... nie, nie zniosę wypytawania co to i po co to. O nie. W takim razie fundnę sobie laskę jak dr House i powiem, że jestem największą fanką serialu i dlatego to wszystko.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość ChrisEggII

Decyzje mnie powoli niszczą. Chyba każdy z mojego rocznika już wie, gdzie pójdzie za rok. każdy się mnie pyta, do jakiej szkoły na zamierzam się udać.

A ja na to:

,,Shit''

Nie zostało wcale dużo czasu, a zastanawiam się od niemal roku. Przez rok nic nie wymyśliłam. Nie mam planu na życie, a każdy ode mnie wymaga, że już wiem, co chcę robić: liceum, technikum, zawodówka?

Tutaj napiszę trochę inaczej od innych. Wybór między technikum a liceum zależy od dalszych planów. Jeżeli masz w swoich planach rozpoczęcie studiów - wybierz liceum. Jest krótsze i często reprezentuje wyższy poziom. Czego się nie nauczysz w liceum, to nadrobisz na studiach. Jeżeli jednak nie myślisz o studiach, to koniecznie wybierz technikum. Jak ludzie wyżej napisali, po tym łatwiej znaleźć pracę (chociaż ludzie, proszę was... nie wynoście znalezienia pracy po liceum do miana cudu. To jest cholerne nadużycie. Nawet w takim zadupiu, w którym ja żyję, idzie zarobić. Nawet i bez wykształcenia średniego).

 

Po studiach i tak zostanę bez pracy?

Mniejsza szansa niż jakbyś była bez studiów. Pracodawcy często zwracają uwagę na to, czy masz wyższe wykształcenie, czy też nie.

Kolejna sprawa, to jakie studia wybierzesz. Humaniści mają w obecnych czasach o wiele gorzej, bowiem ich studia uważa się za całkowicie bezużyteczne, a kierunki nazywa się "wydziałami gier i zabaw". Kierunki techniczne i medyczne mają pod tym względem o niebo lepiej.

No i kwestia ofert pracy... Mój profesor swego czasu powiedział mi coś takiego: "Po waszym kierunku jest naprawdę niewiele ofert pracy. Ale tak jest po każdym innym. Natomiast na zachodzie takie oferty leżą na ziemi i tylko czekają aby je podnieść. Dlatego polecam wam naukę języków". Jeżeli miał rację, to cóż... Polecam naukę angielskiego.

 

To może lepiej technikum? Skłaniałabym sie ku tej myśli.. Gdyby jakieś porządne technika nie były jakieś 30 km ode mnie. Bilety autobusowe kosztują, a i mi się nie chce dojeżdżać codziennie autobusem pewnie około 1 godziny. Owszem, są tam wszelkiej maści bursy, ale boję się rozłąki z rodziną i zostawiać moją mamę z ojcem samym. Tu też są poruszane kwestie finansów, bo ciężko jest utrzymać dwie córki daleko od domu, to co trzecia?

Mogłabym też iść do Białegostoku, do siotry, ale co by to dało? Jeszcze rzadziej bym wracała do domu.

No niestety, ale stawiając na edukację nie można patrzeć na odległość od domu. Naprawdę nie warto. Przyzwyczajenie się do nowych warunków życia to kwestia 2-3 miesięcy, a tęsknota za rodziną też nie jest wieczna. Przecież zawsze możesz wracać do domu rodzinnego co tydzień, lub dwa. To samo odnosi się i do znajomych. Nie warto się kierować tym, że do jakiejś szkoły idzie większość znajomych.

 

Robiliśmy test, który miał pokazać w czym moglibyśmy być dobrzy. Zakreślaliśmy zawody które bardziej nam się podobały, potem nam wychodziły trzy najlepsze literki. Każda literka oznaczała inną grupę zawodów.

