Skocz do zawartości

Światło pośród mroku [Z][Saga][Adventure][Sad][Dark][Violence][Slice of Life][Chronicle][Slice of MLP]


Vertigo

Recommended Posts

Pojedyncza historia, jak i jej finał, widziany z różnej perspektywy. Głównych bohaterek, młodego ogierka, jak i kogoś, kto śni już od tysięcy lat, w mroku.

 

 

Symfonia - Docs - [Dark][Violence] - Preludium

Sugerowana muzyka:

Call of Duty: Black Ops

alternatywa

Call of Duty: Black Ops

Opus Magnum - Docs - [sad][Dark][Violence]

Sugerowana muzyka:

Część I - MMO Aion

Część II - Call of Duty: Black Ops alternatywa Call of Duty: Black Ops

Część III - Planescape Torment: Fall-From-Grace's Theme

Ścieżka przez Sny - Docs - [Adventure][sad][slice of Life]

Sugerowana muzyka:

Two Steps From Hell - Northern Pastures

Planescape: Torment - Deionorra's Theme

 

Fui Primus - Sum Aeternus - Docs - [Dark][Violence][Chronicle]

Sugerowana muzyka:

Ścieżka dźwiękowa z filmu Gabriel - soundtrack "Raphael" - niefortunnie, poza chomikiem, niezwykle trudne do odnalezienia - mogę podesłać, jeśli ktoś chciałby posłuchać

Beyond the Veil - Adrian von Ziegler

Odrodzenie - Docs - [slice of Life][slice of MLP]

Sugerowana muzyka:

Within Temptation - The Last Dance

 

Podziękowania dla Alberich'a i Madeleine za pomoc z tagami.

Jak i dla obsługi forum za pokłady anielskiej cierpliwości.

 

Tagi Autorskie:

Chronicle [Kronika] - Uzupełnienie historii Equestrii o poprzednią erę, jak i kompleksowe wyjaśnienie niektórych faktów z ery współczesnej.

Slice of MLP - W serialowym stylu ukończenia sezonów.

 

Życzę przyjemnej lektury, jak i mile spędzonego czasu.

 

Jest to moja pierwsza publikacja internetowa, stąd też proszę o wyrozumiałość, zwłaszcza jeśli chodzi o tagi.

Jeśli ktoś nie dysponuje programem do pobierania muzyki z YT, mogę podesłać wybrane utwory.

 

Epic: 2/10

Legendary: 2/50

Edytowano przez Vertigo
  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobrze, na wstępie przepraszam, że miast odnieść się do wszystkich utworów, zdecydowałem się zrobić to ratami. Przeczytałem już "Symfonię", by mniej więcej wyrobić sobie zdanie, jak to będzie wyglądać. Jak tylko doczytam resztę, dodam opinię do kolejnych. I tak mam co komentować, samo preludium sporo mówi mi o tym fiku.

 

Graj, muzyko! (jakże trafne)

 

Strona techniczna nie jest zła, nie widziałem błędów ortograficznych, jakieś potwornej stylistyki, na interpunkcję nie zwróciłem szczególnej uwagi. Mam jednak sporo zastrzeżeń na temat niektórych zdań i stosowanego języka. Podkreśliłbym to wszystko w dokumencie, ale nieszczęśliwie nie mogę, bo praca nie znajduje się na docsach.Naprawdę, szczerze polecam przerzucić to na moim zdaniem najlepszy nośnik, jakim są google docsy. Nie jest to specjalnie trudne, a wiele nam ułatwi. Nie zapomnij o odblokowaniu komentarzy, przydadzą się. A teraz w spoilerze wypiszę kilka znalezionych przeze mnie rzeczy:

Sam początek "delikatny, melodyczny odgłos piania". Specjalnie sprawdziłem w słowniku, bo użyte słowo wydało mi się niepoprawne, najwyraźniej miałem rację. "Melodyczny" odnosi się do aspektów bardziej... hmm... technicznych, tutaj zdecydowanie pasuje słowo "melodyjny". Drobiazg, ale warto zmienić.

 

Widzę, że bardzo nie lubisz czasowników. Być może nadaje to odrobinę poetyki Twojemu stylowi, ale czasem brzmi dość... okrutnie dla języka, dlatego doradzam zmniejszyć ilość równoważników zdań.

 

Czasami niektóre zdania lepiej połączyć. Zgubiłem niestety przykład, w którym przecinek był wręcz konieczny zamiast kolejnej kropki (ach ten brak komentów...), ale tego jest tam sporo. Na Twoim miejscu połączyłbym niektóre zdania.

 

"Klacz Jednorożca" niby nie jest to typowy błąd, ale ta forma źle brzmi. Broń Panie Boże jakieś "jednorożki", "jednorożyce" czy inne draństwa, ale to co jest też nie sprawia zbyt dobrego wrażenia. Po prostu "Klacz będąca jednorożcem", bardziej elegancko.

 

Styl, narracja, używany język... Tu mam mieszane uczucia. Z jednej strony pasują do klimatu utworu, ale z drugiej... Może to kwestia tego, że ja nie jestem specjalnym zwolennikiem łączenia poezji z prozą. Uwielbiam poezję, uwielbiam prozę, ale jednocześnie... najczęściej powstają z tego dziwne twory, którym daleko do jakości. Tutaj nie ma akurat tragedii, ale styl jest jak dla mnie mocno przepoetyzowany. Niektórzy będą to lubić, inni nie, to bardziej cecha niż wada...

I tak niektóre sceny są opisane ładnie, logicznie i przejrzyście, a inne... właśnie zdarza mi się gubić w opisach. Sprawdzę potem, jak to jest w następnych utworach, może coś zmieni się na lepsze.

 

No, ale gadam tu o rzeczach bardziej wizualnych, a warto powiedzieć kilka słów a fabule i klimacie utworu:

 

Jeśli to Twój pierwszy tekst, to zacząłeś z grubej rury. Być może odrobinę porwałeś się z motyką na słońce, ale efekt nie jest taki zły. Przedstawienie pewnego rodzaju szaleństwa w kontakcie z prostotą kucyków zostało zrobione nadzwyczaj sprawnie. Po lekturze preludium mam jednak kilka zastrzeżeń...

Zacznę może od tego, co mi się podobało. Cieszy mnie historia kucyka, który upodobał sobie muzykę, nawet jeśli to kończy się aż obłędem. Słuchając kolejny raz "Beethoven's Last Night" Trans-Siberian Orchesta'y (swoją drogą bardzo polecam, maestria symfonicznego metalu), naprawdę polubiłem tę tematykę. Podobały mi się opisy ucieczki, a rozkład przypominał mi trochę moje własne fiki lub pewnego rodzaju średniowieczne ryciny "memento mori" czy "danse macabre". To zdecydowanie na plus.

 

Podstawowe wady widzę jednak dwie. Po pierwsze - balansujesz na granicy regulaminu. Teraz od wizji moderatora zależy, czy ten tekst nie znajdzie się w MLN, ponieważ niektóre opisy są straszliwie dosadne. Niektórzy w tym fandomie jakoś lubują się w torturach... Nie nazwałbym tego nawet gore, bardziej mocnym grimdarkiem, ponieważ klimat jednak jakiś tu mamy. Doradzałbym jednak ostrożność i umiar.

Następną kwestią, dla mnie najsmutniejszą... Jakoś przejadło mi się już okrucieństwo dla samego okrucieństwa. Owszem, ten kucyk kocha muzykę, ale robić takie rzeczy... Wiem, że ma nie po kolei w głowie, mimo wszystko można było to pokazać na o wiele więcej łagodniejszych sposobów. Niestety, najczęściej wybieraną kreacją jest albo tragiczny poeta, który niszczy sam siebie (i nie da się z nim wytrzymać), albo właśnie straszliwy okrutnik, rozsiewający cierpienie dla swojej pasji. Efekt nie jest zły, ale... no cóż, nihil novi. A mam wrażenie, że Ciebie byłoby stać na więcej, bo dostrzegam tu jednak umiejętności.

 

Jak najszybciej wezmę się za pozostałe teksty. Wtedy też rzucę jakieś rady z otagowaniem.

 

No i kilka rad. Miej interesujące pomysły, mniej dramatu i okrucieństwa dla okrucieństwa, a więcej interesujących zwrotów wewnętrznych... To chyba tyle... Jak mówiłem, powiem więcej po kolejnych próbkach. Piszesz jednak całkiem nieźle i warto rzucić na to okiem.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję za konstruktywne uwagi.

 

Pozwól teraz, że udzielę paru informacji o sobie, które mam nadzieję wniosą odrobinę światła na ten utwór.

 

- Mam jedenastoletni staż, jako MG / gracz w różnych systemach RPG, to też proszę mi uwierzyć, to nie jest "okrucieństwa dla okrucieństwa." Jedynie preludium przed właściwym "dziełem."

- Od trzech lat uczęszczam na warsztaty literackie i tam właśnie nauczyłem się, że w zależności od sytuacji, zdania muszą być niezwykle złożone albo krótkie. W głównej mierze jest to zależne od okoliczności jakie się opisuje oraz emocji opisywanej osoby / podmiotu. Jednak nadal jest to kwestią gustu.

- Ten tekst, jako całość, poprawiałem ostatnie cztery miesiące, gdyż obawiałem się, że jego pierwotna forma (Symfonia i Opus Magnum głównie) może okazać się zbyt brutalna. Czy to obrazowo, czy też psychologicznie. Stąd też moja prośba o wyrozumiałość z tagami głównie, jak i podejściem.

- Wstępnie dałem takie a nie inne tagi, gdyż moja przyjaciółka, o znacznie wrażliwszej duszy od mojej, zasugerowała takowe.

