Skocz do zawartości

[PROLOG] Pasy dają bezpieczeństwo - Zen Stardis (Eternal)


black_scroll

Recommended Posts

Karta Postaci


Imię: Zen Stardis
Wiek: 21
Rasa: Zebra
Profesja: Drwal
Czasy: Chwila przed pierwszą większą bitwą NEA
Wygląd:

 

music_of_the_sunrise_by_rublegun-d6tmu03


Zen Stardis jest wysokim ogierem o średniej budowie ciała z charakterystycznymi (farbowanymi) zielonymi pasemkami na sierści.
Tatuaż: Drzewo z bujną koroną

Charakter: Zen Stardis jest łagodnym ogierem który zawsze jest gotów pomóc nieznajomemu w potrzebie, uwielbia ciszę oraz spokój. Często spędza wolny czas na pobliskich mokradłach/lasach grając na flecie lub paląc fajkę. Ogier nie uczęszczał do żadnej szkoły przez co nie jest na bieżąco z nowinkami technicznymi; nie czyni go to jednak głupim, chętnie uczy się nowych rzeczy. Panicznie boi się ognia; źle się czuje w miejscach gdzie jest duże skupisko kucy. Cierpi na bezsenność.

Historia: Zen Stardis urodził się w Buckwanie położonej na obrzeżach Dumnej Sawanny ( Zebrica ). Zen ma starszą o dwa lata siostrę Zafianę z którą zawsze miał doskonały kontakt. Rodzice ogiera zajmowali się zielarstwem. W wieku 14 lat, rodzina dzięki propozycji starego znajomego przeprowadziła się do Old Dallenhoof położonego na obrzeżach Shimmerwood (Equestria). Old Dallenhoof było starym miasteczkiem które usilnie poszukiwało specjalistów od nietypowych profesji. Stardis w przeciwieństwie do reszty rodziny pokochał nowy dom, wszechobecne gęste lasy oraz mokradła stały się rajem dla młodej zebry. W wieku 18 lat przyszedł czas aby podjąć pracę, w przeciwieństwie do rodziców oraz siostry Zen został drwalem ( tatuaż z drzewem wykonała Zafiana ). Praca drwala bardzo przypadła do gustu pasiastemu, robił to co kochał w miejscu które uwielbiał. Podczas przerw często siadał przy kubku gorącej kawy którą uwielbiał oraz od której był uzależniony ( To był jeden z powodów ciągnącej się bezsenności ) i strugał fajki. Pozostała trójka rodziny nie potrafiła się odnaleźć w Dallenhoof, inny klimat, inny teren, inne kuce, inny świat. Dwa lata później tęsknota za prawdziwym domem zwyciężyła, Zafiana wraz z rodzicami podjęli decyzję o powrocie do Zebicy. Dwudziestoletni ogier postanowił zostać w "nowym" domu gdzie odnalazł swoje miejsce na ziemi. Przez następny rok Zen prowadził spokojne życie wykonując zawód drwala oraz relaksując się w pobliskich lasach gdy znalazł chwilę wolnego czasu.

Ekwipunek: Flet, ulubiona fajka oraz mały toporek.

Cel: Zen Stardis mimo tego iż żył w Equestri to nie przywiązywał wagi do tego kto nią włada; Dallenhoof oraz pobliskie tereny były jego osobistą enklawą, jego własnym małym światem a on był jego władcą. Czas mijał, wojna trwała a ogier żył własnym życiem mając za nic to co się dzieje w innych częściach państwa. Przyszedł jednak moment gdy można było w oddali usłyszeć wojenne bębny a na horyzoncie pojawiły wojska które wkraczały do spokojnego świata zebry. Nadszedł czas aby stanąć w obronie swojego małego świata, sam jednak nie był w stanie obronić nawet siebie. Jedyną szansą była formowana Armia Nowej Equestri; to też tam skierował swoje kroki młody ogier biorąc ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy oraz mając nadzieje że jeszcze kiedyś uda mu się spotkać rodzinę.


