Skocz do zawartości

[Pojedynek] [C] Fisk Adored vs. Zmara


Hoffman

Fisk Adored vs Zmara  

7 użytkowników zagłosowało

  1. 1. Kto wykazał się większą mocą i zasłużył na zwycięstwo w pojedynku?

    • Fisk Adored
      4
    • Zmara
      3


Recommended Posts

Mimo zbliżającego się lata pogoda bardziej przypominała porę jesienną. Deszcz który niemiłosiernie tworzył co raz to większe kałuże i przemieniał podłoże w błoto, wicher targający drzewami no i to przeszywające zimno... Hoffman był zadowolony, że znajdował się wewnątrz krytej i ciepłej areny i nie zazdrościł tym, którzy w tym czasie przebywali na dworze. Jego dobry humor potęgował fakt, że uczestnicy zbliżającego się pojedynku zdążyli dotrzeć na miejsce zanim pogoda się zepsuła. Gdyby teraz przebywali na zewnątrz... ciekawie by nie było, nie wspominając o tym, że pogorszeniu przed potyczką mogłyby ulec ich morale. W tym samym czasie Hoffmanowi przyszły na myśl niekryte areny które na pewno zgromadziły w sobie dużo wody deszczowej. Może jednak warto będzie przemyśleć kwestie mechanizmów zamykających i otwierających dachy każdej areny?

 

W końcu wybiła ta godzina. Hoffman otworzył wrota prowadzące na bogato zdobioną i świetnie oświetloną arenę na którą po chwili weszli Fisk Adored i Zmara. Obaj szli powolnym aczkolwiek zdecydowanym krokiem wymieniając się raz po raz porozumiewawczymi spojrzeniami. Kiedy znaleźli się na swoich miejscach spojrzeli w kierunku podestu na którym znajdował się Hoffman po czym kiwnęli głowami dając znak, że są gotowi. Nadszedł czas.

 

 

evil__ha__i_was_evil_once____by_world8-d

 

 

Kolejny pojedynek stoczą ze sobą Fisk Adored oraz Zmara. Fisk Adored jest potomkiem Felixa Adoreda, legendarnego założyciela rodu Adoredów, który przyczynił się nie tylko do ustabilizowania sytuacji w ojczystej prowincji, ale także do zjednoczenia jej z sąsiednimi ziemiami co w ostateczności doprowadziło do powstania jednego, wewnątrzenie spójnego królestwa. Fisk świadom swojego pochodzenia i obowiązków jakie czekały na niego w przyszłości sumiennie pobierał nauki od swojego mistrza, Kong Ping Weia, który uczył go nie tylko magii ale także historii i zdolności taktycznych. Fisk był znakomitym uczniem, jednak wciąż, brakowało mu cierpliwości. Przez to właśnie pewnego razu przekroczył granicę od której powinien trzymać się z daleka... uznając, że jest już gotowy na kolejny etap swojej edukacji postanowił wykorzystac swoją wiedzę do dostania się do pewnego pomieszczenia z sekretnymi zwojami... to był jednak błąd. Przez swoją niecierpliwość i niezdrową pewność siebie Fisk został przemieniony w... kota i odesłany do Equestrii. Teraz Fisk Adored, pod nową postacią musi w Sali Magicznych Pojedynków dowieść swojej wartości jeśli chce kiedykolwiek zostać nastepcą tronu królestwa założonego przez swojego ojca.

 

Przeciwnikiem Fiska Adoreda będzie Zmara - wysoki i szczupły, o kruczoczarnych, długich włosach i fioletowych oczach mężczyzna pochodzący z uniwersum serialu "Doctor Who". Zmara powstał w wyniku zagięcia czasoprzestrzennego, którego tajniki zna jedynie sam Wszechświat. Zmara posiada dwa dary magiczne - Multiversum i Changeling Umiejętności. To pozwala mu na podróżowanie po różnych univarsach i czerpanie z nich całymi garściami - umiejętności, kodeksów, mocy... Zmara posiada ogromny potencjał którego wciaz jeszcze dobrze nie poznał i którego z siebie nie wyzwolił. Jest to osoba wyjątkowo tajemnicza, okryta aurą paradoksów i niezrozumiałych formułek, które jak na ironię, w wyniku bardzo dokładnej analizy i interpretacji być może układają się w całość, jednakże... wątpię czy będzie ona w pełni zrozumiała choćby dla samego badacza. Czy kiedykolwiek dowiemy się wszystkiego o tej osobistości? Czy Zmara kiedyś pojmie pełnię swojego potencjału i posiądzie całą swoją moc? Kto wie... na razie pozostaje nam śledzenie jego poczynań na Arenie.

 

Uczestnicy pojedynku zdecydowali, że sami zadecydują kiedy ten się zakończy. Jak więc widzicie starcie to jest jeszcze bardziej nieprzewidywalne niż można się tego posdziewać. Przypomnę jeszcze tylko o zasadach panujących na Arenie. Zatem, drodzy wojownicy - czas rozpocząć pojedynek! Powodzenia!

Edytowano przez Hoffman
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

          Wrota do areny otworzyły się, a głos Hoffmana rozbrzmiał na arenie opisując po krótce uczestników pojedynku. Gdy tylko zaczął opisywać Fiska na arenę z jednych z wrót wystrzeliła chmura błękitnego dymu podążając w kierunku środka areny, gdzie zatrzymała się i stopniowo stawała się coraz bardziej rozległa.

         “Fisk Adored jest potomkiem Felixa Adoreda, legendarnego założyciela rodu Adoredów” gdy tylko Hoffman to powiedział z dymu na arenie wystrzeliły liczne fajerwerki, wybuchając pod kopułą areny. Wybuchy ułożyły się w popiersie człowieka w koronie o wyniosłym wyglądzie. Hoffman kontynuował, a z dymu wylatywały kolejne fajerwerki dając wizualną podstawę do opowieści którą snuł. Na samym końcu wybuch pokazał następną twarz, młodego człowieka w zawadiacko przekrzywioneąj koronie, o miłym wyrazie twarzy i przekornym spojrzeniu.

         “Tsk, Hoffman musiałeś o tym wspomnieć...” powiedział Fisk pod nosem.

Dym rozwiał się ukazując przeciętnej wielkości kota o jasnobrązowej sierści w błękitnym płaszczu z herbem rodowym (będącym czarnym kotem na białym tle) oraz z małą, przekrzywioną na bok koroną i złotym amuletem przytrzymującym czerwony klejnot. Jego wzrok spoczywał na twarzy widniejącej na nieboskłonie do momentu, aż wiatr nie rozwiał wizerunku.

         Gdy przeniósł spojrzenie na arenę wyraz jego twarzy zmienił się z głębokiego żalu w maskę determinacji. Klejnot na jego medalionie rozpalił się lekkim karmazynowym blaskiem, a przed magiem pojawiła się podłużna metalowa tuba wąska na początku i rozszerzająca się ku końcowi. Fisk podszedł do niej, a jego głos zagrzmiał po arenie:

“WITAJCIE WIDZOWIE LICZNIE ZGROMADZENI BY OGLĄDAĆ NASZE DZISIEJSZE ZMAGANIA. JAM JEST FISK ADORED Z RODU ADOREDÓW HERBU CZARNY KOCUR. POZDRAWIAM WAS, JAK I MOJEGO DZISIEJSZEGO PRZECIWNIKA. OTO PODZIWIAĆ BĘDZIECIE POJEDYNEK MAGÓW PEŁEN NIEPRZEWIDYWALNYCH ZWROTÓW AKCJI I POKAZÓW SIŁ MAGICZNYCH. WEŹCIE WIĘC GŁĘBOKI WDECH, GDYŻ ZA CHWILĘ MOŻE SIĘ OKAZAĆ, ŻE AKCJA POCHŁONIE WAS BEZ RESZTY I ZAPOMNICIE O TEJ PODSTAWOWEJ PRZECIEŻ CZYNNOŚCI. TYM Z WAS KTÓRZY MYŚLĄ, ŻE W POJEDYNKU MAGÓW POSTAĆ FIZYCZNA LICZY SIĘ BARDZIEJ NIŻ GIBKI UMYSŁ POSTARAM SIĘ NATOMIAST POKAZAĆ JAK BARDZO SIĘ MYLĄ”


         Fisk poczekał, aż Hoffman skończy opisywać postać Zmary, po czym pojawił się raptownie naprzeciw swojego przeciwnika w wyznaczonym dla niego miejscu.

“Powodzenia Zmaro, niech wygra lepszy mag.” powiedział, obdarzając przeciwnika ciepłym uśmiechem.

 

//W poście (o zgrozo) znalazłem błąd ortograficzny który poprawiłem. Jeśli to niezgodne z regulaminem cofnę zmianę//

Edytowano przez Fisk Adored
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przejście stanęło przed Zmarą otworem. Wolnym krokiem kierował się w stronę swojego miejsca na arenie, jednocześnie przyglądając się małemu pokazowi rywala i po raz kolejny słuchając przemowy Hoffmana. Dotarłszy na swoje miejsce na placu, stanął przed swoim przeciwnikiem. Nadal czuł się trochę nieswojo mając za konkurenta postać niehumanoidalną. Antagonista kończył w tym momencie przemowę, więc odpowiednim było dodać swoje trzy grosze:

-Witajcie Widzowie! – ryknął na całą arenę. – Mam nadzieję, że ten pojedynek napełni wasze ciała niezapomnianymi wrażeniami, po które tu przybyliście!

Jakże długa przemowa. Zmara był w dobrym nastroju. Oczywiście nie wolno było zapomnieć o zasadach dobrego wychowania. Miał przed sobą członka władającego rodu. Tak więc rzekł:

-Witaj i Ty Fisku, potomku Felixa Adoreda i uczniu Kong Ping Weia. Mam nadzieję, że pojedynek ten zapewni nam obu wiele nauki. Niech wygra lepszy.