- Jestem beztalenciem jeśli chodzi o ortografię i interpunkcję. Jeśli zostanie coś zauważone, tak jak wyżej, proszę mi to ukazać.

- Pierwszy raz zamieszczam coś w internecie, dlatego też nie wiedziałem, że istnieje jakakolwiek blokada komentarzy. Prosiłbym o wysłanie PW z informacją, jak ją znieść.

PS. Z racji marnej wiedzy / umiejętności w zakresie obsługi wszelakich programów, męczyłem się całą niedzielę, aby ww. tekst trafił na MLP Fiction. Proszę o wyrozumiałość.

 

A teraz parę pytań:

Czy muzyka którą dobrałem, współgra z tekstem?

O ile Opus Magnum jest już przeczytane:

Jak teraz odnosisz się do postaci Maestro?

Czy któryś z elementów, głównie II i III części, zwrócił jakoś twoją szczególną uwagę?

Jakiś konkretny "upadek", czy może któryś "zwrot fabularny"?

Edytowano przez Vertigo
  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pozwolę sobie odpowiedzieć na Twój komentarz, przeczytałem już też około połowy Opus Magnum. Wesoło, bo sam tak kiedyś nazwałem jeden ze swoich rozdziałów. Ale nie o mnie ma być tutaj mowa, tylko o Tobie i Twoim fiku.

 

Na samym początku: zapraszam na gg 9912212 lub ewentualnie pisać na maila [email protected]. Zawsze chętnie pomagam ludziom z tekstami literackimi, zwłaszcza z tymi sensownymi, a ten z tego co widzę ma szansę być dość dobry, bo Opus już jest lepszy od tego nieszczęsnego preludium.

 

A co do Twojego komentarza:

 

11 lat, to pokaźne doświadczenie, ja ledwie siedem, ale i tak sądzę, że się na tym znam. RPG faktycznie są dobrym przygotowaniem do przyszłej kariery literackiej, ponieważ sporo uczy, głównie na gruncie konstrukcji fabuły, opisów i bohaterów. To już atut dla Ciebie, że to potrafisz.

 

Warsztaty literackie? To z całą pewnością dość wartościowe, jednak... Hmmm... wiesz, większość tego to sprawy dyskusyjne. Być może mam mniejsze umiejętności i doświadczenie niż prawdziwi pisarze, ale też nie jestem człowiekiem z ulicy. Stosowanie bezokoliczników i zbyt krótkich zdań w niektórych miejscach, gdzie nawet pozornie mogłyby się udać, psuje mi kompozycje. Co też jest dziwne, bo sam jestem znany z tego, że moje zdania są "wyszczekane" i niezbyt długie, w przeciwieństwie na przykład do wyżej komentującego Dolara, który lubuje się w "piętrowych" wręcz zdaniach złożonych. Tak naprawdę bardziej niż wiedzy, jest to kwestia wyczucia.

 

Bardzo chwali Ci się to, że postanowiłeś udostępnić gotowy tekst, tym bardziej zasługujesz na kilka komentarzy z mojej strony. Otagowanie jest dość dobre, tylko, jak mówiłem, całość jest jednak dość brutalna i naprawdę nie dla młodszych czytelników.

 

Też nie jestem mistrzem interpunkcji, dlatego informuję tylko o rzeczach oczywistych. Byłoby więcej, ale brak możliwości zaznaczania komentarzy na tekście utrudnia korektę w stopniu znaczącym.

 

Dokładnie wyjaśnię Ci co i jak zrobić, ale zamiast bawić się privami wolałbym po prostu to z Tobą ugadać, w dowolny sposób. Jeśli jednak z jakiegoś powodu nie chcesz, po prostu pierwszy napisz do mnie prywatną wiadomość, a ja odpowiem.

 

A wyrozumiałość otrzymujesz, mało tego, nawet mój szacunek. Co jak co, ale napisałeś fanfika, dłuższego, niż jakikolwiek mój dotychczasowy, a ciągle mającego jakiś sens. Tym bardziej chciałbym Ci pomóc i móc dzielić się moimi wskazówkami i odczuciami na bieżąco.

 

A co do rzeczy ze spoilera:

Nie słuchałem Twojej muzyki, nie wczoraj, gdy dowiedziałem się, że Elvenking wypuścił singla, dlatego cały tekst łyknąłem z puszczonym "Elvenlegions" na pętli. Być może do muzyki odniosę się później.

 

Przeczytałem już sporo części II i całą pierwszą Opus, a Maestro... Wybacz mi, że to powiem, ale dla mnie zdaje się typowy. Po tej ilości tekstu, który już minął, jego kreacja jest naprawdę dość... widziałem już tego typu "łotrów", grzecznych, uprzejmych, szalonych i z pasją, a jednak robiących wiele złych rzeczy. Pragnąłbym czegoś... innego. Myślę, że doczekam się tego później.

Co do konkretnych elementów, będę o tym jeszcze pisał.

 

Pozdrawiam i zapraszam do skontaktowania się ze mną!

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przepraszam wszystkich, że tak bezczelnie zostawiam post pod postem, ale opowiadań nikt jeszcze nie skomentował, a ja mam sporo do powiedzenia. Swoją drogą, zanim jeszcze zacznę, zachęcam do zainteresowania się tym fikiem, bo prezentuje on całkiem wysoki poziom.

 

Stronę techniczną mogę ugadać z autorem, dlatego tym razem ją sobie daruję. Potencjalnym czytelnikom powiem tylko, że spokojnie mogą zabierać się za tekst, bowiem nie ma tragedii.

 

Właśnie. Ten komentarz kieruję w stronę publiki, wyjątkowo bardziej niż do Vertigo'a (nie wiem jak to się odmienia). Tego opowiadania jest dużo, to seria mająca łącznie ponad 100 000 słów, ukończona. Ponieważ każdy ukończony fanfik jest wartościowy, choćby tylko dlatego warto się nim zainteresować. Teraz powiem trochę, co sądzę.

 

Jestem po lekturze "Symfonii" i "Opus Magnum". O ile to pierwsze to preludium, jak dla mnie "ledwie nawet", to Opus Magnum jest już opowiadaniem długim, pisanym z perspektywy naszej szóstki bohaterek. Tu naprawdę jest o czym pisać, bowiem próbka jest solidna. Muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem.

 

Wiele osób ceni sobie postawienie naszych klaczy w trudnym położeniu, by potem móc dowiedzieć się, jak się zachowają. Dla fanów tego typu motywów, polecam to opowiadanie bezwzględnie. Miejscami jest bardzo brutalne, bardzo mroczne, wręcz bolesne. Utrzymuję jednak ciągle swoje zdanie z poprzednich postów, to nie gore. Grimdark, ciężki miejscami, ale nie gore. Tutaj niektóre psychiczne tortury są dużo gorsze, niż opisy bólu i potworności, jakie można znaleźć. Jak dla mnie, autor naprawdę się postarał. Rzecz jasna jedne rzeczy wypadły lepiej, inne gorzej, ale ogół prezentuje się bardzo dobrze.

 

To będzie mój następny punkt. Co sądzę o przedstawieniu postaci kanonicznych:

 

Twilight - prawdę powiedziawszy najmniej wyraziście przedstawiona. Zaradna, umiejąca zebrać się w trudnym momencie, mająca w sobie lidera. To już wystarczająco dobrze. Prawdę mówiąc uważam, że jest jedną z bardziej zaniedbanych postaci tutaj, bowiem można by przedstawić ją dokładniej... choć z drugiej strony nie jest to nawet konieczne, tak jak jest, jest ok.

 

Pinkie - jak dla mnie bardzo przesadzona kreacja, z duża dawką Pinkameny i Jokera z Mrocznego Rycerza. Jak dla mnie, kreacja wyrazista do bólu, jednak zostawiająca sporo do życzenia i ciut... zbyt mroczna. Nie zmienia to faktu, że jej rozwiązanie było dla mnie cudowne, zaskakujące i jest w mojej opinii najmocniejszym punktem fika.

 

Applejack - słabsza strona klaczy, będącej dla mnie uosobieniem siły i wytrzymałości psychicznej. Wiem, że zło mogło na nią trochę zadziałać, ale... Jak dla mnie jeden ze słabszych punktów.

 

Rarity - tutaj wdarła się trochę przesada i prawdopodobne niezrozumienie priorytetów Rarity. Nie zmienia to faktu, że i tak miło się czyta, choć jakiś fanatyk tej postaci może poczuć się zawiedziony.

 

Rainbow Dash - moim zdaniem naprawdę świetna. Zdetermnowana, silna, gotowa do poświęceń, odważna, choć przy tym ciągle lekko zarozumiała i dość zadziorna. Dla mnie chyba najlepiej przedstawiona postać.

 

Fluttershy - jako fanatyk tej klaczy, zawsze mam mnóstwo zastrzeżeń do jej kreacji. Tutaj... hmm... Powiem tylko tyle, że akceptuję to, co jest. Pasuje to do mojej wizji Fluttershy, pomocnej, gotowej poświęcić własne dobro dla innych, jednak czasem zapomnianej i niedocenionej. Poza tym autor nie poszedł w jej nieśmiałą i przerażoną stronę, mimo kompletnie innego przedstawienia niż tego, które zwykle prezentują nam fiki, udało mu się ją oddać wiarygodnie. Rzecz jasna mógłbym rzucić zastrzeżenia i wymyślić parę rzeczy, które bym zmienił, ale i tak jest bardzo spójnie. Brawo.

 

Postacie zaprezentowane przez autora są... w porządku, choć może ciut przekombinowane. Poczekam z ich rozwinięciem do następnych opowiadań.

No i... ja bym stąd jednak wywalił CMC, ale może następne opowiadania przekonają mnie, że się mylę. Uprzedzony Alb jest uprzedzony.

