Skocz do zawartości

[Zabawa] Moja góra!


panzerkampfwagen

Recommended Posts

W godzinę po moim zniknięciu ze szczytu ujrzeć można było tłum zebrany u podnóża. Wszycy ubrani byli na czarno. Z masy ludzkiej uformował się długi sznur orszaku. Im bliżej szczytu, tym głośniej wlokła się smutna, tragiczna wręcz muzyka. W końcu ludzie zbliżyli się na tyle, żeby móc rozróżnić kilka szczegółów.

Na czele szedł ksiądz, niosąc pod pachą opasłe tomiszcze z krzywym pentagramem na okładce. W prawej ręce trzymał srebrny krzyż. Tuż za nim czterej smutni panowie w gariturach i fioletowych okularach nieśli czarną, lśniącą trumnę. Za nimi wlekli się ludzie z gitarami i jeden trębacz. Dalej wlekli się żałobnicy ubrani w odświętne ubrania. Co chwilę ktoś wyciągał chusteczkę i bez zażenowania w nią smarkał, inni  płakali głośno.

Tłum stanął wokół szczytu, ksiądz wyczarował na górze podwyższenie i podszedł do niego. Tuż obok ustawili się mężczyźni z trumną.

- Zebraliśmy się tutaj dzisiaj, żeby pożegnać znaną nam wszystkim Nocturnal. Pierwsze co chciałbym zrobić, to złożyć kondolencje rodzinie, przyjaciołom, znajomym i wrogom. Ale oddajmy jej głos, zapewne chce wtrącić parę słów od siebie.

Trumna otwarła się i z pomocą jednego z trzymających trumnę wyszłam i stanęłam na ziemi. Ubrana byłam w elegancką sukienkę - to w końcu pogrzeb, wypada. Potrząsnęłam ręką księdza i stanęłam na podwyższeniu.

- Dziękuję wam wszystkim, że tak tłumnie tutaj przybyliście. Naprawdę, widząc was tutaj wiem, że wielu ludzi miało ze mną na pieńku. Większości z twarzy nie poznaję, ale nie martwcie się. Tak czasami się zdarza po śmierci, nie pierwszy to mój raz. Nie płaczcie, proszę. Moje resztki serca nie mogą znieść...  *przerwa na chlipanie* ... Waszego widoku. Trudno mi będzie ostatecznie odejść.

Wiedzcie jednak, że jestem z Was wszystkich dumna. Przeżyłam dobre kilka lat przeszkadzając i psując innym życie. Nie ma rzeczy, której żałuję. No, w każdym razie nie ma ich zbyt wiele. À tout le monde, a tout mes amis: Je vous aime, Je dois partir. These are the last words I'll ever speak and they'll set me free! - zaśpiewałam.

- Na odchodnym chcę tylko podziękować jeszcze raz wszystkim. Zwłaszcza Tomkowi - to było niezłe zagranie, wiesz o czym mówię - mrugnęłam porozumiewawczo. - No, ale bez przeciągania. Teraz wróćcie, nie wiem... Co tam robiliście? A, tak. Umartwiać się. Nic tam nie zniszczcie w lokalu, bo będziecie sami za to płacić. - Po tych słowach, płacząc wróciłam do trumny, pomachałam wszystkim i zamknęłam wieko. Przez ten czas grabarz zdążył wykopać dół, do którego została włożona trumna. Przy zakopywaniu żałobnikom towarzyszyły smutne nuty "High Hopes". Wreszcie grób zwieńczony został nagrobkiem - górska gleba nie musiała mieć czasu  na ubicie się.

 

Nocturnal van Dort

To jest jej góra, chociaż nie żyje.

Bywa.

 

Razem z żałobnikami wyruszyłeś na uroczystą stypę, opuszczając górę. Atmosfera tak Ci się udzieliła, że sam zacząłeś płakać.

Edytowano przez Nocturnal Van Dort
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Całe wzniesienie zaczęło się trząść.  Gigantyczny, czerwony, świetlist pentagram wrysowany w koło pojawił się na zboczu. Jego wewnętrzną część rozświetliły płominie, a po całej górze rozeszły się słowa: Nigdy nie widziałaś piekła... - Wyłoniłem się z portalu ciężko dysząc.

