Skocz do zawartości

[Mature] Chłód naszych serc (Ares Prime)


Zodiak

Recommended Posts

Lyra?! Moja ukochana, najukochańsza kuzyneczka, z którą lata straciłem podkładając petardy z karbidem w fontananch? Ta która jest obecnie członkinią orkiestry w Ponyville?! O matulu moja, no super! Z kuzynką Lyrcią, zawsze da się pogadać, pośmiać, pożartować, kielicha wypić, i w miasto pójść. Eh, szkoda trochę że to rodzina, bo pewnie już dawno bym ją poprosił o kopytko.... no co, jest ładniutka. Aż dziwne że jeszcze nie ma ogiera.

Świetnie zatem trzeba gościnę przygotować, a jest okazja do zarobienia kilku bitów. 

Skierowałem się od razu do Joe, aby zreperować mu piec i oczywiście zainkasować zapłatę. Potem do stryjaszka na chwilę, a mleko i fryzjer na końcu. 

 

I co, że niby ten chłod to sprawka Discorda? Ta, jasne. Jakoś go dotąd nie widziałem jeszcze na oczy tego cudaka. 

Zresztą co mnie to, od tego są księżniczki aby radzić sobie z kryzysami, a nie Architekci Zbrojeniowi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kawiarnia Joe nie wyróżniała się na pierwszy rzut oka niczym. dopiero gdy ktoś skosztował duantów można była uznać ją za wyjątkową. Joe przywitał cię ciepło, a potem wziąłeś się za naprawianie pieca. Zajęło ci to około dwóch godzin, a potem dostałeś kilka darmowych duantów. No i okrągłe sto bitów. Zawsze coś.

Potem poszedłeś do górnego miasta, żeby odwiedzić Fancy Pants'a. Jego rezydencja znajdowała się niemal przy samym pałacu, a bogato było tak, że aż kucyk się głupio czuł. 

Zapukałeś do drzwi, a po chwili wyszła z nich konkubina twojego stryja - Fleur Zajebista Dupa de Lis.

- Och... To ty. - Nigdy cię nie lubiła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No zawsze to jakiś grosz wpadł do kieszeni i nawet na darmowe śniadanko się załapałem. Zjadłwszy pączki, poszedłem do rezydencji mojego stryjaszka, który po prawdzie bratem mojego ojca nie był, ale zawsze mieliśmy we dwóch dobre kontakty, nawet lepsze niż z rodzonym ojcem. Zawsze mówił że jestem u niego mile widziany, o każdej porze dnia i nocy. To był naprawdę równy gość, pewnie władca byłby z niego zajebisty. Ale on wolał być jedynie najważniejszym kucem w Canterlot tuż zaraz po Księżniczkach.

Za to Fleur... no cóż, urody to jej nie brakowało nigdy, ale nie wiedzieć czemu jakoś nigdy mnie nie polubiła, a ja przecież byłem taki kochany. 

- Siemka ciociu. - przywitałem się uprzejmie, wiedząc iż nie cierpi tego określenia. - Jak zawsze wyglądasz cudnie, w ten piękny, ciepły poranek. - rzekłem sarkastycznie. - Jest stryjaszek? 

 

- Mojego kochania nie ma. - Demonstracyjnie poprawiła włosy, chcąc ukazać swoją wyższość. - A twoje szczeniackie poczucie homoru jedynie kompromituje cie w moich oczach. Jeśli nie masz już nic do powiedzenia, to proszę odejdź.


- Ej, no ranisz moje biedne, młode serce droga Fleur. - odparłem. - Czemu mam ciągłe wrażenie że mnie nie lubisz, a przecież ja jestem taki kochany, i 

- Odejdź stąd, smarkaczu.

- Czy ja ci ubliżam? - pokręciłem głową.
- Po prostu stąd odejdź. Nie chcę, żeby ktokolwiek zobaczył, że z tobą rozmawiam. To by mi zrujnowało wizerunek. Idź stąd i nie wracaj, chyba, że chcesz zniszczyć wizerunek mojego kochania.
Więc zakładam że mogła słyszeć o moim wczorajszym złym wypadku. Jak nic stryjaszek mógł jej wspomnieć.
- A gdzie znajdę stryjka? Lub jak to mówisz ''twoje kochanie''. - zaśmiałem się lekko bo to brzmiało trochę komicznie.

- W miejscu, którego w życiu na oczy nie zobaczysz - w pałacu. Nie wiem, co widzisz śmiesznego w naszej miłości, skoro sam hasasz radośnie na tanie dziwki, zamiast dojrzeć do poważnego związku.

- Dla jasności Fleur, na ''klacze lekkich obyczajów'', chodzić nie zwykłem. - powiedziałem parząc jej ostro w oczy. - A z waszej miłości śmiać się nie zwykłem, bo widzę że stryj jest z tobą, jak to mi parę razy wspominał i mnie nic do tego. Można powiedzieć... że trochę wam zazdroszę takiego udanego związku A. w pałacu kilka razy zdarzyło mi się bywać. No nic, to w takim razie się zmywam. Ja tam nic do ciebie nie mam Fleur, bywaj. Do widzenia. 

Bezceremonialnie zatrzasnęła ci drzwi przed nosem.

Pokręciłem głową. I to ma być ta dobra, wspaniała i kulturalna Fleur de Lis? Dobre sobie, ale niech tam. Każdy ma jakieś wady. 

Wzruszyłem ramionami, i ruszyłem w stronę pałacu. Zakupy potem.

