Skocz do zawartości

[Grimdark] The Walking Dead: Retreat from life (multisesja)


KreeoLe

Recommended Posts

Kolejność:


1. MG (KreeoLe)

2. Nocturnal Van Dort (Liza Hempstock)

3. Kruczek Van Dort (Charles Ray)
4. Wizio (Chiaki Iwakura)



Liza Hempstock

Centrum miasta było prawie całkiem doszczętnie zniszczone. Prawie w każdym piętrowym budynku były wybite szyby, szkło walało się po chodnikach i na ulicy. Canterbury - miasto w Anglii, w hrabstwie Kent, było teraz oblegane przez żywe trupy. Epidemia panowała od dłuższego czasu, ostrzegano o tym i wszędzie mówiono. Kto by jednak brał to na poważnie, czy atak zombie był możliwy? Najwyraźniej tak, skoro panowała straszna epidemia, która sprawiała, że stajesz się bezmózgim nieumarłym, który chce zjeść wnętrzności każdej napotkanej osoby na swojej drodze.

Powoli przemykałaś ulicami mijając zmasakrowane ciała. Jak na razie twoim ekwipunkiem był nóż i plecak z kilkoma niepotrzebnymi gratami. Od pierwszego znaku zwiastującego zombie minęło kilka godzin, choć pewnie reszta Anglii została oblężona już wcześniej przez monstra. Wokół panowała cisza, do tej pory widziałaś tylko kilku ludzi, którzy chowali się w budynkach i uciekali, nie chcieli się jednak komunikować. Musiałaś dotrzeć do domu, a następnie znaleźć rodziców.

Na końcu ulicy dostrzegłaś dwójkę zombie, mogli być jakieś 100 metrów od ciebie. Jeden nie miał nogi i czołgał się po ziemi, mimo to nadążał za tym drugim. Na razie nie miałaś broni, i co gorsza - przeraźliwie się bałaś. Wyglądało na to, że jeszcze cię nie zauważyli.


Charles Ray

Twój przyjaciel, najlepszy przyjaciel nie żył. Serce waliło ci w piersi jak szalone, nie mogłeś opanować oddechu. Przez kilkanaście minut uciekałeś sprintem od miejsca zdarzenia i nieumarłych, którzy przez pewien czas gonili cię. Szybko jednak udało ci się ich zgubić. Czułeś się zdezorientowany tą całą sytuacją, wszystko stało się tak szybko. Z zapowiadanych epidemii i wielkich hord zombie kpiłeś, gdy rozpowiadano o tym w telewizji - pewnie i nie tylko ty w to nie wierzyłeś.

Znajdowałeś się nieopodal Londynu, wielkiego miasta. Dostałeś się tam na Uniwersytet, chciałeś tylko spokojnie wrócić do domu - teraz zapowiadało się na coś innego. Musiałeś coś znaleźć, coś, co pomogłoby ci w przetrwaniu. Miałeś tylko nieduży pistolet z siedmioma nabojami i batona, który nie wystarczyłby ci do przeżycia. Twoi rodzice nie żyli, przez swoją samotność nie miałeś wielu przyjaciół, czy chociażby kumpli.
Musiałeś zdecydować gdzie się udać i co zrobić. Miasto, które wydawało się najlepszym celem, to Canterbury. Niestety byłeś jakieś 40km od tego miasta, po drodze mając jeszcze Gillingham, Sittingbourne i Aylesford - jeśli zboczyłbyś z trasy, mógłbyś zahaczyć o Maidstone. Długa droga, musiałeś się w międzyczasie jakoś przygotować. Na razie nie widziałeś nic, ani nikogo - zarówno umarłego, jak i żywego - więc mogłeś trochę zwolnić z kroku i pomyśleć, co masz zrobić dalej. Było cicho jak w grobie. Edytowano przez KreeoLe
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Liza nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek mogłaby zagrać w horrorze, nie mówiąc już o tym, żeby grać główną rolę.
Niewiele razy w życiu zdarzało jej się widzieć zwłoki, ale na taki scenariusz nie była gotowa - zupełnie nie miała pojęcia co robić. Jasne, miała przy sobie nóż - ale co z tego? Czy w ogóle odważy się dźgnąć napastnika, zanim on odważy się jej przegryźć gardło?