Pogadanka została zakończona, więc należałoby przejść do działania.

-Adrian! – z mocą wykrzyknął w niebo. – Tym razem się lepiej postaraj! Nie mam zamiaru przegrać pięćdziesiąty trzeci raz z tą samą osobą!

Tak, to ma się nie skończyć jak ostatnio, więc lepiej to przemyśl. Pomyślał, po czym wyjął z płaszcza cztery zegarki kieszonkowe, każdy w innym kolorze. Diamentowy, który odliczał tylko dwie minuty, platynowy, odliczający pięć minut, złoty – dziesięć i srebrny o limicie czasowym piętnastu minut. Otworzył je wszystkie i z całych sił cisnął w ścianę areny tak mocno, że kilka kawałków budulca poleciało w niebo, zaś same zegarki wbiły się w ścianę. Były otwarte, aczkolwiek wszystkie „stały”.

-Prima! Dwa! Drei! Prix! Ustalam warunek: „Efekty działają na obszarze areny, jak i nad nią i pod nią.” PDDP! Ustalam Dead End: „Madeksin Stop trimero Trzy sekundy uniwersum A.” – Powiedział spokojnie po czym zwrócił się ponownie do Panicza Fiska:

-Wybacz, ale zasada Czterech Zegarków, to u mnie norma. Mam nadzieję, że domyślisz się o co w niej chodzi równie szybko jak ostatnio… Przepraszam, trochę za dużo mówię.

Zmara sięgnął do swojego płaszcza, po czym wyrzucił w powietrze cztery białe kulki o średnicy dwóch centymetrów. Wszystkie poczęły lewitować jakieś dziesięć metrów nad areną, tworząc kwadrat, którego wierzchołki skierowane są w cztery strony świata. Tuż po całym zajściu tupnął lewą nogą w ziemię, a wokół niego pojawił się lawendowy krąg magiczny z wypisanymi wokół niego napisami w języku japońskim. Ponownie spojrzał na przeciwnika i uśmiechnął się do niego szeroko przymrużając oczy.

-Sprawdźmy, czy mistrz Wei przygotował Cię na coś takiego…

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

*Matko, czy on kiedyś przestanie wykrzykiwać te dziwne polecenia? Rzucił zegarami, przyznał się, że graja u niego ważną rolę. Dobrze, to jestem w stanie zrozumieć, jednak pięćdziesiąt porażek ze mną? Chłopak bawi się wymiarami, niebezpieczna sprawa. O! skończył wreszcie mówić. Przynajmniej oboje się zgadzamy jeśli chodzi o to, że za dużo mówi. W końcu tylko na to czekałem.*

         

            Fisk w momencie gdy przeciwnik do niego mówił słuchał uważnie, wyciągając w międzyczasie małą fiolkę z tęczowym płynem, w momencie wypowiadania przez przeciwnika słowa "takiego" przeniósł jej zawartość wprost w otwarte i pięknie widoczne z miejsca gdzie siedział wnętrze ust przeciwnika. Ustawienie się na początku naprzeciwko Zmary nie było przecież całkowicie przypadkowe, a pod miłym uśmiechem kryło się wyczekiwanie.

          

           Płynna tęcza to bardzo ciekawa substancja, po raz pierwszy wszedł z nią w kontakt kiedy pewien roześmiany różowy kuc wysłał kogoś do szpitala swoją "tęczową babeczką". Widok zdecydowanie nieładny, puchnące usta niemogące wypowiedzieć ani słowa, kłopoty z oddychaniem i tym podobne. Nawet najostrzejsze sosy i papryczki nie mogły się z tym równać. Jak widać jednak zapoznanie się z miejscowymi substancjami ma swoje plusy. Oczywiście podanie tego doustnie jest dosyć bolesne, jednak i tak Fisk postanowił oszczędzić oczy. Oślepienie przeciwnika na stałe to rozwiązanie zbyt okrutne. No, i przynajmniej o wszelkich inkantacjach słownych może sobie teraz zapomnieć.

          

           Biorąc pod uwagę to, że przeciwnik (w mniemaniu Fiska) usiłował właśnie otoczyć arenę swoimi zegarkami by manipulować..... sam nie wiedział przestrzenią? Wymiarami? Czym innym? W każdym bądź razie Fisk nie miał zamiaru tak jak to Zmara sugerował domyślać się o co w tym wszystkim chodzi. (W końcu wyglądał tak jak wygląda przez własną niecierpliwość). Zakładając, że zegarki są magiczne i usunięcie ich ze ściany mogłoby być problematyczne, przeniósł je wraz z kawałkami ściany w którą były wbite tuż nad lewitujące kulki rozstawione przez oponenta. Jeśli są przemyślnym czarem ochronnym, to powinny uszkodzić zegarki kiedy te spadną już na nie. Jeśli nie, to będzie wiadomo, że są nieszkodliwe. W końcu po co dawać Zmarze okazje do manipulacji areną? zmniejszmy obszar jego wpływów do minimum i zobaczmy co się stanie.

 

           Klejnot na amulecie rozjarzył się ponownie czerwonym światłem, a nad Zmarą, który za moment poczuje co ma w ustach pojawił się gliniany dzbanek spadający właśnie prosto na niego. Fisk natomiast trzymał w swoim telekinetycznym uścisku zapaloną świecę.

 

"Twój ruch" Oznajmił Fisk ze swoim dobrodusznym uśmiechem.

*No, pierwsze Fiski za płoty, heh....*

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Substancja zbliżała się do ust Zmary, po czym zaklęcie zostało zwolnione i… ciecz chlusnęła na ziemię. Dzbanek znad głowy „młodzieńca” również spadł na ziemię i jak mniemam, rozpadł się. Zmara, którego wszyscy widzieli jeszcze chwilę temu w środku kręgu, rozprysnął się w powietrzu. Chwilę później kawał ściany wyrwanej bezpośrednio z areny począł spadać na cztery białe kulki unoszące się w powietrzu. Pod wpływem siły grawitacji, kulki zostały pociągnięte ku podłożu wraz z zegarkami. Wszystko z wielką siłą walnęło w ziemię. Unoszące się wcześniej obiekty zostały zgniecione, a z ich wnętrza trysnęła obficie krew. Mechanizmy zegarków zostały zniszczone, aczkolwiek same obudowy zostały nienaruszone.

 

Tumany pyłu wzbite na wskutek uderzenia zaczęły się rozwiewać. Tam, gdzie tuż wcześniej lewitowały cztery tajemnicze obiekty, każdy obserwujący mógł zauważyć chłopaka, który stał na podobnym magicznym kręgu, tyle że w kolorze purpurowym. Stał tylko na jednej, prawej nodze i kręcił się wokół swojej osi z dużą prędkością. Jego peleryna rozwiewała się na wietrze, a z niej na wszystkie strony wysypywały się kunaie z przyczepionymi do nich notkami. Na ostrzach było napisane ZOSTAŃ, zaś na obu stronach notek widniał napis TUTAJ. Po jakiś dwóch sekundach kręcenia się Zmara ponownie uśmiechnął się, dokładnie w ten sam sposób jak uprzednio. Dla wszystkich wokół chłopak nadal kręcił się w powietrzu wyrzucając ze swej peleryny coraz to więcej „żelastwa”.

 

-Aż tak zdenerwowało Cię moje gadanie? Przepraszam, aczkolwiek czasem się zapominam. A tak dla jasności, to, na czym chciałeś użyć swojego płynu, było tylko Twoim wspomnieniem mnie, stojącego w tamtym miejscu. – rozległ się głos, którego pochodzenia nie można było jednoznacznie zlokalizować, aczkolwiek na pewno, nie dochodził z miejsca, w którym wszyscy widzieli Zmarę.

 

Jakimiś napojami mnie będzie częstował… Nie będę kupował Fiska w worku… Zachichotał w myślach Zmara, lecz szybko się zbeształ za takie myśli. Koniec końców miał być to potencjalny, przyszły monarcha.

 

Świeczka, która była albo w posiadaniu „uścisku” Fiska, lub została gdzieś upuszczona przy ewentualnym uniknięciem jednego z chaotycznie padających ostrzy, zaczęła palić się czarnym płomieniem, który to wpierw objął płomień, a następnie rozprzestrzeniał się na całą świeczkę. Gdzieś w pobliżu wyrwy w ścianie uważny obserwator mógł zauważyć niewyraźny kształt.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kręcąca się postać chłopaka nabierała pędu, kręcąc się coraz to szybciej na oliwie, która to wyciekła z glinianego naczynia rozbitego pod jego stopami. Świeczka? Pies chędożył świeczkę, niech sobie leży! (Odturlała się gdzieś na bok) Zabójcze ostrza wyleciały dzięki temu dużo dalej niż było to początkowo planowane, efektywnie pokrywając całą powierzchnię areny.

 

Lecące w stronę oponenta śmiercionośne ostrza przecinały powietrze ze złowrogim świstem, żaden normalny człowiek nie byłby w stanie zareagować na tak szybki atak, żaden normalny człowiek nie miał szans na wyjście z tego bez szwanku. Fisk jednak nie był zwykłym człowiekiem. Po pierwsze lata treningu polegające raczej na szybkim reagowaniu, niż różnorodności zaklęć , po drugie wyostrzone aktualnie zmysły dzięki jego nowej formie. Każdy kto kiedykolwiek widział jak szybko potrafi zareagować zwierze, kto choć raz widział jak szybko potrafią one przestraszone machać pazurami, każdy kto kiedykolwiek widział, jak kot łapie muchę w locie nic sobie z tego nie robiąc nie zdziwiłby się widząc to co się teraz działo.

