Skocz do zawartości

[Pojedynek] [C] PiekielneCiastko vs Sakitta


Hoffman

Recommended Posts

Drań zdruzgotał mi szczękę! Z drugiej strony... i tak żywię się głównie magią oraz O2. Niewielka strata - podsumował na koniec.

O ile nie przejmował się już żuchwą, to dalece większy problem stanowił nadmiar energii kinetycznej o wektorze skierowanym w wstecz. Kiedyś chyba tak nie myślał? Czy nie powinien powiedzieć, że odrzuciło go do tyłu? Zresztą, kto by to pamiętał? Fakt pozostał faktem, a teraz groziło mu przejechanie plecami po nagim lodzie. Pośpiesznie odnalazł w głowie pewną lekcję tańca. Instruktorka nazywała to ,,tańcem z włóczniom". Nie przepadał za tanecznym stylem walki, zawsze uważając walkę za krwawy akt mordu, upiększony tylko jednym jaskrawym kolorem: czerwonym. Ale jedną technikę musiał odżałować... Musiał, bo by się wywalił.

 

Ułożył sopel pionowo na ziemi, zaciskając na nim obie dłonie. Ciało wykręcił w bok, jednocześnie lecąc do tyłu. Nogami odbił się od ziemi, wykonując efektowny obrót w powietrzu, w między czasie uderzając Ciastko w podbródek, bo przecież zasłużył sobie na dokładnie taki sam ból. Spadł równo na ziemię, jednocześnie przyklękając by zamortyzować resztkę energii, i wystawił sopel prosto przed siebie, celując w chwilowo odsłoniętą tchawicę przeciwnika. Jak już wiadomo, nogi miał ugięte, tym samym gotowe do skoku. Każdy wie, co to oznacza.

 

Nie licząc kilku kropelek krwi ściekających po brodzie oraz jednej popękanej kości, był cały.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Czy aby tego nie należało robić z włócznią? - pomyślał, widząc przygotowania przeciwnika. I tylko przez to unik w tył, który wykonał, nie był odruchowy - a więc natychmiastowy.  Lecz ostatecznie zamiast silnego kopnięcia przyjął na twarz lekkie kopnięcie. Nie było tak źle.

 Ale, skoro przeciwnik zdecydował się spuścić go z wzroku na choć chwilę, należy to wykorzystać. Szczególnie, że na słuchu nie można było tu polegać - wiatr zagłuszał większość ich ruchów.  Lekko rozkołysany - wszak ułamek sekundy wcześniej przyjął na twarz kopnięcie - wykonał krok za obracającym się Sakittą. Widział delikatną sztywność, z jaką zaczął ten obrót.  Nie umiał wykorzystywać czegoś takiego w zwykłej walce. A na ćwiczeniach rzadko próbuje się robić jakieś wymyślne kąty. Ćwierć obrotu, półobrót i tak dalej. A jeśli przesunie się o połowę połowy połówki  obrotu?

 I się nie pomylił. Sakitta chciał zrobić obrót i zrobił obrót. A, że sopel był wymierzony w jego ciało dopiero po zmianie kierunku, uniemożliwiając wykorzystanie całego ciała do ostatecznego ataku - nie jego wina, że ciągle Sakitta niedoceniał jego umiejętności.  

 Ale skoro przeciwnik już był w niezbyt pasującej mu sytuacji, należało tą przewagę spróbować pogłębić. Ciastko niezbyt wiedział co będzie chciał wykonać Sakitta zaraz po zakończeniu obrotu, więc pół kroczku w tył uczyniło go pewniejszym swojej szansy na unik. Teraz mógł już wykonać długi krok - Sakitta nie tak całkiem blisko wbił swój szpikulec, na którym się kręcił. I ten długi krok wykonał, zbliżając się do szpikulca. Było to trochę głupie - kończąc go, sam nadziałby się na sopel . Ale od czego są ręce, z których można korzystać? Lewa ręka powędrowała ku dołowi, a prawa została wystawiona w bok razem z wystawieniem nogi. I gdy już zaczął przesuwać ciało do przodu, lewa ręka powędrowała ku górze -  w ruchu, podczas którego lewak miał podbić sopel - a szabla w prawej ręce cięła szeroko. Ale cięcie i tak miało się zakończyć tuż przy ciele. Chciał pokonać Sakittę, a nie go zabić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli wejdziesz między wrony, zacznij krakać tak jak one. - Dlaczego akurat teraz przypomniał sobie te słowa? Były starsze od komputerów krzemowych. Czym różnił się od berserkera? Zamiast rzucać się na wroga z gigantycznym toporem i rąbać na prawo i lewo wołając: ,,Ja zabić! Ja zabić wróg każdy!" preferował inteligentne podejście. Oni tylko atakowali, nie widząc, co się dzieje wokół. Ta głupota aż go zniesmaczyła.

