Skocz do zawartości

[ZWYCIĘZCA WYŁONIONY] [Turniej Walk] Delafontaine VS Arashel bin Jajir Omad Ahad [JEDNOROŻCE]


Kruczek

Recommended Posts

                                swadian_knight_pony_by_moonlightcharmer-

Druga sala dla jednorożców była wypełniona zieloną mgłą, cuchnęło w środku krwią i potem. Po obu stronach znajdowały się bramy, jak również kamienne figury kucykowych rycerzy. Arena sprawiała wrażenie "używanej", po chwili na niebie dało się ujrzeć czarnego kruka.
-
Delafontaine...
Rozległ się ochrypły głos, który poniósł się echem po sali, pierwsza brama otworzyła się z hukiem. Pierwszy wojownik stanął w niej nieruchomo i czekał na przebieg sytuacji.
-
Arashel bin Jajir Omad Ahad...
Druga brama otworzyła się dużo gwałtowniej, połowa wypadła z zawiasów i z cichym stąpnięciem roztrzaskała się na ziemi.
Kamienne posągi błysnęły rogami, ich miecze wbiły się w ziemię, oni sami pokłonili się przed wojownikami, co było znakiem rozpoczęcia pojedynku.

 

Edytowano przez Daffy
Link do komentarza

[bez "g" w "bin", jeśli można prosić (w pierwszym poście). Nie jestem serwisem randkowym : )]

Arashel wstał i odsunął się od przeciwnika. Serce waliło mu jak wściekłe, w końcu to jego pierwsza walka. 

- Oczyść umysł... Oczyść umysł... Walczysz za Braci. Pamiętaj o spokoju. Oczyść umysł... - szeptał sam do siebie. Uspokoił się, ale postanowił nie zrzucać kaptura, spod którego wydobywał się blask. Spod płaszcza wysunęły się dwa krótkie miecze. Proste i zarazem piękne. Kamienie szlachetne w głowicach tworzyły kolorowe światełka, tańczące po arenie. Ostrza zabłysły nad głową. Poczucie spokoju zniknęło. Światło skupiało się teraz tylko w dwóch miejscach. Na oczach przeciwnika. Ostatni Brat skoczył, jego żółta grzywa wypadła spod kaptura, w zielonych oczach można było zobaczyć tylko groźbę. I żal. Skulił kopyta, wylądował miękko obok przeciwnika. Wyrobił sobie perfekcyjną okazję do ciosu. Uderzył w dolną nogę, wyprowadzając atak krótko i szybko... 

Link do komentarza

Delafontaine nie spodziewał się tak szybkiego działania ze strony przeciwnika - cios trafił go w nogę. Rana nie była poważna, ale mogła utrudnić dalszą walkę. W momencie wycofał się od oponenta. W normalnych okolicznościach już dawno użyłby magii, aby wyleczyć kończynę i zatamować krwawienie, jednak zasady wyraźnie tego zabraniały, a jednorożce łamiące regułę były surowo karane. Po krótkiej chwili postanowił odpowiedzieć. Działał szybko. Momentalnie znalazł się za plecami przeciwnika i zaatakował korzystając z jego zdezorientowania. Celował w prawą, przednią kończynę - tą, która go zraniła.

Link do komentarza

"Ból. Ból? Przecież nie mogę czuć bólu. Nie teraz. OCZYŚĆ UMYSŁ!" Zbłąkane myśli oraz atak przeciwnika rozproszyły na chwilę uwagę Arashela. Cios był za silny, jednak on próbował go zablokować. Jego własny miecz uderzył go w kopyto. Ból pulsował. Na szczęście miał na sobie płaszcz, który poniekąd tamował krwawienie, przylegając do spoconego ciała.

Musiał wygrać. Dla Braci. Za piękno pustyni...

Wycofał się do ściany. Odbił się od niej, położył, przeleciał pod nogami przeciwnika. Wykorzystał okazję, zamachnął się na lewą nogę. Nie wiedział, czy zranił. Wstał i atakował dalej. Wyprowadził dwa niebezpieczne ciosy na lewą stronę torsu. Zawirował z powrotem pod ścianę. I oczyścił umysł.