 

Małe gabaryty, oraz nieludzki refleks okazały się wystarczające, by po serii trzech uchyleń nie zostać podziurawionym.

Jedno z ostrzy przelatywało właśnie obok uchylonej głowy kociego maga

- Zostań tutaj....

*Skoro tak bardzo tego chcesz, dobrze zostanę. Nie ruszanie się z miejsca wydaje się nawet bardziej zabawne

Szczerze mówiąc, to nawet mi pomógł, bo aktualnie cała arena pokryta jest jego "bombkami". Od jednego końca po drugi, w każdym zakamarku (tak, również tam, gdzie widać "niewyraźny kształt". Ciekaw jestem jak on sam tego uniknie. Oby miał jakiś plan, bo przecież on musi ciągle znajdować się na arenie. Jest to przecież jedna z nielicznych zasad tego pojedynku. Czas coś zrobić z tymi naokoło mnie.* Pomyślał Fisk.

 

Gdy tylko latające ostrza, zwane kunaiami powbijały się w ziemię, te najbliżej Fiska, w okręgu o sporych rozmiarach zaczęły znikać i pojawiać się na granicy zasięgu jego magii teleportacyjnej. Pięćdziesiąt metrów to jednak wystarczająco daleko. Największe skupisko bomb tworzyło aktualnie okrąg o średnicy pięćdziesięciu metrów metrów naokoło samego maga.

-Skoro nalegasz, zostanę tutaj. Ba, nie ruszę się z miejsca. Radzę ci jednak przemyśleć taktykę, bo jak na razie to przejrzałem twoją iluzje używając do tego fiolki przypraw. Ty natomiast używasz dosyć trudnych zaklęć i z tego co wiem o magii właśnie się niepotrzebnie forsujesz.

Na marginesie dodam, że gdyby nie to, że zdążyłem się uchylić to zapewne bym właśnie wyzionął ducha. Co jest sprzeczne z zasadami tego pojedynku. Przypominam, że mamy zabawiać tłumy, nie dążyć do wzajemnej śmierci. Gdyby było inaczej mógłbym zwyczajnie odteleportować twoje kończyny. Aktualnie jedyną bezpieczną w miarę przestrzenią na arenie jest krąg ziemi naokoło mnie. Nie licząc przestrzeni pod sufitem, jednak tam byłbyś doskonale widoczny. Zapraszam więc bliżej. Chyba, że wymyśliłeś sposób na bycie odpornym na wybuchy. Wtedy chylę korony.

Notki wybuchowe mają do siebie to, że wybuchają po chwili najpierw sycząc niczym palony lont. Przy odrobinie refleksu można je ugasić zwyczajnie je zgniatając, lub co bardziej skutkuje przerywając je na pół. Sprawia to, że wyrysowana na nich pieczęć nie jest w stanie wyzwolić eksplozji gdyż staje się niekompletna. Przy tej ilości byłoby to jednak bardzo trudne, poza tym eksplozje są bardziej widowiskowe niż przerywany papier nieprawdaż? Fakt wybuchania po chwili dał czas na wygłoszenie powyższej kwestii.

Nie dał go jednak ani sekundy więcej.

Potężne eksplozje zaczęły zdobić powierzchnię areny, w miejscu każdej z setek bomb tworząc malownicze ogniste eksplozje ryczących płomieni.

Zaraz po tym jak ogłuszające wybuchy ustały, a dym i kurz opadły, na środku utworzonego wcześniej okręgu dało się widzieć wygramalającego się z kupy poduszek Fiska, który to wyciągał swoją telekinezą zatyczki z uszu.

-AHEM! AKHEM! KHEEEEEM!   Zakaszlał, po czym splunął czymś na arenę.

-Cholerny kłaczek... I najlepszy komplet poduszek upaprany....

Klejnot na medalionie Fiska rozjarzył się karmazynowym blaskiem, po czym poduszki jak i zatyczki zniknęły.

Na ich miejsce pojawiły się dwa krzesła, oraz mały stolik zastawiony obrusem, oraz kompletem porcelany.

-Dobrze, to co powiesz na małe orzeźwienie, i może wyjaśnienie powodów zamachu stanu którego się dopuściłeś, a później ewentualne kontynuowanie pojedynku? Jestem pewien, że moi prawnicy będą wniebowzięci twoimi wyjaśnieniami.

Zagadnął Fisk pojawiając się na jednym z krzeseł i racząc się zimnym mlekiem z filiżanki. (Nie osądzajcie mnie, to ciało ma swoje zachcianki).

-Oczywiście zamiast tego, możesz również sprowadzić na mnie gniew niebios, burze z piorunami i inne kule ogniste, z którymi to z wielką chęcią sobie zapewne jakoś w mniej lub bardziej widowiskowy sposób poradzę.

 

Twój ruch  

 

Dodał Fisk z dobrodusznym uśmiechem.

 

*Swoją drogą, ciekawe czy mają tutaj kogoś od sprzątania. Jeśli jest tak jak myślę, to cieć będzie wniebowzięty poczynionymi zniszczeniami. O ile moje otwory w ścianach łatwo zamurować bo zadbałem o ich regularne, sześcienne wymiary, to już koleiny w gruncie oraz powbijane wszędzie (O zgrozo również w moje poduszki! Na szczęście już je z nich wyjąłem, wiadomo to co one by mi mogły zrobić?) ostrza będą nie lada wyzwaniem. No i ta krew z kulek, a fe.*  Rozmyślał sącząc rozkosznie zimny płyn.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Celowanie w jeden mały obiekt kręcąc się z taką prędkością było trudnym, aczkolwiek wykonalnym zadaniem. Świeczka ładnie się odturlała i wypaliła się doszczętnie, co spowodowało zniknięcie czarnego płomienia. Po chwili cała arena pokryta była kunaiami. Kilka doleciało nawet do tego podstawionego worka z mąką, co znaczyło, że siła odśrodkowa musiała być całkiem spora.

No proszę. Ładne uniki, nawet jeśli to tylko… Nie dokończył myśli, gdyż zauważył co poczynił wyrabiać przeciwnik. Większość ostrzy zostało teleportowanych we wszystkie strony wokół Fiska, aczkolwiek kilka zostało na swoich miejscach. Warunek „Zostań” spełniony. Pomyślał, jednak po chwili zorientował się, że stoi tuż obok jednego z noży wbitego nieopodal worka. Warunek „Tutaj” spełniony. Czyli przynajmniej mam osłonę na jego teleportacje i to na pół sekundy zanim jej użyje. Niecierpliwy… ciekawe czy się domyśli, że to działa również na odwrót, heh…

-Ten worek nie będzie już potrzebny. *Pstryk* i worek został wciągnięty przez płaszcz.

Fala wybuchów wywołanych przez teleportacje dwusekundowych podróbek ostrzy z płaszcza było dość nieoczekiwanym efektem. Ale będzie sprzątania… Obym nie musiał pomagać. Przy tej myśli pojawił się na jego twarzy iście łobuziarski uśmieszek.

Świetna przemowa. Kurde ten Fisk to jednak ma gadane. Ja taka niemowa, a on chyba mógłby nawijać tak cały dzień. Zaraz… czy ja czasem wcześniej…? Nieee… Osobowość dała mu się trochę we znaki. Zignorował to jednak, gdyż wypadało odpowiedzieć na stawiane zarzuty. Podszedł do krzesła, lecz nie usiadł na nim. Usiadł obok, na gołej ziemi. Z płaszcza wyjął płynną tęczę w szklance, podobną do tej z początku pojedynku, i dolał do niej trochę mleka z zastawy oponenta. Jednym łykiem wypił całą zawartość naczynia, po czym schował je w płaszczu.

-Jak tam chcesz, ale mogą Cię zacząć boleć no… łapy. Dobrze, ale mniejsza. Co prawda to prawda, trochę się forsuję, ale przecież to nie trening, a widownia powinna mieć lekki ubaw. Dobrze mówię?! – wykrzyczał ostatnie zdanie do widowni, po czym starł prawą dłonią krew z policzka, która spływała z prawego oka. – Uszkodzenia to nic, w końcu zawsze mogę je wyleczyć. Zmęczenie? Odczuwam, aczkolwiek nie tak jak wszyscy inni. Wracając. Twój margines był co najmniej bezsensowny. Wszystkie ostrza, które zostały wyrzucone po dwóch sekundach miały nałożony czar purpurowego kręgu. Nie reagują na tkanki naszych ciał, przez co przez nie przenikają. Znaczy przenikałyby, bo wszystkie zostały wysadzone po zetknięciu z twoją magią teleportacji. Były to po prostu fałszywki. Co do tych, które zostały „wystrzelone” przed tymi nieszczęsnymi sekundami, to żadne ostrze nie było wycelowane w Twoją stronę. Tak więc Twoi prawnicy nie będą mieli dużo pracy. Przynajmniej jeśli chodzi o to… Zniszczyłeś mi mój ulubiony zestaw zegarków! Wiesz jak trudno o dobrego magicznego zegarmistrza? I jeszcze dochodzą do tego koszty naprawy. Niech lepiej ci Twoi prawnicy się tym zajmą.

No, tak powinno się załatwiać sprawy. Krótko, zwięźle i na temat. Pomyślał z wewnętrznym zadowoleniem Zmara. Krew z kulek zdążyła już wsiąknąć w podłoże. Podobnie wosk ze świecy. Purpurowy krąg ładnie oświetlał miejsce, w którym wirował wcześniej „młodzieniec”, a lawendowy otaczał mieszaninę oliwy i płynnej tęczy. Zmara wstał i tyłem oddalił się od przeciwnika na odległość dziesięciu metrów. Zdjął płaszcz i zarzucił przed siebie, niczym obrus na stół. No, stołu przed nim nie było, lecz tak czy inaczej płaszcz zakrył jakiś kwadratowy przedmiot o wymiarach 1,5x1,5x1,5 m.

