Skocz do zawartości

[PROLOG] Wojna to zysk - Heavy Punch (Airlick)


black_scroll

Recommended Posts

Karta Postaci

Imię: Heavy Punch



Wiek: 20

Rasa: ziemniak

Profesja: wykidajło w portowej tawernie

Czasy: jak już chyba dogadaliśmy, zaraz przed pierwszą bitwą NEA.

Wygląd: pomarańczowa sierść, błękitna grzywa. Przewyższa wielkością zdecydowaną większość kucyków w armii. CM = kopyto przebijające ścianę.

Charakter: mocno wybuchowy. Nie jest zbyt inteligentny, ale posiada tą niską przebiegłość, wrodzoną kucykom wychowanym w podłych dzielnicach, co pozwala mu łatwo odnaleźć się w wojskowym obozie i unikać kłopotów z lepszymi od siebie.

Historia: urodził się i wychował wraz z czwórką rodzeństwa w Manehattanie. Tam też w dalszym ciągu mieszka i pracuje. Pochodzi z biednej rodziny, jakich pełno w dzielnicy portowej. Już w młodości prezentował swój ciężki charakter, ciągle wdawał się w bójki, a że od źrebaka mało kto dorównywał mu wielkością, zwykle to on wychodził z nich zwycięsko. I to właśnie walka okazała się być jego specjalnym talentem. Z powodów, o których nie lubi mówić, jako nastoletni już-nie źrebak, ale jeszcze nie ogier, zerwał kontakty z całą rodziną oprócz najmłodszej siostry. Wkrótce znalazł pracę w tawernie. Praca, w której mógł do woli bić się z innymi kucykami i jeszcze mu za to płacili? Na początku wydawało mu się to rajem w Equestrii. W końcu jednak otoczył się taką niesławą, że elementy wywrotowe zaczęły omijać jego gospodę - dzięki czemu zaczęły się do niej schodzić bardziej cywilizowane kucyki - ale dla Heavy Puncha oznaczało to nieznośną nudę. Mimo to wytrzymał tam kilka lat, aż do wybuchu wojny.

Ekwipunek: ten punkt raczej jest zbędny.

Cel: może w tym przypadku raczej powód wstąpienia do wojska.

Heavy Puncha nie obchodziło, czy będzie żyć pod rządami Księżniczek, czy gryfów. Wiedział, że życie biedoty w żaden sposób się nie zmieni. I nie miał zamiaru ryzykować swoim życiem, żeby bogaci mogli zachować swoje status quo. Mógł za to domyślać się, co się dzieje podczas plądrowania obozu - nieważne, wrogiego po wygranej bitwie, czy wprost przeciwnie. Wiedział, że na wojnie przedsiębiorczy kucyk może stać się bogaczem. Oczywiście, jeśli przeżyje. I tylko dlatego wstąpił do wojska - zamierzał zapewnić dostatnie życie sobie i swojej najmłodszej siostrze.

 

hp.jpg

 

Westmarch, Equestria. Listopad 1251

 
Chociaż wojna zaczęła się już jakiś czas temu, bitwy żadnej nie było. Nie było rabunków, podpaleń, jeńców, łupów, tylko treningi i wyczekiwanie, które powoli zamieniało się w niedowierzanie. Armia zagarnęła większość zapasów z okolicznych wiosek pokojowym sposobem, za rozkazem księżniczki Celestii. Poza tym, w wojsku było wiele dobrych kucyków, które nie przeżyły nawet połowy tyle trudów życia co ty. Miały ideały. Niektórzy twierdzili, że będą próbowały rozmawiać z gryfami i lwami podczas bitwy. Inni twierdzili, że będą "bić, ale tak, żeby nie zabijać". Sam dobrze wiedziałeś jakie to trudne, gdy podczas bójki troszczysz się o czyjeś życie. Dużo łatwiej tłuc kogoś, tak, żeby nie wstał. Nieważne, czy nie wstaje dlatego, że nie żyje, czy dlatego że ma połamane nogi, ważne, że ty jesteś bezpieczny.
- Szeregowy Heavy, czy ja kurwa mówię niewyraźnie?! -  z zamyślenia wyrwał cię sierżant, który może i był kucem ziemnym, może i był dopakowany, ale był prawie dwa razy niższy od ciebie, toteż zwracając się do ciebie, musiał niezwykle wysoko zadzierać głowę. Dobrze, że głos miał niski, bo inaczej zupełnie nie miałby posłuchu. - Pytałem, jakie są słabe punkty na ciele lwa, które tak dokładnie wczoraj wam przedstawiałem. A może nie słuchaliście, co? - nieco jego śliny obryzgało ci szyję. Walnąłbyś go, ale za przemoc wobec starszego stopniem był sąd wojskowy, a to co robili tamtemu nerwowemu idiocie nie wyglądało na milutki masaż.