Link do komentarza

Kolejny udany atak na lewą, tylną kończynę. Zbroja pękła odsłaniając zakrwawioną skórę. Na szczęście udało mu się w porę ochronić tors.
"Muszę uważać" - pomyślał. - "Nie chcę stracić nogi. Na pewno nie na tak wczesnym etapie walki."
Seria ciosów przeciwnika zdecydowanie go osłabiła, ale nie wpłynęła na jego determinację.
- Sprytne. - zaczął. Krążył wokół Arashela szukając swojej szansy na atak. - Ale takie cyrkowe akrobacje na nic Ci się nie przydadzą.
Wiedział, że nie wpłynie to na pewnego siebie oponenta, jednak da mu trochę czasu. Wybrał odpowiedni moment. Wziął zamach swoim morgensternem celując w odsłoniętą część torsu.

Link do komentarza

Wciąż wirujący wojownik poczuł pieczenie lewej nogi. Nie było krwi. Przeciwnik chybił, delikatnie trafiając w nogę. Cóż, ruchomy cel jest zawsze trudniejszy do trafienia.Usłyszał coś o cyrku. To nie ważne. Oczyścił umysł. Wygrana była zbyt ważna.

Płaszcz kleił się do ciała, ograniczając ruchy. Zdjął go, uciął kawałek i owinął wokół kopyta. Mgła była gęsta jak mleko. Zaraz, mgła? Podszedł do lampy. Długo szukał właściwego ustawienia, ale w końcu udało mu się zrobić pełno światełek. Mgła tylko to ułatwiała. Przeciwnik był po drugiej stronie sali. Pobiegł szybko, wprost na niego. Rzucił resztą płaszcza. Ciął. W ścianę. Nie starał się zranić przeciwnika, starał się go zmylić. Przeskoczył na prawą stronę, ciął znowu w ścianę, po czym zaatakował lewą, przednią kończynę. Precyzyjnie, nie za mocno. Nie chciał jej odciąć, chciał ją poważnie zranić. Aby adrenalina nie powstrzymała krwotoku. Wirował...

Link do komentarza

Ledwo udało mu się uchylić. Wirujące ostrze przejechało mu po kończynie i odbiło się od kopyta. Rana mocno krwawiła, ale nie była tak poważna, jak mogłaby być, gdyby nie zdążył zareagować. W tym momencie zaczął mocno żałować, że nie ma do dyspozycji tarczy, która pomogłaby mu blokować ataki. Przeciwnik walczył coraz zacieklej, jego ciosy były coraz bardziej niebezpieczne.
Postanowił działać. Nie chciał dać mu szansy na kontynuowanie ataku. Kopnięciem wzbił nad ziemię tuman piasku, który miał ograniczyć widoczność przeciwnika i zasypał go serią pięciu uderzeń. Celował w przednie kończyny i głowę, a zakończył silnym ciosem w lewą część torsu.
Odskoczył. Lewe kończyny były zranione i krwawiące. Zbroja z nich odpadła, lub była zniszczona tak, że nie mogła już zapewniać ochrony. Musiał zacząć walczyć bardziej defensywnie. Odsunął się i spojrzał na oponenta czekając na jego odpowiedź.

(Usunąłem te "dzierżące broń przednie kończyny")

Edytowano przez MisterGonzo
Link do komentarza

Umysł był czysty. W tej sytuacji Arashelowi pozostało tylko jedno wyjście. Paść w tył. Tak też zrobił. Wyszedł z opresji z kilkoma zadrapaniami i potłuczonymi barkami. Nic poważniejszego, przeżyje. Kamienie szlachetne lśniły. "Czas zjednoczyć ostrza". Atakował nimi jak jednym mieczem, jednak wciąż wykonywały inne ruchy. Błysk, półkole, obrót, zamach. Powolne odejście od przeciwnika, błyskawiczny skok, atak od góry jednym z mieczy, od dołu drugim, miecze zbiegają się... Piruet, unik. Atak z dwóch stron, miecze znów się zbiegają.