 

Fabularnie... Jest ok. Główny motyw sprowadza się do problematyki bohaterów, złoczyńców oraz tego, że do istnienia heroizmu potrzebne są wyzwania. Jak dla mnie przedstawione zostało to z głową. Pewne wyjaśnienia to dla mnie jak na razie ciut za dużo...

 

I właśnie, wiem, że mam Was zachęcić, ale muszę powiedzieć o dwóch największych dla mnie problemach tego fika: Przekombinowanie i przepoetyzowanie. Sceny dynamiczne i takie, które łatwo dało się rozłożyć na czynniki pierwsze (jak ww. rozwiązanie motywu Pinkie czy kreacja Rainbow lub Fluttershy) wypadły świetnie. Te skomplikowane... Z całą pewnością nie jestem docelowym adresatem tekstu, bo moim zdaniem pewne problemy dało się rozwiązać lepiej, gdyby tylko je uprościć. O przepoetyzowaniu pisałem wyżej, ale dodam parę słów. Niektóre opisy mają wyglądać ładnie, a zaczynają pretensjonalnie. To kwestia gustu, mimo wszystko nie zarzucę autorowi braku jakości jego narracji, bo byłoby to kłamliwe i niesprawiedliwe, ale naprawdę wolałbym zastąpienie poetyki czyś innym, prostotą, może przemyśleniami, odrobiną zwyczajności. Jak dla mnie skończyłoby się to z korzyścią dla tekstu.

 

Co jak co, ale fanfik się broni. Mówiłem, że nie jestem jego docelowym odbiorcą, a mimo to uważam go za dobry. Jestem przekonany, że znajdą się tacy, którzy to dzieło pokochają. Zapraszam wszystkich do czytania i zapewniam, że jeszcze skrobnę parę komentów.

 

Pozdrawiam serdecznie autora i czytelników!

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ściągnął mnie tu (nieświadomie) Alberich. Dawno nie widziałem, by poświęcił jakiemuś fanfikowi aż tyle uwagi, zdziwiony też byłem, gdy chwalił "Światło pośród mroku" pomimo elementów, za którymi - jak sam pisał - nie przepada. Zaintrygowało mnie to do tego stopnia, że postanowiłem sam to opowiadanie przeczytać i wyrobić sobie stuprocentowo własną, tradycyjnie już pełną marudzenia i wysokich wymagań opinię.

 

Cóż, zdołałem przeczytać jedynie "Symfonię". Być może kiedyś zdecyduję się na kontynuowanie lektury tej serii, ale teraz muszę odpocząć od stylu, który po prostu morduje to opowiadanie, zamienia tekst, który sam w sobie mógłby być całkiem niezły, na mozolne szarpanie się z wszędobylskimi błędami, dziwacznymi sformułowaniami i przeskokami z czasu teraźniejszego na przeszły. Ten fik, mówiąc wprost, jest po prostu chaotyczny i czytało mi się go źle. Nagminne stosowanie równoważników zdań, błędnego szyku i cała masa krótkich sformułowań, które powinny zostać połączone przecinkami - to wszystko jest do poprawy. Prawda, że czasem pewna surowość stylu daje dobry efekt, ale w nadmiarze - jak tutaj - zaczyna nudzić, męczyć i przeszkadza w nadążaniu za akcją. Kolejny powtarzający się błąd, który irytował mnie przez cały niemal czas, to bezpodstawne zabawy z czasem teraźniejszym i przeszłym, które mącą czytelnikowi w głowie i przeszkadzają w rozumieniu tekstu.  I największy zarzut: ten fanfik jest zbyt - jak to już ktoś przede mną określił - przepoetyzowany. Prawda, dużo tu ładnych zwrotów, środków stylistycznych, eksperymentów ze słowami i temu podobnych, ale przez nadmiar tego wszystkiego opowiadanie robi się zbyt zagmatwane, niejasne. Niektóre zdania musiałem powtarzać parę razy, żeby dokładnie wyłapać ich sens, zdarzały się też zwroty ewidentnie przekombinowane. Z innych, mniejszych wad wymienię jeszcze nadużywanie wielokropków i okazjonalne problemy z interpunkcją.

 

Przejdźmy dalej. Podczas czytania nieraz odniosłem wrażenie, że ten fik stara się być czymś więcej, skłaniać do rozmyślań, prezentować wydarzenia z nietypowej perspektywy szalonego artysty. Sęk w tym, że ani szalony artysta, ani żadne z opisanych wydarzeń zadania swojego nie spełnia. Całe zaprezentowane okrucieństwo, obłęd, groza - to wszystko wydaje mi się być wysilone i nieco bezpodstawne, tak, aby szargać silniej psychiką czytelnika. Kłopot w tym, że kto się zapoznał z literaturą obozową, wojenną czy chociażby dark fantasy, słowem - czymkolwiek krwawym, cięższym w odbiorze, ten wie, że dosadne opisy i wydarzenia to za mało, by naprawdę odbiorcę poruszyć. Zabrakło mi tu prawdziwych emocji, bohaterów, z którymi mógłbym się chociaż trochę zżyć, wydarzeń, w które chociaż trochę mógłbym uwierzyć.

 

Fabuła? Nie wiem. Powtarzam, przebrnąłem tylko przez pierwszą część i tylko na jej podstawię wydaję werdykt, być może dalej jest lepiej i ciekawiej. Na razie odnoszę wrażenie podobne, co przy otwieraniu paczki Laysów - wielkie opakowanie, chipsów malutko. W tym przypadku opakowaniem jest niewiarygodnie zagmatwany styl, chipsami - fabuła, która jest w istocie prościutka jak drut i dąży do celu bez żadnych zawirowań tudzież wątków pobocznych. I to wszystko, co mogę o niej powiedzieć. Jeszcze raz, dla porządku zaznaczam, że mówię tylko o "Symfonii".

 

Mimo całej tej powodzi utyskiwań, którą przed chwilą z siebie wycisnąłem, muszę powiedzieć, że nie jest to fanfik jednoznacznie zły. To po prostu klasyczny przykład przerostu formy nad treścią. I chociaż preludium nie było dla mnie zbyt zachęcające, być może wkrótce skuszę się i przeczytam także ciąg dalszy, a wtedy zawitam tu z następnym komentarzem.

 

Pozdrawiam, Kapitan Scyfer aka Zły Sandacz.

  • +1 4
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Choć jestem zarejestrowana od tak dawna, to i tak będzie mój pierwszy post na tym forum. Do dzieła!
 

Mogę z dumą powiedzieć, że jestem zaznajomiona z całością i mam pełny obraz historii, która od "Symfonii" rozrosła się do tak kolosalnych rozmiarów, a z każdym kolejnym fragmentem jest coraz lepsza. Styl stylem, znam autora i wiem, że się często wyraża w podobny sposób w prywatnej rozmowie... Jakkolwiek czasami w czytaniu utrudniało mi to odbiór, to jednak nie przeszkadzało mi uznać, że historia jest naprawdę dobra. Podkreślę na początek coś; nie można ocenić rzetelnie jednego fragmentu, nie znając całości, bo to tylko kawałek pełnego obrazka. Żeby go zobaczyć, trzeba przeczytać wszystko i dopiero można ocenić, będąc pewnym o co chodzi.

Ale po kolei; "Symfonia" nam przedstawia co się dzieje w pewnej części Equestrii, a dzieje się coś złego. Przeczytałam powyższe opinie i już nie pamiętam, który z was uznał, że jednorożec jest okrutny dla samego okrucieństwa lub dla sztuki samej w sobie i to wam nie odpowiadało. Dla tych, którzy są rozczarowani takim rozwiązaniem mam radę; CZYTAĆ DALEJ! To niby jest jasne, a jednak coś jeszcze się za tym kryje, nie zdradzę co (nawet Opus Magnum nie wyjaśnia tego do końca). Prologi są najcięższe w napisaniu i przeczytaniu. Po prostu trzeba zacisnąć zęby i przebrnąć, a potem jakoś leci. Jeśli komuś naprawdę nie odpowiada "Symfonia", to przechodząc od razu do "Opus Magnum" będzie nadal wszystko rozumiał, a nie trzeba się męczyć. Takim osobom polecam zacząć od "Opus Magnum" i potem przeczytać "Symfonię" jako dopełnienie, jak kto woli.
 

Nie jestem fanką angstu, gore ani okołopodobnych klimatów. Uwielbiam szczęśliwe zakończenia, kocham fluff i dlatego uwielbiam nasze kucyki. Mimo wszystko nie można docenić szczęśliwych zakończeń bez trudności, lubię kibicować swoim faworytom, gdy coś złego się dzieje i satysfakcja z sukcesu jest wtedy pełniejsza. Piszę to wszystko, by osoby, które patrzą na tagi się nie zniechęcały do całości, bo opowiadanie ZACHOWUJE klimat oryginalnych MLP, nie brak tu dowcipów i motywów jak piękna jest przyjaźń, a nawet w części "Fui Primus(...)", która jest chyba najdłuższą i najciekawszą, miłość rodzicielska.

Kilka słów o Opus Magnum; każda klacz z mane 6 ma swoją chwilę "upadku", autor rzeczywiście się postarał, żeby naszym bohaterkom zamieszać w głowach. Po kolei widziałam upadek Applejack bez cenzury i było to trochę mocniejsze, mogło w sumie zostać to nieokrojone. Nie zmienia to faktu, że dla klaczy, która tak bardzo ceni sobie rodzinę to i tak było wstrząsające doświadczenie.