-Lubisz muzykę klasyczną? – zapytał Zmara, nucąc pod nosem jedną ze swoich ulubionych piosenek Skrillex’a.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Uśmiech Fiska jedynie poszerzył się, wszak wszystko poszło po jego myśli.

 

*Hahahah napił się, i to proszę z własnej woli i to jeszcze chcąc pokazać swoją wyższość dolał płynnej tęczy. Szkoda tylko, że nie przyszło mu do głowy po co ja chciałem wcześniej mu ją zaaplikować.

Prawnicy? Ja nie mam żadnych prawników, zwyczajnie mnie na nich nie stać odkąd zostałem wydalony przez swojego mistrza do tego wymiaru, ba ledwo wiązałem koniec z końcem. To, że źle się czułem w tym miejscu gdzie natura jest sztucznie kontrolowana i chęć poczucia się jak w domu zaprowadziła mnie pewnego razu do miejscowego lasu zwanego Everfree. Tam natura przynajmniej sama o siebie dbała. To jest jednak teraz nieistotne. Istotne jest miejsce które udało mi się odszukać w północno-zachodniej części owego lasu. Zwane jest "Polami bitew z Discordem" i w sumie do dzisiaj nie wiem czy chodzi tu o bój który stoczył z alicornowymi księżniczkami, czy może jakimś innym przeciwnikiem. Jest to jednak miesce wielce spaczone i powykręcane. Prawa fizyki nie działają tam tak jak powinny, z nieba pada czekoladowy deszcz, a mieszkające tam istoty są powykręcane i spaczone ponad wszelkie zrozumienie. Znajdują się tam również jeziorka płynnej tęczy, w których to z kolei rozwijają się larwy pewnych bardzo złośliwych pasożytów. I to bardzo szybko, prawdopodobnie zajęły by już resztę lasu gdyby nie to, iż padający tam ciągle czekoladowy deszcz doprowadza je jakoś do obumierania. Siedzą więc sobie ciągle w tych jeziorkach, które z kolei przyśpieszają ich rozwój.

Mnożą się okropnie szybko, a żywią się emocjami. Są podobnież pozostałością po tym, jak pan chaosu stwierdził, że pewna kolonia changelingów jest jedynie bandą pasożytniczych robali i w chwili wielkiego gniewu zredukował ich do tej właśnie formy.

I tu dochodzimy do sedna sprawy, w filiżance mleka którą podałem Zmarze były zanurzone larwy owych pasożytów, które dzięki mleku utrzymane były w letargu pozostając niegroźnymi. Ten natomiast zmieszał je z płynną tęczą która to spowoduje prawdopodobnie ich okropnie szybki rozwój.

Larwy zaczną się rozwijać w takim tempie, iż zaczną wydobywać się ustami ofiary, po czym w ciągu dosłownie sekund przybierać rozmiary skrzydlatych psów pokrytych chitynowymi pancerzami i kierowane głodem zaczną wysysać emocje by się nimi karmić. I teraz ciekawostka, ten konkretny gatunek kiedy raz poczuł "zapach" ofiary będzie go szukać i podążać za nim wszędzie, wypaczony mechanizm pozwalający larwom changelingów odnaleźć matkę. Tutaj jednak nie będzie miało znaczenia, czy miesznakę wypił orginalny Zmara, czy też jeden z jego klonów, iluzji czy co to tam jest. Były one na tyle fizyczne by zawieraćw sobie magię/esencję Zmary. Dla tych nienazwanych jeszcze pasożytów jest to jedynie zapach ich ulubionego posiłku, czterodaniowego obiadu o imieniu Zmara. Powinien już czuć efekty, bóle brzucha i tym podobne. Za jakąś minutę proces rozpocznie się na dobre, pozostawiając po przeciwniku apatyczną i pozbawioną emocji pozostałość po Zmarze. Ale cóż robić gdy przeciwnik chowa się cały czas pod pretekstem "wspomnień po nim". Nie chciała góra do Mahometa, to przyszedł Mahomet do góry. Dobrze iż alchemia jest uznawana za dziedzinę magii, inaczej mogliby mnie posądzić (prawnikami hahaha) o nadużywanie ingrediencji. A tak, magia przywoływania za pomocą alchemii jak znalazł*

 

-Muzyki klasycznej owszem, zastanawia mnie jednak melodia którą nuciłeś pod nosem, gdyż na klasyczną mi nie brzmi. Pozwól jednak, że w razie gdybyś chciał używać przeciwko mnie muzyki jako broni poczynię pewne przygotowania w celu obrony

 

Już podczas tego jak to mówił obok Fiska zaczęły się pojawiać sześcienne kawały ziemi odrobinę większe od sześcianu pod materiałem.

 

-Oczywiście wziąłeś pod uwagę to, iż nasza publiczność również to usłyszy, prawdaż? A, na marginesie jak tam twój brzuszek?

 

Dodał Fisk, nie przestając się uśmiechać. Przez jego szyję przewieszone aktualnie były wcześniej używane zatyczki do uszu.

 

//Notka od autora postu: Dla ciekawych, opisana lokacja rzeczywiście istnieje w kanonie MLP i jest pokazana na mapce lasu Everfree z drugiego z oficjalnych komiksów MLP//

Edytowano przez Fisk Adored
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Widzę, że jesteś zadowolony. W końcu nie wszystkim poszerza się tak uśmiech po rozmowie. – odparł Zmara beztrosko. Wiedział jednak, że używanie mleka przeciwnika to nie jest dobry pomysł.

 

 

Odkrył pelerynę i zarzucił ją z powrotem  na siebie. Oczom wszystkich ukazało się (nikt się tego nie spodziewał, oczywiście), działo basowe. Lecz nie wyglądało typowo, ponieważ poza typową konstrukcją znaną wszystkim obeznanym w temacie, to ten model miał obok przycisku aktywującego – przełącznik.

 

 

-Przez to Twoje mleko, będę miał niestrawność. – powiedział szeptem, po czym otworzył wierzch działa i nachylił się nad nim. Jego głos zabrzmiał mocnym echem po arenie. – Jeśli chcesz wiedzieć, co tak miło sobie nucę, to wiedz, iż jest to jeden z najlepszych kawałków Skrilleeee… – przerwał. Miast ciągu dalszego tej iście fascynującej przemowy, którą chciał wygłosić, rozległy się odgłosy mniej interesujące – Odgłosy Opróżniania Zawartości Żołądka, czyli w skrócie OPZŻ. Trwało to chwilę, lecz w końcu odsunął się od pudła i szybko zamknął wieko. Przełączył przełącznik na napis IN i odpalił działo. Pudło zamieniło się na błękitny kolor. Minęło kilka sekund i zaczął się z niego unosić delikatny dymek. Obcierając usta szmatką, która niewiadomo kiedy pojawiła się w jego dłoni, rzekł:

 

-Nie myśl tylko, że te Twoje pupile znad „jeziora płynnej tęczy” wytrzymają wiązkę tego promienia. To działko to jedna z moich ulubionych zabawek. Podrasowałem je nie jeden raz i możesz mi wierzyć, jest niezwykle skuteczne. – uśmiechnął się do Fiska. Wyjął jeden kunai z podpisem „moje” na ostrzu i „zostań” na rękojeści. Włożył go w otwór w dziale.

 

 

-A o widownie nie musisz się martwić. Nasze czary, przepraszam, moje czary, bo Ty chwilowo mało nam pokazałeś, nie zrobią nic publice. Właściwie, to czemu robisz mało widowiskowych sztuczek? Przecież publika je lubi. – wypowiedziawszy te słowa, twarz wykrzywiła mu się w niemiłym grymasie. Dobra, muszę się tego jakoś pozbyć, bo nie przestanę pluć nowymi zwierzątkami. Ok, zrobię tak… – urwał myśl. Zakrył twarz płaszczem i nim zebrało mu się na odruch wymiotny, wypowiedział słowa:

 

-Nowy warunek: Zmara w „O” dwa. Trimero trzy sekundy. – powiedział, po czym został po nim tylko odcisk w podłożu. I tak nie było go nie było i o dziwo po trzech sekundach w miejscu, w którym niegdyś stał młodzieniec, pojawiła się młoda dziewczyna w tej samej pelerynie i z długimi czarnymi włosami. Ale ze mnie laska. Nie ma co, ta forma jest świetna. Tylko ta dziura w brzuchu psuje cały efekt… Ale nikt nie musi o niej wiedzieć. – pomyślała Zmara.

 

-A teraz jak się Tobie podobam? – zapytała i figlarnie się uśmiechnęła. –Przepraszam, ale pozbyłam się Twoich larwek. Jeśli chcesz, to po pojedynku dam Ci flaszkę z nowymi, troszkę na nich eksperymentowałam z Dr Steinem, świetny facet.

 

Koniec pogaduszek, trzeba się trochę rozruszać. Może by tak coś stereotypowego hmm… Ok., mam. Pod stopami Zmary pojawił się pentagram, lecz persona stojąca przed nim nie mogła go dostrzec, gdyż zasłaniało je pudło basowe. Ale co ja, nędzny narrator, wiem? Dziewczyna wyprostowała ręce i unosiła je przed sobą, jakby trzymała coś okrągłego. Pół sekundy później w jej objęciach ukazała się kula ognia wielkości piłki baseball’owej. Zmara przybrała typową pozę miotacza i cisnęła nią prosto w Fiska. 