- No więc? - sierżant Carrot Bite, ewidentnie próbował ci się narazić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Eh. Jak to się stało, że zrobili ze mnie zwykłego szeregowca? Nie żeby mi to bardzo przeszkadzało - nawet takiemu zwykłemu sierżantowi na pewno trudniej byłoby zniknąć na parę minut i złupić parę namiotów po bitwie. A przecież po to tu jestem. Żeby zarobić, ale się nie narobić. Na razie szło całkiem nieźle - żołd może i był mały, ale przez większość dni panowała zupełna nuda. Ale ja byłem do tego przyzwyczajony, poza tym nie straszne mi były długie marsze i musztra.

Ale jednak jestem jednym z niewielu, którzy choćby muchę skrzywdzili w swoim życiu. Śmiać mi się chciało, jak patrzyłem na tą zgraję - tacy uprzejmi, tacy mili. I po co pchali się na wojnę? No tak, żeby "bronić Księżniczek, Equestrii i swoich domów i rodzin". Heh, jakby płacili mi bita za każdą patriotyczną śpiewkę, jaką słyszałem, odkąd wstąpiłem do armii, to... No, byłbym bogaty. Ale jakby nie było, to ja powinienem stać przed tym idiotą i się na nim wyżywać. No, ale trudno. W czasie bitwy wszystko może się zdarzyć, może i nasz kochany sierżant jej nie przeżyje...

- Sierżancie, sir! Najsłabszym punktem ciała lwa jest głowa! Kopniak kucyka powinien wystarczyć do unieszkodliwienia każdego lwa, nawet noszącego hełm! Poza tym lew jest wściekłym kłębkiem mięśni, kłów i pazurów, który rozszarpie każdego biedaka, jakiemu nie uda się położyć go pierwszym ciosem!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odpowiedź widocznie była dobra, bo sierżant łypnął na ciebie okiem, a następnie splunął ci pod kopyta.

- Tak, żołnierze - ruszył wzdłuż szeregu. - Głowa to ta część ciała, w którą należy celować! Ale możecie też kruszyć żebra, jak walczycie z gryfem to co robicie najpierw?

- CELUJEMY W SKRZYDŁA - cały oddział krzyknął równo. To pytanie zadawane było codziennie i odpowiedź na nie udzielana była przez was machinalnie.

- Brawo! Pamiętajcie debile, że chociaż macie na sobie pancerze zafundowane przez jednorożce, nie jesteście odporni na pazury lwów. Mimo to nosicie je, bo mogą wam uratować zad. Wiecie kto je robi? Pieprzone jednorożce! Robią wam te zasrane pancerze, żebyście nie ginęli. Więc okażcie trochę szacunku ich pracy i nie dajcie się zajebać, jak najdzie czas bitwy! - sierżant darł się na całe gardło. Inni powoli się rozchodzili, lecz wy dalej staliście na zbiórce. - A teraz, szybkim truchtem do stołówki, albo skopię wam dupy! Macie 10 minut na żarcie, a potem zapieprzamy na trening kopania dupy lwom! - krzyknął Carrot Bite, prowadząc was truchtem do stołówki. - I śpiewamy! Choćbym miał zjeść wołów sto! Nie oddam kraju złym gryfom!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Znowu to? Litości... No, ja nie miałem najmniejszego zamiaru śpiewać głupich piosenek, najwyraźniej wyssanych z kopyta przez tego muła. Wystarczyło, że codziennie słuchałem podobnych przyśpiewek w tawernie. A jednak reszta plutonu śpiewała. Co kto lubi.