 

zs.jpg

 

Westmarch, Equestria. Listopad 1251

 
Pierwsze promienie słońca uderzyły po twoich oczach. Przetarłeś oczy i podniosłeś się ze śpiwora, porządkując wszystko tak, jak zostałeś nauczony.

- Dobry - mruknął Cubes, jeden z ogierów z Zebrikańskiego Oddziału Zebr. To tu właśnie trafiłeś podczas przydziału. Co dziwniejsze, dowódcą całego oddziału był porucznik Yellow Ruccola, jednorożec o żółto-zielonym umaszczeniu. Z jakiegoś powodu najwyższe dowództwo, lub nawet sama Celestia, uważało, że zebrami powinien dowodzić ktoś, kto nie zna ich ojczystego języka i sposobu walk. Teoretycznie porucznik Yellow twierdził, że czytał dużo książek na temat kraju twoich przodków, jednak okazało się, że wie on dużo mniej od ciebie, a większość jego wiedzy to bzdury wyssane z kopyta, jednak był to typ kucyka, który twierdził, że wie lepiej, nawet jeśli i to nie było prawdą.

- Żołnierze, zbiórka w trzydzieści sekund! - krzyknął Yellow. Nagle wszyscy zaczęli się pospieszniej zbierać. Nie jakoś strasznie, porucznik mimo wszystko był sprawiedliwym ogierem, jednak zdarzały się niezapowiedziane wizytacje od kapitanów i majorów na ich zbiórkach, a ci już tak łaskawi nie byli. Dowodem był Amoon, który dostał za piętnaście sekund spóźnienia tygodniową wartę przy latrynach. Ty także szybko się zebrałeś i ruszyłeś na plac, by ustawić się w dwuszeregu, "tradycyjnej formacji zebr".

- Witam szeregowi! Dziś przećwiczymy manewr ciosu Qualakala na tych oto słomianych kukłach lwów - wskazał snopki siana, przypominające wszystko tylko nie lwy.

- Ale sir, nie ma czegoś takiego jak cios Qualakala! - odezwał się Cubes, salutując.

- Morda, szeregowy. No dobrze, kto by chciał nam pokazać Qualakalę, hm? - porucznik zaczął maszerować tam i z powrotem, co troszkę czasu mu zajmowało. - Może wy, szeregowy Zen? No, pokażcie innym, jak to się robi!

Edytowano przez black_scroll
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak więc stało się... Zostałem rekrutem Armii Nowej Equestrii; walczę w nie swojej wojnie, na obcej ziemi z wrogiem który niczym wcześniej mi nie zawinił  aby ocalić mój mały własny świat...

- Witaj Cubes - odpowiedziałem ogierowi doprowadzając do ładu śpiwór oraz porozrzucane rzeczy wokół niego. Zostałem przydzielony do oddziału zebr co mnie bardzo cieszyło ponieważ łatwiej mi się wśród nich odnaleźć. Dziwi mnie jednak dlaczego na dowódcę wybrano porucznika Yellow Ruccola, on jest jednorożcem, na dodatek jego wiedza o nas była znikoma... Wierzę jednak że musiał być ku temu dobry powód.

- Żołnierze, zbiórka w trzydzieści sekund! - krzyknął Yellow. Czas się zbierać i rozpocząć kolejny dzień treningu. Życie w armii znacząco różniło się od tego które prowadziłem dotychczas; co prawda wstawałem wcześnie ale nie musiałem niczego robić pod presją czasu,  poza tym nikt mi nie rozkazywał, sam sobie byłem panem i władcą. Początkowo nie potrafiłem się odnaleźć w nowej rzeczywistości, jednak do wszystkiego da się przywyknąć, jedyne co jest potrzebne to czas a tego jak na złość nie było za dużo. W pośpiechu ustawiłem się w "tradycyjnej formacji zebr" jak to mawiał porucznik słuchając co ma do powiedzenia.