Do tej pory szło nieźle: Udało jej się opuścić budynek, udało jej się opuścić park... Samochodu co prawda nie udało się użyć, ale teraz i tak nie miało to większego znaczenia. Oto naprzeciwko niej pojawiły się dwie postacie. No, jedna i trzy czwarte.

Dziewczyna odruchowo sięgnęła do kieszeni kurtki. Nigdy w życiu nie użyła noża przeciwko innemu stworzeniu (no, może poza jedną z maskotek), ale mimo to czuła się pewniej ściskając go w dłoni. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że żywe trupy ją zauważyły.

Jakim w ogóle cholernym cudem doszło do czegoś takiego? Jednego dnia wszystko było w porządku, a drugiego rozpierdzieliło się dosłownie wszystko. 

A teraz zbliżały się do niej coraz bardziej. Bliżej, bliżej i bliżej śmiertelnego ugryzienia... Musiała się ogarnąć. Czekają na nią rodzice, nie może ich zawieść. Widziała ich całkiem niedawno, pewnie będą zaskoczeni nagłą wizytą.

Kobieta zatrzymała się i zawróciła. To jeszcze nie był czas na walkę i sprawdzanie umiejętności. Zamierzała skręcić za najbliższy róg. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uderzająca cisza dudniła w uszach Charlesa, pomimo że z oddali dochodziły czasami odgłosy konających ludzi. W jego głowie tłukło się tysiące myśli na raz, zmieszany przysiadł na krawężniku i wyjął broń. Kojarzył takie sytuacje z filmów o zmarłych wstających z grobów.
Miał jedynie siedem naboi, z pewnością nie wystarczy to na przetrwanie. Wzniósł głowę do nieba, przyłożył lufę do podbródka i powoli zjechał niżej w kierunku szyi. Westchnął i podniósł broń wyżej, celując w skroń. Z jednej strony nie dowierzał, że to się stało, z drugiej bardzo pragnął aby to się już skończyło. Jeden strzał mógł pomóc mu spotkać się ponownie z przyjacielem, pot spływał mu powoli po czole, zacisnął zęby i położył palec na spuście.
Te sekundy trwały wieczność, wspomnienia, argumenty, twarz umierającego przyjaciela. Krzyknął i odrzucił broń na bok, uderzył knykciami o ziemię i zły na samego siebie podniósł broń. Teraz był tylko on i zimna stal, która trafiła do niego przez przypadek.
Nie wiedział nawet dobrze jak się strzela z pistoletu, ojciec pokazywał mu jedynie jak postępować ze strzelbą. Z trudem podniósł się z ziemi i zaczął kroczyć przed siebie, było spokojnie, ale w każdej chwili mogło się to zmienić.
Wiedział, że musi znaleźć coś więcej, zanim wyruszy w drogę, ale nogi wiodły go samego przed siebie. W oczach miał raz pustkę a raz strach, jakby śnił na jawie, parę razy nawet uderzył się w twarz, żeby sprawdzić czy to się dzieje naprawdę. Zwolnił tempa i zaczął się rozglądać w poszukiwaniu czegoś, co pomoże mu przez to przejść.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przyspieszyłaś kroku, w ostatniej chwili zawracając i rezygnując z ataku na dwóch nieumarłych. Odwróciłaś się szybko i już nie widziałaś, czy cię dostrzegli - oby nie. W twojej głowie kotłowało się mnóstwo myśli, w tym jedna wybijała się ponad wszystko - nie możesz zginąć, musisz odnaleźć rodziców. Gdzieś w górze usłyszałaś grzmot, zapowiadało się na burzę. Powoli zaczynało padać.