- I choćbym miał zjeść wołów sto!

- Nie oddam kraju złym gryfom!

W tym momencie postanowiłem się wyłączyć. I znowu przydało się moje doświadczenie - lata pracy w tawernie nauczyły mnie wpuszczania niepożądanych dźwięków jednym, a wypuszczaniu ich drugim uchem.

Na szczęście stołówka była położona blisko namiotu naszego plutonu. Po dwóch minutach byliśmy na miejscu, a sierżant łaskawie poszedł w-- no, oddalił się. Od wejścia uderzył w nas smród paskudnej owsianki, którą kucharze mieli zwyczaj podawać na śniadanie. Ja tam jadłem gorsze rzeczy w swoim życiu, ale niektóre kucyki nawet po kilku tygodniach krzywiły się na jej widok. Podstawiłem miskę kucharzowi, zaczekałem, aż ją napełni, po czym usiadłem przy jednym ze stolików. Po chwili dosiadł się do mnie Rusty Gears, mój... Hm. Przyjaciel? Dla ułatwienia zwykłem go tak nazywać, chociaż często bywał wrzodem na zadzie.

Rusty pochodził z Manehattanu, jak ja. Pracował w jednej ze stoczni, więc dziwiło mnie, że go nie znałem, ale on podobno nie mieszkał w dzielnicy portowej. No, Manehattan to duże miasto. W każdym razie, nietrudno było się domyslić, dlaczego przyczepił się akurat do mnie. Po pierwsze pochodzenie, a po drugie - nie oszukujmy się, duży to on nie był. Ktoś taki w środowisku, jakim było wojsko, długo by nie przetrwał bez opieki kogoś silniejszego.

- Hej, Punch. Chyba nadepnąłeś sierżantowi na odcisk, co? Co on się tak do ciebie przyczepił?

- Hej, Rusty. A bo ja wiem? Gdybyśmy spotkali się w cywilu, dostałby w mordę za jedno krzywe spojrzenie, a tutaj... Eh. Muszę się hamować. - rozejrzałem się. - Kto wie, kto nas słucha...

- Co, myślisz, że ktoś mógłby mu donieść, o czym gadamy?

- Skąd mam wiedzieć? Słuchaj, Rusty, zajmijmy się jedzeniem, dobra? Ten tam - uczyniłem wymowne gesty - powiedział, że mamy tylko 10 minut...

Rusty wyraźnie chciał coś jeszcze powiedzieć, ale gdy zobaczył, że zająłem się swoją miską, tylko kiwnął głową i zaczął jeść. Nawiasem mówiąc, on też należał do tych, którzy marszczyli nosy na tą owsiankę...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zacząłeś się zastanawiać, skąd Rusty wiedział, że nadepnąłeś sierżantowi na odcisk, skoro ten siedział w namiocie oficerskim, zapewne wcinając jedzenie o dwa nieba lepsze niż to którym raczyliście się wy. Sierżant nie był technicznie oficerem, ale z jakiegoś powodu został tym kim był, znaczy, najpewniej miał koneksje z kucykami z wyższych szczebli.

Papka owsiankowa smakowała jak gów... jak zwykle. Ohydnie znaczy. Jednak dawała siłę na poranne ćwiczenia i prawie nie czuło się głodu tuż przed obiadem.

