Skocz do zawartości

Arena XXVII - Fisk Adored vs Tęczowa Mgiełka [zakończony]


Hoffman

Recommended Posts

Panie i Panowie, witam w kolejnym pojedynku naszego Turnieju! Tym razem zobaczymy Fiska Adoreda i Tęczową Mgiełkę! Już za chwilę zmierzą się o awans do półfinałów! Gra warta świeczki, co zresztą nawiązuje do areny na której się znaleźliśmy.

 

 

c4b40a7c5d51f416984227e940bba198-d6b3u1r

 

 

Arena ta znajduje się pod ziemią, aczkolwiek nie jest to wcale takie ciemne i nieprzyjemne miejsce jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Jeśli spojrzycie w górę zobaczycie długi tunel, który prowadzi na powierzchnię, a ponadto, arenę otacza system grot, które splatają się ze sobą tworząc podziemny labirynt. Wokół areny tańczą różnej wielkości świeczki. Wytworzone za pomogą magii płomienie nie dają się zgasić, zaś echo tutaj panujące potęguje uczucie tajemniczości. Szczególnie ciekawie jest gdy Księżyc w pełni wzejdzie nad areną - wówczas jego blade światło dodatkowo ją rozświetla. Krąży wiele legend o tej arenie. Powiadają, że w labiryncie można się zgubić i natrafić na nieznanego stwora. Cóż, jeśli to prawda, ciekaw jestem kto owego stwora okiełzna i wykorzysta w walce...

 

Zatem walczcie i nie zawiedźcie nas! Pojedynek właśnie się rozpoczął!

Edytowano przez Hoffman
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

     Prawda skryta łańcuchami

 

      Kolejny pojedynek w Equestriańskiej Sali Magicznych Pojedynków miał się niedlugo rozpocząć. Wokół aren jak zwykle panował spokój i cisza z rzadka rozwiewana okrzykami publiczności podczas toczonych tutaj bojów. I tak też to zazwyczaj bywało, jednak nie tym razem…


       Czyste, prawie już bezchmurne niebo popękało pajęczyną świetlistych linii. Z odgłosem tłuczonego szkła pękło tuż nad budowlą, a z powstałego otworu niczym wodospad czystej mocy wystrzeliła w kierunku ziemi wyjątkowo barwna i szeroka tęcza. Bijące od niej światło tworzyło wielobarwną zorzę na jesiennym niebie, pięknie współgrając z plejadą liści na drzewach poniżej. Refleksy rzucane na pojedyńcze cumullusy, które jeszcze błąkały się po przestworzach sprawiały iście bajkowe wrażenie.

      

       Nowościom jednak nie było końca, bo jak się okazało z powstałej otchłani szorując stopami po powierzchni owej tęczy zsuwał się w stronę areny jeden z uczestników kolejnego pojedynku. Plejada kolorowych iskier wyrzucana spod jego czarnych, zamszowych butów rozbijała się z cichymi pyknięciami o jego również czarne dżinsowe spodnie i tegoż samego koloru koszulkę z napisem “Reprezentacja Equestriańskich mniejszości narodowych” na plecach, oraz wizerunkiem ukoronowanego kota na przodzie. Ubrany miał szary plecak, mogący zawierać wszystko i nic zarazem. Jego lewą rękę zdobiła natomiast tanio wyglądająca bransoletka z wdzięcznym napisem  “Fundacja Ronalda, w pomocy dzieciom chorym na raka”. Była ona sąsiadem dla znajdującego się na palcu serdecznym prawej dłoni pierścienia przypominającego wyglądem tęczowe oko gada, z rzadka zamykające powiekę i rozglądające się z ciekawością dookoła. Był on domem jego smoczej towarzyszki, która to przypadkiem zrodziła się z dzikiej magii w pojedynku z jego przyjacielem Alberichem. Całości wyglądu dopełniał przytrzymywany aktualnie by nie spadł od podmuchu wiatru znoszony, zielony kapelusz z szerokim rondem, tak bardzo nie pasujący do reszty ubioru. Był jednak prezentem od wyżej wymienionego, dlatego też był noszony z dumą. Do kapelusza doczepiona w woreczku taśmą klejącą była zwykła pszenna bułka, hołd złożony niedawno pokonanemu przeciwnikowi.