Rarity jest u mnie na trzecim miejscu pod względem sympatii (a przeraźliwie ciężko mi było wybrać top 3, bo cieszą mnie wszystkie) i nie cierpię, kiedy ktoś uważa, że jest próżna i pusta, bo nie jest. Przywiązuje dużą wagę do wyglądu, bo to jej pasja. Nie jestem zawiedziona jej upadkiem, bo jak dla mnie to chyba najczęściej powracający do mnie obraz przerażającej psychozy, gdy ona próbuje się bezsensownie wyczyścić.

Twilight jest tutaj wręcz symbolem nadziei, jedynym głosem rozsądku i jest to jak najbardziej zgodne z kanonem. Nie została potraktowana po macoszemu, wręcz przeciwnie; odgrywa bardzo ważną rolę w opowiadaniu. Po prostu wydaje się mniej wyraźna w porównaniu z tym, co musiały przejść jej przyjaciółki. Twilight szczęśliwie to ominęło.

Rainbow Dash jest przedstawiona doskonale, jestem pewna, że każdy fan będzie zadowolony. Rainbow zawsze jest wspaniała ^^

Fluttershy mnie rozczulała... To jej poświęcenie dla przyjaciół nie zważając na to, że sama też cierpi... Jest kochana i bardzo mnie wzruszała każda pomoc zwłaszcza przy Pinkie Pie. I będę się upierać przy tym jak osioł; gdyby to był jeden z odcinków to przy rozwiązaniu Pinkie BYŁABY PIOSENKA! Tam wręcz JEST piosenka! Na pewno. Swoją drogą jeśli chodzi o dawkę Pinkaminy, to ja po części jestem za to odpowiedzialna, bo autor nie czytał absolutnie żadnego fanfiction z MLP poza "Antropologią", którą wręcz kazałam mu przeczytać, a więc nie wiedział nawet, że Pinkie z prostymi włosami nazywamy jakoś inaczej. ;)

Jeśli chodzi o końcówkę, to nie jestem uprzedzona, bo nie ma chyba postaci w MLP, której bym nie lubiła... Chyba tylko Dimond Tiara, nawet Silver Spoon mnie nie drażni xD Bardzo mi się podobał finał.

Dalej mam "Ścieżkę przez sny", która wręcz ocieka tym co kocham najbardziej; fluffem. Nic tylko czytać i płakać ze wzruszenia, takie to kochane. No i mamy kolejny fragment układanki skąd się wziął i dlaczego atakował Maestro. Czytanie "Ścieżki" jest bardzo przyjemnym doświadczeniem, można powiedzieć, że to wręcz drugi biegun od "Symfonii", chociaż możliwe, że są osoby, które taki nadmiar cukru uznają za niestrawny. Ja uważam, że jest cudny. Poza tym pojawia się główny bohater "Fui Primus" - największy plus tego opowiadania!

 

"Fui Primus - Sum Aeternus" - tutaj ostrzegam przed początkiem, bo jest prawie kompletnie niezrozumiały. Trzeba przebrnąć, dla zachęty zaś dodam, że można się ucieszyć z interesującej wizji tego kim są Celestia i Luna, kim są alikorny w ogóle, oraz skąd się biorą. Pozwolę sobie przedstawić mniej więcej treść niby jako opis z tyłu okładki:

Główny bohater - jak go trafnie nazwał Light Shade; Strażnik Mroku, to idea zła zrodzona w mrocznych czasach, kiedy Equestria nie była przyjaznym miejscem. Gdy zrozumiał kim jest powstały jego córki - również idee. Walczyły z nim niosąc nadzieję i miłość, a Jemu nie zajęło wiele czasu, by zrozumieć, że są swoim własnym dopełnieniem. Jest złem, ale sam w sobie nie jest zły i przyglądanie się jego wieczystej egzystencji i temu jak postrzega świat jest fantastyczne. Zwłaszcza, że są tu też retrospekcje z mrocznych czasów, wydarzenia z kanonu przedstawione jego okiem, aż w końcu wydarzenia z samego opowiadania. Ja czasami zatracam się w tym co jest kanonem, a co częścią tego opowiadania, co świadczy dość sporo o potencjale. Chciałabym go zobaczyć na ekranie.

"Odrodzenie" jest piękną klamrą całości zamykającą opowiadanie. Jeśli ktoś miał niedosyt Twilight to tutaj się odnajdzie, choć brakuje mi tu z kolei mane 6 (minus Twi). Wiem, było ich wystarczająco poprzednio, ale mimo wszystko mi ich brak... Za to wybrnięcie z tego błędnego koła, w jakim trwają Celestia, Luna oraz ich ojciec wydaje się dosyć nagłe, ale jest nacechowane poczuciem szczęścia i cisnącym się na usta słowem "NARESZCIE".

  • +1 4
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...
PONIŻSZY KOMENTARZ ZDRADZA SZCZEGÓŁY TREŚCI.
 
Jak ja długo męczyłam ten fanfik… Przeczytanie całości zajęło mi ze dwa bite tygodnie, ale po drodze musiałam „przegryzać” czymś normalniejszym.
 
Na wstępie chciałabym napisać, że przeczytałam komentarze, które szanowni forumowicze zamieścili nade mną i mogę powiedzieć, że zgadzam się ze wszystkimi. Cóż, cieszę się bardzo, bo to znaczy, że udało mi się zrozumieć tekst, a to do zadań łatwych bynajmniej nie należało.
 
Od razu mówię, że poniższy komentarz może być nieco (czytaj: mocno) chaotyczny.
 
Zacznijmy od początku.
 
Część pierwsza.
Tutaj nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Opowiadanie jest krótkie i… hmm… dziwne. Tak, dziwne to chyba dobre słowo. Widać, że autor posiada jakieś umiejętności. Mogę nawet powiedzieć, że są one spore. Na tym etapie styl jeszcze nie przeszkadza – jest taki, jaki powinien być, dostosowany do treści. Powiem więcej – ten tekst jest naprawdę kunsztowny, przemyślany, przepełniony muzyką, dźwiękami i poezją. Nie trzeba puszczać zaproponowanego przez Ciebie podkładu, żeby to czuć (swoją drogą, opowiadanie czytałam głównie w nocy, więc nie bardzo miałam możliwość głębszego zapoznania się z tą muzyką – słuchawki są złe i niszczą słuch – ale moim zdaniem ona nie jest konieczna; a jako osobne utwory te piosenki bardzo mi się podobają, masz dobry gust).
 
W tekście dominuje bardzo wyraźny klimat grozy, który jest potęgowany przez styl – krótkie, „rwane” zdania, liczne środki stylistyczne typowe dla poezji… W sumie można to uznać za próbę połączenia prozy z poezją. Czy udaną? Raczej tak. Na tym etapie jeszcze tak. Co nie zmienia faktu, że przez fanfik, mimo że krótki, ciężko się przebić (a to dopiero pierwsza część! Najkrótsza ze wszystkich!).
 
Ogólnie można powiedzieć, że „Symfonia” stanowi wstęp do rozwinięcia serii i dobrze spełnia swoją rolę, ale niczego szczególnego w niej nie widzę. Nie mówiąc już o tym, że ze względu na sugestywne i brutalne opisy tekst mógłby spokojnie wylądować w MLN.
 
Część druga.
Plusem jest to, że muzyka zdaje się wszechobecna. Można się wczuć w klimat, ale potrzeba do tego sporo samozaparcia – na początku myślałam, że ten styl, te wszystkie dziwaczne pisarskie maniery pojawią się tylko w „Symfonii”, ale niestety pomyliłam się. Jak się miało później okazać, cały dwustustronicowy tekst jest w ten sposób pisany. Nie dziwota, że międliłam to przez pół miesiąca i nie mogłam skończyć.
 
Na tym etapie zaczynały mnie już denerwować te zdania sprawiające wrażenie, jakby je rozpłatano siekierą i w krwawiącą ranę wciśnięto kropkę. Nie, stop. Nie denerwować. Wkurzać. Mocno. Jest różnica między budowaniem napięcia przez krótkie zdania a stawianiem kropek, gdzie popadnie. To, że autor uczęszczał na warsztaty literackie, że ma doświadczenie w tworzeniu scenariuszy dłuższe niż pół mojego życia i posiada wszelkie inne przymioty – to bardzo ładnie, ale nie zwalnia go z obowiązku stosowania jakichkolwiek zasad językowych. Zaimki przymiotne takie jak „który”, „jaki”, „co” istnieją po to, żeby wprowadzać zdanie podrzędne, a nie, żeby zaczynać nimi nowe zdanie. Bo potem tekst czyta się beznadziejnie. Jakbyśmy mieli astmę. Która szarpie naszymi płucami. Co powoduje, że nie możemy złapać oddechu. Ani dokończyć zdania. Które powinno być dłuższe, a nie jest. Bo autor sobie ubzdurał, że w ten sposób spotęguje napięcie. A jedyne, co potęguje, to zirytowanie czytelnika. (A teraz wszyscy ci, którzy nie czytali opowiadania, niech sobie wyobrażą coś podobnego przez dwieście – słownie: dwieście – stron. Waleriana w lewej szafce nad lodówką.)
 
Dobrze, zostawmy już tę kwestię, bo autor chyba po prostu w ten sposób pisze, że zdań złożonych nie lubi i się tego u niego nie wyplewi.
 
Co można powiedzieć ogólnie o części drugiej… Na pewno jest lepsza niż pierwsza. Mamy bardzo dobrze oddane szaleństwo – każda z Mane 6 otrzymuje swoje magiczne „pięć minut”. Tak, myślę, że rodzaje obłędu zostały idealnie dopasowane do poszczególnych postaci. Najbardziej podobała mi się Fluttershy – absolutnie cudowna kreacja. Ona właśnie taka jest – niosąc ratunek przyjaciołom, zapomina o sobie. Bardzo dobrze to oddałeś. Wierzę w Twoją Fluttershy. Najfajniej wyszła z nich wszystkich.
 