- A tu jesteś, mały gnoju! - doszedł twoich uszu podniesiony głos, rozchodzący się przez całą kantynę. Rusty podskoczył, jakby coś go ugryzło w tyłek i schował się za tobą. Po prawej twojej stronie pojawiła się dwójka ogierów. Niebieski ziemski i biały pegaz. Patrzyli nieprzyjemnie na Rusty'iego, by potem spojrzeć z wrogością na ciebie.

- Suń się grubasie - powiedział niebieski. - Mamy sprawę do twojego kolegi.

- Ta, mały prezent - dodał pegaz. - Wpierdul, hehe! - zaśmiał się, odsłaniając braki w uzębieniu. Znaczy w niejednej bójce brał udział. Lub jest niezdarą i rąbnął szczęką o kant stołu.

- Pomóż... - Rusty szepnął.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Eh... Heh, heh. Odkąd wstąpiłem do armii, nie miałem żadnej okazji do porządnej bitki. Szkoda, że ci dwaj nie szukali dobrego przeciwnika, a tylko chcieli się wyżyć na Rustym, który pewnie nie dałby rady nawet jednemu. No, w sumie to może by i dał,mimo swojej mizernej postury, bo nie wiedziałem, co oni potrafią. A nie wyglądali na szczególnie uzdolnionych. Ale to mi nie przeszkadzało. W mordę zawsze mogłem dać.

Splunąłem na ziemię i spojrzałem im w oczy, jednocześnie przybierając onieśmielającą postawę. To, w porównianiu z moim wzrostem, mogło ich zniechęcić. A jeśli nie... No, właśnie, dawno nie miałem okazji do bitki.

- Mówicie, że macie prezent dla Rusty'ego? No patrzcie, ja też mam dla was prezent. Wasze zęby. A przynajmniej te, które jeszcze macie. - dodałem, rzucając w stronę szczerbatego pegaza krzywy uśmiech. - Macie dwa wyjścia - odejdziecie, i zostaną na miejscach. Albo spróbujecie się ze mną, a wtedy będziecie zbierać je z ziemi. To jak będzie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Zdawało ci się, że przez pyszczki dwóch ogierów przeszedł cień zwątpienia, kiedy podniosłeś się. Dało się zauważyć, że wszyscy w pobliżu nieco się odsunęli, jednocześnie zamierając w rozmowach. Pewnie byli ciekawi, jak cała sprawa się potoczy. A większość z nich chciałaby zobaczyć bijatykę. W końcu, była to jedna z nielicznych rozrywek. Niebieski i biały jednak nie mieli zamiaru się odsunąć. Na twój tekst o prezentach, pegaz wściekł się, ale niebieski go powstrzymał.
- Słuchaj duży - powiedział ziemski ogier, który na pewno miał więcej oleju w głowie. - Nie mamy zamiaru się z tobą bić. Chcemy tylko dorwać tego złodziejaszka - wskazał kopytkiem Rusty'iego. - Zabrał coś, co należy do nas. I my to odbierzemy. Chyba nie będziesz bronił koniokrada*? - spytał nieco głośniej, zwracając uwagę i dalszych stolików. - A może po prostu jesteście w spółce, co? On kradnie, ty jakby co obijesz parę mord zirytowanym żołnierzom - widziałeś na jego ohydnym pysku triumfalny uśmieszek, który wylazł mu na twarzy, gdy dostrzegł, że większość stołówki jest po jego stronie.
_________________________
*koniokrad - złodziej-kuc, takie alternatywne użycie istniejącego słowa

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, to komplikowało sytuację. Mocno ją komplikowało. Danie w pysk nie wchodziło w tej chwili w grę. Żołnierze nie tolerowali kradzieży - nie mieli wiele, więc na myśl, że ktoś mógłby chcieć zabrać im nawet to, wpadali w całkiem słuszną furię. Rozumiałem ich dobrze, sam przecież dorastałem w podobnym świecie.