- Qualakala? Hahaha - Zaśmiałem się pod nosem. To bardziej mi brzmi jak nazwa jakiegoś taniego trunku którym upijały się codziennie miejscowe pijaczyny w Old Dallenhoof. Kukieł już nawet nie zamierzałem komentować bo chyba każdy sam to już zrobił.

Porucznik Ruccola wymarzył sobie aby ktoś mu zademonstrował "manewr ciosu" jak sam wcześniej powiedział... pozostaje chyba tylko mu życzyć szczęścia w poszukiwaniu odpowiedniego kuca bo tutaj raczej go nie znajdzie. Porucznik uwielbiał maszerować w tę i z powrotem; zawsze mnie to nieco śmieszyło ale i napawało lękiem zarazem. Takie maszerowanie oznaczało tylko jedno... on czekał aż ktoś sam wyjdzie przed szereg co tak jak i w tym wypadku raczej się nie zdarzało, a to z kolei oznaczało tylko jedno...

Yellow przystaną na przeciwko mnie po czym "zachęcił" do pokazania swoich umiejętności...

- Sir, jestem drwalem, nie mam pojęcia o wojaczce - Odpowiedziałem twierdząco mając głowę oraz wzrok skierowany przed siebie, starałem się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego z porucznikiem. Co prawda powiedziałem że nie mam najmniejszego pojęcia o wojaczce, jednak wątpię aby był to wystarczająco dobry argument dla Ruccoli.

Edytowano przez Eternal
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jednorożec westchnął, kierując oczy ku niebu.

- Szeregowy, proszę. Co za bzdury mi tu opowiadacie? Czytałem w "Podróżnym przewodniku po Zebrice", że każda mała zebra uczy się ciosów, między innymi Qualakali. Więc z szeregu wystąp i walnij mnie tą kukłę! - powiedział nieco zirytowany.

"Podróżny przewodnik po Zebrice" - nigdy takiej książki na oczy nie widziałeś, nawet o niej nie słyszałeś. Znaczy, dopóki nie trafiłeś do oddziału Yellowa. On często o niej wspominał, ale autor tego "niesamowitego źródła wiedzy na temat zebr" palił jakiś syf podczas całej swojej podróży po kraju pasiastych albo podczas pisania książki. Innego wytłumaczenia nie było, dlaczego na stronach tego "prostego arcydzieła sztuki podróżniczej" wypisane było więcej bzdur, niż... tam gdzie jest dużo bzdur. Ale porucznik o tym nie wiedział i nie chciał przyjąć do wiadomości, że jego książka najzwyczajniej się myli, mimo że wiele zebr tłumaczyło mu to na każdym kroku, aż zaniechano tego. Nie było warto, a efektów i tak się nie osiągało.

Efektem był oddział zebr robiący dziwne rzeczy, bo im porucznik tak kazał. Czyli w sumie normalna sytuacja w wojsku.

- No, szeregowy, lew nie będzie czekać - Yellow wskazał kopytem stóg siana, który otoczyła chmura magii z jego rogu.

Cały dwuszereg cofnął się o dwa kroki, zostawiając cię sam na sam z "przeciwnikiem", który wiedziony żółtą mocą z rogu, polewitował spokojnie w twoją stronę.

Edytowano przez black_scroll
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak jak sądziłem, moja odpowiedź była nic nie warta dla jednorożca... Jego głośne westchnięcie oraz oczy ironicznie skierowane ku niebu były wystarczającym dowodem na to.

Najgorsze w tym wszystkim jest to że on nie da sobie powiedzieć że się myli. Jest wyższy rangą, to fakt, ale nie jest nieomylny. Rozumiem że ktoś może bronić swoich racji ale słuchanie samych głosów sprzeciwu powinno mu dać do myślenia... on jest uparty jak osły z Estagny. Najwspanialszym elementem obrazka przedstawiającego Ruccole była jednak jego książka "Podróżny przewodnik po Zebrice", jest to najlepszy dowód na to że nie można ślepo wierzyć w to co się słyszy lub czyta.