I znowu – za tę część opowiadanie ewidentnie powinno wylądować w MLN. Bez przesady, ale to już nie jest trochę krwi czy innych wydzielin. To jest paskudne, przerażające i wyjątkowo mocne. Gdybym miała młodsze rodzeństwo, nie chciałabym, żeby to przeczytali. Już od kolejnej części jest w tym względzie okej, ale w „Opus Magnum” – nie. Mógłbyś chociaż dać tag Mature lub +16.
 
Opowiadanie nie jest serią. Przez poniższą recenzję przetoczy się jeszcze parę argumentów za tym stanowiskiem, jednak ten jeden jest ewidentny – serię dałoby się podzielić w taki sposób, by połowa wylądowała w innym dziale. Ze „Światłem…” nie można tak zrobić, bo czytelnik nie zrozumiałby ani słowa z kolejnych części bez znajomości pierwszych (w sumie, są fragmenty, kiedy czytelnik tak czy siak mało co rozumie, ale nie drążmy już tego tematu, uznając litościwie, że niektórzy po prostu mają taki „intelektualny” – nie pisz „przeintelektualizowany”, nie pisz „przeintelektualizowany” – sposób bycia).
 
W tej części zirytowała mnie niewiarygodność bohaterów. Po tych wszystkich okropnych wydarzeniach oni po prostu… urządzili sobie festyn. I ich głównym problemem stało się, kto zagra na gitarze czy innych bębnach.
 
Plus za Ligę Znaczkową, która zdobyła wreszcie znaczki. Minus, że w jednym momencie. Ponadto po przeczytaniu „Opus Magnum” zanotowałam w myślach, by wytknąć autorowi, że trójka źrebiąt ot tak pokonuje sobie przerażającego potwora mającego moc sprowadzania na innych obłędu, podczas gdy Elementy Harmonii tkwią sobie w więzach i płaczą z bezsilności. Dopiero dużo, dużo później, po przeczytaniu części czwartej bodajże, doszło do mnie, co tak faktycznie się stało i pokiwałam głową z uznaniem, bo to jest naprawdę dobrze wymyślone. Niestety, całe to moje skonfundowanie dowodzi tylko jednego – to opowiadanie nie jest serią. Seria to zbiór kilku opowiadań połączonych wspólnym motywem, z których każde można czytać osobno BEZ SZKODY DLA INNYCH. Tymczasem żeby nie uznać pierwszej części za wytwór odurzonego umysłu twórcy, trzeba przeczytać drugą, a żeby drugiej nie uznać za dziwną mieszankę gore z poematem, trzeba przeczytać trzecią i tak dalej.
 
Część trzecia.
Dla mnie najlepsza. Absolutny majstersztyk. Świetna fabuła, genialni bohaterowie, styl nieco inny, chociaż znowu rwane zdania są i mają się dobrze (ale na tym etapie już powoli zaczynałam się do tego przyzwyczajać, o zgrozo).
 
Bardzo podobał mi się opis przyjaźni głównych bohaterów, jak się poznali, jak Light po kolei im pomagał. Wszystko to było takie cudowne, baśniowe. Cała ta część jest jak bajka. Light to fajna, ciepła postać, a jego stosunki z przyjaciółmi – wybacz, że to powiem – przypominają sektę (ale w takim dobrym tego słowa znaczeniu – o ile dobre tego słowa znaczenie istnieje). Chodzi mi o to, że oni są sobie tak bliscy, kochają się, oddaliby za siebie życie, zapisują swoje sny (sic!). Lubię, jak ktoś opisuje relacje między bohaterami, a tu jest to zrobione na tyle szczegółowo, że z pomrukiem zadowolenia mogłam się w nie wgryźć i w nich zatonąć jak w puchowej poduszce.
 
Motyw podążania za marzeniami ścieżką wyznaczoną przez sny początkowo do mnie nie przemawiał. Jakoś tak nie mogłam ogarnąć, że on całe życie czekał na tę wyprawę, skoro tym jego ach jak wielkim marzeniem była po prostu wyprawa do Canterlotu i gdzieś tam jeszcze. Powtarzałam sobie w myślach: „Kurde, i on dopiero teraz pojechał? Skoro tak mu na tym zależało, to nie mógł zaoszczędzić trochę? Przecież to tylko stolica, a nie koniec świata”. Oczywiście, potem przeczytałam kolejne części i diametralnie zmieniłam zdanie. Mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że miałeś rację mówiąc, iż w Twoim tekście nie ma rzeczy przypadkowych. Faktycznie, nie ma. Wszystko pięknie ze sobą współgra, jedno wynika z drugiego, a to, co w pierwszym odruchu wydaje się naciągane, tak naprawdę ma solidne wytłumaczenie Wątki z różnych części pięknie się ze sobą splatają i uzupełniają. Jest to kolejny dowód na to, że przy utworze nie powinno być tagu Seria. Jeśli ktoś nie przeczyta całości, nie jest w stanie wyrobić sobie zdania, a początkowe części bynajmniej nie są najlepszym, co mogłoby w życiu spotkać przeciętnego zjadacza fanfików. Osoba, która nie przebiła się przez początek, nigdy nie przekona się, że opowiadanie tak naprawdę jest dobre i wartościowe, a autor odznacza się niebywałym talentem do tworzenia przemyślanych fabuł.
 
Gdzieś w połowie tej części zaczęłam czuć przesyt bajkowości. Z początku mnie ona zachwyciła, ale potem poczułam się znużona. Tak, jakbym wytarzała się w cukrze pudrze. Wszystko tu jest takie… słodkie? Klejące, lepkie, różowe wręcz. Sąsiedzi będący dla siebie jak rodzina, przyjaźń dająca siłę, świat jako wielki plac zabaw dla źrebaków (a na tym placu zabaw alkohol, narkotyki, gwałciciele i wiele innych fajnych rzeczy – wybacz sarkazm). Nie wspominając o tym, że wszyscy tu płaczą. Ogiery, klacze, dzieci, drzewa, cegły. Wszyscy. Non stop. Z powodem, bez powodu, ciągle. Pamiętam, że podczas czytania irytowało mnie to w równym stopniu, co poszatkowane zdania oraz mieszanie czasu teraźniejszego z przeszłym.
 
O, przypomniało mi się – jeszcze jedna rzecz do stylu A właściwie dwie – wszechobecna inwersja i imiesłowy. Szczególnie to widać w części ze Strażnikiem Mroku. Trudno ocenić, czy jest to dobre, czy złe. Na pewno „jakieś” – odznaczające się, odmienne. I znowu – Strażnikowi Mroku takie zabiegi pasują, ukazują jakąś jego potęgę, niedostępność, nie wiem, jak to nazwać. Ale znowu – co za dużo, to i świnia nie zeżre.
 
Tak z innej beczki – uwaga kompletnie niezwiązana z samym opowiadaniem. Otóż, kiedy niektórzy opisują barwy kanonicznych bohaterów, mam wrażenie, że jestem daltonistką. Twilight ma jasnoczerwone pasemko we włosach, Apple Bloom jest prawie złota, Sweetie Bell szarawa… Gdzieś przeczytałam nawet, że Applejack ma kremowe umaszczenie. Zaczynam się zastanawiać, czy wszyscy – ja i ci ludzie – oglądamy ten sam serial, czy może to ja mam większe niż zwykle problemy z oczami.
 
Kończąc o części trzeciej: bardzo polubiłam Lighta. To takie połączenie Luny Lovegood z guru. Ciepły, kochający, „inny”, charyzmatyczny. Ciągnie do siebie tłumy.
 
Część czwarta.
O matko.
 

Cóż, zdołałem przeczytać jedynie „Symfonię”. Być może kiedyś zdecyduję się na kontynuowanie lektury tej serii, ale teraz muszę odpocząć od stylu, który po prostu morduje to opowiadanie (…)

 

 

Mój drogi – jeżeli ledwo przebrnąłeś przez „Symfonię”, to na Twoim miejscu nie zabierałabym się za „Fui Primus”, bo się, biedaku, wykończysz. Poniżej próbka tego, co można w tej części znaleźć (tylko dla odpornych):
 

Pragnienie gna jednak dalej, mimo wszelkich trudności. Nie mogąc dołączyć do innych, na powrót, być wszystkie razem. Zbierają się w własnych konstelacjach, próbując chociaż tak, nie być zapomnianym. Być, chociaż ze sobą, pośród swego blasku, ponownie razem. Nowe gromady powstają, rosną w swym własnym świetle. Ich taniec na nowo niesie spełnienie. Nowych, świetlistych iskier narodzenie. Aż w końcu, następuje spełnienie. Wszystkie razem, ponownie, bez skazy, w nieskończonym świetle. Tym najczystszym. Dopiero teraz, prawdziwie doskonałym. Zjednoczone. Trwające w swym tańcu. Blasku nieskończonym.

 

Powstają. Ich młode, świetliste ciała, promienieją nieskończoną siłą, odrzucając od siebie mrok. Mimo bólu, chce być bliżej nich, przy nich, w tej jednej chwili. Ujrzeć, co stworzyła jego idea. Czuje jednak coś nowego. Dotyk własnego istnienia. Spogląda ku ziemi. Ciało. Spojrzał na siebie oczami zebranych za mroczną kopułą. Tak jak nadali formę swej nadziei, tak i uczynili to samo wobec kogoś, kogo uważali za wroga. Nadając kształt i wygląd, do niedawna, znienawidzonego przeciwnika swego. Stał teraz, w swym własnym ciele, formie ukształtowanej ich lękami, naprzeciwko kogoś, komu dał zaistnieć. Będącego czymś więcej niż tylko ideą zrodzoną z niego. Podobnego sobie. Będącego częścią jego samego.