Wyszło mi, że powinnam być dobrą Policjanką, urzędnikiem, komornikiem (shit x2) albo kimś z pomocy socjalnej/społecznej/czegośtamjeszczenieważne. Gdyż mam podobno łagodny charakter i miłe usposobienie, dzięki czemu byłabym dobra w tych zawodach wymagających dobrego podejściach do człowieka. Przyjamniej tak to zrozumiałam, bo ta babka włączyła swój nudny pseudobełkot. Rzekomo, byłąby ze mnie dobra przedszkolanka (nienawidzę dzieci), aktor (nie wiem na jakiej podstawie) dziennikarz (no na pewno!) i ogólnie jakiś tam humanista.

Ten test to jeden wielki bullshit. Miałem takie coś pod koniec 2 klasy liceum i mi wyszło, że mam zacięcie artystyczne. Chren z tym, że moje obcowanie ze sztuką ograniczało się do słuchania muzyki i oglądania prac graficznych innych. Nie kieruj się tym testem. Przy wyborze kierunku przede wszystkim bierz pod uwagę przedmioty, które naprawdę lubisz. Jeżeli takowych nie masz, to wybierz te, z których masz najlepsze wyniki (no, może poza religią, W-Fem, czy WOSem... Tam bardziej liczy się powołanie/kondycja/zainteresowanie polityką).

 

I moje pytanie brzmi :Jak mam teraz funkcjonować, skoro wszyscy bliscy zachowują się, jakby to była kwestia życia i śmieci? Wszyscy na mnie naciskają, tak, że zaczełam nie spać po nocach wypominając ich słowa i pytając się siebie, co ja teraz zrobię?

Zawsze możesz skłamać, że już wybrałaś swoją następną szkołę, a w tym czasie na spokojnie szukać miejsca swojego następnego etapu edukacji. W razie czego możesz później stwierdzić, że zmieniłaś zdanie. U mnie to pomogło pozbyć się niewygodnych pytań od jednej ze swoich ciotek.

 

Nie mam pomysłu na życie.

Witaj w klubie. :ming: A mówi ci to student na drugim roku studiów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Celly, mam podobny problem. Nie wiem dlaczego ale moja szkoła stawia na zawodówkę. Pomyślałam że właśnie do niej pójdę, bo nie nadaje się na żadne studia. Liceum w mieście mamy jedno które jest słabe jak barszcz. Mi zostają tylko dojazdy. Mama mówi żebym szła na ASP, ale każdy wie jak po tym znaleźć pracę. Dlatego zapisała mnie na praktyki zawodowe do poradni (termin: 16 grudzień, yay). Poszukaj może w Twojej okolicy czy nie ma podobnych zajęć ?

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak sobie przeglądam ten temat od pewnego czasu i zauważyłem pewną ciekawą rzecz - strasznie dużo osób jest w moim wieku, czyli gimnazjalnym. I mają problemy, nie zaprzeczam. Tylko dlaczego ja, mający krzywy zgryz, wadę wzroku i jeszcze parę wad fizycznych, których nie będę tutaj wymieniać, do tego roztrzepany jak nie wiadomo co i nieśmiały, jestem mega szczęśliwym człowiekiem? Może dlatego, że mam świetnych rodziców, z którymi można spokojnie pogadać na tematy najróżniejsze (a szczególnie już z matką)? A może ze względu na mój chory optymizm i podejście "nie ma co się przejmować, to się naprawi"? Dlatego, że wciąż jestem obiektem drwin, a tym się w ogóle nie przejmuję? Naprawdę nie wiem.

 

O dziwo mógłbym podać odpowiedź dlaczego np. taki ja ubolewa tak nad swoim jestestwem. Po pierwsze i najgłupsze- świetnie zdaje sobie sprawę z moich pewnych problemów które zaraz podam ale nic z tym nie robię, nie staram się nic zmieniać ani robić coś żeby było lepiej.

Inny powód że mimo niektórych osób zachowuje się jak dziecko (tudzież nerd) chyba czasem najpoważniej myślę o przyszłości ( i z góry zakładam że skończę martwy w rynsztoku).

 

Innym powodem może być to że ja osobiście czuje się czasem jakbym zawiódł mojego tatę- jestem jego jedynym synem, widziałem jego świadectwa oraz świadectwa mojego dziadka (akurat właśnie ojca mojego taty), świadectwa szóstkowe, tata jest dyrektorem szkoły, dziadek był architektem. Do tego dochodzi fakt że mój tata lubi sport, jest towarzyski i świetnie się uczył. Ja osobiście staram się ale moje oceny nie są tak świetne, jestem aspołeczny (w pewnym stopniu) a sportu nienawidzę (uprawiać i oglądać).