Link do komentarza

Zepchnięty pod ścianę unikał coraz to kolejnych ataków. Przeciwnik był szybki, ale z jego zręcznością udało mu się wyjść z krytycznej sytuacji z kilkoma pęknięciami na zbroji, nic poważnego, żadnych ran. Uprzedzając kolejne cięcia Delafontaine przeturlał się od lewej strony Arashela i zamachnął się. Chciał zranić lewą, przednią kończynę, w najlepszym wypadku złamać. Oddalił się od ścian areny, chciał wyjść na bardziej otwartą przestrzeń, żeby nie zostać znów przypartym do muru. 

Link do komentarza

Pustynny Wojownik osłonił się prawym kopytem oraz mieczem. Miecz znowu odbił w rękę, ale gruba warstwa płaszcza zablokowała nie dość szybko lecący miecz. Widział, co robi przeciwnik. Wycofuje się na środek areny. Tam, gdzie obaj będą mieć równe szanse. "Oddech. Pamiętaj o oddychaniu." Arashel zamknął oczy. Na chwilę. Momentalnie skoczył na przeciwnika. Dwa miecze spadały z góry niczym gilotyna. Sam Jajir próbował kopnąć przeciwnika. Uderzyć go kopytem.

Link do komentarza

Delafontaine potoczył się po ziemi. Hełm spadł mu z głowy, w ustach czuł smak krwi. Przeciwnik, który go kopnął stał teraz obok wbitych w ziemię dwóch mieczy, jego oczy nie zdradzały żadnych uczuć, w skupieniu wpatrywały się w jakiś punkt w oddali. Z trudem wstał. Na jego broni pojawiła się ciemnoszara poświata, po czym momentalnie uniosła się. Przed oczami migotały mu ciemne punkciki - był otępiały, ale gotów do walki. Widząc to Arashel również wyciągnał miecze i ustawił się w pozycji obronnej.
Delafontaine zaatakował. Szybki cios w obydwie przednie kończyny. Wstał z przyklęku, uderzył w prawą część torsu chcąc złamać żebra oponentowi. Zwieńczył precyzyjnym atakiem w głowę. Odsunął się od oponenta oczekując kontraataku.

Link do komentarza

Nie zawsze da się wybronić i czasem trzeba przyjąć ciosy na siebie. Arashel o tym wiedział. Po niezbyt trafnym ciosie przeciwnika w przednie kończyny położył się na ziemię. Oberwał w plecy, długa rana wzdłuż kręgosłupa krwawiła. Na szczęście głowa była cała. Przeczołgał się pod nogi przeciwnika, bardzo ryzykownie. Wstając, zrobił wymach prawym tylnym kopytem na nogę przeciwnika. Nie czekając, wstał zwinnym podskokiem. Uderzył głownią lewego miecza w czaszkę, prawym celował w dolną część torsu. Chciał ograniczyć przeciwnikowi mobilność.

Link do komentarza

Siedział na łóżku, przy którego brzegach stali jego rodzice. Jego głowa była zabandażowana. Doskonale pamiętał - wdał się w bójke z jakąś bandą źrebaków w jego wieku. Jeden z nich - jednorożec cisnął w niego kamieniem. Tak właśnie wylądował w szpitalu.

-Mamo... Tato... Przepraszam - zdążył powiedzieć.
***

Wspomnienie rozmyło się. Wrócił myślami do teraźniejszości - rana na głowie bolała, krew spływała po twarzy ograniczając widoczność. Przeciwnik krążył wokół niego, zapewne badał sytuację i starał się znaleźć odpowiedni moment na atak. Delafontaine przybrał pozycję obronną. Jego wróg ciągle krążył. Nie dał mu szansy wyprowadzić ciosu, gdy tylko trochę się odsłonił - zaatakował. Uderzył w jego miecze, miał nadzieje, że mu je wytrąci. Przeturlał się za jego plecy i zamachnął się celując w tylne kończyny.
***

-Na przyszłość uważaj na głowę, synu. - odparł jego ojciec, po czym wyszedł razem z matką. Został sam w szpitalnym pomieszczeniu. Ból w głowie zniknął. Czuł tylko straszliwy wstyd.

***

Wstał i momentalnie zaczął wodzić wzrokiem po ziemi.
(Uważaj na głowę, synu...)
Gdy tylko znalazł poszukiwany obiekt podniósł go i założył. Znów miał hełm - głowa była bezpieczna.