-To już zaczyna być irytujące. - Spojrzałem na ciebie notując zmiany - W takim wypadku dam Ci bilet w jedną stronę. - Powstał fioletowy portal, z którego wypełzły cienie. Przytrzymałem go swoją energią i stworzyłem następny. Nagle poczułaś jak cienie cię oplotły. Zrozumiałąś, że drugi portal nie był międzywymiarowym. Potrzedłem do ciebie z postanowieniem krótkiego dialogu.

-Głupio zrobiłem mierząc się z tobą twoją techniką. Drugi raz tego błędu nie popełnię. Istotnie masz potencją, jednak twoja magia zadziałałaby gdybyś walczyła... Jak sama powiedziałaś - z człowiekiem. Portal zabierze Cię tam gdzie tacy jak ty znajdą spokój - Do Helheim'u. A Ona... Ona nie wypuszcza nikogo ot tak... Tak - Bogini Śmierci... - Nie zdążyłaś nic powiedzieć. Cienie zabrały cię ze sobą, a powstałe portale zamknęły się natychmiast. Byłem potwornie zmęczony. Usiadłem, by zregenerować siły. Już nie te lata... Im później będzie następna osoba tym lepiej... Na szczęście to MOJA GÓRA.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stypa bardzo sympatyczna, nie powiem. A że abstynentem nie byłem, wkrótce poczułem jak moje życie nabiera sensu, świat kolorów a mięśnie rozluźniają się. Uroniłem łzę, taką prawdziwą, a nie krokodylą, nad losem dobrodziejki i "tej cholernej wiedźmy" Nocturnal, po czym zdecydowałem, że czas najwyższy zwijać imprezę. A przynajmniej siebie z niej. Odtrąciłem nieco nieuprzejmie rękę jakiegoś stetryczałego jegomościa oferującego mi przekąskę, ale nie omieszkałem odkorkować kolejnej butelki czegoś bardziej interesującego o kant stołu. Kilka łyków później otoczenie już chwiało się przyjemnie a ja, uradowany chybotaniem pokładu, nuciłem szantę o korsarzach republiki, jakoś tak mimochodem zgarniając ze stołu jeszcze trochę jedzenia i napojów wyskokowych.

 

Pomieszczenie opuściłem w sam raz aby zobaczyć kolorowe niebo i kolczasty las. Podrapałem się po papasze, która przez to zeszła bardziej na bakier. Ze świstem wciągnąłem powietrze, z wyraźnym szacunkiem spoglądając na płyn, który do połowy wypełniał butelkę. Krokiem marynarskim udałem się w stronę szczytu, zaprzestając pogwizdywania. Poczułem potrzebę zachowania ostrożności, dlatego dopiłem w pół godziny pozostałą wódkę. Za ten czas perturbacje w atmosferze i florze zniknęły, zostawiając mnie w równie widocznym zdumieniu. Albo wszedłem właśnie na nowy poziom świadomości, albo muszę cofnąć szacunek okazany magicznemu napojowi. Z nadzwyczajną i do pewnego stopnia podejrzaną pieczołowitością oczyściłem bagnet Mosina, sprawdziłem,  czy zamek dobrze chodzi i czy mogę łatwo zdjąć broń z ramienia i wycelować. Rewolwer na razie wylądował w kieszeni szarawarów, wpadając w jakieś kanapki.

 

Zakosami dotarłem do podstawy góry, piętrzącej się przede mną niby Everest, zwłaszcza w tej chwili i w takim stanie, w jakim się znajdowałem. Na próbę wycelowałem o okoliczne trzynaście drzew. Podszedłem do nich  powoli, gotów do strzału, a z każdym moim krokiem ich liczba zmniejszała się. Wreszcie ustabilizowała się na czterech.

- Uch, ciężko będzie - wydobyłem z siebie. Zagryzłem kanapką, kontemplując pęknięcia kory, gdy od tego wspaniałego zajęcia oderwało mnie plaśnięcie. Na błocie leżał sobie Edge w pozie "co ja wam  zrobiłem" czyli rozkrzyżowany. Uśmiechnąłem się na powitanie dałem golnąć rozgrzewajki... A nie, zaraz, moment. On nie może tyle!