Ach, cóż za strata czasu, walka to też lekcja. Ileż się można nauczyć obserwując zagrania przeciwnika oraz udoskonalając własne ruchy. Trzeba być uważnym i wyciągać wnioski!

Czego się nauczył walcząc z demonami otchłani, kiedy faktycznie wchodził między nie? Dodam, że w nocy, bo w dzień światło słoneczne zaganiało je z powrotem do budy jak chłop swego psa, gdy ten podkradnie kiełbasę. One walczyły niezwykle chamsko, ale na swój sposób, całkiem skutecznie. Czasami nawet niektórzy ekscentrycy naśladowali ich styl, ale to wywodziło się z desperacji oraz niemożności znalezienia sobie kobiety.

Ułożył sopel poziomo i połamał go na dwie części, tworząc dwie pałki o ostrych zakończeniach po obu stronach. Rzucił się na Władcę Piekła, blokując obie jego ręce odpowiednio uniesionymi sopelkami. Żuchwa zdążyła się już jako tako naprawić, w końcu fajnie było mieć ciało tak ulepszone przez postęp magiczny i technologiczny, że w praktyce oryginalny pozostawał tylko wygląd zewnętrzny. Co dalej robiły prawdziwe potwory? Zęby i gardło, a Książę, mimo iż z racji pełnionej godności mu to nie przystoi, naprawdę zamierzał...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Naprawdę niedoceniał swojego przeciwnika. Sądził, że jeśli nie wygrał ostatnim ruchem, to przynajmniej przygotował pole pod ostateczny atak. A tu Sakitta okazał się znacznie szybszy, niż zwykle. Tylko co go zwykle ograniczało? Dlaczego ciągle nie utrzymywał tej prędkości ruchu, co przed chwilą, łapiąc go w sytuację pozornie bez wyjścia.

 Bo inaczej jak podkręceniem swojej szybkości nie można było wytłumaczyć połamania twardego sopla lodu i złapania nim rąk przeciwnika. Magii która wzmacniała ciało tak, że operator bez używania jej mógł korzystać z takiej możliwości, nigdy wcześniej nie spotkał.

 Ale Sakitta, miast wykorzystać możliwość i spróbować jednym atakiem zakończyć całą walkę, zdecydował się zrobić z niej widowisko. Głupi błąd, godny nowicjusza, nie doświadczonego wojownika. A Ciastko nie chciał robić widowiska. Chciał zwyciężyć. Dlatego nie myślał dać Sakiccie szansę na naprawę swojego ruchu. O nie, on chciał wykorzystać obecną sytuację najbardziej, jak tylko mógł.

 Ręce miał uwięzione, głowa była nieprzydatna w tej sytuacji. Ale póki jakaś kończyna zostawała wolna, prawdziwy przeciwnik nigdy nie opuszczał gardy. A Sakitta, próbując przybliżyć swe szczęki do szyi Ciastka, musiał spuścić z wzroku jego nogi. Skąd miał wiedzieć, że Ciastko lata spędził zdejmując z siebie ograniczenia zwykłego ciała. Zostało tylko to, na co nie pozwalała wytrzymałość tkanki.