Yellow mimo mojej odpowiedzi rozkazał mi zademonstrować umiejętności, cały dwuszereg cofną się o dwa kroki zostawiając mnie samego sobie z porucznikiem oraz "realistyczną" kukłą mającą przypominać lwa...

- No, szeregowy, lew nie będzie czekać - powiedział donośnym tonem Ruccola wskazując na mojego przeciwnika. Mam wrażenie że zarówno on jak i reszta oddziału nie ma zielonego pojęcia jak wygląda ten cały cios Qualakala... Jedyne co mogę teraz zrobić to podejść bliżej, zadać silny cios słomianej kukle mając zarazem nadzieje że zadowolę naszego znawcę Zebricy...

Zrobiłem kilka kroków przed siebie, naprężyłem mięśnie i przygotowałem się do oddania najsilniejszego ciosu na jaki mnie stać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak stwierdziłeś, tak zrobiłeś. Mocny cios z prawej iii... twoje kopytko ugrzęzło w sianie. Ktoś nie potrafi nawet porządnie związać snopka, pomijając już jego walory estetyczne i żałosne wręcz podobieństwo. Mało tego, odrobina siana wyprysnęła siłą twojego ciosu z kukły i poleciała prosto w pyszczek, zmuszając cię do zamknięcia oczu. Niecałą sekundę później poczułeś uderzenie w lewą stronę korpusu. Nie mocne, ale na tyle niespodziewane, że zachwiało tobą. Otworzyłeś oczy. Czerwona mgiełka otaczała kukłę, kompresując ją, ściągając dodatkowe siano z innych kukieł i formując się w wielkiego lwa. Był większy od ciebie i stawał się coraz bardziej wytrzymalszy. Spojrzał na dół, w miejsce gdzie wbiłeś swoje kopytko. Złapał je swoją łapą, wyciągnął z siebie i odepchnął cię do tyłu.

- Dobry cios Qualakala, choć może włożyłeś w niego trochę za dużo siły, szeregowy. A teraz pokaż, jak poradzisz sobie w walce z tym monstrum - usłyszałeś za swoich pleców głos porucznika, lecz odwracać się nie było po co, gdyż lew zaryczał i wpatrzył się w ciebie swymi oczyma, które zabłysły magiczną czerwienią. Zaczął szarżować w twoją stronę, a gdy był już blisko, rzucił się na ciebie z pazurami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moje kopyto wbiło się w kukłę jak w masło przy tym bombardując moje oczy małymi kawałkami siana. Całkiem nieźle - pomyślałem z sarkastycznym uśmieszkiem na pyszczku; jeżeli lwy są tak samo wytrzymałe jak te realistyczne odwzorowane ćwiczebne odpowiedniki to wygraną mamy w kieszeni. Wypadałoby jednak pomyśleć o jakiejś ochronie oczu; choć patrząc na to jak są wykonane kukły to chyba lepiej samemu o to zadbać...

Z moich krótkich rozmyślań wybudził mnie cios wymierzony w lewą stronę korpusu, nie bolało mnie to ale byłem zdziwiony. Otwierając oczy ujrzałem coś co przypominało dużego lwa otoczonego czerwoną mgiełką który formował się z pozostałych snopków.

- Niech cię szlak Ruccola...- powiedziałem z oburzeniem pod nosem spoglądając na nowego przeciwnika.

- Dobry cios Qualakala, choć może włożyłeś w niego trochę za dużo siły, szeregowy. A teraz pokaż, jak poradzisz sobie w walce z tym monstrum - Usłyszałem głos jednorożca zza moich pleców. Jest tak jak myślałem, ten bufon nie ma zielonego pojęcia o tym czego stara się nas nauczyć. Krótko po słowach porucznika lew zdążył się do końca uformować po czym głośno zaryczał a jego błyszczące czerwienią ślepia były wpatrzone we mnie. Nim zdążyłem się do końca połapać w całej zaistniałej sytuacji lew rozpoczął szarżę w moim kierunku.