 

Za późno. Poleciało. No nic, może nie kipnie z przepicia. Na pociechę zostawiłem mu manierkę z wodą, a sam rozpocząłem mozolną, samotną wspinaczkę.

 

- Hej, hej! - dotarło do SBQLa ochrypłe wołanie gdzieś z krawędzi szczytu. Był przezorny, nie podszedł. Dopiero, kiedy zobaczył ciemniejszy od otoczenia kształt wtaczający się na górę zbliżył się z różdżkomieczem w gotowości. Uznałem, że to niesamowicie miło z jego strony i posłużyłem się jego skromna osobą, aby wstać. Powitałem go wylewnie, dosłownie zalewając o dziwo zwykłą wodą. Następnie siłą posadziłem na płaskim kamieniu, samemu zajmując miejsce zaraz obok.

- Ja... ja wiem, że się nie dogadywaliśmy i że nie wychodziło ale, no weź, życie jest takie do dupy - mamrotałem - że nie ma co dodawać jeszcze wrogów. 

 

Rozpocząłem drugą już dzisiaj ucztę. Oponent ze zgrozą wpatrywał się w wykładane przeze mnie butelki i karafki, których naliczył osiem. Dziewiątą wystawiłem na końcu, uśmiechając się tajemniczo. Potem jakieś kanapki, pieczone mięso, a nawet i kawior. Dalej kręciło się samo. Wkrótce oczy SBQLa rozeszły się w dwie różne strony, a on sam ułożył się w wygodnej pozycji. Nie zakończyło się na tym. Liczba flaszek w magiczny sposób wzrosła, dla adwersarza do osiemnastu, kiedy ja widziałem już trzydzieści sześć. Nawet i w rosyjską ruletkę zagraliśmy sobie, oboje wyszliśmy zwycięsko.

 

Każda zabawa ma jednak swój koniec, tak i ta balanga skończyła się, dopiero się rozkręcając. W pewnej bowiem chwili kompan oklapł mi w uścisku, a na twarzy zagościł mu wyraz błogiej nieświadomości. No, co ja mogłem zrobić? targałem go na dół, ułożyłem w rowie, zostawiłem kocyk, Bóg wie skąd wzięty oraz, tak jak Edge'owi, manierkę z wodą. Sam popełzłem swoim tempem na szczyt, oparłem się o drzewce flagi, które to wytrzymało (schudłem ostatnio) i począłem trzeźwieć stróżować z bronią gotową do strzału. 

 

Co tam było na pergaminach nadziabane? Aha, no tak! MOJA GÓRA.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mogłabym wziąć to za profanację zwłok, gdybym była czepliwa. Do cholery, leżałam sobie grzecznie nikomu nie wadząc i tak mi się odpłaca?

Z drugiej strony, bogini śmierci okazała się całkiem sympatyczna. I to prawda, nie chciała mnie łatwo wypuścić. Zgodziła się dopiero kiedy obiecałam donieść jej trochę cyjanku potasu, bo w Helheimie wszystkiego brakowało.

Tak więc udało mi się opuścić krainę, chociaż nie odbyło się to tak szybko jak wycieczka w tamtą stronę. Po kilku godzinach dopiero udało mi się obudzić we własnej trumnie, dokładnie w momencie, w którym jakiś zbłąkany robal forsował jedną ze ścianek.

- A poszedł mi stąd, paskudztwo! - Teraz wszyscy odwalali fuszerkę, nawet trumny dobrze zrobić nie potrafili. Zapisałam sobie w pamięci, żeby zgłosić reklamację zakładowi pogrzebowemu. Byłam oburzona.

Tymczasem pozostało mi otworzyć wieko i wyjść na zewnątrz, co wcale nie było łatwą operacją. sześć stóp ziemi nade mną okazało się sporą przeszkodą.

Wypaliłam dziurę w trumnie i zaczęłam powoli przekopywać się w górę. Po dłuższym czasie, kilku zadyszkach i bolesnych spotkaniach z kamieniami udało mi się dotrzeć do nagrobka.

Zapukałam w kamień, ale nikt nie odpowiedział. Dziwne. Przecież ktoś powinien tu być, albo... Był na tyle nieuprzejmy, że mnie ignorował.

