Skocz do zawartości

[Grimdark] Hades Alexandra


Feather

Recommended Posts

- Nigdy nie był dobry.  Obłudny, zabijał w imię świętości, jego pobratymcy gwałcili w imię wyższych racji, którymi się zasłaniali. 

- Musi przyjść.

- Musi.

- Musi.

- Musi.

- Musi...

Głosy dalej rozbrzmiewały, świdrując czaszkę. Były umęczone, każde zdanie, które przez nie padało, nie było wypowiadane, a wykrzyczane, wyte, lamentacją przyprawiało o mdłości. Ostatnie, pięciotysięczne "musi" wręcz strzeliło, niczym wypalany wrzód.

- Musi zobaczyć, czego dokonał... 

I wtem zabrzmiał głos straszniejszy od poprzednich, bo nie pełen lęku i cierpienia, a nienawiści, zła, irytacji. Zachrypnięty, szorstki, przypominający dźwięk metalu, który rysuje po metalu.

- I przyjdzie... 

***

Gryf otworzył oczy. To już ósma noc z kolei, przerwana około trzeciej. Tak przynajmniej oszacował. Był tak zmęczony, że zasnął znowu... tym razem wizje były bardziej niepokojące. Bo tym razem, prócz ciemności, towarzyszył obraz. Obraz dzieci, mężów i kobiet, poddawanych katuszom, cierpiących w cieniach, klatkach, okowach, w płomieniach i kryształach lodu. Obrzydlistwa ściekały z tej wizji niczym zawartość beczki wymiocin, lepkich i śmierdzących....

Wstał ponownie, chwilę po świcie. Był dzień, który miał święcić, więc należało udać się w miejsce odludne, gdzie mógłby chwalić swych bogów...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wstałem, usiadłem na łóżku i zacząłem masować szponami bolącą głowę. Miałem powoli dosyć. Od dziesięciu lat nieprzerwane piekło... 

"Przyjdzie" Dokąd? To pytanie dręczyło mnie równie mocno, jak głos, który to mówił. 

Wstałem i rozciągnąłem się. Rozejrzałem po pokoju w gospodzie w tym całym Ponyville. Urokliwe miejsce, ale zbyt... miękki i kolorowe. Przywykłem do nieco bardziej szorstkich warunków. Choć ani tu, ani w  domu nie mogłem się dobrze wyspać. 

Ubrałem swój pancerz i zabrałem moje złoto. Wyszedłem z gospody, dziękując za gościnę. Teraz dobrze byłoby pomodlić się w  spokoju. Tylko gdzie? mieścina mała, ale kucyki tu są dość żywe i głośne. Chociaż, chyba znam odpowiednie miejsce. Niedaleko miasta jest niewielkie jeziorko. Nie spodziewam się tam tłumów. 

Wzbiłem się w powietrze i poleciałem w tamtym kierunku. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeziorko... spokojne, ciche, ciepłe... ostoja spokoju.

Każde słowo, każda myśl, kierowana do twoich bogów sprawiała wrażenie, jakbyś rzucał grochem o ścianę, wykonaną z dębowych desek, wybrzmiewających przy stuknięciach tychże ziaren grochu. Wydawało ci się, że cię nie słuchają, że twoja pobożność ich nie cieszy. Czułeś się winny. Strasznie winny.

Coś się jednak zmieniło... nagle, gdy kończyłeś. Ale nie tylko w twojej głowie, a i w otoczeniu. Spojrzałeś na taflę, by ujrzeć mgłę wokół siebie, martwe drzewa i ryby, które dryfowały na jego powierzchni. Pośrodku coś drgnęło, jakby wypływało. I wypłynął słup mułu, na którym siedziała dziwna, zgarbiona postać, ze sznurem obwiązanym wokół szyi, do którego końca przyczepiono kamień. Był w fazie rozkładu, typowego dla topielców, był też kucykiem, najpewniej ogierem.

Ruszał się, jakby miarowo oddychał i marzł...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godrku... Cóż ja takiego uczyniłem? 

Plugastwo. Czarnoksięskie sztuczki! Abominacja... A może to iluzja? Paskudny trick głosów, które słyszę. Wielce prawdopodobne... Choć z drugiej strony to pierwsze takie zdarzenia odkąd zacząłem słyszeć głosy. 