- To będzie cholernie długi dzień... - powiedziałem dość głośno do samego siebie po czym na widok rzucającego się na mnie przeciwnika postanowiłem odskoczyć w bok oraz zaatakować mając zarazem nadzieje że ten nie trafi mnie pierwszy.

Edytowano przez Eternal
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odskok był dobry, lecz i tak poczułeś jedynie muśnięcie siennego lwa. Kukła oberwała mocno w lewy bok. Upadłeś na cztery kopyta, a lew poleciał naprzód, prawie wpadając na szereg, który rozpierzchł się w panice.

- Utrzymać szereg! - krzyknął Ruccola. Zdążyłeś tylko dostrzec, że ktoś stoi przy poruczniku.

Lew widział tylko ciebie. Obrócił się i znów ryknął. Dostrzegłeś wgłębienie w lewej części siennego korpusu, gdy poczułeś strużkę cieczy spływającą z miejsca, w którym musnął cię przeciwnik. Jak okazało się, "jedynie muśnięcie" było płytką raną ciętą, która przechodziła od piersi aż do kłębu, barwiąc na czerwono twoją białą sierść w czarne paski. Kolejny cios nadszedł znów z szarży, lecz tym razem wiedziałeś, na co się przygotować, odskoczyłeś sprawniej i poprawiłeś swój cios, wgniatając siano jeszcze bardziej. Lew zaczął utykać na lewą stronę, widać  było, że odczuwa wgniecenia. Od strony dwuszeregu słyszałeś wiwaty i głośnie kibicowanie. A potem znienacka lew pacnął cię w pyszczek, zostawiając jedynie mokre uczucie, posoka kapała z prawego policzka. Językiem policzyłeś zęby, wszystkie były na miejscu,lecz prawdopodobnie prawa strona pyska nadawała się do opatrunku.

- No, szeregowy, jeszcze jeden cios i kończymy! - krzyknął porucznik, gdy lew znów zaszarżował. Widać tylko tak atakowały lwy, co ułatwiało wymyślenie kontruderzeń.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Wiwaty oraz krzyki które dobiegały ze strony dwuszeregu były niezwykle motywujące jednak zarazem rozpraszały moją uwagę, a to z kolei zaowocowało silnym ciosem przeciwnika prosto w mój pyszczek. Dekoncentracja, ból, obraz widziany przez mgłę oraz posmak krwi w pyszczku... Na szczęście zęby były w całości; co prawda nie miałem lustra obok siebie lecz zdawałem sobie sprawę że po walce bez opatrunku się nie obejdzie.

Starając się nie zwracać uwagi na harmider dookoła,  skupiłem się na lwie próbując przewidzieć co może się za chwilę wydarzyć. Przeciwnik nie dając mi dużo czasu na przemyślenia ponownie zaszarżował; natomiast zza grzbietu słychać było podniesiony głos Ruccoli; niestety wyłapałem tylko pojedyńcze słowa, jednak w obecnej sytuacji nie miało to żadnego znaczenia. Lew podczas biegu widocznie utykał na lewą stronę.

- Więc tutaj Cię boli zasrańcu - powiedziałem do siebie wypluwając nagromadzoną w pyszczku krew.

Najrozsądniej będzie uderzyć ponownie w to samo miejsce, jak będę mieć odrobinę szczęścia może uda mi się to szybko zakończyć. Nie chciałem być zbyt przewidywalny więc postanowiłem wybiec naprzeciw tej przerośniętej kupie siana i w ostatniej chwili przed spotkaniem odskoczyć w prawo zadając cios.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozpędzony, odskoczyłeś w prawo, lecz bestia ostatnim tchem zacisnęła ci się na tylnej lewej nodze. Nie jakoś wyjątkowo mocno, lecz na tyle, by przebić skórę i wierzchnią warstwę mięśni. Ale lew, padł na ziemię, a poświata go opuściła. Usłyszałeś tupot kopyt o ziemię. To inni, gratulowali ci udanego pojedynku. Adrenalina opuszczała ciało, a ty poczułeś zmęczenie i ból, potężniejszy niż podczas walki.