Na chwilę mocno zmrużyłaś oczy, chcąc ogarnąć i opanować swoje myśli, nie skupiłaś się. Ta chwila wystarczyła, żeby wyprowadzić cię z równowagi. Potknęłaś się o coś twardego i straciłaś grunt pod nogami. Podparłaś się dłońmi, twoje kolana boleśnie uderzyły w ziemię. Beton zdarł skórę z twoich krwawiących teraz rąk, przez ból w kolanach nie mogłaś się przez chwilę podnieść. Dłonie zaczęły mocno piec, oczy zaszły łzami.

Usłyszałaś za swoimi plecami charczenie. Dwójka zombie pospiesznie szła w twoją stronę, dzieliła was nieduża odległość. Musiałaś się pośpieszyć.

***

Szalały, twoje myśli kotłowały się w głowie. Dopiero docierało do ciebie, że naprawdę chciałeś się zabić. Ruszyłeś przed siebie, a dopiero po dłuższej chwili udało ci się opanować choć trochę. Bałeś się, jednocześnie czując bezradność - co zrobić? Do cholery, czy to wszystko działo się naprawdę? Żywe trupy, zaraza, jakaś plaga.

Na razie wszystko było w porządku, o ile można nazwać tak człowieka w takiej sytuacji. Cisza, czasem tylko słyszałeś krzyki i jęki konających.

Zatrzymałeś się - musiałeś coś znaleźć. Mogłeś przeszukać market na rogu ulicy, księgarnię, albo starą kamienicę - to wydawały się w tym momencie najlepsze wyjścia. Zawsze mogłeś też iść dalej...

***

Wizio (Chiaki Iwakura)

Z kataną w rękach, z plecakiem na plecach pełnym twoich sprzętów i ze skromnym prowiantem biegłaś ulicami niewielkiego miasta Canterbury. Trawiłaś jeszcze zdarzenia sprzed chwili, widok umierającej matki i ojca poświęcającego się dla ciebie. Pewnie i on nie żył, wątpiłaś, żeby wyszedł z tego cało. Twoje krótkie różowe włosy rozwiewane były przez wzmagający się wiatr. Pogoda zaczęła się pogarszać, z nieba leciały pierwsze krople deszczu. Tak jak i z twoich oczu spływały strumienie łez, których nie mogłaś opanować. Twoje ciało dygotało ze strachu i szoku, wszystko działo się zbyt szybko. Stało się za dużo, to przechodziło ludzkie pojęcie.

Biegłaś przed siebie, wszystko powoli cichło. Po kilkunastu minutach zwolniłaś, zlana potem. Musiałaś ustalić plan działania i opanować się. To zdecydowanie nie przypominało sytuacji z twoich gier. Na razie nic nie widziałaś - kilka metrów dalej stał jednak kulejący pies, wielki dog niemiecki. Nie wyglądał na przyjaźnie nastawionego, warczał cicho na coś w szczątkach jakiegoś budynku. I niekoniecznie to coś mogło być człowiekiem. Otarłaś ostatnie łzy z policzka - poza tym w takiej chwili lepiej było nie zwracać na siebie uwagi.