Pałac znajdował się, wiadomo wszystkim, za białą bramą, której garnizon stanowił niemal połowę strażników z miasta. A przed bramą jak zwykle było ich tylko dwóch.

Podszedłem do nich na luzie, choć wiedziałem że to średnio cierpliwe typy.

- Dobry, panowie władza. - przywitałem się spokojnie z lekkim uśmiechem.

Nie odpowiedzieli,s tali jak dwa posągi. Nawet na ciebie nie spojrzeli.

Podszedłem ciut bliżej. 

- Em... przepraszam? Ja tutaj na umówione spotkanie przyszedłem z sir Fancy Pantsem.

- Nikt nie ma prawa wejść do pałacu. Wracaj do domu.
- Oj ziomek, no co ty... - a w sumie przecież z nimi nie ma co się kłócić. - Słuchaj, a byłbyć równym gościem i jakbyś miał chęci to przekazałbyś strykowi, znaczy Fancy Pantskowi, że Wreckers go szuka? I tak przy okazji... wiadomo coś na temat tej pogodowej anomalii?
- Poufne.
- Ta.. to pamiętaj, jak możesz o tej wiadomości. Narazie. - i poszedłem sobie. 

Dziwne, zazwyczaj do pałacu dało się wejść bez problemu. No przynajmniej jak w sierpniu nie robiła się zima. 
 

Poszedłem zatem na zakupy, które nawiasem mówiac były skromne - mleko, chleb, trochę owocków, warzyw, masełko. Ale 25 bitów poszło. 

Z zakupami wróciłem do domu, i zacząłem trochę ogarniać ten bajzel. W końcu kuzynka przyjeżdża, i warto to złomowisko ogarnąć. 

A stryj jak będzie chciał, to się jakoś ze mną skontaktuje.

Edytowano przez Ares Prime
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

PO jakiejś... wieczności, twój dom nie wyglądał jak zalążek początku świata, a jedynie jak bajzel. Ale wiedziałeś, zdawałeś sobie sprawę, że to i tak jest progres. PO kolejnej godzinie dom był gotowy na przyjazd Lyry. Problem polegał na tym, że niezbyt pamiętałeś, o której ma przyjechać do stolicy. 

Nagle... łojenie we framugę. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oho, to pewnie Lyrcia moja kuzyneczka kochana. Już mi się japa cieszy na to spotkanie, ona jedna jedyna na tym padole mnie rozumie. Przynajmniej częściowo. 

A tu taka... niespodzianka. Przed drzwiami nie było nikogo. Jedynie bogato zdobiona koperta leżała pod drzwiami. Była lekko wypchana, znaczy, że poza listem coś tam było. Podniosłem ją. Miała pozłacane rogi, ale poza tym była nieskazitelnie biała.

Edytowano przez Ares Prime
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W kopercie znajdowały się kolejno: list, czek oraz złota moneta. Ale nie był to bit. Czek był wypisane na... 10.000 bitów. Okrągłe dziesięć tysięcy.

Treść listu była następująca:

"Wiem kim jesteś. Wiem, gdzie mieszkasz... Choć w sumie, gdybym nie wiedział to nie wysłałbym Ci tego, nie? Dziwne... Wracając, wiem, że lubisz majsterkować i jesteś w tym, cholera, niezły. Chcę ci pomóc. Przesyłam ci drobny datek oraz mój symbol (jest to również mój uroczy znaczek, jebać biedę). Liczę... W zasadzie, dlaczego mówi się "liczę"? Przecież to nie ma krzty sensu...

Mam nadzieję (zdecydowanie brzmi lepiej) na udaną współpracę

 

Przyjaciel"

Obok słowa "przyjaciel" było zamazane, a raczej pokreślone nazwisko  "Sir Golden Sprocket".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

10.000 tysięcy bitów... o w piczkę Księżniczki Celestii. Tyle to mój tatko zarabia w ciągu kwartału z dyrektorskiej pensji! Za tyle mógłbym spokojnie kupić idealny kamień szlachetny, aby stworzyć odpowiednią baterię i źródło mocy do mojego projektu! A ile by jeszcze zostało... chwila. Zaraz moment. Dziś nie ma nic za darmo. 

Nikt tak poprostu nie daje takiej gotówki za piękne oczy i buźkę, taką jak moja. Golden Sprocket... nigdy o nim nie słyszałem. I co z tym fantem zrobić. Hm... Na pewno nie pójdę zrealizować tego czeku do banku. Pasowało by rozmówić się z tym kolesiem, wiem gdzie mieszka. Ale nie dziś. Dziś to ja mam wizytę kuzynki. 

- Sory memory, jutro się tobą zajmę. - odparłem do listu. Schowałem go do koperty razem z monetą i czekiem. Następnie poszedłem do kuchni szykując flaszkę, i niewielki poczęstunek dla Lyry kiedy już się zjawi. 

Edytowano przez Ares Prime
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Flaszencja stała na stole, w gościnnym, zaraz obok kanapeczek. Standardowo. Obok miałeś słój z ogórami.

Po dwóch godzinach czekania, gdy już zaczęło się ściemniać pojawiła się... ONA.

- Wreckers? Hej, Weckers, jesteś w domu? - jak zwykle krzyczała, pukając do drzwi. Ech, ta Lyra.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wręcz pokicałem do drzwi rozradowany i ucieszony że wreszcie przyszła. Otworzyłem drzwi, z bananem na ryju. 