 Szczęka Sakitty została zaatakowana ponownie, tym razem stopą. I jak niedawno, znowu został uderzony od dołu, by wylecieć ku górze. Ale choć tylko na to kopnięcie widownia zwróciła uwagę, Ciastko w tym momencie zrobił wiele więcej. Korzystając z sytuacji, uwolnił swoje ręce. Było to niezbędne dla uniknięcia głowy Sakitty. Niestety, nie obyło się bez ran. Czubek sopla poszarpał trochę miejsce, w którym wbił się w lewą rękę. Na szczęście wbił się płytko. Z rany nie poleciała nawet kropla krwi - zamarzła ona natychmiastowo. Za to prawą, szczęśliwie umiejscawiając sople, zdołał odłamać jego czubek. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sakitta był niezwykle ukontentowany z niewielkiego zranienia Ciastka. Gdyby Władca Piekła tylko wiedział, jakie zwierzęta wypróżniały swoje smutki w tej komnacie... Inna sprawa, że stwierdził u swego przeciwnika bezkostność. Niektóre zwierzęta nie posiadały układu kostnego, jak dajmy na to te wielkie ośmiornice lądowe, zastępujące słonie na jakiejś planecie. Gdy miało się dostatecznie dużo mięśni, kości stawały się zbyteczne, trzeba było tylko pamiętać o umieszczeniu specjalnego narządu do produkcji krwi. Jego koledzy tworząc kiedyś życie na martwej planecie, na moment o tym zapomnieli. Główną przyczyną była nadmierna ilość alkoholu... Lecz za drugim razem wszystko się udało. Na koniec nawet zrobili sobie cywilizację i kazali się czcić jak bogowie.

 

Tak czy inaczej, Książę nieco uniósł się w górę, ale brak możliwości zrobienia porządnego zamachu z takiej pozycji sprawił tylko tyle, że na moment musiał stanąć na palcach. Jeden mankament - dolna żuchwa, nie zdążywszy się zagoić, po nowym uderzeniu rozleciała się zupełnie. Ale zyskał możliwość posmakowania Ciastka (był trochę za suchy). Wbił w jego gardło dwa kły, wypuszczając z podniebienia neurotoksyny.

 

- Neurotoksyny - mówili. - Pomyśl Panie, będziesz mógł napluć komuś do drinka, a później patrzeć jak osuwa się na ziemie. - Wtedy jeszcze nie wiedział, że zagra wampira, ale pomysł wydał się mu ciekawy, zawsze chciał, aby jego splunięcie coś znaczyło.

 

Wcześniej przywarłby jeszcze żuchwą i wyrwał kawałek krtani, ale nie mógł wydatnie gryźć mając sprawną tylko górną szczękę, jednak tym razem zrobił głową nieznaczny zamach, przy następnym ataku chcąc zadziałać jak koparka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

 Sakitta wbił w jego szyję kły. Zaraz później coś popłynęło po jego szyi. Gdy już przeciwnik przestał udawać wampira, zrozumiał, co się stało. Sakitta najwidoczniej wbił w jego szyję kły i splunął. Jak to zrobił, nie miał pojęcia. Faktem było to, że kołnierz z lodu na chwilę skrępował ruchy szyi. Na szczęście jeden ruch i skruszony lód opadł na podłoże.

 Sakitta próbował wykonać kolejny atak. Ciastko próbował szybkiego uniku w tył, jednak nie zdołał. Ruch był znacznie płynniejszy i luźniejszy, niż oczekiwał. Spodziewał się, że będzie musiał łapać równowagę na śliskim lodzie – ale dzięki temu rozluźnieniu zdołał poruszyć się idealnie. Czyżby wszedł na wyższy stopień gotowości bojowej? Czyżby to był ten znany z anime, książek i filmów motyw ewolucji? Przeciwnik trudniejszy niż dotychczas główny bohater miał do czynienia, jednak dzięki doświadczeniu i tak jest on zdolny do walki jak równy z równym? Kto wie? Może jednak nie wszystko co na ekranie było kłamstwem.

 Ciastko pewny siebie, dzięki otrzymanemu w jakiś sposób wzmocnieniu, zdecydował się zaryzykować. Próbował swojego szczęścia w podcięciu przeciwnika.

 Świat falował, lecz także spowalniał. Czyżby był głównym bohaterem jakiegoś opowiadania? Pamiętając o teorii wieloświatów, było to możliwe. Było nawet możliwe, że sam miał wpływ na istotę, która teraz kierowała jego ruchami. Tego nikt nie wiedział.

 

 – Naprawdę tak sądziłeś? – zapytał się niedowierzający swoim mikrofonom IBM.

 – Wiem, że po prostu mózg został lekko uszkodzony. Ale cały! Odeszła także część logiki – odpowiedział lekko podirytowany Ciastko. Całą wypowiedź spoglądał w podłogę. Podniósł wzrok. – Zdołałbyś mi zrobić takie manuale sterowanie wydzielaniem adrenaliny? Fajnie było, gdy wszystko zaczęło być takie powolne, a moje mięśnie wyrabiały tysiąc procent normy.