Ale z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia. Mogłem dać w pysk. Tyle że wtedy praktycznie przyznałbym się do winy, a wątpiłem, żeby w tej sytuacji reszta żołnierzy pozostała bierna. W najlepszym wypadku ja i Rusty dostalibyśmy takie lanie, żeby odechciało nam się kraść. W najgorszym sprawa poszłaby wyżej, a kary za łamanie regulaminu wojskowego, nawet w mało istotnych punktach, były bardzo surowe.

Mógłbym też wydać im Rusty'ego. Tyle że nikt nie gwarantował mi, że nie posądzą mnie, że faktycznie byłem jego wspólnikiem, a teraz po prostu chciałem się wykpić od odpowiedzialności. Poza tym, zdążyłem go polubić, a zawsze myślałem, że potrafię w miarę trafnie ocenić, czy dany kucyk jest uczciwy. Zresztą, ja wcale nie wierzyłem, że on mógł coś ukraść.

W takim razie pozostała mi jedna droga. Nie byłem dobry w negocjacji. Ale siłą nie mogłem załatwić tej sprawy. Przynajmniej nie w tej chwili...

- Nie bronię koniokrada! - zawołałem pewnym tonem, chcąc mieć pewność, że wszyscy usłyszą też moją wersję. Jednocześnie zachowywałem zdecydowaną postawę i nie przestawałem zasłaniać sobą Rusty'ego. Wiedziałem, że tylko nie okazując strachu mogę zachować głowę na karku. - Ale nie pozwolę wam ruszyć go bez dowodów. Więc powiem tak: jeśli możecie udowodnić, że Rusty coś wam ukradł, nie będę wam przeszkadzać. Cholera, sam wam go przytrzymam, jeśli okaże się, że zrobił ze mnie idiotę. Lepiej decydujcie się szybko, sierżant zaraz wróci po mój pluton...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Biały i niebieski popatrzyli po sobie. Ich miny pokazywały, że każdy zastanawiał się w swojej głowie nad decyzją, jednocześnie starając sobie przekazać swoją decyzję.

- Słuchaj duży, ciężko udowodnić kradzież - zaczął spokojnie ziemski. Za sobą usłyszałeś westchnienie ulgi Rusty'ego. - Ale mogę pokazać ci - pogrzebał w torbie przy pasie, po czym wyciągnął drewnianą rzeźbioną fajkę - To. To moja fajka, dostałem ją od ojca, jako prezent na szesnaste urodziny. Jednak ta pamiątka zginęła jakiś czas temu. Pech chciał, że widziałem ją ostatni raz, jak odwiedzał mój namiot ten pokurcz! - wskazał oskarżycielsko kopytkiem w stronę Rusty'ego. Oskarżony przełknął ślinę. - Ale przypadki się zdarzają. Jasne, jasne - spojrzał po najbliższych kucach. Z jakiegoś powodu stołówka właśnie zamieniła się w nieoficjalną salę sądową, a przynajmniej tak zacząłeś się czuć. - Wcześniej długo szukałem jej w namiocie, jednak bezskutecznie. ALE, dziś rano, z moim kumplem White Cloudem, przedstawcie sobie, poszliśmy poszperać w namiocie tego kmiota. Nie musieliśmy długo szukać, by znaleźć TO - ponownie wskazał na fajkę, prezentując ją gapiom. - Czy takie dowody są wystarczające, wielkokucu? - spytał, z triumfalnym i irytującym uśmiechem na pyszczku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

... Zapomniałem odpisać? :facehoof: Mógłbym przysiąc, że pisałem odpowiedź tego samego dnia...

--------------------------------------------------------------------------------

- To nazywasz dowodami? - zaśmiałem się. - Mówisz, że to twoja fajka. Może to i prawda. Mówisz, że Rusty ci ją ukradł. To też może być prawdą. Ale gdzie tu masz dowody? Ja widzę, że trzymasz ją w kopycie. Więc kto zaświadczy, że naprawdę ją straciłeś, oprócz twojego kolesia? Nie masz żadnych dowodów. Masz tylko swoje słowa przeciwko słowom Rusty'ego. Możesz sobie iść z tym do żandarmów, ja mam to gdzieś. Ale nie tkniesz Rusty'ego, póki ja tu stoję, chyba że koniecznie chcesz stracić wszystkie zęby.