 

Jest jeszcze kolejny możliwy powód którego bym jednak na tyle poważnie nie brał ale kiedy o nim rozmyślam czasem czuje się jak śmieć.

Mianowicie dziewczyna- i to nie zwykła, idealna wręcz, inteligentna, wysportowana, z poczuciem humoru i innymi zaletami (tak apropos- moja koleżanka). Oczywiście to może być tylko głupie zauroczenie, ale nie potrafię tego rozróżnić ale mimo to czasem przeklinam los że spotkałem kogoś takiego w wieku kiedy poprzysiągłem sobie nie mieć żadnej dziewczyny. Po za tym znaleźli by się lepsi dla niej.

 

Taki mój trochę zbyt przydługawy wzór powodów dla których czuje się jak nic. Możliwe że nie masz takich problemów, osobiście też mam wadę wzroku, jestem raczej "chuchrem" i nawijam czasem jak wariat o tym że kamienie nieskończoności w większości pojawiły się w Marvel Cinematic Universe ale tymi rzeczami się akurat nie przejmuję, bo poco?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@SolarIsEpic

Też zachowuję się jak dziecko, ale hej! Wciąż nim jestem i mam do tego prawo. I też jestem świadom swoich problemów i też nie próbuje tego zmienić - to w końcu kawałek mojego charakteru. A przyszłością nie warto się przejmować i tak potoczy się zupełnie inaczej niż planujemy. Właśnie, planowanie - ma sens tylko na kilka najbliższych miesięcy, dalej życie decyduje samo co chce zrobić.

Nie ma sensu porównywać się z innymi, jesteś sobą i powinno być ci z tym dobrze. Ja nigdy nie pytałem się nikogo jaką dostał ocenę - bo co mnie obchodzi ktoś inny, ja pracuję na siebie. Tak, jestem egoistą. Jeśli zaś chodzi o sport też go nie lubię, ograniczam się do podciągania i zajęć wychowania fizycznego. No i też nie jestem towarzyski, dla mnie przyjaźń jest pojęciem abstrakcyjnym. W końcu friendship is magic, a magia nie istnieje.

Ja tego problemu nie mam, z moim podejściem to albo zostaną starym kawalerem, albo to ona zrobi pierwszy krok. W każdym razie, teraz mnie to nie obchodzi.

Jakbyś posłuchał, jakie to ja debilizmy gadam. No i chuchrem nie jestem - mój problem jest zupełnie odwrotny, mam nadwagę. Małą, bo małą, ale mam.

Ostatnie wiersz twojej wypowiedzi mi się niesamowicie spodobał, zastosuj go do większej ilości spraw, a zobaczysz o ile szczęśliwsze stanie się twoje życie.

Edytowano przez Advilion
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak sobie przeglądam ten temat od pewnego czasu i zauważyłem pewną ciekawą rzecz - strasznie dużo osób jest w moim wieku, czyli gimnazjalnym. I mają problemy, nie zaprzeczam.

 

W 90% przypadków to po prostu, "kryzys wieku gimnazjalnego" :lol: Ale co prawda, to prawda... są i osoby, które faktycznie mają przerąbane, bez względu na to czy mają 8 czy 28 lat. Czasami trzeba pogłaskać po główce, a czasami dać kopa w dupsko i sprowadzić na ziemię. Jakby nie było trzeba uważać na słowa.  

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


A przyszłością nie warto się przejmować i tak potoczy się zupełnie inaczej niż planujemy. Właśnie, planowanie - ma sens tylko na kilka najbliższych miesięcy, dalej życie decyduje samo co chce zrobić.