Rozkopałam więc jeszcze trochę ziemi, na tyle, żeby móc przesunąć płytę. Przynajmniej ona ważyła tyle ile trzeba i była całkiem dobrze zrobiona.

Wyjrzałam na zewnątrz. Patrząc na stan przebywającego tam Tomka, musiało mocno wiać.

- I jak się stypa udała, Waść? Mam nadzieję, że krewni nie byli zbyt natrętni. Słucham słów krytyki, następnym razem będzie to wszystko jeszcze lepsze. Nie brakowało rozrywek? Wuj Lucek obiecywał, że jeśli atmosfera będzie zbyt sztywna, coś od czasu do czasu podpali. Jaki lokal, trunki i jedzenie? No, mów pan! Nieuprzejmym jest ignorowanie gospodarza jego własnej górze! - Po moich ostatnich słowach, flaga znów przefarbowała się na czarno.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z ciężkim trudem skupiłem spojrzenie na wzruszonej ziemi, potem na Nocturnal, wyraźnie dążącej do nawiązania kontaktu. Zamrugałem kilkukrotnie, z ciekawością sprawdzając swoją mobilność. No, mogło być gorzej, podpierając się karabinem byłem w stanie wędrować po szczycie dość swobodnie. Przeanalizowałem słowo po słowie wypowiedź kobiety, pomału sklecając ją w zdania, a potem ze wszystkich sił próbując odgadnąć jej sens. Wreszcie z błyskiem oszałamiającego zrozumienia otworzyłem usta. Nie spodziewałem się,ze jestem aż tak inteligentny! Uznałem, że po tych kilku(nastu?) ciągnących się minutach warto odpowiedzieć na zadane pytania.

- No to tak - odgiąłem jeden palec, omal go nie łamiąc. - Nie napraszali się, a jak się dowiedzieli, skąd jestem, to nawet i polewali. Tylko miny jakieś takie nie w deseń mieli. Lucusia... przerwałem, aby dopasować twarz do istoty jej przynależnej ...nie kojarzę. Nic się nie paliło, lokal był czysty, no, jak wychodziłem.

 

W miarę przemawiania zaczynałem składać zdania coraz lepiej, ba, mamrotałem na tyle wyraźnie, że sam siebie potrafiłem zrozumieć. Szkoda tylko, że wszystko leciało po rosyjsku. No, ale nie można przecież mieć wszystkiego, prawda? Odgiąłem jeszcze sześć palców, z podobnym efektem, a potem strzeliłem kostkami. Odkorkowałem o kamień BUTELKĘ DZIEWIĘĆ i pociągnąłem solidny łyk. No jakby piorun strzelił, zamroczyło mnie na moment i padłem jak stałem. Potrzebowałem dłuższej chwili, aby wrócić do stanu jakiej takiej używalności. Z tym, że nie byłem dalej w stanie mówić składnie. Pokrótce podziękowałem za ucztę, babrając się ziemią z grobu i perfumując wszystko etanolem, po czym wróciłem do siebie na górę, niechcący zwalając czarną flagę. Postanowiłem dokończyć BUTELKĘ DZIEWIĘĆ, zabrałem się za to z zacięciem i ogromną dozą motywacji. W moich oczach sztandar wciąż pozostawał karmazynowy, więc na powrót go ustawiłem, znów wracając do postawy względnie pionowej.

 

Pergaminy nie straciły na aktualności.

Edytowano przez Po prostu Tomek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Coś sprawiło, że nagle podniosłem się do pionu. Z pozycji leżącej w pół sekundy utworzyłem ze swoimi nogami kąt prosty i nagle pojawiła się pierwsza myśl: Chsze mi szie pić...  Spojrzałem na manierkę, lecz po jej otwarciu z przykrością stwierdziłem, że to woda. Wkyonałem dłonią pewien gest, a czysty związek nabrał procentów. No to rozumiem. Przypomniałem sobie, że na szczycie jest coś niesamowicie ważnego, ale... Ale nie pamiętałem co. Szybko wypiłem zawartość i chwiejnym i ślimaczym krokiem udałem się na szczyt góry. Kilkanaście metrów przed szczytem zobaczyłem zarys postaci, która bacznie przyglądała mi się z pytaniem na twarzy "Co ty właściwie robisz." Zmrużyłem powieki, aby rozpoznać osobnika i...