No, teraz pozostało mi czekać na odpowiedź. Byłem już niemal pewny, że Rusty jest niewinny, a ci dwaj po prostu chcieli sobie na nim poużywać. Miałem nadzieję, że moja przemowa wystarczy do przekonania reszty kucyków, żeby nie stanęły po stronie tych matołków. Zresztą, teraz to właściwie nie miało już znaczenia. Tylko patrzeć, jak do namiotu wejdzie nasz sierżant albo jakiś inny podoficer. Czyli można powiedzieć, że wygrałem. Szkoda, że to tak łatwo poszło. Kopyta zaczynały mnie już świerzbieć...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Niebieski zrobił krzywą minę. Widocznie nie docenił twojego intelektu i umiejętności wybrnięcia z mało komfortowej sytuacji. Zmrużył oczy i spojrzał na ciebie.

- Niech ci będzie, duży. Nie mam dowodu. Jednak! - podniósł głos, co sprawiło, że nieco znudzona widownia na nowo się ożywiła. - Popatrzcie na tego młokosa! - wskazał kopytkiem Rusty'iego. Ten trząsł się jak osika, a na jego czole perliły się krople potu. - Czy tak wygląda niewinny kucyk? Czy tak wygląda ktoś, kto ma czyste sumienie?

Wiele zebranych głów pokręciło przecząco, dało się także słyszeć parę cichych "nie" przechodzących przez stołówkę.

- No właśnie, no właśnie - odezwał się pegaz, lecz ziemski uciszył go kopytkiem.

- Więc, czy brak dowodów jest karcący, skoro mamy podejrzanego w takim stanie, który jest praktycznie równy przyznaniu się do winy? To co, koniokradzie? Przyznajesz się? - rzekł agresywnie, zbliżając się do ciebie i wypatrując pyszczka Rusty'iego zza twojego cielska. Ten tylko cicho wyszeptał kilka razy "ja... ja...", po czym spojrzał błagalnie w twoją stronę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miałem tego dość. Widać było, że nie dojdziemy do niczego rozmową. Ci dwaj nie odpuszczą, a moja przemowa nie wywarła na gapiach takiego wrażenia, jakiego się spodziewałem. Oni ciągle nie mogli nic udowodnić Rusty'emu - ale on sam wyglądał, jakby zamierzał przyznać się niezależnie od tego, czy zrobił to czy nie, byle tylko zakończyć tą sprawę.

Ale ja BARDZO nie lubiłem, jak ktoś podchodził tak blisko mnie.

I dawno nie dałem nikomu w pysk.

Stanąłem więc na tylnich nogach i zamachnąłem się, mierząc lewym sierpowym w szczękę ziemnego kucyka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niebieski nie spodziewał się ciosu na samym środku stołówki, przy świadkach. Szczęka mu chrupnęła, a on sam, wytrącony z równowagi, runął głową na stół, strącając talerze, które z hukiem rozbiły się o podłogę, na ciebie skoczył pegaz, z agresywną miną strzelając cię kopytem w kość policzkową, zabolało, było także nieco niespodziewane. Obok Twojej głowy przeleciał brudny talerz po owsiance i trafił kucyka siedzącego na przeciwko, roztrzaskując się na jego czole. Ten przeleciał nad tobą, starając się wtłuc temu, kto spowodował u niego krwawienie i tak rozpoczęła się mało przyjemna bójka na stołówce. Ty zajęty byłeś głównie niebieskim, który właśnie podniósł pyszczek ze stołu oraz tym, który wisiał na wysokości twojej głowy, szykując kopniak tylną nogą, prosto w twoją szyję. W ustach poczułeś metaliczny smak krwi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O, tak, tego właśnie było mi trzeba. Wyszczerzyłem zakrwawione zęby w uśmiechu. Odgłosy bójki i widok tłukących się kucyków były ucztą dla moich zmysłów. Żałowałem tylko, że nie miałem czasu, żeby napawać się tą chwilą - miałem na głowie dwóch rozwścieczonych napastników.