Nie warto? Oczywiście, że warto. Jeśli ma się ustalony cel w życiu i się wie doskonale co się chce robić. Trzeba do tego dążyć, by mieć coraz większe szanse, aby się to spełniło. Jest możliwość, że nagle coś się może zmienić w życiu o 360 stopni i się nie będzie wstanie tego robić. Głupie jest myślenie "życie samo pokarze co będę robić". Każdy jest kowalem swojego losu. Jeden osiągnie to szybciej, drugi wolniej, trzeci w połowie, ale zawsze coś. 

Dobrym wyjściem jest plan B [którego nie mam, ale o tym pomyślę później]. Jeśli cel pierwotny nie wypali, zawsze zostaje cel "pocieszenia".  Może nie będzie on tak bardzo sprawiał przyjemności, ale nie będzie się mieć poczucia "Zmarnowałem życie, bo X mi się nie udało. Co ja teraz zrobię, do niczego się nie nadaje".

Życie może pokierować na budowlankę gdzieś w Szwabii. 

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie warto? Oczywiście, że warto. Jeśli ma się ustalony cel w życiu i się wie doskonale co się chce robić. Trzeba do tego dążyć, by mieć coraz większe szanse, aby się to spełniło. Jest możliwość, że nagle coś się może zmienić w życiu o 360 stopni i się nie będzie wstanie tego robić. Głupie jest myślenie "życie samo pokarze co będę robić". Każdy jest kowalem swojego losu. Jeden osiągnie to szybciej, drugi wolniej, trzeci w połowie, ale zawsze coś.

Dobrym wyjściem jest plan B [którego nie mam, ale o tym pomyślę później]. Jeśli cel pierwotny nie wypali, zawsze zostaje cel "pocieszenia". Może nie będzie on tak bardzo sprawiał przyjemności, ale nie będzie się mieć poczucia "Zmarnowałem życie, bo X mi się nie udało. Co ja teraz zrobię, do niczego się nie nadaje".

Życie może pokierować na budowlankę gdzieś w Szwabii.

Nadinterpretacje, nadinterpretacje wszędzie. Plan B wydaje się dobrą opcją, ale lepszy byłby jeszcze plan C. Bo zawsze spotkasz kogoś, kto będzie chciał ci przeszkodzić albo dlatego, że dla niego na tym zależy, albo z czystej wredności.

Poczucie zmarnowania życia? Gdy masz moje podejście, nigdy niczego takiego nie odczujesz, bo zawsze spojrzysz tak "nie udało się? Znajdę co innego, w końcu się uda".

No i może lekko źle się wyraziłem, ale tutaj pasuje cytat: " Przygotowując się do bitwy, zawsze orientowałem się, że plany są bezużyteczne, ale planowanie jest nieodzowne." - Dwight Eisenhower.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja mam inny problem. Nikt we mnie nie wierzy i wszyscy obierają mnie na cel.

 

Staram się jak mogę, by wykonywać powierzone mi zadania dokładnie, ale często jestem za nie krytykowany. Słyszę za swoimi plecami, jakim to złym gospodarzem klasy jestem, że nie załatwiłem jeszcze im wyjazdu do kina, a to nie zalicza się to do moich kompetencji. Obarczają mnie winą, ale ja tejże wycieczki nie organizuję. Powtarzam, że najpierw nauczyciel, który ją organizuję musi uzyskać zgodę od dyrekcji, a ci jak ściana dalej twierdzą słuszność swej teorii.

 

Nie kupiłem prezentu na dzień nauczyciela. (Jak hajsów nie dali, to za co miałem kupować.) Kupiłem więc za WŁASNE pieniądze dla wychowawczyni różę, a ci psioczyli, że tak biednie. Sam nie jestem zwolennikiem dawania prezentów na Dzień Edukacji Narodowej dla nauczycieli, ale dla wychowawczyni jednak powinno się jakiś niewielki upominek podarować. W końcu poświęca nawet swój wolny czas na nasze sprawy. Widać, że zależy jej na klasie, która została jej powierzona. Ich usprawiedliwieniem było, że "za duża składka", (1,50 zł? Srly?)

 

Najlepsze w tym wszystkim są szumne, tajne deklaracje, że mają zamiar mnie zmienić na popularnego kolegę z klasy, który jest niekompetentny. Mam nawet określenie na ta takich ludzi: "Debile". A jakbym miałbym ich inaczej określać?