       Los chciał, by stawał naprzeciw swoim przyjaciołom w tutejszych pojedynkach, jednak nie tym razem! Ten fakt, oraz wesoło łaskoczące go po odsłoniętym przedramieniu tęczowe iskierki wywoływały u niego przypływ radości i salwy nieokiełznanego śmiechu. Gdy tak roześmiany szaleniec ujeżdżał tęczę minął skonfundowanych pracowników biura pogodowego, tych samych co wcześniej. Postanowił pomachać skonfundowanej niebieskiej klaczy będącej pegazem, z którą swojego czasu postanowił się pobawić w berka ku jej niezadowoleniu.


       “Woooooooo! HAHAhahahahhahahaah! WooooooHoooooooo!”


      Oznajmił, gdy ich mijał. Oceniając jednak przestrach malujący się na ich twarzach spowodowany zapewne nowo powstałym uszkodzeniem ich kochanego nieboskłonu wykonał ruch ręką, jak gdyby zapinał zamek swojego plecaka, niebo natomiast usłuchało i zasklepiło się ponownie. Gdy znikał z pola widzenia pracowników wykonał jeszcze jedynie przepraszający gest, oraz energią powstałą z zamykającego się przejścia rozproszył pozostałe chmury by ulżyć im w pracy. Przynajniej tyle mógł dla nich zrobić za to ciągłe napraszanie się.


       Reszta tęczy po której się poruszał w malowniczo kolorowym uderzeniu opadła wreszcie na powierzchnię centralnej części areny, zaraz nad tym ciekawym zjawiskiem Fisk podskoczył w górę i na komicznie rozdymanym kapeluszu trzymanym za rondo po obu stronach opadł bez szwanku na ziemię, niczym unoszony na jakimś cudacznym parasolu. Jego dzikie salwy śmiechu ustały w wyniku braku kontaktu z łaskoczącym wpływem tęczowych podróży, miał więc teraz okazję by zaczerpnąć powietrza pełną piersią, co też zrobił ładując sobie do ust pełną garść kolorowych landrynek, które żuł z wielkim ukontentowaniem.


       Tym razem nie przybył za późno, lecz… chyba za wcześnie. Dobiero co pierwsi widzowie zasiadali na okalających centralną część areny trybunach. Gdy tak podziwiał unoszące się w powietrzu palące się same z siebie, jedynie dzięki odrobinie magii i pomysłowości ogniki rzucające liczne refleksy świetlne na wszystko naokoło poczuł się jak dziecko wśród roju wróżek. Tak magiczny widok, tak piękny! Biorąc pod uwagę to, że Fisk widział prawdziwą naturę rzeczy, oraz energię przepełniającą każdą cząstkę wszechrzeczy mógł równiez podziwiać bijące od nich ciepłe światło, zapewne skutek czaru rzuconego przez tutejszego maga. Pozostawało rozłożyć ręce dookoła i wirując wśród tych kolorowych iskierek pląsać mając ochotę jedynie na nieprzerwany taniec…


       Ale nie, przypomniał sobie po co tutaj jest, zganił się lekko w myślach po czym zaczął przyglądać się okalającym arenę licznym wejściom do, jak mówili inni, podziemnego labiryntu okalającego całość obiektu. Przez chwilę rozważał wszystkie za i przeciw, by zdecydować, że skoro jest jeszcze trochę czasu przed rozpoczęciem właściwego pojedynku… Raz kotu śmierć! A może dziewięć? Na tą myśl roześmiał się ponownie i ruszył dziarskim krokiem w kierunku najbliższego z wejść. Przez moment zastanawiał się czy nie zostawić jakichś fajerwerków, czy czego tam dla ubarwienia oczekiwania przybywającym osobom, ale plejada świateł (oraz to co przed chwilą widzieli, ale o tym akurat młody czarownik nie myślał) powinny zająć ich na tą krótkąchwilę w której odbędzie się eksploracja.