Edytowano przez KreeoLe
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wstać. Opanować się. Żyć. Znaleźć jakiegoś człowieka, bo dłużej sama nie pociągnie. Liza dawno tak bardzo się nie bała. Kątem oka zobaczyła, jak monstra idą w jej stronę. Zerwała się na nogi - tętno nagle wzrosło, a zadrapania na kolanach dały o sobie znać jeszcze mocniej, niż dotychczas. Nigdy nie bała się śmierci, aż do teraz, kiedy była tak blisko niej. Spojrzała szybko na twarze trupów, i z przerażeniem popędziła przed siebie. Oby się zgubiły i żeby tylko nie udało im się nadążyć. Zaczęła się modlić, w dalszym ciągu mając nadzieję, że cała sytuacja jej się śni. Pamiętała coś, co pomagało odróżnić jawę od koszmaru - ilość palców w dłoni. Spojrzała na swoje pocharatane ręce - liczba palców się zgadzała. Cholera.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Charles bez zastanowienia ruszył w kierunku marketu, wiedział że jest pewne ryzyko, wiążące się z tym, że w budynku mogli się znajdować nieumarli, ale był świadom również, że jeżeli niczego nie zrobi, zginie. Powoli podreptał na róg ulicy i zerknął przez okno do opustoszałego marketu, światło raz po raz dawało znaki, że wiele nie wytrzyma. Market wyglądał na kompletnie pusty, wszystko co jakiś czas cichło.
Charles stanął sztywno przed drzwiami automatycznymi i wyciągnął przed siebie broń. Automatyczne wrota z trudem zaczęły się otwierać, powiało nieprzyjemnym zapachem, który kojarzył się z gnijącym owocem. Mężczyzna zdecydowanym ruchem wkroczył do sklepu, postanowił podążać za nieokreślonym zapachem. Market był nieduży, znajdowało się w nim około 8 półek, zastawionych z jednej i drugiej strony towarami. Na ladzie obok kasy fiskalnej spoczywał plecak koloru zielonego, rzucony niedbale, jakby w biegu. Zapach prowadził w okolice lady, więc Charles podążył przed siebie, nadal celując w obszar przed sobą. Szybkim ruchem złapał plecak i zajrzał pod ladę. Leżała tam jedynie skrzynka zepsutych owoców, przetarł czoło i odetchnął z ulgą, chwytając plecak. Odwrócił się aby zerknąć na towary. Obślizgła ręka złapała go za szyję, wydając dźwięki przypominające umierające zwierze.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziewczyna przystanęła i zaczęła się wpatrywać jeszcze chwilę w psa. Raczej... nie wywnioskowała z jego reakcji nic ciekawego... aczkolwiek kto wie. Przy sobie miała jedynie plecak ze swoim sprzętem, który kochała ponad życie... taka dola bycia hikikomorim. Skrajny przypadek uzależnienia od sprzętu elektronicznego typu komputery i konsole przenośne... żałosne jest coś takiego w takiej chwili. Chiaki nigdy nie uczyła się walczyć i machać bronią sieczną... w ogóle żadną bronią. Jedyne co wiedziała o broniach i jak je trzymać to to, że słuchała w grach komputerowych. Nie była jednak pewna, czy teoria może przewyższyć praktykę. Nie chciała jednak ryzykować życia i... poświęcenia swoich rodziców, aby sprawdzić. Kiedy indziej będzie na to pora... jeśli oczywiście po drodze nie zostanie zjedzona, w co akurat nie wątpiła. Jej umiejętności dotyczyły głównie elektroniki. Do szkoły chodziła z... przymusu. O wychowaniu fizycznym nie było nawet co rozmawiać... gdy tylko mogła, to starała się go ograniczyć. W życiu nie sądziła, że widoki, które widziała w grach mogą się ziścić, toteż zaczęła żałować niektórych ze swoich przeszłych decyzji.

 

Chwile się jeszcze zastanowiła. Widziała, że nie ma czasu, bo to pewnie tylko chwila moment, aż coś ją dostrzeże. Ten jeden plus, że w grach było to dobrze opisane. Jeśli jednak im wierzyć, to ugryzienie kończy się właściwie śmiercią. "Oni" nie znają bólu, nie znają umiaru i nie znają czegoś takiego jak "stop." Są pozbawionymi inteligencji zwłokami, które żyją tylko po to, aby jeść. Jedyne, co przychodziło jej do głowy, to to, aby znaleźć ekipę. Nie miała jednak lokalnych przyjaciół, więc byłoby to trudne. Aczkolwiek wątpiłaby, że ktoś miał na tyle szczęścia, co ona i przeżył. Mało w tym kraju, a okolicy to już w ogóle było osób, które były podobne do niej. Nawet nie próbowała się z nikim zapoznawać, lecz w swojej klasie była główną osobą, która odpowiadała za obsługę sprzętu. Nie przeszkadzało jej to, gdyż miała przynajmniej znikomy kontakt z elektroniką.