 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

//Zaiste ciekawy przypadek, przypominam iż tekst pomiędzy gwiazdkami to przemyślenia i o ile twoja postać w myślach czytać nie potrafi to nie powinna o tym wiedzieć//

 

-Ech

 

Kostki ziemi które wcześniej przygotował Fisk wyciągnięte zostały prosto spod "działa basowego" zmary, na szczęście nie zdołał on go jeszcze użyć. Po dosłownie ułamku sekundy przed rzutem kulą ognia kiedy Zmara zajęta była przechwalaniem się usunięty został ostatni podtrzymujący urządzenie kawałek ziemi. Urządzenie po dosyć długim locie w dół roztrzaskało się o kamienne podłoże, po czym zakryte zostało ponownie kostkami z ziemi, co by nie robić bałąganu. Ostatnia z kostek, pojawiła się tuż przed dłonią zmary, tuż przed wypuszczeniem z dłoni ognistej kuli. Co powinno ją zdetonować, jeśli nie, istnieje jeszcze kilka sposobów.

 

*Ciekawe czy eksplozja będzie wystarczająco nieszkodliwa, żeby nie zrobić jej krzywdy...*

Zmara zapomniałą chyba, o tym co zwymiotowała, gdyż pod jej stopami właśnie rozrosło się do rozmiarów chitynowych psów ze skrzydłami około ośmiu stworzeń pragnących jedynie jednego, wszystkich co do cna emocji Zmary. Spod jej stóp dało się słyszeć złowrogie syczenie.

 

-Pytasz dlaczego nie robie niczego bardziej widowiskowego? To proste. Niczego więcej nie potrafię. Nie przeszkadza mi to jednak nie robić sobie niczego z twoich "widowiskowych" czarów. Mój mistrz kazał mi się najpierw nauczyć myśleć, później dopiero miał uczyć mnie zaklęć. Póki co, pobaw się ze swoimi nowymi kolegami. Ostrzegam wbrew pozorom są dosyć szybcy.

 

Po usunięciu złowrogiego głośnika pentagram stał się całkiem widoczny dla Fiska.

 

*Jeśli jest to podobny mechanizm obronny co wcześniej, to powinno wystarczyć*

Kryształ na medalionie Fiska rozjarzył się karmazynowym światłem, dokładnie nad postacią Zmary na wysokości dwudziestu metrów pojawiło się natomiast kowadło, które pod wpływem naturalnej siły grawitacji zaczęło spadać w dół.

 

-Na twoim miejscu bym się odsunął, moim celem jest twój pentagram, nie ty.

 

*Może wszystko pójdzie po mojej myśli i wybuch z jej własnej kuli ognia przesunie go sam.*

Edytowano przez Fisk Adored
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

//Niekoniecznie ciekawe. Jak wspomniała Zmara, eksperymentowała na tych stworzeniach, więc można z łatwością stwierdzić w jakich warunkach je znalazła.//

 

Ostatnia kostka „podtrzymująca” działo zniknęła i… jej nie było. Działo sobie stało jak stało. Dobrze, że nie stało na ziemi, bo mogłoby narobić hałasu. Czar lewitacyjny dobry na każdą okazję. Te kostki były zbyt zbliżone do rozmiarów działa. Tuż przed rzutem zauważył, że kilka kropel wymiocin jest rozlanych obok działa. Szlag by to, wtedy nie umiałem celować. Pomyślała szybko, lecz z rozmyśleń wyrwał ją kawał podłoża, który pojawił się tuż przy ręce. Płomień, przez falę powietrza, jaką wywołała kostka, objęła lewą dłoń Zmary i podarował jej mocne poparzenie. Dobrze, że to miał być tylko straszak. Pieski już zaczęły się rozrastać, więc Zmara odsunęła się kilka kroków. Usłyszawszy ostrzeżenie Fiska, wskoczyła na działo basowe. Jeden z piesków, który akurat skoczył na nią, znalazł się idealnie pod kowadłem. Jak można było się spodziewać, została z niego mokra plama. Niestety sam pentagram też uległ uszkodzeniu. Zostało jeszcze siedem uroczych szczeniaków. Uśmiechnęła się figlarnie i schowała prawą rękę w rękawie. Po krótkiej chwili wyjęła ją z niego, a w dłoni dzierżyła kosę z trzema ostrzami, która była przymocowana do nadgarstka dziewczyny łańcuchem. Czas zamienić magię na materialny oręż, przynajmniej chwilowo… Szybko zrobiła piruet w powietrzu jednocześnie nadziewając trzy stworki na trzy ostrza kosy. Upadając, zgrabnym machnięciem dłoni „strzepnęła” je z kosy. Następne, które zdążyły wyczuć zagrożenie, skoczyły na Zmarę z czterech stron. Ta puściła kosę i złapawszy łańcuch, zaczęła nim kręcić wokół własnej osi, zostawiając z trzech napastników mielonkę. Ostatni jednak, który prawdopodobnie był najszybszy, zdążył machnąć skrzydłami i odlecieć kilka metrów w górę. Nie ze mną te numery. Pomyślała Zmara i były to chyba jej pierwsze poważne myśli. Szybko przestawiła przełącznik działa na napis UP i włączyła przycisk na pięć sekund. Tyle wystarczy. Szybko postanowiła zdejmując dłoń ze „spustu”. Z numerka osiem został popiół, który rozwiał wiatr. Podczas całego zajścia Zmara „jednym okiem” obserwowała Fiska i na każdą jego interwencje robi ewentualny unik. Po całym zajściu stanęła za działem. W prawej dłoni dzierżyła swoją kosę, a lewa bezwładnie zwisała w powietrzu. Kim byłaby Zmara, bez ni jednego dialogu – monologu w poście?

 

-Co do Twojej wypowiedzi, to przepraszam. – zaczęła poważnie. – Zapominam czasami, co się wokół mnie dzieje. Między innymi po to były mi potrzebne zegarki na początku, tracę poczucie czasu w danym miejscu… I nie uważam, by moje czary były widowiskowe, przepraszam i za to. I jeszcze… myśleć to Ty potrafisz. Przekonałem się o tym. Wykorzystując niewielkie ilości mocy i zaklęć, robisz ze mną prawie co chcesz i za to Cię szanuję. I na koniec pragnę przeprosić widownie za moje zachowanie. Na Czerwone Niebiosa, nie powinienem decydować, co ma się Wam podobać. – skończyła.

 

Nadal trzymając kosę, otarła łzę z oka. Huśtawki nastrojów mi się zaczynają, muszę wziąć się w garść. Czas na mój ruch. Zrobiła szybki zamach prawą ręką i rzuciła kosą w stronę Fiska. Kilka metrów przed nim, dwa przednie ostrza zmieniły się w ręce i pędziły, by złapać oponenta w żelazny uścisk. W tym samym momencie podniosła lewą rękę, a dłoń była pokryta bandażami. Na tą chwilę nic lepszego nie wymyślę.

 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Hm, chyba wypadałoby ruszyć się z miejsca.

 

Powiedział Fisk przeciągając się podczas gdy żelazne ramiona nieubłaganie zbliżały się w jego stronę. W tym samym czasie, spuszczane na działo basowe Zmary "kostki" ziemi i kamieni poczęły upadać w tym miejscu które było zamierzone wcześniej, czyli ustawiać się aktualnie w słupku na dziale basowym, zamiast spadać na nie w otworze. Ciekawe czy działo, lub czar lewitacyjny są w stanie utrzymać kilka ton ziemi i skał?

 

Fisk natomiast pojawił się na głowie Zmary, w tej pozie w jakiej stał wcześniej, czyli przeciagając się. Czar teleportacyjny natomiast szatkował właśnie bandaże Zmary wraz z metalowymi kosami na maleńkie kawałeczki wielkości mniej więcej pięć na pięć, na pięć centymetrów. Rozrzucając je w losowych miejscach naokoło właściciela.

-To mogły być twoje kończyny, jednak nie uciekłeś się do bycia nieokrzesanym i nie obrażałeś mnie ani publiczności. Chwali ci się to, przepraszam również za małe zabarwienie prawdy mową o prawnikach. Przyglądanie się twojej reakcji było jednak dosyć ciekawe. Jak widzisz czar znam jeden, jednak jego zastosowania mogą być dosyć różnorodne. W twoje ręce składam również te oto pokrętła i guziki z twojego działa basowego, ciekawym czy mechanik z ciebie równie dobry co mówca.

 

*Jeśli dobrze oceniam wytrzymałość obudowy urządzenia, nie będą już jednak potrzebne....*

 

Po powiedzeniu tego przed twarzą Zmary na ziemię spadły wszystkie guziczki i pokrętła zdobiące wcześniej tablicę kontrolną dziwnego urządzenia.

 

-Przed końcem pojedynku chciałbym poznać wspomnianego wcześniej Adriana, jeśli nie jest to problem. Przyznam iż jedynie to powstrzymuje mnie przed kończeniem pojedynku w którym jestem jedynie w stanie się bronić. Wiedz bowiem iż moja magia nie nadaje się po namyśle do widowiskowych pojedynków, jedynie do natychmiastowego rozczłonkowania oponenta. Dlatego też pozwalam ci na ciągłe atakowanie. Ciekawi mnie również jakiego szamponu używasz, twoje włosy są wprost rozkosznie wygodne.

Mhhrrrrrrrrrrrr...... Aha, bym zapomniał by pozbyć się larw z żołądka napij się gorącego kakao lub czekolady.