-TYYYYY!? O NIE! Sze jak to tak ma byś! Ja szie nie skadzam! - Obywatel Tomek najwidoczniej zaczął odczuwać pierwsze objawy nadużycia alkoholu.

-Ciszej do cholery... -  Wymamrotałeś przez silny ból głowy.

-So ciszej!? JAKIE SISZEJ!? - Odparłem niezadowolony.

-Ciszej, bo cię zastrzele jak psa... - Powiedziałeś z krzywą miną i wycelowałeś we mnie karabin.

-Aaaaaaa...Tosz ty taki? Zaraz czi skopie... - W tym właśnie momencie mój błędnik zawiódł i upadłem na plecy. Po kilku sekundach dobiegło cię donośne... chrapanie. Trudno... będzie jednego mniej. - Pomyślałeś podchodząc z zamiarem znokautowania mnie. Zamachnąłeś się i w ostatniej chwili mniejsza ilość alkoholu w organiźmie pozwoliła Ci uniknąć ciosu.

-Heeeee... Dałeś szie nabać! Myślałesz, sze śpie, a udawałem, sze szpałem! Ale... Kwilunia... Soś jakby... Mi gorąco. - Zdjąłem z siebie kamizelkę, ale gdzieś musiałem ją wyrzucić i niewiele myśląc wrzuciłem ją do pobliskiego kanionu. Po kilku sekundach powrócił niewyobrażalny huk wraz z chmurą pyłu. Zastanawiałeś się ile ta kamizelka musiała ważyć, podczas gdy ja zrobiłem coś na kształt krzywej i pokracznej figury ze sztuki walki.

-No to załatwie szie na cacy. Wrota Długie - Szmoczy poranek! HIAAAA! - Wraz ze wspaniałym okrzykiem ruszyłem na ciebie, lecz po trzech metrach przegrałem z grawitacją i zaryłem twarzą o ziemię i zaczałem smacznie chrapać. Ponownie podszedłeś tym razem z zamiarem oddania strzału, lecz szybko złapałem karabin i wyrzuciłem na skraj góry i z głupim, ledwie widocznym przez kołnierz uśmiechem rzekłem.

-Sznów dałesz szie nabrać. -  Nie czekajac, w akcie furii zaczałeś okładać mnie pięściami, a przynajmniej próbowałeś. Nawet nie parowałem twoich ciosów, lecz płynnie z krokiem typowego, narąbanego menela wymijałem wszystkie ataki. W końcu zamachnąłeś się rękoma od, by uderzyć od góry i ten moment wykorzystałem. Wystarczyło jedno kopnięcie w brzuch i poleciałeś znacznie dalej niż wyrzucony przeze mnie karabin.

-HOIAAŁAŁAJAAAA!!! - Wzniosłem tryumfalny okrzyk wyrzucając ręce w powietrze i zginając palce w dziwny sposób, co miało oznaczać, że znam sztuki walki. Po chwili jednak klapnąłem na glebie z myślą, ze wypadałoby przerwać tę dziecinadę i wytrzeźwieć. Palec serdeczny i wskazujący zapłoneły odpowiednio niebieskim i czerwonym ogniem. Połączyłem je tworząc fioletowy płomień i dotknąłe się w czoło i miejsce nad wątrobą. Cały nadmiar toksyn w ułamku sekundy opuścił mój organizm. Wstałem myśląc o następnych przeciwnikach. Dżwięk... marne 1225 km/h. To przecież rozgrzewka... W tym stanie tyle zrobię podczas truchtu. A magik... Tym razem nie ma technik szybszych niż ja... Czerwonoarmista ma tylko broń, ale kule są za wolne, że o nim samym nie wspomnę... MOJA GÓRA wciąż stała i nie zanosiło się, na to, że prędko stąd zniknie. Przynajmniej do czasu, aż...

Edytowano przez Parabellum Edge
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do czasu, aż nie dała o sobie znać pewna wiedźma, siedząca na krawędzi swojego nagrobka.

- Hej, hej! Mam wrażenie że wszyscy o mnie zapomnieli, a to dopiero kilka godzin po fakcie. Tymczasem proszę mi się tutaj nie rozwalać za bardzo! - warknęłam.