       (...)


       Mijała minuta za minutą, a Fisk ciągle przemierzał korytarz za korytarzem. W pewnym momencie stwierdził, że nie wie którędy iść do wyjścia. Wzruszył więc ramionami i pochłaniając koleją porcję kolorowych cukierów kontynuował podróż w rozświetlonych już dużo rzadziej pojawiającymi się ognikami. W pewnym momencie doszedł do wyróżniającego się od reszty elementów tuneli obiektu. Potężnego łuku z kamienia, który pokryty był licznymi rycinami, oraz niezrozumiałym dla niego pismem. Centralnym ich punktem był wizerunek wielkiego skrzydlatego gada, z którego piersi wychodziły oplatające go łańcuchy.


        Poszukiwacz przygód gwizdnął z uznaniem i przekroczył imponujące odrzwia. Wszedł do sporych rozmiarów jaskini, pełnej stalagmitów, głazów i innych zapewne tworów matki natury, których nie dało się łatwo zidentyfikować w tutejszych ciemnościach. Gdy doszedł bliżej centralnej części pomieszczenia, naokoło siebie usłyszał poruszenie, szuranie czegoś ogromnego o posadzkę. Chrobot wielkiego cielska, który każdego przyprawiłby o wzdrygnięcie się w przestrachu. Tytaniczna sylwetka, do tej pory skrywana przez mroki jaskini ułożona była okalając dookoła pomieszczenie, a teraz zasłoniła swoim monolitycznym ogonem jedyne wyjście.


       Oczy mieszkańca mroków podziemi otworzyły się, a emanująca z jego oczodołów moc rozświetliła wnętrze jaskini złowrogim blaskiem ukazując jego łuskowate ciało w pełnej krasie. Smok o czarnych łuskach, którego jedno machnięcie skrzydeł mogłoby rozbić w perzynę małą armię, którego pazurzaste łapy mogłyby rwać bramy warownych twierdz wydał ze swojej piersi niski, głęboki warkot, którego dudnienie było tak potężne, że ziemia zdawała się tańczyć pod stopami. Z jego piersi, prosto spod łusek wychodziły łańcuchy oplatające całe jego ciało. Gdy się poruszał wydawały blady, zielonkawy blask. Łeb wielkości małego budynku zawisł tuż przed stojącą przed nim filigranową sylwetką chłopca, który miał nieszczęście zawitać w jego progach. Podmuch oddechu, który wydobywał się z jego nozdrzy, obdarzając nieproszonego gościa powietrzem z głębi gigantynych płuc, powietrzem sprzed eonów sprawiał, że tamten musiał zapierać się by nie stracić kontaktu z podłożem. Wyraz oczu miał jednak pełen żalu, jak gdyby widok stojącej przed nim osoby zasmucał go bez reszty.


       W umyśle Fiska rozległ się grzmiący głos. “Ty, który wchodzisz do domeny mojego pana mimo ostrzeżeń danych ci przed przybyciem poddany zostaniesz próbie. Zadam ci zagadkę. Jeśli udzielisz na nią odpowiedzi, możesz prosić mnie o przysługę, jeśli zaś twój umysł okaże się słaby, wtedy poniesiesz konsekwencje."


To jest zimne i to jest gorące.

To jest białe i to jest ciemne.

To jest kamień i to jest wosk.

Mieszka w tym o czym mowa, a prawdziwą tego naturą jest mięso.

Ja tego nie mam, a jeśli się pomyllisz to i ty nie będziesz.