 – Inaczej byś mówił, gdybyś od razu nie mógł wskoczyć do zbiornika z odżywką.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Książę odskoczył na bezpieczną odległość. Zamierzał jeszcze zaatakować, ale nieco później. Póki co, zabawić się miały jego ,,niecne pomioty". Były z nim połączone. Potrafił im wydawać proste rozkazy na niewielką odległość. Ich telepatia kończyła się na kilkunastu metrach, więc Sakitta trzymał się dość blisko. Gdyby tylko podłączyć je pod magię... Ale cóż... i barbarzyńcy mieli coś na kształt kadry oficerskiej. Czasami nawet wygrywali.

 

- Trzy oddziały! - rozkazał toksynom w myślach. - Pierwszy, reprodukcja. Drugi odciąganie limfocytów. Trzeci, trzeci przebić się w dół i sparaliżować zwieracze!

 

Toksyny udały się na swoje pozycje i rozpoczęły najazd. Z dumą wyczuwał ich pracę, ciesząc się za każdym razem, kiedy klasyczny honorowy pojedynek zamieniał się w wojnę strategiczną, polegającą na zasadzie: wszyscy na jednego. Znowu zaczynał osiągać przewagę liczebną. Czy było jakiekolwiek miejsce, w którym tego nie robił? Może...

 

Lecz na razie perspektywa najbliższej przyszłości malowała się w brązowych barwach.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

 Ciastko widząc, że przeciwnik nie jest zbyt skory do ataku, sam zamierzył się do ataku. Nie potrzebował nawet jego zamyślonej twarzy. Nie miał czasu, by ją dojrzeć.  Widząc odskok przeciwnika, od razu do niego doskoczył.

 Normalnie nie byłoby to możliwe. Nie bez wspomagania mięśni magią lub artefaktu, technologicznego bądź magicznego. Niestety, póki co nie osiągnął stanu, w którym był zdolny wymuszać na mięśniach ruch grożący ich uszkodzeniem.  Ale dzięki wzmocnieniu jego ciało, jak się okazało, zdjęło ograniczniki. To, w połączeniu z metabolizmem magii, sprawiło, że oddaliła się granica wykorzystania pełni jego możliwości. Bo ciężko byłoby dotrzeć do tak dalekich granic.

 Skoro już przeciwnik był czymś zajęty, zdecydował się na jak najszybszy kopniak w pierś Sakitty. Odbierając mu równowagę, umożliwiłby sobie zwycięstwo, wbijając jedną z broni pod jego ramię – takim ruchem pokazałby, że chcąc skończyć walkę, byłby już do tego zdolny.

 

 - Sakitta sam cię wzmocnił. Po przeskanowaniu twojej krwi i przebadaniu tych toksyn wyszło, że jest ona dość czuła na temperatury, w których odbywała się wasza walka. Część zadziałała tak, jak zwykła trucizna niekierowana. A dzięki rytuałowi Go’dbl”daweqpruuuuu zostały one wchłonięte przez grzebień nerwowy, miast przez mózg. Jego uszkodzenie uwolniło ilości adrenaliny, które przyspieszyły działanie twojego organizmu nawet w tych ekstremalnych warunkach. A przez to przyspieszenie organizm był zdolny zwalczyć część sterowaną przez Sakittę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Podczas gdy Książę rozmyślał o toksynach, pojedynek trwał dalej. Robiło się zimno. Kopniak Ciastka, mimo iż z początku bardzo szybki, musiał wytracić część prędkości chociażby przez skostniałą atmosferę. Sakitta miał ochotę pochylić się i nadstawić zęby - kolejna fala Jego Małych Przyjaciół. Miał lepszy plan. Krok do tyłu. Jeszcze przez chwile pragnął pozostawać poza zasięgiem Ciastka. Spodziewał się, że ten wymrozi się szybciej od niego. Mróz stawał się coraz większy, ale Książę to przetrwa, wiele już znosił. Natomiast jeśli nie uda się odwlekać starcia dość długo, zerwał całkiem nowy sopel i wystawił go przed siebie, wodząc na różne strony.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Nie dosięgnął. Z jakiegoś powodu ruch, który powtarzał miliardy razy, okazał się za wolny. Jakimś sposobem Sakitta zdążył uciec od jego nogi. Magia, czy co? Nie wiedział. Jednak to, że przeciwnik znowu okazał się lepszy niż przypuszczał, nie był najgorszy. Najgorszy był fakt, że przez nogę przeszła fala bólu. Na szczęście krótka. Nie przekroczył granicy, choć było szybko. Gdyby jednak ją przekroczył.