Chwila. Grób mógł się jeszcze na coś przydać. Z góry wyglądał całkiem dobrze, więc czemu miałby się zmarnować?

- Poczekaj tu chwilkę - powiedziałam, wzięłam nagrobek i zeszłam z góry. Chwilę trwało zanim pojawiłam się z powrotem, z tym samym nagrobkiem.

Odsunęłam płytę i wykopałam większy dół. Wreszcie dotarłam do dziurawej trumny - otworzyłam wieko.

- Mam wrażenie, że jesteś trochę zmęczony. Czas na odpoczynek! - Nie mam pojęcia, dlaczego się tak szarpałeś. Nie ukrywam też, że sprawiało to problemy, ale w końcu dałeś się przekonać i zaległeś w trumnie. Z powrotem zasunęłam płytę i postawiłam nagrobek, zmieniony nieco:

 

Parabellum Edge

Leży tu, ale góra nie jest jego. Wcale.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Znudzony czekaniem na kogoś do walki postanowiłeś kupić leżak i na nim odpoczywać, lecz ja tylko na to czekałem. Kiedy myślałeś, że jesteś bezpieczny poczułeś, że coś przyczepia się do twojego leżaka, jednak zanim zdążyłeś zobaczyć co to skopałem cię razem z twoim leżaczkiem (i tym czymś przyczepionym do niego) z MOJEJ GÓRY. Kiedy leżałeś już na ziemi obolały, a obok ciebie twój leżak przypomniałeś sobie o tym dziwnym czymś przyczepionym do leżaka. Odwróciłeś się i... "o nie.. czy to sticky bom.." nie zdążyłeś dokończyć myśleć bo granat wybuchł i odrzucił ciebie i resztki twojego leżaka daleko od MOJEJ GÓRY

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 months later...

Trzymając w jednej ręce złotą łopatę, a w drugiej defibrylator  wspinam się na do nie dawna MOJĄ GÓRĘ. 

"Kurczę... kury to mój kryptonit...skąd Ona o tym wiedziała... Są takie dziwne... jedzą kamienie, a jednocześnie są zdrowe i żyją dalej.."- myślałem coraz bardziej zmęczony wspinaczką na Górę.

"jednak leżenie od lutego na leżaczku i objadanie się dowożonym fast food'em było słabym pomysłem..."

W końcu dotarłem na szczyt. Stałaś tam właśnie odbierając dostarczany każdemu właścicielowi góry leżaczek. Przyczaiłem się w krzakach czekając na odjazd kuriera.

Po jakiś 10 minutach kurier wstrzyknął sobie działkę heroiny i kompletnie odjechał do krainy nieświadomości. TO BYŁA MOJA CHWILA! Wyskoczyłem z krzaków i uderzyłem go defibrylatorem. Upadł. (Głownie dlatego, że przed zażyciem heroiny pił w godzinach pracy i był i tak nie stabilny, ale zasługę wyłączenia go z gry przyznaję sobie). Teraz zająłem się Tobą. Gdy odwróciłem się w Twoją stronę obaczyłem, że masz więcej kur. "Nie będzie łatwo" - pomyślałem. 

- ŁAP- krzyknąłem i rzuciłem Ci łopatę

- Czy... Czy to prawdziwe złoto?- zapytałaś

- Tak! Możesz iść do miasta i wymienić je na pieniądze i wrócić tu, ja popilnuję Góry- powiedziałem po czym skierowałem cię w kierunku przeciwnym to położenia miasta. Pobiegłaś tam radośnie  (twoje kury za tobą) a kiedy już zniknęłaś za linią horyzontu krzyknąłem:

TO MOJA GÓRA!

 

 

 

Edytowano przez Green Writer
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Spodniami?! DLACZEGO?!"- krzyknąłem po tym jak odymałem przytomność po okrutnym potraktowaniu mnie spodniami. Zacząłem wspinać się, żeby opieprzyć sprawcę (a raczej sprawczynię) mojego nieszczęścia. Mniej więcej w połowie zobaczyłem dumnie powiewającą na wietrze czerwoną flagę. 