 

Dobra... - pomyślała, a następnie jeszcze raz "przeskanowała" okolicę. - Jeden pies, który warczy na... coś, co prawdopodobnie nie jest człowiekiem. Mogę się mylić, ale też nie mogę sobie na to pozwolić. Aktualny plan działania jest chyba prosty... staram się ominąć obiekty (w czym jeden niezidentyfikowany), a następnie idę szukać jakiegoś sklepu ogrodniczego, czy innego większego supermarketu. Powinny znajdować się tam jakieś dodatkowe bronie, a w najlepszym wypadku może natrafię na broń palną - dyktowała sobie w myślach plan działania, a następnie spróbowała go wykonać.

Edytowano przez Momo Deviluke
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Nocturnal

Pędziłaś ile sił, nie czując swoich nóg. A raczej… nie, czułaś nogi. Bardziej niż dotychczas, bo zaczęły boleśnie piec, a mięśnie naciągać się od dłuższych i szybszych kroków. Także twoje sprawdzenie ilości palców u dłoni nic nie dało - to była prawda. Bardzo tragiczna, przerażająca i bolesna prawda. Miasto było opanowane przez hordy żywych trupów, a może i nawet dalsze tereny. Nie odwracałaś się, ale czułaś, że zombie zostają daleko w tyle. Przez głowę przeleciała ci myśl, że nie jest tak źle, bo w końcu goniły cię stwory, które jakby biegać nie potrafiły i chodziły dwa razy wolniej od ciebie. Po kilku minutach, a może kilkunastu, odwróciłaś się. Dużo razy skręciłaś i nie było szans, żeby cię dogonili. Zgubiłaś ich, całe szczęście. Z głowy trudno było ci się pozbyć obrazu zmasakrowanych, krwawych twarzy. Już niedługo zwolniłaś z tempa i szłaś normalnie, ciężko oddychając.
Miałaś nadzieję, że idziesz w dobrą stronę - miałaś też ogromną nadzieję, że spotkasz kogoś żywego. Czyżby było aż tak źle, czy tylko wszyscy pochowali się w piwnicach? Gdy tak o tym myślałaś, zaczęło padać na dobre. Ciemne chmury przysłoniły niebo, gdzieś nad tobą zagrzmiało. Zapowiadało się na mocną burzę, a to chyba nie było teraz największym problemem. Gdy już wiedziałaś, miałaś pełną pewność, że znasz okolicę i zbliżasz się do celu, cały krajobraz znacznie się zmienił. Cóż, może po prostu całe miasto wyglądało podobnie. Mniejsza o to, przed sobą ujrzałaś wielką bramę i napis “ZOO”, które musiało zostać wybudowane nie tak całkiem dawno. Wokół panowała cisza przerywana grzmotami i uderzeniami coraz większych kropel o ziemię. Wahałaś się, czy tam wejść, czy może po prostu ominąć i iść do celu. Nie wszystkie decyzje są bezpieczne.

 

Kruczek

 

Odpis dla ciebie zostaje pominięty, powód chyba powinieneś jasno znać. Popraw tego posta, nadrobisz. Tymczasem sesja będzie dalej trwać.

 

Wizio

Powoli zaczęłaś omijać psa, starając się na niego nie patrzeć. Gdy już myślałaś, że naprawdę cię nie zauważy i już jest po wszystkim, usłyszałaś głośne ujadanie doga. Piszczenie oraz dziwnie podejrzane i przerażające charczenie. Gdy się odwróciłaś, zobaczyłaś… człekopodobnego stwora, który miał na sobie tylko jakieś podarte spodnie. Oddaliłaś się na taką odległość, że nie widziałaś szczegółów, ale to nie wyglądało dobrze. Zrobiło ci się słabo gdy spostrzegłaś, że pies od dłuższej chwili nie piszczy. Leżał w gruzach na ziemi, a tym “nieznanym obiektem” było zombie, najwyraźniej głodne, bo pożerające… I najwyraźniej monstrum było prawie w pełni sprawne, co dostrzegłaś po tym jak wstało i swobodnie przeszło kilka kroków. Tym bardziej mogłaś zacząć się bać, bo chyba dawniej był to mężczyzna wyższy od ciebie o całą głowę.
I wtedy potwór cię dostrzegł, kierując się coraz szybciej w twoją stronę i jednocześnie krzyżując twoje plany. Musiałaś się bronić. A najlepiej uciekać, a przynajmniej spróbować.