 Porażka nie była nawet opcją. Po prostu byłby zmuszony do dania z siebie jeszcze więcej. Jednakże widząc Sakittę sięgającego po nowy sopel, odskoczył w tył. Potrzebował chwili na oddech. Potrzebował powietrza.

 Prawie nie widział. Choć to było źle powiedziane. Jego umysł zaczynał ignorować widok dalszego otoczenia. Bliższe było zamazane. A Sakitta ostry jak żyletka. Potrzebował tego oddechu. Znowu widział dobrze. Choć od powrotu do stanu poprawnego zakręciło mu się w głowie. Był już zmęczony. Następną areną będzie musiał wybrać coś, co pozwoli jego ciału odpocząć. I umożliwi mu odnowienie zapasów magii. Ale teraz nie był czas na rozmyślania. Później...

 Rzucił lewak w bok i uciął sobie metrowej długości sopel. Tak uzbrojony, rzucił się na Sakittę. Obaj mięli wyszkolenie bojowe... obaj byli niewiarygodnie szybcy... Mógł wygrać tylko uniemożliwiając mu atak i szukając luki w obronie. Lub niszcząc jego sopel... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nikt nie lubi akcentów. Jeżeli ktokolwiek wyróżnia się ze swojego środowiska, czym prędzej powinien je zmienić, dostosować się bądź cierpieć. Dotyczyło to także Sakitty. Walka z potworami za pomocą własnych zębów to nie jedyna strategia adaptacyjna. Tym razem, jeśli dobrze by się przyjrzeć, skóra Księcia wyglądała jak zmarzlina. Spod nosa sterczały małe sople, a oddech nie parował już zaraz po wypuszczeniu w powietrze. Temperatura ciała spadła i przekroczyła zamarzanie wody. Skoro bezmózgim golemom śnieżnym się udawało, to czemu by nie jemu?
 
Miał nadzieję, że Łakomczucha nie bolą palce. Sople były z lodu, lód jest zimny, zimno odmraża skórę. Jeżeli metabolizm działa w pełni świadomie, nie powinno być z niczym problemu. Można też przyśpieszać mutacje, ale bez magii i technologii nie było co liczyć na skrzydła.
 
Już niedługo - przeszło mu przez myśl, widząc, jak Łakomczuch zdaje się rozważać przeniesienie w inne miejsce. Chyba marzł. Wyobraził sobie, co się stanie, jeśli kolejną areną będzie tropikalna wyspa. Sakittę by to stopiło.
 
Zrobił zamach z jednej strony, wyprowadził cięcie z drugie, cofnął je w ostatniej chwili, przerzucił sopel w palcach do tyłu i drugim końcem spróbował odciąć Łakomczuchowi stopy. Wylądował w pokracznie zgarbionej pozycji z jednym kolanem dotykającym ziemi, ale udało się mu osiągnąć niezłe przyśpieszenie.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Mieczem zastawił się przed nadciągającym z prawej uderzeniem, do którego nie doszło. Lekko przytępiony umysł nie zrozumiał, dlaczego. Jednak ruch z lewej zadziałał niczym wabik dla coraz gorzej działającego umysłu. Jego sopel był skierowany ku dołowi. Nie zdołałby zablokować ciosu.

 Już miał wytworzyć portal i uciec do kolejnej areny. Wiedział, gdzie się przeniosą. Już miał wysłać polecenie IBM-owi... gdy stało się coś dziwnego - Sakitta przerzucił broń. Ten ruch... wiedział, co przeciwnik chciał zrobić. To było zbyt proste, lecz wszystko wskazywało na to, że Sakitta jednym cięciem chciał pozbawić go stóp, miej więcej tuż poniżej łydek. Gdyby chciał to zrobić wyżej, nie musiałby tak kucać.