Powstałem dumnie z klęczek i uniosłem swoją halabardę, jednocześnie mrucząc krótką modlitwę pod nosem. Wolałem nie rzucać się wprost na ohydne stworzenie. To może być pułapka. Może... Może rzuciłbym się na niewinne stworzenie? 

- Topielcze! - zawołałem. - Kim jesteś, i co pozwala ci przebywać tu, w domenie żywych?!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Topielec pokręcił głową i złapał swój kamień, do którego był przyczepiony sznur. Odchrząknął.

- Ja byłem - odparł, po czym nastała głucha cisza - Ten, który mnie tu trzyma - odpowiedział na pytanie. 

Jego głos był bulgoczący, charkoczący, wręcz ociekający w wydzieliny niczym wrzód obrzydliwy. 

- Nie będę niepokoił cię długo. Podzielisz mój los, musisz. Tylko, że ja pójdę stąd za godzinę, a ty zostaniesz na wieki. I to nie tu, a na dole. Za wiele zasłyszałem, by się dłużej powstrzymywać... zrobiłeś wiele zła ty i twoi bracia, przez co musisz zginąć jak najszybciej i trafić do piekieł. Stamtąd nie ma powrotu... i jest tam zbyt strasznie, a by o tym opowiadać ci przed czasem. Tak się też składa, że Ona przyjdzie po ciebie za godzinę. Poddaj się jak najszybciej, a teraz lepiej módl się, by ci pozwolili chociażby po dwóch tysiącleciach odpocząć, albowiem mają dla ciebie miejsce przy samym... Nim. Więcej nie mogę ci powiedzieć, obłudny palladynie. Potraktuj to jako prezent. Zechcesz dotrzymać mi towarzystwa, zanim udam się na spoczynek? - spytał Topielec, przekrzywiając głowę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo - odparłem z dumą. - To łgarstwo i potwarz! Mówisz o Śmierci. Nie boję się jej! Nie jestem obłudny, ani tym bardziej niegodziwy. Zabijałem łotrów, bandytów i potwory w skórze cywilizowanych stworzeń. Twój Pan mnie nie przeraża, potworze! - Podszedłem bliżej stwora, od którego czuć było nieprzenikniony odór śmierci i rozkładu. - A cóż TY uczyniłeś, żeś jest skazany na ten los? Jaką okrutną zbrodnię, jakiego plugawego czynu się dopuściłeś?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie wiem, od kiedy to dzieci są łotrami, bandytami, ani tym bardziej nie wiem, od kiedy są potworami. Mój pan? Mój pan jest na górze i weźmie mnie stąd, gdzie mogę w końcu wejść w jego chwałę. 

Potwór doznał ataku przejmującego kaszlu - obrzydliwego i wilgotnego, wypluwając skrzepy gnijącej krwi.

- Ja? Postanowiłem wbrew Jej woli zejść stąd prędzej... a mogłem zrobić tyle rzeczy... tyle zmarnowałem. Tyle krzywdy wyrządziłem rodzinie... ech... słusznie odbieram ostatki swej kary -zwiesił głowę i wytarł swoje usta. Kawałek skóry odpadł i zleciał w taflę, lądując w niej z głuchym plaśnięciem. Od razu jakby się rozpłynął w niej... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- O jakich to dzieciach mówisz? - spytałem drwiąco. - W życiu nie podniosłem ręki na dziecko. Kłamca, kto twierdzi inaczej. - Spojrzałem na to lice plugawe. - Jesteś samobójcą. Jesteś słaby! Nie ma krzty honoru w odbieraniu sobie życia. Nie ma w tym ukojenia, ani ucieczki. Jakim to prawem, ty wychodzisz na wolność, a mnie grozisz śmiercią i potępieniem? Ty, któryś zawiódł własnych bliskich i pogrążyłeś ich w  rozpaczy? Ty, który zlekceważyłeś dar życia? 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Jestem - odparł pusto.

Spod jego powiek zaczęła sączyć się ropa, opadająca po jego gnijących policzkach.