Edytowano przez MisterGonzo
Link do komentarza

Wiecznie milczący wojownik stał nieruchomo. Przeciwnik nie wykonywał żadnego ataku, a czerwona ciecz wciąż spływała z pleców. Bolało jak cholera, ale Arashel tego nie czuł. Nie teraz. Wiedział, że to na bank będzie boleć w przyszłości. Ale musiał walczyć. Za Ahada. Za Braci. Krążył wokół przeciwnika, malował półksiężyce ostrzami. Zwodził. Wciąż chciał ograniczyć przeciwnikowi mobilność. Wyprowadził dwa silne ciosy, przy których wykorzystał oba miecze, Jeden na lewą stronę torsu, drugi na prawą. Upadł na piasek. Krew... Piasek wdziera się w ranę... Wstał. Nie mógł się poddać, nie mógł upaść jeszcze raz. Nie mógł też wyprowadzić następnego ciosu. Krążył więc, zwodził swymi ruchami...

Link do komentarza

Ciosy przeciwnika rozbiły pancerz. Były mocne, ale wydawało mu się, że Arashel opada z sił. Postanowił to wykorzystać. Doskoczył do przeciwnika i zadał cios w prawą, przednią kończynę. Następnie zaatakował dolną część torsu i dwa razy zamachnął się na głowę.
Delafontaine był zaskoczony, że udało mu się wyprowadzić tak silne ataki będąc tak wycieńczonym. "Wygląda na to, że adrenalina może naprawdę zadecydować o wyniku walki." - pomyślał.

Link do komentarza

Wojownik znowuż upadł na ziemię. Żeby ochronić głowę. Znowuż dostał po plecach. Głowa była cała. I bezpieczna. Jednak Arashel nie wiedział, czy da radę walczyć z tyloma ranami. Wstał, poddać się to wstyd. Walczył. Przypomniał sobie jego pierwsze walki, znoszenie go z areny. Przypomniał sobie moment dostania broni. Oczyścił umysł. Wyprowadził kilka ataków na tylne kończyny, tam, gdzie pancerz był już osłabiony. Walczył.

Link do komentarza

Rozejrzał się po arenie. Znowu powróciło dziwne wrażenie. Wracał z daleka, nie widział tego miejsca przez długi czas, mimo iż ciągle tutaj był. Do takich zaburzeń świadomości doprowadzało diabelne ziele, o którym dowiedział się w klasztorze. Zazwyczaj podczas każdej ceremonii wysuszona roślina paliła się w specjalnie przystosowanym kadzidle na środku sali wytwarzając charakterystyczny dym. Delafontaine nigdy tych rytuałów nie rozumiał, ale nie był głupi - wiedział, jakie skutki ma wdychanie tego dymu.
Przeciwnik po wyprowadzeniu serii ciosów znalazł się blisko niego, ciągle poruszał się i zwodził. Rycerz obejrzał swoje rany. Na głowie miał mocno potłuczony hełm, na pysku czuł pulsujący ból. Zbroja na kończynach była zniszczona, z licznych rozcięć płynęła krew. Pancerz na torsie ledwo się trzymał, mimo tego ciągle zapewniał słabą obronę - rozpadnie się przy następnym ataku.
Rzucił się na Arashela. Seria uderzeń w tors, przewrót, zamach na przednią kończynę, obrona torsu i wieńczący zamach na głowę. Znowu mógł walczyć, ale czy da radę do końca?

Edytowano przez MisterGonzo
Link do komentarza

Pustynny wojownik wyszedł z tego starcia bez szwanku na torsie i głowie. Gorzej było z ręką. Rana na prawym kopycie pogłębiła się, świeża krew znów zaczęła lecieć. Ból był okropny, łzy cisnęły się na oczy.

Nie teraz.

Podniósł odrzucony wcześniej płaszcz. Znów uciął jego kawałek i owinął przed raną. Krwawienie powoli ustępowało.

Zakrwawioną broń wysmarował piaskiem. Dzięki temu rany mogły być bardziej bolesne.

Zbroja ledwo się trzymała. Wymierzył ciosy na skórzane paski podtrzymujące ją. Krążył. Chodził wkoło przeciwnika, zwodząc go ruchami. Wiatr szumiał, podrywając piasek. Arashel skoczył. Zamachnął się na tors przeciwnika, pierwszy cios wymierzony w tą część ciała. Drugim ostrzem uderzył w nogę.