"O nie... To znowu on...gdzie jest SQBL kiedy go potrzeba?!" rozmyślałem kiedy wspinałem się na górę. Nagle zobaczyłem leżącą na ziemi paczę z kartami. Podniosłem ją i zacząłem się wspinać wyżej. Kiedy dotarłem na szczyt pomachałem Ci ją przed twarzą. 

-To SQBL'a- mówię- są tam zapisane wszystkie jego sztuczki, więc jeżeli to dostaniesz to nigdy nie uda mu się przejąć MOJEJ... to znaczy twojej Góry- Gdy zakończyłem mówić, a ty już chciałeś mi wyjąć pudełko z rąk zamachnąłem się i udałem, że zrzucam to pudełko w MOJEJ GÓRY. Pobiegłeś za nim jednocześnie się staczając z MOJEJ GÓRY, ponieważ potknąłeś się o kamyk.

"Ciekawe jak szybko zauważy, że nawet nie rzuciłem tej paczki" rozmyślałem, po czym zastanawiając się nad zawartością schowałem ją do kieszeni. "Prawie bym zapomniał" pomyślałem stukając się w czoło, po czym zdarłem z masztu czerwoną szmatę i chowając do kieszeni.

-Nie wiadomo kiedy się przyda przy obronie MOJEJ GÓRY- powiedziałem najbardziej akcentując dwa ostatnie słowa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wchodzę na górę biorąc po drodze kosz na śmieci.

Gdy weszłam ujrzałam tam PeGeRoNyMoNy . Rzuciłam w niego szopem praczem, którego wyjęłam z kosza na śmieci. 

Zgniotłam go do kosza, a szopa zostawiłam ze sobą. kopnęłam drania, a on poturlał się na sam dół góry. Stałam teraz dumnie z szopem na rękach krzycząc ,,MOJA GÓRA!"

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zobaczyłem, że na Górze stoi Piekielne Ciastko, ale nic nie wspomina o nowym właścicielu MOJEJ GÓRY. Gdy skończyłem wspinaczkę zapytałem

-To twoja góra?

- jeszcze nie wiem, właśnie to rozkminiam- odpowiedziałeś.

- To wiesz co? Zdejmę ten ciężar z Twoich barków i przejmę Górę.- zaproponowałem.

- Wielkie dzięki!- zdążyłeś tylko krzyknąć, bo zepchnąłem cię z MOJEJ GÓRY

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Straszę Cię morsem z bardzo wielkimi klami. Mors jest bardzo otyly i agresywny. Rzucilam nim w Ciebie.., lecz wstales i podniosles sie. Co prawda masz duzo siniakow i guzow. Zdenerwowalam sie. Znajduje drugiego, bardziej grubego morsa i foke. Rzucam w Ciebie najpierw foką, nastepnie gdy lezysz juz na ziemi, rzucam morsem i krzycze : MOJA GÓRA! Ty wyczerpany do nitki nie poddajesz sie. Krzyczysz jak mozesz: MOJA GÓRA! MOJA GÓRA! MOJA G.. i nie zdarzyles dokonczyc bo rzucilam w Ciebie sloniem. Zanim jednak uznalam., ze gora jest moja zalozylam Ci na glowe worek i przeturlalam o kilometr od MOJEJ GÓRY. MOJA GÓRA!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wygrzebałam się z pod meteorytu zastanawiając się ile czasu minęło i kto tym razem włada górą, czyżby ktoś inny niż ten co to zesłał na mnie meteoryty? Weszłam na górę. Zobaczyłam Ją ,,BrillantCandy" Zepchnęłam cię. Spadłaś. A ja krzyczę ,,Moja góra!"

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wkurzylam sie strasznie. ,,Przeciez przegralas!" krzycze do Cassidy. ,,Ale ja sie nie poddaje! A tak w ogole.. wez zjedz snikersa i odejdz os mojej gory bo ci chyba cos odwala..". Na te slowa nke wytrzymalam. Wchodze na.gore i..jednym palcem spycham Cie na dol. Cassidy takze wkurzona podnosi sie, wskakuje na gore i tym razem ona spycha mnie! ,,Osz.. Ty!!" krzyknelam najglosniej jak umialam. Chcialam Cie zrzucic, lecz nagle przylecial orzel i za koszulke powlekl Cie ze soba.. ja zdziwiona strasznie, podnoszac sie szepcze do siebie: ,,No.. chyba moja gora co nie? MOJA GORA!"