Po namyśle, ile ty do stu tysięcy kłaków masz ciał?!  *Cztery?*

 

(Na próby zrzucania reagował będę pojawianiem się kolejno: pomiędzy nogami, za kołnierzem, na "kostkach" ziemi)

Edytowano przez Fisk Adored
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

//Przepraszam, za tak długi czas odpisu. Kontynuujmy...//

 

 

 

Pa, pa moje działko. Tym oto sposobem numer trzynaście poszedł w rozsypkę… Tak w ogóle, to gdzie Fisk? Zapytała Zmara sama siebie, po czym usłyszała głos dobiegający z głowy. No nie, znów mam te dziwne majaki. A ja już myślałem, że ten psychiatra załatwił sprawę raz na zawsze… heh… I jeszcze mówi jak Fisk, odwaliło mi… I tak wysłuchiwała Fiska w błogiej nieświadomości. Już chciała sobie pójść, lecz właśnie poczuła ciężar na głowie. Może jeszcze jest dla mnie nadzieja! Uśmiechnęła się w duchu. Gdy przemowa oponenta dochodziła ku końcowi, Zmara zerknęła na swój sproszkowany opatrunek. Dłoń zdążyła „ostygnąć”, lecz poruszanie nią tak czy inaczej było bolesne, a na zmianę formy potrzebuje Czasu. Muszę walczyć tym, co mam. Przeciwnik skończył mówić, a Zmara rozejrzała się po okolicy. Zesztywniała na widok kosy porozrzucanej po arenie. Vlad… Rękojeść broni została przeteleportowana do zdrowej ręki Zmary i po chwili zniknęła w płaszczu.

 

-Przepraszam Vlad… To moja wina, proszę, nie obwiniaj Fiska. On nie wiedział. Teraz odpocznij i zregeneruj siły. – powiedziała drżącym głosem.

-Fisku, przepraszam za niego. Przecież nie wiedziałeś… Dobrze, ale mniejsza o to. Dziękuję za te słowa i przebaczam za tych prawników. Jestem trochę dziwną osobą, jeżeli można o mnie mówić w takich kategoriach. Moje wypowiedzi też nie będą trzymać się przysłowiowej „kupy”. Te części raczej się nie przydadzą, więc sprzątacze mogą je zneutralizować po walce. Rozczłonkowanie i po sprawie, szybki sposób. Co do szamponu, to używam elfickiej mieszanki wzbogaconej o kilka ziół z Everfree. Jeśli zaś chodzi o larwy, to również widziałem, ale nie było pewności, czy nie były zmodyfikowane. Adrian… ciekawy osobnik, ale o nim może później. Teraz trudzi się z odpisywaniem. I ostatnie pytanie. Ile ja mam ciał? Cóż, ciała mam dwa. To, które teraz widzisz i to, które widziałeś kilkanaście minut temu. Z kolei form mam dużo. W końcu powstałem w formie najbardziej zbliżonych do ziemskich kameleonów, lub konkretniej, do tutejszych changelingów. – przemówił jednym tchem, niczym ścianą tekstu na jakimś forum.

 

Wzięła kilka głębszych oddechów, starając się nie zrzucać Fiska z głowy. Ale on jest… skubany… wygodny… Myśli urywały się przy kolejnych wdechach. Po krótkiej chwili oddech wrócił do normy. Nagle Zmara zauważyła nitkę, która wystawała z jej płaszcza. Wykrzywiła usta w grymas i przemówiła ponownie:

-I tego właśnie nienawidzę. Ten głupi płaszcz co chwile się psuje! – powiedziała, jednocześnie chwytając nitkę, która okazała się lontem bomby dymnej. Zmara szybko zareagowała i teleportowała się za plecy w taki sposób, by Fisk miał ją za plecami. Znajdowała się teraz mniej więcej na odległośi dziesięciu metrów. Kurde, trochę niezręcznie wyszło… Ale jak już jestem schowana, to mogę pomyśleć co dalej. Grunt, by tak pozostało… Pomyślała i z powstałej chmury dymu zaczęły masowo wylatywać bomby dymne, z różnych stron, jak i w różne strony. Jeśli któraś poleci w Fiska, to nie wyrządzi szkód. Jeśli ją zauważy - uniknie lub teleportuje. Tak czy inaczej, dym rozprzestrzeni się po arenie, a ja mam chwilę na przygotowania… Pomyślała Zmara. Postanowiła jednak zrobić jeszcze jedną rzecz.

 

-Fisku! – zagrzmiał głos z nieba – Przepraszam za tą bombę, wstyd mi trochę, za tak głupią pomyłkę. Gomena!

Edytowano przez Zmara
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

*Oj, chyba niechcący poszatkowałem nie coś, a kogoś* - Pomyślał Fisk w momencie w którym kłęby dymu zaczęły się wznosić naokoło niego. Na jego twarzy wykwitł wyraz zakłopotania, na szczęście tą upokarzającą scenę zakrywał już dym.

 

*Ciekawe, ciekawe. Myśli, że przed zwierzęciem schowa się zasłaniając mi oczy. Ciekawe jest również, czy wie, dlaczego palacze zawsze tak bardzo cuchną dymem kiedy palą. A palenie ogniska? To dopiero się cuchnie! Przecież włosy są częścią ciała która w bardzo łatwy sposób przesiąka zapachami. A jej włosy aktualnie prezentowały się dosyć dobrze. Bujne kłęby nośników zapachów podążały za nią wszędzie. Co tu dużo mówić, po wzięciu porządnego wdechu wprawdzie ten dymek lekko dusi, ale z łatwością mogę wyczuć ziołowy zapach jej szamponu (Elfy? Serio? Elfy istnieją? A w sumie czemu ja się dziwię, widziałem już gadające pastelowe kucyki. BA! Nawet z nimi mieszkam w jednym mieście będąc gadającym kotem do diaska! Dziwnie to toczą się moje losy ostatnimi czasy) nie mówiąc już o nutce swojego własnego. A dobiega on.... mniej więcej zza mnie. Więc pójdźmy w tamtym kierunku*

 

Fisk podążył więc w tamtą stronę, zatrzymując się w momencie, gdy był już na tyle blisko by wyróżnić nikły zarys sylwetki. Klejnot na medalionie ponownie zalśnił leciutko czerwienią, a przed Fiskiem pojawiła się znana już metalowa tuba wzmacniająca głos. Małym dodatkiem było związanie nóg luźnym sznurem, niewyczuwalnym od razu, ale w przypadku gwałtownego odskoku efekt bywa komiczny.

 

*To może być wredne, ale zaryzykuję*

 

-ZIEMIA DO ZMARY! NIE RZUCAMY W PRZECIWNIKA PRZYJACIÓŁMI BO MOGĄ SIĘ NIECHCĄCY POSZATKOWAĆ! I CO JA CI GO MAM TERAZ POSKLEJAĆ CZY JAK?!

*Hm, może na razie nie powiem jej, że ją wyniuchałem. To może mi się jeszcze przydać.*

-POZA TYM STRASZNIE TUPIESZ PO TYM ŻWIRZE.

 

Tak silny głos z tak małej odległości, w dodatku  znienacka ma do siebie to, że jego odbiorca prócz dzwonienia w uszach, może mieć chwilowe problemy z błędnikiem, czyli utrzymywanie równowagi będzie problemem przez najbliższe minuty.

 

Tuba została odesłana do przestrzeni kieszonkowej, a na jej miejsce pojawiło się kilka wachlarzyków, które wprawione w ruch telekinezą szybko poradziły sobie z dymem naokoło Zmary, a przynajmniej w bardzo małym obszarze naokoło niej. Proces ten odsłonił również wbitą w ziemię pomiędzy nimi tabliczkę z napisanym: "Przepraszam, ale to nauczka za Vlada. Proponuję kończyć. Znam kilku świetnych zaklinaczy w kryształowym imperium. Czuję się za to częściowo odpowiedzialny, więc chętnie was tam dostarczę." Co było dosyć rozsądnym rozwiązaniem biorąc pod uwagę chwilowe problemy ze słuchem których można się było spodziewać.

Jako wspomnianą nauczkę Fisk odteleportował małą część podłoża spod Zmary. (zakładając upadek na tylną część ciała) Kształt tej małej części przypominał prostokącik z wydrążoną dziurką. Co w jego miejscu pozostawiło ostry niczym igła szpikulec, ochoczo wbijający się w miękkie ciałko. Nie było szans na poważniejsze obrażenia, była to jednak kara za narażanie własnych przyjaciół, co w kodeksie honorowym Fiska miejsca mieć nie mogło.

 

-Bardzo mi głupio za skrzywdzenie twojego.... eeee znajomego. Pozwól mi proszę pomóc. Dosyć już sobie "guzów" ponabijaliśmy. - Powiedział po raz pierwszy bez swojego uśmiechu zastąpionego na tą chwilę wyrazem totalnego zakłopotania.

Edytowano przez Fisk Adored
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zmara, lekko zaskoczona takim, a nie innym obrotem spraw, wysłuchiwała Fiska w milczeniu i z powagą wymalowaną na twarzy. Przeczytawszy napis na tabliczce, potknęła się i zaplątała w sznur będący przy jej nogach, którego bądź co bądź, nie zauważyła. Leżała tak przez chwilę na ziemi, przy czym wyglądała, jakby była w szoku. Po chwili odezwała się cicho:

 

-Współczujesz mi... – stwierdziła, chociaż mogło to zabrzmieć jak pytanie. –Współczujesz mojej broni?! To bezużyteczny kawałek złomu, którego powinnam się pozbyć lata temu! Słyszysz Vlad?! Zginiesz przez swoją brawurę!

 

 

Ostatnie słowa wykrzyczała na całe gardło z nienaturalnie szerokim uśmiechem na twarzy i szeroko otwartymi oczyma. Leżała w takiej pozycji z twarzą skierowaną w sufit. Minęło dwanaście długich sekund, zanim pochyliła głowę i zaczęła łkać. Znów to samo… Przepraszam Vlad, wiem, że to nie twoja wina. Przepraszam… Wiem! Już wiem! Jak widać, wpadł jej do głowy jakiś pomysł. Wstała i wyplątała nogi z liny.