Niebieski ziemniak okazał się twardszy, niż myślałem. Zwykle kucyki, które miały nieszczęście oberwać moim lewym sierpowym, nie próbowały już potem wstać. Niebieski próbował, chociaż miała jeszcze minąć chwila, zanim mu się ta sztuka uda - jeśli w ogóle.

Moim aktualnym problemem był jednak szykujący się właśnie do uderzenia pegaz. Nie miałem zamiaru dać się trafić jego tylnim kopytem. Kątem oka dostrzegłem długą deskę, pochodzącą z połamanej ławki. Robiąc unik, skierowałem się właśnie w jej stronę, planując strącić przeciwnika na ziemię...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Unik udał się wręcz znakomicie, a pegaz poleciał za daleko, wbijając się na kogoś i wdając się w bójkę z nimi. Deska znalazła się między twoimi przednimi kopytkami. Wystarczyło ją podnieść i miałeś improwizowaną bronią, zdolną położyć nawet takiego twardziela jak ty. Problem pojawił się, gdy podobnej wielkości kawał drewna wylądował obok twojej głowy, lecz raczej zdarzyło się to przez przypadek. Wyglądało na to, że bójka przerabiała się w ogólną rozróbę, ale to akurat było zrozumiałe. Każdy był zdenerwowany nadchodzącą wojną, a w ten sposób miał okazję spuścić nieco pary.

Niebieski pokręcił głową i spojrzał na ciebie wrogo.

- Zabiję cię! - krzyknął wściekły, przekrzykując harmider, po czym rzucił ci się do gardła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

A więc jednak dał radę wstać. Trzeba było pogratulować mu wytrzymałości i determinacji. Ale uparty to może być i zwykły osioł, ale to nie znaczyło, że umiał się bić.

Nie zamierzałem się z nim przekrzykiwać. Niebieski rzucił się w moją stronę, wrzeszcząc dziko i kompletnie ignorując obronę. Chciał krwi. Tacy przeciwnicy nie mogą stanowić żadnego wyzwania dla szanującego się wykidajły, który z niejednego pieca jadł chleb i w niejednym barze wybijał zęby. Pijacy często zachowywali się w ten sam sposób - szarżowali na mnie, próbując powalić mnie na ziemię i zmniejszyć jakoś przewagę wielkości i zasięgu kopyt, jaką miałem nad większością kucyków.

Zamierzałem sprawić się z niebieskim dokładnie tak, jak to czyniłem w przeszłości. Wystarczyło zaczekać, aż przeciwnik wyskoczy w powietrze, celując kopytami w moją głowę, po czym zrobić unik i uderzyć w bok zadnimi kopytami. Nawet gdyby zdecydował się nie wyskakiwać w powietrze i po prostu wbić się we mnie całą swoją masą, to scenariusz pozostawał z mojej strony taki sam - unik, kopnięcie w bok, niebieski kończy swoją wojskową karierę z połamanymi żebrami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Jak postanowiłeś, tak zrobiłeś - gdy ogier tylko skoczył w powietrze, kierując się prosto na ciebie, wykonałeś unik i uderzyłeś zadnimi kopytami prosto w jego bok. Poczułeś, że pod twoimi nogami pękają kości. Sam niebieski odleciał w bok z niesamowitą mocą, po czym trafił rozpędzony w ławę, uderzając o jej krawędź szyją. Zamknął oczy z bólu, po czym jego głowa opadła bezwładnie i pod nienaturalnym kątem.

Ktoś wpadł na ciebie, wywracając cię na ziemię. Przed oczami na krótką chwilę zobaczyłeś gwiazdy, a następnie podłogę pod stołem. Ktoś trzymał kopytko na twoim policzku, innym bijąc kilka razy po piersi, lecz było to za mało, by odebrać ci oddech. Jakieś zęby chwyciły twój ogon i pociągnęły, zzrzucając napastnika z twojego boku.