- Ładnie to tak się spóźniać, kiedy kochany kuzynek czeka na ciebie z flaszką?! - huknałem na nią przyjaźnie. - Lyracia, kopę lat miętowa zarazo. Właź, właź zapraszam. - wesoło zachęciłem kuzynkę do wejścia.

 

- Spóźniać?! Zdążyłam piętnaście minut przed czasem... Ty nie wiedziałeś kiedy mam przyjechać, prawda?! Znowu!

- O wypraszam sobie, zapisalem to sobie nawet w swoim kalendarzyku! - powiedziałem z godnością. - Że masz przyjechać, ale... no dobra. Na godzinę mnie złapałaś. Wbijaj wbijaj.

Weszła, rozejrzała się i powąchała.
- Ale mogłeś posprzątać, iwesz?

- No przecież posprzątałem! - odparłem oburzony. - Tu jest czysto.

- TU jest CZYSTO? - Opadła jej szczęka. - To ja nie chcę wiedzieć, kiedy tu jest BRUDNO.

- Lyra, jak cię proszę, nie zachowuj się jak moja matka. - westchnąłem.

- Akurat twoja mama jest super! Powinieneś jej słuchać.

- Teraz to brzmisz jak mój ojciec...
- Twój papcio... No, jego zostawię bez komentarza.

- Słusznie. - powiedziałem zapraszając kuzynkę do środka. Usiedliśmy przy stole i polałem pierwszą kolejkę. - Dzięki że wpadłaś kuzynko. Twoje zdrowie.

- A dzięki. Wpadłam do ciebie tylko przy okazji - rzekła złośliwie. - Przyjechałam do Canterlot, żeby znaleźć prezent rocznicowy dla... kogoś.

- O! Czyżbyś wreszcie znalazła sobie kogoś na stałe? - ucieszyłem się. - Kim jest ten... zaraz, nie. Mówisz czasem o tej pannie, z dużym zadem, konkretnie z twoją sublokatorką?

- Bon Bon wcale nie ma dużego zadu!

- No może trochę przesadziłem. Ale jakbym miał porównywać ciebie a ją, to ty jesteś dużo ładniejsza.

- Jasne, jasne. Twoje zdroiwe. Mmm... A ty co? Roboty dalej nie masz, hm?

- Naprawiłem dziś piec u Donaut Joe, to trochę kasy mi wpadło. Ah, i chyba otrzymałem propozycję pracy że tak powiem. Ale nie wiem czy ją przyjmę...

- No weź się nie wygłupiaj. Chłopie, potrzebujesz pracy. I nie chcę być wcale złośliwa. Co to za robota?

Bez słowa wyciągnąłem z kieszeni list, czek, oraz monetę. 
- Przeczytaj i powiedz co o tym sądzisz.

- Hihihi. Ciekawe, ha, ha, ha! Zaraz... ILE?! Ej! Dawaj połowę!

- Daj to był gryfoński sprzedawca jaj. - odparłem chowając czek do kieszeni. - Normalnie bym się nie zastanawiał nad tym, ale wolę być ostrożniejszy po wczorajszej przygodzie. - i opowiedziałem jej o wydarzeniu w pubie i w alejce. - ... więc nie dziw się że się waham. Wolę żeby moja dupa była ciasna jak po praniu.

- Raz w dupę to nie pedał... A za 10.000 to już w ogóle. Poza tym, słyszałam, że masaż prostaty jest bardzo relaksujący.

- Ha ha. Ale ty jesteś dowcipna. Próbowałaś że tak to oceniasz? Dla ogiera to straszny cios dla dumy. Lyra, poważnie mówię. Jesteś moją najlepszą kumpelą, wiesz że zawsze możemy sobie doradzać.

- Co ja ci powiem? Szczerze? To ja lubię.

- Mówiłem o czeku i liście...  a tak nawiasem, to mało która klacz to lubi. Jutro chyba przejdę się do tego całego Golden Sprocketa, najwyżej oddam mu ten czek. Dowiem się co i jak. Choć nie ukrywam, cholernie ta kasa by mi się przydała. Wreszcie ukończyłbym mój projekt.

- To tak jak z wódką, na początku trochę szczypie... ale potem nie odmówisz sobie, jak mas zokazję. A co do roboty to idź. W razie czego masz przecież plecy, nie?

- Ta... - westchnąłem. - Tu niesety każdy mnie zna jako syn Dyrektora Szkoły dla Utalentowanych Jednorożców, i jako bratanek Fancy Pantsa. Nie jak Wreckersa. Ani jako Architekta Zbrojeniowego. Wkurza mnie to. Nie patrzą na mnie przez to kim jestem, a przez to kim jest moja rodzina. Czasem mam dość Canterlotu przez to wszystko.

 

- Ale dzięki temu masz też sporo forów.

- Nigdy o nie nie prosiłem. Chcę dorobić się wszystkiego sam. Pracą własnych kopyt, umysłu i rąk. - demonstracyjnie poruszałem mechnicznymi rękoma, wypiłem wódzię i zagryzłem ogórkiem. - Ah, niezłe.

- Uuuu... - Lyra jak zwykle gapiła się na palce.

- Hehehe... - zaśmiałem się, i pokiwałem zachęcająco palcem. - Kici kici, taś taś... choć podrapię cię za uszkiem.

Lyra wodziła wzrokiem za urządzeniem jak kot za kłębkiem włóczki.

Podsiadłem się bliżej, i podrapałem Lyrę za uszkiem, niczym kota. 