 Oparł lewą rękę na soplu, który wbił w podłoże. Przestawił prawą nogę lekko do przodu i ugiął ją, chcąc dosięgnąć przeciwnika złożoną w pięść ręką. Mimo miecza, udało się. Już kiedyś sprawdzał ten ruch. W głowę Sakitty kierowała się rozpędzona ręka, a cała siła uderzenia powinna się skupić na kapturku. I gdy już dotknie Sakitty ugnie prawą nogę jeszcze bardziej i wyskoczy do przodu, od razu uginając nogi. Jeśli będzie miał szczęście, uniknie ran. Jeśli.

 Już kiedyś to zrobił. Lub widział? Nie pamiętał nic poza tym ruchem. Taka drobnostka nie interesowała go. Ważne, że przypomniał sobie tę kolejność ruchów. Bez doświadczenia byłoby mu ciężko.

Edytowano przez Łakomczuch
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Książę słyszał kiedyś o skośnookich skrytobójcach-wojownikach, którzy walczyli odziani w czarne kaptury. Podobno potrafili nie tylko znikać w dowolnym momencie, ale także świetnie improwizowali. W ich sztuce walki ponoć nie było ani jednego ciosu - tylko naturalne ciosy wymyślone na poczekaniu. Jego plan opierał się na szybkim odcięciu stopy, trochę się skomplikował. To nic. Improwizował. Co kogo zaboli bardziej? Prosty rachunek. Ból to tylko uczucie, nie ma sensu przejmować się wyładowaniem elektrycznym pomiędzy neuronami. Za to uszkodzenie narządów posiada już realne skutki. Może dwa zęby czy kluczowy kawałek nogi (tak to nazwał)?

 

Nim pięść Łakomczucha zaczęła wywierać odcisk na jego twarzy, Sakitta się uśmiechnął, czując opór w dłoniach, znaczący tyle, że końcówka sopla właśnie w czymś się zagłębiła. Niektórzy twierdzili, że w walce wręcz masz tylko jedno zadanie: uszkodzić przeciwnika najszybciej i najbardziej jak się tylko da. Zabawne, że nie mówili nic o obronie. Czas wyłącznego ataku miał jeszcze nadejść.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 weeks later...

Poczuł dotyk zimnego lodu na ciele. Czuł, jak ten coraz bardziej napina jego skórę do wewnątrz, aż w końcu przebija się przez nią. Czuł, jak jest on coraz bardziej w nim zagłębiony. Oraz poczuł, gdy już jego pięść uderzyła w głowę Sakitty, jak sopel wychodzi drugą stroną. 

Z pewnością większość widzów sądziła, że pojedynek jest już przesądzony. Lecz Ciastko wiedział swoje. Sopel, przebijając się na wylot, nie mógł już uszkodzić mu wiele więcej. A jego temperatura sprawiła, że strata krwi była minimalna. Tam, gdzie lód dotykał ciała, jego płyny zamarzały. Nic nie wypływało do jego środka. Nawet odrobinka zawartości jelit czy też kropla krwi więcej. Jego możliwości ruchu były znacznie skromniejsze, lecz nie planował dalej walczyć.

Widział ręce Sakitty. Użył obu, by nakierować sopel na jego bok. Nakierować za nisko, nie niszcząc płuc ani serca. Dzięki temu miał chwilę by dokończyć swój plan.

Ciastko upadł na Sakittę. Jeśli ten jeszcze myślał głową, takie punktowe, wymierzone w skroń, powinno go znacznie uszkodzić. Zabić mogłoby normalnego człowieka, nie wojownika, z jakim miał do czynienia. 

Miał tylko odrobinę czasu. Lecz jeśli nadal walczył z człowiekiem, przeciwnikowi też nie zostało go dużo. A jeśli miał szczęście, to tylko on miał cały ten czas spędzić świadomy.

Edytowano przez FanCiastek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sakitta złapał sopel w dwóch trzecich jego długości, zaparł kolanem i ułamał. Ciastko oczywiście próbował go przemóc swoją masą, ale Księciu starczyło czasu, aby skierować odłamaną część ku górze. Przykucnął, uginając nogi jak to było tylko możliwe. Teraz przypominał żółwia, bądź jeżozwierza z jednym kolcem. Doskonale zdawał sobie sprawę, że aby teraz coś z nim zrobić, trzeba by odejść ze trzy kroki i z całych sił go kopnąć, lecz wtedy miałby dość czasu, aby wykonać unik. Ciastko prawdę powiedziawszy, musiałby odchorować przede wszystkim pierwszy ruch - wyrwać się ze sopla łączącego jego stopę z podłożem.