 
I tak dalej, i tak dalej, przez kilka stron.
Mogę powiedzieć tylko jedno:
Jaki piękny, cudowny, pierwszorzędny przykład pseudopoetyckiego bełkotu.
Na zielony bór, tego nie da się czytać. Przynajmniej nie na trzeźwo.
Cały ten opis o iskrach, tańcu i budzeniu się mroku można było z powodzeniem skrócić do jednego akapitu, zamiast katować czytelnika epopeją powtarzających się motywów i nic niewnoszących zdań. Przeczytałam ten przydługi wstęp w całości tylko po to, by przekonać się, czy jest w ten sposób napisany do końca.
 
Owszem, jest.
 
Nie widzę sensu istnienia tego fragmentu, skoro później następuje rozmowa księżniczek z ich ojcem i stworzycielem, która cały ten opis streszcza i to w bardziej przystępny sposób.
 
Swoją drogą, pomysł, by księżniczki narodziły się z idei, która jest zaprzeczeniem mroku Strażnika, jest boski i innowacyjny. Podoba mi się szalenie, a zdanie: „Jedna zaczęła przewyższać drugą, jakby żyjącym bliższe było tylko jedno oblicze światła” to majstersztyk. W ogóle ta część podobała mi się ze względu na oryginalne, świeże spojrzenie. Powstanie Elementów Harmonii jako połączenie idei dobra i zła, narodziny Cadence jako idei z Kryształowego Serca, następnie mamy opowieść o tym, skąd wzięli się Sombra, Discord i Nightmare Moon – super.
 
Najbardziej zapadł mi w pamięć opis kary dla krnąbrnego sługi, któremu wydawało się, że może wydawać rozkazy Panu Mrocznych Mocy. Zamiana w kryształ i zmuszanie do śpiewu w męczarniach przez całe wieki – genialne, niepokojące, mocne i do szpiku kości złe, a zarazem takie… hm, sterylne. Świetne, świetne. Jak chcesz, potrafisz wymyślić coś mrożącego krew w żyłach, a zarazem bez typowej otoczki gore.
 
No i jeszcze lekcja o niezapominaniu bliskich zmarłych. Coś pięknego. Aż się wzruszyłam, kiedy to czytałam.
 
„Nic nigdy nie dadzą żadne świetliste potęgi, jeśli nie staną naprzeciw mroku swego” – to zdanie idealnie podsumowuje całe opowiadanie.
 
Uwielbiam zabieg opowiadania jednej historii z perspektywy różnych osób, ale to już zaczyna być nużące. Czuję się tak, jakbym trzeci raz czytała to samo. Mimo wszystko szalenie podoba mi się zamysł, by wydarzenia z „Opus Magnum” były tylko i wyłącznie planem Pana Mroku. Ucieszyło mnie takie wyjaśnienie i pogłębiła się moja sympatia do tej postaci, którą uważam za drugą najlepiej skonstruowaną w całym fanfiku. Drugą – bo pierwszą jest Light. Kreacja najpotężniejszego z alikornów, pana nad panami, stwórcy wszechrzeczy podoba mi się niezmiernie. Jest idealny – srogi, ale sprawiedliwy, poważny, dumny, dostojny, mądry mądrością przedwieczną. To pan i władca. Wyznacza ścieżki, budzi strach i szacunek – a do tego wszystkiego jest kochającym ojcem. Popełnia błędy, ale umie się do nich przyznać i je naprawić. Nie chce nikogo skrzywdzić, choć inni często widzą w nim monstrum. Niezrozumiany, ale rozumiejący. Wszechmocny, ale odpowiedzialny. („Wielka moc to wielka odpowiedzialność”… Wybacz, chyba się lekko zapędzam podczas pisania tego komentarza :P.)
 
Jedna nieścisłość – z jakiej racji Pan Mroku nazywa Twilight „swoją najmłodszą córką”, skoro jego dzieci powstały z iskry obudzonej pośród mroku, która przez wieki szukała swojej idei (czy jakoś tak?), Twilight natomiast na księżniczkę wyniosła Celestia za zasługi dla kraju?
 
Zbliżamy się do szczęśliwego końca.
Część piąta. (Dzięki Bogu krótka.)
O ile postać ojca księżniczek podobała mi się w części czwartej, to tutaj uważam, że jego potencjał został zmarnowany. Trzeba się zdecydować – czy dostojny i potężny duch mroku, czy zagubiony tatuś-kapeć. I na dodatek to zaprzyjaźnienie się z Lumine… Jednorożec powinien czuć do alikorna nieskończony respekt i oddanie, a nie udzielać rad, że w życiu ojca ważne jest to, a tamto nie, bo coś tam. Po pięknej kreacji Pana Mroku z części poprzedniej postawienie tej dwójki na równi strasznie mi zazgrzytało.
 

Wave wskazał kopytkiem pośród zamieszania.

– Ja za to tym razem nie beknę.

 

I co, nie trzeba było tak od początku? Żeby było miło, żeby było normalnie? „Ścieżka przez sny” ma niebywały potencjał i fantastyczne postaci, a Wave jest po prostu uroczy jako epizodyczny błazen. Szkoda, że zamiast wycisnąć z tych bohaterów, ile się dało, Ty wolałeś pójść w stronę filozoficzno-poetyckiego dyskursu.
 
Trochę to głupie, ale od chwili, gdy Twilight pobiegła na spotkanie z księżniczkami, myślałam tylko o tym, że Spike stoi pod drzwiami i na nią czeka…
 
Ogólnie o całości:
Potwornie ciężki styl, przez który trudno się przebić. Mieszanie czasów, inwersja, urywane zdania, które co prawda odróżniają opowiadanie na tle tysiąca innych, podobnych, ale jednocześnie wywołują u czytelnika ból głowy (i uzębienia, którym po kilkudziesięciu stronach zaczyna regularnie zgrzytać). Przegadanie (tak, to mogłoby być o połowę krótsze i wówczas prawdopodobnie więcej osób dotrwałoby do końca. Uwaga, doktor Madeleine stawia diagnozę – otóż, szanowny Panie, cierpi Pan na słowotok większy niż ja przy komentowaniu. Do tego dochodzi tendencja do powtarzania pewnych rzeczy kilkakrotnie oraz do komplikowania akcji i tworzenia niekończących się ciągów wielopoziomowych przemyśleń bohaterów). Niektóre części są bardzo dobre, inne nie. To nie jest seria, bo wydarzenia z różnych fragmentów nawzajem się uzupełniają i wymagany jest obraz całości dla zrozumienia treści. Początek zabija to opowiadanie, potem jest już lepiej. Pięknie potrafisz łączyć wątki i zaskakiwać czytelnika kolejnymi rozwiązaniami.
 
W ogólnym rozrachunku opowiadanie jest dobre. Ciekawe, intrygujące, dziwne, „inne”. Daje nam coś, czego żaden „normalny” utwór dać nie może. Klimat jest niesamowity, oniryczny. Czyta się to jak baśń, ma się wrażenie, że to sen (takie było przecież zamierzenie, a sen to motyw przewodni tego dzieła). Sam sposób mówienia postaci pogłębia to wrażenie.
 
Jednak co za dużo, to niezdrowo. Nie bez powodu baśnie są krótkie – 200 stron czegoś takiego to męczarnia. Z jednej strony opowiadanie wciąga, z drugiej – są momenty, kiedy dłuży się straszliwie.
 
Myślę, że ostatecznie więcej zyskałam niż straciłam, czytając to opowiadanie, ale… Cóż. Są utwory, do których lubię po jakimś czasie wracać. To do nich nie zależy. Zapomnieć nie zapomnę, ale na pewno nie wrócę.
 
Na koniec tego ekstremalnie długiego komentarza mogę tylko życzyć weny na przyszłość.
Madeleine
 
  • +1 5
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odkryta przez ciebie nieścisłość:

Za kulisami - Gdyż musiałbym napisać jeszcze co najmniej 2 części, a powątpiewam, aby ktokolwiek to zniósł, sądząc po ww. wpisach.

 

W pierwotnym założeniu, pieczęć wiążąca była oparta na "czystych ideach, stanowiących zaprzeczenie jego istnienia, jednak pustych i pozbawionych swego blasku." Podobnie jak kryształowe serce, które nie miało tej "iskry" w sobie, przez co umierało.

Kryształy pieczęci zostały przekute i uzupełnione o brakujące elementy - mroczne aspekty każdego z nich. Same z siebie nie były jednak pełnymi ideami, a jedynie stanowiły fragmenty większej całości - idei poznania/zrozumienia - która powoli zaczęła się kształtować w pewien czas później. Strażnik Mroku był świadom znaczenia każdej z nich, jednak nie procesu, który rozpoczął się wraz z ich pierwszym użyciem przez Celestię i Lunę - momentu, gdy na parę drobnych chwil, połączyły się.

Księżniczki były w stanie używać ich mocy, gdyż nikt na świecie nie miał predyspozycji, aby przyjąć na siebie tą budzącą się iskrę - podobnie jak Imperium używało Kryształowego Serca.

Tysiąc lat później, Celestia zauważyła, że Elementy Harmonii nie są już jej podległe. Mając doświadczenie z podobnym przypadkiem (gdy idea miłości znalazła swe ujście, nie odczuwała już aż takiej więzi z kryształowym sercem, a raczej z konkretnym kucem), zaczęła szukać pośród oblicza świata - świetlista sfera, całkowicie oddzielona od wieczności - tego szczególnego kuca. A gdy w końcu ją znalazła, przygarnęła pod swe skrzydła ucząc i przygotowując do tej wielkiej chwili.