A ona zaczęła merdać ogonem jak pies, wystawiła język i zaczęła kopać nogą.

- Ehehe... fetyszyk jak widzę pozostał. - jeszcze chwilę podrapałem ją pod bródką, po czym przestałem. - Elo! Lyra! Ocknij się!

- Aue... Eeee.... He, he....

- Eh kuzyneczko... - pokręciłem głową. - To chyba już wiem co dam ci na urodziny.

- Musisz... Daj takie BonBon... Daj takie BonBon...

- Będę musiał dopracować, aby pasowały do klaczy. Skalibrować systemy, dokonać pomiarów jej kopyt i nóg, klatki piersiowej, oraz dopasować neurotyczne przekaźniki. Jednorożec łatwiej by to obsługiwał, ale dla kuca ziemnego też się zrobi. Oooo nawet mam pomysł... z dodatkowymi akcesoriami. Hehhe.

- Wszystko... za takie coś...

- Zrobi się. Dla kochanej kuzynki za darmo. - odparłem dezaktywując urządzenie. Na powrót używałem normalnie kopyt i magii. - No już, budzimy się.

- No już, już... Nie ładnie tak molestwoac kuzynkę. Podam cię za to do straży.

- Wielkie dzięki, już ze strażą miałem ostatnio spotkanie. Eh, szkoda jednak że kuzynka. - westchnąłem. - Inaczej już dawno bym cię poprosił o kopytko. - powiedziałem półżartem.

- Nawet jesli, to i tak nic z tego.

- Tak wiem, wiem. - odparłem. Cóż, Lyra była z takich co kłusują w ''inną stronę'', ale mnie to nie przeszkadzało. - No ale jeśli jesteś szczęśliwa z Bon Bon, to życzę wam jak najlepiej.

- Już nie słodź. I tak wiem, że ty też jesteś "inny".

- Co proszę? Jak to inny?

- Hihihi. No, pomyśl.

- Wypraszam sobie! Ja jestem hetero, i zawsze wolałem patrzeć się na klacze, i tylko na klacze. - fuknąłem wkurzony. Aż chlapnąłem sobie kolejną szklankę wódki. - To nie było śmieszne.

- Ale Wreckers, nie ma się czego wstydzić.

- Lyra, ja nie jestem taki. I nigdy nie byłem.

Wydęła usta i ironicznie pokiwała głową.

- Lyra. To nie jest śmieszne. - czułem że rośnie mi ciśnienie. - Hmph...

Lyra przewróciła oczyma.
- Ok, niech będzie, że wygrałeś.

O nie. Nie dałem się tak łatwo ugłaskać. Nie jestem tego typu ogierem. 
Ja lubię i wolę klacze. Tylko klacze. 
- Nie wiem kto rozpuszcza te plotki, ale jak się dowiem to wysadzę go na księżyc, albo lepiej - prosto w słońce. - warknąłem.

- ups...

- Lyrrrraaa....

- To może ja już pójdę? He, he... Za chwilę powinien tu wpaść pewien sympatyczny pegaz, który... Ehe, he.

- Ze wszytskich kucy na świecie, akurat ty jeszcze musiałaś podnieść mi ciśnienie na dziś. - sapnąłem. - Moja najlepsza przyjaciółka... dobra idź. Nie zatrzymuję.

- Na pewno polubisz Storm Clouda.

- Wyjdź.

- Chyba ty.

- Więc przestań mnie wkurzać.

- OJ przestań, coś taki wrażliwy na tym punkcie?

- Bo... tęsknię za Octavią. - przyznałem niechętnię.

- Och, znowu ona... Czy ty nie rozumiesz, że nie była warta ciebie?

- Kochałem ją.. co ja na to poradzę.

- Wrzoda na dupie się nie kocha.

- Ale dupkę miała ładną... i oczy w których każdy by utonął... meh, nalej mi bo zaczynam pieprzyć farmazony.

- Weź się ogarnij... Mało to klaczy w tej Equestri? To znacz... Halo? Trzy czwarte społeczeństwa?

- Racja. W sumie niedługo wybiorę się na mały podryw, w końcu 80% mieszkańców Ponyville to same klacze. Nic tylko wybierać. - stwierdziłem wesoło, przepijając wódzią. - Ta... hick. Zdecydowanie dobre miejsce na podryw.

- Jedziesz do Ponyville? Kiedy? Jej! Mam tam mnóstwo przyjaciół, którym chciałabym cię przedstawić!

- Na razie muszę zostać w Canterlocie. - westchnąłem. - Jakiś tydzień, albo dwa. Zresztą, zobaczę jak to się ułoży. W każdym razie będę starał się przyjechać jak najszybciej. A co... masz tam jakieś wolne przyjaciółki, którym brak ogiera przy boku?

- Sporo... A jednej to by się przydało... odświeżenie.

- Cóż to za niewiasta?

- Musiałbyś ją poznać.

- Zaraz... chyba nie mówisz o Twilight Sparkle?

- Co? Nie. Znasz ją w ogóle?

- Znam, chodzimiśmy razem do jednej klasy, w SUJ. Straszna kujonica z niej była, i chyba nadal jest. Nie widziałem jej od lat, ale słyszałem że całkiem nieźle się jej powodzi.

- Ano, pupilek księzniczki, jakiś tam Element Magii czy coś... Ciekawe, czy właziła w tyłek księżniczce z wazeliną czy bez?

