Pewnie patrząc na to potem poczuje się jak debil że to pisałem ale co tam...
Ostatnio wzięło mnie na rozkmine i doszedłem do wniosku że jestem strasznie samotny i nie wiem czy moge ufać ludziom. Fakt, niby znam pare świetnych osób... ale czasami po prostu nie mam do kogo się odezwać. Miałem nie dawno, ze 4 miesiące temu trudny okres, w szkole próbowałem sprawdzić czy kogoś obchodze. Miałem w zwyczaju udawać że wszystko jest ok, ale tym razem po prostu nie mogłem. Ci "przyjaciele" po prostu odsuwali się ode mnie, żeby być jak najdalej od tego raka którym byłem ja. Teraz czuje się jakbym był kimś w postaci "jesteś, to se bądź, a jak cie nie będzie to trudno, mam lepszych od ciebie". Cóż szkołe zmieniłem, ale ludzie w większości ze starej i mam wątpliwości do tego czy dobrze wybrałem... Klasa niby 16 osób ale nie czuje żeby jakikolwiek nauczyciel (w pozytywnym znaczeniu) zwracał uwagę na mnie tak jak na innych, ale to idzie nawet w drugą stronę, np. nauczyciel od historii tak mnie zjechał że mi się nie chciało nic do końca dnia. W dodatku rodzice zachowują się jakby zamiast mi pomóc, to chcieli mnie dojechać. Czuje jakby moje plany życiowe zaczęły się walić...
Z góry przepraszam za wszystkie błędy w tekście.