- Ja cię ostrzegam. Chcę ci pomóc. Poza tym twoi bracia, którzy zginęli, są tam, gdzie znajdziesz się ty, jeśli się nie przygotujesz. Miałeś okazję ich powstrzymać. Mogłeś też nie celować w domy rozpalonymi bełtami balist, nie przerzucać garnców smoły biffami. Może nie podniosłeś ręki, ale tego, co się stało w następstwie nie możesz cofnąć. Jako jedyny nie podniosłeś ręki bezpośrednio. Masz rację. Ale pośrednio zrobiłeś zbyt wiele zła... 

Teraz zaczęło dziać się coś dziwnego - ciało topielca... stawało się gładkie, jakby odmładzane. Skóra i sierść stawała się źrebięca, rany zaś znikały. Kamień zerwał się i spadł.

- To już zaraz...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie mogłem uwierzyć w to, na co spoglądały moje oczy. Niewiele brakowało, abym nie rozdziawił dzioba. To nie było czarnoksięstwo ani kuglarskie sztuczki. Żadna iluzja czy omam. Ta dusza właśnie miała zostać zbawiona. 

- Powiedz - postąpiłem o krok w jego stronę - o jakiej zbrodni mi przypominasz? Czyż moje życie nie było przepełnione również dobrem? Czy nie ratowałem dziatek w sierocińcu ogarniętym przez inferno? Nie broniłem karawan, nie ratowałem porwanych? - Zamyśliłem się na dłuższą chwilę. - Jakimże grzechem zasłużyłem sobie na to, o czym mówisz? Duszo! Odpowiedz! 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Zaślepieniem. Wiele mężów i żon zginęło, zostawiając rodziny... ale to już wiesz. Żegnaj, paladynie... - powiedział już innym głosem, strasznie przyjemnym, gładkim, nieco podnieconym i radosnym.

Nagle z wielkim uśmiechem zaczął unosić się ku górze, a w chmurach pojawiła się szczelina jasnego światła, leciał prosto ku niej. Zamknęła się, gdy był za nią. Nastała głucha cisza, opuściłeś wzrok na jezioro - było już jak wcześniej - piękne, błyszczące, z brzegami obrośniętymi kwieciem. Wielki spokój, wielkie nic. Piękne nic. Jedyne, co teraz cię zastanawiało, to dziwne uczucie chłodu, jakby wiatr, które biło z ziemi, parę metrów od ciebie. 

Przygotuj się... - zabrzmiało w twojej głowie, głosem zbawionego Topielca.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeżeli to, co mówiła święta bestyja jest prawdą to za chwilę umrę. Nie chcę jednak umierać o suchym gardle.

Podszedłem do jeziora i wziąłem parę łyków chłodnej, orzeźwiającej wody. Jej chłód drapał w gardło, wpijał się w podniebienie. Była pyszna. Krystaliczna. Frasuje mnie, co powinienem teraz zrobić? Czy śmierć przyjdzie sama? Jeśli tak to w jakiej formie? Nie lękam się jej, gdy przyjdzie czas, stawię jej czoła, spojrzę w oczy i zaśmieję w twarz. 

Czy warto wracać do miasta? Czy może naraziłbym tych nieświadomych i bezbronnych mieszkańców?

Nie, zaczekam tutaj. 

Usiadłem na kamieniu nieopodal i podziwiałem piękno przyrody. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cisza, spokój. Szarość. Wszystko stało się szare, gdy tylko mrugnąłeś oczami. Chłód stał się przejmujący, nie zauważyłeś, nie usłyszałeś, gdy wyłaniała się za tobą. Śmierć. 

- Wstań. - odezwała się głosem starej kobiety. 

Odziana w suknie, blada, dzierżąca olbrzymią kosę. Wysoka. Ciało miała, jakby zmarła dwie godziny temu, nienaruszona rozkładem, ale już widać było, że to denat. Było jednak nadal w niej coś powabnego, w tych jej fioletowych oczach, równych, białych zębach, w jej szarej sukni, opinającej jej talię. Wyglądała na młodą. Banshee... 

- Tanatos przysłał mnie po ciebie. Uczyniłeś zbyt wiele zła z twoimi braćmi, że wszyscy musicie poginąć w przeciągu ośmiu lat. 

Anioł Śmierci uniósł kosę do góry. Klacz... czarne skrzydła wyrosły jej zza łopatek, błysnęły ciemną zielenią i wtem... rozdarła ziemię, ukazując schody w dół - do zaświatów.