- Element.. Magii? A jednak to prawda... - pokiwałem głową w zadumie. - No proszę, proszę. Mała Sparkle dzierży taki potężny artefakt. No no, nie spodziewałbym się.

- Jak dla mnie to pic na wodę. A tak w ogóle, to co u twojej mamy?

- A dobrze, nadal jest nauczycielką w szkole, dzięki że pytasz. Zdrowie jej dopisuje, uroda też, ostatnio pytała co tam u ciebie.

- U mnie też spoczko. Ech... Mocne toto.

- Nie mój produkt, moja aparatura bimbrownicza jest chwilowo w częściach pierwszych jak próbowałem przedestylować zacier z landrynek, powideł i sproszkowanych szmaradgów. Dodają miętowego posmaku do gorzałki. - odparłem. - Masz gdzie się zatrzymać na noc, nie?

- Jasne, u ciebie.

- No to pokój gościnny masz przygotowany, wiesz gdzie. Na górze, po lewej. Po prawej jest mój pokój.

- Poznałabym. Chociażby po twoim zapachu. Serio, dziwne te twoje perfumy.

- To smar do trybów, olej napędowy, i sproszkowany metal. - wyjaśniłem. - Trochę to się wydobywa z mojej pracowni na dole. Tam spędzam teraz większość czasu.

- Smrodziasz. Ale to teraz nieważne. Dam sobie radę.

- Em... serio? Przecież biorę prysznic i myję się codziennie.

- No... trafię do sypialni.

- No a nam zostało jeszcze pół flaszki. Chluśniem bo uśniem. Albo mówiąc tradycynie - na drugą nóżkę. - polałem raz jeszcze.

Edytowano przez Ares Prime
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Lyra podziękowała za kolejną kolejkę i poszła na górę. Ty również poszedłeś spać. Kolejnego dnia, poprzedzonego kolejnym snem o Octavii, obudziłeś się z niewielkim kacem. Łyk soku skutecznie cię orzeźwił. Lyry nigdzie nie było, co znaczy, że obudziła się wcześniej i gdzieś wyszła. Zostały jej rzeczy. Tradycyjnie zaglądnąłeś do skrzynki pocztowej, jak co ranka i znalazłeś... zaproszenie. Od niejakiego Clock Horn'a. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cholera... najpierw ten Golden Sprocket, potem jakiś Clock Horn. Tego typa też nie znałem... ale wysyłał mi zaproszenie? A to ciekawe. 

Wszedłem do środka, usiadłem na kanapie otworzyłem zaproszenie aby je przeczytać. Jak już ro zrobię, to zakładam Uprząż, płaszcz z bajerami i idę do stryjka, o ile będzie w domu. Może on coś doradzi, lub powie na tematy tych dwóch. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Kopę lat, Wreckers! Dawno nie gadaliśmy, ale mam nadzieję, że o mnie nie zapomniałeś. Ja o tobie pamiętam. W każdym razie, wysyłam ci zaproszenie na domówke, którą urządzam. Wpadnij z jakąś pannicą, będzie ubaw. 

 

Twój przyjaciel ze SDUJ

Clock Horn"

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A no tak! Clock Horn, jak mogłem zapomnieć o dawnym kumplu ze szkoły! Słowo daję, czasem zapomniał bym własnego łba jakby nie był na stałe przyczepiony do karku. Tak, jest czas i miejsce, znaczy to jest dziś wieczorem. Super, więc wpadnę. Niesety sam... o ile Lyra nie wyjedzie dziś do domu. 

Ubrałem się w płaszcz, i założyłem Uprząż Architekta, po czym pocwałowałem do styjka na chwilę. Jak znam życie, Fleur wcale mu nie powiedziała że wczoraj u nich byłem. A maŁojenie we framugę przyniosło efekt po kilku minutach. 

- Idę! Idę! - odezwał się głos Fancypantsa za drzwiami. - Kogo niesie... - Drzwi otworzyły się i stanął w nich twój stryj. - Wreckers!

- Dzień dobry stryjku. - przywitałem się z szacunem. - Wybacz że tak wcześnie, ale sądziłem że jeszcze cię zstam o tej porze w domu.

- Urwanie głowy... Wchodź, wchodź. Zapraszam! Co u ciebie słychać?

- Dzięki wielkie, nie zabawię długo. - wszedłem do środka. - No byłem wczoraj, ale nie było cię w domu, Fleur ci nie powiedziała? No nie ważne. Co u mnie? A wreszcie chyba podłapałem porzodną pracę, wujciu. Tylko wiesz to trochę z deka dziwne, bo nie dość że dostałem czek na 100000 tysięcy bitów, to jeszcze stałą propozycję pracy od niejakiego Golden Sprocketa. Słyszałeś kiedyś o takim kucyku?

- Jak? Golden Spocket? Hm. - Zamyślił się. - Jakieś dzwony biją, nie wiem tylko, w którym kościele. Dziesięć tysiecy powiadasz? Oj, uważałbym na twoim miejscu, smyku.

- No właśnie, nikt nie szasta taką forsą ot tak, nawet księżniczki. - dodałem. - Za tą kasę ukończyłbym wszytskie swoje projekty... ale chyba lepiej pójdę oddać mu ten czek. Lepiej nie pakować się w kłopoty.

- Słyszałem - odezwał się w końcu. - O twojej ostatniej...przygodzie.

- Ta... - mruknąłem marszcząc brwi. - Nie wiem co słyszałeś, ale ja poprostu myślałem że napadnięto pewną klacz, chciałem pomóc. No i mnie dorwały dwie psycholki. Na szczęście nic mi się nie stało.m nadzieję zastać go w domu, w końcu jest jeszcze wcześnie. 