 

Póki co, pozostawał zabezpieczony. Zamierzał poczekać, aż zraniona noga Ciastka całkiem zamarznie. Wolał sobie nie wyobrażać, co dzieje się z ciałem człowieka, w którym tkwi zimny lód. Ekspresowy pociąg do stania się mroźnym golemem, ewentualnie czymś na kształt teoretycznego alpinisty ze średniowiecza, który wspiął się na szczyt bez puchowej kurtki oraz wełnianego szalika babci.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 months later...

Jestem trochę zaskoczony twoją oceną. Nie zauważyłem, bym pisałem lepsze posty od ciebie, wręcz uważałem przeciwnie. Propo sędziów, na cały czas trwania pojedynku zapomniałem o ich istnieniu, skupiając się tylko i wyłącznie na dokopanie twojemu bohaterowi. Trzeba przyznać, że było to jedno chyba z najbardziej obszernych starć, aż zasłużyło sobie na ,,Wielkiego Maga Equestrii", a ponieważ dostaliśmy go obaj, nie widzę powodów do smutku z twojej strony ;)

 

Natomiast, jeżeli miałbym ci dać drobne rady na przyszłość, lecz prawdę powiedziawszy, wiele z tych zagadnień zrealizowałeś, choć nie wiem czy świadomie. Osobiście lubię przeczytać cały artykuł, nawet gdybym miał się dowiedzieć z niego tylko jednego szczegółu. Więc:

 

- Pisz od serca. Wszelkie próby zamienienia tego w warsztat są nietrafionym pomysłem. Po przeczytaniu poradnika pisarskiego Stephena Kinga uwierzyłem, że pisarz jest rzemieślnikiem. Niestety przeoczyłem jeden ważny szczegół. King pisał, że największą radością w jego pracy jest wczuwanie się w swoje postaci. Pisarz więc nie jest rzemieślnikiem, a tą jedną postacią, którą w danym momencie opisuje. Ty walczyłeś ze mną, nie z wymyślonym Księciem.

 

- Rozwijaj swoje uniwersa. Myślę, że dużym moim atutem były liczne anegdoty, retrospekcje, historia i kultura Zakonu oraz jej filozofia. Wszystko to powstało jednak nie na potrzeby naszego starcia, a wiele lat wcześniej. Bawiłem się zabawkami w ten sposób i postanowiłem wskrzesić swe dawne uniwersum. Może dlatego pisałem o tym z łezką w oku. Heh, o wiele łatwiej coś opisać, jeżeli doświadczyłeś tego dawno temu, niż gdybyś konstruował coś w czasie rzeczywistym.

 

- Najgorszy jest taki bohater, obok którego możesz przejść obojętnie. Musi być on na swój sposób wyjątkowy, godny uwagi, mieć wady i zalety, własne, unikalne poglądy. Preferuję postacie okrutne, lecz sprawiedliwe. Wrogów ponabijać na pale, za przyjaciół oddać własne życie. Twój bohater musi mieć cechy, które posiada twój czytelnik, ale także coś więcej, coś, z czym ktoś obcy się nie zgodzi, coś co kuje w oko, ale nadaje unikalność, coś, dzięki czemu będzie pamiętać. Ciastko posiadał potężny komputer, ale czy zawsze byli przyjaciółmi, jeżeli tak, jak to sobie okazywali? Może przeżywali trudne momenty, może chcieli się pozabijać jak Luna i Celestia. Były śmiertelnymi wrogami, ale pomimo tego nie przestały się kochać.

 

- Po prostu pisz. Od chwili, kiedy zaczęliśmy, przybyło mi pod nickiem kilka nagród za konkursy literackie. Czytam blogi pisarskie, literaturę tematyczną, szukam porad gdzie tylko mogę. Czy to będzie komisja z Dolarem na czele, czy znajomy, który wyniesie cię pod niebiosa za dobrą pracę i wygnoi w błocie za słaby kicz, czy może polonistka z wiedzą fachową - nie ważne. Ja do swoich starych tekstów nie wracam - nie chcę widzieć, jakim zerem kiedyś byłem. Zmieniło się tylko to, że przybyło kilka kolejnych opowiadań. Wszystko możesz pojąć samemu, a wszelkie poradniki to wsparcie dla leniwych i pragnących sukcesu na zawołanie. Są pomocne, lecz praktyka ważniejsza i powinna zająć więcej czasu.