Ostatecznie, korzystając z niedokończonych zapisków Starswirl'a (chociaż trafniejsze byłoby powiedzieć - sabotowanych przez jego samego) udało się połączyć świetliste fragmenty nowej idei w osobie (kucu) który dzierży serce pieczęci - "ogniskujące wszystko w sobie." A gdy to w końcu się stało, Celestia czekała pośród oblicza świata, aby powitać Twilight, jak i spoglądać z dumą, kiedy jednoczy się z iskrą swej idei. Podczas gdy Luna (kosztem własnego bólu), używając jednego z przekutych reliktów ojca, robiła co tylko w jej mocy, aby nawet najdrobniejszy obraz leku czy strachu (zwłaszcza z momentu gdy Twilight wkroczyła do oblicza świata), nie trafił do wieczności.

 

Lumine, od czasu uwolnienia Imperium, leżał w łóżku, niezdolny do jakiegokolwiek działania. Płynne oddychanie sprawiało mu problem, a powiadomienie o tym, że Light zmierza do Sanktuarium, wiązało się z użyciem połączonych sił większości jednorożców w Zakonie - nie miał więc jak przekazać mu wieści o "nowym alikornie."

 

Stąd też zdziwienie, gdy pierwszy raz Strażnik Mroku zobaczył Twilight.

Idąc dalej. Wykorzystał więź pozostałej piątki, przebudzając je na mroczne oblicza ich własnych cech (nie może bezpośrednio wpływać na Twilight - Sanktuarium), aby przy następnym użyciu Klejnotów Harmonii, przelać na nią te doświadczenia - aby nie zapomniała, jak i mogła zrozumieć, tą "osobliwą" lekcję.

 

Z powyższego, mam nadzieję, ukazałem w mniejszym lub większym stopniu, że jednak to jego córka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Po dość długim czasie od mojego ostatniego komentarza powracam, by z zadowoleniem stwierdzić - przeczytałem całe "Światło pośród mroku". Większość swoich przemyśleń i wskazówek przekazałem już bezpośrednio autorowi, a coś w rodzaju recenzji najpewniej jeszcze pojawi się w jakimś fandomowym magazynie. Dlatego też nie jestem przekonany, co dokładnie mam w tym komentarzu zawrzeć. Trudno, wpiszę wszystko co przyjdzie mi do głowy.

 

Na samym wstępie - nie żałuję czasu poświęcone na to opowiadanie, a biorąc pod uwagę trudny styl, ogólne poziom treści, z którymi miałem do czynienia, było to sporo z mojej strony. Tak czy inaczej - naprawdę było warto. Światło... jest bowiem opowiadaniem bardzo dobrym, do tego wszystkiego dość innym od typowych dzieł naszego krajowego rynku literackiego w fandomie.

 

Do dzieła!

 

Błędy zdarzają się więcej niż często niestety. Wiem, że autor powoli kombinuje już nad gruntowną korektą - i bardzo dobrze. Sam pozaznaczałem trochę w niektórych częściach, ale ponieważ większość czytałem na dokumentach poza domem, zrobiłem tylko tyle, ile byłem w stanie, czyli niewiele. Mimo sporej ilości niedoróbek i różnego kalibru błędów, nie jest to aż takim problemem przy czytaniu. W żadnym razie nikogo nie rozgrzeszam, jak każdy tekst ten też byłby lepszy, gdyby był stuprocentowo poprawny, chcę tylko powiedzieć, że treść jest na tyle dająca do myślenia, że błędy były ostatnią rzeczą, na której miałem ochotę zatrzymywać uwagę.

 

Gorzej ze stylem, bo tego nie da się obejść. Styl oscyluje między "ciężkim", "potwornie ciężkim" a "ciężkim ale jednak dobrym". Tak, jeśli ktoś nie czuje się na siłach w zabawie w tekstołamacz, niestety powinien chyba odpuścić sobie tego fika. Co ciekawe, same opowiadania mają różny stopień trudności czytania. Symfonia jest zdecydowanie za trudna do gryzienia jej narracji, do tego wszystkiego najmniej "zapycha" naszą uwagę, więc wypada najgorzej. Opus Magnum jest lepsze, znacznie lepsze, ale też bywa trudno. Ścieżka przez sny okazała się gorsza niż Opus, zwłaszcza w pierwszej połowie. Pojawiające się postacie były naprawdę fajne, ale przez naprawdę ciężki styl zżyłem się z nimi dużo później niż powinienem i o wiele za późno zrozumiałem, o co tam chodzi. Za to z radosną pewnością powiem, że na końcu tego opowiadania styl nie miał już znaczenia, bo tyle się działo. Fui Primus ma odpychająco trudny opis wstępny, ciężki, wręcz niebotycznie ciężki, do tego wszystkiego wcale nie tak bardzo satysfakcjonujący po lekturze, bardziej zostawiający "uff... nareszcie normalny tekst". Reszta tymczasem była dla mnie lżejsza do czytania niż Ścieżka i chyba nawet niż Opus. Może to jednak kwestia tego, że byłem już przyzwyczajony? No i Odrodzenie, wpisujące się dla mnie w poziom narracji Fui Primus.

Ogólnie - styl, jak wspomniałem wyżej, bardzo ciężki. Sprawdza się jednak do kilku rzeczy. Mimo wszystko buduje pewną atmosferę i specyficzną głębię tekstu, co więcej robi to dość dobrze, im później tym lepiej. Po drugie, niektóre opisy są przekozackie, jak się w nie wczytać i spróbować sobie powyobrażać, zdecydowanie rządził opis Canterlot.

 

Zanim ocenię całość fabuły i kreacji świata, po kolei powiem kilka słów o każdym opowiadaniu składowym. Niestety, są nierówne, ale to też może być kwestia gustu. Oto i one:

 

Symfonia - mówi się, że mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, a po tym jak kończy. Miejmy nadzieję, że ta zasada jest prawdziwa, bo Symfonia to początek ani trochę nie przystający do poziomu utworu i zdecydowanie najsłabsza część całości. Będąc wydawcą zaśmiałbym się chciwie i kazał do dobrego opowiadania napisać dobry prolog, ale teraz, jako zwykły czytelnik mogę ubolewać, że to opowiadanie, pełne przemyśleń, ciekawych rozwiązań na świat i historię, z własną "teorią mroku", zaczyna się zwykłą sieczką w rytm muzyki. To niegodne. Po prostu było za słabo w stosunku do reszty.

 

Opus magnum - na szczęście po słabym poprzednim następuje dobre Opus. Łatwiej nam na poważnie zacząć przygodę z tą wizją, gdy mamy dobry łącznik w postaci Mane six. Pisałem wyżej o ich niezwykłej kreacji, więc nie będę się powtarzał. Tekst sam w sobie już sprawiał dobre wrażenie, mimo epatowania brutalnością. Jeśli komuś Symfonia wydała się zbyt okrutna, powinien sobie darować następne. Co więcej, bardziej niż na cielesnych uderzeniach, autor skupił się na mentalnych, przez co tekst stał się dużo lepszy. Koniec końców zakończenie trochę... mierzwi moje zmysły (CMC?! poważnie?!), ale ogólna kreacja tego opowiadania, nawet bez późniejszego, skrupulatnego wyjaśniania drugiego dna w następnych, już uczyniłaby Opus dobrym fikiem, nie wybitnym, nawet nie bardzo dobrym, ale całkiem niezłym. Na szczęście, mamy następne dzieła.

 

Ścieżka przez sny - po okrucieństwie, nagły zwrot. Tekst, o którym Madeleine napisała, że został stworzony w klimacie sekty. Tak, po tych wszystkich psychicznych torturach i fizycznym bólu, nagle dostajemy opowiadanko o grupie przyjaciół, którym pomógł pewien jednorożec, regularnie śniący o rzeczach, które nie do końca były dla niego zrozumiałe. Opowiadanie ciepłe, przyjemne, jednak przez pierwszą połowę dla mnie po prostu nudne. Madeleine powiedziała, że to jej ulubiona część. Moja nie, niestety. Przez pierwszą połowę prawie spałem, potem spodobało mi się parę opisów, potem dałem się wciągnąć... by zakończenie dosłownie mnie rozwaliło. Naprawdę, rzadko spotyka się opowiadanie z tak mizernym początkiem i tak doskonałym zakończeniem. Koniec końców Ścieżka jest świetna, właśnie przez to, co się stało. Co więcej uzupełnia Opus. Już po tych trzech opowiadaniach mielibyśmy zupełnie inną wizję tego co się stało, jednak z masą nierozwiązanych tajemnic. I wtedy dostajemy...

 

Fui Primus, Sum Aethernus - wow! To jest moja ulubiona część, pomijając rzecz jasna wstępny opis, za trudny i za ciężki, zwłaszcza dla kogoś tak ceniącego klarowność jak ja. Jednak dalsza część, w której poznajemy szczegółowe uzupełnienie losów całej Equestrii... To naprawdę niesamowita wizja, bardzo spójna i interesująca. Nie zgadzam się też z tym, by był to fanfik o "problemach rodzicielskich" (śmiesznie to brzmi, lecz nie jest pozbawione sensu). Dla mnie był to pewien "pojedynek podejść", filozoficzne starcie tezy i antytezy, walka o zrozumienie samego siebie. Naprawdę, szacun za to, bo filozofia w opowiadaniach nigdy nie była łatwa. Dostrzegłem sporo Hegla, Schopenhauera, trochę Platona, ogólnie rozumianą dialektykę (bez typowego Marksa na szczęście). Autor zarzeka się, że ich nie zna, ale to niczego nie zmienia, są te wątki i są interesujące. Dla mnie, jako domorosłego filozofa - gratka. Jeden tylko duży mankament rzucił mi się w oczy - gdy w Opus czytałem o M6, było to bardzo dobre. Tutaj... czułem, że jest to treść zbędna, bo uzupełnienie ich zachowania z mojej perspektywy nie było ani bardzo potrzebne, ani bardzo udane. Szkoda, bo dla mnie taki detal leciutko popsuł kompozycję.