- Słyszałem, rozumiem. wierzę ci. Kapitan Storm Cloud prowadzi te sprawę, poręczył, że twoja wersja jest prawdziwa.

- No, wreszcie ktoś mi wierzy na słowo. - odetchnąłem. - Dzięki za troskę wujciu. Co tam jeszcze... a tak, przyjechała Lyra i wogóle. A własnie - nie wiesz może co to się dzieje z tą pogodą? Bywasz często w pałacu.

-Nikt nie wie. Księżniczki dostają szału. Ale to coś... Źródłem jest magia, to już ustaliliśmy.  Podejrzewamy, że... pochodzi z Lodowatej Północy. Hen, hen za Kryształoym Imperium i dalej. Tam, gdzie jeszcze nikt nie był, a skąd pochodzą... windigo.

- Jak z tej legendy z Wigilii Gorących Serc. Czytałem o tym, ale te stworzenia przyciaga barak współczucia, i niezgoda kucyków wobec siebie. Przecież zostały wygnane setki lat temu, no nie? Jak mogły te windigo wrócić?

- Nie mówię, że wróciły. Mówię, że zimno przyszło stamtąd, skąd one. Wyobrax sobie najgorsze, najmroczeniejsze miejsce jakie potrafisz. Pomnóż razy tysiąć i wyjdzie ci Lodowata Północ.

- Raczej moja chata po dwudniowym melanżu. - zaśmiałem się. - Em, dobra sory, teraz na poważnie.

- Tam nigdy nawet nie wschodzi słońce. To przeklęte miejsce... a teraz sprawia kłopoty.

- I co da się zrobić? - spytałem. - To poważna sprawa, może mógłbym jakoś pomóc?

- Ty? Bez urazy, ale... Nie jesteś takim specjalistą od czystej magii, jak twoja matka i ojciec. Podziwiam twój talent do tworzenia tych wszystkich urządzeń, ale tutaj one po prostu się nie przydadzą.

- Hmpf. Może nie umiem rzucać tak silnych czarów jak moi staruszkowie... ale umiem tworzyć rzeczy które z pewnością dałyby sobie radę na Lodowej Północy. - odparłem urażony. - Wuju, ja chcę się wreszcie jakoś wykazać. Ojciec od miesiecy mi truje żebym wzią tą posadę belfra w dawnej szkole, nie chcę skończyć wykładając referaty na uniwerku, to nie dla mnie. Ja chcę tworzyć, dać innym nowe możliwości technologiczne...  mógłbym stworzyć doskonałe urządzenie które zbadałoby sytuację na Północy... gdybym miał odpowiednio duży kryształ mogący służyć za źródło mocy. Eh, dobra nieważne. Dziękuję za rozmowę stryju, miło było cię zobaczyć. - zabierałem się powoli do wyjścia.

- Wreckers. Nie chciałem... Nie chciałem cię urazić.

- Spoko wujku, nic się nie stało. Będę już się zbierał.

- Gdyby coś poszło nie tak z tym... Golden Sprocketem... Gdyby coś ci się stało, gnój pożałuje, że się urodził.

- Ej, wuju ty mnie nie znasz? - zaśmiałem się poklepując go. - Jestem już duży, umiem sobie radzić. Wystarczy parę bomb mrożących, względnie dwa ładunki C4 pod jego piecem centralnego ogrzewania i następne pieniądze przeznaczy na budowę nowego loku. - No, to narka stryjku, pozdrów ode mnie Fleur. 
I wyszedłem z jego posiadłości, kierując się pod adres gdzie ponoć mieszkał Golden Sprocket.

Edytowano przez Ares Prime
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Dom ekscentrycznego lorda znajdował się w... najbiedniejszej części miast. Co w przypadku Canterlotu i tak znaczyło, że mieszkańcy byli średnio zamożni. Trafiłeś pod wskazany adres... i stwierdziłeś, że to pomyłka. bowiem był to najbardziej zniszczony, zapuszczony i brudny dom prawdopodobnie w całym Canterlot. Okna były wręcz zaciemnione kurzem, pajęczyny porozwieszane były wszędzie, pająki miały istną działkę. Cały om był poplamiony i sprawiał wrażenie, że jest opuszczony. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- No to są chyba jakieś jaja... - mruknąłem pod adresem domostwa. Ten dom jeszcze chyba pamięta czasy dzieciństwa mojego świętej pamiędzi dziadka. Miałem w płaszczu dwa błyskacze i dwa klejowe granaty, ale kurde nie wiem czy włazić do tej rudery. Sprawę jednak trzeba jakoś wyjaśnić, przecież czek wygląda na autentyczny a podrabiania takich dokumentów bankowych jest przez prawo zakazane i jest to ciężkie przestępstwo. Hm... podszedłem ostrożnie do drzwi i zapukałem, tak na wszelki wypadek. Jak nie będzie żadnego odezwu w ciągu minuty to odchodzę. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odzew był od razu. Drzwi otworzyły się do środka i zostałeś złapany za kołnierz, a następnie przyciśnięty do ściany, ktoś zakrył ci twarz kopytem. 

- Ciii... Ciii... Nie śledzili cię? Oni wiedzą! Muszę być ostrożny... Nie, chyba jest w porządku. 

Puścił cię, a ty mogłeś się rozejrzeć. I... No...