Edytowano przez BrillantCandy
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Cholerne morsy... foka- zrozumiem, słoń też ujdzie. ALE MORSEM?! Minimum kultury, ludzie..."- pomyślałem zdejmując worek z głowy

Zobaczyłem jak ktoś spycha BrilliantCandy z góry. Po chwili BrilliantCandy zaczęła się wspinać z powrotem na (dawniej) MOJĄ GÓRĘ, a gdy dotarła na szczyt orzeł zabrał osobę wcześniej siedzącą na Górze. 

Zacząłem iść w stronę Góry. Z nudów zacząłem bawić się paczką kart, która do tego czasu znajdowała się w mojej kieszeni. Otworzyłem ją i zobaczyłem, że w środku zamiast kard znajduje się granat dymny. Z bananem na twarzy zobaczyłem, że jestem już blisko Góry.

Zobaczyłaś, że jakiś mały przedmiot upada koło Ciebie na szczycie Góry. Po chwili zaczął wydobywać się z niego dym. Po około 10 sekundach prawie nic już nie byłaś w stanie zobaczyć przez wszech otaczającą sztucznie wytworzoną mgłę. Poczułaś, że ktoś przykłada ci do twarzy czerwoną mokrą szmatę. "Czy to chloroform?!" zdążyłaś pomyśleć po czym odpłynęłaś w objęcia Morfeusza. 

Owinąłem ci czerwoną "flagę" wokół twarzy, tak, żeby była pierwszą rzeczą jaką zobaczysz po przebudzeniu. "Ach... chloroform to taki wspaniały wynalazek" pomyślałem, po czym skopałem twoje bezwładne ciało z MOJEJ GÓRY

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(Prosze mniej dramatyzmu xdd) *budzi sie* ,,Fu co to.za szmata! A w dodatku czerwona.. fe!" - powiedzialam po przebudzeniu. *Rzuca czerwone,,cos" w dal i powoli zmierza w strone gory*. Ty stoisz na gorze zadowolony jak nie wiem co..,,Zaraz mu zniknie ten glupi usmieszek"-pomyslalam. Gdy juz bylam przy gorze *wyciaga snickersa i rzuca nim w Ciebie krzycząc: e! Zjedz snickersa!* Ty zdezorientowany, z zdezorientacji spadasz z gory a snickers wpada Ci w.oko xdd Ty krzyczysz :,, Aaaaaałł!" A ja krzycze: HAHAH! MOJA GÓRA!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Mniej dramatyzmu? MNIEJ DRAMATYZMU?! To ja dostałem Snickersem w oko!" pomyślałem zbulwersowany. 

Wyciągnąłem sobie snikersa z oka, po czym skierowałem się na szczyt Góry. Po drodze znalazłem mojego starego tomahawk'a. "Ona nie ma pojęcia o tym co tu się działo" pomyślałem uśmiechając się w duchu do siebie.

Właśnie odebrałaś leżaczek. Usiadłaś sobie spokojnie na Górze delektując się tym jak sprytnie się mnie pozbyłaś. Nagle przed tobą wyrosła postać z uśmiechem ze smile.jpg i zakrwawionym tomahawkiem w ręce. To byłem ja.

Przerażona uciekłaś z MOJEJ GÓRY

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 6 months later...

Dość długo nacieszyłeś się posiadaniem Góry. Jednak czas twój minął.

Wpierw do twoich uszu doszła muzyka w wykonaniu orkiestry dętej. Nic jeszcze nie podejrzewałeś.

Dźwięki z każdą minutą stawały się coraz głośniejsze. Zorientowałeś się "że coś jest nie tak" gdy były już niemal za tobą. Ale było już za późno.

- Spirulalaj z mojej Góry - usłyszałeś. Po chwili przy epickim akompaniamencie muzyki straciłeś przytomność, a ja zrzuciłam cię z Góry, głośno krzycząc:

- Ta Góra od dziś należy do MNIE!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Chcesz dodać odpowiedź ? Zaloguj się lub zarejestruj nowe konto.

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to bardzo łatwy proces!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
×
×
  • Utwórz nowe...