       Nienaturalnie długi jęzor grubości kilku mężczyzn oblizał wielką pokrytą łuskami paszczę, ukazując pod spodem ostre niczym brzytwa zęby długością dorównujące dorosłemu ogierowi. “Daję ci czas do zmierzchu, tutaj pod ziemią jednak ciężko jest określić porę, więc radzę uważać na upływ czasu, którego masz coraz mniej” Powidział wielki gad, a smutek w jego pradawnych oczach pogłębił się.


       Fisk powinien drżeć w trwodze, kajać się i błagać o życie. Tak zrobiłby każdy na jego miejscu, on jednak uczynił kilka chwiejnych kroków w stronę umęczonego smoka, którego chwała i duma stłamszona była łańcuchami i położył dłoń na gigantycznym pysku. Spojrzał wtedy prosto w oczy rozmówcy i zrozumiał, zrozumiał wszystko. “Serce” Powiedział łąmiącym się głosem, a łzy które poziekły po jego policzkach z siłą małego wodospadu zrosiły podłoże.


       W oczach wielkiego gada dało się zauważyć wyraźną ulgę, której towarzyszyło westchnienie. “Proś więc, spełnię jedną twoją prośbę jeśli będzie ona w mojej mocy”


       Fisk Skinął głową w oznace zgody “Opuścisz te podziemia, odrzucisz łańcuchy i pójdziesz razem ze mnątam, na powierzchnię” powiedział mag, po czym wspazał palcem na sufit.


       Wybuch śmiechu, który wyrwał się z gardła smoka zachwiał podstawami jaskini “A jak niby chcesz mnie wydostać z łańcuchów, których nawet ja nie mogę zerwać, a które skazują mnie na wieczną służbę pewnemu magowi mały człowieczku? Nie, tego zrobić nie mogę, proś dalej”


       To było kroplą, która przelała czarę. Całkowity brak nadziei jaki reprezentowała ta istota łamał serce młodemu czarodziejowi. Przymknął oczy, a gdy je otworzył jaskinię przeszyły wibracje potężnej energii, które dało się nawet usłyszeć pod postacią niskiego buczenia przypominającego generator energii elektrycznej. Z jego oczu poczęły wylewać się wodospady zielonej mocy, a za jego plecami wyrosła świecąca biała wierzba utkana z samego światła. Sięgnął ręką w stronę smoka i zobaczył, zobaczył wszystko. Poznał prawdę o tym, co mu uczyniono przed setkami lat. Zobaczył jak wyrwano mu serce, jak na jego miejsce wstawiono krępujące go łańcuchy sprawiające, że nie mógł się sprzeciwić temu kto tego dokonał. Zobaczył jak naokoło jego jaskini wybudowano arenę, a w łuku spajającym to pomieszczenie zamurowano…


        Fisk podniósł w górę obie ręce, a pokryty inskrypcjami łuk zalśnił, litery go pokrywające świeciły blaskiem równie białym jak wierzba. Z ust maga wydobyła się pradawna inkantacja w języku, którego nigdy wcześniej nie mógł słyszeć. Kamień zwieńczenia pękł, a spod niego w świetlistej poświacie poszybowało w stronę smoka ciągle bijące, wielkie serce. Wbiło się w pierś czarnego smoka, a łańcuchy wystrzeliły z niej burząc pobliskie ściany.


        Głosem wzmocnionym przez wibracje magii w powietrzu Fisk powiedział “Pradawna istoto, Zenderze Czarny. Ty, który niegdyś władałeś niebiosami nad górą popiołów, zwracam ci wolność. Daję ci twoje serce, oraz jeśli to przyjmiesz coś jeszcze.” Emanująca moc gdzieś się ulotniła, a wierzba rozpłynęła się w powietrzu. “Ofiarowuję ci własne, gdyż twoje cierpienie poruszyło mnie. Pozwól mi być sobie przyjacielem”.