Bardziej wytwornego, bogatego i wyzłoconego domu nie widziałeś. Złocone meble, złote ramy obrazów. Czerwone dywany, wielki zegar z kukułką, bogaty oręż na ścianach i tak dalej.

- Witam! Witam w moich skromnych progach! "Skromnych", czaisz? Wcale nie są skromne! Jestem wręcz niemoralnie bogaty!

Golden Sprocket był starszym jednorożcem, ubranym w elegancki czarny płaszcz oraz cylinder ze złotym kołem zębatym. Na oku miał monokl. 

A propos oczu. Sam lord miał białą sierść oraz... jedno oko zielone, a drugie czerwone. Tak naturalnie. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- em... Pan Golden Sprocket, jak sądzę.... - odparłem lekko zmieszany i zaskoczony takim widokiem, zarówno domu jak i jego właściciela. - Witam... to ja Wreckers. Rany ale chałupa... prawie jak w pałacu ksieżniczek. - pokiwałem głową. I tak tak, łapię pana dowcip. No więc, przyszedłem wyjaśnić sprawę pańskiego zaproszenia, proszę pana. 

 

- Nie widziałeś może... niebieską krówkę - złapał cię za kołnierz - z  czerwonym ryjkiem?

- Em... nie? - spytałem nie pewnie. - I proszę kopyta przy sobie. - po czym stanowcza, acz kulturalnie odsunąłem jego kopyta od mojego kołnierza. - Płaszcz może nie najwyższej jakości, ale nie lubię jak ktoś go mnie.

- Dobrze... Dobrze... - Padł na kolana i wzniósl oczy ku niebu. - Ześlij na niego, Panie, żeby oczyścić jego grzechy!

Kolo ma chyba kuku na muniu... ja słyszałem żeby od dobrobytu może się we łbie poprzewracać, ale to już chyba przesada. 
- Tak... więc, panie Golden Sprocket, to chyba należy do pana. - odparłem wyciagając z kieszeni czek i tą monetę. - Przyszedłem to panu zwrócić, nie mogę przyjąć takiej gotówki.

- Ach! moja ulubiona złota moneta! - ucieszył się. - Skad ją masz?

- No, sam mi ją pan przecież przysłał. Czek na 10000 bitów też oddaję. Nikt takiej forsy za darmo nie rozdaje, nawet miłościwie nam panujące Księżniczki. Oddaję to panu... ale nie chcę być niegrzeczny, więc chciałbym się dowiedzieć czego konkretnie pan chciał od skromnego mnie?

- A więc tu ją wsadziłem... Och... Zaraz? Co? Możesz... Co?! Jak to... co... Dlaczego... Nie! Ranisz moje uczucia! Chciałem być raz w życiu miły! Pomóc młodemu wynalazcy! Łeee! - zaczął ryczeć jak dziecko.

- Ale.. ale...ale... - zbaraniałem trochę. - No już proszępana, dorosły ogier nie płacze... - wyjąłem z kieszeni chusteczkę i podałem mu ją. - Zatem... czego pan chce ode mnie? Może jakoś się dogadamy?

- Jupi! - Podskoczył i obial cię. - Wiedziałem, ze jestes dobrym kucykiem! A teraz chodź! Chodź za mną, do robiowni!

Pociagnał cię za kopyto pod ścianę, na której w pionie wisiały dwie szable.

- ciąg za wajchę, Wreckers!

- Ej, chwila panie, spokojnie! Ja się na uściski nie pisałem... matko co ja robię ze swoim życiem... - mruknąłem.

 pewną niechęcią pociągnąłem jedną z wajch.  Co ten stary piernik kombinuje?

Pod wami otworzyła się zapadnia, zlecieliście w dół i wpadliście do... wagonu? Potem była szalona jazda, jak w lunaparku, ale o wiele bardziej... karkołomna. Zjeżdżaliście po szynach, robiąc pętle i beczki. Rzygać ci się zachciało. Golden Sprocket darł się jak ucieszone dziecko. Wreszcie jazda zakończyła się na połce skalnej w jaskini, gdzie była cała kolejka.

- JAAAAAAAHHHHH JA SIĘ NA TAKIE COŚ NIE PISALEEEEM! - wyrarłem się starając się ustrzymać w tym wagoniku. 

Po długiej chwili wreszcie ta karuzela się zatrzymała.
- O matko moja, babko, i chomiku... wie pan do byłoby... uh... udogodnieniem? Ruchome schody... uuh....

 
Edytowano przez Ares Prime
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 weeks later...

- Ja chcę jeszcze raz! - zawołał uradowany, potem zbladł i wyrzygał się w dół z półki skalnej. - Albo nie, jednak nie. A może? Sam nie wiem? Jakby wziąć pod uwagę grawitacje i ruch obrotowy planety... Nie, chędożyć to! A właśnie, a propos... Masz może chusteczki przy sobie? Nie? Trudno.

W skalnej ścianie widziałeś wielkie mosiężne drzwi. Nie widziałeś, jak mogą się otwierać. Były zwyczajnie za duże. Na dole, na wysokości twojej głowy było coś, co przypominało dziurkę od klucza. Gold Sprocket podszedł do wielkich drzwi i zaczął grzebać w kieszeniach. Wyciągnął grzebień, klucz francuski, paczkę złotych prezerwatyw, luksusowe papierosy, luksusową fajkę, luksusowy nóż... ćwierćlitrową Luksusową. 