 

- Twórz co chwila rzeczy godne zapamiętana. Jeżeli sięgnę pamięcią wstecz, nie widzę każdego puszczonego bąka, ruchu mieczem, zwodu. To, co utkwiło mi w pamięci, jest niewielką grupą pomysłów w pełnym tego słowa znaczeniu. Niech każde zaklęcie będzie tym jedynym, niech błyska kolorami i iskrami, niech odmieni sytuację na polu bitwy, niech nie stanie się nudną kulą energii, ale niech da ci przewagę strategiczną. Klonuj się, zamień w czarną dziurę, otocz wroga sobą, czy jako roślina, czy mroczna bańka. Świecący sprinter tworzy jakieś runy na ścianach, a twój wróg nie wie po co. Nie pisz tego, co już było, pisz to, co sam chciałbyś zobaczyć.

 

- Recenzentem jestem kiepskim, nauczycielem chyba lepszym. Ach, jakoś nie zwracałem uwagi na twoje błędy, przez co ciężko mi je wymienić. Po prostu tam byłem. Po prostu kontynuowałem walkę, nie po to aby wygrać, tylko po to, aby mogła trwać dalej. Osobiście zauważyłem, że w sztuce im bardziej ci zależy, tym gorsze efekty otrzymujesz. Opowiadania, którym wróżyłem wręcz przepustkę do kariery zawodowej, okazały się klapom; te, które uznałem za nudziarstwa skazane na klęskę, przyjęły się z pocałowaniem ręki. Nie napiszesz nic dobrego, myśląc o sędziach, konsekwencjach, o oceniających to ludziach. Dobra historia pochodzi z ciebie i jest twoją własną wizją. Czy ludziom to się spodoba? Równie dobrze można się zastanawiać, czy po wyjściu na ulicę moja twarz spodoba się innym przechodniom. Jeżeli z tego powodu poddałeś pojedynek, był to twój największy błąd. Do historii nie przeszli ci, co się poddali, a ci, którzy pomimo niesprzyjających warunków walczyli dalej. Mało kto wie, kto dowodził pod Maratonem, króla Leonidasa spod Termopil znają wszyscy.

 

Było mi niezmiernie miło pojedynkować się na tej arenie. Aż szkoda, że wszystko się zakończyło. Prawie półtorej roku biło się dwóch arcymagów.

 

Książę ukłonił się i wskoczył do portalu, aby przypomnieć monstrom, przed kim powinny czuć respekt. Wojna przeciw chaosowi jeszcze się nie skończyła. Zakon będzie walczyć dalej, dopóki we wszechświecie znów nie zapanuje pokój.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciastko... przegrywał. Nie bił się człowiekiem - bił się z potworem. Dla niego Sakitta stawał się potworem. Potwornie potężny, potwornie niepokonany. Gdyby był zdolny w tym momencie zmusić się do silniejszej mimiki, parsknąłby śmiechem. Przez swoje ograniczenia oraz ograniczoną naturę ludzkiego umysłu nie używał pełni swych możliwości - a Sakitta dawał radę.

Złamał zasady panujące na czas tego pojedynku i wlał w siebie dawkę mocy z swojego Absolutu.

-Zostawiłem włączone żelazko! - krzyknął.

I znikł.


Przegrałem, bo ciągle walczyłem w danej chwili, nie planując na przyszłość. Muszę ci podziękować, ponieważ pokazałem mi siłę oddziaływania na widzów czarów, które powoli zbierają siłę. Ponadto, ciągle pisałem jaka to moja postać jest imba, OP i ogólnie nerfplz. A dawałem sobą pomiatać jak dzieciak.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

W porządku. Ogółem, szkoda, że obyło się bez ciągu dalszego, należytego zwieńczenia i prawdziwej wrzawy podczas wyłaniania zwycięzcy, jednakże nie mogę się kłócić z wolą uczestnika.

 

Ponieważ Ohmowe Ciastko poddał pojedynek, nie pozostaje mi nic innego jak ogłosić, iż to Sakitta ostatecznie tryumfuje, w tym jakże obszernym, długim, epokowym wręcz pojedynku! Gratulujemy! Żywimy jednocześnie nadzieję, że nie był to ostatni pojedynek i już niebawem znów pojawisz się pośród sal magicznych zmagań, jako postrach dla szukających przygód śmiałków...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...