- Zejdź do niego, oczekuje cię... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wstałem leniwie z kamienia i ukłoniłem się przed majestatem Tej, Która towarzyszyła mi całe życie. Cóż, obcowanie z płcią niewieścią nie jest mi obce, nawet pomimo życia w zakonie. Przedtem wiodłem... mniej bogobojne życie. Nigdy jednak nie uważałem za atrakcyjnych klaczy kucyków. Aż do teraz. 

- Witaj - powiedziałem. - Już wyruszam, lecz najpierw... powiedz, Pani, dlaczego nie pamiętam? Dusza zbawiona mówiła, że uczyniłem wiele złego... Nie pamiętam. Dlaczego?

 
- Bo nie można pamiętać tego, co czyni się, będąc święcie przekonanym o słuszności swych czynów. Nawet, jeśli to najgorsze zbrodnie. Byłeś zaślepiony, dlatego twoje winy nie są tak ogromne, jak reszty, wierzyłeś w słuszności i stroniłeś w przeciwieństwie do reszty od... wiesz, co robili z ludnością cywilną, prawda? - Kostucha westchnęła, jakby znudzona. Jej oczy zdawały być się zmęczone.
 
 
- Co znajdę na dole? - spytałem, zaglądając w dziurę w ziemi. - Znajdę tam... odkupienie?
 
 
- Znajdziesz tam mojego pana, który powie ci, co zawiniłeś. Pokaże ci wszystkie winy i nada ci pokutę, którą przez wieczność odkupisz swe zbrodnie. - Śmierć przekrzywiła głowę w bok - No i zobaczysz też całe swoje życie oraz to, co mogło by cię spotkać, jakbyś nie stał się tym, kim jesteś. Jakbyś nie stał się obłudnikiem, zabijającym w imię bogów, których smuci twe postępowanie i z politowaniem wybierają ci najniższą karę, albowiem zachowałeś przy tym przynajmniej resztki pobożności.
 
 
Położyłem szpony na biodrach, zamyśliłem się, rozejrzałem. Spojrzałem na samą śmierć.
- A jeśli odmówię?
 
 
Poraz pierwszy w swoim "życiu" Kostucha spotkała się z czymś, czego nigdy się nie spodziewała. Odmowa. Rozdziawiła pyszczek i spojrzała zdziwionym wzrokiem na paladyna.
 
 
- Ale nie możesz. Musisz zginąć, tak chcą bogowie.
 
 
- Całe życie słuchałem bogów i ich proroków. Jeżeli to, co mówisz jest prawdą, to byłem wodzony za nos, oszukiwany. Nie zgadzam się z tym wyrokiem. Chcę odkupić swoje winy. Ale nie w ten sposób.
 
 
- W porządku... - klacz stałą się nieco większa, skóra zaczęła żółknąć, oczy wypełniały się ropą i krwią... aż wszystko nabrało zielonego koloru i spłynęło niczym galareta, rozpływając się na trafie. Zapanował nieziemski smród rozkładu, a klacz stała jako kościotrup, w potarganej, pożółkłej sukni, ze skalpem na głowie, z którego wciąż wystawały włosy. Siwe, zniszczone.
 
- Niech tak będzie - powiedziałem, dobywając halabardy. Rozłożyłem skrzydła, opuściłem przyłbicę.
Stanąłem w  lekkim rozkroku, unosząc ostrze broni w górę. Zacisnąłem szpony na trzonku i wziąłem głęboki wdech.
 
Kostucha wyciągnęła przed siebie kopyto, a kosa zaczęła wirować przed nim, a następnie zaczęła krążyć wokół niej.
- To twoja ostatnia szansa, śmiertelniku! - jej głos był jak jeden wielki, przejmujący krzyk, który przypominał rozdzieranie żelaza kawałkiem innego metalu - Poddaj się, albo twa kara będzie jeszcze większa!
 
- Większa? - zakpiłem. - Nie mam zamiaru dobrowolnie oddać duszy! Nie, gdy mogę ją dokupić!
Nie czekałem i wzbiłem się w powietrze, a następnie zapikowałem na śmierć, uderzając ostrzem halabardy z góry. 
Edytowano przez Feather
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wykonując telekinetyczny młynek kosą, cofnęła się w bok i zamachnęła się, gdy leciałeś. Twoje ostrze jednak trafiło kosę prosto w drzewca, a ty zaś wylądowałeś z chrzęstem zbroi, trzy metry za aniołem śmierci. Szybko odwróciła się, uniosła kosę i rozdarła twój naramiennik, jakby był zrobiony z kartonu, lekko orając same ramie, nie pozostawiając jednak bardzo głębokich ran. 