W końcu przestał, otworzył flaszkę i wypił kilka łyków, po czym podał ci ją. Podrapał się i uderzył w twarz. Zdjął swój cylinder i stamtąd wyciągnął klucz. Włożył go do dziurki i przekręcił. Drzwi powoli zaczęły podnosić się ku górze. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jako że mama zawsze mówiła żebym nie brał flaszek od nieznajomych, postanowiłem udać że ukradkiem upiłem łyka. Ten typ... to świr, ale czy szkodliwy dla środowiska i innych? Nie wiem, ale to co ma przy sobie... rety, naprawdę nie ma co robić z pieniędzmi. 

- Panie Sprocket, może pan wyjaśnić do czego właściwie potrzebuje pan moich usług? - spytałem niepewnie. - Ta cała mechanika wygląda imponująco, ale chyba nie wezwał mnie pan tylko po to aby coś naprawił, prawda? 

- Potrzebuję, żeby ktoś naprawił mi opiekacz do tostów - odparł, podciągając nosem. 
- To kurwa nie do mnie, nie jestem byle serwisantem po technikum. - odparłem urażony. 
- ...I zmontować rdzeń energetyczny do mojej wielkiej machiny. 
- No, to już lepiej... macnini pan mówi? Ciekawe jakie?
- Zobaczysz... zobaczysz. Jak lubisz duże rozmiary, to ci się spodoba. 
- Zabrzmiało to nieco dwuznacznie. - odparłem przezornie sprawdzając granat klejowy, oraz dwa błyskacze. - Więc... czym pan ogólnie się zajmuje, że pana stać na takie luksusy? 
- Głodnemu chleb na myśli. - Wzruszył ramionami. 
- Udam że tego nie słyszałem. Wracając do drugiej części pytania...?
To jak się pan dorobił takich rzeczy? 
- A to już tajemnica. Moja, moja, moja. I nic ci do niej... NO SZYBCIEJ, KURWA! - wrzasnął na drzwi. 
- Więc, co to za machina? Zbroja samonapędzna, konstrukt mechaniczny, statek powietrzny?
- Sterowiec. Rodzaj sterowca. Wielkie bydle, zdolne pokonywać wielkie dystanse. Pojemny że ho, ho! Luksusowy i przytulny. Spieprzam z Canterlot. Na ogórki.

- Sterowiec pan mówi? No no... To model Areodnight, czy Skyhammer? Bazowany na którejś z poprzednich generacji czy całkowicie nowa konstukcja?
OWY
- Oj, smarku. Wszystko, co wymieniłeś to zabawki, skonstruowane ku uciesze księżniczki Celestii.
- Model bojowy... czy typowo podróżniczy?
- Hybryda.
- Oj nie mogę sie doczekać. - uśmiechnąłem się do swoich myśli.
- Jak się spiszesz, dostaniesz cukierka.
- Dobra, dobra, eh widzę że te drzwi wymagając czegoś więcej.. - mruknąłe. Podszedłem do dzirzwi, obstukałem je i użyłem magii sonowniczej. Hm.. tryby są zyżyte iprzerdzewiałe, ale na to znam czary. Skupiłem się, jedno naprawcze zaklęcie i drzwi otworzyły się błyskawicznie. - No i proszę. 

- Och... Och! Co za zaradność! No proszę, proszę. Serio, spisz się,, a czeka cię zloto, sława, alkohol, klacze i czego sobie zażyczysz. 

- IItam co to dla mnie. Takie rebusy to ja jako szczyl rozwiązywałem.
Golden Sprocket spojrzał na ciebie i parsknął. Ruszył bez słowa przed siebie. Do wielkiej sali, wręcz Hangaru, gdzie zakotwiczony był przeogromny sterowiec, swoimi rozmiarami przyćmiewający wszystko, co do tej pory widziałeś. Oczywiście w złotych kolorach, jakżeby inaczej.
Kadłub był duży, długi i zdobiony niesamowitą ilością ornamentów. Widziałeś tam stanowiska dział wysokokalibrowych oraz stanowiska strzeleckie.
Gwizdnąłem z podziwem patrząc na to cudo.
- No no no... musi pan mieć naprawdę duży kamień żeby stworzyć kryształ bateryjny do takiego statku. Albo kilka mniejszych, to zależy. W każdym układzie... no to coś będzie mnóstow mocy żarło, ale sądzę że poleci. Hm.... muszęprzyjrzeć się maszynowini, układom prądniczym i rdzeniowi zasilającemu. Chłodzenie może będzie warto poprawić....
- I ty tak wszystko na oko?
- Na oko to chłop w szpitalu umarł. - odparłem. - No, nie oszukujmy się panie Sprocket. Na razie to jest technicznie bardzo ładna zabawka, ale żeby poleciał potrzebuje w cholerę mocy, no i może paru ulepszeń. W każdym razie najpierw muszę obejrzeć statek zanim podejmę jakieś prace i działania.
- No to się bierz do roboty, a ja idę na kanapkę - powiedział i ruszył dookoła sterowca, do kolejnych wielkich drzwi, po drugiej stronie hangaru.
Pokręciłem głową i wszedłem na statek, aby zwiedzić go dokładnie i wycenić co i jak trzeba poprawić. Ale kurczę... skąd ten gość jest tak bogaty? Tyle złota to ja w życiu nie widziałem i kto wcześniej zbudował ten statek? I czemu to statek z działami? Hm... lepiej go sobie obejrzeć tak, aby na wszelki wypadek zainstalować mu guzik bezpieczeństwa.

Edytowano przez Ares Prime
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...