        Na pysku Zendera malowało się bezgraniczne zdumienie, które jednak po chwili zniknęło. “Przez tysiące lat swojego życia, nie spotkałem kogoś takiego jak ty. Przybywasz do mnie i zamiast kajać się i drżeć w przestrachu, zamiast pożądać mojej mocy wyzwalasz mnie z trwającej setki lat niewoli. Przywracasz mi nadzieję, ofiarowujesz coś naprawdę wartościowego i to wszystko nie przestając żuć tych swoich przeklętych cukierków!” Ściany jaskini ponownie zadrżały pod wpływem wybuchu śmiechu, który wyrwał się z potężnych płuc. “A teraz, po raz pierwszy od eonów mogę znów śmiać się. Zaprawdę, intrygujesz mnie człowieczku. Jak brzmi twoje imię?”


        Chłopak ułonił się nisko. “Fisk, Fisk Adored herbu czarny kocur, tęczowy mag, poszukujący prawdy, koneser słodkości, do usług” Na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.


        Smok kiwnął głową “Więc Fisku Adored, ja Zender Czarny zgadzam się na twoją propozycję. Nie jako niewolnik, lecz jako sprzymierzeniec opuszczę te lochy. Tak... Wyczuwam obecność kogoś jeszcze z mojego gatunku, jest młoda, bardzo młoda.” Na pysku zagościł uśmiech gdy przebiegła przez głowę starego smoka myśl. “A sposób podróży jaki wybrała sobie u twego boku sprawi, że nie będą już krzyczeć na mój widok w przestrachu, HA! PODOBA MI SIĘ TEN POMYSŁ”


       “Doprawdy?” Po tym jak to powiedział ciało smoka rozświetliło się złotym blaskiem, identycznym jak ten emanujący z jego oczu. Kurczyło się aż do rozmiarów orzecha, po czym wystrzeliło w kierunku dłoni maga, by tam zastygnąć w postaci pierścienia, przedstawiającego złote oko gada, rozglądające się bacznie dookoła. “Fisku, nawet nie masz pojęcia co przechodzi nieśmiertelna istota, o której narastają legendy. Przez nie, zwykli śmiertelnicy pożądają jej mocy, łusek, serca… Nie można się ukryć w ciele wielkości góry, dlatego też mieszkamy pod górami, by zaznać spokoju. Ile stuleci można uciekać, aż nie pochłonie cię gorycz, aż nie zaczniesz rozlewać krwi? A ty pokazujesz mi nareszcie rozwiązanie, dziękuję.”


       (...)


       Po niecałej godzinie Fisk z pomocą węchu swoich smoczych przyjaciół odtworzył ścieżkę wgłąb plątaniny korytarzy, po czym wyszed na arenę. Na szczęście okazało się, że jego przeciwniczkka jeszcze nie zawitała w progi tego przybytku. Co dawało mu okazję do chwili relaksu po tym co się działo. Położył się na ziemi, twarz natomiast przykrył kapeluszem. Drzemka, tak właśnie jej teraz potrzebował. W razie potrzeby miał pewność, że dwójka jego towarzyszy obudzi go w porę.


       Ach, gdyby tylko ktokolwiek mógł zobaczyć to co się przed chwilą stało… Ta ostatnia myśl towarzyszyła mu do krainy snów, gdzie zażyć mógł zasłużonego odpoczynku.

Edytowano przez Fisk Adored
  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

Wygląda na to, że Tęczowa Mgiełka nie pojawiła się na arenie... A szkoda, taka syta i obszerna zapowiedź wielkiej, magicznej batalii pozostała bez odpowiedzi. Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak ogłosić, że zwycięzcą zostaje Fisk Adored i to właśnie on przechodzi do półfinału!

 

Mam nadzieję, że następnym razem sprawy potoczą się inaczej i wielki, emocjonujący pojedynek faktycznie się odbędzie. A na razie, Fisk Adored musi zachować moce i zaczekać jeszcze trochę...

Edytowano przez Hoffman
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...