- Gratuluję, świetnie żołnierzu... - padł głos od strony Ruccoli. Tyle, że nie był to głos porucznika. Stał tam inny jednorożec. Klacz dokładnie. Miała czerwonawą sierść i ciemnofioletową, równo podciętą grzywę. Wpatrywała się w ciebie sokolimi oczyma, bacznie obserwując każdy ruch.

- Świetna robota szeregowy - odparł Ruccola z uśmiechem na pyszczku. Widocznie, ta klacz była jego przełożoną, inaczej ciężko byłoby wyjaśnić to, że po twoim sukcesie puszył się jak paw. - To jest pani kapitan Gateorb, klacz od oddziałów specjalnych.

Pani kapitan wystawiła kopytko na przywitanie.

- Witajcie szeregowy...Zen, czy tak? Słyszałam plotki chodzące po oddziale, że jesteście dobrzy. Nawet jedni z lepszych powiedziałabym. Nie interesowałoby was coś ciekawszego niż gnicie w obozie i walenie w kupy siana? - spytała cię spokojnym głosem. Dopiero teraz zauważyłeś, że był to bardzo spokojny i kojący głos, niczym fale oceanu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Kto by pomyślał że kupa siana może tak mnie poharatać? Pomimo narastającego bólu czułem niesamowitą siłę w sobie spowodowaną przez tupot kopyt. Stojąc nieco zamyślony usłyszałem jak ktoś mi gratuluje, odwróciłem się powoli utykając nieco na jedną nogę by zobaczyć iż owy głos nie należy ani do Ruccoli ani do żadnego z szeregowych... Głos ten należał do Klaczy.  Nie miałem zielonego pojęcia kim jest ta pegaz więc nic nie odpowiedziałem lekko się uśmiechając. Zapadła nieco niezręczna cisza a ja czułem się dość skrępowany ponieważ nowa postać obserwowała każdy mój ruch. Milczenie przerwał wyraźnie zadowolony Ruccola przedstawiając tajemniczą klacz.

- Kapitan? Oddziały specjalne? Hmm... ciekaw jestem o co chodzi... - pomyślałem spoglądając w kierunku przełożonych.

Gateorb wystawiła kopyto na przywitanie, więc i ja to zrobiłem.

- Tak jest! Szeregowy Zen Stardis melduje się! Nie wiem czy jestem jednym z lepszych ale ta propozycja to dla mnie zaszczyt. - Odpowiedziałem klaczy spoglądając na kątem oka na Ruccole. Pani kapitan wydaje mi się być bardzo charyzmatyczną postacią, z jednej strony bardzo oficjalna i opanowana ale z drugiej strony łagodny i spokojny głos...  Zapowiada się ciekawe.

Edytowano przez Eternal
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 weeks later...

Ruccola wpatrywał się w ciebie nieco zdenerowanym wzrokiem. Wpatrzył się w ciebie, jakby sugerował, żebyś nie robił żadnych głupot.

- Jasne, że zaszczyt - kopytko Gateorb nie wiadomo kiedy znalazło się za twoją szyją. Poprowadziła cię od obozu. Poszło kilka gwizdów uznania, gdy klacz odwróciła się tyłem. Pani kapitan nie zwróciła na to znacznej uwagi, prowadząc cię w inną część obozu. - Powiedz mi drogi pasiaku... - kopytko zaczęło masować twój kark w przyjemny sposób. Prawie nie dało się zauważyć, że każdy ogier ogląda się za panią kapitan. - Zostawiłeś kogoś tam daleko? - cały czas mówiła spokojnym głosem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...