Skocz do zawartości

[Pojedynek] [C] Arashel Jajir vs Po prostu Tomek


Hoffman

Recommended Posts

Lada moment miał rozpocząć się kolejny pojedynek, tym razem jednak na arenie miał stawić się dodatkowy, trzeci oponent... W pewnym sensie. Niemożliwy do zranienia, niemożliwy do dostrzeżenia, ale wciąż, obecny. Owym trzecim przeciwnikiem miał być czas. Dokładnie tak - w tym starciu dwaj magiczni wojownicy będą musieli zmierzyć się nie tylko ze sobą, ale także z samym czasem, który to już niejednemu pokrzyżował szyki, płynąc albo za wolno, albo za szybko. Mówi się, że z czasem nie można wygrać... Zaraz się przekonamy ile w tym prawdy.

 

To była całkiem skromna arena, bez żadnych monumentalnych posągów, ani wielkich malowideł naściennych. Ozdoby w postaci niewielkich płaskorzeźb w zasadzie nie rzucały się w oczy, ale jednocześnie dodawały temu miejscu klimatu. Poza tym, światło magicznych lampionów dodawało aury tajemniczości, a zwisające z sufitu łańcuchy... Trudno powiedzieć. Budziły niepokój? Skąd one w ogóle się tu wzięły?

 

 

commission__castle_duel_by_eosphorite-d6

 

 

Gotowi na kolejne magiczne starcie? Dziś, na tej nieco zapomnianej przez czas arenie Arashel bin Jajir ihm Omad Ahad, ostatni z Braci zmierzy się z Towarzyszem Obywatelem, Po prostu Tomkiem! Nasi śmiałkowie nie będą jednak walczyć wyłącznie ze sobą. Będą musieli dodatkowo walczyć i ścigać się z czasem, gdyż zasady stanowią, że za dwa tygodnie ich pojedynek zakończy się, a po nim zostanie wyłoniony zwycięzca. Powiedzmy, że w piątek, czwartego października, o godzinie 0:00 nastąpi koniec starcia.

 

Do tego czasu na arenie może dziać się prawie wszystko! Pojedynek uważam za rozpoczęty!

Edytowano przez Hoffman
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jasnoniebieski ogier pewnie stał na arenie. Widać było, że jest zdeterminowany. Chociaż nie był to pojedynek o najlepszą suknię z butiku Carousel, miał zamiar go wygrać. Ku chwale dawno zapomnianych, pogrzebanych w piaskach Braci.

Nie odezwał się do przeciwnika, musiał się skoncentrować i nikt nie mógł mu w tym przeszkodzić. Spojrzał na łańcuchy i w lot wymyślił, co zrobi.

- Dahgruk! - piasek z małej buteleczki, przyczepionej do płaszcza wyleciał. Zaczął szybko wirować wokół tylnych kopyt przeciwnika, łańcuchy zaś złapały za przednie. .

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(Kucyk? Niech będzie.)

 

Na dość skromnie, rzec można nieco siermiężnie, urządzoną arenę spokojnym i dumnym krokiem wmaszerował krępy kuc o ciemnordzawej maści i czarnej grzywie oraz takimż ogonie spiętym kilkoma sznureczkami. Nie rzucał się w oczy, dobrze wpasowując się w ogólny wystrój otoczenia. Futrzana czapa, sweter i podróżne juki dopełniały tego obrazu kompletnej nieznajomości prawideł dotyczących stroju na takie okazje. Wchodząc, obrzucił wzrokiem pomieszczenie, dostrzegając łańcuchy na suficie, ledwo widoczne płaskorzeźby przedstawiające Luna jedna wie co, a do tego adwersarza o barwie niezapominajek oczekującego już naprzeciw. Niestety, gotowego do działania, co wcale nie przybliżało żółtodzioba Tomasza do i tak wątpliwego zwycięstwa. Westchnął z cicha.