 

- Co... CO TU SIĘ KURWA DZIEJE?! - usłyszałeś aż nazbyt znajomy głos. Carrot Bite był wkurwiony. I trudno mu się dziwić. Cała stołówka wyglądała jak jedno wielkie pobojowisko.

- Co do chu... ŻOŁNIERZE! - ten głos był obcy, ale najpewniej też należał do jakiegoś sierżanta. Ciosy i hałas ucichły, jak kopytkiem odjął, a nacisk na ciebie zelżał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chyba po raz pierwszy w ciągu swojej wojskowej kariery ucieszyłem się na widok sierżanta. Nie powiem, że bijatyka nie sprawiała mi przyjemności, ale jednocześnie wiedziałem, że jak tylko ktoś wyższy rangą pojawi się w kantynie, to od razu zacznie się szukanie winnych. I wątpiłem, żeby wiele kucyków miało specjalne opory przed wyznaniem, że to ja uderzyłem pierwszy. Zacząłem się zastanawiać, jaka może być kara za wywołanie takiej rozróby. Znając armię, pewnie skończy się na kopaniu latryn.

Zerwałem się z ziemi i stanąłem na baczność. A przynajmniej spróbowałem, ale grzbiet bolał mnie, jakby walnął się na mnie minotaur, co zdecydowanie przeszkadzało w utrzymaniu pozycji zasadniczej. Ukradkiem rozejrzałem się po mesie. Pomieszczenie wyglądało jak po przejściu huraganu - co w sumie było dość trafnym określeniem, tyle że nie był to huragan z wiatru, ale kucyków. Większość żołnierzy stała już wyprostowana, kilka kucyków zwijało się z bólu na ziemi, a część, w tym mój niebieski "przyjaciel", nie ruszała się wcale, ale wątpiłem, żeby stało się im coś poważniejszego. Pewnie po prostu dostali w głowy i potracili przytomność.

Zanim zdołałem zobaczyć coś więcej, sierżant Carrot Bite wypełnił moje pole widzenia swoją odpychającą facjatą, stając przy mnie niemal nos w nos. Aż zapienił się z wściekłości. Gdybyśmy tylko byli w moim barze... Ale niestety, to była armia. Wolałem się teraz nie odzywać. Tymczasem Carrot Bite zaczerpnął głośno powietrza, zapewne szykując się do rozpoczęcia swojej tyrady...

Edytowano przez Airlock Zdecentralizowany
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

- SZEREGOWY HEAVY PUNCH! - sierżant opluł siebie i ciebie jednocześnie. W tle dwa inne głosy też zajmowały się opieprzaniem innych żołnierzy. - CZY WAM MÓZGU MAMUSIA NIE URODZIŁA?! PRZEZ TYDZIEŃ BĘDZIECIE ROBIĆ DODATKOWE KÓŁKA DOOKOŁA OBOZU AŻ...

- Co tu się dzieje?! - na ten głos Carrot Bite umilkł natychmiastowo. Do kantyny wszedł jakiś kapitan, biały jednorożec z fioletową grzywą. Imię było teraz akurat nieistotne, ważne, że Carrot położył po sobie uszy szepcząc ciche "o kurwa...". Teraz nie tylko zwykli żołnierze milczeli, ale także sierżanci. Kapitan w ciszy chodził po stołówce, rozglądając się i najpewniej oceniając straty. Na czole Carrota wystąpiły duże krople potu. Kapitan wreszcie podszedł do niebieskiego. Oczy jednorożca zwęziły się. Schylił się nad bezwładnym ciałem.

- Martwy... - powiedział cicho, ale przez ciszę w stołówce najpewniej każdy to usłyszał. Po tych słowach w kantynie zabuczało od szeptów na ten temat. Oczy sierżanta powędrowały w twoją stronę z pytającym wzrokiem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...