Edytowano przez Araszel
Link do komentarza

Pancerz pękł i upadł na piach z charakterystycznym metalicznym trzaskiem. Delafontaine w porę odsunął się unikając groźnego ciosu na tors, jednak nie udało mu się uciec przed drugim ostrzem. Krew rozprysnęła się trafiając go w twarz. Od kolana do kopyta ciągnęła się długa rana cięta. Posoka spływała na ziemię tworząc bordowe, zaschnięte plamy.
Rycerz zatoczył się i niemal przewrócił, gdy został trafiony. Tylne kończyny były mocno naruszone. Pozdzierana skóra, krew i brudny piach obklejający rany - ból był nie do zniesienia.
Wodził morgensternem przed twarzą przeciwnika, starał się zwiększyć odległość między nimi. Bliskie spotkanie było niebezpieczne. Uderzył, gdy Arashel się tego nie spodziewał - wziął zamach, ale zamiast kolejnej próby odgonienia swojego wroga podniósł broń wyżej i uderzył w górną część torsu.

Link do komentarza

Los chciał, że Arashel się potknął. Popełnił największy błąd w walce. Zaszkodził i jednocześnie pomógł sobie. Skrzepnięta krew z pleców została zdarta, nowopowstała paskudna rana na barku krwawiła. Krew leciała również z zaciśniętych ust. Nie krzyczał, jego twarz pozostawała kamienna. Wstał z trudem. Prawa kończyna ledwo się unosiła.

Arashel od początku walczył bez zbroi. Spojrzał na przeciwnika, jego pancerz leżał potłuczony. Wziął zamach, wymierzył precyzyjny cios oboma mieczami w bark. Uderzył. Wirował. Piruet miał ocalić go z opresji.

Link do komentarza

Nie miał na sobie zbroi - zarówno ta z kończyn, jak i z torsu została zniszczona. Pozostał mu tylko hełm. Gdy zobaczył zbliżające się w jego kierunku miecze odskoczył. Poczuł ból w tylnych nogach, ale zignorował go. Przeciwnik chybił, udał mu się unik.
Wyprowadził prosty cios na lewą, przednią kończynę Arashela. Miał nadzieję, że uda mu się go osłabić, ich szanse wyrównałyby się.

Link do komentarza

Kolejny atak przeciwnika. Żebro pękło z trzaskiem, Delafontaine upadł na ziemię. Złamanie, na szczęście nie otwarte. Na torsie lekka rana kłuta zadana sztyletem, nie była niebezpieczna. 
Przeturlał się zostawiając za sobą krwawy ślad, ból w prawych częściach ciała był nie do zniesienia. Podniósł swoją broń i wstał. Ciosy Arashela były coraz groźniejsze, nie miał już na sobie zbroi.
Uderzył. Zamach na lewy bok oponenta, ponowienie próby na lewą kończynę, prawy bok, górna część torsu i głowa. Ślamazarna seria ataków na krótki czas dała mu przewagę. Osłabł, ale adrenalina pozwalała mu walczyć dalej. 

Link do komentarza

Parada ledwo wyratowała go z tej opresji, metal iskrzył się.

W ataki postanowił włożyć siłę fizyczną, synchronizując je z ruchami przednich kończyn. Przeturlał się, a w ranę na plecach wdał się piasek. Ból oczyszcza.

Zaatakował tors od dołu, w zamiarze mając zadać długą ranę ciętą. Odskoczył.

Link do komentarza

Powróciło uczucie otępienia. Nogi uginały się, wzrok rozmywał. Przeciwnik turlał się. Delafontaine instynktownie odsunął się, kręciło mu się w głowie. Miecz nie sięgnął torsu, ale ciął boczne kończyny. Z trudem uchronił się przed kolejnym upadkiem.
Podszedł do Arashela, z każdym krokiem zostawiał krwawe ślady. Dwoiło mu się w oczach, ale zaatakował. Podwójny zamach na głowę i na tors. Nie wiedział, czy trafił. Zaczął spychać oponenta w stronę ścian areny.

Link do komentarza
Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...