Tylko na tyle starczyło czasu. Wróg, korzystając z przewagi, jaką dawało mu przygotowanie, począł odprawiać swoje czary. Nagle przednie kopyta cieplej ubranego z ogierów zostały skrępowane przez łańcuchy. Tylnymi na razie nie trzeba było się przejmować, jako że tylko piasek latał wokół nich, więc warto byłoby skupić się na tych aktualnie unieruchomionych. Kuc przymknął oczy.

- O Srebrny Synu Ziemi, z jej wnętrzności brutalnie wydarty. Posłuchaj wezwania: cholhan madar bede ort! - wyszeptał cichym, niskim głosem. Ostatnie słowa zabrzmiały, jakby wydobywały się z rury.

Przez dłuższą chwilę zdawało się, że nic się nie stanie. I nic się nie działo. Nawet Tomek nie wyglądał, jakby spodziewał się, iż jego wezwanie zadziała. A jednak.

Dopiero po trzydziestu sekundach łańcuch, ciasno opleciony wokół jego przednich kończyn wydał niepokojący dźwięk. Brzmiał jak jęk przy zmianie temperatury połączony ze zgrzytem starych zawiasów. Po tym opadł nieszkodliwie na ziemię.

- Przyjmij mą wdzięczność i wysłuchaj, jeśliś łaskaw, kolejnej prośby: cholhan weter terah utar uł!

Łańcuch splótł się z piaskiem i sprzągł z nim w jedną wiązkę. Wiązka ta podążyła szparko w stronę właściciela magicznego gruntu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pustynny wojownik był zdziwiony, jego przeciwnik natychmiast zaczął wykonywać niebezpieczne ruchy. Arashel postanowił działać, za ułamek sekundy miał go uderzyć pocisk przeciwnika...

- Gashok da yrus! - łańcuch stopił się i zatrzymał na polu lewitacyjnym, które utworzyło się pod nim. Pośrodku komnaty zrobiło się jaśniej, gorąca ciecz biła również ciepłem po twarzy.

Piasek natomiast został przechwycony przez Jednego z Braci. Ten odsunął się w bok i swoimi czarami sprawił, że stopiony metal utworzył linię i zaczął wirować. Posłał go w kierunku przeciwnika, wcale mu nie zazdroszcząc. Czerwień rozjaśniła pomieszczenie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Arashel nie raczył ułatwić Tomkowi w żaden sposób chociażby zyskania czasowej przewagi. W sumie ciemnordzawy ogier był straszliwie naiwny sądząc, iż w tym pojedynku liczenie na dobrą wolę oponenta ma jakikolwiek sens. Co gorsza ten ostatni zdecydował się wykorzystać kontratak jako bazę do przeprowadzenia swojego własnego. I tak oto rozgrzany do czerwoności metal, wydatnie podwyższający temperaturę zarówno starcia, jaki i powietrza w pomieszczeniu, mknął, wirując jak karuzela a przy tym rozdzierając cząstki życiodajnej mieszanki gazów. Prosto w Towarzysza Obywatela. Ten nabrał powietrza.

- Srebrny Synu Ziemi... - wiedział, że nie będzie w stanie odpowiednio szybko wypowiedzieć formuły. Nie miał też możliwości zejścia z toru lotu pocisku. Musiał zaryzykować. Rozpłaszczył się zatem na ziemi, starając się jak najmniej wystawać. Zamierzenie częściowo się udało, rozżarzony metal strącił mu tylko czapkę z głowy. Powietrze wypełnił swąd palonego futra.

Kucyk powstał i otrzepał się. Szkoda mu było czapki, ale  najważniejsze, że głowa pozostała na tym samym miejscu. Sięgnął do juk i wyciągnął na światło dzienne trzy niewielkie jabłka.

- Dzieci Matki Jabłoni, pokarmie nas ubogich, pomóżcie i teraz. Sałan deber bet wachdała! Deber gehnadar or! - powiedział czule, niby do niemowląt. Następnie rzucił po klei owocami w przeciwnika. Te w locie rozdzieliły się delikatnie na liczne drobinki. W domyśle miały wyrosnąć z nich twarde jak hartowana stal ciernie, które powinny wyeliminować Ostatniego z Braci z gry.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...
  • 3 weeks later...
  • 3 weeks later...
Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...