 

Odrodzenie - jak pisałem wcześniej, poznaje się po tym jak kończy. A kończy dobrze, bardzo dobre, świetnie. Odrodzenie jest właśnie tym, jak powinno wyglądać zakończenie. W pewien sposób nawet leciutko mnie wzruszyło. Skojarzyło mi się z takim momentem w filmie, gdzie akcja została już rozwiązana, zaraz za punktem kulminacyjnym, gdzie wszyscy mogli wziąć oddech. Potem wprawdzie stało się jeszcze kilka ciekawych rzeczy, ale lecieliśmy już na zupełnie innych emocjach. No i tak, zostało to zrobione z pompą, w stylu zakończeń serialowych.

 

Dobra, biorąc pow uwagę, że będę jeszcze pisał recenzję, a i może w tym temacie dodam później komenta, czas się zbliżyć do końca. Powiem jeszcze, że fabuła jest niesamowicie przemyślana, wizja inspirująca, a kilka rzeczy naprawdę mi się spodobało, zwłaszcza w jakiś sposób świeża kreacja zamiany Luny w Nightmare Moon. Do tego wszystkiego całość ma lekkie zadatki na bycie klasyczną epopeją, wielką myślą o tym, co to znaczy być bohaterem, jak się nim stać. No i kolejna myśl - bohater potrzebuje mroku, swojego wroga, dzięki walce z nim udowodni, że jest naprawdę godny tego miana.

 

Do autora - gratuluję, po prostu gratuluję świetnego fika.

 

Do czytelników, przyszłych i teraźniejszych - tak jak wspomniała Madeleine, nie jest to raczej fik, do którego kiedyś się wróci. Dodam jeszcze jednak, że bardzo mi się podobał, dał mi dużo do myślenia. Nie jest to raczej fik, do którego się wróci, ale nie jest to raczej fik, o którym całkiem się zapomni. Polecam trudną i ambitniejszą lekturę w postaci Światła... każdemu, kto ma ochotę poznać nową, dobrą wizję.

 

Pozdrawiam i dziękuję za świetny fanfik!

  • +1 4
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zachęcany wieloma pochwałami zdecydowałem się zmierzyć z serią "Światło pośród Mroku". Ostrzegano mnie, że styl jest strasznie ciężki, specyficzny i w ogóle och i ach. Tak więc w ramach krótkiego odpoczynku od "Smoczych Łez" zabrałem się za "Symfonię".

 

Cóż moge powiedzieć? Styl rzeczywiście jest specyficzny. trochę skojarzył mi się ze Szkłem Verlaxa, przynajmniej na początku, a spora ilość bawrnie opisanej kolorystyki przywołała wspomnienia jeszcze innego opowiadania. Przeskoki myślowe, nietypowy szyk zdań był wbrew pozorom całkiem przyjemny w odbiorze. Dodając do tego bardzo ładnie wykreowany mroczny klimat czytanie szło szybko, sprawnie i niosło ze sobą sporo przyjemności. W pewnym momencie dotarłem do fragmentu, gdzie, pi razy oko, skrystalizowała się opinia, iż jest to taki tekst Mickiewiczosko-Grechutowski. Wiem, może to nietypowe, ale co mogę poradzić, iż początek opowiadania idealnie komponował się z tą piosenką: https://www.youtube.com/watch?v=bzPBfe1VLr4

 

 

Jakby tego było mało, w momencie gdy dotarłem do słów:

"-

Czas jednak nagli, i chociaż mym pragnieniem, jest nieść radość w serca wasze z każdym mym akordem – zasiada do pianina - To jednak mej symfonii powoli dobiega kres, a wraz z jej końcem ...

 

 

Jego magia rozchodzi się pomiędzy obecne instrumenty, które to dają czysty, chóralny dźwięk. Uśmiecha się, gdy kryształ, który do tej pory widniał przed nim na pianinie, unosi się i zaczyna emanować błękitno białym światłem, po czym lekki wiatr zdaje się wiać w jego stronę.

 

 

- ... waszego obecnego życia koniec i nowego, wspanialszego chóru, początek.

to z kolei w moim umyśle natychmiast zagościło https://www.youtube.com/watch?v=rW0TgYZn_tk.

 

 

Podsumowując - nie uważam, żeby styl był ciężki. Nietypowy, mroczny i specyficzny - jak najbardziej, ale żeby ciężki? Zdecydowanie nie. Czy tekst mnie kupił na tyle, bym rzucajac wszystko zabrał się do lektury kolejnego? Nie. Fakt - jest interesujący, dobrze napisany i z tego co widziałem cudownie wolny od błędów, ale nie zdołał mnie porwać. Chętnie przekonam się, czy uda się to kolejnym częściom - z pewnością w wolnej chwili się za nie zabiorę i również uraczę komentarzem. 

Edytowano przez Dolar84
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie, bezczelnie podbiję fika, który mi się podobał, a co! Mogę, bo ktoś inny już komentował.

 

Z czystym sumieniem oddaję pierwszy głos na [Epic]. Tekst trudny, tekst ciężki, styl męczący... ale jednak jestem zadowolony, że go przeczytałem, bo jest dobry. O tak, bardzo dobry! Wizja historii, specyficzny pojedynek idei, który toczył się przez tysiąclecia, ponadprzeciętne przeplatanie się wątków, wszystko to sprawia, że mimo ww. trudności, warto czytać Światło pośród mroku. Bo jest bardzo dobre. Ten fanfik mnie po prostu kupił, a jeśli komuś mało uzasadnienia, zapraszam do posta z moją głębszą recenzją.

 

Pozdrawiam serdecznie autora!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

To ja też podbiję.

 

Długo zastanawiałam się, czy ten fik zasługuje na Epic. Po głębokim namyślę stwierdzam, że chcę oddać głos. Żeby biedny Dolar nie musiał przedzierać się przez mój monstrualny komentarz, streszczę go w kilku słowach: fik jest trudny, napisany ciężkim, męczącym, nierzadko irytującym stylem. Nie można jednak zaprzeczyć, że jest piękny, innowacyjny i niezwykły. Fabuła jest dopracowana w szczegółach, bohaterowie: od dobrych do fenomenalnych, no i sama wizja autora dotycząca dziejów Equestrii. Opowiadanie wyróżnia się wśród innych i pozostawia wrażenie, że przeczytało się coś wartościowego - choćby samo to zasługuje na nagrodę.

 

Madeleine

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opus Magnum za mną, pora na kilka słów w postaci przemysleń ogólnych.

 

Po pierwsze fabuła. Jest ciekawie, interesująco i miejscami zaskakująco. Podobało mi się i za to zdecydowanie daję plus tej części. Akcja wciąga czytelnika od samego początku, a jej tempo nie spada ani na moment. Nuda to coś, czego w tym opowiadaniu nie uświadczymy. Świetna robota.

 

Po drugie klimat. Tutaj mamy nieomalże ideał. Jest mhroczno, jest straszno, jest przerażająco. Atmosfera wręcz przytłacza, trudno się więc dziwić, iż przez cały czas lektury towarzystwa dotrzymywała mi ta piosenka:

 

https://www.youtube.com/watch?v=ECewrAld3zw

. Powiedziałbym, że pasuje wręcz idealnie. Jak dla mnie najmocniejszy punkt tej części.

 

Po trzecie bohaterowie. Nie mam nic do zarzucenia, poszególne postacie były przedstawione dobrze lub bardzo dobrze. Sposób wysławiania się Maestro miał w sobie niezaprzeczalny urok i bardzo przyjemnie czytało się jego delikatnie rymowane wypowiedzi. Solidna robota.

 

A teraz, skoro już pochwaliłem to zacznę warczeć.

 

Chodzi o pewną manierę pisania. Która jest doprawdy straszliwie irytująca. Rozumiem, że każdy ma swój styl. Ale pisanie takimi zdaniami jak dla przykładu wpisuję tutaj. Jest po prostu torturą dla oczu i mózgu. To sprawia dosłownie fizyczny ból. Przez całą pierwszą część Opus Magnum, przeklinałem pod nosem, gotowałem się do rzucenia laptopem przez okno i brutalnie komentowałem swoje spostrzeżenia kilku biedakom z fanfikowej ferajny, którzy mieli pecha akurat być na GG. FA-TAL-NIE. Naprawdę niewiele brakowało, żebym wyłączył to w diabły i nigdy do niego nie wrócił. Zdania złożone to naprawdę przydatna rzecz, a na dodatek są o wiele milsze dla oka niż stwierdzenia do przesady krótkie. Wręcz wyszczekiwane. Za to zdecydowany minus, chociaż w II i III części rozdziału już tego niemal nie było. Mało chwalebnym wyjątkiem jest ostatni akapit, gdzie ta maniera powraca w pełnej krasie i zostawia absmak w ustach na sam koniec lektury.

 

Podsumowanie: Jest dobrze, ale mogłoby być znacznie lepiej gdyby nie problem z "ciętymi siekierą" zdaniami (świetny opis, Madeleine :D). Zobaczymy jak rzecz będzie się miała z kolejnymi częściami. A czy styl był ciężki? Może jestem jakiś dziwny, ale nie. Czytało mi się naprawdę lekko i szybko.

Edytowano przez Dolar84
  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chcesz dodać odpowiedź ? Zaloguj się lub zarejestruj nowe konto.

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to bardzo łatwy proces!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
×
×
  • Utwórz nowe...