 

Te idioty rozwaliły słuchawki należące do jeden z sal, a później DO MNIE burzyli się, że nie interweniowałem. (Co miałem zrobić? Pobić ich?) Teraz musimy się klasowo złożyć na nową parę. Oczywiście połowa nie przyniosła, ale drą się na mnie czemu jeszcze nie zebrałem sumy. No ja p :yay: ę, przypominałem im o tym już osiem razy(!), ale jak widać nie przyniosło to skutku. Jeszcze trochę i  zacznę się bawić w mafię, Kto nie da będzie otrzymywał surową karę.

 

Nie wiem co robić, mam ochotę ich wszystkich doprowadzić do naturalnego stanu za pomocą terroru i przemocy, ale to nic nie da. Słowa są bezużyteczną bronią przeciwko tej masie, ponieważ nawet apele wychowawczyni nic nie mogą na nich wskórać. Mam nadzieję, że po pierwszym roku odsieją część klasy albo oni zmądrzeją i przestaną się zachowywać jak gimbusy.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak Was czytam i wrzucę na pocieszenie cytat z całkiem niezłego kawałka autorstwa Słonia. 

 

"Nie rób sobie krzywdy przez rzeczy, na które nie masz wpływu.

Bo depresja jak tyfus niszczy społeczeństwo.
I niektórzy poddają się tej [cenzura] zbyt często."

 

Ku pokrzepieniu...

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem co robić, mam ochotę ich wszystkich doprowadzić do naturalnego stanu za pomocą terroru i przemocy, ale to nic nie da. Słowa są bezużyteczną bronią przeciwko tej masie, ponieważ nawet apele wychowawczyni nic nie mogą na nich wskórać. Mam nadzieję, że po pierwszym roku odsieją część klasy albo oni zmądrzeją i przestaną się zachowywać jak gimbusy.

 

Możesz to załatwić w 45 minut (a nawet mniej). Warunek - stanowczość i asertywność. Nie bierz wszystkiego na siebie. Pogadaj z wychowawczynią. Poproś o możliwość poprowadzenia całej, lub części godziny wychowawczej. Nie mów jej o co chodzi. Ot sprawy organizacyjne, finansowe... To mają być "drobnostki", jeśli będzie naciskać - powiedz, że to ważne, żebyś to ty powiedział. W końcu to ty jesteś gospodarzem i wiesz najlepiej jak stoicie z finansami na drobnostki. Poproś, żeby zapowiedziała, że chciałbyś omówić kilka rzeczy. Jedna lekcja, lub jej część jej nie zbawi. Powinna się zgodzić, chyba że jest wyjątkową mendą.  

 

Lekcja.

 

Taka "kinder niespodzianka". Zaczyna się normalna lekcja, wychodzisz na środek i nie robisz kazania jak ksiądz w kościele. Mówisz, że chciałbyś być jak najlepszym gospodarzem, ale podobno część osób twierdzi, że popełniam wiele błędów. Niech ci, którzy tak myślą podniosą rękę, powiedzą co robię nie tak.

 

Wątpię aby ktokolwiek się zgłosił. Już masz zejść, gdy mówisz "i jeszcze jedno...". Wracasz do siebie, wyciągasz z plecaka małe pudełko, po czym stwierdzasz: "Podobno jestem fatalnym gospodarzem. Odpowiadam za: tu wymieniasz. Wybierzmy nowego, który będzie lepszy". 

 

Miałem coś podobnego. Koleżanki w 6-tej klasie pomogły mi wyjść z - wydawać by się mogło - beznadziejnej sytuacji. Byłem zdziwiony, że zrobiły to za moimi plecami. 

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Tak Was czytam i wrzucę na pocieszenie cytat z całkiem niezłego kawałka autorstwa Słonia.


Ja ze Słonia wolę inny cytat:

 

W górę rogi, chcę zobaczyć cycki.

 

A co do Garina: po kiego się zgłaszałeś na gospodarza klasy? To niewdzięczna praca, w której najlepiej sprawdzają się dziewczyny (kobiety łagodzą obyczaje, etc.)

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...