 

-Kolejność. Po pierwsze, przepraszam Cię, Fisku, za mój wybuch, efekt nadużywania umiejętności postaci. Przepraszam również widownię! Nie stresujcie się! Po drugie, obietnica. Ogłaszam wszem i wobec oraz biorę całą widownię, a zwłaszcza Ciebie, Fisku Adoredzie, potomku Felixa Adoreda, uczniu Kong Ping Weia i następco tronu, na świadków. Przysięgam, że nigdy więcej nie użyję porta Maki na użytkownika. Jeślim skłamię, Vlad zostanie moim mistrzem, a mój obecny przeciwnik zostanie moim przełożonym! Dead End. – odrzekł, po czym nastała cisza.

 

-Przepraszam, ale jestem to winien Vladowi. – skierował te słowa bezpośrednio do oponenta. – Chętnie przyjmę pomoc, koniec „guzów”. Aczkolwiek! Chcę dokończyć ten pojedynek, więc przeproszę Cię na chwilę. – skończył i zniknął.

 

Znów się teleportował. Znów za plecy antagonisty. Dziesięć metrów. Powtórka z rozrywki… Pomyślał, po czym rzucił sobie jedną bombę dymną pod nogi, a następnie zaczął rzucać podobnymi w stronę Fiska i jego okolice. Zapomniałem, że jest w formie kota. Co o nich wiem? Są szybkie, zręczne, spadają na cztery łapy, mają wyostrzone zmysły… Słuch! Powiedział, żebym tak głośno nie chodził! Zaklęcie wyciszające podeszwy będzie w sam raz. Co jeszcze? Wzrok! Bomby dymne powinny w miarę zasłonić widoczność. I ostatni – węch. Cuchnę potem… Ale to, co w niego rzuciłem, powinno wyrównać szansę. Kocimiętka byłaby za słaba… Pomyślała, po czym korzystając z faktu, że zasłania ją dym, założyła maskę przeciwgazową.

 

 

Musicie bowiem wiedzieć, że nie tylko książę robił sobie spacery. Pewnego razu, przyznam się bez bicia, Zmara zabłądziła podczas spaceru po lesie Everfree. Po drodze napotkała na pewnie niebieskie kwiaty, więc postanowiła je powąchać i zerwać kilka. Niestety, do teraz nie może zapomnieć widoku swoich włosów, które zmieniały swój kolor i długość. Potem okazało się, że owe kwiaty są określane przez miejscowych jako „Czarci żart”. Wzięła kilka próbek i zbadała. Dużo by o tym opowiadać, ale postanowiła z nimi coś zrobić. Z rozdrobnionych kwiatów wykonała kilka ciekawych zabawek, między innymi nowy rodzaj bomb dymnych. Nie dość, że mocniej „kopcą” to jeszcze wywołują różne efekty, które udało się wyodrębnić. Dawka niezbyt mocna, ale powinna podziałać.

 

Ciekawe, czy już zatkało mu nozdrza. Prawdopodobnie zaraz zacznie kręcić mu się w głowie, może nawet będzie musiał wymiotować. Dwa efekty powinny w zupełności wystarczyć…

 

Kolejna dawka głosu z przestworzy:

 

-Fisku! Po tym wszystkim będę chciał porozmawiać. Zgadzasz się na jakąś tutejszą przekąskę? Ja stawiam!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fisk zastrzygł uszami po usłyszeniu pierwszej części wypowiedzi Zmary, a wcześniej utrzymywane telekinezą wachlarze upadły bezwładnie na piach.

Słowa które usłyszał ciągle rozbrzmiewały w jego głowie. "Bezużyteczny kawałek złomu". Niczym nie powstrzymywany teraz dym ponownie owiał jego postać zasłaniając go przed widokiem.

 

*Bezużyteczny kawałek złomu...*  Ciałem Fiska wstrząsały niekontrolowane drgawki. Bardzo dawno nie czuł już gniewu, takiego prawdziwego pierwotnego i niepohamowanego gniewu, który zasłania wzrok krwawą zasłoną, który przesłania wszelkie myśli. *Bezużyteczny kawałek złomu...* Z jego gardła wydał się warkot, bardzo niski i pełen złości.

 

Oczy Fiska zaczęły się powolutku, coraz to mocniej rozjarzać białym blaskiem. Nigdy jeszcze nie koncentrował w jednym miejscu tyle energii.

Opary Zmary zaczęły skutkować, głowa zaczęła kiwać mu się na boki, a całe ciało ogarnęły mdłości. Jednak to była tylko mała niedogodność w porównaniu z bólem który właśnie rozsadzał mu czaszkę.

 

-BEZUŻYTECZNY KAWAŁEK ZŁOMU?! ŚMIESZ WYSŁUGIWAĆ SIĘ INNYMI, A PO ICH SKRZYWDZENIU, PO TYM JAK SIĘ DLA CIEBIE POŚWIĘCAJĄ NAZYWAĆ ICH BEZUŻYTECZNYM ZŁOMEM?! - Wykrzyczał na całe gardło koci mag.

 

Naokoło Fiska utworzył się stworzony siłą telekinezy, aktualnie bardzo silnej i wspomaganej niekontrolowaną furią wir piasku i żwiru, który to wirował z coraz większą prędkością naokoło niego. Wir był potężny, jego obroty powodowały ryczenie powietrza, a potężna siła obrotowa zasysała do jego wnętrza cały dym z areny, wraz z pomniejszymi przedmiotami. Wśród nich również zapomnianą od początku starcia świecą palącą się czarnym płomieniem. Do wiru dorzucona została również jedna z bomb dymnych które były w posiadaniu Fiska, zawierała ona łatwopalny gaz, który zmieszał się z całym tym dymem. Po zetknięciu z czarnym płomieniem mieszanka zapłonęła gwałtownie czarnym płomieniem skutkując powstaniem gigantycznej sfery o średnicy pięćdziesięciu metrów zbudowanej z prawdziwej burzy piasku i żwiru która poszatkuje wszystko co stanie jej na drodze, duszących gazów zaprezentowanych przez oponenta, oraz aktualnie płonąca dziwnym, niegasnącym czarnym ogniem.

 

Unoszący się ponad tą sferą Fisk wykonywał bardzo szybkie okrężne ruchy przednimi kończynami, jak gdyby trzymał miniaturową wersję tej sfery pomiędzy łapami.

 

-SKORO KOŃCZENIE POJEDYNKU JEST DLA CIEBIE WAŻNIEJSZE NIŻ NAPRAWIENIE SWOJEGO BŁĘDU TO ZACIĄGNĘ DO SZPITALA NIE TYLKO VLADA ALE RÓWNIEŻ TWOJE BEZWŁADNE CIAŁO. JEŚLI SIŁA ARGUMENTÓW NIE DZIAŁA NA CIEBIE, TO ZASTOSUJĘ ARGUMENT SIŁY!

 

W tym momencie zauważył niczym nie osłoniętą już postać Zmary. Stojącą kilkanaście metrów od niego, usiłując zaprzeć się nogami by również nie zostać wciągniętą w gigantyczny wir płomieni.

 

*To nie będzie ci już potrzebne*

 

Maska chroniąca głowę przeciwnika zniknęła z jego twarzy, dołączając do Ciągle powiększającego się wiru przed nim, topiąc się w skutek temperatury.

 

-AAAAAAAAAAHHH!

 

Fisk gestem przednich łap wypchnął przed siebie swoje wyobrażenie stworzonej kuli, a gigantyczne inferno poniżej usłuchało.

Z oczu i uszu maga poczęły ciec stróżki krwi, skutek tak wielkiego mentalnego wysiłku. Jego szczęki zaciśnięte były w grymasie zawzięcia, a zęby zgrzytały pod siłą nacisku.

 

Gigantyczna płomienista apokalipsa o średnicy ponad pięćdziesięciu metrów z wielkim impetem podążała właśnie w stronę przeciwnika.

 

Skutek wdychanego wcześniej dymu przyszedł znienacka. Krzyk pełen gniewu i determinacji został przerwany bulgoczącym odgłosem wymiotów.

Zawroty głowy spowodowane wdychanym dymem, oraz wysiłkiem mentalnym osiągnęły szczyt nasilenia skutecznie przerywając koncentrację na telekinezie unoszącej jego ciało w powietrzu. Wzrok tracił szybko swoją ostrość, a poczucie tego co jest górą, a co dołem poszło w diabły wraz z nim. Gdyby ktoś zwrócił uwagę na to co działo się aktualnie z twórcą sfery zobaczyłby spadającą bezwładnie sylwetkę Fiska, który nie był w stanie skupić się na unoszeniu własnej osoby kurczowo ściskającego swoją koronę w taki sposób, by po uderzeniu w ziemię nic jej się nie stało. Zobaczyłby jak uderza ona w ziemię niczym szmaciana lalka i zwija się w mały łkający i duszący się własnymi wymiocinami mieszającymi się z krwią cieknącą z oczodołów i uszu kłębek nieszczęścia marzący jedynie by przestać odczuwać wszechogarniający ból. Dwa efekty, w zupełności wystarczyły.

 

Wzrok wszystkich skupiony był jednak na tym jak zareaguje Zmara.