Edytowano przez KreeoLe
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zoo... Pamiętałam, że kiedyś czytałam coś o tym konkretnym... Rok, dwa lata temu? Nigdy nie miałam okazji go odwiedzić. Mniejsza z tym. Zatrzymałam się przy ogrodzeniu ogrodu. Wreszcie mogłam odetchnąć głębiej - zwiewanie z wychowania fizycznego nie popłacało (chociaż pewnie i tak bym na nie nie chodziła, nawet wiedząc, że czeka mnie ucieczka przed zombie).

Nie wydawało mi się, żeby wejście do ogrodu mi się przydało do czegokolwiek. Zombie prawdopodobnie miały węch - na pewno kilka z nich szwendało się tam, próbując dostać się do jakichś zwierząt.

Z drugiej strony, było mi żal lokatorów zoo. Bez właścicieli pozdychają z głodu. Ale... Co mogłam zrobić? Przecież nie wejdę tam i nie wypuszczę lwów! Mogłyby nie zauważyć różnicy między mną, a trupami.

Jedno było pewne: Jeśli chciałam mieć większe szanse na przeżycie, powinnam była ominąć zoo. Kierując się tą myślą, minęłam bramę...Po czym wróciłam i weszłam ostrożnie i powoli do środka. Może przynajmniej znajdę coś przydatnego.

Edytowano przez Nocturnal Van Dort
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chiaki przełknęła ślinę, a następnie wyjęła Ō-dachi z pochwy i chwyciła go oburącz za rękojeść. Nie była pewna jak ją trzymać, gdyż była ona trochę ciężka jak na nią. Starała na szybko przypomnieć sobie cokolwiek, co było w grze. Niemalże od razu przypomniał jej się "Gothic" i krótkie wyjaśnienie tam, jak trzymać i posługiwać się bronią dwuręczną. Nie była jednak w stanie utrzymać miecza prosto, ostrzem w górę, więc prawą ręką trzymała za rękojeść swojego Ō-dachi, a na lewą oparła ostrzę, przy prawie samym uchwycie. Wiedziała już jak spróbuje uderzyć. Co do ostrości broni, to była pewna, iż zda swój egzamin. Widziała na własne oczy, jak jej ojciec odciął głowę jednemu z tych stworów. Teraz tylko była kwestia... siły oraz poczynań stwora. Jeśli dać wiarę grą, to powinien mknąć przed siebie, nie patrząc na przeszkody. Dziewczyna z różowymi włosami wiedziała, iż teraz nie ma odwrotu. Musiała się dobrze postarać, gdyż to będzie nie tylko walka o jej życia, ale i... chrzest bojowy? Tak, chrzest bojowy. To być może będzie pierwszy trup na jej koncie, co odrobinę ją motywowało, i zdawało się troszeczkę dodawać pewności siebie i odganiać strach.

 

- Dobra... - powiedziała w myślach, a następnie zaczęła szybko układać sobie w głowie plan. - Gdy tylko się zbliży na odpowiednią odległość, przemieszczę lewą rękę z powrotem na rękojeść miecza. Potem przechylę broń na około 80 lub 70 stopni w lewo, by następnie wykonać poziome cięcie, które mam nadzieję rozetnie trupa. Jeśli się uda, to szybko go dobije, lub po prostu ucieknę. Generalnie... nie wydaje się trudne... chyba. - ułożyła sobie cały plan w głowie, a następnie przygotowała się do jego wykonania.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...