- Zginiesz, nie masz szans!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cholera... Taka mała, powierzchowna rana, a boli jak stu diabłów. To zapewne wina tej kosy. Wspaniała broń. 

Skup się, Alexnadrze! Nie czas na rozterki o powierzchowności broni oponenta. Czas działać, albo zabierze mnie... albo zginę. Choć nie wiem, co może mnie teraz spotkać gorszego. Teraz, gdy rzuciłem rękawice samej śmierci.

Ruszyłem. Zacząłem biec w stronę kostuchy, a gdy byłem już na tyle blisko, zakręciłem piruet, tnąc ostrzem częścią halabardy, a następnie wyskoczyłem w  górę i ponownie zamachnąłem się moją bronią.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To było trochę niezwykłe... kostucha poraz pierwszy w życiu napotkała się z oporem. I poraz pierwszy w życiu zranił ją śmiertelnik...

Odepchnięta siłą uderzenia poleciała do tyłu, zdążyła jednak powstrzymać swój upadek kopytem, kości zatrzeszczały mocno.  Śmierć jednak nie pozostała dłużna... kosą zasłoniła się przed kolejnym uderzeniem, po czym odepchnęła paladyna drzewcami kosy. 

- Nie masz szans! Poddaj się, doprowadzisz do zachwiania równowagi w świecie, jeśli nie zginiesz! - zaryczała banshee. Bardziej brzmiało to niż błaganie, niż groźba...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie pozwolę się skazać na piekło, bez możliwości odkupienia moich win!

Machnąłem skrzydłami i wzleciałem w powietrze, wiatr ściwszczał mi w uszach i owiewał dziób, kiedy zapikowałem prosto na kostuchę. Przymrużyłem oczy, zacisnąłem dziób, byłem skupiony jak nigdy. Ona się boi, to dobrze. Boi się, co znaczy, że nie jest pewna zwycięstwa. Jest wręcz przekonana o swojej porażce. Daje mi dożo przewagi. 

Tak jak mówiłem, zapikowałem. Kiedy już miałem dźgnąć śmierć szpicem, wypuściłem halabardę po czym złapałem ją za sam koniec trzonka i zamachnąłem się potężnie. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Była przygotowana na to, by po prostu zamachnąć się kosą i nabić cię na nią w locie, jednak ty zrobiłeś coś, czego się nie spodziewała. Nie zdążyła nawet unieść drzewców, by się zasłonić. Zadałeś jej cios, który przeleciał przez jej ciało niczym gorący nóż przez bryłę lodu, przepoławiając ją wzdłuż ciała. Wpierw upadła jej kosa, a potem jej ciało zaczęło sypać się niczym domek z kart, fragmenty tkanek lądowały na ziemi z głuchym chlupnięciem. Zabiłeś anioła śmierci.

Kosa... cóż. Dalej mieniąca się fioletem i zielenią, leżała na podłożu. Mogłeś zauważyć, że została stworzona z masy, przypominającej kości. Zaś wejście do zaświatów dalej pozostawało otwarte...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Udało mi się? To... Nie mogę uwierzyć, pokonałem samą śmierć. Jestem silniejszy od śmierci. Jestem... nieśmiertelne. 

Odrzuciłem moja starą halabardę i uniosłem kosę. Była lżejsza niż mogłem przypuszczać. Zamachnąłem się nią parę razy i zrobiłem kilka młynków. Świetnie leżała w dłoniach. 

Drzwi do Świata Podziemnego... Muszę tam zejść. Śmierć mówiła o zbrodniach, których ja nie pamiętam. Nie mam zamiaru pozwolić oskarżać mnie bezpodstawnie. Muszę dowiedzieć się, o co chodzi. I odpokutować w razie potrzeby.

Moi bogowie mnie opuścili. Jestem zdany sam na siebie. 

Lasciate ogni speranza voi chentrate - powiedziałem.

Po czym zszedłem na dół.

Edytowano przez Zodiak
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...