Edytowano przez Fisk Adored
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dostał wścieklizny? Boże, nie wiedziałam, że koty potrafią wydawać z siebie takie dźwięki. Dym aż tak szybko nie zacząłby… Przemyślenia przerwał jej wybuch Fiska. Jego słowa pędziły w nią niczym pociski i dziurawiły jej duszę. Łzy zaczęły płynąć z jej oczu. To co mówi to najprawdziwsza prawda. Vlad, jak Ty ze mną wytrzymujesz? Przecież wiesz kruszyno, dobrze wiesz, że tylko ja mogę Cię kontrolować. Wiesz też, że tylko ja mogę być Twoim partnerem. No tak… Wir. Przed oczyma Zmary zaczął pojawiać się ogromnych rozmiarów wir telekinetyczny, który porywał wszystko wokół. Ujrzała przed sobą swojego przeciwnika. Przemówił do niej jeszcze kilka słów, po czym „zerwał” z niej maskę. Taka ilość magicznej energii w tym uniwersum to niebezpieczna sprawa. Hmm… a ja myślałam, że wypaliłam tą świeczkę do cna, cóż… wzrok już nie ten. Huh? Błędu? Ach, o to chodzi. Znów jest na mnie! I jak kończenie tego pojedynku nie może być ważniejsze… Nie było jednak czasu na dalsze zastanowienia. Zmara szybko teleportowała się do lawendowego kręgu, który o początku pojedynku znajdował się na ziemi. Znalazła się w niewidzialnej barierze. Jej tęczówki zmieniły barwę na czerwień, na których znajdowały się czarne symbole nieskończoności. Skupiła wzrok na pędzącej ku niej kuli zniszczenia i wykrzyknęła:

 

-Tsukuyomi!

 

Czarne płomienie oblegające kulę zaczęły ustępować, aczkolwiek tylko w miejscu, w którym miało nastąpić jej zderzenie ze Zmarą. Nastąpiło najgorsze. Kula uderzyła w barierę, która zamortyzowała część uderzenia. Pękła niestety, a Zmara wpadła w środek piekła. Zwinęła się w kulkę, ukrywając ciało w płaszczu. Przez kilka chwil miotało nią na wszystkie strony, lecz w końcu to tornado chaosu musiało uderzyć w ścianę. Zaklęcia chroniące widownię, jak i te, które Zmara użyła na samym początku poskutkowały i zaczęły neutralizować czar Fiska. Dziewczyna z ogromną siłą uderzyła o ścianę. Każdy normalny człowiek z typową dla nich budową wewnętrzną miałby nikłe szanse na ujście z życiem. Bogu dzięki, że ona nie jest normalna.

 

Zmara leżała chwilę na ziemi, nadal zwinięta w kłębek, lecz po chwili wyprostowała się. Leżała na plamie krwi, która wydobywała się z bezwładnych nóg dziewczyny, jak i uszkodzonej wcześniej ręki. Khhh… Ktoś tu przypadkiem nie wspominał… O zaklęciach zagrażających życiu…? Otworzyła oczy i spojrzała na arenę, a raczej na to, co z niej zostało. Zaczęła szukać wzrokiem Fiska. Dostrzegła go i zaczęła czołgać się w jego stronę. Nie było to łatwe, mając do dyspozycji tułów i jedną rękę. Trwało to chwilę, lecz w końcu się jej udało. Położyła się obok niego na plecach, wyjęła z płaszcza trójkątną fiolkę i odkorkowała ją. Jej zawartość wylała sobie na twarz i klatkę piersiową, a pozostałą częścią nasączyła kawałek materiału wyjęty wraz z fiolką. Położyła go na Fisku.

 

-To odtrutka na moje bombki z niespodzianką. Wsiąkają przez skórę i po kilku minutach usuwają efekty przez nie wywołane. Tak w ogóle, to co Ty sobie myślałeś używając naraz takiej ilości magicznej energii?! W tym miejscu mogło się to dla Ciebie źle skończyć… – przerwała. – Przepraszam. Nie prześlijmy „na Ty”. Wybacz… Heh… Kończenie pojedynku było ważniejsze. Wierz mi. Gdybym go nie kontynuowała, poświęcenie Vlada poszłoby na marne. Nie mam zamiaru zhańbić jego imienia, nawet jeśli byłam temu przeciwna. Winna jestem tego, iż zgodziłam się na ten manewr, ryzykując, że to się źle skończy oraz wyzwiskom, których musiałeś się nasłuchać. W tamtym momencie jednak nie byłam tak do końca sobą. Przejęłam umiejętności władania kosą Mistrzyni Kosy Maki. Niestety, charakter i wszelkie negatywne efekty również na mnie przechodzą. Vlad jednak mimo wszystko chce być przy mnie i mnie chronić. Jest to jedyna osoba, którą chyba tak naprawdę darzę miłością. Co nie zmienia faktu, iż jest moją bronią. Jest narażony na niebezpieczeństwo, ale zawsze podejmuje ryzyko. Ufam mu. Dlatego też  nie mogłam przerwać potyczki. Jego stan zdrowotny jest teraz mało ważny. Przesiaduje zawieszony w wymiarze kieszonkowym. Fizycznie jest… jakby to… ”zastopowany”. – skończyła wywód, przez który po kilkakroć pokasływała i krztusiła się.

 

 

Pstryknęła palcami. Materiał leżący na przeciwniku zniknął. Podobnie jak plama wymiocin. Przyszedł czas na opatrzenie ran. Odteleportowała się i znalazła zawieszona w powietrzu, w granicach purpurowego kręgu z którego emanowała zielona aura, całkowicie pokrywająca Zmarę. Przestała lecieć jej krew. Krąg znikł, a dziewczyna powoli opadła na ziemię i zaczęła płakać.

 

 

-Jestem okropna. Cokolwiek zrobię, robię źle. Dlaczego musi tak być? Ale to nie czas na takie rozmowy. – odparła, podnosząc się na prawej ręce i starając się przybrać pozycję siedzącą. Niepewnie spojrzała w stronę przeciwnika.

 

-Co postanawiasz?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

            Zmysły zaczynały wracać pod kontrolę właściciela, a potworny ból głowy ustępował. Pierwszym co zauważył Fisk był brak nudności, co powitał z wielką ulgą. Wypuścił wreszcie z kurczowo zaciśniętych kończyn swoją koronę, po czym powoli umieścił na głowie.

Gdzieś spoza zamkniętych powiek słyszał głos Zmary, w pierwszym odruchu chciał się

zerwać i wracać do tego co rozpoczął, do dawania małej lekcji komuś kto...


           *Co?! Nie, to nie możliwe! Nie mogłem wyciągnąć aż tak pochopnych wniosków... On sam tego chciał?! Nie, nie, nie....*

 

           Fisk uderzał swoim czołem w ziemię, nie mogąc uwierzyć w to jak bardzo dał się ponieść emocjom. Nie dosyć, że skrzywdził kogoś, kto chciał po prostu ze swoim partnerem walczyć ramię w ramię, to jeszcze oskarżył jedną z tych osób o traktowanie tej drugiej jak niepotrzebnego śmiecia... Co gorsza, jego słowa zostały wzięte na poważnie. Na tyle poważnie, by skrzywdzić czyjeś uczucia, na tyle poważnie by wywołać płacz. Ta sama osoba której ubliżył, którą poturbował w sposób prawdziwie bestialski właśnie starała się ulżyć mu w jego cierpieniach łykając własne łzy.


        *Nic dziwnego, że mój mistrz uwięził mnie w tym ciele i wygnał do innej krainy bym przemyślał swoje zachowanie. Podobny wybuch emocji podczas ważnej politycznej decyzji mógłby się zakończyć katastrofą dla kraju. Nie dosyć, że przez swoją porywczość skończyłem w tym ciele, to teraz przez nią cierpią inni. Jakim prawem chciałem zostać władcą dbającym o cały naród jeśli nie mogę nawet poradzić sobie z tym?*


        -Co postanawiasz? - Zapytała Zmara

 

        *Tak, czas coś postanowić mały książe...*


        Fisk z wielkim wysiłkiem dźwignął się na łapy, po czym zrobił kilka chwiejnych kroków w kierunku Zmary.


        -Mamy sobie do wyjaśnienia kila spraw, ale masz rację to nie jest czas na takie rozmowy. Wiedz tylko, że nie ty tu zawiniłaś, a tylko ja wyciągnąłem pochopne wnioski. Miałem dobre intencje, chciałem żebyś coś zrozumiała, żebyś żałowała za coś czego tak naprawde nie zrobiłaś. Jeśli chodzi o postanowienia, to mam jeszcze obietnicę do spełnienia...


        *W końcu obiecałem, że zabiorę ich do szpitala, czyż nie?*


        Po powiedzeniu tego Fisk skupił się na swoim ostatnim zaklęciu tego dnia. Oboje magów zniknęło z areny, a na ich miejscu została jedynie kartka z napisanym: Koniec pojedynku, jesteśmy w klinice.


//To już koniec pojedynku, jest to nasza wspólna decyzja. Rozmawialiśmy o tym przez komunikator i uznaliśmy, że ciągnięcie tego dalej byłoby przesadą.//

Edytowano przez Fisk Adored
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nadszedł czas. Uczestnicy dokonali wyboru. To już koniec przerzucania się co raz to wymyślniejszymi zaklęciami i manifestowania swojej potęgi.

 

Fisk Adored lub Zmara. Zwycięzca może być tylko jeden i to właśnie Wy zadecydujecie kto okazał się lepszym magiem. Wybór będzie trudny, gdyż obaj uczestnicy dbali o to, aby publiczności nie zbrakło wrażeń i żeby każdy, kto choć na chwilę zawiesił wzrok na arenie zapamiętał to starcie na długo. Cóż, bez zbędnych ceregieli przechodzę do sedna.

 

Czas dokonać wyboru. Zapraszam do głosowania i komentowania pojedynku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Pojedynek może nie należał do najdłuższych, nie mniej jednak był wystarczająco epicki by uczynić oddanie głosu trudnym wyborem. Oby tylko nie zbyt trudnym... Czas ogłosić zwycięzcę! Kto nim będzie?

 

Wyniki głosowania:

  • Fisk Adored - 4
  • Zmara - 3

 

Jeden głos. Jeden, ale za to jak bardzo znaczący. Ten jeden głos przewagi przesądził o zwycięstwie Fiska Adoreda! Gratulujemy zwycięzcy, natomiast jego rywalowi życzymy niegasnącego zapału i nowych pomysłów. Czekamy na powrót obu uczestników, w wielkim stylu!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...